Osoby: Patricia Brandon & @Oberon Lancaster Miejsce rozgrywki: Rok rozgrywki: lipiec 2014r. Okoliczności: Patricia po MŚ w Quidditchu pojechała z drużyną reprezentacji do Bangkoku na mecz charytatywny z zespołem narodowych Tajlandii i wieczorem postanowiła sama zwiedzić miasto, wpadając na nieznajomego...
Lato w Tajlandii było wyjątkowo upalne. Temperatura osiągała ponad trzydzieści stopni i w takich właśnie warunkach odbył się mecz charytatywny reprezentacji Wielkiej Brytanii i Tajlandii. Ich menadżer uznał to za świetne pr'owe posunięcie, a przy okazji zrobili coś dobrego i nazbierali trochę kasy dla potrzebujących. Zwłaszcza, że emocje z Mistrzostw Świata już opadły i można było cieszyć się prawdziwą grą, bez stresu. Piękny kraj, mecz dla zabawy, słońce - czego chcieć więcej? Właśnie, czego mogła chcieć dwudziestotrzyletnia Patricia Brandon, która siedząc wieczorem w pokoju hotelowym, popijała schłodzony lokalny trunek, po solidnym wycisku na boisku? Marzył jej się koncert rockowy. Przeszła by się na jakiś, gdzie grałby jakiś porządny zespół i poszłaby na afterek... Kumpli z drużyny nie było co wyciągać, bo Ci imprezowali tylko po to, żeby wyrywać miejscowe laski, a ona nie mogła tego zdzierżyć. Za to była na tyle spragniona rozrywki, że sama wyszła na miasto, zupełnie nie znając okolicy i kompletnie nikogo wokół. Szła przed siebie, dość ruchliwą - nawet późnym wieczorem - ulicą, gdzie Bangkog nadal tętnił życiem. I o dziwo tylko niewielka część mijanych przez nią osób należała do szeroko pojętych ludzi młodych. Można było tu zobaczyć osoby w każdym wieku. W końcu zatrzymała się przy jednym ze starszych budynków, gdzie dostrzegła zbiorowisko ludzi i usłyszała przyjemną dla ucha muzyke. Przebiła się przez tłumek bliżej, chcąc zobaczyć i lepiej usłyszeć mocniejsze brzmienie. Dwójka mężczyzn prowadziła właśnie uliczny koncert, który niezwykle ją zainteresował. Uśmiechnęła się do gitarzysty, który po chwili odwzajemnił ten gest, by za moment zostawić solówkę swojemu towarzyszowi i podchodząc do Brandon wyciągnął w jej kierunku rękę, aby porwać ją do tańca. Zaśmiała się melodyjnie, dając się ponieść muzyce i swojemu partnerowi. Chwilę później jednak drugi z nich zaczął bardzo szybki i rytmiczny kawałek, przez co Pat kilka minut później już zaczynało brakować tchu. - Dziękuję za świetną zabawę. Ale już odpadam - śmiejąc się, zwróciła się w stronę Tajlandczyka, nie do końca pewna czy ją zrozumie. Posłała mu jednak promienny uśmiech, lekko zdyszana, po czym oddalając się tyłem do tłumu pomachała mężczyźnie w podziękowaniu za wspólny taniec. Nagle poczuła uderzenie i wpadła na kogoś plecami i o mało go nie przewracając. - Przepraszam, nie chciałam, wybacz - rzuciła w stronę czarnoskórego nieszczęśnika, w którego uderzyła, praktycznie kładąc się na niego plecami. Nadal była w wyśmienitym humorze, dlatego uśmiech nie schodził jej z warg, a oczy błyszczały od podekscytowania, w które wprawił ją taniec z nieznajomym. - Mogę Ci w ramach rekompensaty postawić drinka - dodała po chwili, wręcz sprowokowana jego śmiałym i beztroskim spojrzeniem, kiedy jeszcze przez moment znajdowali się dość blisko siebie. Tylko Pat potrafiła wpadać na ludzi i proponować im w zamian drinki...
Noc była jeszcze młoda, kiedy (również jeszcze względnie młody) Oberon schował do kieszeni zardzewiały widelec, który raptem parę chwil wcześniej wypełnił swą świstokliczą misję i przetransportował go do Tajlandii i natychmiast ruszył przed siebie, by jak najprędzej wmieszać się w tłum i zacząć korzystać z niewątpliwego uroku nocnego życia miasta; przybył do Bangkoku - jak zwykle - bez konkretnego planu, kierując się dręczącą go od jakiegoś czasu potrzebą wyrwania się z sideł spokojnego, powoli go nużącego życia w Stanach, gdzie to przez ostatnie dwa lata wbijał do głów - a przynajmniej próbował - młodych adeptów magii najważniejsze daty, postacie historyczne i ciągi przyczynowo-skutkowe. Były wakacje, nie miał żadnych zobowiązań, mógł sobie pozwolić na pozostanie w tym mieście na dwie godziny albo na resztę życia - nie miał pojęcia, jak zawsze był gotowy na wszystko. Nie miał też wobec tej nocy żadnych oczekiwań, choć naturalnie nie pogardziłby jakimś miłym towarzystwem. Ledwo to pomyślał, jak na zawołanie wpadła na niego jakaś kobieta; była młoda, z burzą blond włosów i najwyraźniej równie beztroskim co on usposobieniem, bo zaraz skojarzył, że chwilę wcześniej widział ją z oddali, jak wykręca piruety w ramionach jednego z ulicznych muzyków. Spodobało mu się to - od razu odniósł wrażenie, że dziewczyna doskonale pasuje swoją energią do miejsca, w którym się znajdowali. I przy okazji do niego. Co więcej, najwyraźniej wcale nie miała zamiaru kończyć tej niespodziewanej znajomości na kraksie. W to mu graj. - Wybaczam! - oświadczył więc uroczyście, odwzajemniając uśmiech nieznajomej, a na propozycję rekompensaty reagując naturalnie z ogromnym entuzjazmem. - No całe szczęście, że sama proponujesz, bo już miałem wysyłać pismo do ubezpieczyciela! - zawołał z udawaną powagą, kręcąc głową z niby-dezaprobatą. - Słuchaj... To ty mi postawisz drinka za tą okropną kolizję, a ja tobie kolejnego, w ramach uznania za tamten fantastyczny taniec z grajkiem, co ty na to? A jak rozmowa nie będzie się kleić - wypijemy duszkiem i uciekniemy każde w swoją stronę - przedstawił jej wesoło swoją wizję tego wieczoru, ostatnie zdanie dodając niby konspiracyjnym tonem; już od pierwszego zdania brzmiał bardzo swobodnie, nienachalnie przyjacielsko, jakby rozmawiał z dobrą znajomą; był przekonany, że nie będzie jej przeszkadzał taki ton. Spojrzał ponad jej ramieniem na stłoczone przy ulicy budynki, lustrując je w poszukiwaniu lokalu, który już na pierwszy rzut oka zachwyci go na tyle, by nadał się na miejsce do spędzenia tego wieczoru, ale nic nie przykuło jego uwagi. - Znasz jakieś fajne miejsce? Ja dopiero przy- - zaczął mówić, chcąc zdać się na jej wybór, ale w tym momencie przyszło mu do głowy dużo ciekawsze rozwiązanie i urwał w pół słowa, pospiesznie sięgając do kieszeni, w której oprócz antycznego widelca miał parę monet. - Nie, nie, czekaj. Już wszystko wiem. Zrobimy tak: orzeł - idziemy do najbardziej eleganckiego sky baru z widokiem na miasto, reszka - szukamy... obskurnej speluny w piwnicy - zaproponował, z szerokim uśmiechem wyciągając w stronę rozmówczyni dłoń z jakimś starym meksykańskim peso i oddając jej ten niewątpliwy honor, jakim było wykonanie rzutu.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Pobyt w stolicy tego pięknego kraju, zainspirował ją do bliższego poznania kultury i ludzi tego regionu. Azja zawsze wydawała się jej niezwykle interesująca, a teraz, kiedy miała okazję znaleźć się na tym kontynencie, musiała skorzystać i nieco się zabawić. Nawet jeśli nie bardzo miała z kim. Zawsze wyznawała zasadę, że sama doskonale poradzi sobie nawet w trudnej sytuacji, a więc nie potrzebowała towarzystwa, aby podbić Bangkok. Taniec z nieznajomym grajkiem na ulicy pełnej gapiów nie był dla niej niczym wielkim. Miała ochotę na zabawę w rytm tutejszych melodii - bawiła się. Lubiła tego typu rozrywkę, której towarzyszyła muzyka, a poza tym chciała się odciąć i nieco odpocząć od obowiązków, które spadły na nią, wraz z przyjęciem do reprezentacji i wzięciem udziału w Mistrzostwach Świata. I właśnie dlatego dała się porwać muzykowi i przez moment wirować w beztroskim tańcu, mając lekką głowę i wyśmienity humor. Jednak chyba przeceniła swoje możliwości, bo mężczyzna prowadził tak, jakby nic innego w życiu nie robił, a ona złapała już lekką zadyszkę. Wtedy, próbując oddalić się od epicentrum zainteresowania, wpadła na Niego. - Obawiam się, że moje ubezpieczenie nie pokrywa szkód moralnych... - zasugerowała, równie poważnie co on, jednak uśmiech nie schodził jej z ust. Słysząc jego propozycję, uniosła jedną brew, aby przez moment zastanowić się czy na nią przystać. - Myślę, że to bardzo dobry pomysł. Właściwie szukałam towarzystwa - wyznała zgodnie z prawdą, jednocześnie rejestrując ten nieformalną, luźną formę jego wypowiedzi, przez którą poczuła się równie swobodnie co on. I już miała się odzywać, że nie ma zielonego pojęcia gdzie mogą iść na drinka, kiedy ostatecznie sam zdecydował, informując ją, że wybór zależy od losu, któremu właśnie ona ma pomóc, rzucając monetą. Kącik jej ust powędrował do góry w zadowolonym półuśmiechu, kiedy przyjmowała od niego wartościowy krążek. - Już Cię lubię - rzuciła tylko naprędce, zanim nie obróciła w palcach kilka razy pieniążka, po czym lekko podrzuciła i złapała, a jej dłoń z monetą po chwili wylądowała na grzbiecie drugiej. - Co byś wolał? - spytała jeszcze, ciekawa jego preferencji. Ale jeśli zaproponował obydwie opcje, to może tak jak jej - było mu to wszystko jedno. W końcu podniosła rękę, aby mogli zobaczyć która strona wypadła. - Okej, to nie będzie trudne - obwieściła widząc reszkę, po czym podniosła na niego zawadiackie spojrzenie błękitnych oczu, a następnie wskazała mu pewien punkt, po jego prawej stronie, na ulicy, którą tutaj dotarła. - Tamten bar powinien się nadawać. Może to nie piwnica, ale z pewnością jakiś barak i z zewnątrz wyglądał wystarczająco obskurnie - przyznała bardzo rzeczowo, przygarniając sobie również przywilej wybrania owej speluny, w której będą pić. I jeśli tylko się zgodził, ruszyli w stronę lokalu. - Co robisz w Bangkoku? - zagadała, ciekawa powodu jego pobytu tutaj. W końcu musieli sprawdzić czy rozmowa będzie im się kleić, prawda?
Był ciekawy, czy kobieta będzie miała chęć na takie niemądre zabawy jak decydowanie o ich losach tej nocy za pomocą monety, bo choć wyglądała mu na osobę, która mogłaby docenić taki pomysł, to przecież nigdy nie wiadomo. Okazało się jednak, że zareagowała z aprobatą, co bardzo go ucieszyło, bo tylko stanowiło kolejny dowód na to, że nadają na tych samych falach i mają szansę spędzić miło wieczór, albo przynajmniej jakiś jego skrawek. Zaśmiał się i pokręcił głową, kiedy tuż przed rzutem monetą towarzyszka zapytała go o preferencje; oczywiście nie miał żadnych, ale nawet gdyby było inaczej, i tak nie wypowiedziałby ich na głos, żeby w żaden sposób nie zapeszać. Chyba bywał nieco przesądny. - Absolutnie nic, nawet się nad tym nie zastanawiam! Dzięki temu mam gwarancję że się nie rozczaruję. Polecam tę taktykę w każdej dziedzinie życia - skwitował, posyłając jej szeroki uśmiech, a gdy moneta błysnęła na moment w powietrzu, nachylił się, by zerknąć na efekt. Reszka! A więc obiektywnie mniej atrakcyjna opcja, choć jego zdaniem zupełnie w porządku. Natychmiast zaakceptował propozycję baru, która padła tak szybko, że sam nie zdążył nawet się rozejrzeć, i ruszył razem z nieznajomą w tamtą stronę, po drodze oficjalnym gestem oferując jej swoje ramię, jakby byli parą arystokratów udających się na wytworny bal, a nie szalonymi turystami którzy zaraz mieli się sponiewierać w jakimś podrzędnym barze. Jego wnętrze prezentowało się jeszcze gorzej, ale był zaskakująco zatłoczony jak na to, jak mało zachęcająco wyglądał; udało im się jednak dopchać do kontuaru, a potem znaleźć jakiś wolny stolik z podejrzanie klejącym się blatem, a w międzyczasie Oberon odpowiadał na pytanie kobiety. - Hm... Uciekłem ze Stanów od nudnego życia nauczyciela! Było warto - w ciągu dziesięciu minut wydarzyło się tu więcej ciekawych rzeczy niż tam przez pół roku - odparł zgodnie z prawdą; wiedział, że kobiecie, która najprawdopodobniej była mugolką - bo jaka była szansa na to, że nie - nie mógł opowiedzieć wszystkich faktów o sobie, ale zamierzał wymyślać zupełnych bajek. - Na ten moment mój jedyny plan to napić się z tobą i zobaczyć, co dalej - o, i zobaczyć czy to miasto faktycznie traci cały swój urok, jak wschodzi słońce. Jak myślisz, to prawda? - jeśli była tu dłużej niż on, to musiała się przekonać na własnej skórze. Ciekawiło go, czy też jest tylko turystką, czy może ma tutaj całe swoje życie, więc prędko odbił piłeczkę: - A ty? Co tu robisz? Po tym pytaniu już-już unosił szklankę do ust, by spróbować cóż takiego podano im w tym uroczym przybytku, ale zreflektował się w ostatniej chwili i zastygł z drinkiem w powietrzu, by zawołać z wielkim przejęciem: - Zanim zaczniemy - TOAST! Jakieś życzenia?
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Oczywiście, że spodobał jej się pomysł z rzucaniem monety. Jej decyzje zazwyczaj nie były przemyślane, a więc czemu by nie zdać się na los i to jemu dać pełen wybór? W końcu i tak nie wiedziała która opcja z tych podanych przez nieznajomego, jest lepsza. Więc było to idealne rozwiązanie. Nie znać towarzysza, nie znać miejsca i świetnie się bawić. Plan na ten wieczór. Przyjęła więc jego ramię, by z uśmiechem na ustach wyruszyć w kierunku lokalu, który wcześniej wskazała. Nie miała pojęcia co to za nora, ale faktycznie wyglądała obskurnie z daleka, kiedy ją mijała, a więc spełniała wszystkie kryteria. A właściwie jedno. Kiedy znaleźli się w środku, nie miała wątpliwości, że dobrze wybrali. Pojawili się przy starej, drewnianej ladzie, która zapewne miała być barem, aby zamówić cokolwiek co mieli procentowego, a potem usiąść przy którymś ze stolików. Kiedy czekali, zajęli się rozmową. - A więc nie satysfakcjonowało Cię nauczanie młodzików? Co było Twoją dziedziną? - spytała, niezmiernie ciekawa, opierając się plecami wygodnie o drewniane oparcie starej loży, co sprawiło, że mebel złowieszczo zaskrzypiał. Zmarszczyła lekko brwi i spojrzała na niego udawanym przerażeniem, jakby bała się już poruszać na siedzisku - Myślę, że się przekonamy. Też jeszcze nie miałam okazji tego sprawdzić. Przyjechałam dziś przed południem. - oznajmiła, sama ciekawa czy to prawda. Najwidoczniej nie tylko od mieszkańców miasta mogła dowiedzieć się ciekawostek na jego temat. I również odgórnie założyła, że ma do czynienia z osobą niemagiczną, a więc kiedy zapytał o to co ją tu sprowadza, musiała improwizować. - Przyjechałam z moją drużyną... piłki nożnej. Graliśmy mecz charytatywny z tutejszym zespołem, który nas zaprosił. - wybrnęła, w myślach zadowolona z siebie. To pierwsze co przyszło jej do głowy ale na szczęście w mugolskich sportach trochę się orientowała. Uśmiechnęła się od ucha do ucha, kiedy otrzymali swoje napoje, po czym prawie w tym samym czasie chwyciła jedną ze szklanek, by za moment usłyszeć słowa mężczyzny. Zamyśliła się, próbując znaleźć jakiś dobry pretekst do tego, aby się napić, ale ostatecznie machnęła ręką i stuknęła się z nim szkłem, mówiąc: - Za nasz plan braku planu - zaśmiała się, po czym przechyliła szybko kieliszek, stojący przed nią. Smak trunku spowodował lekki grymas na jej ustach. - Boże, ohydne. Musimy wypić więcej, żeby nie czuć - machnęła na barmana po następną kolejkę, a potem zwróciła się do swojego towarzysza. - A skąd w ogóle jesteś? Albo może inaczej... skąd pochodzisz? - pytała z czystej ciekawości, bo jednak nie znała nawet jego imienia, ale mimo wszystko zafascynował ją żywot jaki mężczyzna prowadził. Ciekawa była jak to jest tak podróżować, bez najmniejszego planu, po prostu czekając co przyniesie kolejny dzień.
Nie zastanawiał się długo nad odpowiedzią, kiedy dziewczyna zaczęła dopytywać o jego pracę. - Ach, nie, nie, uważam że to piękny zawód, potrafi być niesamowicie satysfakcjonujący i ciekawy... jak się trafi na odpowiednich uczniów. Ja w tym roku miałem rocznik kompletnych, wybacz niepedagogiczne określenie, i d i o t ó w - zaśmiał się z własnej niedoli, bo faktycznie, ostatnimi czasy przyszło mu użerać się z bandą okropnych ignorantów, nie tylko ani trochę nie zainteresowanych tym, co miał do powiedzenia, ale do tego wyjątkowo uciążliwych. Lubił pracować z otwartymi umysłami, z kreatywnymi ludźmi, z uczniami, którzy nawet mimo tego że planowali zostać uzdrowicielami czy artystami, i tak próbowali coś wynieść z jego lekcji, bo najzwyczajniej byli ciekawi świata. Niestety, nie zawsze można mieć to, czego by się chciało, więc nie pozostawało mu nic innego, tylko zbyć to śmiechem. - Historia - uściślił, gdy padło pytanie o przedmiot; miał nadzieję, że rozmówczyni nie okaże się być jakąś jej pasjonatką, bo choć posiadał podstawy wiedzy o tej mugolskiej części świata, to zdecydowanie nie na tyle szczegółowe, by móc w rozmowie pozować na eksperta. - Moja specjalność to procesy czarownic - dodał z uśmiechem błąkającym się po ustach, nie mogąc się powstrzymać przed tym niewinnym żarcikiem, którego przecież mugolska znajoma nie miała prawa zrozumieć; ale gdyby podchwyciła temat, z pewnością miałby całkiem sporo do powiedzenia. Spojrzał na kobietę z nieukrywanym uznaniem, kiedy opowiedziała mu nieco więcej o sobie. - No proszę, piłkarka! To znacznie ciekawsze niż moje belfrowanie. Niech zgadnę, jesteś napastniczką? - obstawił, stwierdzając natychmiast, że ktoś o takim temperamencie i tak chętnie przejmujący inicjatywę z pewnością robi to również w kwestiach zawodowych - Też trochę grałem, wieki temu - lekko naciągał rzeczywistość, bo jedyny sport z jakim miał cokolwiek wspólnego, to quidditch, ale uznał, że może sobie pozwolić na taką analogię. Tu piłka, tam piłka, wszystko jedno. - Wygraliście? Jak tak, to stawiam jeszcze jednego drinka - zaproponował ochoczo, uśmiechając się szeroko i mniej więcej w tym momencie również chwytając za swoją szklankę; toast wybrany przez rozmówczynię jak najbardziej go satysfakcjonował. Z namaszczeniem uniósł kieliszek, by uczcić brak planu i wychylił go równie szybko i sprawnie, co nieznajoma. Alkohol rzeczywiście nie należał to najwybitniejszych, ba, smakował po prostu źle, co Oberon również skwitował niezbyt zadowoloną miną, niepewny, czy wynika to z charakterystyki lokalnego trunku czy wyjątkowego braku talentu barmana; zaraz jednak zaśmiał się na słowa swojej towarzyszki. - Podoba mi się twój tok rozumowania - zwłaszcza że najwyraźniej oboje jesteśmy ciekawi Bangkoku o świcie, więc chyba zostaniemy tu jeszcze długo - zachichotał, grzebiąc jednocześnie we wszystkich kieszeniach w poszukiwaniu papierosków, a kiedy wreszcie je znalazł, oczywiście uprzejmie skierował najpierw paczkę w stronę kobiety (choć był przekonany, że sportowcy raczej nie lubili tego typu używek), dopiero potem częstując się samemu. - Nie przeszkadza ci, że zapalę...? - upewnił się znacznie poniewczasie, kiedy już wypuszczał dym z płuc, ale jako człowiek bardzo ugodowy był gotowy natychmiast go zgasić, gdyby tylko towarzyszka wyraziła sprzeciw. - Jestem zewsząd. Wiesz, jak to mówili w tej bajce? Tam twój dom, gdzie twój zadek? - stwierdził niepoważnie, choć zdecydowanie zgodnie z prawdą - No, ale do Bangkoku przyjechałem z zadupia w Massachusetts, a urodziłem się w Hastings, jeśli o to pytasz. I doskonale słyszę, że udało mi się znaleźć w tym tłumie rodaczkę! Albo po prostu masz świetny akcent. Też dużo podróżujesz, często grasz za granicą? - zainteresował się perypetiami nieznajomej, bo choć lubił mówić, to słuchanie i poznawanie innych sprawiało mu równie dużo przyjemności; a kiedy na ich stoliku wylądował kolejny drink, porwał szklankę z blatu zamaszystym gestem. - Wiesz co teraz pijemy zamiast toastu? Bruderszaft! - zdecydował, dopiero teraz uświadamiając sobie, że nadal nie zadali sobie trudu, by poznać własne imiona, a czy istnieje jakiś lepszy, bardziej swojski sposób, by to zmienić, niż ten który właśnie zaproponował? Raczej nie. Wstał więc, zachęcając nowopoznaną koleżankę by zrobiła to samo i przełożył rękę nad jej ramieniem (czy jakoś tak), by opróżnić kieliszek i wypowiedzieć uroczystym tonem: - OBERON.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
- Rozumiem. Każda profesja wymaga współpracy, a jeśli dzieciaki nie kwapiły się, aby zażyć odrobiny wiedzy i wykorzystać to, że mają okazję dowiedzieć się czegoś więcej, to na pewno zniechęciło - choć sama nie była typem uczennicy, która chłonęła wiedzę jak gąbka, wiedziała doskonale, że jeśli trafi się na nauczyciela z powołania, ten wymaga nieco więcej niż całkowitego minimum, które zazwyczaj młodzi w szkołach z siebie dają. Interesowała się tylko wybranymi dziedzinami, przez co wiele przedmiotów u niej zwyczajnie szło w odstawkę, ale rozumiała perspektywę mężczyzny. Chciał dać z siebie albo sto procent, albo nie widział sensu w zmuszaniu swoich podopiecznych do nauki. To było dobre podejście. Usłyszawszy w czym Oberon się specjalizował, przez chwilę milczała, zdając sobie sprawę z tego, że rzeczywiście nie dla każdego historia jest ciekawym zagadnieniem. Jednak słysząc o konkretnym temacie, jakim były procesy czarownic, uśmiechnęła się nieznacznie. Nawet jeśli był niemagiczny, z pewnością znaleźliby wiele wspólnych tematów do rozmów. Ta perspektywa niezwykle ją ucieszyła. - Naprawdę? Chyba istnieje wiele bardzo wiarygodnych źródeł, donoszących o tym, prawda? Zawsze byłam ciekawa jak to dokładnie wyglądało... -... z perspektywy mugoli... - chciała dodać, jednak w odpowiednim momencie ugryzła się w język. Odchrząknęła nieznacznie, po czym usłyszała jego pytanie odnośnie tego co sprowadza ją do Tajlandii. - Skąd wiedziałeś? Rzeczywiście, najczęściej gram na pozycji głównej rozgrywającej i naprawdę dobrze czuję się w tej roli. O, a Ty na jakiej pozycji? - spytała kiedy pochwalił się, że również grywał w nogę. Jak tak dłużej myślała, faktycznie można było znaleźć naprawdę wiele podobieństw pomiędzy Quidditchem a mugolskim odpowiednikiem, jakim była piłka nożna. - Zremisowaliśmy. Ale to też powód do dumy. Tutejszy team był naprawdę dobry. Zresztą, nie liczył się wynik, a zabawa. I to, że zebraliśmy trochę pieniędzy dla miejscowych dzieci. - oznajmiła, wewnętrznie dumna z tego szczytnego celu. - Nie ma problemu. - odparła na jego pytanie, kiedy już po fakcie zwrócił się do niej, odpaliwszy papierosa. Sama rzeczywiście nie chwytała się tej używki, ale w żadnym wypadku nie przeszkadzało jej to w towarzystwie. - Hastings... Ja pochodzę z Nortfolk. I nie podróżuję zbyt często, chociaż ma się to teraz zmienić, bo dostałam się do ligii zawodowej i pewnie będziemy grywać w różnych miejscach. Ale zawsze podziwiałam ludzi, którzy potrafili wyruszyć z plecakiem w świat - przyznała, zerkając na swojego towarzysza z wyraźnym uznaniem. Chwyciwszy szklankę, chciała upić z niej łyk i już psychicznie przygotowywała się na ten okropny posmak w ustach, kiedy usłyszała jego słowa. Zaśmiała się i podniosła się z miejsca wraz z nim. -Patricia - przedstawiła się, również zaplatając ramię w charakterystyczny sposób, aby uśmiechnąć się lekko i po chwili przechylić szkło z trunkiem. Ponownie się skrzywiła, ale ostatecznie posłała Oberonowi zadowolone spojrzenie. Zaraz jednak usłyszała za swoimi plecami jakieś głosy i kiedy się odwróciła zobaczyła kilku pochmielonych facetów po czterdziestce, którzy przechodząc zaczęli - a jakże! - na głos komentować jej tyłek. Nie było opcji, aby uszło im to płazem. Chwyciła szklankę z wodą, która stała na ich stoliku, aby bezceremonialnie chlusnąć nią w twarz najbliżej stojącego gościa. - Ta dziunia zaraz spuści Ci łomot za takie komentarze, więc lepiej spieprzaj w podskokach do swojej dziupli, bo nie ręczę za siebie - oznajmiła, stając z nim twarzą w twarz i hardo patrząc prosto na nich. Odstawiła z głośnym hukiem szklankę na blat, po czym odwróciła się do Oberona, z nieco łagodniejszym wyrazem. - Wybacz. Szlag mnie trafia na takie teksty...
Przytaknął na słowa kobiety o profesji nauczyciela; wyglądało na to, że dobrze rozumiała jego podejście i również nie widziała sensu w robieniu czegokolwiek na siłę, w końcu z nauką było jak ze sportem, oba żeby przynosiły efekty, musiały wynikać z prawdziwej pasji i zainteresowania, a nie przymusu. Rozmowa toczyła się gładko i była miła, nawet w momencie w którym zeszli na chwilę na tematy dalekie od przyjemnych - zaskoczyło go (pozytywnie), gdy towarzyszka wykazała zainteresowanie zamierzchłymi czasami i okrutnymi procederami, opowiedział więc jej pokrótce kilka co ciekawszych, według niego, faktów, pilnując jednak, żeby za bardzo nie popłynąć i nie zacząć przynudzać albo - co gorsza - nie wyskoczyć z ciekawostką o czarownicach, które rzucały zaklęcie na pożerające je płomienie i świetnie się bawiły, łaskotane ogniem, udając tylko że wyją z bólu. Z każdym kolejnym zdaniem odkrywali, że mają wiele wspólnego - nawet jeśli uprawiane przez nich sporty były zupełnie różne. A może podobne? - Wyglądasz na taką, co nie lubi biernie czekać i sama rusza do ataku, zanim zrobi to przeciwnik! - stwierdził bez zastanowienia, ani trochę nie zaskoczony, że trafił od razu - Dobrze, że nie spotkaliśmy się na boisku, bo ja stałem na bramce! Bywało nudno, ale ten aplauz, kiedy się obroniło pęt... bramkę... - rozmarzył się i zachichotał, wspominając te piękne dzieje i bycie w centrum uwagi całych trybun. Bardzo spodobało mu się określenie, którym skomentowała pytanie o wynik i aż entuzjastycznie odstawił szklankę z hukiem na stół, wykonując przy tym jakieś energiczne machnięcie ręką, mające zaakcentować jego aprobatę. - Dokładnie, liczy się zabawa! To właśnie sobie powtarzam, dlatego tak łatwo było mi wyruszyć z plecakiem w świat! Kto wie, może też odkryjesz w sobie taki zew jak trochę pojeździsz po świecie z drużyną - może jeszcze kiedyś się spotkamy na zupełnie innym kontynencie! - zawołał wesoło, by zaraz wstać i przejść do ceregieli związanych z zawiązywaniem oficjalnej znajomości. Przechylił szklankę i tym razem zamiast skrzywienia się, odwzajemnił uśmiech dziewczyny. - Patricia - powtórzył, natychmiast kojarząc imię z jego znaczeniem, co akurat w tym przypadku było dość oczywiste, bo całkiem popularne - Szlachetnie urodzona. Pięknie imię, pasuje ci! - zaśmiał się, rzucając przy okazji szczery komplement z serca; myślał, że będą mogli bez przeszkód kontynuować imprezkę, szybko jednak okazało się, że ktoś postanowił im buracko przerwać, zwracając się do jego kompanki w cóż... może i pochlebny, ale bardzo nieelegancki i nieprzyjemny sposób. Oburzony takim jawnym chamstwem, otworzył usta, żeby huknąć im uprzejme polecenie, że mają się kulturalnie oddalić, ale nie zdążył się nawet odezwać, bo jego nowa znajoma zainterweniowała sama, stanowczo i przy tym nieco agresywnie - ale skutecznie. Spojrzał na nią z nieukrywanym podziwem. - Ależ absolutnie im się należało, z takimi typami nie ma się co certolić! Jestem po prostu pod wrażeniem twojej bojowości - stwierdził, zaciskając dłoń na swojej szklance i zerkając za grupką podrywaczy - Jak będą mieli jeszcze coś do powiedzenia, to tym razem dostaną szklanką a nie wodą - dodał, solidarnie oferując swoje wsparcie w ewentualnej dalszej konfrontacji - choć absolutnie nie uważał, że nie poradziłaby sobie sama. - Chociaż, co ty na to, żeby się stąd zmyć? - zaproponował, nagle wpadając na zupełnie nowy pomysł; bylejak, pospiesznie zgniótł ledwo rozpoczętego papieroska w popielniczce i kontynuował: - Chodźmy gdzie indziej! Chodźmy wszędzie! Odwiedźmy tyle barów, ile zdołamy, choćbyśmy mieli się czołgać do ostatniego! To będzie ekspedycja naukowa - bo rano będziemy bogatsi o wiedzę na temat najlepszego miejsca do picia w Bangkoku; i sportowa - bo zrobimy zawody w ilości wypitych drinków! - nakręcił się, i już wstawał, już bezceremonialnie ciągnął ją za rękę w stronę wyjścia - Pobiegniemy! Pobiegniemy, dopóki nie braknie mi tchu... bo ty byś pewnie mogła biec bez końca... i gdzie dotrzemy, tam szukamy najbliższego baru! - zarządził, zupełnie znikąd biorąc pomysł nagłego sprintu, i jak powiedział, tak zrobił, nie czekając na zgodę Patricii i po prostu licząc na to, że uzna że to świetny plan. I że po drodze uda mu się nie wypluć płuc. No i pobiegli. I już tak razem zostali na dużo dłużej niż tą jedną noc.