Dzień w pracy dłużył jej się jak nigdy – ilość zleceń przytłaczała, a konieczność dopasowania rdzenia do odpowiedniego drewna nagle okazywała się niemalże niemożliwa. Powrót do rzeczywistości po wakacjach był bolesny, praca o wiele bardziej wymagająca niż ta w pubie i jedyne, o czym marzyła, to o chwili wytchnienia. A ta miała nadejść dzisiejszego wieczoru w postaci spotkania z ulubionym (byłym) Ślizgonem. W końcu nadszedł ten czas, kiedy niecierpliwie zamknęła za sobą drzwi tego różdżkarskiego przybytku i pomknęła w stronę nowego lokum Solberga, a dwie amareny dźwięcznie wybijały rytm, gdy tak szpagatami biegła do jego chaty. Jak przystało na wychowaną czarownicę, zapukała do drzwi. Ujrzawszy w progu Maxa, rzuciła mu się na szyję i w akcie wylewnego powitania cmoknęła go czule w rumiane policzka. – Miała być randka, gdzie masz kurwa garnitur – oburzyła się teatralnie, co najmniej jakby sama przyszła w cekinowej sukni i szpilkach, a nie luźnym swetrze. – Sorry za drobne spóźnienie, ostatni klient narzekał, że jego magiczny patyk nie jest wystarczająco sztywny… Nie patrz tak na mnie, sprośna świnio, to nie miało zabrzmieć dwuznacznie – zaśmiała się szczerze i zdzieliła go pięścią w ramię. – Wybrał najbardziej miękkie drewno pomimo moich uwag, a potem ziapał niezadowolony, no dramat. Ale nieważne, wzięłam resztkę wina z imprezy. Jak się bawiłeś? Wybacz, że tak krótko gadaliśmy, musiałam ogarniać i zabawiać każdego, nie jest łatwo być gospodarzem, serio. Na następny dzień ledwo wyszłam z łóżka, Murphy musiał mi masować skroń średnio co pięć sekund, bo byłam trzy ćwierci od śmierci – paplała beztrosko, a gdy weszła do jego pokoju, bezpardonowo rozłożyła się na łóżku chłopaka, znacząco wskazując mu, aby usiadł tuż obok. – Ładnie tu masz. Wolisz wiśniową czy brzoskwiniową? – zapytała, mając na myśli smak taniego winiacza. – Można tu w środku palić? Bo jeśli jedyną alternatywą jest ten taras to przykro mi, musisz mnie wynieść stąd na rękach, ja już się kurwa nie ruszę – parsknęła, po czym oparła głowę o welurową poduszkę. – Co u ciebie? Nie powiem, jestem trochę rozczarowana, że kolejny rok szkolny muszę przeżyć bez twoich wybryków i durnej mordy. Nawet Irytek za tobą tęskni i wyżywa się na przyjezdnych.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie mógł się doczekać spotkania z Marleną. Od kiedy wyszedł ze szkoły praktycznie nie mieli czasu i okazji się widywać, co było dla Solberga raczej przykre, ale poniekąd sam był temu winien, gdy przez długi czas wybierał używki zamiast znajomych. Dziś postawił jednak na idealną mieszankę obydwu, zaczynając od tego, co już w domu miał i podczas pracy przy kociołku, czekając aż wybije odpowiednia godzina, by móc dumnie otworzyć drzwi do swojego nowego królestwa przed gryfonką. Plan był dobry, wykonanie już gorsze, bo stracił poczucie czasu i faktycznie dopiero odgłos pukania do drzwi uświadomił mu, jak późno już się zrobiło. Nie bacząc więc na to, że jest w samych spodniach, ruszył się do wejścia, by uściskać przyjaciółkę. -Oj tam, myślałem, że od razu przejdziemy do przyjemniejszej części. - Zaśmiał się, nawiązując do swojego skąpego stroju, który przy jej swetrze wyglądał naprawdę cudownie. Sam odwdzięczył się Marli buziakiem w policzek i gestem zaprosił ją do środka, by mogła rozgościć się w jego i przede wszystkim Brooksowych progach. Oczywiście, że prychnął słysząc o problemach pana klienta, bo skojarzenie nasuwało się samo. -Kurwa, ktoś tu pakował. - Zaśmiał się, rozmasowując sobie ramię, bo nawet lekko go to zabolało, choć raczej była to wina jego słabego stanu. Nie żeby odmawiał Marli siły i zdolności wpierdolu. Co to to nigdy! -A co z zachowaniem kultury? - Spojrzał na nią wymownie, słysząc o zabranym przez gryfonkę winie, choć ani trochę nie miał zamiaru odmawiać. Wręcz przeciwnie, zrobiło mu się trochę lepiej, bo życie w trzeźwości jeszcze ponownie do niego nie dotarło. -A daj spokój, wiem jak to jest. Impreza była zajebista! No i ważne, że wam się udało. Zgarnęliście jakieś ciekawe fanty? - Wzruszył ramionami, bo wiedział jak to bywa na takich imprezach i wcale nie miał dziewczynie tego za złe. -Murphy? Czy ja kojarzę Murphy`ego? - Spojrzał na nią nieco podejrzanie, bo niespecjalnie mu to cokolwiek mówiło, ale liczył, że zaraz dostanie wyjaśnienie. Gęba Marli nie zamykała się jak zawsze, co było miłą odmianą od towarzystwa smoczych figurek i kociaka. -Uważaj, nie wiem co robi zgraja. - Powiedział, chwytając za klamkę, po czym otworzył drzwi do swojej sypialni, z ulgą widząc, że smoczki w większości spały, oprócz Zbycha, który akurat podpierdalał Gromowi smakołyki, na co kotek zaczął niezadowolony syczeć i próbować odgonić smoczątko od swoich pyszności. -Dzięki. Zasługa Brooks. Przygarnęła bezdomnego do siebie. - Zaśmiał się, wybierając brzoskwiniowe "wino", po czym wziął sierściucha na ręce, by zapobiec większej awanturze. -Nie poznałaś jeszcze Groma. Grom, to Marlena. Marlena, to Grom. Uważaj, bo nie przepada za ludźmi. - Przedstawił jej adoptowanego od Beatrice kociaka, którego kochał całym sercem. Choć wcześniej nie był co do tego pewien, tak teraz nie wyobrażał sobie życia bez tej czarnej kulki futra u boku. -Pal ile chcesz. Nałożyłem zaklęcia. - Zachęcił dziewczynę, otwierając jednak prowizorycznie okno i rzucając obok niej popielniczkę, żeby mu tylko nie petowała na pościel, bo cenił sobie kołdry bez dziur. -A daj spokój. Kiła i mogiła jak zawsze. Jakbym miał dodać do tego jeszcze Hogwart, to bym się kurwa nie pozbierał już wcale. Serio Irytek tęskni? Kurwa tego to się nie spodziewałem. I opowiadaj mi wszystko, jacy kurwa przyjezdni? Co prawda nawet najponętniejsze ciacha nie zaciągną mnie z powrotem do tego burdelu. Chociaż.... - Spojrzał na nią z tajemniczym, łobuzerskim błyskiem w szmaragdowych tęczówkach, jakby próbował ocenić, czy warto powierzyć jej swój tajemny plan. -Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z założeniami, wrócę w przyszłym roku z nowym potencjałem na odpierdalanie. - Zakończył wciąż nie wyjawiając całości, choć domyślał się, że Marla i tak pociągnie go za język.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Spojrzała na niego tylko ostrzegawczo, ale w jej oczach wciąż błyskały iskierki rozbawienia. – Jestem damą, Solberg. I to nie taką do towarzystwa – zastrzegła od razu, chichocząc pod nosem, bo przecież oboje dobrze wiedzieli, że daleko jej było do damy. – A nawet jeśli to nie byłoby cię stać – dodała szybko, wchodząc w głąb mieszkania i rozglądając się na boki. – Ano, siłka pięć razy w tygodniu, dieta, trener personalny… – zaczęła poważnie, po kilku sekundach wybuchając śmiechem na samo brzmienie tych słów. – Jeśli kiedykolwiek coś takiego zacznę odpierdalać to możesz spisać mnie na straty i uznać, że oszalałam – uśmiechnęła się szeroko. – No czy jest coś bardziej kulturalnego niż lampka wina wieczorem? Poczujemy się jak jebana arystokracja – dygnęła niczym panna z wysoko postawionego rodu, co wyszło jej dość nieudolnie, bo omal się nie potknęła o własne stopy. – Aww, cieszę się, że ci się podobało. Słuchaj tego, dostałam samochód. Tadek się szarpnął. Mogę ci udzielić lekcji jak dobierać sobie takich hojnych znajomych, bo poza tym cała masa alkoholu, jakichś fancy bombonierek, eliksiry, a mój wieprz to z pierścionkiem wyjechał. Co prawda nie zaręczynowym, luz – ostudziła ewentualną ekscytację, bo jak przez mgłę pamiętała jak zareagowali inni uczestnicy imprezy na tę wieść. – No, Murphy. To ten mój wieprz. Naprawdę się tak długo nie widzieliśmy? Jesteśmy razem jakoś od eee… Grudnia? Coś koło tego. Na pewno go kojarzysz, to ten, co zawsze po szkole biega z rogami albo ogonem albo grzywą – wyjaśniła i zatrzymała się przed pokojem Maxa, nie do końca wiedząc o jaką zgraję chodzi. – Jeśli to nie banda inferiusów, dementorów czy boginów to powinnam sobie poradzić – mrugnęła i weszła odważnie do środka. Leżała już rozwalona na jego łóżku, rozkoszując się pierwszą wolną chwilą tego dnia, kiedy chłopak postanowił jej kogoś przedstawić. W sekundę usiadła i spojrzała rozanielona na pięknego kota. – Boże, ale cudny. Hej, maluchu – wyciągnęła ostrożnie dłoń w jego stronę, chcąc się przywitać z uroczym, czarnym dżentelmenem. – Koty są najwspanialsze na świecie, nie ma nic lepszego niż powrót do domu, gdzie czeka na ciebie taka piękna kuleczka. Jakbyś szukał dla niego kociego towarzysza to daj znać, Guinness jest przekochany i dogaduje się z każdym – zaproponowała i czekała aż Felix opowie jej co u niego. – Czyli bez zmian – westchnęła i wyjęła z kieszeni paczkę papierosów, wzięła jednego i podała resztę Maxowi. – Częstuj się. W Hogu jak zawsze, ani chwili spokoju. Przyjechali ludzie z Mahoucośtam i Tequili czy jakoś tak. Ostatnio Irytek przydybał jakiegoś z nich i obrzucał go ryżem, mając ubaw po pachy, a ja musiałam tłumaczyć o co z nim chodzi i że robi gorsze rzeczy niż to… Zaraz, jaki potencjał? – zmrużyła oczy, bo oczywiste było, że nie zamierzała ignorować takiej rewelacji. – Co planujesz? Nowy eliksir? Jakaś metamorfoza? Czy zamówiłeś pakiet strojów na podobieństwo tego, który dałeś Walshowi? – strzelała różne opcje, ale z Solbergiem nigdy nie było nic wiadomo i podejrzewała, że nie trafiła.
______________________
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Roześmiał się, bo akurat Marla z damą miała tyle wspólnego, co on ze szczęśliwym życiem. No, może szlachetnej urody jej nie brakowało, bo tu by dziewczynę obraził, gdyby tak bezczelnie skłamał, ale jeśli chodziło o całą resztę, to ni chuja nie widział gryfonki w żadnych wyższych sferach. -A tu akurat masz rację. Przepierdoliłem ostatnio wszystko. - Początkowo się zaśmiał, po czym wzruszył ramionami, bo taka niestety była prawda, że praktycznie całe oszczędności wydał na dragi i alkohol. Całe szczęście miał wokół ludzi, którzy nie pozwalali mu wylądować na ulicy, bo choć niektórym taka lekcja wiele dawała, to w wypadku Solberga mogło by to tylko szybciej doprowadzić do tragedii. -No, no, czyli jednak są jeszcze porządni gryfoni na tym świecie. - Prychnął, doskonale wiedząc, że ten scenariusz ni chuja nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości. -Dobra, ja wiem, ale w sumie jakbyś chciała się ponapierdalać tłuczkami, to mamy tu zajebiste miejsce na takie akcje. Moje ramiona są zawsze dla Ciebie otwarte. - Zaproponował całkiem poważnie, bo i czemu by nie miał? Brooks dużo nie było w domu, a on obecnie dla własnego bezpieczeństwa starał się specjalnie z niego nie wychodzić i choć ani trochę nie przeszkadzało mu ślęczenie nad kociołkiem godzinami, to jednak czasem dobrze było rozprostować kości, a sylwetka Solberga zdecydowanie potrzebowała treningu. -A wyglądam jakby się znał na jebanej kulturze? - Odpowiedział pytaniem na pytanie, bo obydwoje byli tak bardzo chodzącą definicją wyższych sfer, że już chyba bardziej się kurwa nie dało. -Tadeusz? No proszę, nieźle mu się musi powodzić! Coraz bogatsze te dzieciaki, jak Boga kocham, skąd one ten hajs mają. - Pokręcił głową i przybrał ton wielkiego Pana Dorosłego, choć szczerze cieszył się z sukcesów swoich znajomych nawet, jeśli jemu samemu do jakiegokolwiek było bardzo daleko. -Czekaj, wieprz? - Znów się gdzieś pogubił, ale na szczęście już po chwili Marlena przybyła z wyjaśnieniem niczym rycerka na winnym koniu. -Ni chuja, nie mogę dopasować do niego ryja. Pamiętaj, że mnie dwa lata już tam nie ma, więc i bez gaci może latać i nic mi to nie powie. - Prychnął, po czym nieco przygasł, gdy zdał sobie sprawę, że faktycznie nie widzieli się prawie rok i jak wiele od tego czasu rzeczy zdążyło się wydarzyć i zmienić. Raczej na gorsze, Solbergowym zwyczajem niestety. -No dobra, to co z tym Twoim wieprzem? Mówisz, że jesteście razem, to wnioskuję, że to nie tylko seks. - Pan detektyw się odpalił i wyciągnął chyba pierwsze logiczne wnioski w swoim życiu. Był jednak ciekaw, jak Marla układa sobie życie. Brzmiała na w miarę szczęśliwą i to było dla nastolatka najważniejsze, ale nie oznaczało, że nie chciał poznać szczegółów tej relacji. -No nie wiem... - Mruknął poważnie, jakby trzymał co najmniej wyjątkowo agresywnego wiwerna w środku, choć tak na prawdę była to tylko banda nieokrzesanych zwierzaków, z czego większość nawet nie do końca była formalnie żywa. Wiedział, że Grom przypadnie Marli do gustu. Obawiał się jednak reakcji w drugą stronę i choć kociak kłapnął na dziewczynę zębiskami, tak chwilę później, nieco niepewnie pozwolił jej się dotknąć. -Adoptowałem go od Beatrice, jak już byłem na wylocie. Przyznam, że zdecydowanie nie spodziewałem się, że mogę go tak pokochać. - Wyznał szczerze, samemu głaszcząc czarne futro kociaka, który akurat nie miał nic przeciwko jego dotykowi. W końcu nie bez powodu to właśnie Grom wylądował u Maxa. Byli tak samo charakterni i mieli takie same problemy z zaufaniem, ale w swoim towarzystwie czuli się wyśmienicie. -Mamy tu Harry`ego, kota Brooks, ale chętnie poznam tego diabła z Guinessem. Socjalizacja dobrze mu zrobi. Prawda, szatanie? - Ostatnie słowa skierował do błyszczących kocich oczu, które jakby wyczuły, że mowa o ich właścicielu, bo z powątpiewaniem spojrzały w stronę samozwańczego eliksirowara. -Trochę bez zmian, a jednak trochę zmian. Choć w sumie masz rację, większość to to samo stare gówno tylko w zupełnie innym wydaniu. - Westchnął, odpalając kulturalnie gryfonce papierosa, nim zajął się swoim, by następnie chwycić za Amareny i odkręcić je dla każdego. -Mahutokoro? Tequila brzmi zdecydowanie lepiej. - Zaśmiał się, choć podejrzewał, że chodzić może o Meksykańską szkołę, o której słyszał, gdy był na wycieczce w tym kraju z Brooks i grali z dzieciakami w ichniejszą miotlarską rozgrywkę. -Jest ktoś warty uwagi? - Poruszył sugestywnie brwiami, bo domyślał się, że tylu cudzoziemców mogło wstrząsnąć murami szkoły i pełnymi buzujących hormonów nastolatkami. Sam zresztą chętnie zawiesiłby na nich oko. Tak z czystej ciekawości oczywiście... -Życzę im powodzenia w odnalezieniu się w tym burdelu. Irytek to chuj, ale mieli już lekcję z Patolem? - Zapytał ciekaw, ile przyjezdnych wróciło już z płaczem do domu bo nieprzyjemnej lekcji transmutacji z ukochanym nauczycielem całej Wielkiej Brytanii. Przez chwilę nie mówił nic, chcąc utrzymać Marlę w niepewności, aż ta sama zaczęła wywalać z siebie potencjalne możliwości, które trzeba było przyznać, były niczego sobie. -Tak, tak i tak... - Powiedział w końcu, bo tak szczerze, to dziewczyna trafiła w punkt, choć nie w okoliczności. -Nad nowym elkiem pracuję już od jakiegoś czasu, stroje idą kurierem i z pewnością nie zmarnują się w szafie... - Posłał jej porozumiewawczy uśmiech. -Ale najbliżej byłaś z metamorfozą. Pracuję nad animagią. - Zdradził w końcu swój mały sekrecik wiedząc, że kto jak kto, ale Marlena dostrzeże idący za tym potencjał.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Przewróciła oczami, ale było w tym geście więcej zatroskania niż poirytowania. – Nic się nie zmieniłeś. Następnym razem posiedzimy przy herbacie – zastrzegła, bo może i nie widzieli się bardzo długo, jednak znała go na tyle, że domyślała się na co mógł przejebać hajs. – Może i słaby ze mnie strażnik Teksasu, ale wiesz, że przyjaciółką jestem przednią, więc w razie czego to nie krępuj się – poklepała go w ramię, oferując swoje wsparcie, o cokolwiek by nie chodziło – ocieranie mu orzyganej mordy, pożyczenie pieniędzy czy po prostu wspólne siedzenie w milczeniu. I nie byłaby sobą, gdyby tego nie zaproponowała, zwyczajnie i po ludzku zmartwiona jego stanem. Nie zamierzała jednak naciskać i wymuszać na nim zwierzeń. – Ofc, że są. Wszyscy Gryfoni są porządni, a ja to już w ogóle wzór cnót – zachichotała. – Tłuczkami mówisz? Zajebiście, ale przypominam, że jestem ścigającą. Pałkami co prawda też świetnie operuję, ale wolę zabawę z kaflem – uśmiechnęła się, maksymalnie dumna z tego dwuznacznego żarciku. – No Solbi, kto jak nie ty? Jesteś chodzącą definicją kultury. Witasz mnie w takim stroju, posługujesz się elokwentnym językiem, moim zdaniem jesteś wykapanym arystokratą – wyszczerzyła się ucieszona tą durną gadką, mimo że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że bliżej im było do trzody chlewnej niż kogoś z wyższych sfer. Pokręciła głową, gdy widziała jak Max ledwo nadążał za tym, co mu mówi. – Z twoją pamięcią jest gorzej niż myślałam. On tak popierdala po Hogwarcie odkąd pamiętam. Ale masz rację, to coś więcej. Mieszkamy razem, mamy wspólne cele, które realizujemy i jest… Hmm, tak normalnie i swojsko. Cieszę się, że po tylu latach w końcu się dogadaliśmy i mogę na niego liczyć. I że po prostu mam kogoś, kto dzieli ze mną pasję, jest w stanie nadążyć za każdym moim pomysłem i nie przerasta go ten chaos – podzieliła się z Maxem swoim szczęściem. Nie musieli rozmawiać codziennie, żeby czuła się przy nim swobodnie. Wpatrywała się zwierzaka, ani trochę nie przejmując się początkowym wystawieniem kłów. – Od Beci? Boże, ja ciągle zapominam, że to twoja psiapsi – parsknęła i delikatnie podrapała Groma za uchem. – Koty można tylko kochać, uwierz mi. Widać, że czuje się przy tobie dobrze – zauważyła i posłała Felixowi delikatny uśmiech, maksymalnie rozczulona jego relacją z kociakiem. Z wdzięcznością przyjęła fajkę i wypuściła ustami kształtne dymne kółeczko. – Póki co nikogo bliżej nie poznałam, ale parę przyjemnych dla oka osób widziałam na korytarzu – zamajtała brwiami. – Patol na razie milczy, więc nie wiem czy w końcu se odpuścił czy szykuje jakąś ekstra niespodziankę. Nawet moi współpracownicy, a robię teraz dla Fairwynów, pytali mnie czy ten stary creep dalej straszy w szkole. Gdyby nie to, że uczy transmutacji to nigdy bym się na jego zajęciach nie pojawiała – oznajmiła butnie, ale jednak transma była rzeczą świętą. Zerknęła na niego zaciekawiona. – Jaki eliksir? A fotkę tych outfitów to mi chociaż na wizzie wyślij, ocenię na ile się przydadzą – zaśmiała się i przystawiła do ust papierosa, którym omalże się nie zachłysnęła, gdy oznajmił, że pracuje nad animagią. – CO – wytrzeszczyła oczy i wzięła głęboki wdech, chcąc wyciszyć kaszel. – Co ty pierdolisz? To znaczy mam na myśli, że mega super, po prostu jestem zdziwiona, bo ja też od dłuższego czasu o tym myślę. Na jakim etapie jesteś? Opowiadaj!!! – podekscytowała się i tym razem udało jej się zaciągnąć bez zakrztuszenia.
______________________
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Wypraszam sobie! Wyprzystojniałem jeszcze bardziej! - Niby to się obruszył, choć tak naprawdę wiedział dobrze, co Marla ma na myśli i choć mógł chwilowo humorem się jakoś odbić, to jednak niczego to w większym zamyśle nie zmieniało. Niestety. -Przy herbacie? Może od razu kupimy sucharki i laskę i zaczniemy narzekać na tę dzisiejszą młodzież? - Przewrócił oczami, próbując jak zawsze zbagatelizować swój problem, choć niekoniecznie musiał od razu żłopać whisky, czy wódę. Kawa by mu wystarczyła. Byle mocna. -Przedniejszej nie znajdę. - Zapewnił, bo czym ściągnął nieco brwi, jakby zastanawiał się nad dalszym krokiem, nim ostatecznie kontynuował. -Obecnie mam dosyć dobrych rad, krzywego pocieszania i ludzi, którzy uważają, że wiedzą co dla mnie najlepsze. Wystarczy, że jeszcze chce Ci się ten mój krzywy ryj oglądać. W razie czego, znam Twój adres. - Zapewnił ją ze zdecydowanie bardziej nieśmiałym, ale i cieplejszym uśmiechem. Nie chciał wchodzić teraz w ten temat. Potrzebował odskoczni i doskonale wiedział, że Marlena ma w rękawie przynajmniej osiem tysięcy historii, które idealnie zajmą mu umysł. No i trzeba było nadrobić ploteczki z ich własnych jestestw. Nie było więc chwilowo miejsca na takie szczegóły, jak to, że Max o mało co nie kopyrtnął na tamten świat. Znowu. -Królowa niewiasta, Marlena z rodu O'Donnell, pierwsza tego imienia. - Zaśmiał się, wyobrażając sobie dziewczynę w eleganckim otoczeniu pałacowych podnóżków i innych sprzątaczek, jak z koroną na głowie pije na tronie tanie jabole. Tak, przepięknie by się w tej roli sprawdziła, bez dwóch zdań. -Ja w Ciebie tłuczkiem, Ty we mnie urokiem osobistym i będziemy kwita! - Wyszczerzył rząd białych ząbków, bo akurat o tym szczególe jeszcze pamiętał, ale jakoś tak już mu się przyjęło, że trening zawsze oznaczał tłuczki. Chyba przyszedł czas nieco zróżnicować grono znajomych. Docenił oczywiście dwuznaczność wypowiedzi, unosząc jeszcze wymownie brew, a jego wyobraźnia pomogła mu zwizualizować sobie niektóre rzeczy, do których oczywiście nie przyznał się teraz na głos. -Płynie we mnie błękitna krew, jak chuj. Pewnie zabarwiona denaturatem, ale też się chyba liczy, no nie? - Pokłonił się pięknie, o mało co nie przypierdalając głową w półkę, do której nie był jeszcze przyzwyczajony. Może i bliżej było im do trzody, ale czyż te zwierzaczki nie były bardziej przydatne niż pasożytujący na innych członkowie arystokracji? Jak widać każdy kij miał dwa końce i wszystko zależało od tego, za który akurat się chwyciło. Ściągnął brwi, ni chuja nie mogąc sobie przypomnieć gryfona, ale ostatecznie uznał, że nie będzie się wysilał. W Hogu działo się tyle pojebanych akcji, a po korytarzach łaziło tyle pokurwionych ludzi, że nie sposób było wszystkich spamiętać. A jak było się Solbergiem, to już w ogóle. -Ciebie też to czeka. Starość nie radość. - Sprzedał jej kuksańca, bo jakby nie było był tylko dwa miesiące od niej starszy, ale zawsze można było to jakoś obrócić na swoją korzyść, a Max był w tym akurat dość dobry. -Brzmi naprawdę super. Cieszę się Twoim szczęściem Marlenka. No i szacun dla niego, że jeszcze się w tym nie pogubił. Znalazłaś prawdziwy klejnot. - Przyznał szczerze, bo widać było, że dobrze jej się o tym opowiada, ale oczywiście musiał dorzucić od siebie coś żartobliwego. Miał nadzieję, że chłopak faktycznie warty jest jej uwagi i nie będzie musiał za miesiąc, czy dwa wyjebać mu za zranienie tak zacnej przyjaciółki. -To co, może podwójna randeczka?- Zaproponował ze śmiechem, wyobrażając sobie, jak by to miało wyglądać. Oczywiście nie mówił na głos o tym, że kogoś ma, choć jeśli Marla czytała Obserwatora, mogła wysnuć sama pewne wnioski, co do których chyba sami zainteresowani mieli na ten moment jeszcze kilka wątpliwości. Prawdą było jednak, że ostatnie spotkanie wyszło im nawet nieźle i dawało pewną nadzieję na to, że w najbliższym czasie nie skoczą sobie znowu do gardeł. -Hmmm. Od dawna razem mieszkacie? Nie żebym to jakkolwiek podważał, czy coś, ale wydaje mi się trochę... No szybko. Wiem, że znacie się dłużej, ale i tak... - Przez chwilę nieco spoważniał, jakby za tymi pytaniami kryło się coś więcej. Bo i kryło, ale nie miał zamiaru na ten moment mówić o tym na głos. Wolał cierpliwie wybadać temat i na tej podstawie samemu wysunąć jakieś wnioski, choć wątpił, by cokolwiek mu to dało. -Szczerze? Sam czasami nie wierzę, że tak to się wszystko potoczyło. Pierwsze spotkanie w jej gabinecie zdecydowanie nie sugerowało, że będzie w stanie tolerować mnie przez więcej niż pięć minut, a tu proszę, nagle adoptuję jej kota. - Pokręcił rozbawiony głową. -Zdradzę Ci w sekrecie, że nawet udało mi się ją przytulić i to ze wzajemnością. - Zniżył głos do konspiracyjnego szeptu, jakby właśnie wyjawiał jakąś tajemnicę państwową. -Bea nie jest taka straszna, jak ją wszyscy malują. Trzeba tylko chcieć to odkryć. No i kurwa mać, miałbym zrezygnować z szansy przyjaźni z jedną z najbardziej utalentowanych eliksirowarek na świecie? Wolałbym już przelecieć Patola. - Zakończył iście w swoim stylu. Jeśli ktoś zechciał bliżej się przyjrzeć Maxowi i Beatrice, nie trudno było odkryć, że wbrew pozorom byli do siebie cholernie podobni. Sami potrzebowali czasu, by to tak naprawdę zrozumieć, a przynajmniej nastolatek go potrzebował, ale właśnie to może przez to podobieństwo, ostatecznie się przed nią otworzył, a ich relacja zeszła z tej typowej między opiekunem domu i wychowankiem, na coś bardziej prywatnego i przyjacielskiego. -Chyba aż za dobrze. Nie mam serca go za bardzo szkolić, chociaż wiadomo, że są zasady, których mu nie odpuszczę. - Przyznał, bo naprawdę był zbyt miękki, gdy widział te wielkie, błyszczące ślepia skierowane w swoją stronę. No nie potrafił mu odmówić, ani tym bardziej jakoś specjalnie mocno się na kociaka gniewać. -Może powinienem skorzystać ze starego przejścia za garbatą wiedźmą i samemu sprawdzić te widoki. - Przygryzł sugestywnie wargę, oczywiście żartując, bo w chwili obecnej nikt, ale to kurwa absolutnie nikt, by go nawet siłą do Hoga nie zaciągnął. Minęło wiele czasu, ale Max czuł, że wciąż potrzebuje przerwy od tego burdelu. -Stary Patol mocno śpi? Tego to chyba każdy zna i coś mam przeczucie, że chwilowy spokój to tylko zasłona dymna. - Jak miał być szczery, sam nigdy problemów ze starym nauczycielem nie miał, ale to tylko dlatego, że był z transmutacji po prostu dobry i nie szczekał jakoś specjalnie na jego lekcjach. Nie to żeby go szanował, ale czasem nawet Solberg potrafił spuścić z tonu. -U Fairwynów? Kurwa, nieźle! Jakbym wiedział, to przyszedłbym do Ciebie z poskładaniem nowej różdżki. Patrz, jakie cudo wywiozłem z Avalonu. - Rzucił dziewczynie swój jesionowy patyczek, który musiał najpierw wyszukać, bo ni chuja nie pamiętał co z nim zrobił. O ile Avalon wspominał naprawdę ciężko, tak liczył, że nowa różdżka będzie sprawdzać się lepiej, lub przynajmniej tak samo dobrze, jak poprzednia, zakupiona właśnie w miejscu pracy Marlenki. -Nazwy to mu jeszcze nie wymyśliłem, ale wykminiłem sobie coś, co przyda się w podróżach. No wiesz, dostosowanie ciała do panujących warunków klimatycznych, tak żeby nie zamarznąć na kość, czy nie umrzeć z gorąca, jak weźmie Cię na jakąś egzotyczną wycieczkę. Ostatnio myślałem też żeby dodać do niego coś, co pozwoli uchronić przed lokalnymi chorobami, ale nie wiem czy to nie przesada. I tak już każdy mi mówi, ze porywam się z miotłą na wiwerny i albo powinienem odpuścić, albo rozbić to na kilka eliksirów, przystosowanych do konkretnych stref geograficznych. - Widać było, że kompletnie nie ma zamiaru się z tymi opiniami zgadzać i będzie robił eliksir po swojemu. Znając Maxa nie ciężko było wyczuć, że cholernie go ten projekt pochłonął nawet, jeśli opowiadał o nim dość chłodno. Ostatnimi czasy miał po prostu zbyt wiele wątpliwości i nie chciał chwalić się czymś, co mogło nigdy nawet nie powstać. -Oczywiście, że Ci wyślę! Ale wiesz, bez modela nie robią wrażenia. - Puścił jej oczko, poniekąd ciekaw jak zareagowałaby Marlena na podobną sesję zdjęciową, choć miał pewne podejrzenia i bardzo go kusiło, by przekonać się, czy są prawdziwe. -No już, już spokojnie. - Zareagował, gdy nawieść o animagii, dziewczyna o mało co nie wypluła swoich płuc. Oparł niedopalonego szluga o popielniczkę i poklepał ją po plecach, wracając do używki, gdy dziewczyna doszła już do siebie. -No nie gadaj! To żeśmy się kurwa dobrali. - Prychnął, nie spodziewając się, że Marla wpadnie na ten sam pomysł i to jeszcze w podobnym czasie. -Wiesz, dużo zgłębiam temat i nawet miałem jakieś miliony konsultacji z Vin-Eurico, który wiele mi rozjaśnił. Musiałbym brać się pewnie za eliksir i całe to żucie mandragory przez miesiąc, tylko najpierw.... - Wziął głęboki wdech, zbierając siły w myślach. -... Najpierw muszę upewnić się, jak to będzie działać z innymi substancjami. Nie mam zamiaru zejść z tego świata przez niedopatrzenie w eliksirze. - Przyznał licząc na to, że teraz O'Donnell odwdzięczy się swoją historią postępów animagicznych.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Klasnęła w dłonie jakby bardzo ucieszyła ją propozycja Maxa. – A do tego zagramy w bingo i wymienimy się maściami na chore korzonki – dopełniła tę prześmiewczą wizję i od razu zmarszczyła brwi zmartwiona. Zawsze przymykała oczy na maxowe podejście do życia, nie zmieniało to jednak faktu, że był jej przyjacielem, a o bliskich troszczyła się bardziej niż o siebie. – No, dobrze, że dodałeś jeszcze, bo pewnie zaraz się to zmieni – spróbowała trochę rozluźnić atmosferę i z uśmiechem tyrpnęła go lekko w żebra. A potem ukłoniła się nisko, gdy ją tak pięknie przedstawił. – Deal – potwierdziła i uścisnęła mu dłoń. – Masz w takim razie przejebane – osądziła jego los, bo przecież nie było tajemnicą, że jej urok osobisty był poza jakąkolwiek skalą. Komentarz Maxa o rozcieńczonej denaturatem krwią skwitowała gromkim śmiechem i uśmiech nie schodził jej z twarzy, gdy temat zszedł na Murpha. – Ja znalazłam klejnot? To chyba on trafił los na loterii, nie zapominaj się. No a my na spotkanie jesteśmy zawsze chętni, powiedz tylko kiedy. Albo to raczej ja ci podeślę grafik – zarzuciła subtelnym żartem, wypominając mu bezrobocie i przedwczesne zakończenie edukacji. W ten sposób sprytnie ominęła temat kto będzie towarzyszył Solbergowi, uznając, że jeśli tylko będzie chciał się z nią tym podzielić to to zrobi – przecież tak do tej pory działała ich relacja i nie musieli się ciągnąć za język. – No już trochę. Wiesz, Solbi, życie jest za krótkie, żeby na coś czekać. Gdybym miała patrzeć na konwenanse i kiedy coś wypada zrobić, a kiedy nie to nigdy bym się nie doczekała, bo zawsze jest jakieś ale. Będzie co ma być, a nie mam powodów, aby rozważać czarne scenariusze – podsumowała swoją związkową sytuację, mając nadzieję, że Max zrozumie jej pobudki i decyzje. – Zresztą, nawet jeśli wynajmowałabym sama albo on miał gdzieś mieszkanie to i tak bylibyśmy u siebie codziennie. Chyba lepiej od razu postawić sprawę jasno. Nie lubię takich podchodów. Albo wszystko albo nic. Wsłuchiwała się zaciekawiona w jego opowieść o Beci, wtrącając co chwilę z zaangażowaniem oho, omg czy nie gadaj. – Wiesz, elki to nie moja bajka, prędzej rozdupczę pracownię niż zrobię coś, co się nadaje. Ale fajnie, że masz taką mentorkę, która cię wspiera choćby nie wiadomo co się działo. Ja się jej po prostu kurwa boję, bardziej niż Patola, bo u niego to mogę się bronić wiedzą – stwierdziła rozbawiona. – Który swoją drogą chyba faktycznie szykuje jakąś petardę, aby skutecznie zniechęcić przyjezdnych do Hogwartu. I szczerze? Nie mogę się doczekać – błysnęła zębami, bo nic tak nie poprawiało nudnej szkolnej rzeczywistości jak jakaś drama. Z namaszczeniem wzięła jego różdżkę w dłoń, jakby to był najdroższy artefakt. – No, załapałam się jeszcze w czerwcu i nawet sobie nie zdajesz sprawy ile oni wiedzą o różdżkarstwie. Jestem zachwycona, bo codziennie uczę się tyle rzeczy. Jedyny minus to sposób, w jaki pozyskują rdzenie, ale dusiłam się już w tej Geometrii i musiałam coś zmienić, jakoś się rozwijać – gładko przeszła do tematu pracy, a potem przysłuchiwała się jaki miał plan na swoją własną miksturę. – Brzmi bardzo ambitnie! Czyli coś takiego, co by taką jakby powłokę nakładało na ciało, która sprawia, że organizm jest odporny na wahania temperatury? Najs, przydałoby się. Daj znać jak skończysz, ogarnęłam ostatnio licencję na międzynarodowe podróże świstoklikami, więc pewnie będę często z tego twojego dzieła korzystać. Bo ta ochrona przed chorobami to już raczej osobny projekt, nie wiem, nie znam się – wzruszyła ramionami, bo miała niewielką wiedzę na temat tworzenia własnych eliksirów, niemniej kibicowała Maxowi z całego serca. – A różdżka piękna. Jesion, prawda? Mocno wspiera odwagę i inteligencję, ale jesionowe patyki należą do upartych. Rdzenia nie jestem w stanie zidentyfikować, pierwszy raz taki widzę, co to jest? Wow, żałuję, że brakło mi czasu na ogarnięcie, bo chętnie bym sobie stworzyła jakąś nową, bardziej dopasowaną niż ta, którą kupiłam jako gówniarz – rozgadała się, jak zresztą zawsze, gdy mówiła o czymś, co było jej pasją. – I niby co, ty chcesz być tym modelem? To prawie jakbyś mi nudesy wysłał – zaśmiała się i pokręciła głową. – Ale miałbyś już fotki na onlywizards, zawsze to jakiś plus – skomentowała ubawiona perspektywą Solberga korzystającego z tego portalu. Czy byłaby zaskoczona? Otóż nieszczególnie. Siedziała dosłownie wbita w łóżko Maxa, nadal nie wierząc w to, że jej przyjaciel również miał podobny pomysł. – No zdecydowanie musisz sprawdzić czy nie dojdzie do jakichś komplikacji przez to – stwierdziła, nie zamierzając go pouczać, że powinien po prostu odstawić wszelkie substancje, którymi raczył swój organizm – był dorosły, a jej było daleko do moralizowania kogokolwiek. – Ja na razie czytam, ćwiczę transmutację i zaklęcia, próbuję to sobie wszystko poukładać w głowie, bo przyznam, że mi słabo, gdy tylko myślę ile to wymaga pracy i jak niewiele trzeba, żeby coś spierdolić. Czaisz tak się zmienić połowicznie w na przykład rybę? Dramat. Jeszcze z nikim doświadczonym o tym nie gadałam, bo nie czuję się gotowa, ale na pewno nie zamierzam robić nic na własną rękę. A już na pewno się sama nie zabiorę za animagiczny, bo skończę jako troll górski a nie animag. W najbardziej optymistycznej wersji.
______________________
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ciężko było nie roześmiać się na tę wizję. Jeśli Max miał jakikolwiek powód żeby dożyć starości, to zdecydowanie ten był najbardziej przekonujący. Gryfonka była jedną z tych osób, z którymi nastolatek nigdy się nie nudził i nie wyobrażał sobie, by kiedyś mogło jej w jego życiu zabraknąć. -No kurwa, dzięki. - Prychnął niby urażony, choć nie był w stanie pozbyć się tego banana z twarzy. Aż tak głupi nie był, żeby nie zrozumieć co miała na myśli i nie żył w aż takim zaprzeczeniu, by jakkolwiek próbować temu przeczyć. -Jakby to było coś nowego. - Wzruszył ramionami, gdy Marla tak pięknie oznajmiła mu, że nie pocieszy się w życiu spokojem i miłością. Gdy temat zszedł na chłopaka dziewczyny, Solberg uważnie przypatrywał się kumpeli, jakby chciał wyłapać najmniejsze niuanse. Nie dało się zaprzeczyć, że gryfonka promieniała mówiąc o chłopaku, co bardzo młodego eliksirowara cieszyło. -To akurat uważałem za oczywiste. Koleś lepiej trafić nie mógł. Ale ważniejsze, że Ty nie wdepnęłaś w gówno. - Zaznaczył, że nie wypowiada oczywistych oczywistości. -Mój grafik zawiera siedzenie w laboratorium i włóczenie się po świecie, więc zdecydowanie dopasujemy się do Ciebie. - Potwierdził ciekaw, czy Salazar w ogóle byłby na coś takiego chętny. Zresztą, nawet jakby nie był, to Max znalazłby jakiś sposób by swojego partnera do tego przekonać. Słuchał uważnie, jak argumentuje decyzję o wspólnym zamieszkaniu i zastanawiał się przez chwilę nad tym wszystkim. -Wiesz, nie mnie oceniać, jeśli wam to pasuje, to zajebiście. Bardziej się po prostu zastanawiałem, czy faktycznie nie mieliście żadnych większych wątpliwości. Ja nie wiem, czy byłbym gotów na coś takiego. W każdym razie na pewno nie w obecnych warunkach. Może gdybyśmy mieli coś swojego, patrzyłbym na sprawę inaczej.... - Przygryzł lekko dolną wargę w lekkim zamyśleniu. Wiedział, że temat mieszkania z Paco na pewno między mężczyznami powróci i chciał być na niego przygotowany, ale wciąż nie potrafił podjąć decyzji, czy chciałby tego, czy też nie. -Tak, bardzo dużo dzięki niej się rozwinąłem w temacie no i nie ukrywam, że gdyby nie ona to pewnie nigdy bym się nie pozbierał po tej akcji z Boydem, a już tym bardziej po tej całej amnezji i reszcie... - Skrzywił się nieco na wspomnienie najcięższych dla siebie chwil, ale w oczach nastolatka widać było pewien sentyment, który względem Beatrice odczuwał. Wiedział, jaką aurę wokół siebie kobieta roztaczała i wcale się nie dziwił, że Marla też czuła przed nią strach. Wszystko jednak było kwestią odpowiedniego podejścia i chęci poznania drugiego człowieka. -Jak już jebnie, to koniecznie musisz mi o tym opowiedzieć! Czuję, że powinniśmy zamówić przyjezdnym jakąś terapię po tym wszystkim. - Powrócił do roześmiania, gdy temat zszedł na ciętego transmuciarza. Ten to chyba nie miał już szans na miłość uczniów przede wszystkim dlatego, że nie wyglądał, jakby sympatia kogokolwiek miała go interesować. -No tak, legendy o ich metodach znają wszyscy. Ale to zdecydowanie bliżej Twojej działki, no nie? Jesteś zbyt zajebista, by całe życie kelnerzyć. Myślisz, że różdżkarstwo to coś dla Ciebie na dłużej? - Zapytał szczerze zainteresowany pasjami przyjaciółki, gdy ta oglądała jego avalońską różdżkę. Sam co prawda nieco interesował się tematem, ale bardziej z czystej ciekawości niż z jakiejkolwiek chęci podjęcia pracy w tym kierunku. -Raczej wewnętrzna zmiana pracy organizmu. Niektóre zwierzęta potrafią naturalnie się adaptować i chcę ogarnąć coś podobnego. Wszyscy mówią żeby zrobić z tego osobne projekty, ale jak mam być szczery, wolałbym ogarnąć to w jednym. Pewnie porywam się na niemożliwe, ale znasz mnie. Nie spocznę dopóki przynajmniej nie spróbuję. I uwierz mi, na pewno zabiorę Cię gdzieś, jak już będę pewien, że wszystko działa jak należy. - Zapewnił dziewczynę, przy okazji dając pokaz typowej, ślizgońskiej ambicji, która była jego największą zaletą, ale i największą zgubą. -Tak, jesion. - Potwierdził, po czym wyszczerzył się słysząc, jakie charaktery to drewno wspiera -Jaki właściciel, taka różdżka. - Prychnął słysząc o upartości. Zdecydowanie to drzewo było dla niego idealne. Ciężej było mu wypowiedzieć się na temat rdzenia, bo też nigdy wcześniej podobnego nie posiadał. -Rdzeń zrobiony jest z rogu fauna. Dostałem go w prezencie od nimf. To moje trzecia różdżka i powiem Ci, że chyba narazie czuję do niej największe przywiązanie. Nie wiem, czy to kwestia jakiejś magii Avalonu, czy po prostu wcześniej chujowo trafiałem. - Opowiedział nieco więcej, rozjaśniając Marli niewiadomą, przed jaką stanęła. Nie było to oko feniksa, ani włókno smoczego serca, więc nic dziwnego, że dziewczyna nie rozpoznała materiału rdzenia. Był jednak ciekaw, czy może zainteresuje się tematem i w przyszłości będzie w stanie powiedzieć mu o tym coś więcej. -Jeszcze mi powiedz, że moje nudesy to najgorsze, co w życiu zobaczysz. Wiem, że potajemnie o tym marzysz, daj sobie pomóc. - Litościwie ujął jej dłoń, jakby faktycznie wcielał się w dobrego samarytanina, choć tak naprawdę z powagą to to wszystko miało niewiele wspólnego. A Onlywizards wcale nie brzmiało tak tragicznie. To, że obydwoje w tym samym czasie zajarali się animagią było tak samo niemożliwe jak wiarygodne. Nie brakowało im ani ambicji, ani talentu w temacie transmutacji, a ta umiejętność zdawała się być wprost stworzona dla tego duetu. -No właśnie to jest to, że trzeba się dokładnie przygotować, żeby nie skończyć jak jakiś pierdolony mutant. To ja już chyba wolę prosto do piachu. - Zgodził się z nią, całkowicie poważnie. -Wiesz... Ja nie chcę tu robić sobie wybujałej reklamy, ale masz obok kogoś, kto animagiczny z palcem w dupie Ci ogarnie. Możemy nawet uwarzyć wspólnie! Ty się trochę poduczysz, ja nie będę siedział sam przez milion godzin w laboratorium.... - Zaproponował, bo nie widział kompletnie przeciwskazań, dlaczego nie mieliby sobie pomóc, skoro kroczyli tą samą ścieżką. -Jak myślisz, jakie zwierzaki są nam pisane? - Zapytał już zdecydowanie luźniej, popijając alkohol i odpalając nowego szluga, bo po starym już dawno pozostało tylko wspomnienie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
– O mam całe mnóstwo wątpliwości – poprawiła go szybko, no bo przecież u nikogo nigdy nie było kolorowo, każda relacja była nieidealna, wymagająca kompromisów. – Ale jeśli nie spróbuję to się nie dowiem czy są słuszne czy nie. Skoro nie jesteś na to gotowy teraz to po prostu poczekaj. Chyba wiesz najlepiej co jest dla ciebie dobre a co nie. Zazwyczaj – kopnęła go lekko stopą, starając się balansować na granicy żartu i powagi, żeby wiedział, że może poprowadzić dalsze dywagacje na dowolne tory, w zależności od potrzeb. Zagryzła wargi na wzmiankę o Boydzie, ale prędko postanowiła nie wywlekać na wierzch swoich uczuć związanych z tamtą sytuacją, skupiając się maksymalnie na przekazie Maxa. – Trzymaj się jej blisko w takim razie. Widzisz jakim jesteś wspaniałym adwokatem? Już będę na nią patrzeć łaskawszym okiem dzięki tobie! Ale do wyższości whisky szkockiej nad irlandzką PRZENIGDY mnie nie przekonasz – parsknęła, wyśmiewając jeden z najczęstszych stereotypowych konfliktów między ich rodakami. – Przyrzekam, że zrobię ci relację na żywo na wizzie. Ale coś czuję, że to będzie skandal na skalę międzynarodową, więc przeczytasz o tym w każdej gazecie – beztrosko kontynuowała temat Patola, który przestał ją interesować w momencie, gdy wzięła do ręki różdżkę wytworzoną w Avalonie. – Blisko, ale to wciąż nie jest to. Odkrywam u nich takie niuanse transmutacji, o których nie przeczytam w żadnej książce ani nie dowiem się od żadnego nauczyciela. Ale czy to coś, co chcę robić dożywotnio? Wątpię. To problem Marli z przyszłości. Ma przed sobą wiele zagwozdek i bardzo jej współczuję tych wszystkich bombard, które na nią posyłam – zachichotała, dzieląc się swoją dewizą życiową. – K u r w a, Max, to właśnie twoje sięganie niemożliwego sprawia, że jesteś wspaniały. Więc pierdol opinie innych i jeśli czujesz, że zrobisz z tego spójny projekt to działaj. Bo wiem, że jak się zepniesz to to opierdolisz raz dwa – stwierdziła optymistycznie, naprawdę wierząc w umiejętności Ślizgona. Prawie zadławiła się pospiesznie popijanym winem, kiedy usłyszała, że jego rdzeniem jest jakiś egzotyczny róg fauna. – O chuj. Za długo cię znam, żeby zadać pytanie „jak to dostałeś od nimf”, bo pewnie zaraz luzacko powiesz, że jak gdyby nigdy nic poszedłeś z nimi na piwko – oznajmiła ubawiona i ponownie przyjrzała się różdżce. – Musiałbyś trafić na naprawdę niekompetentnego sprzedawcę, więc to raczej magia Avalonu, nieskażona ludzką głupotą i frajerstwem. Merlinie, dbaj o ten patyk, bo jest warty więcej niż ta rezydencja – wyolbrzymiła cenę magicznego przedmiotu i z głośnym śmiechem ścisnęła dłoń Maxa, który bez wahania podjął frywolny temat swoich nagich zdjęć. – Nie, na pewno nie są najgorsze. Przypominam ci, że wychowałam się w mugolskim pubie, moje oczy widziały wystarczająco – skwitowała to i dodała z chochliczymi iskierkami w spojrzeniu: – Ale jesteś blisko podium. Jak już mi się skończą wszystkie opcje, włącznie z moimi byłymi klientami z Geometrii o średniej wieku 50+ to się zgłoszę – zapewniła go gorliwie i równie litościwie. – Bardzo hojna oferta, Solberg, jednak zachowaj ją dla bardziej zainteresowanych – poklepała go po ramieniu niczym starsza siostra radząca, aby ubrał ciepłe skarpetki i umościła się wygodnie pośród poduszek. Pokiwała głową, potwierdzając jak wiele pracy wymagała animagia. Ale wszystko nagle wydawało jej się o wiele prostsze, kiedy uświadomiła sobie, że jedną z trudniejszych rzeczy nie musi ogarniać w pojedynkę, a z nim. Wyszczerzyła się szeroko i klasnęła w dłonie ucieszona. – No przecież! To umówmy się tak, że wsadzisz sobie ten palec w dupę i uwarzysz dwa, a ja cię będę mocno dopingować. Bo dawanie mi chochli do ręki jest ryzykowne. Zarówno w kuchni, jak i laboratorium – zaśmiała się i idąc jego śladem, odpaliła papierosa, przez chwilę zastanawiając się nad jego pytaniem. – Nie ma dnia, żebym nad tym nie myślała. Raz się widzę jako majestatyczną lwicę, drugiego już jako zwykłego dachowca, a trzeciego przemierzam oceany jako ryba. I szczerze? Nie wiem. Ten cel wydaje mi się tak odległy i nierealny, że nawet z bycia komarem bym się ucieszyła – zaciągnęła się i sięgnęła po alkohol. – Ale wiesz co? Chyba sam fakt, że się za to zabraliśmy i pomimo ogromu chujowych sytuacji w życiu wierzymy w swój sukces sugeruje, że to nie będzie nudny gołąb albo jakiś oklepany psidwak – uśmiechnęła się i uniosła butelkę. – Za nas, Solbi i za nasze wyjątkowe drugie ja – wzniosła toast, znów czując przepełniającą ją energię i motywację, żeby doprowadzić ten plan do samego końca, niezależnie od efektu. Czasem nie liczył się spektakularny wynik, a droga, która do niego prowadziła. A oni obrali tę trudniejszą i wymagającą od nich wręcz niemożliwego.
______________________
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Przekrzywił lekko głowę z zainteresowaniem, gdy okazało się, że to wcale nie taka cukierkowa sprawa i Marlenka nie idzie do krainy baśni, a faktycznie są tam jakieś realne wątpliwości, z którymi musi się zmierzyć. -No tak, rodzony gryfon z Ciebie. Albo poznajesz coś empirycznie, albo wcale? - Zadał jej kuksańca, uśmiechając się, ale szczerze podziwiał tę jej odwagę do pewnych rzeczy. Sam nie był tchórzem, ale w pewnych kwestiach, szczególnie tych bardziej prywatnych, miewał wiele wątpliwości, które potrafiły go zatrzymać przed podjęciem jakiejś decyzji. Z drugiej strony brak wyboru też był jakimś wyborem. -Gdyby to było takie proste życie byłoby dużo łatwiejsze. I pewnie nudniejsze. - Westchnął, obracając to jednak jeszcze lekko w żart. -Wiele rzeczy mnie trzyma w miejscu. Używki, ambicje i nawet ten związek. Nie mam pojęcia, czy to słuszna decyzja. Chyba nie do końca wiem, jak powinno wyglądać słuszne życie. - Nieco przygasł, ale zapił ten brak komfortu alkoholem. Każdego dnia próbował swoich sił i choć napotykał wiele przeszkód, to jeszcze się podnosił. Miał tylko nadzieję, że nie dotrwa do dnia, kiedy już i na to zabraknie mu woli. Zauważył tę szybką reakcję na wspomnienie Callahana i pożałował, że wyciągał tamten moment. Sam jeszcze nie do końca to przepracował, ale zdecydowanie było mu już łatwiej z tym żyć i mówić o tamtej nocy. -Cóż, może jednak pisana mi kariera w Wizengamocie. - Prychnął na samą myśl. Co jak co, ale do stróża prawa, w jakimkolwiek wymiarze, to było mu zajebiście daleko. -Spokojnie, nie będę nawet próbował! O coś musimy się przecież kłócić. - Wystawił ręce w geście poddania się. Sam irlandzką lubił, ale szkocka miała szczególne miejsce w jego serduszku, którego nic nie było w stanie jej pozbawić. Wyobraził sobie te newsy, ale faktycznie temat wyjątkowej różdżki był znacznie bardziej intrygujący. W końcu nie co dzień spotyka się podobny artefakt i sam Max był ciekaw, czego może się o nim dowiedzieć, a gryfonka miała na pewno większą wiedzę w temacie niż on. -Biedna przyszła Marla. Tyle musi wycierpieć Twoich problemów, a nie można jej pomóc. - Prychnął, ale rozumiał to podejście. Sam zresztą raczej nie zamartwiał się przesadnie daleką przyszłością, choć może czasem powinien. -Cóż, od ekspertów najlepiej czerpie się wiedzę. Dlatego zacząłem podróżować i odkrywać to, czego tutaj nie doświadczę. - Przyznał ze zrozumieniem. Zdecydowanie opuszczenie Wielkiej Brytanii raz na jakiś czas było dobrym pomysłem, który jeszcze bardziej otworzył Solbergowy umysł i obudził w chłopaku jeszcze większy głód poznawania coraz to bardziej złożonych i egzotycznych zagadnień. -Powinienem Ci płacić za doping, jesteś w tym zajebista. - Pocałował ją w policzek, bo naprawdę trochę dodała mu kopa do działania i podbudowała jego pewność siebie, której ostatnio nie miał wcale zbyt wiele. -Jak do czegokolwiek dojdę na pewno dam Ci znać. No i załatwię próbkę! - Obiecał, bo co jak co, ale uwielbiał dzielić się radością z osobami bliskimi, a Marla zdecydowanie do tej kategorii się zaliczała. Nie miał zamiaru rozwiewać jej wątpliwości w temacie nimf. Zamiast tego, specjalnie ją prowokując, posłał tylko łobuzerskie spojrzenie i wzruszył ramionami, jakby mówił, że tak właśnie było i był to dzień jak co dzień. -Spokojnie, nie mam zamiaru go łamać na czyimś nosie. Do tego zostawię sobie stary kijaszek. Warto mieć jakiś zapas, no nie? - Zapewnił ją. Nie znał się na różdżkach, ale czuł, że to co uzyskał w Avalonie było zdecydowanie bardziej cenne, a kolejne słowa Irlandki tylko to potwierdziły. -No tak, nie takie straszydła Ci dyndały przed nosem. - Zaśmiał się, wyobrażając sobie absurdalne sceny z małą Marlenką w roli głównej. -Nic dziwnego, że się dogadujemy. Syndrom Sztokholmski Ci został i ciągnie Cię do pojebów. - Kontynuował żartobliwie, ale ogromnie się cieszył, że trafił w swoim życiu na kogoś takiego jak ta zadziorna kobietka. Sam też poczuł, że to wszystko jest nieco bardziej realne, gdy będzie miał wsparcie Marli. Co jak co, ale dziewczyna była niesamowita w temacie transmutacji i mógł liczyć na to, że jakoś wspólnymi siłami zadbają o swoje bezpieczeństwo podczas całego procesu. On czuł się pewnie w kwestii eliksirów, ona miała wiedzę transmutacyjną. Razem zdawało się, że mieli wszystko. -No okej. Jakoś to wykminimy. Będę musiał jednak mieć wyżutą mandragorę nim zacznę warzyć, więc myśl już o tym. - Zgodził się, bo dla niego siedzenie nad kociołkiem było czystą przyjemnością szczególnie, gdy miał uwarzyć coś tak zaawansowanego. Czuł się podjarany na samą myśl i nie mógł się już doczekać. -Majestatyczny gołąb nie taki zły! Chociaż nie wiem, czy chciałbym trafić coś wodnego. Już i tak mogę się zamienić w syrenę, to mi wystarcza. - Wzruszył ramionami, po czym również wzniósł toast, popychając go zaciągnięciem się fajką i opadł obok Marli.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Zaśmiała się, bo dawno nikt tak trafnie jej nie podsumował. - Cała ja - westchnęła i teatralnie zatrzepotała rzęsami. - Wyjdzie to wyjdzie i będzie pięknie, nie to… Spędzę parę tygodni w obwisłym dresie zapłakana i zasmarkana, ale przynajmniej nie będę żałowała, że nie spróbowałam - skwitowała i z uwagą słuchała dalej, zauważając nagły spadek nastroju Maxa. - Oj, Solbi, a kto to wie? Każdy ma inną definicję tej słuszności, a my mamy dopiero niecałe dwadzieścia lat. Nie musimy jeszcze wiedzieć wszystkiego i zawsze postępować słusznie. Korzystajmy z tego przywileju póki możemy - doskonale go rozumiała, bo przecież sama wciąż lawirowała między tym co słuszne, a co nie, z drugiej strony wiedziała, że błędy po drodze są nieuniknione. Zachichotała, gdy wyobraziła sobie Maxa w todze. - Totalnie cię tam widzę, a twoja mowa końcowa brzmi mniej więcej jak "no winny jest, na chuj drążyć temat" - parsknęła. Kiwnęła głową ze zrozumieniem na jego chęć podróżowania i doświadczania nowych rzeczy. - Tylko nie zapominaj mi przywozić magnesów z tych wojaży! - zastrzegła od razu, bo póki co najdalej wybierała się do Dublina odwiedzić rodzinę. A potem poklepała go radośnie po ramieniu, gdy podziękował jej za wsparcie. - Do usług, przecież wiesz - uśmiechnęła się, ciesząc się, że jej starania w byciu dobrą przyjaciółką faktycznie przynosiły jakieś efekty. Przewróciła oczami na jego zbereźny komentarz, ale niestety musiała mu przyznać rację. Dorastanie w tak nietypowym miejscu było dość osobliwym doświadczeniem. - Bardzo trafna diagnoza. Nie dość, że prawnik to jeszcze magipsycholog. Czarodziej wielu talentów z ciebie, Solberg - wyszczerzyła się. - Warto było tyle lat się męczyć, żeby ostatecznie los postawił na mojej drodze właśnie takiego ślizgońskiego pojeba - przyznała żartobliwym tonem. Szczerość tych słów była jednak wyraźnie widoczna - nie wyobrażała sobie już swojego życia bez Maxa, nawet jeśli nie zawsze blisko, to był i zawsze mogła na niego liczyć. Tak jak i teraz, gdy rozmawiali o animagii, co jeszcze niedawno wydawało jej się absurdalne i nieosiągalne. - Ech, kolejna rzecz, o której muszę pamiętać, dramat - westchnęła z udawanym rozżaleniem. Wiedziała na co się pisała i była gotowa ponieść koszty tej decyzji. Ale póki co, mieli jeszcze trochę czasu, więc mogli zwyczajnie leżeć i marzyć, w międzyczasie beztrosko popalając papierosa. Przekręciła głowę w stronę Maxa. - Patrząc na twój charakter, będzie to jakieś bardzo zadziorne zwierzę, które nie trzęsie się z byle powodu. Więc myślę, że o gołębiu możesz co najwyżej pomarzyć, bo daleko ci do bycia majestatycznym - zażartowała. - To co, od dziś jesteśmy w tym razem i choćby skały srały i sam Merlin miałby z grobu powstać - zrobimy to? - zapytała po chwili, szczerząc się i wyciągając mały palec na znak, że zawierają bardzo poważny pakt.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Teoretycznie miała rację, w praktyce nie spodziewał się nawet osiągnąć tej dwudziestki. Życie było jakie było i nigdy nie wiedzieli, co czeka ich o następnym wschodzie słońca tak, jak nie mogli być pewni, czy związek Marli okaże się być już tym. Zamiast smęcić jednak nad chujowością egzystencji, lepiej było się pośmiać, a myśl o Maxie stojącym po stronie prawa, wpisywała się pięknie w tę kategorię. -Każdy by mi uwierzył. Gadane akurat mam, jak chcę. - Puścił jej oczko, wyobrażając sobie tę kuriozalną scenę. Na pewno by wybronił każdego, chyba że akurat by nie chciał, co oczywiste. Mściwa była z niego bestia, choć wolał załatwiać sprawy pięściami niż paragrafami. -Zbańczę, ale niech Ci będzie. Po magnesie dla Marlenki raz. - Zgodził się, choć często myślał o miejscach na tyle odludnych, że wątpił, by znalazł tam jakieś stoisko z pamiątkami. Świat magii jednak zadziwiał go już nie raz i jeśli czarodzieje mogli się gdzieś dostać i czerpać z tego korzyści, to był pewien, że już tam się rozkładali ze swoim biznesem. -A wzbraniasz się przed poznaniem tych najlepszych. - Wyszczerzył się jeszcze szerzej, chociaż byli tak ze sobą zżyci, że to by było już kazirodztwo, a chyba jednak była to granica, której Max by nie przekroczył. Tak przynajmniej miał nadzieję. Obydwoje byli srogo pierdolnięci i dzięki temu nadawali na tych samych falach, mogąc odnaleźć się razem praktycznie w każdej sytuacji. -Przysyłać Ci codziennie sowę z przypomnieniem? - Zaproponował żartobliwie. Oczywiście wiedzieli, że to na co się piszą jest ciężkie, ale wyglądało na to, że byli wystarczająco zdeterminowani by to osiągnąć. Szczególnie Marla, która zawsze była mistrzynią transmutacji. Max wyobrażał sobie, że bez problemu przybierze swoją zwierzęcą postać, jak roztrzepanie nie zje jej na tyle, że zapomni o eliksirze, czy jakimś innym istotnym szczególe. -Czyli co, mucha? Te to nie dość, że upierdliwe i ciągnące do wszystkiego, to jeszcze krótko żyją, a to by był profit. - Trochę chyba jednak wolałby być gołębiem, ale opcja wkurwiania innych w muszej postaci nie byłaby taka zła. Nie wiedział czemu, wszystko co przychodziło mu do głowy miało skrzydła, ale takie miał pierwsze skojarzenia. -Albo skończymy jako dwa dzikie jeże w pięknej leśnej chatce z mchu. Wszystko jest możliwe z nami. - Dodał jeszcze, gdy toast został wzniesiony, bo jednak priorytety to on miał. -Oczywiście. - Zgodził się, zawiązując pinky promise z Marleną, po czym położył się na łóżku, odpalając kolejnego szluga. -Czyli co? Ja ogarniam mandragorę i zaczynamy żuć to gówno. Eliksir też się załatwi na luzaku, mniej więcej patrzyłem na recepturę, nie jest taka zła. Kusi mnie coś w niej pokombinować, ale to durne, nie chcę nas zabić.... - Zaczął na głos tworzyć jakiś plan przygotowań do tego wszystkiego. -Przydałoby się trochę więcej jeszcze dowiedzieć. Nie wiesz, czy jakieś te książki do transmutacji nie opisują w szczegółach rytuału? Nadal tego nie kumam. Wiem, że powinna być burza i trzeba wypić ten eliksir, ale inkantacja? Coś konkretniejszego? To wszystko wydaje mi się tak ogólne, jakby wcale nic nie mówiło. Ja nie wiem, jak to ludzie ogarniają.... - Oczywiście, że najbardziej cieszył się na myśl o wypiciu eliksiru. Wiedział, że była to jedyna okazja, by przekonać się jak on działa i musiał wykorzystać ją jak najlepiej potrafił. -Przydałby się może ktoś, kto by nas poprowadził przez ten rytuał, ale nie znam za wielu animagów... - Dodał jeszcze po chwili, wypuszczając z płuc dym.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees