Samonauka - Zielarstwo
Styczeń
3/5
Przysiadł na jednym z pieńków, wyciągając z mieszka przyczepionego rzemykiem do paska kilka roślin, jakie wcześniej zdobył w Dolinie Godryka. Większość z nich to były zwykłe gatunki roślin, jakie zimą przebijały się przez lodowatą ziemię. Część stanowiła mchy i porosty, jakie wydobył z jaskini, pomiędzy nimi przewijały się nieliczne grzyby. Nie znał większości z nich, dlatego zagryzając w lewej ręce dyniowy pasztecik, prawą kartkował tomik zielarstwa, który ze sobą przyniósł. Szukał konkretnych roślin, które miał przed sobą. Porównywał te, które wyciągnął z mieszka, z tymi na kartach, a kiedy nie mógł ich znaleźć, wymieniał książkę. W sumie miał ich cztery tomy. Dlatego była to robota bardzo monotonna, którą często przerywał. A to, żeby rozprostować kości, a to, żeby podnieść odrętwiały kark i dać mu strzyknąć, dla poczucia odrobiny rozluźnienia spiętych mięśni.
Dotychczas rozpoznał ledwie trzy z dziesięciu gatunków. Każdy z nich okazał się niczym szczególnym. Zwykłym zielskiem, bez szczególnych magicznych właściwości. Nic dziwnego, że Ragnarsson stracił motywację do dalszej nauki. Osunął się po pieńku na ziemię, wczesując już wolną od pasztecika dłoń w sierściucha pod swoimi stopami. Duch leniwie uchylił ślepia, ale zaraz później wrócił do spania. Normalnie nie dałby się tak łatwo dotknąć, ale kiedy spał, było mu wszystko jedno. Można było z nim zrobić cokolwiek się chciało. Dlatego Gunnar oparł się o cielsko basiora, rozgrzewając ciało, absorbując ciepło zwierzęcia. Nawet jemu już doskwierało zimno, choć był na nie stosunkowo uodporniony.
Musiał przyśpieszyć naukę. Leniwe przerzucanie kartek zamieniło się w szybsze kartkowanie. Cofał się kilka razy, pewien, że coś przegapił, ale nie. Po prostu to, co zebrał nie miało wielkiej wartości. Jak dotąd jedyne, co mogło się okazać posiadać jakiekolwiek magiczne właściwości, była to sucha witka ostrokrzewu. Choć nie spodziewał się, żeby twórcy różdżek mogli z tej miernej gałązki coś wykrzesać. Westchnął głęboko. Dlatego, kiedy w końcu znalazł coś cennego - figę abysińską. Poderwał się gwałtownie w górę. Aż Duch drgnął niezadowolony, postawił uszy na sztorc, warknął niepocieszony i obrócił się do niego dupą. Ragnarsson zareagował na to tylko śmiechem, bo nie mogło mu to popsuć humoru, kiedy czytał o magicznych cechach roślinki, któą znalazł.
Figa abisyńska miała właściwości lecznicze, a fioletowy płyn, który zlepiał teraz jego palce, mógł być wykorzystywany przy tworzeniu eliksirów. Chociaż zimą roślina zrzucała swoje listki i bez nich okazywała się tak samo przydatna. Co nie uszło uwadze Ragnarssona. Ta, którą obracał między palcami może nie miała tak okazałego owocu, jak ten, który prezentował się na rycinie w książce, ale bez wątpienia, była to ingrediencja magiczna. A wnioskując po intensywności wypływającego z owocu płynu, Gunnarowi udało się nawet zebrać dojrzały owoc.
Gdyby tylko potrafił sobie przypomnieć, gdzie go dorwał...
Przestudiował jego korzenie, faktycznie, mocarne. Pamiętał też, jak ciężko się je wyrywało z ziemi. Mógł liczyć na to, że łatwiej będzie je zasadzić i że figa abisyńska w sztucznych warunkach i trudnych, urośnie tak samo wytrwale jak rosła w Dolinie Godryka. A bez wątpienia rośnięcie pod opieką Gunnara należało właśnie do takich warunków - trudnych.
W końcu łatwo mógł zapomnieć o pielęgnowaniu roślin, które zdawały się mu mniej wymagające tej opieki niż żywe stworzenia. Jak Duch, Szept czy inne istoty magiczne, nad którymi ostatnio czuwał.
| zt