UWAGA! Do tej lokacji można dostać się jedynie z Bastionu Segwaridesa. Na początku swojej wiadomości podlinkuj post z poprzedniego tematu. Jeśli w Fortecy Grifleta znajdują się dwie osoby, to obie rzucają kostkami i rozpatrują efekty. Jednak by przejść dalej odpowiedni wynik musi uzyskać jedna osoba.
Forteca rycerza Grifleta jest stworzona głównie w jednym celu - by umożliwić nawiedzonej zbroi sir Grifleta możliwość "taktycznego odwrotu" przed atakującymi ją oddziałami innych duchów. Dziesiątki tajnych przejść, ukryte korytarze, fałszywe drzwi, iluzoryczne ściany (lepiej stukać w każdą cegłę) - to wszystko Griflet zaprojektował tak, by po śmierci nie zmazać swojego honoru tym, co bardzo często zdarzało mu się za życia, a mianowicie trafieniem w niewolę przeciwnika.
Rzuć kością litery
Samogłoska - wchodzisz do fortecy broniącej drogi dalej, jednak trafiasz do ślepego zaułka. Jednak wystarczy jedynie parę zaklęć, by ceglana ściana ustąpiła, w podobny sposób jak ta chroniąca ulicy Pokątnej. Spółgłoska - droga raz po raz prowadzi cię przed zamknięte drzwi, głuche ściany, komnat bez wyjścia czy mostów prowadzących donikąd. W końcu zataczasz koło i pojawiasz się z powrotem przed zamkiem. Twój post musi mieć co najmniej 500 znaków. Musisz rzucić ponownie literką.
Po przejściu przez ścianę widzisz przed sobą długi most, nad którym świszczą zawieszone na długich linach worki z sianem, mające za zadanie oczywiście zrzucić z mostu przechodzących śmiałków.
Następnie rzuć kością k6.
Parzysta - udaje ci się przejść. Po drugiej stronie znajduje się dźwignia wyłączająca mechanizm poruszający przeszkodą. Nieparzysta - worki zrzucają cię w dół, do basenu wypełnionego zimną wodą. Po wynurzeniu okazuje się, że jesteś w fosie przed zamkiem. Twój post musi mieć co najmniej 500 znaków oraz musisz ponownie rzucić k6.
Ostatnią przeszkodą przed wróceniem na szlak jest długi korytarz wypełniony płytami naciskowymi. Stanięcie na nieprawidłowej uruchamia mechanizm wystrzeliwujący w Twoją stronę magiczne strzałki.
Rzuć kością k100.
50 lub mniej - strzałki okazują się usypiające, a ty po chwili wyglądasz jak jeż. Budzisz się przed zamkiem. Twój post musi mieć co najmniej 500 znaków oraz musisz ponownie rzucić k100. 51 lub więcej - dzięki połączeniu sprawności fizycznej, szczęścia oraz możliwe że odrobiny magii docierasz na drugą stronę. Otrzymujesz dwa punkty do dowolnej statystyki.
Jeśli w tej lokacji wylosujesz wielokrotnie kostkę z efektem "Twój post musi mieć co najmniej x znaków", kary te kumulują się. Z tej lokacji możesz udać się do Twierdzy Calogrenanta.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Bastion Segwaridesa:tutaj Kości:E, 5, 74; przerzucanie k6: 5, 1, 5, 2, co najmniej 2500 znaków Wyczuł oczywiście, że z jego towarzyszem jest coś nie w porządku, ale ponieważ nie wiedział, co go spotkało, nie mógł się do tego w żaden sposób odnieść. Zerknął jedynie na Maxa, zastanawiając się, czy powinni iść dalej, czy może jednak powinni zawrócić albo zrobić coś podobnego, ale odnosił dziwne wrażenie, że to akurat nie było możliwe. Trafili zatem do tamtego dziwnego miejsca, gdzie syreny nie chciały dać im spokoju, a Brewer niemalże wyciągnął stamtąd swojego towarzysza, licząc na to, że kiedy oddalą się od źródła śpiewu, mimo wszystko zdołają się jakoś uspokoić, a przede wszystkim – obudzić. Zbroja na pewno im w tym nie pomagała, ale każdy kolejny krok już tak. Co prawda właściwie wpadli jak z deszczu pod rynnę, bo przed nimi rysowała się Forteca Grifleta, co prawda piękna, ale niesamowicie niebezpieczna, po której z całą pewnością przyjdzie im kręcić się w nieskończoność. Mieli bowiem przed sobą prawdziwą pułapkę, a kiedy już w nią wkroczyli, nie bardzo było z niej wyjście.
Max pociągnął za sobą swojego towarzysza, rozglądając się nieco nieufnie, jakby spodziewał się, że za chwilę dostaną wpierdol, co wcale nie byłoby takie dziwne, w obliczu tego, co się zawsze w magicznym świeci działo, ale zamiast tego trafili na ślepy zaułek. To wcale nie brzmiało zbyt dobrze, ale jasnowidz nie był wcale przekonany, czy znajdowali się w sytuacji bez wyjścia, czy na pewno musieli zawracać, tym bardziej że wydawało mu się, iż z jakiegoś powodu cała ta forteca się zmienia, jakby była ruchomym labiryntem. Sięgnął zatem po różdżkę, podrapał się nią po brodzie i przekrzywił lekko głowę, starając się wypróbować kilka niewerbalnych zaklęć, by ostatecznie uśmiechnąć się triumfalnie, gdy pieprzona ściana ustąpiła przed nimi, niczym droga na Pokątną i tym oto sposobem mogli pójść dalej. Zbroja, która kroczyła za nimi, nie skomentowała tego w żaden sposób, a jej milcząca obecność była w tej chwili co najmniej w chuj upiorna.
Max żałował, że nie mógł wyrazić swojej opinii na widok worków z sianem, które latały dookoła mostu, po którym zapewne musieli przejść. Był chyba zbyt pewny siebie, bo ruszył przed siebie bez zastanowienia, tylko po to, żeby skończyć pod jednym z nich, uderzony z taką siłą, że wypieprzyło go aż do fosy, fundując mu dość zimną kąpiel. Zachłysnął się powietrzem, splunął i wygrzebał się na brzeg, bo ostatecznie nie z nim takie pojebane numery. Chciał dać znać Maxowi, że z nim wszystko w porządku, ale nie wiedział nawet, jak to zrobić, więc po prostu ruszył przed siebie tą samą drogą, by znowu stanąć naprzeciwko worków, teraz zdecydowanie już je doceniając. Worki zaś doceniły jego starania, uznając je za wspaniałą zabawę, bo zdołały posłać go do fosy jeszcze cztery razy, robiąc z niego ni mniej ni więcej, a pieprzoną piłeczkę, którą można było odbijać w nieskończoność.
Wszystkie te kroki spowodowały jednak, że Max wiedział ostatecznie, jak ominąć te przeszkody i ruszył przed siebie szybko, omijając worki, by następnie pokazać im wskazujący palec, jakby to miało być jednoznacznym i ostatecznym pokazaniem, co o nich myślał, co w sumie było prawdą. Odetchnął znowu bezgłośnie, pocierając oczy i spojrzał uważnie na korytarz. Nauczony doświadczeniem ze złośliwymi workami, że należy tutaj uważać bardziej, niż gdziekolwiek indziej, zaczął poruszać się bardzo ostrożnie przed siebie, w końcu w jakiś przedziwny sposób odkrywając, jak powinien przejść na drugą stronę. Był niesamowicie skoncentrowany na tym zadaniu, mając jednocześnie wrażenie, że to jego dar podpowiadał mu, co powinien zrobić i dopiero na drugiej stronie korytarza, gdy chyba mogli ruszyć dalej, zorientował się, że Max nie szedł tuż za nim. Wkrótce jednak do niego dołączył, a Brewer uniósł pytająco brwi, kładąc dłoń na jego ramieniu, chcąc wiedzieć, czy aby na pewno wszystko było w porządku, czy może powinni jeszcze trochę tu zabawić i komuś spuścić łomot? Jeśli nie, to zdecydowanie powinni ruszać dalej, bo to miejsce ani trochę nie podobało się jasnowidzowi, wywołując w nim jakieś mało przyjemne odczucia, o których nawet nie mógł powiedzieć głośno.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Bastion: Klik Kości: J , H , I , 3 , 2 , 40 , 58 = min. 2k słów
Tworzyli duet idealny. Jeden nie mówił, a drugi z kolei nie myślał, razem mieli po prostu wszystko! Całe szczęście, że starszy z nich zachowywał jakiekolwiek resztki rozsądku i dzięki temu nie zostali w tym przeklętym piaskowym zamczysku na zawsze. Choć czy sen wieczny był aż taki zły? No dobra, Solberg kochał życie i wszystko, co miało do zaoferowania, ale w tamtej chwili, czując ogromne zmęczenie i ciężar powiek, jakoś niespecjalnie myślał o imprezach, kochankach, czy używkach. Choć akurat kwestia Mudminu wróciła do niego tak szybko, jak szybko syreni śpiew przestał docierać do jego uszu. Miał wrażenie, że błądzi godzinami nim trafili przed ceglaną ścianę, która otworzyła im drogę na most wyjęty rodem z treningu Wiedźmina, czy innego Indiany Jonesa. -Pójdę przodem i spróbuję wy.... - Nie zdążył dokończyć zdania, gdy Brewer już kąpał się po raz pierwszy w lodowatej wodzie. Tak, po raz pierwszy, bo gryfon miał sobie dzisiaj popływać naprawdę wiele razy. Felix podjął próbę przejścia przez most, ale w tym momencie usłyszał kolejny plusk i obejrzał się by sprawdzić, czy jego towarzyszowi nic nie jest. Ta chwila nieuwagi kosztowała go solidne oberwanie workiem siana i wylądowanie w fosie przed zamkiem. Całe szczęście za drugim razem skupił się bardziej i udało mu się przejść i wyłączyć cały ten cholerny mechanizm. Już myślał, że to koniec przygód na dzisiaj, gdy korytarz w jakim się znaleźli okazał się kolejną pułapką. Max poczuł ukłucie i nawet nie zdążył zauważyć wbitej w swoje ramię strzałki, a już smacznie chrapał. Ocknął się przed zamczyskiem wzdychając głęboko. Gdyby nie fakt, że musiał znów zobaczyć Brewera, to pewnie jebnąłby to wszystko w cholerę i teleportował się do domku, czy jakiejś karczmy, ale nie mógł przecież zostawić swojego skarba tutaj samego. Ponownie podjął próbę walki z przeszkodami i tym razem niczym prawdziwy ninja pokonał je wszystkie bez najmniejszego problemu, a widząc pytające spojrzenie gryfona i czując jego dłoń uśmiech sam wyszedł nastolatkowi na usta. -Zdrzemnąłem się trochę, nie martw się. - Pogładził delikatnie policzek jasnowidza, po czym ujął jego dłoń i pociągnął dalej, byle jak najdalej od tego dziwnego labiryntu pełnego pułapek, które zdecydowanie nie miały na celu familijnej rozrywki na cały weekend.
// idziemy do twierdzy
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Spanie obok Swansea przeszłemu Darrenowi nawet nie przeszło nie myśl. I choć słysząc wyrzuty Lei Shaw z przyszłości zapewne nagadałby wczorajszemu Darrenowi, że chyba zgłupiał, to jego wersja z nocnej pory miała całkiem poważne zastrzeżenia przeciw kładzeniu się na śpiworze. Po pierwsze - był jeszcze nieco zły na Swansea, choć głównie za to że to ona była zła za nie wiadomo co oraz za głupie gadanie o bezsensie życia. Możliwe, że naoglądała się obrazów czy naczytała książek jakichś fatalistów - nie znaczyło to jednak że również i Darren miał ochotę na poświęcenie życia by chodzić w habicie i popełniać samobiczowania. Miał również wielką nadzieję, że ani na jedno, ani na drugie ochoty nie miała dzisiaj także Leighton - w zakonnej sukience byłoby jej szalenie nie do twarzy, o niepotrzebnym ranieniu skóry nie wspominając. Poza tym czułby się jak Ravinger od zaklęć, kładąc się obok zupełnie nieświadomej dziewczyny, nawet jeśli jego zamiary ograniczałyby się tylko do utrudnienia jej snu chrapaniem. - Tak jakoś - wzruszył ramionami Shaw, postanawiając że jednak nie będzie się zasłaniał ani zbyt małym rozmiarem śpiwora - nie żeby przeszkadzało mu przytulenie do Leighton - ani niczym innym. Kolejny zamek był o wiele bardziej imponujący niż poprzednia, piaskowa bryła - a przede wszystkim położony w bardziej zalesionym, a przez to i o wiele przyjemniejszym terenie. Poranny marsz był wręcz przyjemnością, szczególnie że weszli na szlak idący przez jakiś czas równo, z okazjonalnym wejściem pod niewielką górkę. Darren miał tylko nadzieję, że w środku nie będzie na nich czekać kolejny kuzyn rodu Borsów, który każe mu robić pompki ze Swansea na plecach albo coś w tym stylu. Nie mogło być w końcu aż tak źle... - ...jest aż tak źle - mruknął do siebie Shaw, klucząc w labiryncie korytarzy i skręcając w prawo po raz enty. Non stop obracał się przez ramię - jeszcze tylko brakowało, żeby zgubił Leighton w tym zamczysku. To znaczy, nie żeby jakoś specjalnie potrzebował towarzystwa, tym bardziej jej, ale oczywiście nieco raźniej by mu się chodziło z drepczącą obok Swansea - Prawo czy lewo? Twoja kolej - jęknął, stając na kolejnym rozdrożu i patrząc na kobietę proszącym wzrokiem - proszącym, by wybrała tym razem drogę, która zaprowadzi ich do wyjścia.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Jej filozoficzne rozważania zostały odebrane chyba zbyt poważnie i naprawdę nie rozważała żadnego zakonu. Na Merlina, bardziej pasowałaby jej jedna z tutejszych zbroi, aniżeli habit, a jeśli chodzi o biczowanie, naprawdę miała na to lepsze pomysły, niż dokonywanie tego na samej sobie. Nie miała jednak możliwości, by opowiedzieć o wspaniałych zastosowaniach pejcza i zamiast tego pokiwała tylko głową, bo nie planowała ciągnąć tego dalej. — Też masz takie zakwasy? — zapytała, krzywiąc się na samym początku drogi. Dopiero kiedy porządnie się ruszyła, poczuła, że wczorajsza droga mocno dała jej w kość. Tym bardziej starała się ich nie spowalniać, wiedząc, że jedyne rozwiązanie to po prostu to zignorować i jakoś rozchodzić. No i na horyzoncie pojawiły się pierwsze wieżyczki, więc cel był jasny i znacznie łatwiej było skupić się na nim w swoim dążeniu. Ze wszystkich zamków, jakie do tej pory zwiedzili, ten zrobił na niej największe wrażenie. Miał w sobie coś niewytłumaczalnie baśniowego, przy jednoczesnym zachowaniu groźnego, obronnego wyglądu i przytłaczającej potęgi, o czym przekonała się już w momencie, gdy stanęli u jego bram. Gdyby była tutaj sama, zatrzymałaby się w pewnej odległości, żeby w spokoju przenieść fantazyjne kształty wieżyczek na papier, nie chciała jednak ryzykować kolejnej sprzeczki i to z samego rana, odłożyła więc artystyczne mrzonki na potem – w rzeczywistości zapewne na nigdy, bo aż za dobrze wiedziała, że nijak nie odwzoruje tego z pamięci. Będąc już w środku, trzymała się go blisko, z różdżką bez przerwy trzymaną w gotowości. — Podobno lepiej dwa razy w prawo, niż raz w lewo — odpowiedziała z rozbawieniem. Zanim gdziekolwiek poszła, złapała go za rękę z czysto pragmatycznych pobudek – by nie musiał upewniać się, że na pewno się nie zgubiła, i by samej nie musieć się o to martwić. Wplotła własne palce pomiędzy jego i przeszła na przód, przed niego, bez wahania skręcając w lewo. Nie poszło jej wiele lepiej, jeszcze przez moment kluczyli bez sensu, wciąż wpadając, zdawałoby się, na te same drzwi, w końcu jednak napotkali na ścianę, która zdaniem Swansea wyglądała jakoś inaczej. Przyciągnęła jej uwagę odmiennym od tego co do tej pory widzieli układem cegieł i zaintrygowała do tego stopnia, że przystanęła, siłą rzeczy zmuszając do tego i Darrena. Wyciągnęła dłoń i ostrożnie dotknęła ściany, potem zastukała w nią pięścią, a ostatecznie wskazała na nią, jednocześnie zerkając na niego podobnym wzrokiem, jakim została obdarzona nie tak dawno temu. Jeśli któreś z nich miało ostukiwać ścianę różdżką, naprawdę wolała, by z ich dwójki to on był za to odpowiedzialny. — Pewnie jest tam pełno langustników — westchnęła, kiedy przeszli już na drugą stronę, stanęli tuż przy moście i wyjrzeli poza niego, żeby przekonać się, przed jak dużym niebezpieczeństwem właśnie stoją. Nie miała pojęcia, czy w Avalonie są langustniki, ale sam pomysł, że mogłyby jej przynieść dodatkowego pecha, była niezwykłą motywacją. — Idę pierwsza — oznajmiła mu z niezachwianym przekonaniem, prostując się dumnie. Za całą tą pewnością siebie stała świadomość, że im dłużej będzie tutaj stać, zwłaszcza samotnie, tym trudniej będzie jej zachować spokój i tym mniejsze będą szanse na to, że uda jej się nie spaść. Miała ochotę zerknąć na niego przez ramię, ale zamiast tego zrobiła pierwszy krok, odmawiając sobie podobnych żałośnie ckliwych zachowań. Jeśli z daleka wyglądało to na trudne – na Merlina, z bliska wydawało się niewykonalne. Parła naprzód, starając się działać, zamiast analizować. Gdyby zaczęła zastanawiać się kiedy stanąć, a kiedy jednak pójść dalej, prawdopodobnie zatrzymałaby się w miejscu i to ostatecznie byłoby prawdziwą zgubą. Kilka razy worek przeleciał tuż przed nią, przyprawiając ją o szybsze bicie serca, raz otarł się o jej plecy, ale ostatecznie żaden jej nie trafił. Kiedy wyszła za most, dotarło do niej, jak płytko oddychała przez cały ten czas i jak bardzo potrzebuje odetchnąć pełną piersią. Biorąc głęboki wdech, rozejrzała się wokół, z zaskoczeniem odnotowując istnienie dźwigni – a po co istnieją dźwignie, jeśli nie po to, by za nie pociągnąć? Zatrzymawszy mechanizm, wytarła lepkie od potu dłonie o szorty i oparła się o ścianę, walcząc z delikatnym drżeniem kolan.
Ostatnio zmieniony przez Leighton J. Swansea dnia Pią Lip 15 2022, 17:15, w całości zmieniany 2 razy
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Ugh, okropne - pokiwał głową, przytakując na pytanie o zakwasy. Co innego porównywalnie krótszy i cięższy wysiłek pod postacią choćby meczu quidditcha, a co innego łażenie przez cały dzień, do tego też nie takie lekkie - w międzyczasie przecież spocił się jeszcze w zamku rycerzy Borsów, a wchodzenie głównie pod górę także nie sprzyjało odpoczynkowi. - Tam nie było... lepiej trzy razy w prawo niż raz w lewo? - zmarszczył czoło Darren, zastanawiając się czy Leighton po prostu się pomyliła, czy może była tak zagorzałą przeciwniczką lewego kierunku, że wolała zawrócić i iść do tyłu niż skręcić w tą stronę. Tak czy siak, Shaw skwapliwie zgodził się na bycie ciągniętym za dłoń. Z wąskimi korytarzami w ostatnim czasie Darren miał tylko i wyłącznie niemiłe wspomnienia - od spotkania z inferiusami w lochach Camelotu razem z Maguire'm, po, oczywiście, przedzieranie się przez Szczyt Buchorożca. I choć cała historia zakończyła się dobrze, to z psyche Darrena nieprędko zniknie świadomość, że swego czasu przedzierał się po kolana w popiele ze spalonych żywcem goblinów tak, jak mugole przedzierają się po śnieżycy przez spore zaspy na ich podwórkach w drodze po szuflę. Mizerykordia postukała w cegły, które po paru chwilach cofnęły się, ukazując przejście dalej. Wyglądało na to, że czekało ich kolejne wyzwanie mające sprawdzić ich fizyczne możliwości - tym razem była to zwinność. - Może z langustnikami też działa "do trzech razy sztuka" - mruknął Shaw, zerkając w dół dziury w posadzce, na dnie której wesoło bulgotała woda, najwyraźniej ciesząc się na za niedługie przybycie kolejnych gości. Jednak to i tym razem Lei się popisała, bo kiedy Darren uniósł głowę ta była już w połowie drogi pomiędzy świstającymi z prawej do lewej przeszkodami. Ledwo otworzył usta i krzyknął by uważała, ta ciągnęła już za jakąś dźwignię po drugiej stronie mostu. Coś stuknęło, coś chrząknęło... i wszystko stanęło, a droga była bezpieczna. - Huh, nie sądziłem że z ciebie taki akrobata - powiedział nieco niepewnie Shaw do opartej o ścianę Swansea. Nie miał zielonego pojęcia, że poza ta była spowodowana drżeniem kolan - dla niego wyglądała jak ostateczny wyraz nonszalancji i tego, że przechodzenie takich przeszkód było dla Lei jak chleb codzienny. Jak bułka z masłem. Jak codzienny chleb z masłem. - Em... - zmarszczył czoło Shaw, oblizując wyschnięte nieco wargi. Wyciągnął butelkę wody z plecaka i, dość zagubionym ruchem, zaczął przekładać ją z dłoni do dłoni, zupełnie zapominając że chciał się przecież napić - To... huh, naprawdę jestem pod wrażeniem - powiedział z brwiami uniesionymi nie w geście zdumienia, ale podziwu. Szczerze mówiąc, sam na początku myślał czy po prostu nie zatrzymać tych worków za pomocą Arresto Momentum... ale Swansea sobie radziła najwyraźniej równie dobrze i z większą gracją bez magii.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Jeszcze na moście była zupełnie skupiona i opanowana, pełna determinacji, żeby nie dać się pokonać jakiemuś tam workowi. Postanowiła, że przejdzie, więc zrobiła wszystko, żeby to osiągnąć – i nieważne, ile w tym sukcesie było jej chęci, a ile zwykłego szczęścia, czuła się tam tak, jakby wszystko zależało wyłącznie od niej. Dopiero kiedy zeszła z przeszkody, zaczęło do niej docierać, jak niebezpieczne było to, co właśnie zrobiła. Z jednej strony przyjemna dawka adrenaliny popychała ją do działania, z drugiej ciało przez dłuższą chwilę odmawiało właściwego działania. Musiała powoli zapanować nad wszystkim po kolei – nad urywanym oddechem, nad przyspieszonym biciem serca i drżącymi kończynami. Nad zimnym potem zwilżającym plecy zapanować nie mogła. Jej życie dotąd nie obfitowało w tego typu przeżycia, stanie za sztalugą nijak się do tego nie miało, bez względu na to, co miało znaleźć się na płótnie. Uśmiechnęła się w odpowiedzi, ani myśląc zaprzeczać – nigdy tego nie robiła, jeśli mówiono o niej dobrze – ale i nie potwierdzając prawdziwości stwierdzenia w obawie, że drżenie głosu zdradzi bezwstydne kłamstwo. Dopiero po chwili zauważyła, jak bardzo zbiła go z tropu swoim wyczynem i, o zgrozo, rozczuliło ją to do tego stopnia, że niewiele myśląc, odczepiła się od ściany, wyciągnęła mu z ręki tę nieszczęsną butelkę, postawiła ją na ziemi i przytuliła się do niego, obejmując ramionami jego szyję. — Dziękuję — wtuliwszy twarz w zagłębienie jego szyi, odezwała się pierwszy raz, odkąd weszła na most — to te langustniki, naprawdę mam ich dość — dodała ciszej, trwając tak jeszcze przez moment; dopiero teraz, wtulona w ciepło, które widać było jej potrzebne, tak naprawdę w pełni się uspokoiła – na tyle, że znów mogła iść dalej. — Jeśli przyjmiemy, że im dalej, tym trudniej, wolę nie wiedzieć, co jeszcze tutaj na nas czeka — wbrew swoim słowom uśmiechnęła się do niego, bo nie potrafiła nic poradzić na to, że po całym tym moście czuła się odrobinę niezwyciężona. O tym, jak zgubne było to uczucie, przekonała się już po chwili, kiedy nadepnęła na płytę, po której gdzieś z boku dało się słyszeć dziwny dźwięk, jakby ruch mechanizmu.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Przytulenie ze strony Leighton było dla Darrena równie dużym zaskoczeniem, co wieści o tym, że Avalon był wyspą z prawdziwego zdarzenia. Paradoksalnie śpiewające przejście przez przeszkodę numer dwa Shaw przyjął z o wiele większym zrozumieniem - zdążył już zauważyć przecież, że pod względem sprawności fizycznej ze Swansea było... Khm, khm... wszystko w porządku. - O, to mnie chyba dość nie masz - uśmiechnął się Shaw, również obejmując Lei. Skoro od langustników wolała trzymać się jak najdalej, to Darren chyba jeszcze nie był na tym samym poziomie co magiczne, przynoszące pecha skorupiaki. Do kolejnej przeszkody Shaw podszedł - jak zresztą do poprzednich - z wyciągniętą Mizerykordią, która drżała leciutko z ekscytacji otaczającymi ich niebezpieczeństwami. Chwilami mężczyzna miał wrażenie, że różdżka nawet by się cieszyła, gdyby wyskoczył na nich jakiś zakuty w zbroję rycerz, machając w ich kierunku kolczastą maczugą. Tymczasem jednak zamiast tego zaświstała jakaś strzałka, która mknęła w ich kierunku - pół biedy, gdyby w kierunku Shawa, ale Darren nie spodziewał się nawet swojego zdenerwowania z powodu zauważenia, że leciała w stronę w Swansea. Mężczyzna machnął różdżką, a nagłe - i nieco zbyt silne jak na tą okazję - Aerudio zaświstało dookoła nich, tnąc strzałeczkę na drobne drzazgi i ryjąc nawet podłużne ślady w ścianach po ich lewej oraz prawej stronie. - Podłoga - powiedział Darren, powoli stając na płycie obok. Nie zapadła się, nic też nie świsnęło ani nie skrzypnęło. Najwidoczniej poprawna była jedna droga, a inne płyty zapewniały gościom deszcz różnorakich dartów o zapewne magicznych właściwościach. W końcu byli w czarodziejskiej, jedenastowiecznej fortecy. - Za mną, na te same płytki - oznajmił tonem niecierpiącym sprzeciwu, stając pewnie na kolejnej płycie. Poczuł że zapada się parę milimetrów niżej, a jakieś zastawki otworzyły się dokładnie nad nim. Strzałki odbiły się od natychmiastowo postawionego Protego, smutno lądując przy ich stopach. Shaw prychnął, idąc raźnym zygzakiem przed siebie, raz po raz blokując kolejne strzałki i pociski. Jaki byłby z niego mistrz pojedynków, gdyby byłaby w stanie go zatrzymać tak banalna przeszkoda? Ba, jaki byłby z niego mistrz pojedynków, od paru lat wyraźnie specjalizujący się w zaklęciach defensywnych i blokowaniu zakusów innych czarodziejów? Kilkanaście kroków i świśnięć strzałek dalej Darren stanął na płycie innego koloru, części chodnika prowadzącego do wyjścia z zamku. Odwrócił się i podał dłoń Swansea w nonszalanckim geście podobnym do pomocy przy wychodzeniu z choćby samochodu. - Muszę sobie coś takiego sprawić w Priory - powiedział - Szampańska zabawa. Idziemy dalej?
z/t z Lei
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Bastion Segwaridesa:post Kości:C - H - D - I 4 3 - 88 Zdobycze: 2 punkty do dowolnej statystyki
Chris widział doskonale, że powoli Josh się uspokajał, że powoli coś się w nim zmieniało, chociaż potrzebował z całą pewnością jeszcze o wiele więcej czasu na to, żeby faktycznie uporać się z tym, co się działo. Być może nieświadomie pakował się teraz w więcej problemów, być może stał się bardziej kłótliwy, jakby zarzucając innym coś, czego się obawiał, mógł po prostu wygrać. Merlin jeden raczy wiedzieć, co dokładnie i w czym leżał tutaj problem, ale mimo wszystko zielarz był przekonany, że coś było na rzeczy. Dlatego też wolał, gdy jego mąż koncentrował się na innych rzeczach, gdy starał się myśleć o wiele bardziej pozytywnie, gdy próbował wybiegać wejrzeniem w przyszłość, choć zdecydowanie nie powinien niczego robić na łapu-capu, na chybił trafił, bo to nie mogło zaprowadzić go w żadne dobre miejsce. - Może jednak - mruknął w odpowiedzi na uwagę o treningu, a później pokiwał głową z namysłem, uśmiechając się lekko, aczkolwiek ciepło i widać było, że myśl o nowym, wspólnie wybranym domu, naprawdę sprawiała mu przyjemność, że było to coś, co dawało mu szczęście, co napawało go optymizmem i pozwalało sądzić, że będzie tylko łatwiej, że między nimi będzie już tylko dobrze, tak, jak być powinno. Mieliby wtedy coś, co mogliby budować wspólnie od zera, a to było dla Chrisa niesamowicie ważne. Myślał o tym, kiedy Josh spał, pozwalając na to, żeby wszystkie pomysły, jakie przychodziły mu do głowy, przepływały gdzieś obok niego, po prostu wędrując spokojnie, bez większego pośpiechu. Mieli czas, ale oczywiste było, że Chris nie zamierzał już tej sprawy odpuszczać. Stała się dla niego o wiele ważniejsza, niż być może starszy mężczyzna przypuszczał. Kiedy ruszyli w dalszą drogę, a Josh opowiadał mu o nieszczęsnym treningu, zielarz miał spory problem, by nie pokręcić nad nim głową z całkowitym zrezygnowaniem. Nie podobało mu się to, co słyszał i wyglądało na to, że sam musiał zająć się Maxem, była jednak jedna bardzo istotna kwestia, którą musiał poruszyć z Joshem. Dlatego też przystanął przed wejściem do fortecy, która zdawała się kryć w sobie jeszcze więcej tajemnic, niż poprzednie miejsca, przy których się zatrzymali i spojrzał uważnie na swojego męża. - Josh, nie możesz przenosić na innych swojej złości, problemów i niepowodzeń - powiedział cicho, aczkolwiek bardzo stanowczo, a później ruszył przed siebie, dając mu tym samym znać, że powinien zastanowić się nad tym, co mu powiedział, że sam powinien wyciągnąć z tego właściwe wnioski. Zaraz też skoncentrował się na zadaniu, jakie zostało przed nimi postawione, orientując się, że było o wiele trudniejsze, niż podejrzewał. Znalezienie właściwej drogi zajęło im sporo czasu, kiedy kręcili się między murami zamczyska, próbując znaleźć właściwe rozwiązanie. Gdy w końcu, niczym na Pokątnej, znaleźli przejście, Chris jako pierwszy ruszył naprzód, by pokonać bez większych problemów most i wyłączyć mechanizm, licząc na to, że nie spotka ich żadna krzywda. Cały ten czas milczał, pozwalając, by Josh przetrawił w pełni jego słowa, jednocześnie samemu o nich myśląc i pewnie to go zgubiło, bo w korytarzu wykonał błędny ruch. Wiedząc już, gdzie popełnił błąd, naprawił go po nieco dłuższej chwili, by ostatecznie znaleźć się na drodze prowadzącej dalej, do kolejnego zamku i spojrzał uważnie na swojego męża. - Jeśli chcesz coś naprawić, to jest to możliwe - powiedział jedynie.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Bastion Segwaridesa:post Kości: ściana: J > F > F > D > J > E (2500 znaków) most: parzysta korytarz: 78 Zdobycze: 2pkt do DA, tracę 50 galeonów, 2pkt do dowolnej statystyki
- Wiem… Tylko że wtedy wcale nie myślałem o swoich… Choć możliwe, że to oddziaływało wciąż, skoro chciałem odreagować na treningu, ale nie w taki sposób - mruknął, nie potrafiąc spojrzeć w tym momencie na męża. Dobrze wiedział, że spieprzył sprawę z Solbergiem, ale dopiero po słowach męża dotarło do niego, że prawdopodobnie rozładował na nim swoją złość. To nie było dobre, wiedział o tym i zwykle starał się tego nie robić. Zwykle ukrywał za uśmiechem wszystko, ale w trakcie tamtego treningu nic nie szło od początku tak, jak powinno. Nie ma to jak avalońskie zbroje. Jednak dowiedział się wielu rzeczy o tym dzieciaku i zamiast zareagować tak, jak właściwie powinien, pozwolił, aby cała jego własna złość znalazła ujście, dociskając mocniej chłopaka. W jednej chwili humor Josha znów się pogorszył, sprawiając, że milczał przez cały czas, gdy mierzyli się z nowym wyzwaniem. Szedł nawet bardziej z tyłu, prowadząc wewnętrzną dyskusję sam ze sobą, w której bynajmniej nie był dla siebie miły. Być może z tego powodu nie szło mu odnalezienie przejścia w ścianie. Rzucał zaklęciami w kolejne cegły, stukał w nie różdżką, ale nic się nie zmieniało. Kłócąc się jednocześnie sam ze sobą, o to, czy powinien po powrocie z wędrówki próbować porozmawiać z Solbergiem, czy zostawić to wszystko tak, jak było. W końcu Josh zauważył, że Chris odnalazł przejście, którym i on przeszedł na drugą stronę, stając przed mostem. Tu było odrobinę łatwiej, choć wciąż był bardziej zamyślony. Być może udało mu się go przejść jedynie z uwagi na to, że Chris wyłączył mechanizm, a może nawyk do unikania tłuczków pomagał mu w unikaniu worków, które mogły strącić go do fosy. Niezależnie od powodu, szczęśliwie dotarł na drugą stronę mostu. Bez słowa, skierował się dalej przez korytarz, pochłonięty własnymi myślami. Właściwie stawiał krok za krokiem, pogrążony w myślach, czasem chwiejąc się, gdy okazywało się, że płytka była ruchoma. Nie zauważył nawet, że jakieś strzałki próbowały go trafić, choć miał wrażenie, że słyszał jakiś świst, gdy odwracał się, aby spojrzeć za mężem. Nie dostrzegłszy go, czekał na końcu korytarza, czując jedynie coraz większy ucisk wyrzutów sumienia, które powiększyły się, gdy usłyszał słowa męża, który dotarł do niego po chwili. - W tym przypadku zależy to od niego, a dość jasno wyraził swoje zdanie i nawet jeśli uznać, że to wciąż dzieciak i że może zmienić zdanie, nie jestem przekonany. Mogę co najwyżej spróbować wyjaśnić to, co się stało, ale sam dobrze wiesz, jak wiele mam taktu i wyczucia i jak super mi idą takie wytłumaczenia - odparł, wychodząc poza teren fortecy. Odwrócił się jeszcze na moment, aby podziwiać ją w milczeniu, nim ruszyli ku kolejnej twierdzy na szlaku avalońskich zamków. - Nie mówiąc o tym, że nie będzie chciał ze mną rozmawiać, a nie jest tak cierpliwy jak ty.
/zt z Chrisem -> Twierdza
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Cóż... Wizja odwiedzenia milionów zamków na pewno byłaby wspaniała, pod względem oglądania najróżniejszych krajobrazów wyspy i architektury. Szkoda tylko że takiej wędrówki raczej by nie przeżyli. Mentalnie i fizycznie. Całe szczęście że tylko żartowała. Przeszli przez chyba tylko trzy zamki, a już dostali nieźle w kość od tego co ich tam spotkało. Chociaż najbardziej upierdliwa wydawała mu się sama temperatura w okolicach bastionu. No i zbroja której obecność dosłownie go dobijała. Na szczęście spostrzegł zależność że jeśli się trzyma z daleka od niej, to efekt zmęczenia jaki wywołuje nie jest aż tak potężny. Gorzej jeśli stanie przy nim... Zaskoczenia Ruby odnośnie tego że Drake znał elficki nie dałoby się przegapić. Jakby się tak zastanowić to jeszcze nikomu chyba nie wspomniał że się go nauczył. Chyba, bo możliwe że nawet jeśli o tym mówił, to albo ktoś mógł nie zwrócić na niego uwagi bądź był pochłonięty czymś innym. W sumie pomysł nauczenia się go wpadł mu do głowy niedługo po pokonaniu czarnego rycerza, gdzie podczas lotu wydawało mu się że że słyszał elfie głosiki. Później wystarczyło ostro przetrzepać Hogwarcką bibliotekę i spędzić nad nauką kilka pięknych dni. Chociaż i tak mu się wydawało że jakoś łatwiej mu to szło niż właściwie powinno. - No tak... Od niedawna. Nie wspominałem o tym? - W momencie kiedy docierali do kolejnego z zamków zdecydowanie zaczynał czuć ulgę. Za nic nie miał ochoty wracać do tamtej spiekoty, z której dopiero co wyniósł elfa. Maluch widocznie podzielał jego zdanie, ponieważ kiedy tylko odczuł zmianę temperatury, wyglądał jakby trafił do raju po latach męczenia się. Szkoda że życie było wredne i lubiło dokuczać innym. Jak nie przeklęta zbroja i niemalże arabskie temperatury, to labirynt. Bo chyba tylko do tego mógł porównać tę budowlę. - Współczuję każdemu kto musiał ten zamek budować. - Rzucił kiedy po raz czwarty wszedł w całkiem materialną ścianę, która miała na sobie iluzję łuku z przejściem dalej. Kręcił się tak i mniej wiecej dwa razy wylądował z powrotem przed zamkiem, ale nie po tej stronie, po której chciał być. Ale jak to się mówi, to do trzech razy sztuka. Kiedy już razem trafili do ślepego zaułka miał ochotę rozdupcyć ścianę robiąc w niej gigantyczną dziurę, ale zanim zabrał się za coś tak gryfońskiego barbarzyńskiego spróbował zbadać ją w nadziei że znajdzie się jakiś przełącznik, który otworzy przejście. Zaś po kilku minutach i dosyć dobrym spostrzeżeniu od Ruby, doszedł do wniosku że ściana przypominała tę na pokątnej. Wystarczyło ją obmacać różdżką w odpowiednich miejscach. Tak też zrobił, dzięki czemu mogli iść dalej. Wprost do mostu strzeżonego przez mordercze worki siana, które zdecydowanie nie chciały by przeszli dalej. W przeciwieństwie do wyjątkowo atrakcyjnej dźwigni po drugiej stronie mostu. Wyjął różdżkę i spróbował opuścić ją zaklęciem. - Depulso. - *klik* i dźwignia przełączona, a razem z nią zatrzymały się worki na linach. Problemem było to że dźwignia powoli wracała na swoje miejsce, więc musieli zdążyć zanim mechanizm znowu zacznie wymachiwać worami. Niewielki rozmiar mostu wcale nie pomagał. I kiedy po pokonaniu tej przeszkody pomyślał że w sumie gorzej być nie mogło, tak oto zobaczył... Pokój napakowany płytkami naciskowymi. Z ciekawości nacisnął stopą na jedną i... zobaczył jak z równoległych ścian wystrzeliły strzałki w miejscu w którym powinien stać, gdyby wszedł tam normalnie. Sprawdził kilka innych i tylko jedna w szeregu nie powodowała wystrzału pułapki.- No teraz jeszcze tylko gigantycznego głazu brakuje. - Pozwolił sobie zażartować patrząc chwilę na Ruby. - Mogę iść pierwszy jak chcesz i oznaczać ci "bezpieczne" płytki. - Zawsze mógł też przebiec na pałę otaczając się zaklęciami ochronnymi, ale przez zbroję, ćwiczenia i spiekotę jakie go spotkały nie miał za bardzo na to siły. Poza tym nie mógł ryzykować życiem elfa. Może i Drake'owi rany od strzałek by nie zaszkodziły, ale takiego malucha przebiłyby na wylot. Mógł też zasugerować to żeby rzuciła na niego Sequemini, ale nie był pewien czy znała to zaklęcie. Zwłaszcza że jeśli spojrzeć by na to logicznie, to niektóre ślady jakie by zostawiał mogłyby tylko zawadzać. Lepiej więc żeby może lepiej pooznaczał je czymś jednoznaczym. O ile w ogóle się na to zgodziła, bo jeśli chciała to udzielił jej pierszeństwa. Jeśli jednak nie, to w planach miał parcie do przodu, otaczanie się Accenure, sprawdzanie płytek i rysowanie nad tymi bezpiecznymi duży lewitujący parę centymetrów nad ziemią "X". A jeśli to Maguire ruszyła przodem, obserwował ją uważnie i co jakiś czas próbował pomóc stawiając wokół niej barierę gdy wchodziła na niewłaściwą płytkę. Starając się równocześnie zapamiętać które były tymi właściwymi. A jeśli oberwała i zasnęła, był gotów sam przejść korytarz i przelewitować ją do siebie, na drugą stronę. I jakkolwiek ten scenariusz nie wyglądał... Szlak stał przed nimi otworem. - Ten zamek był... frustrujący. - Rzucił sięgając po wodę, błogo nieświadomy tego co czekało ich dalej.
Była pod wrażeniem i nawet nie próbowała tego ukryć. Niemal z rozdziawioną buzią patrzyła na Drake’a, bo ta umiejętność była dla niej bardziej wow niż jakaś magia bezróżdżkowa, czy też wężoustość. Elficki nie był wcale spotykanym językiem i nawet nie wiedziała, że da się jego nauczyć. Pomijając fakt, że dla niej nauka każdego języka była czymś niemożliwym, ale to już przekraczało wszelkie granice! — SKĄD TY ZNASZ ELFICKI — ekscytowała się dalej, bo była tak szalenie ciekawa, że nawet zapomniała o tym, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Szli dalej, a ona powoli przyzwyczajała się do nieustannej wędrówki. Rozglądała się na boki, podziwiając krajobrazy i żałując, że nie ma ze sobą aparatu. Łudziła się jednak, że te wspomnienia nie wyblakną i do końca życia będzie pamiętała drogę przez avalońskie góry. Przecież nie na co dzień to było możliwe, a do niedawna wcale. Była zafascynowana wszystkim co widziała. Senność, która nawiedziła ją w poprzednim miejscu nagle minęła i teraz czuła już tylko całkiem normalne zmęczenie, spowodowane milami, które przeszli. Ale była najszczęśliwsza na świecie. Nic nie sprawiało jej takiej radości niż góry. Weszli do kolejnego zamku i już na wejściu miała wrażenie, że nie pójdzie im tak łatwo. Nie lubiła labiryntów, czuła się w nich okropnie i zaczynała panikować, kiedy zbyt długo nie mogła wyjść. Szła powoli, starając się być najbardziej uważną jak mogła, ale Drake co chwila wchodził w niewidzialne ściany, a ona parskała śmiechem. Stanęła przed jedną i całkiem już widzialną ścianą, klepiąc chłopaka po ramieniu, żeby się zatrzymał. — Patrz, to wygląda jak ta ściana w Dziurawym Kotle, może działa podobnie? — zapytała i już stukała w przypadkowe cegły, nie znając kompletnie kombinacji, która powinna wystukać. Nie wiedziała ile im to zajęło, ale w końcu przejście się otworzyło, a ona odetchnęła z ulgą. To byłoby całkiem tragiczne, gdyby tak nagle musieli zawrócić, bo zamek był jakąś pułapką. Patrzyła jak Gryfon rzuca zaklęcie i już niemal wbiegała na most, co chwila zerkając w górę na wiszące tam worki. Czy mogły ich zabić? Albo jakoś skrzywdzić? A co jeśli wypełnione były kamieniami? Przyspieszyła nagle w odpowiedzi na swoje myśli, ale jeden worek nagle na nią spadł. Wpadła z impetem do zimnej wody, siarczyście klnąc pod nosem i nagle wynurzając się w fosie przed zamkiem. Całe szczęście bardzo dobrze pływała, za to przemoczony plecak wcale jej nie pomagał. — POCZEKAJ TAM NA MNIE! — krzyknęła do chłopaka, który wciąż był u góry, mając nadzieję, że szum wody jej nie zagłuszał. Wyszła na brzeg i najszybciej jak potrafiła przedostała się z powrotem do mostu. Zacisnęła zęby, zaklęciem wysuszyła siebie i plecak, a następnie przebiegła niemal sprintem przez wąską drogę, modląc się, by nie spadła po raz kolejny. Ciężko dysząc stanęła w końcu obok Lilaca i oparła się o jego ramię. Czy każdy zamek będzie kazał jej biegać? Jakby nie wystarczyły jej długie i ciągnące się mile drogi, która została przed nimi. — Jeśli chcesz zgrywać bohatera, to droga wolna — parsknęła i pozwoliła mu iść przodem, bo wcale nie czułą potrzeby bycia przykładem wszystkiego co mogło tam w ogóle pójść nie tak. Szła ostrożnie i powoli za przyjacielem. Rzucając przypadkowe zaklęcia, które odbijały te cholerne strzałki. Ten zamek był prawdziwą fortecą, ledwo do przejścia. W końcu jednak z niego wyszli, z czego bardzo się cieszyła i czuła przeogromną ulgę. Nie była Krukonem, żeby przepadać za zagadkami i skomplikowanymi rzeczami. — Typ musiał mieć prawdziwą paranoję — stwierdziła, szczerząc się do Drake’a, bo byli jakimiś szczęściarzami, że w ogóle przez to przeszli. Nawet jeśli zaliczyła orzeźwiającą kąpiel. — Chodź, nie ma czasu do stracenia, po drodze gdzieś rozbijemy obóz i się prześpimy, bo nie jesteśmy kupą żelaza jak nasz przyjaciel — powiedziała i zerknęła przez ramię, zastanawiając się jakim cudem worki go nie zrzuciły.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Poprzednia lokacja:Bastion Segwaridesa Kości:F, B, I [post min. 1k znaków] | 6 | 76 [2 pkt do dowolnej statystyki] Dotychczasowe zdobycze: 1 pkt HM [Fort Galahada] | 2 pkt DA/GM [Zamczysko Borsa] | 2 pkt do dowolnej statystyki [Forteca Grifleta]
Gościnności Segwaridesowi zdecydowanie nie mógł odmówić, ale momentami żałował, że zdecydował się spędzić noc w jego opętanym przez syreny bastionie. Nie spał zbyt dobrze, czuł się dokładnie tak jakby wypił poprzedniego kilka flaszek, a teraz cierpiał z powodu niechybnego kaca, a chociaż dalsza podróż nie nastrajała optymizmem, kilkadziesiąt minut marszu w otoczeniu chłodnego, przyjemnego wiatru na nowo wtłoczyło w jego organizm sporą dawkę energii. Poza tym forteca rycerzy Grifleta słynąca z wielu tajemnych zakamarków, pułapek i przejść była jedną z tych punktów wycieczki, które zafascynowały go najbardziej. Ciekawość zwyciężyła więc nad zmęczeniem, a już po chwili Morales kroczył drogą prowadzącą do wnętrz kolejnego imponującego zamczyska… a przynajmniej tak mu się wydawało. Zdołał bowiem otworzyć zamknięte na cztery spusty drzwi i przejść korytarzem pośród głuchych ścian, ale cały czas miał wrażenie, że pomylił drogę. Cóż… intuicja go nie zawiodła; szybko okazało się bowiem, że zatoczył koło, trafiając znów przed frontalną bramę fortecy. Nie poddawał się jednak, wiedząc że nie jest pierwszym, który się tutaj zgubił. Griflet miał swoje sposoby na intruzów, toteż Paco postanowił podjąć kolejną próbę, tym razem obierając inną trasę… ale niestety i ona wyprowadziła go na manowce. Tym razem był już lekko poirytowany, kilka razy przeklął pod nosem, ale po głębszym zastanowieniu wybrał odpowiedni korytarz. No dobra, przez chwilę zwątpił, kiedy trafił do ślepego zaułka, ale zdeterminowany sięgnął po swoją różdżkę i bez problemu przesunął zaczarowaną ścianę zaklęciem, od razu przypominając sobie o sekretnym przejściu na ulicy Pokątnej. Ledwie wyszedł na zewnątrz, gdy przed jego oczami wyrósł długi most. Zanim jednak postawił nogę na pierwszej z desek, uważnie przyjrzał się zawieszonym na linach workom z sianem, co pozwoliło mu zapamiętać ich ułożenie i z łatwością uniknąć wyprowadzanych przez nie ciosów. Nie dał się zrzucić w przepaść, a po paru minutach zręcznego slalomu znalazł się po drugiej stronie skalnego kanionu. Tym razem nie musiał wybierać drogi, za to poradzić sobie z płytami naciskowymi. Zadanie brzmiało prosto: stanąć na prawidłowych płytach, by uruchomić mechanizm wystrzeliwując magiczne strzałki. W rzeczywistości musiał jednak przyznać, że miał odrobinę szczęścia. Przypadkiem wybrał te właściwe, a dzięki nienagannej formie i kilku zaklęciom unicestwiającym rozstawione w korytarzu przeszkody, wreszcie udało mu się przechytrzyć sprytnego Grifleta i ruszyć w stronę kolejnego zabytku.
Bastion Segwaridesa:post Kości: ściana: I most: 1 > 2 korytarz:81 Zdobycze: 1pkt z Zaklęć, 2 pkt z DA, 2 pkt do dowolnej statystyki
Nie odpowiedział w sprawie Zoe, marszcząc nieznacznie brwi w zamyśleniu. Czy mieli cechy wspólne? Nie sądził, choć potrafili rozmawiać długo o uczuciach. Zdecydowanie więcej widział wspólnego z Victorią niż jej kuzynką. - Nie sądzę żebym poznał wszystkie możliwe połączenia smakowe i chętny jestem to zmienić. Z owoców mam problem właśnie tylko ze śliwkami. Z reszty… Nie przepadam za dzikimi grzybami. Zjem je, ale nie sprawia mi to przyjemności - odpowiedział, rozwijając nieznacznie swoją wcześniejszą odpowiedź. Z pewnością mogliby ją również kontynuować, gdyby nie zapadł w sen, gdyby nie został pochwycony przez koszmar, z którego miał problem szybko się wybudzić. Kiedy to się stało, nie potrafił w pełni zrozumieć, dlaczego Victoria trzyma go w objęciach. Nim jednak zdołał się w pełni dobudzić, ruszyli dalej i nie zamierzał się sprzeciwiać w tym temacie. - Masz więcej uroku niż wile, ale nie słyszałem, jak śpiewasz, więc nie jestem pewien, czy syreny wygrały. Po prostu walka była nierówna - odpowiedział słabo, czując się wciąż, jakby cudem uszedł z życiem. Przez dalszą drogę milczał, próbując wrócić do siebie, próbując zebrać się znów w sobie do żartów, do tego, żeby myśleć o czymś innym, niż o tym, że tonął. Nie chciał także mówić o tym, co mu się śniło Victorii, nie będąc pewnym, jak dziewczyna zareaguje. W końcu weszli do kolejnego zamku na ich drodze, czy raczej fortecy. Spodziewał się, że będą w stanie przejść dalej, gdy okazało się, że natrafili na ślepy zaułek. To zdecydowanie nie było coś, czego oczekiwał, ale też nie było coś, z czym nie mogliby sobie poradzić. Wyjął różdżkę, zastanawiając się mocno, nad tym, co powinni zrobić, gdy doznał niemal olśnienia. - Przypomina wejście na Pokątną w Dziurawym Kotle. Byłaś tam kiedyś? - spytał, nie chcąc dać się zwieść arystokratycznemu sposobowi życia rodziny Brandon, ani nie chcąc oceniać i w tym względzie Victorii, jak to zrobił przy zabawach z dzieciństwa. Pytając, zaczął stukać różdżką w cegły, aż trafił na odpowiednią, rzucając proste zaklęcie otwierające.
Bastion Segwaridesa:post Kości:A 6 49 - 38 - 93 Zdobycze: 1 pkt z zaklęć, 2 pkt z GM, 2 pkt z dowolnej dziedziny
Victoria nie zamierzała mu się z niczego tłumaczyć, nie widząc takiej potrzeby i nie uważając, żeby były potrzebne jakieś ckliwe wynurzenia. Zareagowała dość instynktownie, wychodząc z założenia, że skoro Larkin nie czuł się dobrze, należało się nim po prostu zająć, nie wiedząc zaś, czy powinna budzić go ze snu, wolała po prostu trzymać go blisko siebie, gdyby miało okazać się, że śpiew syren podziałał na niego o wiele gorzej, niż podejrzewała. Była, co by się nie oszukiwać, niesamowicie praktyczna i tam, gdzie inni widzieli coś wzniosłego, ona widziała jedynie coś ważnego, jedynie coś, na czym musiała się z tego, czy innego powodu skoncentrować, by pomóc, by osiągnąć jakiś mały sukces. Skoro zaś Larkin ocknął się i wrócił do siebie, uznała, że odpoczynek w cienie murów bastionu, nie jest im już konieczny. Odnosiła zresztą wrażenie, że mimo wszystko jej towarzysz wolałby ruszyć dalej i skupić się na czymś innym, niemniej jednak jego uwagę puściła właściwie całkiem mimo uszu, nie znajdując w niej niczego istotnego. Gdyby Larkin nie był tak zaspany, być może dostrzegłby nawet, że nieznacznie się skrzywiła, jakby uważała jego stwierdzenie za coś obraźliwego i stwierdziła jedynie, że mimo wszystko nie miała zbyt wielu artystycznych talentów, o czym już wcześniej rozmawiali. Nie była kompletnym beztalenciem, ale nie była również kimś, kto miałby się czymś pochwalić. Obserwując go, doszła do wniosku, że powinni nieco zwolnić, podała mu również wodę, żeby mógł się czegoś napić, zastanawiając się, czy nie powinni aby na pewno zawrócić. Nie była pewna, czy to było w ogóle możliwe, w końcu magia tego miejsca była, jaka była i naprawdę zdarzały się tutaj co najmniej dziwne rzeczy. Zapewne właśnie dlatego była pewna, że gdyby tylko się odwróciła, droga, którą tutaj przyszli, zaczęłaby po prostu zniknać. Zamiast tego dotarli do fortecy, a ona przez chwilę uważnie przyglądała się temu, co ich otaczało. - To wygląda, jak labirynt - powiedziała ostatecznie, gdy znaleźli się przed ścianą, zastanawiając się, czy to właśnie była zagadka tego miejsca. Było to bardzo prawdopodobne i domyślała się, że ślepy zaułek nie był jedyną problematyczną kwestią, jaka mogła ich tutaj czekać. Spojrzała zaraz na Larkina, by parsknąć cicho z ubawienia, zastanawiając się jednocześnie, za kogo ją właściwie miał, marszcząc przy tej okazji brwi. W efekcie nie zdążyła nawet sięgnąć po różdżkę, choć doskonale wiedziała, co powinna zrobić. - Naprawdę myślisz, że Brandonowie są jednym z tych zadufanych i zamkniętych na świat czystokrwistych rodów, który nie pozwala absolutnie na nic swoim dzieciom? - zapytała, przyglądając się rozsuwającej się ścianie, ale nie ruszyła przed siebie, dostrzegając, że czekała na nich kolejna przeszkoda i mimowolnie zaczęła się uważnie przyglądać przeprawie na drugą stronę.
- Nie, nie uważam was za taki rodzaj rodu. Po prostu byłem ciekaw czy ty tam byłaś. Ostatecznie na Pokątną można dostać się też innym sposobem - odpowiedział, pochylając lekko przed nią głowę, uśmiechając się przy tym nieznacznie, nieco zaczepnie. Nie, nie twierdził, że są zaufanymi w sobie czystokrwistymi bufonami, dobrze wiedząc, że z każdym kolejnym pokoleniem, pozwalano im na coraz więcej swobody w zakresie znajomości mugolskiego świata. Było to coś, czego dowiedział się, jako pierwszego, gdy uczono go o innych wielkich rodach Anglii, których członków miał spotykać na wielkich balach. Balach, których nie znosił w młodości, a na który teraz z przyjemnością poszedłby w towarzystwie Victorii. Niestety, zamiast tańców do muzyki, przyszło im tańczyć między workami z sianem. Chwilę przyglądał się kolejnej przeszkodzie, wychylając się, na ile mógł, aby spojrzeć, co znajduje się pod mostem. Wystarczyło, że dostrzegł wodę, aby uśmiech zszedł z jego twarzy. Liczył na to, że uda im się w jakiś sposób przejść przez zamki bez przywoływania traumy, któregokolwiek z nich. Co prawda nie spodziewał się komnat pełnych luster, ale do tej pory nawet nie musiał przyglądać się sobie w odbiciu błyszczącej zbroi. Widać jednak Victoria nie miała tyle szczęścia, choć wciąż istniała nadzieja, że on zdoła pierwszy dotrzeć na drugą stronę i wyłączyć mechanizm, którego dźwignię mogli widzieć że swojej strony mostu. - Zaczekaj tu, a ja spróbuję pierwszy przez to przejść, dobrze? - zaproponował całkiem szczerze, choć nie był pewien, czy zdoła pokonać przeszkodę za pierwszym podejściem. Jak już zdążyli omówić temat wcześniej - nigdy nie uczęszczał na zajęcia z miotlarstwa, a tam właśnie uczyli, jak robić uniki. Nie pamiętał także o samotnych treningach czegokolwiek i choć siłę w rękach miał i jako takie pojęcie o walce, czy raczej o tym, jak wyprowadzać ciosy, nie mógł powiedzieć, aby był jakoś wysportowany. Mimo to miał zamiar pokonać most, wyłączyć mechanizm, aby Victoria mogła spokojnie przejść na drugą stronę, bez ryzyka, że wpadnie do wody. Uśmiechnął się do niej lekko, aby nie pokazać własnej niepewności, choć nie miał pewności, czy jakkolwiek dostrzegała go w tym momencie. Nie było to istotne, więc Larkin ruszył przed siebie, starając się nie zderzyć z workami. Nie wszystko szło jednak zgodnie z planem. Starając się uniknąć jednego z worków, nie dostrzegł kolejnego, który uderzył go wystarczająco mocno, aby spadł wprost do basenu. Nie zdążył nawet wyjąć różdżki, żeby rzucić odpowiednie zaklęcie i przytrzymać się kamieni. Z głośnym pluskiem wpadł do zimnej wody, a gdy się wynurzył, odkrył, że znajdował się w fosie przed fortecą. Przeklinając na czym świat stoi, biegiem ruszył w stronę mostu.
- Nie słyszałeś pewnie zbyt wiele o moim wujku? Najbardziej mugolski członek rodu Brandonów, który z chęcią wykorzystywałby elektryczność i… bawił się tymi dziwnymi grami na… komórkach - odpowiedziała, marszcząc lekko brwi, wyraźnie próbując sobie przypomnieć niektóre słowa, starając się złożyć to w całość, choć nie wiedziała i nie widziała wszystkiego. Prawdą było, że miała całkiem spore, jak na kogoś czystokrwistego, pojęcie o świecie zewnętrznym, ale pewnie wiele osób po prostu śmieszyła. Niemniej jednak będąc z wujkiem, spacerowała po Londynie, tak po prostu, więc trafiła do ściany, o której wspominał Larkin. Zaraz jednak ta kwestia zeszła ostatecznie na dalszy plan, bo przyszło im obserwować most i to, co się na nim działo. Przeszkoda nie była, zdaniem Victorii, aż tak wymagająca, aczkolwiek wymagała sporego wyczucia i koordynacji ruchowej. Wiedziała, że oberwanie workiem było możliwe, ale doskonale wiedziała również, ile razy oberwała tłuczkiem, czy czymkolwiek innym, co za nie służyło w czasie treningów, nie mówiąc już o spotkaniach z drzewami. Starała się zatem ocenić, co ich czekało, gdy Larkin odezwał się i nim zdołała zaprotestować, podjął próbę, którą zakończył spadając z mostu. Victoria chciała jakoś mu pomóc, ale wykonanie dwóch kroków i zorientowanie się, że wpadł do wody, wystarczyło, żeby ją zmroziło. Cofnęła się, będąc pewną, że chłopak sobie poradzi, bo w przeciwieństwie do niej nie panikował przy wodzie i napomniała się, że musi się skupić. Tu, teraz, na przeszkodzie i gładko ją pokonać. - Lepiej ty tutaj zostań - powiedziała cicho, kiedy Larkin do niej dołączył, a następnie wzięła głęboki oddech, starając się zapanować nad szybko bijącym sercem. Wiedziała, co mogło się stać, jeśli jej się nie uda, wiedziała, do czego to może doprowadzić, ale mimo wszystko była pewna, że ze swoją zwinnością wyrobioną przy grze w qudditcha, pójdzie jej o wiele lepiej, niż chłopakowi. Była od niego niewątpliwie szybsza, zręczniejsza i mniejsza, dzięki czemu o wiele łatwiej było jej unikać przeszkód, których prędkość, tor lotu i wszystko, co z tym związane, zdążyła już ocenić. Nim Larkin zdołał ją powstrzymać, ruszyła przed siebie niemalże biegiem, zręcznie przesuwając się pomiędzy kolejnymi workami, unikając ich, wymijając pospiesznie, przesuwając się na drugą stronę mostu tak szybko, jak to było możliwe. Nie zamierzała się zatrzymywać, nie zamierzała brać żadnych głębszych oddechów, czy robić coś podobnego, po prostu parła naprzód, by ostatecznie zatrzymać się przy mechanizmie, oddychając pospiesznie i zwalniając go, tym samym otwierając drogę dla Larkina. Szumiało jej w uszach, więc nawet jeśli wcześniej ją wołał, nie słyszała go, nie miała pojęcia, co się dookoła niej działo, trzęsąc się teraz nieznacznie, ale zarejestrowała pojawienie się swojego towarzysza. - Nienawidzę wody, bo kiedy byłam dzieckiem, mój kuzyn prawie mnie utopił - wymamrotała, nie zdając sobie chyba do końca sprawy z tego, że naprawdę powiedziała to na głos, a potem potrząsnęła głową, chcąc jak najszybciej dojść do siebie, nie mając najmniejszej ochoty na roztkliwianie się i jakieś dalsze zastanawianie się nad tym, co właśnie ujawniła Larkinowi, jednocześnie czując, jak szaleńczo bije jej serce.
Nie znosił czuć się bezużyteczny, ale to, co poczuł, widząc, jak Victoria radzi sobie spokojnie z przeszkodą na moście, pomimo świadomości czekającego niżej basenu z wodą - to było zdecydowanie gorsze. Chciał jej pomóc, ale wyraźnie nie potrzebowała pomocy. Chciał być dla niej oparciem, ale wyraźnie stawiała czoła swoim lękom bez jego pomocy. A on, gdy chciał coś zrobić, wpadł z pluskiem do wody, przez co właśnie ona - bojąca się wody - musiała wziąć sprawę w swoje ręce. Widział, jak wyłącza mechanizm, widział, jak worki zatrzymują się i mógł na spokojnie przejść przez most, choć miał ochotę rzucić się z niego na nowo do wody. Z drugiej strony czuł się w jakimś stopniu dumny z tego, że zdołała zapomnieć o swoim lęku. Pamiętał, co się działo w jej domu, gdy tylko wspomniał o tej fobii, jak wtedy zareagowała i cieszył się, że zdołała w jakiś sposób przełamać własny strach. - Nie spodziewałem się… - zaczął cicho, gdy tylko podszedł do dziewczyny, ale urwał, dostrzegając, jak bardzo ta się trzęsła. Jednak znieruchomiał zupełnie, gdy usłyszał słowa Victorii, proste, krótkie wytłumaczenie swojej fobii. Zacisnął zęby, gdy poczuł, jak nagle zalewa go fala złości, wyraźnie kierowana ku nieznanemu mu Brandonowi. Chciał spytać, czy był to wypadek, ale coś w tonie dziewczyny kazało mu nie drążyć tematu. Pozostawało liczyć, że kiedyś się dowie. - Chodźmy dalej - powiedział, puszczając ją przodem, gdy tylko ruszyła w stronę ostatniego do pokonania korytarza. Nie podejrzewał jednak, że i tu będą pułapki, choć było to w jakimś stopniu oczywiste. Usłyszał świst pierwszych strzałek i odruchowo rzucił na siebie zaklęcie protego. Nie był pewny, jak bardzo było przydatne, czy po prostu miał szczęście, ale dotarł do kolejnego mechanizmu pierwszy, wyłączając go od razu i spoglądając w stronę Victorii. - Gotowa do dalszej drogi, czy chcesz chwilę odpocząć? - spytał, gdy tylko opuścili Fortecę, a przed nimi górowała kolejna na drodze twierdza.
Nie miała pojęcia, jakie to wszystko wzbudzało w nim uczucia i szczerze mówiąc nie miała ani sił, ani ochoty, żeby się nad tym jakoś zastanawiać, skoro sama aż cała drżała. Chciała wyjść z tego miejsca, opuścić tę fortecę i zapewne po prostu by to zrobiła, gdyby nie to, że miejsce to było najeżone pułapkami. Jedna z nich wciąż tkwiła w jej głowie, powodując, że nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co Larkin mówił, ani co robił i nie miała nawet świadomości tego, że została nieszczęśliwie trafiona strzałkami. Zorientowała się dopiero, gdy znalazła się ponownie przed wejściem do przeklętej fortecy, to jednak wyraźnie zaczęło ją rozbudzać, nie na tyle jednak, by po tych wszystkich przeżyciach, nie trafiła ponownie na mechanizm, który odesłał ją przed wejście do starej budowli. Widziała, że Larkin szedł przed siebie, że jakoś sobie radził, więc uznała, że powinna się bardziej skoncentrować na tym, co robi, a nie na nieprzyjemnych wspomnieniach, własnych lękach i innych śmiesznościach. Nie chciała wychodzić na skończonego tchórza, nie chciała w tym tkwić, chciała iść naprzód. Zapewne właśnie dlatego ostatecznie odkryła, jaka znajduje się przed nią przeszkoda i tym razem poruszała się o wiele ostrożniej, podążając w ślad za swoim towarzyszem, by dołączyć do niego dopiero po dłuższej chwili, gdy zamarudziła na środku korytarza, starając się właściwie ocenić drogę przed sobą. Nie miała bowiem najmniejszej ochoty na to, żeby znowu zapadać w sen, żeby znowu musieć mierzyć się z tą przeprawą, jaką powinna zdecydowanie mieć za sobą. Victoria odetchnęła głęboko, gdy zdała sobie sprawę z tego, że przebrnęła przez całą drogę, a bramy fortecy zostały za jej plecami. I nie zamierzała się oglądać. - Chodźmy. Zdecydowanie nie podoba mi się to miejsce i nie chcę, żeby za chwilę okazało się, że kryją się tutaj jeszcze jakieś pułapki - powiedziała, kręcąc głową, a potem chwyciła go za rękaw koszuli, by pociągnąć za sobą zdecydowanym ruchem. Przystanęła jednak po chwili, by rzucić na niego właściwe zaklęcia i osuszyć, nie chcąc, żeby spotkała go jeszcze jakaś krzywda.
Nie, nie znała nikogo, kto znalazłby właściwe rozwiązanie po prostu patrząc na te wszystkie wajchy, które były możliwe do wyboru. W każdym razie nikogo takiego nie mogła sobie przypomnieć, a też uważała, że akurat w tym zadaniu liczyło się szczęście i nic poza tym. To była czysta loteria i jeśli istniało jakieś logiczne wytłumaczenie jak dokonać właściwego wyboru, to ona niczego takiego nie dostrzegała. Szczęśliwie miały to już za sobą, razem ze swego rodzaju pasowaniem na rycerza przez kija-samobija i testem sprawnościowym. Krótka przerwa w kolejnym zamku okazała się mieć jednak drugie dno, chociaż akurat o tym mogły pomyśleć wcześniej - na chłopski rozum wątpliwe było bowiem, że taki przystanek zafundowano im z czystej dobroci serca. - Widzę, że podzielasz w takim razie mój stan. Eh, chyba lepiej byśmy wyszły nie zatrzymując się tutaj, ale skąd miałyśmy to wiedzieć - westchnęła, kiedy zebrały się w drogę do kolejnego zamku. Nie szło im już tak świetnie jak wcześniej, bo koszmary widocznie im obu dały popalić i teraz odczuwały zmęczenie, ale dzielnie szły przed siebie. Skoro już przeszły taki kawał drogi, to głupio by było odpuszczać, tym bardziej że choć czuły się jakby coś je rozjechało, to mimo wszystko miały jeszcze siły. - Dobra, dawaj w tę stronę - zadecydowała przy wejściu do fortecy i pociągnęła Carly w wybranym kierunku. Nie musiały jednak iść długo, żeby dotrzeć do komnaty bez wyjścia. Obeszły ją chyba z trzy razy i nie znalazły żadnych drzwi, również ukrytych, oprócz tych, przez które weszły. Zawróciły więc i zaczęły wędrować dalej, ale po jakimś czasie znalazły się ponownie przed zamkiem. - Jakim sposobem…? - spytała, nawet nie licząc na odpowiedź. Oczywiste było, że musiały jeszcze raz spróbować wejść do fortecy, licząc na to, że tym razem uda im się znaleźć wyjście. Tak też zrobiły, ale była naprawdę bliska płaczu, kiedy trafiły do ślepego zaułka. Sfrustrowana zamachała przed ścianą kilka razy różdżką, nie wiedząc nawet czego dokładnie się spodziewała, ale ten sposób okazał się być zniewalająco skuteczny - przed nimi pojawiło się przejście. - To miejsce zaczyna mi się coraz mniej podobać - powiedziała, kiedy już znalazły się po drugiej stronie i miały idealny widok na długi most. - Nie wiem, to ma być coś na wzór zbijaka? Czy może bardziej zabijaka? - parsknęła, kręcąc głową na swój marny tekst. Zawieszone na linach worki nie sprawiały jednak miłego wrażenia, a jak się okazało niewiele się pomyliła w swoich słowach. Tak szybko jak znalazła się na moście, tak szybko bowiem została z niego zrzucona do basenu wypełnionego zimną wodą, a kiedy się wynurzyła… ze zdziwieniem odkryła, że znów jest przed zamkiem. Przymknęła oczy i odliczyła do dziesięciu nim ruszyła w drogę do pomieszczenia, z którego została wyrzucona. Tym razem nie dała się tak łatwo i choć zajęło jej to nieco czasu, dotarła na drugą stronę mostu. - Nie powiem, robi się coraz ciekawiej - powiedziała do Carly, upewniając się, że mogą ruszać dalej. Bo to niestety nie było jeszcze wyjście z tej fortecy, a patrząc na korytarz i płytki, nie miała dobrych przeczuć. - Gdybym tego nie przeżyła to wiedz, że cię kocham - rzuciła jeszcze do Norwood z błyskiem rozbawienia w oczach i po chwili zastanowienia zrobiła pierwszy krok. I oberwała strzałką. Runęła jak długa przed siebie, momentalnie zasypiając i budząc się przed zamkiem. To już przestawało być zabawne. Cała droga do przebycia ponownie, a potem jeszcze jeden raz, kiedy sytuacja się powtórzyła. Za trzecim razem postanowiła być jednak sprytniejsza i uciekła się do sposobów magicznych. Nie zamierzała w kółko przerabiać tego samego scenariusza. Szczęśliwie udało jej się dotrzeć do końca na co aż odetchnęła z ulgą. W końcu! - Zmywajmy się stąd, błagam - zaczęła miałkolić do Carly. - Jeśli jeszcze raz obudzę się przed zamkiem, to chyba oszaleję.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Bastion Segwaridesa:post Kości:F, 1, 13 - [url=https://www.czarodzieje.org/t21578p182-kostki#701817J, 4, 53[/url] Przez ścianę przechodzimy dzięki Liz
Cała ta podróż zdawała się jednym wielkim wyzwaniem, do którego nie do końca były dopasowane, ale mimo to Carly nie zamierzała narzekać. Ostatecznie bowiem zdecydowały się sprawdzić, o czym wszyscy dookoła nich mówili, co takiego niesamowitego było w tych miejscach, jakie mijały i z tego powodu nie było sensu, żeby zawracały. Aczkolwiek musiała przyznać, że wszystko wskazywało na to, że cokolwiek się dookoła nich nie działo, było raczej kwestią szczęścia, nie czegoś innego. Nie widziała w swoich zwycięstwach czegoś, co mogłaby określić mianem wygranej rozumowej, czy czymś podobnym. Ot, poszczęściło jej się, poza tymi ostatnimi syrenami. - Kto mógł wiedzieć, że zostaniemy zaczarowane? Wydawało mi się, że mimo wszystko te okoliczne duchy nie są takie złe i niemiłe, a tutaj proszę! Trzeba będzie na nie uważać - stwierdziła, nim ziewnęła, mając wrażenie, że jeszcze chwila i jednak położy się znowu na drodze, żeby zapaść w głęboki, przyjemny sen. To było okropne i pewnie właśnie dlatego Carly nawet nie do końca wiedziała, kiedy dotarły do kolejnego zamczyska, ot, nagle już przed nim były i stanęły przed kolejnymi, a jakże, wyzwaniami. -Czy to jest jakiś labirynt? Może powinnyśmy spróbować zostawiać za sobą okruszki? - mruknęła, kiedy znalazły się ponownie przed wejściem, chociaż jeszcze chwilę temu kręciły się pomiędzy salami i korytarzami fortecy. Spojrzała na nią mocno niezadowolona, potarła nos, a później podjęła decyzję, że ruszają dalej, by odetchnąć głęboko i zanieść modły dziękczynne do swojej towarzyszki, gdy ta otworzyła im przejście, by zaraz rozdziawić buzię, wpatrując się w worki. - Zabijak. To jest zdecydowanie zabijak! Jak na końcu tej drogi nie czeka na nas sam Król Artur, to uważam, że to wszystko jest marność nad marnościami i tylko marność! - stwierdziła nieco rozpaczliwie. Z równą rozpaczą przyjęła to, że Liz została pchnięta przez jeden z nieszczęsnych worków, by spróbować jakoś jej pomóc i poszybować za nią do wody, wydając z siebie przy okazji wysoki, przeciągły pisk, nim chlupnęła jak kamień. Na całe szczęście wiedziały jednak, jak dotrzeć do mostu i teraz ruszyły przez niego powoli i uważnie, by w końcu stanąć po jego drugiej stronie, chociaż Carly miała wrażenie, że przebiegła już maraton i nie miała ochoty na dalsze zabawy. - Och, błagam, nie opuszczaj mnie! Co ja biedna bez ciebie pocznę! - rzuciła jeszcze, załamując ręce, nim ruszyły dalej i zaraz naprawdę pisnęła z przerażenia, kiedy Liz najpierw padła jak długa na ziemię, a później sama do niej dołączyła, czując, jak jakaś strzałka wbija się w jej ciało. Kolejna przeprawa do tego miejsca była już łatwiejsza, ale Carly naprawdę chciała opuścić to miejsce, ostatecznie więc niemalże przez nie przeleciała, jak na skrzydłach, by krzyknąć ze szczęścia, gdy znalazły się razem z Brandon poza fortecą. Spojrzała groźnie na mury, po czym bezceremonialnie chwyciła młodszą Puchonkę za rękę. - Nogi mi odpadają, ale nie zostanę tutaj ani chwili dłużej, co to, to nie! - zakomunikowała bojowo, kierując się przed siebie, by dopiero po pewnym czasie przystanąć i napić się wody.
z.t z Liz
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Efekty: 2 punkty do dowolnej statystyki i 1500 znaków minimum
Nie podobały mu się wymijające odpowiedzi chłopaka, delikatnie mówiąc. Wolałby, gdyby jego nowy-stary kolega był bardziej skory do kooperacji, bo nie miał też nerwów na takie spieranie się o coś co dla chłopaka prezentuje się jak coś nieważnego. -Pomocy...- przemawiał już lekko spokojniejszym tonem, lecz wciąż naciskał, dało się wyczuć pewną ostrość języka, a sama niewyparzona gęba Borisa zdecydowanie nie pomagała jeżeli chodziło o jakieś punkty sympatii ze strony jasnowłosego czarodzieja. -Pamiętasz naszą rozmowę z pubu?- miał nadzieję, że on, tak jak sam Rosjanin, dobrze zapamiętał tamto spotkanie, ponieważ jego prośba wiązała się z tematem podjętym podczas powolnego sączenia napoju o niskiej zawartości alkoholu. Gdyby jednak się zdarzyło tak, że ta kwestia wyleciała z pamięci chłopaka, to Boris samemu nie miał nic przeciwko, żeby jeszcze raz przedstawić mu całą naturę problemów, z którymi może się mierzyć Ministerstwo w tym czasie i jak to całe zjawisko neutralizować. Gdy tak rozmawiali, w końcu nadeszła pora na zwiedzanie kolejnego zamku, z kolejnym duchem i kolejnymi przeszkodami na drodze do celu. Po wejściu do środka, trafił prawie od razu do ślepego zaułka, jednak szybko zareagował i udało mu się rozsunąć ścianę, którą wcześniej obmacał w poszukiwaniu mechanizmu. Kolejną przeszkodą był jakiś tor przeszkód, co Borisa po ostatniej lokacji nie ucieszyło zbytnio. Próbował balansować na linie najlepiej jak mógł, ale niestety nie udało mu się na niej utrzymać i zaliczył mokrą kąpiel w fosie. Drugie podejście do tego zadania poszło mu o niebo lepiej i mógł już się znaleźć po drugiej stronie. Ostatnim problemem, z którym musiał zmierzyć się Rosjanin był korytarz wypełniony pułapkami, o czym na początku mężczyzna nie wiedział, więc jego pierwsza próba przekroczenia dość niewielkiego dystansu zakończyła się nastąpieniem na płytkę, która uruchomiła mechanizm, który z kolei wystrzelił w jego stronę małe strzałki, które powaliły go na ziemie. Druga próba zakończyła się podobnie, podjął się jej po obudzeniu się przed zamkiem, więc do kolejnego podejścia przyłożył się już w pełni, bo nie zamierzał też tutaj spędzić całego dnia. Gdy przeszedł przeszkodę, udał do się do wyjścia z zamku, prowadzącego na dalszą część szlaku i poczekał tam na młodzieńca.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Wymijające odpowiedzi może nie są dla Borisa tym, co miód dla uszu, aczkolwiek nie widzę na razie powodu, dla którego miałbym się obawiać. Co prawda znam siebie i znam swoje możliwości, ale - dopóki wiele rzeczy zostaje okrytych tajemnicą - nie mam powodów do obaw. Zresztą, gdyby coś się stało, nikt by mnie raczej nie szukał - a przynajmniej takie mam podejrzenia. Inaczej: nie chcę o tym myśleć i nie chcę się poddawać zgubnemu wpływowi pod postacią "nic mnie już kompletnie nie obchodzi i najlepiej, by ludzie się odczepili ze swoimi pomysłami". Spoglądam na Migotkę i odsyłam ją do domku w Avalonie. Jeżeli będę potrzebował jej pomocy, to ją zwyczajnie wezwę. Przynajmniej na razie; myślę, zastanawiam się, o kurtyna rzęs opada wraz z powiekami, pozwalając na krótką chwilę wytchnienia. W dłoniach trzymam nowego towarzysza, który - odpoczywając po podróży przez miejsce przepełnione promieniami słonecznymi i duchotą - powoli zasypia. Rezerwuję mu zatem miejsce w kieszonce mojej podkoszulki, nie chcąc, aby biedak musiał się martwić o to, czy ktoś go przypadkiem nie zaatakuje, czy może jednak zagubiony i równie głodny lelek wróżebnik uzna go za idealną przekąskę. - W czym? - mrużę oczy, spoglądając na stróża prawa. W czym ja miałbym pomóc? W jaki sposób mógłbym się do czegokolwiek przydać? Przecież mężczyzna mnie nie zna. Sugerowanie, że jakkolwiek mógłbym udzielić pomocnej ręki, jest co najmniej nad wyrost. Inaczej: nawet gdybym chciał, mogłoby być z tym naprawdę ciężko. - T-Tak, pamiętam. Przecież nie byłem wstawiony. - może i o tym nie Boris nie wie, ale wątroba, przynajmniej w moim przypadku, jest dość wytrzymała pod względem alkoholu. W sumie mógłbym zaryzykować stwierdzenie, że zamieniłem ją na worek na podtrzymywanie wódki. Ślepy zaułek, podczas gdy prowadzimy rozmowę, pojawia się bez najmniejszego problemu. Ciąży swoim oddechem nad sylwetkami, uniemożliwiając im tym samym dalsze działania. W tym musiał być jakiś haczyk - tak samo jak z wajchami - a gdy mężczyzna chwyta za różdżkę, nie czuję się ani przytulnie, ani bezpiecznie. Sam swoją zapewne gdzieś posiadam w odmętach torby, ale... dopóki wszystko wydaje się być w porządku, nie zamierzam ryzykować potencjalnego uderzenia zaklęciem siebie lub osoby znajdującej się tuż obok mnie. O ile, po tak miernym podejmowaniu się ćwiczeń z Zaklęć i OPCM, jest to w ogóle możliwe. Przejście przez pierwszą przeszkodę w postaci długiego mostu i uderzających worków z sianem, nie idzie mi najlepiej - przynajmniej nie na początku. Bezpośredni kontakt nie boli, ale za to wrzuca do lodowatej wręcz wody, od której robi mi się niedobrze. Elfiątko w ostatniej chwili wydostało się i zatrzepotało skrzydełkami, a gdy wydostaję się na brzeg, trochę czasu mija, zanim udaje mi się osuszyć. Muszę następnym razem uważać - przedostaje się ta myśl przez umysł wyjątkowo gładko, a i wpływa na kolejne podejście względem mostu gotowego zmieść z ostatniego kamienia, tuż przy końcu, najbardziej śmiałego czarodzieja. Na kolejny "etap" podróży próbuję zareagować zarówno intuicją, jak i potencjalnym refleksem. Możliwe, że głupi ma szczęście... albo po prostu pomaga mi przy tym trochę refleksu. Następuję na parę płytek, które wystrzeliwują nieznane mi, magiczne strzałki z nieznaną substancją. Docieram wcześniej od Borisa i choć mógłbym pójść wcześniej, ażeby nie posiadać na sobie ciężaru rozmowy, tak jednak uprzejmość postanawia się odezwać. Gdy natomiast ten się pojawia, idziemy dalej.
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
poprzednia lokacjaBastion Segwaridesa kostki ściana: F , ale przechodzę dzięki Mulan most: 2 korytarz: 68 zdobycze 2pkt do dowolnej statystyki
- Właśnie zastanawiam się, co można tutaj spotkać i czy byłoby możliwe odnaleźć ślady o zamieszkujących wyspę wcześniej gatunkach. Jednocześnie obawiam się, że choć teraz Pani Jeziora twierdzi, że wyspa zostanie odkryta, zawsze może zmienić zdanie. Gdyby wtedy zostać tutaj na badania, kto wie, czy byłaby możliwość wydostać się z wyspy, a wolałbym nie ryzykować… – powiedział z nieznacznym zamyśleniem, nim ostatecznie uznał, że dalsze gdybanie na nic się zda. Choć wiedział, że gdy tylko będzie mieć możliwość, będzie próbował znaleźć jakieś informacje na temat stworzeń zamieszkujących legendarny Avalon. Chciał wiedzieć więcej, chciał sprawdzić, czy zapiski mają odzwierciedlenie w rzeczywistości, czy może wszystko to jest jedynie przeszłością, elementem cudownej historii. Zupełnie jak podwodny handel ludzkimi przedmiotami i wykorzystanie przez syreny złota z galeonów. Też nie rozumiał, po co syrenie była jego sakwa z monetami, choć podejrzewał jeszcze, że zwyczajnie mogła liczyć na coś lepszego. Jednak zostawiła mu muszlę… Może zapłata za pamiątkę? Zaczął nawet rozważać tę opcję na głos, w końcu wzruszając delikatnie ramionami. - Trzeba byłoby znaleźć kogoś, kto zna trytoński, żeby porozmawiał z nimi i dowiedział się, po co im nasze galeony – stwierdził w końcu, oddychając głęboko, czując się mimo wszystko nieco zmęczony, gdy słyszał śpiew syren. Z ulgą przyjął więc widok na wyjście z terenów bastionu, kierując się dalej ku wznoszącej się przed nimi fortecy. Milczał, nie kontynuując wcześniejszych tematów, zastanawiając się nad czymś, o czym chciał jeszcze porozmawiać z Mulan, poznać jej zdanie, zanim podejmie jakiekolwiek kroi, a już na pewno, zanim dowiedzą się o jego planach ich rodzice. - Zastanawiałem się, czy nie zacząć się starać o awans na stanowisko zastępcy szefa departamentu, a później może dalej. Teoretycznie nie straciłbym możliwości pracy ze smokami, ale miałbym większe pole do popisu, jeśli chodzi o wprowadzenie zmian. Wiele spraw można byłoby usprawnić, a chwilowo przez brak odpowiedniej góry nie są podejmowane żadne decyzje… Jednak nie chcę, żeby ojciec myślał, że w końcu zaczynam poważną pracę – powiedział prosto, próbując rzucić odpowiednie zaklęcie na ścianę przed nimi, żeby się otwarła, jednak ta nie chciała ustąpić. Kiedy próbował rzucić kolejnym, Mulan zdołała otworzyć drzwi, więc skorzystał z okazji, idąc za nią dalej, aby zobaczyć przed nimi kołyszące się worki z sianem i korytarz dziwnie pusty dalej. - Jeśli spadnę z mostu, wracam do treningów quidditcha – obiecał sobie i kamieniom obok, po czym ruszył przez most, szczęśliwie unikając worków, niemal ciągiem wpadając na korytarz. Kiedy zorientował się, że coś próbuje go trafić, biegł jedynie dalej przed siebie, aż dotarł do końca, uśmiechając się szeroko, nieco zdyszany do siostry.
POPRZEDNIA LOKACJABastion Segwaridesa KOSTKIściana: D>E most: 6 korytarz: 64 ZDOBYCZE 2pkt do GM, tracę 50g, 2pkt do dowolnej statystyki
Zacisnął zęby, mając zmarszczone czoło, gdy tylko zorientował się, że dziewczyna nie do końca była świadoma tego, co sie dzieje wokół, jakby wciąż zawieszona we śnie. Nie podobało mu się to i miał ochotę warknąć na nią, żeby się ocknęła, nie do końca wiedząc, jak powinien się właściwie zachować, ale szczęśliwie Ola zrozumiała, co jej proponował. Mogli udać się do kuchni i do skrzatów w bastionie, które rzeczywiście ich nakarmiły. Nawet nie było ich jedzenie złe, choć gdyby miał być szczery, wolał kuchnię Carly, choć tego nigdy jej nie powie. Wszystko zapowiadało się dobrze, gdyby nie to, że nagle przy wychodzeniu, Ola zwyczajnie uciekła, zostawiając go samego z groźno patrzącym na niego skrzatem, który oczekiwał zapłaty. - Jesteś mi winna obiad, gdy stąd wyjdziemy - powiedział, jak tylko dołączył do dziewczyny, a jego ton jasno świadczył, że nie zamierzał nawet dyskutować na ten temat, że zwyczajnie nie przyjmował odmowy w tym zakresie. Oboje zasnęli przez syreni śpiew i proponował, żeby odzyskali siły w tutejszej kuchni, ale nie mówił, że będzie płacił za nich obu. Inna sprawa, że nie żałował. Przed nimi ukazała się wkrótce Forteca, która, jak szybko się okazało, była wielkim wyzwaniem. Stanęli wpierw naprzeciw ściany, tak podobnej do tej w Dziurawym Kotle, że Jamie aż uśmiechnął się pod nosem na jej widok. - Wyzwanie wciąż trwa, prawda? - spytał, uśmiechając się z błyskiem w oku, świadczącym o tym, że nie zamierzał się poddawać, nawet gdy pierwsze z rzuconych zaklęć nie otwarło przejścia. Pozwolił spróbować Oli, aby w końcu samemu spróbować drugi raz. Tym razem zaklęcie trafiło w odpowiednią cegłę i po chwili mur otwarł się przed nimi, ukazując drogę na most, gdzie chwiały się worki z sianem, gotowe strącić śmiałka w dół, gdzie czekał basem wypełniony wodą. - Kto pierwszy po drugiej stronie? - spytał, a gdy tylko uzyskał potwierdzenia, rzucił się biegiem przed siebie, pokonując most właściwie bez problemów. Więcej trudności przysporzyło pokonanie korytarza, gdy próbował rzucać na siebie zaklęcia ochronne, orientując się, że jakieś strzałki próbowały w nich trafić i jednocześnie dogonić Olę.
Nie jej wina, że z początku nie ogarniała co się wokół niej dzieje i czuła się co najmniej jakby wybudzono ją z zimowego snu zaraz po zapadnięciu w niego. Koszmary, które zafundowały jej syreny naprawdę porządnie ją wymęczyły i tak szczerze powiedziawszy, to nie miała za bardzo ochoty ruszać dalej. Wizja posiłku trochę ją do tego zachęciła, ale tak poza tym to nie chciała po prostu stworzyć okazji, którą Jamie później by jej wypominał. Co to, to nie! - Yhy, już lecę do jakiejś najlepszej knajpy zaklepać termin - prychnęła i wywróciła oczami, robiąc to tak, żeby chłopak też problemu to dostrzegł. Wisi mu obiad, jeszcze czego. Po tonie jego głosu wyczuła, że nie miał zamiaru na ten temat dyskutować, ale ona też nie zamierzała dać sobie w kaszę dmuchać. I chyba dobrze się stało, że nim na dobre się rozkręcili, dotarli do fortecy. - Tak, nie pamiętam żebyśmy je kończyli czy coś - odparła nieco ostrożnie, widząc ten cholerny błysk w jego oczach. Najwyraźniej coś kombinował i wcale jej się to nie podobało. Zaraz też spróbowała poradzić sobie ze ścianą, która zagradzała im dalszą drogę, ale dopiero druga próba w wykonaniu Jamiego otworzyła im przejście. A stamtąd mieli idealny widok na most. Most, przy którym wisiały jakieś worki, najprawdopodobniej mające za zadanie strącanie co mniej sprawnych śmiałków do wody. Cudownie. - Tak bardzo zależy ci na kąpieli? Jak dla mnie nie ma problemu - powiedziała i chciała jeszcze coś dodać, ale chłopak najwyraźniej uznał, że tyle w zupełności starczy i ruszył do przodu, nawet się na nią nie oglądając. Fuknęła jeszcze coś pod nosem i też zerwała się do biegu, docierając na korytarz z niewielkim opóźnieniem. Tam na szczęście udało jej się nadrobić straty i ostatecznie dotarła do końca tego szaleńczego toru przeszkód jako pierwsza. Z triumfującym uśmiechem odwróciła się do swojego towarzysza. - Nie wykazałeś się cierpliwością i niestety nie dokończyłam wcześniej tego, co mówiłam, ale chodziło mi tylko o to, że jeśli wygram, to zapominamy o tym obiedzie. Także jak widzisz, drobnostka - powiedziała i uśmiechnęła się słodko, a następnie odwróciła i zaczęła wychodzić z fortecy. Rozplątała też włosy z zupełnie rozwalonego już warkocza i na szybko upięła je jeszcze raz, w dokładnie tę samą fryzurę. Może i nie trzymała się nie wiadomo ile, ale przynajmniej było jej trochę wygodniej, a mieli do zaliczenia jeszcze kilka przystanków.