C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Osoby: Maximilian Felix Solberg oraz @Salazar Morales Miejsce rozgrywki: Obrzeża Inverness Rok rozgrywki: grudzień 2019 Okoliczności: Zaniepokojony ilością kupowanych przez Maxa dragów Paco postanowił sprawdzić, co ten planuje na te białe Święta.
Wigilia była u Kolbergów czasem nie do końca wesołym. Mimo rodzinnej atmosfery i panującego podczas kolacji ciepła, można było wyczuć pewne napięcie skierowane głównie w jedynego magicznego domownika. Nie było tajemnicą, że Max co roku tego dnia rozpływał się magicznie w powietrzu i albo wracał nagrzany jak piec kaflowy, albo pojawiał się dopiero po kilku dniach, gdy już wszelkie używki opuściły jego organizm, a on nie miał sił dłużej błąkać się bez celu. Ta tradycja nie miała jednak w sobie żadnych typowo imprezowych podłoży. Wręcz przeciwnie. Przepełniona była bólem i smutkiem, który narastał przez cały miesiąc, a kumulował się, gdy nastolatek szedł do swojej matki ze Świątecznym pakunkiem mającym na celu choć trochę przedłużyć jej życie. Nienawidził Frei z całego serca, a jednocześnie nie potrafił tak po prostu się od niej odwrócić i odejść. Nawet teraz, gdy kobieta już nie żyła, nastolatek pojawił się w zajmowanej przez lokalnych ćpunów ruderze. Od razu skierował swoje kroki do pomieszczenia, które kiedyś musiało być piękną kuchnią, a teraz ledwo trzymało się w swoich posadach. Skruszały blat nie wytrzymywał już takich ciężarów, a roznoszący się zapach pleśni przebijał się przez inne nieprzyjemne wonie tego budynku. Zdjął z ramion plecak i zaczął wykładać z niego pudełeczka z żywnością, koce, świeże igły i inne rzeczy, które mogłyby się znaleźć w "zestawie przetrwania". Dopiero, gdy poczuł, że plecak jest pusty zapalił fajkę i wolną dłonią sięgnął pod skruszały blat. Place zwinnie przedzierały się, próbując wyczuć charakterystyczne zagłębienie i w końcu trafił na to, czego szukał. Ukryty woreczek z używkami czekał na Maxa już od kilku dni, a było to jedyne miejsce, gdzie nastolatek miał pewność, że nikt go nie znajdzie. Schował co jego do plecaka i ruszył do innego pomieszczenia. Podziurawiony materac pachnący szczynami wciąż tam leżał i ślizgon usadowił się na ziemi tuż obok niego, odrzucając na bok całą resztę swoich rzeczy. Nie potrzebował wiele czasu, by od razu przygrzać, co przepił znajdującym się w piersiówce alkoholem. Przyszedł czas na zabicie rzeczywistości w najgłupszy możliwy sposób. Otoczony innymi ludźmi, którzy już dawno poddali życie siedział tam, od czasu do czasu "poprawiając sobie". Wiele działo się w jego umyśle. Telefon raz świecił jasnym blaskiem, gdy Max akurat z niego korzystał, a raz pozostawał całkowicie wyciemniony. Liczba nieodebranych prób kontaktu rosła, a on nie miał zamiaru jakkolwiek na nią reagować. To był jego czas. Jego tradycja. Jego upadek. Zdarzało się, że zamienił kilka słów z kimś, kto był nieco trzeźwiejszy i jeszcze jako tako kontaktował. Mimo swojego stanu wciąż wiedział, jak pomóc tym ludziom trafić w odpowiednią żyłę, czy nakarmić ich kawałkiem zimnego już indyka. Wbrew pozorom, nie był tam dla siebie. Właśnie obracał w rękach zużytą strzykawkę, która nosiła jeszcze ślady krwi i zastanawiał się, czy to faktycznie wszystko może być takie złe. W końcu ci, którzy leżeli teraz obok niego widocznie we własnym świecie, zdawali się być w błogim miejscu. Wiedział, że jest to błędne i bardzo złudne wrażenie, ale tego roku, gdy po raz pierwszy czuł się tu samotny jak nigdy, gdy nie słuchał znajomych obelg wylatujących z pięknych przed laty ust, zastanawiał się, czy przypadkiem nie przekonać się na własnej skórze, jak bardzo to wszystko ściągało na dno.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Spotkania biznesowe, kontrakty, podróże… Odnosił wrażenie, że zaraz zatonie pod stosem dokumentów i papierzysk, których nie zdążył pedantycznie porozkładać po odpowiednich szufladach masywnego, drewnianego biurka, a kolejna wycieczka świstoklikiem w przestworza zakończy się nieprzyjemnym skrętem żołądka. Koniec roku zbliżał się wielkimi krokami, a nadmiar obowiązków i niezałatwionych spraw mógł wykończyć nawet takiego pracoholika jak Morales. Kontrahenci zdawali się prześcigać w swej upierdliwości, wzbudzając w nim chęć mordu palącą od środka niczym ogień szatańskiej pożogi, chociaż równie dobrze jej źródło mogło tkwić w tej pieprzonej, grudniowej aurze, która jak zwykle boleśnie przypominała mu o rozerwanym na strzępy ciele Valerii. Drobniutkiej, wiecznie uśmiechniętej dziewczynki, której nie dano nawet szansy dorosnąć. Potrzebował odskoczni, czegokolwiek co odciągnie jego myśli od problemów i załagodzi zszargane nerwy, a ukojenia upatrywał przede wszystkim w wizytach Felixa, którego coraz częściej zamykał w uścisku własnych ramion, a nie ograniczającej i znienawidzonej przez niego klatce. Szmaragdowe ślepia patrzyły na niego przychylniej, od kiedy postanowił dać mu więcej swobody i przestrzeni, ale i usypiały jego czujność, która dała o sobie znać dopiero przed samymi świętami. Chłopak zjawił się wtedy w hotelu z kieszeniami wypchanymi galeonami po brzegi, zamawiając przy tym tyle towaru, że bez problemu poczęstowałby nim wszystkich swoich hogwarckich kumpli, a to na nowo rozbudziło w Paco pragnienie odzyskania kontroli i przymus roztoczenia nad nim opieki. Okoliczności wydawały się więcej niż podejrzane, wszak dzieciak winien spędzać święta z rodziną, w towarzystwie nadziewanego indyka i czekoladowego puddingu, a nie wysypywanych przed nosem kresek. Salazar miał opory przed wręczeniem mu takiej ilości prochu, ale ostatecznie zamiast odmówić, posłał za nim jednego ze swoich chłopaków, który miał go śledzić i na bieżąco informować o wszelkich jego poczynaniach. W tym czasie on sam udał się na umówione spotkanie z facetem, który zdecydował się wynająć salę i zorganizować prywatną imprezę w jego kasynie. - W takim razie jesteśmy umówieni. – Nie pamiętał, kiedy rozmowa tak bardzo mu się dłużyła. Ledwie uścisnął dłoń mężczyzny, spoglądając raz jeszcze na przekazany mu przez podwładnego adres, a potem teleportował się w pobliże Inverness, część drogi zmuszony pokonać pieszo. Minusy mugolskiej okolicy. W końcu dotarł na miejsce, przez dłuższą chwilę oglądając odrapane ściany meliny, które z pewnością nie napawały optymizmem, nasuwając na myśl same najczarniejsze scenariusze. Westchnął w duchu, przekraczając próg tej ruiny i krążył między kolejnymi pomieszczeniami w poszukiwaniu znajomej sylwetki Felixa, mając nadzieję że chłopak nie zdążył się nigdzie przenieść. Minęło parę minut, zanim go odnalazł. Pośród wszechobecnego brudu oraz smrodu stęchlizny, moczu i toksyny uwalniającej się przez wszystkie pory ciał leżących na podłodze narkomanów. Siedzącego obok obrzydzającego materaca, wpatrzonego jak w obrazek w obracaną między palcami strzykawkę. Nie podchodził bliżej. Chowając dłonie do kieszeni spodni, oparł się o wnękę w murze, w której to prawdopodobnie niegdyś osadzone były jeszcze drzwi, teraz zastąpione wyłącznie przez poplamiony, ukruszony fragmentami tynk. Pasował tu jak wół do karety, w swej jedwabnej, wzorzystej koszuli i miodowej marynarce, której rękaw zdążył już przybrudzić… nie wiadomo tak naprawdę czym, ale nie zamierzał się wycofać choćby o krok. - Confía en mí. No vale la pena. – Rzucił wystarczająco głośno, by zwrócić na siebie uwagę Felixa, w którego twarzy utkwił zresztą stanowcze, strofujące i... jakby odrobinę rozczarowane spojrzenie. Nie zważał w ogóle na innych, którzy prawdopodobnie i tak nie byli w stanie zrozumieć ich rozmowy, i to nie tylko ze względu na jej język, ale również i towarzyszący im stan otumanienia. Miał nadzieję, że chłopak nie zdążył jeszcze podjąć tej złej decyzji, a na jego przedramieniu nie znajdzie śladu po igle. Niezależnie od tego czy to rem w swej bardziej uzależniającej, ciekłej formie, czy mugolska heroina; to i tak cięższy kaliber niż przypudrowanie nosa. Granica, której nigdy nie powinien przekraczać. – Sé cuánto tienes y sé lo difícil que es resistir la tentación. – Wiedział jak ten lubi balansować na krawędzi i ile gramów nosi w swoich kieszeniach, a to rodziło niebezpodstawne obawy, że tym razem posunie się za daleko. – Nie powinieneś być sam. – Nie bez powodu nie chciał więc ryzykować i zostawiać go tutaj na pastwę losu, bo i ludzi wokoło, których teraz omiótł przelotnym, w jakimś stopniu wzgardliwym spojrzeniem, nie można było nazwać odpowiednim dla chłopaka towarzystwem. Felix mógłby równie dobrze połknąć całego rema, a i tak pewnie nikt nie zauważyłby, gdyby osunął się na ziemię ze spłyconym niebezpiecznie oddechem albo jego serce nagle zatrzymało swój rytm. Banda ćpunów zamknięta we własnym, bezemocjonalnym świecie, niewrażliwa na jakiekolwiek bodźce. Możliwe, że nad ranem któryś z nich by otrzeźwiał, przyłożyłby palec do jego szyi i ruszony wyrzutami sumienia wezwał pogotowie, ale wtedy byłoby już za późno. Paco nie zamierzał do takiej sytuacji dopuścić.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Spotkania z Paco przybrały zdecydowanie mniej burzliwy obrót, gdy jeden i drugi nieco odpuścił. Max mając galeony nie musiał już płacić za towar swoim ciałem i nie czuł się aż tak przedmiotowo, jak wcześniej. Musiał przyznać, że te zbliżenia naprawdę mu pomagały i sprawiały przyjemność, za którą gonił. Jak zwykle jednak nie pozwalał, by jakkolwiek wpływało to na niego emocjonalnie. Nie dopuszczał do siebie myśli, że może wywiązać się z tego jakiekolwiek przywiązanie, chociaż zdecydowanie czuł jakiś żal na myśl, że coś mogłoby mu odebrać tak korzystny i beztroski układ. Dziś jednak o tym nie myślał. Zamknięty w swoim narkotycznym świecie korzystał z tego pełnymi garściami udając, że wcale nie jest to ucieczka od bólu, który tak naprawdę będzie jeszcze większy, gdy nadejdzie zjazd podsycany nie tylko fizycznym bólem ale i dręczącymi nastoletnią głowę wyrzutami sumienia i obrzydzeniem xo samego siebie. Jak w transie obracał w dłoniach igłę, powoli zapominając po co tak naprawdę ją chwycił i do czego służyła. Mugolski narkotyk opuścił pojemniczek wprost do układu krwionośnego leżącego nieopodal mężczyzny i tylko ten symboliczny artefakt mógł wskazywać na to, że Max miał na ten temat jakiekolwiek przemyślenia. Nie zauważył pojawienia się nowej osoby w tym pierdolniku. Narkotyki w organiźmie Solberga działały swoje i chłopak trącił kontakt z rzeczywistością w dość znaczącym stopniu. Słowa, jakie po hiszpańsku padły z ust Salazara zdawały się dochodzić do Maxa z jakiegoś mistycznego uniwersum. Chłopak był wręcz przekonany, że słyszy głos swojej matki, która go w ren sposób poucza. -Jeb się. Akurat Ty nie masz nic do gadania. - Wymamrotał z nieobecnym wzrokiem jasno wskazującym na to, że kompletnie nie jarzy, co się odpierdala. -Wiesz o tym najlepiej, prawda? - Odpowiedział jeszcze szyderczo, bo jakim cudem było tu miejsce na podobne teksty, to ni chuja nie miał pojęcia, ale wiało mu to hipokryzją na kilometr. Dopiero, gdy słowa zmieniły się na angielski, Solberg odłożył brudną igłę na bok, podnosząc wzrok na stojącego w drzwiach Paco, choć nie do końca tak naprawdę go widział. Nie podobał mu się ten stan. Chciał pozbyć się tego chorego głosu sumienia, a sposób na to znał jeden. Sięgnął do kieszeni, ale zastał ram tylko rozczarowującą pustkę. Musiał więc ruszyć się do jednej ze swoich skrytek i ponownie zaopatrzyć. Nie było to jednak wcale łatwe. Podniesienie się z ziemi okazało się wysiłkiem, na który młody zniszczony organizm nie był teraz gotowy. Max zachwiał się, chwytając za parapet by jakoś utrzymać pion. Z tylko sobie znanych powodów na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, a następnie ślizgon zaczął kierować się w stronę schowanych przez siebie w pomieszczeniu obok używek. Jasność umysłu zdawała się na chwilę go nawiedzić, gdy zatrzymał się w pół kroku. Gdyby tylko było to możliwe, jego źrenice rozszerzyły by się jeszcze bardziej, gdy dotarło do niego, kto stoi w zniszczonej framudze. Paco był rąk odklejony od panującego tu klimatu, że Max był naprawdę gotów pomyśleć, że to kolejny narkotyczny omam. Nie mógł jednak panować nad rosnącymi w nim emocjami, a te zdecydowanie nie należały do tych pozytywnych. Jakimś cudem nagle wykrzesał z siebie prędkość i względną zwinność i w mgnieniu oka znalazł się tuż przy mężczyźnie. -Qué estás haciendo aquí? Vete a la mierda! - Wykrzyczał, jakby chciał odstraszyć jakaś wyjątkowo nieprzyjemną zjawę. Zdecydowanie nie chciał przyjąć do wiadomości, że Paco naprawdę może tu być, widzieć go w tym stanie i jeszcze próbować go z tego wyciągnąć. Ręka nastolatka odruchowo sięgnęła po ukryty sztylet, który wyciągnął przed siebie na tyle blisko Moralesa, na ile było to możliwe. Nigdy nie przychodził tu z różdżką, ale nie był o dziwo na tyle głupi, by pojawiać się w takiej okolicy całkowicie bezbronnym. Wiedział bardzo dobrze, że on może zostać równie łatwo zaatakowany tylko dlatego, że oddycha w towarzystwie czyjeś działki.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
- Akurat ja…? – Powtórzył ściszonym głosem zaraz za nim, wpatrując się w nieobecne, szmaragdowe ślepia, których piękno zostało teraz całkiem zdominowane przez bezkresną pustkę i towarzyszące dzieciakowi poczucie odrealnienia. Nie był nawet pewien czy Felix w ogóle kieruje swe słowa do niego, czy może do własnych, wewnętrznych demonów majaczących tuż przed nim jako wytwór poddawanej środkom odurzającym wyobraźni. Nie znał go na tyle, by wiedzieć kto inny mógłby być adresatem szyderczego tonu, ale odnosił wrażenie, że nie zdołał się przebić do jego świadomości, a rozpaczliwa bitwa w umyśle chłopaka toczy się zupełnie bez jego udziału, jakby w oderwaniu od otaczającej ich, szarej i brudnej rzeczywistości. Świadczył o tym nie tylko zagubiony, rozbiegany wzrok szesnastolatka, czy odrzucona teraz na bok, zabrudzona igła, ale przede wszystkim jego roztrzęsiony stan. Salazar nadal nie poruszył się z miejsca, obserwując jak Felix gorączkowo przeszukuje kieszenie, najprawdopodobniej w nadziei na odnalezienie kolejnej dawki narkotyku, a potem wstaje z niemałym wysiłkiem tylko po to, by zaraz stracić równowagę i zatoczyć się na pobliski parapet. Wymalowany na chłopięcej twarzy z niewyjaśnionego powodu uśmiech jedynie przelewał falę goryczy, dodając temu obrazowi jeszcze bardziej przygnębiających odcieni. Przykro było patrzeć na to, jak się męczy. - Te estoy vigilando. – Paco zachowywał spokój, chociaż jego brew uniosła się mimowolnie w niemym wyrazie zaskoczenia, kiedy Felix nagle wykrzesał z siebie ostatki sił i doskoczył do niego ze zwinnością, o którą obecnie by go nie posądzał. Teraz mógł przynajmniej bliżej przyjrzeć się jego pogrążonej w gniewnym transie twarzy, jednak trudno było wyczytać cokolwiek z głębi jego spojrzenia. Wydawało się ono niewzruszone i beznamiętne, nawet jeżeli w duszy kotłował się ogrom sprzecznych ze sobą emocji. Nie wiedział czy bardziej chłopakowi współczuje, czy może bardziej jest na niego wściekły, ale jednego nadal był pewien: nie zamierzał zostawiać go tutaj samego. – ¿Crees que puedes protegerte con esto? – Rzucił nagle kpiąco, najwyraźniej pozwalając swej złości zwyciężyć w tej nierównej walce. Rozumiał pogoń za adrenaliną, nawet za bólem, ale wkurwiał go ten jego kompletny brak rozsądku i poszanowania dla wartości życia, a to jak żałośnie teraz wyglądał, wzbudzało w nim wszystko to, co najgorsze. Niektórzy nie mieli takiej szansy, brutalnie im ją odebrano, a ten tutaj gotów był ją zmarnować w imię czego? Kilku chwil spędzonych w świecie pozbawionym trosk, bo brakowało mu odwagi, by stawić im czoła na trzeźwo? Gwałtownym ruchem chwycił jego nadgarstek, niespodziewanie przyciągając do siebie jego dłoń i przesuwając ją wzdłuż własnego ciała, kiedy tylko poczuł, jak ostrze zagłębia się w skórze. Nie na tyle głęboko, żeby naruszyć narządy wewnętrzne, ale wystarczająco, by pozostawić po sobie szramę i zabarwić materiał koszuli intensywną czerwienią. Rysy twarzy Moralesa ściągnęły się w cierpiętniczym grymasie, ale właśnie tego mu było teraz trzeba. – Puede que ames el dolor, pero realmente no sabes lo fácil que es cruzar la línea. – Wydusił jeszcze, nim posunął się o krok dalej, zaciskając całą dłoń na ostrzu jego sztyletu, jakby chciał mu pokazać, że nie cofnie się przed niczym, żeby go stąd wyciągnąć, a przybrana przez chłopaka defensywna postawa i najwyraźniej marne środki ostrożności są niewiele znaczącą ułudą. – Podría matarte con mis propias manos. No seas ingenuo. – Nie miał pojęcia na ile jego słowa w ogóle są w stanie do chłopaka dotrzeć, ale miał nadzieję, że widok skapującej spomiędzy jego palców krwi otrzeźwi go do tego stopnia, by zdołał zrozumieć, że nie jest tu bezpieczny. Broń, którą dysponował nie czyniła żadnej różnicy i pewnie nie wywarłaby nawet wrażenia na tych, którzy nie mieli nic do stracenia. Wystarczyłoby, by Felix zdradził, że ma więcej towaru, a niewykluczone, że któraś z tych szumowin jego własną kosę wbiłaby mu pod żebra. - Nos vamos. Afuera. Ahora. – Niemal warknął, wprost w jego usta, nie dopuszczając choćby grama sprzeciwu. Nadal zresztą otulał dłonią trzymany przez niego nóż, jakby przyzwyczaił się do uczucia wrzynającego się w skórę brzeszczotu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
W życiu nie chciałby znaleźć się na miejscu Paco i obserwować siebie, czy kogoś bliskiego w podobnym stanie. Wystarczająco już w życiu widział, gdy przychodził tutaj odwiedzać matkę, a raczej sprawdzać, czy ta jeszcze żyje. Nie było to łatwe, ale czuł wobec niej jakiś chory obowiązek, a sumienie nie pozwalało chłopakowi tak po prostu kobiety zignorować, choć bardzo tego chciał. Oprócz szkoły życia i nauki hiszpańskiego tak naprawdę nie zawdzięczał jej nic, bardzo rzadko nazywając ją nawet matką. W ogóle za bardzo o niej nie wspominał, a tylko nieliczni, a właściwie najbliżsi przyjaciele, wiedzieli jaka naprawdę pojebana była sytuacja rodzinna chłopaka. Wściekłość jeszcze bardziej urosła w nastolatku, gdy Paco bez żadnych skrupułów przyznał, że go szpiegował. Rozbiegane oczy Solberga wskazywały, że ten nieco wrócił do rzeczywistości, ale wciąż był nie do końca obecny umysłem, dlatego trochę zajmowało mu przetwarzanie tego, co się wokół działo. -Estás jugando al policía? Ríndete. - Prychnął, nie wiedząc jak dać upust temu, co czuje. Gdzieś w głębi duszy wiedział, że Salazar nie zaprowadzi go raczej na komisariat, a z drugiej strony ta opcja wcale nie byłaby dla nastolatka najgorsza. Komisarz na pewno ucieszyłby się z nowego napływu gotówki, czy rehabilitacji dla szwagierki, która ostatnio przechodziła poważną operację. Przynajmniej Kolbergowie wiedzieliby, gdzie jest Max i szybciej mieliby go w domu. -Quizás... - Warknął, bo nie uważał, by Paco powinien się tym interesować. Powinien stąd spierdolić i zostawić go samego, a nie wpierdalać się z butami w najbardziej prywatną część życia Maxa. Nie miał do tego prawa. Zdecydowanie. Tego, co Morales zrobił ni chuja się nie spodziewał. Był na tyle znieczulony, że nie poczuł za bardzo uścisku na nadgarstku, ale widok krwistoczerwonej plamy pojawiającej się na koszuli mężczyzny obudziła w Solbergu coś, czego w życiu nie chciał doświadczać. Szczególnie teraz. Ciało nastolatka zaczęło drżeć, gdy obrazy z przeszłości pojawiły się w jego głowie, a wolna ręka automatycznie ruszyła w stronę własnej szramy pod żebrem, nerwowo uciskając ją i drapiąc. Nie dochodziły do niego słowa Paco, gdy zamiast mężczyzny przed oczami miał gigantyczny pożar i czuł ostry ból w okolicach własnego serca. Nie miał siły wyrwać się Paco z objęć. Nie miał nawet siły wydusić z siebie słowa. Po prostu stał tam, w tym żałosnym stanie i jedyne co jeszcze potrafiło do niego dotrzeć, to zalana krwią klatka piersiowa, której obraz wyolbrzymiał jego przećpany mózg. -Déjame! - Krzyknął, nie do końca do Moralesa, a bardziej do demonów przed jego oczami, choć widocznie podjął jakąś walkę. Kapiąca z dłoni Moralesa krew brudziła tę, należącą do nastolatka, co jeszcze bardziej podsycało jego atak paniki, tak pięknie metaforycznie nawiązując do największej tajemnicy i największego lęku jakie w sobie nosił. Czuł, jak nogi się pod nim uginają. Czuł, że zaraz osunie się na ziemię i nie może nic na to poradzić. - Déjame aquí. - Powiedział już zdecydowanie słabiej, choć nadal nie miał zamiaru opuszczać tej rudery, która paradoksalnie wyglądała teraz jak jego bezpieczna przystań.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Widział w swoim życiu wystarczająco wiele złego, by przetrawić malujący się przed nim obraz nędzy i rozpaczy i trwać w tej plugawej, odpychającej scenerii w bezruchu, nawet jeśli czasami wolałby zamknąć oczy i udawać, że pewne zdarzenia nigdy nie miały miejsca. Na wiele z nich nie miał wpływu, ale kiedy tylko mógł, stawał w szranki z bezlitosnością losu, starając się zarazem przerwać jego niszczycielską passę. Tak jak i teraz, gdy za wszelką cenę próbował wyrwać Felixa z jego objęć, nie chcąc pozwolić, by ten upadł na samo dno. Nie bawił się w pieprzoną policję, nie zamierzał też odprowadzać go na komisariat… mówiąc zupełnie szczerze, działał instynktownie, bo i nie miał czasu przygotować żadnego sensownego planu. Ot, utkwił wzrok w rozszerzonych, szmaragdowych źrenicach, jakby liczył na to, że kryje się w nich odpowiedź na wszystkie nurtujące go wątpliwości. Niewykluczone, że tak właśnie było, ale czy miał szansę je poznać? Nie zareagował na pytanie chłopaka, ani tym bardziej na jego przepełnione złością powarkiwanie, zamiast tego decydując się na dość zaskakujące i drastyczne w swym wyrazie zagranie. Napawał się własnym bólem, pozwalającym mu odzyskać pełnię koncentracji, ale i tak nie spuszczał wzroku ze swojego towarzysza, mając nadzieję że przynajmniej ten widok przedrze się do jego świadomości. W pewnym sensie osiągnął swój cel, chociaż bijący intensywnością szkarłat, rozlewający się z czasem coraz szerzej po jego koszuli, wywarł jeszcze większy wpływ na wyobraźnię Felixa, niż mogłoby mu się na początku wydawać. Całe jego ciało nagle zadrżało w niemym lęku, podsycanym jeszcze przez uderzający do głowy narkotyk, a chłopięca dłoń powędrowała w okolice żeber, gorączkowo uciskając materiał ubrania. Paco potrzebował chwili, by połączyć fakty i przypomnieć sobie o widniejącej na jego skórze bliźnie. Nadal nie wiedział, jak dokładnie powstała, ale szybko zrozumiał, że demony z przeszłości rzuciły się na chłopaka ze zdwojoną siłą. Wcześniej jeszcze apodyktyczne, ogniste spojrzenie Salazara zdawało się teraz wypalone do cna, a ogarniająca go fala wściekłości ustępowała miejsca współczuciu. Nie był w stanie dalej unosić się gniewem. Nie w obliczu słabości i strachu tego dzieciaka, które niemalże fizycznie odczuwał przez pory własnego ciała. – No puedo. – Mruknął ściszonym głosem, przez moment obserwując jeszcze ten akt desperacji i beznadziei, aż wreszcie wyszarpnął z jego dłoni nóż, skrywając go w kieszeni marynarki, i objął chłopaka swoim ramieniem, ani myśląc o wypuszczeniu go ze stanowczego uścisku. – Todo va a estar bien. Lo prometo. – W międzyczasie wyszeptał na jego ucho. Nie dbał o to czy chłopak zacznie się wyrywać; i tak trzymał go mocno, najpierw wyprowadzając z tej ruiny, potem kierując w głąb zacienionej, opustoszałej alei. Nie był pewien czy teleportacja w jego stanie nie przyniesie więcej szkód niż korzyści, ale nie widział innego wyjścia. Wolał, żeby chłopak wyrzygał się na perski dywan w jego salonie niż został tu choćby minutę dłużej. Może nawet byłoby lepiej? Przynajmniej wyrzuciłby z siebie choćby część tej toksyny, która skutecznie wyżerała go od środka. Po chwili dało się słyszeć głośny trzask i obaj wylądowali na podłodze hotelowego pokoju. Paco stęknął z bólu, odruchowo łapiąc się za rozcięty brzuch, ale póki co nie miał czasu zająć się swoimi ranami. Zamiast tego odłożył sztylet na stół, zrzucił z siebie marynarkę i zaczął rozpinać guziki koszuli Felixa, co w obecnych okolicznościach nie wychodziło mu wcale najlepiej. Sam był roztrzęsiony jak diabli, toteż przeklął głośno w swym ojczystym języku, ostatecznie odstawiając tylko na bok ich buty, po czym wciągnął chłopaka w ubraniu do prysznicowej kabiny, mając nadzieję, że zimna woda choć trochę pomoże mu odzyskać zmysły. Plecami oparł się o zdobione kafelki naprzeciw niego, czując jak materiał koszuli przykleja się do świeżej jeszcze rany. – ¿Qué mierda era ese lugar? – Wreszcie przerwał milczenie, jednak nie pytał o to co zobaczył. Budynek w rozsypce, banda leżących w brudzie i szczynach ćpunów. Nie był ślepy. Pytał dlaczego i co znaczyło to miejsce dla niego.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Po części Paco wywołał to, co chciał, choć pewnie nie spodziewał się tak mocnej reakcji. Roztrzęsiony Max nie był w stanie powiedzieć czegokolwiek, a tym bardziej mocno zareagować. Stał tam, trzęsąc się jak galareta, a oczy zaszły mu łzami, gdy jedyne co dochodziło do niego z rzeczywistości to lejąca się krew. Palce nastolatka coraz mocniej wbijały się w jego skórę na klatce piersiowej i choć przez koszulkę nie było tego widać, zostawiały na ciele Solberga charakterystyczne rany, poniekąd zlewające się z istniejącą od kilku lat blizną. Nie czuł jednak tego znieczulony narkotykami, a przez to jeszcze mocniej wciskał paznokcie pod żebra, by poczuć ten słodki ból, który sprowadzi go jakkolwiek na ziemię. Wszystko to jednak było na nic. Pokręcił głową, na słowa Paco, które ledwo doszły do jego świadomości. Nie chciał żadnych obietnic i wiedział, że cokolwiek ten sobie wyobraża, nie będzie dobrze. Zresztą Max nie chciał zmieniać tego stanu rzeczy. Dopóki Morales się tu nie pojawił, wszystko było w porządku. To jego jebane kozactwo i lecąca z ran krew wszystko spierdoliła, a nie to, że ślizgon był napruty jak pojeb. W tym problemu zdecydowanie nie widział. Nie chciał stąd iść. Chciał dogrzać, zaszyć się w kącie i najlepiej zdechnąć, albo chociaż przeczekać na haju dopóki nie będzie znów gotów stawić czoła rzeczywistości. Tak było zawsze i nie widział powodu, by tę tradycję zmieniać. Problem był jednak taki, że nie miał siły walczyć z Salazarem. Poczuł coś dziwnego, gdy mężczyzna objął go ramieniem, a następnie poczuł dość spory wkurw, gdy siłą zabrał go do hotelu. Ta gwałtowna zmiana miejsca połączona ze stanem nastolatka i jego chorobą lokomocyjną sprawiła, że Max od razu padł na kolana i zwrócił cokolwiek akurat było w jego żołądku, choć w większości była to żółć, bo cokolwiek Solberg zjadł na Wigilijną kolację zdążyło się już strawić. Bezwładnie dał Paco rozpiąć sobie koszulę, choć naćpany umysł miał swoje wizje i na twarzy Maxa pojawił się prowokacyjny, choć wciąż mocno nieobecny uśmieszek, który równie szybko zniknął, gdy nastolatek został wepchnięty pod prysznic i poddany działaniu lodowatej wody. -CO TY KURWA ROBISZ?! - Wydarł papę na Salazara, bo nie było to zbyt przyjemne doświadczenie, ale trzeba było to mężczyźnie oddać, że przynajmniej trochę Maxa otrzeźwiło. Nie do końca, co byłoby cudem biorąc pod uwagę to, ile towaru w siebie wepchnął tego wieczoru, ale zdecydowanie potrafił już odróżnić rzeczywistość od omamów i nawet jakoś się z nią skontaktować. -¿Es la primera vez que ves a un drogadicto? - Zapytał jak zwykle mijając sedno tego, co Paco miał na myśli. Nie miał zamiaru się tłumaczyć, a już na pewno nie przyznawać, że w tej ruderze spędził pierwsze kilka lat życia nim opieka społeczna oddała go w ręce kogoś kompetentnego. -No me sigas nunca más. - Warknął, próbując wyjść spod prysznica, bo nie miał zamiaru dawać się tak bezczelnie otrzeźwić. Nie było to łatwe zadanie, bo ponownie się zachwiał, ale był na tyle zacięty, by próbować dalej. Byle jak najszybciej opuścić to miejsce i znów przyćpać.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie spodziewał się tak drastycznej reakcji, to prawda, ale nie miał nawet czasu zastanawiać się czy popełnił błąd. Działał instynktownie, bo choć nie pierwszy raz w życiu miał do czynienia z ćpunami, tak nigdy wcześniej nie zależało mu, by któregokolwiek z nich próbować wyciągnąć z kopanego własnymi rękoma, żyłami i nosem grobu. Mimo że narkotyki płynęły w krwiobiegu Felixa, a nie jego, to sam nie myślał trzeźwo, kierowany wzbierającą się w nim wściekłością i rozżaleniem, które tylko nabierały na sile, kiedy szmaragdowe ślepia zaszkliły się łzami, a całe ciało chłopaka trzęsło się jak liść na wietrze. Prawdopodobnie nie w pełni świadomie pogorszył jego stan, rozbudzając demony z przeszłości i makabryczne obrazy przemykające przed jego oczami niczym kalejdoskop, ale czy miało to teraz większe znaczenie? Pamiętał to jego nieobecne spojrzenie, na które natrafił na samym początku spotkania w melinie. Chłopak już wtedy ledwie co kontaktował, a nie wyglądało na to, by zamierzał kończyć wieczór przedwcześnie. Paco wiedział ile ma przy sobie towaru, wszak sam mu go sprzedał, a że noc była długa… ani myślał ryzykować, zdając się na jego silną wolę, w której istnienie niebezpodstawnie zresztą powątpiewał. Kiedy wylądowali w hotelowym pokoju, dzieciak niemal od razu padł na kolana i zarzygał jego drogocenny, ściągany na specjalne zamówienie dywan, o co normalnie pewnie by się wkurwił niemiłosiernie, ale teraz przewrócił jedynie oczami z niedowierzaniem. Podobnie zresztą jak na prowokujący uśmieszek Felixa, który nawet anioła namówiłby do złego, gdyby tylko był prawdziwy. Pierdolony bałagan. Przynajmniej chłopak nie miał sił się szarpać, co zdecydowanie ułatwiło mu zadanie. Wepchnął go do kabiny, dołączając zaraz po nim, bo i jemu potrzeba było chyba wylania wiadra lodowatej wody na pękający od nadmiaru wrażeń łeb. Myślał, że chociaż chwilę odetchnie, ale gdzie tam… w uszach zaraz wybrzmiał mu krzyk towarzysza, który najwyraźniej wytrzeźwiał na tyle, by być w stanie wyskoczyć do niego z mordą. Niewdzięczny skurwiel. – Te salvo de ti, maldito tonto. – Nie podnosił głosu, ale nie zdołał też powstrzymać opryskliwego tonu, który sam cisnął mu się na usta. Przez moment myślał nawet czy nie żałuje swojej decyzji, ale wystarczyło że znów zatonął w tych jego szmaragdowych ślepiach, by utwierdzić się w przekonaniu, że zrobiłby to samo raz jeszcze. - Sí, vi muchos de ellos y sé cómo terminan. ¿De verdad quieres morir, ni siquiera llegar a los diecisiete? – Mruknął już spokojniej, nie chcąc podburzać i tak napiętej atmosfery. Nie mógł jednak pozwolić mu odejść. Jak sam Felix powiedział, nie był pierwszym ćpunem, którego w życiu widział. Domyślał się, gdzie tak bardzo go ciągnie, a kolejna dawka w tym stanie mogłaby okazać się również jego ostatnią. Nie przebierał więc w środkach. Po prostu szarpnął jego przedramię i na powrót uderzył jego plecami o ścianę, dłoń zaś ułożył na kafelkach, tuż przy jego barku, żeby odgrodzić mu drogę ucieczki. – Stój tu, do kurwy, i chociaż raz mnie posłuchaj! – Ponownie warknął mu w twarz, nie mogąc utrzymać emocji na wodzy. Gwałtownym ruchem złapał drugą dłonią za jego szyję, dość mocno, nie na tyle jednak by go poddusić, a potem chyba nie do końca spodziewanie również dla samego siebie, zamknął jego usta w ognistym, ale jednocześnie jakby wypełnionym czułością, pocałunku. – No soy tu enemigo aunque no te sientas así. – Wyszeptał mu na ucho, zanim wyswobodził go ze swojego uścisku. W końcu wyszedł z kabiny jako pierwszy, sięgając od razu po swoją różdżkę, by wysuszyć ich ubrania, a później wyczyścić także zabrudzony dywan. Rozcięta sztyletem ręka nadal piekła go jak diabli, podobnie jak i szrama pod żebrami, ale i tak nim zabrał się za lizanie własnych ran, polał sobie szklankę whiskey i odpalił papierosa. – Puedes pelear conmigo pero no te dejaré ir y no te daré ninguna droga. – Rzucił stanowczo, upijając łyka gorzkawego trunku, a po tym usiadł ze szklanką na kanapie, jakby nigdy nic. Przetrzymywał Felixa jak więźnia, zapewne nie mając do tego żadnego prawa, ale cóż… z prawem jakoś nigdy nie było mu po drodze. Poza tym wolał złamać kilka przepisów niż dać się temu chłopakowi zaćpać na śmierć.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Faktycznie towaru Max miał jakby planował zaćpać się w godzinę, ale mimo że na to nie wyglądało, potrafił wyznaczać sobie pewne granice. Nie brał całego towaru do meliny i zawsze to, co miał przy sobie rozkładał po różnych kryjówkach wiedząc, że gdy osiągnie już pewien stan, praktycznie niemożliwym będzie dla niego dobranie się do kolejnej działki. W umyśle nastolatka brzmiało to nawet logicznie, a jeśli kiedyś by zawiodło... Cóż, nie od dziś było wiadomo, że uwielbiał balansować nad przepaścią, a w te grudniowe wieczory robił to wyjątkowo zuchwale. Za zniszczenie dywanu Morales mógł winić tylko i wyłącznie siebie. Gdyby zostawił nastolatka w spokoju, ale sprowadził tutaj jakąś bardziej cywilizowaną drogą, to nic podobnego by się nie stało, a ślizgon miałby jeszcze dobre kilka godzin nim zacznie oglądać zawartość swojego żołądka. Jak widać jednak nie było mu to dane, a zamiast brudu, smrodu i ubóstwa czekała go noc w luksusowym hotelu i lodowaty prysznic. -No necesito un salvador! - Warknął znowu, bo według nastolatka, Paco zjebał już po całości. Nie dość, że przerwał mu staczanie się w ramiona śmierci, to jeszcze miał czelność śledzić go i naruszyć tak bardzo prywatną przestrzeń, jaką była tamtejsza ruina. Pierdolony skurwysyn. -Dieciseis, diecisiete.... ¿Qué diferencia? - Zapytał jakby naprawdę miał na to srogo wyjebane. Wiek nigdy nie miał dla niego znaczenia, co było widać chociażby po tym z jak bardzo różnorodną demograficznie społecznością sypiał. Raz była to jakaś młoda uczennica, a innym razem uwielbiający kontrolę osiemnaście lat starszy mężczyzna. Solberg z autopsji wiedział, że czasem ktoś w jego wieku może mieć za sobą tyle, że nie jeden dorosły nie ma tylu wpisów w swoim CV. Nie mógł nic zrobić, gdy po raz kolejny został jebnięty o ścianę. Ból w plecach rozniósł się niczym prąd po układzie nerwowym nastolatka, co dało mu pewien rodzaj ulgi i na powrót chwilowo sprowadziło na ziemię. Gdyby mógł, chętnie by Paco przypierdolił, ale niestety wciąż niezbyt był w stanie. Podbródek Maxa mimowolnie się uniósł, gdy dłoń Salazara ujęła młode gardło. Solberg czekał na to, co wydarzy się dalej bo o ile znał upodobania mężczyzny, nie był pewien, w którą stronę to wszystko teraz idzie. Nawet gdyby chciał, nie był w stanie mu odpowiedzieć, więc jak tamten sobie zażyczył, stał tam i słuchał. Pytaniem było tylko, ile ze słów Paco miało do niego naprawdę dotrzeć. Nie spodziewał się jednak pocałunku, który nastąpił. Było w nim więcej czułości niż by jakkolwiek zakładał po obecnej sytuacji. Max został na tyle zaskoczony, że nie miał czasu by zinterpretować ten moment i jakkolwiek na niego zareagować, a przynajmniej świadomie, bo na zdecydowany dotyk warg, a następnie ciepły oddech i szept w okolicach swojego ucha, ciało nastolatka reagowało instynktownie, jeszcze dodatkowo pobudzone krążącymi w organizmie narkotykami. Gdy Paco go puścił i wyszedł z kabiny, Max osunął się po chłodnej ścianie prosto na zimny brodzik, jakby ta ostatnia chwila do reszty wypompowała z niego energię pozwalającą mu chociażby ustać w miejscu. Wodził oczami za oddalającą się sylwetką z większym głodem i tęsknotą patrząc na pojawiającą się w dłoni Moralesa szklanką Whisky niż na samego mężczyznę. -Maldito hipócrita! - W końcu zebrał się, by ponownie go wyzwać. Opierając się o ścianę wstał i w końcu opuścił brodzik, choć kosztowało go to sporo wysiłku. -Tu mismo me los vendiste. No puedes mantenerme aquí porque tienes en un capricho - Głód adrenaliny i samych narkotyków był na tyle silny, że Max wciąż próbował walczyć o swoje. Przećpanym wzrokiem patrzył na rozwalającego się na kanapie Paco szukając sposobu na wydostanie się z tej pojebanej sytuacji. -¿Qué quieres en su lugar? ¿Debería hacerte una mamada? - Walczył. Desperacko walczył, o czym świadczyły ostatnie słowa. Nigdy wcześniej tak bezpośrednio nie podchodził do sprawy. Poza ich pierwszym spotkaniem w hotelu, ich spotkania nie przypominały już transakcji biznesowych, ale teraz sytuacja znów się odwróciła, gdy nastolatek szukał ceny swojej wolności.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie znał jego magicznych sposobów, nie wiedział także o ukrywaniu towaru przed sobą samym, ani wyznaczaniu nieprzekraczalnych granic, chociaż nawet gdyby był ich świadom, trudno powiedzieć na ile oszacowałby silną wolę Felixa i towarzyszące podobnym praktykom ryzyko. Nie musiał się nad tym zastanawiać, bo i tak oceniał go jedynie przez pryzmat tego, co mógł zobaczyć na własne oczy, a ten obraz nijak nie napawał go ani optymizmem ani niezłomną wiarą w chłopięcy umiar. Kiedy spotkał go po raz pierwszy, w obskurnym zaułku w pobliżu nokturnu, każdy jego mięsień drżał w niemym błaganiu o życiodajną dawkę narkotyku. Podczas kolejnej wizyty dzieciak nie zawahał się zapłacić własnym ciałem za dragi. Przełom listopada i grudnia zdawał się spokojniejszy, a nawet obfitował w wiele przyjemnych, pozbawionych udziału narkotyków spotkań, ale Paco nie był naiwny. Nawet jeżeli zawładnęło nim rozczarowanie, tak nie zdziwiło go to, że znalazł Felixa w melinie, a ten krótki okres względnej trzeźwości okazał się jedynie ciszą przed nadchodzącą burzą; i przed tym desperackim spojrzeniem i wściekłością, jaką teraz chłopak próbował na niego wylewać. Po tym wszystkim nie miał nawet najmniejszych podstaw, by pokładać w nim choćby krztę zaufania, a chociaż nie był jego ojcem i nie miał żadnego prawa go tutaj przetrzymywać, ani roztaczać nad nim opieki, to i tak nie zamierzał odpuścić. Nie odpowiadał na jego zaczepki i wyrzuty, najpierw zamykając jego usta w pocałunku, - którego znaczenia chyba sam nie potrafiłby dookreślić, i to pomimo zachowanej trzeźwości umysłu - potem zaś zajmując się ogarnięciem wszechobecnego bałaganu. Nieważne jakich słów Felix by nie użył i w jaką furię by nie wpadł, i tak nie miało to większego wpływu na decyzję Moralesa. Mógł sobie dalej szczekać, nie było sensu dyskutować z ćpunem. Paco nie miał pewności czy ten w ogóle go słuchał. Zresztą, nawet jeśli słuchał, to nie rozumiał albo nie był w stanie zrozumieć. Milczał więc, dla ukojenia nerwów sącząc whiskey i racząc płuca nikotyną. Wreszcie przytrzymał też merlinową strzałę pomiędzy ustami i zacisnął palce na rękojeści różdżki, kierując jej koniuszek w stronę poranionej dłoni, którą uleczył jednym prostym zaklęciem. Po tym rozpiął guziki koszuli, żeby zająć się również szramą na brzuchu, ale w jej przypadku niestety nie miał już tak wiele szczęścia. Osikowy kawałek drewna nijak nie współgrał z magią uzdrawiania, a przy drugiej próbie rzucenia czaru z tej dziedziny postanowił wyrazić swój bunt. – Mierda. – Przeklął tylko pod nosem, kiedy nagle w jego uszach ponownie wybrzmiał krzyk Felixa. Można by odnieść wrażenie, że dał się sprowokować, ale tak naprawdę nie zareagował wcale złością. Wręcz przeciwnie, ze spokojem zaciągnął się tytoniowym dymem, znowu mocząc usta w alkoholu i dopiero po tym odłożył szklankę, spoglądając w górę na twarz swojego więźnia gościa. – Quizás estás en lo cierto. – Przyznał łagodnym tonem, szczerze wyznając winy, bo i miał na uwadze to, że zapewne chłopak i tak nie będzie niczego nad ranem pamiętał. – Tal vez soy un hipócrita y me preocupo por ti solo por mi egoísmo. – Wstał, żeby zdjąć z siebie koszulę i poszukać w szufladzie jakiegoś bandaża, którym tymczasowo mógłby owinąć rozharataną skórę pod żebrami. – Pero no quiero perderte. Entonces, ¿realmente importa? – Nie odwrócił się nawet w jego stronę, kiedy ocierał nadal sączącą się powoli krew i opatrywał ranę zadaną ostrzem sztyletu. Dotykając jej, przeklął znowu i mimowolnie syknął z bólu, a dopiero potem zbliżył się do Felixa, łapiąc w palce jego podbródek. – Puedo hacer lo que quiero. – Patrzył bezczelnie wprost w jego szmaragdowe oczy, ale zaraz pokręcił ze zrezygnowaniem głową, nie wierząc w to co właśnie słyszy. – No, no deberías. Deja de pelear y vete a dormir, por el carajo. – Rzucił wkurwiony, chociaż domyślał się, że jego słowa mogą w obecnych okolicznościach zdać się na niewiele. Musiał po prostu wykrzesać z siebie tę cierpliwość, pozostając jednocześnie niewzruszonym na jego błagania. Miał nadzieję, że pomoże mu w tym kolejna szklaneczka whiskey i kolejny, ledwie odpalony po poprzednim papieros.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Paco nie wiedział, bo skąd miał wiedzieć? Choć spotykali się nie pierwszy raz tak naprawdę wiedzieli o sobie bardzo mało. Max nie był wylewny i skutecznie ignorował każde pytanie, które w jego opinii jakkolwiek zahaczało o prywatę, a i niespecjalnie wypytywał Moralesa o jego życie poza tym, że lubi obracać nieletnich i handluje dragami. Ślizgon widział w tej relacji raczej coś powierzchownego i jak zawsze bał się jakiegokolwiek otworzenia na sprawy bardziej wrażliwe, a tych w jego życiu było więcej niż tych błahych, o których mógłby opowiadać bez zagłębiania się w swoją skomplikowaną historię. Istnienie zaufania w tej relacji byłoby niezaprzeczalnie nielogiczne. Ćpun i diler, normalnie ekipa której można uwierzyć w każde słowo i powierzyć niemowlaka do opieki. Max wręcz zawiódłby się na Paco, gdyby ten bezgranicznie mu ufał. Na szczęście koleś miał więcej rozumu, choć akcja ze śledzeniem go, bardzo mocno wytrąciła Maxa z równowagi szczególnie w tak ważnym dla niego dniu. Nie mówił nic, gdy Paco zajmował się swoimi ranami. Nawet gdyby chciał, kompletnie nie był w stanie mu pomóc. Przynajmniej nie przy pomocy magii, która w rękach nastolatka jakoś nie do końca chciała robić to, co powinna. W mugolskiej pierwszej pomocy był zdecydowanie lepszy i często nawet porobiony potrafił zadbać o większość ćpuńskich ran, w które wliczały się także liczne przecięcia. Nie bez powodu wraz z kocami i jedzeniem przynosił do meliny apteczkę. Wiedział, że zawsze będzie ktoś, komu przyda się ta odrobina pomocy. -En este caso, eres un maldito idiota. Estás perdiendo el tiempo. - Nie zauważył, że Paco właśnie powiedział coś, czego w życiu Max nie spodziewał się usłyszeć. Nastolatek nie potrafił zrozumieć, jak komukolwiek może na nim zależeć nawet z najbardziej egoistycznych i popierdolonych pobudek. Uważał się za bezwartościowego śmiecia i jakby nie było pokazywał się Salazarowi od najgorszej strony, więc tym bardziej nie rozumiał, jak ten może wypowiadać podobne słowa. -Importa si quieres tratarme así. Seguirme y secuestrarme solo evitará que me vuelvas a ver. - Czy groził mu w tej chwili, korzystając z tego co Paco przed chwilą powiedział? Zdecydowanie i z pełną (no może nie) świadomością, tak. Próbował jednak walczyć doskonale wiedząc, że potrzebuje więcej. Po tym wszystkim nie miał ochoty jeszcze przeżywać zjazdu, a jeśli znowu nie przygrzeje, tak właśnie miał się ten wieczór skończyć - bólem głowy, zimnym potem, okropnym dołem i niemożliwymi do opanowania nudnościami. Próbował się wyszarpnąć, gdy palce Paco ujęły jego podbródek, ale chwyt był zbyt pewny, a ruchy nastolatka wciąż nie miały pełnej mocy. Spojrzał więc wyzywająco w tęczówki Moralesa, jakby dając mu do zrozumienia, że przyjmie każdy cios, nie dając mu satysfakcji z ugięcia się. -Te gustaría. - Wysyczał tylko, bo nie miał zamiaru dawać kolesiowi złudzeń, że może sobie pogrywać z nim jak chce. Już raz dał Paco do zrozumienia, że nie ma zamiaru być jego zabawką i nawet teraz, gdy dosłownie sekundy później oferował mu seks w zamian za wolność, stał przy swoim postanowieniu. Z jakąś dziwną i tylko jemu znaną logiką, ale stał i nie miał zamiaru tak łatwo zmienić zdania. -¡Déjame ir! Saldré y tendrás tu tranquilidad. Quiero ir a casa. Ahora! - Nie w głowie było mu spanie. Zresztą narkotyki w jego organizmie i tak by mu na to nie pozwoliły. Chciał po prostu opuścić ten pierdolony hotel i wyjść. Nie miał zamiaru tłumaczyć, że melina też była jego domem i to tam najchętniej by się znów zaszył. Im mniej Paco wiedział, tym najwyraźniej Max mógł bardziej cieszyć się wolnością i nie bać, że ten znowu wyskoczy gdzieś zza rogu i karze wytrzeźwieć. Diler, który odtruwa swoich klientów, tego jeszcze na oczach Maxa nie grali.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Od samego początku relacje pomiędzy nimi bazowały na powierzchownych, można by nawet rzec że toksycznych podwalinach, niemających z pewnością niczego wspólnego z zaufaniem i bezinteresownością. Prędzej należałoby je ująć w ramy przypadkiem zawiązanego układu, w którym każda ze stron osiągała własne cele i korzyści. A jednak… nawet jeśli zdawało się nie łączyć ich nic więcej poza interesami, tak ich spotkania obfitowały w intensywne, burzliwe emocje, od których to z czasem coraz trudniej było się odciąć. Przywiązanie to zbyt wielkie słowo, ale powoli obaj padali ofiarą głupiego przyzwyczajenia, bolesnego acz przyjemnego nawyku, z którego żaden nie chciał chyba rezygnować. Czy aby na pewno? Felix poddawał w wątpliwość sens przeciągania tej liny w nieskończoność, ale Paco nawet się nie obruszył o nazwanie go z tego tytułu idiotą. Od kiedy sięgał pamięcią, konsekwentnie dążył do realizacji założonych planów. Był uparty, nieustępliwy i charyzmatyczny, przez co większość ludzi naturalnie podporządkowywała się jego woli, łechcząc jego ego i oddając należną mu rolę lidera. Solberg burzył ten schemat, niemal w każdym zdaniu próbując podważyć jego autorytet, a chociaż momentami miał ochotę zamordować go gołymi rękami, tak musiał uczciwie przyznać, że kręci go ta młodzieńcza brawura i nieustanna walka o dominację. Uwielbiał ten jego buńczuczny uśmiech i zawadiacki błysk w oku, a chłopięcy upór podsycał jedynie jego potrzebę kontroli i okazania własnej wyższości, przypominając mu zarazem o zakorzenionym w nim, silnym poczuciu posesywności. Nawet nie zauważył, kiedy dał się oczarować pięknym, szmaragdowym ślepiom, a teraz gotów był uczynić wiele, byleby należały one tylko do niego. - Tú me dices que soy un hipócrita mientras tú eres un puto manipulador de mierda. – Burknął chyba bardziej do siebie niż do swojego towarzysza, skoro i tak zręcznie zignorował większość jego wypowiedzi, ze wzrokiem utkwionym wpierw w szklaneczce whiskey, potem zaś owijanym wokół ciała bandażu. Dopiero po chwili doskoczył do niego, łapiąc za jego podbródek, a mimo że dzieciak syczał niczym wąż, zachęcając go do walki wyzywającym lśnieniem rozszerzonych źrenic, tak nie dał mu się sprowokować. Zacisnął tylko nieco mocniej palce na jego szczęce i potrząsnął nią, nim znowu rozsiadł się na kanapie, wdychając sporą chmurę dymu do płuc. Przeczekać, najlepiej ten jego napad złości przeczekać – przekonywał samego siebie, ale ciągłe ujadanie Felixa wystawiało jego cierpliwość na próbę. Miał go już kurwa kompletnie dosyć, ale nie po to się męczył ściągając go tutaj, żeby teraz ot tak, wypuścić go ze szponów swoich objęć; nawet jeżeli podobna opcja korciła jak diabli, bo i głowa zaczynała mu pękać od tych żałosnych, desperackich wrzasków. - Claro, no hay problema. Puedo acompañarte hasta la puerta, reunirme con tus padres y decirles que están criando a un jodido drogadicto. ¿Tenemos un trato? – Rzucił szyderczym tonem, nie kryjąc ani grama kpiny, chociaż w jego głowie zatliła się myśl, że zapewne tak właśnie zrobić powinien. Wydawało się to najrozsądniejszym, najbardziej oczywistym rozwiązaniem, gdyby nie to, że nie miał ochoty oddawać go nikomu innemu, a egoistyczną potrzebę utrzymania go u swojego boku przedkładał ponad jego dobro i bezpieczeństwo. Niełatwo było się powstrzymać, ale w końcu przestał jakkolwiek reagować na jego słowa, wiedząc że tym sposobem zmusi go do wywieszenia białej flagi. Raczył więc podniebienie subtelnym smakiem szlachetnego trunku i milczał uparcie, czekając aż substancje odurzające opuszczą organizm Felixa i ułożą go wreszcie do snu. Nie pamiętał, kiedy czas tak bardzo mu się dłużył, ale w końcu mógł obserwować wyczerpaną, wtuloną w pościel sylwetkę, która jawiła się jako zdecydowanie atrakcyjniejsza bez całego akompaniamentu wypluwanego spomiędzy ust jadu i wyrzutów. Salazar opróżnił szklankę ostatnim haustem i ułożył się po drugiej stronie łóżka, z ulgą zamykając oczy.
Skip:
Mruknął głośno na skutek uderzającego bólu głowy i uniósł do góry brew w wyrazie zaskoczenia, kiedy okazało się, że obudził się tuż obok Felixa, obejmując go ciasno swoim ramieniem. Cały mokry od potu, nie tylko swojego, ale i tego zimnego, śmierdzącego wydzielanymi przez pory ciała chłopaka toksynami, którego woń właśnie dotarła do jego nozdrzy, mimowolnie wykrzywiając jego twarz. Prysznic, jedyne o czym teraz marzył to prysznic. Ruszył więc do łazienki, pozwalając chłopakowi pospać jeszcze chwilę, przede wszystkim dla własnej wygody, bo czuł że zderzenie z nim nie będzie należało do najspokojniejszych. Po porannej toalecie zamówił do pokoju dwa pełne śniadania angielskie i dopiero wtedy pociągnął za bark dzieciaka, żeby go obudzić. – Wstawaj i zjedz coś. – Zapraszającym gestem dłoni wskazał na dwa talerze z jedzeniem stojące na pobliskim stoliku, ale nie poczekał na niego, bo i kogo obchodziłyby teraz dobre maniery. Po prostu oparł się plecami o wygodne obicie krzesła, skubiąc pierwszy kawałek dobrze wysmażonego bekonu. - Wyjeżdżam na kilka dni w interesach. Na Kubę. – Odezwał się, gdy sięgnął po kubek smoczego espresso. – Chcesz lecieć ze mną? – Trzeba mu oddać, interesująca propozycja, jeśli wziąć pod uwagę to, że jeszcze wczoraj chłopaka śledził, zabrał mu narkotyki, za które wcześniej odebrał przecież od niego zapłatę, a potem więził do rana w swoim pokoju mimo jego błagalnych jęków. Nie powinno go dziwić i zresztą nie dziwiło to, że jedyna reakcja z jaką się spotkał, to złowrogie spojrzenie szmaragdowych tęczówek. Chłopak nie musiał się nawet odzywać. Wiedział dokładnie, co chce powiedzieć. Spierdalaj, czyż nie? Nie przedkładałby jednak podobnej oferty, gdyby nie miał asa w rękawie. – I tak tam nie wrócisz. – Nie potrzeba było dodatkowych tłumaczeń, wiadomo że mówił o położonej na obrzeżach Inverness ruderze. – Myślisz, że jak nie będzie mnie na miejscu, to nie dam rady trzymać cię od ćpunów z daleka? – Spojrzał na niego wyzywająco z nad ceramicznego kubka, darząc go cwanym, szelmowskim uśmiechem. Nawet nie zauważył przy tym, że opatrunek pod żebrami znowu zalał się krwią. Najwyraźniej rana była głębsza, niżeli mogłoby się początkowo wydawać. – Potrzymaj mi daiquiri. – Prowokował go także wymownym uniesieniem brwi, nim uraczył organizm potrzebną mu dawką kofeiny. Nie zważając na tlący się w chłopięcych oczach ogień, nonszalancko wcisnął sobie papierosa do ust i zaprószył płomień zapalniczki, zaciągając się spragnionym przez płuca dymem, a potem jego natarczywe, wyczekujące spojrzenie znów opadło na twarz Felixa. – Możesz się na mnie wkurwiać tutaj albo na plaży z drinkiem w ręku. Mnie to wszystko jedno. – i tak wiem, że wrócisz, bo mam twój towar. Wzruszył ramionami, jednak stanowczy ton wyraźnie świadczył o tym, że nie żartuje. Bo nie żartował; w przypadku odmowy i tak zamierzał wysłać za nim ogon, który ukróciłby jego meliniarskie zapędy.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Maxowi daleko było do posłusznego pieska kiwającego potakująco głową na każde życzenia kogokolwiek. Paco nie był tutaj żadnym wyjątkiem i nastolatek nie miał zamiaru rezygnować z własnych swobód dla kilku chwil przyjemności i dobrego towaru. Szmaragdowe tęczówki miały w sobie wystarczająco uroku by oczarować nie takich twardzieli jak Paco, choć ten wyjątkowo uparcie nie dawał się w pełni urzec tej młodziutkiej twarzy i zadziornemu uśmieszkowi. Gdy nazwał go manipulatorem, wzruszył tylko ramionami, jakby mówił "Taa, wiem i co z tego?" Nie od dziś był świadom, że wie jak obrócić ludzi i sytuację na swoją korzyść, choć niektórzy nie potrafili tak szybko tego dostrzec, gdy komplementy i zaczepne słowa leciały w ich stronę. Morales był jednak nieco inny, przez co młodzieniec lgnął do niego jak żuk do gnoju. Nawet teraz, gdy mężczyzna trzymał jego szczękę, zmuszając do spotkania swojego wzroku, Solberg nie czuł strachu, a bardziej zaintrygowanie i podniecenie. Uwielbiał to, co ten z nim robił, choć jednocześnie miał wrażenie, że go nienawidzi. Szczególnie w momentach takich, jak teraz. -¿Crees que serás el primero? Lindo. - Zadrwił sobie, bo Kolbergowie doskonale wiedzieli z kim mają do czynienia i choć serce pękało im za każdym razem coraz mocniej wiedzieli, że nie mają w tym zakresie żadnej władzy nad swoim podopiecznym. Początkowo Max chciał wyjechać ze zmarłą matką i ojcem, którego nie zna, ale zdecydowanie była to za duża prywata, by tak beztrosko ją tutaj wylewać. -Si quisiera decirte dónde vivo, me gustaría invitarte a un café. - Dodał jeszcze, bo tak naprawdę to było teraz jedynym problemem, jaki Max w tej sytuacji widział. Oddanie go w ręce Stacey i Nicka byłoby ulgą dla młodzieńca. Z domu w Inverness wiedział dokładnie jak spierdolić nawet, gdyby miał to robić przez okno własnego pokoju. Tutaj nie miał tego przywileju i musiał kombinować inaczej. A kombinował na naprawdę wiele sposobów. Nawet na trzeźwo miał spore problemy z emocjami i ich kontrolowaniem, więc teraz, gdy narkotyki wzmacniały wszystko, co się w nim gotowało, atmosfera wcale nie była przyjemna. Wkurwiony Max darł ryja na Paco, nie raz biorąc to, co miał akurat pod ręką i pizgając tym o ziemię nie patrząc, czy rozwalił akurat coś cennego, czy nie. Próbował też podejść do Salazara łagodniej. Udając skruchę i obiecując poprawę. Ba! Mówił nawet, że pewnie rodzina się o niego martwi, ale jak tylko słyszał kolejną odmowę znów wpadał w szał i rozpierdalał co się dało. Nie było łatwo, ale ta mieszanka wybuchowa w końcu doprowadziła do tego, o czym Morales marzył od wielu godzin. Max padł wyczerpany, nie patrząc gdzie i w jakim stanie.
***
Bez względu na to, jak niespokojna była noc, to poranek miał być tym, czego chłopak najbardziej przeżywać nie chciał. Po pierwsze wiedział, z czym to się wiąże, a po drugie miał w planach ćpać jeszcze kilkanaście godzin, a nie drzemać w luksusowym łóżku, na które nigdy nie będzie go pewnie stać. Choć organizm w pewnym momencie się wyłączył, nie można było powiedzieć, że nastolatek jakkolwiek wypoczywał. Spał niespokojnie dręczony koszmarami i co chwila zalewając się zimnym potem. Gwałtowne i zdecydowanie mało delikatne obudzenie go też nie poprawiło sytuacji. Nim Max zdążył porządnie otworzyć oczy i cokolwiek powiedzieć, gwałtowny ruch w postaci pociągnięcia za bark sprawił, że nie mógł opanować mdłości. Wychylił się tylko za łóżko i zwrócił na ziemię, po chwili opadając znów na pościel. Czuł się jakby miał zaraz umrzeć i zdecydowanie takie było teraz jego marzenie. Łeb napierdalał go po całości, w żołądku jeździło jakby trzecia Rzesza urządziła sobie na jego wnętrznościach plac manewrowy, a mięśnie niekontrolowanie drżały. Do tego ręka odruchowo nerwowo zaciskała się na skórze w okolicy blizny pod żebrem, próbując wywołać ból i kolejne szramy. Serce Maxa waliło jak opętane, a całe ciało zalewał zimny pot. Śmierdział i był tego świadom. Jego skóra przybrała nienaturalnie lady odcień, a oczy były ciemne i podkrążone, jakby nie spał przynajmniej z dwa tygodnie. -Hmmmm? - Wydusił z siebie, gdy dotarł do niego jakiś głos i usłyszał coś o jedzeniu. Zdecydowanie nie miał na to teraz sił ani ochoty. Powoli otworzył oczy, co było srogim wyzwaniem, gdyż światło cholernie go bolało tak samo, jak każdy, najmniejszy ruch. Podniesienie się na drżących rękach również nie należało do łatwych, ale spiął się w sobie i usiadł porządnie, z zaskoczenia mrugając kilka razy, by jakkolwiek zmusić się do myślenia i ogarniania rzeczywistości. -Paco? Kuba? Jasne, jak tam chcesz. - Mamrotał, bo nadal nie potrafił zrozumieć sensu tego wszystkiego. Ostatnie co pamiętał to... W sumie dość szybko mu odcięło film. Pojawienie się Salazara w Inverness było tylko mrzonką, która zbyt mocno zlewała się z narkotycznymi omamami. Nic dziwnego, że ni chuja nie miał pojęcia, skąd nagle wziął się w łóżku mężczyzny, ale fakt, że trzeźwiał zdecydowanie wskazywał na to, że nie bawił się najlepiej, przynajmniej przez część wieczoru. -Matko święta przestań bawić się w mojego ojca. - Mruknął, podnosząc się z łóżka. Był w samych bokserkach, co kompletnie nie pomagało mu w ocenie sytuacji. Rozebrał się sam? A może Paco mu pomógł? A może wręcz był teraz zadziwiająco zakryty? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. -Radziłem sobie bez Ciebie więc i teraz sobie poradzę. - Oczywiście średnio wiedział o czym Morales mówi, ale nie miał zamiaru pozwolić mu myśleć, że może nagle odmienić jego życie do góry nogami. Solberg już nie raz kombinował, jak pozyskać rzeczy, by nikt go o to nie podejrzewał i nie widywał w tamtej okolicy i teraz też był gotów odpalić swoje kontakty, gdyby zaszła taka potrzeba. Zresztą zostawił w tej ruderze dużo więcej niż tylko dragi i niektórych tych rzeczy na pewno będzie potrzebował przy sobie. -Jak nie masz zamiaru mi tego drinka wyrwać z ręki to biorę opcję numer dwa. - Dziś był zdecydowanie spokojniejszy, ale przez brak wspomnień nie miał też powodu unosić się gniewem. Mógł jedynie domyślać się kilku rzeczy, ale nie chciał o nie pytać. Nie widział sensu rozdrapywania starych ran. Przynajmniej w przenośni, bo gdy tylko uderzył go zapach jedzenia, znów zrobiło mu się niedobrze. Paznokcie mocniej wbiły się w żebro tym razem nieco rozcinając skórę, a żółć ponownie zabarwiła dywan Salazara. Karuzela dopiero się rozkręcała. -A Tobie co jest? - Otarł usta dłonią i dopiero zauważył, że Paco ma na piersi raczej spory bandaż, który wydawał się być zalany świeżą porcją krwi. Max nie wiedział jak dawno ta rana mogła powstać ani tym bardziej, że sam miał z nią coś wspólnego. Zainteresował się jednak, bo nie miał zamiaru sprzątać trupa, jeżeli mężczyzna miał nagle mu tu paść i się wykrwawić.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Ledwie zdążył uprzątnąć odłamki porozbijanych przez Felixa w złości waz i szklanek, kiedy ten znów przyozdobił jego dywan niezbyt eleganckim wzorem z zażółconych wymiocin. Westchnął głośno, dusząc w sobie całą wiązankę przekleństw, i powtarzał sobie w myślach niczym mantrę, że najlepiej będzie, jeżeli po prostu zachowa spokój. Poza pojedynkami nie sięgał po różdżkę zbyt często, ale tego wieczoru i poranka szczerze dziękował Merlinowi i innym pradawnym czarodziejom za opatentowanie prostego zaklęcia czyszczącego, którego użył już chyba z kilkanaście razy. Miał nadzieję, że to już koniec, bo naprawdę miał tego wszystkiego dosyć, a głód przypominał o sobie nieprzyjemnym burczeniem w żołądku. Nic dziwnego, że ze smakiem zabrał się za smażony bekon i jajka oraz doprawioną pikantnymi przyprawami fasolę, przez krótką chwilę ciesząc się również tym błogim spokojem, którego kilka godzin temu nie dane mu było zaznać. Dopiero po umoczeniu ust w smoczym espresso podniósł spojrzenie na jak zawsze zgrabną, ale teraz chorobliwie bladą sylwetę chłopaka, jakby w oczekiwaniu na to, jaką obelgą zostanie uraczony tym razem. Ściągnął w zdziwieniu brwi, gdy okazało się, że takowa nie nadeszła, a Felix mamrotał jedynie pod nosem, być może dopiero dochodząc do pełni sił. Nie był pewien czy to kwestia samopoczucia, czy może dzieciak chce tylko uśpić jego czujność, dlatego początkowo obserwował jego zachowanie w milczeniu. – Ktoś musi, skoro najwyraźniej ojcowanie mu nie idzie. – Nie miał pojęcia, kim i gdzie są rodzice szesnastolatka, a chociaż ewidentnie nie zazdrościł im pociechy, tak nie potrafił również zrozumieć, jakim cudem doprowadzili do podobnego stanu. – Polemizowałbym. – Świadomie zachowywał oszczędność w słowach, korzystając z niezbyt częstej okazji do wymiany z nim kilku zdań bez akompaniamentu wzajemnych oskarżeń i doskakiwania sobie do gardeł. Tym bardziej nie mógł wyjść z podziwu, a jego zaskoczone źrenice rozszerzyły się niemal jak pod wpływem rema, gdy chłopak ni stąd ni zowąd zgodził się z nim wyjechać. – Drinka nie zamierzam, ale przydałoby ci się kilka dni odpoczynku od mocniejszych używek. – Patrzył podejrzliwie w jego twarz, niewykluczone że niepotrzebnie wypominając mu brak umiaru, wszak radził sobie przecież doskonale, ale właśnie wtedy wydarzyło się coś, co w pewnym sensie podziałało na jego korzyść i dobitnie potwierdziło jego słowa. Felixem znowu targnęły mdłości, a chociaż po raz kolejny ucierpiał na tym jego dywan, przewrócił już tylko oczami, mechanicznie kierując różdżkę w stronę odrażającej plamy. Co prawda śniadanie zbrzydło mu do tego stopnia, że odstawił talerz, nie zamierzając go kończyć, ale uśmiechnął się półgębkiem, rad z tego że bez większego wysiłku odebrał chłopakowi argumenty. - Jak się… – Miał właśnie zapytać o jego zdrowie, kiedy Max zdołał go uprzedzić. Odruchowo opuścił głowę, dopiero teraz zauważając bandaż zbroczony szkarłatem, ale zamiast sięgnąć po swoją upartą różdżkę i doprowadzić wreszcie ranę do porządku, skinieniem wskazał chłopakowi na leżący na stole sztylet. – Nic nie świta? – Jakkolwiek niemoralne by to nie było, nagle uzmysłowił sobie, że może wykorzystać niepamięć dzieciaka, rozgrywając tę grę na własnych zasadach. Nie wyprowadzał go więc z błędów podszeptywanych przez wyobraźnię, nie uciszał również głosu jego sumienia, czyniąc z wczorajszej historii swoistą kartę przetargową. – Przypomnę ci, jeżeli ty powiesz mi co to za miejsce i co takiego się stało, że cię tam znalazłem. – Wychylił się na krześle w jego stronę, ciekaw czy Felix złapie zarzucony haczyk. – Ah, i nie żartuję. Mimo wszystko powinieneś coś zjeść… i powoli zacząć się pakować, jeżeli chcesz opalić plecy. Lecimy po południu, mam już ustawione spotkanie. – Dodał jeszcze gwoli ścisłości, wyciągając paczkę merlinowych strzał, wszak merlinowa strzała idealnie komponowała się ze smoczym espresso.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie czuł się winny ubrudzenia drogocennego dywanu. Gdyby Paco pomyślał, załatwiłby mu jakąś miskę, ale nie... Śniadanko było ważniejsze, więc teraz musiał latać i czyścić to, co zabrudził Max. Znowu. Bo jak się okazało, chłopak zrobił tu wczoraj niezły pogrom swoimi wybuchami złości, ale nie miał po co i jak czuć wyrzutów sumienia, bo niczego nie pamiętał. Błogość pustki we wspomnieniach nie raz ratowała jego moralność. Dochodził do siebie powoli, bo i po takiej ilości używek musiałby stać się cud, by organizm od razu się zregenerował. Mamrotanie i cała reszta były więc naturalnym następstwem wczorajszej utraty kontroli, a nastolatek z wielką niechęcią przyjął fakt, że odzyskał świadomość i musi się z tym wszystkim borykać. Jedyny minus porządnego ćpania to właśnie zjazd. Najchętniej by nigdy do niego nie doprowadzał, ale wiedział, że jest to zła decyzja, którą mimo wszystko czasem i tak podejmował. To, co Paco mówił o ćpunach i wracaniu do nich tylko sprawiało, że nastolatek zaczął domyślać się, skąd wziął się w tym hotelu. Ziarenko złości pojawiło się w jego umyśle, gdy tylko pomyślał o tym, że Morales mógł naruszyć tę część jego życia, tę nieprzekraczalną dla kogokolwiek granicę. Nie miał jednak siły ani ochoty się wkurwiać, zresztą mdłości nie pozwalały na wywalanie z siebie zbyt wielu słów. -Zajmij się może swoją rodziną i odpierdol się od mojej. - Rzucił niby to niemiło, ale nie było w tym tyle agresji, co można by się spodziewać. Max zdecydowanie mocno strzegł tej części swojego życia. Nie lubił się wypowiadać na podobne tematy szczególnie z kimś, kogo za dobrze nie znał, a choć Morales zdołał poznać całe jego ciało i to wielokrotnie, Solberg nie uważał go za kogoś szczególnie bliskiego. Jeżeli chodziło o Nicka, to śłizgon nie miał mu nic do zarzucenia. Lekarz starał się jak mógł i wspierał nastolatka w każdy możliwy sposób, jednocześnie stawiając granice, które Max niestety często i tak przekraczał. Z drugiej strony był biologiczny ojciec ślizgona, którego ten nawet nie znał. Chłopak nie miał pojęcia, czy koleś w ogóle jeszcze żyje, kim jest, gdzie mieszka i czy wie cokolwiek o jego istnieniu. Nigdy jednak nie podjął próby rozwikłania tej zagadki. Nie potrzebował kogoś, kto i tak nie był obecny w jego życiu przez najgorsze i zarazem pierwsze jego lata. -Przydałaby to mi się jakaś kreska na lepsze samopoczucie. - Mruknął, choć wiedział, że Paco ma rację. Zawsze to tak wyglądało, białe święta, a później dość mocny detoks powiązany z powrotem do szkoły i kolejnymi meczami. Teraz jednak system został zaburzony, bo pierdolony latynos z syndromem zbawiciela musiał wjebać się w środek imprezy. Do rzygania był już przyzwyczajony, choć nie mógł powiedzieć, że za tym przepadał. Niestety, mimo kilkunastu spędzonych tu nocy, nie wpadł jeszcze na to, by zostawić tu szczoteczkę do zębów, więc musiał jakoś przeżyć ten posmak żółci w ustach. Sięgnął po kubek z kawą licząc na to, że czarny napój choć trochę mu pomoże, albo przynajmniej sprawi, że będzie miał co zwracać. -A co ma...? - Urwał w pół zdania, gdy dostrzegł leżący na stole sztylet. Nie było mowy, by pomylił ten przedmiot. Od razu sięgnął po niego, przejeżdżając ostrzem po swojej otwartej dłoni. Pieczenie rozcinanej skóry na kilka sekund otrzeźwiło umysł nastolatka, ale nie taki był jego cel. Mógł poczuć dokładnie fakturę ostrza, a co za tym szło wybadać charakterystyczny uszczerbek i przekonać się o ostrości sztyletu, o którą dbał bardziej niż o cokolwiek innego. Nie było wątpliwości. Ostrze należało do niego. -Skoro jeszcze żyję, to znaczy, że nie masz mi za złe. Nie wiem na jaką opowieść liczysz, ale po prostu się zćpałem. Pogódź się z tym. - Mimo fatalnego stanu nie dał się złapać na tę przynętę. Zbyt mocno pilnował tej sfery swojej historii, by tak po prostu ją teraz sprzedać. I za co? Za kilka żałosnych wspomnień? Max szczerze wolał nie wiedzieć, co odkurwiał. Mógł z dość dużym prawdopodobieństwem wywnioskować pewne stałe elementy jego "imprez" i zdecydowanie nie potrzebował szczegółów, choć gdy tak patrzył na zalany krwią bandaż, jakaś dziwna gula rodziła się w jego gardle. -Chcesz jechać dzisiaj? Świetnie... - Westchnął głęboko, bo psuło mu to wiele planów. -Daj mi godzinę i odstaw do Inverness. Spakuję się i możemy lecieć. - Oczywiście nie miał zamiaru zaprosić go do domu, ale potrzebował jakoś dostać się te milion kilometrów na północ, a nie miał przy sobie pieniędzy na świstoklik, ani różdżki. Jedynie telefon z padającą już baterią sprawiał, że nastolatek mógł liczyć na jakąkolwiek komunikację ze światem, ale i tak nim ktoś by tu po niego przyjechał i odstawił do domu zapadłby już wieczór, jak nie lepiej. +
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Przekleństwa chłopaka zbył milczeniem, udając że te w ogóle nie zostały wypowiedziane, bo tak było mu po prostu wygodniej. Nie miał ochoty znowu z nim dyskutować, chociaż na wspomnienie o kresce omiótł jego twarz strofującym, złowrogim spojrzeniem wyraźnie świadczącym o tym, że powinien porzucić ten temat. Miał wiele szczęścia, że Felix był w stanie w jakim był, bo najwyraźniej tyle wystarczyło, by odstręczyć go od wcielenia w życie kolejnego cwanego planu zdobycia narkotyków obejmującego między innymi takie metody jak szantaż, manipulacja czy przekupstwo. Wolał już, żeby miał zjazd niż garnął się do niego na haju; przynajmniej mógł w spokoju wypić kawę i zapalić papierosa bez obaw o dekoncentrujący ból głowy i o burzliwe zachowanie chłopaka, który wczorajszego wieczoru uderzył w kilka wartościowych eksponatów jak fala tsunami. Patrzył jak szesnastolatek ujmuje sztylet w dłoń, a kącik jego ust uniósł się nawet delikatnie wraz z lewą brwią, kiedy spostrzegł, że ten rozcina ostrzem skórę. Chyba skądś to znał. – Po prostu… – Powtórzył po nim kpiąco, ale nie naciskał, zdając sobie sprawę z tego, że i tak nie wyciągnie z niego niczego siłą. Najwyraźniej musiał poczekać na lepszy moment, na razie racząc się wizją doborowego towarzystwa na najbliższe kilka dni. Przynajmniej miał taką nadzieję, bo dzisiejsza spolegliwość Felixa nie dawała przecież żadnej gwarancji, że nie pozabijają się nawzajem na którejś z dzikich plaż. – Tanto el dolor como las drogas pueden ser liberadores, pero solo si mantienes el control sobre ellos. – Zamiast historią z wczorajszego wieczoru, podzielił się z nim kolejną mądrością; tym znienawidzonym przez dzieciaka tonem, przepełnionym poczuciem władzy i wyższości. Jak gdyby był kimś lepszym od niego, a tak naprawdę być może obaj byli siebie warci. - Dobra, zbieraj się. – Popędził go ruchem dłoni, samemu ruszając się z miejsca. – Przygotowałem świstoklik wcześniej i nie chcę się na niego spóźnić. – Dodał jeszcze, czekając aż chłopak względnie się ogarnie i pozbiera swoje rzeczy porozrzucane po różnych częściach pokoju, a potem teleportował się wraz z nim gdzieś na obrzeżach Inverness, odstawiając go w pobliże domu. Przez cały ten czas miał go jednak na oku, ot na wszelki wypadek, gdyby jego nogi zawędrowały nie tam, gdzie trzeba. +