Osoby: Lars Hawthorn & Zacharius Rhee Miejsce rozgrywki: Hogwart Rok rozgrywki: 2011 Okoliczności: Nocne spotkanie w bibliotece; głównie w celach edukacyjnych
Lars nie był pewien, w którym momencie wymykanie się z dormitorium niemal każdej nocy stało się częścią jego codzienności; dość rutynowe włóczenie się po szkolnych korytarzach, unikanie odpowiedzialności za wszystkie przewinienia, których się wtedy dopuszczał, jak i świadomość, że coraz częściej towarzyszyła mu w tym ta szczególna osoba, sprawiały, że robił to często i chętnie. Wpierw wysyłał krótki, treściwy list do Zachariusa, później czekał na odpowiednią porę i finalnie spóźniał się na każde ich spotkanie, tłumacząc to na różne sposoby. Czasem próbował dostać się do wskazanych miejsc, wybierając nowe trasy, kilkukrotnie się wtedy gubiąc, a czasem świadomie zwlekał do ostatniej chwili, chcąc przekonać się, jak długo Rhee będzie na niego czekać; i jeszcze nigdy go nie zawiódł. Mógł więc namawiać go do kolejnych nocnych schadzek, wiedząc, że musiałby stać się cud, żeby Zach otwarcie mu odmówił; bo czy potrafił to zrobić, gdy Hawthorn wlepiał w niego natarczywe spojrzenie za każdym razem, gdy mijali się na korytarzach, robiąc też wszystko, żeby móc bezkarnie go zaczepić; zupełnie przypadkowo musnąć jego dłoń, gdy znalazł się w pobliżu lub nieco mniej tajnie i zupełnie dziecinnie dmuchnąć w jego kark, gdy akurat dogonił go na schodach? Robił więc wszystko, żeby Zacharius Rhee zwracał na niego uwagę nie tylko, gdy zostawali sami. Świadomość, że inni nie wiedzieli, jak zawiła relacja łączyła ich od jakiegoś czasu, wyjątkowo bawiła młodszego chłopca; lubił przecież tajemnice i wielkie intrygi, dzięki którym najróżniejsze plotki obiegały cały Hogwart. Więc może podobało mu się też to, że Zach był jego własnym sekretem? Nikt przecież nie spodziewał się, że ta dwójka mogłaby być ze sobą tak blisko; na co dzień nie poświęcali sobie przecież zbyt wiele uwagi, jakby wcale się nie znali i zupełnie się sobą nie interesowali. Co zmieniało się, gdy znikali z pola widzenia innych, spędzając długie godziny w zapomnianych przez wszystkich komnatach i innych zakamarkach tego wielkiego zamczyska. Lars skłamałby, mówiąc, że z Zachariusem łączyła go niezobowiązująca relacja; że obydwoje jedynie zaspokajali swoje potrzeby. Bo przecież polubił tego roztrzepanego krukona i nie zdążył jeszcze się nim znudzić; co nie zdarzało się szczególnie często. Można więc powiedzieć, że korzystał z całego wachlarza możliwości starszego, wyciągając z ich relacji wszystko, co najlepsze. Najczęściej robiąc to właśnie późną nocą, gdy w jego głowie rodziły się te najdziwniejsze pomysły. Więc tym razem również wysłał mu zwięzłą wiadomość, wyznaczając miejsce i godzinę ich kolejnego spotkania; jakby od razu założył, że Rhee nie zamierza się sprzeciwić. I przecież nie mógł się mylić, prawda? — Nudy, nudy, nudy i... nudy — skomentował trzymaną w dłoniach książkę, momentalnie odrzucając ją na bok. Nocna wycieczka do biblioteki była przecież kolejnym z jego nagłych planów; tym, który musiał zrealizować z Zachariusem, ciągnąc go za rękaw przez wszystkie korytarze, by wyswobodzić go z uścisku dopiero po przekroczeniu progu znanego im pomieszczenia. Trzymając się jednak blisko starszego, stale i dość zaczepnie ciągnąc za skrawki jego szaty, Lars nie przestawał się uśmiechać, stale pamiętając o swoich założeniach; wpierw miał stać się posiadaczem kilku interesujących książek z jeszcze bardziej interesującego działu, a dopiero później miał poświęcić uwagę komuś, kto ciekawił go znacznie bardziej niż jakiekolwiek księgi. Nie powitał więc Zacha w typowy dla siebie sposób, od razu przyciągając go do siebie za niebieskawy krawat; nawet nie spoglądał w jego stronę tak często jak zwykle, przenosząc na niego wzrok, dopiero w momencie, w którym przysiadł na skraju jakiegoś stolika, chwytając kolejną magiczną publikację. — Czy wszystkie te zakazane księgi nie powinny być ciekawsze? — wymruczał, oscylując spojrzeniem wokół sylwetki starszego, już wtedy skupiając się na nim bardziej niż na całym otoczeniu. A przecież powinien być czujny, jeśli robili teraz coś odrobinę nielegalnego, w oczach innych nadal będąc przykładnymi uczniami. — W końcu to te zakazane rzeczy są najfajniejsze. Prawda, Rhee? — rzucił sugestywnie, z impetem zamykając kolejne, wielkie tomiszcze, żeby oderwać się od powierzchni, o którą się opierał i ruszając w stronę Zacha, wcisnąć książkę w jego dłonie, samemu wygładzając palcami materiał jego szaty w okolicach jednego z ramion. — Ryzykowne, a jednak najbardziej ekscytujące — mruknął, bawiąc się jednym z guzików, dopiero po chwili unosząc wzrok, żeby nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Choć wystarczyła jedynie chwila, żeby okładka jednego z egzemplarzy zakazanych dzieł przykuła jego uwagę. Odrywając więc dłonie od Zachariusa, Lars szybko go wyminął i podchodząc do odpowiedniego regału, stanął na palcach, mimo wszystko i tak nie będąc w stanie dosięgnąć wybranej księgi. — Przydaj się na coś, Zach. Podsadź mnie. Chcę ją — wymamrotał, z błyszczącymi ślepiami spoglądając na swoją nową własność. Bo mimo wszystko Lars bywał naprawdę zachłanny; względem przedmiotów, jak i ludzi.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
Zacharius nigdy nie podejrzewał, że kłamanie i wymyślanie wymówek, może przychodzić mu z tak diabelną łatwością. Być może to wpływ, który miał na niego Lars, sprawiał, że Rhee wykazywał się wyjątkową kreatywnością, ilekroć któryś z jego współlokatorów, pytał dokąd się wymyka niemal każdej nocy. Krukon musiał być przebiegły, jeśli nie chciał, aby jego relacja z rok młodszym ślizgonem, wyszła na światło dzienne; o wiele bardziej podobało mu się utrzymywanie tego w sekrecie. Chłopiec kochał świadomość, że tajemnice związane z ich znajomością — to, co robili czy o czym rozmawiali, gdy byli tylko we dwójkę, należały tylko do nich. Fascynowało go to, jak serce bije mu szybciej, ilekroć zaczyna myśleć o tym, że zaraz wpadną; już kilkukrotnie byli o krok od tego, aby ktoś ich przyłapał. Szczególnie, że nigdy jakoś wyjątkowo mocno nie dbali o to, aby pozostać w ukryciu. Może to ta adrenalina, którą Zach czuł, ilekroć widział ten charakterystyczny uśmiech Hawthorna na korytarzu albo to poczucie, że naprawdę wiele ryzykuje, wciągając go za sobą do pustej klasy. Rhee uwielbiał to, że Lars sprawiał, że student czuł się przy nim bardziej żywy niż kiedykolwiek wcześniej. Dopiero przy nim odkrywał, jak ogromną gamę emocji potrafi w sobie odkryć i jak wiele dziecięcej ekscytacji, umie z niego wydobyć, gdy robili coś, co na standardy szkoły było niewłaściwe. Kradnięcie książek, wymykanie się z zamku na błonia, robienie tego wszystkiego, co było niestosowne, nakręcało Zacha jeszcze bardziej. Być może dlatego, nigdy mu niczego nie odmówił. Ich znajomość była dla niego ważna; nigdy tego nie ukrywał, uważając, że było to widoczne gołym okiem. Dlatego tej nocy, tak jak każdej poprzedniej, wymknął się ze swojej sypialni zaraz po zgaszeniu światła. Poczekał kilka minut, upewniając się, że inni krukoni zasnęli i sam wydostał się na zewnątrz; Zacharius dużo ryzykował, wychodząc na te wszystkie spotkania z młodszym chłopakiem. Za każdym razem obawiał się, że któryś z dyżurujących nauczycieli, wpadnie na niego po drodze; a Zach nie mógł pozwolić sobie na to, aby splamić swoją dobrą opinię, jakimiś nierozsądnymi wybrykami. Dlatego zawsze był skupiony; ignorował głosy z obrazów i te wszystkie przestrogi, ciągnące się za nim przez całą szkołę. Przecież nie byłby sobą, gdyby odpuścił; nie wytrzymałby do kolejnego dnia, gdzie musiałby wyłapywać rozbudzonym spojrzeniem swojego znajomego w tłumie innych uczniów, a tym bardziej, nie potrafiłby przeczekać do tej nocy, aby zobaczyć się z nim ponownie. — To są bardzo interesujące książki. Nie powinieneś oceniać ich po okładce — mruknął, łapiąc ją w locie, aby ta nie spadła na podłogę, robiąc przy tym więcej hałasu niż było to potrzebne. Zacharius szedł zaraz za nim, słuchając go i uśmiechając się głupio, gdy tylko Lars ciągnął go za szaty; sam dość żywo przyglądał się wszystkim podręcznikom i historiom, do których na co dzień nie miał dostępu. Krukon sam wyciągnął dłoń, wysuwając jeden z tajemniczych ksiąg, dokładając ją sobie do tej, którą dobrą chwilę temu, odebrał młodszemu. — Nawet ich nie przeczytałeś — parsknął, posyłając mu pełne politowania spojrzenie. Sam jednak odłożył grube tomiska na stolik obok, bo z nagła zaczęły mu ciążyć. Wyczuwając na sobie spojrzenie ślizgona, Zacharius przechylił łepetynę na bok, mrużąc przy tym oczy z widocznym rozweseleniem. — Czy ja wiem? Są? — mruknął z udawanym namysłem, zanim otworzył księgę, którą zaledwie kilka sekund temu, podał mu Hawthorn. — Za zakazane rzeczy, mogą wtrącić cię do więzienia. A wtedy nikogo nie będzie obchodziło to, jak bardzo byłeś podekscytowany, robiąc to wszystko — dodał, nie odrywając od niego przenikliwego spojrzenia. Każda osoba, która nie znała tej dwójki, mogłaby pomyśleć, że Zach nie jest zadowolony z tego, gdzie się znalazł albo co właściwie robił. Tylko Lars mógł zauważyć te złośliwe ogniki, które kręciły się w oczach studenta. Rhee zerknął do wnętrza książki, celowo ignorując moment, w którym Hawthorn wygładził materiał jego ubrania; dopiero, gdy ten zaczął obracać w palcach guzik, Zacharius podniósł na niego spojrzenie znad publikacji. — Ciszej, bo zaraz wpadnie tu profesor od Transmutacji — mruknął, odkładając księgę na stolik i zbliżając się do młodszego, sam poderwał głowę, żeby na nią spojrzeć. W pierwszym odruchu, krukon zaczął dotykać swoich kieszeń, chcąc sprawić, żeby cel Larsa sam wpadł prosto w jego ręce, ale gdy zdał sobie sprawę, że jak zwykle zgubił różdżkę, odetchnął cicho. — Jesteś wyższy. Nie powinieneś być w stanie wszystkiego dosięgnąć? — rzucił marudnie pod nosem, gdy podszedł do chłopca, obejmując go mocno w pasie, żeby rzeczywiście podsadzić go nieco wyżej. Mając nadzieję, że Hawthorn zdążył złapać księgę, Zach upuścił go z powrotem na podłogę i zamarł. Nagle i zupełnie niespodziewanie, usłyszał kroki; czując jak serce nieznacznie mu przyspiesza, zakrył swoją dłonią usta młodszego, spoglądając mu w oczy z typowym dla niego rozbudzeniem. Zauważając cień, zbliżający się w ich stronę, student pociągnął ślizgona za drugi regał, gdzie byli mniej widoczni i przycisnął go do filaru, samemu zaciskając mocno oczy; zupełnie tak, jakby w ten sposób, mógł rozpłynąć się w powietrzu.
Ryzyko było mu doskonale znane. Bo przecież Lars gonił za wszystkim, co było choć odrobinę niewłaściwe; lubił zakazane księgi, które przypadkowo trafiały w jego ręce, podobały mu się te konkretne zaklęcia, których nie używało zbyt wielu czarodziejów, a do tego z ognikami ekscytacji połyskującymi na powierzchni jego ślepi, przyglądał się Zachariusowi. Bo ich relacja była przecież inna niż wszystkie te, które łączyły go z resztą studentów. Sprawiała, że Hawthorn na samą myśl o ich kolejnych spotkaniach, mimowolnie się uśmiechał; znał przecież ten przyjemny smak adrenaliny, który towarzyszył mu podczas każdego nocnego opuszczenia swojej sypialni. I wiedział, że widok Zacha na opustoszałych korytarzach Hogwartu, gdzie najczęściej na siebie wpadali, jedynie potęgował to uzależniające uczucie. Często więc dla niego ryzykował; i gdy znów się gdzieś wymykał, nie dbając wtedy o kary, które mogły zagwarantować mu te wszystkie spotkania, myślał wyłącznie o nim. Żeby go zobaczyć, usłyszeć, poczuć. Lars łamał więc wszystkie zasady, nieustannie ciągnąc za sobą Zachariusa; namawiając go do tego, aby starszy chłopiec zrobił to samo. Kłamanie, utrzymywanie w sekrecie pewnych znajomości, czy nawet włóczenie się po zamku o nieludzkich godzinach, było przecież dla Hawthorna definicją dobrej zabawy. A jeśli chciał bawić się jeszcze lepiej, to potrzebował do tego drugiej osoby; kogoś, kto potrafił go zainteresować i dobrze z nim współgrać. A Rhee, mimo odmiennego spostrzegania świata i planów na przyszłość, spełniał wszystkie wygórowane wymagania chłopca. Bezproblemowo wpasował się w jego gusta i irytował go jedynie okazjonalnie; głównie wtedy, gdy zbyt mocno skupiał się na książkach, nie poświęcając Larsowi tyle uwagi, ile młodszy na co dzień potrzebował. A Zach, który znał go przecież wyjątkowo dobrze, musiał wiedzieć, że Hawthorn lubił stać w centrum uwagi; jakby dla wybranych osób miał być najważniejszy, nie pesząc się, nawet gdy ktoś zbyt długo mu się przyglądał. Szczególnie jeśli był to Zacharius; bo sposób, w jaki starszy poświęcał mu uwagę, polubił w zastraszająco szybkim tempie, przyzwyczajając się do tego na tyle, aby nie wyobrażać sobie nawet, że mogłoby się to kiedyś zmienić. — A co innego miałbym zrobić? Jeśli coś wygląda na nudne i bezwartościowe, to nie zamierzam marnować swojego czasu, żeby móc przekonać się, czy naprawdę tak jest, czy jednak się mylę — wymruczał, po drodze ściągając z regałów kolejne książki; wszystkie jednak odrzucając na bok, nie przejmując się nawet tym, że każda z nich mogła upaść na ziemię, robiąc zbyt wiele niepotrzebnego hałasu. Bo przecież miał przy sobie osobę, która zapobiegała wszystkim niechcianym sytuacjom, mimo wszystko zachowując się rozsądniej niż on sam. — Nie muszę tego robić. Z książkami jest jak z ludźmi, Rhee. Wolisz tracić cenne godziny, próbując poznać osoby, które na pierwszy rzut oka nie są w stanie cię czymś zainteresować, czy wolisz poświęcić uwagę tym, od których nie możesz oderwać spojrzenia? — zapytał, mimochodem spoglądając na niego przez ramię, uważnie skanując spojrzeniem jego sylwetkę. On sam nie lubił spoufalać się z osobami, które nie miały w sobie czegoś szczególnego; był więc wybredny i nigdy tego nie ukrywał. Podobnie jak i swojego zainteresowania starszym chłopcem; tej dziwnej fascynacji, dzięki której nadal przyglądał mu się z uśmiechem na ustach. — Tylko ci nieuważni pozwalają, żeby ktoś wtrącił ich do więzienia — stwierdził. — Trzeba znać swoje możliwości, Zach. A wtedy będziesz mógł robić wszystkie te zakazane rzeczy przez długie lata — dodał z jeszcze szerszym uśmiechem i widoczną ekscytacją. Bo czy Lars mógł wyobrazić sobie swoje życie bez chociażby cząstki niebezpieczeństwa? Czy byłby w stanie funkcjonować jak przeciętny człowiek, z przeciętną pracą i przeciętnymi planami na nadchodzące lata? Wolałby już skończyć we wspomnianym wcześniej więzieniu niż wieść zupełnie normalne życie, którego nienawidziłby pod każdym względem. Już teraz drocząc się ze starszym, Hawthorn chętnie nawiązał z nim kontakt wzrokowy, spoglądając na niego całkiem przenikliwie. — Boisz się, że ktoś mógłby nas nakryć? — zapytał z zaciekawieniem, bo strach był wyrazisty; a Lars lubił przyglądać się tym najbardziej widocznym emocjom i uczuciom, szczególnie widocznym w spojrzeniach innych. Dlatego jeszcze przez chwilę nie odrywał wzroku od ciemnych tęczówek jego oczu, próbując dokładnie go prześwietlić. Spoglądając więc na niego, gdy Zach zaczął przeszukiwać swoje kieszenie, chłopiec cicho parsknął, przewracając z niedowierzaniem ślepiami. — Kiedyś naprawdę jej nie znajdziesz, wiesz? — rzucił, wspominając zagubioną różdżkę starszego; jedyny przedmiot, którego Rhee wiecznie poszukiwał w swoich kieszeniach, zazwyczaj jednak go tam nie odnajdując. — Nie gadaj tyle, bo naprawdę zachęcasz mnie do tego, żebym zamknął ci usta — mruknął, skupiając się jednak na wybranej księdze; wypowiadając te słowa w zupełnie swobodnym tonie. Więc dopiero gdy Zach go podsadził, a książka wpadła mu w ręce, Lars powrócił do niego spojrzeniem. Nie zdołał jednak posłać mu choćby tego najdrobniejszego uśmiechu, nim Rhee pociągnął go za jeden z regałów. Zauważając zbliżający się cień, Lars również na moment zamarł, mocno zaciskając palce na okładce zakazanej publikacji. Z dłonią starszego na swoich ustach i wzrokiem utkwionym w jego twarzy, ślizgon nie odczuwał jednak niepewności czy przerażenia; bo cała ta sytuacja jedynie go ekscytowała. Świadomość, że mogło wydarzyć się wszystko, była przecież wyjątkowo orzeźwiająca. Zachowanie Zachariusa i jego zaciśnięte powieki sprawiły jednak, że Hawthorn gwałtownie uniósł kąciki swoich ust, co student najpewniej mógł wyczuć pod swoją skórą. I zamiast skupić się na krokach, które mógł wyłapać gdzieś w oddali, Lars uniósł palce, żeby chwycić nadgarstek chłopca, tym samym odrywając jego dłoń od swojej twarzy. Nie byłby jednak sobą, gdyby zaraz po tym wypuścił go z uścisku; zamiast tego przywarł ustami do wnętrza dłoni starszego chłopca i czekając, aż Zacharius otworzy oczy, musnął wargami przestrzeń bliżej jego nadgarstka, z wolna składając też kilka delikatnych całusów na dalszej części jego skóry. Dla zabawy i własnego widzimisię; jak zwykle. — Nie ruszaj się — wyszeptał tylko, w razie gdyby Zacharius chciał wykonać jakiś gwałtowny krok w tył. Bo przecież logiczne było, że w takiej sytuacji, gdy dziecinnie go prowokował, nie mogło być to szczególnie trudne.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
Relacja Zachariusa z ryzykiem była jeszcze stosunkowo złożona, choć w przeciągu kilku ostatnich miesięcy, niewątpliwie się poprawiła. Kiedyś Rhee naprawdę nie potrafił spojrzeć w twarz niebezpieczeństwu; nie potrafił znaleźć w tym zabawy czy formy ucieczki. Przerażała go myśl poniesienia konsekwencji czy świadomości, że ktoś spojrzy na niego w inny, niezbyt przyjazny sposób. Unikał więc tego jak ognia, bojąc się o opinię, którą zdążył wypracować sobie na przestrzeni lat, jak i o swoją przyszłość. Dopiero w momencie, w którym poznał Larsa, a ich znajomość nabrała nieco szybszego tempa, dzięki któremu lepiej się poznali, Zach dostrzegł, że podjęcie ryzyka od czasu do czasu, nie musiało ściągnąć na niego pasma porażki czy bolesnego rozczarowania. Co więcej, było to coś, co sprawiało, że przyszły auror czuł się tak, jakby w końcu żył; jego umysł pracował na najwyższych obrotach, serce biło jak szalone, a oczy z uwagą śledziły każdy ruch i pomysł Hawthorna, który ten zwykle popierał. Spodobało mu się to, jak łamanie niektórych zasad było przyjemne i elektryzujące, jak uzależniające było notoryczne wychodzenie poza swoją własną strefę komfortu. Nauczył się ryzykować, choć bywały chwile, gdy spoglądał na młodszego z uznaniem — wydawał się niczego nie bać. Zupełnie tak, jakby nie istniały żadne granice albo jakby nic nie było w stanie go powstrzymać. Zach, mimo szczerych chęci, nie potrafił żyć w ten sposób. W którymś momencie, w jego głowie zapalała się lampka, podpowiadająca mu, żeby zwolnił, bo nie skończy się to dla niego dobrze. Starał się wówczas zatrzymać też i ślizgona, aby swoim szaleństwem, sam nie wpadł w poważne tarapaty, z których wyciągnięcie go, graniczyłoby z cudem. A więc można było powiedzieć, że pomimo tak wielu różnic, współgrali ze sobą niemal perfekcyjnie; zawsze potrafili znaleźć swój własny złoty środek albo dopasować się do siebie na tyle, żeby nie stało się nic realnie zagrażającego ich zdrowiu czy ocenie. A chociaż Zach notorycznie przewracał oczami na słowa Hawthorna, jak i na jego nieraz bezmyślne zachowanie, tak w rzeczywistości naprawdę to wszystko polubił. I w tym momencie, nie potrafił sobie wyobrazić, że któregoś dnia, mogłoby go po prostu zabraknąć. — Zaskakujące — skomentował jego słowa, zatrzymując się wpół kroku, żeby spojrzeć na niego nieco przenikliwie; bo czy sam Rhee nie przypominał jednej z tych książek? Szczerze wątpił, aby w oczach Larsa, mógł okazać się z dnia na dzień, wyjątkowy. W gruncie rzeczy, Zacharius był dość zwyczajny. Nie posiadał żadnych szczególnych talentów, ani nie wykazywał się intensywnymi cechami charakteru, które ściągałyby na siebie uwagę innych ludzi. Jego osobowość odkrywało się stopniowo i dopiero wtedy można było mówić o jakiś specjalnych zaletach, które nie posiadają inni uczniowie Hogwartu. — Ja nigdy nie byłem żadną z tych kolorowych ksiąg, a mimo to nie zmarnowałeś nawet minuty w moim towarzystwie — stwierdził, przyciskając obie publikacje do klatki piersiowej, traktując je jak swoisty skarb. Chłopak nie potrzebował żadnego zapewnienia, że jest specjalny lub jedyny w swoim rodzaju. Być może chciał mu tylko udowodnić, że niektóre rzeczy potrzebują czasu, aby okazały się czymś wartym uwagi. — Popraw mnie, jeśli się mylę, Lars — dodał ciszej, przechwytując każą powieść, która nie zadowoliła jego nocnego kompana. Kończyło się to w ten sposób, że odkładał wszystko na miejsce, próbując zachować względny porządek, aby nic nie wskazywało na to, że spędzili wieczór w tej bibliotece. Dopiero zauważając jego spojrzenie, Zach nieco dziecinnie wytknął mu język; bo przecież Hawthorn doskonale wiedział, jak było w jego przypadku. Krukon nigdy nie ukrywał faktu, że młodszy go fascynował i że oderwanie od niego zaciekawionego wzroku bywało niemożliwe. Szczególnie wtedy, gdy obserwując go na szkolnym dziedzińcu, Zacharius nie potrafił powstrzymać nieco roztargnionego uśmiechu. — Co za piękna metafora. Chcesz za to wyróżnienie na pergaminie? — rzucił nieco złośliwie, wzdychając przy tym z niedowierzaniem; jak łatwe było wciągnięcie go w tego typu dyskusje? Może to dlatego, że często nie zgadzał się z jego opinią, myśląc kompletnie inaczej? W pewien sposób, cholernie mu się to podobało. Dzięki temu, zawsze mieli o czym rozmawiać, od czasu do czasu, próbując przekonać się do swoich racji. — Jasne, profesjonalisto. Jeszcze nie wpadłeś, bo za każdym razem jestem po twojej stronie i ratuję ci tyłek — mruknął, będąc święcie przekonanym, że ten hamulec, który posiadał w sobie student, niejednokrotnie ratował ich z możliwej opresji. Spoglądając teraz na jego twarz, na której sam Zach zauważył sporo typowych dla Larsa emocji; rozciągnął usta w bardziej szczerym uśmiechu. Właśnie w ten sposób, młodszy najczęściej pojawiał się w jego głowie w tych najmniej oczywistych momentach. Odkładając resztę ksiąg na rosnący stos na stole, Rhee oparł dłonie na krześle, patrząc na młodszego z wzrokiem, mówiącym; czy to nie oczywiste?— Tak, boję się, że nocne schadzki mogą nie przypaść wszystkim do gustu — parsknął, przeczesując palcami poskręcane kosmyki swoich włosów. — Nie oznacza to jednak, że mi się nie podoba — odparł niemal od razu, wzruszając lekko ramieniem. W rzeczywistości świadomość, że ktoś mógłby ich nakryć, gdy spędzali ze sobą czas, kiedy cała szkoła wydawała się być pogrążona w głębokim śnie, gdy Zacharius nie potrafił oderwać od niego spojrzenia, czy rąk, była elektryzująca. Może nawet chciał, żeby ktoś ich zobaczył. To prawda, że Rhee notorycznie gubił swoje rzeczy; nie oznaczało to jednak, że nigdy ich nie odnajdywał. Zazwyczaj zajmowało mu to dzień, czasami tydzień; jeszcze w innych przypadkach, rzeczy same, magicznie do niego wracały. Może miał po prostu pecha? — Celowo zostawiłem ją w dormitorium — skłamał, ignorując jego słowa i ściągając z niezadowoleniem brwi, opuścił dłonie, jakby w jego umyśle, wcale nie rozpoczęła się gonitwa myśli, gdzie mógł ją zgubić. Dlatego prychnął tylko z rozbawieniem, słysząc jego groźbę, po czym zabrał się do ściągnięcia tej przeklętej księgi, która zainteresowała młodszego. I to był właśnie ten moment, gdy Zacharius poczuł, że nie są całkowicie sami w tej przeklętej bibliotece. Schowanie się wydawało mu się najlepszą opcją; może ta osoba nie wejdzie dalej i nie sprawdzi każdego kąta pomieszczenia przed swoim wyjściem? Mimo szybkiej reakcji, kroki wcale nie robiły się bardziej ciche; dlatego Zacharius zacisnął oczy, chcąc zniknąć i jednocześnie przygotowując się na przyłapanie lub długie kazanie. Jego uwadze nie umknęło to, że Lars się uśmiechnął ani tym bardziej to, że odsunął dłoń od swoich ust. Dopiero wyczuwając delikatny pocałunek na swojej dłoni, a potem na nadgarstku, Zacharius rozchylił prędko oczy, spoglądając na ślizgona z zaskoczeniem. Bo jak mógł to robić akurat teraz, gdy ktoś jak gdyby nigdy nic, spacerował po bibliotece? Jego serce zabiło niespokojnie, gdy wyczuł kolejne całusy na swojej skórze; i zamiast wyrwać się albo uciec spod jego dotyku, Zacharius spojrzał na niego karcąco. — Zaraz wpadniemy przez ciebie — wyszeptał, zerkając nerwowo w bok. Dopiero wtedy całkiem swobodnie przesunął swoją dłoń, aby spleść ich palce razem; jednocześnie nadal słuchał, czy kroki ucichły. W pewnym momencie całkiem się zatrzymały, dlatego spojrzał w ciemne tęczówki chłopca, jakby zastanawiał się, czy było już po wszystkim. Kiedy już rozchylił usta, żeby zapytać go, czy powinni już wyjść z tego cienia; Zach usłyszał czyjś głos. A jednak miał rację, jeśli chodziło o nauczyciela transmutacji. Przysunął się jeszcze bliżej Hawthorna, zerkając przez szpary w regale na cień profesora, kręcącego się przy wejściu do biblioteki. Nie puszczał przy tym jego dłoni, jakby bał się, że jak tylko to zrobi, zostanie przyłapany. W momencie, w którym Zacharius sapnął nerwowo, dość wyraźnie zauważył sylwetkę dorosłego, zaglądającego do pomieszczenia. Usłyszał coś o księgach, które nie są na swoim miejscu, dlatego spojrzał nieco panicznie na ślizgona; zupełnie tak, jakby z całego tego zdenerwowania, miał wyjść już teraz i prosić o mniej surową karę.
Lars nie mógł się bać, jeśli wiecznie ryzykował. Chętnie wyzbywał się więc swoich obaw, nieustannie przypominając sobie, że to pewność siebie mogła zaprowadzić go w stronę jego wyśnionych celów. Nie przerażał go więc jego własny ojciec, który na każdym kroku przypominał mu, jak bardzo go nienawidzi i nie bał się też innych, dorosłych osób, które powinien respektować. Bo gdy ktoś zapytałby go o jego największe lęki, Hawthorn wzruszyłby dość obojętnie ramionami, przyjmując, że jeszcze ich nie poznał. Gdyby był tchórzem, który nie wiedziałby, jak zdobyć to, na czym mu zależy, to nigdy nie wplątałby się w relacje z Zachariusem. Ich znajomość była przecież ryzykowna; stosując się do tych wszystkich, niepisanych zasad, Lars musiał pamiętać, że przy jednym, nieuważnym kroku mógł stracić naprawdę wiele. Miało być przecież łatwo; bez zbędnych uczuć i emocji, dzięki którym wodziliby za sobą rozmarzonymi spojrzeniami, chcąc czegoś więcej. I nawet jeśli ślizgon nie bał się związków, tak nie wyobrażał sobie momentu, w którym miałby skończyć w tak surowej relacji. Potrzebował swobody i możliwości, a ścisłe przywiązanie do jednej osoby, o której musiałby myśleć podczas gonienia za niebezpieczeństwem, w niczym by mu nie pomogło. To byłoby ograniczające, a tego Hawthorn zawsze unikał. I chyba właśnie dlatego tak szybko polubił towarzystwo starszego chłopca; bo on dzielnie dotrzymywał mu kroku, jedynie czasem odciągając go od naprawdę durnych pomysłów. Lars czuł się więc przy nim wyjątkowo pewnie; wiedział, co ich łączyło i wiedział, że jedynie ich głupota mogła to zniszczyć. A przecież zawsze określał Zacha mianem tego bystrego; o sobie mówiąc równie korzystnie. Nie sądził więc, żeby zaangażowali w swoją więź zbędne uczucia i łudził się, że ten stan rzeczy szybko się nie zmieni; i tego być może odrobinę się obawiał. Jakby pewnego dnia miał obudzić się ze świadomością, że Rhee nie był już na każde jego zawołanie, a do tego całkowicie zniknął z jego życia, będąc już jedynie przyjemnym wspomnieniem. — Nie muszą być kolorowe. Czasem po prostu na nie patrzysz i widzisz w nich coś… intrygującego — wyjawił, znów mierząc go uważnym spojrzeniem. Zacharius był przecież jak te najcenniejsze i rzadkie książki, które Lars z różnych względów posiadał; w gruncie rzeczy był czymś zakazanym, a jednak na tyle interesującym, aby młodszy chłopiec nie potrafił nacieszyć się jego towarzystwem, dążąc do kolejnych, długich spotkań. — Gdybyś był nudny, to zrobiłbym z tobą to, co z wszystkimi tymi książkami — wymruczał jeszcze, niedbale wskazując gdzieś w przestrzeń za swoimi plecami, chcąc przypomnieć mu o tym, jak pośpiesznie odrzucał te nudzące go publikacje. I nigdy nie zrobiłby tego ze starszym; musiałby zupełnie oszaleć, żeby pozbyć się osoby, która potrafiła go rozbawić, zainteresować i nieco utemperować, gdy sytuacja tego wymagała. Wolał trzymać go blisko siebie, korzystając z wszystkiego, co mógł zaoferować mu Zach. Ujrzawszy wystawiony w jego stronę język, młodszy cicho parsknął, podrzucając mu kolejną, ciężką książkę. — System kar i nagród? Musisz się bardziej postarać. Wyróżnienia na pergaminie przestały mnie cieszyć, jak skończyłem dziesięć lat — stwierdził z nieco cynicznym uśmiechem; jakby co najmniej rzucał mu wyzwanie. Co nie było w pełni błędnym rozumowaniem. Hawthorn lubił wyzwania i często wciągał w nie starszego chłopca; lubił sprawdzać, ile zniesie jego kompan, czy on sam. Lubił ten element zaskoczenia, gdy Zacharius pokazywał mu, do czego był zdolny i co tak naprawdę siedziało w jego wnętrzu. Prowokacyjne spojrzenia czy słowa, były więc znakiem rozpoznawalnym młodego ślizgona; czymś, co Rhee jako jeden z nielicznych mógł regularnie obserwować, wysuwając własne, trafne wnioski. Wiedząc więc jak wzajemnie się ze sobą obchodzić, wiedzieli też, na co mogli pozwolić sobie w swoim towarzystwie; a to sprawiało, że Lars czuł się przy nim aż nazbyt swobodnie. Dlatego układając rękę na klatce piersiowej, gdzieś w okolicy serca, nabrał powietrza w płuca, spoglądając na niego z przerysowanym zaangażowaniem. — Mój bohaterze, co ja bym bez ciebie zrobił? — zapytał, z nieco głupim uśmieszkiem, który coraz częściej gościł na jego twarzy. Bo z biegiem lat stawał się znacznie bardziej otwarty na nowe możliwości; kombinował i kłamał coraz lepiej, sprawnie operując swoimi słowami i gestami. A wszystko to po to, aby w przyszłości móc osiągnąć coś wielkiego; choć teraz nie spodziewał się jeszcze, jak będzie wyglądać jego przyszłość po odebraniu dyplomu. Choć te szczególne książki, na których zawieszał spojrzenie, były pierwszą oznaką jego nagłego zainteresowania, które pokierowało jego dalszymi losami. — Ach, prawdziwy buntownik — mruknął, bo czy nie było to ekscytujące? Ta świadomość, że ktoś mógł wyłonić się zza rogu, przyłapując ich ze stertą ksiąg, której nie powinni nawet dotykać? W dodatku w swoim towarzystwie? Przykładny krukon i przebiegły ślizgon; tak nieprzewidywalna mieszanka była przecież idealnym obiektem wyolbrzymionych plotek, które Lars chętnie podsyciłby swoimi drwiącymi uśmiechami i kolejnymi, zaczepnymi spojrzeniami, które rzucałby starszemu, mijając go na korytarzach. — Twoja opinia publiczna mogłaby na tym ucierpieć. To druzgoczące, że tak zdolny chłopiec włóczy się nocami po miejscach, do których nie ma nawet wstępu — rzucił z przekonaniem, jakby naprawdę się tym przejmował. Wizja jakichkolwiek kar i surowych upomnień była mu jednak obojętna; szczególnie jeśli wiedział, co robić, żeby sukcesywnie się wytłumaczyć. Choć mówienie wolałby pozostawić swojemu kompanowi. Zacharius potrafił przecież mówić; bo nawet jeśli Lars nie był w stanie mu uwierzyć, gdy chłopiec wspomniał o pozostawionej w dormitorium różdżce, tak był pewien, że inne osoby przytaknęłyby dość pokojowo, przyjmując, że była to rzeczywista wizja. Ale może Lars znał go po prostu zbyt dobrze? Nocami spędzał z nim sporo godzin i gdy nie wymykał się wczesnym rankiem z jego sypialni, lubił go zaczepiać, wciągając go w zupełnie swobodne dyskusje; o życiu, marzeniach, celach na przyszłość. Zupełnie tak, jakby byli przyjaciółmi od lat; i zupełnie tak, jakby z założenia nie miała łączyć ich dość prosta zależność. Mógł więc spodziewać się, że krukon nie będzie zadowolony ze świadomości, że naprawdę stali teraz na krawędzi, ryzykując więcej niż zwykle. Dla Larsa była to jednak kolejna dogodna okazja, dzięki której mógł sprawdzić własne możliwości. Oboje woleliby przecież uniknąć absurdalnych kar, wracając do swoich pokoi wyłącznie z paroma interesującymi książkami. Zachowując się więc bezmyślnie i beztrosko, jakby nic im nie groziło, Hawthorn musiał powstrzymać swój szeroki uśmiech, gdy Rhee nareszcie uchylił powieki, karcąco mu się przyglądając. — Nie panikuj i trzymaj się blisko mnie — rzucił równie cicho, co chłopiec, pozwalając na to, aby Zach splótł razem ich dłonie. I choć momentalnie go to rozproszyło, po krótkiej chwili Lars wychylił się zza regału, szybko jednak powracając we wcześniejsze miejsce. Mógł przecież zauważyć sylwetkę nauczyciela dyżurującego korytarz tej nocy i przede wszystkim mógł wyliczyć, że ich szansę na ucieczkę nie były szczególnie duże. Usłyszawszy głos dorosłego, ślizgon chwycił inną, mniej przydatną książkę, niż ta, której kurczowo się trzymał i spoglądając porozumiewawczo w oczy starszego, cisnął nią w dal, wiedząc, że ta narobi sporo hałasu. I zaraz po tym pociągnął chłopca w przeciwnym kierunku, nadal słysząc wzburzony głos nauczyciela. Starał się jednak nie zwracać na to uwagi, gdy coraz szybciej przemieszczali się przez kolejne alejki. Jeśli mieli wyjść z tego cało, to musieli wydostać się z biblioteki; i właśnie do tego dążył Hawthorn, gdy oddalał się od miejsca, w którym pozostawili kilka ksiąg. Nadal trzymając dłoń starszego, zerkając też na niego dość asekuracyjnie, Lars dostrzegł drzwi, do których rzucił się niemal biegiem, wkrótce wypadając z pomieszczenia na ciemny korytarz. Choć nawet wtedy był w stanie usłyszeć krzyki nauczyciela gdzieś za ich plecami. — Biegnij i nie oglądaj się za siebie — zalecił pośpiesznie, przemierzając kolejne metry. I dopiero gdy oddalili się na tyle, aby mogli odetchnąć, Lars zwolnił, gwałtownie wchodząc do jednej ze znanych mu komnat, które napotkali po drodze; tym razem dla bezpieczeństwa. — Chyba będziemy musieli przeczekać tu kilka minut — wymruczał, próbując złapać oddech. I zaraz po tym puścił dłoń starszego, opadając na najbliższy fotel. — Albo godzin. Kto wie? — rzucił, znów z typową dla siebie beztroską. I klepiąc miejsce obok siebie, nadal oddychając dość niespokojnie, ślizgon spojrzał na publikację, którą udało mu się ze sobą zabrać. — Myślisz, że te wszystkie księgi naprawdę powinny być zakazane? To ograniczające — wymamrotał, chwilowo skupiając się na wspomnianej książce. — Odpręż się, Rhee. Nikt nas tu nie znajdzie — rzucił jeszcze, podnosząc spojrzenie, żeby przekazać mu, że mogli jeszcze przez jakiś czas się tu ukrywać.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
Prawdę mówiąc, ich umowa było nieco irracjonalna, zważywszy na to, że kategorycznie zabraniała, wciągania w to zbyt złożonych uczuć. Ich relacja w zamyśle miała być prosta i oczywista, nie pozostawiająca między nimi absolutnie żadnych wątpliwości; nie mieli się zakochiwać. Nie mogło im zacząć zależeć na sobie, nie mogli odstawiać scen zazdrości, ani burzyć się, jeśli ktoś niespodziewanie przełoży swoją uwagę na kogoś innego. Mieli być przyjaciółmi, takimi jak do momentu, gdy odkryli, że być może podkoloryzowanie ich znajomości będzie dobrym wyjściem; poza tym mieli czuć się ze sobą komfortowo. I rzeczywiście, ten plan mógłby wyjść, gdyby ustawili ze sobą kilka konkretnych zasad; gdyby spotykali się tylko wtedy, kiedy potrzebowali bliskości. Gdyby nie widywali się poza godzinami lekcyjnymi, żeby naturalnie spędzić ze sobą więcej czasu i gdyby byli sobie obcy. Chcąc czy też nie, na tym etapie znajomości, Zach nie potrafił powiedzieć, że Lars był mu obojętny albo że nie byłoby mu przykro, gdyby z dnia na dzień, postanowił odejść. Rhee zdążył się do niego przyzwyczaić; do jego kpiącego uśmiechu, przenikliwego spojrzenia i od tych wszystkich uzależniających rozmów, które powodowały, że przyszły auror nigdy nie miał dość. Dlatego też nie potrafił powiedzieć, że to wszystko było dla niego jedynie zaspokajaniem potrzeb czy zabijaniem nudy; w którymś momencie stało się normalne to, że polubił towarzystwo Hawthorna do tego stopnia, że chciał je jak najdłużej dla siebie. Noce były więc idealne do tego, żeby spędzać je w jego towarzystwie. Nikt im wtedy nie przeszkadzał, nikt na nich nie zerkał w tej oceniający sposób i przede wszystkim nikt nie zaburzał tej atmosfery, która wytwarzała się między nimi, ilekroć spotykali się w tajemnicy. Czas zwalniał, a Zach mógł nacieszyć się tym, że przez kilka kolejnych godzin, będzie mógł robić wszystko, na co tylko będzie miał ochotę. A świadomość tego, że rankiem obudzi się kompletnie niewyspany i niezdolny do prawidłowego funkcjonowania, nie robiła na nim najmniejszego wrażenia. Na ten moment miał inne priorytety i sen z pewnością się do nich nie zaliczał. Wyjścia z Larsem do nich należały, a to wszystko dlatego, że tylko w jego towarzystwie czuł się w ten sposób. Jego znajomi byli dość specyficzni i dobrze się z nimi dogadywał, ale nie potrafił rozmawiać z nimi na tak różnorodne tematy, jak z młodszym chłopcem. Miał też wrażenie, że mają o wiele mniej do zaoferowania, a to nieco stopowało go przed tym, żeby realnie spojrzeć na drugą osobę w ten sam sposób, co na ślizgona. — Więc co, gdy się pomylisz? — zapytał niewinnie, jednocześnie będąc szczerze ciekawym jego sposobem postrzegania i odbierania świata. Minęło sporo czasu od kiedy się poznali, a mimo to Hawthorn nadal go zaskakiwał. Być może dlatego rozmowy z nim, nawet o najmniejszych drobnostkach, były aż do tego stopnia zajmujące. — Co, jeśli książka, którą uważałeś za intrygującą, okaże się nudna i nie warta twojego czasu? Ją też wyrzucisz? — dodał po chwili, spoglądając na niego z zaciekawieniem; mógł się spodziewać pewnej odpowiedzi, a mimo wszystko chciał to usłyszeć na głos. Być może ponownie przełożyłby to na relacje międzyludzkie, zastanawiając się, czy ich relacja też kiedyś tak skończy — jak zakurzona książka na półce, która straciła swój żywy kolor i zainteresowanie. — Rzeczywiście, teraz czuję się bardzo wyróżniony — westchnął nieco ironicznie, odruchowo uśmiechając się z rozbawieniem. Chociaż w gruncie rzeczy, Zacharius nie chciał myśleć o tym, czy kiedyś mógłby skończyć, jak te wszystkie książki, które Lars rzucał za swoje plecy. Wierzył w to, że nigdy się tak nie stanie, bo nikt nie zrozumie ślizgona tak bardzo jak krukon. A mimo to, ukłuła go niepewność; jakby obawa, że jak tylko Rhee zwolni, to Hawthorn znajdzie sobie nowy cel, który będzie jego lepszą wersją. Prawdopodobnie był to też powód, dla którego Zacharius zawsze starał się być dla niego dobrym kompanem; nie chciał, aby czegokolwiek mu brakowało. Odruchowo łapiąc kolejną książkę, którą dołożył na stos, student zmarszczył lekko nos. — Rzucasz mi wyzwanie? Chcesz, żebym znów nie przespał całej nocy, myśląc o tym, co będzie odpowiednie? — parsknął, opierając się swobodnie o publikacje, które dość starannie ułożył na stole, skupiając się na jego słowach. Zacharius nie miał nic przeciwko temu, żeby w którymś momencie zaskoczyć Larsa; chętnie przyjmował od niego wyzwania i równie chętnie starał się zrobić coś, co sprawiłoby, że młodszy spojrzałby na niego z uznaniem. — Zdziwisz się, jak twój bohater kiedyś kopnie cię w tyłek — mlasnął z niezadowoleniem, gdy ten odegrał taką teatralną rolę. Poza tym ciężko było nazwać go buntownikiem, skoro Zach zwykle trzymał się zasad. Na początku z naturalnych odruchów, a potem ze zwykłej kultury; nie potrafił nie schować się, kiedy robił coś nieodpowiedniego i nie potrafił roztrząsać tego przez pewien czas. Bo czy przykładnemu krukonowi wypadało robić takie rzeczy? — Skoro mnie w to wciągasz, to z pewnością masz na wszystko właściwe wytłumaczenie — stwierdził; zupełnie tak, jakby nie przychodził tu dobrowolnie, niemal odliczając minuty do swojego wyjścia. Nie mógł przecież przyznać młodszemu, że wyjątkowo mocno lubił ich spotkania; nie mógł dać mu tej satysfakcji. Zacharius starał się nie kierować wyłącznie swoimi emocjami. Być może to dlatego, że podejrzewał, że nie doprowadzi to do niczego dobrego. Gdyby zaczął zachowywać się w typowy dla niego sposób, to pewnie wpadłby w popłoch i wydał ich szybciej niż byłoby to konieczne. Dlatego całą swoją uwagę skupił na ślizgonie; zupełnie tak, jakby miało mu to pomóc w zachowaniu spokoju. Rhee nic nie mógł poradzić, że czuł się pewniej, trzymając go za dłoń; może wtedy miał wrażenie, że mógł zrobić absolutnie wszystko? Obserwując jak chłopiec wychyla się zza regału, Zach zacisnął nieco mocniej palce na jego skórze, żeby w odpowiednim momencie pociągnąć go z powrotem. Krukon był przekonany, że wpadli — nauczyciel zbyt długo kręcił się przy bibliotece, a potem wszedł do środka, komentując cały ten bajzel, który za sobą zostawili. Nawet nie mieli jak uciec, więc wszystko wskazywało na wielką porażkę. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo przecież nie pomyślał o tym, żeby sprawnie oszukać nauczyciela i odwrócić jego uwagę. Dlatego, gdy tylko ślizgon rzucił księgą w przeciwną stronę, Zach wytrzeszczył na niego oczy, z nagła rozciągając usta w nieco szaleńczym uśmiechu. Student dał mu się pociągnąć w odpowiednią stronę, jeszcze po drodze chwytając dwie książki, które wyłapał już jakiś czas temu — było to dość ryzykowne, ale i tak robili to przez cały wieczór, prawda? Dopiero wtedy Zacharius nabrał prawdziwego tempa, prędko zaczynając biec, aby dotrzymać kroku młodszemu. Rhee miał wrażenie, że biegną bez końca, dlatego gdy tylko zatrzymali się, chłopiec wziął głęboki wdech, próbując uspokoić szybko bijące serce. Miał wrażenie, że zmęczył się bardziej niż na treningu Quidditcha, ale może to wszystko działo się za sprawką adrenaliny? Kiedy weszli do nowego pomieszczenia, a Lars puścił jego dłoń, Zacharius z marszu otworzył pierwszą publikację, która wpadła mu w ręce. — Mam co robić, więc nie mam nic przeciwko temu — parsknął, wskazując na rzeczy, które udało mu się porwać. — Myślałem, że nas złapią, przysięgam — powiedział nagle, patrząc prosto w oczy ślizgona. — Cóż, nie wiem jak ty, ale mi się nie spieszy — mruknął, zbliżając się do fotela, który zajął Lars. Zacharius odstawił jedną z książek na stolik, drugą chwytając w dłoń, aby zamiast zająć miejsce tuż obok swojego przyjaciela, usiąść okrakiem tuż na jego nogach. Bo przecież w jego towarzystwie czuł się na tyle swobodnie, że nie czuł żadnych zahamowań. A może po prostu tak mu się wydawało? Może sam chciał go sprowokować przez to, co sam zrobił w bibliotece, gdy jeszcze się ukrywali? Przecież lubił się z nim droczyć, niemal tak samo jak lubił wiedzieć. Nie zrobił jednak nic poza tym, otwierając księgę na pierwszej stronie, na której realnie się skupił. — Myślę, że są zakazane, bo zbyt wiele wiedzy w posiadaniu niewłaściwych ludzi może być szkodliwe — stwierdził, układając jedną z dłoni na oparciu, a drugą dość mechanicznie przeglądając pierwszy rozdział. — Ale czy pozbywanie studentów szansy na zostanie lepszymi i bardziej inteligentnymi czarodziejami, nie jest dość samolubne? — zapytał, podnosząc na niego spojrzenie. Dmuchając w swoją grzywkę, zaraz uśmiechnął się nieznacznie, dość swobodnie przesuwając dłoń na jego ramię. — Co ze sobą wziąłeś? — mruknął, skinieniem głowy, wskazując na jego tomisko.
Wchodząc w ten układ z Zachariusem, Lars nie spodziewał się, że wszystko potoczy się w tak zaskakujący sposób. Ich relacja miała być przecież prostolinijna; a oni nieustannie wchodzili na jej nowe etapy. Przestali spotykać się ze sobą wyłącznie gdy potrzebowali swojej bliskości i coraz częściej zachowywali się, jakby naprawdę znali się od lat i mogli nazwać się przyjaciółmi. Ale czy powinni nimi być? To, podobnie jak i zbyt wiele zbędnych emocji, mogło całkowicie pogrążyć ich początkowe założenia, sprawiając, że momentalnie zaczęliby chcieć od siebie czegoś więcej. Rzeczywiście popełnili więc błąd, gdy zaczynając się ze sobą spotykać, nie określili paru, jasnych zasad, skupiając się jedynie na tych ogólnych, pośpiesznych i chaotycznych; najpewniej już wtedy bardziej interesując się sobą nawzajem niżeli jakimiś durnymi wymaganiami, dzięki którym mogliby uniknąć rozczarowania. Ale teraz Lars nie potrafił na to narzekać; bo czy przeszkadzało mu to, że Rhee był nie tylko osobą, która co jakiś czas zaspokajała jego potrzeby? Że był jednym z niewielu studentów, z którym Hawthorn lubił dyskutować przez długie godziny, zupełnie tracąc przy nim poczucie czasu? Dopóki starszy podchodził do ich relacji w równie swobodny sposób, ślizgon nie mógł marudzić. W zasadzie nadal było więc łatwo; bo nadal byli tylko młodymi chłopcami, którym odpowiadała ta niezobowiązująca do niczego znajomość. I nawet jeśli Lars wiedziałby, jak będzie wyglądać ich przyszłość, to pewnie nie postąpiłby inaczej. Nie zmieniłby nic szczególnego w ich relacji; nadal dążąc do tego, żeby Rhee był jedyną osobą, na którą spoglądałby z taką ciekawością. Nie zniechęciłby się i nie uciekałby od starszego chłopca, powtarzając mu, że tak było dla nich lepiej. Bo nawet jeśli w przyszłości miał boleśnie się sparzyć, próbując dosięgnąć tego, co na przełomie lat stało się zakazane, tak był na to gotów. W tym momencie jednak o tym nie myślał; żyjąc trwającą chwilą, skupiał się wyłącznie na krukonie i wszystkich tematach, które poruszali, zażarcie ze sobą dyskutując. Podobało mu się przecież to, jak rzadko się ze sobą zgadzali, a mimo to potrafili dojść do porozumienia, ostatecznie spotykając się gdzieś w połowie drogi. — Pomyłki zdarzają się każdemu, więc po co trzymać przy sobie coś, co nie spełnia twoich oczekiwań? — rzucił bez większych obiekcji; bo zawsze był boleśnie szczery. Szczególnie jeśli rozmawiał z Zachariusem, którego nie okłamywał tak często jak innych. Głośno wyrażał swoje zdanie, otwarcie mówiąc o tym, o czym myślał i co czuł. Nie mógłby więc powiedzieć mu, że potrafiłby poświęcać uwagę czemuś, co zupełnie go nie interesowało. I mimo wszystko przekładało się to na relacje międzyludzkie; bo Lars nienawidził marnować swojego czasu, skupiając się na osobach, które zupełnie go nie interesowały, drażniąc go swoim zachowaniem. Ale gdy przyglądał się starszemu chłopcu, czy to na korytarzach, czy w szkolnej bibliotece, gdy ten wlepiał skupione spojrzenie w tekst kolejnej książki, odnosił wrażenie, że prześwietlił go na wylot; i wiedział, że Zach nie mógł mu się znudzić. Nie, jeśli każdego dnia ekscytował go coraz bardziej. — Nie marudź. Wyróżniam cię nawet częściej, niż powinienem — przypomniał mu z szerokim uśmiechem. Zacharius musiał być wyjątkowy. Lars nie potrafił przecież poświęcić innym tyle uwagi, co jemu i nigdy też nie mówił im, że ci sporo dla niego znaczyli; nie wspominał o tym na głos i właściwie nie czuł potrzeby, aby być tak wylewną osobą. Sytuacja ze starszym była jednak zupełnie inna. Bo jego Hawthorn lubił stawiać ponad innych, nieustannie zaczepiając go w miejscach publicznych, żeby przypomnieć mu, że pośród wszystkich uczniów Hogwartu, tylko on miał dla niego jakieś znaczenie. Podobały mu się wszystkie te reakcje Zahariusa, którymi odpowiadał na jego prowokacje i może tym samym chciał zatrzymać go przy sobie na dłużej, dając mu to złudne poczucie stabilności? — Potraktuj to jak chcesz, ale wiem, że lubisz wyzwania, Rhee — zaśmiał się, prowokacyjnie na niego spoglądając. Zach zaskoczył go już nie raz i za każdym razem robił to na tyle skutecznie, aby Lars zastanawiał się, do czego jeszcze był zdolny. Sam dążył więc do tego, żeby wyciągnąć z niego jak najwięcej. Wszystkie ukryte emocje i pragnienia, dzięki którym mógł poznać go jeszcze lepiej; tym samym potrafiąc doskonale z nim współgrać. Spoglądał na niego z uznaniem częściej niż na kogokolwiek innego przez ostatnie lata; a to było jednym z większych wyróżnień, którym krukon mógłby się szczycić. — To groźba czy obietnica? — zapytał z wyraźnym zaciekawieniem, jednocześnie jednak nie wierząc w to, że kiedykolwiek mogłoby to nastąpić. Bo dlaczego Zach miałby to zrobić? Być może Lars brał pod uwagę wszystkie możliwości, pamiętając o tym, że pewne relacje nie mogły trwać wiecznie; ale nie sądził, że kiedykolwiek staną naprzeciwko siebie, po dwóch stronach jakiegoś sporu. Rhee nieustannie go ratował. Gdy ślizgon z zadziwiającą pewnością siebie wpędzał się w tarapaty, starszy chłopiec stał gdzieś z boku, żeby w odpowiedniej chwili mu pomóc. Było to na tyle naturalne, aby Lars po prostu się do tego przyzwyczaił. I nawet jeśli wiedział jak wyplątać się ze swoich kłopotów w pojedynkę, tak często czekał na wsparcie Zachariusa; dla zabawy i satysfakcji. Bo przecież lubił tę świadomość, że starszy dla niego ryzykował. W odpowiedniej chwili potrafiłby jednak zareagować, robiąc dla Rhee to, co on robił dla niego; więc rzeczywiście znalazłby dobre wytłumaczenie, szczególnie jeśli naprawdę by wpadli i siedząc na dywaniku u dyrektora, musieli wyznać, dlaczego o tej godzinie włóczyli się po bibliotece, nie skupiając się na przeciętnych książkach, a tych, które nie powinny nawet trafiać w ich ręce. Lars potrafił radzić sobie w sytuacjach bez wyjścia; wiedział jak działać pod presją, żeby zbyt szybko się nie ugiąć. Mimo wszystko nie chciał przecież zostać przyłapany, dlatego skupiając się na tym, aby wyprowadzić ich z biblioteki, chłopiec nie potrafił powstrzymać swojego uśmiechu. Bo tak ryzykowne zachowanie zawsze go cieszyło i sprawiało, że nie przestawał się uśmiechać; dążąc do tego, aby w jego życiu nigdy nie zabrakło rozrywki. Trzymając w jednej dłoni cenną książkę, w drugiej rękę Zachariusa, Lars wiedział jednak, że teraz musiał zrobić wszystko, aby mogli bezpiecznie i niezauważalnie wyjść na korytarz. Jego plan zadziałał więc skutecznie, dzięki czemu mogli dostać się do jednej z komnat, dopiero tam biorąc głębszy wdech. — Nie dość, że buntownik, to jeszcze złodziej? — parsknął z rozbawieniem, gdy spojrzał na krukona oraz dwie księgi, które ten zdążył ze sobą zabrać. I mimowolnie rozciągnął usta w szerszym uśmiechu; bo Zacharius naprawdę nie przestawał go zaskakiwać. — Mówiłem ci już, że tylko ci nieuważni pozwalają się złapać — odparł, gdy nareszcie usiadł na fotelu, przez cały ten czas nie odrywając rozbudzonego spojrzenia od chłopca. I on również się nie śpieszył; właściwie nie chciał się spieszyć, gdy wszystko, czego potrzebował miał tuż obok siebie. Przenosząc wzrok na księgę, którą trzymał w dłoni, Lars znów skupił uwagę na chłopcu, dopiero gdy ten usiadł na jego nogach. Opierając więc głowę na zagłówku, aby móc lepiej mu się przyjrzeć, sapnął z irytacją, gdy Zacharius zaczął przyglądać się jednej ze skradzionych publikacji. Zupełnie tak, jakby to ona była w tej chwili najważniejsza. Wodząc spojrzeniem po jego twarzy, Hawthorn przeniósł wolną dłoń na udo Zacha, kiwając obojętnie głową; nie myśląc już zbyt mocno o tym, czy posiadanie tych wszystkich ksiąg powinno być zakazane, czy wręcz przeciwnie. — Niewłaściwi ludzie i tak sobie bez nich poradzą — przyznał i chwytając trzymaną przez Zachariusa księgę, odrzucił ją gdzieś na podłogę, byleby Rhee skupił się na czymś innym; a raczej, na kimś innym. Podejmując się więc wyzwania, jakim było dla niego to dziecinne droczenie się ze sobą, Lars ułożył dłoń na talii chłopca i sam wlepił teraz wzrok w magiczną publikację, o której krukon chciał przecież się czegoś dowiedzieć. — Historia czarnej magii — odparł, z wolna wsuwając palce pod materiał koszuli starszego, żeby na moment zatrzymać je na jego skórze. — Zastanawiałeś się kiedyś, jak to się zaczęło? Skąd te wszystkie, zakazane zaklęcia i wątpliwe eliksiry? Jakie były zamiary tych, którzy latami próbowali je udoskonalić? — wymruczał, dość obłudnie skupiając się na tekście, znacznie większą uwagę przywiązując do Zachariusa oraz ciepła bijącego od jego skóry. — Chcesz, żebym ci poczytał, Zach? — parsknął, unosząc spojrzenie znad księgi, żeby spojrzeć na niego wyjątkowo niecierpliwie; w czasie oczekiwania na odpowiedź, przechylając jeszcze nieznacznie głowę, żeby kolejny raz tego wieczoru musnąć ustami dłoń, którą Rhee trzymał na jego ramieniu.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
Stercząc w tej bibliotece i przyglądając się tym wszystkim, wielce zakazanym książkom, Zacharius czuł się po prostu wdzięczny; za to, że poznał Larsa i za to, że Hawthorn tak skrupulatnie pokazywał mu, jak wiele można brać od życia. Przez wiele lat, Zach utwierdzał się w przekonaniu, że szaleństwo nie było czymś, co było dostępne dla wszystkich; wierzył, że nie każdy może sobie na nie pozwolić. Sam zaliczał się do tego grona osób, bo dość długo dojrzewał do myśli, że może robić to, co chce i że trzymanie się sztywnych zasad, nie zawsze zagwarantuje mu szczęścia. Podobnie, jak w przypadku swojej przynależności czy odkrywania siebie, Rhee potrzebował czasu na zrozumienie, że wcale nie musi wybierać albo dopasowywać się do czyichś oczekiwań. Zaskakujące było jedynie to, że łatwiej było mu przyswoić to teraz, mając zaledwie dwadzieścia lat niż za kilka długich lat, gdzie chyba całkowicie zapomniał o wszystkich swoich postanowieniach i dość trafnych odczuciach. Ślizgon okazał się, swego rodzaju, zwrotem akcji w jego życiu; momentem, w którym bohater otwiera oczy na pewne sprawy i doświadczenia. Pojawił się przecież całkowicie niespodziewanie; na jednym z tych wszystkich spotkań starszych roczników, które w zamyśle miały zintegrować całą rzeszę hogwarckich studentów. Zacharius, nieco znużony odpowiadaniem na te same pytania, zawiesił na nim wzrok — Lars od początku wydawał mu się inny. Jego aura kompletnie różniła się od jego towarzystwa, podobnie jak jego uśmiech i oczy, nie wydawały się być tak spokojne, jak w przypadku wszystkich tych uczniów. Być może to dlatego, Rhee tak długo się w niego wpatrywał, zanim jakoś naturalnie zaczęli ze sobą rozmawiać, ostatecznie pewnie kończąc w jednej z tych sytuacji, która pozwoliła im dojść do tego pomysłu, nad którym pracowali do chwili obecnej. Zachowi pozostało tylko się cieszyć, że spotkał go akurat w tym momencie, gdy na nowo wpadał w rutynę i gdy wszystkie te rzeczy, które były dla niego ważne, w ostateczności stawały się po prostu nudne. Bo dzięki młodszemu, wychodzenie ze swojej strefy komfortu, stawało się na tyle ekscytujące, że krukon chciał w to zagłębiać się coraz bardziej i bardziej, jak mocno się tylko dało. Chciał na własne oczy zobaczyć do czego zdolny jest Lars i jak daleko posunie się, żeby wyciągnąć z Zachariusa wszystko, co najlepsze. — Myślisz, że moi współlokatorzy to zrozumieją, jak powiem im, że chcę się przeprowadzić? — zapytał z nikłym rozbawieniem, gdy ten wspomniał o pomyłkach. Dla Zacha błędem było pozostanie w Hogwarcie, gdy już oficjalnie mógł wynająć mieszkanie niedaleko szkoły. Z pewnością nie sklasyfikowałby tak ich relacji, która była raczej całkiem przyjemnym zrządzeniem losu. — Ach, pewnie poczują się urażeni, kiedy powiem im, że mój pobyt w dormie to tylko pomyłka — parsknął, kręcąc lekko głową z niedowierzaniem; i to nie tak, że wyśmiewał słowa młodszego. Próbował to raczej przypasować do swojej sytuacji. Poza tym, wolał obrócić to wszystko w żart, zamiast przez resztę nocy, zastanawiać się, czy znajdzie się kiedyś w momencie, w którym przestanie spełniać jego wymagania. Wątpił, że kiedykolwiek uda mu się znaleźć drugiego takiego Larsa, o równie zachęcającym uśmiechu. — Naprawdę? Nie odczułem tego za bardzo — mruknął, nie mając absolutnie żadnego pojęcia, o czym mówi. Chociaż od początku zauważał, że miał specjalne traktowanie; czasami aż żałował, że ich relacja była tajemnicą. Z jednej strony, z przyjemnością zobaczyłby miny tych wszystkich ludzi, którzy podążają wzrokiem za sylwetką jego młodszego kompana. Co by pomyśleli, gdyby zorientowali się, że jedyną osobą, która skupia na sobie jego spojrzenie, jest właśnie Zacharius Rhee? Spoglądając na jego szeroki uśmiech, Zach dość prędko go odwzajemnił; bo uwielbiał, gdy Lars robił to tak często i szczerze. Wtedy też na chwilę zapominał o tym, że byli tylko kumplami, którzy lubili dość kreatywnie spędzać ze sobą czas; lubił wówczas myśleć, że byli dla siebie kimś więcej. Osobami, których nie dało się wpasować w konkretną nazwę czy szufladkę. — Lubię twoje wyzwania — mruknął, patrząc na niego nieco rozbrajająco. Bo tak, jak na każdego innego, machnąłby lekceważąco ręką, tak w przypadku Larsa, podjąłby się każdego, nawet najbardziej szalonego challengu. Przecież lubił go zaskakiwać, podobnie jak robić z nim wszystko to, co przyprawiało go o szybsze bicie serca. Pozostawało mu już mieć tylko nadzieję, że to się nigdy nie zmieni i że przeżyją razem znacznie więcej niż mogłoby się wydawać. — A co, boisz się? — rzucił, mrużąc oczy, jakby próbował odkryć to gołym okiem. Nie trudno było się domyślić, że Zach był w dobrym humorze; niemal całą sobą emanował, że ten wieczór był dla niego wyjątkowy. Zresztą jak każdy poprzedni, który spędził w jego towarzystwie. Dlatego buzia nie zamykała mu się nawet na chwilę i to też dlatego Zacharius patrzył na chłopca z takim rozbudzeniem. Za to wszystko, co dla niego robił i jak często otwierał mu oczy na pewne sprawy, krukon stał gdzieś z boku, zawsze będąc w pogotowiu, jeśli ten do czegokolwiek by go potrzebował. Nie wiedział, ile mógł dla niego zrobić; Lars był przecież wystarczająco zaradny i przebiegły, żeby wydostać się z opresji bez niego. Mimo to, chciał dać mu to poczucie, że w razie potrzeby, to bezwarunkowo mu we wszystkim pomoże. Być może, Zach był naiwny, wierząc, że Hawthorn naprawdę go potrzebuje, ale tak długo jak nie wiedział, że ten czeka na jego pomoc głównie dla zabawy i satysfakcji, tak długo nadal zamierzał to robić. — Jaki znowu złodziej? To jest po prostu korzystanie z łatwo dostępnych źródeł— powiedział, rozkładając bezradnie ręce, jakby książki same wpadły mu do rąk. No, ale czy to nie był główny powód, dla którego pojawili się tej nocy w bibliotece? Zresztą, gdyby się na to nie zdecydował, to szybko by tego pożałował; szczególnie dlatego, że znalazł kilka pozycji, które mocno go zainteresowały. — A ja myślę, że po prostu masz szczęście, Lars — rzucił, wywracając oczami; bo przecież Zach był uważny, a mimo to zdarzyło mu się kilka razy wpaść wprost w ręce profesorów, którym z jakiegoś powodu, nie podobała się jego postawa. Z pewnością nie byliby też zadowoleni, gdyby zobaczyli go w tym momencie — przykładnego ucznia i gracza drużyny, siedzącego na innym studencie, otoczonego książkami prosto z działu ksiąg zakazanych. Przekartkowując pozycję, którą trzymał w dłoniach, Zacharius początkowo nie odczuł, że Lars tak mocno mu się przygląda; dopiero, gdy ten położył dłoń na jego udzie, Rhee mruknął w namyśle. — To jasne. Musieli jakoś sobie radzić, zanim znaleźli się ludzie, którzy chcieli to wszystko spisać… Czytałem to — parsknął, gdy książka nagle zniknęła mu z zasięgu wzroku. Podnosząc spojrzenie na twarz młodszego, Zach jednocześnie przechylił łepetynę na bok, dość uważnie przyglądając się jego buzi i wszystkim jego elementom. Zerknął na jego oczy, a potem usta, wzdychając z niedowierzaniem; być może był naiwny, wierząc, że uda mu się pouczyć w ten sposób. Prędko odwrócił od niego wzrok, tym razem skupiając go na jego książce; jednocześnie ignorując to, jak palce Larsa wsunęły się pod jego koszulę. Wstrzymując nieznacznie oddech, Zacharius dość uparcie wpatrywał się w książkę, nieco nerwowo skubiąc palcami materiał na jego ramieniu. — Sam nie wiem. Myślę, że ciężko znaleźć początek zła. Zło istnieje od zawsze, więc ciężko byłoby zaznaczyć konkretny moment, w którym ludzie zaczęli to wszystko wymyślać — wymamrotał, próbując realnie skupić się na temacie, o którym rozmawiali. — O wiele bardziej ciekawią mnie ci, o których świat stara się zapomnieć. O każdym czarnoksiężniku, który uciekł i nie musiał mierzyć się z prawem. O każdej zbrodni, której nie dało się wytłumaczyć — wyrzucił na jednym tchu, ostatecznie na nowo spoglądając na młodszego. Wyciągnął drugą dłoń, żeby musnąć opuszkami palców skórę na jego szyi; a potem przesunął je na jego żuchwę i policzek, który z nagła pogładził delikatnie. — Mieliśmy się dzisiaj czegoś nauczyć — przypomniał mu, nie odrywając od niego spojrzenia, gdy jego kciuk, musnął usta Larsa, dość delikatnie zaznaczając kształt jego dolnej wargi. Opuszczając więc dłoń na jego klatkę piersiową, Zach spojrzał na tę, którą nadal opierał na jego ramieniu i wyczuwając kolejne muśnięcie na swojej dłoni, zacisnął mocniej usta. — Powinieneś przeczytać mi coś ciekawego — dodał cicho, dość nieświadomie ujmując między palce zielonkawy krawat młodszego.
Gdy Lars dłużej nad tym myślał, dochodził do wniosku, że od samego początku wyciągali z siebie wszystko to, co najlepsze. Jako dwie, zupełnie różne osoby, musieli z dozą wyrozumiałości ze sobą współpracować. Co przecież wychodziło im fenomenalnie. Nie kłócili się tak, jak mogli, będąc sobą, a do tego z chęcią się wysłuchiwali; otwierając się na nowe możliwości i spostrzeganie świata. I nawet jeśli naprawdę by tego chcieli, to nie mogliby zarzucić sobie zbyt wiele; pomagali sobie, wspólnie urozmaicali swój wolny czas, a do tego po prostu lubili swoje towarzystwo i dążąc do tego, aby było wyłącznie lepiej, nauczyli się ze sobą współgrać. Hawthorn na każdym kroku pokazywał mu, że szaleństwo nie było niczym złym i że każdy potrzebował go choć odrobinę, podczas gdy sam uczył się przy starszym zwracać większą uwagę na tempo swojego życia; co jakiś czas się zatrzymując i doceniając wszystko to, na co do tej pory nie zwracał wielkiej uwagi. Razem wychodzili więc poza własne strefy komfortu, choć w tym wypadku Lars nie potrafił narzekać; nie czuł się źle, gdy robił coś wbrew sobie, odkrywając coraz to nowsze uczucia i stany. Od samego początku, od ich pierwszego spotkania i poważniejszego zbliżenia, aż po dzień dzisiejszy, ślizgon doceniał Zachariusa tak, jak tylko mógł doceniać osobę, która otworzyła mu oczy na nowe doświadczenia i doznania. Zatrzymanie go przy sobie było więc jego priorytetem. Nie zależało mu przecież na znalezieniu osoby, która mogłaby zaoferować mu więcej niż Rhee; bo czy w rzeczywistości było to możliwe? Nie zamierzał więc tracić czasu na durne poszukiwania, mimo wszystko chcąc wyłącznie Zacha; jego szczerych uśmiechów i rozbawionego spojrzenia, które chętnie odwzajemniał, gdy znów spotykali się poza zasięgiem wzroku innych. I choć Hawthorn nie nazwałby tego przywiązaniem, a jedynie dogodnym układem, który spełniał wymagania zarówno jego, jak i starszego chłopca, tak gdzieś podświadomie wiedział, że nie miał na to zbyt wielkiego wpływu. Ale może miał przekonać się o tym dopiero wiele lat później? Po całym tym czasie nadal spoglądając na niego z tym samym zainteresowaniem i ekscytacją; nadal chcąc wyciągnąć z niego tak wiele, jak tylko mógł. — Myślę, że byliby wtedy bardziej wyrozumiali niż w momencie, w którym powiedziałbyś im, dlaczego tak często wymykasz się w nocy z dormitorium — zauważył z kąśliwym uśmiechem, przyjmując jednak, że tak przesadna szczerość w obu przypadkach mogłaby być dla nich szokująca. Czego ślizgon zupełnie nie rozumiał; bo dlaczego szczere wyznania miałyby kogokolwiek zranić? Czy ludzie naprawdę woleli żywić się kłamstwami, które na jakiś czas łagodziły wszystkie ich obawy? Sam był przecież kłamcą doskonałym i za każdym razem, gdy jego usta opuszczały jakieś obłudne stwierdzenia, nieznacznie się krzywił, przyjmując, że wszystkie te osoby musiały naprawdę mocno dbać o swój wyidealizowany świat, w którym każdy miał czyste intencje. Na przekór wszystkiemu, Lars był więc boleśnie szczery w towarzystwie osób, których nie chciał nawet zranić. I tyczyło się to także Zachariusa. Bo przy nim nigdy z niczym się nie ukrywał, otwarcie mówiąc mu o wszystkich swoich przemyśleniach. Więc gdyby tylko ich relacja od samego początku nie była dobrze strzeżoną tajemnicą, Hawthorn nie ukrywałby swojego zainteresowania starszym chłopcem; nie czułby żadnych oporów, aby udowadniać innym, że Rhee był jedyną osobą, na której chciał skupiać spojrzenie. Bo tylko on podejmował się jego wyzwań, za każdym razem coraz bardziej go zaskakując. Nic dziwnego, że Lars uśmiechnął się jeszcze szerzej, słysząc jego słowa. Zupełnie tak, jakby Zach mógł ponownie wprawić go w stan osłupienia, dzięki czemu młodszy spojrzałby na niego z podziwem, znów nie potrafiąc oderwać od niego wzroku; jakby wszystkie słowa i zachowanie krukona było naprawdę hipnotyzujące. — Osoby, którymi kieruje strach, niczego nie osiągną. Więc nie mogę się bać — parsknął z rozbawieniem, jakby wszystko to było wyłącznie żartem. W rzeczywistości jednak Lars trzymał się tego założenia, nieustannie odcinając się od tego, co mogłoby napawać go choćby najmniejszymi obawami. I tak naprawdę nie bał się, że kiedyś rozejdą się w swoje strony, ostatecznie stając po dwóch stronach jakiegoś sporu; jako swoi rywale, czy najwięksi wrogowie, którzy nadal podążali w życiu zupełnie odmiennymi ścieżkami. Bo teraz wydawało mu się, że było to niemożliwe. Bo nawet jeśli kiedykolwiek mieli się od siebie uwolnić, skupiając się na różnych ideach i planach na przyszłość, to nie był to przepis na porażkę. Lars wierzył więc w to, że nawet gdyby los nagle go zaskoczył, to Zacharius pozostałby miłym wspomnieniem, do którego okazjonalnie powracałby myślami, zastanawiając się jedynie, jak starszy sobie radził. I może to ta pewność siebie miała go kiedyś zgubić? — To dopiero wygodne wytłumaczenie. Jeszcze chwila i okaże się, że jesteś lepszym kłamcą niż ja — zaśmiał się, bo sam był mistrzem w wymyślaniu wymówek, dzięki którym mógł jakoś wybronić się z wszystkich tych nagłych sytuacji, w których się znalazł. Słysząc więc słowa krukona, nie mógł powstrzymać swojego dumnego uśmiechu; bo czy kilka lat temu, gdy jeszcze się nie znali, Zach tak chętnie wybrałby się na wycieczkę do biblioteki, zabierając z niej kilka zakazanych ksiąg? — Wydaje mi się, że to jednak prawdziwy talent — stwierdził z powagą; w rzeczywistości wierząc jednak w opinię starszego. Mógł być uważny, a do tego pewny siebie, ale bez odrobiny szczęścia, nie mógłby unikać wszystkich tych kłopotów tak sprawnie, jak do tej pory. Być może był prawdziwym ulubieńcem losu? A może był to jawny znak, że w przyszłości mógł osiągnąć naprawdę wiele? Cokolwiek to było, sprawiało, że czasem, gdy nocami pędził przez szkolne korytarze lub gdy znów unikał surowej kary za swoje przewinienia, wydawało mu się, że był naprawdę niezniszczalny. Jakby nie mogła dosięgnąć go żadna, bolesna porażka czy rozczarowanie. Skupiając się na starszym chłopcu, odnosił jednak wrażenie, że Zacharius był jedynym, co mogło go zniszczyć. — Już nie czytasz — zauważył błyskotliwie, gdy odrzucił książkę na bok, chcąc, aby Rhee skupił się na nim. Dlatego nieznacznie uniósł kąciki ust, gdy tylko Zach zaczął przyglądać się jego buzi, dopiero po jakimś czasie uparcie przenosząc wzrok na książkę, którą Hawthorn trzymał w dłoni. Przyglądając się temu jak Zacharius reagował na jego dotyk, Lars mruknął w namyśle, starając się zgrywać skupionego i w pełni zaangażowanego w rozmowę. — Więc zło siedzi w nas od zawsze? — zapytał, nieustannie wodząc palcami po jego skórze, zamyślając się jednak nad swoim własnym pytaniem. — W takim razie, kto odkrył je jako pierwszy? Ktoś musiał przecież to zrobić — wymruczał, zauważając jak nerwowo Zach skubał materiał na jego ramieniu. I znów uśmiechnął się znacznie chętniej, na moment zatrzymując swoją dłoń, opierając ją w okolicach biodra chłopca. — Musisz przyznać, że to niesamowite — rzucił, zauważając, że krukon wyciągnął dłoń w jego stronę. — Wszystkie te niewyjaśnione zbrodnie i czarnoksiężnicy, którzy je popełnili. Muszą być cholernymi geniuszami albo muszą mieć tak wielkie szczęście jak ja — parsknął, zaraz jednak skupiając się na dotyku starszego; na tym, jak palce Zachariusa zetknęły się z jego szyją, wkrótce dotykając także jego policzka. Wlepiając więc w niego znacznie bardziej skupione, połyskujące spojrzenie, Hawthorn cicho parsknął. — Uczyliśmy się. Nauka szybkiego biegania, wkradania się do zakazanych miejsc i czekaj, jak to szło… korzystania z łatwo dostępnych źródeł? — mruknął, nie odrywając jednak od niego zafascynowanego spojrzenia. Bo przecież nie zamierzał skupiać się na nauce, jeśli Rhee nadal nie oderwał od niego palców, tym razem muskając nimi jego wargę. Oscylując więc coraz mniej spokojnym spojrzeniem wokół jego buzi, Lars zacisnął nieznacznie dłoń na jego biodrze, na moment przenosząc wzrok na książkę; nadal traktując całą tę sytuację, jak wyzwanie. Otwierając publikację na losowej stronie, z zaangażowaniem przyglądając się tekstowi, Hawthorn powędrował dłonią nieco wyżej i znów zahaczając o jego talię, pogładził kciukiem zarys jego żeber; zupełnie bez pośpiechu i zupełnie lekko, niemal niezauważalnie. Wiedząc, że czasem ten najbardziej subtelny dotyk był najbardziej palący. Obłudnie skupiając się na księdze, Lars uniósł znad niej wzrok dopiero po dłuższej chwili. — Hm, mówiłeś coś? — zapytał, jakby sam wcale nie stał na skraju swojej cierpliwości. — Nie bądź zachłanny. Miałeś swoją książkę — stwierdził, zgrywając zupełnie niewinnego, powracając wzrokiem do publikacji. — Poza tym wiesz, co powtarza nasz nauczyciel od eliksirów. Jeśli mamy się uczyć, to powinniśmy robić to w ciszy — przypomniał mu, usilnie ignorując bliskość Zachariusa, żeby wcielić się w rolę naprawdę przykładnego ucznia.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
Lars i Zacharius mieli szansę zostać całkiem zgranym duetem; może, gdyby przestali tak bardzo trzymać się wszystkich tych sztywnych zasad, to dostrzegliby, że bycie ze sobą na serio, wcale by ich nie ograniczało. W końcu, nic by się nie zmieniło poza tym, że Rhee mógłby nazywać go swoim; czego jednak teraz nie robił, zdając sobie sprawę, że nie mógł rościć sobie względem niego żadnych praw. Nawet, jeżeli czasami czuł się przy nim wyjątkowy, to nie mógł nawet przez chwilę zapomnieć o tym, co ich łączyło; prosty układ, zero zbyt mocno angażujących emocji. Nie mógł odlatywać, ilekroć zastanawiał się, jak dobrze czuł się w jego towarzystwie. To powodowało, że zaczynał się wahać lub podważać swoje uczucia, które pojawiały się ilekroć zerkał w stronę młodszego chłopca. Jeśli tylko chcieliby spróbować i zobaczyć, jak wyglądałby świat, gdyby byli oficjalne razem, może zorientowaliby się, że nic się nie zawali. Londynu nie zaatakują kosmici, a Anglię nie zmyje, zagrażające życiu, tsunami. Nadal spotykaliby się późnymi wieczorami, ale dopiero wtedy, gdy Zach odrobi wszystkie swoje prace domowe na kolejny tydzień. Nadal dyskutowaliby o wszystkim, notorycznie gubiąc czas i nerwy, gdy tak zażarcie starali się przekonać do swoich racji. Nadal spoglądaliby na siebie ukradkiem na szkolnych korytarzach, zastanawiając się, który moment będzie najlepiej, żeby sprawnie zaczepić tę drugą osobę. Świat nie uległby drastycznemu pogorszeniu; ba, on pewnie nawet by tego nie odczuł. Dlaczego więc sama myśl o tym, że Zach mógłby zacząć darzyć go prawdziwym uczuciem, tak bardzo go przerażała? Czy to świadomość tego, że w końcu znalazł człowieka, na którym zależało mu do tego stopnia, że czasami gubił sens całej ich znajomości? Zdarzały się chwile, gdy Rhee myślał; co byłoby, gdyby... I to chyba nikogo nie dziwiło. Przyszły auror był znany z tego, że lubił zastanawiać się nad każdą możliwą opcją; rozważał wszystkie sytuacje kilkukrotnie, aby utwierdzić się w przekonaniu, że zawsze podejmował tę słuszną decyzję. W przypadku Hawthorna; Zacharius chyba tysiąc razy zastanawiał się, czy nie powinien się wycofać i czy nie było to szkodliwe. Za każdym razem dochodził jednak do wniosku, że bez tego pewnie całkowicie by się pogubił. Potrzebował swojej własnej dawki szaleństwa i szczęścia, które dawał mu tylko i wyłącznie ślizgon. Dlatego tak chętnie pędził na ich spotkania; bo pomimo wątpliwości i niemałego chaosu w głowie, nadal odnajdywał w ich rozmowach tą ekscytację, której nie potrafił mu zaserwować nikt inny. — Kto wie? Może byliby bardziej zadowoleni, gdybym został, a jednak kontynuował te nocne wycieczki? — rzucił z rozbawieniem, wzruszając lekko ramieniem; sam nie wiedział, co wszyscy jego przyjaciele, myślą o jego wyprawach. Może nawet nie zdają sobie z nich sprawy? W końcu nikt nigdy nie pytał, a szczerze wątpił, że zachowywał się na tyle oczywiście, że nie potrzebowali żadnych odpowiedzi. — Odwiedzisz mnie w nowym miejscu, prawda? — zapytał, przyglądając mu się z uwagą, jakby nie przyjmował do świadomości żadnej odpowiedzi, poza tą twierdzącą. — Nie mógłbyś tego przegapić — dodał, kiwając głową; podejrzewał, że Lars będzie pierwszym gościem w jego lokum, kiedy tylko Zacharius oficjalnie zdecyduje, kiedy przeniesie się do nowego miejsca. Na ten moment, naturalnie tego nie planował; rok szkolny trwał w najlepsze, a on nie miał czasu na zajmowanie się sprawami związanymi z przeprowadzką. A więc może za kilka miesięcy spróbuje przenieść się na swój własny, stabilny grunt? Wtedy też będzie gotów, aby pokazać swój zalążek dorosłego świata swojemu nocnemu kompanowi. — Osoby, które się czegoś boją, mają znacznie większą motywację, aby to coś pokonać. To udowodnione naukowo — powiedział pewnie. — Nie ma nic lepszego od walczenia ze swoimi słabościami — westchnął, jakby sam miał w tym ogromne doświadczenie. To jasne, że krukon zdawał sobie sprawę z tego, jakie nastawienie do życia ma młodszy chłopak; znali się już całkiem długo, więc niektóre rzeczy były dla niego oczywiste. Nie oznaczało to jednak, że Zach miał zamiar na wszystko tępo przytakiwać; szczególnie dlatego, że nic nie lubił tak bardzo, jak tych zażartych dyskusji ze ślizgonem. — Strach jest emocją, który pobudza bardziej niż ekscytacja. Wiedziałeś o tym? — zapytał, przeczesując palcami włosy, jakby ludzka psychika fascynowała go najmocniej na świecie. Zacharius lubił badać umysł; zarówno swój, jak i ten Larsa — zastanawianie się, co zrobi albo dlaczego reaguje w ten, a nie inny sposób na konkretne sytuacje. Wszystko to ciekawiło go do tego stopnia, że nie potrafił powstrzymać się przed głośnymi komentarzami i niekończącymi się teoriami. — Och, to nie kłamstwo. Przyznaj, że kupiłbyś tę wymówkę — parsknął, rozkładając bezradnie ręce. W końcu tych najgorszych rzeczy też uczył się od młodszego. Zauważając jego uśmiech, Zach uniósł pytająco brew. — Co to za mina? — zaśmiał się, mrużąc oczy, jakby próbował zgadnąć, co było powodem tej jego dumnej reakcji. Sam przecież nie odczuwał tego jak bardzo zmienił się od tych pierwszych miesięcy, gdy dopiero się poznali. Czasy, w których Zacharius wzdrygał się na myśl o łamaniu zasad, już dawno minęły i były słodkim wspomnieniem tego, jak Rhee potrafił być kiedyś posłuszny całemu temu systemowi. — Talent? Niech ci będzie. Z pewnością jest to zaleta, którą nie każdy posiada — rzucił, kiwając posłusznie głową; nie mógł odebrać mu tego tytułu. Student nie miał ani szczęścia, ani talentu, dlatego cieszył się, że chociaż ten jeden posiadał tę niezwykłą umiejętność, która regularnie ratowała ich przed prawdziwymi kłopotami i dywanikiem u dyrektorki. — Wiesz, że w niektórych krajach odebranie komuś okazji do nauki, jest karalne? — zapytał, nie odrywając od niego spojrzenia, która z nagła pociemniało, gdy młodszy ponownie przesunął opuszkami palców po jego skórze. Próbując skupić się na swoich własnych słowach, Zach nieco nerwowo przełknął ślinę, myśląc nad tym, żeby nie zgubić wątku nawet na chwilę. — Mhm, tak myślę. Zło i dobro. Jedno nie może istnieć bez drugiego — wymamrotał, zerkając na jego książkę. — Więc chcesz się dowiedzieć, jak powstało zło i jak je wykorzystali? Czy to nie jest szalone? Niektóre rzeczy powinny na zawsze zostać tajemnicą — dodał, zanim zajął się muskaniem skóry na jego twarzy. Zupełnie tak, jakby robił to po raz pierwszy. — To niesamowite, że nie zdołali zostawić za sobą śladów i dowodów. W tych czasach, gdy nasz świat jest tak rozwinięty, odnalezienie jednego, zwykłego czarnoksiężnika, nie może być tak trudne — mruknął, wzruszając ramieniem; to wtedy zaczął się zastanawiać nad swoim przyszłym zawodem. Bo skoro inni nie byli w tym wystarczająco dobrzy, to może on okaże się skrywać w sobie wyjątkowy talent? — Masz gadane — parsknął, kręcąc z niedowierzaniem łepetyną, zanim wyczuł odrobinę mocniejszy dotyk na swoim biodrze. Zacharius nie odezwał się już ani słowem, przyglądając się mu z uwagą; próbował ignorować jego palce, podobnie jak dreszcze, które stopniowo przechodziły przez jego ciało, ilekroć Lars gładził nowy obszar na jego ciele. Dopiero słysząc jego słowa, Zacharius prychnął z niedowierzaniem; to oczywiste, że będzie się z nim droczył. Zresztą sam był sobie winny; być może dlatego też wygiął usta w nieco prześmiewczym tonie, zanim pochylił się nad nim z widocznym rozbawieniem. — Jasne, Lars, jak sobie życzysz — wyszeptał, jakby rzeczywiście bał się, że swoim gadaniem zacznie przeszkadzać mu w nauce. — Nie przeszkadzaj sobie— dodał cicho, dość swobodnie, opierając dłonie na jego ciele, nim musnął wargami jego policzek. Z wolna przesunął się na jego szczękę, na której zostawił kolejny, równie delikatny pocałunek; zerknął orientacyjnie na jego twarz, zanim przechylił głowę, żeby przycisnąć lekko wargi do jego skóry tuż pod uchem. Przesuwając palce nieco wyżej, ujął jego brodę, dość spokojnie odwracając jego głowę na bok; nadal tak, aby mógł, wedle własnej zachcianki, skupiać się na swoim tekście. Uśmiechając się nieco kąśliwie, przesunął usta na jego szyję, którą ucałował nieco mocniej i to tam właśnie pozostawił kilka mokrych pocałunków, odnajdując sobie znacznie lepsze zajęcie niż przyglądanie się jak ten fascynuje się historią czarnej magii.
Początkowe założenia miały być dla Larsa wyjątkowo korzystne. Nie wplątałby się przecież z własnej woli w relację, przez którą mógłby być stratny; nie zależało mu na traceniu czasu czy zbyt wielu nerwów na osobę, która finalnie nic by dla niego nie znaczyła. Każdy układ miał być więc dla niego dogodny i to na tyle, aby nie żałował go nawet po kilku miesiącach. Więc gdy chcąc od Zachariusa czegoś więcej niż ładnych uśmiechów i przelotnych spojrzeń, wciągnął go w tę znajomość, musiał trzymać się pewnych zasad; głównie dla swojej wygody. Wplątanie w to uczuć byłoby więc szkodliwe z wielu powodów. Po pierwsze, Hawthorn nie chciał się przywiązywać, wiedząc, jak problematyczne potrafiło to być. Po drugie, znacznie gorsze byłyby jednak uczucia tej drugiej strony; a może to rozczarowanie, gdyby w momencie ich wyznania, Lars uśmiechnął się nieco drwiąco, przyznając, że w tej chwili cała relacja powinna się zakończyć. Wchodzenie ze starszym chłopcem w związek z prawdziwego zdarzenia, również musiało być dla niego czymś niemalże zakazanym; bo wtedy, gdyby tylko zdążył się nim znudzić, nie mógłby tak beztrosko przenieść uwagi na kogoś innego. Wszystkich tych myśli, dzięki którym Lars stawiał pewne granice, było wiele. A jednak teraz, po wielu spotkaniach z krukonem, wszystkich ich zażartych dyskusjach i ucieczkach poza mury Hogwartu, świadomie przekraczał niektóre z granic, nadal jednak nie robiąc kroku w stronę czegoś poważniejszego. A przecież mógłby; bo czy naprawdę zmieniłoby się wtedy tak wiele? Zdołał dobrze poznać starszego chłopca, szybko przekonując się, że Zacharius Rhee nie był osobą, którą mógłby któregoś dnia odstawić na bok, przyjmując, że dla dobra ich obu powinny rozejść się w swoje strony. I może był naprawdę zaborczy, starając się nieustannie trzymać chłopca blisko siebie, nie chcąc, żeby ten interesował się innymi osobami; ale najwyraźniej lubił wszystko sobie komplikować. Począwszy od własnego życia, skończywszy na tych najbardziej osobliwych relacjach międzyludzkich. Początkowe założenia odeszły więc w niepamięć wyjątkowo szybko; być może zbyt szybko, jak na tak swobodną relację, która przecież miała jedynie dodać nieco kolorów do ich codzienności. — Myślisz, że tak bardzo by za tobą tęsknili? — zapytał z delikatnym rozbawieniem, samemu zastanawiając się teraz, co stanie się, gdy Zacharius postanowi się wyprowadzić; choć w tej chwili wydawało mu się, że nie byłoby to szczególnie problematyczne. I nawet jeśli ich nocne wycieczki do biblioteki byłyby wtedy wyłącznie wspomnieniem, tak Lars był niemalże pewien, że Rhee zaoferowałby mu wtedy inny, równie ciekawy rodzaj rozrywki. Zauważając więc, jak starszy na niego patrzył, Hawthorn zastukał palcem w brodę, jakby mocno zastanawiał się nad odpowiedzią. — Sam nie wiem. Dostanę jakieś specjalne zaproszenie? — wymruczał po chwili namysłu; choć oboje znali odpowiedź. Ślizgon nie potrafiłby przegapić takiej okazji i pewnie marudziłby przez kolejne tygodnie, gdyby tylko nie był pierwszym gościem Zachariusa w jego nowym lokum. Teraz jednak wolał się z nim złośliwie droczyć i dopiero później, w jakiejś niespodziewanej sytuacji odpowiedzieć dość bezpośrednio na jego pytanie; tak, jak miał w zwyczaju to robić. Wpierw testować jego cierpliwość, a następnie stopniowo łagodzić oznaki jej utraty. — Ty i ta twoja wiedza. Jest coś, czego nie wiesz, Zach? — parsknął, gdy usłyszał o udowodnionych naukowo faktach. Choć musiał przyznać, że słowa chłopca wyjątkowo go zaintrygowały; skupiając więc spojrzenie na jego twarzy, zmrużył lekko ślepia, nieznacznie przechylając głowę do boku. — Więc co, jeśli nie mam słabości? Nie mogę walczyć z czymś, co nie istnieje — zauważył, naprawdę mając się za kogoś niezniszczalnego; kogoś, kto mógł osiągnąć wszystko, niczego się nie bojąc. I może teraz było to dość złudne wrażenie i może kiedyś miał z tego wyrosnąć, ale dopóki mógł, zamierzał o tym pamiętać, za każdym razem gdy chciał się poddać, mówiąc samemu sobie, że nie mógł tego zrobić; bo przecież nie był słaby. Jednocześnie jednak był ciekaw, jak wiele prawdy skrywało się w słowach starszego. Czy strach mógł pobudzić go bardziej niż ekscytacja? I jeśli tak, to jak silne mogło być to uczucie. — Ty za to coraz bardziej pobudzasz moją ciekawość, Rhee — przyznał otwarcie, doceniając to, jak swobodnie Zach dzielił się z nim pewnymi informacjami i swoimi przemyśleniami. To wtedy Hawthorn przyglądał mu się w skupieniu, chętnie wdając się z nim w kolejne dyskusje; dzięki temu za każdym razem przekonując się, że trafił na prawidłową osobę. — Zależy, jak ładnie byś się wtedy uśmiechnął — rzucił z lekkim przekąsem. Sam znał go całkiem dobrze i Zacharius musiałby naprawdę się wysilić, aby go okłamać; posługując się przy tym jakimiś marnymi wymówkami. Z innymi ludźmi mogłoby być jednak inaczej. Bo oni pewnie uwierzyliby w jego słowa, przyjmując, że ten uśmiechnięty krukon musiał mówić prawdę. Dlatego też ich nocne wycieczki po zamku nie były szczególnie ryzykowne, jeśli oboje potrafiliby na swoje sposoby obronić się przed wszystkimi zarzutami, omijając przesadzone kary. — Dobrze znasz tę minę — zaśmiał się, bo często był w jego towarzystwie dumny. — Po prostu podoba mi się to, że tak mądry chłopiec woli wkradać się ze mną do biblioteki, niż przygotowywać się do jutrzejszych lekcji — przyznał swobodnie, znów spoglądając na niego w ten sam sposób; z wyraźnym zadowoleniem. Szczególnie jeśli wkrótce Zacharius potwierdził jego słowa, nie odbierając mu tego wyjątkowego tytułu. A to dodatkowo karmiło jego wybujałe ego; zresztą jak wiele słów i działań starszego chłopca. I to głównie dlatego Lars nie odrywał od niego zafascynowanego spojrzenia; jakby zastanawiał się, czym jeszcze Rhee mógł go zaskoczyć. — Naprawdę? Choć tu karalne byłoby pożyczanie książek z działu ksiąg zakazanych. Trochę ironiczne, co? — mruknął, samemu dość obłudnie skupiając się na rozmowie. Co w aktualnych okolicznościach nie było szczególnie łatwe; ale przecież nie mógł tak otwarcie pokazać krukonowi, że tak naprawdę interesował go wyłącznie on. Przynajmniej jeszcze nie teraz, gdy nieustannie go prowokował, chcąc po prostu przekonać się, jak daleko mógł zajść. — Dlaczego nie? Tajemnice są fascynujące. Moglibyśmy osiągnąć naprawdę wiele, gdybyśmy tylko poznali je wszystkie — zauważył z widocznym błyskiem w spojrzeniu. Bo pasjonowało go nie tylko to, co jeszcze skrywał świat, ale też chłopiec, który znajdował się tuż przy nim. Sam jego wzrok czy zdecydowany dotyk, przez który Lars musiał znacznie bardziej skupiać się na swoich słowach, nadal próbując zgrywać niewzruszonego. — Myślisz, że poradziłbyś sobie lepiej niż ci, którzy latami próbują ich schwytać? Pewnie byłbyś prawdziwą gwiazdą, gdybyś któregoś dnia złapał jakiegoś wielkiego czarnoksiężnika. Może nawet pisaliby o tobie w książkach — wymruczał, nagle wybiegając w przyszłość. Choć nawet to nie sprawiło, że rzeczywiście skupiłby się na swoich słowach. I nie mógł też skupić się na książce, niezależnie od tego, co próbował udowodnić starszemu; nawet jeśli nieustannie wodził palcami po jego skórze, zupełnie tak, jakby próbował wybadać każdy skrawek jego ciała, jakby wcale go nie znał. Ze wzrokiem utkwionym w księdze, lekko się uśmiechnął, gdy tylko usłyszał słowa krukona. I mógł spodziewać się, że Rhee nie da mu spokoju, a mimo to zatrzymał spojrzenie na jednym punkcie, gdy tylko Zach musnął jego policzek. — Nie wiem, czy to pomoże mi w nauce — zauważył ciszej, nie przenosząc na niego spojrzenia. Nie mógł jednak udawać, że wszystkie te pocałunki były mu zupełnie obojętne; czując więc jego wargi na swojej szczęce i dalszych częściach swojej skóry, Lars przygryzł dolną wargę, uparcie powtarzając w swojej głowie przeczytane zdania, które jednak znikały w gąszczu jego rozbieganych myśli. Jednak to dopiero w momencie, w którym Zach nieco odwrócił jego brodę, młodszy chłopiec przymknął ślepia, zupełnie nie skupiając się na książce. I mógł spodziewać się, że wtedy cała jego uwaga przeniesie się na krukona. Dlatego wstrzymał nieznacznie oddech, gdy wyczuł mocniejszy pocałunek na swojej szyi oraz nagły dreszcz przechodzący po jego ciele, dość automatycznie i ponownie zaciskając palce na skórze starszego. Rozchylając więc powieki, wypuścił publikację ze swojej dłoni, aby ta dołączyła do tej leżącej na ziemi i zaraz po tym uniósł dłoń, ujmując buzię chłopca, żeby móc na niego spojrzeć. — Dobrze się bawisz? — zapytał, gdy odwrócił twarz w jego stronę, nadal jednak będąc w stanie wskazać wszystkie te miejsca, na których wcześniej wyczuwał jego usta. Przyglądając się więc jego buzi z bliska, sam pogładził palcami szczękę starszego, swobodnie wysuwając dłoń spod jego koszuli, aby znów oprzeć ją na jego udzie. — Obyś nie uczył się w ten sposób ze wszystkimi — mruknął, przysuwając się do niego jeszcze bardziej, znacząco zmniejszając między nimi dystans; finalnie jednak musnął wargami kącik jego ust, nadal powstrzymując się przed tym, żeby pocałować go tak, jakby chciał to zrobić. Nadal nie wierząc w to, że to on przegra.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
— Zgaduję, że nie bardziej niż ty — prychnął, patrząc na niego nieco pobłażliwie. Jego relacja ze współlokatorami nie należała do najbardziej skomplikowanych; z niektórymi lubił się bardziej, z niektórymi mniej i wydawało mu się to całkiem normalne. Szczególnie dlatego, że pomimo życia w całkiem ugodowym stylu, Zacharius nie miał wysokiego progu tolerancji; jeśli ktoś go denerwował albo jawnie próbował wkurzyć, to po prostu przewracał na to oczami. Nie miał ani czasu, ani tym bardziej chęci, aby walczyć z innymi ludźmi o jakieś głupoty, które nawet nie mają dla niego znaczenia. Co by się stało, gdyby krukon z dnia na dzień, postanowił się wyprowadzić? Podejrzewał, że po trzech dniach smutku, pewnie przygarnęliby kogoś innego do dormitorium. Denerwowaliby się, że złamał jakiś braterski pakt, ale naturalnie by o nim zapomnieli — właśnie tak wyglądało życie. Nic nie trwało wiecznie, nawet kilkuletnie znajomości z ciasnych sypialni i wszystkie te obietnice, że zostanie się najlepszymi przyjaciółmi aż do cholernej śmierci. Zastąpienie jednej osoby drugą, gdy nie było się do niej ściśle związanym, nie było wielką filozofią. — Właściwie to jeszcze o tym pomyślę. Jak nie będziesz bardziej irytujący niż jesteś w tym roku, to może rozważę specjalne zaproszenie — parsknął, tym razem marszcząc z rozbawieniem nos; kogóż innego mógł zechcieć zaprosić do swojego mieszkania, jak nie Larsa? Prawdopodobnie będzie pierwszą osobą, poza swoimi rodzicami, którego ściągnie tam tak szybko, jak tylko się da. Podejrzewał też, że własny dom, mógłby być w ich przypadku całkiem miłym rozwiązaniem. Żadnych zasad, nauczycieli czatujących pod drzwiami i błoga cisza, przerywana jedynie ich rozmowami. To była całkiem przyjemna wizja, którą może uda mu się ziścić wcześniej niż początkowo zakładał. W gruncie rzeczy, Zacharius wiedział, że Hawthorn mu nie odmówi; czy duma pozwoliłaby mu na to, aby jakieś inne, obce osoby, pojawiły się w mieszkaniu Zacha tuż przed nim? — Więc lepiej się postaraj, bo zawsze mogę zmienić zdanie — dodał, wzruszając lekko ramieniem; jakby już z uwagą go obserwował, wyszukując najmniejszego błędu, który skreśliłby jego szansę na pojawienie się w sypialni Rhee. — Sporo rzeczy, ale w swoim czasie, wszystkiego się dowiem. Człowiek głodny wiedzy, zawsze znajdzie sposób, żeby ją łatwo uzyskać — wymamrotał, zwilżając językiem wargi, zanim uśmiechnął się zachęcająco; w końcu kto jak kto, ale Lars powinien najlepiej wiedzieć, że jeśli na czymś zależało krukonowi, to potrafił się wyjątkowo mocno postarać, aby to zdobyć. — Naprawdę tak uważasz? — mruknął w namyśle, obserwując go ze skupieniem. Czy to możliwe, aby człowiek był kompletnie pozbawiony wszelkich słabości czy lęków? Nawet ktoś taki jak Hawthorn, musiał mieć gdzieś w głębi duszy coś, co potwornie go przerażało. Może po prostu jeszcze nie wiedział, co to było. Nie chciał więc trwać dziecinnie przy swoim zdaniu, zachęcając go do tego, aby zajrzał w głąb siebie, bo podejrzewał, że nie skończy się to najlepiej. Uśmiechnął się więc nieco łagodnie, kiwając lekko głową; mógłby się tego domyślić. Sam z pewnością nie potrafiłby tego o sobie powiedzieć. — W takim razie musisz być niezniszczalny. Zastanawia mnie jedynie, czy realnie istnieje coś, co jest niepokonane — zaczął z wolna, spoglądając w jego oczy z ciekawością i… nagłą niepewnością. Bo czasem niepokoiły go słowa Larsa; nigdy do jakiegoś wielkiego poziomu, ale wystarczyło, że zacząłby się o niego martwić. Często to jednak ukrywał za fasadą roztargnienia i zapominalstwa. — Bo jestem całkiem ciekawą osobą. Jest jeszcze sporo rzeczy, których o mnie nie wiesz — wymruczał, zdmuchując niektóre loki, które wpadły mu do oczu. Słysząc jego słowa, chłopiec zmrużył nieznacznie ślepia; mimo wszystko, nie przestając się łagodnie uśmiechać. — Obiecałeś, że spróbujemy czegoś nowego, więc jak mógłbym się na to nie zgodzić? Wiesz, że lubię łączyć przyjemne z pożytecznym — parsknął, dość przelotnie muskając palcami jego kark. Zacharius lubił to robić; rozmawiać z nim, skupiać jego uwagę na tym, o czym zawzięcie dyskutowali, a jednocześnie robić absolutnie wszystko, byle tylko rozproszyć jego myśli. Zupełnie tak, jak teraz, gdy rozmawiając o nauce, dość łagodnie przesuwał dłonie po jego ciele, opierając je w najdogodniejszych dla siebie miejscach. — Nie rozumiem, dlaczego trzymają je w szkole, skoro są tak bardzo zakazane. Może wbrew swoim własnym regułom chcą, aby je czytano? — wymamrotał, skupiając spojrzenie na jego twarzy. — To, co niedozwolone, kusi najbardziej. Może to ich sposób? — dodał ciszej. — Co byś chciał osiągnąć, Lars? Pojąć całą tę zakazaną wiedzę, żeby mieć przewagę nad innymi ludźmi? — zapytał, nie mając na myśli nic złego. Sam przecież zawsze o tym myślał; bycie ponad innymi, posiadanie większej wiedzy i nie wahanie się w sytuacjach najbardziej kryzysowych. Słysząc jego pytanie; Zach mruknął przeciągle, nie będąc do końca pewien, czy był na tyle dobry, aby realnie złapać jakiegoś potężnego czarnoksiężnika. Z pewnością chciałby spróbować i byłby w stanie dość sporo zaryzykować, żeby to osiągnąć. Szczególnie, że wizja, którą przybliżył mu Hawthorn była cholernie kusząca. — Chciałbym być kimś wielkim. Chciałbym być na językach wszystkich tych osób, które powtarzają, że aurorzy są niekompetentni, bo wtedy pojawiałbym się ja, niepokonany— przyznał, odchylając nieznacznie głowę; mógłby spróbować. Może to był odpowiedni pomysł na siebie? Tylko, że teraz, nie do końca potrafił skupić się na samym sobie. O wiele ciekawsze było dla niego składanie czułych pocałunków na skórze młodszego i odrywanie jego uwagi od tych wszystkich mądrych tekstów. — Jesteś pewien? — wymruczał, dość przelotnie całując wgłębienie w jego szyi. Wstrzymanie oddechu, nie umknęło jego uwadze, dlatego ponownie rozciągnął usta w mocno zadowolonym uśmieszku. Dopiero słysząc, jak księga upada na podłogę, Zach zaśmiał się przekornie; bo osiągnięcie tego, nie było najtrudniejsze. Wyczuwając dotyk młodszego na swojej skórze, Rhee dość posłusznie obrócił łepetynę w jego stronę; spoglądając w jego ciemne tęczówki, zacisnął nieco mocniej palce na zielonym krawacie ślizgona. — Mógłbym bawić się nawet lepiej — wyszeptał, przesuwając dłoń nieco wyżej, aby poluzować supeł przy jego szyi. Dlatego zbliżając się jeszcze bliżej Hawthorna, Zach wypuścił nieco urwany oddech spomiędzy warg; szczególnie w momencie, w którym Lars musnął kącik jego ust. — A co, jeśli właśnie to robię, huh? — rzucił zaczepnie, samemu wsuwając dłonie między nimi, aby dość stanowczo wysunąć koszulę ze spodni młodszego. Sam od razu zrobił dokładnie to samo, co ślizgon chwilę wcześniej i wsunął swoje palce pod miękki materiał koszuli, delikatnie muskając palcami jego skórę. — Pewnie nie byłbyś zadowolony? — parsknął, odwracając głowę tak, jakby chciał go pocałować już poważniej, ale nadal tego nie zrobił, choć do jego warg, pozostało mu zaledwie kilka milimetrów. Bo sam nie wyobrażał sobie momentu, w którym mógłby przegrać. — Poddaj się — mruknął, z wyraźnym rozbawieniem, trącając palcem guzik od jego koszuli.
— To jasne. Nikt nie zatęskniłby za tobą bardziej niż ja — zauważył z durnym uśmieszkiem. Czy kłamał? Niekoniecznie. Tęsknota nie była mu dobrze znana, a wszelkie oznaki przywiązania do drugiej osoby starał się ignorować, uznając je za zbędną słabość. Nie mógłby jednak powiedzieć, że zupełnie nie przejąłby się wyprowadzką Zachariusa; bo do kogo miałby wymykać się wtedy w te wybrane noce? Komu miałby skradać te najprzyjemniejsze pocałunki, gdy nikt nie patrzył? Z kim poznawałby coraz to nowsze zakamarki Hogwartu? Więc może nie tęskniłby tak, jak przeciętni ludzie, którzy zbyt długo by przez to rozpaczali; ale z pewnością brakowałoby mu kilku tych udogodnień, które szły w parze z zamieszkiwaniem zamku. Choć nadal mógłby rzucać mu wtedy roześmiane spojrzenia na korytarzu, czasem zaczepiając go na boisku, na które przychodził głównie dla niego. Jego wyprowadzka nie byłaby więc szczególnie fatalna, dopóki nadal mieliby okazję się widywać. — Nie kłam, Zach. Nawet gdybym był dwa razy bardziej irytujący, to i tak chętnie byś mnie tam zaprosił. Z nikim innym nie bawiłbyś się przecież równie dobrze — stwierdził wyjątkowo pociesznie, jakby był pewien swojej pozycji; jakby wiedział, że jeszcze przez jakiś czas nie musiał przejmować się innymi osobami, skoro to na nim Rhee tak często się skupiał. Był więc dumny, a do tego pewny siebie, przez co spojrzał na niego z charakterystycznym błyskiem w oku. Zawsze się starał; dawał z siebie wszystko, aby Zacharius nie nudził się w jego towarzystwie, przez kolejne dni pamiętając o każdym ich spotkaniu. I teraz, gdy oboje mieli się w garści, był niemal pewien, że nie musiałby nawet robić zbyt wiele, aby krukon rzeczywiście zaprosił go do swojego mieszkania. — Żeby tylko od tej wiedzy nie pękła ci kiedyś głowa — rzucił z dość marnie udawaną powagą; jakby naprawdę się o niego martwił. Tak naprawdę jednak go podziwiał; Zach chłonął wiedzę i zawsze gdy dzielił się z nim przydatnymi faktami, Lars widział w nim prawdziwą skarbnicę informacji. Może właśnie dlatego tak bardzo lubił z nim dyskutować, chcąc dowiedzieć się, co takiego skrywało się jeszcze gdzieś głęboko w jego podświadomości. Nieustannie odkrywali przecież swoje największe słabości i zalety; wszystko to, co nie było widoczne na pierwszy rzut oka. Dlatego też, gdy starszy zadał mu to szczególne pytanie, Hawthorn jedynie się uśmiechnął; zupełnie beztrosko i swobodnie, jakby sam nie widział w tym nic złego. Bo czy powinno martwić go to, że od jakiegoś czasu czuł się tak niezniszczalny? Czy powinien obawiać się samego siebie, wiedząc, do czego byłby zdolny, chcąc zrealizować wszystkie swoje cele? I czy Rhee musiał się niepokoić? Jednak to kolejne słowa chłopca zmusiły go do myślenia. Zwilżając więc językiem wargi, wkrótce rozciągając usta w jeszcze szerszym uśmiechu, Lars wzruszył lekko ramionami. — Może kiedyś się dowiemy — rzucił, jakby co najmniej chciał przekonać się o tym na własnej skórze; chcąc sprawdzić, czy naprawdę był tak niezniszczalny, jak do tej pory mu się wydawało. W tej chwili nie ryzykował jednak na tyle, aby Zacharius musiał się tym przejmować. Bo teraz był tylko dzieciakiem, który lubił zagłębiać się w te najdziwniejsze techniki magii, nieustannie próbując doskonalić swoje umiejętności. Teraz jego cele nie były szczególnie wyraźnie i nie skupiały się na tym, co ostatecznie pokierowało jego życiem; nawet jeśli z coraz większym zaangażowaniem przyglądał się wszystkim książkom mówiącym o czarnej magii. — Skrywasz jakieś potworne sekrety? Takie, które zupełnie zmieniłyby twój wizerunek, gdyby tylko wyszły na jaw? Ze mną możesz podzielić się nimi wszystkimi — rzucił niemalże szeptem, jakby co najmniej obawiał się, że ktoś mógłby ich usłyszeć; nadal jednak nie przestawał się przy tym uśmiechać, finalnie cicho parskając. I nie potrafił zaprzeczyć; wiedział przecież, co starszy lubił. Wszystkie te godziny, które spędzili w swoim towarzystwie, pozwoliły im poznać się na tyle, aby pewne kwestie były dla nich oczywiste. Zacharius wiedział więc, jak go dotknąć, żeby myśli Larsa gwałtownie przyśpieszyły; podobnie jak i jego oddech czy bicie serca. Wiedział, co robić i mówić, aby to na nim ślizgon skupił całą swoją uwagę, nie potrzebując niczego innego. I wiedział jak go prowokować, żeby osiągnąć zamierzone cele. — Próbują zachęcić nas do czytania zakazanych ksiąg? Myślisz, że wybierają w ten sposób tych odważnych i zdeterminowanych, pozwalając im na pochłanianie całej tej wiedzy? Może to jeden, wielki test — mruknął, przyglądając się trzymanej w dłoni publikacji. — Nie potrzebuję wiele. Chcę tylko, żeby mnie zapamiętano — przyznał z nieco drwiącym uśmiechem na ustach; nie wymagał przecież, żeby cały świat padł mu do stóp. Nie potrzebował wznoszenia pod same niebiosa. Bo jedyne, czego naprawdę chciał, to żeby jego imię i nazwisko nie zniknęły na przełomie kolejnych lat, będąc jedynie jakimś nic nieznaczącym elementem, wśród tysięcy innych. — Więc to zrób. Stań się niepokonany, Zach — mruknął zachęcająco, jakby nie było to nic szczególnego; nic niemożliwego do osiągnięcia. — A wtedy będziemy mogli podbić razem cały świat — dodał jeszcze, bo ta wizja wyjątkowo mu się podobała. Jednak nie bardziej niż bliskość Zachariusa. Każdy pocałunek i udana próba oderwania go od tych wszystkich tekstów, w które się wpatrywał. Zdołał więc cicho parsknąć, gdy Rhee zadał mu pytanie, a później jeszcze ciszej westchnął, gdy usta krukona zetknęły się z zagłębieniem w jego szyi. Odrzucenie książki na bok i całkowite skupienie się na starszym, było więc nieuniknione. Spoglądając w jego ślepia, ślizgon nie wyłapał nawet momentu, w którym palce Zacha zacisnęły się na jego krawacie; jakby naprawdę tracił przy nim całą swoją czujność. Nieco prowokujące słowa, które wkrótce dotarły do jego uszu, zmusiły go do szerszego uśmiechu i spojrzenia na usta chłopca. — Kto by pomyślał, że potrafisz być tak rozrywkowym człowiekiem — sapnął z lekkim zniecierpliwieniem; choć sam wiedział przecież, do czego zdolny był Rhee. I jak lubił spędzać z nim czas. A mimo to, za każdym razem, gdy zaczynali się ze sobą droczyć, Lars czuł się, jakby grał w jakąś cholerną grę, nawet nie rozumiejąc jej zasad. Więc w tym momencie również tak było. Usłyszawszy jego słowa, zmrużył oczy, nawet na moment nie odrywając wzroku od jego buzi. Pozwalając mu więc na wszystko, czując, jak ten wyciąga koszulę z jego spodni, wkrótce wsuwając pod nią dłonie, Hawthorn znów cicho sapnął, tym razem wyczuwając jego dotyk na swojej skórze jeszcze dotkliwiej. — Mhm, nie lubię się dzielić — wyszeptał, na moment odchylając głowę, jakby dzięki temu mógł zebrać wszystkie myśli. — Ale wiem, że tego nie robisz. Po co ci ktoś inny, skoro wszystko, czego ci trzeba, masz przy sobie? — zapytał, opuszczając brodę, żeby momentalnie utracić resztki cierpliwości. Znajdując się tak blisko, nadal subtelnie go dotykając, Zacharius zmusił go do wychylenia się w przód i może nieco desperackiego złączenia ich ust. Bo czasem, mógł pozwolić sobie przy nim na przegraną. Wplątując więc palce w pokręcone kosmyki jego włosów, drugą jeszcze bardziej rozluźniając swój krawat, który jakby zaczął go dusić, Lars zbliżył się do niego na tyle, na ile było to możliwe. — Porażka może smakować równie dobrze, co wygrana — zauważył z przekąsem, gdy po chwili oderwał się od chłopca, w następstwie przejeżdżając kciukiem po jego dolnej wardze. — Zawsze dostajesz to, czego chcesz, hm? — zapytał jeszcze, wpatrując się w niego znacznie mniej cierpliwie niż na początku ich spotkania.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
— Uważaj, Lars, bo jeszcze pomyślę, że naprawdę ci zależy i będziemy mieli poważny problem — powiedział, z udawanym przejęciem, podejrzewając jednak, że nie było to coś, czym powinni się szczególnie martwić. Zacharius znał swoje emocje i wiedział, jak je od siebie rozdzielić, aby nie wpaść w uczuciowe kłopoty, które tylko i wyłącznie, namieszałyby w ich przyjemnej przyjaźni. Dlatego żartowanie na ten temat, było tak banalnie proste; skoro chłopiec miał pewność, że do ich relacji, Hawthorn miał podobne nastawienie, to nie musiał trzymać języka za zębami, bojąc się, że powie coś niewłaściwego. Zresztą mało kiedy powstrzymywali się przed komentarzami w stosunku do siebie nawzajem; niezależnie od tego jak szczere, czy niemożliwe, potrafiły czasami być. Aby jeszcze dobitniej pokazać mu, że nie brał tego na poważnie; rozciągnął usta w nieco prześmiewczym uśmieszku. Na ten moment, nie wyobrażał sobie przecież, aby cokolwiek mogło się między nimi zmienić. Wątpił też, aby którykolwiek z nich realnie rozpaczałby za ich znajomością; Zach podejrzewał, że któregoś dnia, naturalnie dobiegnie końca, niemal jak wszystko. Na ten moment, nie chciał o tym myśleć; wszystko było przecież dobrze i wszystko działało tak, jak powinno. Rhee nadal notorycznie wymykał się z dormitorium nocami z taką samą ekscytacją, jak na samym początku i nadal łaknął jego uwagi, gdy widzieli się po świcie. Na razie nie miało się zmienić też to, że krukon w przerwach od nauki lub treningów, przechadzałby się po zamku, zastanawiając się, czy nadarzy się okazja, żeby złapać go gdzieś samego. A więc skoro do jego możliwej wyprowadzki zostało jeszcze sporo czasu, Zach zamierzał wykorzystać wszystko to, co było teraz łatwe i szeroko dostępne, jak tylko mógł, aby później niczego nie żałować. — Mówił ci ktoś, że ta twoja wielka pewność siebie kiedyś cię zgubi? — zapytał niewinnie, spoglądając na jego twarz z rozbawieniem; nie mógł temu zaprzeczyć. Mógł przecież zaprosić do siebie swoich znajomych, czy bliskich przyjaciół ze świata jego ojca, ale żaden z nich, nie potrafiłby sprawić, że Zacharius czułby się w ten sposób. Nie potrafili zapewnić mu rozrywki w ten konkretny sposób, który sprawiał, że jego serce biło szybciej, a umysł pracował na najwyższych obrotach. Z nimi nie mógł spędzać czasu, skradając słodkie pocałunki z ust, ani tym bardziej robiąc te wszystkie szalone rzeczy, za które kiedyś musieli wpaść w kłopoty. I tak jak doceniał ich wszystkich, bo nadal stanowili ogromną część jego życia, tak dość często stawiał ponad nich Larsa; robiąc to całkowicie niekontrolowanie i odruchowo. Bo tylko on wiedział, co zrobić, żeby Zacharius poczuł, że żyje na sto, jak nie na dwieście procent. — Prędzej pęknie mi serce od tych wszystkich emocji niż głowa od mojej wiedzy — parsknął, patrząc w jego oczy z typową dla siebie wesołością. Bo naprawdę niczego nie uwielbiał tak bardzo, jak rozmawiania z młodszym chłopcem. Jasne, kochał każde ich zbliżenie, czy zabawy, którymi zajmowali się, jeśli tylko mieli na to ochotę, ale najbardziej cenił momenty takie jak te. Gdy mógł z uwagą obserwować jego twarz, przyglądać się reakcjom lub charakterystycznym dla niego uśmiechom, rozgadując się coraz bardziej i bardziej, nawet nie czując z tego powodu, żadnych wyrzutów sumienia. A więc nawet, gdy się o niego martwił czy czuł się zaniepokojony jego słowami, czy ewentualnymi planami na przyszłość; w rzeczywistości bardzo się tym interesował. Chciał wiedzieć, co ślizgon miał w głowie; o czym marzył, co było dla niego ważne i czego chciał uniknąć za wszelką cenę. Chciał poznać wszystko to, co było niedostępne dla innych ludzi; najpierw po to, aby poczuć się od nich lepszym, a potem dlatego, że najzwyczajniej w świecie go lubił i chciał być przygotowanym na wszystko. — Może? Może jeszcze sporo przede mną — parsknął, wzruszając lekceważąco ramieniem. Teraz nie był raczej osobą, która skrywałaby mroczne sekrety. Na pewno nie przed Larsem, z którym to pewnie je odkrywał. — Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Nie możesz wiedzieć wszystkiego — rzucił, wywracając oczami, zanim sam uśmiechnął się lekko. Zacharius nie wiedział, o czym myśleli profesorowie, zamykając w szkolnej bibliotece wszystkie te zakazane księgi. Mógł tylko zgadywać lub stawiać niepewne teorie, których nikt mu nie potwierdzi. Dlatego słysząc jego słowa, chłopiec mruknął w namyśle; nie byłby szczególnie zaskoczony, gdyby właśnie tak się okazało. I było to na swój sposób ekscytujące, bo czy sami nie byli teraz na tyle odważni? W ciągu jednej nocy udało im się wykraść dwie, a nawet trzy niezidentyfikowane książki i nawet nie zajęło im to piekielnie dużo czasu lub trudu. — Przeszlibyśmy go? — zapytał retorycznie, gdy ten wspomniał o teście; zakładał, że tak. — To niemożliwe, że nikogo to nie ciekawi, racja? Nie wierzę w to, że nikt nie ma ani trochę ambicji, żeby sprawdzić, o czym nas nie uczą na zajęciach — powiedział z dziwnym błyskiem w oku. Dopiero na wspomnienie o tym, że chciał być zapamiętanym; Zach pokiwał ugodowo łepetyną. Był w stanie to zrozumieć; sam też tego chciał, choć podejrzewał, że nie do końca w tych samych kategoriach. Słysząc jego zachęcenia, Rhee parsknął śmiechem, patrząc na niego łagodniej. — Myślę, że to może nie być tak proste, Lars. Stawanie się najlepszym jest czasochłonne — przypomniał mu, dość odruchowo gładząc palcami jego policzek. Podbicie razem świata było wizją, która sprawiła, że spojrzenie Zacha znieruchomiało na oczach młodszego. Zamilkł na moment, zastanawiając się, czy było to w ogóle możliwe. Ostatecznie jednak nie dodał nic więcej, przez pewien czas, powtarzając sobie jego słowa w myślach, niemal jak słodką zapowiedź dobrej przyszłości. Podobnie jak słodkie i zachęcające były reakcje Hawthorna na każdy jego dotyk; ciche sapnięcie, które wyrwało się z jego ust, gdy Zach wsunął dłonie pod materiał, które jednocześnie przyciągnęło niespokojne spojrzenie Rhee do jego warg. Słysząc jego słowa, krukon był już przygotowany na kolejną odpowiedź; być może taką, która na nowo sprowokowałaby ich do dalszej dyskusji. Nie zdążył jednak nawet otworzyć ust, gdy ślizgon dość prędko zminimalizował dzielącą ich od siebie odległość. Zach jęknął z zaskoczeniem, automatycznie splatając dłonie na jego karku, żeby tylko nie oddalać się od niego zbyt mocno; sam jednak odwzajemnił pocałunek, mając wrażenie, że było to coś, czego brakowało mu przez cały wieczór do tego stopnia, że nie potrafił zebrać swoich myśli w jedno. Chłopiec odetchnął ciężko, gdy młodszy wsunął palce w jego włosy i zadrżał, mając wrażenie, że od niczego nie był tak bardzo uzależniony, jak od jego bliskości. Dlatego, gdy tylko Lars się od niego odsunął; Zach przypominał bałagan. Spoglądał na niego roziskrzonym spojrzeniem, oddychając znacznie mniej swobodnie niż kilka minut temu; czuł się tak, jakby ślizgon bawił się jego cierpliwością i rozdarciem. A więc w momencie, w którym Hawthorn przesunął kciukiem po jego dolnej wardze, Zacharius cmoknął go w opuszek. — Czemu nie mam brać tego, co sprawdzone i co lubię najbardziej? — wymruczał, chwytając go za dłoń, aby dość swobodnie cmoknąć go w przegub i nadgarstek. — Wiesz, co jest jeszcze fajniejsze, Lars? — zapytał, opierając obie dłonie na jego ramionach, które dość skrupulatnie zsunął na jego wymięty krawat; dość sprawnie rozwiązał go, aby rozciągnąć go między palcami. — Emocje i doświadczenia, które nie dostaniesz od nikogo innego. Nikogo, poza mną — wyszeptał, unosząc materiał do jego twarzy; nie ruszaj się. Uśmiechając się nieco przekornie, zasłonił mu oczy jego własnym krawatem, który zawiązał z tyłu jego głowy. Ujmując jego twarz w dłonie, Zach przez chwilę przyglądał mu się z uwagą. — Kiedy nic nie widzisz, wyostrzają ci się inne zmysły — przypomniał mu cicho. — Czy to nie fascynujące, że jak tylko znikam ci z pola widzenia, zaczynasz czuć wszystko mocniej? — wymamrotał, zbliżając się do niego by dość miękko i powoli ucałować jego usta. Przesuwając palce na jego klatkę piersiową, odpiął jeden z guzików jego koszuli, muskając opuszkami palców odsłoniętą skórę. — Też nie lubię się dzielić, Lars — dodał, obserwując jego twarz, czego ten nie mógł dostrzec; a jedynie wyczuć.
— To rzeczywiście mogłoby być nieco problematyczne. Wtedy z pewnością musiałbyś się mnie pozbyć — rzucił z udawaną powagą, jakby proponował mu morderstwo czy inne mało legalne działania, dzięki którym mógłby jakoś poradzić sobie z niechcianymi uczuciami Larsa. Żartowanie o tym wszystkim było przecież proste; jeśli rzeczywiście nie mieszali w to zbędnych emocji i niczego sobie nie utrudniali, nie kwestionując nawet zachowań i sytuacji, które nie powinny mieć związku z ich osobliwą relacją, to dlaczego mieliby nie mówić o tym w prześmiewczym tonie? A to udowadniało, jak swobodnie czuli się w swoim towarzystwie, nie wstrzymując się z żadnymi komentarzami; zupełnie tak, jakby nie istniało nic, na co nie mogliby sobie pozwolić, gdy spędzali ze sobą czas. A to było na tyle dogodne, aby Lars mógł być przy nim sobą; mówiąc mu o tych najistotniejszych planach na przyszłość, czy wspominając o zupełnych błahostkach, którymi nie dzielił się z nikim innym. Więc może ich znajomość komplikowała się z każdym dniem, nawet jeśli żaden z nich nie zwracał na to uwagi, ale jednocześnie była też tą, którą Hawthorn doskonale rozumiał, tak naprawdę nie widząc w niej nic zawiłego. Nic, co mogłoby zmusić go do odwrotu i gwałtownego zerwania kontaktu ze starszym chłopcem. — Może kilka razy — rzucił beztrosko. Bo czy kiedykolwiek robiło to na nim wrażenie? Ojciec od małego powtarzał mu, że mogło zgubić go dosłownie wszystko. Pokazując mu jednak także, że sam zupełnie o to nie dbał, Lars musiał stać się samodzielny; musiał wiedzieć, na co mógł pozwolić sobie w danej chwili, a czego mimo wszystko musiał unikać. Mógł więc być chaotyczny, a do tego pragnął emocji, ale nie rzucał się na głęboką wodę, za każdym razem, gdy dostrzegał okazję. Nadal był jednak dzieciakiem, który podejmował durne decyzje, chcąc osiągnąć coś wielkiego; więc był świadom, że to pewność siebie i jego wielkie ego mogły go kiedyś pogrążyć. Ale czy nie mógłby liczyć wtedy na Zachariusa? Rhee wielokrotnie udowodnił mu swoją lojalność; jako ten rozsądniejszy potrafiłby wydostać ich z wszelkich kłopotów wyjątkowo dyplomatycznie. Więc może gdyby Lars naprawdę się pogubił, a starszy byłby jedyną osobą, która mogła to zauważyć, to mógłby mu pomóc? W tej chwili ślizgon nie dopuszczał jednak do siebie myśli, że coś mogło mu się nie udać; bo przecież ze swoimi ambicjami i możliwościami mógł osiągnąć naprawdę wiele, prawda? — Jeszcze chwila i to ja pomyślę, że ci zależy, skoro tyle w tobie tych emocji — zaśmiał się, momentalnie unosząc dłoń, aby ułożyć ją na jego klatce piersiowej, poszukując jego serca. — Czasem biło nieco mocniej, a mimo to nie pękło. Więc nadal bardziej martwię się o twoją głowę — dodał z lekkim przekąsem, przenosząc palce w kolejny punkt; tym razem stukając nimi w jego skroń, przy okazji odgarniając kilka zabłąkanych kosmyków znad jego oczu. Skupiając się na tym zadaniu na tyle, aby na krótką chwilę porzucić swój cyniczny uśmieszek, jedynie nieco przymrużając ślepia; wyglądał przy tym zupełnie niewinnie. Jakby w przyszłości nie miał stać się jednym z poszukiwanych przemytników, stale unikając kary za wszystkie swoje przewinienia. Jakby już teraz nie interesował się czarną magią, nieustannie zastanawiając się, jak wiele mógł dzięki niej osiągnąć. Jakby to Zacharius Rhee był teraz jedynym, co właściwie się dla niego liczyło; i na czym chciał skupiać swoje spojrzenie oraz wszystkie rozbiegane myśli. — I kto to mówi, co? — parsknął, przenosząc spojrzenie na ciemne tęczówki jego oczu. Ale czy oboje nie chcieli wiedzieć czasem zbyt wiele? Być może byli inni i może podążali różnymi ścieżkami, ale w pewnych aspektach byli do siebie całkiem podobni; szczególnie wtedy, gdy zależało im na poznaniu odpowiedzi na swoje pytania i byli w stanie zrobić wiele, aby je uzyskać, odnajdując odpowiednie informacje. — Ale chyba masz rację. Świat pewnie stałby się cholernie nudny, gdybyśmy wszystko wiedzieli — przyznał po chwili namysłu. Bo to dzięki temu mogli mieć jakiś cel; chcąc się doskonalić i odkrywać więcej, mogli stale gnać przed siebie. Gdy jednak wszystko byłoby na wyciągnięcie ich dłoni, czy nie zapomnieliby zbyt szybko o swoich ambicjach i zawziętości? Nawet to wykradanie ksiąg z biblioteki, było dla nich ekscytujące; musieli się postarać i uciec od konsekwencji, przy okazji dostając to, na czym najbardziej im zależało. Dlatego też Lars pokiwał głową, jakby odpowiedź była dla niego oczywista. To jasne, że przeszliby ten test; i to bez większego trudu. Szczególnie razem, gdy uzupełniali się na tyle, aby wspólnie działać bez zarzutu. — Niektórzy wolą trzymać się tego, co bezpieczne. Wiesz, trzymanie się stabilnych gruntów daje im poczucie, że cały świat nie zacznie walić im się kiedyś na głowę — zauważył, już od dłuższego czasu obserwując wszystkich uczniów i studentów z wyraźnym znudzeniem; bo czy wszyscy naprawdę chcieli być tak przeciętni? — Bezpieczeństwo ponad ambicję. To smutne, prawda? — mruknął, bo sam chciał uniknąć takiego życia, nadal robiąc to, co kochał robić; próbując. Starając się przeżyć wszystko i doświadczyć wszystkiego. Bo może właśnie to mogło otworzyć mu drogę do bycia najlepszym? Tę, którą chętnie pokazałby starszemu chłopcu, mówiąc, że dotarcie do tego miejsca rzeczywiście było czasochłonne; a jednak wyjątkowo przyjemne. Choć czy w pewnych momentach Zacharius nie był dla niego najlepszy? Z tym rozbawionym spojrzeniem i rozwichrzonymi włosami, w które Hawthorn lubił wplątywać palce, pociągając go za wybrane kosmyki, był przecież jedyną osobą, której Lars tak bardzo lubił przypatrywać się z nieustannie rosnącym zaangażowaniem. Tak jak i teraz, gdy krukon spojrzał na jego wargi, przez co sam omiótł całą jego twarz niespokojnym spojrzeniem; bo tylko Zach potrafił doprowadzić go do tego stanu w tak krótkim czasie, nie podejmując nawet żadnych, bardziej zdecydowanych kroków. Pocałunek, do którego przyciągnął go ślizgon był więc jak zaczerpnięcie tchu po wynurzeniu się z wody; na tyle orzeźwiający i życiodajny, aby Lars po prostu chciał więcej. Oderwanie się od ust starszego nie było więc łatwe. Podobnie jak i spoglądanie na niego, gdy Rhee przypominał chodzący bałagan. Teraz mógł więc przyglądać mu się przez długie minuty, zauważając jak wyraziście Zach reagował na jego gesty; ale czy sam nie działał podobnie? Wystarczyło przecież, że chłopiec cmoknął go w nadgarstek, wkrótce przenosząc dłonie na jego ramiona, by skupienie Hawthorna odeszło w niepamięć. Nie oderwał od niego wzroku, gdy krukon rozwiązał jego krawat i wsłuchując się w jego słowa, nie był w stanie powstrzymać swojego lekkiego uśmiechu oraz przyśpieszonego bicia serca, które przypominało mu o tym, jak niecierpliwy potrafił być w jego towarzystwie. — Myślisz, że jesteś niezastąpiony? I że nikt nie będzie mógł dać mi tego samego? — wymruczał cicho, realnie się nad tym zastanawiając; czy ktokolwiek inny mógłby zapewnić mu tyle wrażeń? Musisz być, pomyślał więc, gdy ściągnięty z jego szyi materiał zmienił swoje położenie, zupełnie odbierając mu widoczność. Siedząc więc bez ruchu, Hawthorn zwilżył językiem wargi; bo jeśli Zach wpływał na niego tak znacząco, gdy Lars mógł go obserwować, to co mogło wydarzyć się, gdy nie miał tej możliwości, w zamian jednak otrzymując znacznie bardziej wyostrzone zmysły? Z dłońmi starszego na swoich policzkach, ślizgon próbował skupić się na dźwiękach. Na tonacji jego głosu i własnym, nieco urwanym oddechu. Gdy jednak Zacharius znów się do niego zbliżył, składając na jego ustach delikatniejszy pocałunek, stłumione westchnienie uciekło spomiędzy jego warg. Rhee miał więc rację; bo teraz młodszy chłopiec czuł się, jakby jego dotyk stał się znacznie mocniejszy i intensywniejszy. Opuszki palców stykające się z jego odsłoniętą skórą, niemal paliły te wyznaczone miejsca, po których Zach nieustannie nimi wodził. Po chwilowym oparciu głowy na zagłówku i próbie unormowania swojego przyśpieszającego oddechu czy szalejących myśli, Lars przeniósł obie dłonie na talie chłopca, znacząco wychylając się w jego stronę. Jakby momentalnie zabrakło mu jego bliskości, a ten najsubtelniejszy dotyk naprawdę testował jego cierpliwość; jakby czuł na sobie jego wzrok. — Wiesz, co jeszcze jest fascynujące? — zapytał, z wolna przenosząc jedną z dłoni na jego policzek, dopiero wtedy zjeżdżając palcami niżej, sunąc po jego szyi, docierając do guzików jego koszuli, chętnie poszedł w jego ślady; rozpinając więc kilka górnych guzików, nadal błądząc po omacku, nieznacznie się pochylił, żeby równie nieśpiesznie cmoknąć go w odsłonięty obojczyk, który wpierw odnalazł opuszkami palców. — To, że jeszcze mocniej czuję też, jak reagujesz na to wszystko — szepnął, bo teraz żaden urwany wdech, czy nieznaczne drżenie jego ciała nie mogły umknąć jego uwadze. Dla udowodnienia mu, że nie kłamie, złożył więc kolejny, lekki pocałunek nieco niżej na jego skórze, nie potrafiąc skupić myśli na czymkolwiek, co nie było Zachariusem.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
— To byłoby ciężkie zadanie. W końcu jesteś niezniszczalny — mruknął z przekąsem, zanim uśmiechnął się nieco złośliwie; bo niczego nie lubił tak bardzo, jak świadomości, że takie rozmowy, niczego między nimi nie zmienią. Lars nie wystraszy się, że Zacharius z dnia na dzień, realnie zacznie czuć do niego coś więcej. Bo to wszystko, to tylko głupie rozmowy; sprawdzanie się, czy ktoś nagle nie zrezygnuje lub nie zacznie panikować. Poza tym, zawsze to robili — testowali swoje granice, przedrzeźniali się i denerwowali, aby ostatecznie zobaczyć, kogo cierpliwość jest bardziej krucha. Tak było i tym razem; nie byliby sobą, gdyby ich rozmowa nie przypominała jednej z tych dziecinnych przepychanek. Nie byliby sobą, gdyby przez cały ten czas trzymali ręce przy sobie albo ukrywali fakty, którymi zwykli się ze sobą dzielić. Bo jak na ironię, Zach czuł się najbardziej sobą wtedy, gdy każdą swoją wolną minutę spędzał przy boku ślizgona; może to ta świadomość, że nie musi przy nim nikogo udawać? A może to te wszystkie uśmiechy i dyskusje, które z nim prowadził, sprawiały, że Rhee nieco naiwnie mu ufał? Sam nie wiedział co konkretnie, ale jakaś część w Larsie powodowała, że Zacharius czuł się przy nim wolny, jakby nie mógł go ograniczyć nikt i nic. I było to słodkie uczucie, bardzo uzależniające, do którego student lubił notorycznie wracać, aby poczuć, że ma wybór. Kochał wierzyć w to, że sam może pokierować swoim życiem tak, jak tylko będzie tego chciał; nie musi przecież nikogo zadowalać, racja? Jego rodzice przeżyją, że nie kręci go stabilizacja i życie pod krawatem? Jego znajomi nie będą kręcić głową z dezaprobatą, jak powie im, że brakuje mu przygód? Mając te dwadzieścia lat, Zacharius wierzył w to, że jego życiem nie będą kierować inni ludzie. Może myślenie w ten sposób w nieskończoność było błędem, ale szczerze liczył na to, że będzie mógł w pełni decydować, co jest dla niego dobre. Być może trochę bał się przyszłości, ale skutecznie o tym zapominał, gdy tylko w zasięgu jego wzroku pojawiał się Hawthorn; usposobienie tego wszystkiego, na czym najbardziej mu zależało. — Więc ci o tym przypomnę. Może nawet kilka razy — parsknął, kręcąc z niedowierzaniem głową. — Ale to nic. Ktoś musi być tym nieodpowiedzialnym — mruknął, jakby to on był jedynie tym mądrym; a przecież zdawał sobie sprawę, że w wielu kwestiach to Lars miał rację, choć nie za bardzo lubił mówić o tym na głos. Zignorował beztroskę w jego głosie, przez chwilę po prostu przyglądając mu się z uwagą; czy istniało coś, co naprawdę byłoby w stanie go zaniepokoić? Czy już na zawsze miał pozostać niewzruszony na krytykę, czy na ryzyko, którego ciągle się podejmował? I to nie tak, że krukon życzył mu nieszczęścia, czy porażki, bo przecież go lubił i życzył mu jak najlepiej. Po prostu zaskakiwała go myśl, że wszystko uchodziło mu płazem; było to dość wyjątkowe. Podejrzewał jednak, że Lars po prostu wiedział, co mogło skończyć się dla niego źle. Może miał ten specjalny zmysł, który podpowiadał mu, kiedy realnie może upaść i dlatego też nigdy nie przegrywał. — Dużo czuję, ale nigdy nie powiedziałem ci co czuję — mruknął, patrząc na niego z rozbawieniem; w końcu Zacharius oferował szeroką gamę różnorodnych emocji. Złość, rozczarowanie, żal, smutek, stres — wszystko to, co każdy człowiek dobrze znał, Rhee odczuwał jakieś sto razy bardziej. Być może to dlatego, że był wrażliwy i cały świat odbierał znacznie intensywniej. — Dam sobie radę — obiecał, uśmiechając się wesoło. Wątpił bowiem, żeby wiedza czy chęć dotarcia do wszystkiego, mogłaby kiedykolwiek całkowicie odebrać mu rozum. Spoglądając więc na młodszego chłopca, uniósł nieznacznie podbródek, gdy ten odsunął kosmyki włosów z jego twarzy. Krukon niczego nie lubił tak bardzo, jak momentu, w którym uważnie mu się przyglądał, gdy ten skupiał na nim swoje spojrzenie. Zupełnie tak, jakby nie docierało do niego, że cała ta sytuacja przytrafiła się właśnie mu i że to na swojej skórze doświadczał tego wszystkiego. — Wiedza o świecie, a wiedza o mnie czy o tobie, to dwie kompletnie różne sprawy — stwierdził, wzruszając delikatnie ramieniem. Zach lubił myśleć, że jeszcze mógł mu pokazać czy powiedzieć o wielu ciekawych rzeczach i go samego ekscytowała świadomość, że nie zna go jeszcze w stu procentach. Pewna nuta tajemniczości w każdej znajomości powinna zostać nienaruszona, aby nigdy nie poczuć się w pełni znudzonym drugą osobą. — Czy jest coś lepszego od dążenia do tego, aby uzyskać odpowiedzi na swoje wątpliwości? Nie wiem jak ty, ale ja lubię się namęczyć, żeby dowiedzieć się tego, na czym mi zależy. Wygrana jest dzięki temu znacznie słodsza — mruknął, myśląc zarówno o nim samym, jak i o wszystkich tych kwestiach naukowych, które w jakimś stopniu go frustrowały. Stabilizacja nie wydawała mu się najgorszą opcją, bo każdy miał inne poczucie bezpieczeństwa lub wolności. Nie myślał jednak o tym, aby samemu wpaść w te sztywne ramy i dopasować się do społeczeństwa. Będąc tak młodym, miał wrażenie, że może zrobić absolutnie wszystko i szkoda mu było marnować talentu czy umiejętności na to, aby żyć jak zwykły, przykładny człowiek. Chciał czegoś więcej. Będąc w tym miejscu, co teraz, jeszcze się tego nie bał. Nie podejrzewał przecież, że za kilka lat, niemal każdego dnia będzie wypierał się wszystkiego, o czym w tej chwili myślał. — Co za marnotrawstwo — westchnął, marszcząc z niezadowoleniem nos. — Życie ucieka ci przed oczami, bo boisz się ryzyka. Żałuję, że sam nie obudziłem się trochę wcześniej — dodał po chwili, mimo wszystko ciesząc się, że zdał sobie z tego sprawę, mając te osiemnaście, dziewiętnaście lat, nim wtedy, gdy byłoby już za późno. — Może byłbym w stanie zrobić znacznie więcej — mlasnął, ostatecznie potrząsając delikatnie głową; czasu nie cofnie, a błędów z przeszłości nie naprawi. Jedyne, co mu pozostało, to dalsze cieszenie się z życia tak, jak robił to w tej chwili. Robił to też teraz, gdy regularny oddech zastąpił ten nieco urwany; po prostu się cieszył, korzystając z okoliczności, jak tylko mógł. — Możesz to sprawdzić. Idź do kogokolwiek innego i zobacz, czy ktoś ci zapewni takie same wrażenia. Jestem pewien, że czegoś zaczęłoby ci brakować — powiedział nieco podniesionym szeptem, nie odrywając od niego pobudzonego spojrzenia; choć w tej kwestii wiedział, że był niezastąpiony. Zacharius miał wrażenie, że im więcej czasu spędzał tak blisko niego, tym mocniej go potrzebował. Rhee uwielbiał widzieć, jak Lars próbuje zebrać się w sobie, jak stara się ułożyć myśli, opierając głowę na zagłówku; czuł się naturalnie dumny z siebie. Bo to on doprowadził go do tego stanu, gdy rzeczywistość zaczynała mieszać mu się z przyjemnym snem. Słysząc jego głos, Zacharius uśmiechnął się nieco kpiąco; to jasne, że nie mógł wytrzymać w bezruchu zbyt długo. Rhee pozwolił mu rozpiąć te kilka guzików od swojej koszuli, nawet uniósł się nieco na kolanach, aby znacznie mu to ułatwić. Dlatego wyczuwając delikatny pocałunek na swoim obojczyku, Zach również przymknął nieznacznie oczy, przeczesując palcami ciemne kosmyki włosów młodszego ślizgona. Gdy Lars po raz kolejny musnął jego skórę, po jego ciele przeszedł przyjemny dreszcz; Zacharius parsknął cicho z niedowierzaniem. — Nie umiesz trzymać rąk i ust przy sobie nawet na chwilę — skomentował, ostatecznie znowu przysiadając na jego biodrach. — No dobrze — wymamrotał cicho, dość leniwie ciągnąc za jego kosmyki, żeby uniósł nieznacznie głowę. — Ustalmy zasady — wyszeptał, cmokając go zaczepnie prosto w usta, zanim przesunął swoją dłoń na jego pasek. Dopiero wtedy wstrzymując nieznacznie oddech, pochylił się nad jego uchem. — Będzie o wiele zabawniej — obiecał, nie myśląc nawet o tym, aby ściągnąć materiał z jego oczu. Bo czy to nie była kolejna z tych gier, w którym największą frajdę, sprawiało mu testowanie jego granic?
— Ach, więc nigdy się ode mnie nie uwolnisz? — parsknął, z zaciekawieniem przechylając głowę do boku. Lars bywał uparty, a do tego niezwykle śmiały, więc gdyby tylko chciał, mógłby zostać stałą częścią codzienności starszego jeszcze przez długie lata; nawet gdyby Zacharius starał się go pozbyć, przyjmując, że to, co pomiędzy nimi było, powinno się zakończyć. Mógłby kiedyś udowodnić mu, że był do tego zdolny, ale po co? Póki co wszystko działało tak, jak powinno. Ich relacja była korzystna dla obu stron i żaden z nich nie myślał o tym, że kiedyś będzie mogło się to zmienić. I nawet jeśli któregoś dnia rzeczywiście musieliby o sobie zapomnieć, wchodząc w świat dorosłych, gdzie nie było miejsca na takie relacje i zachowania, Hawthorn z pewnością nie biegałby za starszym chłopcem, usilnie próbując zatrzymać go w swoim życiu. I nie była to wyłącznie kwestia jego dumy, która nie pozwalała mu uganiać się za kimkolwiek, ale też racjonalności. Bo czy cokolwiek mogło trwać wiecznie? Ludzie obiecywali sobie wspólną przyszłość, w pewnym momencie najczęściej znikając. To, co przyjemne, szybko odchodziło w niepamięć; to, co stałe, nigdy takie nie było. Lars chwytał się więc korzystnych okazji i ruszał dalej, gdy okazywało się, że coś mogło jednak mu zaszkodzić. Nie mógł przecież pozwolić sobie na zranienie czy rozczarowanie, jeśli do tej pory czuł się tak niezniszczalny. A będąc przy nim, zachowując się tak swobodnie i naturalnie, ślizgon wierzył w to, że ich relacja nie pokryje się kiedyś żalem i rozgoryczeniem. Ale nawet jeśli teraz nie patrzył na to wszystko jak na błąd, którego mógł w przyszłości pożałować, tak nie mógł być pewien, czy kiedyś nie będzie spoglądał na niego jak na obcą osobę; bez specyficznego dla siebie uśmiechu i przyjaznego błysku w oku. Jakby mogli stać się dla siebie obcy, zapominając o wszystkim, co ich łączyło. I choć teraz brzmiało to dla młodszego abstrakcyjnie, to starał się o tym nie zapominać. Bo tylko dzięki temu mógłby uniknąć zawodu, gdyby jednak ich wspólne założenia miały kiedyś się zmienić. — Chyba sobie żartujesz. Nie jestem nieodpowiedzialny — oburzył się i nawet trącił go łagodnie w ramię, jakby dla niego ta kwestia musiała być oczywista. — Po prostu potrafię ryzykować. A to kolejny talent, którego niektórzy mogą mi pozazdrościć — dodał, tłumacząc mu to wyjątkowo dyplomatycznie. Być może czasem podejmował błędne decyzje i nieco na tym tracił, ale mimo wszystko starał się brać pod uwagę swoje możliwości, gdy znów robił coś ryzykownego; w dodatku był spostrzegawczy i miał znajomości w każdej części Hogwartu, co bywało wyjątkowo korzystne, gdy zaczynał kombinować, znów chcąc pożyczyć jakąś publikację z działu ksiąg zakazanych lub też zostać posiadaczem jakiegoś szczególnego eliksiru, który nie powinien nawet trafić w jego ręce. Musiał więc myśleć, jeśli nie chciał zostać złapany i jeśli chciał obronić swoją wątpliwą reputację, nadal będąc jedynie tym ciekawskim dzieciakiem, który czasem pojawił się w złym miejscu i czasie, nie mając jednak szczególnie złych zamiarów. — Chcesz porozmawiać o swoich uczuciach i emocjach? To byłoby naprawdę interesujące. Wtedy z pewnością dowiedziałbym się, co siedzi ci w głowie — przyznał z zainteresowaniem, stukając palcem w jego skroń. Zawsze był tego ciekaw; od chwili poznania starszego, poprzez ich pierwsze zbliżenia, aż po ten moment zastanawiał się, jak wiele Zacharius jeszcze przed nim ukrywał. Bo nawet jeśli zaczęli regularnie spędzać ze sobą czas, coraz częściej po prostu ze sobą rozmawiając, tak Lars nie mógł być pewien, ile tak naprawdę Zach do tej pory mu o sobie zdradził. Dlatego od zawsze tak chętnie mu się przyglądał, chcąc przeniknąć do najgłębszych zakamarków jego umysłu; zrozumieć go bez używania słów i gestów. Jakby Rhee mógł kiedyś stać się dla niego otwartą księgą, którą ślizgon potrafiłby bez problemu odczytać. Wiedza o świecie nie cieszyła go więc tak bardzo jak wiedza o krukonie. Nie zależało mu na tym, aby poznać wszystkie tajniki magii, pochłaniając każdą księgę, która akurat wpadła mu w dłonie; nie musiał wiedzieć wszystkiego, bo wystarczyło mu tylko, że z każdym dniem poznawał coraz lepiej Zachariusa. A dzięki temu wiedział, jak z nim współgrać; wiedział, co student lubił, a co wyprowadzało go z równowagi. Wiedział jak go dotykać i całować, żeby urwane wdechy stawały się jego jedyną odpowiedzią. I na przekór wszystkiemu, odkrywając coraz więcej jego tajemnic, był nim jeszcze bardziej zainteresowany. — Zacharius Rhee i jego wielkie pokłady ambicji. Jeśli mnie ma zgubić pewność siebie, to ciebie zgubi właśnie to — zaśmiał się dźwięcznie. A jednak nie zaprzeczył; bo czy dążenie do poznania pewnych odpowiedzi, które mogły rozwiać wiele możliwości, nie było ekscytujące? Czy sam stale się nie doskonalił, dążąc do pewnego rodzaju perfekcji, dzięki której mógłby spełnić wszystkie swoje dziecinne marzenia? Dlatego sam również nie myślał o tym, aby wpasować się w jakiekolwiek ramy. Nie zależało mu na przeciętności i stabilizacji; bo już od lat nie sięgał po sprawdzone i w miarę bezpieczne rozwiązania, będąc w stanie nieco się namęczyć, aby osiągnąć swój cel. Więc może istniało coś, czego się obawiał? Normalnego życia; pracy w Ministerstwie Magii, założenia rodziny i skończenia jako zrzędliwy starzec, który żałował wszystkiego, co zrobił przed laty. — Nadal możesz sporo osiągnąć — zauważył bez zbędnych uszczypliwości, uważnie przyglądając się jego twarzy. — Jeśli nareszcie otworzyłeś oczy i zobaczyłeś, jak wiele świat ci oferuje, to powinieneś z tego skorzystać — rzucił z jeszcze większą ekscytacją, jakby próbował namówić go do najgorszego; choć czy rzeczywiście tak było? Chciał przecież tylko, żeby Zacharius żył pełnią życia, robiąc to, czego chciał, a nie to, co było akceptowane przez normy społeczne. — Ryzykuj. A jak przypadkowo podwinie ci się noga, to cię złapię. O ile nie będziesz się wymądrzał, nazywając mnie nieodpowiedzialnym — parsknął jeszcze, bo sam miał już w tym wprawę. Wiedział, czego powinien unikać i wiedział, jak ryzykować, żeby nie bać się o swoją przyszłość. Gdy obserwował Zachariusa, starał się więc robić to uważnie; nawet jeśli nigdy nie dbał o to, czy ktokolwiek wpakuje się przez niego w jakieś wielkie tarapaty. Sprawa ze starszym była jednak inna; bo on, w przeciwieństwie do innych osób, był dla niego ważny. W zupełnie pokręcony sposób; ale nadal ważny. Wolałby więc, żeby Rhee nie dał ponieść się emocjom, schodząc na zupełnie niepoprawne tory; bo przecież tylko jeden z nich mógł sobie na to pozwolić, prawda? Ale to było ostatnim, o czym Hawthorn myślał w tym szczególnym momencie. Bo to pewność siebie, z jaką Rhee się odezwał, sprawiła, że czuł się, jakby zaczynał wariować. Lubił przecież udowadniać ludziom, że ci się mylili; lubił mieć rację i lubił spoglądać na innych z góry, tyle że teraz nie był w stanie tego zrobić. I, co dziwne, zupełnie go to nie irytowało. — To prawda. Mogłoby znaleźć się kilka rzeczy, których zaczęłoby mi brakować. To naprawdę przykre, że nikt nie potrafi ci dorównać — przyznał całkiem zaczepnie, znów udowadniając mu, że Zach był dla niego najlepszy; i że nie potrzebował teraz nikogo innego. Bo jedyne czego chciał, to kolejnych pocałunków i zdecydowanego dotyku starszego chłopca; jakby bez tego mógł się rozpaść. Dlatego też w pewnym momencie nieznacznie się uniósł, znów chcąc ulokować na nim swoje dłonie. Nigdy nie był cierpliwy, a do tego teraz, gdy miał go na wyciągnięcie ręki, a jego serce biło tak niespokojnie, nie mógł siedzieć w bezruchu. Uśmiechnął się więc całkiem szeroko, gdy do jego uszu dotarł komentarz krukona, a do tego przywarł wargami do jednego miejsca na jego skórze na nieco dłużej, wyczuwając palce wplątane w swoje włosy. Pociągnięcie za kilka ciemnych kosmyków zmusiło go więc do lekkiego uniesienia brody i jeszcze słodszego uśmiechu. — I to niby moja wina? — rzucił ciszej, bo to Rhee działał na niego w ten sposób; to on sprawiał, że Lars naprawdę nie potrafił czasem się powstrzymać. Po cmoknięciu w usta Hawthorn kiwnął całkiem ugodowo głową, bardziej niż na jego słowach, skupiając się na jego dotyku. Wyczuwając więc dłoń chłopca na swoim pasku oraz jego oddech tuż przy swoim uchu, ślizgon znów wyczuł ten przyjemny dreszcz, który momentalnie przeszedł po jego ciele. — W porządku — przyznał więc, ponownie opadając na fotel, aby znów ułożyć głowę na zagłówku, unosząc obie dłonie na wysokość swojej klatki piersiowej. — Pokażę ci, że dam radę i będę trzymał ręce przy sobie. Ta zasada ci się podoba? — zapytał, dopiero po tym opuszczając je na fotel; znów chcąc podjąć się wyzwania.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
— A puścisz mnie tak łatwo? — odpowiedział pytaniem na pytanie, jednocześnie przyglądając mu się z nieukrywaną uwagą. Z jednej strony nadal kontynuował tę słowną przepychankę, którą prowadzili od dobrych kilku minut, a z drugiej pytał całkiem szczerze. Jakby zastanawiał się, czy Lars byłby w stanie tak po prostu pozwolić mu odejść; teraz, gdy wszystko między nimi było tak elektryzujące i interesujące. Bo Rhee nie myślał o tym, jak będzie wyglądać ich sytuacja za rok czy dwa, bo do tej pory, mogło wydarzyć się absolutnie wszystko. Być może wtedy rozdzielenie się we dwie, kompletnie różne strony, będzie normalne i mniej bolesne, ale teraz? Czy gdyby między nimi naprawdę pojawiły się nieproszone emocje, potrafiliby tak po prostu się od siebie odsunąć? Zupełnie tak, jakby poza tymi wszystkimi dodatkami, wcale nie byli dobrymi przyjaciółmi, którzy rozumieli się jak nikt inny. — Na razie nie chcę się od ciebie uwolnić — przyznał, wzruszając ramieniem; dlaczego miałby porzucać to, co było dla niego dobre? Póki co ich relacja działała tak, jak powinna i to bez zarzutu. Zacharius, podobnie jak Lars, ignorował te części, które wydawały mu się przekraczać tę niewidzialną granicę między uczuciem, a przywiązaniem. Tak było łatwiej i dzięki temu, mógł nadal korzystać z tego, co oferował mu młodszy swoją obecnością w jego życiu. Student zdawał sobie sprawę z tego, że nic nie trwa wiecznie, a ich relacja, niezależnie od tego jak słodka czy udana będzie, ostatecznie dobiegnie końca. Już dawno się z tym pogodził, choć nie myślał o tym, ile im właściwie zostało. Poza tym dopiero zaczął studia, więc przed nim nadal wiele lat w Hogwarcie; zamierzał skorzystać z tego, jak tylko mógł. — Nie? To jak nazwiesz to wszystko? — zapytał, machając dłonią i tym samym, nakreślając niewidzialny obszar wokół nich. A na myśli miał ich relację, czy nawet to głupie włamywanie się do biblioteki; wszystko, co wspólnie robili, można było zaliczyć do rzeczy mocno nieodpowiedzialnych. Ale czy nie oznaczało to też, że był temu wszystkiemu naturalnie współwinny? — Ach, ryzyko. Jesteś uzależniony? — parsknął, podobnie jak on, trącając go łagodnie w ramię. Z pewnych rzeczy doskonale zdawał sobie sprawę, nawet jeśli dla czystej przekory, o nie pytał. — Pewnie byś zwariował, jakbyś musiał przez co najmniej tydzień, zachowywać się tak, jak każdy przykładny uczeń powinien — stwierdził, cmokając głośno z dezaprobatą. Swoją drogą, była to wizja dość mocno zabawna; bo nawet, jeśli Lars stwarzał jakieś pozory odpowiedzialnego ucznia, to w oczach Zacha zawsze pozostawał typowym mąciwodą. Takim, który zakręci się wokół ciebie, żeby chwycić twoje serce w garść. Podejmowanie błędnych decyzji było nieodłącznym elementem życia; przecież to na nich człowiek najlepiej się uczy, o czym sam Zacharius wielokrotnie zdawał sobie sprawę. — Nie, nie chcę o tym rozmawiać — mruknął, mrużąc z rozbawieniem oczy; choć podejrzewał, że rozmowa o emocjach mogłaby być cholernie fascynująca, o ile sam Hawthorn byłby z nim szczery. — Myślisz, że jestem taki łatwy, że powiem ci o wszystkich moich myślach w ciągu jednego wieczoru? Nocy by ci nie starczyło, Hawthorn — rzucił, uśmiechając się nieco kąśliwie; poza tym wcale nie wymyślał. Zacharius skrywał wiele myśli i opinii, którymi chętnie się z nim podzieli — któregoś dnia. Nie był przecież pustym i bezbarwnym człowiekiem; miał dużo do powiedzenia, zarówno ślizgonowi, jak i całemu światu. Oczywiście, nie oznaczało to, że od tej pory kompletnie się przed nim zamykał; Zach był szczery. Zawsze mówił to, co leżało mu na sercu i dzielił się z nim swoimi przemyśleniami, wszystko w swoim tempie. Dzięki temu, mógł na dłużej zatrzymać przy sobie młodszego — notorycznie starał się wzbudzać w nim tę nieopisaną i niekończącą się ciekawość jego osobą. — Zdążyłem do tego przywyknąć. Do myśli, że jedyną osobą, która realnie może mnie wykończyć, jestem ja sam — powiedział cicho, obserwując go ze skupieniem; prawda była bowiem taka, że narzucając na siebie ograniczenia i działając przeciwko sobie, Rhee był jedyną rzeczą, która mogła zamknąć go w klatce. Miał tylko nadzieję, że to się nigdy nie wydarzy i obawy, pozostaną tylko naturalnym, ludzkim lękiem, a nie szarą rzeczywistością. Słysząc, że nadal może wiele osiągnąć, chłopiec uśmiechnął się łagodnie; był mu wdzięczny. Takie słowa wiele dla niego znaczyły i nigdy tego nie ukrywał. Nie był do końca pewien, czy sukces i wymarzone życie, czekało na niego za rogiem, ale zamierzał żyć tak, jak podpowiadało mu sumienie. — Kuszące. Nawet bardzo. Ale nie mogę obiecać ci, że nie będę się wymądrzać. To płynie w mojej krwi — parsknął, rozkładając bezradnie ręce, zanim ponownie ulokował je na jego ciele. Bo na razie myślał tylko o tym, że ryzykował, nie mogąc się od niego odsunąć w tym konkretnym momencie; nigdy nie powiedziałby, że będzie wymykał się nocami, aby spotykać się z jakimś chłopcem w najbardziej oddalonych zakamarkach swojej szkoły. Słysząc, jak ten przyznaje mu rację, Zacharius rozciągnął usta w dość szczęśliwym uśmiechu; lubił słyszeć, że był najlepszy. — Mi nie jest przykro — mruknął z wyraźnym zadowoleniem. Spoglądając na twarz Hawthorna i na jego oczy, zakryte krawatem, Zacharius nie potrafił myśleć o niczym innym, jak o tym, że wygląda dobrze. Nawet bardzo, gdy zachowywał się w ten konkretny sposób, który sprawiał, że Rhee niemal brakowało tchu. Po zaproponowaniu mu wprowadzeniu nowej zasady, Zach nieznacznie się od niego odsunął, widząc jak ten zabiera dłonie z jego ciała; parsknął więc cicho, dmuchając w te kilka kosmyków, które wpadły mu do oczu. — Nawet nie wiesz, jak bardzo — zaśmiał się, realnie schodząc z jego bioder, zamiast tego zajmując miejsce między jego nogami. — Pamiętaj, że sam się na to zgodziłeś — mruknął, pochylając się nad nim, aby rozpiąć mu koszulę; i za każdym razem, gdy odkrywał nowy element jego skóry, pozostawiał na jego klatce piersiowej drobne pocałunki. Dopiero, gdy całkiem rozsunął materiał, przyciskając wargi do jego brzucha; uniósł nieznacznie spojrzenie na jego twarz. Wypuszczając nieco nerwowy oddech na jego skórę, ponownie musnął przelotnie jego podbrzusze i opierając dłonie na jego biodrach, przeniósł się z pocałunkami na jego pasek, który jeszcze chwilę temu muskał swoimi palcami. Ponownie rzucając mu zaciekawione spojrzenie, przesunął się znacznie niżej, przyciskając usta do guzika, a potem do miejsca, w którym swobodnie mógłby chwycić między zęby zamek. Zamiast tego złożył tam kolejny nieco bardziej wyczuwalny pocałunek, finalnie uśmiechając się nieco kpiąco.
— Jeszcze o tym nie myślałem. Kto wie? — rzucił szeptem, zupełnie tak, jakby przekazywał mu jakąś wielką tajemnicę, o której starszy nie powinien nawet wiedzieć. W rzeczywistości nie było to stuprocentowe kłamstwo; bo nawet jeśli czasem Lars zastanawiał się, kiedy ze sobą skończą, dochodząc do tych samych wniosków, tak nigdy nie była to główna myśl, która towarzyszyła mu podczas wszystkich ich spotkań. Nie było to coś, czym bez powodu zaprzątałby sobie głowę, dramatyzując i przesadzając. Sam jednak zgadzał się ze słowami chłopca; bo on również nie chciał się od niego uwalniać. A przynajmniej nie teraz, gdy cała ich relacja działała tak, jak na początku zakładali; bez żadnych wad i niepowodzeń, przez które próbowaliby jak najszybciej to zakończyć. Hawthorn nie widział więc nic złego w tym, że oboje przyzwyczaili się do trwającego stanu rzeczy; bo skoro nadal sądzili, że nie były wmieszane w to żadne głębsze uczucia, to dlaczego mieliby przesadnie analizować swoją znajomość, doszukując się w niej problemu na siłę? Ludzie mieli w zwyczaju wszystko sobie komplikować; szczególnie ci uważający się za dorosłych i rozsądnych. Oni nadal byli jednak młodzi i nie ograniczały ich żadne szczególne zasady, dlatego też Lars starał się z tego korzystać. Bo jaką mógł mieć pewność, że wkrótce się to nie skończy? — Spędzanie czasu w kreatywny sposób? — odparł, spoglądając na niego całkiem zaczepnie. To, co robili, było jednak nieodpowiedzialne; powiedziałby im to każdy, kto mógłby przyjrzeć się ich relacji i wszystkiemu, co razem robili. Jednocześnie jednak ślizgon nie czuł się z tym źle, tłumacząc sobie to na różne sposoby; nie działali przecież przeciwko prawu (a przynajmniej niezbyt problematycznie) i nikomu nie szkodzili. Zachowując się jak dzieciaki, którym po prostu brakowało emocji, żyli w sposób, który Larsowi podobał się najbardziej. Dlatego też młodszy cicho się zaśmiał, gdy usłyszał jego pytanie i zaraz po tym przymrużył oczy, uważnie na niego spoglądając. — A co? Chcesz przeprowadzić tu terapię? — mruknął, choć nie spodziewał się żadnego podstępu z jego strony; uzależnienie było przecież mocnym słowem i już prędzej Lars przyznałby, że lubił po prostu czasem sprawdzać, na co właściwie było go stać. — Jeszcze chwila i znów pomyślę, że rzucasz mi wyzwanie — zaśmiał się, zastanawiając się jedynie, czy mógłby to zrobić? Czy przez jakiś czas mógłby zachowywać się jak przykładny uczeń, który nie łamał szkolnego regulaminu na każdym kroku. I pewnie gdyby tylko się postarał, mógłby udowodnić starszemu, że nie było to nic skomplikowanego; jednocześnie jednak Zacharius byłby jedyną osobą, która mogłaby zauważyć, jak obłudne byłyby wtedy wszystkie działania i kulturalne uśmiechy Hawthorna. — Myślę, że kiedyś i tak mi o nich powiesz. I może nie starczy nam nocy, ale oby tylko starczyło nam życia — parsknął, tym razem naprawdę wierząc w swoje słowa. Mieli przecież czas; i każdego dnia odsłaniali się przed sobą jeszcze bardziej, nieustannie dzieląc się ze sobą swoimi myślami. Mogło więc minąć jeszcze wiele miesięcy, a może nawet i lat, a Lars nadal czułby się, jakby mógł dowiedzieć się o nim jeszcze więcej. Nie wstrzymywali się przecież ze wszystkimi przemyśleniami i spostrzeżeniami, którymi się wymieniali; i właśnie to fascynowało go od momentu, gdy przeprowadzili ze sobą pierwszą, swobodną rozmowę. Bo wydawało mu się, że jedynie cud byłby w stanie sprawić, że zaczęliby się sobą nudzić. — To zabawne, prawda? Życie nauczyło mnie, że jedynymi osobami, którym wszyscy powinni ufać, są oni sami. Ale czy jednocześnie nie jesteśmy swoim największym zagrożeniem? — wymruczał z konsternacją. Ludzie często się ograniczali i nie potrafili ryzykować; to oni byli swoimi największymi wrogami, którzy sabotowali swoją własną pracę, próbując odnaleźć w tym logiczne wytłumaczenie. Lars nie życzył więc tego ani sobie, ani starszemu chłopcu; bo nie chciał, żeby którykolwiek z nich utknął kiedyś w miejscu, żyjąc marzeniami innych, trzymając się jakichś durnych zasad, które miałyby zagwarantować im lepsze życie; a jednak na tyle mdłe, by każdy dzień traktować jak przykry obowiązek i pasmo niekończących się porażek. Ślizgon chętnie przypominał wybranym osobom o ich wartości; okazjonalnie ich buntując i nastawiając przeciwko wymaganiom społeczeństwa, próbował pokazać im świat ze swojej perspektywy. Jako miejsce, w którym zawsze mogli być sobą. Zacharius mógłby więc nieustannie się wymądrzać, a mimo to Lars za każdym razem posyłałby mu szeroki uśmiech; bo czy chciał go ograniczać? Podobało mu się to, że Rhee zawsze był przy nim tą najlepszą wersją siebie. Robił i mówił to, na co miał ochotę, a Hawthorn za każdym razem przyglądał mu się w skupieniu, czasem zapominając nawet, co właściwie miało ich łączyć. Choć przypominały mu o tym chwile takie jak te, gdy ich dyskusje zastępowały czyny, a oddech stawał się znacznie bardziej rozchwiany. I jak za każdym razem, młodszy chłopiec znów czuł się, jakby jego myśli stały się na tyle chaotyczne, by nie mógł w żaden sposób ich uporządkować. Odcięty od wszelkiej widoczności, nie był w stanie przeoczyć zadowolenia, które wyłapał w głosie starszego, przez co sam lekko się uśmiechnął. Bo jemu również nie było przykro; nie potrafiłby przecież się smucić, gdy miał Zacha na wyciągnięcie dłoni. Ufając pozostałym zmysłom, szybko przyzwyczaił się do materiału na swoich oczach, choć jego dłoń nieznacznie drgnęła, gdy tylko wyczuł, że Rhee zszedł z jego bioder. A mimo to nie starał się go chwycić, trzymając się tej jednej zasady. — Tylko się postaraj — rzucił z lekkim przekąsem, stukając palcami w skórzane obicie fotela. Nie zamierzał przecież zbyt szybko się poddać i nie zamierzał ponownie przegrywać. Wraz z każdym pocałunkiem, który Zacharius zostawiał na jego skórze, rozpinając jego koszulę, Lars nie poruszył swoimi dłońmi, usilnie walcząc z ponowną chęcią dotknięcia go. Nie trzeba było więc wiele, aby westchnął nerwowo, tym razem nieco bardziej odchylając głowę; bo gdy usta Zachariusa dotarły do jego brzucha, a następnie podbrzusza, Hawthorn zaczął tracić resztki swojej silnej woli. Z dłońmi starszego na swoich biodrach, Lars nie potrafił skupić swoich myśli na niczym konkretnym; gdy myślał o mrowiącym uczuciu, które wywoływało każde zetknięcie się warg starszego z jego skórą, zaraz skupiał się na jego palcach, które wyczuwał na swoim ciele. Przeskakiwał więc z jednej myśli na drugą, nadal trzymając ręce przy sobie. Gdy jednak usta Zacha zetknęły się z jego paskiem, młodszy wbił zęby w dolną wargę, wiedząc, że na tym się nie skończy. Ciche sapnięcie znów rozniosło się więc po pomieszczeniu, gdy Rhee zszedł z pocałunkami znacznie niżej. Ślizgon musiał więc oderwać dłonie od fotela, jedną z nich lokując na policzku starszego chłopca, momentalnie opuszczając głowę; równocześnie łamiąc jedyną zasadę tego wieczoru. — Zacharius — rzucił ciszej, mając wrażenie, że jego skóra płonie. — Musisz mnie prowokować? — mruknął niespokojnie, bo w jego towarzystwie po prostu nie potrafił być cierpliwy.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
— Ach, psujesz całą zabawę — mruknął marudnie, mimo wszystko uśmiechając się tak jak zwykle; w nieco nieokrzesany i mocno rozbawiony sposób. Taki, który nie przeżył jeszcze nic wybitnie smutnego, czy męczącego. Taki, który nie odczuł na własnej skórze, jak mało było powodów do tak szczerego uśmiechu w dorosłym życiu. Poza tym Zacharius tylko się droczył; nie oczekiwał pewnej odpowiedzi, nie na poważnie. W tym konkretnym momencie życia, nie rozmyślał zbyt mocno nad tym, czy niedługo się rozejdą i czy będą za sobą tęsknić. Nie myślał o niczym, co spowodowałoby, że stałby się zmartwiony i zachowywałby się tak, jakby ich relacja była z porcelany; zdatna do tego, żeby w każdym momencie po prostu się rozpaść. Nie chciał tego robić, choć gdy wszystko się układało, ludzie lubili myśleć; co się stanie, jeśli coś nie wypali. Zach zwykle też był tym typem człowieka; wszystko dosadnie analizował, żeby przewidzieć, co stanie się w przyszłości. Tym razem, wcale mu na tym nie zależało i nie wiedział, dlaczego to się zmieniło i to tak niespodziewanie. Może to wszystko było tylko zasługą Larsa? Tego, że dość umiejętnie dawał mu wystarczającą ilość uwagi i to do tego stopnia, żeby nigdy nie wątpił w to, jak wiele od niego dostaje i jak dużo prawdopodobnie dla niego znaczy. — Kreatywny. Jasne. To brzmi o wiele lepiej i wcale nie jak coś, za co mogliby nas ukarać — stwierdził z udawaną powagą, kiwając ugodowo głową. Oczywiście, na ten moment, nie było to coś, czym realnie by się przejmował. Czuł się bezpiecznie, zarówno przy Larsie, jak i w tej komnacie oddalonej od całego świata. Rhee też nie uważał przecież, że robili coś piekielnie złego, za co cała szkoła powinna ich ścigać; spotykali się ze sobą, potrzebując prywatności, a nie ciekawskich spojrzeń i co jakiś czas urozmaicali sobie przyjemne chwile, dodatkowymi doświadczeniami; takimi, jak wykradanie zakazanych ksiąg i wspólna nauka. Jakakolwiek by ona nie była. — Cóż, mogę cię dobrze zbadać, a potem zdiagnozować, jeśli tego właśnie potrzebujesz. Nawet w pakiecie dam ci tę terapię szokową, jak będziesz miłym pacjentem — parsknął, wywracając z niedowierzaniem oczami. Bywały dni, gdy Zacharius wyjątkowo mocno chciał poznać wszystkie zakamarki umysłu Larsa; chciał się dowiedzieć, czy wszystko, co mu pokazuje jest prawdziwe. Zwykle lubił wyciągać z niego wszystko; każde szczere wyznanie, każdą kontrowersyjną opinię, wszystko, co tylko miał mu do zaoferowania. Ale nie dziś. Dziś jedyne, czego potrzebował to jego uwagi i pewności, że nie rozejdą się przed północą do swoich dormitoriów. — Lubisz wyzwania, więc chyba nie miałbyś nic przeciwko — westchnął, unosząc przy tym brew. Nie zamierzał jednak znowu się z nim zakładać; szczególnie, że nie miałoby to zbyt dużego sensu. Zach przecież go znał i wiedział, że wszystko, co robiłby byłoby dość teatralne; poza tym to on pełnił rolę dobrego i fantastycznie wychowanego ucznia. Nie mógł mu zabrać tego miana; przyszłego znakomitego czarodzieja. — Tego nie wykluczam — przyznał, bo nigdy się z tym nie powstrzymywał. Nie starał się też jakoś szczególnie zamykać przed młodszym chłopcem, jednocześnie trzymając wszystkie swoje myśli na wodzy. Podejrzewał więc, że któregoś dnia, zapomni o wszystkich ograniczeniach, które jeszcze trzymały go przy zdrowym rozsądku; podejrzewał, że kiedyś powie mu absolutnie każdy szczegół, który leżał mu na sercu. To nie był ten dzień; być może nie będzie też kolejny, ale w którymś momencie życia, to właśnie Lars będzie osobą, której Zach będzie ufał najbardziej na świecie. I starszy był w stanie wyczuć to już teraz, choćby dzięki więzi, która ich łączyła. — Nikt nie ograniczy cię bardziej niż ty sam. To pewnie dlatego wszyscy mówią, że największą przeszkodą do pokonania w drodze do celu jest własna podświadomość lub strach — mruknął w namyśle, skupiając się na tych słowach; potrafił się z tym zgodzić i to chyba najbardziej go przerażało. Miał tylko nadzieję, że nigdy nie poczuje się zagubiony, bo przerażenie zacznie kontrolować jego życiem. Bo o wiele bardziej podobało mu się to, gdy jego życiem kierowała niezdrowa ekscytacja. Gdy zamiast skupiać się na rzeczach poważnych, skupiał się na ślizgonie, traktując jego ciało, jak jedyną rzecz, która miała największą wartość w tym konkretnym momencie. Lubił, gdy sprawiał, że Lars nie potrafił powstrzymać nerwowych westchnień, podobnie jak dostrzegać to, że to on wprawiał go w tak obłędny stan. Dlatego schodząc z jego bioder, Zach myślał jedynie o tym, żeby sprawdzić wytrzymałość młodszego; bo z jakiegoś powodu, sprawiało mu to teraz najwięcej zabawy. — Czy kiedykolwiek się nie starałem? — mruknął cicho, nim musnął wargami jego skórę w dość motylim pocałunku, co regularnie zmieniało się, jak tylko odkrywał inne obszary. Krukon był pod wrażeniem; nie spodziewał się bowiem, że młodszy rzeczywiście tak długo wytrzyma z rękami niemal przyklejonymi do fotela. Zauważając, że ten odchyla głowę, na ustach Zacha ponownie pojawił się kąśliwy uśmiech; nie zaprzestał jednak swoich działań, chcąc znacznie więcej. I tak szybko, jak zszedł ze swoimi pocałunkami znacznie niżej, tak szybko parsknął cicho pod nosem, gdy tylko dłoń ślizgona spoczęła na jego policzku, a sam Rhee uniósł nieznacznie głowę, żeby na niego spojrzeć. Słysząc swoje imię, wypowiedziane w ten sposób; Zach nieco nerwowo przełknął ślinę, ostatecznie wyciągając rękę, żeby swobodnie zsunąć krawat z jego oczu. Chciał, aby ten mógł na niego spojrzeć. — Mógłbyś chociaż bardziej ukryć to, że ci się podoba — rzucił złośliwie, na krótką chwilę opuszczając spojrzenie na jego klatkę piersiową i materiał, do którego zaledwie chwilę temu, przyciskał swojego usta. — Nie, nie muszę — dodał po chwili, wychylając się nieco do przodu i unosząc na kolanach, aby oprzeć swoje łokcie po jego bokach, jednocześnie opierając podbródek na klatce piersiowej ślizgona. — Możemy wrócić do czytania książek. Mogę nawet zająć się cholerną pracą domową, jak wolisz zrobić coś mniej ryzykownego — zacmokał, zaraz krótko ucałowując wnętrze jego dłoni, którą nadal ujmował jego policzek. — Mogę też udawać, że wcale nie wariujesz — dodał cicho, opuszkami palców, muskając skórę na jego biodrach.
— Nie udawaj, że słabo się bawisz — parsknął, posyłając mu równie rozbawiony uśmiech. Czy kiedykolwiek nudzili się w swoim towarzystwie? Każde ich spotkanie było dla młodszego na tyle fascynujące, aby nie mógł odpędzić swoich myśli od Zachariusa. I działo się to na tyle regularnie, aby to Rhee dostarczał mu rozrywkę za każdym razem, gdy Lars akurat jej potrzebował. Więc może czasem spoglądał na niego całkiem obsesyjnie? Jako na osobę, która mogła zagwarantować mu wszystko; całą tę paletę barwnych emocji i przyjemności, których ciągle było mu mało. Dlatego sam nie chciał zastanawiać się, co właściwie przyniesie im przyszłość, jeśli do tej pory Zach był tym perfekcyjnym elementem jego codzienności, który nigdy nie zawodził. Bez żadnych, głębszych rozważań i lęku, nadal odkrywał wszystkie słabości i marzenia starszego chłopca, z zaangażowaniem wciągając go w swoje pomysły; aby ostatecznie niewinnie się uśmiechnąć, uznając, że byli jeszcze młodzi i że nadal mogli pozwolić sobie na to wszystko. — Prawda? Nie mogliby ukarać nas za ciekawość, ambicje i kreatywność. To byłoby zupełnie niezrozumiałe — rzucił z udawaną powagą, którą posługiwał się za każdym razem, gdy jakoś musiał wyjaśnić dorosłym swoje nieprzyzwoite zachowanie, siląc się wtedy również na wyjątkowo uprzejmy ton głosu i sztucznie przyjazny uśmiech; dokładnie tak jak i w tym momencie. Bo przecież musiał zaprezentować starszemu, że w razie jakichkolwiek kłopotów, potrafiłby ich z nich wyciągnąć; a upomnienie byłoby wtedy najgorszą karą, z jaką musieliby się zmierzyć. Sądząc jednak, że w tej komnacie byli zupełnie bezpieczni i że nie musieli nikim się przejmować, Lars przymrużył oczy i znacznie wychylił się w stronę Zachariusa; bo jak wiele trzeba było, aby Rhee dokładnie prześwietlił wszystkie zakamarki jego umysłu? Czy musiałby wyjątkowo mocno się wysilić? Czy ostatecznie uznałby, że nie chce wiedzieć więcej niż to, co oferował mu Lars? Czy byłby w stanie przebrnąć przez wszystkie jego myśli zupełnie niezłomnie? Wyciągając dłoń, żeby pociągnąć za kilka kosmyków jego pokręconych włosów, Hawthorn cicho się zaśmiał, przyglądając mu się z wyraźną ekscytacją. — No dalej, powiedz mi, co widzisz. Postaw mi jakąś przyjemną diagnozę, a później pomyśl o tej terapii szokowej, bo to naprawdę kusząca propozycja — mruknął po chwili namysłu, nawet na moment nie spuszczając z niego zainteresowanego spojrzenia. Oboje rzucali sobie przecież pewne wyzwania i oboje się ich podejmowali, konkurując ze sobą w całkiem zdrowy sposób; co w przypadku Larsa nie było szczególnie częstym zjawiskiem. Bo chłopcu nie podobało się miano przegranego; podobnie jak i nie podobało mu się poddawanie się z własnej woli. Dlatego znów chętnie się zaśmiał, dopiero wtedy wypuszczając spomiędzy palców loki chłopca. — Lubię wygrywać — przyznał, zdradzając mu, dlaczego nie wycofywał się, gdy ktoś chciał sprawdzić jego możliwości i granice; lubił udowadniać innym, że był znacznie lepszy od nich i to pod wieloma względami. Zacharius Rhee był więc osobliwym wyjątkiem; kimś, kto mógł go pokonać, a mimo to Hawthorn nadal przyglądałby mu się z uwagą i szczerym uśmiechem na ustach. I jeśli do tej pory potrafił nad nim górować, to ślizgon naprawdę chciał wkraść się do jego myśli, odkrywając je wszystkie. Bo Zach nie był jedynie przypadkową osobą, z którą łączył go prosty układ i nic więcej. Nie był też kimś, z kim Lars nie powinien wymieniać się żadnymi istotnymi szczegółami, utrzymując ich relację na poziomie, nad którym oboje mogliby zapanować. Nie był mu obojętny. — Więc jak? Jeśli pokonamy samych siebie, to później będziemy mogli osiągnąć, co tylko chcemy? — zamyślił się, dostrzegając, że słowa Zachariusa były naprawdę sensowne. Co w dodatku działało na jego korzyść; bo przecież Lars niczego się nie bał, prawda? Więc co mogłoby go powstrzymać, gdy próbował zrealizować swoje cele? Hawthorn był zdecydowany. Rzadko kiedy wstrzymywał się ze swoimi słowami czy reakcjami na pewne sytuacje, jeszcze rzadziej po prostu sobie odpuszczając. Gdy na czymś mu zależało, nie potrafił się poddać, zawsze chcąc postawić na swoim. Podobało mu się jednak to, że Zacharius potrafił doprowadzić go do takiego stanu, sprawiając, że młodszy chłopiec potrafił zachowywać się choć odrobinę pokornie. Trzymanie rąk przy sobie nie było więc szczególnie łatwe i nie było też szczytem marzeń Larsa; ale przecież musiał mu coś udowodnić prawda? Mógł więc na moment zapomnieć, jak bardzo chciał go dotknąć i mógł też jeszcze przez jakiś czas tkwić w bezruchu, próbując jedynie pamiętać o tym, aby oddychać i trzymać się resztek swojej cierpliwości. Tyle że Rhee zawsze się starał; i oboje doskonale o tym wiedzieli. Hawthorn mógł więc wierzyć w siebie, ale przy chłopcu gubił swój rozsądek oraz zdecydowanie, działając nieco instynktownie. Ułożenie dłoni na jego policzku było więc jednym z tych automatycznych ruchów, podobnie jak i pośpieszne wypowiedzenie jego imienia. Wyczuwając więc, jak starszy zsuwa krawat z jego oczu, młodszy delikatnie zamrugał, od razu wbijając w niego pobudzone spojrzenie. Oderwanie od niego wzroku już w normalnych okolicznościach bywało piekielnie trudne; teraz jednak wydawało mu się, że jeśli tylko to zrobi, to naprawdę oszaleje. Dlatego błądząc spojrzeniem za jego twarzą, ślizgon znów oparł głowę na zagłówku, spoglądając na niego wyjątkowo niespokojnie, próbując jednak zapanować nad wszystkimi swoimi emocjami. — Jesteś wredny, Rhee — odparł tylko, bo czy mógł coś poradzić na to, że reagował na jego zaczepki tak mimowolnie, dopiero później o tym myśląc? Więc gdy chłopiec oparł podbródek na jego klatce piersiowej, ponownie się odzywając, Lars mruknął z lekkim niezadowoleniem, wkrótce jednak przenosząc wzrok na jego usta, które znów znalazły się na jego skórze. Wsuwając więc dłoń za jego plecy, Hawthorn podniósł się do pionu razem z chłopcem, choć nawet gdy stanął na równe nogi, trzymał go blisko siebie, przyglądając mu się z niewielkiej odległości. — Może to nie ja jestem uzależniony od ryzyka, co? — zapytał, przemieszczając się w przód, nadal asekurując chłopca, żeby ten mógł dotrzymać mu kroku. — Gdyby ktoś nas teraz zobaczył, to jeszcze pomyślałby, że sprowadzasz mnie na złą drogę — dodał, dopiero po tym nieznacznie go od siebie odpychając, żeby Zach mógł opaść na kanapę, znajdującą się za jego plecami. Układając dłonie na oparciu po obu bokach jego głowy, Lars delikatnie się nad nim nachylił, nareszcie spoglądając mu w sam środek źrenic. — Wolisz zajmować się pracą domową czy mną? — wymruczał ciszej, nieustannie się w niego wpatrując.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
— Racja. Słabo bawiłem się na dzisiejszym treningu, bo lider wziął sobie zbyt mocno do serca, wygranie z wami kolejnego meczu — mruknął, nieco marudnie, zanim posłał mu piorunujące spojrzenie. Jakby cały wycisk z dzisiejszego popołudnia na boisku, był głównie winą ślizgona, a nie zapałem jego drużyny, która chciała wygrać tegoroczny puchar. A choć teraz nieco się z niego naśmiewał, tak nie potrafił powiedzieć, że nie podobało mu się to, w jaki sposób spędzali ze sobą czas; zawsze robił to dobrowolnie, a Lars nie musiał jakoś przesadnie go do tego wszystkiego namawiać. Zamiast przyznać mu rację, naturalnie wolał się bardziej podrażnić i nie powiedzieć wprost, że bawił się świetnie i że przez cały wieczór, nie mógł doczekać się ich spotkania. — Wiesz, jak mnie poturbowali? Dostałem w kość, jak nigdy dotąd, ale było warto. Myślę, że teraz niczym mnie już nie zaskoczą — stwierdził, unosząc z dumą podbródek, jakby w ten sposób chciał pokazać, że chociaż w kwestii Quidditcha był niezawodny. Poza tym lubił się popisywać; zawsze uważał, że miał do tego predyspozycje i najzwyczajniej w świecie był dobry. Sport ten był jedyną rzeczą, która bezustannie towarzyszyła mu od najmłodszych lat i dopiero, gdy odbijał się od ziemi i szybował w powietrze, czuł się spokojniejszy. Niemal tak, jakby pozostawiał za sobą wszystkie zmartwienia i wątpliwości, z którymi musiał mierzyć się na co dzień. — Zamierzasz przyjść? —zapytał nagle; nie wiedział, jak bardzo Lars interesuje się meczami i czy będzie wspierał ślizgonów w kolejnym starciu z krukonami. Miał taką nadzieję, bo zawsze czuł się nieco pewniej ze świadomością, że Hawthorn jest gdzieś na widowni. Może czuł wtedy większą motywację, aby nie dać się pokonać i wyjść z tego z twarzą? Nawet, jeśli jego głównym zadaniem, było wówczas skopanie tyłków wszystkim ślizgonom. — Co prawda, to dopiero wstępne rozgrywki, ale ponoć ma przyjść ktoś ważny. Może będą wyłapywać młode talenty — wymruczał z rozmarzeniem, na krótką chwilę, z ekscytacją przenosząc się na kilka dni w przód. Nic nie mógł poradzić na to, że z chęcią zaimponowałby jakiejś osobistości; dobrze by było mieć jakąś stabilną i niezłą opinię wśród profesjonalistów. Poza tym Zach nic nie kochał, jak to poczucie, że młodszy naprawdę go słuchał. To wiele dla niego znaczyło, bo do tej pory, ludzie dość stanowczo szatkowali informacje, które im przekazywał. — Wow, ty naprawdę jesteś wyjątkowy, Lars — zaśmiał się cicho, słysząc jego powagę w głosie, jak i widząc niewinną minę, której osobiście kompletnie nie kupował. — Każdego dnia, utwierdzasz mnie w przekonaniu, że wydostałbyś nas nawet z najgorszej sytuacji, bo znajdą się osoby, które uwierzą temu przebiegłemu uśmieszkowi — mruknął, wskazując na jego buzię palcem. Podejrzewał, że nawet kilka profesorów, pokiwałoby jedynie głową z dezaprobatą i puściłoby ich wolno; w końcu, to tylko oni. Dwójka zbyt ciekawskich, ale przykładnych uczniów, która nie stanowiła prawdziwego zagrożenia dla społeczności szkoły. Nie mogli być niebezpieczni. Nie, kiedy na co dzień, byli przydatni i dobrzy w tym, co robili. Tak czy siak Zacharius nie myślał jakoś namiętnie o karze; liczył się z ryzykiem, ale w głównej mierze skupiał się na młodszym chłopaku. W końcu to nie pierwszy raz, gdy spotykali się po zmroku i jeszcze nigdy nie wpadli w pułapkę, narażając się na nieprzyjemne, szkolne kary. Rhee spojrzał na twarz Hawthorna i mruknął, przyglądając się mu z nieukrywaną uwagą. Znał go już całkiem sporo, więc niektóre wnioski same nasuwały mu się na język. Nie potrafił wejść w jego umysł tak dogłębnie, jak pewnie by tego chciał, ale podejrzewał, że znał choć część jego uczuć. Dlatego, gdy ten pociągnął go za kosmyki włosów, Zacharius uśmiechnął się nieco krzywo, wzdychając cicho, jakby miał niemały problem z zebraniem swoich myśli w jedno. — Widzę ambitnego, ciekawskiego, całkiem przyjemnego chłopaczka, który skrywa w sobie znacznie więcej niż można by było przypuszczać — zaczął powoli, dość ostrożnie układając swoją teorię. — Jest pewny siebie, wie co lubi i pewnie ma określone cele, którymi wedle własnego humorku, się ze mną podzieli. Ma dużo do powiedzenia na wiele tematów i jest jak jedna wielka chodząca tajemnica. Aż kusi, żeby o wszystkim się dowiedzieć — parsknął, przymykając nieznacznie oczy, gdy tylko zabrał rękę z jego włosów. — I jest uzależniony od niebezpieczeństwa. Nie wmówisz mi, że jest inaczej — powiedział, dokładnie akcentując ostatnie zdanie. Ostatecznie jednak rozłożył ręce; opisanie drugiego człowieka było dość ciężkim zadaniem, szczególnie jeśli nadal się go poznawało. — Myślę, że ten ślizgon, osiągnie sporo w życiu, ale powinien nieco uważać, żeby się całkiem w tym nie zatracić — dodał, tym razem muskając palcami jego policzek; dość przelotnie i krótko. — Zauważyłem — mlasnął, wywracając oczami z niedowierzaniem. Z resztą, kto nie lubił wygrywać? Nawet Zachariusowi zwykle na tym zależało; być może dlatego czasami ich potyczki były aż do tego stopnia interesujące. — Tak mi się wydaje. Bo czy ktokolwiek ma taką siłę, żeby realnie powstrzymać cię przed tym, na czym naprawdę ci zależy? Myślę, że koniec końców, to i tak swoje własne ograniczenie. Strach, że ktoś będzie cię oceniał — stwierdził, przeczesując palcami kosmyki włosów, zanim posłał mu zafascynowane spojrzenie. Co chodziło mu teraz po głowie? Czy tą rozmową, dał mu coś do myślenia? Zdjęcie krawatu z jego oczu, było rozsądnym posunięciem; wpatrywanie się w sam środek jego źrenic, sprawiało, że Zacharius był jeszcze bardziej podekscytowany. Może to sposób, w jaki się w niego patrzył? Coś w zachowaniu Larsa sprawiało, że serce krukona biło zdecydowanie zbyt szybko. Skupił się więc na jego słowach, aby nie dać się sprowokować jego wzroku, który działał na niego bardziej niż cokolwiek innego. — Doprawdy? — parsknął, wzruszając niewinnie ramieniem. — Powiedziałbym, że spostrzegawczy — rzucił, zaciskając mocno usta, żeby ponownie się nie roześmiać. Być może Rhee stracił czujność; wyczuwając dłoń za swoimi plecami, dość swobodnie podniósł się wraz z młodszym chłopcem, dość odruchowo opierając dłoń na jego przedramieniu. Cofając się kilka kroków do przodu, Zach miał wrażenie, że serce podeszło mu do gardła; rozszerzył więc nieznacznie oczy, wpatrując się w twarz ślizgona z typową dla siebie ekscytacją. — Ja przynajmniej się tego nie wypieram — powiedział cicho, czując jak robi mu się ciepło; i działo się to za każdym razem, ilekroć Lars próbował przejąć nad nim jakąkolwiek kontrolę. A więc, gdy tylko młodszy popchnął go, a Zacharius dość swobodnie opadł na kanapę za swoimi plecami; Rhee uśmiechnął się nieco nerwowo. — Da się bardziej? Czy to kolejne wyzwanie? Robi się całkiem długa lista — rzucił, rozgadując się za każdym razem, gdy tylko sam zaczynał się denerwować; dlatego prędko zacisnął usta, wpatrując się uporczywie w Hawthorna. Chłopak zadrżał mimowolnie, nie odrywając od niego spojrzenia. — Myślę, że udowodniłem ci dziś wystarczająco dużo razy to, czym chciałbym się dzisiaj zajmować — mruknął cicho, wychylając się nieznacznie do przodu, żeby z bliska zerknąć na jego usta, a potem z powrotem przenieść spojrzenie na jego oczy. Powracając do poprzedniej pozycji, Zacharius oparł łepetynę o zagłówek, jeszcze specjalnie podkładając sobie jedną z dłoni pod głowę; zupełnie tak, jakby cała ta bliskość młodszego nie robiła na nim wrażenia, choć w rzeczywistości czekał na jego ruch. — Pracą domową mogę odrobić jutro, Lars, mam teraz lepsze rzeczy na głowie — szepnął, spoglądając na niego z rozbawionym błyskiem w oku, zanim ponownie zmierzył go całego dość niespokojnym spojrzeniem.
— Tylko się nie połam podczas tych treningów. Bo nawet jeśli nie pogardziłbym wycieczkami do skrzydła szpitalnego, to wolałbym, żebyś był jednak całkowicie sprawny — zaśmiał się, po chwili zawieszając na nim jeszcze bardziej zainteresowane spojrzenie. Nie odrywając więc nieco połyskujących ślepi od jego twarzy, Lars nieświadomie się uśmiechnął, skupiając się na jego słowach. Podobało mu się to, jak Zacharius mówił o treningach i o Quidditchu; jego zaangażowanie było na tyle przyjemne dla oka, aby Hawthorn zawsze wysłuchiwał go wtedy w jeszcze większym skupieniu. I o ironio, sam nie był wielkim fanem latania na miotle; nigdy nie widział w tym nic wyjątkowego i pasjonującego. A mimo to od jakiegoś czasu pojawiał się na wszystkich meczach i skłamałby, mówiąc, że istniało wiele powodów, dla których to robił; tym bardziej, jeśli ten szczególny znajdował się tuż przed nim. — Jasne. Ale komu mam wtedy kibicować, co? — rzucił, marszcząc brwi, jakby mocno się nad tym zastanawiał; w rzeczywistości jednak nie zależało mu na żadnym pucharze i odziany w specyficzne, zielone barwy, chętniej zawieszał wzrok na Zachariusie niż na pozostałych ślizgonach podczas wszystkich tych starć. Odpowiedź była więc prosta, dlatego też Lars uśmiechnął się jeszcze szerzej, ponownie tego wieczoru omiatając jego twarz spojrzeniem; jakby już wybrał swojego faworyta, którego dopingował za każdym razem. Przekonał się więc, że Rhee miał talent, a do tego predyspozycje, aby stać się rozpoznawalnym zawodnikiem, o którego biłyby się wszystkie światowe kluby. Na wspomnienie o jakiejś wielkiej osobistości, która miała pojawić się na kolejnych meczu, ślepia młodszego ponownie rozbłysły. Sam starał się wykorzystywać każdą dogodną sytuację, byleby móc spełnić swoje marzenia; i spędzając ze starszym coraz więcej czasu, chciał dla niego tego samego. Byleby kiedyś, w odległej przyszłości mogli spotkać się, z szerokimi uśmiechami na ustach przyznając, że ich życie ułożyło się tak, jak tego chcieli. — Chciałbyś, żeby ktoś cię zauważył, prawda? To mogłaby być twoja życiowa szansa. Więc chyba będę musiał przestać porywać cię z treningów, żebyś nie stracił formy — rzucił w lekko prześmiewczym tonie, nadal myśląc jednak o jego słowach. O tym, że Zach mógł stać się kiedyś prawdziwym profesjonalistą; a ta myśl wyjątkowo go fascynowała. Bo wszystko nieustannie się zmieniało; jednego dnia byli tylko dzieciakami, które goniły za rozrywką, w następnej chwili dążąc do swoich celów, które mogły zagwarantować im znacznie więcej. W ciągu kolejnych miesięcy, czy nawet lat mogło wydarzyć się wiele; każdy dzień mógł być tym przełomowym, a Lars kochał to uczucie. Jakby świat dawał im setki możliwości, z których mogli nieustannie korzystać. Uśmiechając się w ten najbardziej wyuczony i kulturalny sposób, Hawthorn puścił mu oczko, nawet na moment nie zapominając o swoim wybujałym ego. — Byłbyś jedną z tych osób. Jestem pewien, że od początku podobał ci się mój uśmiech i to dlatego nie potrafiłeś oderwać ode mnie spojrzenia, kiedy się poznaliśmy — rzucił przy beztroskim wzruszeniu ramion. I choć sam nie pamiętał tamtego dnia szczególnie dobrze, tak widok Zahariusa zapadł mu w pamięć na dłuższy czas. Co zabawne, Lars nie wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia, istnienie bratnich dusz czy przeznaczenie; a mimo to wydawało mu się, że całe to spotkanie krukona i ich pierwsza rozmowa były w pewnym stopniu szczególne. Podobnie jak i ich kolejne schadzki oraz to, jak lubili spędzać ze sobą czas. Ludzie często próbowali wejść mu w głowę, próbując zrozumieć jego umysł i wszystkie zamiary. I niemal za każdym razem Lars spoglądał na nich zupełnie drwiąco; bo wszyscy byli równie płytcy i niedokładni. Skupiając się na tym, co powierzchowne, nie zwracali uwagi na to, co naprawdę istotne. Zach za każdym razem stawiał jednak poprzeczkę znacznie wyżej, imponując mu niemal wszystkimi swoimi słowami i czynami. Dlatego gdy postanowił go zdefiniować, posługując się zdobytą na przełomie ostatnich tygodni wiedzą, ślizgon przechylił głowę do boku, w skupieniu go wysłuchując. I nawet nie przeszło mu przez myśl, że za bardzo się przed nim odsłonił; zamiast tego pokiwał z uznaniem głową, chwytając pomiędzy palce jego krawat, żeby nieco go do siebie przybliżyć. — Nie wiesz przypadkiem za dużo? — zapytał, dopiero po tym wypuszczając skrawek materiału, wyczuwając to krótkie muśnięcie policzka, przez które uśmiechnął się ledwo widocznie. — Ten ślizgon wie, co robi. I ma przy sobie bystrego krukona, który może zatrzymać go przed zatraceniem się w czymkolwiek — dodał, nadal jednak nie potrafiąc wyjść z podziwu, że Zach tak mocno go prześwietlił. — Obyś zawsze mówił o mnie w ten sposób — mruknął jeszcze, bo podobało mu się to uczucie; podobało mu się to, że ktoś widział w nim kogoś więcej niż jedynie porywczego dzieciaka, którego ojciec spisał na porażkę już przy narodzinach. Każdy chciał być przecież doceniany; nawet Lars, który nigdy nie zabiegał o uwagę i wsparcie innych, wiedząc, że to on sam miał największy wpływ na swoje życie oraz samego siebie. Dlatego nie potrafił nie zgodzić się ze słowami starszego; to oni stawiali sobie największe ograniczenia. — Może to dobrze, że ludzie się boją? Gdyby wszyscy byli nieustraszeni, to świat pewnie szybko stanąłby w płomieniach — zauważył, znów wzruszając beztrosko ramionami. Choć nadal zastanawiał się, czy istniało coś, czego on sam się obawiał; i czy byłoby to na tyle mocne, aby móc przed czymkolwiek go powstrzymać? Wszystkie myśli uciekły z głowy Larsa, kiedy starszy chłopiec zsunął krawat z jego oczu, nawiązując z nim kontakt wzrokowy. Hawthorn nie potrafił więc ukryć tego, jak rozstrojony był w tym momencie; i pomyśleć, że wystarczyło tak niewiele. — Jedno nie wyklucza drugiego, wiesz? — mruknął, nadal jednak bardziej niż na swoich słowach, skupiając się na chłopcu; na tym, aby wraz z nim się podnieść i przemieścić się w dalszą część pomieszczenia. Ślizgon uwielbiał wszystkie te chwile, gdy zostawali sami, a on mógł przyglądać mu się w tym stanie; dostrzegać jego ekscytację i wyłapywać każde spojrzenie, które Zacharius posyłał właśnie jemu. Było to na tyle przyjemne, aby Lars zaczynał przez niego szaleć. Z nieco drwiącym uśmiechem na ustach, pokiwał z wolna głową, nadal jednak nie zwracając szczególnej uwagi na ich krótkie wymiany zdań. Nie musiał przecież zbyt długo się nad tym zastanawiać, by stwierdzić, że oboje doceniali ryzyko; jeden bardziej, drugi mniej. A jednak żaden z nich nie mógł przecież całkowicie się go wyprzeć. — Boisz się, że sobie nie poradzisz? — zapytał, gdy nachylił się nad starszym, przyglądając się każdemu skrawkowi jego twarzy; zupełnie tak, jakby spoglądał na niego pierwszy raz, chcąc zapamiętać każdy istotny szczegół. Znów zwilżył więc wargi, gdy po przeniesieniu wzroku z jego ust na jego oczy, ułożył dłoń na jego policzku, nie chcąc, żeby krukon uciekł od niego wzrokiem. Przyglądając mu się w ciszy przez kilka sekund, jedynie sprawdzał jego wytrwałość, finalnie jednak uśmiechając się dość niewinnie, nadal mocno kontrolując się, żeby względnie trzymać przy sobie ręce. Muskając kciukiem jego kość policzkową, Lars cicho parsknął, gdy tylko starszy chłopiec ułożył się na kanapie, zgrywając niewzruszonego. Jego postawa, niespokojne spojrzenie i kolejne słowa zmusiły więc Hawthorna do jeszcze mocniejszego pochylenia się nad jego ciałem; i do jeszcze mocniejszego przechylenia głowy. Odrywając więc dłoń od ciepłego policzka Zachariusa, Lars cmoknął go w szyję, gdzieś ponad krawędzią kołnierza jego koszuli, a później ponownie przywarł do tego miejsca ustami, tym razem jednak zasysając jego skórę na tyle, aby pozostawić po sobie bladawe zabarwienie, po którym przejechał jeszcze językiem, dopiero wtedy odsuwając się na stosowną odległość. Często się z nim droczył i często zostawiał na nim podobne ślady; w razie gdyby inna osoba postanowiła się nim zainteresować, nie wiedząc jeszcze, że nie powinna tego robić. Muskając kciukiem ten szczególny odcinek skóry, Lars dumnie się uśmiechnął, przysiadając na jednym z kolan chłopca. — Jakie rzeczy masz teraz na głowie, hm? — zapytał kulturalnie, nadal spoglądając na jego szyję; nadal robiąc to zupełnie niewinnie, czując jednak dreszcze na każdym odsłoniętym przez starszego skrawku skóry. — Jeśli coś zawróciło ci w głowie bardziej niż nauka, to musi być to piekielnie fascynujące.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
Zacharius, jak na tak roztrzepaną i nieco niezdarną osobę, nie odwiedzał skrzydła szpitalnego tak często, jak mógłby ze swoją wyjątkową zdolnością wpadania w kłopoty. Może to złota zasada, że głupi ma zawsze szczęście, ratowała go przed wszystkimi tymi problemami, które mogłyby dość mocno odbić się na jego zdrowiu? Na treningach zdarzyło mu się kilkukrotnie oberwać, ale to było chyba naturalne, zważywszy na to, że nawet ten najłagodniejszy sport, potrafił okazywać się dość mocno brutalny, jeśli chodziło o rywalizację. Rhee przecież też zapominał o szacunku, czy o jakichkolwiek regułach międzyludzkich, kiedy tylko wsiadał na miotłę. Zależało mu na wygranej, podobnie jak zależało mu na samej grze; i nie chodziło już nawet o to, że chciał się po prostu wykazać czy popisać. Quidditch sprawiał mu dużo radości, bo to właśnie jako zawodnik, czuł się najlepiej. Jakby wtedy mógł zaprezentować wszystkie swoje zalety i cały ten urok, który być może nie był tak dostrzegalny za dnia, gdy był tylko przeciętnym studentem. Lubił więc, gdy młodszy wpadał na jego mecze; lubił mieć świadomość, że jest przez niego obserwowany. Była to swego rodzaju motywacja, aby dać z siebie sto procent; jakby nie chciał za sprawą przegranej, czy żmudnej gry, stracić w jego oczach. — Sprawniejszy będę na pewno przydatniejszy — mruknął, spoglądając na niego z rozbawieniem. — Chociaż myślę, że odwiedziny w skrzydle szpitalnym nie byłyby taką złą opcją. Może nauczylibyśmy się czegoś nowego? Pierwsza pomoc? — dodał w udawanym namyśle. W końcu notorycznie znajdowali sobie nowe miejsca, w których spędzali razem wszystkie te długie noce; były to komnaty, o których nigdy nie mieli pojęcia, a także typowe miejsca, całkiem ogólnodostępne. W zależności od tego, czego danego dnia oczekiwali, potrafili dopasować do siebie wybraną lokalizację na tyle, aby ta zapewniła im odpowiednią dawkę emocji. Biblioteka, w tym dział ksiąg zakazanych, miała na celu dostarczenie adrenaliny, jak i nieco tej mrocznej wiedzy, do której dostęp tak bardzo im ograniczali nauczyciele. — To ten moment, gdy zastanawiam się, czy powinienem być samolubny, czy jednak dobroduszny — westchnął z bólem, jakby podejmowanie tak istotnych decyzji, było naprawdę niemożliwe do zrealizowania. Ostatecznie uśmiechnął się nieco kąśliwie, stukając palcem wskazującym w swoją klatkę piersiową; myślenie o sobie nie było przecież grzechem. A skoro Lars miał pojawić się na meczu, to dobrze byłoby, gdyby to na nim skupiał się podczas jego trwania. Nawet, jeśli Rhee walczył z drużyną Hawthorna. Poza tym chłopak zdawał sobie sprawę, że ślizgon nie był tak zawziętym fanem Quidditcha, jak Zach; a więc doceniał jego obecność i chęci pojawienia się na boisku. — Chyba warto się skupić na sobie od czasu do czasu, huh? — wymamrotał, powstrzymując nieco nieśmiały uśmiech. — Więc kibicuj mi. Naprawdę to docenię — dodał, spoglądając na niego nieco łagodniej. Obecność Larsa w jego życiu, zarówno ta nocna, jak i zwykła, była dla niego ważna. Nigdy nie starał się tego ukrywać, bo przecież dość otwarcie nazywali się przyjaciółmi. Zacharius lubił świadomość, że ma ślizgona po swojej stronie i że bez względu na to, co zadecyduje, młodszy będzie go wspierał. Przynajmniej wydawało mu się, że będzie to trwać w nieskończoność. Co prawda, Zach wątpił, aby został zauważony przez kogoś wpływowego. Nie był jeszcze na tyle wyszkolony, żeby przykuwać uwagę i wyglądać na prawdziwego zawodowca, o którego wszyscy będą się bili. Wiedział jednak, że to kwestia czasu i ciężkiej pracy, a któregoś dnia, jeśli tylko będzie mógł, wywróci świat do góry nogami. — Byłoby miło, ale wiem, że to jeszcze niemożliwe. Są o wiele bardziej uzdolnieni zawodnicy ode mnie, którzy zasługują na zauważenie — stwierdził, wzruszając delikatnie ramieniem. — Ale któregoś dnia? Czemu nie? Na pewno nie odmówiłbym kontraktu, jeśli ktoś by mi go zaproponował — dodał, kiwając pewnie głową; nie odtrąciłby tak znakomitej okazji. — Och, nie. Nie rób tego — zaprzeczył energicznie. Musiałby być szalony, rezygnując z tych wszystkich częstych spotkań z młodszym chłopcem. W końcu było to coś, co notorycznie dodawało mu energii i motywacji do działania. Nie ukrywał też, że był od tego dość mocno uzależniony; ograniczenie kontaktu czy regularności ich spotkań, byłoby czystym szaleństwem. — Im mniej spotkań, tym gorzej. Muszę mieć jakąś rozrywkę w tym wszystkim, żebym się nie przemęczył zbytnio, sam rozumiesz — powiedział całkiem poważnie, jakby naprawdę chodziło o balans. A mu zależało jedynie na tym, żeby widywać Larsa tak często, jak tylko się dało. To miało dla niego teraz największe znaczenie. Słuchając jego słów z rozbawieniem, Zacharius roześmiał się głośno, kiwając ugodowo głową. Nie mógł przecież zaprzeczyć, że dość dużą rolę w jego życiu, pełnił uśmiech Hawthorna; to on go przyciągnął, podobnie jak jego zachowanie czy podejście do życia. Gdyby miał być tak stuprocentowo szczery, musiałby przyznać, że było naprawdę wiele czynników, które przyciągnęły krukona do ślizgona tego konkretnego dnia. Wszystkie te uwagi, którymi się z nim podzielił, były wynikiem długich obserwacji i niekończących się rozmów. Nie było to coś, co Zach wyłapał w ciągu kilki minut, nie był geniuszem. Jednak po takim czasie i po tak wielu spotkaniach, czy szczerych dyskusjach, były rzeczy, nad którymi mógłby się teraz rozwlec. Wiedział też, że działa to w obie strony; prawdopodobnie nikt nie znał Zachariusa tak dobrze, jak Lars. Nikomu też nie mówił tak dokładnie o tym, co siedziało mu w głowie. Z dnia na dzień, dzielenie się takimi głupotami, stało się dla niego naturalne. Dlatego słysząc słowa ślizgona, Rhee uniósł nieznacznie kąciki ust, nadal intensywnie się w niego wpatrując. Jakby zastanawiał się, czy zdoła wyciągnąć z niego coś więcej. — Wiem wystarczająco dużo, aby móc to powiedzieć. Nadal jest jednak wiele rzeczy, których chciałbym się dowiedzieć, ale spoko, jestem cierpliwy — parsknął, gdy ten przyciągnął go nieznacznie za krawat. Wbijając spojrzenie w jego oczy, uniósł nieznacznie brodę, patrząc na niego zdecydowanie. — Względnie — dodał ciszej, zapominając o jakiejkolwiek niewzruszonej minie, którą starał się utrzymać przez sporą część tego wieczoru. — Obyś się nigdy nie zmienił — odparł tylko, na chwilę odrywając od niego wzrok, aby utkwić je w obrazie za jego plecami. Choć na chwilę musiał skupić się na czymś, co nie było Larsem, aby odzyskać na moment pełne skupienie. Przez chwilę też milczał, myśląc nad jego słowami. Ciężko byłoby się nie zgodzić; ludzie potrzebowali zasad i strachu, aby wiedzieć, kiedy się zatrzymać. Zacharius miał wrażenie, że tego wieczoru odbiera wszystko mocniej. Zupełnie tak, jakby stracił kontrolę nad swoim sercem, ciałem i głową, bo wszystko wydawało się działać według własnej woli. A więc każde spojrzenie Larsa, każdy jego dotyk i uśmiech, sprawiały, że Zach drżał; nie wiedział, czy z ekscytacji czy z nieopisanej fascynacji. Hawthorn był chyba jedynym człowiekiem, który wiedział, jak podejść Rhee, aby ten stał się tak emocjonalnie bezbronny. Taki otwarty i mocno dostępny. Dlatego właśnie, krukon tak bardzo lubił zostawać z nim sam na sam; nie musieli wówczas nikogo udawać, nie musieli się przed sobą ukrywać. Wszystko było jasne, proste i jednocześnie tak intensywne, że odbierało mu zdolność logicznego myślenia. Jasne było też to, że Zacharius szybko zaczął się gubić w ich rozmowie. A choć próbował podtrzymać ją, jak tylko się dało, tak nie mógł skupić się na swoich myślach, które zmieniały się z prędkością światła. — Nie boję się — rzucił pewnie, ponownie wbijając w niego nieco zdeterminowany wzrok. — Nigdy nie odrzuciłem żadnego twojego wyzwania — przypomniał mu cicho, czując jak nierównomiernie biło mu serce. Wyczuwając dłoń na swoim policzku i jego bliskość, oczy Rhee znacznie pociemniały, choć sam chłopiec nie poruszył się nawet o centymetr. Nadal jednak chciał się bawić, a co za tym szło, powrócił do swojej opanowanej miny; szkoda tylko, że spojrzenie dość mocno zdradzało w jakim stanie się teraz znajdował. Odchylając nieznacznie głowę, Zach dość odruchowo przymknął oczy, wyczuwając krótkie cmoknięcie na swojej szyi. Rozchylił jednak usta tak prędko, jak poczuł znacznie mocniejszy pocałunek, a potem język Larsa, łagodzący nowe znamię. Wzdychając cicho, przeniósł dłonie na jego biodra, zastanawiając się, jakim cudem wytrwał cierpliwie cały dzień, wiedząc, że spotkają się tej nocy. Przeniósł więc spojrzenie na jego klatkę piersiową i na wszystkie te miejsca, do których chwilę temu przyciskał swoje wargi. — Piekielne jest twoje zachowanie, kiedy się tak ze mną droczysz — mlasnął, wykorzystując okazję, że młodszy przysiadł na jego kolanie. Zach położył dłoń na jego ramieniu, drugą obejmując go mocniej w pasie i pociągnął go do siebie, samemu opadając wzdłuż kanapy. Trzymając na sobie Larsa, Rhee przyciągnął go bliżej siebie, z błyszczącymi oczami, przypatrując się jego twarzy. — Pamiętasz, jak mówiłem, że nie potrafisz trzymać rąk przy sobie? Chyba jestem gorszy. Chrzanić to — mruknął, muskając palcami jego talię. — Jutro mam ważne spotkanie. Powinieneś życzyć mi powodzenia, żeby wszystko się udało — dodał cicho, wolną dłoń przenosząc na jego kark i dość płynnie wsuwając palce w jego włosy.
Student cicho się zaśmiał, od razu przyznając mu rację skinieniem głowy. Wycieczki do skrzydła szpitalnego mogły być problematyczne z wielu powodów, jednocześnie jednak mogły być zaskakująco fascynujące. Lars nie życzył mu jednak źle i wolałby, żeby starszy nie zrobił sobie krzywdy podczas żadnego meczu; potrzebował go sprawnego i wolałby nie zamartwiać się stanem jego zdrowia, siedząc na trybunie. Bo przecież nie wiedział zbyt wiele o tym uczuciu; nie martwił się o innych, sądząc, że każdy dostawał to, na co zasłużył. Tyle że w przypadku Zachariusa nie mógł mówić o obojętności, którą pałał do pozostałych ludzi; nie mógłby też siedzieć spokojnie, gdyby tylko dowiedział się, że chłopcu cokolwiek się stało. O tym jednak wolał nie myśleć, skupiając się na przyjemniejszych aspektach ich durnych wizji przyszłości. — Znając twoje szczęście, pewnie nawet nie zezwoliliby mi na odwiedziny, a pierwszej pomocy udzieliłaby ci jakaś przemiła, starsza pielęgniarka — parsknął, zaczepnie na niego spoglądając, żeby zaraz po tym przymrużyć oczy i znów szeroko się uśmiechnąć. — A może właśnie o to chodzi? Chcesz sprawdzić, jak bardzo bym się wysilił, żeby cię wtedy odwiedzić? — zapytał z zaciekawieniem, będąc w stanie wyobrazić sobie tę sytuację oraz własny upór, dzięki któremu ostatecznie przedostałby się do skrzydła szpitalnego, witając go głupim uśmieszkiem. Bo czego nie robiło się dla swoich ulubieńców? Rhee był przecież jego personalnym faworytem; dlatego Lars nie musiał nawet się zastanawiać, gdy zadał mu to pozornie proste pytanie, komu powinien kibicować następnym razem. I gdy tylko Zach wskazał na siebie, mówiąc o tym, że warto było czasem skupić się na sobie, Hawthorn uniósł dłoń, żeby przelotnie musnąć jego policzek palcami. Podobało mu się, gdy Zacharius mówił o tym, czego chciał; i jeśli zależało mu na uwadze czy wsparciu, to kim byłby Lars, żeby mu odmówić? — Nie miałem nic innego w planach — przyznał, bo nie obchodziły go losy własnej drużyny, jak i żadnego pucharu; zależało mu jednak na chłopcu, któremu stale się przyglądał, oglądając go także na każdych rozgrywkach na szkolnym boisku. — Powinieneś zawsze być samolubny, Rhee. Nie pozwól na to, żeby ktoś zabrał ci to, czego ty chcesz, jasne? — rzucił po krótkiej chwili, przypominając mu o tym, że Zach powinien przejmować się swoimi pragnieniami i nagłymi chęciami. Lars przecież już od wielu lat trzymał się tej jednej zasady, dzięki której stawiał swoje dobro ponad innych i jeszcze nigdy mu to nie zaszkodziło. Będąc jego przyjacielem, lubił więc dzielić się z nim swoimi przemyśleniami i radami, dzięki którym jego własne życie było łatwiejsze. I dzięki którym Rhee również mógł coś zyskać. Poza tym nie sądził, żeby jego zachowanie było w tym momencie wybitnie samolubne; bo czy sam chciałby, żeby starszy zwracał uwagę na kogoś innego, podczas gdy on był w pobliżu? Hawthorn nie zamierzał robić nic wbrew sobie czy jemu, z przyjemnością wodząc za nim spojrzeniem; czy to na boisku, czy na korytarzach, gdzie najczęściej rzucał mu te najbardziej drażniące uśmiechy, chcąc przekonać się, czy Rhee zrobi krok w jego stronę, będąc otoczony przez innych uczniów i studentów. I za każdym razem gdy go obserwował, stwierdzał, że Zacharius był w stanie osiągnąć naprawdę wiele; dlatego też nie próbował pogrążyć jego marzeń, przyjmując, że krukon powinien skupić się na jakiejś bezpieczniejszej i pewnej opcji. Zamiast tego stale mu kibicował, zachęcając do tego, aby chłopiec nigdy nie porzucał swoich celów. — Widzisz? Właśnie o tym mówiłem. Nie myśl o innych, Zach. Walcz o swoje — zachęcił go, wychylając się w przód, żeby nieco się do niego zbliżyć. — A wtedy nie będziesz mógł odgonić się od kontraktów — podsumował ciszej, jakby przekazywał mu istotny sekret; myśląc o tym, jak owocna mogła być ich przyszłość. Jednocześnie też zastanawiając się, czy któregoś dnia zasiądzie na trybunach jakiegoś światowego stadionu, wraz z setkami kibiców Zachariusa, oglądając jego występ. Bo skąd miał wiedzieć, że ich historia wcale nie będzie tak kolorowa i niezmienna, jak w tym momencie? Odpowiednio korzystał więc z tego, co dawał mu Rhee; zupełnie tak, jakby wiedział, że kiedyś może mu tego zabraknąć. Nie zamierzał więc rezygnować z ich spotkań, dlatego słowa starszego sprawiły, że znów cicho się zaśmiał. — Och, no tak. Równowaga musi zostać zachowana, co? — zapytał równie poważnie, co Zach, nie odtrącając jednak ze swojej twarzy szczerego uśmiechu. — Niech ci będzie, możemy dalej się spotykać, żebyś przypadkiem się nie przemęczył — stwierdził po chwili namysłu, jakby naprawdę musiał rozważyć wszystkie za i przeciw finalnie uznając, że wymówka starszego była odpowiednio przekonująca. Sam jednak nie mógł narzekać; bo pewnie zupełnie by oszalał, gdyby tylko Rhee chciał całkowicie skupić się na treningach, odmawiając mu kolejnych spotkań. Ale to przecież mu nie zagrażało; z czego zdawał sobie sprawę już od momentu, w którym się poznali, nie ukrywając swojego wzajemnego zainteresowania, które doprowadziło ich do tego miejsca. I wiedział też, że Zach mógł poznać wiele jego zachowań i nawyków, z których większość osób nie zdawała sobie sprawy. Nie przeszkadzało mu jednak to, jak sprawnie chłopiec go prześwietlił, doskonale go opisując. Zamiast tego spojrzał na niego z podziwem, wiedząc, że nic nie stało na przeszkodzie, aby Rhee dowiedział się o nim jeszcze więcej. Bo przecież Lars nigdy nie był w jego towarzystwie szczególnie tajemniczy. Nie odrywając spojrzenia od jego ciemnych oczu, Hawthorn uniósł pytająco jedną brew, zwilżając wargi. — Sam nie wiem, Rhee. Nie powiedziałbym, że cierpliwość to twoja mocna strona — zauważył nieco złośliwie, na moment odchodząc od tematu. Mógł jednak spodziewać się, że Zach szybko się nie podda; i nawet gdyby Lars próbował zataić przed nim pewne fakty, to krukon prędzej czy później by się o nich dowiedział. — Nie zamierzam. Za dziesięć lat nadal będę tym ambitnym i całkiem przyjemnym chłopaczkiem — obiecał mu, odnosząc się do jego wcześniejszych słów. I co więcej, mówił wyjątkowo szczerze; nie chciał się zmieniać, nagle stając się kimś innym. Zależało mu na swobodzie i autentyczności. Byleby w przyszłości móc powiedzieć mu; a nie mówiłem? Obserwując więc jak Zach odrywa od niego wzrok, przenosząc go gdzieś w dal, Hawthorn omiótł całą jego twarz spojrzeniem, przyjmując, że było to możliwe. Nie obawiał się, że sprawy potoczą się zupełnie inaczej, niż przypuszczał; bo dlaczego coś miałoby się zmienić? Lars uwielbiał przypatrywać się wszystkim tym wyrazistym reakcjom i zmianom w jego zachowaniu; lubił wyczuwać jego przyśpieszający oddech i niespokojne bicie serca, za każdym razem spoglądając na niego wyjątkowo dumnie. Chcąc doprowadzić go do jeszcze bardziej rozchwianego stanu. Odsłaniając wszystkie pragnienia i chęci starszego chłopca, Hawthorn stale myślał o tym, aby wyszarpać z niego jeszcze więcej i więcej; kawałek po kawałku wyciągając z niego najsilniejsze emocje. Myśli Larsa były więc bałaganem, który skłaniał go do tego, aby znacznie się pośpieszył, chcąc ponownie go dotknąć; tyle że ślizgon lubił testować nie tylko jego cierpliwość, ale też swoją. Sprawdzając, jak długo będzie mógł zatrzymać dłonie przy sobie, nie zbliżając do niego także swoich ust, lubił dawkować im przyjemność, byleby móc odczuć na własnej skórze, jak obezwładniająca potrafiła ona być, gdy nareszcie się do siebie zbliżyli. — Jesteś aż tak nieustraszony? Chcesz, żebym to sprawdził? — rzucił zaczepnie, nadal przyglądając się jego buzi; chcąc wyłapać każdą najmniejszą zmianę wywołaną jego dotykiem. I o ile mina Zachariusa nie zdradzała zbyt wiele, tak wystarczyło, aby Lars wlepił wzrok w sam środek jego oczu. Dostrzegając więc, że chłopcu podobało się to tak samo, jak i jemu, Hawthorn chętnie pozostawił na nim blade znamię, znów dumnie się uśmiechając, gdy tylko do jego uszu dotarło westchnienie krukona. Sam zadrżał dość niekontrolowanie, gdy Zach oparł dłonie na jego biodrach, wkrótce stanowczo go do siebie przyciągając. — I kto to mówi? — mruknął ciszej, wraz ze starszym opadając na kanapę, odrywając wzrok od jego szyi, żeby znów przyjrzeć się jego twarzy z bliska. Mając go tuż obok, czując jak Rhee przenosi palce na jego talię, gładko wplątując je też w jego włosy, Lars na kilka sekund zamknął oczy, przypominając sobie, jak elektryzujące było to uczucie, gdy nie mógł mu się przyglądać, jedynie go wyczuwając. Unosząc jeden kącik ust, rozchylił powieki, niespokojnie wodząc spojrzeniem po jego buzi. — Chcesz, żebym życzył ci powodzenia, czy może potrzebujesz motywacji, żebyś się postarał i dobrze sobie jutro poradził? — zapytał, jedną dłoń wsuwając pomiędzy nich, żeby rozpiąć guziki jego koszuli, zaraz po tym muskając opuszkami palców jego skórę; zupełnie tak, jakby nie dotykał go od wieków. — Zastanów się i wybierz mądrze — szepnął, drugą dłonią odchylając jego brodę, żeby złożyć kilka wyjątkowo delikatnych pocałunków na jego szyi; tym samym dając mu czas do namysłu. Bo przecież sam nigdzie się nie śpieszył.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
— Och, bo zwykły zakaz odwiedzin od pielęgniarek, powstrzymałby cię przed wpadnięciem do skrzydła szpitalnego? — mlasnął z niedowierzaniem, jakby ta wizja była dość mocno nierealna. Przecież notorycznie łamali szkolne zasady; wymykając się w godzinach nocnych ze swoich dormitoriów, wkradając się do biblioteki, spotykając we wszystkich tych zakamarkach zamku, do których nie powinni mieć normalnie wstępu. Dlatego też krukon szczerze wątpił, aby byle lekarz, był w stanie powstrzymać Larsa przed zobaczeniem się ze starszym; no chyba, że już wcale mu nie zależało, a w to akurat Rhee dość mocno nie wierzył. Gdyby tak było, to nie zachowywałby się w ten sposób; jakby nikt poza studentem się dla niego nie liczył. — Może tak, może nie — parsknął, wzruszając delikatnie ramieniem. A choć udawał niewzruszonego, to byłby naprawdę zły, gdyby musieli przerwać ich maraton wieczornych spotkań tylko dlatego, że Zacharius zrobił sobie krzywdę na treningach. — Nie zamierzam tego testować. Zbyt dużo rzeczy nadchodzi w kilku kolejnych dniach, żebym pozwolił sobie na jakieś kalectwo — westchnął, marszcząc z niezadowoleniem nos. Wszystkie te treningi, mecze, testy i spotkania z ważnymi ludźmi, którzy mieli sprawować pieczę nad jego edukacją, a potem ci, którzy mieli mu pomóc odnaleźć właściwą drogę. Nie traktował tego poważnie, bo wiedział, że jego rodzina potrafiła być nieco paranoiczna. Chcieli jak najprędzej znaleźć mu zawód, odpowiednią ścieżkę, której mógłby się trzymać przez resztę życia. Zach robił to z czystego szacunku do swoich rodziców, ale w rzeczywistości, nie obchodziło go to, co obcy ludzie mają do powiedzenia o jego życiu. Przynajmniej jeszcze nie teraz, bo nie podejrzewał, że w przyszłości mogłoby się to tak diametralnie zmienić. Wyczuwając łagodny dotyk na swoim policzku, Rhee dość nieświadomie uniósł kąciki swoich ust, jednocześnie spoglądając na chłopca z błyszczącymi oczami. — Mógłbyś chociaż udawać, że zależy ci na wygranej swojej drużyny — zaśmiał się, szturchając go z wyraźnym rozbawieniem w klatkę piersiową. A choć udawał, że wcale mu się nie podobało, tak nie potrafił powstrzymać tego naturalnego uśmiechu, który prędko pojawił się na jego ustach, gdy tylko zdał sobie sprawę, że to naprawdę jemu, zamierzał kibicować. — Zaskakujące. Jeszcze nigdy nie słyszałem takiej rady — dodał, kręcąc z niedowierzaniem głową. Tylko od Larsa mógł usłyszeć, że powinien być zawsze samolubny i chwytać po to, co należało do niego. Na razie chciał w to wierzyć i mocno się tego trzymać. W końcu zasługiwał na to wszystko, co inni ludzie, prawda? Tak czy siak, Zacharius lubił, gdy Hawthorn dzielił się z nim swoimi przemyśleniami. Oboje dość regularnie to robili, dzięki czemu lepiej się poznawali i co najważniejsze, rozumieli. A współpracując, otwierali sobie oczy na inne sprawy, więc nigdy nie czuli się ograniczeni w kwestiach, o których dyskutowali. — Oczywiście. Równowaga w życiu to klucz do szczęścia — powiedział pewnie, niemal jak prawdziwy filozof, który wie, co mówi i który wiele przeżył. A prawda była taka, że jeśli tylko studentowi na czymś zależało, to potrafił wymyślić niepodważalną wymówkę; argument, którego nikt nie przebije. Nawet teraz, gdy wspominał o tym, że wszystkie te schadzki z młodszym chłopcem, były czystym selfcare, to mówił o tym wszystkim z taką pewnością, że Lars nie miał prawa się z nim nie zgodzić. Jak chciał to potrafił być bardzo przekonywujący. — Jesteś naprawdę wspaniałomyślny, Hawthorn, dziękuję— rzucił nieco podniosłym tonem, by ostatecznie parsknąć głupim śmiechem. Co prawda, Zach nie myślał zbyt namiętnie o tym, że za jakiś czas ich regularne spotkania się skończą, ale równie chętnie z nich korzystał, bo po prostu lubił. A to, co przyjemne i proste, było dla niego najlepsze. Jak na ironię, krukon poczuł się nieco pewniej, słysząc to zapewnienie ze strony ślizgona; może nieświadomie potrzebował to usłyszeć? Skinął delikatnie głową na obietnicę, że nigdy się nie zmieni; Rhee miał tylko nadzieję, że przyjdzie mu to dostrzec. Najchętniej to nic by nie zmieniał i tkwił w tej ich nieco pokręconej znajomości tak długo, aż oboje doszliby do wniosku, że powinni to przerwać. Zacharius znajdował się w tym stanie, w którym każde nieodpowiednie słowo Larsa, każdy jego gest czy spojrzenie, doprowadzało go do szału. A Rhee nie był zbyt dobry w trzymaniu swoich emocji na wodzy, dlatego utkwił wzrok w jego ciemnych tęczówkach, jakby mogło go to uratować przed tragedią i przed całym tym chaosem. Nieświadomie sam rzucał mu teraz wyzwanie, choć sam nie do końca wiedział, czego teraz potrzebuje. Być może chciał wszystkiego naraz i to w tej samej chwili. — Nie wierzysz mi? — zapytał, unosząc brew; próbował zgrywać obojętnego, ale z każdą chwilą, jego serce biło coraz szybciej. Co do jednego, Lars niewątpliwie miał rację — Zacharius Rhee miał wyjątkowo kruchą cierpliwość. Dlatego też nie potrafił czekać ani chwili dłużej i po prostu musiał przyciągnąć do siebie młodszego, jakby nadal dystans, który ich dzielił, był zbyt duży. — Ja mogę. Jestem starszy — parsknął cicho, jakby naprawdę go to obchodziło. A teraz nic nie interesowało go tak bardzo, jak Lars. Chłopiec ujął między palce przydługie kosmyki jego włosów i uśmiechnął się nieco kąśliwie. Czasami nie potrafił wydusić z siebie ani słowa, a czasami nie potrafił przestać mówić. Zupełnie tak, jakby obawiał się przegranej; jakby to on musiał mieć to ostatnie słowo. — Może potrzebuję obu — stwierdził niewinnie, bezustannie patrząc na niego, z typowym dla siebie, rozbawieniem. Wyczuwając dotyk Hawthorna na swojej skórze, Zach przymknął nieznacznie oczy; dość odruchowo odchylił lekko głowę, jednocześnie delikatnie zaciskając dłoń na jego koszuli. — Chcę motywacji i powodzenia. Sam mówiłeś, że powinienem być samolubny — wymamrotał, tym razem przesuwając palce na jego kark, aby dość mozolnie zsunąć koszulę z jego ramion. — Więc jestem. I chcę wszystkiego — dodał cicho, na nowo muskając opuszkami jego przedramię. — A jak mi się uda, to z chęcią podzielę się tym szczęściem — powiedział pod nosem, nim ponownie westchnął; zupełnie, jakby Lars wypalał te pocałunki na jego szyi.