C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie można nazwać tego rozległą połacią przestrzeni, bo składa się na nią chodnik, kilka drzew na pasku zieleni oraz nieliczne miejsca parkingowe dla zmotoryzowanych czarodziejów. Co ciekawe, tuż przy bramie wejściowej znajdują się stojaki dostosowane do zostawiania przy nich mioteł.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nigdy by się do tego nie przyznał, rzecz jasna, lecz to spotkanie stresowało go co najmniej tak, jak jedna z pierwszych w życiu randek. Zwykle skupiony na własnych emocjach, teraz nie do końca potrafił określić, co czuje – poza oczywistym ssaniu w żołądku, bynajmniej niewywołanego głodem, którego w żadnym nie dało się zignorować. W końcu odpuścił, bo choć z ową niewiedzą czuł się bezbronny i odbierała mu ona część pewności siebie, to postanowił się jej poddać, traktując to uczucie jak wyzwanie. Upewniwszy się, że zwierzęta są nakarmione i zadbane, wyszedł z mieszkania, po drodze rzucając sobie spojrzenie w wiszącym przy drzwiach lustrze. Zielone oczy, wokół których przybyło ostatnio kilka płytkich zmarszczek obrzuciły spojrzeniem pozornie nieułożone, niesforne włosy. Wyglądał w życiu lepiej, ale i bez wątpienia wyglądał też gorzej, zwłaszcza w ostatnim czasie. Przewlekłe zmęczenie w końcu zniknęło z jego twarzy, ustępując miejsca znacznie zdrowszym barwom. Powoli wracał do psychicznej i fizycznej formy, która niegdyś była nieodłączną częścią jego osoby. Wygładził kołnierzyk białej koszuli i złapał wiszącą na wieszaku skórzaną kurtkę, wsadził w zęby papierosa i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Odpalił go na schodach, pozwalając, by jego śladem poniosła się mało subtelna smużka tytoniowo-miętowego zapachu. Zatrzymał się na zewnątrz, przy wiernie nań czekającym, dawno nieużywanym motocyklu. Obrzucił swoje maleństwo pełnym czułości spojrzeniem i oparł się o niego, czekając na przyjście narzeczonej. Nerwowo kontrolował ułożenie wskazówek na tarczy zegarka.
Ona też była zestresowana. Prawda była taka, że nie miała pojęcia, co zastanie na miejscu. Sama zresztą też nie była ostatnio w szczytowej kondycji, zgodnie z radą Viro, starała się rozluźnić w te wakację i pewie zdecydowała się na parę imprez za dużo, a one wcale nie przyniosły jej spokoju ducha. Nie tyle starała się zapić zmartwienia, co raczej odciągnąć uwagę zabawą i swobodą, ale nie trzeba było podchodzić zbyt blisko, zeby zauważyć jak bardzo naciągane to było. Ucieszyła się, kiedy tylko dostała wiadomość od Nate'a, ale nie miała pojęcia, jak będzie wyglądać ich pierwsze spotkanie. Sporo było goryczy w ich ostatnim, ale najważniejsze było dla niej to, żeby wyszedł na prostą, wyzdrowiał i skoro jego odwyk się zakończył, wyglądało na to, że się udało. Wspomniał o rezerwacji w restauracji, więc zdecydowała się na letnią beżową sukienkę, którą ukochała sobie w arabii, ale nie była jeszcze w pełni przekonana do tego pomysłu. Czy to nie byłby dla niego zbyt gwałtowny powrót do rzeczywistości? W końcu musiał wrócić do normalności, ale nie chciała, żeby skakał na głębokową wodę. Emily na ogół była dość blada, ale słońce arabii zrobiło swoje i teraz jej skóra była delikatnie opalona, a intensywne promienie rozjaśniły jej włosy. Kiedy teleportowała się pod kamienicę, odrazu zauwazyła znajomą sylwetkę w bardzo typowych okolicznościach - z papierosem i przy swoim motocyklu. Uśmiechnęła się mimowolnie, ale czuła jak pociera palcami wnętrze dłoni w nerwach. Przyspieszyła kroku i prawdę mówiąc duża jej część chciała rzucić mu się na szyję, ale zamiast tego zwolniła w ostatniej chwili i musnęła jego policzek, wspinając się na palcach. Zostawiła nieznaczny odcisk swojej czerwonej szminki na jego skórze i spojrzała na niego. - Hej - mruknęła, przyglądając się uważnie jego twarzy. Łatwo było ocenić, że nie był w szczytowej formie, ale tego na tym etapie raczej należało się spodziewać. Niezręczna cisza wkradła się tak szybko, jak sobie to wyobrażała i udało jej się przerwać ją dopiero po chwili - jak się czujesz?
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Błądził myślami w tak wielu kierunkach, że sam za sobą nie nadążał. Niewidzącym wzrokiem zerkał na zegarek, nie zastanawiając się nawet jaka jest tak naprawdę godzina i co i rusz zapominał o strzepywaniu popiołu, który opadłszy na czarne spodnie, usiał je siwymi piegami. Do rzeczywistości wrócił dopiero w momencie, w którym naruszono jego prywatną przestrzeń. W wyuczonym odruchu przesunął dłoń w stronę różdżki, lecz powstrzymał się w ostatniej chwili przed jej wyciągnięciem, zamiast tego obejmując ową ręką znajome wcięcie w talii. Przymknął powieki i wczepił palce w beżowy materiał, wyraźnie wyczuwając pod nim miękkość i ciepło, do którego tęsknił przez te wszystkie samotne dni. Bezgłośnie westchnął z ulgą i złapał ostatnią porcję trucizny; zaraz po tym rzucił papierosa na ziemię i zgniótł go butem, prostując się i patrząc na nią z góry. Jak gówno. Jakby motocykl, przy którym stoję, przejechał mnie dwukrotnie najwyżej pięć minut temu. Jakbym spalał się od wewnątrz, jak feniks w płomieniach dokonywał ostatniego tchnienia. Jak centaurze dziecko, które, chociaż nic nie wie o życiu, musi iść o własnych siłach. Jak nowonarodzony. Naprawdę nie jest łatwo powstać z martwych. Nie bardzo umiał jednak wyrazić swoje myśli, postanowił więc zignorować pytanie, udać, że go nie usłyszał. — Słabo, Rowle. Nie widzieliśmy się tyle czasu, a ty tak mnie witasz? — pokręcił głową z teatralnym rozczarowaniem, po czym ujął jej podbródek i nachylił się, chcąc zaprezentować jak jego zdaniem powinno zacząć się to spotkanie. Pocałował ją z zamiarem pozostania przy tym geście na co najmniej kilka chwil... ten jednak szybko zderzył się z rzeczywistością. Poczuwszy wewnętrzny żar i niemożliwe do ugaszenia pragnienie, przypomniał sobie dlaczego tak właściwie zgodził się na miesiące tortur. Przypomniał sobie, że to dla niej, i że przez siebie samego, bo posunął się nie o krok, a o całe setki za daleko. Przypomniał sobie targający nim wtedy ogień, tak porównywalny do tego, który szybko mógłby w sobie teraz rozbudzić. Pamiętał wszystko – i brzydził się samym sobą. Odsunął się więc od niej znacznie szybciej niż by o to siebie posądzał i z cichym odchrząknięciem, otarł usta wierzchem dłoni, ścierając z nich zdradziecką czerwień. Odwrócił się plecami do niej i sięgnął do schowka, z którego wyjął dwa kaski; jeden z nich wcisnął w jej ręce. — Potem Ci pokażę, zaraz ósma, dostać tam stolik to jakiś kosmos. Gotowa?
Było niezręcznie. Nie trzymała żadnego żalu, w tamtym momencie była wściekła i zraniona, ale wiedziała, że nałóg jest jak choroba i fakt, że zdecydował się na odwyk był wystarczający, żeby nie trzymała tego przeciwko niemu. Chciała o tym zapomnieć i skupić się na tym, jak ich relacja mogła wyglądać teraz, kiedy wszystko zapowiadało się znacznie lepiej. Mogli mieć czysty start, musieli tylko odłożyć przeszłość na bok. Ale tak czy inaczej - było niezręcznie. Poczuli to oboje w pocałunku, w wymienionych spojrzeniach, w atmosferze, która tworzyła się między nimi. Odwzajemniła pocałunek i mimo wszystko nie spodziewałą się, że ten tak szybko zostanie przerwany. Naprawdę chciała więcej, pewnie oboje chcieli, ale to było trudniejsze, niż kiedykolwiek wcześniej. A przecież wiele ich poprzedzały nie najlepsze okoliczności, ale na ogół były to przepełnione złością kłótnie, a to było zupełnie inne napięcie, niż to w tej chwili. - Gotowa - kiwnęła głową, ale zawachała się. - Jesteś pewien, że chcesz iść do restauracji? Nie chcesz... odpocząć? Mogę coś ugotować - zaproponowała, dając mu wygodniejsze wyjście. To nie był bar, ale na pewno ludzie pili tam alkohol, zresztą tłum, przytłaczające otoczenie. Jeśli to miało cokolwiek utrudniać, to z całą pewnością nie było tego warte. Starała się ostrożnie dobierać słowa, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że Nate nie ucieszy się, jak Emily zacznie obchodzić się z nim jak z jajkiem.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Pogodzenie się z minionymi wydarzeniami oznaczałyby, że musiałby sobie wybaczyć. W tym z kolei nigdy nie był zbyt dobry – tak samo wobec siebie samego, jak i każdego innego człowieka na świecie. Nawet gdy przyjmował czyjeś przeprosiny, zwykle był to tylko akt dyplomacji, a pod kopułą gotowała się w nim złość. Siebie samego przepraszać nie zamierzał, jej za to nie potrafił... to nie tak, że nie próbował, ba, zrobił to nawet, ale przecież był to czyn niewybaczalny i żadne słowa nie mogły zatrzeć tego, co bez mała jej zrobił. Tego, co bez wątpienia zrobić pragnął. Miał sobie tak wiele do zarzucenia... przez dwadzieścia pięć lat swojego żywota zdążył nagromadzić niezliczoną ilość przewinień, a wszystko co najgorsze, wymierzone było właśnie przeciwko niej. No, prawie wszystko. W czasie pobytu w ośrodku naiwnie myślał, że czas rozwiąże wszystkie jego problemy, a kiedy wróci do rzeczywistości, będą mogli tak po prostu żyć dalej, ciesząc się odniesionymi sukcesami i nie myśląc o minionych porażkach. W głowie miał sielankę, raj, utopię, życie tak idealne, że przecież kompletnie niemożliwe w tak nieidealnym świecie, dla tak nieidealnego człowieka. I nawet jeśli w głębi serca czuł, że oszukuje samego siebie, to za nic nie spodziewałby się, że napotka tak silną barierę, i że będzie ona pochodzić właśnie od niego. Czuł się jak wtedy, milion lat temu, kiedy na środku salonu w mieszkaniu 32 z czystej troski doprowadził ją na skraj załamania nerwowego. Stał przed tym samym dylematem i chyba znów miał kompletnie minąć się tym, co było dla Emily najlepsze. Znów czuł potrzebę ucieczki, skrzywdzenia jej po to, by uniknąć większej krzywdy. Mniejsze zło, czy tak? Uśmiechnął się kpiąco i włożył na głowę kask. — Sugerujesz, że miałbym wybrać zatrucie pokarmowe zamiast eleganckiej kolacji? — parsknął cicho rozbawiony. — Z naszej dwójki to ja lepiej gotuję. Jak będziesz mnie chciała zaprosić na własnoręcznie przygotowaną kolację, uprzedź mnie, proszę. Nawarzę sobie jakiegoś eliksiru na żołądek. Naśmiewał się z tej propozycji, ale mimo złośliwości z czułością odgarnął jej włosy za ucho, wziął kask z jej dłoni i założył go na jej głowę. — Odpoczywałem przez kilka miesięcy. Teraz chcę żyć. Proszę. — Pierwszy raz odkąd pojawiła się pod kamienicą w jego tonie nie było ani grama ironii, a na twarzy cienia uśmiechu. Był śmiertelnie poważny, kiedy tak stał i patrzył jej prosto w oczy. Nie potrafił rozmawiać o uczuciach, o pragnieniach i przemyśleniach, swoje życie wewnętrzne zwykł zostawiać w cieniu, za kurtyną milczenia i licznymi pozorami... ale liczył, że zrozumie. Normalności potrzebował teraz bardziej niż powietrza, a z całą pewnością bardziej niż whisky. Opuścił klapkę kasku i wsiadł na motocykl. Odpalił go, wydobywając z silnika mrukliwą melodię, do której tęsknił w ostatnim czasie. Niecierpliwie czekał, aż Emily usiądzie za nim, pragnąc jak najszybciej poczuć prędkość. Poczuć, że znowu żyje.
Szturchnęła go w ramię oburzona. Zdecydowanie brakowało jej jego towarzystwa, Viro mógł mówić co chciał - wiedziała, że warto na niego czekać. I nie zamierzałą pozwolić tej niezręczności, ani ich wspólnej pokąplikowanej przeszłości stanąć im na drodze. Zmieniła się w ostatnich latach diametralnie, nie tylko na lepsze, ale wiedziała, że w pewien sposób dojrzała i chociaż na początku uderzenia tylko zwalały ją z nóg i wydawało się, że nie dają jej żadnej siły, teraz czuła coś w rodzaju determinacji. Jakby ta długa regeneracja która pozornie ją osłabiała, w końcu miała dać jej tą obiecaną siłę, która niby przychodziła z trudnymi doświadczeniami. - Przepraszam? To ja karmiłam pięcioosobową rodzinę, czy ty? Umiesz zrobić w ogóle coś poza herbatą? A nie, zaraz - spojrzała na niego rozbawiona, przywołując standardowy żart o herbacie, który jej zdaniem absolutnie się nie zestarzał. Miał rację. Niewystarczająco się już nacierpieli, zamykali w czterech ścianach, uciekali przed rzeczywistością? Czas było iść na prawdziwą randkę, nie gdzieś w innym kraju czy w ich własnych sypialniach, tylko tutaj, w Londynie, coś absolutnie standardowego - restauracja. W końcu doświadczenia, które ominęły Emily mogła nadrobić właśnie z nim, nie musiała szukać daleko. Spojrzała na niego gotowego do odjazu i zanim usiadła, powtórzyła pocałunek. Może trochę koślawo, bo kask zdecydowanie wchodził w drogę, ale za to dużo pewniej. W końcu jeśli dyskomfort miał zniknąć, musieli chociaż trochę to spowszednieć, prawda? Nie wstrzymywała się i nie pozwalała mu tego robić, opierając dłoń na jego ramieniu. - Więc żyjmy - szepnęła w jego usta, przegryzła jego wargę, odsuwająć się i zajęła miejsce na motocyklu tuż za nim, obejmując go w pasie. - Ale ty płacisz. Jesteś mi winny porządną, normalną randkę. A następnym razem gotujemy i zobaczymy kto jest lepszy, bo nie możesz bezkarnie obrażać mojej kuchni - zapewniła, jak zawsze będą gotową na każdą możliwość rywalizacji. Na szczęście bardziej niebezpieczne gry mieli już za sobą. A przynajmniej miała taką nadzieje.
/ztx2
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Xanthea wcale nie była jakoś wybitnie życzliwie nastawiona do smoka, nad którego losami toczyła się debata, ale świadomość wiedzy, jaka mogła im umknąć ze względu na uśmiercenie tak wiekowego i całkiem możliwe, że rozumnego stworzenia, budziła w niej silny wewnętrzny sprzeciw. Właśnie z tego powodu postanowiła przejść się uliczkami i znaleźć plakaty przeciwnej strony, ot, po to by propaganda przeszła trochę bardziej na jej stronę. Jej! Ha. Tak się utożsamiła z tym całym zajściem, że zaczęła traktować ocalenie Avalońskiej bestii zbyt osobiście. Powinna to trochę opanować, ale co mogła poradzić na to, że naprawdę jej zależało? Kiedy przechadzała się uliczką w Hogsmeade, naprawdę nie chciała robić żadnej wielkiej rozróby, ale na dyskretne zmiany już mogła sobie pozwolić. Tu jakiś plakat zdjęła, tu lekko przerobiła, tam zamieniła kill na save i delikatnie zaklęciem podmieniła kolorystykę. Przeszła się tak wzdłuż całej Alei Amortencji, przy której miała swoje małe mieszkanko, a potem zatrzymała się jak wryta, widząc wielkie graffiti kalające jej piękną kamienicę. Na Morganę, cóż za skandaliczne zachowanie! Cóż za beznadziejna koncepcja pseudoartystyczna, cóż za wykonanie?! Czarownica nie miała pojęcia jak prymitywne, mordercze instynkty musiały kierować sprawcą całego tego pobojowiska, skoro nie dość, że wzywał do mordowania killusetletniego stworzenia, to jeszcze skalał zabytkowe mury całkowicie mordując wszelkie zasady wyczucia i dobrego smaku. Zdegustowana wiedźma nie miała zatem lepszego pomysłu niż szorowanie ściany i drzwi do kamienicy. Oczywiście nie zabrała się do tego po mugolsku, z wiadrem wody i szczotką, a zaklęciami, ale nie była najlepsza w te klocki, za to watpliwego talentu artysta zastosował wybitnie wytrzymałą i oporną na wszelkie próby likwidacji farbę. Na całe szczęście diabelska substancja nie była aż tak niezniszczalna, jak prawdopodobnie zapewniali jej producenci, dlatego Xanthea konsekwentną pracą i determinacją zakrawającą o ośli upór starła wreszcie bohomaz z pięknej, czerwonej cegły. Parę osób przyglądało jej się z zaciekawieniem, ale przecież nikt nie mógł mieć do niej pretensji, że nie godzi się na polityczne graffiti na miejscu swojego zamieszkania, prawda? A że wcześniej sama planowała tu coś powiesić... Cóż. O tym nikt nie musiał wiedzieć, prawda? A skoro już tak dobrze szło jej to czyszczenie... Cóż. Nic nie stało na przeszkodzie, by przejść się dalej i polikwidować jeszcze jakieś paskudztwa. Z/t