Bastion: Klik Kości: A,
5 i 13 ->
3 i 82 -> dorzuty k6:
3 ->
1 ->
3 ->
5 ->
3 ->
1 ->
3 ->
3 ->
1 ->
6!!!! = min. 5,5k znaków
Zawiłości życia we Francji miała mnóstwo, choć rzadko o nich opowiadała. Szczególnie, o tych mniej kolorowych momentach, które jej rodzina strzegła bardzo mocno. To, co działo się za zamkniętymi drzwiami Chateau de Guise zostawało właśnie tam i nawet po wyprowadzce do Wielkiej Brytanii nikt na ten temat nie rozmawiał. Mało kto wiedział ile rodzeństwa miała Irvette jeśli nie poruszał się w tych samych kręgach społecznych, a już naprawdę wyjątkowa garstka wiedziała o tym, że dziewczyna miała brata, który został wygnany i wydziedziczony przez ich ojca. Niektórzy mieli nawet na tyle pecha, że wspomnienia o Stephanie po prostu zostały zabrane z ich umysłów, gdy Jacques uznał, że jest to zbyt niewygodna informacja w rękach przeciwników biznesowych, czy nawet politycznych. Tak, głowa rodziny de Guise nie miała oporów przed naginaniem rzeczywistości pod własną modłę i nie obchodziło go, czy musi stawić czoła komuś o równym, niższym, czy też wyższym statusie społecznym.
Ruda jak mogła to zawsze zwracała uwagę na lokalną florę. Nie inaczej było też w fortecy, która swoim wyglądem absolutnie nie pasowała do wszystkiego, co widzieli wcześniej w Avalonie. Pustkowie zadziwiło dziewczynę tak samo, jak istota którą znalazła między uschniętą roślinnością. Wiedziała, że Hariel raczej niezbyt się tym interesuje, ale przecież on słuchał sobie syrenek w studni. Dopiero, gdy wróciła do niego z elfem, zainteresował się jej obecnością, a raczej błyskotką, którą rzucał właśnie do wody. -
Drobiazg. - Machnęła ręką, bo w końcu jeśli będzie chciała, to sprawi sobie taką kolejną, choć jakoś specjalnie jej nie zależało. Jeśli chodziło o podobne przedmioty oczywiście lubiła je posiadać, ale nie przywiązywała się do nich szczególnie emocjonalnie. -
Ją? A to nie chłopiec? - Spojrzała na elfa pytająco, bo nawet nie sprawdziła, czy ma do czynienia z samcem, czy samicą. Po prostu istota z wdzięczności postanowiła zostać jej cieniem i tyle. -
Wychować na pewno, ale czy jak dziecko....Może lepiej nie. - Uśmiechnęła się tajemniczo. W jej rodzinie takie pojęcia miały dość odmienne znaczenie i chyba nie chciała by jej potomstwo było chowane dokładnie tak samo, jak ona i jej rodzeństwo. Oczywiście pewne rzeczy musiały zostać uporządkowane i narzucone, ale trochę swobody i nowoczesności na pewno by w rodzie de Guise nie zaszkodziło. Do tego jednak Irvette potrzebowała jeszcze czasu, a raczej lepszych okoliczności, bo piasek w klepsydrze nieustannie się przesypywał, a ona czuła zwiększającą się z każdym miesiącem presję, by odnaleźć odpowiednią osobę.
Wcale nie odeszła tak daleko i gdy tylko przekonała się, że nie ma innej drogi, wróciła do zaułka, ale Hariel oczywiście już sobie zniknął. Zaczęła badać ceglaną ścianę, aż otworzyło się przed nią przejście, którego potrzebowała. -
Tu jestem. Miło by było, gdybyś choć raz na mnie poczekał. - Spojrzała na niego i choć ton jej głosu był raczej karcący, to jednak kąciki ust dziewczyny lekko uniosły się ku górze. Nawet teraz, gdy miał cięższy okres, Harry wciąż pozostawał sobą i za to była losowi wdzięczna.
Spojrzała na rozciągający się przed nimi most z przeszkodami. No pięknie, jeszcze tego jej teraz brakowało. Harry oczywiście prześlizgnął się po tym wszystkim tanecznym krokiem, ale dziewczyna miała zdecydowanie mniej szczęścia od niego. Widząc chłopaka po drugiej stronie mostu oczywiście chciała jak najszybciej też się tam znaleźć. Niestety, nie było jej to dane. Raz za razem lądowała w chłodnej wodzie, uderzona przez worki treningowe. Czuła, jak na jej szczupłym, bladym ciele, powstają coraz to nowe siniaki i w myślach już zastanawiała się, jak się pozbyć tych niedoskonałości. Rude, przemoczone włosy, kleiły jej się do twarzy, gdy kitka w wyniku upadków przestała być tak idealna, jak jeszcze kilka momentów temu. Raz za razem ponawiała próby, ale dopiero ta dwunasta okazała się być tą szczęśliwą i Irvette w końcu zostawiła za sobą ten przeklęty most.
-
Dziękuję. Chociaż szczerze przyjęłabym jakiś masaż po powrocie. - Puściła mu oczko. Coraz swobodniej się przy nim czuła, a teraz nie do końca żartowała. Była obolała po tych workach z piachem, które obrały ją sobie wyjątkowo za cel i przez to też zirytowana nieco, ale starała się nie tracić humoru. Dzięki temu wszystkiemu nawet zapomniała na chwilę o Stephanie, który gdzieś za nimi człapał się z tą swoją Audrey. Tyle dobrego, że jeszcze z nimi nie musiała się teraz użerać.
Harry oczywiście pomknął do przodu, ale Irv nie miała czasu się zastanawiać, co jak i gdzie się wydarzyło, bo w jej stronę pomknęły właśnie magiczne strzałki. Nieco bardziej uważna zaczęła zwinnie omijać je jedna po drugiej, aż w końcu znalazła się poza murami fortecy, gdzie mogła odetchnąć z ulgą. Nawet nie wiedziała, jak to się stało, że przyczepiony do niej elf przemknął to wszystko wraz z nią.
-
Naprawdę niezły trening. Oni chcą nas wyszkolić tu do jakiejś armii? Wygląda jak rekrutacja na muszkieterów. - Zatrzymała się, bo oczywiście nie mogła iść dalej tak rozczochrana i spocona. Trzeba było doprowadzić się do porządku nim spotka na swojej drodze kolejny zamek, czy przeciwników, którym trzeba będzie pokazać, że nie jest się wcale tak słabym i niewinnym, na jakiego można wyglądać. -
Wiesz co, chyba wieczorem otworzę jakieś wino. Co Ty na to? Położymy dziecko spać i możemy umilić sobie tę noc. - Spojrzała na elfa, który wytrwale za nimi dreptał. Zdecydowanie potrzebowała relaksu po tej zawiłej wędrówce, a poza tym naprawdę chciała po prostu spędzić czas z Harielem. Obydwoje chyba potrzebowali teraz nieco towarzystwa.
//zt