Nie zwracam uwagi na zdziwienie Nessy moim stanem. Faktycznie zwykle starałem się utrzymywać pozory, nawet jeśli było najgorzej na świecie, nawet przed nią bym to ukrywał jakim jestem chodzącym nieszczęściem. Jednak dziś po prostu nie spodziewałem się towarzystwa i nie zdążam ubrać na siebie nie tylko dresu, ale też sztucznego poczucia pewności. - Nieźle - odpowiadam na jej sprytną odpowiedź, zanim nie usuwam się z drogi, zmierzając w kierunku salonu. Łapię różdżkę, by lekko przyciszyć muzykę i mógł słyszeć odrobinę przyjaciółkę, nie tylko bardziej lub mniej nostalgiczne jęki Franka. Unoszę brwi na słowa Nessy i wzruszam lekko ramionami, nie mając zamiaru się kłócić, co pewnie nie było specjalnie w moim stylu. Idę nalać drinka przyjaciółce, wcześniej dłuższą chwilę szukając po kuchni czystą szklankę. Po drodze znajduję jakąś paczkę papierosów i odpalam sobie niefrasobliwie. Zwykle robiłem to na imprezach, albo innych bardziej wyjątkowych okolicznościach, bo na co dzień nie mogłem tego robić będąc sportowcem. Jednak ostatnimi czasy odrobinę się rozbestwiłem z paleniem, kiedy mogłem to robić kiedy chcę, bez niczyjego zwracania uwagi. Rzucam też papierosy w kierunku Nessy, jakby chciała się poczęstować. - Chińska zupka brzmi dobrze - mówię nie zwracając uwagi na wszelkie inne fajne rzeczy, które przyniosła przyjaciółka i po przyjęciu interesujących rzeczy, jedynie przysuwam do nas stolik zaklęciem i kładę je na nim, z papierosem wciśniętym między wargami. Siadam na leżance przyjaciela, wciskam do rąk drinka Nessy i wznoszę lekko szklankę do góry. - Za piękne życie - mówię i wypijam całość do dna, by już po chwili sięgnąć po dolewkę. - Jak nowa praca? Widziałem też nowego nauczyciela twojego przedmiotu. Łączysz przyjemne z pożytecznym? - zagaduję niespecjalnie przyjemnie komentując wybór nowej pracy, powiązując z tym, że po prostu poszła za swoim typem spod ciemnej gwiazdy z którym się szlaja już od dawna.
Nie radziła sobie w takich sytuacjach. Jej mózg pracował inaczej. Wszystkie te emocje, które nim targały, zmieniając się w ten wszechogarniający smutek i przygnębienie tworzyły dookoła jakąś aurę. I ta muzyka w tle, bałagan, jego wygnieciona koszulka, gdy zawsze był nienagannie ubrany... Westchnęła, odgarniając myśli i skupiając się na grzebaniu w reklamówce. Nie miała zamiaru mu matkować, bo to nic nie da, ale mogła przynajmniej z nim posiedzieć, skoro jego dziewczyna się do tego kwapiła, gdy jej potrzebował. Dlatego właśnie te wszystkie relacje były skomplikowane i przerażające, jej wiecznie samotne życie wydawało się w blasku tych wszystkich ekscesów wywołanych przez wpuszczenie drugiego człowieka do swojego świata, prawdziwą utopią. Milczała jednak, kiwając głową i rzucając w niego chińskim produktem, a resztę odłożyła po przysunięty przez niego stolik. Nie była głodna, jej uwagę kupiły tylko kolorowe makaroniki w dziwnych smakach, które otworzyła, łapiąc za jednego w kolorze malinowym, żeby zaraz sięgnąć do leżącej obok torebki i sięgnąć papierosa. - Mogę? - wskazała głową na trzymaną przez niego w ustach fajkę, unosząc się i przysuwając końcówkę swojej do niej, odpalać od żaru. Zaciągnęła się, czując palący dym w płucach. Rzucanie jej nie wychodziło, a wszystko przez wyjazd do Nowego Yorku, gdzie dzień zaczynał się od czarnej kawy i papierosa. Wzięła wciśniętego drinka, unosząc go z toastem, jaki sobie wybrał, jednak zanim zdążyła wypić, on już skończył, rzucając bardzo wyszukany komentarz. Uniosła brew w zaskoczeniu, nie rozumiejąc kompletnie ataku z jego strony, który widocznie był przejawem frustracji.- Dziękuje, nie narzekam. Mam mnóstwo wyrównawczych, a więc mogę spędzać całe dnie na nauce. Hmm? Gdybym Cię nie znała, pomyślałabym, że brzmisz, jak ktoś zazdrosny. Do czego zmierzasz? Masz na myśli, że nie muszę sama uczyć się magii bezróżdkowej? Tak, Shawn mi pomaga. Łączę przyjemne z pożytecznym, może uda mi się do końca roku. Odpowiedziała ze wzruszeniem ramion, całkiem dumna ze swoich osiągnięć. Wciąż pozostawała amebą, nie doszukując się aż tak ukrytego, drugiego dna jego wypowiedzi. Strzepnęła popiół, robiąc kilka łyków zimnego drinka.- A jak u Ciebie? Cali to miła dziewczyna, bardzo zdolna. Bennett mówiła, że celuję w pracę związaną z obroną przed czarną magią. Cieszy mnie. Skomplementowała jego wybór ze spokojem, podnosząc spojrzenie na jego twarz. Jego zachowanie było nieprzewidywalne, zwłaszcza gdy był w takim stanie, chociaż jak to Nessa, zawsze go sobie tłumaczyła i usprawiedliwiała.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Też nie radziłem sobie w tej sytuacji. Miałem zazwyczaj swój własny mur i to ja byłem raczej osobą na której można polegać, nie odwrotnie. No oczywiście mowa o bliskich mi osobach, wszyscy inni nie mogli liczyć na moją pomoc. Dziś jednak wszelki moje skwapliwie budowane ściany nie trzymały się stabilnie. Wypiłem wcześniej kilka drinków, Nessa zastała mnie kompletnie nieprzygotowanego na konfrontację. A raczej przyjacielską pogawędkę, bo przecież to miało być w zamyśle, jakkolwiek ja nie podchodziłem do tego z frustracją, która nawet nie powinna być skierowana w stronę przyjaciółki. Dlatego między innymi ograniczyłem też spotkania z Cali, nie pozwalając jej na wpadnie do mnie, dopóki sam nie ogarnę się ze swoim kiepskim samopoczuciem. W końcu zawsze potrafiłem z tego wyjść, jakkolwiek źle nie było i tym razem również planowałem to zrobić. Ness wcale nie była włączona w moich dniach zmagania się z samym sobą. Łapię zupkę i otwieram ją, po czym bez podgrzewania, nalewania wody, czy cokolwiek co powinienem z tym zrobić, wyjadam suchy makaron. Podsuwam papierosa przyjaciółce, by mogła zaciągnąć się odrobinę. Chociaż nie powiedziałbym tego na głos obecnie, to jest dla mnie chociaż moment przyjemności kiedy przy tym kilkusekundowym geście, odrobinę czuję jej bliskość. Która prędko mnie opuszcza i wraca do mnie żal wraz z rozgoryczeniem. - No to super - mówię nie komentując wcale jej słów o zazdrości i nawet nie prychając na to, tylko zaciągając się papierosem i pijąc trochę drinka. Kto wie co czuję, skoro sam nie mam pojęcia, to tym bardziej ona. - No i jeszcze bardziej super. Magia bezróżdżkowa, wspólna praca, seks. Widzę uczysz się od mistrza i robisz to samo co ja z tobą w tamtym roku próbowałem z animagią - odpowiadam głupio i małostkowo, gdybym był w normalnym stanie, nigdy czegoś takiego nie powiedziałbym do osoby mi tak bliskiej jak Nessa. Teraz jednak chcę po prostu najwyraźniej nas ranić, żeby jej się dostało za to, że tak przyszła bez zapowiedzi. Chciała się ze mną dziś zmierzyć, proszę bardzo. - Świetnie, że ci się podoba. Może zostaniecie dobrymi znajomymi i sobie poplotkujecie, jeśli ty również będziesz dawać jej korki. Zawsze wybieram miłe i zdolne dziewczyny. Jak ty poszłaś, a Viki była totalnym niewypałem, uznałem, że przyjaciółka to po prostu dobra i wygodna opcja - komentuję znowu bez litości. Mam nadzieję, że mnie uderzy w nos, albo coś w tym stylu i pójdzie z furią za moje głupie słowa. Dokańczam drinka i już sięgam po kolejnego. - Pewnie tak to jest kiedy potrafi się tylko wykorzystywać ludzi. Najpierw jakiś Holden świetnie bawi się tobą, kiedy ma ochotę, to wobec tego ty nie potrafisz znaleźć nic lepszego tylko korzyści z jakiegokolwiek związku, nie wiedząc jak powinno byś naprawdę.
Uzupełniali się, dlatego przez lata ich przyjaźń nabrała na sile. W oczach Nessy był kimś, na kogo zawsze mogła liczyć i nawet jej paskudny charakter ulegał, gdy miał kłopoty. Zawsze starała się go wspierać i być obok, nie było więc innej możliwości, jak złożyć mu wizytę tego wieczora. Nie chciała, żeby był sam. Boyd był dla niego najważniejszy, wszyscy to widzieli i chociaż chłopak dobrze zrobił, chcąc zadbać o siebie, Fillin nie był na to przygotowany. W przeciwieństwie do niej nie był samotnikiem. Martwiła się, nawet jeśli nie wyrażała tego w normalny sposób, maskując się gotowym jedzeniem i alkoholem, ale dla byle kogo by się nie fatygowała, powinien wiedzieć. Zamiast tego, jej ulubiony Ślizgon miał naprawdę parszywy i atakujący nastrój, depresyjny. I nie potrafiła znaleźć dobrego powodu, że spadał aż tak szybko. Kiwnęła mu głową w podziękowaniu za fajkę, posyłając krótki uśmiech. - Hmm? - obróciła głowę w jego stronę, trzymając w jednej dłoni papierosa, a w drugiej szklankę z przygotowanym alkoholem, Nie rozumiała, dlaczego się wyżywał i zachowywał w ten sposób, wyraźnie chcąc ją do czegoś sprowokować. Miała jednak nerwy ze stali, olbrzymie pokłady cierpliwości. Westchnęła tylko, zwilżając usta w drinku, czując cierpki smak, który szybko pozbył się suchości w gardle, zostawiając jedynie goryczkę.- Życie tak trochę polega na umowach i kompromisach, żeby dostać, czego chcemy Fillin. Dziękuje, że chociaż powiedziałeś to na głos. Skwitowała ze spokojem, wbijając wzrok w stół. Poruszyła szklanką w dłoniach, rozbijając płyn o brzegi. Chociaż trochę ją ukuło, nie było po niej tego widać. Nie miała mu za złe, przecież poniekąd też go wykorzystała. Wymiana. Usłyszenie jednak tego i to głosem najlepszego przyjaciela przypominało kubeł zimnej wody. Przysunęła papierosa do ust, słuchając go w milczeniu, analizując wypowiedź, odrobinę chaotyczną. Miał rację. Przyjaźń była wygodną i bezpieczną opcją, pozwalała pozostać w granicach bezpieczeństwa i zostawiała możliwość powrotu do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło. Gdy człowiek wchodzić w związek, bardziej oficjalny, droga ucieczki zamykała się z trzaskiem i można było mknąć tylko ku nieznanemu. To było przerażające. Chciała coś powiedzieć, jednak ciemnowłosy kontynuował swoją wypowiedź, więc jedynie nachyliła się, odkładając szklankę na stół. Gdy ta uderzyła o blat, a ona zdążyła oderwać od niej palce, zamarła w bezruchu. W kompletnym zaskoczeniu. Nie zauważyła nawet, jak przypływ złości uwolnił z palców odrobinę magii, która skierowana na szklankę sprawiła, że ta pękła z delikatnym hukiem, rozlewając zawartość. Dużo nad tym pracowała ostatnio, a negatywne emocje były dla niej rzadkością, więc czarowania pozbawionego transmutatora na ich tle nie umiała kontrolować. Imię Holdena odbijało się w jej uszach, a ona nawet nie wiedziała, co ma powiedzieć i chociaż złudzenie w jej głowie dawało poczucie, że tkwiła w tym bezruchu i ciszy kilka minut, minęły raptem sekundy. Jej dłoń, wciąż wilgotna od alkoholu, który rozprysnął przy zniszczeniu szklanki, podjęła jakąś swoją indywidualną decyzję, bo gdy tylko wyprostowała głowę, jej ciało obróciło się w jego kierunku, a ona powędrowała w stronę jego policzka, uderzając w niego z charakterystycznym plaśnięciem. - W takim razie Ty nie jesteś dla mnie żadną korzyścią i nie wiem, co tu robię. Jak tak bardzo chcesz być sam i pogrążać się w rozpaczy, proszę bardzo, baw się dobrze. Udanej autodestrukcji. Nie chcę Cię widzieć.-mówiła spokojnie, chociaż niezwykle chłodno i dosadnie, czując rumieńce złości i rozczarowania na policzkach, nie zauważając nawet, że oczy zaszły jej łzami. Cofnęła rękę, posyłając mu jeszcze krótkie, pełne pogardy i rozczarowania spojrzenie, wstając. Złapała za swój płaszcz i torebkę, wywracając biedne makaroniki z rozmachu i makaron, a następnie kierując się do wyjścia. Znów miał rację. I tym samym udowodnił jej, że mimo okoliczności, nie będzie w stanie się zmienić i odejść od tego, czego nauczył ją Holden.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Można byłoby pomyśleć, że powaga i podejście do życia Nessy kłóciły się z moim beztroskim gadaniem, robieniem głupot i nieprzemyślanych często decyzji. Jednak szczerze mówiąc, przy mnie moja przyjaciółka nigdy nie była taka jak przy innych. Nawet jej brak poczucia humoru nie był dla mnie zauważalny, bo przecież kiedy przebywała ze mną zawsze odpowiadała bystro na moje riposty i przekomarzała się swobodnie, zapominając na chwilę o całej sztywnej otoczce, którą starała się kreować. Zawsze też była przy mnie kiedy to ja jej potrzebowałem, chociaż powiedzmy sobie szczerze; mimo że to ona wydawała się być silniejsza, nasze sytuacje kończyły się na tym, że to ja byłem jej oparciem. I dziś próbowała zrobić to co ja w zeszłym roku na feriach, a potem po odejściu z domu rodzinnego. Jednak najwyraźniej byłem przypadkiem trudniejszym niż ona. Wylewającym z siebie bez oporów mnóstwo nieprzyjemnych rzeczy, których nigdy nie mówiłem. Pewnie dlatego bolało to znacznie bardziej niż mogłoby od kogokolwiek innego. W końcu nigdy taki na co dzień nie byłem. - Nie ma sprawy, dobrze wiedzieć, że ty również tak do tego od początku podchodziłaś. Chociaż nie wiem co chciałaś wyciągnąć ode mnie - odpowiadam znowu nieprzyjemnie i niekulturalnie. Przecież wszystkie moje słowa nie są prawdziwe. To tylko moja paskudna otoczka, na którą Ness musiała akurat dzisiaj wpaść. Potrzebowałem wyrzucenia z siebie wiele rzeczy i najwyraźniej krzyczenie na smutnego ghula, nie było tym co mi wystarczało. Gdybym był trzeźwy i myślący logicznie, cofnąłbym te słowa od razu. Wszystkie, które wypowiadam robiąc coraz większe ciosy w kierunku przyjaciółki, która chciała mi pomóc. Po co chcę sprawić, żeby ta wybuchła? Nie mam pojęcia. Ale brnę w to z determinacją, którą rzadko posiadam. Przyglądając się Ness, wciąż udająca, że nic jej nie rusza. Wtedy jednak pęka szklanka, a ja czuję jakąś okropną satysfakcję z tego że mi się udało. Gorycz i zadowolenie. To połączenie magicznie sprawia, że jest mi jeszcze gorzej ze samym sobą, kiedy patrzę na sypiące się po ziemi szkło. - Ups, chyba jednak kiepsko cię uczy twój nauczyciel... - zaczynam i szczerze mówiąc chce jeszcze powiedzieć coś jeszcze gorszego i nieprzyjemnego, by wywołać jeszcze większe zamieszanie. Wtedy jednak Nessa unosi dłoń, którą uderza z całej siły w mój policzek. Należy mi się i zamiast gniewu, złości, łapię się automatycznie za policzek i... parskam śmiechem, pełnym rozgoryczenia. Słucham słów dziewczyny, przestając się śmiać i krzywiąc się lekko na to co słyszę. Pozwalam jej wstać z miejsca i sam rzucam swoją szklanką o ścianę, pozwalając jej zrobić znacznie większy huk niż ten, który rozniósł się przez magię Nessy. - I dobrze! - krzyczę najpierw kiedy ta wstaje i zabiera swoje rzeczy. Już wychodzi, a ja będę mógł w końcu zostać sam, tak jak powiedziała. Pogrążając się w rozpaczy i autodestrukcji. I chociaż wiem, że to właśnie chcę zrobić, zamiast tego wstaję z furią z miejsca i idę za Ness. Nie przejmuję się nawet szkłem, które depczę gołą stopą, jedynie klnąc pod nosem. - Nessa! - mówię imię przyjaciółki i już dopadam ją łapiąc za rękę zanim zdąży się ubrać. Nie wiem co mam powiedzieć. Nic mnie nie usprawiedliwia, bo jestem nadal wściekły. Ale też nie chcę by wychodziła. - Chcesz mnie zostawić? - pytam jakby to było dziwne po tym co powiedziałem. A przecież nie było. Jak ja bym zareagował na takie słowa? Pewnie podobnie.
Przyznałaby mu rację, chociaż niechętnie. Znali się tyle lat i nawet jeśli z początku był irytujący, natrętny, zbyt głośny z czasem nie wyobrażała sobie Hogwartu bez niego. Był od niej silniejszy, chociaż na pierwszy rzut oka nigdy nikt by tego nie przyznał i w głębi siebie wiedziała, że potrzebowała go bardziej, niż on jej. Zawsze starała się być, gdy jej potrzebował, bo wiedziała, że teleportowałby się na drugi koniec świata, jeśli wymagałby tego sytuacja. Sprawiała mu sporo kłopotów. Był trudniejszy, bo mówił wprost, zwłaszcza o emocjach i frustracjach. Miał do niej olbrzymie pokłady cierpliwości, oswoił ją na tyle, że czuła się przy nim równie swobodnie, co przy Beatrice. Byli ludźmi, w których wierzyła, dla których zrobiłaby chyba wszystko. Byli jej słabością. I odkąd spotkała Borisa, nie wychodziło jej to z głowy. Wiedział o Shawnie, ale gdyby dowiedział się o tej dwójce i naraził ich na cokolwiek, ewentualna odsiadka w Azkabanie nie miałaby znaczenia. Nigdy jednak nie był dla niej taki jak dziś. I chociaż bolało, tłumaczyła sobie w głowie jego zachowanie, usprawiedliwiała. Nie rozumiała, dlaczego chciał ją sprowokować do silniejszej reakcji, zamiast zwyczajnie się wyżyć i ochłonąć, na co nie byłaby zła. Mówił jednak w taki sposób, że coraz trudniej było jej oddzielić rzeczywistość od nerw, wszystko się mieszało. Wybierał miejsca na swoje szpilki, których nikt inny by nie zauważył. Odetchnęła bezgłośnie, zaciskając wargi, na których wciąż tkwił smak papierosa zmieszanego z alkoholem. Nie skomentowała, bo nawet nie wiedziała, co na te głupie oskarżenia mu powiedzieć. Wystarczyło jej, że był i nie potrzebowała od niego niczego więcej, na przestrzeni lat powinien być o tym przekonany. Jej umysł jednak znów tłumaczył te słowa tęsknotą za jego przyjacielem, złością na osiągnięcia sportowe, być może na naukę i życie towarzyskie. Udawać było coraz trudniej. Zwłaszcza gdy przekroczył granicę. Poruszył coś, co miała szczelnie zamknięte gdzieś wewnątrz siebie. Różowo-włosy chłopak zatańczył przed jej oczyma, czego nie chciała i nerwy tym spowodowane — na siebie, nie tylko na Holdena, wywołały apokalipsę dla szklanki, której zawartość była na stole, podłodze i jej ręku. Nawet nie usłyszała kolejnego, paskudnego komentarza o Shawnie, reagując bez pomyślunku, co zdarzało się jej niezwykle rzadko. Tym razem i ona wyrzuciła z siebie pewnie o słowo za dużo, jednak nie zdołała ugryźć się w język, sprowokowana i rozdrażniona. - Jesteś paskudny. -rzuciła jeszcze, wstając, gdy tylko się roześmiał, odwracając od niego spojrzenie. Nie zareagowała na lecącą szklankę, która rozbiła się z hukiem o ścianę, rozsypując szkło dookoła, sprawiając, że błyszczało w wątłym świetle pokoju. Szła jednak w takiej furii i z takim rozczarowaniem jego osobą, że nawet nie zwracała na to uwagi, zaciskając palce na torebce. Słyszała, że wstał, gdy dotarła do przedpokoju, szukając wzrokiem swoich butów, rzuconych gdzieś niedbale w okolicy drzwi. Gdy chwycił ją za ramię, szarpnęła się, chcąc wyrwać z jego dłoni. - Nie dotykaj mnie. Spełniam tylko Twoje zachcianki, będziesz mógł się staczać dalej. - odpowiedziała oschle z kolejnym, gwałtownym ruchem, przez który płaszcz wypadł jej na podłogę i sprawił, że przeklęła pod nosem, na Fillina nawet nie podnosząc wzroku. Nie chciała go zostawić — musiała to zrobić. Czuła, jak wbijał w nią spojrzenie, chyba równie wściekłe, co jej.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
To prawda, że byłem w wielu kwestiach silniejszy od niej. Nie tylko fizycznie, akurat z tym nawet ja nie miałbym problemów. Chodziło raczej o psychiczne, rzeczy w których ja zazwyczaj się nie gubiłem i stałem na równym torze, albo chociaż perfekcyjnie udawałem że tak jest. Nie okazując wiele słabości, ale równocześnie mówiąc często wprost co uważam i co myślę. Oczywiście dlatego, że Nessa była mi bliska, dla innych osób, nie licząc Boyda, nie wysilałem się nigdy przesadnie. Może zwyczajnie lubiłem obracać się w towarzystwie trudnych ludzi, którzy niechętnie okazują jakąkolwiek czułość czy przywiązanie i tylko moja świetna znajomość moich najbliższych sprawiała, że miałem świadomość ich lojalności i przywiązania. W tym akurat aż tak się nie różniliśmy - prawdziwych przyjaciół mieliśmy zaledwie kilku, nie ważne jak wieloma fantomowymi znajomościami się czasem otaczałem. Faktycznie, nigdy nie byłem jak dziś i to z pewnością dlatego tak strasznie bolało Nessę. Wypluwam z siebie okropne słowa, pozwalając sobie ranić moją najlepszą przyjaciółkę tak jak nigdy i na dodatek czując satysfakcję kiedy ta jest na granicy furii. W tej chwili myślę, że tego właśnie potrzebowałem. Żeby ktoś był równie wściekły jak ja. Albo może, żeby odsunąć od siebie kolejną bliską osobie, szło mi naprawdę doskonale. I oczywiście nadal nic z tego co mówiłem nie było spowodowane żadnym zachowaniem Nessy. Ale patrząc na to jak pięknie dobierałem swoje okropne słowa, można byłoby pomyśleć, że wręcz przeciwnie - wszystko co się wydarzyło jest jej winą. Pusty nieszczery śmiech wydobywa się ze mnie, kiedy trzymam się za policzek, a Nessa wstaje z furią z miejsca. Nie wiem dlaczego nie chcę jej po prostu pozwolić odejść, skoro najwyraźniej do tego dążyłem swoimi czynami. Ale nie mogę na to pozwolić. Jeśli nie zatrzymam jej hukiem szklanki, to choćby zabarykaduję drzwi, żeby tylko nie zdołała się wydostać. Albo po prostu pozwolę jej wyjść stąd, psując korzeń naszej relacji. Jednak mimo to przeskakuję przez szkło na ziemi, już znajduję rękę Ness, zadając jej pytania na które doskonale znam odpowiedzi. W końcu to ja chciałem zrobić wszystko, żeby wyszła. Na słowa nie dotykaj, zamiast posłuchać jej, robię coś przeciwnego. Wyciągam i drugą rękę, by teraz pozwolić upaść reszcie rzeczy, które chciała pozbierać i z nimi uciec. Trzymam Lanceley przy ścianie, byle tylko mnie nie opuściła. - Nie wychodź, Ness...
Wyjazd w świat, o którym był przekonany, że przyniesie mu jakieś ukojenie i magiczne rozwiązanie wszystkich problemów, dość szybko okazał się być nietrafionym pomysłem. Planował go już od jakiegoś czasu, ale niezbyt szczegółowo - głównie gapił się na przykurzony globus, który wygrzebał z jednej z szafek i który prawdopodobnie należał jeszcze do poprzedniego właściciela mieszkania, i wodząc palcem po wszystkich kontynentach wyobrażał sobie wolność i ulgę, jaką poczuje, kiedy w końcu odważy się spakować manatki i zniknąć. Ogrom możliwości, przestrzeń, jaka rozpościerała się na mapie była wręcz przytłaczająca; kusiły zarówno wielkie, tętniące życiem miasta jak i prawie bezludne wysepki porozrzucane po oceanach, kusiły europejskie zabytki i afrykańskie pustynie, wszystko, co nie było Hogwartem czy Hogsemade byłoby wymarzoną destynacją. Pewnego dnia po prostu odważył się, i jak planował, tak zrobił - niestety, problem polegał na tym że po zniknięciu w jednym miejscu nie rozpłynął się w powietrzu, a pojawił w innym. A razem z nim cały ten bajzel, który nie pozwalał mu w spokoju funkcjonować; a żeby się go pozbyć, najprawdopodobniej musiałby w Wielkiej Brytanii zostawić głowę. Zamiast niej zostawił tam jednak coś - kogoś - innego, szybko odkrywając, że zdecydowanie mu niezbędnego; Fillina, którego zaczęło mu brakować praktycznie od chwili w której skończyło mu się kręcić w głowie po pierwszym lądowaniu świstoklika. Dał sobie czas, próbował się ogarnąć, próbował się skupić na odkrywaniu świata, powtarzając sobie, że przecież miał zacząć od nowa, kto wie, może nawet ułożyć sobie życie w Berlinie albo w Dżakarcie albo w Nowym Jorku, gdziekolwiek; wytrzymał trzy tygodnie i dotarło do niego, że jego egzystencja w jakimkolwiek zakątku świata będzie równie bezsensowna, co w domu, więc równie dobrze może wrócić i przynajmniej spędzić go w doborowym towarzystwie swojego najlepszego kompana. Decyzję podjął tak szybko, że nawet nie tracił czasu na uprzedzanie Fillina o swoim powrocie, po prostu złapał ten jeden plecak, z którym wyjechał, i pierwszym lepszym świstoklikiem przeniósł się prosto do Hogsmeade. Liczył, że zastanie przyjaciela w domu, choć nie był pewny, czy ten nie zorganizował sobie towarzystwa jednej ze swoich niewysokich ślizgońskich koleżanek albo jakiejś epickiej imprezy i czy mu nie przeszkodzi; ale gdy tylko zajrzał do salonu, wsuwając głowę przez uchylone drzwi, szybko przekonał się, że nic takiego nie ma miejsca, a Fillin po prostu leży rozwalony z piwerkiem na jego łóżku i leniwie przegląda wiza. Tak, jak często robili to razem, choć wtedy zazwyczaj towarzyszyły im prostackie żarty i śmiechy; teraz jednak atmosfera w mieszkaniu zdawała się być raczej przygnębiająca i smutna. - Nie wiem co tam planowałeś robić, skoro jesteś w samych gaciach, ale może to odłóż na później, co? - zarechotał, wbijając do środka i rzucając plecak byle gdzie, ale zaraz spoważniał, kiedy oznajmiał trochę bezradnie: - Wróciłem. E... bez ciebie nie było za fajnie. - przyznał, między wierszami wyznając TĘSKNIŁEM I KOCHAM CIĘ.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Wyjazd Boyda był dla mnie czymś tak ciężkim, jak nigdy nie spodziewałem się, że będzie. Wydawałoby się, że to po prostu chwilowe odejście od normy, ale okazało się, że moja upadająca qudditchowa kariera, brak najlepszego ziomka, były dla mnie... cóż zwyczajnie niesamowicie ciężkie. Może zawsze potrafiłem na wszystko patrzeć lepiej, bo wracałem do domu z pewnością, że jest, choćby w pokoju, obok mnie? I zawsze mogę odpocząć przy jego durnych tekstach o czymkolwiek. Albo po prostu to taka miłość, bez której usychasz. Kto powiedział, że musi być romantyczna? W każdym razie kiedy Boyd wyjeżdżał byłem pełny zrozumienia, radosny i liczyłem na to, że w jego życiu odmieni się coś, żeby czuł się po prostu lepiej. Nie przejmowałem się tym co będzie ze mną. I tak naprawdę kiedy zapakował walizki i wyjechał sam nie wiem gdzie, poczułem dojmujący smutek, którego wcale nie chciałem mu opisywać w listach, żeby nie bawił się źle, gdziekolwiek teraz nie jest. Dziś po raz kolejny siedzę na leżance Boyda. Szczerze mówiąc, od kiedy wyjechał spędzałem na niej więcej czasu niż powinienem. Jakoś spanie na jego łóżku sprawiało, że przynajmniej miałem wrażenie, że jest jakoś... gdzieś obok. Nawet nie słyszę, że ktoś wchodzi, bo akurat nasz stary gramofon gra jakąś starą piosenkę. Nasz ghul siedzi zwinięty w moich nogach a ja przeglądam jakieś memy na wizzie z piwkiem w ręku. Jak zwykle ostatnio. Kiedy słyszę znajomy głos najpierw zastygam zdumiony patrząc się prosto na ziomka. Aż na początku nie rozumiem jego żartu, tak bardzo zdziwiony jestem tym co widzę przed sobą. - Boyd? - pytam durnie, aż ghul podnosi głowę rozbudzony, wlepiając ślepia w przybywającego Irlandczyka. Ja zaś po chwili otępienia wstaję z łóżka i nie przejmując moim obecnym odzieniem, idę do przyjaciela i przytulam go z całej siły. - Dobrze, że jesteś - mówię serio wzruszony, czując jak ogarniają mnie emocje. Fuj wstaje z łóżka i z zawahaniem patrzy na swojego drugiego ojca W końcu go opuścił na tyle czasu! Kto wie co teraz planuje. Chcąc, nie chcąc czuję, że oczy mi zachodzą wilgocią i durny szloch wypuszczam z piersi, chociaż prędko próbuję go powstrzymać i udawać, że wszystko jest w porządku; tylko wzruszyłem się z jego powrotu. - Jak było? Zostajesz tu czy wracasz?
Powiedzmy sobie wprost, kiedy podejmował spontaniczną decyzję o tym, że opuszcza Wyspy, nie zastanawiał się nad tym jak to wpłynie na Fillina i nie spodziewał się, że jego wyjazd sprawi, że pogrąży się on w prawdziwej rozpaczy; może zwyczajnie samolubnie nie wziął tego pod uwagę, skupiając się tylko na próbach rozwiązania własnych rozterek, może naiwnie wmawiał sobie, że przyjaciel będzie się świetnie bawił bez niego, otoczony panienkami i jakimiś innymi znajomymi i tak dalej. Powinien był to przewidzieć, w końcu sam czułby się równie paskudnie, gdyby to ziomek postanowił nagle opuścić jego - ale dotarło to do niego dopiero wtedy, kiedy zauważył w jak kiepskim stanie jest Fillin i jak emocjonalnie zareagował na ten niespodziewany powrót. Choć sam początkowo próbował zachować się nonszalancko i rzucać jakieś durne żarty, to tak naprawdę był równie wzruszony co przyjaciel, dlatego początkowo milczał, czując dziwny ścisk w gardle, który z pewnością nie pozwoliłby na wydobycie z siebie jakiegokolwiek dźwięku innego niż szloch; ścisnął Fillina porządnie, aż zapewne pozbawił go dostępu powietrza, po czym poklepał równie solidnie po plecach, dyskretnie pociągając przy tym nosem, co mogło lub nie mieć związek z nagłym przypływem rozczulenia na widok człowieka, którego tak mu brakowało przez ostatnie tygodnie. A miał wrażenie, że nie widzieli się cały rok. Nie miał zamiaru wypuszczać go z objęć, wyciągnął tylko jedną rękę do ghula (który czaił się niepewnie za plecami drugiego ojca i wlepiał w niego swoje głupawe ślepia, jakby sam nie dowierzał w to co widzi), żeby i jego pogłaskać po łebku, jakby w ramach zapewnienia, że nigdzie już się nie wybiera. Musiał bardzo intensywnie mrugać, żeby zachować dziwnie rozmazującą się ostrość wzroku, na szczęście Fillin tego nie widział, bo szlochał mu dosłownie na ramieniu; widział, że ziomek próbuje to powstrzymać, ale nie było takiej potrzeby, przecież nie miał zamiaru go oceniać ani nic takiego. - Jestem, jestem, kurwa, już nigdy się od ciebie nie ruszę dalej niż do kibla, serio, ten wyjazd był chujowy. - zadeklarował romantycznie; nie miał zamiaru udawać, że bawił się świetnie i przeżył jakieś katharsis, skoro było zupełnie inaczej - Ostatnie, czego potrzebowałem, to bycie samemu. Wiesz, chyba po prostu ja jestem moim problemem, a od siebie nie spierdolę, nie? To było bez sensu. - podzielił się z przyjacielem gorzką refleksją i przytulał go jeszcze przez chwilę, zanim wreszcie w miarę doszedł do siebie po tym emocjonującym momencie i odsunął się. Oczy miał równie zaszklone co Fillin, ale uśmiechnął się szeroko, bo przecież bardzo się ucieszył na jego widok i na swoją decyzję o powrocie. Może potrzebował tego wyjazdu choćby po to, by uświadomić sobie, jak bardzo jest przywiązany do przyjaciela i jak kiepsko mu się żyje bez niego u boku? - No... także ja się głównie snułem po dużych miastach i nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, a ty? Coś ciekawego mnie ominęło? Byłem w Brukseli i kupiłem ci belgijskie piwko, chcesz? Jest zajebiste, na pewno lepsze niż te szczyny które tu pijesz - dodał, na koniec szturchając ziomka zaczepnie, bo zrobiło się zdecydowanie zbyt ckliwie jak na jego gust, i po chwili już ładował się na swoją leżankę, za którą tęsknił prawie tak jak za Fillinem i Fujem.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Ja zaś robiłem wszystko, by od tej decyzji, wydawać się mogło przemyślanej i dobrej, go nie odciągać. W końcu potrzeba czasem chwili wytchnienia i spędzenia czasu z samym sobą; byłem całkiem przekonany, że może faktycznie teraz, skoro sam Boyda tak czuje, powinien wybyć na jakiś czas. Szczególnie, że rzadko podważałem to jak się czuje od końca grudnia. Próbowałem robić co mogłem, ale widziałem, że to nie zawsze wystarczało. Starałem się nie myśleć o sobie, chociaż rzeczywiście, fakt że po prostu postanowił uciec, zabolał mnie w czysto egoistyczny sposób, który próbowałem odpędzić od siebie kwestią tego jak tragiczny ten rok był dla niego. Kim a byłem, by choćby porównywać odrobinę moje nieszczęścia do jego? Najgłupsze w tym wszystkim było to, że to zaledwie kilka tygodni bez mojego przyjaciela. Co będzie jak będziemy musieli w końcu zakładać jakieś rodziny i rozejść się na zawsze. Lepiej nawet o tym nie myśleć. W objęciach Boyda próbuję udawać, że wcale moja klatką piersiową nie wstrząsa nagły szloch, tak samo jak nie zwracam uwagi, że w przypadku mojego przyjaciela jest podobnie. Cieszę się, że mój najlepszy przyjaciel i brat z innej matki jest w końcu ze mną, bo tym może krótkim, ale jakże znaczącym najwyraźniej dla naszej dwójki rozstaniu. Czuję jak zdumiony wcześniej Fujek po głaskaniu podsuwa się do nas, by nieudolnie objąć nasze nogi i gulgotać coś pewnie w jakimś ghulim zadowoleniu, że w końcu ma swoich dwóch ojców obok. - Tylko nie sraj przy otwartych drzwiach - mówię mu w ramię, próbując żartować, kiedy udaje mi się powstrzymać szloch i starając się nie zwracać uwagi, że zmoczyłem mu lekko koszulki łzami, czy moim wielkim nochalem. Nie siląc się na dalszą odpowiedź w końcu wypuszczam z ramion Boyda, łapiąc końcu oddech po jego silnym uścisku. Ocieram jakieś głupie łzy z twarzy i również uśmiecham się radośnie do przyjaciela. Co to kurwa za życie bez tego durnego Callahana? - Musiałeś przełazić pół świata, by ogarnąć, że twoje miejsce jest obok mnie, rozumiem - mówię jeszcze w końcu zamieniając wzruszenie na jakiś pogodniejszy ton. Rzucam się na leżankę obok Boyda, dziękując za piwko i od razu otwierając sobie je prędko. - Przebyłeś tyle kilometrów i kupiłeś mi jedno piwo... dzięki stary - zauważam ze śmiechem kiedy już pokładamy się na jego łóżku, a zadowolony z sytuacji ghul lezie za nami, pakując swój obleśny tyłek pomiędzy nami. Otwieram różdżką moje piwko, oddając swoje niby chujowe piwerko, przyjacielowi. - Tu się nigdy nic nie dzieje. Niewiele chodziłem na lekcje, Fuj okazał się być gejem, jakimś cudem nie wyjebali mnie jeszcze z pustułek, doszedłem do siebie po chujowym meczu ile mogłem, nie mówmy o qudditchu; no i w sumie tyle. Byłem chujowy bez ciebie. A ty? Nie wierzę, że nic nie robiłeś. Chociaż jakieś dupeczki, każda w innym porcie? - tworzę nagle monolog połączony z pytaniami na przywitanie przyjaciela.
- BĘDĘ. W ogóle postawię kibel w twoim pokoju to będziemy się nawet mogli trzymać za ręce - wpadł na genialny i wcale nie obrzydliwy pomysł, z ulgą podejmując te górnolotne żarty Fillina, bo był przekonany, że gdyby teraz nie rozluźnili w ten sposób atmosfery, to jeszcze kilka sekund i ryczałby jak dziecko, bo z każdą chwilą był już nie tylko coraz bardziej wzruszony tym, jak się w ciągu tego krótkiego wyjazdu stęsknił za przyjacielem, ale i docierały do niego inne refleksje związane z ich wielką miłością: to, jak Fillin go wspierał po wypadku dosłownie od momentu w którym przekroczył próg skrzydła szpitalnego, to jak dzielnie znosił jego wielkie doły i kryzysy i nie zrażał się, kiedy Boyd odmawiał współpracy albo był dla niego opryskliwy, jak przygotowywał mu jedzenie, leki, ogarniał mieszkanie i przypominał o wizytach w szpitalu, jak próbował wyciągać ku rozrywkom i jak spędzał z nim niezbyt interesujące wieczory na emeryckich rozrywkach typu gra w karty, jak przez ostatnie miesiące dosłownie go utrzymywał i mimo tego że sam miał wiele swoich spraw i problemów, to nie dał po sobie poznać, że jest zmęczony czy ma dość. A biorąc pod uwagę fakt, jak szybko Fillin zwykł się niecierpliwić niepowodzeniami i narzekać na wszystko, to było naprawdę imponujące. Dosłownie nie był w stanie wyobrazić sobie chwili, w której ich drogi miałyby się w jakikolwiek sposób rozejść i był przekonany, że nawet gdyby kiedyś faktycznie przyszło im do głowy jakieś zakładanie rodzin, to pewnie i to zrobią ramię w ramię. Poklepał jeszcze ziomka czule po ramieniu, zanim przenieśli przytulanki na tapczan, na którym rozsiedli się wygodnie jak królowie na tronie, oczywiście z gulgoczącym ghulem u boku. - Też mi cię brakowało, głupi smordzie - rzucił do Fuja z miłością, podając Fillinowi piwerko, po czym pociągnął łyk napoju przyjaciela i parsknął śmiechem na jego komentarz, aż piwko poszło mu nosem. - Tak, w dodatku za twoje własne pieniądze! - zawołał wesoło, bo w końcu to ziomek był sponsorem tego wyjazdu - A propos tego, obiecuję że już kończę z byciem twoim utrzymankiem, jutro zacznę szukać jakiejś roboty i zaczynam się ogarniać. A piwek mam więcej, no chyba ochujałeś że jedno bym ci przywiózł! Kupiłem ci też sprośny magnes na lodówkę z gołą babą z Amsterdamu i nie zdążyłem bardziej się rozkręcić z pamiątkami, bo w sumie tak spontanicznie stwierdziłem że wracam. Będziemy musieli tam wrócić razem po prostu kiedyś - rozgadał się, a potem wysłuchał relacji Fillina ze smutnego życia bez niego; chciał mu powiedzieć coś na pocieszenie, że wcale nie jest tak chujowy jak mu się wydaje i że w pustułkach na pewno to wiedzą i nie mają zamiaru pozbywać się go ze składu, ale zgodnie z sugestią przyjaciela tego nie zrobił. - Jebać quidditcha - skwitował tylko, bo dla niego to też nie był ostatnio najulubieńszy temat; na wzmiankę o ghulu uśmiechnął się do podopiecznego i poklepał go po łbie - Wyszedłeś z szafy? Brawo, jestem z ciebie dumny. A ty skąd wiesz takie rzeczy, przedstawił ci swojego chłopaka? - zwrócił się do ziomka po czym zachichotał na jego pytanie - A wiesz, jakoś wyszło że omijałem miasta portowe - stwierdził, nawet nie siląc się na udawanie, że przydarzyły mu się jakieś ekscytujące przygody podczas wyjazdu; nawet gdyby teoretycznie miał jakiekolwiek szanse u jakiejkolwiek dziewczyny, to i tak nie był w nastroju na romanse czy jakiekolwiek znajomości - A, no jak byłem na chwilę w Hiszpanii, to widziałem się z Dunbarem i Larą, są tak obrzydliwie zajebistą parą, że prawie się porzygałem, a poza tym to u nich było naprawdę spoko, pokazali mi okolicę, poimprezkowaliśmy sobie trochę - zrelacjonował, dodając kilka hiszpańskich anegdot o znajomych i uraczył się na koniec hojnym łykiem fillinowego piwka, które przed sekundą szkalował, ale które tak naprawdę smakowało wyśmienicie, bo było pite w doskonałym towarzystwie.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
- Przeurocze. Tylko nie wiem czy zniosę smród twojego gówna w swoim pokoju. Już wystarcza mi, że musze wchodzić po tobie do toalety czasem - mówię równie delikatny i mało obrzydliwy żart co Boyd przed chwilą. To prawda, starałem się jak mogłem w chwilach trudnych dla przyjaciela i nie zniechęcałem się głównie przez miłość do niego; jestem też przekonany, że dla mnie by robił to samo, a biorąc pod uwagi moje możliwe pokłady marudzenia, byłbym jeszcze gorszym przypadkiem niż naburmuszony Boyd. I wierzyłem też w to, że wszystkie moje wykonywanie obowiązków domowych, pomaganie przyjacielowi i takie tam, doprowadzi do tego, że w końcu mu się polepszy. Okazało się jednak, że oprócz mojej opiekuńczej ręki, potrzebna była mu mimo wszystko chwila wytchnienia ode mnie, żeby chociaż odrobinę połapać się w swoim, niemalże nowym, życiu. Jakiś dystans pomógł mu w docenieniu tego co ma, chociaż nie było to zbyt wiele (ja, ghul i nasze mieszkanie). Ale to zawsze więcej niż mają niektórzy. Uśmiecham się, ocierając już resztki jakichś durnych łez, klepiąc też ziomka gdzieś w okolice ramienia, gdzie dosięgam i rozkładam się z nim na leżance. Kręcę głową na fakt, że rzeczywiście to ja mu zafundowałem podróż po części. Sporo też zyskaliśmy ze sprzedanych, qudditchowskich gratów Boyda. Mimo wszystko nie byłem tak bogaty, by zapewnić mu wielkiego tripa na sto lat. Słucham z uśmiechem co mówi mój ziomek, popijając piwka. Nie to, żebym miał coś przeciwko utrzymywaniu go, ile tylko potrzebował; ale zwyczajnie cieszyłem się, że postanawia się wziąć za siebie. - W końcu, już miałem cię wyjebać razem z ghulem i wziąć sobie stado ślizgońskich przyjaciółek na nowe współlokatorki - mówię z uśmiechem i zacieram ręce na myśl o większej ilości egzotycznych piwerek (oraz baby na lodówce). - No, pewnie! Pojedźmy w jakieś super miejsce na wakacje chociaż na kilka dni! Sami, oprócz corocznej wycieczki szkolnej. Póki jesteśmy piękni młodzi i bogaci. No przynajmniej jeden z nas. A drugi jest wysoki i w porządku - czuję, że w końcu mogę pozwalać sobie na przekomarzania z Boydem po tym chwilowym wzruszeniu i wylaniu z nas ciepłych uczuć. Przybijam tylko piwkiem na słowo qudditch, nie mając zamiaru już więcej o nim rozmawiać. - Próbował poderwać ghula Darrena Shawa... Był bardzo napastliwy i mało delikatny w tym wszystkim, na pewno wdał się w ciebie - mówię parskając śmiechem, unoszę za to brwi słysząc, że on omijał porty. Chociaż wcale się temu nie dziwiłem, mój przyjaciel nie był ostatnio w romansowych tematach raczej. - Co oni w ogóle robią w tej Hiszpanii... - pytam o Jarka i Larę, w zasadzie nie mając pojęcia co tam może robić dwójka czarodziei bez studiów. Słucham kilka spoko opowieści, ja raczę go kilkoma beznadziejnymi jak bardzo nic się nie dzieje w Hogwarcie. Po kilku piwerkach, zauważam też, że niedługo celtycka noc i delikatnie pytam czy by szedł, mając w pamięci, że nie jest fanem leśnych wypraw.
Prosto z zagajnika Fauna teleportowali się przed drzwi starej dobrej kamienicy, w której mieściła się stara dobra irlandzka rezydencja, która miała stać się ich azylem po traumatycznych, choć wyimaginowanych, przeżyciach na krwawym rytuale; obiecał Jessice, że pójdą w jakieś miłe miejsce i kiedy to mówił, jedyne co wiedział, to że z pewnością nie będzie to nic w Avalonie, bo miał wrażenie, że obecnie każdy zakątek wyspy będzie budził w nich nieprzyjemne odczucia. Musieli się po prostu na moment od tego odciąć, odetchnąć i zapomnieć. Zrelaksować. Proste. Taką przynajmniej miał nadzieję, że to będzie proste, kiedy otwierał drzwi i zapraszał Jess do środka; powitała ich ciemność i głucha cisza z akompaniamentem deszczu bębniącego w szyby. Cisza, która panowała tu bardzo często odkąd pozostali lokatorzy się wyprowadzili, wanna w łazience przestała być sypialnią ghula, a pokój Fillina stał zamknięty na cztery spusty z częścią jego rzeczy wciąż w środku, jakby czekał na powrót właściciela. Machnął różdżką, żeby blade światło lampy rozjaśniło całkiem przytulny salon, czy raczej salono-sypialnio-kuchnię, i podziękował sobie w myślach za to, że przed wyjazdem na wakacje elegancko posprzątał i nie musi teraz naprędce zbierać z podłogi rozwalonych gaci i puszek po piwku - to dopiero byłaby żenada. - No dobra - podjął trochę zrezygnowanym tonem, rzucając różdżkę na najbliższy stolik i wchodząc głębiej do pokoju - Zrobimy tak: ja się pójdę ogarnąć, bo mam wrażenie, że nawet po twoim eleganckm Chłoszczyściu zajeżdżam flakiem trolla, ty zrobisz herbatkę, zrób mi w tym zielonym kubku i spotkamy się na tapczanie - podzielił się z nią bardzo skomplikowanym planem i zakładając, że nie będzie miała nic przeciwko, w końcu on tu był głównym pomysłodawcą i organizatorem, nie czekał na aprobatę, tylko wygrzebał z szuflady cokolwiek, co nie miało styczności z wnętrznościami trupa ani krwią i zniknął za drzwiami łazienki; doprowadzenie się do porządku zajęło mu chwilę, miał nadzieję, że akurat tyle, żeby gość zdążył spełnić jego prośbę, rozejrzeć i poczuć względnie swobodnie w nowym miejscu. Wrócił do pokoju jak nowonarodzony, choć nadal sponiewierany, w domowym dresiku i kultowej, pamiątkowej koszulce o enigmatycznym napisie Jestem lordem, jeżdżę Fordem, i tak jak zapowiedział, rozwalił się na leżance obok Jess. - Nie wiem czy jesteś gotowa na takie emocjonujące doznania. Będziemy siedzieć pod kocem - zapowiedział, sięgając po gustowny kocyk w gwiazdki i narzucił go na ich oboje. Kocyk miał wartość sentymentalną oraz magiczne właściwości takie jak leczenie traum i smutków; miał nadzieję, że na Jess zadziała równie spektakularnie, co na niego, bo jeśli nie, to zupełnie nie miałby pojęcia, co robić.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Nawet nie pytała gdzie Boyd zamierzał ich ewakuować - naprawdę, naprawdę jej to nie obchodziło, jeśli to tylko miało być miłe miejsce. Potrzebowała spokojnie odetchnąć i zwyczajnie poczuć się bezpiecznie, a obecnie cały ten bajeczny Avalon... zmienił się w prawdziwy koszmar. Nie dałaby rady wrócić do tego przeklętego drewnianego domku i dalej beztrosko zwiedzać wieczną wyspę, jakby zupełnie nic się nie wydarzyło. Bo choć właściwie nie wydarzyło się, tak Jess zupełnie inaczej to odczuwała. Klątwy uderzające ją raz po raz były aż nadto realnym wspomnieniem - tak jak desperacja, która towarzyszyła jej podczas poszukiwań Boyda. Podążała za chłopakiem jak owieczka na rzeź, nie do końca nawet kontaktując gdzie ją w ogóle prowadził - uczepiła się za to jego przedramienia jak rzep. Jakby obawiając się, że kiedy tylko go puści - ten znów rozpłynie się w kolorowych światłach i mgle. — Szczerze, to nie wiedziałam, że mieszkasz w Hogs... — stwierdziła, kiedy w końcu otrząsnęła się - przynajmniej na ten moment - na tyle, żeby doszło do niej gdzie tak właściwie się znajdują. Z niejaką, niewytłumaczalną obawą weszła do mieszkanka Callahana, pierwszy raz puszczając jego ramię i mimowolnie muskając opuszkami palców blat pobliskiego kredensu. Rozejrzała się po saloniku niewidzącym spojrzeniem, miętosząc w dłoni rąbek swojej bluzy. — J-Jasne... — przytaknęła jedynie na przedstawiony jej szczegółowy plan działania, przygryzając nerwowo wnętrze swojego policzka. Spięcie właściwie zamieniało jej ciało w kamień - najchętniej skuliłaby się gdzieś w rogu i zniknęła. Samą siłą woli więc zmusiła się do podreptania do aneksu kuchennego, by zaparzyć dwie herbaty - jedną w zielonym kubku, o którym wspomniał Boyd, drugą w czarnym. Jak jej dusza. Zagapiła się w parzące się, suszone liście - z letargu wyrwał ją dopiero dźwięk krzątaniny w łazience, zwiastujący powrót jej towarzysza. Prędko więc, nieco nerwowo (i polewając sobie dłoń gorącą herbatą) ruszyła w kierunku tapczanu. Odłożyła kubki na stoliczek, samej zalegając na tapczanie - i podwijając nogi pod samą brodę. Podniosła zbolałe spojrzenie na ogarniętego Boyda - i może nawet by się uśmiechnęła, ale wyszedł jej tylko krzywy, betonowy grymas. — Na takie emocjonujące doznania jestem gotowa — stwierdziła, z niejaką ulgą przyjmując ponowną bliskość Boyda. W takiej chwili, po takich przeżyciach - dopatrywanie się jakichkolwiek dwuznaczności wydawało się nawet nie na miejscu. Dopiero gdy okrył ich puchaty kocyk - odetchnęła z niejaką ulgą, rozprostowując nogi. — Po akcji przy grobach nie byłam w stanie przez kilka dni wyczarować patronusa... po tym gównie muszę chyba szykować się na miesiące — rzuciła cicho, bezceremonialnie - dokładnie tak, jak człowiek szukający pokrzepienia - przysunęła się do Callahana, by ułożyć policzek na jego ramieniu. Odetchnęła głęboko, przymykając oczy. — Cieszę się, że nic Ci nie jest — mruknęła cicho, szczerze, błądząc jedną dłonią po kocu - od gwiazdki do gwiazdki.