A więc udało się! Dotarliście do celu wędrówki, czyli na smoczą wyspę. Choć znajdujecie się na Malediwach, to wyspa ta, podobnie jak wody dookoła pokrywa twarda lodowa skorupa. Chłód przenika was do szpiku kości, palce przymarzają do różdżki. Jeżeli jednak myślicie, że to najgorsze, co was spotkało, to jesteście w błędzie. W miarę szybko odnajdujecie ostatni kamień, zatopiony w lodzie. Kiedy jednak po niego sięgacie, rozlega się odgłos podobny do niczego. Odwracacie się i… padliście ofiarą zaczarowanych lodowo-kamiennych smoczych golemów! Na ucieczkę już za późno, musicie walczyć.
Każdy z pary rzuca 1 x k100 na ogólną skuteczność ataków. Wynik będzie stanowił podstawę rezultatu.
Następnie każdy z Was rzuca 3xk6, żeby zobaczyć, jak sprawnie idzie Wam unieszkodliwianie poszczególnych. Jedna kostka to jeden cel. Dodaj sumę do rezultatu.
Teraz rzuć literką, żeby określić, jak zachowują się smoki (jedna literka na jednego smoka, więc każdy z Was kula TRZY razy) Samogłoska – Smok cię ignoruje, dzięki czemu możesz skupić się na unikaniu tych, które są agresywne. Widowiskowo unikasz magicznego ognia i kamiennych pazurów +15 do rezultatu. Spółgłoska – Smok, choć kamienny, poczuł krew! Robisz uniki, ale nie masz większych szans. Odejmij 15 od rezultatu.
Sumujecie swoje wyniki. Maksymalnie możecie zdobyć 326 pkt → 2x100 + 2x18 + 2x45. Co to oznacza?
Do 124 pkt – było to zwycięstwo, choć pyrrusowe. Kończycie poobijani, pokaleczeni i poparzeni. Po opuszczeniu wyspy musicie napisać jednopostówkę na 1500 ZZS, w której opisujecie leczenie ran. Najważniejsze jest jednak to, że zdobyliście artefakt. 125-225 – Ulepiono Was z twardej gliny. Dzielnie walczycie i choć nie jest łatwo, to wychodzicie z tego starcia bez większych obrażeń. Zdobyliście artefakt, gratulacje! 226+ - Kruczy Ojciec powinien być z Was dumny! Wykazaliście się wyjątkową zwinnością i znajomością zaklęć. Zdobywacie nie tylko artefakt, ale również +1 pkt z zaklęć i OPCM. Upomnijcie się o niego w odpowiednim temacie.
Kod do zawarcia w poście:
Kod:
<zg>SUMA:</zg> tu linkujecie kosteczki i dodajecie je do siebie
***
Po zakończonym pojedynku, gdy lodowy kurz opada, ustawiacie wszystkie zdobyte kamienie w specjalnym kręgu, zupełnie jakby do tego stworzonym. Czekacie chwilę, potem drugą. Nic się nie dzieje. Aż nagle… lód zaczyna pękać i okazuje się, że znajdujecie się na grzbiecie legendarnego smoka! Ten przypomina raczej węża z odnóżami, ale jesteśmy w końcu w Azji, nie w Europie! Smok otwiera powoli ślepia przypominające lodowe kryształy, po czym odwraca w Waszą stronę swój stary łeb.
– Któż śmiał mnie zbudzić? – pyta wściekle, mrużąc gadzie oko, ale kiedy dostrzega leżące na jego grzbiecie świecące kamienie, uspokaja się nagle. Za Waszą wytrwałość nagradza Was artefaktem - owijką na różdżkę ze smoczej łuski, a następnie dotyka Was pazurem i… budzicie się z powrotem w tawernie. Głowa boli Was od nadmiaru alkoholu, a w ustach czujecie nieprzyjemną suchość.
– Ktoś tu ma słabą głowę! – zażartował sobie miejscowy pijaczek w dredach. Z poczuciem wstydu opuszczacie lokal, zastanawiając się, co tu tak naprawdę się zadziało. I dopiero ciężkość w kieszeni uświadamia Wam, że to nie był sen.
Dziękuję za udział w evencie. Mam nadzieję, że bawiliście się dobrze!
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Pierwszy raz w życiu w trakcie korzystania ze świstoklika czuła się lepiej, niż przed złapaniem za zaczarowany przedmiot. Kiedy tylko wyspa zniknęła jej sprzed oczu, poczuła, jakby ktoś obudził ją z dziwnego snu. Jakby po długim wstrzymywaniu oddechu w końcu zaczerpnęła powietrza. Poczuła się znowu sobą i było to uczucie z jednej strony przyjemne, a z drugiej niezwykle zawstydzające – a to dlatego, że nagle uświadomiła sobie, kim była przez cały czas pobytu na wyspie. Kiedy wylądowali, w pierwszej chwili widowiskowo wyrżnęła tyłkiem o oblodzoną skałę, na której się poślizgnęła, a w drugiej zaczerwieniła się aż po końcówki uszu i bynajmniej nie było to spowodowane upadkiem. — Darren... — w oczach stanęły jej łzy, choć to akurat mogło być spowodowane niesamowicie obolałym tyłkiem. Zatrzęsła się; dopiero teraz do niej dotarło, jak jest zimno. Chciała powiedzieć Krukonowi, że przeprasza, wyjaśnić, jak bardzo jest jej przykro... ale obawiała się, że znowu napotka na gruby mur, więc ostatecznie otworzyła tylko i ponownie zamknęła usta, po czym niezgrabnie wstała. — To chyba nie są Malediwy. Wang mnie zabije, przecież to musi być jakaś... Grenlandia... albo inna Alaska. — Chciała sięgnąć do torby i uświadomiła sobie dwie sprawy – przede wszystkim nie zapakowała żadnej bluzy ani ubrania, którym mogłaby nakryć odkryte, wyziębiające się w zastraszającym tempie ciało. Poza tym ziała w niej spora dziura i była wyraźnie lżejsza, niż ją zapamiętała. — O nie... — jęknęła z niepocieszoną miną. Zaczęła gorączkowo grzebać w torbie, żeby przekonać się, co z niej zginęło. — Cholerne świstokliki, nigdy więcej nie chcę tego używać
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Ostatnich kilka godzin było dla Darrena z pewnością czasem specyficznym. Nie dość że jego nastrój oraz charakter zmienił się dosłownie o 180 stopni, to jeszcze dodatkowo to samo stało się z nastawieniem Hope, która nie omieszkała powiedzieć mu paru przykrych i bolesnych słów. Po wylądowaniu na kolejnej wyspie - Shaw miał szczerą nadzieję, że już ostatniej - Krukon zagryzł wargę prawie że do krwi. Słowa Griffin, choć odwrotne do tych, które dziewczyna wypowiedziałaby normalnie i do tego trafiającego do Darrena zdziecinniałego i niedojrzałego, nadal żądliły jego serce i umysł jak rój wściekłych szerszeni. Może jednak Hope miała rację? A może tylko przemawiała wtedy przez nią czysta i nieokrzesana gburowatość, która ostatnio cechowała też samego Shawa? Tak czy siak, wypowiedź Hope podziałała na Krukona jak swoiste catharsis, które popioły zrezygnowania zdmuchnęło do przepaści niepamięci, zostawiając po sobie jedynie pustą, acz żyzną i uprzejmą obojętność. Krukon pokręcił tylko głową, kiedy dziewczyna otworzyła usta, wypowiadając jego imię. W końcu nawet na policzkach Shawa wystąpił rumieniec zakłopotania - zachowywał się przecież jak nabuzowany hormonami czternastolatek albo i jeszcze gorzej - który jednak mógł być zamaskowany zaczerwienieniem twarzy spowodowanym niską temperaturą panującą na wyspie, na której się pojawili. - Sumptuariae Leges - powtórzył Darren dwa razy, wskazując najpierw na siebie, potem na Gryfonkę. Jego koszulka i szorty zamieniły się w biały, sięgający ziemi płaszcz we wręcz imperialnym stylu, a strój Hope zamienił się w srebrne futro, wysokie buty i również wzmocnioną futrem czapę skutecznie chroniącą przed zimnem. Co jak co, Krukonowi można było zarzucić czasem pewien brak taktu lub brak zaangażowania w relacje międzyludzkie, ale znał się na pasującej do sytuacji modzie czarodziejskiej. - Nic dziwnego, że nie wytrzymała i jakby co, to mi przywalisz? - powiedział jakby w eter, nie spoglądając nawet w kierunku Hope. Po chwili jednak odwrócił tam głowę, tym razem z jednak dość niespodziewanym wyrazem twarzy - lekkim uśmiechem, składającym się w dwudziestu procentach z drwiny i z dodatkiem całej reszty drobnego podziwu - Pogroź tak Irvette, nie mi - dodał uprzejmym tonem, podnosząc różdżkę do góry - Aexteriorem - oznajmił, otaczając ich magiczną barierą, która powstrzymywała w niewielkim promieniu hulanie lodowatego wiatru - Ogrzej się, ogarnij i idziemy dalej - dodał, wyczarowując dodatkowo spore, niebieskie ognisko. Ocieplało ono przestrzeń tylko bezpośrednio nad sobą, ale - sięgając maksymalnie do kolan - działało jak idealny koksownik. - Naucz się brania w garść, Hope - dodał jeszcze Krukon, wpatrując się w migoczące pomiędzy jego palcami płomienie, choć zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że teraz Griffin mogła odpowiedzieć "lekarzu, ulecz się sam".
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Wreszcie uporali się z szalejącym błędnikiem i dotarli na kolejną wyspę pokrytą twardą, lodową skorupą. Mroźne powietrze sprawiało, że palce przymarzały do różdżki, a kości bolały, jakby miały za chwilę popękać, toteż Theo spróbował rzucić niewerbalne Fovere na ich ciała, żeby choćby odrobinę wspomóc w walce z niesprzyjającą, pogodową aurą. – Gdzie my jesteśmy? Na Malediwach czy na Antarktydzie? – Mruknął niechętnie pod nosem, żałując zaraz tego, że w ogóle zdecydował się odezwać, bo teraz przeszywające na wskroś zimno zaatakowało również i jego gardziel. Nauczony doświadczenie zamilknął więc, gestem dłoni pokazując jedynie dziewczynie charakterystyczny kamień. Wcześniejsze działały jak świstokliki, więc czemu z tym miałoby być inaczej? Wnioskowanie zapewne było prawidłowe, ale zanim zdążyli sięgnąć głazu, za ich plecami rozległ się niezidentyfikowany rumor. Kain odwrócił się naprędce na pięcie, otwierając szerzej oczy ze zdziwienia, bo co jak co, ale walki z lodowymi, smoczymi golemami to na pewno się nie spodziewał. – O kurwa. – Przekleństwa same cisnęły się na usta, ale zachował na tyle trzeźwości umysłu, by wyciągnąć różdżkę zza paska spodni. – Bierz tego po prawej, ja zajmę się tym z lewej! – Na szybko chciał zorganizować ich walkę, ale pośpiech nie był najlepszym doradcą, poza tym ich było dwoje, a złowrogo łypały na nich aż trzy smoki. No dobra, na niego samego dwa zdawały się nie zwracać większej uwagi. Tylko jeden cholernik się uparł. Theo dzielnie unikał jego łapsk, ciskając w golemy ognistymi zaklęciami takimi jak niewerbalne Relashio, ale w pewnym momencie został draśnięty kamiennymi pazurami. Syknął z bólu, ale nie składał broni. Wręcz przeciwnie, zatoczył różdżką okrąg, otaczając własne ciało pierścieniem ognia. Kontrolował płomienie tak, by nie pozwolić przestąpić smokom przez barierę, a niekiedy oddawał im pięknym za nadobne. Starcie było wyczerpujące, ale w końcu udało im się pokonać stworzenia, a lodowy kurz opadł. – Zobacz na ten krąg, musimy chyba porozstawiać te kamienie. – Zwrócił rudowłosej uwagę na dość nietypowy kształt na ziemi, a sam podbiegł do pierwszego elementu układanki. Ułożyli całą, ale nic wyjątkowego się nie wydarzyło. Cisza przed burzą? Najwyraźniej, bo po chwili lód zaczął pękać, a ich duet z łapanki wylądował na grzbiecie legendarnego smoka, który właściwie wyglądem przypominał bardziej węża z nogami. Azja vibes. – Ty, ten marynarz jednak nie kłamał! – Wykrzyknął do Irvette podekscytowany, czym przypadkiem rozbudził zwierzę. Pamiętał jedynie tyle, że złapał w ręce jakiś błyszczący artefakt i że stwór dotknął go swoim pazurem, a potem… …obudził się z głową przyklejoną do oblanego piwem stolika, a kiedy tylko próbował się podnieść, poczuł siarczysty ból rozchodzący się po skroniach. – Irvette? – Mruknął zachrypłym od nadmiaru alkoholu głosem, trącając dziewczęce ramię. – Nie wiem co ćpaliśmy, ale jestem pewien, że widzieliśmy azjatyckiego smoka... – Miał wrażenie, że plecie trzy po trzy, zwłaszcza kiedy miejscowy pijaczek zaczął sobie stroić żarty z ich stanu. Westchnął rozczarowany, wyciągając swoją nową koleżankę z baru, ale coś go tknęło, by sprawdzić zawartość kieszeni. – Ej, jednak miałem rację. Spójrz! – Pokazał dziewczynie owijkę ze smoczej łuski, którą sam zaczął zaraz obracać pomiędzy palcami, podziwiając jej piękno. – Może spotkamy się wieczorem przy ognisku, żeby sprawdzić jak działa? – Zaproponował jeszcze na odchodne, bo chcąc nie chcąc, musiał odrobinę po tej podróży odpocząć. Mrożona herbata i drzemka zdawały się zaś najrozsądniejszym pomysłem.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Po prawdzie wcale tak nie uważała. Na tamtej wyspie chciała mu przede wszystkim dokopać, sprawić, żeby go to zabolało i tym samym zemścić się za średnio przyjemną podróż. No i zaczerpnąć z tego czystą satysfakcję. Udało jej się to i poszło całkiem łatwo. Hope z wyspy luster była wyjątkowo skuteczna w swoich działaniach. Już samo to jednoznacznie wskazywało, że z całym tym miejscem coś było bardzo nie w porządku. Teraz kiedy oboje odzyskali już jasność myśli, miała wrażenie, że coś się zmieniło, ale zupełnie nie potrafiła stwierdzić, na czym polegała owa zmiana. — Myślisz, że powinnam? — Zastanowiła się na głos, choć nie spodziewała się odpowiedzi. Irvette była prawdopodobnie jedyną osobą, której mogłaby wyrządzić krzywdę bez konieczności drastycznych zmian w charakterze i zachowaniu, ale mimo to nigdy nie uciekła się do takich zagrywek. Czy Shaw po prostu żartował, czy może jako kumpel Harry'ego próbował jej coś zasugerować? Z ulgą szczelnie otuliła się ciepłym futrem. — Nie miałam tego na myśli. Chciałam Ci tylko dogryźć, nic poza tym. I... dziękuję. Za futro i ratowanie tyłka — kilkoma sprawnie rzuconymi zaklęciami załatała dziurę w torbie, wypiła jeszcze trochę wody i podniosła się, gotowa iść dalej. Nie chciała siedzieć tu dłużej, niż było to konieczne, oboje mieli już chyba serdecznie dość przygód – przynajmniej do końca tego dnia. — Dopiszę to do mojej długiej listy — odpowiedziała z rozbawieniem i przechodząc obok prefekta, trąciła go zaczepnie łokciem w bok z towarzyszącym temu uśmiechem. Po oblodzonej powierzchni szła ostrożnie, patrząc pod nogi i to prawdopodobnie dlatego jako pierwsza zauważyła zamkniętą w bryle lodu gwiazdę. Kucnęła i ponownie używając zaklęć, wyciągnęła ją z mroźnego więzienia. Spodziewała się, że znowu zostaną gdzieś przeniesieni, ale nic podobnego nie miało tutaj miejsca. Zamiast tego za ich plecami rozległ się głośny, nieprzyjemny dźwięk. — Chyba się zepsuła... — była w absolutnym szoku i oczywiście zaczęła się zastanawiać czy to właśnie ona zepsuła świstoklika, czy może już taki tutaj leżał. Na Merlina, kiedy skończy się to jej pasmo porażek? Jak wiele razy zdąży jeszcze skompromitować się przed Krukonem, zanim dotrą z powrotem na Fanrah? Podniosła na niego wzrok, licząc, że ten powie jej co dalej i wtedy gwałtownie pobladła. — Uważaj! — wrzasnęła tylko i rzuciła protego, chroniąc Darrenowe plecy. Miała być to tym samym ostatnia chwila, w której była jakkolwiek przydatna. Jako że nie podniosła się w porę z kucków, była na dość przegranej pozycji. Poślizgnęła się na lodzie i zamiast zerwać się na równe nogi, po raz kolejny tego dnia wylądowała na obolałych pośladkach. Jeden z kamiennych stworów zbliżał się nieubłaganie i jedyne co mogła zrobić, to cofać się, szurając tyłkiem po pokrytej lodem powierzchni. Próbowała rzucić kilka zaklęć, ale ze względu na niekorzystną postawę nie przyniosły właściwie żadnego efektu. Próbowała przeturlać się i wstać, ale wyszło żałośnie. Zaczynała panikować.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Widać nie było im dane wrócić do cudnego Malediwskiego klimatu tak prędko. Wylądowali na wyspie pełnej lodu i chłodu, co zdecydowanie nie podobało się ciepłolubnej Irvette. -Dziękuję. Przydałby się jakiś ciepły szalik do kompletu. - Uśmiechnęła się, choć wiedziała, że na zmianę garderoby teraz nie mieli co liczyć. Trzeba było znaleźć kolejny świstoklik i spadać stąd jak najszybciej. Tak przynajmniej mogło się wydawać, dopóki sytuacja nie rozjaśniła się do końca, a oni nie zrozumieli, gdzie tak naprawdę się znaleźli. -Spróbuj celować w brzuch, ponoć mają tam słabe miejsce! - Wykrzyknęła do Theo, jednocześnie wyciągając różdżkę i w pełnym skupieniu szarżując na smoka, który atakował z lewej. Dziewczyna wydawała się mieć naprawdę pecha, bo te ziejące ogniem jaszczury zdawały się przyciągać do niej jak magnez, a zaklęcia na niewiele się przeciw nim zdawały. Ostatecznie jednak przy pomocy kilku lin i ochronnego kręgu udało jej się również zapewnić sobie bezpieczeństwo, a w końcu i sprawić, by stworzenia wycofały się z walki. De Guise oparła dłonie na kolanach i choć wciąż obserwowała otoczenie, potrzebowała chwili odpoczynku od tej zaciekłej walki. -Tak, spróbujmy. Może coś to zadziała. Pospieszmy się może jednak lepiej. - Odpowiedziała na sugestię Theo i ruszyła za nim do magicznego kręgu, by poustawiać tam zebrane przez siebie kule. Nie wiedziała czego się spodziewać, ale na pewno nie tego, co się tam wydarzyło. Smok zagadał do nich i poczęstował artefaktem, którego Ruda nie do końca potrafiła zrozumieć jeszcze. Ze względu na specjalizację chłopaka chciała się go podpytać o ten przedmiot, ale nie zdążyła, bo magia po raz kolejny zadziałała na ich organizmy, a smocza wyspa stała się tylko wspomnieniem. -Gdzie...? - Zapytała nieprzytomna, gdy Theo ją przywołał do rzeczywistości. Rozejrzała się wokół rozpoznając plażę i bar, gdzie poznała chłopaka, który wyciągnął ją na tę przygodę. A może był to tylko sen? Sama zajrzała do swojej kieszeni, a widząc otrzymany na wyspie artefakt spojrzała tylko na uśmiechającego się w ich stronę staruszka. -Coś mi się wydaje, że nie był to tylko sen. - Spojrzała jeszcze na zadrapania na swoim ciele, które powstały po ataku wróżek na najpiękniejszej wyspie, jaką w życiu widziała. -Jasne, w porze kolacji? Muszę się przebrać i odpocząć chwilę. - Zaproponowała, po czym żegnając się z Theo buziakiem w policzek odeszła w stronę swojego domku, skutecznie powstrzymując drżenie ciała, które coraz bardziej opanowywało ją od środka.
//zt x2
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Krukon kaszlnął, imitując zakrztuszenie się dużą porcją niczego. - Nie mam pojęcia czy powinnaś - powiedział powoli, pocierając dłonią o dłoń nad niebieskim płomieniem. Telenowela relacji Hope - Irvette - Hariel była Shawowi relacjonowana w sumie z pierwszej ręki i przynosiła mu ostatnio dość sporo rozrywki. Sam Darren żadnej ze stron jakoś szczególnie nie kibicował, ale żadnej też nie źle nie życzył. - Drobiazg - odpowiedział jeszcze na podziękowania dziewczyny. Miał szczerą nadzieję, że jeśli dopasował jej zbyt długie lub krótkie rękawy, to była sama w stanie to naprawić. Gdzieżże też mogli być, skoro trafili do takiego klimatu? Gdzieś w okolice Antarktydy? A może wciąż byli w okolicach Malediwów, ale pogoda na wyspie utrzymywana była w takim stanie przez jakieś potężne zaklęcia? Tak czy siak, wyglądało na to, że humor Hope diametralnie się poprawił. Ciekawe, czy najbardziej wpłynęła na to zmiana wyspy, rozpalone ognisko a może nowe futro? Podczas dalszej wędrówki Darren trzymał się dwa kroki z tyłu, pozwalając ponownie bombastycznej i rozchichotanej dziewczynie badać tajemniczą wyspę. Sam Krukon zaś rozglądał się na prawo i lewo, jednak tego co pojawiło się przed nimi nie zauważył. A przede wszystkim za nim. Kiedy Shaw zrobił dwa kroki do przodu, żeby bliżej przyjrzeć się znalezisku Hope, wyłączył jakoś swoją czujność i nie usłyszał kamienno-lodowej bestii, przed którą uratowała go Griffin. Jej wzorowe Protego odbiło cios przedziwnego golema, sama Gryfonka zaś wylądowała na tyłku, podejmując próby rzucania kolejnych zaklęć - szczególnie, że smocze posągi pojawiły się trzy. Mizerykordia momentalnie pojawiła się w dłoni Darrena, sycząc cicho razem z iskierkami natychmiastowo ujawniającymi się dookoła ramienia Shawa. Pierwsze zaklęcie - rycząca Flagrantera - runęła w kierunku smoka wysuniętego najbardziej na lewo. Ognisty wąż splótł się w walce z lodowym jaszczurem, tworząc w akompaniamencie wściekłych trzasków i chrupnięć chmurę wirującej pary. Drugi smok - ten z prawej - został poczęstowany naprędce rzuconym Turbonisem. Tornado zawirowało, unosząc do góry cząstki porostów i płaty mchu, przepychając walczącą przez chwilę statuę o parę metrów do tyłu - prosto do płytkiego jaru, który z pewnością nie był w stanie zneutralizować smoczęcia na długo, ale mógł dać cennych kilkadziesiąt sekund. W końcu został ostatni - tylko i aż jeden lodowo-kamienny smok. Pozostałe dwa, nawet jeśli nie unieszkodliwione na stałe, miały na głowie przez parę chwil inne problemy, i teoretycznie zająć się nimi mogła Hope, lub chociaż jednym z nich, jak tylko się pozbiera i wstanie z tyłka. Tymczasem jednak Protego puściło - a smok wyglądał na osobnika wyjątkowo niezadowolonego z tego, że coś stało mu na drodze do smakowitej, krukońskiej zdobyczy. Wykręcanie Turbonis zajęło Darrenowi jednak nieco dłużej niż by chciał - Lanceley z pewnością pokręciłaby z dezaprobatą głową - gdyż lodowa - kamienna statua wbiła się łbem w jego korpus, podrzucając go dwa metry do góry i parę do tyłu. Pogruchotane żebra zagrały marsza tureckiego a dech opuścił płuca Shawa, ale dziesiątki godzin treningów quidditcha pomogły w opanowaniu przynajmniej jednej sztuki - upadania. Z głuchym jękiem Darren przeturlał się dwa razy w bok i zerwał na równe nogi, jakby chcąc uniknąć tłuczka pędzącego w jego głowę. Różdżka świsnęła razem ze srebrnym błyskiem srebrnego Atrapoplectusa, który odłamał spory kawał ogona bestii, pozbawiając ją nieco równowagi. Ostatecznie w cel pomknęła jeszcze seria Rumpo, praktycznie kawałkując kamienne ciało smoczego golema. - Hope?! - krzyknął Darren, na chwilę przenosząc uwagę z gramolącego się z dziury smoka oraz jego nieco stopionego, ale walczącego już tylko z ostatnimi płomykami, towarzysza - Wszystko w porządku?
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Kiedy w panice przeturlała się, co było żałosną próbą wykonania uniku, wiedziała, że to nie wystarczy. Kiedy świat przestał wirować, został przesłonięty przez zbliżające się smocze cielsko. Potwór machnął łapą, odrzucając ją ładnych kilka metrów, czemu towarzyszyło nieprzyjemne chrupnięcie i zaskoczony, siłą wyduszony z piersi okrzyk dziewczyny. Adrenalina uderzyła jej do głowy na tyle mocno, że ból złamanej ręki odczuwała jak zwykłe uderzenie – nieprzyjemne, ale do przeżycia. Miała szczęście, że padło na lewą rękę, której nie potrzebowała do rzucania czarów... choć nie ma się co oszukiwać, sprawna prawa i tak w niczym jej nie pomogła. Tak naprawdę dobrze udało jej się rzucić tylko jedno zaklęcie i gdyby nie ono, skończyłaby zapewne znacznie gorzej. Ex animo wydobyte z odmętów pamięci ogłuszyło kamienną bestię na tyle, by dać jej czas na ucieczkę. W końcu udało jej się stanąć na nogi i przybrać jakąkolwiek pozycję, była jednak zmuszona odpuścić ofensywę i przejść do niechętnej, lecz koniecznej defensywy. Osłaniała się tarczami i choć nie mogła tym pomóc Darrenowi, to przynajmniej utrzymywała się we względnie dobrym stanie. Tylko parę razy sięgnął ją wydobywający się z paszczy płomień, za każdym razem parząc ją boleśnie, lecz w gruncie rzeczy niegroźnie. Jak na pechową osobę, miała wyjątkowo dużo szczęścia. — Wszystko dobrze — zawołała bez przekonania, unosząc dłoń, żeby poprzeć swoje słowa gestem. Natychmiast tego pożałowała, pulsujący ból przypomniał o obrzydliwym chrupnięciu; skrzywiła się, ale za wszelką cenę starała się być dzielna. Kątem oka dostrzegła, jak jeden z golemów wyłazi z dziury, rzuciła więc na niego bombarda maxima, nie bez satysfakcji przyglądając się, jak zaklęcie rozrywa mu kawał pyska. Przypłaciła ten akt agresji kolejnymi obrażeniami, kiedy nie udało jej się w pełni uniknąć lecącego ku niej dużego odłamka smoka, a ten z pełnym impetem uderzył ją w bark. Wkrótce było jednak po wszystkim. Smoki były pokonane i choć oni również nie byli w najlepszym stanie, to przynajmniej niewątpliwie mieli utrzymać się przy życiu. Hope dyszała ciężko, nie tyle z wysiłku, ile z nadmiaru wrażeń. Nie dała popisu sprawności fizycznej i magicznej, ogromną część walki spędziła na dupsku, bezskutecznie starając się podnieść... a mimo to była zadowolona. Poobijana i poparzona, ze złamaną, pulsującą bólem ręką i szramą na policzku uśmiechnęła się beztrosko i zupełnie szczerze. — Myślisz, że tu utknęliśmy? Na tej wyspie? — nie miała zielonego pojęcia, co mogli zrobić, żeby się stąd wydostać. Ostatnia z gwiazd nie działała, a oni nie mieli pojęcia, gdzie się znajdują. Teleportacja mogła być zbyt ryzykowna – byli tak zmęczeni, że nawet niewielka odległość mogła doprowadzić do rozszczepienia, a przecież możliwe, że mowa tu była o podróży międzykontynentalnej. — Jak się czujesz? Bardzo Cię poobijały? — zmartwiła się i podeszła do chłopaka, przyglądając mu się badawczo. A potem, w przypływie nagłego rozmemłania czy też zwykłej wdzięczności przytuliła się do niego, nie zważając na to, że na ich poziomie znajomości był to gest wyjątkowo śmiały i poufały.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Mizerykordia zawyła ostatnim Atrapoplectusem, który przebił na wylot ostatnią, smoczą figurę, wcześniej walczącą z ognistym wężem. Zapewnienie Hope, że wszystko dobrze przeleciało Darrenowi prawie że mimo uszu - gdyby tylko chwilę później nie poparła go huczącą Bombardą Maxima, która rozerwała ostatniego smoka na kawałki, posyłając w ich kierunku odłamki jak najgorszy granat. Jeden z nich przeorał Krukonowi udo - Darren wolał nawet nie myśleć co by się stało, gdyby płaszcz nie złagodził nieco impetu. Tak więc walkę Darren zakończył na kolanach, reperując swoją nogę i rzucając uroki przeciwbólowe na korpus, sprawdzając czy z żebrami wszystko w porządku - był jednak pewien, że bez wizyty u specjalistycznego magouzdrowiciela się nie obejdzie, nawet jeśli krótkiej. - A co tam znalazłaś? - odpowiedział pytaniem na pytanie Krukon. Pamiętał, że przed walką Gryfonka coś odkryła - być może klucz do ich ucieczki z tejże wyspy. Chwilę później obolały Shaw trzymał w dłoniach znalezioną przez Hope kolejną gwiazdkę - tym razem jednak niebędącą świstoklikiem, gdyż nadal marzł na kamienistej wysepce, a najcieplejszą rzeczą w promieniu wielu kilometrów był zapewne kolor włosów Griffin - Chyba musimy po prostu iść dalej - dodał, zanim jednak zdążył na dobre zebrać się do dalszej drogi, Hope postanowiła najwyraźniej ukraść mu nieco ciepła poprzez partyzanckiego przytulasa. Darren westchnął - w połowie ze zrezygnowania, a w połowie z bólu - i odwzajemnił jej gest, utrzymując go przez parę sekund. - Dam radę. No, pokaż się - burknął w końcu, odsuwając Griffin na długość ramienia i przykładając najpierw końcówkę Mizerykordii do jej twarzy, mrucząc pod nosem Vulnus Alere, by zasklepić przynajmniej największą szramę na jej buźce. Następnie duetem uroków Locus oraz Ferula usztywnił jej ramię... i praktycznie tylko tyle był w stanie zrobić - Jak tylko się stąd wydostaniemy, masz iść do uzdrowiciela, jasne? - oznajmił surowo, zimny wzrok i ton Krukona stopniały jednak chwilę później - Harry ukręci mi łeb jak coś ci się stanie. A przynajmniej spróbuje - dodał szybko, po czym cofnął się, mrucząc pod nosem coś o mugolskich sposobach pojedynków. Patrząc nad ramieniem Griffin, Shaw zauważył że cielska smoków ułożyły się w coś w rodzaju swoistego kręgu - nawet jeśli wcześniej Krukon mógłby przysiąc, że wylądowały w zupełnie innych miejscach. Dodatkowo piątka łap czy pysków pozostała wystawiona ku górze, a w każdej z kończyn widniało niewielkie wgłębienie, idealne na włożenie tam jednej z gwiazdek, które zbierali razem przez ostatnich pięć wysp. - To... chyba jednak tutaj - powiedział, łapiąc dziewczynę delikatnie za ramiona i obracając ją o 180 stopni.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Wcale nie pocieszyły jej słowa Darrena, dalsza wędrówka była przed-przedostatnim, na co miała ochotę. Na samym końcu plasowała się walka z kolejną falą kamiennych stworów, a tuż przed nią kąpiel w oceanie. To zabawne, że wszystkie te rzeczy zaliczyła w ciągu ostatniej doby. Bardzo starała się nad nim nie rozkleić, bo naprawdę wzięła sobie do serca jego słowa. Nie lubiła oglądać ran i nie potrafiła oceniać zagrożenia, jakie powodowały. Kiedy widziała krew, czuła się nieswojo i automatycznie załączał się w niej tryb współczucia i troski, które przekładały się na – często nieudolną – próbę niesienia pomocy. Przytulas był jedynym, co miała mu do zaoferowania i choć nie była pewna, czy aby na pewno docenił ten gest, to w gruncie rzeczy nie miało to dla niej znaczenia tak długo, jak długo nie została brutalnie odepchnięta i na nowo odgrodzona murem. Wcale nie miała ochoty się pokazywać, uznawszy, że będzie silna i świetnie da sobie radę bez pomocy, ale mimo to posłusznie odwróciła ku niemu piegowaty policzek, zamykając oczy kiedy zaczęła działać magia. Nie było to przyjemne, ale kiedy już minęło – przyniosło zdecydowaną ulgę. — Chciałabym to zobaczyć — odparła rozbawiona, próbując wyobrazić sobie starcie Harry'ego z Darrenem. Z uwagi na zawartość dramatyzmu przedstawienie nie do zapomnienia, choć z pewnością bardzo krótkie. Darowała sobie komentarz, że nie bardzo wyobraża sobie zmartwienie Ślizgona, a zamiast tego pokiwała tylko głową, podbudowana bardziej, niż prawdopodobnie chłopak się domyślał. Świat zawirował, kiedy została odwrócona we właściwą stronę, a sama Griffin wytrzeszczyła oczy w wyrazie bezbrzeżnego zdumienia. — Orzeszku... — zaklęła tylko, kiedy ziemia pod nimi się poruszyła i okazała się wcale nie być wyspą, a wielkim smoczym cielskiem. Zlękła się nie na żarty, pewna, że będą musieli stoczyć z nim walkę, a wtedy zwierzę... przemówiło? Czy to wszystko jej się śniło? Czy magia naprawdę miała aż takie możliwości? Wszystko, co działo się od momentu ułożenia gwiazd na ich właściwym miejscu, było dla niej kompletnie niezrozumiałe i odrealnione. A potem okazało się być zwykłym snem.
| z/t x2
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Na szczęście w miarę szybko zniknęli z tamtej chorej wyspy, która chyba wydawała się być najgorsza ze wszystkich. Szkoda że pojawili się na takiej, na której niemalże się wywalił przez to że podłoże było... lodem. Trafili na lodowe pustkowie, a on właśnie zaczął żałować że nie nosił przy sobie kurtki, która mogłaby być w klimacie tej wyspy bardzo użyteczna. No i dodatkowo mocno łupnęli pojawiając się. Jako że nie był już pod wpływem odwrotnej energii tamtej wyspy, popatrzył na nią przez chwilę. - Jesteś cała? - Rzucił nadal delikatnie ziejac. W końcu impulsywność jakiej się nabawił sprawiła że przeniósł ją prawie całą drogę na szczyt. Zmęczyłoby to raczej nie jednego, nawet jeśli gryfonka nie ważyła za wiele. - Wybacz że byłem takim dupkiem wyspę temu. - Powiedział nadal mając małe wyrzuty sumienia odnośnie tego co zdarzyło mu się powiedzieć. Zwłaszcza to ze zrzuceniem w przepaść czy coś. Z drugiej strony wyspa ta byłaby świetnym odpowiednikiem Azkabanu gdzie najbardziej zwyrodniali czarnoksiężnicy stawaliby się pacyfistycznymi fanatykami ciasteczek i herbatki. Nie minęło też wiele czasu aż udało mu się dostrzec kolejny z kamyków jaki szukali. No, przynajmniej nie będą musieli go szukać. Podszedł ale wyciągając rękę zatrzymał się. - Czy to nie dziwne że jest tak na widoku? - I wtem nastało łupnięcie wraz ze wstrząsem, odwrócił się i... -Kurwa... - Pieprzone smocze golemy. I to nie takie jakimi częstowała ich Moe na treningu, bo sporo większe. Znał jednak zapędy tych sztucznych gadzin na tyle, że wiedział że jeśli ich nie załatwią to skończą jak biedne kafle na treningach. W strzępach. Wyjął więc różdżkę i rzucił w jednego z nich niewerbalną Bombardę Maxima. A z drugiej strony inny smok jebnął go ogonem, co nieco chłopaka odrzuciło na bok.
Ledwie przed dwoma dniami weszli do zapyziałego baru, w którym spotkali rozgadanego korsarza, ale Julka miała wrażenie, jak by ich odyseja trwała znacznie dłużej. Cztery wyspy, cztery różne wyzwania. Walka z boginem i zabicie samej siebie. Nurkowanie w jeziorze i wyławianie gwiazdy. Zdradzanie własnych tajemnic, tych najbardziej skrytych. W końcu wędrówka w lustrzanym wymiarze i poczucie strachu silniejszego niż kiedykolwiek wcześniej. Wszystko po to, by dotrzeć tu – na smoczą wyspę, ostatni przystanek ich wędrówki. Pierwszą rzeczą, na którą zwróciła uwagę, było przenikający chłód, tak nietypowy dla tej części świata. Krukonka odruchowo sięgnęła po różdżkę, aby rzucić na siebie jakieś zaklęcie rozgrzewające, ale skończyło się na tym, że ta przymarzła jej do dłoni.
- Co jest? – warknęła zdenerwowana, starając się odkleić patyczek od dłoni, nieskutecznie. Wyglądało więc na to, że się z nim nie rozstanie, bo mimo wszystko argument siły nie był w tym przypadku pomocny. Zbyt lubiła swoje dłonie. To w końcu one zarabiały na chleb i coś chleba.
- Max, nie podoba mi się to – skwitowała, zbliżając się do przyjaciela. Miała złe przeczucia, a instynkt rzadko ją zawodził.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Przygoda ta była naznaczona tyloma wydarzeniami, że Max też czuł się, jakby podróżowali już przynajmniej tydzień. Niestety, nie był to jeszcze koniec. Najgorsze tak naprawdę czekało przed nimi, choć nie mieli jeszcze o tym bladego pojęcia. Przybycie na smoczą wyspę było względnie proste. Ot kolejny świstoklik. Niestety, przenikający chłód był straszny, a chłopak tyle co ugrzał się po wyspie tajemnic. Zresztą nie to było teraz najważniejsze. Julka miała rację, coś tu zdecydowanie nie grało. -Mi też nie. Ogarnijmy jak stąd wyjść i spierdala.... - Nie zdążył dokończyć, bo oto coś przeleciało nad jego głową zionąć ogniem w ich pobliżu. -NOSZ KURWA! - Wykrzyknął, wydobywając z kieszeni różdżkę i przystępując do obrony. -Brooks trzymaj się blisko, nie mam zamiaru zostać jebaną pieczenią. - Krzyknął do dziewczyny licząc, że razem jakoś uda im się pokonać te cholerne istoty zanim one zrobią z nich swój dzisiejszy obiad.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
- Skoro i tak zostaliśmy już odarci z jakiejkolwiek intymności… – Zdążył jeszcze zareagować przytomnie na propozycję papierosa i odpalił podanego mu przez Deana bogina. Nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, że parę minut później obaj zacząć zachowywać się jak dzieci w przedszkole w swej gonitwie na szczyt, dziurawiąc plecaki i tracąc na szczęście niewiele warte przedmioty. Cóż, przynajmniej udało im się względnie sprawnie dobrnąć do świstoklika, który przeniósł ich na kolejną wyspę. Paco zastanawiał się jak wiele pozostało ich jeszcze przed nimi. Przynajmniej tym razem nie wylądowali po środku oceanu, chociaż klimat następnego punktu wycieczki nie miał niczego wspólnego z malediwskim skwarem. Morales wyciągnął różdżkę, rzucając na własne ciało proste zaklęcie rozgrzewające, a potem ostrożnie przestąpił kilka kroków po twardej, lodowej skorupie, rozglądając się na wszelki wypadek wokoło. Wydawało mu się tu aż nader cicho. – Kamień. – Zwrócił uwagę Cassidy’ego na zatopiony częściowo w lodzie głaz i od razu ruszyli w jego kierunku. Próbowali po niego sięgnąć, ale wtedy za ich plecami rozległ się tajemniczy odgłos. Odwrócił się instynktownie, cały czas kurczowo ściskając swoją różdżkę, kiedy przed jego oczami ukazały się smocze golemy, stworzone z zamarzniętej wody i odłamków skał. – Dawno nie mieliśmy okazji walczyć u swojego boku. – Rzucił śmiało do Deana, nie z przestrachem, a zawadiackim uśmiechem przyklejonym do ust. Uwielbiał poczuć ten dreszczyk adrenaliny, towarzyszący ciskaniu zaklęciami na prawo i lewo, toteż machnął różdżką, tworząc wokół ich duetu płomienny okrąg, a potem poruszał kawałkiem osikowego drewna, kierując ogień wprost w pyski ich przeciwników. Drobne potknięcie sprawiło co prawda, że nie zdążył uniknąć łapsk jednego ze smoczysk. Pazury drasnęły wówczas jego ramię. Poza tym jednak nie dało mu się odmówić skuteczności i refleksu. Nie była to łatwa walka, ale to dobrze, poczucie satysfakcji było bowiem silniejsze. - Rozkładamy kamienie, bierz prawą stronę, ja lewą. – Zarządził tuż po pojedynku, kiedy obaj poczęli uzupełniać opustoszałe miejsca w wyrysowanym na podłożu kręgu. Dołożyli wreszcie ostatni z nich, a chociaż początkowo nic się nie zadziało, tak wreszcie na lodowa nawierzchnia pod ich stopami pękła. Nadal trzymał różdżkę w pogotowiu, ale okazało się, że nie była ona potrzebne. Nagle znaleźli się na grzbiecie legendarnego, azjatyckiego smoka, przez co Paco przetarł oczy ze zdziwienie. Prawdę mówiąc, nie wierzył w tę historyjkę rubasznego marynarza, na pewno nie w takim kształcie w jakim mężczyzna ją przestawił, a jednak… wyglądało na to, że był on autentyczny nawet co do takich detali. Smok otworzył wreszcie swoje wyłupiaste ślepia, nagradzając trudy ich wędrówki drogocennym artefaktem, ale gdy tylko dotknął ich swoim pazurem… - Kurwa, Dean. Mówiłem, że nie powinniśmy pić w tej melinie… – Podniósł ociężale obolałą od kaca głowę, starając się zorientować w czasoprzestrzeni. Rozpoznał obskurną tawernę Spritz i żałował, że zdecydował się tutaj wychylić cokolwiek, co miało w sobie procenty. Dziw brał, że nikt ich nie otruł. Suchość w ustach irytowała do granic, a jegomościa który wyśmiał ich stan Morales obdarował złowrogim spojrzeniem. – Chodźmy stąd. – Zaproponował Cassidy’emu tonem nieznoszącym sprzeciwu, i od razu wytoczył się na zewnątrz. Oczami wyobraźni nadal widział smoka z wężowym odnóżami, ale miał wrażenie, że to tylko absurdalny, pijacki sen. Przynajmniej do momentu, w którym sięgnął do kieszeni po papierosy, wyciągając z niej przepiękną, błyszczącą owijkę na różdżkę. – Myślałem, że potraciłem zmysły, ale jednak ten koleżka miał rację… – Zagadnął jeszcze swego aurorskie kamrata, chowając naprędce przedmiot przed potencjalnymi rabusiami. Teraz potrzebował jedynie odpoczynku.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Niepisane prawo Brooks mówiło, że jak już jedziesz na wakacje lub ferie, to musisz zrobić sobie krzywdę. Na razie była wyjątkiem potwierdzającym tę regułę, bo na Malediwach nic jej się nie stało. Nie spadł jej na głowę żaden kokos, nie wpadła w brzytwotrawę, w zadek nie udziabał jej żaden głodny żółw. Można by pomyśleć, że w końcu pech znalazł sobie inną ofiarę. Nic bardziej mylnego. Pech najnormalniej w świecie wziął sobie wolne od męczenia biednej Krukonki, ale przypomniał sobie o niej w najważniejszym momencie. Przeczucie Brooks jej nie myliło. Faktycznie byli zagrożeni, i to nie tylko zamarznięciem na kość. Po kilku minutach spaceru po kamienistej wyspie dotarli do miejsca, w którym pod lodem znajdował się ostatni kamień. No pięknie, tak więc kolejny świstoklik. Ile ich jeszcze spotkają na swojej drodze? A może stary korsarz wysłał ich w odyseję, która będzie trwała do końca ich dni na tym łez padole? Krukonka chwyciła Maxa za dłoń. Jako że kamień był jeden, to mogli się przenieść na kolejną wyspę tylko w ten sposób. Dotknęła więc kamienia i usłyszała świst. Nie był to jednak świstoklik. Wciąż tkwili na wyspie, a do tego zaczęły nad nim krążyć jakieś cholerne gargulce w kształcie smoków, do tego ziejące ogniem.
- A więc tak zginę – przeszło jej przez myśl, ale już celowała w kamienne stworki, ciskając z różdżki bombardą maxima. Nie trafiła, ale przynajmniej odstraszyła agresorów, którzy polecieli gdzieś dalej. Ona tymczasem miała schować się za skałą. Ze strachem wypisanym w oczach głęboko oddychała, starając się uspokoić rozedrgane ciało. Dłonie jej drżały, podobnie jak nogi. Wzięła jeszcze jeden głęboki oddech, po czym błyskawicznie wyskoczyła zza skały, ciskając w smoki kolejnymi zaklęciami. Jednego trafiła, drugiego również, zniechęcając je nieco do dalszych ataków. Nie zdążyła jednak z trzecim. Ten nie tylko nadpalił jej włosy i koszulkę, ale do tego przejechał po jej ramieniu kamiennym pazurem, zostawiając głęboką i bolesną ranę, zanim to rzucił nią o skałę jak szmacianą lalką. Z trudem łapiąc oddech w obolałe żebra, zasyczała z bólu, a oczy jej się zaszkliły, ale to nie był czas na rozpacz i łzy. Rozpacz i łzy oznaczały, że nie opuści tej wyspy, a ona miała do czego wracać. Ponownie schowała się za skałą, opatrując prowizorycznie ranę i przywołując zaklęciem magicznego wilka. Tym razem do on miał walczyć ze smokami. I okazał się to dobry pomysł, bo smoki w końcu odpuściły. Było to jednak zwycięstwo niedające żadnej satysfakcji. Poobijana, zakrwawiona i z szumem w głowie zaczęła się rozglądać za Solbergiem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Walka rozkręciła się na dobre i w tym ferworze ciężko było myśleć o czymkolwiek innym niż ratowanie własnej dupy. Ogień buchający z pyska smoków przypominał Maxowi o raczej złych rzeczach, więc rozemocjonowany nastolatek tym bardziej chciał się tych istot jak najszybciej pozbyć. Niestety, nie było to takie proste. Pierwszy cios spadł na niego nagle, gdy smoczysko zamachnęło się ogonem, powalając go na ziemię i sprawiając, że zaklęcie poszło gdzieś w niebo. Kolejne razy były tylko gorsze. Liczne poparzenia, rozcharatane plecy i złamana piszczel, którą tyle co sklejał po dziwnym dniu w Camelocie. Naprawdę nie wyglądało to najlepiej. Sam był praktycznie przekonany, że to już ich koniec, ale nie poddawali się tak łatwo i ostatecznie udało im się to wszystko pokonać. -Kurwa... - Mruknął, ale nie zdążył rozwinąć wypowiedzi, bo ich oczom ukazał się azjatycki smok, który przemówił do nich, gdy tylko poukładali kule na swoje miejsca. Ledwo żywi co prawda, ale wciąż oddychający. Nagle, wszystko jakby się rozpłynęło, a oni znów byli w nadmorskim barze, gdzie pijaczek uśmiechał się do nich zadowolony z siebie. Max nie musiał sięgać do kieszeni, by wiedzieć, że to wszystko nie było tylko snem. Urazy na jego ciele jasno mówiły za siebie. -Nigdy więcej z Tobą nie piję. Chodź, musimy doprowadzić się do porządku. - Odezwał się do Brooks i przy pomocy teleportacji łącznej zabrał siebie i ją do najbliższego uzdrowiciela.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Wylądowała na kolejnej wyspie i tym razem już zwymiotowała. Nienawidziła teleportacji, nienawidziła świstoklików i nienawidziła tych przeklętych wysp. Nie miała pojęcia ile jeszcze będą musieli znieść i czy w ogóle istniało jakiekolwiek prawdopodobieństwo, że kiedyś wrócą. Znowu było jej zimno, choć całkiem szybko się zorientowała, że to już nie kwestia klątwy, czy tez magii, co cała wyspa była zwyczajniej zamarznięta. Podniosła się z kolan i uznała, że trzeba było uważać na tej głupiej transmutacji, to może mogłaby przetransmutować swoje ubranie w jakiś ciepły płaszcz. Nie posiadała jednak takich umiejętności, otarła jednak usta i w końcu spojrzała na Drake’a, uznając, że już nie ma sensu się dąsać, skoro tyle razem przeszli. — Chyba straciłam swoją godność, wiesz? — powiedziała, a na jego przeprosiny machnęła ręką, bo przecież nie miał za co jej przepraszać. To ona zachowywała się jak miękka klucha, jak dupa wołowa i inne określenia też zapewne by pasowały jak ulał. Jęknęła natomiast, bo nagle przypomniała sobie o bólu dłoni, a upadek na twardy lód również nie należał do najprzyjemniejszych. Ruszyła jednak za Drakiem, bo co innego miała zrobić, może jeśli będą w ruchu, to przynajmniej będzie im cieplej. Zaczęła się też zastanawiać kto w ogóle wymyślił te wyspy i czy przypadkiem nie trafili do jakiejś pętli czasowej, co jeśli będą musieli zacząć od początku? Wzdrygnęła się na samą myśl o tym, bo chociaż potrafiła zacisnąć zęby i przesunąć własne granice niesamowicie daleko – to okropnie już chciała wrócić na słoneczne wyspy i do końca wyjazdu grzać tyłek na plaży. — Nie ma-am pojęcia, ale nie na-arzekam — odparła szczękając zębami, więc niekoniecznie mogła normalnie mówić — Incendio — mruknęła zaklęcie, chcąc roztopić ten okropny lód, w którym znajdował się kolejny kamień. Była tak podobny do pozostałych, że mimo swojej nienawiści do świstoklików, marzyła tylko o tym, żeby go dotknąć i stąd zniknąć. Przekleństwo Drake’a jednak odwróciło jej uwagę, więc spojrzała w kierunku w jakim patrzył i miała ochotę się popłakać. Nie zrobiła tego rzecz jasna, bo na poprzedniej wyspie naryczała się już dość, ale czy chociaż na chwilę nie mogli mieć spokoju? Zacisnęła palce na różdżce i skierowała ją w stronę… nie wiedziała właściwie w stronę czego. — Co to za gówna? — zapytała Gryfona, ale jeden z golemów się na nią rzucił, powalając ją na ziemię. Chyba nie będzie w stanie policzyć siniaków, których się nabawiła. Różdżka wypadła z jej skostniałych palców, więc użyła całych sił, by zrzucić z siebie kamiennego – w cholerę ciężkiego – smoka i podpełzła do swojej jedynej broni jaką miała. Nagle też zrobiło jej się cieplej, kiedy adrenalina dosłownie zawrzała w jej krwi. Doszli tak daleko, nie mogli tego zaprzepaścić, ona na pewno nie mogła. — Immobilus! — rzuciła, spowalniając golema, bo nie była najlepsza z zaklęć, ale za to była pomysłowa — Carpe retractum! — rzuciła w stronę najbliższej bryły lodu i z całej siły walnęła tym w zaczarowanego smoka. Ciężko oddychała, starała się maksymalnie skupić, ale musiała sprawdzić czy z Drakiem wszystko w porządku. Chwila nieuwagi starczyła, by dosięgnął ją ogień smoczego golema. — KURWA MAĆ — nie kontrolowała się, kiedy i tak już poparzone dłonie zaczęły dosłownie płonąć z bólu, a bąble pojawiły się niespodziewanie szybko, zbyt szybko. Nie wiedziała już jak ma trzymać różdżkę, łzy pociekły po jej policzkach, bowiem już nic na to nie mogła poradzić.
Były boginy, wróżki, pełnia księżyca, mglista i wymuszająca prawdę wyspa i taka która wszystko odwracała. To jasne że ta na którą trafili teraz musiała być skuta lodem i pilnowały jej smocze golemy. Z podłoża pozbierał się w miarę szybko ale problemem było to że upuścił różdżkę i musiał szybko się po nią rzucić. Czas jaki na to poświęcił zaowocował jednak tym że w jego kierunku leciała już chmura płomieni. Rzucił więc zaklęcie ochronne żeby się przed nim osłonić. Na jego nieszczęście nie zablokował całego podmuchu przez co jego noga była nieco poparzona. Syknął wściekle i się zachwiał. Nie miał czasu rzucać zaklęć leczących żeby chociażby umniejszyć ból jaki odczuwał. Najlepiej było skasować te gadziny jak najszybciej. Zwłaszcza że kiedy Ruby oberwała płomieniami, poczuł jak jego frustracja rośnie i wymagała natychmiastowego wyładowania. -CONFRINGO! - Ryknął wystrzeliwując różowy pocisk wprost w lecącego golema. Huknęło i buchnęło płomieniami aż miło kiedy ten rozlatywał się na kawałki. Problem w tym że jeden z odłamków niczym w akcie zemsty poleciał ku niemu i wbił się w jego ramię. Lewe na szczęście, ale nie zmieniało to faktu że bolało. Mógł się pocieszać że przemiana podczas pełni bolała mocniej, ale niestety bólu to nie uśmierzało. Została jeszcze jedna gadzina, a mu już powoli brakowało sił. Rzucił jeszcze jedną bombardę w jego łeb i tak już ładnie obity przez lodową bryłę jaką mu zaserwowała dziewczyna. I to... chyba był koniec. Gdzieś za nimi wyłonił się z lodu jakiś krąg z miejscami na kamienie, ale ważniejsze na chwilę obecną było chyba chociaż częściowe opatrzenie ran i złagodzenie bólu. Odłamek z ręki wyjął zaklęciem do tego przeznaczonym i innym zatamował krwawienie. Kawałek poparzonej nogi za to zaklęciem przeciwko poparzeniom i znieczulającym. Następnie niemrawo ruszył w kierunku gryfonki, która też ładnie oberwała. I to nawet nie na tej wyspie, a na poprzednich też. Kiedy się zbliżył spróbował zaklęciem załagodzić ból poparzeń. No i oczywiście podał jej magiczny kijek. Nie do dłoni, bo to byłaby w tej sytuacji głupota, ale mógł jej włożyć na przykład do kieszeni czy innego miejsca gdzie ją trzymała. Obrócił się w stronę kręgu. - Oby ta wyspa... Była ostatnią. - Powiedział dysząc ciężko.
Właściwie to była przekonana, że te golemy ją po prostu dobiją, nie zabiją, bo tak ją już wszystko bolało, że była pewna, że umiera. Albo już nigdy nie będzie mogła ruszyć dłońmi. I po co to wszystko jej było, komu chciała cokolwiek udowadniać? No tak, wszystkim przecież, a jedynie straciła całą swoją godność i Drake był jedną z nielicznych osób, jeśli nie jedyną, która wiedziała o niej zdecydowanie zbyt dużo. Odetchnęła jednak z ulgą, kiedy chłopak okazał się jej wybawicielem, ponieważ jak widać znajomość bardziej zaawansowanych zaklęć bywała przydatna i Ruby naprawdę powinna się skupić na nauce. Uśmiechnęła się do Gryfona, kiedy golemy przestały jej zagrażać i wytarła ramieniem – bo dłonie za bardzo ją bolały, choć również dzięki Drake’owi znacznie mniej niż jeszcze przed kilkoma minutami. — Dzięki — wymamrotała niemrawo, miała tak bardzo dość, że nie miała siły na żadne większe podziękowania. Podeszła po ten głupi kamień, uprzednio chwytając Drake’a za rękę, na wypadek gdyby to był kolejny świstoklik, ale nic takiego się nie stało. Zmarszczyła brwi, a kiedy dostrzegła miejsce z kamieniami, uniosła jedną brew i drżącymi dłońmi umieściła tam brakujący kamień. Przez chwilę nic się nie działo, spojrzała na przyjaciela i w momencie, kiedy już chciała zacząć panikować, że utknęli tu na zawsze, rozległ się głos. Ruby aż podskoczyła, po raz kolejny prezentowała swoją gryfońską odwagę, a potem uniosła dłoń, przykrywając w wielkim zaskoczeniu usta, kiedy zorientowała się, że stoją na grzbiecie ogromnego smoka, do którego należał ów głos. — Owdupę — mruknęła, nie wiedząc czy bardziej zaskoczona, czy przerażona. Bez słowa przyjęła tę całą owijkę, nawet nie skupiając na niej zbyt dużej uwagi, bo całą przyciągał ten wielki magiczny smok. Nagle obudziła się z powrotem w tawernie, z ogromnym bólem głowy. Zamrugała kilka razu, kompletnie nic nie rozumiejąc, a już w szczególności słów tego cholernego pijaka. Głowa bolała ją niemiłosiernie, czy to wszystko mógł być sen? Ale wciąż miała poparzone ręce i właśnie wyciągała tę zasraną owijkę z kieszeni. — Drake, czy ty coś rozumiesz? — zapytała tylko, ale marzyła jedynie o jakimś środku uśmierzającym ból, już nawet miała w nosie to, że tamten typ się z nich śmiał. Jej ręce wołały o pomstę do nieba.
Oczywiście, że nie powinni pić w tej melinie. Mądrość nie przychodzi jednak z wiekiem, nie u Irlandczyków przynajmniej. Dotarłszy na tę cholerną mroźną wyspę, Cassidy’emu z miejsca zjeżyły się włosy na karku i pod hawajską koszulą, poobdzieraną już i przepoconą. A miało być coraz gorzej. Nie tylko różdżka przymarzała mu do dłoni, a z ust wydobywała się para wodna. Do tego jeszcze zostali zaatakowani przez jakieś cholerne kamienne gargulce, które na domiar złego ziały ogniem. Na szczęście Dean i Sal to nie byle wafle, które różdżki używają jedynie do stwarzania pozorów. O nie, nic z tych rzeczy. Zaklęcia świstały w powietrzu, a kolejne dziwne smoki zamieniały się w kupkę gruzu. Gdy skończyli już z tymi cholerami, mogli umieścić wszystkie kamienie na miejscu. I wtedy właśnie wstał on – dziwny wężowaty smok, który okazał się wyspą. Dean przez chwilę sądził, że musiał się najeść jakichś dziwnych grzybków, bo smok nie tylko żył, to jeszcze mówił. A na koniec obdarował ich jakimś kawałkiem swojego ciała.
- Ja pierdolę – wymruczał do siebie Cassidy, przecierając zdumione oczy. – Ja pierdolę. - Myśli nie rozwinął już bardziej, bo obudził się z potężnym bólem głowy w tawernie. Czyżby to wszystko miało być tylko snem?
- Następne wakacje spędzam w sanatorium pod Klepsydrą – rzucił do swojego towarzysza, zanim to razem z nim opuścił lokal.