Zawsze miał gwałtowny temperament, nie pomagały w tym wile geny. Kiedy wpadał w gniew, wiedział o tym cały dom, a młodsze pokolenie najczęściej usuwało mu się wtedy z drogi. Zdarzyło się, niejednokrotnie, że stwarzał zagrożenie nie tylko dla siebie, ale też dla tych, na których najbardziej mu zależało. Nieważne, czy powodem jego gniewu była złość na siebie za przegranie pojedynku na rzucanie gnomami z kuzynem, czy kolejna złamana obietnica ojca, że szybciej odbierze go z pod opieki ciotki. Choć ojciec zwykł śmiać się, że nosił więcej blizn po spotkaniu z gniewnym synem, niż po pracy na schwytywaniu wilkołaków, tak naprawdę długo nikomu nie było do śmiechu, kiedy Casey wpadał w szał. A robił to bardzo często i wystarczył do tego byle powód. Nie radził sobie ze złością, a porzucony przez matkę przy narodzinach, sam uczył się panować nad wilą naturą. Była to długa droga, wylana wieloma kroplami krwi ojca i złamanymi paznokciami młodego wilowatego.
Bliscy w jego otoczeniu w końcu zaczęli skakać wokół niego, szybko rozpoznając pierwsze oznaki złości - drobne zmarszczki w oczach i zmieniający się odcień skóry. Nikt nie chciał stawać twarzą w twarz z harpim gniewem. Kto chociaż raz spojrzał w spowite wściekłością, czarne oczy, wiedział – bez żadnej wątpliwości – że Casey stracił świadomość, a do porządku może przywołać go już tylko łagodny głos ciotki, niezawsze skutecznie. Nic więc dziwnego, ze wyrósł na przeświadczeniu, że wszystko mu wolno i że zawsze pozostaje bezkarny, że wszystko należy się tylko jemu, i że to on jest we wszystkim najlepszy. Początkowo kuzyni rywalizowali z nim poważnie, ale kiedy wpadał w szał, oddawali mu szalę zwycięstwa - naturalnie karmiąc jego ego. Wtedy tłumaczył go jeszcze wiek. Był tylko dzieckiem i emanował wieloma emocjami, żadnej z nich nie potrafiąc chować w sobie.
Z wiekiem, okazało się, że taki już po prostu jest. Uparty, zawzięty i lubi zawsze wygrywać, źle znosząc porażkę, łatwo wytrącić go z równowagi. Dlatego w przeciwieństwie do kuzynowstwa, kiedy oni szkolili się w podstawach wiedzy o magii, on całą swoją energię poświęcał na temperowanie swojego charakteru, tłumienie złości i opanowywanie emocji. Z czasem, okazało się, że najłatwiej przychodzi mu to poza domem - na spacerach daleko od posiadłości, podczas zbierania ziół, w naturze. Swoją własną powoli okiełznywał, dopiero, kiedy naprawdę się z nią pogodził. Najwcześniej z naturalną umiejętnością do łamania ludzi pod swoje potrzeby, a dopiero później, z większym trudem, z napadami złości, z biegiem lat, powoli łatwiejszymi do opanowania.
W szkole panował już nad wilim urokiem - wcześniej testując go na kuzynach, co wyjaśniałoby, dlaczego większość męskiego grona w jego rodzinie za nim nie przepadało. W przeciwieństwie do Maeve, której zawsze dawał taryfę ulgową, a na której wilego uroku nigdy nie użył. Wyraźnie dlatego, że jako dzieciak był w niej beznadziejnie zauroczony. Początkowo, jedynie skłaniał rówieśników do zwrócenia na niego uwagi - zawsze lubił być w jej centrum. Z czasem dopiero ucząc się wywierać także wpływ. Czasami musiał opierać się na uroku własnym, kiedy ten wili nie działał, ale im więcej z niego korzystał (a kiedy wszedł w wiek dojrzewania i zainteresowania kobietami - robił to nieustannie), tym rzadziej musiał zdawać się na własną charyzmę. Nauczył się, że bycie wilą niesie ze sobą tylko plusy. Nigdy nie wstydził się swojej natury, a raczej chętnie z niej korzystał. Nigdy nie krył też swoich zamiarów, więc chociaż uchodził za łamacza damskich serc, zawsze grał w otwarte karty i nie sposób było mu odmówić, że pozostawał przy tym tak czarujący, że wiele koleżanek niejednokrotnie kilka razy wpadało w jego sidła, nieważne ile razy przyrzekały sobie, że tego nie zrobią. Kolegów miał znacznie mniej, ale też wcale ich nie szukał. Czas, którego nie spędzał na rozwiązłym trybie życia, poświęcał nauce eliksirów - w niej odnajdując spokój i ukojenie dla coraz rzadszych napadów gniewu.
Zdarzyło się raz, czy dwa podczas zajęć, że był bliski przybrania harpiej maski, ale zazwyczaj wtedy dawał upust emocjom, pozwalając powiedzieć sobie więcej - wylać trochę jadu, który zwykle chował dla siebie. Zawsze w granicach zdrowego rozsądku - z tyłu głowy miał, że spędzi w tej szkole co najmniej dziesięć lat i nie chce palić za sobą wszystkich mostów. Szczególnie tych, które prowadziły między czyjeś uda.
Schody zaczęły się później, kiedy przyszło mu mierzyć się z tą samą naturą i odebraną mu urodą, karierą... Wtedy okazało się, że nie potrafi przeżyć dnia bez wylania z siebie kwasu, dopieczenia Merlinowi winnej osobie, która akurat znalazła się na drodze nieszczęśliwego wila, bez pełnej wilej urody i bez źródła ujścia dla jego rozgoryczenia...
Jedynym przeciwdziałaniem dla wilego gniewu pozostał sarkazm, bolesna szczerość i czerpanie chorej satysfakcji z hipnotycznego przyciągania uwagi ludzi, których zmuszał do patrzenia w zbielałe oko – wodził urokiem, a później nierzadko odstraszał agresywnym słowotokiem. |