Osoby:@Shaylee Harper i Thaddeus H. Edgcumbe Miejsce rozgrywki: Londyńskie mieszkanie Edgcumbe'a Rok rozgrywki: Grudzień 2021 Okoliczności: Thaddeus spędza święta samotnie - po raz drugi w swoim życiu. Przygotowany na celebrowanie przerwy świątecznej wyłącznie w swoim własnym towarzystwie... zdziwił się podwójnie, gdy do drzwi mieszkania rozległo się pukanie. W końcu nie wierzył już w tym wieku ani w Mikołaja, ani Dziadka Mroza.
Odpuścił sobie wszelkie spotkania towarzyskiego w te święta. W zeszłym roku zwyczajnie zapijał smutki - albo zapracowywał się na śmierć, uparcie udając, że żadnego Bożego Narodzenia nie ma i wszystkie te mikołajkowe ozdoby, światełka i uśmiechy na twarzach innych nie istnieją. W tym roku jednak zmądrzał i po prostu zaszył się w swoich czterech kątach. Strauss i Fitzgerald rozjechali się do swoich rodzinnych domów, miał więc całe mieszkanie dla siebie. Odpuścił sobie nawet codzienny trening, pozwalając sobie drzemać niemal do południa - w końcu nic go nie goniło. Fazę wyparcia miał już dawno za sobą, obecnie po prostu akceptował swoje aktualne położenie. Brak Archibalda i Meropy. Brak rodzinnego domu w Hamilton. Swoją aktualną samotność. Właściwie to zaczął się do niej przyzwyczajać... Niczym do niechcianego kota, który wemknął się do domu i spragniony uwagi ocierał się z pomrukiem o nogawki spodni. Nawet jeśli ktoś tego kota ostatnio rozstawiał po kątach. Poleżał dłuższy moment na wznak, po prostu wgapiając się w sufit - obserwując grę cieni na ścianach, gdy za oknem jego sypialni przelatywały jakieś magiczne pojazdy. Dał sobie tę chwilę oddechu i niecnierobienia - ostatecznie jednak z cichym westchnięciem wykopując się spod kołdry. Wstał na równe nogi, przeciągając się - aż kręgi wskoczyły z cichym chrzęstem na swoje miejsce. Zaczął pod nosem nucić - i to całkiem melodyjnie - jeden ze starych utworów Celestyny Warbeck. Radia wolał nie załączać, żeby nie masakrować się niepotrzebnie świątecznymi melodiami. Naciągnął na biodra szare dresy, by następnie tanecznym krokiem przejść do kuchni i podjąć się szykowania śniadanio-obiadu. Ostatecznie stanęło na puszce coca-coli. Ze szklanką w dłoni i starym numerem miesięcznika "Abra-mechanika" uwalił się na kanapie w salonie, gotów dalej trwonić świąteczny czas... gdy rozległo się pukanie do drzwi. Thaddeus wyprostował się, przekrzywiając głowę i nasłuchując przez moment - niemal pewien, że coś mu się przesłyszało, albo to któryś z sąsiadów. Dźwięk rozszedł się po jego lokum ponownie, więc prężnie podniósł się z sofy, w kilku długich krokach zjawiając się tuż pod drzwiami. Nawet nie spojrzał przez judasza - uchylił lekko drewniane skrzydło, przedramieniem opierając się o framugę. I bardzo słusznie, bo prawie ścięło go z nóg, gdy zobaczył kto postanowił go odwiedzić. — Shy...! — niemal zachłysnął się własnym zaskoczeniem, a jego usta same ułożyły się w pieszczotliwy przydomek, którym zwracał się do Harper. — Co tu... — nie potrafił zwalczyć szczerego, rozbrajającego uśmiechu i wesołych ogników, które rozbłysły w dotychczas beznamiętnych tęczówkach.
Shaylee Harper
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Z tłumu nie wyróżnia jej nic konkretnego, może poza specyficznym typem urody. | Ma małą bliznę na twarzy, która przecina prawą krawędź górnej wargi.
Stała przed mieszkaniem Thaddeusa dobre kilka minut, nim wreszcie uniosła dłoń i zdecydowała się zapukać. Uderzyła z wahaniem raz, a potem drugi, już energiczniej, próbując zagłuszyć głos rozsądku, który nakazywał jej odwrócić się i odejść zanim przekona się czy właściciel faktycznie jest w domu. Brak natychmiastowej odpowiedzi zachęcił ją do cofnięcia się o krok, ale moment później dosłyszała za ścianą jakieś poruszenie i zamarła, instynktownie nasłuchując. Kiełkująca w jej piersi nadzieja uświadomiła Shaylee, jak bardzo chciała, pragnęła go zobaczyć. Ta bliska desperacji potrzeba drażniła ją i przerażała jednocześnie, ponieważ miała z nią do czynienia już wcześniej i doskonale znała jej imię, choć nie nawykła wypowiadać go na głoś - uzależnienie. Jej serce drgnęło zdradziecko, gdy zawiasy skrzypnęły, a drewniane skrzydło uchyliło się, wpuszczając na korytarz snop jasnego światła. Odruchowo zmrużyła powieki, ale gdy tylko przekrwione nieznacznie oczy przyzwyczaiły się do różnicy, podniosła umęczony wzrok i zlustrowała uważnie męską sylwetkę. Brakującą część garderoby pominęła umyślnie, obiecując sobie poświęcić jej trochę więcej uwagi nieco później i zamiast tego skupiła się na roziskrzonych tęczówkach. Uśmiech można było sfałszować, ale oczy nie kłamały nigdy i to w nich Harper nauczyła się wyczytywać prawdę. Radość, właśnie to podszepnął jej instynkt i niewiele mogła poradzić, gdy jej własne wargi drgnęły, a następnie wykrzywiły się w zadowoleniu. Zaskoczona tym, z jaką łatwością poddawała się jego wpływowi, Shay uniosła dłoń i dotknęła ust, wciąż nie dowierzając, jak niewiele wysiłku kosztował ją ten grymas teraz, u boku Thaddeusa, podczas gdy dzień wcześniej, w towarzystwie najbliższej rodziny ledwie było ją stać na jego marną imitację. Potrząsnęła głową, by odgonić tą myśl i zbliżyła się do przejścia oraz tarasującego go mężczyzny. — Cześć — mruknęła lekko schrypniętym głosem i wspięła się na palce, by zniwelować nieco różnicę dzielącej ich wysokości. Wysunęła podbródek, jak gdyby zamierzała złożyć na jego ustach powitalny pocałunek. — Mogę wejść? — zapytała cicho, o włos mijając jego szczękę i zerknęła ponad silnym ramieniem do mieszkania, jak gdyby od początku właśnie taki miała plan. Zaraz potem opadła lekko na posadzkę, skąd już bez trudu przysunęła twarz do silnego torsu i z figlarnym uśmiechem musnęła wargami jego lewą pierś. Następnie - nie czekając na odpowiedź - przemknęła pod męskim barkiem do środka i rozejrzała się z ciekawością, próbując ustalić czy w czymś mu przypadkiem nie przeszkodziła. — Jestem bez zapowiedzi — fakt. — Przepraszam, ale po prostu... — urwała, przez chwilę szukając odpowiednich słów. Obróciła się ku niemu speszona i zamiast dokończyć, uniosła zachęcająco szarą, materiałową torbę, która do tej pory spoczywała na jej ramieniu. — Głodny? — propozycja? Łapówka? Pozwoliła mu zadecydować, przekazując mu pakunek z tajemniczą zawartością i zaraz cofając dłoń, by przypadkiem nie dostrzegł niekontrolowanego drżenia szczupłych palców. Miała nadzieję, że nie wygląda tak fatalnie, jak w istocie się czuła.
Minęło naprawdę sporo - dwa lata? - odkąd spoglądał na kogoś z tak autentycznym, cichym zachwytem. Choć jednocześnie wyjątkowo głośnym i trudnym do przeoczenia - bo naprawdę trudno było nie dostrzec tej czystej, niczym niezmąconej radości, która ogarniała całą jego mimikę, gdy widział Harper. Zwłaszcza, kiedy ta również mimowolnie się uśmiechała, a uśmiech ten sięgał oczu. To go ujmowało - i to go wmurowywało w posadzkę. Schlebiała mu jej reakcja na samą jego obecność, i być może i tym uczuciem by się zachłysnął, gdyby nie własne uważne oko, które wychwyciło przekrwione spojrzenie Shaylee. Chyba tylko dlatego nie stracił czujności, gdy się do niego zbliżyła - i miast zawiesić wzrok na jej ustach, czujnie lustrował umęczoną twarz. Piękną, ale zmęczoną. — Wejdź, jasne — przytaknął z lekkim opóźnieniem, kiedy ta musnęła wargami jego tors, wytrącając go tym samym z badawczej postawy. Nie potrzebowała z resztą jego przyzwolenia, bo zaraz przemknęła pod jego ramieniem, a on automatycznie odwrócił się w jej stronę - piętą domykając drzwi. Zawiesił wzrok na linii jej ramion, przyglądając jej się spod przymrużonych powiek. W głowie wyjątkowo kłębiły mu się pytania - których przecież obiecał nie zadawać. — Nie masz za co przepraszać — rzucił swobodnie, od razu zaprzeczając jej słowom - a raczej kryjącej się za nimi sugestii, że mogłaby mu w czymś przeszkadzać. Parsknął cichym śmiechem, kiedy zaprezentowała mu swój pakunek. — Głodny jak wilk. — Nieważne, czy propozycja czy łapówka - prawda była taka, że lodówka świeciła mu pustkami. — Akurat dzisiaj się Ciebie nie spodziewałem — przyznał, podchodząc do niej, by odebrać torbę. Zawiesił pakunek na swoim przedramieniu - drugą, wolną dłonią poprawiając zmierzwioną grzywkę Harper i nachylając się, żeby złożyć na jej odsłoniętym czole pocałunek. Krótki i czuły, okraszony promiennym uśmiechem, gdy odchylił się odrobinę, żeby uchwycić spojrzenie Shaylee. — Właściwie to przed chwilą zwlokłem się z łóżka, co z resztą widać — podjął lekko, puszczając kobiecie zawadiackie oczko. Czuł naturalną potrzebę podniesienia jej na duchu. — Dawaj ten płaszcz i wchodź. Rozgość się — polecił, zsuwając dłoń po krzywiźnie jej szyi - czego nie mógł sobie darować - by uchwycić kołnierz jej okrycia i pomóc kobiecie się go pozbyć. Zaraz potem rzucił trencz prosto na wieszak - gdzie ten posłusznie zawisł. Jednocześnie zapuścił żurawia do przejętej torby. — McMagic to właśnie coś czego potrzebuję — parsknął niekontrolowanym śmiechem, dostrzegając zawartość łapówki. Właściwie to nie wiedział, że magiczny fastfood funkcjonował w dni świąteczne. — Chociaż jeszcze bardziej wolałbym Cię zobaczyć wypoczętą i uśmiechniętą — stwierdził, delikatnym pstryczkiem traktując nos Shaylee - i dodając jeszcze zanim ona zdążyłaby coś odpowiedzieć: — Nie można mieć wszystkiego, wiem. Nie zmarzłaś? — spytał jeszcze - i teraz to on ją zgrabnie (jak na swoje gabaryty) wyminął, zmierzając prosto do salonu, gdzie odłożył jedzenie na stolik - i podszedł do okna, żeby zamknąć uchylone dotychczas skrzydło. Gęsia skórka oblała mu ramiona - bynajmniej, nie z powodu chłodu.
Shaylee Harper
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Z tłumu nie wyróżnia jej nic konkretnego, może poza specyficznym typem urody. | Ma małą bliznę na twarzy, która przecina prawą krawędź górnej wargi.
Udała, że nie dostrzega czającego się za tym pogodnym tonem zmartwienia. Tak było prościej... Choć nie na długo, bo gdy tylko poczuła na skórze ten delikatny, niezobowiązujący pocałunek, zapragnęła przylgnąć do masywnego ciała w poszukiwaniu pocieszenia, którego - była absolutnie pewna - bez zastanowienia by jej udzielił. Dotyk jego ciepłej dłoni na skórze wywołał przyjemne mrowienie w okolicach odkrytych obojczyków i Shay odruchowo objęła palcami męskie przedramię. Zatrzymała je dosłownie na chwilę; kilka sekund, które wystarczyły, aby zdołała wtulić w nie policzek, nim Thaddeus pociągnął za materiał płaszcza, uwalniając ją od okrycia. Pozwoliła mu na to, szczerze żałując, że nie może w ten sam sposób uwolnić jej barków od ciężaru minionych kilkunastu godzin. Ostatnią dawką Bazyliszka poratowała się zaledwie kilka dni temu. Wiedziała, że o trzeźwym umyśle na pewno nie będzie w stanie przetrwać całego tego koszmaru. Ledwie wytrzymywała w towarzystwie rodziców i nie była gotowa na stawienie czoła reszcie podekscytowanej rodziny. Istniało spore prawdopodobieństwo, że przy takim obrocie spraw, jedynym świątecznym duchem, których zasiadłby do kolacji, byłby jej własny. Wystarczył jednak jeden zastrzyk, aby pozbyć się tych zmartwień. Zaledwie jeden zastrzyk, aby wszystko to przestało mieć jakiekolwiek znaczenie… Nie wahała się szczególnie długo. Niestety, wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Nadchodzący zjazd wyczuła już poprzedniego wieczoru, gdy zaczęła dostrzegać wszystkie te współczujące, zatroskane spojrzenia, które rzucano ukradkiem w jej kierunku. Kiedy każde, kolejne pytanie o jej samopoczucie coraz mocniej drażniło napiętą strunę w jej wnętrzu. W porządku, odpowiadała. Ale nie było w porządku. Dlatego na resztę nocy zamknęła się w swoim pokoju, walcząc ze skutkami opuszczającego jej organizm jadu, a rankiem wymknęła się bez słowa i pognała w jedyne miejsce, które gwarantowało jej w ostatnim czasie poczucie bezpieczeństwa... Prosto do niego. — I pomyśleć, że jeszcze niedawno byłam tą kanapką — prychnęła z lekkim rozbawieniem i wzniosła pełne dezaprobaty spojrzenie ku sufitowi. Pstryczek w nos skwitowała gwałtownym zmarszczeniem brwi. Ta bezczelna, chłopięca zaczepka odciągnęła jej uwagę od ponurych rozważań i odrobinę poprawiła parszywy nastrój. Shaylee odgarnęła kosmyk włosów za ucho i ruszyła w ślad za Thaddeusem do salonu. Nie usiadła jednak, zatrzymała się tuż przy kanapie, śledząc uważnie jego poczynania. Zignorowała część jego słów, ale skupiła się na ostatnim pytaniu. — Zamarzam — przyznała po chwili. Nie miała tu bynajmniej na myśli zwykłego, fizycznego uczucia chłodu, bo to towarzyszyło jej od chwili, w której przestąpiła próg Azkabanu. Miała na myśli inny rodzaj zimna, bardziej dotkliwy, którego nie można się było pozbyć za pomocą miękkiego koca albo kubka gorącej herbaty. — Mógłbyś mnie ogrzać? Mógłby. Spędziła z nim wystarczająco czasu, aby mieć co do tego pewność i właśnie ta świadomość ponaglała ją do odejścia. Shay nie była gotowa, aby pozwolić mu na to, w czym zdawał się być najlepszy – w otaczaniu bezinteresownym ciepłem, które chwytało za serce i przywracało wiarę w lepsze jutro. Ona nie tylko w nie nie wierzyła - wzdrygała się na samą myśl o nim. Nie była nawet w stanie zaplanować następnego kroku we własnym życiu z obawy przed tym, że ponownie wszystko straci. Bała się również, że jeśli teraz zacznie na kimś polegać, już nigdy nie stanie na nogi o własnych siłach i już zawsze będzie się za to nienawidzić. — Powinieneś coś zjeść — mruknęła z westchnieniem, zmieniając temat i w końcu przysiadła na krawędzi mebla.
Widział jej strapienie jak na dłoni. W końcu nie był ani ślepy ani bez serca - umęczone spojrzenie i rozdygotana aura Harper były dla niego jak wielkie neonowe znaki. Nauczył się już jednak nie pytać, bo kiedy to robił - choćby samym tylko spojrzeniem - Shaylee zaciskała swoje pelne usta, a mur wokół niej się umacniał. Nawet jeśli jemu sięgał ledwie po kolana. Więc dawał jej czas, dokładnie tyle, ile będzie go potrzebowała. Był cierpliwy - i nie chciał jej przyprawiać więcej bólu, absolutnie pewien, że ma za sobą jakąś traumę. Niewypowiedzianą i na tyle głęboką, że jej nagle wyszarpnięcie na pierwszy plan po prostu rozbije Shay na drobiny. Objął więc strategię cichego, niepytającego wsparcia - w każdej chwili codzienności, którą kobieta postanowi spędzić z nim. Potrafił naprawić wiele rzeczy - najbardziej pragnął jednak ten dryg złotej rączki przerzucić na naprawę kogoś. Bardzo konkretnego kogoś. Kogoś kto tak uroczo marszczył w oburzeniu brwi i tak umiejętnie balansował na granicy tajemnicy i prowokacji. Zamknąwszy okno, odwrócił się do Shaylee stojącej tuż przy krawędzi kanapy. Zadane przez nią pytanie puściło mu się gwałtownym dreszczem po kręgosłupie - oczy miast jednak rozbłysnąć zawadiacką iskrą, wyraźnie złagodniały. Spojrzenie zmiękło, a lekki, cieply uśmiech odsłonił równe zęby, gdy podchodził do Harper. Nagle dziwnie zrezygnowanej. Serce mu się do niej rwało, niemal boleśnie. — Podobno powinno się zjeść pierwszy posiłek do godziny po przebudzeniu — oznajmił, zerkając teatralnie na wyimaginowany zegarek na swoim nadgarstku. — Mamy więc jeszcze jakieś... — Łypnął na kobietę spod niesfornego loka opadającego mu na czoło. — Naciągane czterdzieści minut. To powiedziawszy opadł na poduszki tuż obok oparcia na którym przysiadła Shaylee. W ulamku sekundy otoczył potężnym ramieniem jej smukłą talię i bezpardonowo zsunął na swoje kolana, tak by usiadła na nich bokiem. Jedną ręką przytulił jej drobne ciało do swojego w mocnym, pewnym uścisku - drugą, nawet nie patrząc, ułożył smukłe, kobiece nogi na oparciu, w wygodniejszej pozycji i nakrył plecionym kocem. Spojrzenia - pełnego pogodnej serdeczności - nie spuszczał nawet ba moment z bladego profilu Harper. Nie myliła się, gotów był oddać jej całe swoje ciepło - ba! Całego Londynu! - jeśli tylko wyraziłaby takie pragnienie. — Grzejnik i prywatny solar na posterunku — zameldował się z cichym śmiechem, który rozbił o nagie obojczyki Shay, drobnymi pocałunkami badając ich miękkie linie. Choć trzymał ją silnie - Harper doskonale mogła wiedzieć, że nie robił tego na siłę. — Wolisz tu zostać, czy mam wytoczyć motor i gdzieś polecimy? — Dał jej możliwość wyboru, jak zawsze. Prostego, bo czuł, że sprawy wyższej wagi mogły ją dodatkowo obciążyć. Nie chciał jej dokładać, nie chciał oglądać tych drobnych ramion opadających w bezsilności. — Szkocja o tej porze jest podobno urokliwa. Chyba, że wolisz Kornwalię... — Oparł podbródek o czubek jej głowy, cierpliwie czekając na jej słowa. Lub ich brak. Ostatecznie niczego od niej nie wymagał, chwytając się po prostu teraźniejszości i poczucia beztroski, które naturalnie starał się urzeczywistnić.
Shaylee Harper
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Z tłumu nie wyróżnia jej nic konkretnego, może poza specyficznym typem urody. | Ma małą bliznę na twarzy, która przecina prawą krawędź górnej wargi.
Czymkolwiek było to, co ich łączyło, miało rację bytu tylko pod warunkiem, że w odpowiednim momencie jedno pozwoli drugiemu odejść. Głębsze uczucia, zrywy serc czy inne objawy przywiązania były niebezpieczne i komplikowały sprawę, ale tak długo, jak byli w stanie skutecznie się im opierać lub kompletnie je ignorować - mogli stwarzać pozory, że od ich pierwszego spotkania nic się tak naprawdę nie zmieniło. Właśnie tego typu rzeczy nawykła wmawiać sobie za każdym razem, gdy Thaddeus spoglądał na nią tak, jak teraz: gdy jego wzrok nabierał czułości, z którą nie była w stanie poradzić sobie inaczej, jak tylko udając, że mężczyzna patrzy tak na wszystkich (w co, przy tak pozytywnym usposobieniu, nietrudno było zresztą uwierzyć). W końcu przywiodła ją do niego najzwyklejsza potrzeba cielesnej bliskości i tak też powinno było pozostać. Tak musiało pozostać. Nie chcąc o tym myśleć, przysłuchiwała się temu, co Edgcumbe ma do powiedzenia... A mówił całkiem sporo. Zdawał się czynić to równie często i chętnie, jak zamartwiać się o jej samopoczucie i chociaż Shaylee na ogół nie potrzebowała wielu słów, brała pod uwagę, że być może to on ich potrzebował. Ostatecznie ich układ był przecież obustronny i nawet jeśli zazwyczaj miała wrażenie, że najzwyczajniej w świecie go wykorzystuje, każde z nich miało prawo czerpać z niego tyle, ile drugie zechce mu dać. — Skoro tak twierdzisz — parsknęła cicho, ale nie pociągnęła tematu. Zamiast tego powróciła do kwestii o wiele prostszej, którą wcześniej zepchnęła na dalszy plan - do brakujących części jego garderoby. Uważne spojrzenie zielonych oczu spoczęło najpierw na krawędzi dresowych spodni, a potem prześlizgnęło się leniwie po krzywiźnie mięśni brzucha i wyżej, do wyrzeźbionej klatki piersiowej i szerokich ramion, w których Harper uwielbiała się zatapiać. Nie odwróciła od Thaddeusa wzroku nawet wtedy, gdy dotarł do kanapy, gdzie - jak gdyby czytając jej w myślach - opadł na poduszki i zamknął jej zesztywniałe ciało w solidnym uścisku, by zaraz potem bezceremonialnie usadzić ją sobie na kolanach. Nim się zorientowała, z jej zaciśniętego gardła wyrwał się jakiś niewyraźny, niebezpiecznie zbliżony do chichotu odgłos, który stłumiła, ukrywając twarz w jego ciemnej, miękkiej czuprynie. Na niewiele się to jednak zdało, ponieważ błądząc ustami po jej skórze, mężczyzna sprowokował Shay do kolejnej salwy nieartykułowanych, pełnych rozbawienia dźwięków, których nie sposób już było ukryć. Poddała się z cichym westchnieniem i wsparłszy dłoń na potężnym barku, odchyliła się lekko, by móc pochwycić ciepłe, orzechowe spojrzenie. Przekrzywiła głowę i sięgnęła do tadkowego czoła, trącając opuszką palca niesforny lok. Zaraz potem przesunęła dłoń dalej, przeczesując resztę poskręcanych kosmyków. Dzięki nim wyglądał całkiem młodo, choć Shaylee starała się zazwyczaj nie myśleć o jego wieku; niewiedza bywała prawdziwym błogosławieństwem. — Jeśli pozwolisz, chciałabym tu jeszcze trochę zostać — mruknęła w odpowiedzi. Tu, w jego mieszkaniu. Tu, w jego życiu, choć tego nie wypowiedziała już na głos. Zamiast tego rozejrzała się po salonie i zaraz przymrużyła powieki w intensywnym zastanowieniu. Wiedziała z doświadczenia, że spędzenie tego konkretnego okresu będąc samotnie zamkniętym w czterech ścianach nie należy do opcji najprzyjemniejszych. Sama przecież spędziła poprzednie święta zamknięta w ciemnej celi... Dlatego też tym razem, dla odmiany, rozważyła jak ona może poprawić nastrój jemu, a nie na odwrót. — Niezła ze mnie egoistka, prawda? — westchnęła, choć nie kierowała tych słów bezpośrednio do Thaddeusa. Puściwszy je w eter, odchyliła koc i uniosła się na jego kolanach z zamiarem zmiany pozycji. Zastałe, przykurczone przez półtoraroczną odsiadkę mięśnie zazwyczaj protestowały przeciwko gwałtownym ruchom, więc nim ostatecznie usiadła okrakiem na męskich biodrach, zawisła na moment w powietrzu, przygotowując się do dalszego wysiłku. — Chciałabym dać ci prezent — ostrzegła, chwytając dłonią męską szczękę. Uniosła ją nieco i unieruchomiła, aby pochwycić jego wzrok, choć wnioskując po intensywności, z jaką zazwyczaj nim za nią wodził, nie było takiej potrzeby. — Pozwolę ci zadać trzy pytania, na które obiecuję udzielić szczerej odpowiedzi — oznajmiła, a jej własne spojrzenie stężało. — Trzy pytania, Thaddeusie, poważnie się zastanów — poleciła, oblizując usta. Patrzyła na niego z góry wyczekując, podczas gdy końcówki jej włosów muskały jego policzki, ale nie ruszyła się ani o milimetr, nieszczególnie się tym tak naprawdę przejmując.
Głębsze uczucia, zrywy serc czy przywiązanie - mogli temu zaprzeczać i ignorować, albo zwyczajnie nie określać. Thaddeus znał się aż za dobrze, żeby w samym sobie negować te wszystkie emocje kłębiące mu się pod mostkiem, gdy Harper pojawiała się w polu jego widzenia. Zwyczajnie jednak ich nie nazywał - na prośbę Shaylee; która widocznie nie była na jakiekolwiek deklaracje gotowa. Nie naciskał więc, w absolutnie żaden sposób - miał w końcu tę rzadką umiejętność cieszenia się z małych rzeczy i podejmowania życia takim jakim było; czerpać z niego pełnymi garściami. Dawał więc tego wyraz - bez absolutnie żadnych słów. W końcu też żaden z niego erudyta, a prędzej człowiek czynu. Chociaż rzeczywiście, mówił dużo - zapełniał tę pustkę, nie dawał zasłonie milczenia opaść i otulić ich dwójkę. To robił swoimi własnymi ramionami, które nijak szło zrównać z niezręcznością. Instynktownie wręcz starał się zapewnić ulotnej Shay nie tyle bezpieczeństwo, co namiastkę pewności - żeby chociaż przy nim czuła, że może twardo stąpać po ziemi, a ona nie osunie jej się spod stóp. Pozwalała mu na to, a on z oddaniem zakochanegouroczonego mężczyzny dawał się wykorzystywać. Z pełną świadomością i premedytacją. — Już się tak nie hamuj. Śmiech to zdrowie — pouczył ją łagodnie, istotnie rozpromieniony, że udało mu się wykrzesać z niej coś na wzór chichotu. Sam teatralnie - i zdecydowanie z przesadą - zamruczał bardziej jak silnik motocykla aniżeli kot, gdy kobieta przeczesała jego loki. Ucałował przegub jej dłoni, czule - choć spojrzenie miał wyraźnie zaczepne, żywe. — Możesz zostać nawet do jutra... albo przyszłego tygodnia — mrugnął do niej, szczerząc się od ucha do ucha. Zdawać by się mogło, że bez niej przy boku Edgcumbe wchodził w jakąś stazę - i dopiero teraz nabierał rzeczywistych kolorów. Gdy ona rozglądała się po salonie - nie omieszkał skorzystać z okazji, by z zachwytem studiować jej profil. Harmonijne rysy, mimo tego całego zamkniętego w niej smutku dalej były piękne, urzekające i zwyczajnie przyciągające spojrzenie. W nostalgii było jej do twarzy - choć Thaddeus musiał przyznać, że mimo wszystko nie pasowała ona do Shaylee. — Egoistka? Co? — Ciche pytanie kobiety strąciło go z pantałyku - szybko jednak odeszło w zapomnienie, gdy Harper zdecydowała się zmienić pozycję. Nie utrudniał jej tego, luzując swój uścisk i lokując dłoń na wcięciu w jej talii. Rzeczywiście, nie musiała zmuszać go do skupienia wzroku na jej osobie - gdyż nawet nie rozglądał się na boki, pełnię swojej uwagi poświęcając przysiadającej mu na biodrach Harper. Wysłuchał jej - cóż, oświadczenia, a brwi wędrowały mu powoli ku górze, niemal pod linię włosów. Milczał przez moment, wpatrzony w tęczówki kobiety. W końcu, po kilku długich chwilach - uśmiechnął się półgębkiem i z cichym westchnieniem wyswobodził szczękę z chwytu Shay. Ponownie otoczył ją ramionami, forsując by odchyliła się w tył - niemal poza granicę kanapy, a jedyne co utrzymywało ją w miejscu to oparcie z jego przedramion. — Poważnie się zastanowiłem, Shy — oznajmił w istocie całkiem poważnym tonem. Nachylił się, prawie muskając jej usta - by ostatecznie jednak dmuchnąć lekko w jej grzywkę. — Kiedy obcinałaś włosy? — Strzelił swoje pierwsze pytanie, by ostatnią jego głoskę rozbić o szyję Shaylee, którą miękko ucałował. Nie przerywając, kontynuował: — Jaki zapach najbardziej lubisz? — Przed ostatnim pytaniem uniósł się tak, by pochwycić spojrzenie Harper w swoje: naprawdę poważne. — Sądzisz, że rzeczywiście jesteś gotowa, żeby udzielić mi odpowiedzi? — zapytał cicho, z troską rezonującą w szkockim akcencie. Nie chciał więcej pytań - nie dlatego, że nie chciał znać na nie odpowiedzi, bynajmniej.
Shaylee Harper
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Z tłumu nie wyróżnia jej nic konkretnego, może poza specyficznym typem urody. | Ma małą bliznę na twarzy, która przecina prawą krawędź górnej wargi.
Thaddeus w ogóle nie przypominał mężczyzn, z którymi nawykła się do tej pory spotykać. Oczywiście, co było z natury nieuniknione, posiadał pewien zestaw cech z nimi wspólnych, ale w kluczowych sprawach różnił się tak znacząco, że wciąż nie potrafiła wyjaśnić, co ją w nim tak dokładnie pociągało. Był jak... Był jak upragniony świt nastający po nieskończenie długiej nocy pełnej koszmarów; jak rześki, wiosenny poranek. Był jej wiosną - świeżą, jasną wiosną, która tylko czekała na okazję, by swoim ciepłym oddechem roztopić jej skute lodowatym strachem serce. Niewykonalne marzenie. Tak niewiele potrzebował, tak niewiele pragnął w zamian, a przecież nie zrobiła nic, by móc sobie na to wszystko zasłużyć. Czy zawsze taki był? Czy zawsze oddawał całego siebie, nie myśląc o własnym interesie ani konsekwencjach? Dawał, a ona wciąż tylko brała i był to kolejny powód, dla którego powinna była pozwolić mu odejść. Aktualnie nie miała sobą kompletnie nic do zaoferowania. Zesztywniała na sekundę, gdy naparł na nią szerokim torsem, ale był to odruch całkowicie instynktowny i w następnej chwili podążała już posłusznie za jego ruchem, wyginając plecy w zgrabny łuk. Nie sięgnęła asekuracyjnie do jego karku ani ramion bezwarunkowo ufając, że bezpiecznie utrzyma ją w powietrzu; szczerze wierzyła, że nie pozwoli jej upaść. Taki już był. To w nim... uwielbiała. Nieco rozproszona tym nagłym działaniem, dopiero po chwili na powrót odszukała tadkowe spojrzenie. Posłała mu lekki, niemrawy uśmiech i prychnęła cicho, gdy zamiast sięgnąć do jej ust - na co liczyła - bestialsko zaatakował jej grzywkę. Zawód odszedł jednak w niepamięć, gdy padło wreszcie pierwsze pytanie. Harper skupiła na nim całą swoją uwagę i zaraz... zamrugała w jawnym akcie dezorientacji. Nie tego się spodziewała i drobne zmarszczki na jej czole, które za sprawą jego działań stały się teraz doskonale widoczne, były tego najlepszym dowodem. — Co? — Nim zdołała zapytać o coś jeszcze, Edgcumbe skutecznie zamknął słowa w jej gardle za sprawą kilku, miękkich pocałunków, którym w innej sytuacji poddałaby się bez wahania. Teraz jednak walczyła o zachowanie skupienia i chociaż lekkiego drżenia, wywołanego przyjemnością tego doznania nie była w stanie powstrzymać, to ku dalszemu rozwojowi pieszczot zamierzała twardo zaprotestować. Na szczęście nie było takiej potrzeby, ponieważ po drugim (równie irytująco bezsensownym) pytaniu, mężczyzna zlitował się nad jej wrażliwą skórą i pozwolił jej się we względnym spokoju zastanowić nad zaistniałą sytuacją. Powinna była przewidzieć, że wiedziony troską Thad nie wykorzysta okazji, aby postąpić egoistycznie i chociaż był to gest niezwykle kochany z jego strony, niesamowicie ją rozdrażnił. Nie była jajkiem i nie chciała, by tak ją traktowano... Właśnie dlatego przyszła tutaj, do niego, zamiast zagrzebać się w pościeli we własnym domu i pozwolić innym skakać nad sobą jak nad chorym dzieckiem. Skoro Shaylee pozwoliła mu zadać dowolne pytania, była gotowa udzielić odpowiedzi - według niej było to całkiem proste. Dlaczego musiał to tak komplikować? Westchnęła ciężko, jedynie w ten sposób dając wyraz swojemu niezadowoleniu i zerknęła w kierunku korytarza, gdzie spoczywał jej płaszcz, a w nim paczka papierosów. Gotowa była wstać i ruszyć w tamtą stronę, ale ostatecznie nie ruszyła się z miejsca. Gdy powróciła spojrzeniem do męskiej twarzy, w lekko przymrużonych oczach wciąż jeszcze tlił się nieznaczny ślad irytacji, ale wiedziała już, jak zareagować. Tym razem nie zamierzała odpuszczać i skoro zadecydowała, że sprezentuje Thaddeusowi prawdę, właśnie to zamierzała zrobić. Ten jeden raz naprawdę chciała to zrobić. Sięgnęła do jego szczęki i z czułością pogładziła jej krawędź. Powinien był martwić się o siebie, zamiast rozczulać się nad nią i jej problemami. — Ścięłam je zaraz po uniewinnieniu i opuszczeniu Azkabanu — oznajmiła, przesuwając dłoń niżej, na jego obojczyk. Błądziła palcami po nagiej skórze, stosując zabieg podobny do tego, którym sam się w stosunku do niej przed momentem posłużył. Nie miała dla niego litości, a skoro wciąż ją obejmował, nie mógł jej powstrzymać. — Zanim zostałam porzucona — leniwie powiodła palcami w dół, między ich ciała, kreśląc krótkie linie na męskim brzuchu — lubiłam zapach błękitnych gryfów, które wypalał mój były narzeczony. Teraz nie jestem pewna, ale ty... — urwała na moment, wykrzywiając suche wargi w uśmiechu, który wyjątkowo sięgnął oczu. — Ty pachniesz o wiele lepiej — przyznała, wsuwając palce pod gumkę jego spodni i tam się zatrzymała. Najchętniej kazałaby mu się ich teraz pozbyć, ale to, co miała do powiedzenia było ważniejsze. — Tak więc pytanie nie powinno brzmieć czy jestem gotowa udzielić ci odpowiedzi, ale czy ty jesteś gotów ich wysłuchać i poradzić sobie z późniejszymi konsekwencjami — poprawiła go, spoglądając w orzechowe tęczówki z intensywnością, która nie pozostawiała żadnego miejsca na wątpliwości. — Ponieważ udzielając ci większej ilości odpowiedzi będę potrzebowała długiego zapomnienia, które nie będzie obejmowało czasu na wycieczki — zaznaczyła z powagą, która kłóciła się nieco z maleńkimi, zaczepnymi iskrami w zmęczonych, zielonych oczach. — A naprawdę chciałabym zobaczyć dziś te sławne, szkockie wrzosowiska — przyznała, cofając dłoń i układając ją na szerokiej piersi. — Dlatego z największym bólem — niemal dosłownie — poproszę cię teraz, żebyś poszedł się ubrać.