Strumień ciągnie się chyba przez cały masyw górski, płynie powoli i łagodnie, więc nie trzeba się go obawiać. W tym miejscu jest najszerszy, a przy tym też ma najsilniejsze właściwości - płynąca w nim woda jest krystalicznie czysta i pomaga pozbyć się wszelkich trosk. Strumień nazywany jest lekkim dlatego, że krążąca wokół niego energia sprawia, że każdy kto znajdzie się blisko może swobodnie lewitować i "pływać" w powietrzu! Należy uważać na to, by nie poobijać się o drzewa i nie podlecieć zbyt wysoko czy daleko, bowiem kiedy magia przestaje działać - grawitacja robi swoje. Lekki strumień jest ulubionym legowiskiem żądlaków - pośród koron drzew można znaleźć dziesiątki, a może nawet setki igloopodobnych gniazd tych niebezpiecznych owadów.
Uwaga! Jeśli chcesz skorzystać z możliwości lewitacji, musisz rzucić kostką na żądlaki.
Żądlaki:
1 - Wychodzi na to, że żądlaki nieszczególnie się tobą interesują - napotykasz ich też zaskakująco mało! Możesz zebrać dla siebie trochę ich cennego wosku. W aptece czy sklepie z eliksirami będzie warty 50 galeonów, a na własny użytek pozwoli na jednorazowe opanowanie umiejętności swobodnego latania! 2, 3 - Ciągle słyszysz jakieś nieznośne bzyczenie nad uchem i żądlaki bardzo cię pilnują. W pewnym momencie zaczynają cię też trochę jakby... zaganiać w jedno miejsce? Plączesz się pomiędzy gałęziami okolicznych drzew i wpadasz na jakieś stare igloo. Plus jest taki, że żądlaki przestają się tobą interesować - minus, że jesteś cały oblepiony woskiem. Lepiej niczego i nikogo nie dotykaj! Wosk zmyje się dopiero po solidnym szorowaniu, ale jeszcze w następnym wątku możesz czuć lepkość na swoim ciele. 4, 5 - Żądlaki atakują! Jeśli posiadasz minimum 15 punktów z ONMS lub OPCM, możesz się przed nimi obronić. Jeśli nie - cóż, dorzucasz k6 by dowiedzieć się ile użądleń zgarniasz. 1, 2 - jedno użądlenie. 3, 4 - dwa użądlenia. 5, 6 - trzy użądlenia. Koniecznie je odpowiednio wylecz! 6 - Twoja obecność bardzo się żądlakom nie podoba. Cały czas kręcą się obok ciebie i nawet jeśli w żaden sposób im nie zagrażasz - atakują całą gromadą! Dorzuć k6 by sprawdzić, czy udało ci się uciec. Wynik parzysty oznacza, że twoje uniki były wystarczające; wynik nieparzysty oznacza, że zostałeś raz użądlony, co koniecznie musisz wyleczyć!
Jak doszło do tego, że się tutaj znalazły, trudno było tak naprawdę powiedzieć. Ot, wybrały się na spacer, na przygodę, na poszukiwanie wrażeń i nagle, całkowicie nieoczekiwanie, trafiły na miejsce, które zdawało się przeczyć całkowicie prawom, jakie kierowały normalnie ich życiem. Nie chciała zbliżać się za mocno do strumienia, bo chociaż nie sprawiał wrażenia, jakby był szczególnie głęboki, nadal był wodą, a ona była pewna, że ktoś o jej zdolnościach, byłby w stanie utopić się nawet w łyżce wody. To nie brzmiało tak nieprawdopodobnie, gdy brało się pod uwagę, jakie szczęście miała Victoria. Jakimś przedziwnym zrządzeniem losu, tym jednak razem, zbroja, która się do nich przyczepiła, nie była żadnym malkontentem, nie była złośliwa, nie była kimś, przed kim należało uciekać. Wręcz przeciwnie - zdawała się być ich milczącym obrońcą, który po prostu kroczył tuż za nimi. Czy raczej - zaczynał właśnie wraz z nimi lewitować. Brandon nie słyszała wcześniej o takim miejscu na Avalonie i zupełnie nie wiedziała, co ma zrobić, kiedy nagle jej stopy przestały dotykać podłoża. Była to, rzecz jasna, jakaś fascynująca magia, której nie była w stanie dokładnie określić, która, jak wszystko tutaj, brała się nie wiadomo skąd i powodowała, że Victoria chciała koniecznie wiedzieć jeszcze więcej. Musiała dostrzec to, czego nie dostrzegała, chwilowo jednak dość kurczowo trzymała się jakiegoś pobliskiego drzewa, zastanawiając się, czy powinna robić kolejny krok, czy może jednak jeszcze poczekać, rozważając wszystkie możliwe skutki pozwolenia na to, by magiczna moc po prostu uniosła ją ponad ziemię. - Na Merlina! Mam wrażenie, że nie mogę się tutaj nigdzie ruszyć, by nie napotkać na zbroje, po których mam parszywy humor albo nie wpakować się w jakieś problemy. Mam nadzieję, że byłaś mądrzejsza ode mnie i Violi i nie postanowiłaś szukać wskazówek dotyczących świętego Graala - rzuciła do Brooks, starając się pojąć to, co się działo, ale logika nie była w stanie tego dobrze opisać, nie było dobrego wyjaśnienia, poza prostą konstatacją, że najpewniej z jakiegoś powodu znajdowały się w miejscu nasilenia magii. - Ale może właśnie jakąś znalazłyśmy… - dodała zaraz z namysłem, odnosząc wrażenie, że może mieć w tej kwestii rację, tak samo, jak z tym drzewem, na które wpadła razem z Violą.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Avalon rzeczywiście był rajem, przynajmniej dla Brooks. Może i nie doceniała historii, którą się tutaj oddychało, a która rozpalała wyobraźnię wielu. Nieszczególnie interesowały ją także nowe, nieznane dotąd magiczne stworzenia. Doceniała za to idealną pogodę, piękne widoki i spokój, który płynął z niemal każdego zakątka tej wyspy jabłek. Doceniała również towarzystwo Vicki, z którą to wybrała się dziś na spacer. Nie miały jakiegoś konkretnego planu wędrówki. Ot, pałętały się z kąta w kąt, z miejsca do miejsca. Aż w końcu dotarły nad górski strumień. I na Merlina, było to jedno z piękniejszych miejsc, jakie widziała, a trochę na koncie już ich miała, pomimo młodego wieku. Cieszenia się z widoków i towarzystwa Brandonówny nie zepsuła nawet zbroja, która im towarzyszyła. Ta, tak dla odmiany, okazała się całkiem spoko i po prostu im towarzyszyła, chroniąc je najwyraźniej przed potencjalnym zagrożeniami, czekające na nie na rajskiej wyspie.
Miejsce było nie tylko piękne, ale również przesiągnięte magią, którą się czuło dookoła. I nie tylko czuło. Julka najpierw ze zdziwieniem, a potem z rozbawieniem przyglądała się Victorii i zbroi, kiedy to zaczęły nagle delikatnie lewitować. Krukonka przyłożyła do twarzy zawieszony na szyi aparat i zrobiła zdjęcie unoszącej się nad ziemią dwójce.
- Powiedz „rabarbar” – poleciła z uśmiechem koleżance, a potem sama poczuła, że jej stopy odrywają się od ziemi. W przeciwieństwie do Brandonówny nie trzymała się jednak kurczowo drzewa, tylko pozwalała się ponieść magicznej sile. Rozluźniła się i zaczęła kręcić w powietrzu fikołki, śmiejąc się cicho.
- Nawet mi nie mów – zaczęła, kiedy udało jej się postawić stopy na mokrym gruncie, zanurzyła się bowiem po kolana w strumieniu. I tu nastąpiło kolejne zdziwienie, bo opanował ją niebiański niemal spokój. Ponownie chwyciła za aparat i zrobiła kilka kolejnych zdjęć. Może i nie znajdą się one w Galerii Swansea, ale z pewnością w albumie. – Ostatnio przyczepiła się do mnie jedna, która rozpowiadała wszystkie moje tajemnice. Ale chyba zawsze mogło być gorzej – zakończyła pozytywnym akcentem, drobiąc w wodzie kilka kroczków.
Poszukiwania Graala stanowiły chleb na kaczki dla wszystkich spragnionych tajemnic i przygód. Ona sama nie była wyjątkiem i również postanowiła znaleźć legendarny kufel, choć nie robiła sobie przy tym nadziei i raczej traktowała to jako pretekst do tego, żeby spędzić z kimś więcej czasu. I nie myśleć o quidditchu. – Otóż nie byłam i zraniłaś mnie stwierdzeniem, że mogłabym. – Zaśmiała się, cykając fotkę blondynce przytulonej do pnia. – Byłam z Edgcumbem nad grobem Izoldy. Znaleźliśmy Callahana ze Smith na dnie mogiły. I jakiś kamień z runicznym zapisem. Matka mi go przetłumaczyła, ale niewiele z tego rozumiem. Przynajmniej na razie.
Leniwe spędzanie czasu, wędrowanie z miejsca w miejsce, bez większego zastanowienia, ot, takie proste spacery, były zdecydowanie tym, co w tej chwili odpowiadało Victorii. Miała dość przygód, przynajmniej na jakiś czas, chociaż jednocześnie miło było jej zwyczajnie poznawać tajemnice okolicy, dostrzegając rzeczy, jakich nie byli w stanie zobaczyć inni. Jak z tajemniczą jaskinią, z której przyniosła prezenty, jakich się nie spodziewała i liczyła na to, że będzie mogła zanieść je do różdżkarza. Była bowiem pewna, że i otrzymany włos i kawałek drewna, nadawały się do wykorzystania, a co za tym idzie, stworzenia przedmiotu, który mógłby jej wiernie służyć. Teraz jednak nie zastanawiała się nad niczym podobnym, po prostu ciesząc się z tego, co miała, z tego, co ją otaczało i z towarzystwa Brooks, z którą mogła sobie porozmawiać o wszystkim i o niczym. Nie miała jeszcze pojęcia, że wkroczyły w miejsce, które choć pozornie piękne i spokojne, nie było aż tak bezpieczne, jak można było podejrzewać. Na razie jednak skoncentrowała się na Julii i jej nieco absurdalnej prośbie, ale spełniła ją, wypowiadając faktycznie słowo rabarbar, patrząc w pełen niezrozumienia sposób na koleżankę. - Jak to opowiadała twoje tajemnice? - zapytała, kiedy Brooks oderwała się od ziemi i tak swobodnie lewitowała sobie w powietrzu. Coś podobnego brzmiało już naprawdę okropnie i nie wiedziała, jakby miała sobie poradzić z takim wrednym gadułą. - Ostatnio spotkałam taką, która zmuszała mnie do tego, żebym atakowała innych. To było równie nieznośne, nie wspominając o tym, że jakimś dziwnym zrządzeniem losu zamieniłam się na chwilę w kruka - dodała, kręcąc lekko głową. Przez chwilę trzymała się jeszcze pnia, nie mając pewności, co się stanie, jeśli postanowi się go puścić, mając w pamięci, jak wspaniale szybowało się z Wieży Merlina, gdy rzucił nią dąb. Później jednak doszła do jedynego słusznego wniosku, że raz się żyje i zrobiła ten krok, ostatecznie faktycznie wznosząc się w powietrze razem ze zbroją, znajdując w tym coś fascynującego. - Na dnie mogiły? Nie zbliżyłam się do grobu, ale wierzba szermiercza postanowiła poćwiczyć na mnie swoje umiejętności. Na niewiele się to zdało, bo nic z Violą tam nie znalazłyśmy. Sądzisz, że trafisz na jeszcze inne wskazówki? - zapytała, wznosząc się coraz to wyżej, przekrzywiając przy okazji głowę. Widać było, że ta kwestia bardzo ją ciekawiła, a jej błyszczące, jasne oczy, mówiły same za siebie.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Przy wszystkim tym, czego zdążyła przez swoje krótkie życie doświadczyć Brooks, lewitowanie i żądlaki, które bzyczały w koronach drzew, wydawały się wręcz idyllą. I tak się też tutaj czuła, robiąc zdjęcia, rozmawiając z Vicką, pływając w powietrzu i mocząc stopy w krystalicznie czystej wodzie o magicznych właściwościach. Zdecydowanie było całe mnóstwo sposobów na mniej przyjemne spędzenie tego południa.
- No normalnie! – zachichotała, zanurzając dłonie w strumieniu i przemywając wodą twarz. – Byłam ostatnio nad taką studnią i spotkałam Jamiego Norwooda. To taki starszy ślizgon. No i ta zakuta konserwa powiedziała mu, że kochałam się kiedyś w Antoszce. – Tajemnica, którą w sobie trzymała od tak dawna, z każdym dniem i z każdą kolejną osobą, przestawała być tajemnicą. I właściwie czuła się lepiej z tym, że ktoś o tym wie i że nie jest to tak zła i wstydliwa rzecz, jak jej się z początku wydawało. Zaśmiała się cicho, kiedy się okazało, że i Vicks miała problemy z chodzącymi puszkami. Jakoś nie była w sobie wyobrazić Krukonki, która machała różdżką lub pięściami, chcąc zrobić krzywdę każdemu dookoła.
– Mogło być gorzej. Mogłaś zostać gołębiem.– Dodała, obserwując bacznie towarzyszkę, która postanowiła się w końcu puścić drzewa i teraz pływała w powietrzu razem ze zbroją. To również musiała ująć na fotografii.
- Wierzba szermiercza? Co to? Jakaś avalońska kuzynka wierzby bijącej, ale ze szpadami zamiast witek? – zapytała, zaciekawiona tym, jakie to kolejne dziwactwa skrywa Avalon. Kto wie, może jak tak dalej pójdzie, to uwierzy również w istnienie świnksów? – Szczerze mówiąc, to nie wiem. Nieszczególnie wierzę w istnienie samego graala. A nawet jeżeli faktycznie gdzieś tam jest, to czemu mieliby go znaleźć uczniowie, a nie wykwalifikowani historycy i archeologowie, którzy studiują ten temat przez całe życie? – Rzuciła w eter, zanim to postanowiła przestać się moczyć i uniosła się w powietrze, dolatując do Brandonówny. Doświadczenie to było fascynujące i wywoływało uśmiech na jej piegowatej buźce, ale chyba mimo wszystko wolała miotłę – miała nad nią większą kontrolę. No i była szybsza!
To, jak spędzały ten czas, zdecydowanie wpisywał się w linię czegoś przyjemnego, czegoś, co było wspaniałym sposobem na to, żeby odpocząć od wszystkiego, co je otaczało, od problemów i Merlin raczy wiedzieć, czego jeszcze. Nie działo się nic szczególnego, nie istniały żadne problemy, nad którymi musiałyby się w tej chwili pochylać i to zdecydowanie brzmiało, jak idealne wakacje. Przynajmniej Victoria tak uważała, ciesząc się, że Brooks również sprawiała wrażenie, jakby była po prostu zadowolona z życia. O to ostatecznie im chodziło, to było coś, do czego podświadomie każde z nich dążyło, nie chcąc spędzać każdej wolnej chwili na zastanawianiu się nad tym, co powinno zrobić dalej ze swoim życiem. Potrzebowali zwyczajnych, prostych chwil na oddech, na to, by bez większych problemów po prostu przed siebie iść, by nie zatrzymywać się i nie oglądać wiecznie przez ramię. Zmarszczyła lekko brwi, kiedy Julia wspomniała, kogo spotkała, nie mając jednak pewności, czy jest w stanie rozpoznać chłopaka. Jego nazwisko niewiele jej mówiło, ale nie to było tutaj najważniejsze. Uniosła zatem brwi, na wyznanie Brooks, po czym uśmiechnęła się do niej, nieco rozbawiona tym wyznaniem, dopytując, czy to była ta cała tajemnica. W jej jasnych oczach pojawiły się nawet nieco chochlicze błyski, jakby faktycznie spodziewała się, że Julia ukrywała przed nią coś jeszcze, a potem założyła ręce na piersi, co wyglądało zabawnie, biorąc pod uwagę, że wciąż szybkowała w powietrzu, nie bardzo panując nad tym, co się właściwie działo. I to było to, co najbardziej ją denerwowało, bo autentycznie nie lubiła tracić kontroli nad żadnym aspektem swojego życia. - Gorzej, gdyby zamieniło mnie w nielota. Wyobrażasz sobie wściekłego nielota, który próbuje uparcie cię zaatakować? - odparła, parsknąwszy przy okazji, dochodząc do wniosku, iż byłby to co najmniej szalony widok, by nie powiedzieć, że potwornie idiotyczny, a jednocześnie zabawny. Machnęła jednak na to ręką, by skoncentrować się na kolejnej kwestii, uznając, że jej przemiana w ptaszysko nie była aż tak ważna, jak kwestia artefaktu. - Tak, to coś podobnego do wierzby bijącej, tylko zamiast bić, po prostu siecze cię, jak szablami. Viola musiała tamować krwawienie, nie wiem, jakbym sobie bez niej poradziła, bo teleportacja w takim stanie nie byłaby zbyt mądra - stwierdziła, krzywiąc się lekko, co wyraźnie wskazywało na krytykę pod własnym adresem, na przyznanie, że była w czymś beznadziejna i wcale jej się to nie podobało. - A ja jestem przekonana, że istnieje, aczkolwiek nie wiem, czy wierzę w to, że właśnie za nim gonimy. Być może szukamy czegoś zupełnie innego, czegoś, co może być... nagrodą? Jak te wszystkie rzeczy, które dało się znaleźć w Wieży Merlina. Spojrzała uważnie na Julię, po czym łagodnie ją od siebie odepchnęła, chcąc się przekonać, co się stanie i czy za chwilę zaczną się wznosić jeszcze wyżej, jak jakieś baloniki, ciekawa, czy mogły zacząć się tutaj niemądrze bawić, jak w lunaparku, kiedy postanowiły pojeździć samochodzikami, rozbijając się o każdego, kogo znalazły na swej drodze.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Brooks sama przed sobą musiała przyznać, że z każdym takim kolejnym spotkaniem, coraz lepiej czuła się w towarzystwie Brandonówny. Jeszcze kilka lat temu było to niemal nierealne, ale teraz? Teraz to inna bajka. Najwyraźniej niektóre znajomości wymagały czasu i dopiero teraz Julka była w stanie dostrzec nie tylko wady (które zaczynała poniekąd rozumieć), ale także liczne zalety. I chwała Merlinowi za to, bo czuła się dobrze z tym, jaką osobą się stała, co nie było u niej normą jeszcze kilka lat temu. Takie znajomości poszerzały horyzonty, redefiniowały pewne postawy życiowe i przede wszystkim, co tu dużo mówić, przy bliższym poznaniu Brandon okazała się naprawdę fajną osóbką. Fajnie i przyjemnie było zamienić rzucane sobie wymowne spojrzenia na wspólne piwkowanie, rozbijanie się samochodzikami czy spacery po Avalonie.
Czy to była cała tajemnica? Nie była. Brooks westchnęła ciężko, milion razy rozważyła w głowie wszelkie za i przeciw i w końcu z siebie wydusiła: - Być może powiedziała też co nieco o pewnym studencie, którego lubię. Ale dosyć o mnie! Co u LJ’a? – Odbiła zgrabnie piłeczkę, nie powstrzymując się wcale przed wymownym uśmieszkiem, bo tajemnicą poliszynela było to, że młodego rzeźbiarza ciągnęło do Vicki jak pszczoły do miodu albo pustniki do gryfońskiej krwi. Jednocześnie pałkarka przyglądała się z rozbawieniem temu, jak jej towarzyszka stara się zapanować nad swoimi ruchami, szamotając się w powietrzu. – Rozluźnij się. Wyobraź sobie, że pływasz w basenie albo morzu.
Vicks w postaci nielota? To ciekawa wersja. Z pewnością odnalazłaby się w roli wściekłego kurczaka, gotowego pomścić rodzinę, która skończyła na roźnie bądź w jajecznicy. Był to dobry materiał na niezbyt dobry film. Brooks również cicho parsknęła, a oczy błyszczały jej z rozbawienia. Po chwili okazało się również, że nie myliła się co do drzew porastających rajską wyspę.
- Viola ma na koncie znacznie gorsze urazy, ale i tak wam współczuję. Czasem mam wrażenie, że powinniśmy dostawać Order Merlina za sam fakt, że dożyliśmy pełnoletności. Wiesz, że na trzecim roku złamałam ręce cztery razy w ciągu miesiąca? Gdyby nie magia, dziś miałabym problemy z rozwiązywaniem sudoku, a co dopiero z machaniem pałką. – Ah, tak. Jej próby nauki zwodu wrońskiego na najstarszej szkolnej miotle i spojrzenie piguł, które w ciągu kilku tygodni przeszło od strachu do politowania, a skończyło na niedowierzaniu i złości.
Julka zastanowiła się chwilę nad teorią Brandonówny, dotyczącą Graala. Może faktycznie tak było? Nie było jej w stanie zaskoczyć nic, no dobra, niewiele, ale wciąż – odnalezienie kielicha przez bandę młokosów? Logika kazała wykluczyć tę opcję. Za to była pewna, że z pewnością odnajdą kłopoty.
- W Wieży Merlina? Musisz mnie nieco oświecić, bo nie wiem, o czym mówisz. – odpowiedziała, ale już po chwili szybowała bezwiednie, odepchnięta przez Brandonównę. Poszybowała do drzewa, złapała się zgrabnie pnia, zaparła nogami i z szerokim uśmiechem na twarzy odbiła się mocno od pnia, pędząc w jej kierunku.
Zmiany, jakie zaszły, były zdecydowanie na plus i pozwoliły im w końcu zacząć odkrywać, że życie nie składa się z tego, o czym myślały wcześniej. Victoria, otwierając się na innych, zdała sobie również sprawę z tego, że nie musi wcale pozować na niesamowicie surową osobę, że nie musi robić wszystkiego, by sprawiać takie wrażenie, że nie musi nieustannie pilnować innych. Mogła pozwalać sobie na chwile słabości, na pewne niezdecydowanie, po prostu na bycie kimś młodym, kto nadal poszukiwał swojej drogi w życiu. I zdaje się, że właśnie to wszystko spowodowało, że ostatecznie nauczyła się żyć, a nie jedynie egzystować. - Bezczelne są te zbroje, myślą, że mogą robić, co chcą - stwierdziła, spoglądając spod przymkniętych powiek na ich towarzysza, który bez słowa lewitował w ich pobliżu, zachowując się, jak jakiś milczący obrońca, skłonny do tego, by pomóc im, gdyby była taka potrzeba. Wyglądało jednak na to, że mimo wszystko były w tym miejscu całkowicie bezpieczne i to się Victorii podobało. Nie mogła jednak zrozumieć kolejnego pytania Brooks, więc uniosła brwi i gdyby to było możliwe, nad jej głową zapewne pojawiłoby się prawdziwe stado pytajników. - Nie wiem? Chyba że słyszałaś o ilości kwiatów w naszym domku i chcesz się upewnić, że nie postradał od nich zmysłów - odparła powoli, nieco ostrożnie, wyraźnie nie mając pojęcia, co powinna powiedzieć i czy działo się coś, na co powinna zwrócić szczególną uwagę. Najwyraźniej była jedyną osobą wykluczoną z tego, co się dookoła niej działo i, co zabawne, z tego, co dotyczyło jej osoby. Co dla innych z jej otoczenia mogło być naprawdę zabawną sprawą, biorąc pod uwagę, że Victoria zawsze wszystko wiedziała, na wszystko miała gotową odpowiedź i sprawiała wrażenie, jakby życie nie miało przed nią absolutnie żadnych zagadek. Tymczasem miało. Zapewne właśnie to spowodowało, że uwagę dotyczącą pływania skwitowała jedynie grymasem, nie czując na razie potrzeby, ani ochoty, żeby wyjaśniać Julii, że z pływaniem było jej bardzo, ale to bardzo nie po drodze, by już chwilę później po prostu zaśmiać się i zgodzić z Julią, dochodząc do wniosku, że faktycznie te ordery były jak najbardziej na miejscu. - Nie mów nikomu, ale ktoś mnie prawie utopił w czasie... mało legalnego pojedynku na terenie Hogwartu - odparła i mrugnęła, przykładając palec do ust, na znak, żeby Brooks faktycznie zachowała to dla siebie, pokazując jej jednocześnie, że nie była aż taka święta, jak ją malowali. Zaraz jednak musiała skupić się na tym, co się dzieje, a ponieważ miała mimo wszystko odruch szukającej, to uznała, że musi złapać tego swojego złotego znicza, więc już po chwili znajdowały się pośród gałęzi jednego z okolicznych drzew. - Och, nie wybrałaś się na wędrówkę przez okoliczne zamki?
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
A więc zmiany. Słowo klucz. To dzięki nim z pozoru wyniosła i idealna czystokrwista czarownica mogła się dogadać z mugolacki harpaganem, robiącym to, na co ma w danym momencie ochotę. Przeszły długą drogę, ale na jej końcu odnalazły się najwyraźniej wzajemne zrozumienie. A na tym można było budować fundamenty zupełnie nowej znajomości. Zresztą, dopóki Brooks była tylko zawodniczką, uważała, że boisko weryfikuje wszystko. Dopiero odkąd miała pod opieką krukońską drużynę rozumiała, że musi dawać przykład nie tylko na boisku, ale również poza nim. To otworzyło jej nieco oczy i zarazem pomogło wejść w buty młodszej koleżanki, która swoją postawą dbała o i reprezentowała rodzinne nazwisko.
- No właśnie. Bezczelne jak ślizgoni. – Zgodziła się z szukającą, również zerkając na potężną zbroję, która bez ładu i składu starała się wrócić do pionu, co przy lewitacji nie było takie proste. I dobrze. Niech się cholera męczy. Już wolała te arabskie pappary. Jej przynajmniej był zabawny, bo podpijał wino i skrzeczał przekleństwa, ciągnąc ją na kolejne imprezy. A te puszki? Nic, tylko problemy. - Nie, unikam zamków jak ognia od przygody w Camelocie. - Skończyła, kręcąc już kolejny z kolei bączek wokół własnej osi. Jednak nie była w stanie utrzymać pionu, pomimo najszczerszych chęci.
- To kto ma wiedzieć? – zapytała z uśmiechem. – Nie chcę Ci wchodzić z butami w życie, ale to wygląda tak, jak byś wpadła mu w oko. Przeczytałam w życiu wystarczająco dużo romansów i obejrzałam wystarczającą ilość seriali, żeby wiedzieć to, że jak ktoś szuka z Tobą kontaktu, to nie dlatego, że ładnie pachniesz. Albo inaczej. Nie tylko dlatego. – Jako starsza O CAŁY ROK koleżanka miała całe mnóstwo mądrości, którymi mogła się dzielić. A że sama była przy tym ślepa jak kret i do dziś nie wiedziała, na czym stoją z Edgcumbem? To nie hipokryzja! To najwyraźniej krukońska krótkowzroczność polegająca na tym, że dostrzegało się wszystko dookoła, ale nie to, co miało się pod samym nosem. – A te kwiaty to skąd? – Skończyła, pragnąc zgasić ostatni pytajnik unoszący się nad ciemnowłosą główką.
Sielska atmosfera i lewitowanie sprzyjały wzajemnemu dzieleniu się sekretami. I ten Brandonówny potrafił zjeżyć włosy na karku. Rozumiała ją doskonale. I współczuła na tyle, ile mogła. – Spokojnie. – Wykonała gest zamykania ust na kluczyk i wyrzucania go za siebie. – Nikomu nie powiem. Zresztą, rozumiem. Ja w tym roku prawie się utopiłam w szkolnym jeziorze. Wyciągnął mnie Moose, ten krukon z Kanady. Pogryzioną przez jakieś cholerne ryby. Jak mam być szczera, to do dziś nie pływam w żadnych większych magicznych zbiornikach, w których nie widać, co jest w wodzie. Nie chcę skończyć jako karma jakichś cholernych kałamarnic czy trytonów.No ale! Znowu dygresja z mojej strony! Co to był za pojedynek? – zapytała, siadając w powietrzu po turecku i starając się nie przewrócić w locie na plecy. - Unikam zamków jak ognia od przygody z Edgcumbem w Camelocie. Tak więc nie, nie byłam. - Skończyła, podlatując od tyłu do Brandon i zaplatając nogi na jej biodrach.
Żeby kogoś zrozumieć, trzeba było wejść w jego buty. W ich przypadku najwyraźniej bardzo pomocne było to, że spróbowały życia odmiennego od tego, jakie wiodły, by zorientować się, że może istnieć coś innego poza tym, jak do tej pory postępowały. To zaś wyraźnie złamało pewne bariery, pewne zasady i określiło na nowo ich relację. Zapewne nie tylko ich, bo tak jak Victoria zmieniła swoje spojrzenie na świat, podobnie musiało być z Julią. To zaś otwierało im zupełnie nowe drogi, nowe perspektywy i dawało im jeszcze wiele rzeczy do odkrycia. - Skoro już mowa o Ślizgonach, to chyba pora opracować doskonałą strategię na to, jak zmieść ich w proch - rzuciła, a jej oczy błysnęły, wskazując na to, że była skłonna zacząć ćwiczyć tu i teraz, żeby faktycznie posłać Willa i jego drużynę na glebę, nie pozwolić im zdobyć ani jednego punktu i udowodnić, że to Krukoni byli górą. Zresztą nie tylko w qudditchu, czego zamierzała dopilnować, zanim jednak o tym wspomniała, Brooks zaczęła opowiadać straszne głupoty. Victoria odetchnęła ciężko, wznosząc oczy ku niebu, mierząc się z kolejnymi uwagami, zgodnymi z bzdurami Zoe i insynuacjami Liz, które bywały śmieszne, a bywały męczące. Doskonale wiedziała, że nie chodziło o nic podobnego, skoro sam Larkin to przyznał, ale mogła dla siebie zachować jego uwagę o braku ukrytych intencji, wierząc, że to była sprawa między ich dwójką i nie musiała w to wciągać całego Ravenclaw. - Zachowaj to dla romansów, bo tam pasują takie historie - stwierdziła jedynie, ucinając w ten sposób ten temat, a potem westchnęła ciężko. - Lei z jakiegoś powodu nie może przestać ich wyczarowywać, jakby nie umiała się zatrzymać. Jest ich tak dużo, że chyba za chwilę wyrzucą nas z naszych łóżek. Są piękne, ale naprawdę od przybytku głowa boli - wyjaśniła, doskonale wiedząc, że Lei w końcu przestanie, ale na razie najwyraźniej przeżywała jakąś głęboką fascynację, która była swoją drogą dość interesująca. Niemniej jednak Victoria wolałaby móc spać spokojnie na swoim łóżku, a nie przeciskać się obok kwiatków, które naprawdę wypełniały każdą możliwą przestrzeń w ich domku. Na opowieść Brooks aż cała się wstrząsnęła, pobladła i wyglądała, jakby nie chciała nic więcej powiedzieć, ale sama myśl o takich potwornościach budziła w niej lęk. Postarała się go jednak przełknąć, nie chcąc robić z siebie idiotki, jak w czasie rozmowy z Larkinem, a potem uniosła lekko brwi, mimo wszystko zaciekawiona tym, co działo się w Camelocie, o co zapytała, nie mając pojęcia, co mogło się tam właściwie wydarzyć. - Było ciekawie. Chociaż nie spodziewałam się, że duch może spuścić mi taki łomot, ale dostałam nawet skarpety z wełny kulinga - stwierdziła, uśmiechając się nieco blado, nadal walcząc z cieniem paniki.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Plan na pokonanie Ślizgonów, jak i całej reszty, miała od dawna. Uważnie śledziła poczynania zawodników, obserwowała przeciwników z trybun i… wyciągała wnioski. Była jednak tylko i aż Brooks. Mogła machać pałką najlepiej na świecie, ale koniec końców, była tylko elementem 7-osobowej układanki. I w tej układance brakowało w zeszłym roku elementów, zdolnych do stworzenia całości. Teraz jeden z tych puzzli się pojawił, a właściwie wrócił z Francji.
- Strategia nie jest problemem, moja droga. – Popukała się wymownie w skroń kilka razy. – Ciężko jednak wygrać mecz, kiedy brakuje dwóch zawodników. W każdym razie, o nic się nie martw. Mam zamiar wziąć się za was od września. – Rzuciła, nie rzucając przy tym słów na wiatr. Miała bowiem zamienić bandę niebieskich w maszynę zdolną do ponownego, seryjnego wygrywania. Szczególnie że miała mieć w składzie szukającą z prawdziwego zdarzenia, a nie… siebie. Puchar Domów z kolei to inna sprawa. Zupełnie cięższa w realizacji. Zawsze byli w czołówce, ale miała wrażenie, że nie każdy podchodzi z taką dumą i zacięciem do zdobywania punktów. I nie mogła mieć do nich pretensji. Koniec końców byli zgrają nastolatków ze swoimi problemami, i to licznymi. - Romanse romansami, ale byłam na zakończeniu roku. I akurat z nim rozmawiałam, kiedy tak szłaś na parkiet. Chłop zamilkł, zawiesił się jak stary komputer i włosy zrobiły mu się czerwone jak u… no, ryżego od ślizgonów. Krukoński Pan Marchewka. No, chyba że obczajał tę starą bibliotekarkę, która stała obok. W takim wypadku wstyd. – Głupoty? To była kwestia sporna. Najwyraźniej Brandon cierpiała na tę popularną krukońską krótkowzroczność, która dotknęła także Brooks. Straszna choroba, o której „Obserwator” milczy. Historia kwiatków i Lei nie była tak ciekawa, jak rozterki sercowe Brandonówny, więc Brooks po prostu uznała, że Swansea jest w jakimś artystycznym szale, mikroobsesji, co doskonale rozumiała.
- Czyli Lei czaruje. Kto by pomyślał. Zawsze sądziłam, że jest zdolna jedynie do czarowania swoją osobą. I skubana jest w tym doskonała. – Zażartowała, raz na zawsze zamiatając temat kwiatków pod dywan. A przynajmniej taką miała nadzieję.
Temat wody ewidentnie nie leżał Victorii i nawet taki gumochłon jak Brook był w stanie to dostrzec. Odnotowała więc w pamięcie, by poruszyć go kiedyś przy jakimś „tłuczku”, ale nie teraz. – Skarpety z kulinga są GENIALNIE! – zawyrokowała, zmieniając temat. – Zresztą, kurcze, patrz! – Wyciągnęła w jej stronę trampka, pod którym skrywały się wełniane skarpy z wełny tego magicznego stworzenia. – Genialne. Sero! Zero odcisków, zero pęcherzy. Idealne do treningów. Jeżeli wygramy Puchar Quidditcha, to dzięki tym skarpom. Chyba kupię je każdemu w drużynie.
- Nie liczyłam na żadną inną odpowiedź - stwierdziła prosto i widać było, że mówiła prawdę, że czekała na to, aż zaczną treningi, aż zaczną znowu pracować, szukając właściwych rozwiązań, zgrywając się na nowo i szukając swoich dobrych cech. Potrzebowali zgranej drużyny, ale potrzebowali również zdecydowanie więcej determinacji, z czego Victoria doskonale zdawała sobie sprawę. Gdyby jednak było trzeba, była skłonna gonić członków drużyny batem na treningi, jedno bowiem się nie zmieniło i nadal chciała, żeby Ravenclaw błyszczał, a nie stanowił jakieś marne popłuczyny po Merlin raczy wiedzieć czym. Skoro zaś wróciła, zamierzała o to walczyć w każdy możliwy sposób, licząc również na to, że Brooks będzie dzielnie przewodziła drużynie. Temat zaraz jednak zszedł na kwestie, które spowodowały, że uniosła lekko brew, nie mając najmniejszego nawet pojęcia, co powinna odpowiedzieć Juli. Chciała ją zapytać, czy aby na pewno były na tej samej imprezie, bo z tego co pamiętała, to Larkin świetnie bawił się w towarzystwie Jess, ale prawdę mówiąc nie do końca wiedziała, dlaczego miałaby w ogóle o tym dyskutować, dlaczego miałaby się na tym skupiać. Wyraził się dostatecznie jasno, gdy rozmawiali po imprezie, jaką zorganizowała Brooks i tego się trzymała, odrzucając raz na zawsze urojenia, jakie powstały w jej głowie na skutek tego drinka, który wtedy wypiła bez najmniejszego zastanowienia. Bzdury nie liczyły się w jej rejestry, nie znosiła ich i nie była również stworzona do opowiadania o uczuciach, więc jedynie uprzejmie przyjęła do wiadomości słowa Juli, uznając temat za niebyły. - Też się tego nie spodziewałam, ale jak widać wystarczy ją czymś zainteresować i można odkryć jej nowe talenty - stwierdziła, śmiejąc się cicho na ten żart Brooks, później jednak dopadł ją stupor, gdy zaczęły tak nieopatrznie rozmawiać na temat wody i prędko skoncentrowała się na kwestiach związanych ze skarpetami. To mimo wszystko pomogło, serce przestało jej bić jak oszalałe, zaczęła nabierać kolorów i nawet zgodziła się z tym, że skarpety z całą pewnością mogły pomóc im w zwycięstwie. - Ale było tam o wiele więcej ciekawych rzeczy. Smok, dąb, który rozdawał skarby albo wyrzucał cię z wieży, jeśli zachowywałeś się, jak szaleniec. Nic, co byłoby tak naprawdę zabójcze, wierz mi, więc jeśli znajdziesz czas, to ciekawa wyprawa - wyjaśniła, dodając zaraz, żeby spróbowały sprawdzić, co jeszcze znajdą nad tym strumieniem, ostrożnie odrywając się od drzewa, by faktycznie poszybować przed siebie, opowiadając Brooks o tym, co jeszcze dało się znaleźć w zamkach. Bo, poza tym, nie miała wielkich przygód, nie licząc tej szalonej przemiany w kruka, którą załatwiła sobie na własne życzenie.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Brooks, tak dla odmiany, jak nie ona, o quidditchu i treningach myśleć chciała jak najmniej i wcale nie odliczała dni do startu zajęć Krukońskiej drużyny. W żadnym wypadku nie zamierzała odpuszczać i jak już przyjdzie co do czego, jeśli będzie trzeba, przeora nimi boisko, biegnąc z nimi ramię w ramię. Cel był w końcu taki sam, jak co rok – zwyciężyć ku chwale najwspanialszego domu w całej szkole. Szczególnie teraz, gdy miał to być jej ostatni rok w szkolnych murach. Przygoda, którą zaczęła dziewięć lat temu, wkrótce miała dobiec końca. Teraz jednak miała na głowie poważniejsze sprawy, o których z przyjemnością zapominała, włócząc się beztrosko po Avalonie razem z Brandonówną.
Temat LJ’a i Victorii został szybko zakończony przez samą zainteresowaną. A że Julka nie należała do specjalnie wścibskich, już nie ciągnęła ją za język, bo szynko przypomniała sobie o swojej ostatniej eskapadzie z Solbergiem, którą spędzili na kradzionej łodzi. – Właśnie, Vicks! – Oczy jej zaświeciły jak dwa znicze, kiedy to tak lewitowała w kierunku szukającej. – Nie znasz Ty albo Twój tata kogoś, kto robi jachty? Najlepiej takie mniejsze, kilkuosobowe, nic wydumanego.– Kaprys pałkarki? Oczywiście. Niepotrzebny, zapewne cholernie drogi i którego będzie żałowała, tak jak zakupu auta. Kiedy jednak oczami wyobraźni widziała siebie gdzieś na lazurowym wybrzeżu na własnym jachcie, to cóż, nie miała wyjścia i musiała zapytać. Zwłaszcza że imprezy na wodzie zawsze wydają się jakieś takie fajniejsze od picia piwa na murku i plucia w chodnik.
Lei okazała się kobietą wielu talentów. Jak widać nie tylko malowanie było jej w głowie i nagle postanowiła zostać florystką. Obsesyjne podejście do tematów wydawało się cechą wspólną większości Krukonów. I może dlatego tak wielu z nich zostawało prawdziwymi ekspertami w dziedzinach, które ich interesowały? Ciekawość, kreatywność i nieszkodliwa obsesyjność stanowiły dobry fundament pod bycie najlepszym. Ciekawe tylko, skąd u Swansea taka nagła miłość do kwiatów? - W takim razie musimy ją zainteresować quidditchem – puściła blondynce porozumiewawcze oczko. Skarpety mogły jednak nie być wystarczającą zachętą, bo znała awersję Lei do tłuczków i szczerze mówiąc, wątpiła, by istniała jakakolwiek zachęta dla tej artystycznej główki. No, chyba że Vicka będzie miała argumenty silniejsze od tłuczka, a to nie wydawało się takie nierealne, bo wiedziała, jak nieugięta potrafi być Brandonówna.
Brooks przekrzywiła lekko głowę na kolejne rewelacje związane z avalońskim zamkiem. Co tu dużo mówić, Vicka wiedziała, za którą strunę pociągnąć i Julka już była prawie przekonana do tego, by się jednak wybrać do zamczyska, ale w końcu do głosu doszedł ten mądrzejszy z wilków i na razie utwierdził ją w przekonaniu, że smok wyrzucający ludzi z wieży to nie jest atrakcja, którą powinna odwiedzać akurat w tym momencie. Za to po mistrzostwach? Zupełnie inna bajka! - Ponoć byłaś u Solberga w Hiszpanii – Uśmiechnęła się zadziornie, lecąc tuż obok szukającej. – Jak ci się podobają mistrzostwa? – zapytała, przystając na moment w powietrzu, bo do jej uszu dobiegło głośniejsze bzyczenie, które nie oznaczało nic dobrego.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
W końcu obudził się z tego koszmaru. Nie wiedział co prawda ani ile spał, ani co się dokładnie tam stało ale to już nie było takie ważne. To co się liczyło, to fakt, że będzie musiał znaleźć drogę z powrotem do miejsca gdzie obecnie noclegował oraz to, że miał dowody na realność ostatnich wydarzeń, w postaci małej czerwonej szramy otaczającej jego mały palec u prawej ręki i czarny welon, który jeszcze chwilę temu znajdował się na nim. Następnym razem zdecydowanie będzie starał się omijać miejsca, do których zostaje zaproszony przez nieznajome mu osoby, bo jak widać nie wychodzi z tego nic dobrego. Gdy tylko się pozbierał, ruszył w drogę powrotną do niewielkiej mieściny, gdzie zamierzał udać się w zasłużony odpoczynek.
Zapewne ich spojrzenie na sprawę w tej dokładnie chwili różniło się z prostego powodu, iż w przeciwieństwie do Julii, Victoria miała sporą przerwę od prawdziwej, dobrej gry i z przyjemnością znowu stanęłaby do prawdziwej, a nie udawanej rywalizacji. Nie musiało to oczywiście mieć miejsca w tej dokładnie chwili, ale mimo to Brandon miała nadzieję, że z nadejściem nowego roku akademickiego będzie miała okazję wykazać się raz jeszcze na polu walki, jakim niewątpliwie bywało boisko. Był to zresztą dla niej temat z całą pewnością ważniejszy, niż te rozważania dotyczące Larkina, których zupełnie nie umiała pojąć i na tym się skoncentrowała, by zaraz unieść lekko brwi. - Osobiście nie kojarzę nikogo takiego, ale mogę porozmawiać z tatą. Być może sam wykaże zainteresowanie, mam wrażenie, że dla niego większość środków transportu nie stanowi zbyt wielkiej tajemnicy. Może poza miotłami - stwierdziła, uśmiechając się nieco triumfalnie, bo chociaż jej tata ze starszym bratem zajmowali się już tą kwestią od dłuższego czasu, dopiero jej kurs i zaangażowanie zaczęły nadawać temu tematowi więcej rumieńców, niż do tej pory. Zamierzała ostatecznie wprowadzić innowacje, których nie dało się w żaden sposób ukryć, zamierzała stworzyć coś, co będzie chlubą nazwiska Brandon na kolejne lata, jeśli nie stulecia, w końcu Victoria naprawdę nie lubiła i nie chciała się ograniczać; teraz zaś zaciekawiona była, o co dokładnie chodziło Julii, ale wiedziała, że w razie czego musi pokierować ją do swojego rodzica. Zaraz jednak temat przeszedł na Lei, kiedy tak swobodnie lewitowały sobie w nieznane, a Brandon uśmiechnęła się znacząco, jakby zamierzała powiedzieć, że nie zamierzała się ograniczać. Bo taka była prawda, a jej zdaniem Lei dało się przekonać do tego, żeby faktycznie zabrała się za grę, a nie tylko próbowała czegoś z doskoku, należało jedynie znaleźć do tego właściwy argument i jakąś ją zachęcić. Nie powinno zatem dziwić, że obiecała Brooks, że spróbuje z przyjaciółką porozmawiać na ten temat i być może uda jej się w tym zakresie wkrótce święcić jakieś triumfy. A przynajmniej w to zamierzała przez jakiś czas wierzyć. - Hm? Tak, zaprosił mnie i wybraliśmy się razem na mecz - przyznała, by opisywać przez chwilę swoje odczucia, skupiając się również na technikach prezentowanych podczas gry, w pierwszej chwili nie słysząc jeszcze, że zbliżały się wyraźnie do niebezpieczeństwa, Zbroja minęła je, chyba nieco zdziwiona, gdy zatrzymały się, a Victoria oznajmiła, że mimo wszystko wolała zdecydowanie bardziej przebywać na boisku, niż jedynie obserwować je z pewnej odległości. Potem zaś zmarszczyła brwi i zaczęła się uważnie rozglądać w poszukiwania źródła hałasu. +
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
przed pożarem Longwei spacerował po Avalonie, szukając coraz to ciekawszych miejsc, w które mógłby zabrać kogoś ze sobą, rozglądając się uważnie za śladami bytności jakiś smoków. Właściwie chciał zobaczyć jakiekolwiek magiczne stworzenia w okolicy. Nie spodziewał się jednak, że trafi na przedziwną jaszczurkę, która wyglądała, jakby przeszła ciężką szkołę życia. Po chwili okazało się, że prawdopodobnie wdała się w sprzeczkę z wielkiórką, która nagle pojawiła się obok, zdecydowanie większa, niż być powinna, do tego zamierzając zaatakować znów gdziekona. Longwei nie wahał się ani chwili, rzucając na wielkiórkę zaklęcie immobilus, aby później odsunąć ją delikatnie w bok. Kiedy stworzenie wystraszone nagłą ingerencją czarodzieja odbiegło w końcu na jedno z drzew, Huang pochylił się nad niewielkim gdziekonem, zastanawiając się, czy byłby zdolny mu pomóc. Widział, że zwierzę bało się go, więc spróbował potraktować gdziekona, jak zwykł traktować młode smoki. Przysiadł niedaleko, obserwując jaszczurkę, chowając jednocześnie swoją różdżkę. Obserwował żyjątko, przekrzywiając głowę to w jedną, to w drugą stronę. Dopiero, kiedy gdziekon zaczął powtarzać jego ruchy, ostrożnie, niesamowicie powoli wyciągnąć w jego kierunku dłoń. Chciał sprawdzić, czy nic zwierzęciu nie było, choć jednocześnie nie wiedział, ile kryształków powinno mieć wokół głowy oraz na ogonie. Nie wiedział wiele na temat tego gatunku, ale próbował zrobić wszystko, aby pomóc. Nie podobały mu się zadrapania na ciele jaszczurki, które wyglądały źle, choć być może nie były tak groźne, jak się zdawało. Nie próbował jednak na siłę złapać stworzenia. Chciał wpierw zyskać jego zaufanie, zaciekawić sobą. Przywołał do siebie jabłko, które pociął prostym zaklęciem na kawałki, obserwując ze zdumieniem, że także gdziekon odwzajemniał jego ciekawość. Widział, jak stworzenie oddycha szybko, jak jest wycofane, a jednak jabłko zdawało się przełamywać jego opory. W końcu zwierzę podeszło bliżej, zdecydowanie wolniej niż mogłoby, wyraźnie poważniej ranne, gdyż zostawiało po sobie krwawe ślady. Longwei niezwykle ostrożnie wziął stworzonko na dłoń, podając mu jabłko, które jaszczurka zaczęła po chwili jeść. Upewnił się, że wielkiórka nie zaatakuje ich nagle, po czym ruszył z miejsca, rozglądając się za kimś, kto wiedział, gdzie mógłby znaleźć uzdrowiciela. Oczywiście, wiedział, że magiczne stworzenia same sobie radzą z podobnymi obrażeniami, ale Longwei nie potrafił tak po prostu zostawić jaszczurki. W końcu dostrzegł fauna, który wydawał się nie należeć do zbyt mądrych, ale zapytany o uzdrowiciela, który mógłby pomóc zwierzęciu, wskazał odpowiedni kierunek, w którym ostatecznie udał się mężczyzna, trzymając delikatnie gdziekona, który zdawał się nie wiedzieć w pełni co się dzieje. Na miejscu uzdrowiciel opatrzył rany jaszczurki, nakazując Longweiowi obserwowanie i pilnowanie, aby stworzonko znów przypadkiem nie wdało się w żadną bójkę o pożywienie, czy terytorium. Mężczyzna obiecał zadbać o stworzenie, po czym opuścił chatę uzdrowicielki, kierując się ze zwierzęciem w stronę domku, w którym sypiał od początku wakacji.
/zt
______________________
I won't let it go down in flames
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Okazja do wykazania się na boisku pojawi się już niebawem, bo wakacyjne dni uciekały szybko i niespodziewanie niczym znicz. Brandonówna będzie miała okazję się sprawdzić po dłuższej przerwie, bo od ostatniego szkolnego meczu trochę czasu już upłynęło. Brooks z kolei w te wakacje nie będzie miała ani chwili wytchnienia od latania, co również nie było idealne, ale tak to już wyglądało i nie miała na to najmniejszego wpływu. Pozostawało mieć nadzieję, że ominął ją kontuzje, zarówno te wywołane tłuczkiem i przemęczeniem, jak i avalońskimi przygodami.
- Byłabym wdzięczna – odpowiedziała Julka, pocieszona tym, że być może już niebawem pozna odpowiedź na nurtujące ją pytanie. Czy zostanie właścicielką łajby? Oby, bo już zdążyła przywiązać się do tej myśli – siebie wygrzewającej się na pokładzie jak jaszczurka, popijającej zimne wino druzgotkowe. Wiedziała jednocześnie, że odezwała się do odpowiedniej osoby, ciężej właściwie było o lepszą. Uśmiechnęła się lekko, widząc triumfalny wyraz na Vickowym licu. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby za kilka lub kilkanaście lat, Brandonowie przestaliby być kojarzeni z powozami, a zaczęli ze sportowymiu miotłami, na których lataliby najlepsi gracze na świecie. I tego jej życzyła, bo widać było, że ma do tego dryg i pasję.
Przekonanie Lei do latania nie było łatwe, ale było konieczne. Jeżeli przegrali tegoroczny puchar, to w dużej mierze przez brak składu. Często grali z jednym pałkarzem, innym razem zmuszona była do sporych rotacji na innych pozycjach. No i brak szczęścia w meczu ze Slytherinem, wszystko to sprawiło, że z wiktorii cieszył się ryży. Teraz miał być jej ostatni rok w szkole i chciała zostać zapamiętana jako kapitan, która przywróciła szkolny puchar do jedynej słusznej gabloty – krukońskiej. Tylko czy te argumenty przemówią do Panny Swansea? A może powinna pogadać z Darrenem i to on powinien ją przekonać? Opcji było sporo, ale koniec końców, decyzja należała do Lei.
Pałkarka, lewitując tak w przestworzach i odbijając się od drzewa do drzewa, a następnie dokując przy Brandonównie, słuchała, jak ta opowiada jej o mistrzostwach, o Solbergu i o wszystkim tym, co wiązało się z najważniejszą imprezą w czarodziejskim świecie. Szybko jednak skupiła się na czymś innym, bo na bzyczeniu. Po wytężeniu wzroku dojrzała w koronach drzew coś, co wyglądało jak ul i już wiedziała, że to przepis na kłopoty.
- To jak, wracamy? Trochę zgłodniałam – rzuciła do towarzyszki i po nie tak długiej chwili, już zmierzały w kierunku wioski. Miała nadzieję, że avalońskie skrzaty przygotowały coś dobrego!