Osoby:@Maximilian Felix Solberg i Felinus Faolán Lowell Miejsce rozgrywki: Dom rodzinny Kolbergów Rok rozgrywki: 2021 Okoliczności: Po wyjściu ze szpitala w związku z wydarzeniami w listopadzie 2021.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Wydarzenia z lasu w Hogsmeade dudniły pod czaszką tak nieprzyjemnie, że aż nie mógł na początku myśleć. Teleportacja, jak się okazało, ponownie była niesukcesywna, obarczona tak dużym ramieniem błędu, iż pozostawiającym na nim widoczne, trudne do porzucenia piętno. Był zmęczony po tym, co miało miejsce; ból prześwitywał pod względem tego, jak zasada ce wu en nie zadziałała i zamiast pojawić się w całości na oddziale Świętego Munga, stał się zdecydowanie lżejszy, a co za tym idzie - pozbawiony nogi. Pozbawiony jednej z najważniejszych do przemieszczania się kończyn, która po czasie została odnaleziona i przyszyta, ale nadal zdecydowanie bolała. Pierwszy raz czegoś takiego doświadczył, przecież wcześniej nie miał problemów z sporadycznymi samouszkodzeniami, które z dnia na dzień jawiły się jako gorsze, ale zostały zażegnane wraz z chęcią zmian; pierwszy raz zemdlał z powodu bólu niewywołanego czarnomagicznym przedmiotem, a ludzką niedogodnością i brakiem szczęścia. Chciał tylko pomóc. Zobaczył zagrożenie, działał prawidłowo, postawił barierę i nie zamierzał ryzykować. Miała to być tylko i wyłącznie prosta rzecz, przecież wiele, naprawdę w i e l e razy teleportował się pod wpływem impulsu. Najwidoczniej sztuka łącznej nie jest mu przeznaczona, a jawnym ostrzeżeniem stało się odcięcie kończyny. Przez pierwsze godziny przytomności na oddziale Lowell czuł się pusty w środku. Stłumiony podawaniem silnych leków, mimo że ze względu na swoją wytrzymałość na ból ich nie potrzebował; były prędzej czymś w rodzaju upewnienia się, że nie dojdzie do paniki. Pobyt tak naprawdę zapamiętał jak przez mgłę, którą można byłoby ciąć nożem - gęstą i niestrudzoną - a dopiero potem, kiedy stan zdecydowanie się poprawiał, pojawiła się w nim wola i chęci. Nie zamierzał się poddawać i wiedział, że to, co miało miejsce, będzie miało konsekwencje - tak samo jak wcześniejsze pobyty na Nokturnie. Bo choćby i było gorzej, to nie po to przeszedł tę całą drogę, aby mógł ponownie poczuć wewnątrz brak woli walki. Całe szczęście, że nie został ugryziony bądź zharatany, bo wtedy naprawdę wszystko jeszcze bardziej by się skomplikowało. Tak to mógł wyrzucić ze swojej listy zmartwień tego typu rzeczy; cieszył się, że nie doszło do niczego gorszego. Być może dystans do siebie go uratuje. Jedną z najbardziej nie tyle przerażających, co bardziej będących widmem przeszłych wydarzeń miała być rozmowa z partnerem. To oczywiste, że nie ukrywał tego, co miało miejsce, bo i choć wiedział, że pewne rzeczy pozostają wyryte w psychice, to nie zamierzał poczynić ponownie tych samych błędów. Ale też, nie zamierzał podchodzić do tego jak do spowiedzi, gdzie wyznałby swoje grzechy i dostał rozgrzeszenie. Nie zamierzał się tłumaczyć na siłę i na to, by to odhaczyć, bo nie tego inni od niego oczekiwali. Nie zamierzał podchodzić do tego w postaci odbębnienia i wyrzucenia z głowy; w szczególności wtedy, gdy otrzymał wypis i z pomocą dostał się z powrotem do Inverness, od razu odczuwając skutki teleportacji, na co syknął i lekko się zachwiał na chromej obecnie nodze. Wiedział, jak wygląda blizna i wcale mu się to nie podobało. - Kurwa. - wycedził przez usta, wiedząc, że pierwsze dni zdecydowanie będą najgorsze, choć nie zamierzał siedzieć na dupie i prosić o podanie każdej możliwej rzeczy. Spojrzał przepraszająco na Maxa, że musi go oglądać w takim stanie, biorąc głębszy wdech. - Dzięki. - powiedział w stosunku do pomocy w transporcie, wszak przedostanie się na piechotę z Londynu raczej nie wchodziło w grę. Do teleportacji natomiast posiadał teraz nieco awersji, by czuć się pewnie, iż znowu nie ulegnie rozszczepieniu. Pierwszym zwierzakiem, który przyszedł się przywitać, był Buddy, który już chciał zaszarżować, by przywitać się z Felinusem, na co ten nie mógł sobie obecnie pozwolić. - Nie, nie, Buddy, spokojnie... - pomachał parę razy rękoma, choć na szczęście obecnie nikogo w domu nie było, co powodowało, że mógł czuć się rozluźniony pod względem braku spojrzeń spoglądających na niego w związku z tym, że go nie było i utykał. Ściągnąwszy kurtkę i buty, przedostał się do kuchni i nastawił wody na herbatę, którą zamierzał posłodzić ogromną ilością cukru. Przeogromną wręcz, no ba - sypał już od razu do kubka sześć łyżeczek cukru. To, co otrzymywał na szpitalu, nie spełniało jego własnych wymagań. Ból jeszcze istniał w związku z rozszczepieniem, ale nie przeszkadzał; a przynajmniej nie do tego stopnia, by nie mógł się poruszać w miarę logicznie po domu. - Chcesz coś do picia? - czuł, że atmosfera jest dziwna i na obecną chwilę nie wiedział, jak jej zaradzić. Starał się zatem dać chwilę wytchnienia po podróży, kiedy to usiadł na krześle, by nieco odetchnąć.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Początkowo nic nie wskazywało na to, jak potoczą się następne dni. Dopiero, gdy Felinus zniknął gdzieś wieczorem, mała, czerwona lampka zapaliła się w głowie Maxa, choć ten usilnie starał się ją zignorować. Głównie obawiał się, że ukochany znów mógł wpaść w sidła przemęczania się i wystawiania organizm na naprawdę ciężką próbę. Nie miał pojęcia, że to, co ma miejsce niespełna sto kilometrów dalej, jest dużo gorsze niż scenariusze, które podpowiadał mu umysł. Prawdziwy stres zaczął się rano, gdy partnera wciąż nie było. Co gorsza, nie było też śladu, że ten w ogóle postawił stopę w domu, ani żadnej wiadomości. Nauczony doświadczeniem Solberg coraz bardziej czuł, że powinien się o Felka martwić. Niespokojny chodził z kąta w kąt, próbując zająć się czymkolwiek, gdy przedłużająca się cisza coraz bardziej podsycała panikę w sercu nastolatka. Panikę, która uwolniła się, gdy nadeszła wiadomość z Munga. Nic nie było w stanie przygotować byłego ślizgona na to, co zobaczył i usłyszał w magicznym szpitalu i choć ze wszystkich sił starał się zachować spokój czuł, jakby coś rozrywało go od środka. Choć kończyna była już na szczęście przyszyta, obrazy z przeszłości ponownie stały się zbyt wyraźne, by Max potrafił je tak po prostu zignorować. Wzrok sam co chwilę uciekał w stronę nogi, jakby potrzebował ciągłego zapewnienia, że ta na pewno znajduje się na swoim miejscu. Powrót do domu, choć przyniósł ulgę od nieprzyjemnego, szpitalnego otoczenia, nie był wcale tak prosty jakby się mogło wydawać. Solberg chyba jeszcze nigdy nie był tak skupiony na teleportacji bojąc się, że najmniejszy błąd może doprowadzić do pogorszenia się stanu partnera. -Oprzyj się o mnie. - Powiedział, gdy Feli zachwiał się po przybyciu na miejsce. Nie miał zamiaru traktować go jak kaleki, ale też nie miał zamiaru udawać, że wszystko jest jak zawsze. Bo nie było. Czekały ich naprawdę ciężkie tygodnie, miesiące, a może i nawet więcej i choć domyślał się, że Feli podejdzie do tego jak zwykle, sam nie potrafił udawać, że jest to tylko niewygodne zranienie. I tak zadziwiająco dobrze się trzymał, gdy partner przebywał w szpitalu. Nie chciał w tych kluczowych momentach dokładać mu jeszcze swojego ciężaru. -Chodź tu mordo... - Widząc biegnącą ku nim kulkę szczęścia, Max chwycił leżący nieopodal wieszak i pomachał nim przed nosem psa, po czym rzucił przedmiotem, za którym czworonóg od razu poszedł gonić, dając im przestrzeń. W tym czasie Feli zdążył już się rozebrać i dojść do kuchni, gdzie po chwili dołączył do niego Max. -Nie chcę. - Odpowiedział na pytanie, kompletnie nie czując potrzeby ani jedzenia ani picia. -Powinieneś odpoczywać... - Zaczął, spodziewając się tego, co może za chwilę usłyszeć. Oczywiście, że atmosfera była dziwna, choć tym razem ograniczone słownictwo Solberga nie wynikało ze złości, a z próby utrzymania jakoś wszystkich emocji w ryzach. Wciąż to do niego do końca nie docierało. Nie potrafił pojąć tego wszystkiego, jakby tyle co obudził się z naprawdę ciężkiego koszmaru.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie chciał, by to wszystko tak się potoczyło, ale czasu nie mógł cofnąć; mogło być jednak gorzej. Zamiast rozszczepić nogę, mógłby sobie głowę rozszczepić. Co prawda wtedy by nie krzyczał, ale zamiast teleportować się z partnerem do domu, pewnie zostałby zabrany na ceremonię pogrzebową w tym dniu; westchnąwszy ciężej, nie chciał o tym myśleć. Nie wtedy, gdy jednak wszystko jakoś szło do przodu. Kulało niczym on, ale szło do przodu. Co prawda niezgrabnie i nieco marnie, ale przynajmniej nie cofało się i nie upadało na własne cztery litery. Lowell nie wątpił w to, że prędzej czy później pojawią się emocje, dzięki którym wszystko ponownie zostanie poddane konfrontacji, ale starał się do tego podejść jak najbardziej spokojnie. Jedna rzecz była zauważalna od momentu nauki w szkole - a raczej zrozumienia, że nie ma sensu się przemęczać - zmieniał się. Zmieniał się na lepsze, wszystkie aspekty ładnie łączył, no ba - jeżeli trzeba było, to brał wolne, jeżeli czuł się nieco gorzej. Przestał patrzeć tylko na innych, skupiając się przede wszystkim na sobie i na tym, by jemu i Maxowi żyło się o wiele lepiej. Niestety, nie wszystko zostaje pod pełną wolą i chęciami osób, które zarządzają poszczególnymi strukturami. Utrata nogi była bolesna, ale na szczęście ta została odnaleziona i nie teleportowała się gdzieś na Malediwy. Lowell starał się patrzeć na to wszystko pod takim względem, że zawsze mogło być gorzej. Christina i tak za dużo przecierpiała, o czym doskonale wiedział - zresztą, gdyby coś poszło nie tak, równie dobrze mógłby być zarażony likantropią... a tego zdecydowanie wolał uniknąć. Szczerze? Wolał poświęcić się w taki sposób, aniżeli patrzeć, jak ktoś ponownie umiera na jego oczach. Wystarczająco już sprawił problemów przez swoje wcześniejsze podejście i zachowanie. I o ile wcześniej Felinus reagował na pomoc wniesienia bagażu - gdy oczywiście przeprowadzał się do domu Kolbergów - z nadmierną niechęcią, tak teraz tę pomoc akceptował. Oparł się stabilnie o ukochanego, wiedząc doskonale o tym, że nie może się odcinać, udając, że wszystko jest w porządku. Bo nie było; tak mógł przynajmniej w jakiś sposób zmniejszyć nadmiar problemów kłębiących się nieustannie z każdym kolejnym dniem. Jednocześnie dotyk, mimo że był oparty w głównej mierze na pomocy, uspokajał go. Przez te dni spędzone na szpitalu naprawdę czuł się początkowo zbyt otumaniony, a teraz wiele aspektów ulegało rozjaśnieniu, dzięki czemu mógł spojrzeć na pewne rzeczy bardziej przychylnym okiem. Lowell spojrzał jeszcze na Buddy'ego, który pobiegł od razu za zabawką, merdając ogonem. Był to naprawdę miły widok; wreszcie czuł się lepiej niż w surowych pomieszczeniach szpitalnych. Asystent nauczyciela uzdrawiania kiwnął głową, choć wody i tak zagotował więcej, gdyby partner zmienił zdanie. Po tym zalał kubek, w którym znajdowała się torebka herbaty malinowej, mogąc ukoić jakoś własne, rozjuszone myśli poprzez roznoszący się po pomieszczeniu aromat. - Wiem. Zrobię sobie tylko herbaty. - powiedziawszy, znał Solberga nie od dziś i wiedział, że ta mała ilość słów wiąże się z chęcią zachowania opanowania. Wyjął z kieszeni różdżkę, machnął patyczkiem i lewitował ja w powietrzu, nie przerywając inkantacji; nie zamierzał ją sobie wylać na ręce. Widać było, że podchodził do tego ostrożnie, bo wcześniej udawałby, że nie potrzebuje odpoczynku, a w sumie to sam sobie przeniesie w dłoniach kubek i nie będzie się niczym martwił. Podchodził racjonalnie. Tak, by siebie nie skrzywdzić. - Chodźmy do pokoju, dobrze? - zaproponował, niemo prosząc go o pomoc w przemieszczeniu. Z oczywistych względów herbatę postawił gdzieś na podłodze na górnym piętrze poprzez prosty ruch różdżki; chodził o poręczy i z pomocą ze strony partnera, żeby przypadkiem się nie wywalić. - Dzięki raz jeszcze. - gdy wspólnie udało im się przez to przejść, a i pokój stał się widoczny - było to bardziej męczące, niż mógłby się spodziewać - przeszli do niego, gdzie Lowell od razu usiadł na łóżku, biorąc głębszy wdech, a herbatę postawił na komodzie. - Widzę i czuję, że coś się dzieje. Czytać w myślach nie potrafię, to oczywiste, ale taki stary to ja nie jestem, by mi pewne rzeczy zaczynały umykać. - czekoladowymi tęczówkami spojrzał w kierunku ukochanego. - Albo intuicja mnie już kompletnie zawodzi. - tutaj nieco się uśmiechnął, bo starał się do tego podejść bez denerwowania się i bez wywodzenia z siebie czegokolwiek, co mogłoby dolać oliwy do ognia. - Nie zamierzam się przemęczać, a możesz mnie nawet do łóżka przywiązać, jeżeli nie jesteś tego pewien. - chciał trochę zażartować, kiedy to spoglądał w kierunku byłego Ślizgona, który zdecydowanie - jak podejrzewał Lowell - trawił wszystko, co miało miejsce. Cicho wysunął dłoń w w kierunku jego palców, ale robił to przede wszystkim nienachalnie; wiedział, że atmosfera jest dziwna, ale na razie umysł nie pracował na pełnych obrotach, by mógł znaleźć jakiekolwiek dogodne rozwiązanie.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Oczywiście gorsze scenariusze krążyły gdzieś po głowie i Max był naprawdę wdzięczny, że mimo wszystko partner wciąż żyje, ale nie sprawiało to, że sytuacja nie była wcale bolesna. Oczywiście współczuł dziewczynie i po części nawet też Drake`owi, choć co do tego ostatniego miał w tej chwili raczej gorzkie uczucia. Nie potrafił też zrozumieć, dlaczego ten włóczył się w pełnię samopas poza szkołą, bez jakiegokolwiek nadzoru. Czy kadrę już do końca popierdoliło? Widać od czasów Hampsona aż tak wiele się w Hogwarcie nie zmieniło. Mimo wszystko to jednak Feli był tu dla Maxa najważniejszy. To z nim był najbliżej i to o niego troszczył się najbardziej na świecie. Nic więc dziwnego, że choć tamta dwójka czasem przemknęła przez myśli nastolatka, to jednak Lowell był tutaj wyraźnie na pierwszym miejscu. Wiedział, że partner przeszedł długą drogę od momentu, gdy pierwszy raz się poznali, ale brak protestu w sprawach pomocy wciąż Maxa brał z zaskoczenia. Zawsze był gotów na ten charakterystyczny dla partnera opór, a jego brak po prostu wytrącał byłego ślizgona z równowagi. Choć Merlin był mu świadkiem, że jednocześnie przynosił też ogromną ulgę. Przez całe siedem lat nauki Max nie skupiał się taka mocno, jak w podobnych chwilach, gdzie próbował wychwycić prawdziwy stan partnera. Oczywiście Lowell powiedział mu o obrażeniach i reszcie, ale przyzwyczajenie i troska wciąż były na tyle silne, że Max musiał być pewien, iż partner nic przed nim nie ukrywa w kwestii swojej kondycji. Do tego naprawdę podobne spotkanie mogło wiązać się z wieloma urazami, które po prostu nie były już widoczne, a Feli wiedząc, że nie da rady ukryć kwestii rozszczepienia, postanowił akurat tym faktem się z Maxem podzielić. W kwestii zdrowia, Solberg wciąż niestety miał do partnera ograniczone zaufanie, choć zwiększało się ono z czasem, gdy widział, że i asystent uzdrawiania idzie w tym temacie ku poprawie. -Na górę? - Spojrzał na niego pytająco, bo jakby nie było kilka schodów do pokonania mieli, ale też potrafił zrozumieć potrzebę Felka przemieszczenia się akurat do tego pomieszczenia. -Jasne, daj mi... - Właśnie miał wziąć kubek, gdy partner poradził sobie sam przy pomocy magii. No tak, Max zapominał, że to też jest skuteczne rozwiązanie. -Daj spokój, wiesz że zawsze możesz na mnie liczyć. - Nie czuł, że zrobił coś, co wymagałoby podziękowań. Przynajmniej nic, co wykraczałoby poza zwykłą opiekę, jaką zazwyczaj się obdarzali. Wędrówka po schodach może nie należała do przyjemnych i łatwych, ale na szczęście teraz mieli już ją za sobą, a Feli nie musiał fatygować się na dół, jeżeli nie uprze się, że koniecznie chce coś ugotować w kuchni, czy pozrywać kwiatki w ogrodzie. Sam jak zawsze oparł się o biurko, czując ogromną ochotę zapalenia. Miał właśnie zamiar to zrobić, sięgając po leżącą na blacie paczkę, gdy Feli się odezwał sprawiając, że Maxa zamurowało na kilka sekund. Zamrugał szybko kilka razy, po czym lekko się zaśmiał. -No chyba nie spodziewasz się, że będę skakał z radości. Ujebało Ci nogę do kurwy nędzy! - Ostatnie zdanie nie miało już za grosz radosnego brzmienia i niestety wypłynęło z ust nastolatka nim ten zdążył ugryźć się w język. Nie planował by tak to wyszło, ale słów nie da się cofnąć. Wiedział o tym doskonale. -Obędzie się. - Próbował ponownie się uśmiechnąć, ale niestety już mu to nie wyszło. Kąciki ust drgnęły nieznacznie ku górze, a dłonie wyciągnęły z paczki papierosa, by po chwili wyszukać w kieszeni zapalniczkę i podpalić używkę. Ręce byłego ślizgona drżały, gdy odwrócony tyłem do partnera, otwierał okno, dając tym samym drogę ucieczki do unoszonego się w powietrzu dymu. Przymknął na chwilę oczy, próbując uspokoić swoje wnętrze, ale niewiele to dało, więc po prostu zaciągnął się mocniej papierosem.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell trochę wiedział o tym, iż pewne rzeczy działy się u Drake'a w związku z wcześniejszą wyprawą do Camelotu. Podczas nauki zaklęcia Mora pewne rzeczy wychodziły na światło dzienne, ale nie spodziewał się, że będzie to wpływało decydująco na moment pełni. Poczynania zdają się mieć dziwny wydźwięk, a sam młody już mężczyzna, mimo że wiedział, iż nie jest to wina chłopaka, czuł wewnątrz gorzki żal przelewający się przez tkanki. Bo o ile oczywiście nie był tego świadom, o tyle Wrzeszcząca Chata mogłaby go powstrzymać przed ekspansją na pozostałe osoby. Też, Christina znajdowała się tam, gdzie nie powinno jej być. Cały ten wypad stał się serią nieszczęść, o której to chciał zapomnieć albo inaczej - stłumić ją i udawać, że nic się nie dzieje. Mimo to nie jest to możliwe; pewne fakty zostają widoczne aż do teraz, a sam fakt, iż noga się znalazła, można było uznać za cud boski. Naprawdę; gdyby jakieś zwierzę ją wpierdoliło, nie byłoby za ciekawie. Jedyne, czego żałował, to tego, że ponownie zawodził - choć równie dobrze mógłby się rozszczepić przy innym, nieco podobnym stresie. Bez otoczki w postaci wilkołaka i tego, że ten ugryzł uczennicę. Asystent nauczyciela uzdrawiania nie ukrywał tym samym swojej kondycji - po pierwsze, nie miał ku temu powodów, po drugie... nie zamierzał popełnić tego samego błędu, co wcześniej. I o ile się nie przemęczał, i o ile unikał nadmiernej pracy, i o ile bywał na Skrzydle Szpitalnym, by pomóc Perpeturze, aby ta była mniej zmęczona przy opiece nad Florką, o tyle nie zmuszał się do niczego, co mogłoby spowodować ponowne uzależnienie od eliksirów czuwania. Tej nocy chciał zebrać tylko i wyłącznie księżycową rosę, wrócić do domu i zasnąć. Najwidoczniej ten los nie był mu jednak dany. - Będzie mi tam lepiej. - odpowiedział, zanim to nie przeszli w pełni na piętro, a więc też i do pomieszczenia; chodzenie po schodach nie było łatwym zadaniem, no ba, musiał opierać się w pełni na ukochanym. Bo i choć pozostawało to w sferze troski, tak nie bez powodu dziękował. Byłoby mu ciężko siedzieć samemu w jednym miejscu. No ba, byłoby mu ciężko również cokolwiek zrobić. Dostać na górę by się dostał, ale jakim kosztem? No właśnie; tylko kiwnął głową na słowa, które otrzymał od Maximiliana. Papierosów nie palił w sumie od dobrych paru dni. I to serio; średnio, żeby ktokolwiek go wypuścił na dach, skoro miał wcześniej oderwaną nogę. Patrzył na paczkę z lekkim zainteresowaniem, które być może błysnęło w czekoladowych tęczówkach, ale krył się za tym tak naprawdę cień ulżenia sobie w tym wszystkim. Tym bardziej, że słowa, które usłyszał, uderzyły go nie tyle mocno, co bardziej precyzyjnie. Skrzywiwszy się znacznie, chwycił kubek z ciepłą herbatą i wziął łyk, jakby to miało zastąpić co nieco smak tytoniu. - Myślisz, że ja skaczę z radości? - spojrzał na niego i przygasł, gdy powiadał te słowa nieco zgryźliwie, bo starał się nie opierać w pełni na tym, co się wydarzyło. To było oczywiste - nie skakał. Po pierwsze sytuacja nie była kolorowa, po drugie, nawet gdyby chciał, to by tylko niepotrzebnie się przemęczał. Ścisnąwszy mocniej kubek, przymknął na ten krótki moment oczy, jakby nie chcąc na razie przyglądać się niczemu, co mogło wywoływać nadmiar emocji. Głębszy wdech. Nawet siedzenie stawało się nieco problematyczne przy miejscu, w którym doszło do rozszczepienia, z czego niespecjalnie był zadowolony. Nie żeby wpływało to jakoś dobitnie, ale dyskomfort nadal istniał. Na odpowiedź jedynie podniósł brwi - wszak jednej nie potrafił - odsuwając kurtynę powiek. - Muszę unikać łącznej. Innego wyjścia nie mam. - mruknął jakoby do siebie, bo po półtorej roku zdołał sobie załatwić kolejne problemy powiązane z teleportacją.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Feli wiedział dużo więcej chociażby dlatego, że ciągle przebywał z tymi ludźmi. Zakończenie edukacji przez Maxa dość znacząco zmniejszyło jego życie społeczne, ale nie narzekał specjalnie. Z najważniejszymi osobami wciąż miał dobry kontakt, a też przynajmniej nie musiał oglądać tych twarzy, które sprawiały, że dłonie nastolatka automatycznie zaciskały się w pięści. Nie czuł, by partner tutaj był głównym winowajcą. Owszem wszedł w sytuację, którą łatwo mógł zostawić w spokoju, ale Max rozumiał jak to było. Zbyt dobrze rozumiał akurat tę konkretną sytuację i był pewien, że na miejscu partnera postąpiłby dokładnie tak samo. Pokój Maxa był miejscem, w którym chyba obydwoje czuli się najlepiej, gdy coś się odkurwiało, choć młodszy z nich równie często lubił zaszywać się w rodzinnym ogrodzie, gdzie miał przede wszystkim więcej przestrzeni. Prywatność jaką zapewniała sypialnia była jednak nieoceniona i często wręcz pokrzepiająca. Sam nie potrafił jeszcze inaczej radzić sobie ze stresem niż przy pomocy używek, a że papierosy były tutaj mniejszym złem, złem z którego raczej już nigdy miał nie zrezygnować, to właśnie po nie coraz częściej sięgał, gdy starał się odsunąć na bok wszelkie inne rozwiązania. Nie zauważył tego wzroku skierowanego na paczkę, będąc chwilowo zbyt oszołomionym. No bo jakiej reakcji się miał Feli spodziewać? -Kurwa mać, nie o to mi chodziło... - Mruknął, rozmasowując sobie skronie. Mówił raczej spokojnie, choć delikatna nuta irytacji była wyczuwalna w tonie jego głosu. Złość skierowana była głównie w kierunku samego siebie, choć Lowell miał prawo tego nie wiedzieć. W końcu Lowell, jak sam przyznał chwilę wcześniej, nie miał umiejętności czytania w myślach. -Chcesz? - Rzucił paczką papierosów w stronę partnera, gdy już nieco oprzytomniał, a chłodne powietrze delikatnie bawiło się kosmykami jego włosów, wlatując przez uchylone okno. -Unikać to musisz łażenia po lasach i innych kurwidołkach w środku nocy. - Wyrwało mu się, na co machinalnie się skrzywił bo jasnym było, że powoli przestaje panować nad sobą. -Ja po prostu ni chuja nie rozumiem, dlaczego to zawsze musisz być ty. Dlaczego to zawsze musi spadać na nas. - Dodał jeszcze, zaciskając mocniej zęby i próbując odgonić z głowy nieprzyjemne wspomnienia z zeszłorocznej wyprawy do Zakazanego Lasu, które z każdą minutą nabierały siły. Choć przyznał się ukochanemu do swoich słabości, to jednak kwestię tego, że tamte wydarzenia też jeszcze czasem go męczą jakoś pominął, a w tej sytuacji chyba naturalnym było, że wróciły ze zdwojoną mocą.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Czasami zbyt aktywne życie z innymi powodowało właśnie takie sytuacje. Za bardzo się momentami martwił, ale, gdyby tylko wziął pod uwagę parę rzeczy, być może nie doszłoby do czegoś takiego. Przecież miał ze sobą pelerynkę i pieryliard innych rzeczy, które powinny go chronić przed atakami dzikich zwierząt. To go nie uchroniło. Wystarczyło zjebać proces teleportacji, by w pełni odczuwać jej skutki aż do teraz, by pamiętać każdy impuls wysyłany ze strony nerwów, który powodował tym samym zdenerwowanie. Doskonale pamiętał ten rwący ból, jakby ktoś dosłownie oderwał mu kończynę od ciała, nie zważając uwagi na to, jak ten proces odczuwa właśnie on. Nie jest to miłe wspomnienie i na pewno zostanie w pamięci jeszcze bardziej, jeszcze intensywniej. Wryte niczym w jakimś pomniku, a przede wszystkim poprzez działanie w życiu codziennym i fakt, że kulał. Trochę bardziej niż często kulał, bo starał się zmniejszyć nacisk wcześniej poddanej urazowi nogi. Też, był ledwo co po wypisie ze szpitala. Musi się zregenerować, zanim będzie mógł chodzić na tyle normalnie, żeby nie musieć zwracać uwagi na potencjalne, kolejne potknięcia. Siedział zatem w pokoju, biorąc głębszy wdech. Spoglądał na paczkę z wymarzeniem, jakoby to miało go jakoś uspokoić, ale ostatecznie nie wymagał podania jej, by mógł jakkolwiek zapalić. Westchnąwszy ciężej, usłyszał kolejne słowa, na które nieco przekrzywił głowę, zastanawiający się nad tym, czemu to wyszło z ust partnera. Zacisnąwszy mocniej wargi w nieco węższą linię, Lowell postanowił tę gorzkość przegonić jakoś herbatą, w której i tak ta ogromna ilość cukru nie była w stanie zaradzić wewnętrznemu uczuciu, że znowu coś spierdolił. Powstrzymywał się przed tym, by nie kierować złości w pełni na samego siebie - bo nie byłoby to ani zdrowe, ani praktyczne. Aż tak zastygł przy napoju, że aż nie zarejestrował początkowo, iż kiwnął głową. Zamiast złapać paczkę, ta uderzyła gdzieś o kolano, a sam o mało co nie wylał herbaty, którą natychmiastowo odstawił, wziął szluga i zwrócił paczkę z powrotem do jej pierwotnego właściciela. - Dawno nie paliłem. - powiedziawszy, od razu odpalił używkę, a specyficzny smak opanował gardło; gorzki, niestrudzony, jakoby wewnętrznie przypominający o tym, jak będą wyglądały prawdopodobnie następne dni. I potem usłyszał słowa, które nie zbiły go z tropu, a tylko utwierdziły w przekonaniu, że Max tłumi w sobie emocje. Do tego stopnia, że te, dopiero teraz wychodząc, brzmią... niespecjalnie dobrze. Wypuściwszy dym z własnych ust, Felinus nie wiedział, co powiedzieć. Zresztą, jakiekolwiek teraz słowo zdawało się być czynnikiem zmniejszającym blokadę i powodującym uwolnienie negatywnych emocji. - Tyle razy wcześniej chodziłem i nic mi się nie stało. Tyle razy wcześniej też się teleportowałem, i też nic nie było, mimo że w Luizjanie straciłem jaja. Mam od teraz każdą teleportację traktować jako ryzyko, że znowu mi od... - wstrzymał się, zaciskając mocniej zęby. Wszystko poszłoby dobrze, gdyby nie oczywiście fakt, że spierdolił tę kwestię. Mógł z cichym trzaskiem przedostać się do Munga i zostawić tam Christinę, nie narażając się na niebezpieczeństwo. A co się okazało? Że czarodziej, który wymyśla zaklęcia, ma problemy z tego typu rzeczami, które powinny być łatwiejsze od testów i innych dupereli. - Wiesz, o co mi chodzi. Jeżeli mi odjebało nogę przy teleportacji, gdzie dokonałem wszelkich starań, by uniknąć zagrożenia, gdzie znajdowałem się pod niewidką i gdzie postawiłem mur, wzywając wcześniej pomoc, to równie dobrze mogłoby mi ją odrąbać w środku dnia. - westchnąwszy ciężej, nie mógł tego zwalić na stres. Tyle razy teleportował się pod wpływem adrenaliny i dlaczego teraz to postanowiło pierdolnąć? Asystent nauczyciela uzdrawiania smętnie podniósł kącik ust do góry - nieco leniwie, nieco w postaci przekonania, że tak to już jest. Być może to było mu przeznaczone? Ciągłe otrzymywanie obrażeń, ciągłe, mimo wszelkich starań, naciąganie własnego zdrowia? - Przynoszę pecha. - zaciągnął się raz jeszcze, choć nie patrzył w kierunku ukochanego. Te słowa, mimo że uderzały w coś, co mogło spowodować gwałtowne emocje, były prawdą świętą i niemożliwą do podważenia. Gdzie by nie poszedł, tam coś złego się dzieje. I tam, jak żeby inaczej, musi zyskać kolejną, idealną pamiątkę, by sprawiedliwości stało się dość. Nokturn i pustniki. Śmierć kobiety, bo nie potrafił się wcześniej powstrzymać przed chodzeniem po miejscach, gdzie go nie powinno być. Uszkodzenie ręki. Derwisze. Gdzie by nie poszedł, tam działo się nieszczęście. Był niczym omen, który niesie ze sobą tylko i wyłącznie spustoszenie, a przy okazji zrzuca ciężar na barki innych. Lowell odruchowo przejechał dłonią po miejscu, w którym doszło do rozszczepienia, a i choć przez materiał spodni nie mógł tego poczuć, tak w świadomości już muskał strukturę blizny. Skrzywił się i zacisnął mocniej wargi.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Przygotowani czy nie, Max nauczył się, że zawsze coś się może zjebać. Nie było na to reguły tak naprawdę i choć powinien być przyzwyczajony do tego typu rzeczy, to jednak za każdym razem, gdy działo się coś poważniejszego, coś się w nim rwało. Bezsilność i wkurwienie na los budziły się, nie pozwalając duszy odpocząć, a przecież powinien się cieszyć z tego, że Feli nie pchał się sam w te sytuacje (przynajmniej taką miał nadzieję) i na dodatek przeżył. Bez względu na to wszystko nie potrafił myśleć niestety logicznie w tych momentach. Emocje brały górę, a stres sprawiał, że pierwszym odruchem zawsze było sięgnięcie po używkę. Jakąkolwiek, byle choć trochę załagodzić to, co się w nim burzyło. Papierosy były tu niezawodne i praktycznie zawsze jakaś paczka leżała w zasięgu ręki, dzięki czemu przynajmniej o to nie musiał się martwić. Przymknął tylko oczy na chwilę, gdy partner nie zdołał w porę złapać lecącej ku niemu paczki. Czasem milczenie było zdecydowanie lepszym rozwiązaniem, choć nie zawsze łatwiejszym. Słysząc słowa Felka nie wiedział, co one w nim budzą. Z jednej strony wkurwiał się bardziej czując, że ukochany nie rozumie tego, co w nim obecnie siedzi, a z drugiej... rozumiał go chyba jak nikt inny. Język i mózg nie chciały jednak współpracować dziś zbyt mocno, choć Max bardzo chciał, by choć raz jakoś się dogadały. -Nie mówię, że masz siedzieć w domu w bańce i nic nie robić. - Jego ton wciąż był raczej negatywnie nacechowany, choć wiązało się to głównie z tym, jak mocno starał się nie stracić nad sobą panowania. Zaciśnięta szczęka raczej nie sprzyjała radosnym rozmowom. -No tak, bo to przecież normalne, co chwilę komuś odpierdala kończynę, no nie? - Czuł do siebie żal, że nie potrafi inaczej, ale sytuacja była zbyt świeża, by mógł do niej jakoś na spokojnie podejść. Oczywiście wszystko względnie dobrze się skończyło, ale do kurwy nędzy, czemu w ogóle musiało się wydarzyć. -Nie wlewaj sobie. - Prychnął na te słowa. Prawdą było, że chyba obydwoje byli jakoś przeklęci bo szczerze Max nie pamiętał, kiedy ostatnio miał choć dwa, trzy miesiące spokoju od podobnych atrakcji, a od kiedy zaczęło im na sobie naprawdę zależeć, wtedy te problemy nie były już tylko sprawą jednej ze stron. -Mam kurwa dosyć tego wszystkiego. Serdecznie. Kurwa. Dosyć. - Pierdolnął pięścią we framugę, próbując jakoś rozładować całe to napięcie, a w nozdrzach pojawił się zapach wilgotnej ziemi i smród zwierzęcia, które niestety wciąż dobrze pamiętał. Kończyły mu się pomysły na to, jak mogą uchronić się przed podobnymi akcjami, bo jak widać nawet stosowane środki bezpieczeństwa nic sobie nie robiły z pecha, który po prostu nad nimi wisiał.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Zawsze, ale czy musi? Nie musi. I tak całkiem spory okres czasu trwał bez jakichkolwiek problemów; nic dziwnego zatem, że Lowell, kiedy znajdował się obecnie w domu, z pomocą bliskiej mu osoby, zaczął doceniać te chwile. Jakoś... nie chciał myśleć o wydarzeniach nocy, podczas której to doszło do tego wszystkiego. Nieszczęścia się go zbyt mocno trzymają, a jeżeli postanowi skupić się w pełni na przeżywaniu tego, ponownie może wpaść w koło zbyt negatywnych myśli. Starał się zatem podchodzić do tego wszystkiego jak najbardziej rozsądnie, co nie zmienia jednego, ważnego faktu będącego niczym iskra gotowa rozpalić płomień - był zirytowany tym, że niezależnie od tego, jak się starał, te starania prędzej czy później były weryfikowane. Chociaż, gdyby na pełnym wyjebaniu postanowił robić w ciągu ostatnich miesięcy ogrom innych rzeczy, w szpitalu znalazłby się co najmniej parę razy; odpalony papieros i gorzkość opanowująca gardło pozwalały mu na zachowanie jakiegoś stanowiska, dzięki któremu nie musiał zamartwiać się o to, że wybuchnie. Cicha woda brzegi rwie - a ważne jest to, by ta woda przypadkiem nie narobiła znacznie większych szkód. Lowell czuł wewnątrz to specyficzne napięcie wynikające z zagęszczonej atmosfery. Potrzebował chwili. Sekundy wyrwanej z zegara, gdzie biologicznie czas się zatrzymał, a wskazówek ten nie pokazuje. Przetarł twarz dłońmi, gdzie palce na krótki moment zatrzymały się na czole. - Wiem, że nie mówisz. Po prostu pierdzielę. - chwila słabości i chwila zawahania spowodowały, że musiał czymś się zająć. Nie chodziło tutaj o chodzenie po ogródku, ale po prostu odciągnięcie myśli od szpitala i od tego, co się stało; Max nie pomagał. Kolejne słowa były niczym szpilka wbita subtelnie pod kopułę czaszki, by wprowadzić truciznę. - To boli. - zaznaczył może i spokojnie, może i nie powiedział dużo, ale jeżeli tylko partner postanowił spojrzeć w jego stronę, w oczach mógł wyczytać z łatwością to, że ta sytuacja nie jest dla Felinusa najłatwiejsza. I to, jakie słowa ten stosuje, nie pomagają. Prędzej... dobijają. Subtelnie chciał to podkreślić, kiedy powoli wstał z łóżka, by podejść do szafki; na pierwsze słowa nie odpowiedział. - Myślisz, że ja nie mam dosyć? Owszem, mam dosyć. - zacisnął pięść, widząc reakcję Solberga, by odruchowo spojrzeć na dłoń, którą ten uderzył framugę, jakby uzdrowicielskim okiem chcąc stwierdzić, czy nie doszło do pęknięcia kości. Wynikało to z czystej troski. Lowell aż na krótki moment oparł się o szafkę, którą zamierzał otworzyć już od jakiejś dobrej minuty; dłonie założył na klatce piersiowej, powieki przysłoniły widok, mniejsza ilość informacji docierała do umysłu. - Oczywiście, że mam dosyć. Każdy na moim miejscu miałby dosyć. Na twoim też. - miał dwadzieścia dwa lata i liczne uszkodzenia na ciele, które może dotykiem nie są możliwe do stwierdzenia, ale zaklęciami - jak najbardziej. Miał dwadzieścia dwa lata i posiadał ciało aurora znajdującego się w kwiecie wieku. To go wkurwiało, bo nie czuł się i tak w pełni sprawny; zarówno pod względem konieczności zażywania leków, jak i tego, jak skrupulatnie musiał wyliczać wszystkie aspekty machania różdżką, by uzyskać idealny efekt zaklęć. - Nie wiem, czuję, że muszę się z tym wszystkim jakoś przespać, dojść do porozumienia. Z tym, co miało miejsce. - spoglądając na niego, westchnął ciężej, otwierając drzwi od szafki, by wyciągnąć ubrania na zmianę, choć zrobił dwa kroki - ostrożne, by nie przeciążać nogi - w jego kierunku, kładąc równie w odpowiedni sposób dłoń na prawym barku. Potrzebował tej dozy zapewnienia, że on tutaj jest. Że nie jest tylko wizją iluzji; czuł to. Pod palcami, mimo że materiał się znajdował, czuł ciepło i mięśnie stanowiące jedną całość. Wdech i wydech - nierównomierne - przejęły kontrolę nad płucami na parę sekund. - Może to nieodpowiedni moment, ale chciałbym, byś wiedział, że cię kocham. I naprawdę, doceniam to, co dla mnie robisz. - bo choć i atmosfera na komplementy nie była, tak Lowell chciał dać do zrozumienia Maximilianowi, że docenia. Docenia to, że nawet jeżeli coś się pierdoli, to ten nie ucieka. Docenia jego obecność; bo i choć po asystencie nauczyciela nie było tego widać, tak sytuacja była bolesna. Tylko przykryta chęcią udawania, że jest w porządku i nie będzie z tego żadnych powikłań. Powrócił; chwycił za ubrania, ścisnął je mocniej palcami, by następnie zauważyć, jak Ivara leniwie i ospale wskakuje na łóżko, miaucząc donośnie na widok młodego już mężczyzny. Lowell przystanął na krótki moment, dokańczając papierosa i wysuwając dłoń w jej kierunku, zanim to nie wykonał ponownych kroków, tym razem w stronę drzwi.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jak na nich ten czas spokoju może faktycznie był długi, lecz patrząc ze punktu widzenia ludzkości, wciąż było tu coś nie tak. Otrzymali więcej ran i pakowali się w więcej chorych sytuacji niż większość ludzi w przeciągu całego swojego życia, a byli przecież jeszcze tak młodzi. I choć ciała z większości urazów dało się wyleczyć, tak z duszą nie było już to takie proste i oczywiste. To właśnie ona nosiła praktycznie niezmazywalne piętno, podczas gdy magikosmetolodzy i magimedycy wypruwali sobie żyły, by doprowadzić ich zewnętrzny wygląd do względnej normalności. Zawsze zazdrościł partnerowi tej umiejętności zachowania spokoju i opanowania w podobnych sytuacjach. Nadmiar emocji zżerał Maxa sprawiając, że ten bardzo łatwo tracił nad sobą kontrolę. Zazwyczaj używki były tym, co potrafiło stłumić jego reakcję, a że obecnie był w trakcie terapii i tych substancji sobie nie dostarczał, świat znów miał do czynienia z wybuchowym Solbergiem, z tą mniej przyjemną i zdecydowanie bardziej nieprzewidywalną wersją chłopaka, który rzucał fiolkami w skrzydle szpitalnym, czy ruszał z pięściami na każdego, kto wydawał mu się być warty obicia mordy. -Powiedz mi lepiej, co mam kurwa zrobić. - Musiał ponownie przymknąć oczy, bo bezsilność nieco je zaszkliła, a nie chciał tego po sobie pokazywać. Kilka głębokich oddechów zazwyczaj tutaj działało, ale kolejne słowa sprawiły, że wciąż lekko zaszklone szmaragdowe tęczówki spojrzały w stronę tych brunatnych, w których widział to, co za każdym razem niemiłosiernie ściskało mu serce. -Wiem. - Przepraszam. Dodał w myślach, choć ściśnięte gardło nie pozwalało temu słowu wydostać się na zewnątrz. Nie chciał go ranić. Naprawdę nie chciał. Po prostu to wszystko było chore i absurdalne, a Max nie potrafił pojąć, dlaczego. Schował szybko dłoń do kieszeni, nie chcąc, by ta dłużej przyciągała uwagę partnera. Nic mu nie było, a nawet gdyby, to nie chciał się teraz tym zajmować. Jeszcze tego mu brakowało, by ten zaraz po powrocie ze szpitala naprawiał mu potrzaskane od jebnięcia w futrynę knykcie. -Sam nie wiem, co myślę. - Powiedział w końcu, jeszcze chwilę trawiąc ostatnie zdania wypowiedziane przez Felinusa. Nie do końca wiedział, do czego konkretnie ten się odnosi, czy do samego faktu, że to wszystko się odpierdala, czy jednak stało za tym coś więcej. -Widać nie wszyscy. Hogwart zdaje się mieć głęboko w chuju to, co dzieje się z jego podopiecznymi i kadrą. W końcu kurwa mają jeszcze setki innych dzieciaków, to jeden w tę czy w tamtą nie robi im różnicy, prawda? Pierdolone, zadufane w sobie kutasy, które widzą tylko czubek własnego nosa i własną sakiewkę. - Kolejne hamulce powoli puszczały, a dłonie nastolatka nieznacznie spociły się sugerując, że organizm zmaga się z dużym wysiłkiem, z którym nie potrafi sobie poradzić. Nikotyna z jednego papierosa nie była w stanie temu zapobiec, choć ten wciąż palił się w jednej ręce byłego ślizgona, raz po raz trafiając do ust. -Tak, to na pewno nie zaszkodzi. - Uznał doskonale wiedząc, że sen nie jest czymś, czego on będzie mógł w najbliższym czasie zaznać. Feli musiał jednak odpoczywać i Solberg zawsze starał się zapewnić mu do tego odpowiednie warunki szczególnie, jeżeli chodziło o regenerację zdrowia. Spojrzał pytająco na ukochanego, gdy ten podszedł i dotknął jego barku, lecz słysząc wystosowane w swoją stronę słowa, tylko odwrócił wzrok. Kochał go, oczywiście, że go kurwa kochał i martwił się o niego bardziej niż o kogokolwiek i cokolwiek na świecie, co było powodem tej całej sytuacji. Czuł się jednak winny, że to nie wystarcza. Miał ochotę mu wykrzyczeć, że ten pierdoli, bo przecież Max nic nie robi, ale na szczęście tym razem udało mu się ugryźć w język i tylko nieznacznie pokręcił głową wydychając ciężko powietrze. Nie powiedział nic, gdy Feli chwycił za ubrania i skierował się w stronę drzwi. Widać powoli miał już dosyć i Max nie mógł się temu dziwić, choć sam posiadał jeszcze w sobie naprawdę wiele żalu, który potrzebował jakoś wylać.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Felinus spojrzał. Podniósł oczy, w których to znajdowała się pewna, niezrozumiała iskra. Tak naprawdę to znowu zawinił; poszukiwanie księżycowej rosy, gdy tak naprawdę może ją kupić w pierwszym lepszym zielarskim, nie było dobrym pomysłem. Zresztą, jego większość pomysłów nigdy nie była dobra, o czym to doskonale wiedział. Tylko czy dopuszczał do siebie myśl, że może być inaczej? Całkiem możliwe. Westchnąwszy ciężej, serce pod sklepieniem klatki piersiowej biło uważnie, w rytmie naznaczanym raz po raz, być może nawet i nieco przyspieszonym, ale z jednego, ważnego dla jego duszy powodu; widział ten ból. Czuł ten ból. I choć kiedyś miał problem z wyczuleniem na te sprawy, tak teraz atmosfera, która wokół nich panowała, powodowała, iż coraz to ciężej się myślało. Rozumiał gniew, pozostając świadomym tego, że nie można go w sobie kryć. Że trzeba mówić to, co się myśli, zamiast pozwolić uczuciom trawić organizm od wewnątrz. Wiedział wiele. Widział wiele. Przyczynił się do wielu rzeczy. Płynące zgodnie z czarną falą pośrodku morza, gdzieś skryte głęboko urazy i żale... wymagają przede wszystkim braku ignorowania ich. Udowodnił, że potrafi pokazać, iż coś, co miało miejsce, niespecjalnie jawi mu się na duszy jako coś, do czego można wypić herbatkę i o czym można porozmawiać jak o kolejnym normalnym dniu. Derwisze wystarczająco już przekrzywiły poszczególnie linie, a ich naprostowanie stawało się jeszcze cięższe. Skrzywiona psychika prędzej czy później staje się na tyle widoczna, że nie można jej ignorować. - Nie mam bladego pojęcia. Chciałbym wiedzieć, naprawdę. Jeżeli czujesz gniew, to się nie hamuj i powiedz to, co ci leży na duszy. - tutaj się zatrzymał, spoglądając na niego uważnie, kiedy to zacisnął raz jeszcze pięść, przecierając czoło i oczy wolną dłonią. Bariery puszczały. Chciał przez to przejść bez najmniejszych przeszkód, ale jak zawsze życie ma inne, mniej zrozumiałe plany. Czuł wewnętrzną niesprawiedliwość. Czym zasłużył? Tym, że pomagał innym? Tym, że wcześniej był taki chujowy i karma prędzej czy później wróci? Oczy zaszkliły się na bardzo krótki moment, a cichy warkot wydobył się spomiędzy ust, gdy obnażył zęby, natomiast z zębami kły. - Bo mi leży to, że niezależnie od tego, jak BARDZO się postaram, to ZAWSZE coś spierdolę. Zawsze, kurwa, zawsze. - powoli wybuchał i dawał upust swoim emocjom nagromadzonym od czasu dostania się na szpital i urwania nogi. Przymknął oczy, uderzył dłonią w materac - i całe szczęście, bo siłowo wyglądało to tak, jakby mógł sobie z łatwością rozjebać palce. Pierwszy raz od dawna potrzebował pożywki w postaci autoagresji i znalezienia w tym jakiegoś wewnętrznego upustu, kontroli nad sytuacją. Czuł, że widok krwi spływającej po kolanach go uspokoi, ale nie zamierzał się temu poddawać, prowizorycznie wbijając paznokcie w pościel. - Brzmi to jak każda praca, której się podejmiesz w większym "biznesie". Tak samo byłoby, gdybym pracował jako uzdrowiciel. Albo auror. - żadne wyjście nie było dobre i tak naprawdę każda praca wiąże się z konsekwencjami. Na oddziale mógłby zostać zaatakowany przez pacjenta, w ogóle nie będąc gotowym na taki zbieg okoliczności. Jako auror - jeszcze gorzej. A rozważał tę opcję, aczkolwiek ostatecznie uznał, że kompletnie by się wówczas rozjebał. - Każdy patrzy własnej dupy i własnego nosa. Reszta nie ma sensu. - przecież to się na tym opiera. Jeżeli pracownik odejdzie, to jest po prostu zastępowany. Dlatego nie należy tak mocno przywiązywać się do miejsca, w którym człowiek stara się cokolwiek osiągnąć, bo na samym końcu nie ma to żadnego sensu. Sen nie zaszkodzi, ale co z Maxem? Lowell martwił się o niego i starał się chociaż lekko okazywać. Dlatego podszedł i dotknął barku. Dlatego zainicjował kontakt, bo przecież go kochał i również się o niego martwił; bo nie chciał go zostawiać w tym wszystkim samego, nawet jeżeli to o kogoś innego należało się martwić. Prawda jest taka, że... że każdy po prostu zasługuje na zrozumienie. I zaakceptowanie faktu, iż nie jest się maszyną do jednostronnej pomocy. Że jest się człowiekiem, nad którym również należy przystanąć, spojrzeć w oczy i odczytać emocje. Zaciągnął się powietrzem świeżym, choć wymieszanym jednocześnie z fajkami, chwytając tym samym za torbę. - Zaraz będę. Nie zamierzam siedzieć długo, chyba bym zwariował. - uspokajał się po fali zdenerwowania, którą to z siebie wywalił, napinając lekko mięśnie. I to nie pomagało, bo poczuł od razu, jak noga zaczyna go boleć bardziej, na co przystanął na krótki moment w jednym miejscu, trzymając w dłoniach najpotrzebniejsze rzeczy. - Jeżeli chcesz, to możesz mi potowarzyszyć, jeżeli nie... to proszę, poczekaj na mnie. - westchnąwszy, kontynuował. - Czuję się tak, jakby na obecną chwilę najlepszym rozwiązaniem byłoby najebanie się i zapomnienie o tym wszystkim. I mnie to martwi. - spojrzał z bólem. Pił rzadko, to prawda. Ale zawsze bał się, że pójdzie w ślady osób, które zepsuły mu życie. Po tym skierował się już w pełni do łazienki, by ogarnąć własne cztery litery, choć wiedział, że będzie to trudne zadanie. A na pewno bolesne; mimo to nie mógł się poddawać i musiał jakoś, mimo poczucia wewnętrznego rozbicia, postawić się do pionu. Bez najmniejszego zastanowienia zdjął ciuchy, puścił wodę i od razu żałował tego, że musiał stać pod prysznicem, gdzie różnica temperatur spowodowała kolejną falę bólu, na którą zacisnął zęby i jak najszybciej postanowił byle jak zmyć z siebie poczucie bycia na Świętym Mungu. Byleby zarzucić ciuchy i wrócić, wtulić się mocno drżącymi dłońmi na ostatni moment, a potem osunąć się w ramiona snu.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie było łatwo stać tutaj i oglądać partnera w takim stanie. Nie było łatwo jednocześnie mierzyć się z jego tragedią i własnymi emocjami. Nie było łatwo, znów przeżywać stare koszmary, które wracały jak jakiś zjebany bumerang. Ale nie mógł od tego uciec. Nie był maszyną, a czującą istotą, która czy tego chciała czy nie, po prostu musiała mierzyć się z własnymi emocjami, choć przecież znał sposoby na ich stłumienie. Nie było to jednak dobre rozwiązanie, ale świadomość tego, że jego postawa i słowa ranią ukochaną osobę, dodatkowo ten ból potęgowała. Nie przerywał mu. Obserwował reakcję, która była nieco alarmująca. Zaszklone oczy, warkot i słowa, które opuszczały usta Felinusa... To wszystko nie powinno mieć miejsca. Czy nie wycierpieli się już wystarczająco? Czemu za każdym jebanym razem, gdy wydawało się, że wszystko idzie ku dobremu, znowu coś musiało się spierdolić? Widząc uderzenie o materac skrzywił się nieznacznie. Miał ochotę do niego podejść, ale też nie był w stanie się na to zebrać. Pozwolił więc, by ostatnie słowa wybrzmiały w powietrzu nim sam się odezwał. -Gniew? Nie. Ja jestem ZAJEBIŚCIE KURWA WKURWIONY. - Zaczął z siebie wylewać, skoro Feli naprawdę chciał to usłyszeć. -Jestem WKURWIONY, że bez względu na wszystko, na to jak bardzo się staramy, zawsze coś się spierdoli i to w taki sposób. Jestem WKURWIONY, że wyjście do sklepu po bułki zamienia się w walkę o przetrwanie. Jestem WKURWIONY, że nie zasnę spokojnie, dopóki nie wrócisz do domu, bo nie wiem, czy rano nie obudzę się z wiadomością o Twojej śmierci. Jestem ZAJEBIŚCIE WKURWIONY, bo chociaż oddałbym i zrobiłbym wszystko żeby to zmienić i tak nic to nie da, bo życie na każdym kroku rucha nas w dupę i choć kiedyś może i była to nasza wina, tak coraz częściej widzę, że po prostu nie mamy na to wpływu. - To, że partner pozwolił sobie na chwilową utratę spokoju zadziałało też na Maxa, który powoli zaczynał coraz więcej i więcej z siebie wyrzucać, dość znacząco przy tym akcentując stan swojego wkurwienia. Nie winił Felka za to, co się stało. Wiedział, że sam gdyby natrafił na podobną scenę, raczej nie przeszedłby obok obojętnie, próbując ratować dziewczynę, ale nie zmieniało to tego, że po prostu miał dosyć tego, jak świat się z nimi obchodzi. -Nie każda. Nauczyciel to nie auror. W momencie jak wychodzisz ze szkoły, Twoja praca się kończy. - Twardo stał przy tym, bo uważał jednak, że tutaj Feli dość mocno przesadził porównując dydaktykę do ganiania czarnoksiężników po świecie. Nie podobało mu się, że ukochany wrzuca to wszystko do jednego worka, ale nie sądził, by w tej chwili jakkolwiek miał zmienić zdanie. -Każdy? Naprawdę każdy? - Zapytał z niedowierzeniem, patrząc znacząco na Lowella. Dawno nie słyszał, by z jego ust wychodziły takie ogólniki i to jeszcze wyjątkowo bezsensowne z punktu widzenia młodszego z nich. Może i mógł zwalić to na kwestię tego, że Feli tyle co wyszedł ze szpitala, ale nie Max też nie myślał teraz najbardziej logicznie. Skupiał się na efekcie, nie przyczynie. Brak snu nie był czymś nowym w jego życiu i potrafił sobie z tym radzić. Jeśli powodem nie były dręczące umysł koszmary, to właśni sytuacje takie jak ta, które po prostu nie pozwalały zasnąć, bo choć łapacz snów wciąż wisiał nad ich łóżkiem, nie rozwiązywał wszystkich pojawiających się problemów i był całkowicie bezskuteczny, jeżeli ktoś nie był w stanie udać się na spoczynek. -Poczekam. - Skinął nieznacznie głową, bo choć naprawdę nie chciał tu być i czuł, że dusi się w tym pomieszczeniu, to jednak troska o partnera była ważniejsza i jego samopoczucie, a słowa które opuszczały wargi ukochanego naprawdę martwiły Maxa. -To nigdy nie jest dobre rozwiązanie. - Wymruczał jeszcze, zaprzeczając własnemu stylowi życia, choć nie kłamał. To, że sam uciekał się do takich rozwiązań nie znaczyło, że był z tego dumny. Gdy tylko Lowell opuścił sypialnię, były ślizgon odwrócił się w stronę okna, ponownie maltretując je własną pięścią. Wywalił peta na zewnątrz, odpalając jeszcze jednego szluga i licząc na to, że dodatkowy zastrzyk nikotyny jakkolwiek mu pomoże. Płonne były to nadzieje, ale zawsze lepsze niż nic. Szczęka raz po raz zaciskała się i rozluźniała, jakby próbował przeżuć te wszystkie siedzące w nim gorzkie uczucia. Kończyły mu się pomysły i bardzo mu się to nie podobało. Bez zbędnego słowa położył się wraz z Felim, pozwalając mu wtulić się w swoje ramiona. Poniekąd go to uspokoiło, choć mózg wciąż wyrzucał z siebie myśli na najwyższych obrotach. Dlatego też, gdy tylko ukochany usnął twardym snem, Solberg wyślizgnął się z łóżka, zarzucił na siebie buty i kurtkę i opuścił dom w Inverness, próbując znaleźć ujście dla tego całego burdelu, który w tej chwili w nim buzował.
//zt
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees