C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Mój "wyjazd" za granicę mogę uznać za zakończony. Otrzymuję wypis, mogę dostać się wreszcie do domu bardzo późnym wieczorem. Całe szczęście - już zaczynałem świrować od nieskazitelnie białych ścian i osób podchodzących do mnie z należytą ostrożnością. Ojciec po wejściu do domu w Dolinie Godryka spogląda na mnie badawczo, bo w przeciwieństwie do matki wie, że znowu zemdlałem i znowu coś mnie chwyta. Mimo to nie dzielę się z nim pewnymi aspektami z mojego życia, które mogłyby być decydujące. Delilah? Patrzy na mnie ze zdenerwowaniem, rozpoczynając wiązankę na temat tego, iż musiała się wytłumaczyć całej swojej rodzinie, dlaczego jej syn nie pojawił się na rodzinnym spotkaniu. Robię młynek oczami, bo nie czuję się jakoś specjalnie na siłach, by słuchać tego, jak ważne jest dla niej dobre wypadnięcie przed innymi. Szczerze? Obchodzi mnie to co najmniej nijak. Przestałem jej ufać już dawno temu, kiedy ojciec udowadniał mi z każdym dniem, że nie warto pakować się w przekonania o czystości krwi. Wchodzę zatem, po zdjęciu nieco wilgotnych butów i kurtki, do pokoju, a następnie chowam część rzeczy, spoglądam na zalecenia od lekarza, na których to widok szlag mnie trafia. Nie stać mnie absolutnie na nic; jakieś tam eliksiry otrzymałem w ramach standardowej opieki, ale nadal, na pozostałe mnie nie stać. Wystarczająco się zadłużyłem, kiedy to otrzymałem elfa, a wolne pieniądze z wypłaty i to, co mi da Spencer, muszę oddać Julce. Biorę głębszy wdech, kładę się na łóżku, przykrywam czoło wierzchem dłoni i się zastanawiam nad wszelkimi możliwymi rozwiązaniami. Nawet nie zauważam, jak zasypiam, by obudzić się rano i wreszcie prawidłowo ogarnąć, biorąc pierwsze leki. Na nie pieniądze też mi się powoli kończą. Po umyciu się i narzuceniu na siebie odpowiednich ubrań patrzę w kierunku Wizbooka, na którym jawi się niewielki błysk, powtarzający raz po raz wybraną przez siebie sekwencję. Odczytuję wiadomość od Julki, odgarniam wysuszone włosy z własnego czoła. Muszę tylko odkopać odpowiedni pakunek i dostać się do jej nowego domu, który znajduje się w tym samym miasteczku. I całe szczęście; podróże Błędnym Rycerzem zaczynają mnie coraz to mocniej mdlić. Udaję się po zjedzonym śniadaniu do pokoju, by wykopać z naprawdę ogromnej ilości rzeczy zapakowaną paczuszkę. Pod kopułą czaszki jeszcze zapamiętuję w sposób jak najbardziej prawidłowy, że muszę skoczyć po lelka wróżebnika, o którego przechowanie poprosił mnie Zephaniah. Spacer pozwala oczyścić myśli, a dom Julii znajduje się nieopodal jeziora, co działa poniekąd kojąco. Śnieg skrzypi pod moimi nogami, gdy raz po raz pozostawiam odciski podeszwy, a mój zegar biologiczny ponownie musi przystosowywać się do obowiązków. Nigdy tego nie rozumiem, dlaczego w jednym momencie wszystko musi się pierdzielić. Para bucha mi z nosa, gdy oddech nieco przyspiesza, a dłoń wpycham bardziej do kieszeni kurtki; na szczęście zbyt daleko nie mam i po krótkim spacerze udaje mi się dotrzeć pod wskazany przez Julkę adres, docierając na posesję i taras umiejscowiony nad taflą wody - a raczej lodu. - H-Hej, Julia. - lekko się uśmiecham, ale jest to bardzo słabo widoczne. Nie wiem, co się u niej działo przez ostatni czas, niemniej jednak nie oznacza to, że nie mam zamiaru z nią porozmawiać na tematy różnorakie. Specjalnie też nie wysyłałem jej prezentu, chcąc go wręczyć osobiście - nawet jeżeli jest to coś drobnego. Może drobnego, ale myślę, że na tyle odpowiedniego, że raczej trafi w jej gusta. Liczy się też gest, prawda? - Wesołych Ś-Świąt. Mam nadzieję, że ci się spodoba to, co znajdziesz w środku. - wręczam jej nieco nieśmiało pakunek, który trzymałem przez całą wędrówkę w jednej dłoni. W kolorach naszego domu, oczywiście.
Z tradycji stało się zadość. Jak co roku, Krukonka z okresem grudnia, zachorowała. Jedna dziurka w jej nosie przypominała ostatni krąg piekieł, druga zaś wodogrzmoty Mickiewiczowskie. W głowie jej szumiało, ciało przeszywały dreszcze, oczy miała zapouchnięte, przez co wyglądała jak panda. Co prawda popijała imbirową herbatkę z eliksirami i była pod wpływem kilku zaklęć uzdrawiających, ale nawet magia nie była w stanie doprowadzić przemęczonego i zainekowanego organizmu do ładu w zaledwie kilka minut. Będzie musiała to odespać. Wpierw jednak obowiązki, choć tak by wizyty Hawka nie nazwała. Obowiązkiem był jedynie ten gamoń, którego kupiła w świątecznym prezencie. Bobo, czy jak się ten stworek zwał, był prawdziwą drzazgą w rzyci. Dokuczał kotu, wyjadał piasek z kuwety, tłukł szklanki, kąpał się w kałużach. Prawie jak bezdomny alkoholik, z tym że nie pił i nie sikał pod siebie. Brooks, ubrana w gruby szlafrok, na który narzuciła kurtkę zimową, grzała się przy ognisku, kichając sobie w herbatę. Świeże, zimne powietrze rozjaśniało nieco przytępiony umysł. I choć nieco ożyła, to i tak nie usłyszała skrzypienia śniego pod iskierkowymi butami. Jego głos wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała na niego nieco nieprzytomnie, uśmiechnęła się boleśnie i pomachała.
- Keaton – powiedziała, wstając i biorąc pakunek tylko po to, żeby odłożyć go na leżaku, na którym to przed chwilą leżała. – A dziękuję, nie trzeba było. – Poklepała go jeszcze ze względną czułością po ramieniu, zachowując zdrowy dystans. – Lebetius. Lepiej, żebym cię nie zaraziła. – Wyjaśniła, skąd ta potrzeba zachowania zdrowej odległości, po czym zaproponowała: – Może wejdziemy do środka? Też mam dla Ciebie prezent.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Już z daleka trochę zauważam, że z Julią jest coś ewidentnie nie tak. Mój podsycony ostrożnością umysł nakazuje mi zachować lekki dystans, by przypadkiem nie mieć potem problemów ze zdrowiem. Choć swoje już wcześniej odchorowałem, a znajduję się obecnie na podwyższonych dawkach leków pozwalających na zachowanie lepszej względem pory roku odporności, ale nadal - muszę brać pod uwagę nieszczęście, jakie posiadam. A posiadam duże, jeżeli spojrzeć by na to pod względem sytuacji, jakie mi się ostatnio przytrafiły. Szczerze - potrzebowałem nieco odpoczynku od tej rzeczywistości, ale nie w szpitalnym łóżku. Prędzej wolałbym swoje, ale gdy się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Stare słowa, ale jakież to mądre i prawidłowe. Choć obecność uzdrowicieli dookoła wcale nie służyła mi dobrze i nadal w umyśle pojawia się cień poprzednich rzeczy, udowadniając to, że wiele rzeczy nie zamierza się zmienić w następnych miesiącach na lepsze. Prawdopodobnie na gorsze. Nie wiem nic o "gamoniu", który sprawia Julce problemy. Nawet w sumie nie wiem, na co ta wpadła w tym roku, bo i choć mój pakunek jest skromny, tak mam nadzieję, że dziewczynie mimo wszystko w jakiś sposób się przyda. Rzeczy praktyczne pozostają w użytku, rzeczy ulotne - no cóż, stają się reliktem przeszłości, tudzież zardzewiałym mieczem. Może i mój pakunek jest prosty, ale starałem się go dobrać w taki sposób, by Pele mogła bez problemu z niego skorzystać w życiu codziennym. - Ja osobiście uważam... że jednak t-trzeba było. Są Święta, nie...? - mówię w jej kierunku, przyjmując poklepanie po plecach i ciesząc się, bo gdzieś wewnątrz czując tę falę ciepła. Choć osobiście staram się nie przywiązywać do ludzi, tak ciężko jest mi porzucić dawne ja. W szczególności od momentu, gdy na oddziale były podawane mi eliksiry uspokajające, a i mój strach może nie zaniknął, ale stał się zdecydowanie mniejszy. - Ach... dobrze, lepiej... lepiej tak będzie. Od kiedy... cię tak chwyciło? - pytam, bo o ile nie chcę się odcinać, tak wiem, że nawet jeżeli działam na lekach, to lepiej by było, żeby się nie zarazić. Niezależnie od tego, jak te mocne by się nie stawały. - T-Tak, jasne, myślę, że... lepiej będzie wejść. Jest chłodno. - mówię, by wykonać parę kroków w kierunku rezydencji należącej do Brooks. Jest ogromna i nie muszę się nad tym zastanawiać dwa razy. - Prezent...? - podnoszę brwi, kiedy to bardzo powoli przechodzimy do środka; na czole pojawia się jakaś mniejsza lub większa zmarszczka. Nie wiem, na jaki pomysł ta wpadła, ale przeczucie mi mówi, że nie będzie to coś banalnego.
Z Brooks ewidentnie coś było nie tak, a przeziębienie było jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Był to jednak temat do rozmów z psychologiem, nie z młodym Krukonem, który miał swoje własne problemy, z wchodzeniem nauczycielom do łóżka na czele. Imbir, cytryna, czosnek, kurkuma i cała masa magicznych specyfików. Jak mówiło stare porzekadło: „Katar nieleczony trwa tydzień, a leczony siedem dni”. I tak właśnie czuła się Julka. Ani odrobinę lepiej, za to wiecznie mokra od potu i z funkcjonującą połową mózgu, przez co myślenie sprawiało jej ból. A więc tak musieli czuć się na co dzień Gryfoni…
- Święta, nie Święta. W każdym razie dziękuję – podniosła ostatecznie upominek, kierując się do środka. – A ty swoje jak spędziłeś? Pojadłeś pasztecików? Opiłeś się eggnogu? Ulepiłeś bałwanka? – zasypała go gradem bezsensownych pytań, siadając w przedsionku, z trudem zdejmując buty i zamieniając je zwykłe mugolskie, sportowe klapki. – Jak chcesz, to się częstuj – wskazała na opakowanie jednorazowych maseczek ochronnych, którymi to często posiłkowała się w okresie zimy, zwłaszcza gdy planowała wyjście na Londyn. Koniec końców nie uchroniło ja to jednak przed przeziębieniem. Dobra, chodźmy – dodała, odwieszając kurtkę i owijając się szczelniej szlafrokiem. – Pokażę ci resztę domu i Twój „upominek”.
Nie miała pojęcia, co chciała osiągnąć, podchodząc do najbardziej (poza Julią, oczywiście) rozchwytywanej osoby na tej imprezie, ani czy cokolwiek, ale nie miała w zwyczaju odmawiać swoim pokusom. Kiedy czegoś chciała, to po prostu po to sięgała, zamiast czaić się w kącie. W ty przypadku to nie Darren był obiektem tak mocnego chcenia, a odrobina zamętu, której perspektywa całkiem ją bawiła. Chciała podejść, zamienić kilka słów, nadrobić to, że po meczu jako jedyna lub jedna z niewielu nie zdążyła go złapać, może podziałać na nerwy cioci Yasmine, która czaiła się jak psidwak na szpiczaka. Miłe towarzystwo było tylko jedną z zalet tej decyzji. Nie spodziewała się jednak, że alkohol sprowokuje ją do wyciągania Krukona z salonu, w obecnej sytuacji było to dość drastyczne posunięcie. A jednak – stało się. Całkiem dobrze się stało, bo i tak musiała stamtąd wyjść, nogi nie pozwalały jej na dłuższe stanie w jednym miejscu, oczy żądały nowych obiektów do oglądania, a pracujący na najwyższych obrotach umysł pragnął rozmów, których nie dało się prowadzić w gwarnym i tłocznym wnętrzu domu. — Gdyby świstokliki były tylko świstoklikami, to każdy potrafiłby je z łatwością tworzyć, a przecież dobrze wiesz, że to nieprawda. Powiedz mi chociaż czy to trudne, bo jeśli mam być szczera, to puszczam pawia po co drugiej teleportacji i szukam alternatyw, przynajmniej dopóki nie będzie mnie stać na jakieś sensowne auto i nie zdam prawka. — W taki oto sposób umiliła prefektowi naczelnemu drogę na zewnątrz – a przecież nawet jeszcze nie wyszli. Wyrzuciła z siebie te wszystkie słowa i zostawiła go nieco w tyle, bo nie potrafiła znieść wolnego tempa Darrena. Pędziła tak pewnie, jakby na stopach miała nie obcasy, a najwygodniejsze na świecie adidasy i w końcu wypadła na taras, unosząc ręce i rozkładając je, by w radosnym półobrocie przytulić jak najwięcej rześkiego powietrza. Chłód wkradał się przez koronkę, owiewał odsłonięte uda, a ona cieszyła się jak idiotka. W każdym razie do momentu, w którym poczuła, że na coś nadepnęła i to coś postanowiło jej oddać. Popatrzyła w dół i ze zdziwieniem zobaczyła tam małe stworzonko, któremu już ostatnio miała niepowtarzalną okazję świetnie się przyjrzeć. Biedny langustnik chillował sobie na tarasie, kiedy ktoś postanowił w niego wleźć, o mało nie przebijając go obcasem. — O nie, Darren, zobacz tylko na to — pożaliła się, siadając na leżaku i wystawiając w jego stronę dziabniętą przez skurczy...homara stopę, żeby się pożalić. Trzeba było założyć czółenka, a nie sandałki, to może by się tak nie stało... — Wiesz co, wszystko sobie przemyślałam ostatni i masz oczywiście rację co do tego, że lanhustnika najlepiej leczyć felicisem, no ale z drugiej strony jaki to ma niby sens, skoro na langustnika można wpaść nawet na imprezie, a Felix to jakiś absolutny ewenement, który każdy chciałby mieć w swojej apteczce? No więc trochę poczytałam i pomyślałam sobie, że skoro księżycowa rosa jest jednym ze składników, to na pewno nie zaszkodziłoby zrobić sobie z niej herbatki. Ha! I co myślisz? Problem polega tylko na tym, że nie bardzo mam przy sobie księżycową rosę — westchnęła cicho i zaczęła szarpać się z butem, żeby zdjąć go z nogi i wyleczyć rankę. Cały szkopuł tkwił jednak w tym, że sandałki zabezpieczone były nie jednym, nie dwoma, a trzema paskami, a jej już zaczynały plątać się palce – nie tyle po drinku, co raczej wskutek spotkania z tym małym szkodnikiem.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Gdyby Darren dowiedziałby się, że to nie jego wspaniała osoba była celem zaczepienia go przez Leighton, ale chęć atencji i zagrania na nosie innym uczestnikom - a raczej uczestniczkom - imprezy, to być może zmarszczyłby przez chwilę brwi, ale ostatecznie nie denerwowałby się zbyt długo. W końcu przecież to nie on wylądował z langustnikiem w stopie, prawda? - To naprawdę... nie jest... nie jest tak... - próbował wciąć się w słowo Darren, nie dał rady jednak zaprzeczyć że "świstokliki nie były takie trudne"... choć w sumie nie wziął poprawki na to, że Lei, jeśli chodzi o zaklęcia, mocna była jedynie w gębie - Strasznie zaawansowana magia - pokręcił w końcu głową w krótkiej chwili nabierania oddechu przez Swansea - Lepiej zainwestuj w Fiuu - dodał z kiwnięciem głową. W sumie może sam powinien podpiąć Exham do sieci kominkowej? Podobno na początku roku niektórzy czarodzieje mieli problemy z teleportacją, co jeśli coś takiego by się powtórzyło? Przecież nie mógł wszędzie latać na miotle, nie miał "Brooks" na nazwisko. W akompaniamencie trajkotania Lei - zaiste, mogłaby konkurować teraz nawet z Zoe pod względem możliwości wypluwania z siebie nieskończonego potoku słów, słówek i wyrazów - Darren usadowił się na jednym z leżaków i otworzył butelkę whisky, nalewając sobie nieco do szklaneczki i różdżką wyczarowując dwie kostki lodu. Z takim zestawem wyciągnął się na siedzeniu, kurtuazyjnie kiwając co chwilę głową - nie miał absolutnie żadnego zamiaru na próbę wcięcia się Swansea w jej wywody, które teraz zawędrowały na tematy księżycowej rosy. Dziewczyna miała szczęścia, że nieco wcześniej wspomniała, że "coś tam coś tam miałeś rację", bo inaczej Shaw szczerze zastanowiłby się nad rzuceniem na nią jakiegoś Silencio. Darren otworzył jedno oko, zerkając na problemy Leighton ze ściągnięciem sandała. W sumie był nieco zdziwiony, że langustnik dał radę przebić się przez podeszwę - poza tym, co to za historia, dziewczyna drugi raz pojawia się nad zbiornikiem wodnym w ciągu paru dni i drugi raz użera ją langustnik! Może to jeszcze kuzyn tego z hogwarckiego jeziora, wspólnik w jego szatańskim planie obżądlenia stóp Swansea od pięt po kostkę. - Ostatnio zadziałała groźba z wybuchającymi krakersami - zasugerował, na wszelki wypadek wyciągając różdżkę z kieszeni i kładąc ją sobie na brzuchu, gotową do tego żeby ewentualnie ochronić Krukona przed nagłym wystrzałem pecha ze strony Swansea. Na szczęście tutaj nie miała do dyspozycji tyle ostrych narzędzi co w kuchni - ani tym bardziej gorącego mleka - Pomógłbym z sandałkiem, ale z twoim szczęściem pewnie przy okazji złamiesz mi nochal - dodał spokojnie, pociągając łyk whisky i spoglądając na spokojną taflę jeziora, poruszaną tylko przez wracającego właśnie w podwodne głębiny langustnika.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
— No co ty, Fiuu to jakiś przeżytek, kto normalny podpina teraz kominki do sieci? A nawet jeśli, to wyobrażasz sobie jak wyglądam w kominku? Jak szczotka do butelek — Shaw nie był może w stanie powstrzymać jej słowotoku, ale własny żart całkiem nieźle sobie z tym poradził, bo oto ucichła po to, żeby zachichotać. Odgarnęła loczek za ucho, jakby chciała uspokoić go, że na pewno nie pozwoli wsadzić się do żadnego kominka i nie upaprze go sadzą, co bez wątpienia by się stało. — Fiuu jest ograniczone i brudne a na dodatek to środek transportu dobry co najwyżej dla karłów. Ale o tym to już chyba powinieneś sam najlepiej wiedzieć — wzruszyła ramionami, bo choć nie dysponowała dokładnymi danymi na temat wzrostu prefekta, to zdążyła zauważyć, że jest od niej trochę wyższy, a to z kolei nie było wcale aż tak oczywiste. Nakręcona eliksirem, najchętniej wstałaby i od razu sprawdziła różnicę wzrostu, skutecznie powstrzymywała ją jednak uszkodzona stopa i cała związana z tym szarpanina. — Z księżycową rosą też jest problem? Nie nadążam za tymi waszymi problemami — oderwała się na moment od swojego buta, żeby machnąć niedbale ręką dookoła w geście bardziej dramatycznym, aniżeli dopełniającym treść wypowiedzi. — Wracam sobie spokojnie do domu, a tu świat stanął na głowie. Och, co cię prześladowało w czasie kiedy każdy chrzanił się z tymi klątwami? Słyszałam, że ludziom działy się naprawdę dziwne rzeczy. Ja to chętnie bym przygarnęła przygryzanie sobie języka, obiło mi się o uszy, ze co najmniej kilka osób miało z tym problem — o tak, chętnie przygryzłaby sobie język, bo i ją cała ta paplanina zaczynała męczyć, a nijak nie potrafiła nad nią zapanować. — Powiedz, że płonęły Ci gacie — uniosła brew, rzucając mu zaciekawione spojrzenie, ale zdecydowanie za bardzo jej się spieszyło, żeby tak mu się przyglądać, jej wzrok zaraz powędrował ku rozgwieżdżonemu niebu, potem w stronę okien, za którymi trwała impreza, aż w końcu do porzuconego buta, z którym podjęła walkę. Prawdę mówiąc, spodziewała się, że otrzyma pomoc, taka odmowa nie zdarzała jej się zbyt często. — To nie moja wina, jest tak wielki, że musiałabym się postarać, żeby w niego nie trafić — odpowiedziała mu od razu, chichocząc pod nosem. Zirytowana na oporne obuwie, poddała się i dość energicznie poderwała się ze swojego miejsca. W jej głowie wyglądało to płynnie, w rzeczywistości wyłożyła się elegancko na kolana na środku tarasu. Dopiero kiedy już się zebrała – nieco obolała, ale jednak wciąż w jednym kawałku – wcisnęła dupsko na leżak zajmowany przez Darrena i nim ten zdążył się zorientować, sięgnęła po szklankę z trunkiem, aby napić się solidnego łyka whisky. Ta w butelce nie interesowała jej aż tak, bo nie miała przecież lodu. — Nie mam pojęcia co było w tym drinku, trzeba było pić starą dobrą whisky, nie jakieś skrzacie wygłupy... przysiegam, że oszaleję, najchętniej poszłabym pobiegać, ale teraz to chyba już nie wchodzi w grę — bo nawet jeśli wyleczy rankę, co nie stanowiło problemu, to i tak wychodzenie w teren po spotkaniu z langustnikiem byłoby po prostu durne i nawet nakręcona magicznym drinkiem Leighton doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Oparła kostkę o kolano i ponownie zaczęła siłować się z sandałkiem. W końcu zupełnie się poddała, sięgnęła do swojego uda, gdzie za mocno przylegającą do ciała podwiązką ukrytą pod spódnicą zwykła trzymać różdżkę i rzuciła diffindo bardzo mocno licząc na to, że nie odrąbie nim sobie nogi.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren przemilczał komentarz na temat tego, że Leighton w sumie to dość rzadko - przynajmniej w tych sytuacjach, kiedy miał okazję ją oglądać - NIE wyglądała jak szczotka do butelek, czymkolwiek był ten z pewnością bardzo przydatny przedmiot. Na temat sieci Fiuu Shaw także nie miał zbyt wysokiego mniemania, jednak jeśli nie potrafiło się wyczarować odpowiedniego świstoklika oraz miało się problemy żołądkowe po teleportacji, to pozostało niewiele więcej innych alternatyw natychmiastowej, magicznej podróży. Miotlarstwo, Błędny Rycerz, magiczne auta i samochody, pegazy czy testrale - to wszystko nieco trwało, w przeciwieństwie do wcześniej wymienionych sposobów. - Naszymi problemami? - powtórzył Krukon, nieco zdziwiony. Jednak - mimo wszystko - ciężko się było dziwić komuś, kto jeszcze do niedawna bimbał sobie we Francji - Zasypiałem - odpowiedział, nieco rozmarzonym tonem Shaw, poprawiając tyłek na leżaku i układając się - na niedługo - w bardziej wygodnej pozycji - Bez ostrzeżenia, potrafiłem zemdleć wszędzie - dodał, zupełnie nie dając po sobie poznać że w sumie mogło być to całkiem uciążliwe - teraz wiele by oddał za możliwość długiego, głębokiego snu, nawet takiego na płytach hogwarckiego korytarza - Płonące gacie może innym razem - powiedział, jedną ręką klepiąc się po biodrze, drugą ponownie unosząc szklankę z whisky do ust. Na razie langustnikowy pech trzymał się OD NIEGO z daleka - warto więc było korzystać, póki miał ku temu okazję. Shaw prychnął na choć cień sugestii, że jego nos był za duży - zanim był jednak w stanie się zbulwersować, musiał ustąpić część wygodnego leżaka cielsku Swansea, która postanowiła pierdolnąć się nań obok niego. - Khm - chrząknął, leżąc teraz praktycznie na boku i ściągając usta w wąską kreskę. Ładne panie ładnymi paniami i alkohol alkoholem, ale Darren mimo wszystko wolał mieć przede wszystkim leżak w całości dla siebie, a jeszcze bardziej wolał trzymać nieco dalej osobę, która przed chwilą została użarta przez przynoszącego pecha langustnika. Dodatkowo postarał się odsunąć jak najbardziej kiedy Swansea sięgała po różdżkę - ostatecznie jednak dało mu to tylko to, że rzucane przez Lei Diffindo rozcięło mu nogawkę, nie przeorało całą stopę. - Wygodnie? - spytał przesłodzonym głosem, w nienaturalny sposób wygiętą ręką wlewając sobie do gardła kolejną dawkę whisky, która teraz była mu wyjątkowo mocno potrzebna.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
— Brzmi jak niezła wymówka, kiedy jest się prefektem i chce się uciec przed obowiązkami — prawdopodobnie podeszła do tego najbardziej stereotypowo, jak tylko było to możliwe, ale – cóż za zaskoczenie – wyraziła tę myśl szybciej, niż zdążyła się nad nią zastanowić. Ten drink był dla niej naprawdę bardziej irytujący, niż mogłoby się zdawać. Nie lubiła zachowywać się w taki sposób, gadać dużo i mało mądrze, pędzić na złamanie karku. Właściwie było wręcz przeciwnie. Jakim cudem po raz kolejny tonęła w chaosie w obecności Darrena? — A teraz? Sypiasz w ogóle? Szczerze mówiąc, zauważyłam to już przy rysunku. To i ten pieprzyk. Mam wrażenie, że to nie praca semestralna spędza ci sen z oczu, no chyba, że się mylę i szkoła nagle zaczęła cię tak stresować. To jakaś klątwa po klątwie? — I znów powiedziała o wiele więcej, niż by sobie tego życzyła. Rzuciła mu badawcze spojrzenie, analizując naprędce stopień podkrążenia oczu i doskonale widać było, jak bardzo irytuje się sama na siebie. Chciała tylko podpytać, niekoniecznie chwalić się spostrzegawczością i przyznawać do tego, że w jakimś stopniu ją to zaintrygowało. Rozchmurzyła się na jego wygibasy, które wyczyniał, byle tylko jej uniknąć. Parsknęła nawet krótkim, niezbyt wesołym śmiechem. — Nie przypuszczałabym, że faceci będą tak przede mną uciekać. No, w każdym razie jeden. To tylko pech, na litość merlinowską, nie zarazisz się chyba — aż do ostatniego słowa brzmiała na bardzo przekonaną, ale pewność siebie ją opuściła. Czy właściwie istniały jakieś rzetelne badania naukowe na temat skutków spotkania z langustnikiem? — no, a jeśli to jest zaraźliwe to i tak już po tobie, skoro napiłam się z twojej szklanki. — Zachichotała jak chochlik i chętnie powtórzyła ten manewr, ale Shaw był już wyraźnie czujniejszy w kwestii swojego drinka. Musiała zresztą zająć się butem. Nieszczęście jej dosięgło, owszem, ale nie było tak tragiczne, jak można by się było tego spodziewać. Zaskoczył ją dźwięk rozcinanego materiału. — Huh... wybacz. Przysięgam, że gdybym chciała pozbawić Cię spodni, zaczęłabym od innej strony. Albo liczyłabym, że jednak spłoną — posłała mu jeden ze swoich absolutnie najładniejszych, najlepiej wypracowanych uśmiechów, zdjęła buta i zaleczyła obie ranki (tę po langustniku, i tę po własnej głupocie) zaklęciem. Chciała zająć się też spodniami chłopaka, w zupełnie innym tego słowa znaczeniu, niż sama by się spodziewała, ale wtedy odezwał się, burząc jej zryw empatii, a za to skłaniając do walki. — Miło, że pytasz. Mogłoby być lepiej, wiesz? Musisz posunąć się trochę w tę stronę — wyciągnęła rękę i zaatakowała jego bok łaskotkami, tym razem w przyjaźniejszej formie niż zaklęty kamień rzucony prosto w plecy. — O, o, patrz, już lepiej. Jeszcze troszeczkę — nie ustępowała tak długo, aż Shaw zleciał swoim prefekcim tyłkiem na deski tarasu, a ona sama mogła wyłożyć się wygodnie na leżaku. Tak przynajmniej miało się zdarzyć, langustnik złośliwiec postanowił bowiem inaczej. Leżak trzasnął, załamał się pod nią i zanim zdążyła zająć wywalczone miejsce, leżała trochę na ziemi, a trochę na samym Darrenie. Z przewagą dla Darrena. — Wygodnie. Właśnie totalnie o to mi chodziło. — mruknęła, podnosząc się na łokciu. Nawet nie próbowała wczuwać się w kłamstwo, jakoby była to część jej planu, musiałby urodzić się wczoraj, żeby w to uwierzyć. — Nie umiesz się dzielić, co? Uparciuch. — Próbowała zachować powagę, ale zaraz wybuchnęła szczerym śmiechem, rozbawiona absurdem całej sytuacji. Sięgnęła po ocalałą w tej katastrofie butelkę whisky i niechętnie pociągnęła alkohol z gwinta, zaraz oferując mu ten niezwykle elegancko podany drink z pytającą miną.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Wzruszenie ramion było idealną odpowiedzią na insynuacje Leighton - ani nie stanowczo zaprzeczało jej wersji, bo przecież jak prefekt naczelny Darren Shaw mógłby wykorzystywać klątwy do opuszczenia paru patroli? Masz ty rozum i godność człowieka? - ani też nie potwierdzał tego, że może raz czy dwa zdarzyło mu się przysnąć skulony gdzieś za jakąś zbroją. Cenny sen i obolałe plecy gratis. - To... po prostu bezsenność. Niektórzy teraz tak mają - odpowiedział Krukon, nie chcąc dzielić się ze Swansea swoimi graniczącymi z pewnością przypuszczeniami, że problemy ze snem tykały się teraz głównie osób parających się w mniejszym lub większym stopniu czarnomagicznymi sztukami - To przez ten księżyc - wyjaśnił, wskazując palcem na puste miejsce na niebie - tam, gdzie powinien znajdować się dość okrąglutki satelita Ziemi, a którego tam oczywiście nie było. - Pff, a kto tu mówi o zarażaniu - prychnął, nadal starając się utrzymać resztkę dystansu pomiędzy sobą a Swansea, choć szło mu to dość marnie. Na następną imprezę u Brooks powinien załatwić dziewczynie większe leżaki - Po langustniku to pewnie ta whisky skończy zaraz u ciebie na ubraniu, a to nowa koszulka - dodał nieco zdegustowanym tonem. Jeszcze czego brakowało, żeby śmierdział wódą całą noc. - Nie miewam problemów z... płonącymi gaciami - powiedział Darren, podnosząc lekko nogę i zerkając na rozcięty fragment, ciągnący się od samej nogawki do połowy łydki. Dobrze że nie siekła nieco głębiej - kto wie, co wyszłoby z przydomowego jeziorka kierowane zapachem prefekciej krwi. Kolejny złośliwy przytyk musiał ustąpić jednak miejsca powstrzymywanemu, ale i tak zbyt silnemu do pokonania chichotowi, który zaczął wydobywać się z gardła Shawa kiedy został bezpardonowo zaatakowany przez kolejne łaskotki, co znowu skończyło się krótkim lotem - tym razem jednak nie wylądował w jeziorze, ale po prostu pacnął na tarasową podłogę, obijając sobie przy okazji siedzenie. Nie nacieszył się jednak długo nowym, o wiele większym leżakiem, bo Leighton szybko dostała od losu za swoje a leżak po prostu się pod nią zarwał, przez co wylądowała - przynajmniej częściowo - na nim. - Chyba czas na dietę, co? - jęknął, zerkając na resztki leżaka i - oczywiście - żartując. Swansea wyglądała w końcu jakby był ją w stanie zdmuchnąć nawet kaszel langustnika - Leżakiem na pewno - przyznał, przyjmując od Leighton butelkę i także pociągając łyk ognistej, teraz już niemieszanej, ale na pewno wstrząśniętej.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Nie miała powodów, żeby mu nie wierzyć, zresztą nie wnikała w to wszystko aż tak głęboko. Wrodzona ciekawość domagała się zaspokojenia, drink z kolei nie pomagał w zatrzymywaniu myśli wyłącznie na swój użytek. Zmierzyła go wzrokiem, starając się nie zdradzać, jak wiele analizuje we własnych myślach i jednocześnie chcąc ocenić, czy był choć bliski szczerości. Jednocześnie skinęła głową na znak zgody, bo lista skutków idących za zaginięciem księżyca była tak obszerna, że dało się w ten sposób wyjaśnić każde zachowanie odstające od normy i niezwykle trudno byłoby wejść z tym w polemikę. Redaktor naczelny Playwizarda ma na ten temat odmienne zdanie, cisnęło jej się na usta, ale zachowała tę myśl dla siebie, z zaskoczeniem przekonując się, że w końcu jest w stanie tego dokonać. Zamiast tego uśmiechnęła się sama do siebie, trochę na myśl o sesji do gazety, a nawet bardziej dlatego, że Darren najpewniej nic o tym nie wiedział. A może myliła się i pozornie grzecznemu prefektowi naczelnemu przynajmniej od czasu do czasu lądowały w rękach tego typu pisma? — Dietę musową? A może fasolkową? Jak Ci idzie zostawanie twarzą limitowanej edycji? — żartowała tylko połowicznie, w gruncie rzeczy naprawdę uważała, że mógłby się w tym wszystkim odnaleźć, a marce przydałoby się odświeżenie wizerunku. Powinien zatrudnić ją jako swoją agentkę, jeśli tylko było go na to stać. W końcu poczuła, że niewiarygodna potrzeba pośpiechu zafundowana jej przez drinka zupełnie ją opuściła i mogła się rozluźnić, być nieco bardziej sobą, a mniej Zoe lub jakimkolwiek innym przeciwieństwem Augusta. Oddawszy butelkę w jego ręce, odgarnęła na bok pozostałości leżaka i wygospodarowała tym samym odpowiednio dużo miejsca, żeby móc zsunąć się z prefekta i ułożyć na plecach tuż obok. Ukłucie w palcu zwiastowało najpewniej drzazgę, ale w obliczu wszystkich zagrożeń, jakie mógł tu ściągnąć na nią langustnik, był to najmniejszy z możliwych problemów. — Scribo — wydobyła z siebie szept tak cichy, że ledwo różnił się od pustego ruchu warg. Prawą rękę uniosła do góry, lewą – do ust, próbując pozbyć się drzazgi za pomocą zębów. Kilkoma ruchami różdżki w miejscu, gdzie zwykle spodziewałaby się ujrzeć satelitę, nakreśliła nad nimi jaśniejące białym światłem zaklęcia koło z kilkoma dziurami, mające w lepszy lub gorszy sposób imitować zaginiony księżyc. Odwróciła twarz w stronę Darrena z uśmiechem błąkającym się na wargach. — daj potem znać, czy zadziałało. Na bezsenność i langustniki.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Rozmowy kontraktowe są w trakcie - odpowiedział Darren na zaczepkę związaną z jego dawnym pytaniem o zostanie twarzą limitowanej serii fasolek Bertiego Botta. Był pewien, że byłby to pewny hit - smak wypranego szkolnego mundurka, gulaszu z Exham Priory, łez feniksa, pasty do różdżek, słonego karmelu, to wszystko miało tak wspaniały potencjał, że Shaw szczerze się dziwił, że po zwycięstwie w pojedynkowej lidze nie posypały się jeszcze propozycje współpracy. Nie odmówiłby nawet kwachom. Gest w postaci narysowania na tle nocnego nieba kopii księżyca wydał się być Darrenowi niesamowicie - o co Lei by przenigdy nie posądzał - słodki. Uniósł brwi, prawdę mówiąc na początku spodziewając się ze strony Krukonki jakiegoś dziwnego podstępu. Shaw odwrócił się w jej stronę, mrużąc oczy. - Ładnie dziękuję - powiedział ostrożnym tonem, powoli ważąc słowa - Ale w którym momencie trafia mnie Rictusempra? - dodał, dla bezpieczeństwa - swojego oraz okolicy - woląc nie ryzykować testowania Leighton pod kątem czarodziejstwa kiedy dziewczyna znajdowała się pod wpływem langustniczego przekleństwa. Żadna klątwa jednak nie nadchodziła, taras nagle nie zapadł się do jądra ziemi, a fałszywy księżyc nie wybuchł z blaskiem granatu błyskowego - wyglądało więc na to, że Swansea rzeczywiście nie miała na celu pieprznięcie go jakimś urokiem. - Hmpf, pokaż - westchnął, przejmując od Lei jej lewą dłoń i przykładając do niej różdżkę. Rzucił zaklęcie usuwające ciała obce, a następnie szybki Episkey, by zasklepić drobną rankę - z doświadczenia wiedział, że takie pierdoły bywały najbardziej uciążliwe.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
— Więc jednak Ci się podobało! — odezwała się z nową energią, rozbawiona tym, że tak przywykł do fundowanych mu łaskotek. Jak by nie patrzeć to i dzisiaj trochę ich zebrał. Czyżby władała magią bezróżdżkową? — Oczywiście w tym, w którym najmniej się jej spodziewasz Miała swoje momenty, niezbyt częste – w tym tkwił cały ich urok, była tego świadoma. Nie oznaczało, że każdy miły gest robiła z perfidną premedytacją, raczej w drugą stronę, zwykle je ograniczała, nie chcąc, żeby ludzie w jej otoczeniu zbyt łatwo się do tego przyzwyczaili. Daj palec, stracisz rękę. Nie była tak straszna, na jaką wyglądała, ale całkiem dobrze się maskowała, nie chcąc okazywać słabości. Powodu bycia miłą dla Darrena, właściwie nie znała – może zrobiła to w ramach gratulacji wygranego meczu, może w wyniku wypitego alkoholu? Prefekt nie pozostał jej jednak dłużny, tuż po zaserwowanym mu zaskoczeniu sam również wywołał w niej konsternację, która na domiar złego – co nieczęste – odbiła się na jej twarzy. Trochę spanikowała, no bo jak to tak, próbowała kreować się na niezwykle samodzielną i niezależną, a tymczasem otrzymała pomoc, która – o, zgrozo – przyniosła ulgę? — Lepiej stąd chodźmy, zanim… — Yasmine mnie zabije, albo, co gorsza, sama z rozpaczy popełni jakieś rytualne sudoku — wyskoczy na nas jakaś kelpie. Nasze szanse na wygraną w takim starciu są przeciw proporcjonalne do ilości wypitej whisky. — Dla obrazowego potwierdzenia swoich słów podniosła się do siadu i upiła kilka niewielkich łyków z butelki. Alkohol przyjemnie szumiał jej w głowie, teraz już w naturalny sposób, nie ten popychający do niechcianej prędkości. Otarła wierzchem dłoni brodę, po której pociekła kropla lub dwie i wstała, nie oddawszy alkoholu w jego ręce. — Gdybyś potrzebował kiedyś oprowadzenia po Dolinie — to naprawdę powinieneś poprosić o to Yas, litości, przecież na to tylko czeka — to jestem kompletnie nie na czasie i beznadziejny ze mnie przewodnik, ale i tak się polecam — wyciągnęła do niego rękę i pomogła mu wstać, bo czuła się odrobinkę winna temu, że wylądował na ziemi. — Eee… Shaw? — zerknęła na niego jeszcze i posłała ku niemu nieco zagubiony uśmiech — dzięki — za wszystko, ale i tak uniosła butelkę, tak jakby na myśli miała właśnie darmowy alkohol. Pchnęła drzwi i nie czekając na niego, wróciła do rozgrzanego mnogością nagromadzonych w nim osób salonu.