Niebo jaśniało, każdy kolejny krok przybliżał ich do wschodu słońca. Nie miała pojęcia, ile godzin minęło, odkąd spotkali się wczorajszego wieczora w jednym z pubów, rozpoczynając obrzędy pogrzebowe w towarzystwie bursztynowej whisky i niebotycznie wysokich szpilek, które odkopała w szafie. Głośna muzyka, tysiące ważnych i głupich tematów, a przede wszystkim towarzystwo przyjaciela pomagało jej zapomnieć. Stał się jedyną, słuszną deską ratunku. Nie pamiętała, kiedy tak dobrze się bawiła i kiedy wszystko wydawało się tak proste. I chociaż gdzieś z tyłu głowy pojawiał się donośny głos ojca, lament matki i te oburzone prychnięcie Pana Corteza. Aż ją dreszcz przeszedł. Zeszli z parkietu po kolejnej piosence, a ona z uśmiechem złapała oddech, nie dostrzegając jeszcze pustej szklanki po drinku. - Wiesz, że w końcu zapomniałam tego atlasu? Nie miała pojęcia, że niewinne słowa rzucone w dobrej wierze, aby poznać cele przyszłych podróży, pobudzą ciąg wydarzeń, którego skrajnie przewidywalna Nessa Lanceley nie potrafiła sobie nawet wyobrazić. W pubie zostali jeszcze godzinę lub dwie, rozmawiając, śmiejąc się i pijąc. Nie miała pojęcia, w którym momencie sprowokował ją do powrotu do domu w środku nocy, aby pod jej osłoną wedrzeć się do sypialni dziewczyny i rozpocząć pakowania walizki. Było to chaotyczne, pozbawione ładu i sensu — gdyby nie fakt, że na pomieszczenie rzucone było zaklęcie wyciszające, obudziliby domowników. Pojawiła się także Migotka z niezadowoloną miną, próbując jeszcze zasugerować wstawionej dziewczynie zmiany planów, będąc jednocześnie w szoku, bo nigdy nie pokazała się wewnątrz domu w takim stanie. Nie musiała teoretycznie się wynosić, jednak najlepszym sposobem na rozwiązanie konfliktu z rodzicami była przestrzeń. Wszyscy jej potrzebowali, zwłaszcza że Lanceleyowie nie mogli na swoją córkę chyba patrzeć. Poprosiła skrzata, aby przekazała im krótką wiadomość i zapewniła, że napisze list do matki. Gdy Fillin nieudolnie zapinał olbrzymią walizkę w czerwonym kolorze, ona sama podniosła futerał ze skrzypcami. Nie mogła ich tu przecież zostawić. Ich kroki przecinały cisze panującą w Dolinie Godryka, podobnie jak ciągnięty bagaż. Przesunęła włosy na bok, ignorując powiewy wiatru wdzierające się na skórę przez rozpięty płaszcz i narzuconą niedbale apaszkę na szyję. Czerwone szpilki błyszczały na bladych nogach zakrytych cienkimi rajstopami, a czarny kombinezon z miękkiego, skóropodobnego materiału przylegał do drobnego ciała, eksponując wcięcie w talii i dekolt, a u dołu będąc wykończonym wstążką. Na ramieniu tkwiła przewieszona torebka, w lewej dłoni atlas, a w prawej także butelkę ojcowskiego burbona. Zatrzymała się, łapiąc oddech i patrząc z powagą na przyjaciela. Rozbiegane nieco spojrzenie błyszczało zdenerwowaniem, ekscytacją i brakiem trzeźwości. - Czuje się jak jakaś kryminalistka, włamując się do własnej posiadłości. Jesteś absolutnie pewien, że Boyd nie będzie miał nic przeciwko? Tu spojrzała wymownie na walizkę, przygryzając dolną wargę, maźniętą ciemną szminką, kontrastującą odrobinę z jasną karnacją. Odpowiednią książkę tym razem zabrała, aby udzyskać swoją odpowiedź. Odwróciła po chwili spojrzenie od bagażu, towarzyszącego jej Irlandczyka i odchyliła głowę do tyłu, patrząc na niebo. Która mogła być godzina? Czwarta? Pech chciał, że na pogrzeb nie przewidziała wzięcia zegarka.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
O nie! Jak mogłaś zapomnieć atlasu! Próbowałem przekrzyczeć tłum tańczących ludzi i byś zrozumiała co mówię, łapię się za głowę w geście rozpaczy. Wtedy jednak zauważamy, że brakuje nam whiskey, więc na chwilę zapominamy tematu, by pobiec jeszcze raz czy dwa na parkiet. Tańcząc coraz odważniej, pijąc coraz więcej, mówiąc powoli coraz głupsze rzeczy (cóż, a przynajmniej ja). Niestety ponownie dziś dowiodłem, że bardzo szybko alkohol trafia do mojej głowy, a nie chciało mi się specjalnie ograniczać, jako że byłem tu z przyjaciółką i gdzieś po drodze uznałem, że niekoniecznie muszę trzymać jednak fason. Za to przypomniało mi się, że mieliśmy popatrzeć na ten atlas. I dodatkowo, skoro już idziemy do Twojego domu, w zasadzie możemy z niego Cię od razu wyprowadzić. Nigdy nie byłem w Twoim domu, więc musiałaś mnie trochę uciszać, trochę prowadzić za rękę, ale szybko wczułem się osobę pakującą i wrzucałem niespecjalnie składnie rzeczy do środka walizki. Próbowałem to robić różdżką, ale niestety przez lekkie zamroczenie alkoholowe skarpetki wchodziły do spodni zamiast same się składać, koszule gniotły się w kulki, a walizka odrobinę się powiększyła kiedy próbowaliśmy zrobić to tylko tak, by nie było widać tego z zewnątrz. Kiedy ty tłumaczysz wszystko skrzatce, która z pewnością jest zachwycona widokiem pijanego, młodego Irlandczyka, do którego masz się ponoć wyprowadzić, ja w końcu zapinam walizkę i z westchnieniem kładę się na chwilę na nią, by odpocząć chociaż chwilę. Nawet przymykam oczy i już musimy iść całe szczęście, bo pewnie jakbyśmy tu posnęli to już byśmy nie wstali. Już po chwili idziemy przez całkowicie puste miasteczko. Postarałem się na Twój pogrzeb. Zamiast mojej wielkiej puchowej kurtki przyodziałem mój elegancki, czarny płaszcz, spod którego wystaje moja obiecana czarna koszula. Nawet buty założyłem eleganckie, nie zaś zwykłe trampki. Próbowałem wcześniej ułożyć włosy, ale teraz już po tylko godzinach picia, tańczenia, przy ciągnięciu walizki w wietrze, moje loki kolebią się już na wszystkie strony, a słowo niesforne byłoby to wręcz niedopowiedzeniem. Ty też wyglądasz wciąż elegancko i z daleka, kiedy idziemy sobie spokojnie, nie widać naszych błyszczących oczu i zmęczonych całą nocą, bladych twarzy, pewnie wyglądamy na całkiem kulturalną parę, wybierającą się na jakiś romantyczny weekend. Nawet Burbon mamy drogi. - Nie tam, Boyd to tam, nie zauważy - mówię pijacko - niechlujnie i macham ręką, bo jestem dziś przekonany, że na pewno mój przyjaciel będzie szczęśliwy z kolejnego współlokatora z którym można piwkować. Dlatego klepię się nieporadnie po ramieniu, żebyśmy szli dalej, bo już całkiem się zmęczyłem. Kiedy jesteśmy w końcu pod moim mieszkaniem trochę hałasujemy na korytarzu próbując wnieść walizki, a ja jak typowy pijany człowiek, który nie potrafi zachować odpowiedniej głośności, przykładam palec do ust i staram się nieudolnie skradać. - Boyd na pewno śpi - mówię szeptem, kiedy otwieram drzwi kluczem, całkiem cicho i ponownie wskazuję Nessie, by była cichutko. Wkradamy się jak myszki do naszego korytarza i rozglądam się na lewo na prawo, czy aby nie obudziłem tu żadnego koleżki. Kiedy uznaję, że nie jestem niesamowicie zawiedziony. Na tyle, że podnoszę okrzyk. - BOOOOYD, WRÓCIŁEM. - I zanim się zorientowałaś już biegnę do salonu, by rzucić się na łóżko (kanapę) Callahana, w tym płaszczu butach, śmierdzący alkoholem. Oczywiście na mój okrzyk zareagował mój drugi najlepszy ziomek, który wypadł z hukiem z wanny, w której kimał. Ghul otworzył drzwi do łazienki z szalonym jazgotem UEUEUEUEUEUEUE i już biegnie tam gdzie słyszy szamotaninę moją i Boyda. Po drodze widzi Nessę, której wyciąga z dłoni atlas, by wskoczyć z nim na leżankę Boydową i zacząć okładać nas wesoło książką. - Boyd... mamy... gościa... - mówię z przerwami na zasłanianie się przed ciosami naszego towarzysza i próbuję pokazać w stronę gdzie według mnie stała Nessa, aż dostaję dotkliwie od FUJa jego nową bronią.
Po zakończeniu ferii był taki styrany powrotem do szarej rzeczywistości, która przywitała go jak zwykle długimi zmianami w zakładzie miotlarskim, morderczymi treningami przed decydującym meczem ze Ślizgonami i żmudnymi próbami ogarnięcia stosu zadań domowych, tak pochłonięty obowiązkami, że wychodził z mieszkania wcześnie rano, wracał wieczorem bez siły na cokolwiek poza parówką na kolację i szybką rozmową z Fillinem nad piwkiem na dobranoc, a potem padał na swoim tapczanie i odpływał w błogi sen, zmuszając współlokatora (współlokatorów?) do tego, by sami znaleźli sobie jakieś rozrywki. Tak było i tej nocy: pozostawił ślizgońskiego leprechauna namiętnie przyklejonego do wizbooka, a sam zasnął; spał, opatulony swoim kocykiem w gwiazdki, fantazjując zapewne o jakichś wspaniałych rzeczach, o lataniu na miotle i powiększonym zestawie z McMagic, gdy nagle został bezczelnie i brutalnie z tego snu wyrwany. Teoretycznie powinien być do tego przyzwyczajony, w końcu Fillin wskakiwał na niego znienacka z darciem ryja jakieś osiemnaście razy dziennie, rzadko jednak zdarzało się to, gdy spał, bo w dziewięciu na dziesięć przypadków jak pili, to ramię w ramię. Najpierw usłyszał dziki okrzyk, potem łomot, aż wreszcie, gdy powoli otwierał jedno oko, przygniótł go znajomy gabaryt dwunastolatka, wydalający takie opary wódy, że sam Boyd poczuł się lekko odurzony. Zdążył wybełkotać jakieś „codokurwy” i „nogizdupypowyrywam” i tego typu szpetne reakcje, gdy do pierwszego oprawcy dołączył drugi, z jeszcze głośniejszym jazgotem i bronią w obleśnym ręku. Zajęty osłanianiem się nieudolnie od ciosów atlasem i skupiony na wstrzymywaniu oddechu przed zabójczą wonią kolegi, nie całkiem skontaktował, gdy ten bajdurzył coś o gościu, i dopiero gdy po krótkiej szamotaninie udało mu się jako-tako spacyfikować łajdaków, to znaczy: na Fillinie po prostu usiadł, wgniatając w materac, a Juniora zrzucił z kanapy i trzymał za głowę na długość wciągniętej ręki, tak że ghul mógł tylko bezradnie wymachiwać łapkami i robić zamachy atlasem w powietrzu, bo nie mógł ich dosięgnąć. Dopiero wtedy przeniósł wzrok na wspomnianego gościa. - O kurwa. Znaczy, Nessa. Cześć, Nessa – przywitał ją kulturalnie jak zawsze, zaskoczony jej środkowonocną, niezapowiedzianą obecnością w kawalerskim mieszkaniu, ale nie mający nic przeciwko; dzięki ich spotkaniu na śnieżkach wiedział, że to swojska dziewczyna i nie będzie się peszyć, że jest w gaciach i takie tam. Przeniósł zaciekawiony wzrok na Fillina – Zgodziła się być twoją utrzymanką? – wypalił jego zdaniem dyskretnie, ale tak naprawdę wcale nie; był zaspany, nie kontaktował tak do końca – Słuchaj, Nessa, fajnie że wpadłaś, ale chyba musisz mi pomóc, dwóch na jednego to nie fair – dodał, znów w stronę dziewczyny, tłumiąc ziewnięcie i wskazując głową na szamoczącego się Juniora.
Wszystko zaczęło się od jednej książki. Uśmiechnęła się pod nosem na deja vu, które przemknęło przez jej głowę, kiedy to miała okazję poznać ślizgona w bibliotece, wiele lat temu — gdy jeszcze jej towarzystwo ograniczało się głównie do Caesara, Blaith i Marceliny. Westchnęła cicho, przesuwając spojrzeniem w stronę idącego obok chłopaka w eleganckiej koszuli, który tak dzielnie pomógł jej zamknąć większość życia w walizce i tę problematyczną część zostawić za sobą. Czy to możliwe, że był odważniejszy, niż ona? Nie wiedziała, czy miała ochotę go przytulić dlatego, że nie zostawił jej samej, czy może dlatego, że była wstawiona, robiąc z tej nocy taką jedną z najdziwniejszych w życiu. Prychnęła na jego słowa, unosząc brwi i gwałtownym ruchem wprawiając w ruch miedziane loki.- Aż tak mała nie jestem, żeby nie zauważył. WIESZ! Przecież zawsze mogę udawać, że jestem przerośniętym kotem i znalazłeś sobie Kuguhara. Tylko powiem Ci sekret, mój Drogi — nigdy nie zmieniałam się po pijanemu. Wytłumaczyła przepraszająco, machając palcem w powietrzu, bo nie była pewna, czy sobie z takim trudnym zadaniem poradzi. Nieważne. Wierzyła, że jej przyjaciel nie może mieć przyjebanego najlepszego przyjaciela i była dobrej myśli. Zwilżyła usta, dziękując Merlinowi w duchu, że użyła takiej dobrej i magicznej szminki, bo dawno już byłaby bez tego nieszczęsnego makijażu, wracając do wyglądu bladej i niewinnej dziewczynki z pierwszej ławki, którą wcale nie chciała dziś być. - Przekupimy Boyda burbonem. Kiwnęła głową niczym w konspiracji, również przykładając palec do ust. Po klatce schodowej niosło się echo, jakieś nienaturalnie głośne, bo miała wrażenie, że jej szpilki to te śmieszne, wibrujące młotki na budowach mugolskich, które widziała podczas ostatnich zajęć mugoloznawstwa. Grzecznie więc podążała za Fillinem, zaciskając mocno palce na szyjce butelki, aby jej nie upuścić. Odetchnęła cicho, gdy znaleźli się wewnątrz mieszkania i drzwi się za nimi zamknęły, bo schody nagle były niesamowicie męczące i sprawiły, że zakręciło się jej w głowie. Porównując z dworem, było tu naprawdę ciepło. A potem podskoczyła w miejscu wybita z rytmu jego krzykiem i puszczeniem się biegiem w stronę wnętrza lokalu, zupełnie jakby się paliło. Zamrugała kilkakrotnie, zsuwając z szyi apaszkę i idąc za nim, palcami dotykając rozgrzanego karku. Nagłe skrzypnięcie drzwi w akompaniamencie dziwnego "ueue" niczym na hawajach tylko w wersji strasznej sprawiło, że przywarła plecami do ściany, gotowa bronić się atlasem, bo różdżka leżała gdzieś w torebce.- Co jest kurwa? Zdezorientowana patrzyła, jak palce zaciskają się na powietrzu, bo ghul wyrwał jej tomisko z rąk i ruszył w stronę łóżka z bijącymi się niczym dzieci chłopakami. Zmarszczyła brwi, bo chwilę zajęło jej otępiałemu umysłowi pojęcie całego komizmu tej sytuacji i parsknęła śmiechem, już nie wiedząc, co innego jej zostało. Przytuliła butelkę alkoholu do piersi, nie chcąc go stracić w tym rozbawieniu. Nie zauważyła, nawet kiedy gryfondosiadł Fillina, odpychając zrozpaczonego i pragnącego czułości ghula, bo oczy jej zaszły łzami. - Mam wiele talentów podobno, ale w bycie kurwą jeszcze nie próbowałam, ale dzięki za pomysł, Boyd. Cześć. - odpowiedziała z uśmiechem, lustrując ich wzrokiem błyszczącymi oczyma. Odsunęła się od ściany, rzucając apaszkę niedbale gdzieś na bok, a zaraz za nią płaszcz. Rozczesała palcami włosy, idąc w ich stronę nieco chwiejnie, chociaż jak na wysokość obcasa szło jej naprawdę nieźle. Pokiwała palcem następnie w stronę gryfona, kręcąc przepraszająco głową. - Nie, nie, nie. To Ty musisz mi pomóc. Oznajmiła, wzruszając ramionami. Przysiadła na skraju leżanki w bezpiecznej odległości od ghula, wbijając wzrok w studentów. Założyła nogę na nogę, opierając na kolanie butelkę trunku, zaczynając go otwierać. - Dziś jest pogrzeb, świętujemy moją śmierć z Fillinem. Chcesz do nas dołączyć? Nie, Ty musisz. Tylko..- zmierzyła go bezwstydnie spojrzeniem od góry do dołu, przekręcając głowę w bok, zwilżając usta i nadając szmince połysku, znów pokręciła głową. Przyzwyczajona do posiadania większej ilości kolegów niż koleżanek i traktowanie się dość askesulanie, goły tors nie zrobił na niej wrażenia, chociaż miał przyjemne dla oka ciało. - Roz.. Nie, czekaj - już jesteś rozebrany. To odwrotnie! Ubieraj się, bo musisz być bardziej elegancki. Jak my. Masz jakieś koszule? Może Ci wyczarować? Chcesz? Kradzione lepiej smakuje. Mówiąc to, odrzuciła korek gdzieś na bok i sama przechyliła butelkę, robiąc solidnego łyka bursztynowego napoju. Niecodziennie się umiera. Palący, cierpki smak rozniósł się po ustach, zostawił mrowienie na wargach i sprawił, że przyjemna fala ciepła rozeszła się po drobnym ciele, zostawiając na skórze dreszcz. Trzymając butelkę na kolanie — odrobinę przechyloną w ich stronę, aby się nie krępowali, przesunęła palcami po wijących się lokach ślizgona, westchnęła ciężko. - Zawsze myślałam, że w tym waszym romansie to jest odwrotnie. -rzuciła pod nosem cicho, mając widocznie całkiem inne wyobrażenie tej cudownej, męskiej więzi.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Podziwiam, że masz siły na takie rozpamiętywanie przeszłości, kiedy to ja jestem bardzo skupiony na ucieczce z Twoje domu, jednocześnie pozostając kimś niewykrytym dzisiejszej nocy. Bełkoczę coś w raczej o tym, że bałbym się, że FUJ mógłby na Ciebie próbować zapolować i radzę, byś nie za często się przemieniała nawet na trzeźwo. - Boyda przekupimy nawet i kalafiorem - mówię, machnięciem ręki, ponownie ignorując jakieś ewentualne wąty mojego najlepszego ziomka, bo nie wierzę, że mój brat z innej matki miałby coś przeciwko jakiejkolwiek atrakcyjnej dziewczynie sprowadzonej do mojego łóżka. W każdym razie dotarliśmy do naszego mieszkania, w którym celowo robię pijacki chaos, który z pewnością nie przeszkadzał dwójce ghuli mieszkającej tutaj. No a przynajmniej ja bym tak zakładał, chociaż reakcja Boyda na moje pojawienie się w jego łożu mogła wskazywać na to, że nie był szczególnie zadowolony. Ale dobrze wiem, że w rzeczywistości Boydzik zawsze się cieszy, kiedy tylko pojawiam się obok niego. Nawet jeśli próbuję go udusić i swoją marną masą i silnym odorem alkoholu. Oczywiście przez moją koordynację ruchową po spożytych procentach, z pewnością nie przez moją znacznie mniejszą siłę, leżę już pod gryfonem, który jakimś cudem pokonał i mnie i mojego wiernego towarzysza. Który tak naprawdę wcale nie był szczególnie lojalny, bo ewidentnie obydwoje byliśmy jego celami. Nie jestem pewien czy faktycznie czułości, tak jak zakładała to optymistycznie Nessa. - Nie, powiedziała że ona nas będzie utrzymywać - odpowiadam kompletnie nieskrępowanym pytaniem o rozmowie na temat który widocznie już wcześniej rozmawialiśmy, chociaż nigdy przed dzisiejszym dniem nie poruszałem ze Ślizgonką. Ale ta widocznie skupiła się na kulturalnym przywitaniu Boyda, plus może po prostu uznała zaczepkę za nawiązanie do przekleństwa na początek ich rozmowy. Śmieję się wesoło na słowa przyjaciółki, wcale nie widząc nic niestosownego w naszych słowach. Dziewczyna w żadnym wypadku nie miała zamiaru pomagać mojemu przyjacielowi, a raczej nakłaniała do przyłączenia się do tego motywu wieczoru, co ja wykorzystałem, wykaraskując się spod ciężaru przyjaciela. - Weź, wyczaruj mu coś, on ma przecież same dresy - zauważam mądrze na jej pytanie, machając w kierunku gdzie są schowane ubrania mojego ziomka. Biorę łyka alkoholu, który trzyma w rączkach i oddaję go z powrotem, po czym kładę się na łóżku bez krępacji, głowę trzymając na kolanach Nessy, by mogła spokojnie miziać moje loki. - Co? Myślałaś, że jestem zwykle na górze? - pytam na jej komentarz z szerokim uśmiechem. - Na początku zawsze - dodaję jeszcze i patrzę na Juniora, którego Boyd wciąż trzymał niegrzecznie za głowę. - Zostaw go - mówię i kopię moim zgrabnym odnóżem przyodzianym w czarnego, niezbyt czystego lakierka w rękę, trzymającą mojego obleśnego ziomka, po czym klepię miejsce obok mnie. Wypuszczony z uścisku Junior zadowolony z zaproszenia wpycha się razem z nami na leżankę i siada obok mnie, wyciągając łapki do alkoholu w rękach dziewczyny. - Nessa z nami ten... na jakiś czas- dodaję jeszcze bardzo logicznie machając ręką gdzieś gdzie zostawione zostały walizki Ślizgonki, mając nadzieję, że przyjaciel zrozumie o co mi chodzi.
Parsknął śmiechem jednocześnie reagując na błyskotliwą ripostę Nessy o kurwie jak i słowa Fillina o tym, kto tu będzie czyim utrzymankiem, a potem nieco skonsternowany, na tyle by pozwolić mu wydostać się spod własnego ciężaru, słuchał jak dziewczyna opowiada o tym, że ma dołączyć do jej pogrzebu i wtedy dopiero jakoś tak jakby nieco bardziej się rozbudził i uderzyło go, już nie tylko w nozdrza, że najwyraźniej oboje byli NAJEBANI W TRZY DUPY. Pięknie. Byłby się normalnie zbulwersował, że ziomek go opuścił i poszedł sobie na taką wyborną imprezkę sam, ale nie podnosił lamentu, bo w sumie całkiem go ubawiło, że zjawił się tutaj w tak nietypowym towarzystwie. I w takim stanie. - Aha – powiedział powoli, wolną ręką przecierając zaspane oko, ale nim zdążył się jakoś do tego wszystkiego rozsądnie ustosunkować, został brutalnie potraktowany z kopa przez zakurzony lakierek Fillina; cios był mniej więcej tak mocny, jak oberwanie rzuconym z małej odległości papierowy samolocik, ale dla zasady musiał się oburzyć – Ała, weź się! Na wszystko pozwalasz temu durniowi i przez ciebie jest taki rozwydrzony – burknął tonem wściekłego rodzica, puszczając jednak Juniora wolno, choć przy okazji nie omieszkał oddać Fillinowi kopniaka. Usiadł prosto, spoglądając to na jednego, to na drugiego rozmówcę i wysłuchując cierpliwie poleceń Nessy odnośnie jego stroju. - No racja, no tak, no przecież nie będę cycem świecił na takiej uroczystości – przytaknął poważnie, powstrzymując cisnący mu się na usta śmiech, po czym przechylił się poza oparcie tapczanu i sięgnął do pobliskiej komody, w której trzymał ciuchy – Mam koszule, łajdaku, jakbyś mnie zapraszał w eleganckie miejsca, to byś wiedział – wytknął Ślizgonowi, wydobywając na oślep z szuflady pierwszą lepszą. Trafił w jakiś ciemny kolor, więc wyśmienicie – Może być? – spytał, wciągając na siebie ubranie i już zaraz wyciągnął łapczywe rączki po butelkę spoczywającą w łapkach Juniora, żeby sobie zapodać solidny łyk wykwintnego trunku; chciał szybko nadrobić, bo czuł, że na trzeźwo się nie dogadają – Czy to będzie nietaktowne jak spytam dlaczego umarłaś? – spytał, oddając butelkę Nessie i ocierając usta wierzchem dłoni, mało elegancko, ale taki wziął haust tego bourbona, że mu trochę pociekło bokiem. – Znaczy jak? – rzucił kolejne pytanie po tym jak dziewczyna wyraziła zdziwienie, a po słowach Fillina przeniósł wzrok we wskazanym przez niego (mało precyzyjnie) kierunku. Padł on na sporą, czerwoną walizkę i futerał na skrzypce, porzucone niedbale gdzieś na środku pomieszczenia, w pobliżu wejścia, i nie potrzebował wiele czasu, żeby pojąć, iż błyskotliwa wypowiedź pijanego kolegi miała na celu oznajmienie mu, że mają nowego współlokatora. Współlokatorkę. - No i zajebiście, że Nessa będzie z nami ten! – zawołał z szerokim uśmiechem; nie miał nic przeciwko, nie przeszkadzało mu, że męskie imperium może zostać w jakikolwiek sposób zaburzone obecnością trzeciej osoby. Wykazał się taką wyrozumiałością bez zbędnych pytań, bo wbrew temu co twierdził Fillin to wcale taki głupi nie był i od razu zdał sobie sprawę, że dziewczyna raczej nie jest tutaj, bo miała taki kaprys, tylko to życie postawiło ją w takiej sytuacji, że chwilowo nie miała dachu nad głową. Nie życzyłby tego wrogowi, a co dopiero komuś, kogo lubił; postanowił więc zaoferować jej ciepłe przyjęcie, a w bardziej sprzyjających okolicznościach pochwalić przyjaciela za właściwą reakcję na problemy Nessy, jakiekolwiek by one nie były. – Przyjaciele moich przyjaciół są moimi przyjaciółmi, także no, czuj się jak u siebie – oznajmił, nachylając się nad leżącym między nimi Fillinem, by przypieczętować swoje słowa braterskim klepnięciem jej w ramię. Może jako dżentelmen powinien ją pocałować w rękę albo coś, ale wszyscy wiemy, że nim nie był, i generalnie zachowywał się, jakby miał do czynienia po prostu z trzecim ziomkiem.
W całym komizmie tej sytuacji było też coś uroczego. Pomimo wątpliwej trzeźwości umysłu, Nessa nie mogła się nie uśmiechnąć na widok więzi łączącej dwójkę przyjaciół. Wyglądali jak prawdziwi bracia, ba, nawet mieli lepszy kontakt ze sobą niż potomkowie wielodzietnych rodów drących koty. Zacisnęła usta, uspokajając rozbawienie, czując kolejną falę ciepła przebiegającą przez ciało. Czuła wypieki a polikach, bojąc się trochę, że mają kolor podobny do jej włosów. Gdy zsunęła płaszcz, zerknęła w dół na swoje drobne i szczupłe ciało skryte pod kombinezonem odkrywającym dekolt i nogi. Poprawiła tkwiący między biustem łańcuszek, starając się skupić rozbiegane myśli. Wierząc, że jednolita czynność jej w tym pomoże. Może jednak to szybkie opróżnianie szklanek, palenie i szaleństwo na parkiecie z późniejszym włamaniem to było zbyt dużo nawet na tak mocną głowę, jak jej. Przymknęła oczy, kręcąc głową. Nieważne. Pogrzeb też trzeba uczcić! Parsknięcie gryfona wyrwało ją z zamyślenia, a do tego dotarła do wniosku, że na kurwę to się niezbyt jednak nadawała. Będę was utrzymywać? Uniosła brew na zasłyszane słowa, jednak nie zamierzała nic z tym zrobić. Była im to winna za pomoc, a i tak chciała się jakoś odwdzięczyć, a pieniądze były rozsądne. Rodzicielskie zachowanie Boyda sprawiło, że klasnęła w dłonie, kiwając głową. Miał rację, rozpieszczanie miało paskudne konsekwencje. — Powinieneś słuchać ojca, juniorze! Mama Ci za dużo rzeczy pozwala! Pokręciła nawet palcem ostrożnie w powietrzu, spoglądając karmelowymi oczyma na energiczne stworzenie i mówiąc z łagodnością. Nie miała rodzeństwa ani dzieci, ale dawała dużo korepetycji i widziała nie raz, jak taki brak wymagań i pobłażanie się kończyło, a Ghul robił, co chciał. Pewnie się nawet nią nie przejął, zaabsorbowany atlasem i chłopakami. Był przystojny i pewnie podobnie, jak Fillin — otaczał się wianuszkiem dziewcząt, jednak sytuacja była zbyt poważna na gacie i świecenie torsem, niezależnie od umięśnienia. Na szczęście słuchał uważnie, nie wyglądał przy tym, jakby się bulwersował — a ich konwersacja i komentarze sprawiały, że nawet ona nie mogła powstrzymać uśmiechu rozbawienia. A miała dziś płakać. Obserwowała, jak sięga do komody i wyciąga koszulkę. Zlustrowała ją wzrokiem z powagą godną naczelnej. - Wiesz, nawet w dresach wygląda fajnie, ale masz rację. To musi być koszula, umieram pierwszy raz.-zgodziła się, przesuwając dłonią po swojej talii, szukając widocznie różdżki, która tkwiła w rzuconej na przedpokoju torebce. Posłała Fillinowi krótkie spojrzenie, łudząc się, że czyta w myślach i chciała nawet wstać i szukać, jednak gdy położył głowę na jej kolanach, całkiem zapomniała. Podniosła za to wzrok na bruneta. Niestety, coraz mocniej szumiało jej w głowie i reakcja była wolniejsza.- Idealna, ubierz. Ma pasujący do moich szpilek kolor, zobacz. - uniosła jedną z nóg, kręcąc stopą w powietrzu. Matowy bucik miał niebotycznie wysoki obcas, był czerwony i dość mały. Uśmiechnęła się, przyglądając mu się zaraz, aby przyjrzeć się raz jeszcze Irlandczykowi. - Tak. Wyglądasz przystojnie, możesz pomóc potem Fillinowi z trumną. - zmarszczyła brwi na jego pytanie, przekręcając głowę na bok. Westchnęła, zaciskając usta i na chwilę zatrzymała dłoń błądzącą we włosach ślizgona, przesuwając spojrzenie pustą przestrzeń. - Wydaje mi się, że dlatego, że zerwałam zaręczyny z teściami z ex narzeczonym sową, pokłóciłam się z rodzicami, chyba zwolnili mnie z pracy i raczej na razie nie chcą mnie widzieć, bo jestem niewdzięczna. Słońce, dlaczego ja jeszcze umieram? Posłała przyjacielowi pociągłe spojrzenie, bo chyba trochę zapomniała. Pewnie przez problem z wyborem kariery, ułomnością w relacjach międzyludzkich i kilku innych sprawach. Poczuła zawrót głowy — widocznie od intensywnego myślenia i uznała, że odłoży to na później. Może nawet na poniedziałek, bo dziś był pogrzeb, a jutro stypa. Wciąż miała niedosyt głupot i picia, zwłaszcza, jak nie była w tym sama. W najlepsze bawiła się jego włosami, pogrążając się w myślach i upijając kolejnego łyka, spojrzała na leżącego na jej nogach chłopaka, unosząc brew. - Na górze czego? Fillin, nie wolno Ci nigdy stracić tych loków, nie mogłabym bez nich chyba żyć. Bystre pytanie i oficjalne oświadczenie wprawiło w ruch jej ramiona, przez co włosy delikatnie zsunęły się jej do przodu. Uśmiechnęła się jednak do niego, nic sobie z tego nie robiąc, odrobinę zaskoczona łaskotkami, które miała na udach. Nie miała pojęcia, czy Ghule piją, więc oddała Boydowi butelkę ojcowskiego burbona o wysokiej zawartości alkoholu. - Tak, ten na jakiś czas. Znaczy tak. Zgodziła się z odrobiną zwątpienia, bo gryfon był znany ze swojego temperamentu, chociaż Nessa w jakiś dziwny sposób wiedziała, że nie jest złą osobą. Właściwie to dlatego, że wiedziała, że Fillin nie przyjaźniłby się z jakimś idiotą lub agresorem, który żyłby w ciągłej złości i nerwach. Miał talent do gromadzenia dookoła siebie skomplikowanych osobowości, ludzie go uwielbiali. Nie spodziewała się takiego entuzjazmu. Wbiła w trzymającego butelkę studenta wzrok, rozchylając delikatnie usta. Ledwo ją znał i ot tak wpuścił do swojego domu? Uniosła wolną dłoń nieco zakłopotana, zgarniając rudy kosmyk za ucho i już zastanawiając się, jak mogłaby się odwdzięczyć. Nie była przyzwyczajona do bezinteresowności. Spojrzała mu w oczy, gdy się przysunął, zaciskając usta. Za dużo dobroci. Gdy ją klepnął, wysunęła trochę głowę w jego stronę i dała mu buziaka w polik, bo nic inteligentniejszego nie przyszło jej do głowy, a ludzie tak robili. Wyprostowała się, posyłając mu już luźniejszy uśmiech. - Dzięki Boyd, jestem Ci coś winna. A ja nie zapominam o takich rzeczach, więc gdybyś potrzebował czegokolwiek, to śmiało. Ah, mam też pytanie! To prawda, że tak lubisz kalafior, że dasz się nim przekupić? Wzięła od niego butelkę, upijając burbon i czując palenie na ustach, zwilżyła je, pozbywając się z nich złotych kropel. Nie miała pojęcia, czy zachowała się źle, czy dobrze, bo okoliczności nawiązania kontaktu fizycznego były inne od tych, do których była przyzwyczajona. Spojrzała w dół na swoje kolana, uświadamiając sobie, że Fillinowi też chyba nie podziękowała, więc nachyliła się i też dała mu buziaka w czoło, wracając do owijania sobie loków dookoła palca. - Aha. I musicie wiedzieć, moi żałobnicy, że umiem ugotować może trzy lub cztery rzeczy. Uczę się w nocy, ale nie przeszkadza mi przesiadywanie na zewnątrz. No i bywam paskudnie pedantyczna, gdy mam zły dzień. A na skrzypcach.. -zamilkła na chwilę, patrząc na dłoń, na której wyliczała minusy siebie, jako współlokatorki. Westchnęła, opadając do tyłu na leżankę, lądując na poduszkach i pozwalając, aby włosy rozsypały się w nie ładzie. Zamknęła oczy, bo sufit kręcił się jak karuzela.- Nie będę grać jakiś czas. Boyd, pij szybciej, bo zaraz muszę umrzeć. Dodała jeszcze, machając ostentacyjnie dłonią i łapiąc za jaśka, którego narzuciła sobie na buzię. Zwariowała, zrobiła coś okropnie egoistycznego i dochodziły do niej przebłyski informacji o konsekwencjach, które dla tak doskonałej według otoczenia osoby, mogły być nie do udźwignięcia. Może nie powinna tego robić? Niedobrze, alkohol wchodził za mocno.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Oczywiście totalnie żartuję z tego, że będziesz nas utrzymywać, ale może o pieniądze pokłócimy się już innego dnia. Patrzę z oburzeniem na Nessę i Boyda, a przynajmniej mam nadzieję że tak to wygląda, nie jak jakaś pijacka mina imitująca myślenie. - Dlaczego ja jestem matką? - pytam niezadowolony z niewdzięcznego tytułowania mnie kobietą w tej pięknej rodzinie. - Mamy równouprawnienie, Junior ma dwóch ojców - oznajmiam i klepię przyjacielsko ghula po plecach, na co na chwilę zwraca na mnie uwagę, starając się wyrwać mi guzik z płaszcza, więc muszę go z powrotem odsunąć i przy okazji macham lakierkiem w nadziei, że Boyd oberwie jeszcze raz. - Zawsze zapraszam cię w eleganckie miejsca, ale nigdy nie chcesz się dla mnie stroić - stwierdzam tonem zranionego kochanka, kiedy ten zakłada na kark swoją koszulę, gotowy by uczestniczyć w pogrzebie. Może i Boyd nie wygląda jakoś źle, widać Nessa trochę za dużo nad tym myślała, niepotrzebne są te komplementy dla tego trolla, jeszcze popadnie w samozachwyt. Wianuszki dziewczyn to go otaczają najwyżej kiedy zakrada się do damskich dormitoriów i tam stoi w ukryciu. Słucham jak Nessa wymienia powody dla których umarła i zerkam na nią z dołu, sprawdzając czy ten temat ją specjalnie nie przygnębia. A ta zadaje mi pytanie, które jest zdecydowanie zbyt mądre jak na mój zamroczony alkoholem umysł. - Nie wiem czemu, tyle nie wystarczy? - pytam stwierdzając, że i tak sporo wymieniła. Wracamy jednak prędko do mniej mądrych rozmów, w których zdecydowanie się już pogubiłem. - Na górze Boyda - wyjaśniam na ten elokwentną pogawędkę, która nie ma już chyba zbyt dużego sensu, szczególnie, że oprócz tego od razu mówisz coś o utracie moich loczków, co dodaje absurdu do tej wymiany zdań. - Będę musiał je czasem skrócić - mówię o moich włosach, które w moim mniemaniu wyglądają coraz bardziej jak mop, wcale nie jak urocze loki. Ziomek zaś elegancko zareagował na moje niezbyt zjawiskowe oświadczenie. Co jak co, ale czasem Boyd potrafił pomyśleć i zachować się przyzwoicie. Dlaczego zawsze nie zagadywał w tak mądry sposób? Klepię brata z innej matki po kolanie w ramach aprobaty za jakiego słowa. Moje najlepsze ziomki klepią się po ramionach i całują po policzkach, a ja jęczę na nich, lamentując, że mnie pyrgają, że ja tu leżę, że się zsuwam i takie tam. Ale po chwili Nessa całuje mnie w czubek głowy i odrobinę się uspakajam. - Boyd jest dzikim fanem kalafiorowej - tłumaczę z poważną miną, po czym słucham jakim rodzajem współlokatora jest Nessa. - To umiesz o cztery rzeczy więcej niż Boyd. Cóż... jeśli chodzi ci o to, że sprzątasz kiedy się złościsz, to z pewnością nie będzie z tym problemu - mówię, bo ja i Boydzik średnio utrzymywaliśmy tu zbyt duży porządek. Kiedy dziewczyna kładzie się na łóżku, ja podnoszę głowę z jej kolan i tym razem kładę się obok niej. - Co w zasadzie nam zostało do zrobienia? - pytam bo w sumie to nie wiem, jestem odrobinkę, odrobineczkę pijany, a łóżko Boyda jest niezwykle przyjemne, wręcz kusi do krótkiej drzemeczki.
Gdy zadawał pytanie o powód śmierci Nessy, nie do końca się spodziewał, że dostanie od kompletnie pijanej dziewczyny taką wyczerpującą, poważną i szczerą odpowiedź; myślał raczej, że zacznie mu opowiadać jakieś bzdury, że cała ta akcja ze świętowaniem jej pogrzebu to tylko jakiś ich wspólny hermetyczny dowcip, przyprawiony szczyptą czarnego humoru. Okazało się jednak, że Lanceley naprawdę jest w tarapatach, znieczulona alkoholem opowiadała jednak o nich tak jakby streszczała mu fabułę ostatnio obejrzanego średnio interesującego przedstawienia. - Brzmi jak dobry powód, żeby umierać - przyznał -Ale wiesz... narzeczony to lepszy żaden niż chujowy, zdolna jesteś więc inną pracę znajdziesz z palcem w nosie, a skoro twoi starzy myślą, że mają prawo ci dyktować za co masz być wdzięczna i nie potrafią docenić swojej córki, to wiesz co? jebać ich - orzekł mądrze, chcąc jakoś ją wesprzeć i pocieszyć, co nie zmieniało faktu, że zdawał sobie sprawę, że dziewczyna jest w kiepskim położeniu i wcale go nie bagatelizował - Nie ma sytuacji bez wyjścia, Nessa. Ale to jutro o tym pomyśl. Dziś umieraj - dodał, wznosząc w jej stronę butelkę w geście toastu. Nie wiedział jak zareaguje na jego słowa i nie chciał jej na siłę wmawiać, że wszystko będzie spoko; nie był wielkim fanem użalania się i topienia smutków (wolał świętowanie), ale jeśli dziewczyna właśnie tego potrzebowała, to proszę bardzo. Zaskoczyło go zdziwienie na jej twarzy, gdy nie robił problemu z udzieleniem jej noclegu, bo co, spodziewała się, że Fillin ją przyprowadzi, a on wyrzuci za drzwi? Pokręcił z niedowierzaniem głową, gdy zaczęła oferować odwdzięczenie się. Przecież nic nie chciał, a już na pewno nie myślał, że będzie go z wdzięczności całować, co oczywiście było bardzo miłe choć wywołało lament zazdrosnego przyjaciela, który niby ubolewał, że go trącają, ale pewnie poczuł się po prostu pominięty i zamknął się dopiero gdy sam został potraktowany podobną czułością. - Daj spokój! Chociaż... wiem! Jak Fillin będzie wyjątkowo wkurzający, to go dla mnie transmutujesz w rolkę srajtaśmy i będziemy kwita - oznajmił, rechocząc wesoło ze swojego błyskotliwego pomysłu i szturchając zaczepnie kolegę, a potem temat niespodziewane zszedł na kulinaria - Kalafior jest po pierwsze, kurde, bardzo smaczny, po drugie wyrównuje poziom elektrolitów, a po trzecie to zapobiega rakowi prostaty i za pięćdziesiąt lat będziesz mi zazdrościł, Fillin, jak będziesz stetryczałym, starym dziadem, a ja dziarskim okazem zdrowia - wymądrzył się, po czym zwrócił do Nessy, która wyliczała właśnie swoje rzekome wady, nie brzmiące wcale tak źle - Spoko, ja to zawsze chętnie opierdolę coś na ciepło, i Felek też, nie? Do tej pory żyliśmy na parówkach i ryżu z keczupem, twoje cztery potrawy to luksus normalnie. Nie wiem, dla mnie brzmisz jak wporzo współlokatorka, o ile nie będziesz mi tu rzępolić na skrzypcach nad uchem, to się dogadamy - oznajmił, po czym podał butelkę dziewczynie, a w tym czasie jego kumpel zadawał całkiem rozsądne pytanie o dalszy plan działania. Sam też nie wiedział, bo w żadnym z pogrzebów, w których brał udział, denat nie brał udziału tak czynnie. - No właśnie, Nessa, co byś jeszcze chciała zrobić? Jakieś ostatnie życzenie? - dopytał, bo w końcu to był jej wieczór; on zdążył się już rozbudzić, więc nie miał nic przeciwko, by impreza trwała
Nie zniosłaby tkwienia tutaj za darmo. Była wychowana w taki sposób, aby zawsze się odwdzięczać i nigdy nie narzucać, niezależnie od tego, czy aktualnie utrzymywała kontakt, czy nie. Rozbawiona i pełna procentów, nie była jednak w stanie zastanawiać się nad tym mocniej. Nawet nie miała pojęcia, czy mogła wciąż pracować w rodzinnym sklepie, czy powinna zacząć rozglądać się za nową pracą. To był jednak dobry moment nad rozważaniem możliwych ścieżek kariery. - Bo jesteś opiekuńczy, jak Ci na czymś zależy, tak myślę. - wytłumaczyła ze wzruszeniem ramion, przyglądając się jeszcze ghulowi. Ich wymiana zdań sprawiła, że znów musiała upić trochę bourbona i zaspokoić pragnienie. Wiedziała jednak, że nie powinna się w to wtrącać — zwłaszcza, gdy brzmiał niczym zdradzona i porzucona oblubienica. Czyżby był o gryfona zazdrosny? Ten właściwie ją zaskakiwał, trochę nawet imponował, bo nie spodziewała się po nim takich słów. Gdzie się tacy ludzie w tym zamku uchowali? - Nie był aż tak chujowy, przyjaźniliśmy się. Długo, zanim wpadli na pomysł tego ślubu. -odparła z rozbawieniem, przypominając sobie o tym, jak przez mandarynkową nalewkę poznała Aleksandra wiele lat temu. Nie brała pod uwagę nawet tego, że mogli od dzieciaka tkwić zaręczeni. Kiwnęła głową na ostatnie słowa, nie mając jednak odwagi wypowiedzieć ich na głos. Upiła kolejnego łyka, przymykając oczy. Ta parszywa sprawa pracy. Nie czuła przygnębienia, była zbyt wyluzowana i niepotrafiąca się skupić na emocjach. Nie chciała też rozpaczać nad czymś, o czym sama zdecydowała, bo wtedy wyglądałoby, jakby żałowała. Zdecydowanie bardziej przerażała ją wizja utraty gotowego planu i kontroli niż czegokolwiek innego w tej sytuacji. Od lat przyzwyczajona była do konkretnych celów i zadań, które weszły jej w nawyk. Nigdy nie sprzeciwiała się swoim rodzicom, wdzięczna za to, co od nich otrzymała. Szkoda, że była przy tym tak ślepa, że umykało przed jej spojrzeniem to, co traciła. A podobno była bystra. Utkwiła spojrzenie w Filinie, kiwając głową. Miał rację. - To chyba dobre powody, trudno zdecydować. Wiesz, że koty mają dziewięć żyć? Zostało mi w sumie osiem. Zamrugała na jego stwierdzenie o tkwieniu na górze Boyda, przesuwając na gryfona spojrzenia. Rozchyliła usta i gdy dotarł do niej sens tych słów, oblała się delikatnym rumieńcem i roześmiała, bo teraz wszystko wydawało się takie oczywiste. - Wiedziałam, że się kochacie tak bardzo, baaaardzo mocno! - rzuciła, pokazując serduszko z rąk i zostawiając na chwilę kręcone włosy, przesunęła spojrzenie na stworzony przez siebie symbol. Prychnęła obrażona na jego niedorzeczności, unosząc brew. - Tylko troszkę i bardzo rzadko. Lubię je. Było jej jakoś lepiej z myślą, że się nie narzuca, dzięki temu pchnięta burbonem była w stanie jednego i drugiego nawet ucałować, chociaż to wcale nie przypominało uważającej się za aseksualną Nessy. Kiwała głową, słuchając o tych kalafiorach, kładąc się na łóżku i przesuwając dłonią po oczach. Będzie miała zakwasy, na pewno. Za długo unikała szpilek, tańca, czegokolwiek niezwiązanego z rozsądkiem. Jak się okazało, Filin jest doskonałym prowodyrem chaosu w życiu. - Zmienię go w jakiegoś rozkosznego chomika, obiecuję. Mogę was żywić naleśnikami, jestem w nich niezła. I w jajkach. - przyznała skromnie, kładąc poduszkę na głowę, co miało symbolizować zbliżającą się śmierć. Najgorzej, że zrobiła się trochę głodna od tego picia i rozmów o zaletach białych warzyw. - On ma rację, powinieneś jeść dużo kalafiorka. Obiecuję, że opanuję sztukę gotowania kremu z Twojego ulubionego warzywa, skoro jestem super współlokatorką! Czyli mogę tu po prostu sobie robić, co chcę? Merlinie, jesteście tak mało wymagający, to piękne. Zakocham się w mieszkaniu z wami i nie będę chciała wynająć swojego, a miałam zacząć jutro szukać. No, pojutrze. Jutro stypa. I pragnę zauważyć, że wcale nie rzępolę. Jak kiedyś nie będziesz mógł spać, to Ci może zagram. Uniosła nogi, zsuwając ze stóp czerwone szpilki i pozwalając im opaść z hukiem na podłogę, wsunęła się głębiej bez skrępowania na leżankę, podnosząc się jednak do pozycji siedzącej. Spojrzała na leżącego obok ślizgona, mimowolnie znów wracając do głaskania go po głowie. Powinien odpocząć, bo miał znacznie słabszą głowę od niej. Spojrzała w przestrzeń przed sobą, wolną dłonią zgarniając włosy na bok. - Nie wiem, bo byłeś zbyt dobrą deską i zapomniałam, co planowałam. Jednak na pewno ta butelka do dokończenia. -odparła ze wzruszeniem ramion, przenosząc spojrzenie karmelowych oczu z tego odrobinkę pijanego, na idealny materiał na młodszego brata, tkwiący w gaciach i eleganckiej koszuli. Słodko. -Plan był taki, że się wystroję, umaluję, wyrwę jakiegoś przystojnego aurora, upije się, a potem zabije mnie kac moralny, że się puszczam, jak ta kurwa, o której mówiłeś. I pewnie skoczyłabym z wieży albo wpadła do jeziora, nie wiem. Teraz, jednak kiedy nie jest tak tragicznie, jak sobie wyobrażałam, to już sama nie wiem.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Ponownie chciałem poklepać Boydzika za te zaskakująco mądre słowa, ale ponieważ moja koordynacja ruchowa jest taka sobie, to klepię jakąś poduszkę, a nie nogę ziomka. No trudno, może domyśli się o co chodzi. Dobrze, że nie mam pojęcia, że wcześniej Nessa rozważała czy nie jestem zazdrosny o Boyda i nie wiem... jego relację z Juniorem, najwyraźniej, bo nie byłbym zadowolony jakbym usłyszał takie głupawe domysły. - E tam, chujowy - bagatelizuje lekką ręką Twoją przyjaźń, z powodu pijaństwa. A propo też niego szukam naszego Bourbona i w końcu znajduje go w rękach Nessy, więc mogę go porwać na chwilę. Wszakże jeszcze stoję na nogach. A raczej stałbym, jakby ktoś mnie postawił. - Napierdoliłbym mu, gdybym go spotkał - oznajmiam jeszcze dzielnie, machając groźnie moim długim palcem, który w połączeniu z moją resztą pajęczych odnóży jest zaiste śmiertelną bronią. Oczywiście o ile jest zaciśnięta na kawałku drewna, który tworzy czary, inaczej jest dość bezużyteczna. - Ile? - pytam odrobinkę przygłupio na jakieś słowa o kotach i ich życiach, a po chwili już chichram się z tego co mówi Nessa, kiedy w końcu zrozumiała mój żart. - Tak, bardzo, baaaaaardzo - śmieję się i kiedy Lanceley pokazuje serduszko rękami, ja przekręcam głowę, tak by przyłożyć usta do uda dziewczyny i dmuchnąć w nie mocno, co oczywiście spowodowało, jakże zabawny, odgłos głośnego pierdnięcia, a potem, równie przednie żarty w stylu wstydziłabyś się. - A ciebie zamieni w gówno do kompletu - mówię ordynarnie na propozycję o rolce papieru i również szturcham ziomka, próbując przez chwilę zachować poważny ton, ale szybko zaczynam zamiast tego rechotać z koleżką. Szybko zaczynam ponownie jęczeć i z klasą udawać, że wymiotuję kiedy nagle Boyd recytuje jakieś farmazony o kalafiorach, więcej niż by ktokolwiek na całym świecie chciał usłyszeć. - Nie pierdol już - burczę do przyjaciela i przenoszę wzrok na nową współlokatorkę. - Jak miło, że martwisz się o moją prostatę - mówię z udawaną czułością, kładąc dłoń na sercu. Potem już tylko kiwam ochoczo, słysząc o jakiś nowych daniach oprócz parówek, pozwalając im samym rozwiązać sytuację z rzępoleniem Nessy, chociaż również wolałbym aby nie robiła raczej tego znienacka. Jednak pewnie szybko bym wybaczył, bo ta właśnie z powrotem mizia mnie po włosach, a ja przymykam lekko oczy, trochę planując wymigać się od dalszej części pogrzebu i zakładając, że Boyd mógłby mnie równie dobrze zastąpić w wykonywaniu obrządków. Ale zanim to pomyślałem, już Nessa zaczęła mówić jakieś interesujące rzeczy i uznaję, że jednak mój ziomek jak brat, ale nie nadaje się do tego o czym właśnie mówiła Lanceley. - Jeszcze mieliśmy sprawdzić gdzie pojedziemy! Zaczniemy od Boyda! - krzyczę nagle zrywając się z miejsca do pozycji siedzącej (co raczej wyglądało na dość nieporadne podnoszenie się). W końcu jednak zabieram naszemu ghulowi atlas (wyrywam) i wręczam mu buta Nessy. Dzięki temu po bardzo głośnym jęku dezaprobaty, Juniot szybko zamyka paszczę, bo jest wyjątkowo zafascynowany nową rzeczą i zaczyna wąchać i przygryzać niezbyt świeżego po całej nocy bucika. Ja zaś wyciągam różdżkę, macham nią niezbyt składnie, zamykam oczy, a kartki w atlasie przekręcają się szybko, dopóki nie pukam nagle w niego palcem. Podnoszę powiekę do góry i oto widzę, że trafiam w jakiś środek oceanu. Co jest niezwykle popularne przez to, że tak dużo tej wody mamy na świecie. - No nic, Boyd się utopi. Albo zostanie królem skorupiaków - stwierdzam, niezbyt przejmując się możliwą brutalną śmiercią najlepszego ziomka, bo mam jeszcze inne mądre rzeczy do powiedzenia. - Losujcie - pośpieszam moich ziomków, podając im atlas, by się jakoś podzielili. - A ponieważ biedna Nessa nie znalazła żadnego atrakcyjnego aurora, ja będę musiał Ci wystarczyć - oznajmiam z bardzo mądrym, pijackim uśmiechem, po czym zaczynam rechotać znowu i korzystając z tego, że dziewczyna jest blisko mnie opieram na chwilę głowę na jej ramię, i obejmuję bez krzty wstydu, by po sekundzie chichotać jej prosto w szyję, wpierw zabierając rude włosy, z miejsca gdzie się na chwilę usadowiłem. Wkrótce też odrywam się, by kontynuować swój niezwykle logiczny wywód. - W końcu umierasz, nie możesz umrzeć nietknięta! - zauważam i znowu uśmiecham się bardzo szeroko. Czyż moje argumenty nie są pierwsza klasa? Na dodatek używam takiego ładnego słowa. Nawet jeśli nie są, to ja właśnie wstaję z łóżka, całuję Neski ramię, po czym zaczynam uskuteczniać mniej lub bardziej pomyślne próby wzięcia Ślizgonki w ramiona. Bardziej jeśli się nie opierała, bo całe szczęście jest drobną kobietą, mniej jeśli nie chciała pozwolić na ten rycerski gest, bo byłem zbyt niestabilny by ją dobrze utrzymać.
Nie skomentowała już wzmianek o Cortezie, nie chcąc rozmyślać nad nim tego wieczoru. Nie miała pojęcia, czy jej niedoszły mąż w ogóle jeszcze żył, czy tym razem wplątał się w coś, co przewyższało jego umiejętności. Nawet będąc mistrzem czarnej magii, zawsze istniało ryzyko. Mimochodem usłyszała w głosie jego głos z pytaniem, czy byłaby w stanie kogoś skrzywdzić, wcześniej nie potrafiąc na to odpowiedzieć. Lepiej by więc było, aby Filin się na niego nigdy nie napatoczył, jednak jego deklaracja była urocza. Zacisnęła na chwilę usta, kręcąc głową na swój głupi mózg, prowokowany przez alkohol do kierowania myśli w rejony, które dawno tkwiły zamknięte. Przeczesała dłonią włosy, zgarniając je na plecy i wróciła spojrzeniem na swoich dwóch towarzyszy. Nie była przyzwyczajona do tak żywych i szybko zmieniających się konwersacji. Nie widziała też jeszcze ludzi obcujących ze sobą w ten sposób, co oni — myślała, że jej więź z Caesarem lub Beatrice była wyjątkowa, jednak tutaj nie mogła oprzeć się wrażeniu, jak niewiele o możliwościach nawiązania więzi z drugim człowiekiem wiedziała. Podskoczyła aż na dotyk ust na swoim udzie, wbijając w ślizgona zdezorientowane spojrzenie, a potem parsknęła śmiechem, unosząc dłoń i pstrykając mu palcami w czoło. - Głupeek! Osiem żyć chyba albo dziewięć. Zgubiłam się! Wzruszyła ramionami z niewinnością, uświadamiając sobie, że nie odpowiedziała na wcześniejsze pytanie. Na perspektywę zamienienia czy to Filina w papier toaletowy, czy to Boyda w kupę, uniosła brew, krzyżując ręce na piersiach. - Wolałabym was zmienić w coś bardziej spektakularnego — nie wiem, surykatki! One są urocze. Trudno było jej zachować powagę i ukrywać rozbawienie, gdy tak ze sobą kontrastowali. Boyd szczerze kochał chyba tego kalafiora, bo aż poczuła się w obowiązku nauczenia jakichś potraw, które go zawierały i zrobić mu prezent za bycie świetnym człowiekiem. Powinna też popracować nad hamburgerami, bo przecież ciemnowłosy mógł się nimi opychać każdego dnia. - Nauczę się gotować i będziecie jeść same kalafiorowe hamburgery! Fillin, ja się zawsze o Ciebie martwię skarbie i nigdy nie wiadomo, kiedy i z kim sprawna prostata będzie Ci potrzebna. Puściła mu oczko z pewnym siebie uśmiechem, używając wcześniej tonu godnego pani prefekt. Uparła się już i miała w głowie plany na najbliższy weekend. Kuchnia nie była gotowa na uczącą się gotowania Nesse i sama zainteresowana nie była pewna, czy jej nowi współlokatorzy byli. Było to jednak dla większego dobra. Wpadła w rozmowę z gryfonem, miziając już chyba z przyzwyczajenia ciemne loki, odnajdując w tym jakąś przyjemność. Po pijaku dużo prościej było rozmawiać i chociaż wciąż mówiła ogólnikami, była poniekąd dumna, że tak dobrze sobie radzi. Boyd chyba wzbudzał w niej duże zaufanie przez bycie bratem jej najlepszego przyjaciela. Zupełnie niczym reakcja łańcuchowa umysłu, której się nie spodziewała. Okazało się jednak, że ślizgon nie poszedł spać i nagle ożył, zrywając się z miejsca i sięgając atlas, a w zamian dając ghulowi jedną z jej szpilek — na co jedynie drgnęła jej brew, a w duszy już usłyszała melodię pogrzebową — nie była tylko pewna czy ich pupil wydłubie sobie oko, czy spowodowało to pogodzenie utraty ulubionego bucika na zawsze. Obserwowała go z zainteresowaniem, przekręcając głowę w bok. Zerknęła na Boyda z przerażeniem, bo sama słabo pływała i czasem zapominała jeszcze, jak unosić się na wodzie, chociaż Filin bardzo chciał ją nauczyć. - Nie zgadzam się! Nie może się utopić! Niech jedzie, nie wiem, do Brazylii. Wzięła książkę, również losując, a drewniany patyk rudzielca zatrzymał się na Maroko, a potem przekazała tomisko brunetowi, ciekawa, co wylosuje. Planując podróże i ewentualne przygody spędzili kilka minut, a potem każde słowo wypowiadane przez entuzjastę hamburgerów sprawiało, że coraz to większe zaskoczenie z odrobiną zawstydzenia pojawiały się na jej twarzy. Wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi oczyma, zrzucając wszystko na burbon i inne alkohole (którego swoją drogą, zrobiła pokaźnego łyka), nieco trzeźwiejąc. Spojrzała na niego, tkwiąc w jego ramionach i bez słowa dając mu całusa w czoło, zastanawiając się, czy aby na pewno dobrze rozumiała przebieg tej rozmowy. - Chcesz być moim nocnym szaleństwem w sensie i uprawiać dziki seks do świtu? - zapytała dla pewności, przesuwając spojrzeniem po jego twarzy. Ciepły oddech na szyi sprawił, że na chwilę przygryzła dolną wargę, mając tam widocznie równie wrażliwe miejsce, co na udach. Zostawił za sobą gęsią skórkę, na szczęście chyba nie zauważając. - Nie mogę? Powtórzyła z uniesioną brwią na kwestie swojego dziewictwa. Przyglądała mu się chwilę w milczeniu, aż westchnęła i złapała go za rękę, wstając i kiwając głową — uprzednio posyłając wymowne spojrzenie Boydowi, żeby się czasem nie martwił. Wciąż była przebiegłym wężem i wiedziała, że pewne rzeczy trzeba rozegrać w mniej uczciwy sposób. Był pijany, uśmiechnięty, pewnie zmęczony i czarujący, a ona znacznie bardziej wolałaby inne okoliczności.- Okey, to chodźmy do Ciebie. Nie wiedziała, czy ton ją tam zaprowadził, czy to ona intuicyjnie wiedziała, dokąd iść. Gdy zamknęła jednak za nimi drzwi, opierając się na chwilę plecami o chłodne drewno, przesunęła spojrzeniem po pokoju należącym do ślizgona. Był całkiem inny, niż sobie wyobrażała, a jednocześnie teraz miała wrażenie, że ilością rzeczy i kolorów żaden inny by go tak nie oddawał. Uśmiechnęła się delikatnie, przenosząc karmelowe ślepia na trzymanego wciąż za rękę chłopaka, podchodząc do niego. Położyła mu dłonie na koszuli, pozwalając mu robić z jego to, co tak właściwie chciał. Krok za krokiem, pchała go w stronę łóżka.- Wiesz, muszę Ci coś powiedzieć. Oznajmiła cicho, unikając ewentualnych pocałunków, aż udało się jej sprowadzić go na poziom materaca i posadzić. Usadowiła się między jego kolanami, opierając się swoimi o tkwiący tam dywan. Zacisnęła usta, przysuwając się i przesuwając dłonie w górę, oplotła nimi jego szyję i przysunęła usta do jego ucha, pozwalając sobie przymknąć oczy. - Jeśli naprawdę chcesz to ze mną zrobić i przekroczyć granicę, od której nie będzie odwrotu — śmiało. Tylko że mam jedno życzenie. Zamilkła, odsuwając się i zgarniając mu palcami włos z czoła, zsunęła dłonie na dół, przesuwając palcami po materiale koszuli. Subtelny rumieniec na policzkach zrzucała na alkohol. Jej palce utknęły na guzikach, leniwie je rozpinając, a przy tym — nawet na chwilę nie uciekła od jego oczu z nieśmiałym zaproszeniem. Nie, ona mu rzucała wyzwanie.- Nie chcę być po prostu kimś, kogo zaliczysz i zapomnisz. Dziewczyną, która zdobędziesz. Nie. Chcę być taką, którą odkryjesz i oddajesz przy tym całego siebie, żeby było, no wiesz, wyjątkowo. Powoli. Intensywnie. Mówiła cicho, uśmiechając się subtelnie. Nie było tak, że go odrzucała lub chciała zrobić mu przykrość, bo tego ostatniego by sobie nie wybaczyła. Nessa była bardzo samozachowawcza. Kiedy się do kogoś przywiązała i dostał konkretną, czerwoną nitkę — nigdy ich nie zmieniała. Nie mogłaby zaryzykować tego, że ich relacja się posypie przez kontakt fizyczny. Nie zniosłaby tego. Przełknęła ślinę, zsuwając mu koszulę z ramion, wpatrując się w niego w milczeniu, aby jedną dłonią złapać jego dłoń. Wiedziała, że pomimo krążącego w jego żyłach alkoholu doskonale ją zrozumie. Zawsze rozumiał ten pokrętny sposób jej myślenia. Zacisnęła ich palce, splątując je za sobą. - Dziwnie byłoby umrzeć nietkniętą, prawda.. To, co mamy jest ponadto, ale czy jesteśmy gotowi przekonać się o tym, że możemy być w błędzie i nasza relacja wcale nie jest tak mocna? Ostatnie słowa wypowiadała już prawie bezgłośnie, zatrzymując się dopiero kilka centymetrów przed jego ustami, czując na swoich ich oddech. Przez to jedna jej ręka opierała się gdzieś za jego plecami, łapiąc już wcześniej zauważoną koszulkę do spania leżącą na łóżku, którą chciała mu podać. Zaśmiała się, przymykając na chwilę oczy i przesuwając nosem po jego nosie, zapytała tak samo, jak on wcześniej.- Czy to moment, w którym powinnam Cię pocałować? Zamilkła, przesuwając wzrokiem po jego twarzy. Trzeba przyznać, że jego słowa zakręciły jej głowie, bo nie spodziewałaby się nigdy od kogoś tkwiącego w jej sercu w podobny sposób do Caesara takich deklaracji, nawet pijackim żartem. Musiała wiedzieć. Nie miała mu za złe, nie sądziła, żeby on też wściekał się na nią, bo nie miał za co — a przynajmniej uboga w wachlarz emocji Lanceley nie dostrzegała ewentualnej przyczyny. W karmelowych oczach tliła się nieco inna iskra niż wcześniej. - Możemy do tego wrócić, jak będziemy trzeźwi? Wolałabym - jednak, no wiesz, pamiętać. Wszystko.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
- Kochana, nie chce nic mówić, ale kalafiorowy hamburger brzmi jak coś co tylko Juniorowi bym dał do zjedzenia - mówię ze skrzywioną buzią, kiedy słyszę co Ty wymyśliłaś. A niby to ja mam słabszą głowę! Jestem zdrowy jak... coś co się mówi, że jest zdrowe, nie potrzebuję żadnych lekarstw na prostatę. Po chwili jednak dywagujemy nad wieloma mądrymi rzeczami na temat podróży; ja rzucam kilkanaście zabawnych żarcików o tym jak Boyd gubi się w Brazylii i losuję mu jeszcze kilka pięknych miejsc, w tym na przykład Białoruś oraz Chiny; a kiedy w końcu kończymy nasze jakże urocze przekomarzanki i kilka kuksańców pełnych miłości, ja nagle oznajmiam wszem i wobec mój mądry plan. Boyd na pewno daje mi na to błogosławieństwo, z powagą wysyłając w świat, a ja nie zauważam kompletnie zdumienia Nessy, bo przecież to pije alkohol, to się po prostu na mnie patrzy tymi szeroko otwartymi oczami, a nawet zalotnie całkiem odpowiada na moją propozycję, więc jeszcze bardziej się szczerze, bo w końcu udaje mi się podnieść te zwłoki z łóżka i dzięki temu, że postanowiły się nie szarpać, jestem nawet w stanie zrobić z nimi kilka kroków. I muszę przyznać, że nie do końca spodziewałem się, że tak łatwo mi to pójdzie. Nawet zdążam rzucić zaskoczone spojrzenie przyjacielowi, kiedy po kilku krokach uznaję, że jednak Nessa musi na własnych nóżkach dojść do mojego pokoju, bo ja nie jestem w stanie zbyt długą ją nieść. Ledwo mi szło ze mną w końcu. Cóż biorąc pod uwagę, że miałaś do wyboru łazienkę albo mój pokój dość łatwo było zgadnąć co należy do mnie. A kiedy wchodzimy zamykam za nami drzwi i zamiast oprowadzać po wnętrzu i opowiadać historię mojego wystroju, to ja przybliżam się do Ciebie i już obejmuję wpół, by zacząć składać pocałunki na Twojej szyi, ponieważ nadal coś jeszcze mówić, co w mojej opinii jest teraz całkowicie zbyteczne i należy się rozsądnie ponieść chwili. Ale dość skutecznie unikasz moich pocałunków, na co jęczę w akcie niezadowolenia i ponawiam próby, ale wtedy słyszę jakieś okrutne słowa o tym, że musisz mi coś powiedzieć. Przez moją głowę przez chwilę przewijają się najróżniejsze wyznania od miłości, przez choroby weneryczne i oczywiście tą najbardziej realną - podziękowanie za moją jakże kuszącą propozycję, przez nieszczęśliwą miłość do Jerry'ego, Corteza, czy nie wiem kogo tam jeszcze. Jednak nawet do tych moich niespójnych myśli nie pasuje fakt, że sadzasz mnie na łóżku, a potem przysuwasz się do mnie tak, że zamiast grzecznego siedzenia, ja składam Ci kilka delikatnych pocałunków na szyi; ale po chwili przestaję, bo nagle dochodzi do mnie jako tako co mówisz i gdybyś była teraz naprzeciwko mnie zobaczyłabyś niezbyt atrakcyjną minę z rozdziawionymi ustami, zmarszczonymi brwiami jakbym usilnie próbował rozwiązać jakąś trudną zagadkę numerologiczną. Dopiero kiedy pojawiasz się naprzeciwko mnie zamykam głupio otwartą buzię, ale nadal podejrzliwie marszczę moje brwi. Tak naprawdę bardziej zrozumiem drugą część Twojej wypowiedzi, przy Twoim życzeniu gubię się kompletnie. - Nesso, czy chcesz ze mną chodzić? Bo jeśli chodzi o takie rzeczy nie jestem taki łatwy. Musiałabyś chociaż wziąć mnie na randkę do spożywczaka na początek. Widzisz to Twoja wina, że poruszasz takie tematy kiedy jestem po tak dużej ilości alkoholu, nie potrafię poważniej podejść do tego wszystkiego. Osobiście nie sądzę, że potrafiłbym sprostać tym poważnym zadaniom. Zastanawiam się czy po prostu nie masz zamiaru na robienie ze mną jednorazowego turnee, bo jesteś nastawiona tylko na długie dystanse. A jeśli chodzi Ci faktycznie o to drugie, to faktycznie musiałbym poważnie przemyśleć co i jak, na pewno nie teraz. Na dodatek w tym wszystkim rzucam jeszcze pewnie dla Ciebie średnio zrozumiałym żartem, z którego Boyd z pewnością by się uśmiał, gdyby creeperzył i podsłuchiwał nas pod drzwiami. Mimo wszystko jednak ściągasz mi koszulę z ramion, więc dostaję niebywale mylne sygnały. Co to ma znaczyć? Może specjalnie mi to mówisz jednocześnie rozbierając, chcąc wymusić na mnie obietnicę, którą oczywiście aktualnie przysiągłbym na grób dziadka, byś kontynuowała to co robisz. Ale potem wyrywasz mnie z tego toku myślenia, bo nagle wydaje mi się, że jednak nie chcesz zmieniać naszej relacji. I odrobinę nie wiem o co chodzi. - Czemu zawsze musisz tyle myśleć - jęczę nagle, kiedy zaczynasz gdybać o naszej przyjaźni w momencie w którym nadal uważam, że powinniśmy o niej zapomnieć. Co mądrego chcesz ode mnie usłyszeć w tym momencie? Oddychając mi w usta, zdejmując koszulę, czemu masz mnie za kogoś tak ogarniętego w takich sprawach? Za kogoś kto potrafi się świetnie powstrzymywać? Nie wiedziałaś jaki bywam? - Musimy po prostu zostać... dalej przyjaciółmi - oznajmiam kiedy ty sięgasz po koszulkę. O. Widzisz jakie to proste? Jak to rozkminiłem? Podszedłem do tego z każdej strony?
Nie spodziewała się, że potulny królik nagle przejmie rolę polującego rysia. Absolutnie szło nie tak, jak sobie to wymyśliła. W głowie Nessy powstał plan doskonały — już widziała oczyma wyobraźni rozsądnego Filina, który przyznaje jej rację, daję się przebrać i idzie grzecznie spać, wykończony rolą bohatera lub deski ratunkowej. Bo przecież nie warto było narażać przyjaźni na upadek przez zwykłą chęć bliskości spowodowanej upojeniem alkoholowym. Nikt o zdrowych zmysłach zdaniem ślizgonki by tak nie zrobił i wierzyła, że ciemnowłosy chłopak podziela ten entuzjazm względem ich pięknej, czerwonej nici. Zapomniała jednak, że tylko pojedyncze jednostki postrzegają świat w podobny do niej sposób, a przede wszystkim, że jakkolwiek nie postrzegałaby siebie mianem aseksualnej pieczarki, to on wciąż był mężczyzną. Zacisnęła usta nieco zakłopotana obrotem spraw, uciekając buzią i nie domyślając się, że zaatakuje jej szyję. Potwór. Przymknęła oczy, manewrując w stronę łóżka tak, aby się nie wywalili. Wciąż wierząc, że się uda. Jeszcze nie panikowała — nawet z dłońmi na swojej tali i gorącym oddechem, drażniącym wrażliwą skórę na szyi, jednak nawet zdrowy rozsądek i światopogląd nie mógł powstrzymać reakcji jej ciała na drobne pieszczoty, mająca formę rumieńca. Wyjątkowo ciężko było mu spojrzeć w oczy, gdy błyszczały w sposób, którego jeszcze nie widziała. Nie była dobra w takich sytuacjach, starała się postępować, jak dobra przyjaciółka może nazbyt bezpośrednio, sądząc po jego niezadowolonej minie, której nie rozumiała. Przymknęła oczy, gdy muskał ustami jej szyję, robiąc swoje i starając się ignorować ciepło rozchodzące po ciele. Wyprostowała się, patrząc na niego i słuchając, tym razem na twarzy rudzielca przemknęło prawdziwe zaskoczenie, aż zamrugała kilkakrotnie, nie wiedząc, czy może żartował, czy był śmiertelnie poważny. Mógł ot tak całować się i robić inne, równie figlarnie gesty, a pytał o chodzenie i mówił, że nie jest łatwy. Przełknęła ślinę, nie bardzo wiedząc co powiedzieć, bo nigdy jej nawet to przez myśl nie przeszło. - Filinie, ja się chyba nie nadaję, żeby z kimkolwiek chodzić, a do spożywczaka możemy iść bez powodu, jak zawsze. - wytłumaczyła cicho, nie mogąc powstrzymać jednak unoszących się w górę kącików ust, chociaż brzmiała całkiem poważnie. Prawda była taka, że nigdy w związku nie była i nie miała pojęcia, jak postawić siebie w tej sytuacji. Pomimo wszystko lubiła to, jak różni byli i jak ze sobą kontrastowali. Ona nie wiedziała, czego tak naprawdę powinna chcieć i jak przede wszystkim wygląda zdrowa relacja o podłożu romantycznym z drugim człowiekiem, a on niezbyt nadawał się na powolne jej budowanie i sam przecież mówił, że ma problem zaangażowaniem. Pokręciła głową do swoich myśli. Głupia, przecież to Twój najlepszy przyjaciel. Z opiekuńczością wróciła do zdejmowania mu koszuli, chcąc go przebrać i położyć do spania. Wyglądał na zdezorientowanego i zdziwionego, gdy zerkała w jego stronę. Na jego słowa parsknęła śmiechem, wzruszając ramionami i wprawiając miedziane włosy w ruch, zacisnęła palce na materiale ściągniętej już koszuli. - Zadajesz baardzo trudne pytanie. Nie mam pojęcia, może taka moja rola w naszym duecie? -zamilkła, patrząc mu chwilę w oczy, święcie przekonana, że osiągnęła sukces i on podziela jej troskę, zaraz pójdzie spać, a ona wróci sączyć burbon z Boydem. Naiwna. Słyszała, jaki bywał, jednak nigdy nie widziała go na dobrą sprawę w akcji z żadną kobietą i nie miała pojęcia, na co go stać. Zamarła w bezruchu na jego ostatnie stwierdzenie, marszcząc nieco brwi, zbita z tropu i zaskoczona. Przecież już nimi byli!
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Piękną moją wizję w swojej głowie miałaś Nessa, nie wiem dlaczego dokładnie tak przeceniasz moje wartości, ewidentnie po naszym spotkaniu nad jeziorem przypięłaś mi łatkę osoby niezwykle rozsądnej i zapominasz o kilku bardzo zwyczajnych sprawach; na przykład, że jestem pijany i że jestem tylko młodym chłopcem, a Ty jesteś ładna. I właśnie przecież już podjąłem się tego, że muszę być deską ratunkową i bardzo poważnie wziąłem to do serca, szczególnie że przecież dostałem na to zielone światło, którego ewentualnej ironii nie pojmowałem. Dlatego idę tak jak mnie kierujesz, jeszcze bardziej podniecony wizją, która jest według mnie ewidentnie coraz bliżej. Przecież kierujesz mnie na łóżko i nie wiem czemu uciekasz odrobinę przed pocałunkami, ale może po prostu chcesz się jak najszybciej znaleźć w pozycji leżącej. A potem wymieniamy serię zdań, która mi bardzo przypada do gustu. Całe szczęście, że obydwoje postrzegamy to jako cudowny wypadek przy pracy w naszej przyjaźni. Delikatne potknięcie, które obydwoje pragniemy i nic się nie stanie jak zatracimy się na chwilę, ale nie znaczy to natychmiastowych oświadczyn. - Też kiepsko mi idą - oznajmiam szczerze, bo przecież Ty zasługujesz na kogoś dobrego, stałego w uczuciach, dorównującego Ci pod względem inteligencji. A nie jakiegoś irlandzkiego karła, który biega za kilkoma różnymi dziewczynami, nie wiedząc co tak naprawdę chce i jednie zdając sobie sprawę z tego, że największe prawdopodobieństwo jest takie, że skrzywdzi je wszystkie; może już teraz to robię, znacząc Ci szyję pocałunkami. Zdejmujesz mi koszulę, a ja kręcę głową na Twoje słowa. - Nie masz racji, ostatnio to ja byłem mądrzejszy niż Ty. - Wiesz o jakim dniu mówię i nie możesz mi odmówić, że to ja wykazałem się większym rozsądkiem. Wtedy moje przemyślenia i czyny były bardziej produktywne niż Twoje. Uderzam przez chwilę w zaskakujące bystre przemyślenia jak na mój stan, ale po chwili już zapominam o tych jakże ważnych rzeczach, bo postanawiam jeszcze bardziej namieszać Ci w głowie.
Prawdą było to, że mało kto wierzył w Fillina tak, jak Nessa i być może przez to odrobinę go przeceniała na płaszczyźnie rozsądku, zwłaszcza w asystencie krążącego po żyłach alkoholu. Zacisnęła usta, uświadamiając sobie poniekąd, jak doskonale odnajdywał się w sytuacji, bo nad tym nieszczęsnym, zamarzniętym jeziorem miała go za najbardziej odpowiedzialnego człowieka na świecie. A teraz? Byli przyjaciółmi, to powinno być najważniejsze. Poświęcenie tej relacji, ewoluowanie jej w cokolwiek innego, zdaniem ślizgonki było nazbyt ryzykowne. Na chwilę zawiesiła spojrzenie na tkwiących na szafce bibelotach, mając wrażenie, że wśród tonących w półmroku przedmiotów było absolutnie wszystko. Czyżby był aż tak sentymentalny czy może były to zwykłe ozdoby, bez żadnego emocjonalnego podłoża. Uśmiechnęła się pod nosem, znów robiąc unik przed buziakiem i dążąc do realizacji swojego doskonałego — w swoim pijanym mniemaniu — planu. Angażował się w deskę, nie miała wątpliwości. Wziął sobie do serca ich rozmowę na wizengerze. Nie wiedziała tylko, że bardziej ją to przerażało, czy ekscytowała. Nie miała pojęcia, co chodzi po głowie "rozsądnego" ślizgona, gdy sadzała go na łóżku i chciała położyć grzecznie do spania. Przesunęła palcami po jego torsie, szukając guzików i wzrokiem odnajdując gdzieś w pościeli koszulkę do snu, obrała ją sobie za cel. Lanceley zapomniała jednak, że los ostatnio lubił krzyżować jej plany. - Nie gadaj głupot, jesteś świetnym facetem, tylko po prostu jeszcze nie wiesz, czego szukasz. Kogo szukasz. Nie wiem, jestem absolutnie beznadziejnym towarzyszem takich rozmów. -mruknęła z westchnięciem, wzruszając delikatnie ramionami i przyglądając się jego buzi, aby zgarnąć ciemny lok z jego twarzy jednym ruchem dłoni. Dostałby po głowie za te głupoty, które miał w głowie. Każdy powinien żyć tak, jak chciał. Iść własną drogą, mieć własne metody, różnorodne konsekwencje. Skoro taka metoda sprawiała mu radość, a on tym dziewczętom niczego chyba nie obiecywał, to w czym problem? Żadnej nie zmuszał, każda się zgodziła. Nawet ona dawała mu właśnie bezkarnie błądzić ustami po szyi, zajęta rozpinaniem guzików. Alkohol wciąż ją otępiał, jednak intensywne bodźce i nowe sytuacje sprawiały, że jej umysł próbował przejść na najwyższe obroty. Zaśmiała się na jego stwierdzenie, próbując zamaskować dreszcz, który przebiegł po jej szyi. - Ten jeden raz, to tylko wyjątek potwierdzający regułę. - rzuciła zaczepnym szeptem, puszczając mu oczko i całkiem nie spodziewając się tych szaleństw, które chodziły mu po głowie, zsunęła z ramion materiał koszuli, pozwalając opaść jej na materac. Nie przesunęła jednak spojrzeniem po jego torsie, wciąż skupiając się na twarzy i próbując odnaleźć w mroku parę orzechowych tęczówek.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Cóż nie brzmi to najlepiej kiedy ktoś twierdzi, że mało kto w Ciebie wyjątkowo wierzy, ale zawsze można przyjąć to za mocny komplement, że przynajmniej jest ktokolwiek. W każdym razie nad jeziorem nie byłem tak upojony alkoholem oczywiście, więc czułbym, że to ja Cię wykorzystuję w jakiś sposób. Dziś, kiedy to ja jestem w zdecydowanie gorszej sytuacji jeśli chodzi o zachowanie po procentach niż wtedy, już nie przejmuję się takimi rzeczami. Bo przecież tak naprawdę, czy takie rzeczy nie powinny właśnie wzmacniać przyjaźni? Sprawdzać czy nie jest prawdziwa po małych potknięciach? Pewnie nie, ale to by właśnie stwierdził mój jakże rozsądny tok myślenia. Wszelkie ozdoby w moim pokoju nie były sentymentalne. Może niektóre. Charakteryzowałem się raczej tym, że zwyczajnie nie potrafiłem wyrzucić niektórych rzeczy, święcie przekonany, że kiedyś mi się przydadzą, bądź po prostu uważałem, że nie ma po co ich wyrzucać. Czyli może jednak było w tym coś z sentymentu. Nie wiem czy faktycznie wziąłem tak do serca bycie deską, czy może zawsze chciałem sprawdzić jak mnie traktujesz. Naruszyć coś między nami, by sprawdzić na jakich falach działamy. Ale teraz, kiedy mnie usadzasz na łóżku, jestem przekonany, że chodzi nam o to samo i nie wiem jakim cudem nie mogłaś odebrać tego w inny sposób. Przecież nawet zaczynałaś od zdejmowania mojej koszuli. Gdybyś chciała co innego, to zwyczajnie położyłabyś mnie na łóżku w całym opakowaniu. Prycham jednak na Twoją wypowiedź, nie biorąc na serio Twojego komplementu. - Nie mówi głupot, wiesz jaki jestem, ja nic nigdy nie wiem, jak sama mówisz, to przecież problem - bełkoczę sobie, nie mając najmniejszego pojęcia, że zganiłabyś mnie za to co mam w głowie. W końcu kto jak kto, ale Ty wiesz moje ogromne wady w takich kwestiach. I pewnie własnie dlatego uważam, że poniekąd je akceptujesz, dlatego przyjmujesz moje pocałunki po szyi i zaloty, niespecjalnie dyskretne. Może i nikomu nic nie obiecywałem. Ale z drugiej strony, czy samo widzenie się z kimś, spotykanie na randki to nie jest obietnica? Sam tego nie wiem, bo przecież żadna z nich nie dała mi w końcu do zrozumienia na cokolwiek więcej. Oprócz Sol, ale jeszcze wydaje mi się, że to przegrana sprawa i już teraz nie wiem jak wybrnąć z moich krnąbrnych zachowań na feriach wobec innych. - Oj, to takie głupie powiedzenie - mówię opryskliwie na te słowa i szturcham swoim nosem o Twój z groźną minę (a przynajmniej taką miałem nadzieję zrobić). Nie wiem też jakim cudem zdołałaś nie przesunąć spojrzeniem po moim imponującym torsie, kiedy zdejmowałaś moją koszulę z ramion.
Lanceley uważała ludzi za gatunek pozbawiony w większości przypadków umiejętności bezwarunkowej wiary w innych. Zbyt wiele zależało od okoliczności, zmieniali zdanie, gdy tylko druga opcja wydawała się korzystniejsza. Ona sama nie wierzyła, żeby ktokolwiek poza jej rodzicami pokładał w niej większe pokłady tej ulotnej motywacji. Nie licząc samej siebie. Bycie swoim własnym sprzymierzeńcem i pewność siebie stanowiły klucz do sukcesu. Naiwnie wierzyła, że tym razem wiara w kogoś miała sens, nie skończy się tak, jak wcześniej. Miała wrażenie, że pchani emocjami i alkoholem wystawiali ich relację na tak dużą próbę, że nawet nie potrafiła wyobrazić sobie jej skal i konsekwencji, które mógł przynieść poranek. I chociaż z początku myśl ta krzyczała, rozbrzmiewając echem w jej głowie — z każdą kolejną chwilą zmieniała się w szept. W sentymencie nie było nic złego tak długo, jak dotyczył przedmiotów, bo kierowany w stronę ludzi, mógł być zgubny. Był. Pomagał jej. Wiedziała podświadomie, że nie zostawi jej samej na pastwę nocy i alkoholu w momencie, gdy zaczepiła go kilka godzin wcześniej na wizengerze. Nigdy nie zastanawiała się nad postrzeganiem go — był Fillinem, po prostu. Przyjacielem. Słodkim tabu, którego nigdy samodzielnie by nie naruszyła. Pojawiające się okazjonalnie pomiędzy nimi iskry sprowadzała do przywiązania i sympatii, nie nadawała im wydźwięku pasującego do dwójki młodych, zainteresowanych sobie ludzi. Nawet nie brała tego pod uwagą, nie doszukując się w zsuwaniu mu koszuli niczego erotycznego, była to przecież troska pokazana nazbyt dokładnie. - Właśnie! Wiem, jaki jesteś i dlatego tak mówię. Nie kłóć się. Znam Cię lepiej, niż wszyscy. - odparła uparcie, nawet nie słuchając jego zaprzeczeń. Nessa wierzyła, że Fillin nie poznał samego siebie jeszcze w takim stopniu, jak powinien przez ilość emocji, która w nim była. Rudej pod tym względem było łatwiej. W momencie, w którym zamknęła się bańka mydlana i zdecydowała się zaufać, wiedziała, że musi zaakceptować wszystko. Każdą wadę i zaletę, malującą się na barwny całokształt i musiała żyć ze swoją decyzją, niezależnie od okoliczności, bo tak dyktowało jej serce i rozum jednocześnie, chociaż to pierwsze naprawdę rzadko dochodziło do głosu. Nie chciała teraz myśleć o wszystkich jego zobowiązaniach względem innych osób, bo każdy pocałunek straciłby na sile. Nie miała pojęcia, jak daleko brnął w swoje koleżanki — kochanki, muzy — najwięcej mówił o Sol, jednak ślizgon znany był z bycia szkolnym amantem, mającym za sposób bycia i charakter więcej fanek, niż rzekome bożyszcze szkoły w osobie Fitzgeralda. Wyrwał ją z zamyślenia, a brązowe ślepia leniwie przesunęły po zarysie jego buzi skąpanej w mroku pokoju, czując, jak ich nosy stykają się ze sobą, a jej dłonie leniwie układając na klatce piersiowej. Wyprostowała głowę, czując jego oddech na swoich ustach, mieszający się z jej własnym. - A może kryje w sobie ziarno prawdy. -szepnęła niemalże bezgłośnie, nawet nie mając pewności, czy usłyszał.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Jeśli ktoś by mnie zapytał o zdanie, to bym powiedział, że właśnie ludzie obdarzeni są chorobliwą ufnością, przez którą potem pływają w morzu rozczarowań. Dlatego tak długo nie ufam ludziom w poważniejszych sprawach, zwykle atakując ich tyloma błahostkami, że nie mają czasu zauważyć, że tak naprawdę nie mówię nic wartego uwagi. A mimo tego wciąż uważam, że ważne jest by mieć tą garstkę ludziom, którym możesz powiedzieć wszystko. Dosłownie garstkę, taką którą możesz policzyć na palcach u jednej ręki, tak jak ja. A co do jakichkolwiek konsekwencji? Za każdy czyn jakieś ponosimy, więc dlaczego nie robić kilku przyjemniejszych rzeczy w życiu, byśmy przynajmniej odbywali je za coś przyjemnego? Nie jestem pewna czy to dobrze, że nie pomyślałaś kompletnie nic erotycznego kiedy ściągałaś moją koszulę. W końcu wydawało mi się, że jakoś tam mnie też trochę inaczej lubisz niż tylko przyjacielsko, chociaż woleliśmy udawać, że nie ma nic między nami. A może faktycznie nie obchodziłem Cię w żadnej innej kwestii? A wszystko co myślałem było zwyczajną iluzją wytworzoną w głowie pijanego nastolatka. - Nie jak wszyscy inni - mówię z oburzeniem, planując już wymieniać całą rodzinę z którą mieszkał i jeszcze Boyda, pomyślałem że jednak nie warto wyliczać wszystkich osób, które mnie znają bardziej niż Ty, bo czemu to i miało służyć, oprócz zwykłym utarczkom słownym. I z pewnością też nie chciałem myśleć o dziewczynach, którym sprawiam zawód, niecnie podrywając swoją najlepszą przyjaciółkę. Co mogę zrobić skoro tak naprawdę żadna nie stawia jasnych warunków i wytacza granic. Nie jestem amantem, nie wiem skąd takie wyobrażenie o mnie, ale jeśli tak jest, to chyba nierozsądnie jest poddawać się jakimkolwiek moim pocałunkom. - Nie ma - droczę się jeszcze kiedy próbujesz przebić mnie w utarczce słownej, w której na pewno jestem niezrównany, nawet po hektolitrach wypitego alkoholu.
Ludzie lubili mówić, wynosić się na piedestały w najprostszych nawet sprawach, łatwo obnażając siebie. Zdradzali sekrety, oddawali własne ciało, szeptali skłaniające do działania wedle ich uznania myśli, chcąc być w jakimś stopniu władcą. Cierpieli na syndrom króla świata. Ich rozmowy o wszystkim i o niczym od samego początku był w sumie dość udane, chociaż nie wiedziała, dlaczego na nie odpowiada. Z każdym kolejnym dniem, kolejnym rokiem — dowiadywali się o sobie więcej, odsłaniali fragment siebie. Z początku go ignorowała, był śmiesznym i irytującym, lekkomyślnym chłopakiem — uosobieniem tego wszystkiego, czego jej brakowało. Bała się tego. Ona, perfekcyjna i dokładna marnowała popołudnia na wpatrywaniu się w sufit i rozmowie o ulubionych smakach lodów, najgorszej książce w historii. Dla Nessy jednak każde to wspomnienie, każda mała chwila, którą mieli, była bardzo ważna. Była też gotowa na konsekwencje, którymi w jej przypadku były małe zmiany we wnętrzu. Nigdy nad tym nie myślała, nie pozwalała sobie — ze względu na szacunek, na te ciepłe uczucia w jego kierunku. Zrobiłaby dla niego wszystko i z pewnością kochała go na swój sposób na tyle mocno, że pozwoliła mu zburzyć własne mury, poniekąd się sobą zaopiekować. Zawsze jednak dusili te elektryczne iskierki, która czasem niespodziewanie zagęszczały atmosferę między nimi, gdy spojrzenia się spotkały lub skóra dotknęła skoro. Mieli nieme porozumienie, że tak jest bezpieczniej. Przesunęła po jego twarzy spojrzeniem, palcem muskając policzek. Oczywiście, że ją obchodził. - Niech będzie, ale na pewno jestem na wysokiej pozycji Fillin.- odparła z nutą rozbawienia i chęci przekomarzania się z nim, pozwalając sobie na zawieszenie spojrzenia gdzieś na jego szyi, czując przez chwilę napływ gorąca i zawrót głowy, spowodowany pewnie alkoholem. Była tylko głupią dziewczyną, która uległa, chociaż doskonale wiedziała, że nie powinna. Nie powinna pozwolić, aby ich usta się spotkały, uwolnić tego wszystkiego, co trzymali pod kluczem. To nie było dla nikogo w porządku. Przecież dla niej to była poważna sprawa, a nie głupia zabawa pijanych dzieciaków. Nie spodziewała się jednak, że umknie to gdzieś dalej, niż głębokie pocałunki. - Nie ma. Powtórzyła za nim, przymykając oczy i przesuwając dłonią do tyłu, przemknęła palcami po jego karku. Skąd się brało to wszystko, co pojawiało się w tym całym chaosie rozsądku i obaw tańczących w jej wnętrzu, przejmując nad nią kontrolę.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
To prawda, zawsze stawiamy na piedestale siebie, zapominając o innych. Żyję też w przekonaniu, że nawet kiedy ktoś wykazuje się nieokiełznanym altruizmem wobec innych, w rzeczywistości robi to tylko i wyłącznie dla samego siebie; by zmazać wszelkie swoje grzechy poprawianiem humoru innym; a jeśli takich nie ma to po prostu, żeby dobrze się ze sobą czuć. Ewentualnie dobre uczynki też sprawiają, że inni patrzą na nas w lepszym świetle. Rzadko spotykamy osobę na której na tyle nam zależy, że po prostu, najzwyczajniej na świecie cieszy nas jej szczęście. Powoli docieraliśmy do siebie, a przynajmniej próbowaliśmy się odkryć na tyle ile sobie pozwalaliśmy; a z każdym dniem te mury były coraz cieńsze, a nasza chęć walki ze sobą i naturalne skłonności do zamykanie się przed drugim człowiekiem, powoli same gdzieś się ulatniały. Pozwalaliśmy sobie na próbę zatrzymania nas w swoim świecie, ja zapraszałem Cię do mojego lekkomyślnego, gdzie brak rozsądku przeplatał się z brakiem powagi, a ambicje powoli rozmywały się we własnej brawurze. Ty zaś starałaś się chociaż odrobinę zapoznać się mnie z Twoim zamkniętym światem domkniętym na ostatni guzik. Może pozwalaliśmy się jakoś poniekąd uzupełniać; a jednak uciekaliśmy póki co przed jakimiś iskierkami grającymi między nami. No może raczej Ty starałaś się do nich zdystansować, ja po prostu robiłem to co wydawało mi się, że ode mnie wymagałaś. - No tak, to akurat prawda - zgadzam się skwapliwie chociaż na to. Bo przecież z pewnością ostatnimi czasy zbliżyliśmy się na tyle, że poznaliśmy o sobie wiele rzeczy. Zarówno tych dobrych, jak i złych. A teraz Ty byłaś głupią dziewczyną, która ulegała moim nachalnym pocałunkom, a ja podpitym chłopcem, który nie mógł się powstrzymać od spróbowania uwiedzenia bliskiej osoby, z którą na pewno przyjemnie by było zanurzyć się w tej błogiej nieświadomości. I przez chwilę łączę nasze usta, byśmy faktycznie zatopili się w chwilowej, wspólnej rozkoszy.
Na śmierć zapomniał o tajemniczej kulce, która wystrzeliła z wypełnionej gównem piniaty w kształcie twarzy profesora Cromwella podczas odbywającej się jakieś sto lat temu imprezy po przegranym z Puchonami meczu; wcisnął ją wtedy w kieszeń dżinsów i zajął zabawą, potem zaś był zajęty nauką, treningami i milionem innych spraw, a zagadkowa zdobycz wpadła mu w ręce ponownie dopiero gdy po prawie miesiącu znowu założył te spodnie i włożył rękę do kieszeni. Pamiętając o słowach Lou, według której kulkę należało odczarować, bo w rzeczywistości skrywała w sobie coś innego, sięgnął po różdżkę i zasiadł na swoim tapczanie; spróbował kilku zaklęć, które przyszły mu do głowy, żadne jednak nie przynosiło skutku, aż wreszcie, podirytowany, zagadał do koleżanki na wizbooku i dopytał o konkretne zaklęcie. Odpowiedź średnio go satysfakcjonowała, bo było to Disclore, którego rzucenie przekraczało jego transmutacyjne kompetencje; postanowił, że popróbuje i poćwiczy, a jak nie wyjdzie mu do powrotu Fillina z pracy, to przyjaciel zrobi to za niego. Wygrzebał z regału odpowiedni podręcznik i przewertował go najpierw w poszukiwaniu informacji o teorii zaklęcia; przeczytał, że to czar łatwiejszy i mniej zaawansowany niż Enutitatum, działający miejscowo, a nie obszarowo, przywracający przedmiotowi jego pierwotny kształt. Coraz bardziej zaintrygowany, przestudiował jeszcze dokładnie instrukcję opisującą ruch, który trzeba wykonać różdżką i który na pierwszy rzut oka nie wyglądał na skomplikowany, co jednak często bywało zdradzieckie, a zwykłe, niepozorne stuknięcie potrafiło sprawić więcej problemów niż wyszukany wzór rysowany w powietrzu. Poćwiczył kilka razy sam gest, tak zamaszyście machając różdżką, że omal nie wybił przy tym oka Fujowi, który zaczaił się obok niego, zainteresowany zamieszaniem; wygonił ghula do łazienki, bo chciał skupić się w całości na zaklęciu, a nie uważać, żeby durnia niechcący nie szturchnąć, i powrócił do ćwiczeń, a gdy już wydawało mu się, że opanował jako tako ruch, zajął się inkantacją. Do perfekcyjnej dykcji niestety sporo mu brakowało i zazwyczaj zdarzało mu się też akcentować inaczej, niż to było zalecane, siedział więc i powtarzał z uporem "Disclore", ghul zaś wtórował mu zza zamkniętych drzwi łazienki głośnym jękiem. Zero warunków do nauki, pomyślał z westchnięciem, wypuścił w końcu Juniora, by ten przestał zawodzić żałośnie i kazał mu siedzieć na drugiej kanapie i nie przeszkadzać. Przećwiczywszy osobno gest i inkantację, położył kulkę obok siebie, na kocyku w gwiazdki, który zdobił dumnie jego leżankę, i rozpoczął próby działania na żywym organiźmie. Początkowe próby oczywiście nie przyniosły spodziewanych efektów, a z różdżki wydobył się taki snop iskier, że aż przełożył kulkę na podłogę, w obawie, że ta w końcu wybuchnie i spali mu pościel; z każdym kolejnym podejściem zmieniał nieco intonację zaklęcia, poprawiał ruch nadgarstka na bardziej precyzyjny, licząc na to, że w końcu uda mu się trafić w ten idealny punkt, potrzebny do rzucenia czaru. Z czasem uzyskał taki postęp, że zamiast szalonych iskier była to strużka jasnego światła, po spotkaniu z którą przetransmutowany przedmiot dygotał niepewnie, jakby już-już miał dać się odczarować, ale jednak zmieniał zdanie. Był już zmęczony tym mozolnym powtarzaniem czaru, ale czuł, że jest blisko, dlatego się nie poddawał, bo wiedział, że satysfakcja z odkrycia tajemnicy będzie dużo większa, jeśli samemu uda mu się to zrobić. Czarował więc i czarował, aż za oknem zdążyło się już ściemnić, ghul się znudził i poczłapał do swojej wanny, Fillin miał wrócić lada moment do domu, a Boydowi wreszcie, po wielu próbach, udało się odpowiednio zsynchronizować różdżkę z inkantacją. Poprawnie rzucone zaklęcie trafiło w purpurową kulkę.