C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Pokoje w są w tym roku bardzo luksusowe i przyjemne. Światło mieni się w oknach, ma oczywiście egzotyczny wygląd oraz specyficzny aromat unoszący się w powietrzu. Na środku jest bardzo niski stolik bez krzeseł. Nie ma tu jednak charakterystycznych łóżek, na ziemi leżą podwyższane maty i mnóstwo poduszek. Tak naprawdę sami możecie wybrać sobie układ "łóżek" w sposób jaki chcecie, zmieniając położenie mat i poduszek! Na początku w każdym pokoju jest tyle miejsc do spania ile jest osób, a nad każdym posłaniem jest baldachim; może nie zasłoni on was w zupełności, ale da chociaż odrobinę poczucia prywatności. Są one również bardzo przestronne, macie mnóstwo miejsca. Włącznie z szafą, w której macie stroje, które musicie zakładać. Każdy pokój ma swoją łazienkę.
Uwaga. Jeśli wchodzicie do specjalnych lokacji, gdzie musicie nosić wymagany strój, bierzecie go właśnie ze swojego pokoju. Zanim nie wyruszycie, koniecznie rzućcie kostką jaki strój wyjściowy macie w przydziale. Nie musicie być w pokoju, by go zabrać. Rzucacie tylko raz na to jaki macie strój i posiadacie taki właśnie do końca wyjazdu, chyba że udacie się do odpowiedniego sklepu i tam zakupicie odpowiedni strój.
Oto przykładowy krój stroju męskiego oraz stroju damskiego. Do tego mężczyźni muszą mieć brody, zaś kobiety ręce w magicznym, kolorowym pudrze. Konieczne jest również nakrycie głowy turban, bądź chusta.
Rzucacie jednorazowo kostką k6:
Charakterystyka stroju:
1 - twoja szata nie jest jednego koloru; jest niesamowicie kolorowa! Ma fikuśne wzorki, na dodatek ruchome. Z pewnością przykuwasz wszystkich uwagę, gdziekolwiek nie idziesz!
2 - twoja szata jest dość... staroświecka. Szybko zauważasz, że jest jakaś starsza, nie tak modna jak inne i na dodatek ewidentnie śmierdzi jakimś starym jedzeniem... Należy ją z pewnością wyprać i liczyć na to, że zapach niedługo straci na mocy... Przez trzy wątki Twoja szata nie pachnie przyjemnie.
3 - jeśli jesteś kobietą - z Twoim strojem jest wszystko w porządku! Jeśli jesteś mężczyzną okazuje się, że z Twoją brodą jest coś poważnie nie tak... Za każdym razem jak chodzisz, ta straszliwie się sypie! Włosy z brody dosłownie latają wokół ciebie jak szybko chodzisz, wpadają ci do nosy, za szatę... Na dodatek z każdym dniem jest jej coraz mniej. Po 3 wątkach stracisz resztkę brody i musisz kupić sobie nową brodę! Link do odpowiedniego sklepu, powyżej.
4 - jeśli jesteś mężczyzną - z Twoim strojem jest wszystko w porządku! Jeśli jesteś kobietą okazuje się, że masz okropne uczulenie i wysypkę na barwnik do rąk, który dostałaś! Nieważne ile masz punktów uzdrawiania, nie jest to rodzaj magii, który spotkałaś i cokolwiek nie używasz, wysypka pojawia się ponownie. Musisz kupić sobie krem, którym będziesz musiała się regularnie smarować, bądź kupić całkiem nowy barwnik. Link do odpowiedniego sklepu, powyżej.
5 - niestety szata, którą posiadasz jest zdecydowanie - rzuć kostką k6: parzysta - jest za mała, nieparzysta - jest za duża. Nawet jeśli zmieniasz ją zaklęciem, nadal ta wraca do poprzedniego stanu. Aby to zmienić, musisz oddać szatę do specjalisty. Złóż tam wizytę, by ktoś naprawił Twoją szatę.
6 - rzuć kostką ponownie. Parzysta - Twój strój zmienia kolor! Za każdym razem gdy się budzisz jest inny i musisz na nowo rzucać kostką na kolor szaty! Nieparzysta - Twój strój jest bardzo ładnie dobrany, bo wszystko jest w takim samym kolorze, dzięki temu wygląda jak komplet z turbanem oraz barwnikiem/brodą.
Aby dowiedzieć się jaki macie kolor: brody/barwnika, turbany/chusty oraz szaty, polecamy wylosować!. Jeśli sami wybieracie i nie macie ochoty na losowanie, pamiętajcie, że nie możecie mieć wszystkiego w jednym kolorze, o ile nie mieliście takiej kostki w charakterystyce stroju.
Lokatorzy:
1. Úlfur Tunglbarnn 2. Huxley Williams 3. Perpetua Whitehorn
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Ostatnio zmieniony przez Huxley Williams dnia Pią Lip 30 2021, 14:50, w całości zmieniany 1 raz
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Już kiedy przybyliśmy do pokoju, rozdysponowaliśmy poduszki i materace tak, by spać pod jednym baldachimem. Nadal nie mogliśmy się nacieszyć faktem, że jesteśmy razem w pokoju na wakacjach i nic nie mogło nam przeszkodzić w tej wzajemnej radości. Tylko czasem nasłuchiwaliśmy chrapania Ulfura i ciszy w małej kołysce, czy nie mamy momentu tylko dla siebie. Jak co noc ściągam z siebie jeden z moich bajecznych szlafroków, zostając jedynie w kolorowych bokserkach oraz biegających tatuażach. Kładę się do spania obok Perpy, zasłaniając nas skwapliwie prześwitującym materiałem. Zmęczeni dzisiejszymi tułaniami się po mieście, pałacu i wszystkim innym, tylko nie sobą, leżymy jeszcze chwilę razem, wymieniając się szeptem najciekawszymi elementami naszego dnia. Wciąż nie mogę się nacieszyć zapachem mojej półwili, jej gładką skórą w moich kolorowych ramionach, oddechem smyrgającym mój zarośnięty policzek. Przed pójściem spać wymieniamy kilka czułości, ukradzionych pocałunków, decydując się na grzeczne zaśnięcie. Przyciągam do siebie Perpę, idealnie współgrając z jej znanym mi tak dobrze ciałem. Jest środek nocy kiedy czuję nagłe uderzenie na twarzy; ze zdumieniem równym nieprzytomności przez nieoczekiwanie przebudzenie podnoszę się lekko, rozglądając się za jakimś powodem dla którego zostałem zdzielony po głowie. Z niepokojem odwracam się ku mojej lepszej połówce, już nie w moich ramionach, bo miotającej się po całym materacu. Jęczy z niepokojem przez sen, zaś na jej twarzy widzę ogromny frasunek, którego nie widziałem od pewnej nocy w motelu. - Perp? Perpa? - mówię szeptem, opierając się na łokciu. Widząc, że nie pomagają żadne moje słowa, łapię za ramiona, delikatnie potrząsam nimi; coraz mocniej, kiedy widzę, że to nic nie daje. - Kochanie - dodaję jeszcze, próbując brutalnie przebudzić ją z wyraźnego koszmaru.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Nic nie było w stanie ich od siebie oderwać - a już zwłaszcza nie dwa osobne hotelowe łóżka, które szybko zostały przekształcone na jedno łoże małżeńskie; ani nawet obecność trzeciej osoby w pokoju. Przecież nie byli nastolatkami, którzy chcą zachować pozory - aktualnie wszelkie konwenanse mieli w naprawdę głębokim poważaniu; skupiali się na swoim szczęściu, a co za tym również idzie - związku. A Perpetua nie wyobrażała sobie już zasypiania w pustym łóżku - i nie w ciepłych objęciach Huxleya, z jego ramieniem na swojej talii i powolnym, spokojnym oddechem muskającym szyję. Żadne eliksiry słodkiego snu nie mogły tego zastąpić - czułości, które wymieniała z ukochanym przed snem i bezpieczeństwa, które odczuwała osuwając się powoli w objęcia Morfeusza. I Merlin jej świadkiem, nie dręczyły ją żadne koszmary od dawna - aż do dzisiaj. Zamknięta w sennej marze, dręczona wizjami, które w rzeczywistości nie miałyby prawa bytu - rzucała się przez sen, jakby walcząc z samą sobą, by to przerwać. Jej pogrążony we śnie umysł nie potrafił jednak wyrwać się z tych okowów. Dopiero czując wstrząs - i słysząc przebijający się jakby z daleka, tak upragniony w tym momencie głos - złotowłosa była w stanie przebudzić się. Otworzyła gwałtownie powieki, zamglonym, dzikim spojrzeniem gorączkowo badając otoczenie - będąc ewidentnie w głębokim szoku. — Huxy! — Od krzyku powstrzymało ją jedynie zaciśnięte ze strachu gardło. Uniosła się błyskawicznie, kurczowo wczepiając się w szczupłe, wytatuowane ramiona - dłońmi przebiegając po męskich barkach, obojczyku, by opuszkami palców zbadać ukochane rysy. Gorączkowo upewniając się w tym, że dalej nie śni, z pewną desperacją w swoich ruchach, jakby nie będąc pewną, czy nie wpadła z koszmaru w kolejną senną marę. — Jesteś...? J-Jesteś — mamrotała sama do siebie, raz po raz gładząc dłońmi szorstkie policzki, łapiąc łapczywie szybkie wdechy. — Jesteś, jak dobrze... — Łzy ulgi zalśniły na jej rzęsach - przynajmniej dopóki ponownie nie targnął nią zimny dreszcz, gdy do jej umysłu powoli powracała świadomość, mieszająca się jeszcze z koszmarnymi wizjami. — Florka? Zerwała się błyskawicznie z łóżka, plącząc się w lekkiej pościeli i własnej, satynowej koszuli nocnej. Właściwie doskakując do kołyski ze smacznie śpiącą - szczęśliwie, niczego nieświadomą - córeczką. Nachyliła się do dziecka, drżącą dłonią odgarniając miękkie loczki z gładkiego czółka - obsypując drobną twarzyczkę czułymi, delikatnymi pocałunkami. — Jesteście — powtarzała jak uspokajającą mantrę, próbując zakotwiczyć się w rzeczywistości. Samą siebie przekonać, że to już koniec niedorzecznego koszmaru. Oparła się ramionami o brzeg łóżeczka, chowając twarz w przedramionach i drżąc na całym ciele.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Ja również nie wyobrażałem sobie już samotnego pójścia do łóżka. Znaczy oczywiście wyobrażam, ale nie miałem zamiaru tego praktykować. Ostatnimi czasy zasypialiśmy bardzo jednomyślnie, przyzwyczajając się nie tylko (na powrót) do swoich objęć, ale też starając się znaleźć równowagę we wstawaniu do Florki, porą pobudek, czy wspólnemu kładzeniu się spać. Nie pamiętam kiedy ostatnio widziałem Parpę w takim koszmarze, więc ze strachem próbuję dobudzić drobną kobietę, marszcząc czoło w zafrasowaniu. W końcu półwila otwiera oczy i momentalnie wczepia się w moje ramiona. Kładę lekko dłonie na jej talii, uspakajająco głaszcząc jej ciało. Pozwalam jej błądzić po moim ciele, czekając aż się uspokoi z dziwnych, sennych mar. - Jestem, pewnie że jestem... - odpowiadam ciepłym tonem, cierpliwie, obserwując rozdygotaną istotę. I kiedy wydawała się już uspokojona, zanim zdążyłem o cokolwiek zapytać, nagle zrywa się z miejsca, sprawdzając czy druga osoba najbliższa jej, również śpi nadal w łóżeczku. Sam podnoszę się z materaca, roztrącając poduszki, by wykaraskać się spod niezbyt praktycznego baldachimu. Patrzę jak Perpetua rzuca się ku kołysce, by cieszyć się na widok Florence. Ja mimowolnie rozglądam się po pokoju czy nikogo nie obudziliśmy. Úlfur nadal chrapał wesoło, tak samo nasze trzy papugi. Jednak biały Pappar mojej partnerki wydawał się również drgać w dziwny sposób; z pewnością nie zaznając błogich snów w objęciach Morfeusza. Podchodzę do nadal roztrzęsionej Perpetki i kładę jej delikatnie dłoń na ramieniu, wcześniej szepcząc Perpa, by nie przestraszyła się ponownie. Staję bliżej i również opieram ramiona o brzeg łóżeczka, kładąc głowę niedaleko Perpowej i patrząc się czule na ukochaną. Wyciągam palec, by postukać w łokieć złotowłosej, by zwrócić na siebie uwagę. - Twój Pappar też wydaje się źle spać - zauważam, wskazując na papugę lekko trzęsącą się na swoim miejscu do spania.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Była jeszcze rozdygotana - zamknięta między senną jawą a rzeczywistością, dopiero co odganiając koszmar, który rysował jej się pod powiekami. Upewniała się w tym, że się obudziła - najpierw przy Huxleyu, teraz przy smacznie śpiącej Florence; musiała ich dotknąć i poczuć. Zarówno ciepło Williamsa jak i zapach Florence - składający się na słodki aromat oliwki i pudru. Oboje tutaj byli - jej mara okazała się tylko i wyłącznie koszmarem. Pocierała mokre od zimnego potu i gorących łez ulgi policzki o swoje przedramiona, oddychając coraz bardziej miarowo i spokojnie. Nie drgnęła, kiedy do jej boku podszedł Hux - czując jego smukłe palce na ramieniu, rozluźniła się nawet nieco, doskonale rozpoznając jego dotyk. — To było okropne, Huxy — wyszeptała jeszcze drżąco, podłapując spojrzenie mężczyzny. Zerknęła w kierunku wskazanym przez Williamsa, przygryzając wargę. — Mam nadzieję, że to nie ja wtrąciłam go w ten koszmar — mruknęła, podchodząc do dygoczącego pappara, by wybudzić go cichym cmokaniem i lekkim dotykiem. Biały papug zesztywniał, po czym otworzył oczy, trzepocząc skrzydłami - widocznie również chcąc odgonić swoje sny. — No, już już... — Nie zastanawiając się wiele, zdjęła pappara z żerdzi, żeby wrócić do Florence i Huxleya - usadawiając papugę na brzegu kołyski. Rodzinne zebranie w środku nocy - Perpetua z westchnięciem pełnym ulgi wcisnęła się pod ramię ukochanego, opierając policzek o jego nagi tors. Przymykając powieki i nasłuchując miarowego bicia serca - jedną ręką ściśle oplatając męski pas, gdy drugą sięgnęła do pucułowatego policzka swojej córeczki. Byli tutaj, nigdzie nie znikali - upewniała się w myślach, raz po raz powtarzając podobne frazy jak zaklęcie. Resztki snu już całkiem rozproszyły się z jej umysłu, pozostawiając jedynie głębokie uczucie niepokoju. — Obudziłam Cię? — Pytanie retoryczne. — Przepraszam — dodała automatycznie, nie odrywając policzka od jego skóry.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Czekam chwilę aż Perpetua rozluźni się, z ręką na jej ramieniu, czuję jak pod moim dotykiem przestaje kurczowo spinać mięśnie. Przecieram zaspane oczy, zanim nie opieram się o kołyskę obok Perpy. - Pamiętasz? Co się śniło? - pytam o jej koszmar, przesuwając nadal smukłym palcem po jej gładkiej skórze; dopóki nie zwracam uwag na Pappara, do którego półwila podchodzi, oczywiście zatroskana jego stanem zdrowia. Z zastanowieniem patrzę na białego ptaka, wyraźnie również wyrwanego z koszmaru. Jej pierwszym odruchem zwykle jest zamartwianie się o innych, nawet jeśli jest to papuga; zamiast racjonalnie zauważyć to połączenie nagłych koszmarów z naszymi nowymi przewodnikami. Zerkam na swojego, czarnego Pappara, który wyraźnie udawał, że spał, bo prędko zamknął oko kiedy tylko na niego spojrzałem. Może już był obrażony, że nie jest w tym rodzinnym obrazku, ale nie miałem zamiaru go zapraszać. Zwykle był strasznym wrzodem na tyłku. Miękko obejmuję ukochaną, pozwalając jej odtajać ile chce na mojej piersi, kiedy przyciskała nadal lekko mokre od łez policzki do mojej ciepłe skóry. Szepczę cicho już, już, gładząc bezwiednie jej włosy. - Przyjebałaś mi - mówię cicho z uśmiechem, patrząc z góry na Perpetuę; chcę odrobinę rozwiać ostatki koszmarów i rozbawić półwilę. Podnoszę rękę by zaprezentować na sobie jak przywaliła mi otwartą dłonią, mocno w twarz; chichoczę bezgłośnie, poruszając jedynie klatką piersiową. Przenoszę po chwili wzrok na zasmuconego Pappara, teraz przebierającego swoje jasne piórka. - Myślę, że to on ci je dał, nie na odwrót. Strasznie duży śpi; a tobie nie zdarzyło się to już od dawna - oskarżam papugę, mierząc się z nią wzrokiem.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Słysząc pytanie Huxleya w pierwszej reakcji potrząsnęła gwałtownie głową, jakby za wszelką cenę nie chcąc, żeby dręczący ją koszmar powrócił. Mimowolnie jednak sięgnęła do swojego umysłu - już przynajmniej pewna, że to, co się jej przyśniło wcale nie było prawdą. Obecność bliskich jej osób była namacalna, a senna mara rozpływała się już w niebycie. Próbowała usilnie chwycić jakiekolwiek sensowne wątki, złożyć je w jedną całość - jednak cały sens jej już umykał, pozostawiając jedynie drażniące uczucie niepokoju i... przerażenia wręcz. — Nie do końca pamiętam... — podjęła, wtulona w męski tors. Zmarszczyła brwi w skupieniu, próbując ułożyć te mgliste skrawki, które dalej błyskały jej pod powiekami. — Wydaje mi się, że... W jednej chwili byłeś, a potem... Chyba wyjechałeś...? — wahała się, starając ułożyć w swoich myślach choć odrobinę logiczną historię - choć przecież żadnym medium nie była i logiki w snach nie powinna się doszukiwać. — Jestem niemal pewna, że wyjechałeś. Zostawiłeś tylko list i... Nie mogłam go przeczytać. Litery się rozmazywały. A Florence... — opowiadała chaotycznie i skierowała swoje jasne oczy na dziecko - rozkosznie przeciągające się przez sen; nie mogła się nie uśmiechnąć choćby samym kącikiem, nieco smutno nawet. — Florki nie było, w ogóle. Nas nie było — wykrztusiła, czując jak gula goryczy staje jej w gardle. Nie widziała sensu, żeby ukrywać cokolwiek przed Williamsem - zwłaszcza, że czuła jego troskę. — U d e r z y ł a m C i ę ? — Uniosła wzrok na Huxleya, właściwie z czystym przerażeniem. Cofnęła dłoń z wnętrza kołyski i odsunęła się lekko od przyjaciela, ujmując jego twarz w swoje palce. Z prawdziwym zatroskaniem muskała opuszkami jego skórę. Nie rozbawił jej - przejęła się jeszcze bardziej. Każda utrata kontroli była dla niej nie do pomyślenia - nawet przez sen. Koszmar poruszył ją tak dotkliwie, że mimowolnie szukała śladów po szponach na policzkach Huxa. Zmarszczyła brwi jeszcze bardziej, gdy jej ukochany oskarżył o wszystko pappara. — Przecież to bez sensu. Po co miałby mi dawać koszmary? — Zerknęła na zakłopotanego papuga, który widocznie unikał jej wzroku.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Oczywiście, ludzie w pierwszym odruchu nie chcieli sobie przypominać własnych koszmarów, szczególnie że po wypowiedzeniu ich na głos człowiek automatycznie zapamiętywał bardziej drobiazgi, które wynajdował w pamięci. Próbował wyciągać wnioski z tego co widział w swojej sennej marze. Ale przecież jestem obok i przytulam Perpetuę do cherlawej piersi, naprawdę nie ma się czym przejmować. Tatuaże z mojego torsu zdają się zmierzać ku Perpecie, jakby mogły ją pocieszyć swoją obecnością. Przesuwam dalej dłonią po jej plecach i lekko całuję pachnący czubek głowy, kiedy się zacina przy swojej chaotycznej historii. Unoszę do góry brew kiedy opowiada o tym koszmarze. Mam wrażenie, że to uczucie musiały ją mocno opanowywać podczas snu, bo przecież sama wizja nie była aż tak straszna. - Perpetua, przecież to był najgłupszy sen jakim mogłaś się przestraszyć. Jakieś pościgi, smoki, wybuchy... to bym zrozumiał. A ty płaczesz, bo nie mogłaś rozczytać listu, w którym pewnie pisałem, że wychodzę po bułki z Florence! - mówię na absurdalne wydarzenia z koszmaru Perpy, próbując jakoś je przyćmić swoimi słowami. - Wiesz, że bym sobie nigdy, nigdzie nie poszedł. Nawet nie wiedziałbym gdzie! Zabraniam Ci śnić o takich głupotach - mówię z przekonaniem, lekko kręcąc głową na niemądre myśli Perpy; nawet jeśli niezależne od niej. Kiedy ta unosi wzrok z przerażeniem już widzę, że to nie był jeszcze czas na żarty z tego tematu, bo ta kompletnie nie zauważyła komizmu sytuacji. Aż się żachnąłem lekko, kręcąc głową i oddalając jej rękę od policzka. - Perpa, przestań. To było zabawne i lekkie uderzenie. Zdarza się każdemu, przecież to nie pierwszy raz kiedy to robisz - mówię stanowczo, zaciskając lekko długie palce wokół bladego nadgarstka kobiety. Odrywam od niej pewne spojrzenie i z powrotem kieruję wzrok na pappara. - Każdy ma jakąś super moc - mówię unosząc ręce, by pokazać palcami cudzysłów. - Może twojego jest... jakaś wybrakowana? Mój też jest strasznym gburem... - dodaję odwracając się w kierunku czarnego papuga, który prędko zamyka oko, udając, że dalej śpi.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Teraz, kiedy już się wybudziła i miała obok siebie wszystko co magicznie zniknęło w jej śnie - sytuacja wydawała się absurdalna, owszem. Nieprawdziwa. A jednak ucisk w klatce piersiowej, niepokój i obezwładniające uczucie samotności było dobitnie prawdziwe i trudno było nad tym przejść do codziennej beztroski (na tyle, na ile beztroskie mogło być życie związanej z wdowcem rozwódki wychowującej małe dziecko). Zwłaszcza, że echo tego wszystkiego nadal nad nią wisiało - przeżywanie nawet najbardziej absurdalnych koszmarów rządziło się swoimi prawami. W końcu to były same podszepty podświadomości - albo pappara, jak w tym przypadku. — Był cholernie realny — mruknęła, spuszczając niejako zawstydzona wzrok, gdy Hux zaczął racjonalizować jej koszmar. Brzmiał logicznie - i zapewne, gdyby taka sytuacja rzeczywiście miała miejsce, to sama Perpetua niespecjalnie by się przejęła. Ale w swoim śnie święcie przekonana była o porzuceniu jej przez Williamsa i nieistnieniu małej Flo. — Wątpię, żeby pościgi, smoki i wybuchy wprowadziły mnie w taki stan — dodała, unosząc drżącą jeszcze dłoń dla podkreślenia swoich słów. — Huxy, ja przyszywałam urwane kończyny, ratowałam ludzi pokiereszowanych przez klątwy, a nawet wiwerna, naprawdę mało rzeczy mnie rusza! — naburmuszyła się, jakby w obronie swojego 'przeżywania'. Nie mogła się jednak nie uśmiechnąć, choćby delikatnie, na wygłoszony dla niej "zakaz". Wolała nie dotykać kwestii nigdy, nigdzie nie pójdę, kiedy w głowie jeszcze majaczyły jej resztki sennej mary. — A więc chcesz mi powiedzieć, że regularnie okładam Cię przez sen? — chichot mimowolnie zrodził się w jej gardle, kiedy Huxley próbował odgonić się od jej troski. — Może jeszcze powiesz, że chrapię? — żachnęła się - a znając kreatywność Williamsa, to zaraz dostanie historię o lunatykowaniu i tańczeniu burleski wokół kolumny baldachimu. Oględziny tak czy siak wypadły pomyślnie - śladów szponów brak, nie mogło być tak źle. Wolała jednak chuchać na zimne. — Oj Huxy! — skarciła go - rozbawionym - spojrzeniem, sięgając do swojego pappara, żeby pocieszająco poczochrać go po piórkach. Papug z zadowoleniem przyjął pieszczotę, wyciągając się pod jej dłonią. — Nawet jeśli to jego super moc — naśladowała gest ukochanego z cudzysłowem. — To wątpię, żeby robił to specjalnie, w końcu też miał koszmar — usprawiedliwiła swojego pierzastego przewodnika. — A twój pappar podpowiedział nam naprawdę dobre drinki — dodała jeszcze, gwoli ścisłości. Nie mogła się jednak powstrzymać przed pytaniem: — Jaka jest twoja super moc? Prócz bycia moim lekarstwem na wszystko, nawet na nocne koszmary dodała w myślach, uśmiechając się czule.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Oczywiście kompletnie rozumiem to poczucie i z pewnością też byłbym całkiem przerażony takim snem. Może nie w takim stopniu jak Perpetua, bo szybciej racjonalizowałem sytuację niż moja niebiańska przyjaciółka. Ale oczywiście chciałem po prostu jak najszybciej odebrać jej ból z koszmaru, przegadując go aż do bólu. Jednak nieco zagalopowuję w tym wszystkim i zaczynam faktycznie dywagować nad tym jaki sen byłby straszniejszy. Marszczę brwi zastanawiając się nad tym. - Wcale nie. Gdybyś miała koszmar, że zjada mnie wiwerna myślę, że to mogłoby być bardziej przerażające. Po pierwsze, to faktycznie mogło się stać, po drugie, umarłbym, więc straciłabyś mnie na zawsze - znajduję coś gorszego moim skromnym zdaniem niż sen o czytaniu rozmazanego listu. Zerkam na Perpetuę i widząc jej minę uśmiecham się do niej niewinnie (na tyle ile mogę wyglądać). - Ciekawe czy wtedy wiwerna by cię mało ruszała - dodaję uprzejmie i by uniknąć jakiegoś strofowania za moje słowa pochylam się, by pocałować policzek Perpetuy oraz zanurzyć długi nos w jej loki, tam również zostawiając ślad swoich ust. - Nie bijesz mnie aż tak często! Ale zawsze próbujesz ściągać ze mnie ubrania podczas spania. Pewnego dnia Úlfur wstanie bardzo zniesmaczony. Szczególnie, że wiesz... baldachimy prześwitujące, poranki... - mówię próbując wykonać jakieś gesty rękami mające oznaczać, że mam na myśli inne namioty o wschodzie słońca, niż te tiulowe z naszego pokoju. Kiedy jednak to robię nie mogę się powstrzymać od chichotu ze swojego głupiego żartu i zakrywam ręką usta. - Hm, no to może powinien przestać używać mocy, skoro niechcący sprawia, że nie możecie spać - stwierdzam racjonalnie do bólu, zerkając znacząco na papuga Perpy, który właśnie łasił się do jej dłoni. - Nie przypominam sobie takiej sytuacji - dodaję jeszcze brutalnie, kiedy ukochana próbuje zachwalić i mojego pappara. Równocześnie staram się nie uśmiechnąć szerzej, kiedy słyszę już wyraźniej, że mój papug zaczyna gzić się na swojej żerdzi. Z zaskoczeniem patrzę na Perpetuę, bo sam nie wiem co mnie bardziej wprawia w konsternację jej pytanie, czy nagłe rozczulenie na twarzy po jego zadaniu. Nie mam żadnej mocy, w moim mniemaniu. Uzdrawianie brzmiało zbyt nieciekawie. - Umiem wypierdzieć refren kilku piosenek po zjedzeniu kebaba - mówię pierwsze lepsze byle co, które mi przychodzi do głowy; nawet jeśli nie jest to (niestety!) do końca prawda. - No i wiesz co jeszcze - mówię machając brwiami, jakby doskonale wiedziała co mam na myśli. - A twoja?
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Z Huxleyem mogłaby dywagować na wszystkie tematy bez końca - dla samej tylko dyskusji właściwie, bo akurat jeśli chodzi o sny i towarzyszące im uczucia, to nie było tu żadnej racji do udowodnienia. Czuło się tak jak się czuło, koniec i kropka, żadne racjonalne słowa tego nie zmienią. — Nie łazisz po lasach gdzie są wiwerny. Poza tym byłabym w stanie ją odgonić — upierała się przy swoim - ot tak, w imię zasad. Taktyka Williamsa przyniosła pożądane skutki, bo w istocie złotowłosa przestała się trząść, a uczucie strachu ją opuszczało. Za to ruszyły jej zaspane, mózgowe trybiki. — Ale w jednym masz rację — przyznała mu, trącając palcem jego tors. — Jakakolwiek utrata Ciebie by mnie ruszała— stwierdziła, już z jawnym uśmiechem, nastawiając swój policzek do pocałunku. Napięcie opadło, koszmar poszedł w niepamięć. W tym momencie nawet jakby nie była do końca pewna swojego przebudzenia - to właśnie by się w tym upewniła, bo ich wspólne dysputy absolutnie nie mogły zostać wyjęte z krainy Morfeusza. Tam w końcu wszystko było przerysowane, niejasne lub wyolbrzymione. Hiperbola goniła hiperbolę. Ich dwójka podchodziła do życia raczej prosto i po ludzku. — Zniesmaczony...? — podłapała żart ukochanego, wykrzywiając usta w filuternym uśmiechu. — Obawiałabym się raczej, że chciałby zamienić się ze mną miejscami! — Poklepała sugestywnie biodro Huxleya, jednocześnie puszczając mu perskie oko. Bynajmniej, nie robiła sobie z niego okrutnych żartów - bo naprawdę ceniła go sobie w każdym aspekcie. Wstrzymała jednak galopującą wyobraźnię, nie chcąc pod powiekami zobaczyć Williamsa z kimkolwiek innym w arabskich pierzynach - a zwłaszcza z ich współlokatorem-ćwierćolbrzymem. — Na twoje nieszczęście, nie mam zamiaru na nic takiego pozwolić. Jesteś skazany na mnie — i w ogóle nie było jej z tego powodu przykro. Przewróciła oczami, gdy Williams dalej 'ubliżał' im przewodnikom - jak tak dalej pójdzie to w końcu jeden (hazardzista) albo drugi (śpioch) wyprowadzą ich gdzieś na sam środek pustyni i sobie odlecą - a ich pozostawią samych sobie. — Nigdy się nie chwaliłeś! — roześmiała się w głos - zaraz jednak zasłaniając dłonią swoje usta i zerkając najpierw na Florence (dalej śpiącą), a potem na Ulfura (również śpiącego); drugą super moc swojego przyjaciela komentując jedynie nieznacznym uśmieszkiem i przymrużeniem powiek. Cóż, ona widziała w nim znacznie więcej. Dużo, dużo więcej... — Naprawdę pytasz półwili o jej super moc? — żachnęła się cichutko, unosząc wzrok by odnaleźć spojrzenie Huxleya. Jej oczy zaszły granatem, błysnęła idealnie białymi zębami w subtelnym uśmiechu, a dłonią przebiegła po płynących leniwie tatuażach na szczupłym torsie.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
To wszystko a propo snów, jednak widzę, że dzięki wpędzaniu Perpetuę w niedorzeczną dyskusję, zamiast zwykłego przytulania i poklepywania po plecach, zaczyna zapominać o tym co się wydarzyło, próbując postawić na swoim. - A skąd wiesz gdzie łażę, kiedy nie ma cię w domu? Może sam chadzam po lasach z wiwernami i wtedy nie miałabyś mnie jak uratować, bo byś nie zdążyła - zauważam kompletnie bez sensu, bo oczywiście jak jej nie ma, po prostu siedzę z Florką. Osiągam jednak swój cel i kiedy całuję ukochaną w policzek, trzęsące się dłonie i rozgorączkowanie, wydawało się przejść w zapomnienie. - No jakby moja utrata cię średnio ruszała, musiałbym poważnie przemyśleć naszą relację - zauważam z bystrością równą doświadczonemu uzdrowicielowi. To prawda. W naszych rozmowach koniec końców, potrafiliśmy sprowadzić wszystko na ziemię. Gdzie okazywało się być znacznie przyjemniej, niż wśród wyświechtanych frazesów. Unoszę z rozbawieniem brwi na pierwsze pytanie Perpy, a potem już prycham na jej sugestywne klepanie po biodrze. Kręcę głową na to co opowiada. - Ty to jesteś jednak głupia - mówię na jej żarty. Oczywiście, że mnie by wykopał z tego naszego baldachimu (teoretycznie, gdyby bardzo chciał - mógłby to zrobić). Kręcę nadal na jej ostatnie słowa, wręcz z lekkim speszeniem, że faktycznie mogłaby uznać, że bywam choćby chwilami bardzie pociągający niż ona. - Ale mam pecha, skazany na takiego głupka. Dobrze, że znośnie wyglądasz - mówię, ponownie pochylając się by ucałować ją delikatnie w usta. Po krótkim ubliżaniom papugom i moim, najwyraźniej przednim żarcie, Perpa aż wybucha śmiechem; razem z nią rzucam się do zasłonięcia jej ust. Rozglądamy się po wszystkich obecnych, ale wygląda na to, że nadal słodko śpią. Kiedy mówi o jej super mocy, pytająco unoszę do góry tańczącą brew. - A myślałem, że coś bardziej fascynującego i mniej typowego. Zjedzenie stu hot dogów w pięć minut, czy coś... - bełkoczę coś jeszcze pod nosem, ale już kompletnie nie wiem, co bo widząc jej oczy pochylam się by z łatwością unieść kobietę, by oplotła mnie swoimi biodrami i złożyć jej namiętny pocałunek na ustach. Bez problemów idę z lekką wilą w kierunku baldachimu, zerkając jedynie na sekundę czy reszta wydaje się spać (bądź tak udaje). Po drodze zatrzymuję się przy różdżce któregoś z nas i wskazuję Perpe głową by wzięła; wpierw odrywając się od cichych pocałunków. - Zaklęcie wyciszające? - składam propozycję nie do odrzucania, szepcząc prosto w jej usta, niczym niesforny nastolatek, a nie szanujący się profesor.
+
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Ostatnio zmieniony przez Huxley Williams dnia Nie Lip 25 2021, 13:22, w całości zmieniany 1 raz
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Zdobyła się tylko na pełne rozbawienia prychnięcie na to podążanie w zaparte swojego mężczyzny. Czasem ich droczenie wchodziło na całkiem absurdalny poziom. — Przynajmniej dobrze, że chadzasz sam — dodała jeszcze swoje trzy knuty, żeby przypadkiem Huxley nie stwierdził, że wygrał ten dysput walkowerem. — Jakbyś ciągał Florkę na randki z wiwernami, to ja musiałabym poważnie zastanowić się nad tym związkiem — sparafrazowała wypowiedź ukochanego pod siebie, ciągle nie tracąc rozbawionych ogników w oczach. Niezwykle zabawne były te ich schematy - na ogół zachowywali się jak zakochane bez pamięci młokosy, szybko jednak przechodzili z tego na tryb starego dobrego małżeństwa, gotowego rozdmuchać dysputę o niczym - ot tak, dla rozrywki. Nie mogła przestać gardłowo chichotać, kiedy jej słowa wyraźnie speszyły Huxleya - był uroczo rozbrajający w tym całym swoim wyparciu. Może rzeczywiście (no trudno zaprzeczyć), to ona z ich dwójki swoją urodą mogła odebrać dech, ale urokiem osobistym Williams nie odstawał od niej ani na cal. Zapewne nie tylko ona tak uważała - choć tylko ona mogła z satysfakcją uznać tego ujmującego charakterem faceta za swojego. I nie omieszkała przypominać o tym ich dwójce, kiedy tylko mieli okazję - tak jak teraz; w środku nocy, kiedy za sprawą jednego tylko spojrzenia powietrze wokół nich zgęstniało. Bynajmniej nie od niepokojącego napięcia, trosk i echa koszmaru. — Musisz mi więc wybaczyć tę moją sztampową moc — wymruczała jeszcze nisko, nim nie oplotła udami bioder Williamsa - i jego barków swoimi ramionami, z zapałem oddając zainicjowany pocałunek. Nie odrywając się nawet na chwilę od ukochanego, sięgnęła na oślep po jedną z różdżek. Nieustannie się uśmiechała, czując się w jego ramionach lekka jak piórko - znowu rozkosznie bezpieczna. — Muffliato — wyszeptała słowa zaklęcia w odpowiedzi na propozycję Huxa, po czym roześmiała się już w głos i ponownie odnalazła jego usta w gorącym pocałunku. Mieli jeszcze kilka dobrych godzin do świtu.
EOT
+
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Zdecydowanie musiała popracować nad własną sprawnością jeśli chodzi o rzucanie zaklęć. Doskonale zdawała sobie sprawę, że samą tylko znajomością magii leczniczej nie uda jej się odpowiednio zaopiekować nie tylko Florką - ale i Williamsem. Choć trzeba przyznać, że głównie kierowała nią ambicja, by - kiedy Florence już podrośnie - to Perpetua mogła bez skrępowania uczyć ją zaklęć. Sama od swojej rodziny w tym zakresie nie mogła dowiedzieć się wiele - większość z nich była twórcami mioteł, bądź zajmowała się stricte stronami biznesowymi. Pamiętała jak wiele pracy kosztowało ją dogonienie rówieśników w szkole, jeśli chodzi o używanie jakichkolwiek inkantacji. Toteż, korzystając z faktu, że była sama w pokoju - kiedy Huxley wziął Florence na jeden z wielu spacerów po pałacowych włościach - poprosiła Peckera o asystę w jej... Cóż, praktyce. A przynajmniej o osłonę reszty pomieszczenia, kiedy ona będzie ciskać zaklęciami. Ustawiła swojego - biednego, oj biednego dziś - manekina na środku obszernego pokoju dodatkowo podtrzymując go zaklęciem, by nie upadał bezwładnie na podłogę. Stanęła naprzeciwko - odrobinkę wyrwana z kontekstu jeśli chodzi o ubiór, bo jedynie w samym wzorzystym szlafroku ze śmigającymi po materiale memortkami, luźno przewiązanym w talii. Niemniej, najważniejsza była tutaj srebrzysta różdżka w jej dłoni - i swego rodzaju determinacja (i rozbawienie) w jasnych oczach. — No dobrze Pecker, złotko, osłaniaj pomieszczenie, bo jeszcze nas stąd Wezyrka wywali — rzuciła do skrzata, który uśmiechnął się i skinął głową w odpowiedzi. Perpetua cieszyła się z takiego pomocnika - jej skrzaci towarzysz sam był naprawdę uzdolnionym zaklęciarzem, toteż mogła na nim polegać. Również w pozostawianiu pod jego pieczą swojej córki. — Protego Maxima — osłoniła fantom urokiem defensywnym, żeby go jednak w żaden sposób nie uszkodzić. Szkoda by było skracać jego żywot - był w końcu bardzo przydatnym przedmiotem przy nauce. — W porządku. Gotowy? — Zerknęła jeszcze na skrzata, który ponownie skinął głową, sadowiąc się na jednej z licznych poduch pod ścianą pokoju. Złotowłosa westchnęła - przyjmując w miarę swobodną, pojedynkową postawę: nieco zmodyfikowaną, żeby odciążyć swoją prawą nogę. Uniosła różdżkę: — Incarcerous — wypowiedziała dokładnie inkantację, kładąc odpowiedni nacisk na głoski. Z końca jej różdżki śmignęło światło, materializujące się po drodze w liny - które jednak rozpłynęły się w zetknięciu z wcześniej rzuconym przez kobietę Protego. Perpetua poczuła satysfakcję - widząc aprobatę w oczach Peckera na jej zaklęcie ofensywne; oraz przez to, że ustawiona przez nią tarcza wytrzymała. Z następnym zaklęciem postanowiła trochę zaryzykować - i wypróbować przy okazji swój urok defensywny. — Bombarda Maxima! — Kolejne światło wydobyło się z końca jej różdżki, ze świstem i gwałtownym błyskiem rozbijając się o magiczną tarczę. Świetlista bariera zamigotała - jednak nie rozpadła się, po chwili znów niknąc na oczach złotowłosej. Półwila strzepnęła zgrabnym ruchem napięcie z nadgarstka - nie nawykła do rzucania zaklęć ofensywnych. Właściwie to musiała szukać w zakamarkach umysłu uroków, których mogłaby użyć. Z jednej strony - wspaniale, że nie musiała ich używać; z drugiej - kiepsko, że musiała się zastanawiać. — Atrapoplectus — mruknęła, rzucając kolejny zaawansowany czar. Skoncentrowana wiązka elektryczna śmignęła w powietrzu, z grzmotem właściwie rozbijając już nadszarpnięte Protego. Jedna z odnóg świetlistego czaru niemal sięgnęła Merlinowi tiarę winnemu manekinowi - jednak Pecker czuwał, rozpraszając ją zgrabnym, niewerbalnym Protego. Perpetua podziękowała mu uśmiechem, zaśmiewając się cicho pod nosem. — Wyszłam z wprawy — stwierdziła, chichocząc - cóż, nie mogła nazwać 'wprawą' jej umiejętności wyciągnięte z Klubu Pojedynków (sprzed bez mała 20 lat). — Próbujemy jeszcze, dobrze? Słysząc ochocze potwierdzenie skrzata, obdarzyła go jeszcze jednym, promiennym uśmiechem i ponownie wyprostowała się, zamierzając się na manekina. — Protego Maxima — podjęła raz jeszcze.
EOT
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Byłem tak zdziwiony faktem, że Perpetua postanowiła poćwiczyć zaklęcia ofensywne kiedy powiedziała mi o tym przypadkiem, że nie dawało mi to spokoju. Nie wiem dlaczego jej na tym zależało, jednak zauważyłem, że może mieć rację. Teraz mamy pod jednym dachem Florence, a ja umiem zamkniętymi oczami nastawić i opatrzeć nogę, a nie potrafię prostszych zaklęć na dom czy namiot. Znaczy coś tam umiem, ale są tak żałośnie kiepskie, że pewnie mój pappar mógłby to przebić dziobem. Wobec tego kiedy tym razem Whitehorn wychodzi na spacer, tym razem ja wyciągam Peckera, by pomógł mi również poćwiczyć. Jednak nic nie poszło według moich planów. Na początku zamiast ćwiczyć zająłem się opowiadaniem skrzatowi o zaklęciu, które stworzyłem dla Perpy. Orientuję się dość głupio, że może wypaplać wszystko, więc mówię ogólnikowo, jedynie wyrażając swoje zaniepokojeniem faktem, że półwila lubi przegrzebywać rzeczy, całkowicie nieświadomie i sama zepsuje sobie to co dla niej zaplanowałem. Skrzat oczywiście zaproponował mi proste zaklęcie na dziennik - Verette, co pozwoli odkryć moje notatki - teraz starannie spisane po pracy z Felinusem. Szczerze mówiąc nie znałem dobrze tego zaklęcia. Widziałem go w użyciu raz, może dwa i nigdy mnie specjalnie nie interesowało, dlatego musiałem poprosić najpierw Peckera o demonstrację. Skrzat bez problemów rzucił czar na mój dziennik, ja zaś za nic nie mogłem go przeczytać. Z roztargnieniem powtarzam to co w mojej opinii zrobił Pecker, ale ten tylko kręci głową, odrobinę rozbawiony moją niepoprawną intonacją, a nawet ruchem. Najpierw wytyka mi błędy w trzymaniu różdżki; okazuje się, że powinienem to trzymać w uchwycie alfa, jednak ten zdawał się opierać odrobinę inaczej niż zwykle. Co okazało się być błędem, zwyczajnie źle trzymałem i skrzat musiał to poprawić ze spokojem. Nastawianie entuzjastycznie do tego, że już dobrze trzymam, gotowy na dalsze próby, macham różdżką, by spróbować ponownie, ale skrzat mnie w ostatniej chwili powstrzymuje, łapiąc za nadgarstek. Okazuje się, że powinienem robić robic delikatny półobrót nadgarstkiem, bez zbędnego unoszenia różdżki. Prostuję więc cierpliwie łokieć celuję w książkę i staram się wymówić odpowiednie Verette, akcentując drugą sylabę. Skrzat domowy Perpetuy zauważa, że muszę wyraźniej wymawiać podwójne ten. Kiwam skwapliwie głową i powtarzam słowa Peckera. I w końcu mi się udaje! Z radością uśmiecham się do skrzata domowego, unosząc rękę, by przybić mu wesoło piątkę. Ten sprawdza moje notatki i z dumą stwierdza, że nic nie widzi. Cofam swoje zaklęci według zaleceń skrzata i próbuję jeszcze raz. Niestety tym razem, wymawiam nieodpowiednio i chociaż przez chwilę Pecker nic nie widzi to po sekundzie czyta mi spokojnie moje notatki. Zauważa, że powinienem uważać na mój półobrót nadgarstka. Ćwiczę go wobec tego jeszcze chwilę, z cierpliwością godną uzdrowiciela (w końcu), dopóki nie zaklęcie nie idzie mi z łatwością. Czaruję swój dziennik w nadziei, że wyda się ewentualnie jakimś niezapisanym zeszytem, których również posiadałem od groma. I na tym zakończyłem moją niesamowitą przygodę z "ofensywnymi" zaklęciami.
zt
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Ciekawie było odkrywać nieodkryte jeszcze strony macierzyństwa. Rzecz jasna, nieprzespane noce, zupełnie nowe zmartwienia i poszerzona perspektywa na wszystkie dotychczasowe 'codzienne' sprawy to były rzeczy oczywiste. Zupełnie nowe były jednak emocje - które Perpetua była pewna, że już znała, choćby przez swoją naturalną uczuciowość, empatię i potrzebę roztaczania opieki nad... wszystkimi właściwie. Ale to naprawdę nijak się miało do uczucia, którym matka obdarzała swoje dziecko - z tą głęboką miłością z jaką Perpetua spoglądała na maleńką Florence, kiedy ta gaworzyła po swojemu i szukała jasnym spojrzeniem twarzy swojej mamy. I jak uśmiechała się mimowolnie na sam dźwięk jej głosu. Złotowłosa naturalnie chciała widzieć jak najwięcej takich wesołych grymasów u swojego dziecka - obserwować ten dziecięcy zachwyt nad formami, kolorami i kształtami, które Florka zaczynała rozpoznawać. Mimowolnie sama ich szukała, by podsunąć je dopiero zapoznającym się ze światem oczkami. Ale też dlaczego miałaby sama ich nie tworzyć? W końcu, cóż - była czarownicą! Późnym wieczorem - akurat, kiedy Huxley znów gdzieś wybiegł (czym powoli zaczynał niepokoić Perpetuę, niemniej, złotowłosa jeszcze nie wnikała - w końcu sama też się szwendała po Jamal), obie ubrane w piżamy: starsza wila w satynową, młodsza - w śpioszki; ułożyły się na ogromnym łożu. A właściwie to Whitehorn je ułożyła - mała Florence musiała jeszcze polegać na rękach swoich rodziców. Ruchem różdżki przygasiła wszystkie lampy - i zasłoniła ciężkie kotary, odcinając je od ostatnich promieni zachodzącego słońca. — Jeszcze nie zasypiamy aniołku, patrz — wymruczała prosto w miękkie loczki leżącej przy niej córeczki - po raz kolejny miękko gestykulując dębową różdżką. — Lumos Sphaera Roseus — wyszeptała, a nad nimi zawisła kula delikatnego, różowego światła. Whitehorn od razu zmniejszyła jego natężenie, tak by rzucało zaledwie delikatną łunę - przykuwając jednak od razu wzrok Florki, która pisnęła radośnie, wyciągając rączki ku górze. Perpetua zachichotała, całując czółko małej. — To jeszcze nic, dopiero zaczynamy! — zapewniła swoją jednoosobową widownię. — Lumos Sphaera Caeruleus... Lumos Spheara Flavus...— Kolejne dwie kolorowe kule popłynęły za wolą złotowłosej ku zwieńczeniu baldachimu. Ustawiła wszystkie trzy w identycznych odstępach, pozwalając by rzucane przez nie mgliste światło przenikało się i nakładało na siebie, tworząc zupełnie inną paletę barw na otaczającym je materiale. — Ludere...! — Z końca jej różdżki wzleciały w powietrze mydlane bańki - a przed ich oczami dosłownie zagrały setki kolorów, rozpraszających subtelną łunę światła. Florence umilkła, widocznie przytłoczona wrażeniami - uchylając delikatnie małe usteczka. — Też tak będziesz potrafiła, aniołku — zaśmiała się ciepło, ledwo widocznymi ruchami srebrnej różdżki kierując wyczarowanymi bąbelkami tak, by latały jeden za drugim w ustalonej, rytmicznej sekwencji. Niebieskie ślepka małej ćwierćwili wodziły za nimi powolutku, wyraźnie ogniskując się na początku 'korowodu'. — Bardzo ładnie... — mruczała cicho, powoli pozwalając się rozpłynąć latającym bańkom i przybliżając nieco do nich trzy wyczarowane kule światła. Wyciągnęła dłoń przed siebie, tuż nad córeczką, która automatycznie sięgnęła ku niej swoimi, pucułowatymi rączkami. — Patrz teraz. Minima Chorus — wyszeptała melodyjnie, a na jej dłoni zaczął materializować się... lodowy ludzik. Półprzezroczysty - wspaniale załamujący światło Lumos. Perpetua delikatnie zmrużyła oczy, koncentrując się na tworzącej się małej postaci. Popiskująca Florka wcale nie ułatwiała sprawy - jednak w końcu lodowy ludzik nabrał detali. Wysoki i szczupły, ubrany w krótkie spodenki i szlafrok. Mugolskie trampki - i o przeróżnych wzorach falujących na półprzezroczystej, lodowej sylwetce. Na długich palcach widoczne były nawet pierścienie, kiedy tak stanął na środku dłoni Perpetuy - i pomachał do małej Flo. Obie wile uśmiechnęły się, mimowolnie. Złotowłosa dodała jeszcze ludzikowi wariację pirackiego kapelusza z okazałym turbanem, chrząkając cicho i podejmując bajkę na dobranoc: — Pustynny pirat Willey każdy swój dzień zaczynał od... — opowiadała, kierując swoim magicznym ludzikiem, by za jego pomocą - i świateł - przedstawić kompletnie zmyśloną historyjkę. Ku swojej i Flo uciesze, póki obie nie zmorzył sen.