Ta jabłoń różni się od pozostałych, jakie można zobaczyć na wyspie. Jest dużo większa, nie posiada liści, a wokół niej krążą Kruki, żywiące się krwistą żywicą. Rzekomo jest to krew ofiar wojny, zabieranych przez Morrigan, boginię zniszczenia. Próbując żywicy, możesz na chwilę połączyć się z Boginią, która poprzez Kruki, udzieli Ci odpowiedzi na nurtujące Cię pytanie... podobno!
Jeżeli zdecydujesz się na spróbowanie żywicy, rzuć 1xk6 i zastosuj się do efektów:
Spoiler:
1 - Albo Bogini jest dziś wyjątkowo zajęta, albo żywica jest tylko żywicą. Nie dzieje się kompletnie nic 2 - Po spróbowaniu żywicy... zamieniasz się w Kruka! Efekt obowiązuje w kolejnym wątku. Dodatkowo spoglądanie na świat z innej perspektywy sprawia, że dostajesz +1 pkt z Gier Miotlarskich. Upomnij się o niego w odpowiednim temacie. 3 - Udało Ci się nawiązać kontakt z boginią, co nie przypadło jej do gustu. Kruki zaczynają Cię atakować, czyniąc nieszkodliwe zadrapania, a dodatkowo przez kolejny tydzień męczą cię koszmary z wojenną pożogą w roli głównej. 4 - Udało Ci się nawiązać kontakt z boginią, która, doceniając Twoją odwagę, dzieli się z Tobą swoją wiedzą. Dostajesz +1 pkt do najbardziej rozwiniętej statystyki kuferkowej. Upomnij się o niego w odpowiednim temacie. 5 - Mama nie nauczyła Cię, że nie wkłada się do ust wszystkiego, co znajduje się pod ręką? Intencje mogłeś mieć szczere, ale skończyło się na zatruciu żywicą. W następnym wątku odbija ci się... padliną! 6 - Bogini postanawia zajrzeć do Twojego umysłu. Jeżeli posiadasz cechę eventową: silny jak buchorożec, silna psycha lub metabolizm eliksirowara, udaje Ci się odeprzeć jej zakusy, a Bogini, doceniając Twoją nieuległość, nagradza Ci piórem z Kruka, w którego sama się zamienia. Pióro umożliwia JEDNORAZOWY przerzut kostki na obrażenia od MG.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie było mu najłatwiej ciągnąć majowe postanowienie, ale mimo to, gdy miał okazję zabierał się za treningi. Diety też w większości pilnował wiedząc, że jedno bez drugiego nie do końca może mieć rację bytu. Gdy dowiedział się jednak, że sam Joshua również jest w Avalonie postanowił wykorzystać okazję i po raz kolejny poprosić go o trening. W końcu nie było nic lepszego niż ćwiczenie pod okiem prawdziwego profesjonalisty, a Walsh bez wątpienia do takowych się zaliczał. Na miejsce spotkania nastolatek przybył nieco wcześniej i nie minęło wiele czasu, jak zaczął wątpić w to, czy jest to dobre miejsce na trening. Oparł się o drzewo z zamiarem zapalenia szluga, ale poczuł, jak coś mokrego skapnęło mu na dłoń. Spojrzał na czerwoną plamkę między knykciami i bez większego zastanowienia - jak to typowy Solberg - po prostu ją polizał. No mądra decyzja to to nie była. Nagle nastolatek jakby odpłynął łącząc się z jakąś boginią, która miała dla niego raczej mało przyjemne wieści i wizje, a w dodatku latającym wokół krukom chyba się to nie spodobało, bo zaczęły atakować byłego ślizgona, zostawiając na jego ciele tym razem prawdziwie krwiste rany powstałe w wyniku zadrapania. Świetny początek dnia, nie ma co...
zbroja3 - Nie wiesz jakim cudem, może za sprawą magii, ale zbroja okazuje się być straszną paplą i śmiało wygaduje jeden z Twoich sekretów!
Cieszyła go kolejna wiadomość od Solberga, o którego, wbrew pozorom, się martwił. Wiedział, że nie miał za bardzo prawa do strofowania go, ale zamierzał wykorzystać to spotkanie na wygarnięcie Dni Quidditcha, po których nie mieli za bardzo okazji się widzieć. Wtedy, widząc, jak bardzo pijany był chłopak i że kierował się w stronę konkurencji… Mężczyzna westchnął ciężko, pocierając dłonią czoło. Nie, nie powinien o tym wspominać. Mógł owszem, zapytać, upewnić się, czy ten stosował dalej dietę i trenował, chociaż samemu według tego, co mu polecił, czy jednak nie. Zacisnął mocniej palce na swojej miotle, mimo wszystko ciesząc się, że zabrał ją ze sobą, uznając, że nigdy nie wiadomo, czy nie będzie mieć okazji do latania. Jak widać, nie mylił się i okazja nadarzyła się sama. Dochodząc się w wyznaczone, miejsce miał wrażenie, że dostrzega kogoś pod drzewem, ale stado kruków zdecydowanie utrudniało widoczność. Nie myśląc wiele, wyciągnął różdżkę, rzucając proste immobilus na ptaki, które później odesłał dalej, podchodząc do Solberga. - Zakładam, że nie tak miał wyglądać trening? Czym im podpadłeś, że cię zaatakowały? - spytał, celując w chłopaka różdżką, aby krok za krokiem leczyć skaleczenia, jakie kruki pozostawiły po sobie. - Wiesz, że nie da ci to taryfy ulgowej? Powiedz od razu, jak wygląda sprawa z dietą, czy eliksiry wciąż są nieodłącznym jej elementem, czy udało się zmniejszyć ich ilość, a także czego oczekujesz po dzisiejszym treningu - kondycja, zwinność, siła? - dodał kolejne pytania, czując mimo wszystko ulgę, że chłopak poprosił go o trening. Mógł przestać myśleć o własnych problemach rodzinnych.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widać Max nie miał pojęcia na co się pisze proponując dzisiejszy trening i to nie tylko pod względem lizania żywicy, spotkań z boginią czy ataku wściekłych kruków. Miał do tego na karku zbroję, która zdecydowanie miała w planach zepsuć mu ten dzień i zaraz miał pojawić się Walsh, który zamierzał poruszyć tematy, z których Solberg specjalnie dumny nie był. Brzmiało jak cudne popołudnie, nie ma co! -Dziękuję. Nie, to zdecydowanie nie był mój plan. - Pokręcił głową z lekkim uśmiechem, sięgając po różdżkę i ogarniając swoje zabarwione na krwisto ciało po ataku wściekłych ptaków. -Po prostu jak zwykle wsadziłem do ryja nie to co trzeba. I tym razem nie był to kutas mojego dilera. - Rzucił niewiele myśląc o tym, co wychodzi z jego gardła. Dopiero po kilku sekundach jakby to do niego dotarło, a na twarzy nastolatka widać było mieszankę złości na samego siebie i niezrozumienia sytuacji. -Znaczy... No nieważne. Nic mi nie jest. - Machnął ręką, chcąc zbyć temat, bo już nie dawał dupy za dragi, choć akurat partner łóżkowy pozostawał ten sam co w tamtych czasach, ale tego nie musiał koniecznie dodawać. -Wiem, wiem i nie mam zamiaru nawet o nią prosić! - Zapewnił stanowczo, po czym musiał nieco spokornieć, gdy został zapytany o dietę. -Od jakiegoś czasu coraz lepiej. Z dietą raczej nie mam większych problemów, choć jeszcze czasem zdarza mi się ją lekko nagiąć. Co do eliksirów... Nie byłem w stanie odstawić wszystkiego. Jeszcze nie. - Uciekł wzrokiem, bo prawdą było że bał się całkowicie schodzić z eliksiru spokoju i słodkiego snu, a czasem wspierał się też miksturą czuwania, choć zdarzało się to już naprawdę sporadycznie. To niespokojny sen był jednak tym, czego obawiał się najmocniej i czego ze wszystkich sił starał się unikać. -Chciałbym skupić się na kondycji przede wszystkim. Cała reszta myślę przyjdzie odpowiednio z czasem. - Odpowiedział szczerze, wracając wzrokiem do twarzy Joshuy. Miał nadzieję, że jego były profesor nie zrezygnuje z pomocy mu po tym, co przed chwilą usłyszał pod tym dziwnym drzewem.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Trudno powiedzieć, które ze słów bardziej zaskoczyło Josha - kutas czy diler. Być może nawet nie chodziło o jedno z nich a o całokształt wypowiedzi. Być może nie zwrócił uwagi tyle na określenie, jakiego chłopak użył, co w kontekście kogo. Pamiętał, jak przy ustalaniu planu treningowego, diety, mówił o używkach. Pamiętał, że powiedział wtedy Solbergowi, że nie ocenia, ale w tej chwili zaczął się zastanawiać, jak bardzo chłopak był uzależniony. Nie mówiąc o tym, że mimowolnie zastanawiał się, czy jego słowa oznaczały, że w ten sposób płacił za środki odurzające, czy tak się złożyło, że jego kochanek był jego dilerem. Brzmiało to nie mniej tragicznie, ale i tak w oczach Josha byłoby lepszym wyjściem. Pokręcił głową do własnych myśli, wsiadając na miotłę, gestem pokazując, aby Solberg zrobił to samo. Dopiero w tym momencie Walsh dostrzegł zbroję, która wyraźnie się w nich wpatrywała. Po chwili zakryty przyłbicą łeb odwrócił się w jego stronę i Josh mógłby przysiąc, że słyszał chichot ducha. - Dobra, skupiamy się w takim razie na kondycji, a do tego weźmiemy kilka jabłek, bo niestety nie dysponuję jeszcze podróżnym zestawem do quidditcha – powiedział, zrywając dwa jabłka, które już po chwili lewitowały pomiędzy nimi, jakby były owocowymi tłuczkami. – Musisz unikać ich, nie spadając z miotły. Póki co, utrzymuj miotłę w miejscu, próbuj nieruchomo. Później będziesz unikał w locie, ale wpierw sprawdzimy, jak szybko reagujesz. Dopuszczam zwisy z miotły, beczki, akrobacje wszelakie, ale miotła ma zostać w miejscu - powiedział poważnie, posyłając po chwili jabłka w stronę Solberga, aby go atakowały. Cały czas zastanawiał się nad wcześniejszymi słowami chłopaka, nie zamierzając udawać, że nic nie słyszał z różnych powodów. Jednym z nich była chęć pomocy Maxowi w powrocie do formy. - Jeśli chodzi o twoje wcześniejsze słowa - zaczął, ale urwał, gdy dobiegł go szczęk zbroi, przypominający śmiech. - On w usta brałby zawsze kutasa męża swego, gdy znad okularów na niego spogląda i żałuje, że nie zawsze może to zrobić! Widać ty młodzieńcze masz z tego więcej uciechy - wyrzuciła z siebie zbroja, wprawiając Josha w osłupienie. Zdołał jedynie posłać jedno z jabłek w jej stronę, aby uderzyło prosto w przyłbicę. Nie miał ochoty rozmawiać na tematy łóżkowe z kimkolwiek młodszym od siebie o dziesięć lat, jak nie więcej i do tego w towarzystwie zbroi-plotkary. - Chciałem, żebyś mi powiedział, co brałeś i co bierzesz wciąż, jeśli nie zdołałeś rzucić używek. Ma to znaczenie dla dalszego treningu - powiedział twardo, sterując jabłkiem, które im zostało.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max był wdzięczny losowi, że Walsh był jednym z tych kolesi, co taktownie i pewnie z powodu braku komfortu po prostu nie ciągnęli tematu. Nie do końca chciał opowiadać mu tę smutną historię ostatnich lat. Nie żeby go nie lubił i nie ufał, ale do tego poziomu znajomości to było im jeszcze daleko i Solberg poważnie zaczął się zastanawiać, czy wypada mu jeszcze kiedykolwiek spojrzeć miotlarzowi w oczy. Wiedział, że kadra Hogwartu nie zdaje sobie sprawy z wielkości jego problemów, albo po prostu przez lata skutecznie je ignorowała. Nie mógł powiedzieć, że się z tego powodu cieszył, bo dojrzał do tego, że gdyby uzyskał odpowiednio wcześnie pomoc, pewnie do wielu tragedii by nie doszło. Niemniej jednak pogodził się, że tak się jego żywot potoczył i cieszył się, że przynajmniej teraz ma odpowiednie wsparcie w kilku najbliższych mu osobach. -Już wiem, co Ci sprawię w ramach wdzięczności. - Uśmiechnął się lekko, nie do końca nawet żartując. -Jabłka brzmią jak dobre wzywanie. Są mniejsze, więc przy okazji poćwiczymy celność, prawda? - Starał się znaleźć pozytyw i odgonić niewygodny temat, jaki wypłynął przez pierdoloną magię prześladującej go co krok zbroi. Najchętniej pobawiłby się pałką pałkarza i przypierdolił temu zakutemu łbu, ale na ten moment skupiali się na czym innym i Max starał się naprawdę oddać treningowi żeby zapomnieć o własnej żenadzie, bo co jak co, ale z tego, że sypiał z Moralesem za dragi nigdy nie był specjalnie dumny. Nawet jak czerpał z tego zdecydowanie zbyt wiele przyjemności. -Dobra. Jestem gotów. - Powiedział wskakując na miotłę i ustawiając się pewnie naprzeciw Joshuy. Przez to wszystko co się działo jego skupienie nie było najlepsze, więc pierwszymi jabłkami trochę poobrywał, ale już po chwili nieco bardziej wbił się w rytm i zaczął unikać lecących w jego stronę owocowych pocisków redukując prawdopodobną liczbę siniaków. Nie był jednak w aż tak dobrej formie, by ani drgnąć z miejsca. Faktycznie spróbował zwisu i beczki, która skończyła się chwilową walką o życie, gdy ześlizgnął się i tylko jedna dłoń utrzymywała go na miotle, ale mimo to parę razy musiał się poruszyć, co tylko jeszcze bardziej udowadniało, że forma jaką reprezentował będąc jeszcze członkiem szkolnej drużyny była tylko mglistym wspomnieniem, za którym nieudolnie gonił. Zmachał się nieco i z ulgą przyjął odpoczynek, choć zaraz potem mina mu zrzedła, gdy Walsh nawiązał do wyznania nastolatka. Ledwo powstrzymał jęk, jaki cisnął mu się na usta, by zaraz później wspiąć się na wyżyny aktorstwa i jakimś cudem nie zaśmiać, gdy usłyszał wyznanie zbroi o łóżkowych sekretach Walshów. -Dobra, uznajmy że jesteśmy kwita. Zresztą milczę jak grób, nie przejmuj się. - Zapewnił go, spokojnym gestem ręką. Co prawda to, co powiedział Max na początku było zdecydowanie gorsze biorąc pod uwagę jego młody wiek i fakt, że Joshua jednak był mężaty, ale to szczegóły, które nastolatek postanowił pominąć. Naprawdę chciał wrócić do treningu, ale pytanie Walsha po raz kolejny popsuło mu humor i zbiło z tropu. Nie chciał, jak wszystkie kociołki świata były mu świadkami, nie miał najmniejszego zamiaru spowiadać się z trucizn, jakie wlewał w swój organizm, ale magia zbroi miała dla niego inne plany. -No.... Z magicznych to brałem euforię, tęczowy, otwartych zmysłów, fruwosidła, peruwiańskie zielsko, krwawe ziele, mudmin - to był porządny syf, byłem zbyt blisko wejścia w to za głęboko - lulka, oprylak, raptuśnik, tęczowe pykostrąki, trochę własnych mieszanek no i rema. Do tego z mugolskich to kwas, zielsko, czasami grzybki, ekstazy, raz czy dwa spróbowałem cracku, koks, amfa, meta i jakieś dziwne dopalacze, które nie wiem czym były. W większości sporadycznie, ale koks, amfa, meta, rem i zioło zostały ze mną najdłużej. Zdarza mi się jeszcze mieć chwilę słabości szczególnie jak nie mogę spać. No, jak liczyć takie przypadki to można powiedzieć, że od czuwania i spokoju też byłem srogo uzależniony swojego czasu. - Wyliczał zdecydowanie dłużej niż którekolwiek z nich by chciało. Jakby nie było miał w tym temacie bogate portfolio i choć mogło to wyglądać inaczej, zdecydowanie nie był z tego powodu dumny, co widać było po jego przerażonej twarzy, gdy zdał sobie sprawę jak wiele z siebie wywalił przed Joshuą.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Josh jedynie pokręcił głową z lekkim uśmiechem na twarzy. Podróżny zestaw do Quidditcha nie był czymś, co chciałby dostać od kogoś, ot tak. Wolał sam sobie taki sprawić, ewentualnie otrzymać od Chrisa, choć nawet wtedy byłby skrępowany. Nie przywykł do otrzymywania prezentów, a już szczególnie tak drogich, czy znaczących. Nie odpowiedział również na pytanie Solberga o ćwiczenia celności. O nie, skoro chciał poprawić kondycję, Josh zamierzał znów wycisnąć z niego wszystkie siły, aby nie mógł zaczerpnąć tchu, jak za ich pierwszym treningiem, choć jak zwykle, zaczynał od prostych ćwiczeń, o których po chwili poinformował chłopaka. Prowadził jabłkowe tłuczki gwałtownie, szybko, jednocześnie instruując Maxa, gdy widział, że zapomina o poprawnym trzymaniu miotły. Miał wrażenie, że przez brak odpowiedniej ilości treningów, chłopak zapominał o szczegółach, które miały znaczenie w podobnych sytuacjach. Nie było to jednak coś, czego nie mógł sobie przypomnieć. Miotlarz miał również świadomość, że inaczej robi się uniki w locie, a inaczej, gdy trzeba utrzymać miotłę w miejscu. Nie brzmiał więc surowo, a każdą uwagę, radę, wypowiadał spokojnie, z lekkim uśmiechem na twarzy. Przerwał, aby mogli odetchnąć i przejść do dalszej części treningu, bardziej ruchliwej, ale nie spodziewał się sabotażu ze strony zbroi. Więc dlatego tak mu się przyglądała? Wyszukując co ciekawsze sprawy, o których zwyczajnie nie mówił głośno? Trudno bowiem powiedzieć, żeby Walsh miał jakiekolwiek sekrety, już prędzej tematy, których nie wspominał przy uczniach, czy studentach. Nic więc dziwnego, że był nieznacznie zmieszany, może bardziej zirytowany, gdy zbroja ot tak postanowiła wspomnieć o jego słabości do męża, ale nie czuł wstydu. Spojrzał nawet na Maxa z cieniem rozbawienia i zmęczenia na twarzy. - Nie ma co być kwita. Zwyczajnie spotkaliśmy się, żeby trenować, a nie rozmawiać o swoim życiu seksualnym i jakiś punktach zapalnych w tym temacie. Pozostaje mi jedynie wierzyć, że seks nie jest kolejną używką, a jeśli tak, to że masz chociaż jednego partnera – powiedział prosto, szczerze, rozkładając nieznacznie ręce na boki, dając znać, że mogą i owszem rozmawiać na te tematy, ale nie w trakcie treningu. Teraz ważna była kondycja Maxa i to, co może ją osłabiać, wobec czego zapytał o używki, nie spodziewając się takiej odpowiedzi. W miarę, jak chłopak mówił, profesor robił się coraz poważniejszy, marszcząc po chwili brwi. Nie był uzdrowicielem, ale ze swojej kariery ścigającego wyniósł sporo wiedzy na temat wszelkich wspomagaczy. Nie tyle, żeby sam je brał, co widział, jak kończyli ci, którzy się nimi karmili. Nie podobała mu się wyliczanka Solberga i to, że niemal nie miała końca. - Zapytałbym od jak dawna masz z tym problem, ale boję się odpowiedzi – przyznał, kręcąc lekko głową. – Dobra, zacznijmy od tego, że cieszę się, że z większością skończyłeś i lepiej żebyś do tego nie wracał. Myślę, że masz tego świadomość, ale powtórzyć nie zaszkodzi – to są trucizny dla organizmu. Stopniowo wprowadzają uszkodzenia, których nie naprawisz. Jeśli zależy ci na byciu tak sprawnym, jak wcześniej, musisz z tym skończyć. Wiem jednak, że to nie jest łatwe, ale lepiej żebyś znalazł dla nich zamiennik i póki co utrzymał się tylko przy eliksirach snu i czuwania – mówił spokojnie gestem nakazując chłopakowi, aby wzleciał odrobinę wyżej. – Jeśli mam zostać twoim trenerem… Jakkolwiek to nie brzmi… Chciałbym, żebyś informował mnie, kiedy się złamiesz i sięgniesz po jakąś z używek. Prosty list co wziąłeś. Alkohol możesz pominąć, chyba że zupełnie się zalejesz. Pasuje ci taki układ? Chcę po prostu wiedzieć, jak poprowadzić ewentualne kolejne ćwiczenia, na co zwrócić większą uwagę i dostosować intensywność ćwiczeń do twojego fatycznego stanu – poprosił, po chwili instruując chłopaka, żeby latał wokół jabłoni, przy której się spotkali, unikając jabłka, zmieniając kierunek lotu co trzy okrążenia. Sam Josh manewrował jabłkiem, starając się przewidzieć jak szybko Max znajdzie się w wybranym punkcie i w którą stronę spróbuje się odchylić, aby uniknąć ciosu i tam starał się uderzyć znów.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Starał się stosować do instrukcji Walsha, co wcale nie było łatwe. Mózg wiedział jedno, ale ciało nie chciało do końca z nim współpracować i spełniać wszystkich polecań wysyłanych z "centrali". Nic więc dziwnego, że musiał się liczyć po treningu z kilkoma nowymi siniakami. Faktycznie po takim czasie pozapominał kilku przydatnych trików i tego, jak poprawić sobie wyniki na treningach. -Chyba nic nowego, że znowu Cię rozczaruję. Może teraz ograniczam się do jednego partnera, przynajmniej w większości, ale monogamia jakoś nigdy nie była na szczycie moich priorytetów. - Uśmiechnął się lekko mając nadzieję, że nie będzie musiał wymieniać zaraz wszystkich swoich partnerów i partnerek seksualnych, bo pewnie siedzieliby tu do końca wakacji. -Chyba w ogóle temat nie był przez nikogo planowany. - Dodał jeszcze, posyłając mordercze spojrzenie zbroi, która popsuła luźną atmosferę i nieco spięła chłopaka, przez co miał jeszcze większe problemy z treningiem właściwym. Sam czuł się nieswojo z tym, jak długą listę śmieci przyjmowanych do organizmu potrafił wymienić, a jeszcze gorsze było to, że nie miał pewności, że przyznał się do wszystkiego. Istniała przecież dość spora możliwość, że będąc najebanym jak szpak, lub na potężnym haju wziął coś, o czym ni chuja teraz nie pamiętał. Mimo, że Walsh nie zapytał wprost, magia zbroi kazała Solbergowi przyznać się mu do tego, od jak dawna boryka się z podobnym problemem. -Biorę od jakiś sześciu lat. No może sześciu i pół. Chleję trochę dłużej. - Grzecznie wyspowiadał się z grzechów, pokazując jak popierdolone dzieciństwo miał praktycznie od samego początku dorastania. -Wiem bardzo dobrze. Może i na haju jest zajebiście, ale zjazd - szczególnie bo większym ciągu - to koszmar. - Skrzywił się, przypominając sobie nie jeden poranek, kiedy modlił się o śmierć, bo ciało bolało go na każdym milimetrze, a wnętrzności wylatywały z niego siłą wodospadu. Wzleciał wyżej tak, jak Joshua mu pokazał, po czym kontynuował. -Nie ma zamienników. Staram się z tym skończyć, jasne? Po prostu co chwilę coś mi psuje plany. - Wkurwiony na swoje słabości i na życie rzucające mu kłody pod nogi, tak mocno kopnął w lecące w jego stronę jabłko, że to pierdolnęło w przeklętą zbroję i roztrzaskało się o metalową płytę. -Nie pasuje. Nie lubię o tym rozmawiać, ale skoro trzeba to niech tak będzie. - Wyznał całkowicie szczerze, bo nie miał zamiaru udawać, że posłusznie chce się meldować Walshowi z każdego potknięcia, jakie go spotka. Całe szczęście mógł rozładować gotujące się w nim emocje lotem wokół przeklętego drzewa i unikając kolejnych ciosów od jabłek. Zmiany kierunku były dość nagłe i choć były regularne to Max parę razy o mało co nie wyrobiłby na zakręcie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
- Monogamia może ci przyjść z wiekiem, ale chodzi mi o to, żebyś jednak uważał bardziej niż wcześniej – stwierdził jedynie z cichym westchnięciem, samemu spoglądając wrogo na zbroję. Nie podobało mu się, że była przy nich, że najwyraźniej oddziaływała swoją magią na nich obu. Szczęśliwie w pewnym sensie mogli skupić się na treningu, choć Josh nie potrafił w pełni zignorować słów Solberga. Nie podobało mu się to, co robił ze swoim ciałem i choć teoretycznie nie miał prawa głosu w tym temacie, tak uznawał, że skoro Max prosi go o pomoc w powrocie do formy, to powinien pomóc mu również w tym względzie. Wyglądało na to, że zaczął naprawdę młodo, co już zaalarmowało Walsha, sprawiając, że mimowolnie zastanawiał się, przez co dzieciak musiał przechodzić, z kim się zadawać, że sięgał po największy syf, po jaki mógł. Jednak również coś w kolejnych słowach chłopaka nie dawało mu spokoju. Dzieciak brzmiał, jakby się poddał, jakby nie widział innych rozwiązań, innych wyjść z sytuacji, choć jednocześnie twierdził, że chciał to zrobić. To było coś, co zagotowało krew w żyłach miotlarza, sprawiając, że odłożył jabłko, na bok. - Poprawiamy kondycję, więc spróbuj w tej chwili pobawić się w szukającego. Złap znicz – powiedział prosto, wyjmując z kieszeni czekoladowego znicza. Słodycz chwilę wisiał przed nim w powietrzu, po czym umknął, zataczając koło wokół jabłoni, przy której się znajdowali, wokół zbroi, która zdawała się nie spuszczać z nich wzroku, choć była już cała poplamiona sokiem z jabłek. Chciał zebrać myśli, uspokoić nagłą irytację na chłopaka, zmieniając odrobinę ćwiczenie. Wiedział, że czekoladowy znicz nie był tak szybki jak oryginalna piłeczka, ale również, żeby jego złapać, należało się trochę natrudzić. Jednocześnie Josh wyczarował kilka mieniących się w słońcu niby tarcz w kształcie człowieka, informując, aby Max w nie nie uderzył. Na sam koniec szykowania nowej części treningu, jednocześnie próbując wyciszyć własną irytację, przywołał wcześniej odrzucone jabłko, aby znów zacząć nim sterować, udając tłuczka. - Mówisz, że chcesz rzucić ten syf, ale w życiu dzieje się zawsze coś, co to uniemożliwia. Czy ty słyszysz, jak to brzmi? Obwiniasz los, za własne błędy, bo zamiast zmienić to, na co masz wpływ, wolisz uginać się pod tym, na co wpływu nie masz i mieć wymówkę, żeby znów sięgać po używki - zaczął w końcu swoją tyradę, prowadząc agresywnie jabłko, starając się uderzyć w Maxa tak, żeby zabolało, żeby ten trening przypominał mu o sobie siniakami. - Sięgając po używki, chcesz odreagować. Jeśli mi powiesz, że zapomnieć, to jesteś głupi, bo o problemach nie można ot tak zapomnieć i podejrzewam, że o tym dobrze wiesz. Możesz więc zmienić nawyki. Zamiast sięgnąć po kolejny narkotyk, kolejną butelkę, możesz sięgnąć po miotłę. Możesz lecieć w las, próbując unikać drzew, możesz iść pobiegać, aż nie będziesz mieć sił nabrać powietrza. Możesz sięgnąć po coś innego, ale musisz tego naprawdę chcieć. Nie tylko mówić, że chcesz coś zmienić, tylko zrobić krok w tę stronę, zamiast narzekać na przewrotny los, że to życie nie pozwoliło ci rzucić nałogów. To też nie życie wsadziło ci je w usta, a twoje własne ręce - jego słowa były ostre, ale z wyraźną troską. - Na życiowe tłuczki są inne sposoby. Potrzebujesz rozmowy z kimś odpowiednim. Rozmowy, która będzie szczera, bez zakrywania się uśmieszkami, żarcikami i nie możesz nosić wszystkiego sam, na swoich barkach. Wiem, co mówię. Nie można porównać problemów jednej osoby do problemów drugiej, ale każdy z nas mierzy bądź mierzył się z czymś, co do przybijało, ale są dwa wyjścia z tego. Łatwe i trudne. Wybierałeś do tej pory łatwą drogę. Może pora jednak spróbować trudniejszej drogi, zamiast poddawać się na starcie? - dodał spokojniejszym tonem, cieplejszym, prowadząc jednak jabłko wciąż tak samo agresywnie. Nie było taryfy ulgowej.
Spoiler:
Rzuć kostką: K6 na to ile razy uniknąłeś ciosu jabłkiem, k100 na to jak blisko znicza jesteś i jeśli wyrzucisz przedział 80-100 dorzuć literę, gdzie samogłoska oznacza, że złapałeś czekoladowy znicz
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Uważam, serio. Badam się regularnie i w ogóle. - Zapewnił go, choć nigdy nie spodziewał się, że będzie na podobne tematy rozmawiać ze swoim nauczycielem miotlarstwa. Prawdą było jednak, że Max zawsze dbał o to, by nikomu syfa nie przynieść nieświadomy, że raz czy dwa przeoczył ryzyko, co w dużej mierze było spowodowane tym, jak głęboko w używkach wtedy siedział. Gdyby Walsh słyszał Maxa wcześniej to wiedziałby, że nastolatek tryskał teraz nadzieją i optymizmem. Niestety, Walsh nigdy wcześniej nie kwapił się zainteresować tym, skąd wynika zachowanie byłego ślizgona, więc i teraz brakowało mu kilku kluczowych informacji. Max widząc reakcję mężczyzny mógł się domyślić co go czeka, ale jakoś bardziej skupił się chwilowo na tym, że mówi rzeczy, jakich wypowiadać zdecydowanie nie chciał. Pierdolona w dupę Morgany zbroja... -Moja zmora... - Mruknął, bo nie było sekretem, że jest beznadziejny na pozycji szukającego, gdzie liczyła się prędkość i zwinność, a jego wielkie cielsko było chodzącą kontr definicją tych pojęć. Nie miał zamiaru jednak zrezygnować z próbowania. Ruszył za czekoladową piłeczką, która kojarzyła mu się jednoznacznie z Joshuą i jego zajęciami. Niestety podejrzenia co do własnych możliwości nastolatek miał słuszne. Znicz spierdalał przed nim jak strachliwa dziewica, a choć młody eliksirowar dwoił się i troił to ni chuja go złapać nie mógł, aż słodycz po prostu czmychnęła gdzieś poza ich obszar jurysdykcji. Przynajmniej jabłkowych tłuczków udało mu się w pełni uniknąć, co było zdecydowanie dobrym znakiem, że jeszcze nie wszystko stracone. Skupił się na zadaniu, co nie oznaczało, że nie docierały do niego słowa Walsha, a te coraz bardziej gotowały mu krew w żyłach. Otworzył się przed mężczyzną, co prawda nie z własnej woli, ale nadal, a ten zachował się dokładnie tak, jak Solberg bał się, że ludzie będą reagować, gdy zacznie im o swoim życiu opowiadać. Widać było, że w swoim cudownym życiu, Joshua nigdy nie musiał zmagać się z czymś takim skoro tak łatwo przychodziło mu pierdolenie podobnych rzeczy. Starał się zacisnąć zęby i jakoś uspokoić, ale z każdym kolejnym zdaniem mężczyzny po prostu wkurwiał się mocniej, a gdy ostatni tłuczek został przez nastolatka ominięty, ten zatrzymał się gwałtownie, zdecydowanie zbyt blisko Joshuy i zaczął mówić. -No tak. Zapomniałem. Przestań tak robić. Idź pobiegać. Uśmiechnij się i rzuć to gówno, bo życie jest piękne... Że też jestem takim kretynem, że o tym nie pomyślałem. Bardzo kurwa przepraszam. - Zaczął z wkurwu, bo już naprawdę nie potrafił inaczej. -Właśnie dlatego nienawidziłem Hogwartu. Wszyscy Ci, którzy niby reklamowali się, jak to chcą nam pomóc woleli widzieć w nas zjebów, którzy sami dla siebie wybierają najgorsze możliwe opcje zamiast zainteresować się, skąd nam się to w ogóle bierze. Może gdyby Pan od dzieciaka zajmował się przećpaną matką i słyszał jaką to jest życiową spierdoliną, miałby Pan choć trochę więcej pojęcia o czym Pan mówi. - Przeszedł na bardziej oficjalną wersję, bo jakoś nagle zaufanie do Walsha zaczynało w nim topnieć, a złość wprost płonęła w szmaragdowych tęczówkach. -Nie obwiniam losu o wszystko. Wiem, że jestem skończonym idiotą, ale wie Pan, fakty, że w wieku trzynastu lat prawdopodobnie odebrałem życie dziecku, po czym najlepszy przyjaciel próbował mnie zabić, komuś ujebało rękę na moich oczach, czy taki szczegół jak porwanie z zamiarem pozbycia się mojego martwego ciała, codzienne mierzenie się z atakami paniki i koszmarami, czy związek z kimś, kto następnego dnia może przypadkiem spocząć kilka stóp pod ziemią, jakoś niezbyt podnoszą na duchu i pomagają w dojściu do trzeźwości. Bez względu na to, jak bardzo tego człowiek chce. Więc naprawdę proszę mi tu nie pierdolić o zamianie nawyków na te zdrowe jeśli ni chuja nie ma Pan pojęcia o czym mówi. Chętnie zobaczyłby jak daje Pan sobie radę w wieku zaledwie dziewiętnastu lat z tym, co widziałem. - Wyrzucał z siebie rzeczy, które od lat leżały mu na wątrobie i najchętniej przypierdoliłby teraz w coś, co mogło się odwdzięczyć i posłać nastolatka prosto do szpitala. Póki co jeszcze jednak kontrolował czyny. Ze słowami szło mu nieco gorzej. -Skoro jest Pan taki mądry, to może mnie Pan oświeci, kto jest tą odpowiednią osobą? Bo jak widać fakt, że chodzę na terapię nie wystarcza tak samo, jak inne wyrzeczenia, z którymi ledwo daję sobie radę, ale pomagają mi trzymać się od tego ścierwa z daleka. Bo chyba nie powie mi Pan, że odpowiednia osoba, to kolejny wielce mądry i dorosły człowiek, który zamiast próbować mnie zrozumieć i pomóc będzie prawił jakieś pierdolone moralizatorskie gadki, od których serdecznie chce mi się rzygać. - Nie wytrzymał. Ominął Walsha na pełnej piździe i wleciał w zbroję, waląc ją z całej siły w metalową płytę, aż usłyszał trzask własnych pękających paliczków, a krew zalała jego dłoń.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Zdecydowanie nie był to najlepszy pokaz zdolności komunikacyjnych Josha, ani jego pedagogicznego podejścia. Prawdę mówiąc, nie był to po prostu pokaż jego puchońskiej natury. Jednocześnie trudno było powiedzieć, żeby żałował tego, że sprowokował Solberga do wykrzyczenia niemal wszystkiego z siebie, do powiedzenia mu o wszystkich swoich problemach. To było potrzebne dzieciakowi, był tego pewny, choć raczej nie w taki sposób, nie z przymusu spowodowanego magią. Zdziwił się, gdy Max minął go w powietrzu i uderzył w zbroje. Prawdę mówiąc, spodziewał się, że uderzy w niego, jednak chłopak widać bardziej nad sobą panował, niż się wydawało. Josh podleciał do niego, aby złapać go w końcu za rękę, odciągając odrobinę od zbroi. - I nie mogłes od tego zacząć? - spytał dziwnie łagodnie, wracając do postawy, z jakiej był najbardziej znany. - Nikt nie zada właściwych pytań, jeśli nie wie, o co pytać. Masz rację, że nie wiem, jak to jest mieć takie dzieciństwo, ale też mam swój bagaż, który dźwigam. Mnie rodzice właściwie porzucili. Ojciec, mugol, ponieważ nie mógł zrozumieć, że magia istnieje, a matka, ponieważ ojciec od nas się wyprowadził. Miałem jedenaście lat. Być może to nic dla ciebie, ale ja też nie znosiłem tego łatwo, ale zamiast sięgnąć po używki, wybrałem quidditch, zamykając swój świat na niego, niszcząc tym kolejne relacje, ponieważ tylko miotła miała znaczenie. Tyle że droga, którą się raz wybrało, nie musi być taka do samego końca, zawsze można ją zmienić i skoro tego chcesz, możesz to zrobić, ale będzie to cholernie trudne. Pamiętaj też, że naprawdę nie można mierzyć doświadczeń. To, co przeszedłeś, spokojnie wystarczyłoby, aby obdarować drużynę quidditcha koszmarami, zgadzam się. Jest to brzemię, które z pewnością jest ciężko udźwignąć - mówił prosto, starając się pokazać Maxowi, że nie ma sensu w przyrównywaniu problemów, z jakimi każdemu z nich przyszło się mierzyć. Jedni potrafili znieść więcej, drudzy mniej, ale każdy, z różnych przyczyn mógłby skończyć w tym samym miejscu. - Powiedziałeś, że terapia nie działa. Wiem, że pewnie nic z tego, co powiedziałeś, nie chciałbyś wyjawiać, a po twoim ataku na zbroję wnioskuję, że to jej wina. Powiedz mi jednak, czy jesteś szczery na terapii? Jeśli tak i dalej nie działa, to lepiej zmienić terapeutę, zamiast tworzyć sobie błędny obraz, że nie ma dla ciebie pomocy - przeszedł do ważniejszej części, zastanawiając się, na jaką terapię Max chodził, kto mu pomagał. Podobno w szkole była psychoterapeutka i choć Samantha nie zrobiła na Joshu dobrego pierwszego wrażenia, może była dobrym lekarzem. Może lepiej rozumiała młodzież niż starych pryków, jak on. - No i najważniejsze, czy twój partner wie o tym? Czy pomaga ci w dojściu do siebie? I naprawdę, rozumiem, jak to jest bać się, że twój ukochany skończy martwy, bo Chris, choć wydaje się spokojny, ma talent do pchania się przed groźne stworzenia. Taki lęk świadczy jedynie o uczuciu, ale nie powinno być czymś, co wpędza w nałogi, o ile i o tym rozmawialiście. Max, przede wszystkim rozmowa. Z terapeutą, partnerem, kimś bliskim. Jeśli będziesz dusił w sobie wszystko, to będziesz sam siebie wyniszczał i nie chodzi tu tylko o używki, ale żad do samego siebie, niechęć, wyrzuty sumienia, złość - wszystkie negatywne uczucia - zakończył, patrząc na chłopaka poważnie, nim ostatecznie opuścił odrobinę głowę. - Przepraszam też za swoje ostre słowa.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max już nie zastanawiał się nad tym, czy Josh był puchonem, nauczycielem, trenerem czy kimkolwiek innym. W jego oczach był po prostu kolejnym dorosłym, który skreślił go bez podarowania choć cienia szansy i tym samym po prostu zawiódł chłopaka, który przez całe życie potrzebował ni mniej ni więcej jak trochę ciepła i ludzkiego wsparcia. Wyrwał się z chwytu Josha, bo nie dość, że nie chciał już z nim rozmawiać, to tym bardziej nie chciał żeby ten go dotykał. No chyba, że mógłby mu dać po mordzie, ale od tego się jeszcze powstrzymywał. -I nie mogłeś od tego zacząć? - Powtórzył, przedrzeźniając Walsha. Jakikolwiek szacunek do mężczyzny po prostu rozpłynął się w powietrzu, a to zdanie zabrzmiało już dla nastolatka wyjątkowo debilnie i bezczelnie. Jakby każdy od razu wywalał z siebie podobne rzeczy przed osobą, którą ledwo zna. Nie potrafił spojrzeć inaczej niż z ironią na swojego "trenera". -Co nie zmienia faktu, że można próbować. Jakoś Beatrice nie miała z tym problemu, nie ważne jak bardzo potrafiła się od czasu do czasu pomylić. - Wytknął pierwszą rzecz. Naprawdę gdyby nie ta kobieta, pewnie już dawno leżałby martwy w jakimś rowie. -Ma Pan rację, nie można mierzyć, a jednak próbuje mi Pan wmówić, że porzucenie przez rodziców wieku jedenastu lat oddziałuje tak samo na dziecko jak inne rzeczy, które widziałem. Polecam wyjąć czasem głową z własnej dupy i przestać być hipokrytą, może wtedy Pańskie rady zaczną mieć jakikolwiek sens. - Z każdym słowem Walsha wkurwiał się coraz bardziej i nawet nie miał zamiaru już silić się na kulturę, czy jakiekolwiek udawanie, że jest inaczej. Mężczyzna pokazywał właśnie Maxowi, że nie jest osobą, z którą ten chce dzielić się jakimikolwiek swoimi problemami nawet jeśli miało chodzić o niesmaczną owsiankę na śniadanie. -Nie. Powiedziałem, że widocznie dla Pana nie jest to wystarczający sygnał, że jednak chcę jakiś zmian. I nie mam zamiaru jakkolwiek rozmawiać z Panem o swojej terapii. To co się tam dzieje ma zostać za zamkniętymi drzwiami. Inaczej zamiast psychologowi zwierzałbym się całem światu na wizzbooku. - No pięknie. Teraz jeszcze Walsh śmiał mu doradzać w sprawie terapii? To już było kurwa przegięcie. Max nie miał pojęcia za kogo ten typek się uważał, ale zdecydowanie nie chciał już się tego dowiadywać. -Powtórzę jasno i wyraźnie. Nie. Pana. Sprawa. - Wycedził, bo ten znów bezczelnie wpychał się z buciorami w prywatę. Widać po wpierdolu moc zbroi nieco ustąpiła, bo Maxio już nie był tak skory do wyjawiania swoich sekretów. -Skoro jednak musi Pan wiedzieć, nie mam obecnie partnera. - Dodał, bo w złości przypomniał sobie rozmowę z Paco i to, że ten w sumie nie był za bardzo skory do nazwania ich relacji, więc Solberg po prostu uznał, że są w korzystnym układzie i tyle. Na pewno teraz nie miał zamiaru nazywać go swoim partnerem. -No tak, zwierzątka potrafią zrobić kuku. Zamartwianie się o kogoś, kto umie sobie z nimi radzić, bo ma ogromną wiedzę musi być ciężkie. - Tym razem on był niesprawiedliwy wobec Joshuy i jego uczuć, ale już nie mógł nic na to poradzić, gdy wkurw przejął nad nim całą kontrolę. Po prostu w piździe miał te wszystkie próby załagodzenia sytuacji i pokazania, że niby Walsh rozumie to, z czym Max musi się każdego dnia mierzyć. -A pierdol się. - Dodał na te całe przeprosiny czując, że ta rozmowa nie ma już najmniejszego sensu. Zleciał na ziemię i bez oglądania się za siebie po prostu wkurwiony odszedł w swoją stronę, zapalając po drodze szluga.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Ten trening nie miał tak wyglądać, rozmowa nie miała tak przebiegać i trudno było znaleźć winnego. Zbroja wiele namieszała, prowokując Solberga do mówienia czegoś więcej, niż powiedziałby normalnie, być może do ujawnienia swego rodzaju sekretów. Z kolei Josh zareagował zdecydowanie zbyt ostro, nie myśląc nad tym, jakich słów, sformułowań używa i wiedział o tym, ale w tym momencie nie był w stanie tego poprawić, nie był w stanie odpowiednio wszystko wyjaśnić. Widział to w spojrzeniu Solberga i czuł niemal fizycznie, że to, co udało im się w jakimś stopniu zbudować, zapadło się pod ziemię. Być może miotlarz nigdy nie zakładał, że będzie w jakimś stopniu pomagał Ślizgonowi, ale w tej chwili wiedział, że zawiódł zarówno jako dorosły, jak i jako były nauczyciel. Każde słowo, jakie wypowiadał Max, było jak cios wymierzony prosto w to, co Josh chciał osiągnąć, jaki chciał być. Starszy mężczyzna dostrzegał też, że niektóre reakcje Solberga były dyktowane przez złość i wiedział, że nie powinien przyjmować ich jako wyznacznik tego, czego były uczeń oczekiwał teraz od niego. Pozostawał jednak problem, jak rozwiązać powstały konflikt, jak prawidłowo przeprosić i, cóż, przyznać się do błędu. W Walshu tkwiło przekonanie, że powinien zignorować część zachowania Solberga, próbując dalej robić swoje, ale nie miał pewności, czy to mogłoby cokolwiek zmienić. Ostatecznie Walsh wpatrywał się w plecy odchodzącego chłopaka, czując żal, irytację, ale i cień współczucia, gdy tylko uderzyło w niego, jak samotnie brzmiał Solberg pod otoczką wściekłości. Jeszcze chwilę miotlarz zataczał kręgi na miotle, wykonując przeróżne akrobacje na niej, byle zmęczyć się, byle na moment przestać myśleć, dochodząc do wniosku, że potrzebował rozmowy z Chrisem, skoro zaczynał się gubić dosłownie we wszystkim.
/zt
+
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Na pewno nie było niczym dziwnym, że w czasie wyjazdu na Avalon, Violetta musiała znaleźć odrobinę czasu dla swojej najlepszej (bo grono było naprawdę wąskie) przyjaciółki i przejść się z nią na jakże uroczy i spokojny spacer. Chociaż w rzeczywistości chyba po prostu Krukonki chciały znaleźć coś interesującego do roboty i może odnaleźć jakąś tajemnicę wyspy? Problem polegał na tym, że przecież ten teren od stuleci był odcięty od reszty świata, więc raczej naturalnym było to, że prawie na każdym kroku czaiło się coś, co mogło przykuć jej uwagę i okazać się jakimś niesamowitym sekretem. I właśnie tak się stało w przypadku drzewa, na które natknęły się raczej przypadkiem. Znaczy, słyszeć o nim wcześniej mogły, ale raczej nie spodziewały się na to, że ot tak na nie natrafią. Posępna i strzelista jabłoń zdecydowanie odznaczała się na tle innych drzew i intrygowała swoim wyglądem. Do tego zbierała się wokół niego masa kruków, a jak to mówią Anglicy 'ptaki jednego pióra latają razem' więc Krukonki naturalnie postanowiły ruszyć w kierunku swoich ptasich kuzynów. Wkrótce też obie mogły się przekonać, co do tego, że znajdujące się przed nimi drzewo miało dosyć upiorny charakter. Wszystko przez pokrywającą korę gęstą i krwistoczerwoną żywicę. Taki widok nie był raczej normalny i mogła to stwierdzić i bez większej znajomości zielarstwa. - Myślisz, że to jakieś wpływy czarnomagiczne? - spytała, podchodząc bliżej do drzewa, aby przyjrzeć się lepiej substancji. Z bliska jeszcze bardziej przypominała zgęstniałą i zastygłą krew, którą pożywiały się urzędujące w okolicy kruki. Powiedzieć, że ciekawiły ją właściwości żywicy to zdecydowanie było za mało. W sumie... może by tak tego spróbować?
Spokojny spacer w przypadku Violi i Victorii miał raczej bardzo mało wspólnych cech z czymś całkowicie spokojnym. Trudno powiedzieć dlaczego, ale miały tendencję do tego, żeby robić wspólnie dziwne, nie do końca właściwe rzeczy, chociaż oczywiście Brandon nigdy nie otarła się tak naprawdę o czarną magię, brzydząc się nią i postrzegając ją jako coś, do czego nie zamierzała się nawet uciekać. Miała o wiele więcej, lepszych i logiczniejszych sposobów na osiągnięcie założonych celów. Niemniej jednak była ciekawską istotą, czy może raczej - żądną nowej wiedzy, nowych doświadczeń, które mogłaby później wykorzystać w działaniu, sięgając po coś, o czym nikt inny nie miał pojęcia. Drzewo zaś miało w sobie wyraźnie coś, co je do siebie przyciągało, być może chodziło o kurki, a może o to, jaka niesamowita aura je otaczała, jak niezwykłe było samo w sobie, jak bardzo sprawiało wrażenie miejsca, co najmniej przeklętego. Pewnie właśnie dlatego powinny trzymać się od niego z daleka, ale ostatecznie chęć poznawania była w nich o wiele większa i silniejsza, niż jakakolwiek logika. Być może jeszcze nie tak dawno Victoria miałaby większe opory przed tym, by przekonać się, co dokładnie było nie w porządku z tym drzewem, ale obecnie ten lęk właściwie całkowicie zanikł. - Tak wygląda - przyznała, zbliżając się do drzewa, spoglądając na nie spod przymkniętych powiek. - Chociaż nie jestem pewna, kojarzy mi się to nieco z tym, co się działo przy grobach. Może to jakiś sposób obrony stosowany naturalnie przez tutejszą magię? - dodała, unosząc rękę, by ostrożnie dotknąć żywicy, starając się przekonać, czy faktycznie miała w sobie coś, co mogło kojarzyć się z krwią, czy był to jedynie sposób na odstraszanie natrętów, jaki stosowała ta roślina.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Podejście Viol do kwestii czarnomagicznych było całkiem... skomplikowane. Na dobrą sprawę nie popierała podobnych praktyk, ale z drugiej strony coś ją do nich ciągnęło i po zapoznaniu się bliżej z nimi wiedziała, że czasami nie było lepszego wyjścia niż użycie jakiegoś z zakazanych zaklęć. W końcu jeśli mogła ruchem różdżki złamać kark rzucającej się na nią bestii lub ogłuszyć ją innym sposobem to wolała wybrać ten pierwszy, który był dużo skuteczniejszy i gwarantował jej większe bezpieczeństwo. Wolała myśleć o samej sobie jako moralnie szarej i stosującej środki adekwatne do sytuacji. Drzewo zdecydowanie miało w sobie coś, co sprawiało, że przyciągało wzrok i sprawiało, że Krukonki czuły przemożną chęć zbadania tego fenomenu. Oczywiście prawdą pozostawało to, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale jakoś nie bardzo je to w tym momencie odstraszało od badania tajemniczych właściwości drzewa. - Może tak być. Chociaż słyszałam coś kiedyś o faktycznie krwawiących drzewach, czy też po prostu naturalnie produkujących podobną do krwi substancję, ale raczej były to bardziej egzotyczne gatunki - powiedziała jeszcze, przykładając dłoń do drzewa, aby nabrać na palec odrobinę znajdującej się tu substancji. - Ta wydaje się być zwykłą żywicą o dziwnym zabarwieniu. Bez większego zastanowienie zbliżyła rękę do ust, aby skosztować żywicy i sprawdzić jej smak oraz to na co mógł on wskazywać. Na pewno nie spodziewała się tego, że na jej języku znajdzie się posmak zgniłego mięsa, jakiejś kilkudniowej padliny, którą zapewne siedzące na drzewie kruki chętnie by rozszarpały.
Tego jednego Victoria nie była w stanie zrozumieć i zapewne byłaby skłonna wejść z Violą w długą dyskusję, gdyby tylko kiedyś się na coś podobnego odważyły. Nie zamierzała o nic oskarżać przyjaciółki, aczkolwiek miała moralne wątpliwości co do niektórych jej wyborów, szanowała jednak to, co robiła Viola, widząc, że ta mimo wszystko zmierzała w stronę, powiedzmy, właściwą. Nie wszystko, co ich otaczało, było jedynie czarne i białe, i Brandon zaczęła to w końcu dostrzegać, że świat składał się z najróżniejszy półcieni, których barw nie była nawet w stanie poprawnie nazwać. Istniał nawet niewielki cień prawdopodobieństwa, że kiedyś byłaby w stanie zainteresować się kwestiami czarnej magii jedynie ze strony teoretycznej, by lepiej ją poznać i spróbować zrozumieć. Nigdy nie zamierzała rzucać zaklęć z tej dziedziny magii, jednocześnie mając świadomość, że istniały sytuacje, w których ich skuteczność była, cóż, całkowita. Mimo to Victoria omijała je szerokim łukiem, zastępując innymi czarami, które traktowała niemalże jak pułapki, w które mogli wpadać jej przeciwnicy. Bawiła się nimi, jeśli to było możliwe i to wcale nie było czyste z jej strony. Niemniej jednak ciągnęło ją, by przekonać się, jaka właściwie była tajemnica drzewa, przy którym właśnie się znajdowały. Po prostu chciała pogłębić swą wiedzę, chciała się przekonać, co może odkryć, czego może doświadczyć i co może wpisać w swoją przyszłość, jeśli tak można to było ująć. Nie przerażały jej ani kruki, ani to, jak prezentowała się żywica. Właściwie Victoria zastanawiała się nawet, czy istniał jakiś związek pomiędzy jedną, a drugą sprawą, czy być może ptaszyska nie ucztowały na żywicy, a myślą tą od razu podzieliła się z Violą, przyglądając się krukom, mając dziwne wrażenie, że i one przyglądały się im. Bardzo, ale to bardzo uważnie, w sposób, od którego nie dało się tak naprawdę uciec. - Gwoli ścisłości, to jesteśmy w egzotycznym miejscu. Zapewne nie takim, jak masz na myśli, ale to nadal jest coś, co można rozważyć. Jeśli to owoce tego drzewa, to wyglądają co najmniej odrzucająco - stwierdziła, choć jednocześnie ciekawiło ją, jak sprawy się miały, zaraz jednak sarknęła cicho, kiedy zauważyła, co właściwie robi Viola i aż pokręciła głową z niedowierzaniem, zastanawiając się, czy ta była naprawdę aż tak szalona, że co do rączki, czy do buzi. Nie żeby Victorii również nie ciekawiło, co mogło się stać, gdyby faktycznie spróbowała zjeść żywicę, choć znajdą jej szczęście, skończyłoby się tragicznie. - Jeśli za pięć minut umrzesz, obiecuję, że cię znajdę i wskrzeszę, żeby wygłosić ci stosowny wykład na temat głupoty - wytknęła jej od razu.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Cóż u niej również od tego się zaczęło. Na początku chodziło tylko o teorię, która miała pomóc jej zrozumieć to jak czarna magia funkcjonuje i w teorii pomóc jej w ochronie przed nią, co było o wiele prostsze gdy znało się zarówno mocne jak i słabe strony poszczególnych zaklęć chociażby. Można też by się kłócić o to, że jednak w większość sytuacji sama się wpakowała dlatego nie powinna tyle rozprawiać na temat tego, że zrobiła dokładnie to do czego była zmuszona, bo sama doprowadziła do tego, że znalazła się w sytuacji skomplikowanej. To jednak był temat na zupełnie inne rozważania. Tajemnica drzewa była niezwykle interesująca i na pewno łatwo nie zrezygnowałyby z badania jej. Szkoda tylko, że raczej żadna z nich nie była ekspertką w dziedzinie zielarstwa. Oczywiście jak na Krukonki przystało nie szło im też znowu tak beznadziejnie, ale jednak nie była to wiedza wysoce zaawansowana. Mogły jedynie bazować na tym, czego mogły się domyślić lub zaczerpnąć z innych magicznych dyscyplin. - Owoce nie miałyby takiej postaci. Jasne, wszystko jest możliwe, ale jest jakiś margines prawdopodobieństwa - odparła, nie chcąc do końca przyjąć podobnego tłumaczenia ze strony Brandon. Nie przejmowała się też zupełnie tym karcącym spojrzeniem w momencie, gdy bezceremonialnie posmakowała drzewnej wydzieliny.Na pewno nie był to zbyt dobry pomysł pod względem smakowym, ale mogło być o wiele gorzej. Choć nie. Zdecydowanie mogłaby się porzygać w tym momencie. Tyle dobrego, że jej żołądek i kubki smakowe były już zahartowane po latach jedzenia fasolek wszystkich smaków. Tam też trafiały jej się obrzydliwe smaki, które dzielnie znosiła. - A jeśli za pięć minut nie umrę to też liźniesz? - zapytała, uśmiechając się zadziornie do Victorii. - Mogę powiedzieć, że to jest raczej żywica. Tak sądzę po konsystencji choć smak... raczej odbiega mocno od tego czego mogłabym się spodziewać. Nie wiedziała jak to opisać. Z pewnością nie smakowało jak tabletki z sosny, które dała jej kiedyś jakaś dziewczyna w Hogwarcie na gardło ani inne tego typu wyroby, których próbowała. Cóż, może lepiej jeśli Brandon sama to sprawdzi? Przynajmniej nie musiałaby się męczyć z wytłumaczeniami.
Ciekawość była pierwszym stopniem do piekła. To było coś, z czego Victoria zdawała sobie sprawę, ale mimo to, jak przystało na Krukona, fascynowało ją naprawdę wiele spraw i chciała je jak najlepiej poznać. Jednocześnie jednak miała pełną świadomość tego, że jej moralność, że jej decyzje i wybory, po prostu nie były w stanie przebiegać po czarnomagicznej linii, że było to coś, co mimo wszystko wykraczało poza jej zakres poznania, poza jej zdolność do tego, żeby się na czymś skupić, żeby postanowić poznawać jakąś dziedzinę magii. Była oczywiście ciekawa tego, co mogło wydarzyć się, gdyby zastosować kilka klątw lub innych, niezbyt przyjemnych zaklęć, ale to nie oznaczało, że chciała i zamierzała je testować. Mogła o nich czytać, mogła o nich słuchać, ale absolutnie nie czuła potrzeby, by się ich uczyć. - Nie byłabym tego taka pewna. Zauważ, że magia i roślinność Avalonu poszła w nieco odmienną stronę od tego, co znamy. Więc to równie dobrze mogą być faktycznie owoce, którymi żywią się chociażby te kruki, które tutaj widzimy. To równie dobrze może być jakieś święte drzewo albo inne miejsce, które je przy sobie z jakiegoś powodu gromadzi. Coś, jak relikt. Być może… być może to właśnie tutaj dałoby się znaleźć jakieś informacje o świętym Graalu - stwierdziła z namysłem, wciąż przyglądając się drzewu, starając się zorientować, co takiego z nim było i zapewne właśnie z tego powodu przegapiła moment, w którym Viola zdecydowała się sprawdzić, jak dokładnie smakuje ta wydzielina, przypominająca nieco żywicę, a nieco miód, choć o bardzo ciemnej, zdecydowanie krwistej barwie. - Dobrze - odparła, mrużąc nieco oczy, traktując to jak najprawdziwsze wyzwanie, będąc jednocześnie ciekawą tego, co się wydarzy. Zamierzała teraz bardzo uważnie obserwować Violę, by móc się przekonać, czy faktycznie nie działo się z nią coś dziwnego, czy jednak drzewo nie miało na nią jakiegoś mało korzystnego wpływu. - Powiedz mi lepiej, jak się czujesz. Bo nie wyglądasz, jakby w twoim organizmie zaszła jakakolwiek zmiana.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Biorąc pod uwagę fakt, że Victoria w swojej ciekawości nie była sama to wcale nie musiała trafić za nią do piekła. Równie dobrze to Strauss mogła się poświęcić i dokonać wyborów, które zaprowadziłyby ją do piekła. Chyba zawsze była typem, który zaprzedałby duszę diabłu za zdobycie jakiejś tajemnej wiedzy. Podobna wizja jakoś nieszczególnie napawała ją strachem. No, ale to z nią było ewidentnie coś nie tak, a czarna magia z czasem zaczynała pochłaniać ją coraz bardziej tak, że w końcu teoria przestała jej wystarczać. Chciała poznać ich funkcjonowanie więc uczyła się je rzucać. Chciała poznać ich skutki, więc pozwalała, aby były na nią rzucane. - Dobra to jest akurat fakt, ale przypominają one na tyle znane nam i swojskie gatunki roślin, że pomimo zmian, które w nich zaszły i tak nie nazwałabym ich egzotycznymi - bo za dużo tutaj było cech wspólnych z tym, co było im doskonale znane i za bardzo różniły się od tych, które można było nazwać egzotycznymi. Nawet nie słuchała tego, co Victoria mówiła o Graalu zbyt zajęta smakowaniem żywicy. Choć na zewnątrz nie wyrażała żadnych emocji związanych z tym smakowym doświadczeniem, a żaden mięsień jej twarzy nie drgnął nawet w czymś na kształt najlżejszego grymasu to jednak jej dusza płakała z powodu paskudnego posmaku. - Czuję się okej. Mam tylko doznania smakowe i nic więcej. Zero skutków ubocznych - zapewniła Brandon, mając nadzieję, że nie odbija jej się w tym momencie zgniłym mięsem.
Wiedza tajemna, czy po prostu wiedza, była tym, za czym Victoria zdecydowanie się uganiała i nie zamierzała z tego powodu płakać, nie zamierzała się ukrywać, nie zamierzała robić niczego podobnego. Skoro chciała się o czymś przekonać, musiała tego spróbować, musiała przekonać się, co się za tym kryje, musiała tego dotknąć i sprawdzić, co się wydarzy. Sama teoria była dla niej równie ważna i w niektórych wypadkach wolała przy niej pozostać, skupiając się na rozważaniach wysnuwanych przez innych ludzi - dotyczyło to głównie czarnej magii, bo nie ciągnęło jej ani trochę do testowania skutków tej potwornej dziedziny magii, której ani nie chciała zrozumieć, ani nie chciała przyjąć. Znajdowała się jednak na tym etapie życia, że z całą pewnością przyswoiłaby sobie z chęcią teorię, choćby po to, by wiedzieć, jak bronić się przed tymi trudnymi, ciężkimi zaklęciami. - Punkt dla ciebie. Nie wykluczam jednak, że właściwości magiczne tych roślin są o wiele większe, niż tych, które znamy. Albo też inaczej, że pomimo identycznego wyglądu z roślinnością, która jest całkowicie niegroźna, zdołały wytworzyć mechanizmy obronne. Wiesz, jak niektóre rośliny, które specjalnie wabią do siebie ofiary - zauważyła, posiłkując się swoją niezbyt wielką wiedzą na temat roślinności, wciąż uważnie przyglądając się drzewu, odnosząc wrażenie, że kruki, których było tutaj pełno, śledziły uważnie każdy ich najmniejszy krok i ruch. Nie powiedziałaby oczywiście, że się z nich śmieją, ale na pewno coś było nie takie, jak być powinno, a przynajmniej dokładnie tak się wydawało. - Może w takim razie mylę się, co do tego drzewa - stwierdziła z namysłem, marszcząc lekko nos.- Albo ma jakieś specjalne znaczenie dla tych kruków, kto wie, może ta… żywica, jest dla nich jakimś specjalnym pokarmem - stwierdziła, w zastanowieniu stukając palcami po swojej brodzie, wyraźnie zastanawiając się nad tą kwestią, mając w głowie mnóstwo najróżniejszych teorii, jakie mogłyby znaleźć zastosowanie w tym właśnie konkretnym przypadku.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Całe szczęście, że akurat od praktyki to Brandon miała swoją droga przyjaciółkę, która z chęcią wypróbowałaby różne zaklęcia czy inne rytuały magiczne, które tylko ją zainteresowały. Victoria mogła to wszystko jedynie obserwować z boku i chłonąć coraz więcej wiedzy teoretycznej związanej z podobnymi zagadnieniami. W sumie dzięki znajomości Strauss w dziedzinie czarnej magii Victoria mogłaby też spróbować w praktyce obrony przed zaklęciami podobnego sortu. Oczywiście ścigająca nie rzucałaby takich, które mogłyby w przypadku niepowodzenia spowodować śmierć lub trwałe kalectwo/oszpecenie, ale zawsze była to jakaś myśl. - Mów tak jeszcze, a dojdę do wniosku, że te drzewka magicznie zmutowały i są gotowe zabijać przypadkowych turystów, zwabiając ich do siebie - skomentowała jeszcze, gdy tylko Victoria wysnuła kolejną ze swoich teorii. Nie byłaby to najdziwniejsza rzecz, z którą się spotkała szczerze mówiąc, ale jakoś nie bardzo chciało jej się wierzyć w te mordercze intencje drzewa. Przynajmniej nie w momencie, gdy wokół mniej lub bardziej beztrosko latały kruki, które przecież powinny pierwsze paść. Chyba, że faktycznie miały do czynienia z dziwną trucizną, która nie zabijała od razu. W sumie Strauss słyszała o takich, które uaktywniały się dopiero po kilku dniach, ale dla drzewa byłoby to bardzo bezsensowne rozwiązanie skoro nie może tropić ofiary. - Może im po prostu smakuje. Ma dziwny posmak, ale to padlinożercy także dla nich będzie jak znalazł - sama raczej nie chciałaby dalej żreć zgnilizny, ale skoro ptakom to odpowiadało to niech jedzą na zdrowie.
Gdyby Viola zaproponowała jej coś podobnego, Victoria z całą pewnością rozważyłaby to bardzo uważnie. Nie było to coś, co brzmiało szczególnie przyjemnie, kryło się w podobnym pojedynku wiele niewiadomych, wiele problemów, wiele niepewności, z jaką nie dało się tak łatwo poradzić, ale jednocześnie było to coś interesującego. Teoretycznie właśnie po to mieli zajęcia z obrony przed czarną magią, ale oczywiste było, że nikt nie skierowałby przeciwko nim naprawdę niebezpiecznych zaklęć, ostatecznie wiedząc, do czego mogłoby to doprowadzić, gdyby tylko nie udała się im obrona. Niemniej jednak gdyby Viola zechciała zrobić coś podobnego, Brandon raczej długo by się nie opierała, zbyt ciekawa, co z tego właściwie może wyniknąć. - Zdziwiłabyś się? Kojarzysz chyba ten szalony krzak z pustyni, który jest w stanie zjeść człowieka? Albo chociaż brzytwotrawa, to też nie jest taka przyjemna istota, jak może się wydawać. Dlaczego w takim razie drzewo nie mogłoby rozwinąć się w taki sposób, wytwarzając truciznę? Być może właśnie stąpamy po ciałach wcześniejszych śmiałków? - odpowiedziała, uśmiechając się lekko, z cieniem zaczepności, jakiego nie zamierzała ukrywać, zastanawiając się jednocześnie, czy przyjaciółka da się wciągnąć w podobne dywagacje, czy ostatecznie machnie na to ręką, dochodząc do wniosku, że Victorii wyraźnie odbiło. Tak jednak z całą pewnością nie było, a ona czyniła swoje dywagacje z prawdziwą przyjemności, zastanawiając się jednocześnie, dokąd właściwie zmierzały i w jakim konkretnie celu. Czy w ogóle jakiś miały? - Specyficzny smak padliny? To chciałaś mi powiedzieć? Czy może to, że kiedyś się już nią raczyłaś? - zapytała, ostatecznie sięgając do żywicy, zastanawiając się, co w niej było takiego złego, ale gdy sama jej spróbowała, jednocześnie kręcąc lekko głową. Właściwie nie miała żadnego smaku, po prostu była, po prostu można było jej spróbować, ale nie kryło się za tym absolutnie nic więcej, dlatego też Victoria spojrzała nieco podejrzliwie na swoją towarzyszkę - Wkręcasz mnie - zawyrokowała.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wszystko było w zasadzie kwestią zaufania. Już niejednokrotnie Violetta stosowała na kimś zaklęcia czarnomagiczne. W większości za zgodą tej drugiej osoby. Wyjątkami zdecydowanie były sytuacje, gdy walczyła o życie. Wtedy naprawdę nie bawiła się w uprzejmości. Między innymi właśnie dlatego udało jej się pokonać zdziczałego wilkołaka w Norwegii. Choć oczywiście, gdyby nie Darren pewnie już dawno by nie żyła. - Myślałam, że zaczniesz mi gadać o płonącym krzewie z pustyni, który gada głosami... - skomentowała, przyglądając się jeszcze uważnie drzewu, które akurat miały przed sobą. - No nie zdziwiłabym się jakby to rosło na jakiejś padlinie, a brzytwotrawa nie jest taka straszna. Macałam ją na lekcji Wespucciego. Jakby mogła o tym zapomnieć? Chyba od dawna tkwiła w niej jakaś skłonność do podejmowania ryzyka i tym podobne. Szczerze powiedziawszy nigdy raczej nie zwracała uwagi na magiczne rośliny, a bardziej na to, co mogło się w nich kryć. Już jakoś było tak, że zwierzęta wzbudzały w niej mniejsze zaufanie i sprawiały, że wolała uważać w czasie spacerów po lasach i kniejach. - No wiesz ty co. O co mnie posądzasz? - odparła jedynie, udając oburzoną. Wolała nie komentować podobnych podejrzeń, którymi obrzuciła ją Victoria. - Nie wkręcam. Po prostu smakowało podejrzanie. Wiesz co... Może już odpuścimy, co? Serio nie było sensu bardziej tego roztrząsać, bo jeszcze tylko zdążą się pokłócić czy co. W pewnych sytuacjach lepiej było po prostu odpuścić i wycofać się.
Victoria w swoim zadufaniu nie wykluczała, że czarna magia była użyteczna. Zdawała sobie sprawę z tego, że istniały sytuacje, w których musiała ratować życie, ale mimo wszystko wolała po nią nie sięgać, nie czując najmniejszej potrzeby, by się do niej odwoływać, by się nią kierować, by momentami, jak można byłoby to nazwać, iść na łatwiznę. Nie chciała również nikogo torturować, nawet swojego największego wroga, być może wierząc we własne zdolności oraz to, że byłaby w stanie pokonać przeciwnika w inny sposób, że byłaby w stanie przemienić go w kamień albo coś podobnego i w ten sposób pokazać, kto tutaj był górą. Nie była również osobą, na którą można byłoby całkowicie bezkarnie rzucać czarnomagiczne zaklęcia, co nie oznaczało, że nie byłaby skłonna do tego, żeby przekonać się, jak te działały. - Nie słyszałam o czymś podobnym, ale właściwie nie zdziwiłabym się, gdyby naprawdę istniało. A skoro mowa o padlinie, to nie sądzisz, że może tutaj być po prostu pochowany jeden z wielkich rycerzy Króla Artura? - zauważyła, jednocześnie wywracając oczami na uwagę przyjaciółki na temat macania brzytwotrawy, co brzmiało absolutnie naturalnie, kiedy mówiła o tym Viola. Tak po prostu, jakby było to coś zwyczajnego, jakby było to coś, nad czym nie trzeba było się jakoś niesamowicie zastanawiać. Ot, po prostu pewnego pięknego dnia wsadziła dłonie w brzytwotrawę. I brzmiało to zupełnie, jak Strauss. Brandon uśmiechnęła się na to oburzenie ze strony drugiej Krukonki, dochodząc do wniosku, że nie chciała wiedzieć, czy jej podejrzenia były słuszne, a potem skinęła głową, dochodząc do wniosku, że nic tu było po nich. Mogły udać się w dalszą drogę, sprawdzić, czy na wyspie nie kryły się kolejne tajemnice i właśnie to uczyniły, prowadząc zupełnie niezobowiązującą rozmowę, która, jak zawsze w ich wypadku, przeskakiwała z tematu na temat. I była, w pewnym stopniu, dość abstrakcyjna. + z.t x2