Osoby: Lars Hawthorn & Zacharius Rhee Miejsce rozgrywki: Hogwart Rok rozgrywki: 2011 Okoliczności: Nocne spotkanie w bibliotece; głównie w celach edukacyjnych
Lars nie był pewien, w którym momencie wymykanie się z dormitorium niemal każdej nocy stało się częścią jego codzienności; dość rutynowe włóczenie się po szkolnych korytarzach, unikanie odpowiedzialności za wszystkie przewinienia, których się wtedy dopuszczał, jak i świadomość, że coraz częściej towarzyszyła mu w tym ta szczególna osoba, sprawiały, że robił to często i chętnie. Wpierw wysyłał krótki, treściwy list do Zachariusa, później czekał na odpowiednią porę i finalnie spóźniał się na każde ich spotkanie, tłumacząc to na różne sposoby. Czasem próbował dostać się do wskazanych miejsc, wybierając nowe trasy, kilkukrotnie się wtedy gubiąc, a czasem świadomie zwlekał do ostatniej chwili, chcąc przekonać się, jak długo Rhee będzie na niego czekać; i jeszcze nigdy go nie zawiódł. Mógł więc namawiać go do kolejnych nocnych schadzek, wiedząc, że musiałby stać się cud, żeby Zach otwarcie mu odmówił; bo czy potrafił to zrobić, gdy Hawthorn wlepiał w niego natarczywe spojrzenie za każdym razem, gdy mijali się na korytarzach, robiąc też wszystko, żeby móc bezkarnie go zaczepić; zupełnie przypadkowo musnąć jego dłoń, gdy znalazł się w pobliżu lub nieco mniej tajnie i zupełnie dziecinnie dmuchnąć w jego kark, gdy akurat dogonił go na schodach? Robił więc wszystko, żeby Zacharius Rhee zwracał na niego uwagę nie tylko, gdy zostawali sami. Świadomość, że inni nie wiedzieli, jak zawiła relacja łączyła ich od jakiegoś czasu, wyjątkowo bawiła młodszego chłopca; lubił przecież tajemnice i wielkie intrygi, dzięki którym najróżniejsze plotki obiegały cały Hogwart. Więc może podobało mu się też to, że Zach był jego własnym sekretem? Nikt przecież nie spodziewał się, że ta dwójka mogłaby być ze sobą tak blisko; na co dzień nie poświęcali sobie przecież zbyt wiele uwagi, jakby wcale się nie znali i zupełnie się sobą nie interesowali. Co zmieniało się, gdy znikali z pola widzenia innych, spędzając długie godziny w zapomnianych przez wszystkich komnatach i innych zakamarkach tego wielkiego zamczyska. Lars skłamałby, mówiąc, że z Zachariusem łączyła go niezobowiązująca relacja; że obydwoje jedynie zaspokajali swoje potrzeby. Bo przecież polubił tego roztrzepanego krukona i nie zdążył jeszcze się nim znudzić; co nie zdarzało się szczególnie często. Można więc powiedzieć, że korzystał z całego wachlarza możliwości starszego, wyciągając z ich relacji wszystko, co najlepsze. Najczęściej robiąc to właśnie późną nocą, gdy w jego głowie rodziły się te najdziwniejsze pomysły. Więc tym razem również wysłał mu zwięzłą wiadomość, wyznaczając miejsce i godzinę ich kolejnego spotkania; jakby od razu założył, że Rhee nie zamierza się sprzeciwić. I przecież nie mógł się mylić, prawda? — Nudy, nudy, nudy i... nudy — skomentował trzymaną w dłoniach książkę, momentalnie odrzucając ją na bok. Nocna wycieczka do biblioteki była przecież kolejnym z jego nagłych planów; tym, który musiał zrealizować z Zachariusem, ciągnąc go za rękaw przez wszystkie korytarze, by wyswobodzić go z uścisku dopiero po przekroczeniu progu znanego im pomieszczenia. Trzymając się jednak blisko starszego, stale i dość zaczepnie ciągnąc za skrawki jego szaty, Lars nie przestawał się uśmiechać, stale pamiętając o swoich założeniach; wpierw miał stać się posiadaczem kilku interesujących książek z jeszcze bardziej interesującego działu, a dopiero później miał poświęcić uwagę komuś, kto ciekawił go znacznie bardziej niż jakiekolwiek księgi. Nie powitał więc Zacha w typowy dla siebie sposób, od razu przyciągając go do siebie za niebieskawy krawat; nawet nie spoglądał w jego stronę tak często jak zwykle, przenosząc na niego wzrok, dopiero w momencie, w którym przysiadł na skraju jakiegoś stolika, chwytając kolejną magiczną publikację. — Czy wszystkie te zakazane księgi nie powinny być ciekawsze? — wymruczał, oscylując spojrzeniem wokół sylwetki starszego, już wtedy skupiając się na nim bardziej niż na całym otoczeniu. A przecież powinien być czujny, jeśli robili teraz coś odrobinę nielegalnego, w oczach innych nadal będąc przykładnymi uczniami. — W końcu to te zakazane rzeczy są najfajniejsze. Prawda, Rhee? — rzucił sugestywnie, z impetem zamykając kolejne, wielkie tomiszcze, żeby oderwać się od powierzchni, o którą się opierał i ruszając w stronę Zacha, wcisnąć książkę w jego dłonie, samemu wygładzając palcami materiał jego szaty w okolicach jednego z ramion. — Ryzykowne, a jednak najbardziej ekscytujące — mruknął, bawiąc się jednym z guzików, dopiero po chwili unosząc wzrok, żeby nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Choć wystarczyła jedynie chwila, żeby okładka jednego z egzemplarzy zakazanych dzieł przykuła jego uwagę. Odrywając więc dłonie od Zachariusa, Lars szybko go wyminął i podchodząc do odpowiedniego regału, stanął na palcach, mimo wszystko i tak nie będąc w stanie dosięgnąć wybranej księgi. — Przydaj się na coś, Zach. Podsadź mnie. Chcę ją — wymamrotał, z błyszczącymi ślepiami spoglądając na swoją nową własność. Bo mimo wszystko Lars bywał naprawdę zachłanny; względem przedmiotów, jak i ludzi.
— Oczywiście. Cenię sobie pewne zasady i zakazy — odparł zupełnie niewinnie, jakby naprawdę dostosowywał się do wszystkiego, czego nakazywała mu szkoła, czy sami nauczyciele. W rzeczywistości jednak wycieczka do skrzydła szpitalnego byłaby dla niego kolejnym wyzwaniem, którego chętnie by się podjął; nie mógł przecież zawieść Zachariusa, jeśli ten byłby poobijany i z pewnością potrzebowałby wtedy towarzystwa na resztę nocy, jak i dnia. Nie życzył mu jednak źle i wiedząc, że jakikolwiek wypadek mógłby teraz zaszkodzić starszemu chłopcu, Lars miał nadzieję, że ich nocne schadzki nie będą jednak obejmować skrzydła szpitalnego. Znacznie bardziej podobało mu się przecież włóczenie się po tajemniczych zakamarkach Hogwartu, jak i tych paru wybranych komnatach, w których zazwyczaj się spotykali. — Potrzebujesz eliksiru szczęścia na nadchodzące dni? — zaśmiał się, lekko przymrużając oczy. — Jeśli ładnie poprosisz, to mogę ci go załatwić — dodał z zaczepnym uśmieszkiem, bo jeśli włamywali się do biblioteki, to Hawthorn chętnie spróbowałby dostać się do szkolnych zapasów eliksirów; dla zabawy, jak i dla swojego ulubionego, nocnego kompana. Podejrzewał jednak, że Rhee wolał osiągnąć swój sukces sprawiedliwie; niezależnie od tego, czy chodziło o nadchodzące mecze, czy o jego przyszłość. Lars zamierzał wspierać go bez względu na to, co chłopiec by postanowił; o czym przecież stale mu przypominał, nieustannie go wychwalając i będąc zainteresowanym wyłącznie nim. Co nieco kłóciło się z jego początkowymi założeniami i relacją, która miała ich łączyć; ale odrobina nieprzewidywalności jeszcze nikomu nie zaszkodziła, prawda? Podobnie jak i parę dodatkowych spotkań pod osłoną nocy czy wszystkie te ciepłe uśmiechy, którymi nieustannie się wymieniali. — Mam kłamać? — zapytał z rozbawieniem, przykładając dłoń do klatki piersiowej; jakby słowa krukona naprawdę go zaszokowały. Jakby wcale nie był kłamcą idealnym, naginając prawdę dość regularnie. Zabawne było więc to, że w tym wypadku pozostawał całkiem szczery; nie ukrywał tego, że zawsze wodził spojrzeniem za starszym chłopcem, gdy ten tylko pojawiał się na boisku i nie ukrywał też tego, że jego własna drużyna zupełnie go nie interesowała. Wszyscy uczniowie i studenci mogli więc myśleć, że Lars pojawiał się na meczach, aby wspierać swój dom, ale gdyby tylko zapytali go, co naprawdę widział w tych wszystkich rozgrywkach, to bez żadnych zahamowań przyznałby, że pojawiał się tam wyłącznie dla pewnej osoby. — W takim razie powinieneś cieszyć się, że mnie masz, wiesz? — parsknął, bo przecież wyjątkowo często dzielił się z nim swoimi radami. Być może nie był szczególnie doświadczony w niektórych dziedzinach, ale lubił przyglądać się ludziom, ich zachowaniom i wszystkiemu, dzięki czemu odnosili sukcesy; wiedział więc, co było w pewnych momentach kluczowe i chętnie mówił o swoich przemyśleniach starszemu. Wiedział, że Zach zawsze go wysłucha. Nawet gdyby Hawthorn pojawił się w jego pokoju w środku nocy, chcąc opowiedzieć mu o jakichś najmniejszych błahostkach. Dla Larsa kluczem do szczęścia było nie tylko spełnienie i przyszłość, która by go nie znudziła, ale też wszystkie te godziny, które spędzał w towarzystwie krukona; bo czy do tej pory ktokolwiek inny był w stanie zrozumieć go tak dobrze, jak Zacharius? Czy ktokolwiek inny wiedział, co powiedzieć, żeby go rozśmieszyć i wywołać choćby ten najłagodniejszy uśmiech na jego twarzy? Ich znajomość była więc pokręcona, ale w tym momencie Lars nie zamieniłby jej na nic innego. Bo jeśli ich spotkania naprawdę miały kiedyś się skończyć, podobnie jak to stałe droczenie się ze sobą, to Hawthorn chciał dobrze wykorzystać ich znajomość. — Mógłbyś podziękować mi w inny sposób — stwierdził, nieznacznie go prowokując, żeby zaraz po tym posłać mu szeroki uśmiech. Nie rzucał słów na wiatr; nie w ich przypadku. Potrafił więc wyobrazić sobie odległą przyszłość, jak i ich kolejne spotkania, podczas których nadal byłby tym samym Larsem, co teraz. Z tym charakterystycznym uśmieszkiem i błyskiem w oku, odzywając się w ten sam sposób; z wyraźnym rozbawieniem i odpowiednią swobodą, dzięki której nie odwracał wzroku od Zacha. — Ale i tak doceniam twoje komplementy. Dobrze działają na moje ego — rzucił po dłuższej chwili, podczas której stale przyglądał się chłopcu, przez cały ten czas oscylując spojrzeniem wokół jego buzi; patrząc na jego usta i wsłuchując się w jego śmiech, jakby przez jakiś czas naprawdę nie liczyło się dla niego nic innego. Co przecież nie było kłamstwem, jeśli Lars skupił na nim całą uwagę, nawet nie myśląc o tym, żeby na moment oderwać od niego dłonie czy usta. Towarzystwo Zachariusa, jego dotyk czy niektóre słowa były na tyle uzależniające, aby po każdym ich spotkaniu Hawthorn chciał wyłącznie więcej. I za każdym razem było to na tyle silne pragnienie, aby realizował je bez żadnych skrupułów. Sam stał więc na krawędzi swojej cierpliwości, choć starał się umiejętnie nad tym panować; chcąc, żeby wszystkie ich wspólne przeżycia były jak najbardziej intensywne. Dlatego wbijając wzrok w tęczówki starszego, Lars spojrzał przelotnie na jego usta, wzruszając lekko ramionami. — A co, jeśli nie? — zapytał, znów jawnie go prowokując; choć nie musiał czekać zbyt długo, żeby Rhee go do siebie przyciągnął; najwyraźniej samemu potrzebując jego bliskości, tym samym udowadniając mu, że jego cierpliwość rzeczywiście była krucha. — Ach, więc możesz więcej, bo jesteś starszy? — mruknął, przechylając głowę, żeby przyjrzeć mu się pod innym kątem; i lekko zadrżał, gdy tylko Zacharius chwycił kilka kosmyków jego włosów. Nie oderwał jednak wzroku od jego twarzy, byleby móc przyjrzeć się każdej jego reakcji; z dumą obserwował więc, jak krukon przymyka oczy, odchylając głowę, jedną z dłoni zaciskając na jego koszuli. Unosząc spojrzenie znad jego szyi, ślizgon raz jeszcze przycisnął usta do jego skóry, składając na niej nieco mocniejszy pocałunek, gdy tylko Rhee zsunął koszulę z jego ramion. — Szybko się uczysz — zauważył, bo podobało mu się jego nastawienie. Podobnie jak i westchnienie, które opuściło jego usta. — Oby tak dalej. Bądź samolubny tak długo, jak tylko chcesz — szepnął, nachylając się nad jego uchem, żeby nieznacznie się podnieść, odrzucając koszulę gdzieś na bok, zaraz po tym przenosząc palce na krawat chłopca, poprawiając go na jego szyi; zupełnie tak, jakby mógł jeszcze mu się przydać. — Samolubny i zachłanny. Jesteś pewien, że chcesz wszystkiego? — zapytał, teraz przyglądając mu się nieco mniej spokojnie, przenosząc dłonie na własny pasek, który z wolna odpiął, go również odrzucając na ziemię.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
— Och, a więc to nasze ostatnie spotkanie, zanim zejdziesz na drogę pełną cnót, dobroci i wiernego trzymania się zasad? Dobrze. Wykorzystam tę noc, jak tylko będę mógł, zanim zdecydujesz się na tak drastyczną metamorfozę — powiedział, z pełną powagą; zupełnie tak, jakby wierzył, że od tej pory, Lars naprawdę się zmieni i zacznie słuchać nauczycieli. W rzeczywistości tylko się z niego naśmiewał, bo wiedział, że nic ani nikt, nie jest w stanie powstrzymać go przed tym, co sprawiało mu najwięcej przyjemności. Dlatego prędko porzucił tę wyniosłą minę na rzecz rozbawionego uśmiechu, którym jednak częstował go najczęściej. Dopiero na jego kolejne wspomnienie o eliksirze szczęścia, chłopiec parsknął z niedowierzaniem; niezależnie od tego, jak bardzo byłby zdesperowany, nigdy nie posunął się do tego, żeby oszukiwać. Jeśli coś miało należeć do niego, to w którymś momencie samo trafi w jego ręce; dość mocno w to wierzył. Nie chciał czuć wyrzutów sumienia, bo przycisnął los do tego, żeby dał mu to, czego skrycie pragnął — i to nieuczciwie. — Czy ty przed chwilą nie powiedziałeś, że cenisz sobie pewne zasady i zakazy? — zapytał, cmokając z dezaprobatą. — Zamiast tego możesz po prostu trzymać za mnie kciuki. Docenię to nawet bardziej niż przemycanie różnych eliksirów — obiecał, mimo wszystko patrząc na niego łagodnie. Bo choć mocno się od siebie różnili i choć mieli czasami znacząco odmienne poglądy, to i tak uwielbiał te chwile, gdy starali się sobie jakoś pomóc. Zacharius też zawsze starał się być dla niego dostępny, bez względu na tu, czego aktualnie potrzebował; towarzystwa, rady czy poprawy humoru. Rhee lubił być na wyciągnięcie jego ręki i chciał, aby Lars już zawsze myślał o nim w kategoriach osoby, na którą mógł liczyć. Może to dlatego, że sam wiedział, że w każdej tej kryzysowej chwili, będzie mógł odezwać się do Hawthorna, w jakiś sposób korzystając z jego obecności w swoim życiu? — Ciesz się lepiej, że nie ma tutaj żadnych ślizgońskich graczy, bo miałbyś przejebane — stwierdził, unosząc dłoń, żeby pstryknąć go w czoło; zupełnie tak, jakby nie popierał jego podejścia. Ale to może dlatego, że sam był zawziętym fanem Quidditcha? Zanim dołączył do szkolnej drużyny, chodził na każdy mecz i kibicował swojemu domowi, a gdy już został graczem, zawsze starał się wypaść jak najlepiej. Cóż mógł na to poradzić? Sport był dla niego ważny; być może ważniejszy od wszystkiego innego. — Wyglądam, jakbym nie był z tego zadowolony? — zapytał retorycznie, dość odruchowo unosząc jedną brew. Wydawało mu się, że zwykle dość jasno mówił o swoich uczuciach czy spostrzeżeniach; zawsze też dawał mu do zrozumienia, że jest ważnym elementem jego życia, bez względu na to, na jaką relację się decydowali. Czasami uwagi Larsa, choć nieraz bywały nie na miejscu, były na tyle trafne, że dawały mu dużo do myślenia. Co za tym szło, bywały całkiem pomocne. Posiadanie różnych opinii mogło okazać się zbawienne, szczególnie dla kogoś takiego jak Zach; w dni, gdy podjęcie decyzji czy obranie właściwej drogi, graniczyło z cudem. Krukon był łatwy, jeśli chodziło o jakiekolwiek prowokacje słowne; prawdopodobnie to dlatego, że to lubił. Wszelkie te złośliwe dyskusje, które nieraz zawzięcie prowadził z młodszym chłopcem, wszystkie te zaczepki, które praktykowali na co dzień; Zach kochał każdą z tych rzeczy, która mimowolnie sprawiała, że jego serce biło znacznie szybciej. Dlatego zauważając jego szeroki uśmiech, Rhee ponownie parsknął cicho, skupiając wzrok na jego ustach; lubił, gdy Lars się uśmiechał. Nie w ten złośliwy sposób, ale pewny siebie, może nawet nieco kokieteryjny. — Nieprawdopodobne. W jaki? — zapytał niewinnie, unosząc wzrok na jego oczy. — Powinienem zaprosić cię do baru i postawić kremowe piwo? Albo napisać za ciebie jakiś test? — zaczął, zastanawiając się, czy realnie którakolwiek opcja z tych wymienionych, mogłaby go zainteresować. Wyjście poza mury szkoły wydawało się kuszące tak czy siak i był to całkiem dobry plan na nadchodzący weekend. — Chyba i tak to zrobię. Wyjdź ze mną w sobotę, Lars — powiedział ciszej, przechylając łepetynę na bok; chyba mu nie odmówi, racja? — Nie przyzwyczajaj się. W końcu przestanę cię chwalić — mruknął, wytykając język w jego stronę jak dziecko; nie mógł robić tego w nieskończoność. A choć teraz komplementowanie go, przychodziło mu z łatwością, tak w przyszłości zamierzał to ograniczyć, aby młodszy nie poczuł się zbyt pewnie. Trzymając go bliżej siebie, Zacharius czuł się dziwnie zakręcony; zupełnie, jakby był pod wpływem jakiegoś silnego i nowego dla niego, zaklęcia. Czuł się, jakby po raz pierwszy dotykał jego skóry albo całował konkretne skrawki jego ciała; było to tak obezwładniające, jak kiedyś. I chłopak miał szczerą nadzieję, że to nie ulegnie więcej zmianie. — Wtedy udowodnię ci, że się mylisz — wymamrotał, spoglądając na jego twarz z roztargnieniem, które uwydatniało się z każdą chwilą. — Czy to nie działa w ten sposób? — zapytał retorycznie, śmiejąc się cicho, zanim ponownie przesunął palcami po jego ciemnych włosach. Miał wrażenie, że ilekroć znajdował się tak blisko niego, wszystkie jego zmysły naturalnie się wyostrzały. Czuł wszystko mocniej, dotkliwej, bardziej intensywniej. Zupełnie tak, jakby każdy gest Larsa, każdy jego pocałunek, spojrzenie czy nawet szept, wypalało w nim każdą tę pojedynczą emocję. Dlatego też zsunął koszulę z jego ramion, mając wrażenie, że była tylko nieprzydatnym materiałem, który oddzielał go od kolejnych wrażeń. — W stosunku do ciebie może zawsze będę samolubny — mruknął, spoglądając jak młodszy nieznacznie unosi się, aby pozbyć się koszuli. — Być może nigdy nie będę chciał przestać — dodał, gdy ten poprawił jego krawat. Zach zwilżył językiem wargi; denerwowało go jego własne serce, które zaczęło mu walić kompletnie niekontrolowanie. Spojrzenie starszego zsunęło się na dłonie ślizgona, który rozpiął swój pasek, osuwając go na podłogę. Oddech krukona znacznie przyspieszył, gdy dość odruchowo złapał go za biodra, kciukami zaznaczając linię jego skóry nad materiałem spodni. — Chcę wszystkiego od ciebie — wymamrotał, jakby jego umysł był już całkowicie pusty; zsuwając dłonie na jego pas, Zacharius dość nerwowo odpiął guzik od jego spodni, dość mozolnie też rozsuwając zamek. Korzystając z tej chwili, przyciągnął go za szyję, by dość desperacko dosięgnąć jego ust, palce wolnej dłoni, wsuwając za bawełniany materiał.
— Żebyś wiedział. Jutro stanę się zupełnie innym człowiekiem, więc korzystaj, póki możesz — odparł, naśladując jego powagę, chcąc zabrzmieć jak najbardziej przekonująco; oboje wiedzieli jednak, że były to zupełnie obłudne założenia, które nie mogły przełożyć się na rzeczywistość. Lars nigdy nie lubił zasad i zakazów, które przecież w jego rodzinnym domu były codziennością; naginał i łamał je więc na każdym kroku, byleby móc być sobą. Tym pewnym siebie ślizgonem, który nie pozwalał innym na zbyt przesadne ingerowanie w jego życie; i co więcej, podobnie jak i Zach, na każdy sukces chciał sobie zapracować. Choć pewnie oszukiwał przy tym znacznie częściej niż krukon, często też kłamiąc i nieco manipulując innymi, by móc dążyć do swoich celów. Usłyszawszy jego słowa, momentalnie wyszedł więc z roli i cicho się zaśmiał, kręcąc z niedowierzaniem głową. — Czekam na dzień, w którym przestaniesz łapać mnie za słówka — parsknął, uznając jednak, że nadejście tej chwili było mało prawdopodobne; ale czy naprawdę mu to przeszkadzało? Podobało mu się przecież to, jak swobodnie Zacharius czuł się w jego towarzystwie i jak odważny był, zwracając się do niego w sposób, w który nie robił tego nikt inny. — Zawsze to robię, Rhee — przyznał otwarcie, posyłając mu nieco delikatniejszy uśmiech. Przecież nie kłamał; odkąd stali się sobie bliżsi, a on sam zaczął dostrzegać w nim kogoś więcej, niż tylko osobę, która miała być jego chwilową rozrywką, zaczął bardziej angażować się w jego życie. Ciekawiły go jego plany na przyszłość, nie potrafił przejść obok niego obojętnie, gdy widział, że coś go dręczy, a do tego zawsze trzymał za niego kciuki, chcąc aby starszy osiągnął jeszcze więcej. I wiedział też, że sam mógł liczyć na Zachariusa; niezależnie od pory dnia i problemu, z którym się borykał, zwracając się akurat w jego stronę. Współgrali więc ze sobą perfekcyjnie; czego pewnie mogły pozazdrościć im wszystkie pary snujące się po szkolnych korytarzach. Bo kto spodziewałby się, że ta niezobowiązująca relacja wytworzy między nimi tak silną więź? — Och, no tak, bardzo się ich boję. Pewnie skopaliby mi tyłek i złamali różdżkę, gdyby dowiedzieli się, że jestem twoim największym fanem, a ich mam gdzieś — rzucił z udawanym przekonaniem, powstrzymując szeroki uśmiech, gdy tylko Rhee pstryknął go w czoło. — Obyś tylko mnie nie wydał — dodał, jakby naprawdę obawiał się, jak mogliby zareagować jego rówieśnicy, gdyby dowiedzieli się, że nigdy im nie kibicował; w rzeczywistości jednak naprawdę o to nie dbał i pewnie posłałby im jedynie drwiący uśmiech, gdyby ci rzucili mu choć jedno krzywe spojrzenie. A po tym, jak gdyby nigdy nic, skierowałby wzrok na Zachariusa, żeby spojrzeć na niego znacznie łagodniej. Od jakiegoś czasu nie ukrywali przecież, że coś dla siebie znaczyli; i stało się to na tyle naturalne, że ślizgon nie wstrzymywał się z pewnymi słowami i gestami, którymi zazwyczaj nie obdarowywał innych osób. Odpowiedź na pytanie, które zadał mu Rhee, była więc oczywista. Dlatego Lars uniósł kąciki ust, spoglądając na niego całkiem dumnie; jakby naprawdę miał pewność, że jeszcze przez jakiś czas chłopiec będzie wyłącznie jego, że nie będzie rozglądał się za innymi osobami, wiedząc, że Hawthorn mógł zagwarantować mu wszystko, czego potrzebował. Z łatwością wciągał go więc w nieco durne i prowokacyjne dyskusje, wiedząc, że krukon nigdy sobie nie odpuści i sam dalej będzie się z nim droczył. Co zawsze zmuszało młodszego do spoglądania na niego z jeszcze większym zainteresowaniem. I tym razem nie mogło być inaczej; dla tego ze wzrokiem utkwionym w jego twarzy, Lars przygryzł wargę, żeby znów się nie roześmiać. — Właśnie o to mi chodziło. Skąd wiedziałeś? Jesteś jasnowidzem? — zapytał, kiwając z przekonaniem głową; jakby jego kreatywność przypadła mu do gustu. Jednak to jego kolejna propozycja sprawiła, że Hawthorn przechylił lekko głowę, muskając palcami jego brodę. — Zapraszasz mnie na randkę? — rzucił, ponownie się z nim drocząc; jakby dokładnie musiał to przemyśleć, zwlekając z odpowiedzią. Tak naprawdę nie musiał się zastanawiać; lubił spędzać czas w jego towarzystwie. I to niezależnie od tego, czy otaczali ich inni uczniowie, czy gdy zostawali sami. — Masz szczęście, że naprawdę cię lubię, Zach — dodał po chwili, nie porzucając swojego zaczepnego uśmiechu. — W innym wypadku musiałbym ci odmówić i pewnie złamałbym ci serce — mruknął, tym samym pokazując mu, że teraz nie zamierzał tego robić. Starał się wykorzystywać każdą okazję, żeby móc stworzyć jak najwięcej pozytywnych wspomnień; a przecież ich wspólne wyjście mogło być jednym z nich. Podobnie jak i wszystkie te komplementy, którymi Rhee z pewnością dokarmiał jego ego. Hawthorn przewrócił więc oczami, gdy tylko krukon mu zagroził i również wystawił w jego kierunku język, jawnie go przedrzeźniając; bo przecież nie chciał, żeby zbyt szybko się to skończyło. Lars dziwił się, że każde ich zbliżenie było dla niego tak intensywnym i przyjemnym doznaniem. Przez jakiś czas wierzył w to, że kiedyś przywyknie do dotyku i pocałunków Zachariusa; że przestanie reagować na nie tak widocznie, ale to nigdy się nie zmieniło. Bo nadal był nim zafascynowany, nie potrafiąc się od niego odsunąć, gdy już się do niego zbliżył. — Nigdy się nie mylę — parsknął z krzywym uśmieszkiem, nadal przyglądając się jego twarzy; chcąc wyłapać w niej każdą najmniejszą zmianę. Wiedział przecież, jak wszystko teraz na niego działało, jeśli sam czuł się podobnie; jakby nie potrafił odpędzić swoich myśli od krukona i tego, co potrafił z nim zrobić. Wystarczyło przecież parę słów, żeby Lars spojrzał na niego niespokojnie, znów chcąc się do niego zbliżyć. — Nie przestawaj — zasugerował mu, potrzebując tego, żeby Rhee zawsze patrzył na niego w ten sposób; nie chcąc nikogo innego. — A wtedy pokaże ci, dlaczego to takie fajne — mruknął, nie widząc nic nieodpowiedniego w samolubności i zachłanności. Podobnie jak i w każdym ich nocnym spotkaniu, w tym, co działu się, gdy nikt na nich nie patrzył. Nie, jeśli było to tak uzależniające. Z dłońmi Zachariusa na swoich biodrach, Lars odetchnął niespokojnie, czując wyjątkowo dokładnie, w którym miejscu znajdywały się jego palce; nie musząc nawet spoglądać w tamtą stronę. Nie zrobił też tego, gdy Rhee odpiął guzik od jego spodni, zajmując się także zamkiem; bo patrząc na niego, jak na największe dzieło sztuki, Lars nie potrafił choćby na moment spuścić z niego spojrzenia. Poruszył się więc dopiero, gdy Zach go do siebie przyciągnął. I skupiając się wtedy na kolejnym desperackim pocałunku, westchnął w usta chłopca, gdy znów wyczuł na sobie jego palce. — Więc to weź — mruknął między pocałunkami, przytrzymując jego brodę jedną dłonią; nie dbając już o nic innego.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
— Zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego, jak absurdalnie to brzmi, prawda? — zaśmiał się, czując się tak, jakby czas po prostu się zatrzymał. Jakby godziny wcale nie mijały, a oni nie przegapiali nocy, która pewnie będzie odbijać się na nich kolejnego dnia; Zacharius już jasno wyczuwał ten brak skupienia na zajęciach i roztargnienie, które będzie mu towarzyszyło na każdych zajęciach. Całe szczęście, że w tej chwili kompletnie go to nie obchodziło. Gdyby jego rodzice zdaliby sobie sprawę z tego, jak nieodpowiedzialne było zachowanie ich jedynego syna, pewnie skarciliby go, mówiąc, że przez nauka jest najważniejsza. W co sam Zach też szczerze wierzył; nie chciał jednak skończyć, jak jeden z tych nieczułych robotów, które pracowały przez całe dni i noce. Był tylko człowiekiem i to bardzo młodym, więc chciał od życia czegoś więcej niż samych testów, czy surowych zasad. Potrzebował wspomnień i relacji, które będą mu towarzyszyły przez resztę życia, jeśli tylko coś nieodwracalnie ulegnie zmianie. — Myślę, że możesz się tego nie doczekać — parsknął, wzruszając niewinnie ramionami; łapanie go za słówka było dla niego naturalne. Podobnie jak bezustanne droczenie się, które nieraz było głównym punktem ich prawie codziennych rozmów. Poza tym Zacharius czuł się dobrze w jego towarzystwie, nie bał się wyrażać siebie, ani swojej opinii, więc często mówił to, co ślina przyniosła mu na język. Ze świadomością, że Hawthorn nie będzie oceniał go jak inni ludzie, żyło mu się znacznie lepiej, prościej. Każdy powinien mieć kogoś, przy kim czuł się na tyle dobrze, że mógł mówić wszystko, co leżało mu na sercu. — Pewnie dlatego, jak na razie, wszystko mi wychodzi — stwierdził, wzdychając dramatycznie, jakby każdy jego sukces był zależny od obecności Larsa w jego życiu. Tak naprawdę, dużą rolę w tym wszystkim odgrywało zdeterminowanie Zachariusa, które w tym młodym wieku, dość mocno kontrolowało jego codziennością. Zawsze myślał, że to ta cecha, która nigdy nie ulegnie zmianie; myślał, że nigdy nie zdoła zmusić go do innego myślenia, bądź zmiany planów. Jak bardzo się mylił, dowiedział się zaledwie kilka lat później, gdy desperacko próbował wpasować się w sztywne ramy społeczeństwa. I to jeszcze wierząc, że tak będzie najlepiej. Jakby nigdzie nie było dla niego miejsca, jakby bycie sobą, było czymś naprawdę złym. A jedyne, co mogło być złe lub niewłaściwe, to fakt, że Zach przyzwyczajał się do młodszego coraz bardziej. Szczególnie dlatego, że dość naturalnie zaczęli ingerować w swoje życie coraz mocniej; nie taki był początkowo plan, ale Zach przyłapał się na tym, że dość szybko się w tym odnalazł. Zupełnie tak, jakby od ich pierwszej rozmowy, mieli skończyć w ten sposób. Może więc rzeczywiście byli lepszą nie-parą od tych wszystkich prawdziwych par? — Nie śmiej się. Mi kiedyś jakiś buc złamał różdżkę, bo nie chciałem zejść mu z drogi, gdy przyczepił się do mojego współlokatora — parsknął, wzruszając ramieniem; życie było przewrotne. A Zachowi zdarzyło się już kilkukrotnie stanąć w obronie swoich bliskich, niemal jak prawdziwy bohater. — Pomyślę nad tym, więc się zachowuj — ostrzegł go, wywracając z niedowierzaniem oczami. Rhee był ostatnią osobą, która mogłaby komukolwiek wydać jakieś występki Larsa. Poza tym sam lubił brać w nich udział od czasu do czasu. Spoglądając na jego uśmiech, Zach dość odruchowo też go odwzajemnił. — Cóż, słyszałem, że moja babka była jasnowidzką, więc może coś po niej odziedziczyłem? — mruknął w namyśle, jakby szczerze wierzył w to, że miał umiejętności, dzięki którym mógł czytać w myślach innym ludziom. Zamiast kontynuować temat, Rhee skupił się na jego reakcji; zdarzało się przecież, że wychodzili gdzieś wspólnie. Nie robili tego jednak tak często, jak mogliby. Jako uczniowie nie mogli przecież wychodzić poza teren Hogwartu, więc dopiero na studiach, zaczęli bawić się w podróże do Hogsmeade. Zach chciał wyciągnąć z tego jak najwięcej i tym razem. — Zaproszę, jeśli tylko się na nią zgodzisz — mruknął, obserwując jego buzię z niego roztargnionym uśmiechem. — Och, tak. Jestem takim szczęściarzem — westchnął, jakby był pod pełnym wrażeniem, że miał takiego farta i ktoś taki, jak ślizgon zwrócił na niego uwagę. — Jakbyś mi odmówił to poszedłbym na randkę w ciemno — rzucił nieco kąśliwie. — Więc może i dobrze, że zbyt mocno nie wybrzydzasz — dodał, głęboko wierząc, że w tym momencie wcale by mu nie odmówił. Dlatego starszy już nie mógł się doczekać, aż wyjdą i pójdą gdzieś sami; gdzieś, gdzie nie będą musieli zamykać się w czterech ścianach, a jednocześnie gdzie nikt nie będzie ich obserwował. Na samą myśl, że zrobią razem coś fajnego; Zacharius posłał mu łagodny i szczery uśmiech. Może rzeczywiście miał szczęście? — W takim razie pewnie się zdziwisz — parsknął, przesuwając palcami po jego skórze, jakby na nowo odkrywał jego ciało. Lubił to robić; być może dlatego, że wtedy czuł się tak, jakby w całości należało do niego? Spoglądając w jego oczy, Zacharius jakoś mimowolnie rozciągnął usta w mocno zadowolonym uśmiechu; jakby obrót sytuacji czy przebieg całej nocy, z każdą chwilą podobał mu się coraz bardziej. Zresztą rzeczywiście tak było; chłopiec nigdy nie ukrywał, gdy brakowało mu młodszego studenta, ani nigdy przesadnie nie chował się ze swoimi emocjami lub potrzebami. A w tej chwili, Zach potrzebował Larsa w całości — każdej emocji, którą był w stanie mu dać, począwszy od rozbawienia i adrenaliny, po nieokiełznaną ekscytację. Wszystko to, co dodawało mu życia i energii na kolejne dni, podczas których ten wieczór, będzie wracał do niego za każdym razem, nim pójdzie spać. — Jasne, trzymam za słowo — odparł, zerkając na jego buzię z rozbawieniem. Rhee podobało się to, jak niespokojnie oddychał Lars, ilekroć jego dłonie niecierpliwie wędrowały po jego ciele; podobnie jak lubił jego spojrzenie, które utkwił w jego twarzy. Krukon zastanawiał się czasami, jak wiele osób robiło to przed nim; jak dużo ludzi było w stanie wyciągnąć z Hawthorna tak ekspresyjne miny i emocje, które sprawiały, że serce Zacha biło jeszcze szybciej. Był wyjątkowy czy może po prostu świeży? Albo dobry w tym, co robił? Może posiadał umiejętność, o której nie miał pojęcia, a która trzymała ślizgona tuż przy jego boku. Tak czy siak, utrzymując z nim teraz kontakt wzrokowy, Zach czuł się tak, jakby byli naprawdę oddaleni od całej ludzkości. Jakby nikt ani nic nie mogło im przeszkodzić w tej chwili; całkowicie zapomniał o realiach, w jakich się znajdowali. Kompletnie go to nie obchodziło, kiedy dosięgnął jego ust, całując go tak, jakby nie robił tego od miesięcy, może od lat, a przecież od ostatniego pocałunku minęło może kilkanaście minut. Trzymając go mocno przy swojej klatce i wzdychając nerwowo, zacisnął usta na wardze młodszego, dość niecierpliwie i może nieco pośpiesznie, poruszając palcami. — Zamierzam — wymruczał, oddychając ciężko, gdy tylko wyczuł jego dłoń na swojej brodzie. — Abyś za każdym razem wracał po więcej — dodał szybko, nim ponownie go pocałował. Dość instynktownie też przesuwając swoje biodra do tych Larsa, podźwignął się nieznacznie na przedramieniu, mamrocząc głuche cholera, gdy znalazł się jeszcze bliżej.
— Po prostu przyznaj, że zanudziłbyś się na śmierć, gdybym postanowił się zmienić i przestał dotrzymywać ci towarzystwa — westchnął, jakby to o to w tym wszystkim chodziło; jakby najmniejsza zmiana w jego zachowaniu miała najbardziej dotknąć tego roztargnionego krukona, z którym lubił gubić się w czasie, nie przejmując się kolejnym dniem. I może czas naprawdę nie miał żadnego znaczenia, gdy spotykali się późnymi wieczorami, nie przejmując się żadnymi regułami, czy ścisłymi ograniczeniami rodziców, którzy najpewniej nie byliby zadowoleni z ich nocnych schadzek. Lars mógł więc cieszyć się, że ojciec nigdy się nim nie interesował, wymagając znacznie więcej od jego braci; jako to znienawidzone dziecko, Hawthorn nie czuł się źle. Nie musiał przecież chwalić się głowie rodziny swoimi ocenami i za każdym razem, gdy wracał do domu, nie musiał wspominać o tym, jak właściwie radził sobie w Hogwarcie; z kim się przyjaźnił, z kim spotykał się pod osłoną nocy i kogo doszukiwał się w tłumie uczniów, wychodząc na szkolny dziedziniec. Dlatego też nie potrafił rozmawiać o uczuciach i przez długi czas wydawało mu się, że nie będzie w stanie do nikogo się przywiązać; bez ukrytych zamiarów i obojętności, które zazwyczaj towarzyszyły mu podczas poznawania nowych ludzi. A jednak przyglądając się krukonowi zupełnie łagodnie, z uwagą wysłuchując wszystkiego, co miał mu do powiedzenia, Lars dość automatycznie pokazywał mu się z tej naturalnej strony; jednocześnie jednak traktując go znacznie lepiej niż innych. Posyłał mu więcej uśmiechów i rozbawionych spojrzeń, tak jak i w tej chwili, gdy uświadomił sobie, że to rzeczywiście nie mogło zbyt szybko się skończyć; jakby łapanie go za słówka było stałą częścią ich znajomości, do czego Hawthorn przyzwyczaił się w zastraszająco szybkim tempie. — To oczywiste. Wydaje mi się, że jestem lepszy niż jakikolwiek eliksir szczęścia — przyznał, ochoczo kiwając głową, żeby utwierdzić go w tym przekonaniu. Lars wierzył jednak w to, że wszystkie sukcesy krukona były wyłącznie jego zasługą; że sam sobie na to zapracował. Dlatego sądził, że Rhee będzie mógł osiągnąć wszystko; że nic nie stanie mu na drodze i nie zmusi go do porzucenia pewnych przekonań. I gdyby teraz dowiedział się, że przyszłość będzie znacznie bardziej zaskakująca, a starszy Zach zupełnie inny od tego, na którego patrzył, to pewnie by się zaśmiał; bo przecież ta wizja była dla niego zupełnie niemożliwa. Jakby już zawsze mieli być tacy sami; wybierając różne ścieżki, prowadzące na szczyt, a jednak spotykając się tam z szerokimi uśmiechami, wiedząc, że zrobili wszystko, by mogli żyć tak, jak tego chcieli. — Mam nadzieję, że od razu mu się odwdzięczyłeś — rzucił, gdy Zacharius wspomniał o złamanej różdżce; i zaraz po tym uniósł jeden kącik ust, spoglądając mu w sam środek źrenic. — Jeśli nie, to ja chętnie to zrobię — dodał, bo sam nie miał się za bohatera i nie dbał o sprawiedliwość na świecie, ale lubił pokazywać innym, gdzie było ich miejsce; tym bardziej jeśli zachodzili za skórę osobom, na których mu zależało. I co więcej, nigdy nie robił tego w szczególnie widoczny sposób, przez który znów wylądowałby na dywaniku u dyrektora. Bo jego intrygi i zemsty zawsze były przemyślane i całkiem subtelne; nie musiały być przecież popisowe, a dotkliwe. — Będę grzeczny. Widzisz? Tak wygląda ułożony student — odpowiedział, wskazując na swoją twarz, starając się chociaż przez moment wyglądać niewinnie. — No proszę. Powróżysz mi z dłoni? A może miewasz prorocze sny? Często w nich występuję? — zapytał, zastanawiając się, jak spore było prawdopodobieństwo, że Zacharius odziedziczył choć odrobinę tych magicznych genów. W końcu czasem zachowywał się, jakby naprawdę mógł czytać mu w myślach; choć pewnie była to jedynie praktyka, dzięki której znał go tak dobrze, aby móc dokładnie go prześwietlić. Wystarczyło przecież, że przyglądał się reakcjom młodszego; bo zawsze były one w pełni szczere i naturalne. Uśmiech, który skierował wkrótce w jego stronę, nie był więc odstępstwem od reguły. — Cały czas mnie zaskakujesz — mruknął. — Chyba nie pozostaje mi nic innego i nie mogę się nie zgodzić. Randka z Zachariusem Rhee. Ile osób by mi tego pozazdrościło? — zapytał z lekkim rozbawieniem, podchodząc do tego tematu całkiem swobodnie; wiedząc, że przecież nic nie wymknie im się spod kontroli, a żadne niechciane uczucia nie zostaną wplątane w ich relację. Byli przecież bezpieczni, nawet jeśli oboje przekraczali pewne niewidzialne granice i zasady, dzięki którym mieli nie angażować się w tę znajomość zbyt przesadnie. Lars nie sądził więc, że Rhee był jedynym szczęściarzem; bo nawet jeśli go za takiego miał, to wiedział, że sam dobrze trafił. Zaśmiał się ponownie tego wieczoru, znów patrząc na niego z rozbawieniem. — Och, tak? Myślę, że tylko straciłbyś tam czas — stwierdził z wyjątkowo uroczym uśmiechem, wzruszając lekko ramieniem. — No, chyba że przypadkowo trafiłbyś tam na jakiegoś przystojnego ślizgona, który od razu skradłby ci serce. Ale pewnie nie ma takich zbyt wiele — westchnął nieco dramatycznie. Nie potrafił wyobrazić sobie momentu, w którym to Zacharius miałby wybrać kogoś innego, podczas gdy miał go na wyciągnięcie ręki. Szczególnie jeśli Hawthorn nieustannie mu o tym przypominał, nie odmawiając mu też wspólnego wyjścia; którego przecież sam nie mógł się doczekać, wiedząc, że była to okazja, której nie mógł zmarnować. Lars sądził, że każde ich zbliżenie było znacznie intensywniejsze od poprzedniego, jakby za każdym razem dotykali się po raz pierwszy, dopiero co poznając te szczególne skrawki swoich ciał. Więc gdy Zacharius na nowo dotykał jego skóry, Hawthorn chciał rozpaść się pod naciskiem jego palców; i to w chwilach takich jak te, jego młodzieńcza niecierpliwość była najbardziej widoczna. Bo przecież Lars nie zamierzał zwlekać, wstrzymując się z przyłożeniem dłoni do jego ciała. Nie potrafił więc oddychać spokojnie, gdy starszy chłopiec doskonale wiedział, jak go dotknąć. I po pewnym czasie nie potrafił też wydusić z siebie słowa, całkowicie skupiając się na własnych odczuciach. Bo do tej pory nikt mu nie dorównał. Nikt nie był w stanie wyciągnąć z niego tyle, co Rhee; nikt nie wiedział, co zrobić, żeby doprowadzić go do tak chwiejnego stanu, podczas którego wszystkie jego myśli kryły się za mglistą powłoką. Z każdym pocałunkiem i każdym urwanym westchnieniem, chciał znaleźć się jeszcze bliżej starszego, czując go całym sobą. Wszystko znów stało się na tyle intensywne, aby ślizgon nie potrafił myśleć, działając zupełnie instynktownie; robiąc to, co podpowiadało mu własne ciało. — Kiedyś naprawdę z tobą oszaleję — mruknął niespokojnie, gdy krukon poruszył palcami, jeszcze bardziej się do niego przybliżając. Więc sam wypchnął biodra w jego stronę, znów cicho wzdychając; nie panując już nad żadnym dźwiękiem, który opuszczał jego gardło. Usłyszawszy to ciche cholera, które wyrwało się z ust starszego, Lars automatycznie przeniósł dłoń na krawat chłopca, stanowczo go pociągając, jakby Zacharius musiał znaleźć się jeszcze bliżej. — Ale nigdy nie oddam cię komuś innemu — wymamrotał, nie panując też nad swoimi całkiem odważnymi słowami.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
— Cóż… Z pewnością byłaby to dla mnie dość spora nowość — przyznał, patrząc na niego z rozbawieniem; jego oczy świeciły się z prawdziwą energią, gdy tylko zerkał w stronę młodszego. To zaskakujące, że prawdopodobnie był jedyną osobą, która wyciągała z niego te najcieplejsze, kompletnie niekontrolowane uczucia. Gdyby ktoś przyglądał im się teraz z boku, mógłby uznać, że Zacharius wyglądał na zakochanego. Uśmiechając się bez namysłu, muskając palcami dłoń czy ramię Larsa, jednocześnie prowadząc z nim tak błahą, a jednocześnie interesującą rozmowę, oddawał silne wrażenie, jakby nic innego się dla niego nie liczyło. W tej chwili rzeczywiście tak było, bo Rhee naturalnie zapomniał o wszystkich tych sprawach, które męczyły go w ciągu dnia. Nie myślał więc o ocenach, o problemach swoich znajomych, o tym, że jego rodzice wiecznie czegoś od niego oczekują, o tym, że czasami czuł się zagubiony. Mogłoby się wydawać, że to właśnie przy ślizgonie, Zacharius najlepiej odnajdywał samego siebie. — Ale jestem święcie przekonany, że nawet wtedy znaleźlibyśmy sobie odpowiednie zajęcie. Kusi mnie nauka gry w szachy, co ty na to? — parsknął, jakby był gotów już teraz rzucić wszystko, by zacząć praktykę. Chciał mu w ten sposób udowodnić, że niezależnie od tego, jakim człowiekiem zdecyduje się zostać lub czy coś popchnie go w kierunku zmiany, nadal będzie chciał przewijać się przez jego życie. Nie lubił go tylko dlatego, że tak bardzo się od siebie różnili; jego buntownicza natura i życie na własnych zasadach, rzeczywiście było mocno uzależniająca i pociągająca, ale nie było to coś, co tak silnie trzymało go przy Larsie. Właściwie to chłopiec byłby w stanie wymienić nawet ze sto rzeczy, które podobały mu się w młodszym studencie; wiedział jednak, że byłoby to nieodpowiednie. Jeszcze ślizgon uznałby, że to zbyt wiele, dlatego krukon decydował się na to, aby większość komplementów i pięknych słów, zostawić dla siebie samego. W końcu nie był ślepy; był w stanie dostrzec szczerość Hawthorna w jego słowach, czy gestach. Dość szybko Zach dostrzegł też moment, w którym ten nie udawał kogoś innego, ani nie zamykał się przed nim, jakby obawiał się, że starszy pozna wszystkie jego sekrety. Naprawdę to doceniał, dlatego też nie potrzebował żadnych zwierzeń czy długich rozmów o tym, co się właściwie między nimi działo. Bez względu na to, jak się nazywało, było naprawdę piękne. — Muszę więc pilnować tego eliksiru. Może ktoś będzie chciał mi go ukraść — powiedział, spoglądając w jego oczy z zaskakującą zawziętością. Jakby nie był w stanie nawet myśleć o tym, że ktoś mógłby zająć jego miejsce. I tak jak na co dzień, Zacharius był stosunkowo spokojnym człowiekiem, tak w przypadku jakichkolwiek starć, potrafił być naprawdę zdeterminowany. Nie zależało mu na kłótniach z niemal każdym uczniem Hogwartu, ale jeśli byłaby taka potrzeba, to potrafiłby obronić to, na czym mu zależało. — Dobrze sobie poradziłem, nie musisz o tym nawet myśleć — powiedział szybko, jakby realnie obawiał się, że Lars zechce się za niego zemścić. A przecież od tamtej sytuacji minęło tak dużo czasu, że ów oprawca pewnie zdążył o tym zapomnieć. — Umiem o siebie zadbać — przypomniał mu uczynnie, wyprostowując się nieznacznie, jakby w ten sposób, chciał pokazać mu swoją siłę. Patrząc na jego twarz i słysząc słowa o tym, że tak wygląda ułożony student, Zacharius roześmiał się szczerze, prędko kręcąc głową. Wtedy sam wskazał na swoją buzię palcem, żeby zaprezentować mu, jak wygląda prawdziwy dobry i uczynny student. Na wspomnienie o swojej babce, Zach zmrużył oczy, dość przelotnie chwytając za dłoń Larsa, żeby obrócić ją wewnętrzną stronę do siebie. Przez chwilę przyglądał jej się z uwagą, jakby naprawdę próbował wyczytać z niej coś sensownego; żałował tylko, że poza tymi wszystkimi zgięciami i liniami nie potrafił dostrzec nic więcej. — Twoja przyszłość mówi mi, że oblejesz kolejny test z Transmutacji. Musisz przyłożyć się do nauki — powiedział głosem prawdziwego mędrca. — Ta linia mówi mi, że przyszły tydzień będzie owocny w intensywne doznania. Musisz więc dbać o kondycję — dodał, z trudem powstrzymując śmiech; zamiast tego przesunął opuszkiem palca po właściwym miejscu, chcąc wskazać mu, z którego miejsca bierze swoją świetną wróżbę. Zaraz jednak porzucił swoją skupioną minę, patrząc na niego, z typową dla siebie, wesołością. — Moje sny są tylko moje. To tajemnica — parsknął, wzruszając niewinnie ramieniem. Może i nie czekała na niego kariera jasnowidza, ale przynajmniej jednego był pewien; znał Larsa Hawthorna lepiej niż ktokolwiek inny. Na wspomnienie o randce i o tym, że cały czas go zaskakiwał, Zach parsknął cichym śmiechem. Szczerze wątpił, aby ustawiały się do niego długie kolejki; Rhee lubił wtapiać się w tłum i znikać, jeśli nie chciał być zauważony. — Jasne. Przecież to taki zaszczyt — mruknął, wywracając oczami. Mimo to, podszedł do tematu całkiem swobodnie; przecież byli przyjaciółmi, a przyjaciele też zabierają się na randki, prawda? Zach nie czuł się, jakby robił coś złego, jakby jego zaproszenie było nie na miejscu. Co więcej, reakcja młodszego, też nie wskazywała na to, aby mogło mu to jakkolwiek przeszkadzać. — Może? Powinienem takiego poszukać? Tak dla pewności? — zapytał niewinnie, kręcąc lekko głową; wątpił, aby mógł znaleźć drugą, tak udaną, sztukę. Zacharius miał wrażenie, że wszystko, co robił, robił automatycznie. Zbliżenie się do Larsa było jego naturalnym odruchem, którego nie potrafił powstrzymać; a ciche westchnięcie, następujące zaraz po tym Hawthorna, wyszło kompletnie niekontrolowanie. Rhee czuł się tak, jakby nie potrafił już zapanować nad swoim oddechem, myślami i dłońmi, które same odnajdywały drogę na ciele młodszego. Słysząc jego słowa, krukon uśmiechnął się nieco szerzej; na chwilę zerkając na jego twarz. Lubił, gdy Lars nie myślał o tym, co mówił, na chwilę też zapominając o ich złotych zasadach. Wsłuchując się w urwany oddech ślizgona, Zacharius próbował nie myśleć o tym ucisku, który sprawiał, że sam zaczynał wariować. Dopiero, gdy Hawthorn przyciągnął go za krawat, Zacharius nieco zwolnił ruchy swoją dłonią, rozchylając nieznacznie wargi, jakby słowa ślizgona, naprawdę go zdziwiły. — Strasznie zaborczy jesteś, jak na kogoś, kto poszukuje przelotnych wrażeń — wymamrotał, zwilżając językiem wargi. — Musisz mieć szczęście, skoro też tego chcę — westchnął, wyswobadzając swój krawat z jego dłoni, zamiast tego przesuwając ich palce między swoje nogi. Nie spuszczając spojrzenia z jego oczu, uśmiechnął się tak, jakby cała sytuacja nadal go bawiła; być może naprawdę chciał doprowadzić ślizgona do szaleństwa. Może chciał, aby ten naprawdę nie wiedział, na czym powinien się skupić; czy na mozolnych gestach Zacha, czy na tym, że sam Rhee nie potrafił już zachować werwy.
Związki, jak i samo pojęcie miłości zawsze było dla Larsa zagadką; i to taką, której nie chciał rozwiązać. Nie zależało mu na tym, żeby na własnej skórze przekonać się, jakie uczucie dawałoby mu bycie zakochanym; nie chciał być zaślepiony przez jedną osobę, bo to z pewnością zaszkodziłoby mu w dostaniu się na szczyt. Skoro nie był chętny do poświęceń, to wolał nic od siebie nie dawać; dla bezpieczeństwa. Tyle że sam wyglądał teraz, jakby nie widział świata poza starszym krukonem; wysłuchując jego słów w skupieniu, posyłając mu te najbardziej czarujące uśmiechy, robił wszystko to, co powinien robić każdy zakochany dzieciak. Więc co tak naprawdę różniło go od osób, próbujących odnaleźć swoją pierwszą miłość? Przekonanie, że te mocniejsze uczucia, którymi mógłby darzyć krukona, nigdy go nie dotkną; że Zacharius zawsze będzie jego przyjacielem, który jedynie zaspokajał wszystkie jego potrzeby. — Taki mądry chłopiec nie potrafi grać w szachy? — zapytał z udawanym zaskoczeniem, nie odrywając od niego rozbawionego spojrzenia. — Moja babcia nauczyła mnie podstaw, jak jeszcze byłem dzieckiem — przyznał dość niespodziewanie, bo rzadko kiedy wspominał własne dzieciństwo; i co więcej, członków swojej rodziny. Była to jednak całkiem neutralna informacja, którą Hawthorn chętnie się z nim podzielił. — Więc jak zasłużysz, to przekażę ci te tajne techniki. Choć nauka w moim towarzystwie wychodzi ci dość słabo — westchnął, bo mógł sobie wyobrazić przebieg tego spotkania; to, jak oboje próbowaliby skupić się na szachach, które pewnie zaczęłyby nudzić ślizgona i znów zmusiły go do zainteresowania się starszym chłopcem. Nie mógłby jednak powiedzieć, że nie chciałby tego spróbować; lubił nowości, jak i lubił spędzać czas ze studentem, niezależnie od tego, czym akurat się zajmowali. Zacharius mógłby więc zachęcać go do nauki i wpychać mu książki w ręce, mógł opowiadać mu o niestworzonych rzeczach i zachęcać do odwiedzenia go na treningu, a mimo to Lars nie odmówiłby mu żadnego spotkania. I to właśnie tym od jakiegoś czasu pokazywał mu, że naprawdę mu na nim zależało; nie musiał przecież używać żadnych słów, aby Zach mógł mieć świadomość, że mógł na niego liczyć. Więc nawet gdyby ktoś naprawdę chciał mu go ukraść, to Hawthorn z pewnością nie dałby się porwać; nie sądził przecież, żeby w bliskiej przyszłości mógł trafić na lepsze towarzystwo niż to, które oferował mu Rhee. Dlatego lekko poklepał go po klatce piersiowej, uśmiechając się przy tym wyjątkowo ciepło; chcąc udowodnić mu, że Zach nie musiał się tym przejmować. Choć im dłużej o tym myślał, tym bardziej chciał zobaczyć, jak zdeterminowany potrafiłby być krukon; co zrobiłby, gdyby ktoś próbował zbliżyć się do młodszego, chcąc mu go odebrać? — Też złamałeś mu różdżkę? A może rzuciłeś na niego jakiś urok? Wierzę, że byłeś kreatywny — zaśmiał się, bo przecież wiedział, że Rhee potrafił walczyć o swoje. Jednocześnie jednak wiedział, że starszy nie posunąłby się do wszystkiego; ale miał przecież Larsa, który w gruncie rzeczy nie wiedział wiele o moralności. — Oczywiście. Strasznie odważny jesteś. Może tiara przydziału się pomyliła, co? — parsknął, przymrużając oczy. W rzeczywistości nie obchodziły go jednak te stereotypowe cechy poszczególnych domów, podobnie jak i nie widziałby Zachariusa w innych barwach. Widząc w nim prawdziwego, porządnego i uczynnego studenta, Lars przewrócił oczami, chętnie jednak podając mu dłoń; był ciekaw, co właściwie Rhee mógł wywróżyć mu z tych wszystkich linii. Sam wbił więc wzrok w buzię chłopca, zgrywając wielce poruszonego jego słowami. Usłyszawszy, że obleje kolejny test z transmutacji, Hawthorn nabrał powietrza w płuca, jakby ta wizja mocno go przeraziła. — Nawet sobie ze mnie nie żartuj. Uczyłem się wczoraj cały dzień — westchnął dramatycznie, choć do książek nawet nie zajrzał, tym razem po prostu wierząc w swoje umiejętności. I dopiero po chwili parsknął, próbując jednak powstrzymać szeroki uśmiech, który cisnął mu się na twarz. — Och, naprawdę? Widzisz tam może, kto będzie towarzyszył mi podczas tych intensywnych doznań? — zapytał, tym razem podążając wzrokiem za jego palcem, zatrzymując spojrzenie na jednym punkcie, by unieść je dopiero po dłuższej chwili. I na wspomnienie snów Zacha, uśmiechnął się ledwo widocznie; może wszystkie te senne marzenia chłopca miały pozostać jego wielką tajemnicą? Tajemnicą nie było jednak dla niego to, że dobrze się przy sobie czuli, chcąc spędzać ze sobą jeszcze więcej czasu; ich randka, choć zachowana w czysto przyjacielskich stosunkach, była jednak czymś, czego Lars naprawdę nie mógłby odmówić. — Myślę, że jeden ci wystarczy — zasugerował, od razu wskazując na siebie; jakby Zach nie musiał szukać nikogo innego, wszystko czego chciał, mając na miejscu, zupełnie na wyciągnięcie ręki. — Więc skup się na tym, co już masz — dodał. A przecież miał jego. Lars nie potrafił niczego mu odmówić, ciągle biorąc od niego więcej; całując go dość zachłannie, jakby gdzieś podświadomie obawiał się, że kiedyś się to skończy, dotykając go dość stanowczo, wiedząc o nim tyle, by robić to jak najbardziej skutecznie. Nie skupiając się więc na swoich niespokojnym oddechu i cichych westchnieniach, Hawthorn starał się wyłapać te wypadające z ust starszego chłopca; i wydawało mu się, że doprowadzało go to do jeszcze większego szaleństwa. Skupienie się na czymkolwiek innym, co nie było krukonem, nagle stało się więc niemożliwe; podobnie jak i wstrzymywanie się z pewnymi reakcjami i słowami. W tej chwili Lars nie mógł więc znieść szerokiego uśmiechu i wzroku studenta; przez co westchnął nieco głośniej, zarówno przez zachowanie Zacha, jak i przez natłok własnych odczuć. Przyglądając się jego twarzy z bliska, młodszy nie potrafił zapanować nad rozbieganym i połyskującym spojrzeniem. Nie, jeśli wkrótce wyczuł zwalniające ruchy jego dłoni i nie, jeśli do jego uszu dotarły słowa, przez które na moment oparł swoje czoło na tym jego; nie potrafiąc myśleć. Zacharius wiedział jak momentalnie doprowadzić go do tego stanu, gdy Lars zaczynał desperacko potrzebować jego dotyku i zdecydowanych działań, dlatego gdy wszystkie te urwane oddechy się nasiliły, Hawthorn uniósł lekko głowę. — Zamknij się, Rhee — wymamrotał, bo jak na osobę poszukującą przelotnych wrażeń, student zapewniał mu ich wyjątkowo wiele. — Nie tylko ja jestem zaborczy — przypomniał mu, pozwalając mu na chwycenie swojej dłoni i wyswobodzenie spomiędzy swoich palców krawatu. I choć kiedyś zdziwiłoby go to, jak pewny siebie potrafił być Zacharius, gdy dochodziło pomiędzy nimi do jakichkolwiek zbliżeń, tak teraz widok jego rozbawionego uśmiechu i ułożenie jego dłoni nie było dla niego wielkim zaskoczeniem; a mimo to sprawiły, że fala ciepła buchnęła w jego ciało. Zach wiedział więc, co z nim robić, żeby myśli Larsa zamieniły się w chaos. Jednocześnie odczuwał zbyt wiele, jak i zbyt mało; jednocześnie skupiał się na własnych doznaniach, jak i na tych, których chciał dostarczyć starszemu. Przyciskając więc palce w miejscu, w którym Rhee ulokował jego dłoń, student z wolna powędrował nimi w górę, nawet na moment nie odrywając ich od materiału jego spodni. — Zawsze jesteś z siebie tak dumny, kiedy to robisz — zauważył cicho; kiedy doprowadzasz mnie do takiego stanu. I zaraz po tym oparł dłoń na podbrzuszu chłopca, wsuwając zaledwie opuszki palców za materiał, dotykając go całkiem subtelnie; chcąc przekonać się, czy Zacharius był równie zdesperowany co on.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
Lars, w przeciwieństwie do Zachariusa, nie mówił o swojej rodzinie zbyt dużo i zbyt często. Raczej dawkował mu informacje, dzieląc się nimi, kiedy uważał to za stosowne. Rhee nigdy na niego nie naciskał. Przywykł do tego, że nie mówił wszystkiego, jak leci; ba, krukon nawet go o to nie wypytywał. Nie był głupi i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że każda sytuacja rodzinna była inna. Widać było, że nie byli ze sobą zżyci i że Larsowi, lepiej było w pojedynkę. Jasne, Zach tysiąc razy zastanawiał się, czy stało się coś złego czy po prostu się nie dogadywali. Myślał o tym, czy Hawthorn popełnił jakiś błąd, za który musiał teraz odpowiadać, czy coś z jego rodziną było nie tak, przez co tak mocno się od nich odcinał. Za każdym razem, gdy starszy wyjeżdżał na święta do domu, dzień wcześniej odwiedzał Larsa, aby upewnić się, że ten jak zwykle, będzie spędzał czas w zamku. Kilka razy nawet myślał o tym, żeby zaprosić go do siebie, ale wiedział, że to mogłoby być za dużo. Poza tym, ślizgon nie wydawał się być osobą, która chętnie spędzałaby Boże Narodzenie w rodzinnym gronie, dlatego zwykł go zostawiać w spokoju. Nie zmieniało to jednak faktu, że za każdym razem, gdy dobrowolnie wspominał o kimś, kto dzielił z nim to samo nazwisko, Zach automatycznie zamieniał się w słuch. Zwykle były to mało znaczące fakty z jego życia i każdy normalny człowiek pomyślałby, że to nic specjalnego. Rhee za to, na wspomnienie o babci, utkwił w nim zainteresowane spojrzenie; na jego język nasunęło się wiele pytań, ale ostatecznie po prostu uśmiechnął się delikatnie. Być może któregoś dnia, Lars zdradzi mu znacznie więcej. Zacharius miał taką nadzieję. Chciał, aby młodszy widział w nim potencjał na osobę, której mógłby zwierzać się bez żadnego wahania i niepewności. Przecież poza tym urokliwym dodatkiem w ich znajomości, nadal byli przyjaciółmi, a czy przyjaciele nie pomagają sobie w trudnych chwilach? Liczył więc na to, że po wielu latach tkwienia w tej relacji, żaden z nich nie będzie miał obaw, przed prawdziwą rozmową i wyciągnięciem ręki, kiedy ta druga osoba będzie potrzebowała pilnej pomocy. — Taki mądry chłopiec nie umie grać w szachy, ale potrafi inne, równie przydatne i inteligentne rzeczy — powiedział, nieco go przedrzeźniając. — Nieźle. Moja babcia jedyne, co robiła, to wciskała mi do ust dyniowe paszteciki, żebym tyle nie gadał — westchnął z żalem, jakby szczerze żałował, że nie nauczyła go niczego, czym mógłby się teraz pochwalić. Po chwili uśmiechnął się delikatnie, bo przecież nie był osobą, która mogłaby czuć realne rozgoryczenie z takiego błahego powodu. Jego dziadkowie byli dość zdystansowani; niby tworzyli zgraną rodzinę, ale mieli zasady, których lubili się trzymać. Jego matka zwykła buntować się przeciwko nim, ale wiążąc się z jego ojcem, a potem poznając swoich teściów, sama zdała sobie sprawę, że niektórym wartościom, nie warto było się sprzeciwiać. — Och, w takim razie musisz koniecznie podzielić się ze mną tymi wszystkimi tajnymi technikami — rzucił z entuzjazmem. Nie udawał, nauka była jedną z niewielu rzeczy, która sprawiała mu przyjemność; lubił czuć się mądrzejszy i lubił poczucie, że bezustannie się rozwija. — Mówisz, jakby naprawdę ci to przeszkadzało — zaśmiał się, ostatecznie mrużąc oczy, jakby rzucał mu nieme wyzwanie. — Następnym razem, możemy uczyć się w publicznym miejscu. Tam przynajmniej nie będziesz mógł narzekać, że nauka wychodzi mi słabo — parsknął, wzruszając niewinnie ramionami. Nie ukrywał jednak, że nawet to, mogło być w ich przypadku nieco ryzykowne. Bądź, co bądź, Hawthorn nie był najlepszym towarzyszem do takich rzeczy; nie, jeśli Zach naprawdę nie potrafił skupić się przy nim na czymkolwiek innym. Pomijając już to wszystko; Zacharius naprawdę uwielbiał świadomość, że mogli spędzać ze sobą czas, nie bojąc się, że któreś zacznie się nudzić albo do czegokolwiek zmuszać. Robienie razem różnych rzeczy wychodziło im na tyle naturalnie, że z czasem stało się to normalne. Te wszystkie spotkania, nawet w godzinach dziennych, były na tyle zajmujące i ciekawe, że Rhee nie ukrywał, że bardzo mu na tym zależało. — To tajemnica. Słuch o tym czarodzieju już dawno zaginął — powiedział poważnie, jakby naprawdę był w stanie pozbyć się jakiegoś wrednego gościa, który zaszedł mu za skórę. Wsłuchując się w jego śmiech, krukon dość prędko sam rozciągnął usta w szerokim uśmiechu; zaskakujące, jak wiele przyjemności mu to sprawiało. — Człowiek zmienia się na przestrzeni lat. Może siedem lat temu nie byłem taki odważny, jak jestem teraz? — mruknął w namyśle, stukając się palcem wskazującym w brodę. Prędko jednak machnął lekceważąco dłonią; to, jaki był i czy pasował do domu, w którym się znajdował, nie robiło na nim większego wrażenia. Ważne, żeby być sobą, prawda? A dom to tylko dodatek, który miał pomóc przejść przez cały ten etap związany z nauką. — Och, nie, to może zacznij uczyć się na poprawkę? — rzucił, będąc równie przejęty, co ślizgon. Słysząc jego pytanie, Zach uśmiechnął się krzywo. — Myślę, że to ten uczeń z Gryffindoru, który gapi się na ciebie, jak szlajasz się po korytarzu — parsknął, obserwując go z uwagą. Na wspomnienie o tym, że nie potrzebuje nikogo więcej, ponownie się roześmiał, nawet nie zamierzając temu zaprzeczać. Jedyne randki, na które miał ochotę chodzić, to były te z Larsem, więc mógł się z nim drażnić, ile chciał, wiedząc, że nawet nie spojrzy na nikogo innego. Bo kto inny, mógłby wyciągać z niego tak intensywne uczucia, jak Hawthorn? Kto mógłby doprowadzić go niemal na skraj szaleństwa, tak subtelnym dotykiem? Zacharius czuł się jak w cholernym amoku, jakby niczego nie potrzebował tak bardzo, jak młodszego chłopca. Wzdychając nieco nerwowo, Rhee spojrzał na jego usta, czując narastają ekscytację; czy jego zachowanie nie było potwierdzeniem samym w sobie, że naprawdę go lubił? — Prawda boli, huh? — rzucił, odchylając nieznacznie głowę, żeby ponownie uśmiechnąć się w charakterystyczny dla siebie sposób. — Podobnie jak świadomość, że być może jestem jedyną osobą, która może wyciągnąć z ciebie tak wiele — dodał półszeptem, muskając jego wargę palcami, zanim wysunął nieznacznie swoją drugą dłoń, aby chwycić za materiał od jego spodni i bielizny, żeby odsunąć je niżej. Dopiero wyczuwając stanowczy dotyk młodszego, jak i jego dłoń przesuwającą się w górę, Zach przełknął ślinę nieco nerwowo. — Być może mam powód do dumy — wymamrotał, przymykając nieznacznie oczy, gdy opuszki palców Larsa, musnęły jego skórę. I nic nie denerwowało go tak bardzo, jak właśnie ten delikatny dotyk; zupełnie tak, jakby palce Hawthorna paliły. Zach zacisnął zęby na dolnej wardze, zaraz wzdychając głośniej, czując jak ciepło uderza w niego coraz bardziej. — Mścisz się? — westchnął, rozchylając powieki, żeby na niego spojrzeć. Sam przysunął się jeszcze bardziej do bioder młodszego, nadal muskając palcami każdy element jego ciała i odkrytą skórę, na którą opuścił spojrzenie, czując jak szybko bije jego serce. Ciągle było mu mało; ciągle potrzebował czegoś więcej. Zarówno dla niego, jak i dla siebie. Być może sam już tracił kontrolę nad tym, czego chciał i czy było to jakkolwiek odpowiednie. Jedyne, czego był teraz pewien bardziej niż czegokolwiek innego, to tego, że miał ogromną obsesję na punkcie Larsa. I wszystkiego tego, co mógł od niego otrzymać.
Lars już od dawna żył tak, jakby jego rodzina wcale nie istniała; na wspomnienie o ojcu czy braciach po prostu wzruszał ramionami, o swojej matce z kolei nigdy nie wspominając. Wracając do domu na wakacje, ślizgon starał się ograniczać kontakt z resztą swoich bliskich, jakby sam był wyłącznie cieniem, który snuł się po rodzinnej rezydencji. Każde święta spędzał więc w Hogwarcie, wiedząc, że tak po prostu było lepiej; dla niego samego, jak i dla jego ojca, który nawet na niego nie patrzył, gdy dawno temu zasiadali przy jednym stole w Boże Narodzenie. Choinka, ten magiczny czas, czy uroczyste kolacje nie miały więc dla niego wyjątkowego znaczenia, a mimo to ciepło się uśmiechał, gdy Zacharius odwiedzał go przed wyjazdem do domu w tym szczególnym okresie. I może odwiecznie narzekał na całą ideę świąt, która miała wzbudzać w innych pozytywne emocje, ale zawsze zastanawiał się, jak właściwie wyglądało to wszystko w normalnych domach; choć nigdy nie zależało mu szczególnie mocno na tym, aby samemu się o tym przekonać. Wspomnienie o babci było więc dość nietypowe, a jednak Lars podzielił się z nim tą informacją dość automatycznie, nie myśląc o tym, czy powinien, jeśli nigdy tego nie robił, czy wręcz przeciwnie. Bo przecież wiedział, że przy nim mógł mówić wszystko to, na co tylko miał ochotę. W dodatku mając pewność, że Rhee nie wykorzysta jego słów przeciwko niemu; że nie będzie oceniał go przez pryzmat pokręconej rodziny. — Naprawdę? Co takiego potrafi? Poza tym, że dobrze radzi sobie w powietrzu i potrafi szybko biegać, kiedy musi uciekać przed nauczycielami pilnującymi korytarzy w nocy — zaśmiał się, wiedząc jednak, że krukon mógł jeszcze czymś go zaskoczyć. — Może też powinienem zacząć stosować tę technikę, kiedy zaczynasz gadać jak nakręcony — westchnął, choć nigdy mu to nie przeszkadzało; mógłby słuchać go godzinami, przez cały ten czas nie odrywając od niego zainteresowanego spojrzenia. W gruncie rzeczy nie robił więc nic, żeby uciszyć go choćby na moment; może w pewnych wyjątkach, gdy akurat ich rozmowy prędko się ucinały, a oni zajmowali się równie interesującymi aktywnościami. Ich dyskusje bywały jednak nie tylko zajmujące, ale też naprawdę kształcące, jeśli oboje podchodzili do życia na różne sposoby. Mogli wiele się od siebie nauczyć, przez co Hawthorn pokiwał łbem; bo czy istniała druga osoba, z którą tak chętnie podzieliłby się swoją wiedzą? — Jesteś pewien? — parsknął, gdy Zacharius wspomniał o nauce w miejscu publicznym; wyobrażając sobie, jak właściwie mogło potoczyć się wtedy ich spotkanie zorganizowane wyłącznie w celach edukacyjnych, Lars jedynie szerzej się uśmiechnął. — Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek potrafił skupić się na książkach, jeśli akurat byłem gdzieś niedaleko — stwierdził zupełnie nieskromnie, stukając palcem wskazującym w brodę, jakby naprawdę próbował przypomnieć sobie choć jedną sytuację, podczas której Rhee nie rozpraszał się w jego towarzystwie; szczególnie jeśli Hawthorn robił wszystko, żeby móc zwrócić na siebie jego uwagę. — Spójrz mi w oczy i powiedz, że uczenie się w miejscu publicznym cokolwiek by zmieniło — rzucił, wskazując na swoje ślepia; był przecież pewien, że mógł bezproblemowo wyczuć każde jego kłamstwo i był niemal pewien, że w tym wypadku miał rację. Choć dla własnej satysfakcji był w stanie to sprawdzić, jak na złość wyciągając go do szkolnej biblioteki w dzień, przy wszystkich tych uczniach i studentach, nieustannie go zaczepiając, byle to na nim Zacharius finalnie się skupił. — Czyli nie warto zachodzić ci za skórę. Zapamiętam — mruknął, zgrywając wielce poważnego, nawet jeśli sam nie zamierzał tego robić; był przecież jego przyjacielem, a do tego nie planował robić nic, co rzeczywiście mogłoby rozzłościć krukona. Poza tym, że bywał naturalnie irytujący, nie chciał przecież w żaden sposób mu zaszkodzić. Parskając więc krótko na wspomnienie o odwadze, Lars chętnie się uśmiechnął, zastanawiając się, jaki właściwie był Zacharius w czasach dzieciństwa; jak zachowywał się, gdy pierwszy raz przekroczył próg Hogwartu i co właściwie zmieniło się na przestrzeni tych paru lat. — Mógłbyś pomóc mi w tej nauce — zasugerował śmiało, choć transmutacja była jednym z jego ulubionych przedmiotów; nie potrzebował więc pomocy, a mimo to nie odrywał zachęcającego spojrzenia od starszego, bo przecież nauka w jego towarzystwie zawsze była niezwykle ciekawa. — Który? Wątpię, żeby tylko jeden się gapił — rzucił, jakby naprawdę interesował się tym, kto i kiedy wodził za nim spojrzeniem, gdy akurat pędził przez szkolne korytarze, najczęściej w stronę Zachariusa. Inni uczniowie byli mu jednak zupełnie obojętni; bo żaden z nich nie fascynował go równie mocno, co Rhee. Żaden z nich nie potrafił wpłynąć na niego tak znacząco. Hawthorn nie oglądał się więc za innymi uczniami, gdy wszystko, czego mógł chcieć, miał tuż obok siebie. Na wyciągnięcie dłoni, którą chętnie wędrował po jego ciele, potrzebując znacznie więcej, niż kilku przyjemnych dla ucha westchnień. Wpatrując się w jego uśmiech, wkrótce przenosząc wzrok na jego ślepia, Hawthorn lekko zadrżał; wiedział przecież, że to, o czym mówił krukon, przekładało się na rzeczywistość. Cmoknął opuszki jego palców, gdy tylko wyczuł je na swoich ustach, zaraz po tym zwilżając wargi, próbując uparcie skupić się na twarzy chłopca, a nie na tym, że Zach zsunął jeszcze niżej kolejne części jego odzieży. — To prawda. Jesteś naprawdę wyjątkowy — zauważył cicho, nie zaprzestając swoich wędrówek dłonią. — Ale czasem strasznie dużo mówisz — rzucił przekornie, nadal przyglądając się jego twarzy, gubiąc się już we wszystkim; we własnych emocjach i całej gamie odczuć. Muskając jego skórę palcami, Lars nieco się zniżył, ostrożnie przykładając usta do jego odsłoniętej klatki piersiowej; robiąc to zupełnie delikatnie, niemal niewyczuwalnie. — Sam nie wiem. Mszczę się? — zapytał, wypuszczając ciepłe powietrze na jego skórę, przesuwając kolano między jego nogami nieco wyżej, przez cały ten czas zahaczając opuszkami palców o jego podbrzusze, okazjonalnie wsuwając je dalej, nadal jednak na tyle łagodnie, by całym tym subtelnym dotykiem doprowadzić go do jeszcze większego szaleństwa. — Może chcę po prostu zobaczyć, ile sam mogę z ciebie wyciągnąć? — rzucił cicho, nadal się nad nim nachylając. — Może też chcę mieć kolejny powód do dumy? — mruknął, tym razem wciskając dłoń pod materiał jego spodni, żeby gładko przesunąć nią po biodrze starszego i nieco mocniej zacisnąć na nim palce.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
Rodzina w przypadku Zachariusa, mimo wszystko grała dość ważną rolę. W końcu byli tylko we trójkę; on, jego ojciec i matka. I przez bardzo długi czas, mogli liczyć tylko na siebie, bo reszta krewnych, kręciła nosem na życie, które zdecydowali się wieść w swoim własnym gronie. Jego dziadkowie zawsze narzekali na wybory, które podejmowali — ojciec porzucił cały swój dobytek na drugim końcu świata dla kobiety, która w dodatku okazała się czarownicą. Matka zakochała się w mugolu, zamiast znaleźć sobie kogoś „równego”. Zawsze robili to, czego stanowczo im zabraniano. Dlatego musieli radzić sobie sami, zanim obie strony zorientowały się, że nie było to coś, na co mogliby mieć jakikolwiek wpływ. Zach bardzo ich cenił, szczególnie dlatego, że w tym burzliwym okresie dojrzewania, gdy nie potrafił znaleźć swojej tożsamości i przynależności, bardzo mu pomogli. Dlatego też nigdy nie wyobrażał sobie życia bez któregoś z nich; zawsze chcieli dla niego dobrze, zawsze też stali po jego stronie. Nic więc dziwnego, że krukon myślał, że to wszystko będzie trwało w nieskończoność. Bo dlaczego mieliby nagle zmienić swoje podejście do życia i przestrzegać jakichś sztywnych, niezadowalających ram? Przecież sami od zawsze od nich uciekali. Rhee, póki co, wierzył w to, że nic się nie zmieni i że jego relacja z rodzicami nadal pozostanie tak dobra, jak do tej pory. — Może z czasem sam się przekonasz — powiedział z rozbawieniem, mrużąc przy tym oczy, jakby miał w zanadrzu jeszcze wiele interesujących niespodzianek. A choć w rzeczywistości nie był do końca pewien, czy był aż tak ciekawą osobą, to miał nadzieję, że w przyszłości znajdzie się jeszcze coś, czym będzie potrafił go zaskoczyć. — Potrafię, na przykład, powiedzieć słowo miotła w ośmiu językach. Jestem też dobry w jedzeniu naprawdę kwaśnych rzeczy. Powinieneś kiedyś zobaczyć na własne oczy, jak łatwo potrafię znieść takie intensywne smaki — rzucił z dumą przedszkolaka; nie wiedział, czy było to coś, czym mógł się chwalić, ale lubił mówić o swoich talentach. Nawet, jeśli te, nie były tak imponujące, jak zakładał. — Zanudziłbyś się na śmierć, jakbym się nie odzywał — westchnął, kręcąc głową z politowaniem, bo nie wierzył, aby jego gadanie naprawdę mogłoby mu przeszkadzać. Lars prawdopodobnie wiedział, na co się pisze, kiedy zaczął się z nim spotykać. Poza tym ich rozmowy nigdy nie należały od tych płytkich lub nudnych; bez względu na to, o czym rozmawiali, czy co aktualnie sobie opowiadali, zawsze podchodzili do tego z odpowiednim dystansem. Dlatego też, Zacharius tak bardzo polubił zwierzanie się młodszemu ze wszystkich swoim zmartwień czy pomysłów. Z góry zakładał, że ten będzie miał na to inne spojrzenie, więc może doda coś, co nieco otworzy oczy starszemu. Nauka w miejscu publicznym, wydawała mu się najrozsądniejszym pomysłem, jeśli rzeczywiście miało mieć to jakiś pożyteczny skutek. Zacharius był bowiem święcie przekonany, że jedynie w gronie innych uczniów czy nauczycieli, skupi się na nauce na tyle, aby realnie coś zapamiętać. Być może nie doceniał Hawthorna tak bardzo, skoro wierzył, że ten chociaż zachowa pozory. Słysząc jego słowa i przyglądając się ekspresyjnej mimice, Rhee parsknął z niedowierzaniem; czego on się właściwie spodziewał? — Dziwisz się? Nigdy nie zachowujesz się tak, jakbyś miał prawdziwą ochotę na naukę — zaśmiał się swobodnie, zaraz jednak szturchając go delikatnie w rękę. Mimo to, zgodnie z jego słowami, spojrzał mu twardo w oczy; zupełnie tak, jakby uparcie wierzył w to, że siedzenie w książkach w publicznym miejscu, naprawdę cokolwiek by zmieniło. — Tak, zmieniłoby. Nie sądzę, że byłbyś aż do tego stopnia szalony, żeby próbować czegokolwiek nieodpowiedniego, gdy wokół kręciłoby się zbyt wiele ludzi — stwierdził, uśmiechając się lekko; obawiał się, że mógł się mylić. I pozostało mu tylko być wdzięcznym, że jeszcze nigdy tego nie praktykowali i nie wpadli w żadne tarapaty. Nie chcąc go jednak dłużej prowokować ani tym bardziej sprawdzać, po prostu machnął lekceważąco dłonią; nauka we dwójkę nigdy nie wychodziła im na dobre. A przynajmniej nie tak, jak powinna. Zacharius pokiwał energicznie głową, choć wrogów nie miał zbyt wiele. Z czego, rzecz jasna, bardzo się cieszył, bo nie był kimś, kto chętnie prowadziłby wojny, próbując postawić na swoim. Nie zależało mu na gonieniu za kimś, żeby coś udowodnić i złość uaktywniała się w nim jedynie wtedy, gdy działo się coś okropnego lub niesprawiedliwego. W takim wypadku, nie zamierzał tego pozostawiać bez żadnej reakcji. Nie zamierzał patrzeć na czyjeś cierpienie, podobnie jak nie zamierzał znosić jakiegoś koszmaru przez osobę, która bez powodu ustawiła go sobie za cel. — Nie sądzę, że przyniosłoby to oczekiwane skutki — zaśmiał się, kręcąc głową; prawdziwą naukę lepiej zostawić im samym. — Wow, Lars. Może spiszę ci listę wszystkich uczniów? — zaproponował uczynnie, wywracając z niedowierzaniem oczami. Zach też zwykle tylko się droczył, bo nikt inny po prostu go nie interesował. Nie dość, że nie miał parcia na związki, czy na to, żeby poszerzać swoje znajomości, to jeszcze jego relacja ze ślizgonem, naturalnie mu wystarczała. Słysząc jego słowa, Zacharius jeszcze raz uśmiechnął się delikatnie; lubił słyszeć, że jest wyjątkowy. A już szczególnie w momentach takich, jak ten. Dopiero wtedy zagryzł nieco nerwowo wargę, nie odrywając skupionego spojrzenia od jego oczu. Czy zdarzało mu się dużo mówić? Owszem. Wtedy, gdy się denerwował, gdy był nakręcony, gdy miał w sobie zbyt wiele emocji, których nie umiał przełożyć w inny sposób. Dlatego być może teraz zamilkł, drżąc, ilekroć palce młodszego, stykały się z jego skórą; jakby nie mógł się do tego przyzwyczaić. Wyczuwając subtelny pocałunek na klatce piersiowej, Zach westchnął niespokojnie — Lars robił to za każdym razem, gdy chciał go doprowadzić do szału. Robił wszystko wolno i delikatnie, jakby próbował sprawdzić cierpliwość starszego. Chłopak poruszył się niespokojnie, samemu nie wiedząc już, gdzie podziać dłonie lub gdzie patrzeć, bo wszystko wydawało mu się teraz za mocne, za intensywne. Słysząc jego przyciszony głos i wyczuwając dotyk, który sprawiał, że jego ciało płonęło, Zacharius niemal tracił zmysły. W momencie, w którym Hawthorn przestał się nim bawić, Rhee wstrzymał powietrze, nieco naiwnie zaciskając palce na jego ramieniu. — Lars — wymamrotał tylko, jakby z nagła zaczęło brakować mu słów, co mogło wyglądać całkiem zabawnie, jak na takiego gadułę.
Rodzina Larsa była z kolei ogromna; wszystkie te przemądrzałe ciotki, które zawsze patrzyły na niego z góry, gdy ojciec pogardliwie mu się przyglądał, wujkowie będący wyśnionymi wychowankami domu Salazara Slytherina, kuzynki i nawet rodzeństwo, z którym nigdy nie było mu po drodze. I nawet gdyby naprawdę tego chciał, student nie potrafiłby wskazać nawet dwóch osób, które traktowały go jak normalnego Hawthorna; a nie jak jakieś przeklęte dziecko, które odebrało życie swojej matce, przy okazji odziedziczając po niej zbyt wiele drażniących cech. Lars nie mógłby więc powiedzieć, że jakkolwiek mu na nich zależało; i nie było to wyłącznie widzimisię zbuntowanego nastolatka, który nie potrafił odnaleźć się w tym szczególnym gronie. Nie czuł więc żadnego przywiązania względem swojej rodziny, już od wielu lat się od nich odcinając; dość okazjonalnie i niechętnie wypytując osoby trzecie, jak właściwie radzili sobie jego bracia, nieco mniej okazjonalnie odwiedzając swoją babkę, która jako jedyna traktowała go dość ludzko. Nie potrafił więc mówić o miłości, bezpieczeństwie, czy nawet zaufaniu w swoim rodzinnym domu, nie potrafił też zrozumieć tych rodów, w których wszyscy wzajemnie o siebie dbali. Nie potrafił przywiązywać się tak mocno, jak inni i nie potrafił utrzymywać długotrwałych kontaktów ze swoimi rówieśnikami; więc czemu już od dłuższego czasu powracał spojrzeniem do Zachariusa za każdym razem, gdy ten przechodził obok? Dlaczego posyłał mu tak wiele uśmiechów, których nie widział nikt inny? — No, no, Rhee, to naprawdę imponujące — przyznał, nie powstrzymując nawet melodyjnego śmiechu. — Powinniśmy się zmierzyć — zasugerował nagle, spoglądając na niego z jeszcze większym zaangażowaniem; bo przecież Lars lubił rywalizację. Kochał, gdy jego umysł pracował na najwyższych obrotach, a on sam musiał mocno kombinować, żeby osiągnąć wymarzony sukces; i choć zawsze konkurował z innymi dla własnej satysfakcji, tak wiedział, że w ich przypadku byłaby to jedynie dość głupia zabawa, która nie zraniłaby żadnego z nich. — Co prawda, nie potrafię powiedzieć tego słowa nawet w trzech językach, ale też dobrze radzę sobie z intensywnymi smakami. Próbowałeś kiedyś karaluchów w syropie? To dopiero zaskakujące połączenie, pewnie ścięłoby cię z nóg — rzucił z przekonaniem, chcąc jedynie, żeby Zacharius podjął się wyzwania. Bo przecież nadal byli młodzi i mogli robić wszystko to, na co mieli ochotę, być może później uśmiechając się dość sztucznie, gdyby przypadkowo narobili sobie problemów; ale czy problemy nie były częścią życia każdego człowieka? — Albo rzuciłbym się na pożarcie smokom, bo nie mógłbym znieść tej nudy i ciszy — przyznał poważnie, kiwając głową, żeby utwierdzić go w tym przekonaniu. I choć jego słowa były mocno wyolbrzymione, to mimo wszystko nie były w pełni fałszywe; bo każde spotkanie i rozmowa ze starszym chłopcem, były interesujące i to na tyle, aby zawsze było mu mało. Inni nie potrafili więc zainteresować go równie mocno co Rhee; wyobrażając więc sobie każdy przeciętny dzień bez jego towarzystwa, Lars mógł dostrzec, jak nużąca stałaby się jego codzienność. O czym w przyszłości miał się przecież przekonać; co więcej, uświadamiając sobie, że wcale się nie mylił. Bo nagła utrata przyjaciela nie była łatwa; tym bardziej dla osoby, która w zasadzie nie posiadała zbyt wiele osób, które można byłoby nazwać tymi bliskimi. — To naprawdę żałosne oskarżenia. Po prostu wiem, że nauka może czasem poczekać — westchnął dramatycznie, choć nie mógł zaprzeczyć; mimo wszystko nie spędzał dni i nocy nad książkami, byleby zyskać dodatkową wiedzę. Uczył się tego, co w danej chwili mogło mu się przy dać, a do tego starał się zyskiwać doświadczenie w praktyczny sposób; i co więcej, miał wielkie szczęście, jeśli zazwyczaj mu się to udawało. Więc zaraz sam trącił go w ramię i lekko zmrużył oczy, jakby znów rzucał mu wyzwanie. — Chyba będziemy musieli się przekonać — zaśmiał się, bo obecność innych rzadko kiedy w czymkolwiek mu przeszkadzała; nie interesowały go ich natrętne spojrzenia, czy szepty za plecami. Dopóki wszystkie te osoby nie mogły realnie mu zaszkodzić, Hawthorn nie zamierzał zaprzątać sobie nimi głowy. I wiedział też, że nauka we dwójkę rzeczywiście nie była ich mocną stroną; dlatego dla dobra ogółu powinni jednak robić to osobno. Przynajmniej wtedy książki nie lądowałyby na ziemi, a oni sami nie rozpraszaliby się w ułamkach sekund. Mógł więc spodziewać się, jakie byłyby skutki ich spotkania zorganizowanego w tym szczególnym celu. — Tylko jeśli wpiszesz siebie na pierwsze miejsce — odparł zachęcająco. Bo jedynie to go interesowało. Nie zależało mu na tym, aby inni uczniowie wodzili za nim wzrokiem, nieśmiało zaczepiając go na szkolnych korytarzach; sam nie oglądał się też za wszystkimi tymi studentkami, z którymi chcieli zapoznać go znajomi. Nie był zachłanny do tego stopnia, by wykorzystywać wszystkich dookoła siebie; bo od dłuższego czasu wystarczał mu jedynie Zach. I nawet gdy szalał przez natłok wszystkich tych emocji, tak nadal dokładnie badał każdy skrawek ciała młodszego chłopca; i zdołał poznać go na tyle dobrze, by wiedzieć, jak to na niego oddziaływało. Lars nie byłby więc sobą, gdyby nie uniósł spojrzenia, wyczuwając pod sobą choćby ten najmniejszy ruch, wyłapując też każde to westchnienie krukona. Zerkając przelotnie na palce, które Rhee zacisnął na jego ramieniu, Hawthorn przechylił lekko głowę, przenosząc jedną z dłoni na tę jego; dość swobodnie odrywając ją od swojej skóry, zaraz po tym oplatając palcami nadgarstek Zachariusa, by wraz z oparciem ich dłoni na kanapie tuż obok jego głowy, na moment go unieruchomić. — Mhm? Coś nie tak, Zach? — zapytał ciszej, nie spuszczając pociemniałego spojrzenia z buzi chłopca. I gdy tylko oderwał drugą dłoń od jego biodra, chcąc jak najszybciej rozprawić się z guzikiem i zamkiem od jego spodni, całkiem stanowczo zsuwając materiał jeszcze niżej, rozluźnił też palce, które zaciskał na nadgarstku studenta, bez pośpiechu sunąc nimi w górę, finalnie splatając je z tymi Zachariusa; nadal potrzebując go jak najbliżej siebie.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
Gdyby ich relacja byłaby mniej niepoprawna, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Zacharius zadbałby bowiem o to, aby Lars nigdy nie wątpił w definicję rodziny; gdyby mogli nazwać się nieco konkretniej, gdyby ich relacja była bardziej bezpieczna, przyprowadziłby go do swojego domu, odpowiednio go przedstawiając. Wiedział, że gdyby to zrobił, jego rodzice prędko zaakceptowaliby Hawthorna, bez względu na jego złośliwe uwagi czy nieco odmienne podejście do życia. Zauważając, że był ważny dla Zacha, na pewno by go nie odrzucili, a przyjęli jak równego sobie. W końcu państwo Rhee nie mieli tendencji do oceniania ludzi ze względu na ich pochodzenie, krew czy wierzenie. Obserwowali i zwracali uwagę na człowieczeństwo; na to, czy drugiemu człowiekowi nie dzieje się krzywda, której jednak wypadałoby stanąć na drodze. A więc Lars nie musiałby już więcej spędzać świąt w pojedynkę i nie musiałby mierzyć się z pewnymi problemami sam; a choć krukon doskonale zdawał sobie sprawę, że ślizgon jest zaradny i ze wszystkim sobie poradzi, to nadal chciał mu dać to poczucie stabilności. Teraz, gdy spotykali się, nie do końca wiedząc, jak potoczy się ich relacja, Zacharius nie wiedział, czy byłoby to odpowiednie, choć zapewne w ciągu kilku kolejnych lat, kilkukrotnie już przyprowadził do rodzinnego domu swojego kumpla. Rzecz jasna, nazywał go swoim najlepszym przyjacielem, próbując ukryć niepokojący uśmiech, który pojawiał się na jego ustach, ilekroć to mówił. A skoro byli tylko studentami, nikt nie przyglądał im się podejrzliwie; w końcu nadal byli młodzi i może nieco nierozsądni, więc ich tajemnice, nadal pozostawały ich prywatnymi sekretami. W tym więc momencie, Zach mógł tylko żałować, że nie byli jeszcze bliżej; może wtedy mógłby pokazać mu, że posiadanie rodziny i ufanie jej, jest całkiem przyjemne. — Chcesz się zmierzyć? — powtórzył za nim, oscylując spojrzeniem wokół jego twarzy; uśmiechał się przy tym niewinnie, jakby z walką, nie miał nic wspólnego. — Masz ochotę na rywalizację? Ze mną? Wiesz, że ci nie odmówię — westchnął, bo lubił konkursy. Szczególnie takie, które odbywały się tylko między nimi, gdzie Zacharius mógł popisać się swoimi umiejętnościami i udowodnić mu znacznie więcej. Niezależnie od tego, o co się zakładali lub w czym mieli się mierzyć, Rhee był w stanie podjąć się tego wyzwania. Hawthorn mógł to odczytać już w jego oczach, które błyszczały z niesamowitą ekscytacją. — To brzmi okropnie, ale jak trzeba to zjem wszystko — stwierdził, wzruszając ramionami, jakby zjedzenie każdego robaka na świecie, było pestką. A prawda była taka, że Zacharius w przypływie odwagi, był w stanie zrobić naprawdę wiele, dopiero potem zastanawiając się nad konsekwencjami swojego zachowania. Czasami jego spontaniczności naprawdę nie dało się kontrolować; dlatego też tak chętnie zgadzał się na wszystko, co oferował mu młodszy. Jakby obawiał się, że pozostając biernym zbyt długo, straci okazję na dobrą zabawę, rozwój albo miłe wspomnienia. — Woah, musisz być bardzo zdesperowany albo zakochany — powiedział teatralnie, przykładając dłoń do klatki piersiowej, jakby był cholernie poruszony jego słowami. Jakby wcale się ze sobą nie droczyli, mówiąc o tym, jak ważny był dla nich ich kontakt. A mimo tego, jak silna była ich relacja teraz, najwidoczniej nie przetrwała próby czasu. Siedem lat bycia w kompletnej rozłące, sprawiła, że na chwilę zapomnieli o tym, jak dobrze potrafili się ze sobą komunikować. Pozostało mieć jedynie nadzieję, że we właściwym momencie, o wszystkim sobie przypomną. Na jego słowa, Rhee zaczął się po prostu śmiać, bo wcale go nie winił, choć podejście do nauki miał nieco odmienne. Zach potrafił całkiem umiejętnie zarządzać swoim czasem, dlatego idąc na te wszystkie spotkania z Larsem, zwykle miał wszystko za sobą. Prace domowe uzupełnione, notatki ogarnięte, a wiedza względnie przyswojona (choć często liczył tylko na spryt); wiedział, że po wszystkich tych spotkaniach z młodszym, nie byłby w stanie po prostu usiąść do nauki i stuprocentowo się na tym skupić. Dlatego starał się być dobrze zorganizowanym, aby niczego sobie nie odmawiać i jeszcze na tym nie ucierpieć. — Wiesz co jest dla mnie niesamowite? To jak czasem potrafisz być wygadany, jeśli chcesz coś zyskać — powiedział nagle, mrużąc nieco podejrzliwie oczy. — Jestem w stanie prześwietlić twoje gierki na wylot, Lars — stwierdził, klepiąc go delikatnie po ramieniu, jakby mu współczuł. W rzeczywistości podobało mu się to, że ślizgon wiedział, jak powinien z nim rozmawiać. Umiał wciągnąć Zacha w dyskusję, umiał też sprawić, że Rhee naturalnie i szeroko się uśmiechał. A więc nawet teraz, gdy żartowali o nauce we dwójkę, student spoglądał na niego z nieukrywaną fascynacją. — Cóż, wiesz, że jeśli chodzi o wspólne odrabianie lekcji, to nie mam nic przeciwko. Chętnie zobaczę ciebie w roli pilnego ucznia — rzucił, wywracając oczami; ponownie podejmując się kolejnego wyzwania. Co z tego, że lista zaczynała się wydłużać? Ważne, że mieli plany i zadania, których chcieli się wspólnie podejmować. A to wszystko brzmiało jak naprawdę dobra zabawa. — Nie widzę tam nikogo innego poza sobą — mlasnął, słysząc, że to siebie ma wpisać na pierwsze miejsce. Ich dwójką z pewnością nie zaczęła tej nietypowej relacji bez powodu; bo gdyby chcieli, to każdy z nich mógłby zacząć oglądać się za innymi osobami, poszukując tego, czego aktualnie potrzebowali. Nie wybrali też siebie z nudów; dogadywali się, a przy tym odczuwali wszystkie te emocje, których desperacko łaknęli. Zacharius nie potrafił ukryć tego, jak działa na niego Lars i było tak od samego początku. Już od pierwszego ich zbliżenia, Rhee nie potrafił zapanować nad nieco nerwowym oddechem czy drżącymi rękami, które próbowały przyciągnąć go do siebie. Hawthorn miał w sobie coś, co sprawiało, że Zach robił się zdenerwowany i podekscytowany jednocześnie. Lubił to, jak szybko biło mu przy nim serce i jak dobrze się rozumieli. Dlatego nie potrzebował nikogo innego; Lars był wszystkim, czego Zacharius potrzebował. Nigdy też nie ukrywał tego, że dzięki niemu, nie szukał czegoś więcej. Nie chciał ograniczającego go wówczas związku ani problemu. Miał ślizgona, którego mógł nazwać zarówno swoim przyjacielem, jak i swego rodzaju adrenaliną, której też przecież (pewnie jak każdy) potrzebował. Przyglądając się młodszemu z narastającym roztargnieniem, Zach nie wyczuł nawet, kiedy Lars oderwał jego dłoń od swojej skóry, opierając ją obok jego głowy. Wzdychając cicho, Rhee miał wrażenie, że zaczyna głupieć. Zupełnie tak, jakby oddychanie stało się zbyt ciężkie, a normalna komunikacja zbyt męcząca. — Zniszczysz mnie kiedyś — wymamrotał, nadal wpatrując się w jego oczy; i być może to było prawdą? Może prawdziwą katastrofą i falą, która wywróci jego życie do góry nogami, był właśnie Lars? Wyczuwając jak ślizgon splata ich palce razem, Zach zagryzł mocno wargę; gest ten sprawił, że zadrżał, wypuszczając urwany oddech spomiędzy warg. — Ale chyba polubiłem destrukcję — dodał cicho, przesuwając swoją dłoń na jego szczękę, lekko gładząc jego policzek, nim wychylił się, by pocałować go tak mocno, jakby miał to zrobić po raz ostatni.
Lars nigdy nie myślał o tym, co byłoby gdyby. Nie chciał wyobrażać sobie nierealnych sytuacji, w których nigdy nie mógłby się znaleźć i nie marzył o rzeczach, których nie mógł osiągnąć. Nie myślał więc o tym, co wydarzyłoby się, gdyby jego relacja ze starszym chłopcem nieco ewoluowała, a oni sami postawiliby na coś bardziej oficjalnego. I może postępował słusznie? Bo gdyby tylko uświadomił sobie, że Zach mógł zaoferować mu coś więcej niż samego siebie, dając mu też cząstkę normalnej rodziny i pokazując mu, jak przyjemne potrafiło być spędzanie czasu w gronie bliskich osób, to z pewnością by się w tym zatracił. Przyzwyczaiłby się do tego zbyt szybko, a ewentualne rozejście się z nim w różne strony byłoby dla niego znacznie bardziej bolesne. Życie w wiecznej samotności było więc dla Hawthorna prawdziwą lekcją; być może nieco brutalną, ale jednocześnie potrzebną. I przez cały ten czas wydawało mu się, że tak po prostu musi być; że był na to skazany i że nic nie mogło tego zmienić. I jedynym odstępstwem od normy było świadome zbliżanie się do Zachariusa; coraz większe przywiązywanie się do niego i uśmiechanie się na jego widok. Niezależnie od tego, czy w ich sytuacji było to odpowiednie, a nawet rozsądne. Liczyło się przecież to, że oboje czuli się z tym komfortowo, nie zastanawiając się jeszcze nad żadnymi pożegnaniami i zakończeniem ich znajomości, która dość nieświadomie stawała się dla Larsa coraz ważniejsza. — Czemu nie? Kilka pojedynków jeszcze nikomu nie zaszkodziło — rzucił, bo Hawthorn nigdy nie odmawiał sobie rywalizacji; szczególnie jeśli wiedział, jak dobrze mógł bawić się wtedy ze starszym chłopcem. — Możemy zmierzyć się w różnych konkurencjach. Poza jedzeniem obrzydliwych rzeczy powinniśmy też urządzić sobie magiczny pojedynek — dodał z jeszcze większą ekscytacją, bo przecież oboje znali już wiele przydatnych zaklęć, które mogłyby im się wtedy przydać. Poza tym ślizgon był naprawdę ciekawe, co właściwie Zach potrafił. Czy mógłby pokonać go w tym pojedynku? I jakich technik użyłby, żeby to zrobić? Dlatego nie odrywając połyskującego spojrzenia od jego twarzy, Lars czekał na jego odpowiedź, mając szczerą nadzieję, że krukon zgodzi się z jego pomysłem; niezależnie od tego, jakie miałyby być konsekwencje ich zabaw. — No, no, jesteś aż tak zdeterminowany? — zaśmiał się, choć znał go już na tyle dobrze, by wiedzieć, że Rhee rzadko kiedy odmawiał sobie czegoś w jego towarzystwie; co naprawdę mu imponowało. Początkowo wydawało mu się przecież, że Zacharius nie będzie w stanie za nim nadążyć i że mimo wszystko będzie próbował powstrzymywać go przed realizowaniem tych wszystkich, nagłych planów; rzeczywistość okazała się jednak naprawdę zaskakująca. I teraz Lars wiedział już, że krukom był zdolny do wielu rzeczy. Słysząc jego następne słowa, znów parsknął i wzdychając dość dramatycznie, spojrzał na chłopca, jakby ten dokładnie go przejrzał. — Może to jedno i drugie? — zapytał całkiem tajemniczo, jakby chciał zmusić go do myślenia i zastanawiania się, czy młodszy mówił prawdę. Sam jednak nie sądził, że był zakochany i to z jednego powodu; nie mógł od małego przyglądać się stałym wzorcom, dzięki którym zrozumiałby pewne uczucia. Nie spodziewał się więc, że to wszystko, co łączyło go ze starszym, mogło mieć aż tak wielkie znaczenie; może dlatego, że teraz nie musiał jeszcze o tym myśleć, mając go na wyciągnięcie ręki. Co diametralnie zmieniło się nieco później, pokazując mu, że Zach naprawdę był wyjątkowy (może nawet niemożliwy do zastąpienia przez te wszystkie lata) i że przez cały ten czas Lars naprawdę był zdesperowany; albo zupełnie nieświadomie zakochany. — Zawsze jestem wygadany, Rhee — zaśmiał się, jakby wcale nie był świetnym manipulatorem, który wiedział, co mówić i robić, żeby inni ludzie nie podejrzewali, z jaką łatwością nimi sterował, chcąc osiągnąć swoje cele. Tyle że Zacharius był inny; i to z wielu powodów. Po pierwsze, zdołał poznać ślizgona naprawdę dobrze, wiedząc o nim znacznie więcej niż inni. Po drugie, Lars nie próbował nawet nim sterować, traktując go przy tym jak jakiś mało istotny element swojego życia. — To żadne gierki, to po prostu mój urok osobisty — przyznał w pełni poważnie, w dodatku kiwając z przekonaniem głową; wiedział jednak, że Zach nie był ślepy i spędzając z nim tak wiele wolnych chwil, był w stanie zauważyć znacznie więcej niż inni. Najpewniej potrafił rozróżnić te najszczersze uśmiechy młodszego, od tych wyjątkowo sztucznych; i wiedział też, w jaki sposób Lars odzywał się, chcąc przekonać innych do swoich racji, robiąc to w wyjątkowo przemyślany sposób, który przekonywał niemalże każdego. — A co? Nie wierzysz, że jestem pilnym uczniem? Woah, Zach, powinieneś zobaczyć moje oceny — westchnął, jakby krukon mocno go zranił. W rzeczywistości Hawthorn nie lubił spędzać długich godzin na powtarzaniu nudnych regułek; wolał praktykę, jak i nieco bardziej intrygujące lekcje, podczas których mógł wykazać się sprytem i wrodzonymi umiejętnościami, które stale rozwijał. Więc ich podejście do nauki z pewnością diametralnie się różniło. Choć co do jednego się zgadzali; Zacharius królował we wszystkich personalnych rankingach młodszego chłopca. Nie był jedynie przypadkowym studentem, którego ślizgon wypatrzył w tłumie bez powodu, kontynuując ich znajomość wyłącznie ze względu na własne potrzeby. Bo Rhee nie był osobą, z którą Lars spotykał się jedynie nocami, później bez słowa wymykając się z jego łóżka, udając niewzruszonego, gdy mijali się na korytarzach. Był kimś więcej niż jedynie chwilowym urozmaiceniem jego codzienności. I może właśnie przez to, że dogadywali się ze sobą tak dobrze, wiedzieli też jak ze sobą współgrać; jakby żadne słowa nie były im wtedy potrzebne, bo te surowe emocje i uczucia były zupełnie wystarczające. I to od ich pierwszej rozmowy i zbliżenia, które zainicjowało późniejszy bieg zdarzeń. Z każdym ich pocałunkiem i zetknięciem się skóry, Lars czuł się tak, jakby na nowo odkrywał jak ekscytujące było to wszystko; w jaki stan potrafił wprawić go Zach, gdy zostawali sami, a Hawthorn stawał się niezwykle zachłanny. Lubił więc, gdy powietrze stawało się cięższe, a oddychanie nieco bardziej problematyczne nie tylko dla niego; podobał mu się ten przymglony wzrok starszego chłopca i wzrastające napięcie, przez które żaden z nich nie myślał szczególnie racjonalnie, słuchając jedynie swoich pragnień. — Może — mruknął, gdy splątał razem ich dłonie, wyłapując kolejne urwane westchnienie, które opuściło usta starszego. — Ale nie musisz się obawiać — dodał i sam lekko zadrżał, gdy palce Zacha zetknęły się z jego policzkiem. — Destrukcja może być przyjemna — odparł cicho, rzucając się w kolejną falę przyjemności, gdy Rhee wychylił się w jego stronę, by znów zachłannie go pocałować. Wsuwając dłoń za jego plecy, Lars dźwignął się z nim w górę, by tym razem zsunąć koszulę z jego ramion, chcąc pozbyć się wszystkich elementów, które w jakiś sposób mu wadziły, oddzielając go od starszego chłopca.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
Lars, nie wyobrażając sobie tych wszystkich nierealnych scenariuszy, mógł zaoszczędzić sobie wiele bólu i ogromnego zawodu. Zacharius trochę mu tego zazdrościł; też chciałby tak rozsądnie oddzielać te niemożliwe marzenia od tych konkretnych, jasnych celów, które mógł zrealizować w każdej chwili. Byłoby to znacznie prostsze i ułatwiłoby mu życie niemal po stokroć bardziej; bo jak na osobę, która posiadała umysł analizatora, lubił myśleć o dość niesamowitych i sennych rzeczach. Snuł bowiem wielkie plany, związane ze swoją przyszłością, głęboko wierząc, że któregoś dnia, naturalnie mu się to wszystko uda. Może był po prostu jeszcze zbyt młody i głupi, by brać jakąkolwiek porażkę pod uwagę? Może po prostu w tym konkretnym momencie, nie istniało dla niego coś takiego jak brak okazji do spełnienia wszystkich tych, najskrytszych pragnień? Gdyby Rhee potrafił twardo kroczyć po ziemi, podejmować stanowcze decyzje, na które nie mógł wpłynąć nikt inny, pewnie zaoszczędziłby sobie wiele trudu. Najwidoczniej jednak krukon był osobą, która musiała doświadczyć tego wszystkiego na własnej skórze, by ostatecznie nauczyć się jak działać na swoich błędach. Chłopiec cieszył się więc, że mimo wszystko, oboje byli od siebie aż tak różni. Mógł dowiedzieć się, jak wygląda jego światopogląd i porównać go ze swoim, by zorientować się, jak odmienne życia prowadzili, a jak dobrze się przy tym dogadywali. I gdy tylko o tym myślał, chciało mu się śmiać; przypominał sobie o tych wszystkich stereotypach, w których to ślizgoni, byli przeciwni wszystkim ludziom i całemu światu. Jasne, student potrafił wyłapać w swoim towarzyszu pewne cechy, charakterystyczne dla jego domu. Nie było to jednak nic, co skutecznie by go od niego odrzucało. Podejrzewał, że tak było też z nim samym — jak na krukona, skupionego na żywej nauce, potrafił być mocno nieogarnięty i roztrzepany. Może po prostu byli wyjątkami? Jeśli tak, to dobrze się dobrali i pewnie dlatego ich funkcjonowanie było takie płynne. No i przede wszystkim, cała ta ich relacja, działała bez zarzutu. A to liczyło się dla niego najbardziej. Nawet, jeśli posiadali pewne ograniczenia, które sami na siebie zarzucili, to Zacharius nie potrafił narzekać na to, jak wyglądała ich wspólna rzeczywistość. — Właściwie, to może być całkiem ciekawe doświadczenie. Będę mógł sprawdzić, jak mają się twoje umiejętności i wiedza — powiedział, jakby co najmniej co tydzień chodził na tego typu zawody. A w rzeczywistości, tylko kilka razy zdarzyło mu się z kimś „walczyć”. Z kolegami z jego grupy, przez pewien czas, organizowali sobie różne konkursy, które nie były jakoś szczególnie groźne czy ekscytujące. Zacharius był w tym całkiem dobry; może dlatego czuł się teraz tak pewnie. Jakby z góry zakładał, że to on wygra, bo przecież nie mogło być inaczej. I to naprawdę nie tak, że nie umiał docenić czyjegoś wysiłku czy talentu; on po prostu lubił mieć poczucie, że nie uczy się tego wszystkiego nadaremno. Poza tym rywalizacja z Larsem, była na kompletnie innym poziomie; Rhee robił się podekscytowany na myśl, że zmierzą się w pojedynku i to jeszcze gdzieś w ukryciu, żeby nie zostać przyłapanym i nie ponieść głupich konsekwencji. — Tylko się przez to nie pokłóćmy. Myślę, że oboje potrafimy być dość mocno zdeterminowani, gdy nam na czymś zależy — parsknął, jakby obawiał się, że ów pojedynek, namiesza w ich znajomości. — Nie zamierzam ściągać drogiego trunku z drugiego końca świata, żebyś wybaczył mi to, że skopałem ci tyłek — zaśmiał się nieco złośliwie, spoglądając na niego w charakterystyczny, nieco rozbawiony sposób. — A tak serio, to powinniśmy to zrobić. Lubię wyzwania, szczególnie te od ciebie — powiedział spokojnie, uśmiechając się do niego delikatnie. Nie traktował tego jako zagrożenie, ani jak okazję do pochwalenia się swoimi umiejętnościami; uważał to za dobrą okazję, by zyskać nowe doświadczenie i żeby się zabawić. — Nie jestem osobą, która rzuca słowa na wiatr. Powinieneś już o tym wiedzieć — mruknął, puszczając mu oczko. Bo Zacharius naprawdę był w wyśmienitym humorze i chyba nic nie mogło go teraz zepsuć. Czarodziej był pełen entuzjazmu, który mimo wszystko, nawet dla kogoś takiego jak on, nie był do końca typowy. To po prostu obecność młodszego, jego słowa i zaczepki, a także cała ta aura, sprawiała, że Zach dość naturalnie czuł się szczęśliwy. Dopiero wtedy zaśmiał się swobodnie, rozkładając ręce, jakby zastanawiał się, czy mimo wszystko była to desperacja czy zakochanie. Nie chciał drążyć tematu; nie chciałby wiedzieć, jakby w obawie, że zepsułoby to całą zabawę. A choć Rhee wiedział, jak wygląda miłość, to sam nie potrafił odnaleźć jej w samym sobie. Przynajmniej w tym konkretnym momencie, gdy nie umiał zidentyfikować emocji, które czuł w towarzystwie ślizgona. Urok osobisty czy też nie, cokolwiek robił Lars, z pewnością dobrze działało. Dlatego też zaśmiał się mimowolnie, spoglądając na niego jak prawdziwy dzieciak, zafascynowany drugim człowiekiem — swoim przyjacielem. Dość ugodowo pokiwał więc głową, bojąc się, że wplątanie się w kolejną, niekończącą się dyskusję, mogło okazać się niemałym strzałem w kolano. — To się pochwal nimi następnym razem. Z chęcią je przejrzę — rzucił poważnie, jakby naprawdę nie marzył o niczym innym, jak o śledzeniu postępów młodszego. Zach nie był głupi i wiedział, że mieli kompletnie inne sposoby nauki. Rhee nie miał nic przeciwko, ślęczeniu nad książkami i ułatwianiu skomplikowanych formułek. Był to sposób, który w jego przypadku najlepiej działał. Wiedział więc też, że dla Larsa, z pewnością o wiele bardziej przydatna była praktyka i to, co mógł wyciągnąć z doświadczenia. Musiała minąć chwila, by krukon zorientował się, że jego myśli kompletnie z nim nie współgrały. Nawet, gdy starał się panować nad sytuacją, dość trzeźwo podejmując konkretniejsze decyzje, dość naturalnie tracił swoje skupienie. Dlatego też starał się za nim nadążyć, co nie było trudne, ale wymagało od niego zdeterminowania; ukrywanie tego, co wyprawiał z nim młodszy, nie było przecież łatwe. Zacharius resztkami sił powstrzymywał się, by nie dać się kompletnie zwariować, by nie odpłynąć pod jego dotykiem. Trzymanie jego dłoni w swojej, było dla niego naprawdę przyjemnym odczuciem; być może kręciło go to bardziej niż cokolwiek innego. Zacharius nie mógł temu zaprzeczyć; wszystko w towarzystwie Larsa było przyjemne, więc nawet ta najgorsza destrukcja, nie była mu straszna. Skupiając się więc na pocałunku, którym go obdarował, Rhee dość machinalnie uniósł się, pozwalając mu na zsunięcie koszuli ze swoich ramion. Przesuwając dłoń na jego biodra, odetchnął cicho, zaciskając usta na jego wardze, aby następnie dość subtelnie musnąć ustami jego żuchwę; dość instynktownie też przeniósł jedną z rąk na jego szyję, wsuwając palce w przydługie kosmyki jego włosów. Z czasem, każdy jego gest i przysunięcie jego ciała do swojego, robiło się bardziej chaotyczne niż poprzednio.
— Tak bardzo interesują cię moje umiejętności i wiedza? — zaśmiał się, bo nie należał przecież do grona osób, które nieustannie by się tym chwaliły. Wolał wykorzystywać zarówno jedno, jak i drugie, na tyle sprytnie, by nikt nie podejrzewał, do czego właściwie Lars był zdolny już teraz. Nie chciał, żeby wszyscy wiedzieli, jak bardzo interesował się czarną magią i z jaką łatwością przyswajał wiedzę, chcąc wykorzystywać wszystkie te umiejętności w praktyce. Nie był więc tym szczególnie wybitnym uczniem i nie interesowały go wszystkie książki, które mógł znaleźć w szkolnej bibliotece. To podobało mu się przecież znacznie bardziej, niżeli durne plotki, które rozsiewaliby inni studenci, mówiąc, że Hawthorn interesował się podejrzanymi technikami magii. Więc nawet jeśli Zacharius wiedział o nim znacznie więcej niż inni, to i tak nie mógł być świadom tego, jak zaangażowany był Lars, gdy miał się z kimś pojedynkować. Może dlatego, że sami nigdy tego nie robili; nie wyciągali różdżek, chcąc się zmierzyć. Choć nawet dzięki temu Rhee nie mógłby przekonać się, co jeszcze ukrywał ślizgon i to z jednego, prostego powodu; Hawthorn nie chciał rywalizować z nim na poważnie. Nawet jeśli zawsze zależało mu na wygranej, to nie chciał przesadzić, udowadniając mu, co tak naprawdę potrafił. Podchodził więc do tego zupełnie swobodnie, nastawiając się na dobrą zabawę. — Moglibyśmy się pokłócić, tylko jeśli byś przegrał, a twoja duma zostałaby urażona. Więc lepiej się na to przygotuj — rzucił z wyraźnym rozbawieniem, choć Zach miał rację, oboje potrafili być naprawdę zdeterminowani, gdy czegoś chcieli. A w tym wypadku oboje chcieliby wygrać. Dlatego też Hawthorn nie mógł doczekać się ich starcia. — Woah, nie bądź taki pewny siebie, Rhee — parsknął, trącając go delikatnie w ramię. — Nie powinno się lekceważyć swoich przeciwników, wiesz? Masz szczęście, że to ja, a nie inny student, który z chęcią skopałby ci tyłek i nawet by ci tego nie wynagrodził — zaśmiał się, samemu traktując to jak kolejne zabawne wyzwanie i rozrywkę, której nie potrafił sobie odmówić. Jego relacja ze starszym była na tyle specyficzna, by takie pomysły nie były dla niego tymi klasyfikującymi się w kategoriach nieodpowiednich. Nikt nie mógł im tego zabronić; a przynajmniej, jeśli nikt by o tym nie wiedział. Pamiętając więc o tym, że wszystko to musiało wydarzyć się w tajemnicy przed całą kadrą Hogwartu i ich rówieśnikami, Lars kiwnął głową, posyłając mu szeroki uśmiech. — Masz szczęście, że niczego ci nie odmówię — westchnął dramatycznie, jakby sam rozważał jeszcze, czy właściwie powinni to robić. Chwilę po tym spojrzał na niego z charakterystycznym błyskiem w oku i nachylając się w jego stronę, uniósł pytająco jedną brew. — Więc jak, Rhee? Jesteśmy umówieni? — zapytał, jakby co najmniej zapraszał go na randkę, nie ukrywając przy tym swojej ekscytacji. Może dlatego, że wszystko, co robił ze starszym chłopcem, było tak niesamowicie ekscytujące. Niezależnie od tego, czy spędzali długie godziny rozmawiając, czy znacząco się do siebie zbliżali, Hawthorn nie potrafił pozbyć się wrażenia, że tylko krukon potrafił tak bardzo namieszać mu w głowie. I gdyby ktoś im się przyglądał, to mógłby uznać, że Lars miał rację; że mogła być to wyłącznie desperacja albo zauroczenie starszym chłopcem, od którego nie potrafił czasem oderwać wzroku. Żadni przyjaciele nie zachowywali się przecież przy sobie w ten sposób; młodszy doceniał więc to, że żadnemu z nich nie zależało na nazywaniu tego, co pomiędzy nimi było. Dzięki czemu mogli dalej się spotykać, nie myśląc o tym, że w którymś momencie atmosfera mogłaby drastycznie się zmienić. Dalej było to dla niego zaskakujące. Mimo że byli tylko dwoma dzieciakami, które polubiły spędzanie czasu w swoim towarzystwie, świadomie komplikując swoją relację, nie działo się przecież nic złego. Mimo tych paru niezobowiązujących ustaleń żaden z nich nie oglądał się za innymi osobami i żaden z nich nie sądził, by to, co robili, gdy znikali z pola widzenia innych, odbijało się na ich przyjaźni. Może dlatego Lars nie przestawał się przy nim uśmiechać, chętnie z nim dyskutując. — A co, pochwalisz mnie za nie lepiej niż wszyscy nauczyciele? — parsknął, mówiąc o swoich ocenach. Nie zależało mu jednak na tym, aby Zach doceniał jego oceny, czy wszystkie wypracowania, które pisał za karę, gdy zupełnie nie skupiał się na lekcjach, zajmując się czymś zupełnie innym niż nauka. Wolałby, żeby docenił go całego. Co jednak starszy robił dość regularnie; szczególnie jeśli Lars dawał mu ku temu powody. Trzymając go więc blisko siebie, młodszy chłopiec czuł się, jakby naprawdę przepadł; jakby jego skóra zaczynała płonąć w każdym miejscu, w którym zetknęły się z nią palce krukona. To obezwładniające uczucie, które uderzyło w niego, gdy Zacharius znów przyciągnął go do pocałunku, sprawiło, że Hawthorn zaczynał szaleć. Ściągnięcie koszuli z jego ramion było więc dość chaotyczne; bo przecież ślizgon chciał znaleźć się jak najbliżej niego. Skupienie się na dotyku chłopca w pewnym momencie stało się więc zupełnie niemożliwe; nawet jeśli Lars mógł dokładnie wyczuć, w jakich miejscach Rhee układał swoje dłonie, zmuszając go do kolejnych niekontrolowanych westchnień. Nie dbał więc o czas, gdy zbliżał się do starszego chłopca, chcąc od niego znacznie więcej. Bo tego wieczoru liczył się wyłącznie Zacharius Rhee.