Jedno z największych pomieszczeń w rezydencji, usytuowane tuż obok głównego gabinetu. Książki zdają się wypełniać je po brzegi, nie ma się jednak czemu dziwić, skoro niektóre z tomów pamiętają jeszcze czasy renesansu. Wysokie, jasne sklepienia i strzeliste okna dają poczucie olbrzymiej przestrzeni, w której można się zagubić. W bibliotece ustawiono również cenne rzeźby, które w przeważającej mierze są prezentami otrzymywanymi przez Brandonów na przestrzeni lat.
Chłopiec przydreptał do biblioteki dość cicho, unikając raczej czyjegokolwiek wzroku. Było mu dziś smutno. Powoli do jego dziecięcego umysłu docierała świadomość, że już niebawem (po raz pierwszy w swoim życiu) będzie daleko od któregokolwiek ze swoich rodziców przez bardzo długi czas. Dawniej, gdy ojciec podróżował, zawsze była z nim matka, babcia lub ktoś inny z rodziny. Później, w czasie podróży po Europie, spędzał więcej czasu z rodzicami, niż kiedykolwiek. A już niedługo jego rodzina zostanie tutaj, a Leo będzie daleko na północy. Jeszcze do niedawna był podekscytowany wyjazdem do Hogwartu, ale powoli dochodziło do niego, z czym dokładnie ten wyjazd się wiąże. Przestawał widzieć w nim kolejną przygodę, a zaczynał patrzeć na niego, jak na zło konieczne. Dużo nowych ludzi, dużo nauczycieli, dużo dzieci, które mogą go nie polubić. Nie zdawał sobie z tego w pełni sprawy, ale właśnie ten potencjalny brak akceptacji ze strony rówieśników, ostracyzm i generalnie bycie nielubianym było tym, co przerażało go najbardziej. Leo wszedł między regały. Podszedł do półki, na której leżała jego ulubiona ilustrowana książka o magicznych zwierzętach zamieszkujących okolice basenu Morza Śródziemnego i siadł na podłodze opierając się o miejsce, w którym spotykały się dwa regały. Otworzył książkę. Zaczął oglądać obrazki.
Zmiany w życiu dla każdego były nieco przerażające. Nieco oszałamiające i często trudno było podjąć ostateczną decyzję, zastanawiając się jednocześnie, jaka droga była tak naprawdę właściwa. Były takie rzeczy, które cieszyły człowieka od samego początku, ale im bliżej było tego konkretnego dnia, konkretnego wydarzenia, które wcześniej tak ekscytowało, zaczęły pojawiać się wątpliwości. Victoria doskonale o tym wiedziała, przeżywając nie raz i nie dwa podobne rozterki, mierząc się z nimi coraz to częściej, w miarę jak dorastała, a zmiany w jej życiu zachodziły szybciej, niż podejrzewała. Wymiana we Francji, kurs twórcy mioteł, odpowiedzialna praca w rodzinnym interesie, to wszystko, choć pozornie łatwe, niosło ze sobą najróżniejsze problemy, potknięcia i wątpliwości, z jakimi się mierzyła. Tak było zresztą zapewne z każdym i Brandon była daleka od tego, by twierdzić, że podobne wątpliwości dotykały tylko i wyłącznie osób dorosłych. Weszła do biblioteki, wciąż jeszcze czując ból ręki, którą nie tak dawno złamała jej Viola w ich nieszczęsnym pojedynku, zastanawiając się jednocześnie, czy miała dostatecznie wiele sił, by zagłębić się w lekturze opasłych ksiąg dotyczących magii transmutacyjnej. Zerknęła na Paskudę, która nie odstępowała jej na krok, dumnie unosząc ogon, wyraźnie zadowolona z tego, że znowu przebywała w rodzinnym domu, gdzie znała każdy kąt i mogła zaszyć się w swoich ulubionych miejscach. Zaraz jednak kocica przystanęła, jeżąc się lekko i spoglądając na Leo, do którego ruszyła już po chwili, orientując się, że to nie żaden magiczny stwór, a całkiem żywy i, chyba, przyjazny członek rodziny. Victoria podążyła wejrzeniem za Paskudą i uśmiechnęła się lekko, przesuwając dłonią po ręce, w której wciąż czuła fantomowy ból. - Co czytasz, Leo? - zapytała, podchodząc do niego nieco bliżej, zastanawiając się, czy chłopiec nie chciał przypadkiem pobyć w samotności. Nie widzieli się przez dłuższy czas, przez jej wyjazd, jego nieobecność i teraz panna Brandon miała wrażenie, jakby jej kuzyn w tym czasie niesamowicie podrósł, powoli zbliżając się faktycznie do nastoletniego wieku.
Oglądanie ilustracji bardzo go relaksowało, choć nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy. W jego dziecięcej głowie była to rzecz, którą zwyczajnie lubił. W wieku dziesięciu lat nie wiedział jeszcze, jak nazywać konkretne emocje i stany ducha. Przesuwał więc palcami po ruchomych połyskujących ilustracjach zwierząt, które zaczynały się w zabawny sposób jeżyć i wydawać dźwięki, gdy tylko ich dotykał. Nagle w zasięgu jego wzroku pojawiło się realne żywe stworzenie, którego obecność sprawił, że Leo drgnął lekko ze strachu, ale natychmiast zorientował się, że to kotka jego kuzynki i natychmiast wyciągnął do niej rękę. - Cześć, szukasz tu Vi? - spytał, ale natychmiast zauważył, że wspomniana z imienia kuzynka idzie zaraz za kotem. -Vi! Jesteś już! Tyle czasu byłaś w Belgii? Wiedziałaś, że tam się też mówi po niemiecku trochę? - zapytał pamiętając, że dziewczyna wyjechała na jakiś czas na kontynent, ale nie zapamiętał gdzie dokładnie. Wspomniał język niemiecki, bo przebywał z rodzicami przez kilka miesięcy w Berlinie. Chłopiec od razu zrobił się bardziej ożywiony. Choć w ciągu ostatnich kilku lat spędzali raczej niewiele czasu razem i od około roku nie widzieli się praktycznie wcale, to wspomnienia i uczucia, które chłopiec wiązał z tą konkretną kuzynką były raczej pozytywne i przyjemne. - Oglądam sobie obrazki - odpowiedział. -Zobacz, to jest feniks - pokazał jej ilustrację stworzenia, która zajmowała całą stronę, jakby dziewczyna nie widziała wcześniej feniksa w żadnej książce.
Uśmiechnęła się lekko, kiedy Paskuda doprowadziła ją do Leo, ciekawa, czy ten właściwe jeszcze ją pamiętał. Nieco się rozmijali, ale nie sądziła, żeby zmieniła się aż tak bardzo w czasie, kiedy się nie widzieli. Zapewne dorosła, o ile w jej wypadku było to możliwe, ale raczej przypominała tę samą osobę, którą była, gdy rok wcześniej spakowała po egzaminach bagaże i wybrała się za granicę. - Akurat uczelnia, na której byłam, jest we Francji, ale to dość blisko. Spotkałam tam całkiem sporo osób z Belgii, wiesz? Och, naprawdę? A ty potrafisz powiedzieć coś po niemiecku? Bo ja zupełnie nie - odpowiedziała, wspominając mu również o tym, gdzie dokładnie znajdowała się uczelnia, na której spędziła rok, pytając po chwili, czy chciałby usłyszeć o tym coś więcej. Słyszała od innych członków rodziny, że do tej pory Leo sprawiał wrażenie dość mocno podekscytowanego faktem, iż już wkrótce miał rozpocząć naukę w Hogwarcie i była ciekawa, czy chciał dowiedzieć się czegoś więcej o tym miejscu oraz o innych szkołach magii. Było ich całkiem sporo, a każda z nich specjalizowała się w czymś innym, dając tym samym czarodziejom z całego świata możliwość doskonalenia swych umiejętności. Zajęła zaraz miejsce obok kuzyna, zerkając na trzymaną przez niego książkę, uśmiechając się lekko, uświadamiając sobie, że zapewne całe pokolenia Brandonów sięgały po coś podobnego w swojej młodości. Każdy z nich swego czasu gonił za baśniami, za magicznymi stworzeniami, za tym, co wydawało im się niezwykłe, a później, z czasem, każde z nich zaczynało znajdować swoją własną drogę. - Chciałbyś go kiedyś naprawdę zobaczyć? - zapytała, ciekawa tego, czy jej kuzyn już teraz przejawiał jakieś szczególne zainteresowania, czy coś wyraźnie go ciekawiło i kształtowało, czy na to było za wczas. Nie umiała sobie przypomnieć, jakie miała plany w jego wieku, poza nieznośna chęcią osiągnięcia czegoś więcej, zdobycia każdego szczytu, bycia najzdolniejsza, co obecnie wydawało jej się nieco śmieszne. Daleka jednak była od tego, by wyśmiewać się z Leo, czy go pouczać, wolała po prostu go posłuchać i przekonać się, co interesowało jej młodego kuzyna.
Dawno nie widział Victorii i cieszył się z jej obecności tutaj. Przez ostatni rok praktycznie o niej nie myślał, ale tak chyba funkcjonuje umysł dziecka. Jeśli nie jesteś jego rodzicem, twoja nieobecność niespecjalnie na nie wpływa. Mimo wszystko dobrze było widzieć Vi. -Nigdy nie byłem we Francji, ale mój tata i moja mama tak -przypomniał sobie, że jego rodzice mu kiedyś o tym opowiadali. -To było, jak jeszcze mnie nie było -wypowiedział dość toporne, dziecięce zdanie. Jego umysł wypełniły wspomnienia z pobytu w Berlinie w tym jedno bardzo konkretne - z dnia kiedy zaatakował go erkling. Temat zszedł jednak na język. -Umiem! Tut mir leid, ich habe mich verlaufen. Ich suche Mama und Papa. Mein Vater ist Teodor Brandon -wyrecytował z pamięci. -To mam mówić, jeśli się zgubię w mieście -mówiąc "miasto" miał na myśli Berlin, ponieważ z wielkich miast to tam spędził najwięcej czasu i Berlin był dla niego synonimem miasta. -Chcę, a powiedz coś po francusku! -odpowiedział na pytanie o to, czy chciałby usłyszeć coś więcej. Fantastyczne zwierzęta niespecjalnie go interesowały, ale na tym etapie nie wiedział jeszcze, jakie ma opcje i co może go właściwie interesować. Był też prawdopodobnie otwarty na sugestie, ale OPCM raczej nie zostanie jego ulubionym przedmiotem w Hogwarcie po incydencie z erklingiem. -Feniksy są fajne i żyją w Egipcie, ale ja tam żadnego nie widziałem -Leo raczej odpowiadał myślami, które nasunęły mu dane pytania. -Feniksy są chyba niebezpieczne -przyszło mu jeszcze do głowy.
- Może w takim razie kiedyś tam pojedziesz, chociażby na wakacje - stwierdziła gładko, kiwając lekko głową na wspomnienie chłopca dotyczące podróży. Nie była w stanie powiedzieć, gdzie dokładnie przebywał jej wujek, ostatecznie bowiem, gdy sama była dzieciakiem, ten dużo podróżował i zdawał się to lubić. To jednak były jedynie jej przypuszczenia i nie zamierzała o nich dyskutować z Leo, tym bardziej że ten nie musiał mieć pojęcia o tym, co jego rodzice lubili, a czego nie. - O rany, wygląda na to, że nie zrozumiałam ani jednego słowa - odparła, wyłapując poszczególne słowa, które mogły znaczyć coś więcej, inne zaś były dla niej jedynie wyrazami, które jej kuzyn mógł sobie z powodzeniem samemu wymyślić. Zaraz jednak poprosił ją o dwie rzeczy i Victoria pokiwała lekko głową, zastanawiając się nad tym, od czego właściwie miałaby zacząć, bo mimo wszystko nie chciała robić mu nudnego wykładu. Na to bowiem Leo był niewątpliwie za młody i znudziłby się w jej obecności wręcz niemiłosiernie. - A présent, j'ai passé la plupart de ma vie à Hogwart. Et je prévois d'y retourner bientôt pour poursuivre mes études - powiedziała w końcu, wiedząc, że nadal ma paskudny akcent i niektóre rzeczy wymawia zdecydowanie błędnie, ale była właściwie przekonana, że Leo nie będzie zdawał sobie z tego sprawy; nie była również niesamowicie biegła w językach, więc nie zamierzała pluć sobie w brodę, że nie umie po roku naprawdę pięknie mówić po francusku. Najważniejsze było to, że jej nauka tego języka była na tyle stanowcza, że była w stanie się w nim porozumiewać dość płynnie. - Więc, skoro wracamy do Hogwartu, to pewnie słyszałeś już o Tiarze Przydziału? - zapytała, dochodząc do wniosku, że swoją opowieść o tym miejscu powinna zacząć od samego początku, a zatem od chwili, w której nastąpi przydział do jednego z czterech domów. Zaraz jednak skoncentrowała się jeszcze na feniksie, przyznając, że faktycznie nie był najłagodniejszym ze stworzeń, po czym uśmiechnęła się lekko. - Ale jeśli chciałbyś wiedzieć o nim coś więcej, to powinieneś pomówić z profesorem Vin-Eurico, to on zajmuje się opieką nad magicznymi stworzeniami i na pewno może opowiedzieć ci o nich więcej, niż ja. Ja mogłabym tylko nauczyć cię kilku zaklęć, w tym transmutacyjnych, albo pomóc w lataniu na miotle - dodała jeszcze, przekrzywiając lekko głowę i spodziewając się kolejnych pytań.
-Tylko, jeśli mają tam coś dobrego do jedzenia -odparował Leo sprowadzając cała kraj do poziomu bufetu. Chłopiec nie miał preferencji dotyczących podróżny do Francji. Jego głowę mogła obecnie zaprzątać ograniczona liczba rzeczy. Hogwart, feniks i rozmowa z Vi. Nie ulega jednak wątpliwości, że połknął on bakcyla, jeśli chodzi o podróżowanie i w przyszłości odwiedzi jeszcze wiele krajów, w tym na pewno i Francję. Oczekując na odpowiedź kuzynki po francusku, Leo wyglądał jakby realnie miał zrozumieć coś, co ona powie. Dopiero po usłyszeniu kilku pierwszych słów jego umysł przestawił się ze słuchania ze zrozumieniem na słychanie typowo melodyjnego, jak przy piosence lub samej muzyce. -To było bardzo ładne - odpowiedział, jakby kuzynka właśnie zaśpiewała mu jakąś krótką piosenkę. Akcent, gramatyka, składnia - to nieistotne. Do Leo dotarła tylko melodia języka. -Tata mówi, że to nie jest tiara tylko kapelusz i nie wie, dlaczego ktoś nazwał ją Tiarą Przydziału -odpowiedział opinią zasłyszaną wcześniej u respektowanego przez siebie dorosłego, jak to dzieci robią zazwyczaj. Czy wiedział, że Tiara rozdzielała nowych uczniów na domy? Tego dowiemy się w następnym odcinku. Co wiedział o domach w Hogwacie? Tego też jeszcze nie wiadomo. Największa część przygody dopiero przed nim. -A będę musiał się uczyć magizoologii? -spytał. -No wiesz. Karmić smoki, trolle i akromauntule -spytał, czym dał dziewczynie do zrozumienia, że w jego głowie ONMS to zajmowanie się samymi najniebezpieczniejszymi stworzeniami i że niespecjalnie chciałby to robić. Może jeszcze się okaże, że polubi ten przedmiot, ale obecnie kojarzył mu się on raczej z potencjalnym zagrożeniem, którego może jeszcze da się uniknąć.
Zamyśliła się nad jego uwagą, stwierdzając ostatecznie, że będzie musiał się o tym kiedyś sam przekonać, bo ostatecznie jej smaki nie musiały być jego smakami. Uśmiechnęła się również przelotnie na jego uwagę dotyczącą jej sposobu wypowiadania się po francusku, przyjmując ją do wiadomości. Nie było w tym jednak najpewniej zbyt wiele z głębszego zaciekawienia, tym samym Victoria dość swobodnie przeszła do wysłuchania opinii swojego wujka na temat słynnej Tiary Przydziału, po czym pokiwała głową z namysłem. - Właściwie to racja. Tiara jest starym, szpiczastym kapeluszem, który mówi. Czasami nawet zdarza się jej śpiewać, a kiedy ląduje na twojej głowie, decyduje o tym, do jakiego trafisz domu. W moim przypadku nie miała właściwie żadnych wątpliwości, ale czasami zdarzają się podobno takie sytuacje, gdy musi się nad tym uważniej zastanowić. Tata opowiadał ci o domach w Hogwarcie? Chcesz o nich posłuchać? - odpowiedziała, zdając sobie sprawę z tego, że zapewne próbowała przekazać mu na raz bardzo dużo wiedzy. Kiedy jednak już zaczęła, nie umiała się tak do końca zatrzymać, odnosząc wrażenie, że powinna dać Leo jak najwięcej wiadomości z pierwszej ręki, tym bardziej że wciąż przebywała w Hogwarcie i mimo wszystko miała chwilowo lepsze rozeznanie w temacie, niż jej wujek. - Początkowo tak, ale nie martw się, nie widziałam na zajęciach ani jednego smoka - stwierdziła, wzruszywszy lekko ramionami. - Najczęściej trafiają się tam gumochłony, czasami pegazy, czasami inne stworzenia, ale nie takie, których naprawdę, naprawdę mocno trzeba by się obawiać. Pewnie jest inaczej, kiedy ktoś przygotowuje się do zostania opiekunem smoków - wyjaśniła, z namysłem stukając palcem po dolnej wardze, ale musiała przyznać, że nie miała pojęcia, jak dokładnie wyglądała sprawa w tym przypadku. Nigdy nie interesowała się tresurą smoków, opieką nad innymi magicznymi stworzeniami, postrzegając je, zapewne jak spora część Brandonów, jako część składową niektórych środków transportu. Nie oznaczało to, że traktowała je źle, albo zamierzała je więzić, nie miały jednak dla niej zbyt wielkiego znaczenia, jako samodzielne jednostki, nie chciała również na tyle poznawać ich zwyczajów, by móc się nimi zajmować każdego dnia, zadowalając się Paskudą, która o wiele bardziej jej, cóż, odpowiadała.
Leo nie do końca wiedział, ile wie. Jego wiedza ogólna była jeszcze na tyle mała, że nie zdawał sobie sprawy z ogromu rzeczy, które można wiedzieć, a on ich jeszcze nie wie. Domy w Hogwarcie i ich specyfika był mu jeszcze trochę obce, więc znów sięgnął po zasłyszaną opinię. - Mama mówi, że domy w Hogwarcie są bardzo dobre i że nikt nikogo tam źle nie traktuje, bo jest gorszy albo lepszy - wyjaśnił lekko pokracznie. - W szkole mamy tak nie było. Mówiła, że wolałaby chodzić do Hogwartu, niż do Aash Al Maleek - nazwę szkoły wypowiedział dość melodyjnie, ponieważ jako małe dziecko chodził po domu i powtarzał te słowa wielokrotnie. Bardzo mu się spodobały, kiedy się ich nauczył i była to chyba jedyna nazwa, którą był w stanie wymówić w tym języku. - Tata mówi, że Ty jesteś w Ravenclaw, a do Hufflepuff idą tylko Ci, co ich inne domy nie chcą - powtórzył kolejną opinię, choć pewnie jego ojciec wolałby, żeby tę jedną jednak zachował dla siebie. Sam jeszcze nie wiedział, gdzie chce trafić, ale rzucona dość bezmyślnie opinia jego ojca sprawiła, że na pewno nie chciałby zostać Puchonem. Byłoby mu wstyd przed tatą. - Boję się smoków - skwitował tę krótką wyminę zdań, ponieważ nie bardzo miał coś do dodania w tym temacie.
- O nie, tutaj na pewno nie zgodzę się z wujkiem. Każdy dom w Hogwarcie jest dobry, chociaż widać pomiędzy nimi różnice, tego nie da się ukryć. Mnie Tiara Przydziału wysłała do Ravenclaw, to prawda i zgadzam się z tym w całości, w końcu to miejsce, gdzie płonie lampa wiedzy, a pierwszą cnotą jest bystrość, jak twierdzi ten stary kapelusz – stwierdziła z niekłamaną dumą, jasno pokazując tym samym, że była świadoma swoich dobrych cech, swoich zalet, których nie chciała ukrywać i nie uważała, żeby istniała konieczność robienia czegoś podobnego. Zaraz też zaczęła opowiadać Leo o pozostałych domach, starając się przypomnieć sobie, co Tiara Przydziału miała do powiedzenie na temat Ślizgonów, Gryfonów i Puchonów. - Gdziekolwiek nie trafisz, wszyscy będziemy z ciebie dumni, Leo. Nie chodzi o to, gdzie zostaniesz przydzielony, ale o to, jaki będziesz, czego się nauczysz i co pokażesz innym – stwierdziła, marszcząc nieznacznie nos, wiedząc, że będąc niemalże dorosłą osobą, o wiele łatwiej było jej mówić coś podobnego. Będąc dzieciakiem, reagowała na to zupełnie inaczej i bardzo, ale to bardzo, nie chciała trafić do Slytherinu, co wydawało jej się jakimś skrajnym szaleństwem, jakąś karą, jakiej nie była w stanie zrozumieć i chyba nawet wtedy nie chciała zrozumieć. Odetchnęła z prawdziwą ulgą, gdy Tiara zdecydowała tamtego wrześniowego dnia zupełnie inaczej, powodując, że ostatecznie odetchnęła z ulgą. - To akurat bardzo dobrze. Lepiej, żebyś się ich bał, niż chciał koniecznie się do nich dostać, niż chciał pokazać innym, że świetnie sobie z nimi radzisz, już teraz. I nie przejmuj się, każdy się czegoś boi – powiedziała na jego kolejne słowa, ukrywając pospiesznie grymas, jaki próbował zagościć na jej ustach, gdy przypomniała sobie, czyje w tej chwili powtarzała słowa. Choć były powszechne, w ostatnim czasie kojarzyły jej się tylko z jedną osobą, co niesamowicie ją denerwowało, przywołując wspomnienia, od których chciała uciec.
Słowo "dobry" trochę mocniej zadźwięczało mu w uszach i przypomniał sobie opinię jednej ze swoich ciotek, za którą co prawda nie przepadała, ale która zawsze miała opinię na każdy temat (zazwyczaj negatywną). - Slytherin też? - spytał mając na myśli, czy też jest dobry, skoro krąży o nim stereotyp tego złego domu. Krukowi są mądrzy, Ślizgoni źli, Gryzoni odważni, Puchoni słabi. Taki uproszczony obraz Hogwartu istniał w głowie Leo. Dwa domy z pozytywnymi cechami i dwa domy z negatywnymi. Z biegiem lat jego opinia się pewnie zmieni. - A jeśli wszystko będzie za trudne i niczego się nie nauczę? - wyraził obawę, która była jedną z wielu krążących po jego głowie przez ostatnie tygodnie. Miał poczucie, że powinien znacznie więcej wiedzieć już teraz, żeby móc iść do Hogwartu. - Ja jeszcze nic nie umiem - dodał. Czyżby już w tak młodym wieku istniało w nim poczucie bycia niewystarczającym? Czy jego rodzice lub reszta rodziny nieświadomie wywierali na niego presję, której efektem było budujące się w nim przeświadczenie, że jest już w tyle za... właśnie za czym? Za innymi dziećmi w jakiejś nieokreślonej skali, gdzie powinien być już na poziomie trzecim, a jest na pierwszym? - A będę musiał chodzić na lekcje o tych magicznych zwierzętach? - spytał mając nadzieję, że może to tylko zajęcia opcjonalne lub jego rodzine (którzy w tym wieku nadal byli w jego głowie wszechmogący) napiszą mu zwolnienie z tych zajęć.
- Też. W każdym domu trafiają się osoby dobre i złe, to po prostu stereotypy, których się trzymamy, ale jestem pewna, że akurat to, do jakiego trafisz domu, będzie najmniej istotne. Liz jest w Hufflepuffe, Patty należała do Gryffindoru, więc sam widzisz, że te różnice występują - zauważyła spokojnie, nie wspominając słowem o tym, że istniała plotka, jakoby nikt z Brandonów nigdy nie należał do Slytherinu. To nie była dobra chwila na wspominanie podobnych rzeczy, ale była pewna, że Leo wkrótce sam zrozumie, że takie podziały nic nie znaczyły i nie były zbyt sensowne. - Nie będzie. Na początku pewnie wiele rzeczy będzie wydawało ci się trudnych, będziesz się zastanawiał, czy na pewno dobrze je rozumiesz, ale zapewne za jakiś czas zaczniesz mieć swoje ulubione przedmioty. Coś, w czym jesteś dobry, coś, co sprawia ci przyjemność. Ja najlepiej radzę sobie z grami miotlarskimi, zaklęciami i transmutacją, i nie powiedziałabym, żebym była kosmicznie zła w działalności artystycznej. Ale zielarstwo? Albo eliksiry? Nic z tego - wyjaśniła, wzdrygnąwszy się lekko, przypominając sobie najróżniejsze problemy, z jakimi borykała się w czasie tych zajęć, ciesząc się, że ostatecznie skoncentrowała się jedynie na dziedzinach pozwalających jej tworzyć dobre miotły. - Tak, początkowo tak. Ale nie ma w tym nic złego, bo teraz może ci się wydawać, że to nie dla ciebie, a kiedy już zaczniesz chodzić na zajęcia, to zorientujesz się, że to jednak fajna sprawa. Ja przez długi czas nie umiałam robić niektórych rzeczy, a teraz wycinanie odpowiednich kształtów w drewnie sprawia mi całkiem wiele przyjemności - wyjaśniła, starając się pokazać mu dobre i złe strony tego, co go czekało, a po chwili zapytała go, czy chciałby może dowiedzieć się jeszcze czegoś o Hogwarcie.
- Zoe też jest Hufflepuffie, prawda? - spytał o swoją najbliższą kuzynkę. Dawno jej nie widział. Może warto ją odwiedzić zanim pojedzie do Hogwartu, choć pewnie w Hogwarcie będzie miał jeszcze więcej okazji do spotkań z nią. - Rośliny są fajne! - zaprotestował. - Udało mi się kiedyś wyhodować Dyptam! Babcia mi pomogła. Ona umie robić tak, żeby rośliny rosły - gdzieś tutaj zabrakło mu chyba słowa. - Widziałaś kiedyś Dyptam? - spytał. - Ma takie ładne różowe kwiaty i można z niego robić różne mikstury lecznicze. Babcia mówi, że robi się z niego nawet różdżki! - zaczął opisywać podekscytowany. Nie wykluczone, że to właśnie zielarstwo i jego pokrewne dziedziny staną się ulubionymi przedmiotami Leo w przyszłości. - A rodzice mogą nas odwiedzać w szkole? - spytał mając nadzieję, że wyjazd do Hogwartu nie oznacza, że nie będzie widział mamy, ani taty przez rok. Przyszło mu do głowy, że nawet jeśli nie zobaczy rodziców przez dłuższy czas to przecież Vi, Zoe oraz inne jego kuzynki i kuzyni będą w szkole, więc będzie miał się z kim spotkać i z kim porozmawiać. Może Hogwart nie będzie tak strasznym doświadczeniem, jak mu się wydaje? Prawdopodobnie wsiąknie w naukę, lekcje, inne zajęcia i pierwszy rok minie mu błyskawicznie.
- W Ravenclaw tak jak ja - wyjaśniła spokojnie, wiedząc, że chłopiec nie musiał wiedzieć absolutnie wszystkiego, żem mógł się czasami mylić, tym bardziej że sam jeszcze nie uczęszczał do Hogwartu. - Mniej więcej wiem, o czym mówisz, ale naprawdę jestem kiepska z zielarstwa. Wolałabym nie wspominać niektórych przeżyć z zajęć, bo są nie tylko okropne, ale po prostu żenujące. Ale skoro to cię ciekawi, to jestem pewna, że faktycznie zajmowanie się roślinami, może okazać się dla ciebie jednym z przyjemniejszych przedmiotów. Może będziesz chciał też uczyć się latać na miotle? Och, albo polubisz eliksiry? Kto wie - odpowiedziała, przyznając szczerze, że jej wiedza dotycząca roślinności wszelakiej, była naprawdę ograniczona. Nie lubiła grzebać w ziemi, nie lubiła skupiać się na liściach, łodygach i całej masie innych rzeczy, o której nie miała zbyt wielkiego pojęcia. Zaraz jednak przyszło jej coś do głowy i wspomniała, że zarówno Liz, jak i Zoe, były całkiem dobre z zielarstwa, więc mógł zwracać się do nich o pomoc. - O właśnie! W szkole są też spotkania kół naukowych, jestem pewna, że coś cię zainteresuje i będziesz mógł na nie chodzić, poznać innych pasjonatów i znaleźć to, co ci najbardziej odpowiada - dodała jeszcze, po czym łagodnie pokręciła głową na jego pytanie, dając mu tym samym znać, że od tej pory wkraczał w mniej lub bardziej pojętą dorosłość. Coś się zmieniało i nie można było tego zatrzymać. Ona sama również była nieco niepewna, kiedy szła po raz pierwszy do Hogwartu, była tym jednak również niesamowicie podekscytowana. - Ale będziesz mógł zawsze przyjść do nas, obiecuję. A teraz, jak myślisz, są w kuchni jakieś dobre ciastka, które możemy zjeść? - dodała zaraz, wspominając również o tym, że w Hogwarcie odbywają się także zajęcia z magicznego gotowania, więc nauka pieczenia ciasteczek może okazać się dla niego niewielką przygodą. Ostatecznie Victoria wstała, wyciągając do niego rękę, zachęcając go tym samym, by poszedł razem z nią do kuchni. Mogli po drodze dalej rozmawiać, ale dziewczyna doszła do wniosku, że zdążyła zrobić się głodna, a i Leo z całą pewnością nie zaszkodzi mała zmiana otoczenia i może rozmowa z pozostałymi członkami rodziny o tym, co go czeka. +