Wspomnienie o dawnej... ambicji Kostka: 4 +2pkt do transmutacji Po pustynnej przygodzie z Derwiszami złotowłosej przeszła ochota na dalekie,
emocjonujące wędrówki na pustynię, czy na obrzeża Jamal. Trzymała się raczej w obrębie pałacowych murów, albo w Dzielnicy Chmur - odziana w tradycyjny strój niczym w zbroję, albo szczęśliwy talizman, który miał jej przynieść spokój. Spokoju jednak nie zaznawała - uparcie targana pustynnymi wizjami, ale i koszmarami, które wywoływał u niej Zahir, jej pappar. Ostatnie tygodnie wakacji zapowiadały się nie jako wypoczynek - a jako udręka, choć Perpetua łapała się wszelkich sposobów, żeby do tego nie dopuścić. Wiedziała, że potrzebuje chwili na poukładanie myśli, tylko tego jej brakowało - naprowadzenie chaosu na odpowiednie tory.
Wędrując po pałacowych korytarzach rozmyślała, w głowie odtwarzając głównie niespecjalnie miłe retrospekcje z
próby Derwiszy. Analizując cały przebieg tej niedorzecznej, szalenie niebezpiecznej w ostatecznym rozrachunku przygody. Naturalnie, oczami wyobraźni przeskakiwała od twarzy do twarzy... Irvette, Huxley, młody Rowle, Patricia, Verey, Julia... Starała się dociec do tego, co takiegoż mogłaby uczynić inaczej - żeby zrobić coś więcej niż tylko naprawiać szkody (którym jej zdaniem) przede wszystkim powinna móc zapobiec. Życie to nie Mung, w którym wystarczyła znajomość jedynie magii leczniczej i eliksirów, pojęła to chyba za późno - choć dobitnie. W końcu wcześniej jej dzień, jej cały świat dotyczył wyłącznie korytarzy i sal opieki w szpitalu - drobne uroki gospodarcze wykorzystywała w rzadkich momentach będąc w domu. I to w zupełności jej wystarczało. Ale teraz...? Kiedy wyszła zza szpitalnych murów okazało się, że wszystko co potrafi... było zbyt kierunkowe. Ścisłe. Zdała sobie sprawę, że znacząco powinna poszerzyć swoje horyzonty - jeśli nie dla samej siebie i nie dla ludzi, za których czuła się odpowiedzialna, to... dla Florence. Chciała być dla niej wzorem, wsparciem i opoką - i nie wymawiać się niewiedzą. Nie zostać znów zaskoczona w momencie, kiedy kluczowe byłyby umiejętności inne niż poskładanie kości. Niezależnie, czy byłaby to sytuacja wplecione w rutynę codzienności - czy wręcz przeciwnie, zupełnie nagła.
Musiała naprawdę dokładnie przemyśleć swoją drogę, a raczej jej kierunek.
Otulone w spódnicę nogi niosły ją same, w korytarzu rozbrzmiewał jedynie stukot jej feruli, którą się podpierała - zamyślona, przeszła przez jedne z licznych drzwi, sądząc, że wyjdzie przez nie na dziedziniec. Z pewnym zaskoczeniem zorientowała się dopiero po kilku krokach wgłąb pomieszczenia, że się pomyliła. A przed nią... unosiła się kobieca postać otulona rozmigotanym w świetle witraży woalem. Perpetua spojrzała na nią - i nagle wszystkie dręczące ją myśli i wątpliwości... Rozpłynęły się, zupełnie jakby nic ją przed chwilą nie dręczyło. Poczuła się niesamowicie spokojna i pewna - całkowicie bezpieczna, jak w rodzinnym domu. I spoglądając na kobietę - widmo? - płynącą ku niej w powietrzu, dotarło do niej nagle to, że właśnie taką aurę bezpieczeństwa pragnęłaby roztaczać. Kiedy ta myśl zakiełkowała jej w głowie, kobieta dotknęła jej dłoni, czymś co przypominało... Jej własną rękę, w formie harpii.
Oślepiający ból rozbłysnął pod jej powiekami i Whitehorn aż syknęła i zatoczyła się w tył, czując jak skóra w miejscu, gdzie dotknęła ją harpia pulsuje bólem charakterystycznym dla oparzeń - a mięsień drży od magii, przeszywającej jej ciało. Odgoniła łzy kilkoma szybkimi mrugnięciami, unosząc pytające spojrzenie na kobietę, ale tej już... Nie było.
Magia, próby i znaki... Jako czarownica nie mogła ich zignorować, kiedy dotykało ją to raz po raz. Biorąc głęboki, uspokajający oddech odgoniła czerń, która zaczęła zachodzić na jej tęczówki - i z uwagą przyjrzała się czerwonemu oparzeniu na niemalże białej skórze. Harpi szpon. Czy ta kobieta była silą? A może mieszanką, tak jak ona? Co ma znaczyć ten bolesny dotyk - kara? A może przypomnienie...? Była kimś więcej niż tylko uzdrowicielką; ale nie miała zamiaru zagłębiać się w swoje pochodzenie - ani teraz, ani nigdy wcześniej. Tylko czy tutaj chodziło o korzenie... Czuła jak magia musuje jej pod skórą. Jeśli chodziło o wytknięcie jej jak małą mocą dysponuje - po co ta zmiana kształtu?
Zmiana kształtu.
Perpetua zamrugała, zaskoczona w jakie odmęty pamięci dotarła tymi rozważaniami. Mimowolnie zerknęła na ściskaną w ręce jarzębinową ferulę - która wkrótce... nie będzie jej potrzebna. Uśmiechnęła się sama do siebie delikatnie - zaledwie machnięciem srebrzystej różdżki zaleczając swoją zranioną dłoń i wychodząc z komnaty.
Z tematu