Osoby:@Jasper 'Viro' Rowle i Ezra Clarke Miejsce rozgrywki:Pokój czasu Rok rozgrywki: połowa września 2021 r. Okoliczności: Ezra chce osobiście złożyć Viro życzenia urodzinowe.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Przerobił to sobie w głowie wielokrotnie, chociaż wiedział, że rzeczywistość rzadko kiedy szła torem wyznaczonym przez wyobrażenia. Mógł więc mieć w głowie przygotowane słowa i być przekonany, że obmyślony plan odporny był na nieuchronne błędy Viro w podążaniu za nieznanym sobie scenariuszem - ostatecznie i tak zdany był jedynie na działanie przypadku. Ten jednak nie był zbyt łaskawy już na samym początku, odmawiając przecięcia się dróg Ezry i Viro na tyle długo, by Clarke zdążył stracić czujność. Być może minął więc go gdzieś pomiędzy - w drzwiach wielkiej sali, przy których niemal zawsze kręcił się mały tłum lub na dziedzińcu podczas pospiesznego papierosa - ale dopiero na wielkich schodach jego spojrzenie faktycznie i w pełni świadomie zahaczyło o sylwetkę idącego w przeciwną stronę asystenta transmutacji. Serce zabiło Ezrze żwawiej, a usta bez zastanowienia ułożyły się w zaczepny uśmiech, gdy jedną z dłoni ułożył nonszalancko na balustradzie, jednocześnie drugą rękę prostując i opierając o kamienną ścianę, by kilka kolejnych stopni zdążyło zasiać w Viro ciekawość i podejrzliwość względem tej nieprzepuszczalnej bariery. - Leci, płynie bądź ucieka, chociaż to nie ptak ani rzeka. Co to takiego? - zapytał, kradnąc jedną z prostszych zagadek orlej kołatki i ani myśląc przepuścić Viro bez uzyskania poprawnej odpowiedzi.
Szanuję przeznaczenie i wierzę w jego moc bezgranicznie, a jednak... czasem nawet mi zdarzy się mu pomóc. Tak było i tym razem, nie pierwszy zresztą, gdy kątem oka zauważam Twoją sylwetkę, z trudem nie zatrzymując się w miejscu, a faktycznie znikając na chwilę za framugą przejścia. Zdaję sobie sprawę z dziecinności swoich zagrań i właśnie dlatego rozbawienie gdzieś czai się w zieleni moich oczu, gdy po odliczeniu kilku marnych sekund zawracam się na ledwo przebyte Wielkie schody, by niby pochłonięty własnymi myślami wspiąć się znacznie wyżej, próbując odegrać przed Tobą mieszankę pozytywnego zaskoczenia na Twój widok. - Ezra - wyrzucam z siebie cicho na kształt pochwalnego powitania, gdy ostatnie dzielące nas stopnie pokonuję już wolniej, chcąc zatrzymać się dopiero na tym tuż pod Twoim, samemu wyciągając się, by z bliska spojrzeć na utęskniony przeze mnie widok Twoich oczu. - Coś, czego wcale się nie trzeba tracić, gdy się go poświęca - odpowiadam niespiesznie, czasu mając przecież pod dostatkiem, bardziej niż na godzinie skupiając się na tym, by w spokoju głosu i cienkiej bliskości zbudować między nami złudne wrażenie prywatności - tym abstrakcyjniejsze im bardziej uświadomi się sobie, że zdobyte na zazwyczaj tak zatłoczonych Wielkich Schodach. - Masz dla mnie trochę czasu, czy zatrzymujesz mnie dlatego, że potrzebujesz mojego?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Przestrzeń osobista Ezry nie rozpościerała się daleko poza obszar jego skóry, a i tak niemal fizycznie poczuł, w którym momencie Viro pozwolił sobie na jej naruszenie. Przy większości innych osób ustąpiłby tego jednego kroku, dystansując się dodatkowo karcąco-rozbawionym uśmiechem; jego kolano ugięło się nawet automatycznie do tego ruchu nim zdążył pomyśleć. Palce mocniej wbite w balustradę zatrzymały go w miejscu, a dwa głębsze oddechy ze spojrzeniem zawieszonym w uspokajająco znajomej zieleni pozwoliły mu odegnać i wyprzeć się śladu dyskomfortu. Wolno opuścił ramię sięgające ku ścianie, czując że szybszy ruch przeniósłby ich ponownie do stref publicznych, z pogardą traktując wrażenie budowane przez Viro. - Niewiele - przyznał uczciwie, przez ufność daną przypadkowi nie mogąc zarezerwować wcześniej tych mało znaczących kilku minut. - Dlatego masz rację, podejrzewając, że potrzebuję go skraść. Tyle że - zniżył głos do poufnego szeptu, w którym zdradzało się tylko poważne sekrety. - to oszustwo będzie wobec samego wszechświata, który codziennie wyposaża nas w błahe dwadzieścia cztery godziny. - Wspiął się tyłem jeden stopień, nie odrywając spojrzenia od rys kształtujących twarz Viro, w obawie, że mógłby zgubić wtedy jego zainteresowanie. Był ciekawy, czy Rowle domyślał się już, które miejsce chodziło Ezrze po głowie - w końcu i on spędził w Hogwarcie tyle lat, by znać większość jego sekretów. - Zostaniesz moim partnerem w zbrodni?
Wiesz jak przyciągnąć moją uwagę i utrzymać ją przy sobie - na tyle blisko, by niecierpliwość wypełniła mnie całego, a jednocześnie na tyle daleko, bym nie mógł poczuć wyzwalającego poczucia spełnienia. Nie potrafię wątpić w to odkąd zrządzeniem losu natrafiłem na Ciebie w zakurzonym antykwariacie, odkrywając jak bardzo potrafię skrywać przed samym sobą szczere pragnienia. Teraz jednak, podążając za Tobą w górę, nie kryję zainteresowania błyskającego z zielonych oczu, ani uśmiechu, który na równi gotów był utrzymać się na moich ustach, jak i zniknąć z nich błyskawicznie, gdy tylko znów postanowisz odepchnąć mnie od siebie. - Powinienem chyba zapytać jaka czeka mnie za to nagroda, ale... - podejmuję, teatralnym gestem zatapiając palce w gładkich włosach, by przeczesać je dłonią, przy okazji pozwalając metamorfomagii na wydłużenie wydających mi się przykrótkimi kosmyków. - Sama zbrodnia wydaje się kusić mnie wystarczająco - kontynuję, kila stopni pokonując na oślep, gdy na moment przymykam oczy przy wzruszeniu ramionami, tylko cudem nie potykając się przy tym o lubiące płatać figle schody. - Właściwe pytanie więc brzmi... - urywam mało subtelnie, przystając przy tym gwałtownie, by wyczekująco wyciągnąć dłoń, która z głupiej ekscytacji wydawała się mrowić mnie w opuszkach palców. - ...Czy potrafisz mnie ku niej poprowadzić?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie chciał zdradzać przedwcześnie, że faktycznie istniała jakaś nagroda, utrzymywanie Viro w potrzasku niepewności traktując jako obiecujące i satysfakcjonujące hobby. Samemu też trudno było mu określić jej zasięg, obawiając się, że efekt domino spowoduje, że to co w zamyśle miało być końcem, okaże się jedynie początkiem. Nie szastał więc niepotrzebnie słowami; szkoda było mu tracić oddech tak potrzebny podczas wspinaczki na siódme piętro, stąd i bez wahania pochwycił dłoń Viro, nie wiedząc, czy iskierka wytworzona przy otarciu się ich skóry była prawdziwa, czy też zaistniała jedynie w jego głowie. - Brzmisz jakbyś we mnie wątpił - zauważył, splatając palce z palcami Viro, pomimo świadomości, że o wiele łatwiej byłoby im, gdyby pozwolił wziąć się pod ramię. Wtedy i Rowle mógłby, pomimo ciemności przed oczami, poczuć się pewniej i bezpieczniej na zdradzieckich schodach - i cichutka myśl podpowiadała Ezrze, że mógł to poczucie stabilności przehandlować za skupienie wszystkich zmysłów na sobie. To samo przyświecało mu, gdy posłużył się Obscuro, by zapobiec ochocie podglądania, która w międzyczasie mogła asystenta transmutacji nęcić. Nie zastanawiał się nad tym, jak musiało to wyglądać z perspektywy osób, które gdzieś tam mogły złapać ich wzrokiem - koncentrował się na asekuracji i miękkich poleceniach, gdy trzeba było jakiś stopień ominąć lub upewnić się, że schody nie uciekną spod nóg. - Jesteśmy. - Viro nie musiał widzieć twarzy Ezry, bo uśmiech błądzący po ustach wyraźnie dało się usłyszeć. Ciche skrzypnięcie zawiasów potwierdziło, że faktycznie znajdowali się u celu. Przestrzeń Pokoju Czasu była nieco zagracona, prawdopodobnie z perspektywy pisarza nie będąc idealnym tłem dla romansu, więc i pomysł ściągnięcia czarnej opaski z oczu Viro został odsunięty przez inną myśl. Puścił jego dłoń, w milczeniu robiąc koło po pomieszczeniu, zaglądając do szuflad i biorąc do ręki pozostawione papiery. Przemknął po nich wzrokiem, szybko odkrywając, że traktowały o transmutacji - ale cóż mu po nich było, kiedy na wyciągnięcie ręki miał żywy przykład jej wyjątkowości? - O czym myślisz? - podpytał, gdy zbliżył się ponownie, zaciekawiony tym, co siedziało w jasperowej głowie wobec mroku i drażniącego braku wyjaśnień. Sięgnął dłonią do jego karku, zahaczając z namysłem o opaskę, jakby chciał wreszcie się jej pozbyć - ostatecznie jednak tylko wsunął palce w jego włosy, wzrokiem poszukując w nich kolorowych przebłysków.
Myślałem o tym, jak cudownie jest móc odpowiedzieć jedynie uśmiechem i być pewnym, że zrozumiesz, że w Ciebie jednego nie potrafiłbym zwątpić. Myślałem o tym, że choć relacja z Tobą była emocjonująca jak rosyjska ruletka, gdy nigdy nie wiedziało się, kiedy nastąpi bolesny cios, to potrafiłem zaufać Ci w pełni, może nawet nieco zbyt pewnie podążając za Twoimi wskazówkami, bo i raz czy drugi potrzebując wesprzeć się na Tobie mocniej. Myślałem o tym, że równie dobrze mógłbyś poprowadzić mnie do pierwszej lepszej zwyczajnej klasy, a ja i tak czułbym jak nasza prywatność wypełnia pokój magią. Myślałem o tym, jak cudownie w Twoich ustach potrafią brzmieć czasowniki w liczbie mnogiej, gdy wiem już, że łączą w jeden zbiór naszą dwójkę. Myślę o tym, że gotów jestem podarować Ci tak dużo czasu, jak tylko potrzebujesz, więc czekam cierpliwie w ciemnościach, bez swojego przewodnika nie chcąc ruszyć się choćby o krok, tym mocniej czując metamorfomagiczne drgania, gdy w końcu mam Cię znów bliżej. - Myślę, więc jestem - zaczynam od banału, wyraźnie rozbawiony jego brzmieniem w moich ustach. - Więc jeśli Ty myślisz o tym, że chcesz wiedzieć o czym myślę, a ja myślę o Tobie, to w tej jednej chwili swoimi myślami nie tworzymy swoich bytów, a nasz wspólny - ciągnę dalej, siląc się na powolne i dokładne układanie słowa za słowem, choć przyjemne mrowienie we włosach i dreszcze przebiegające mi po plecach najchętniej pogoniłyby mnie do jak najszybszego wyrzucenia z siebie całej tej sentencji. - Myślę o nas - zdradzam już wprost, może i nie mogąc spojrzeć w zieleń Twoich oczu, a jednak instynktownie szukam jej w ciemności, za drogowskaz mając ciepło Twojego oddechu. - Bez sztywnych ram i wydeptanych już kiedyś dróg, szanując tylko te granice, które sami sobie wyznaczymy... - ciągnę dalej, ciszej, nie mogąc czytać z Twojego spojrzenia martwiąc się podwójnie, że spłoszę nagle któregoś z nas, więc i bardzo powoli wyciągam dłonie ku ciemności, by opuszkami palców musnąć materiał Twojej koszuli, próbując niespiesznie złapać Cię dla siebie tak, jak i łapie się w dłonie powoli zawierzające nam swoją ufność zwierzę. - Myślę, że coraz częściej łapię się na tym, że to właśnie do Ciebie kierować chcę swoje myśli.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Z dużym prawdopodobieństwem w głowie Viro pomieszkiwał ktoś jeszcze; jakiś wybitnie złośliwy chochlik, który tak plątał wszelkie ścieżki myślowe, że nawet z pozoru proste refleksje wymagały skupionego zmarszczenia czoła. Bo gdyby Viro Rowle był książką, to bez wątpienia jedną z tych, które czytało się jedynie w odpowiedniej ciszy, wracając do zdań kilkukrotnie, czasem tylko po to, aby zachwycić się brzmieniem stojących obok siebie słów. Taką, której stronę zaginało się, by spojrzeć na nią później, gdy umysł stanie się ponownie trochę bardziej klarowny. I w końcu taką, którą czasem można było podsumować jedynie krótkim "co do cholery". - Ja nie wiem, czy chcę - zdradził mu, przymuszany wciąż echem nieufności i braku przekonania, by pozostawiać za sobą zawsze jedynie otwartą furtkę. - Ale czasami nie mogę tego powstrzymać. I od czasu imprezy u Perpetui i Huxley'a niektóre z myśli wracają do mnie szczególnie intensywnie - kontynuował, postępując pół kroku w przód i lgnąc żenująco łatwo do dotyku Viro, gdy już raz został z nim oswojony. Pozazdrościł też Viro tej ciemności, która sprawiała, że granice słów nie wypadały tak groźnie, jak w świetle dnia; o niektórych rzeczach można było mówić tylko w anonimowości mroku. Ezra przymknął więc na moment powieki, choć z perspektywy Rowle'a nic to nie zmieniało. - Kiedy zbliżały się twoje urodziny, też dużo o tobie myślałem. O tym, że chcę dać ci prezent chociaż w połowie tak wyjątkowy, jak ty dałeś mi. Ale w końcu zrozumiałem, że czego bym nie wybrał, to nie będzie to miało znaczenia, bo przecież zdradziłeś mi już swoje prawdziwe życzenie - Zsunął rękę z karku Viro na dół jego pleców, drugą przykładając do jego dłoni, aby na pewno nie stracić tej płaszczyzny bliskości, gdy zmusił go do zrobienia jeszcze kilku kroków do starego biurka. - Usiądź - pół poprosił, pół polecił, zawierzając wytrzymałości wiekowego blatu. - Teraz rozchyl kolana. - Uśmiech dało się wyczuć już w tonie ezrowego głosu, choć mógł on łatwo zaniknąć pod wrażeniem niecierpliwego dotyku palców w obszarze pomiędzy, pilnującego, że zostanie mu zrobione wystarczająco dużo miejsca. - O czym teraz myślisz? - powtórzył pytanie, już jawnie się z niego naigrywając. W ramach rekompensaty sięgnął jednak do czarnej opaski, by powoli zsunąć ją z oczu Viro, bo i on za ich zielenią zdążył już zatęsknić.
Prycham cicho, właściwie niemal bezgłośnie, bo pierwsze Twoje słowa prowadzą mnie do oczywistego wniosku, że to już teraz - oczarowałeś mnie, poprowadziłeś i Twoja zabawa się skończyła. Znów przypomniało Ci się nagle, że nie chcesz czy nie możesz i odsuniesz mnie od siebie jakiś pseudopoetyckim wnioskiem, że zwyczajnie nie masz na to wszystko czasu. - Może wysłuchaj, co mają ci do powiedzenia, zanim zaczną krzyczeć - radzę Ci, uśmiechając się z lekką nerwowością drżącą w kąciku ust, bo i choć starałem się zachować spokój, to czułem jak stres samego wyczekiwania na uderzenie otula mnie siatką dreszczy coraz śmielej. I choć chciałem w tym wszystkim zachować swoją dumę, to dłonie wcale nie potrafiły wypuścić Cię z objęcia, nie chcąc utracić tej bliskości, którą udało im się zdobyć, więc i tylko pewniej zacisnęły się na Twoich bokach, by zaraz łagodniej opaść nieco niżej, badając Twoją talię aż do bioder. Ściągam łagodnie brwi, próbując odnaleźć się w Twoich myślach, które przeczyły znakom, ściągając mnie z raz obranego toru, a jednak w końcu poddaję się zupełnie, ufnie dając poprowadzić się w tył, więc i z lekkim wzdrygnięciem przyjmując twardość biurka za sobą. - Ezra... - szepczę cicho, prawie niesłyszalnie i niemal nieświadomie, jakbym potrzebował potwierdzenia, że to Ty wciąż tu ze mną jesteś. Jakbym potrzebował Twojego imienia, by odnaleźć w sobie gryfońską odwagę do wytrwania w tej ciemności i ufnej niewiedzy. Kącik ust unosi mi się mimowolnie, bo w czym, jeśli nie w na wpół prośbach, na wpół rozkazach mogę odnaleźć pewność, że to właśnie do Ciebie należy posłyszany przeze mnie głos. Odnajduję więc dłońmi blat biurka, wspierając się w ten sposób, by usiąść na jego skraju, posłusznie rozchylając nogi z przyjemnym dreszczem ekscytacji mogąc wpuścić Cię bliżej. Nie pozbędę się tego rodzaju uśmiechu, który zdradza wszelkie brudne myśli; nic nie poradzę na drżenie rozpalonego oddechu, który ucieka mi z płuc; nie powstrzymam dłoni, przed sięgnięciem do Twojego boku, by móc przyciągnąć Cię nieco bliżej. I skoro oddajesz mi nagle zmysł wzroku, z pewnością widząc jak z początku mrużę nieco oczy, jakbyś oślepiał mnie tak, jak swoim bytem oślepiać mogą anioły, to nie zatrzymam też spojrzenia, które zachwycone zanurzyło się od razu całe w zieleni Twoich tęczówek. - Myślę o tym jak wiele poleceń mógłbyś mi jeszcze wydać - zdradzam powoli, pochylając się mimowolnie i walcząc z własnymi emocjami, by spokojnie poprowadzić wolną dłoń po Twoim boku aż do biodra, nie chcąc mieć teraz między nami żadnej zbędnej przestrzeni, która mogłaby nas poróżnić. - Myślę o tym, jak bardzo chciałbym zobaczyć Twoje spojrzenie zachodzące mgłą, gdy wilgotne usta rozchylają się bezwiednie, by obsypać ciszę nocy rozbitymi kawałkami krzyku - szepczę cicho, nie tyle ze wstydu przemiany obrazu w słowa, co z przyjemności tą intymnością, gdy czuję, że samym oczarowanym spojrzeniem mógłbym przekazać Ci to samo, dłońmi przesuwając się po Twoich plecach wyżej, by nieustannie prowadzić Cię ku sobie niezauważalny milimetr po milimetrze. - Chcę poczuć jakie wzory mogą wyczarować na moich plecach Twoje paznokcie. Chcę... - urywam, musząc westchnąć cicho, gdy czuję jak blisko pocałunku jestem, nie wiedząc czy musnąłem już Twoje usta, czy to tylko cieplejszy oddech zmącił moje zmysły, więc i zmieniam tworzone w mojej głowie zwrotki, szepcząc z przejęciem dalej: - Chcę czuć Twój krótki, urywany oddech i chcę zasmakować Twojego wstydu, choćbyś dał mi go tylko ułamkiem sekundy w omdlewającym uśmiechu - kończę, przytłoczony ilością fantazji, czując jak całe ciało mrowi mnie w metamorfomagicznych pulsowaniach, gdy lgnę do Ciebie, całym sobą domagając się pocałunku, żyjąc jeszcze tylko jedną nadzieją: - Myślę, że też tego chcesz.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
To wszystko stawało się bardziej skomplikowane niż początkowo miało być, pobrzmiewając w głowie Ezry strwożonym wyrzutem; mógł go po prostu pocałować, kosztując smaku jego warg bezkarnie i zwycięsko, jeszcze nim sam został upojony nadmiarem wrażeń. Prowadził więc Viro do biurka z butnym przekonaniem władzy, odpierając od siebie jeszcze świadomość, że sam zastawił na siebie pułapkę doskonałą, że zwyczajnie w pełni nie docenił lisiej natury towarzysza. Drobne dreszcze przez pomost złączonych w tak wielu punktach ciał łatwo przemknęły po linii jego skóry w pozornie niewinnej igraszce, pozostawiając po sobie mrowiące wrażenie niedosytu. To ciekawość była jednak stopniem do piekła, a Ezra przy Viro musiał pokonać ich już co najmniej kilka, bo duszący gorąc, który ogarniał go z każdym zmniejszanym milimetrem dystansu i z każdym wymienionym pragnieniem, nie mógł mieć pochodzenia innego niż czarciego. Nie potrafił mu jednak przerwać, uwiedziony żarliwie szeptanymi słowami, które w jego głowie ponownie odżywały, przemieniając się w wyraziste obrazy. I nawet jeśli doceniał poetyckość sformułowań, to nie one tak naprawdę robiły na nim największe wrażenie, ale przepełniony pragnieniem atłasowy ton szeptu i zachwyt spojrzenia, tak pociągający przez swą bezwstydną szczerość. Ezra jedną z dłoni oparł o wnętrze jasperowego uda, ledwie powstrzymując się przed sunięciem dłonią dalej w prowokacji motywowanej - znowu - ciekawością, jak wiele potrzeba było, by obaj stracili rozum. - Złotousty - szepnął w nieudanej próbie skarcenia Viro za rozbudzenie w nim tych wszystkich pragnień, które z większym lub mniejszym powodzeniem w sobie tłamsił, zniewalany przeświadczeniem, że przecież jeszcze nie był do nich uprawniony - ale był. Był, mógł, a co najważniejsze też chciał, choć duma nie pozwalała mu bezpośrednio przyznać się do tego, jak mocno pragnął urzeczywistnić podsunięte fantazje, nawet gdy kolejne fale gorąca groziły, że spalą go żywcem. - Mam jeszcze jedno polecenie - dodał, próbując ratować się tym oczywistym unikiem, ucieczką w poczucie kontroli; lecz w tej bliskości, przy tych emocjach przybrana maska była kłamstwem amatorskim. - Pocałuj mnie. - Ledwie żądanie opuściło jego usta, a już sam wychodził naprzeciwko Viro z zachłannym pocałunkiem, z silnym przekonaniem, że był to najwyższy czas, że nie mógł czekać już ani chwili dłużej. I w tym wrażeniu od razu się zatracił, przymykając powieki i gwałtownie wyszarpując koszulę z jasperowych spodni, by pozwolić swoim palcom na wkradnięcie się pod jej materiał i oparcie się o nagą skórę jego klatki piersiowej. - Czy to - zaczął, z trudem wciskając słowa pomiędzy pocałunki. - wystarczający sposób, by- Viro by powiedzieć ci, że życzę ci spełniania marzeń?
Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek będę mógł Ci powiedzieć, że choć zdecydowanie nie był to pierwszy mój pocałunek, to w tym jednym momencie szczerze uwierzyłem, że jest to właśnie jego wyidealizowana wersja. W każdym drżeniu powietrza między nami czułem świeżość i nowość tej sytuacji, a jednak w momencie, gdy obaj porwaliśmy ku sobie, chcąc odegrać jak najlepiej wyreżyserowaną przez Ciebie scenę, to nawet w tym chaosie nie było miejsca na przypadek. Naiwnie miałem wrażenie, że oto właśnie dopełniamy się perfekcyjnie, jakbyśmy gorącem oddechów przekazywali sobie wskazówki, gdzie ułożone powinny zostać dłonie i z jakim natężeniem powinny otrzeć się o siebie nasze usta. I gdyby zależało to ode mnie, to chętnie nazwałbym ten pocałunek pierwszym - nie tylko naszym, ale moim w ogóle, jakbym dopiero teraz zrozumiał, jak magia powinna pulsować wokół mnie w tej chwili uniesienia. - Jedno właśnie spełniasz - szepczę, jakby to nie było oczywiste, przez materiał własnej koszuli dociskając do siebie dłonią Twoją dłoń, w rozszalałej wyobraźni mając wrażenie, że ta wypala gorącej swój odcisk na mojej piersi. - Oszaleję przez Ciebie… - mamroczę cicho w nieustannie muskane powolniejszym pocąłunkiem usta, nawet nie otwierając oczu, bo i doskonale wiedząc, że już za moment zerwę się znów do gorliwszej pieszczoty, na nowo rozchylając Twoje wargi, by jeden pocałunek rozbić na kilka kolejnych, dłonią nie tyle wkradając się między kosmyki Twoich włosów, co przeczesując je czule w próbie przytrzymania Cię przy sobie… zanim nie odsuwam Cię na bezpieczne kilka centymetrów, z trudem odnajdując oddech, skoro zupełnie zgubiłem się nawet we własnych, nagle rozszalałych myślach. Opieram dłoń na Twoim mostku i sunę nią nieco niżej, by z mieszaniną rozbawienia i krępacji rozdzielić nasze biodra, nawet jeśli palce zahaczyły o pasek Twoich spodni na dłużej, gdy sam zsuwałem się już z biurka. - Nie żartuję, Ezra - dodaję poważniej, wykorzystując ten jeden chwyt, by To Ciebie poprowadzić tyłem do biurka, w tej pozycji chętniej nachylając się znów ku sobie, bo i czując, że nieco lepiej panuję nad szalejącą kolorami w moich włosach metamorfomagią. - Oszaleję, jeśli nie obiecasz, że to nie jest ostatni raz.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Dotąd nie wiedział, czy każdy jego pocałunek po straconej miłości powinien smakować subtelną goryczą i nie wiedział, czy dotykanie kolejnych ciał miało już zawsze parzyć opuszki jego palców srogim osądem. Nie mógł być przekonany, że poczuje w brzuchu ten ucisk podekscytowania przez romantyków nazywany motylami w brzuchu. Wątpliwości i obawy upadały jednak jedne po drugich; nie musiał to być jego pierwszy pocałunek, aby uznawał jego ważność ani nie musiał konkurować z żadnym poprzednim doświadczeniem, aby odczuwał go za tak idealny, jak tylko mógł być. – Nie szkodzi, już jesteś szalony – przypomniał mu w miękkim przytyku. Czuł w kącikach ust przyjemne drżenie rozbawienia, sugerujące, że nie brał wcale do siebie jego dramatycznej deklaracji, bo wolał się skoncentrować na tym jednym momencie i wyciągnąć z niego jak najwięcej, zamiast wybiegać myślami do przyszłych problemów. Z dłonią płasko zastygłą na jasperowej piersi, chłonął ciepło jego ciała, by następnie oddawać je w postaci żarliwości pocałunków. - Jaka byłaby zabawa z oczekiwania, gdybym cokolwiek ci obiecał? – zapytał hipotetycznie, jasno dając do zrozumienia, że nie będzie składał zbyt pochopnych deklaracji, nawet jeśli osiadły wciąż na wargach smak pocałunku próbował zmącić mu w głowie. Poetycka pointa wywoływała w nim wewnętrzny przymus, by podążyć za tym, co zostało zapisane w narzuconym na siebie skrypcie – więc choć pozwolił na poprowadzenie się w zastępstwie na blat i choć nie chciał, by dłoń Viro opadła z paska, to przez swobodne odchylenie się umknął na większą odległość, zdecydowanie potrzebując jej do złożenia logicznych wypowiedzi. - Jesteśmy teraz w Pokoju Czasu – odpowiedział na pytanie, które nie zostało zadane. – Wszystko, co się tu wydarza, nie dzieje się w świecie za drzwiami. Nawet jeśli obiecam ci coś tutaj… to nie będzie mnie wiązało nigdy później. To właśnie nasze oszustwo względem czasu. – Nie chciał zagadki miejsca rozwikływać przed Viro tak prosto, obawiał się jednak, że wyobraźnia poety bez tego ograniczenia popłynie zbyt daleko i zbyt radośnie. – Ale tak chyba wciąż jest lepiej niż gdybyśmy nigdy nie mieli szansy spróbować? – dopowiedział, już wyciągając się ponaglająco, aby nie dać Viro zbyt wiele czasu na rozważanie tej sprawy, przeczuwając że mogłoby to przynieść wiele napięcia, ale zupełnie odwrotnego do tego, którego w tym momencie pożądał.