Zlokalizowana na tyłach zamku menażeria kiedyś stanowiła zapewne dumę jego władcy i mieszkańców. Boksy i klatki przystosowane do trzymania w nich przeróżnych stworzeń, magicznych i nie, zaklęte statuy mające czuwać nad tym, by zwierzęta się nie wydostały, a nawet samonapełniające się paszą koryta. Menażeria otoczona jest innymi opuszczonymi budynkami - to jednak z niej bije najsilniejsza magia.
Obowiązkowy rzut kostką k6.
Spoiler:
1 - już od samego początku idzie ci dość marnie. Dłonie masz całe w drzazgach po siłowaniu się z drewnianymi drzwiami, a stojąca zaraz za wejściem strażnicza statua po chwili łapie cię za kołnierz i, zanim zdążysz się jeszcze rozejrzeć, bezceremonialnie wyrzuca na zewnątrz. Zdobywasz... siniaki na tyłku.
2 - wślizgujesz się do środka przez okno, które na twoje szczęście jest teraz jedynym źródłem słonecznego światła. Godzinę wcześniej lub później z pewnością wdepnąłbyś w diabelskie sidła, które zalęgły się w ciemnej menażerii - czy udałoby ci się opuścić ich uścisk, tego nigdy się na szczęście nie dowiesz. Teraz za to możesz capnąć małą sadzonkę tejże rośliny tylko dla siebie, jeśli oczywiście chcesz.
3 - otwarte drzwi i unieruchomiona statua później, przechadzasz się pomiędzy boksami. Kiedyś musiały stać tu testrale, pegazy, hipogryfy, może nawet i gryfy czy młode smoki - przynajmniej zanim nie zdecydowały się stąd odfrunąć, jak domyślasz się po wybitej dziurze w dachu. Co prawda nie znajdujesz nic ciekawego, ale masz teraz nieco lepsze pojęcie na temat tego, jak w średniowieczu zajmowano się magicznymi stworzeniami dużych rozmiarów - a są to praktyki, których należy zdecydowanie unikać. Zdobywasz dwa punkty z ONMS.
4 - może dotknąłeś niewłaściwej deski w drzwiach, może stanąłeś na nie tej płycie co trzeba, a może strażniczym statuom po prostu nie spodobała się twoja twarz. Tak czy siak, kamienne posągi zaczynają kroczyć w twoją stronę z sieciami i przyrządami do łapania zwierząt za szyję - twoja jednak nie jest pokryta łuską czy węzłami mięśni, łatwo więc może zostać zmiażdżona. Rzuć kością ponownie. Parzysta - skutecznie się bronisz, wyślizgujesz i uciekasz. Nieparzysta - figury okazują się być zaskakująco szybkie. Jedna z nich ściska ci nogę - słyszysz głośne chrupnięcie, mogące oznaczać tylko jedno. Wyczołgujesz się na zewnątrz, ale czeka cię albo wizyta u magimedyka, albo zużycie porcji Szkiele-Wzro.
5 - wybierasz tylne wejście, przeznaczone w dawnych czasach dla koniuszych i innej służby. W końcu nie powinno być chronione aż tak mocno, prawda? Bingo - wchodzisz do starej komórki połączonej z główną halą zbutwiałymi drzwiami. Już tutaj znajdujesz jednak przydatny drobiazg - w rączki wpadają ci rękawice ze skóry morskiego węża, zachowane w dość dobrym stanie.
6 - może stare stajnie i obory nie są jednak aż tak interesujące? Twoją uwagę przyciąga najpierw jedna z sąsiednich szop, także wyłączona z użytku. Kiedy tylko otwierasz drzwi wydarzenia dzieją się jednak zbyt szybko by móc zareagować. W twojej dłoni pozostaje jedynie klamka, cała drewniana część wpada zaś do środka szopy. Tam przygniata parę - jak się okazuje - rosnących w środku grzybów, które wypuszczają w powietrze smrodliwą chmurę zarodników. Koniec końców, kaszląc i charkając cofasz się w stronę centrum zagraconego placyku, jednak co się stało to się nie odstanie - czeka cię leczenie dość łagodnej odmiany groszopryszczki.
Miałem zwyczaj wchodzenia tam, gdzie nie powinienem. Dziwne miejsca, zapomniane ruiny, im bardziej niebezpieczne tym lepsza zabawa, prawda? Myszkując po zakamarkach Camelotu natrafiłem na coś, co przypominało menażerie. Zostałem tu dosłownie przyciągnięty, magia bijąca z tego miejsca była ogromna. Czułem się jak wąż zaklinany przez flet, omamiony i kuszony obietnicą chwały. Po dotarciu na miejsce okazało się jednak, że wcale nie ma tu nic ciekawego. Co prawda samo miejsce można było uznać za piękne, ale dalekie to było do tego, jak musiało wyglądać w dniach swojej świetności. Puste boksy i klatki wręcz straszyły, a samonapełniające się koryta wyglądały jak wyciągnięte z koszmaru. Przez myśl mi przeszło, że mogą tu czyhać jakieś złe siły, które zamykają młodych czarodziejów w klatkach i później przerabiają na składniki do eliksirów. Przełknąłem ślinę i przyśpieszyłem kroku, a wchodząc w zakręt mało nie dostałem zawału. -Aaaaa! - krzyknąłem, odskakując od mężczyzny, który jakby wyrósł spod ziemi. -Nie zamykaj mnie w klatce i nie przerabiaj na składniki! - osłoniłem się rękami, jakby miało mi to coś dać.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Camelot był miejscem, które fascynowało Maxa jak mało które na świecie. Otwarcie go dla publiki nie przeszło więc obojętnie obok nastolatka, który praktycznie ciągle chciał tam powracać i odkrywać sekrety tego miejsca. Tego dnia były ślizgon postanowił udać się do jednego z zakamarków, które może nie były oczywistą destynacją, ale dla Solberga brzmiały zajebiście interesująco chociażby dlatego, że były częścią Camelotu. Menażeria na pierwszy rzut oka wydawała się opuszczonym i spokojnym miejscem. Szkoda tylko, że ostatecznie wcale taka nie była. Wchodząc tutaj, Max od razu został postawiony przed czymś, na co ni chuja nie był gotów. Poczuł, jak coś na niego wpada, a następnie jego uszu dobiegł krzyk. Solberg nie miał pojęcia, czy zareagować śmiechem, czy na poważnie, bo wszystko to wydawało mu się być iście komiczne. Może i był wielkiej postury, ale przecież daleko mu było do formy fizycznej, którą reprezentował kiedyś. Lekki zarys mięśni gdzieś tam powoli się pojawiał, lecz nikt nie powiedziałby, że nastolatek przez tyle czasu robił za szkolnego pałkarza. -Mielone kości zagubionych wędrowców idealnie nadają się do moich trucizn. - Obniżył specjalnie swój głos, po czym zaśmiał się złowieszczo i spróbował złapać nieznajomego w swoje objęcia, w których chciał go zamknąć jak w pułapce. Oczywiście wszystko w ramach żartu, bo ostatecznie Solberg po prostu nie potrafił zmarnować tak idealnej okazji, która sama mu się nawinęła.
Wzdrygnąłem się słysząc złowieszczy śmiech i zrobiłem krok do tyłu. Pech chciał, że piętą uderzyłem o krawężnik i wywaliłem się jak długi do tyłu. -Galopujące gargulce! - krzyknąłem, uderzając potylicą o, całe szczęście, ziemię. Złapałem się lewą ręką za potylicę i z przymrużonymi oczami popatrzyłem na mojego oprawcę. -Odejdź, bo poznasz potęgę Brutusa! - wyciągnąłem różdżkę prawą ręką i wycelowałem go w nieznajomego. Dobrze wiedziałem jak fatalny jestem w zaklęciach ofensywnych, ale mój przeciwnik już nie, ha! Byłem w tak fatalnym położeniu, że los postanowił mi pomóc. Jedna z pilnujących menażerii magicznych statui przerwała swój kamienny sen i...zaczęła iść w moim kierunku. -A...a...to Twój kolega? - niemalże pisnąłem, wskazując palcem na golema ciągnącego za sobą sieć. Bardzo a to bardzo ten widok się mi nie podobał.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zamiast jakkolwiek zwracać uwagę na krzyki, nieco zmartwił się tym, że chłopak przypierdolił potylicą w podłogę. -Żyjesz ziomuś? - Zapytał podchodząc nieco bliżej, choć zatrzymał się gwałtownie na widok wyciągniętej w jego stronę różdżki. Faktycznie nie miał pojęcia, że nieznajomy jest chujowy w zaklęciach, ale też tamten nie wiedział, że Max jest słynną dupą nie zaklęciarzem i prędzej sam siebie skrzywdzi niż jakkolwiek obroni. Zapowiadałby się więc istny festiwal śmiechu w postaci pojedynku tej dwójki, gdyby nie fakt, że uwagę Solberga przykuło bardziej to, co jego towarzysz powiedział. -Jaki kurwa kolega, co Ty...? - Urwał w pół słowa, gdy odwrócił się i zobaczył za sobą kamiennego strażnika. Figura nie wyglądała zbytnio na przyjazną, a fakt że zmierzała w ich stronę tym bardziej nie wróżył nic dobrego. -Na chuja Tutenhamonna, ja stąd spierdalam. - Wyrzucił z siebie. Chciał złapać nieznajomego ziomeczka i pociągnąć za sobą, ale niestety zamiast poczuć pod palcami miękką, ciepłą skórę człowieka, otarł się dłonią o zimny i nieprzyjemny kamień. Nawet nie chciał podnosić wzroku, by dowiedzieć się, co go czeka, bo Merlin mu świadkiem, że miał bardzo złe przeczucia.
Wciąż byłem nieco zamroczony od uderzenia w potylicę, nie bardzo mogąc w pełni ocenić sytuację. Nagłe zatrzymanie mojego "oprawcy" dało mi do myślenia, że może to być po prostu inny poszukiwacz przygód. Opuściłem różdżkę, próbując wstać i zdołać oddalić się od znajdującej się co raz bliżej statuy kiedy...jedna z nich dopadła nieznajomego. Ten widok wyzwolił we mnie adrenalinę i wyostrzył zmysły. Musieliśmy stąd jak najszybciej uciekać, zanim faktycznie zostaniemy zamknięci w klatkach, lub stanie się z nami coś jeszcze gorszego. -Zamknij oczy! - krzyknąłem, celując różdżką w kierunku magicznej statuy i rzucając Barrera. Wątpiłem bym piaskiem oślepił kamień, ale liczyłem na jakąś chwilę zawahania czy też skupienia się na mnie by nieszczęśnik mógł uciec przed kamiennym uściskiem. Następnie nie czekając na obrót spraw osłoniłem oczy przy pomocy rękawa i zrobiłem kilka kroków w stronę, z której przyszedłem. Miałem nadzieję, że nie pakuje się w jakąś pułapkę.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Opuszczenie różdżki zawsze dawało nadzieję, że tym razem wyjście z domu nie zakończy się wizytą w Mungu, porwaniem, czy przesłuchaniem przez mugolskie czy magiczne władze. W tej chwili Max nie potrzebował więcej i już ten gest sprawił, że nieco mu ulżyło. Kamienne posągi zdecydowanie nie miały wobec nich dobrych zamiarów, a Solberg nie chciał testować ich cierpliwości i wyrozumiałości. Był czas na walkę i czas na spierdalanie. W tej chwili zdecydowanie stawiał na to drugie. -Zamknij....? - Nie zdążył dokończyć pytania, gdy różdżka towarzysza poszła w ruch. Max odruchowo zacisnął powieki, choć nie przepadał za niemożnością oceny sytuacji. Świst powietrza wokół upewnił go jednak, że dobrze zrobił ufając chłopakowi. Sam próbował się cofnąć i dobył różdżkę z wewnętrznej kieszeni kurtki, by móc cokolwiek do tej walki wnieść. Otworzył minimalnie oczy sprawdzając, czy jest już na tyle bezpiecznie, by ich nie podrażnić, a następnie wycelował w drugą statuę i walnął w nią Immobilus, zwiększając swoją i towarzysza szansę na ucieczkę. -Widzisz gdzieś więcej tych strażników? - Zapytał rozglądając się w koło. Z dwoma byli sobie w stanie jeszcze poradzić, ale gdyby nadeszło ich więcej mieliby nie lada przejebane.
Trudno było mi uwierzyć w sukces akcji, którą właśnie wykonaliśmy. Towarzysz w niedoli najwidoczniej mi nie ufał, co było doskonale zrozumiałe, ale i tak się posłuchał. Zdołał dzięki temu wyswobodzić się z kamiennego objęcia. Daliśmy radę pokonać jednego strażnika i odsunąć się od drugiego, co oczywiście nie oznaczało, że przestali nas ścigać. Zaklęcia co najwyżej na ułamek sekundy zdezorientowały statuy, wyłaniające się obecnie z aktywnej wciąż Barrery. -Póki co nie, ale może nie dajmy im szans na ściągnięcie wsparcia. Powiedz mi, że potrafisz teleportację łączną. - spojrzałem na nieznajomego z nieco błagalnym spojrzeniem. Liczyłem się z możliwością ucieczki mężczyzny i pozostawienia mnie tu samego. Wciąż byłem zbyt młody by móc zdać kurs, a miałem dziwne wrażenie, że i tak bym go nie zdał. Szczególnie w chwili obecnej, drżąc ze strachu i przeładowania adrenaliną. -Gdziekolwiek, byleby jak najdalej stąd. - dodałem jeszcze, bardziej do siebie niż do towarzysza. Zrobiłem dwa kroki w bok, zaglądając do kolejnej alejki. Widok kroczącego w naszą stronę golema skomentowałem przekleństwem. -Lepiej się pośpieszmy, nim przerobią nas na buritto.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Pyłek i piasek raczej nie był skuteczną bronią przeciwko kamieniowi, ale na szczęście na tyle rozpraszającą, że dała im te cenne sekundy, których potrzebowali by sobie utorować drogę ucieczki. -Potrafię? Stary jestem kurwa MISZTRZEM porywania ludzi z podobnych sytuacji. - Zaśmiał się łapiąc wzrok chłopaka. No tak, wyglądał na na tyle młodego, by jeszcze nie posiadać licencji na podobne bajery. -Kanada? Australia? Robi się! - Skinął głową, gdy ten zobaczył ruszającego na nich golema i już miał łapać chłopaka za dłoń, by wspólnie udać się na Bahamy czy inne Kanary, gdy poczuł, jak coś mocno szarpie go w dół. Solberg stracił równowagę i wyrżnął się na ziemię widząc nad sobą kamienną rzeźbę. Widocznie musieli jakiegoś kolegę przeoczyć. Max oparł się na łokciach by jak najszybciej wstać, ale właśnie wtedy poczuł dość mocny ból w lewej nodze i jedynie zdołał uchylić się przed kolejnym ciosem. -KURWA MAĆ! - Syknął dość głośno, bo doszło do niego, że trzask, jaki usłyszał sekundę temu, musiał mieć coś wspólnego z jego ograniczonym poruszaniem się. -Stary musisz mi kupić kilka sekund. Chyba złamałem piszczel. Powiedz, że masz przy sobie cokolwiek przeciwbólowego, albo nawet jebane Szkiele-wzro. - Spojrzał na niego błagalnie, choć nie miał czasu na dłuższy kontakt wzrokowy bo oto kamienne statuy ponownie obrały sobie ich za cel. Max wystosował w stronę jednej z nich Depulso licząc, że żołnierzyk od siedmiu boleści rozpierdoli się o przeciwległą ścianę.
Słysząc zapewnienie Maxa odetchnąłem cicho z ulgą, chociaż nie do końca spodobało mi się słowo "porywania". Było to raczej wyolbrzymienie, ale kto wie...może faktycznie był to czarnoksiężnik polujące na ludzkie wnętrzności? -Jak najdalej stąd, może być i środek oceanu. - no dobra, może trochę przesadziłem, co nie zmieniało faktu, że wolałbym być pośrodku bezkresnych wód niż tu. Oczywiście, dopóki bym się tam nie znalazł i dodatkowo, nie zobaczył sunącemu ku mnie wodnemu stworowi. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie tutejsza policja. -O ja pierdole. - wymsknęło mi się widząc, jak statua łapie Maxa i tym razem chłopak nie wychodzi z tego bez szwanku. Co prawda nie urwało mu nogi, ale sądząc po trzasku jedna z kości została złamana. Miałem kupić kilka sekund? Niby jak? -Immobilus! - krzyknąłem, rzucając zaklęcie na najbliższą statuę, a następnie ponowiłem zaklęcie na pozostałych. Spowolnienie wahało się na granicy błędu, ale na więcej nie było mnie stać. -Chciałbym powiedzieć, że mam, ale nie zwykłem nosić takich rzeczy przy sobie. - powiedziałem, łapiąc za rękę Maxa i przykucając przy nim. Obecna sytuacja zmuszała do przemyśleń, czy faktycznie nie trzeba zabierać mikstur leczących na jakikolwiek wypad. Taki RPG w prawdziwym życiu. Czasami przydałaby się pauza i możliwość zjedzenia stu serów by odzyskać zdrowie. -Teleportuj nas, a złamaniem zajmiemy się jak nic nas nie będzie chciało zabić. - nie żebym posiadał jakąkolwiek wiedzę z magii leczniczej. Zapewne skończy się na wizycie w aptece, o ile tego dożyjemy.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Na ludzkie wnętrzności jeszcze nie polował, ale kto wie, co życie miało mu przynieść. W końcu był to Solberg, a z nim to naprawdę nigdy nic nie wiadomo. -Mówisz masz! - Zapewnił go, bo akurat znał taką jedną bezludną wyspę na środku wielkiej wody, gdzie mógłby ich zanieść, choć akurat nie przy pomocy teleportacji raczej, a bardziej świstoklika. No i nagle wszystko oczywiście się zjebało. Solberg doznał urazu, a kumpel musiał go ratować z tej sytuacji, bo Max potrzebował chwili, by podnieść się i móc ich stąd zabrać. -Chuj, dam radę. - Nie każdy przecież nosił ze sobą zaawansowane eliksiry lecznicze. Na szczęście zaklęcie wystosowane przez Kaldreda zadziałało na tyle, by Max oparł się i jakoś podniósł na nogi. -Spierdalamy. Trzymaj się mnie. - Chwycił chłopaka i skupiając się naprawdę mocno wyniósł ich z tego miejsca mając nadzieję, że nie pogorszy swojego stanu. Jakby nie było lubił sprawność swojego ciała.
//zt przenosimy się do apteki
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees