Znajduje się po lewej stronie od centralnego wejścia, kusząc ofertą najdroższych i najlepszych trunków z tego regionu świata. Wszystko utrzymane jest w odcieniach złota oraz błękitu, a pracujący tu kelnerzy mają nienaganny wizerunek. Zważywszy na rangę oraz klasy społeczne gości, oraz mieszkańców z wyższych sfer, którzy przychodzą tu na drinka — obowiązują tu pewne zasady, a dwoje ze strażników pałacowych pilnujących wyjścia z pewnością nie przymknie oka na ich łamanie. Poza samym szynkiem barowym i wystawą alkoholi znajduje się tu również kilka mniejszych stolików z krzesłami, nieco odsuniętych od przedniej części wspólnej, gdzie przebywa się ze wszystkimi.
Aby wejść do baru, należy być pełnoletnim (według tutejszego prawa - 18 lat) oraz obowiązuje strój wieczorowy.
Rzuć kostką k6, jeśli nie masz skończonych 18 lat:
1 - Niestety, nie udaje Ci się przemknąć do środka i straż pałacowa od razu zauważa Twój młody wygląd. Musisz opuścić to miejsce i nie próbować łamać zasad ponownie, jeśli nie chcesz ponosić żadnych konsekwencji. 2 - Masz szczęście, bo jakaś ważna osobistość wraz ze świtą zdecydowała się odwiedzić bar i udaje Ci się przemknąć między nimi niezauważenie. Wszyscy są tak gośćmi zaabsorbowani, że nikt nie zauważa Twojej obecności, a dzięki temu masz przed sobą miły wieczór. 3 - Udało Ci się wejść, ale wydajesz się zbyt młody dla barmana, u którego coś zamówiłeś. Mężczyzna obserwuje Cię przez jakiś czas, aż w końcu podchodzi do strażników, wysyłając ich do Ciebie w celi weryfikacji wieku. Rzuć kostką jeszcze raz: Parzysta - Po sprawdzeniu różdżki okazuje się, ile masz naprawdę lat i w ramach kary, musisz zapłacić 15 Galeonów oraz opuścić bar. Nieparzysta - Udaje Ci się zagadać strażników na tyle, że całkiem zapomnieli o tym, że możesz być młodszym klientem, niż nakazuje regulamin. Miałeś szczęście, że trafiłeś na ciekawych świata mężczyzn na zmianie, a nie służbistów! 4 - Musisz wyglądać naprawdę poważnie, bo wszyscy Cię zagadują i chyba mają za jakieś europejskiego biznesmena lub bizneswoman, dzięki czemu dostajesz drinki za darmo przez cały wieczór! 5 - Dostrzegasz, że jeden ze strażników poszedł na przerwę, a drugi wygląda na niewiele starszego, niż Ty. Postanawiasz spróbować szczęścia, ale zostajesz zatrzymany. Nie poddajesz się jednak, dyskutując z nim i opowiadając mu jakieś niestworzone historie, aż w końcu znudzony odpuszcza i zostajesz wpuszczony do baru. 6 - Wchodzisz bez problemu, wieczór mija i wszystko jest niby w porządku, ale pijąc sobie w najlepsze i dyskutując z towarzyszem, nie zauważasz nawet, że jesteś obserwowany. Zaczepia Cię jakiś podejrzany typek ze znajomymi, a dyskusja przeradza się w kłótnie oraz przepychankę. W okamgnieniu straż sprawdza Ci wiek, a potem zostajesz wyprowadzony. Masz zakaz wstępu do tego miejsca, a o Twoim wybryku dowie się opiekun wyjazdu, nakładając dodatkowe konsekwencje — być może gorsze, niż Twoje podbite oko.
Spróbuj rzucić kostką jeśli twój Pappar jest dobry z Magicznego Gotowania. Tutaj musisz nosić specjalny strój wieczorowy.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Spokojnie spędzony poprzedni wieczór postanowił w pełni poświęcić na tym, by dowiedzieć się, kto pojechał, z czym się zmaga i ogólnie jaki jest rozkład osób w pokoju. Nic dziwnego zatem, że pewne osoby trzymały ze sobą sztamę razem, udowadniając doskonale, iż w sumie to jakaś możliwość decyzji w wyborze współlokatora była. Samemu nie narzekał, mogąc dzielić pokój tylko i wyłącznie z tą osobą, na której mu naprawdę zależało. Choć obowiązki zdawały się przyćmiewać czasami te wspólne chwile, poświęcał jak najwięcej czasu ukochanemu, nie zamierzając spychać go na boczny plan i mając czasami w głębokim poważaniu obowiązkowe dyżury lub inne tego typu. Spał natomiast jak zabity - postrzelony odpowiednim środkiem z usypiaczem, był wyjątkowo trudny do wybudzenia o poranku i dopiero popołudniu był w stanie dosięgnąć ramion rzeczywistości, by nie przypominać wraka człowieka, który nie potrafi odpowiedzieć nawet na najprostsze pytania. To właśnie tego dnia zdołał zauważyć, że jedno z nazwisk jest zaskakujące znane w jego głowie i dopóki nie wytężył wzroku bardziej, nie był w stanie stwierdzić, gdzie je widział. Zmęczony mózg - o ile w ogóle istniał i prowadził prawidłową egzystencję pod kopułą czaszki - leniwie połączył fakty i przyczynił się do lekkiego uniesienia brwi. Egon Franke, rzeczoznawca prawie w jego wieku (albo on w jego wieku?), z którym starał się rozwikłać pewną zagadkę; ta jednak odeszła w zapomnienie. Stała się tylko przeszłością, choć niezmiernie kusiła i zdawała się być ponownie na wyciągnięcie ręki ze względu na zbieżność osób, które znajdowały się w pałacu. Intrygujące. Chwycenie za pergamin było zatem najprostszą rzeczą, a posłanie ptaka - no cóż, ciut trudniejszą. Ten niechętnie wykonywał polecenia, a gdy otrzymał list zwrotny, okazało się, że krakersy, które mu dał, wcale nie były zasłużone. Mimo to chciał się z nim spotkać, bo sympatyczne twarze łatwo zapamiętać, a też - dawno z nim nie rozmawiał. Bez problemów zaproponował zatem spotkanie w barku, gdzie, jak na złość, straż postanowiła go wylegitymować ze względu na zbyt młody wygląd. Ciągnący się leniwie na jego ciele strój, który mienił się wieloma kolorami i rzeczywiście przykuwał uwagę, wcale nie pomagał. Na lewym ramieniu znajdowała się różowa papużka w pastelowym, lekko bladym kolorze. - Egon! - lekko się uśmiechnął, widząc znajomego, którego dłoń uścisnął na przywitanie, wcześniej poprawiając własne okulary, które to pozwalały mu widzieć ciut lepiej, ale nie były warunkiem koniecznym do przemieszczania się gdziekolwiek i jakkolwiek. - Jak pierwsze wrażenia, pomijając zgubienie się na pustyni? Co cię tak tam wywiało? - przyklepał miejsce przy jednym z bardziej odsuniętych stolików, zamawiając jakikolwiek alkohol... bez procentów. Cenił sobie trzeźwość, w związku z czym nie zamierzał wlewać w siebie niczego, co spowodowałoby, że rozmowę przeniósłby pod stół, bo nie potrafiłby się utrzymać na krześle.
Emily ewidentnie nie była skrojona na imprezowy styl życia, skoro zaszła tylko tak daleko - do pałacowego baru, który daleki był do klubu czy jakkolwiek bardziej swobodnego miejsca w którym wypadałoby wypić o kilka drinków za dużo. Tutaj z całą pewnością nie wypadało, ale ona niespecjalnie się tym przejmowała, nawet jeśli jej irytująca papara brzęczała nad uchem o tym, żeby zamówiła coś bezalkoholowego, a najlepiej poszła do łóżka i wypoczęła, zanim straci kontrolę. W pewnym momencie dziewczyna złapała się na tym, że zaczęła robić jej na złość, biorąc większego łyka przy każdym jej piśnięciu i niemal tocząc zimną wojnę z tym irytującym ptaszyskiem. Cóż, ewidentnie próbowała zapełnić jakąś pustkę. Zagadywanie do przypadkowych ludzi nie kończyło się najlepiej, wszyscy ją zbywali, albo przesiadali się w inne miejsce, a ona była w świetnym humorze, gotowa do wspólnego imprezowania i podobouje arabii. Własnie dlatego kiedy zobaczyła znajomą twarz, rozpromieniła się natychmiast i podeszła do Skylera bez wahania, tak jakby na trzeźwo nie trzymała bezpiecznego dystansu, który miał hamować okropną niezręczność. Teraz o nim nie było mowy, nie z jej strony. - Skyler! - dosłownie podskoczyła do uścisku, zawieszając się na chwilę na jego szyi i cmoknęła go w policzek. - Chodź, napijesz się ze mną. Wiszę ci dużo kolejek za bycie najlepszym chłopakiem mojego przyjaciela pod słońcem. Poproszę to samo dla niego - ostatnie zdanie krzyknęła do kelnera, nie przejmując się ludźmi w ogół, którzy kręcili głową z dezaprobatą. Zajęła miejsce na jednej z kanap, uznając to za wygodniejszą opcję, skoro w końcu miała towarzystwo i poklepała miejsce obok siebie. Wtuliła się w niego jak gdyby nigdy nic. - Jak mijając ci wakację? Chyba trochę się opaliłeś - zauważyła, pozerkując na jego skórę, ale to mogła kompletnie nie być prawda. Kelner doniółsł im drinki i natychmiast upiła łyka.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Jakimś cudem nie zobaczył jej wcześniej, zaoferowany ploteczkami z uroczo zarumienioną od alkoholu Puchonką, z którą spędził w barze ostatnią godzinę, testując i oceniając lokalne trunki, by zdecydować czy któryś z nich warty jest sprowadzenia do Lumos. Ledwo zdążył zapłacić za wypite alkohole, a przed oczami zatańczyły mu miodowo-złote niteczki, które wypadły mu z brody przy nagłym uścisku, przy którym instynktownie objął Emily wolną dłonią, by ta przypadkiem nie straciła równowagi. Zaniepokojony zerknął w stronę puchońskiej koleżanki, ale ta, jakby czytając z jego przepraszającego spojrzenia, sama pożegnała się błyskawicznie i zniknęła z ich pola widzenia. - Emilyyy - przeciągnął na powitanie, próbując brzmieć optymistycznie, bo i zaraz sam siebie strofował, by powstrzymać się od komentarza, że on w zamian nie powinien jej wisieć żadnej kolejki za to, jaką była przyjaciółką dla jego narzeczonego. W końcu stanu dziewczyny, w połączeniu z brakiem towarzystwa, nie potrafił uznać za dowód jej dobrego samopoczucia, a raczej za wyraźny znak, że potrzebuje nie tyle pomocy, co uwagi. A przecież siadając tuż obok niej na kanapie doskonale wiedział, że powinien jej ją dać. Jeśli nie przez swoje własne wartości i ideały, to przynajmniej przez wzgląd na Mefisto. - Ta, chyba tak... Staramy się z Mefem jak najwięcej korzystać z atrakcji, więc jest super, ale nie da się uciec od słońca... - zaczął, może nieco niezręcznie, bo i bardziej skupiając się na tym, by wygodniej ułożyć się na kanapie z tak beztrosko wczepioną w niego dziewczyną. - Nawet teraz jest z małą na... nie wiem, poszli na jakieś warsztaty z farbami - pociągnął dalej i ledwie udało mu się w miarę płynnie uciec z objęcia, by sięgnąć po postawionego mu drinka, a już odstawiał go na stolik z westchnięciem, nie mogąc wytrzymać z narzuconą sobie próbą dystansu. Poprawił swój niebieski turban na głowie i w końcu pełnoprawnie, bo dosyć ciasno, objął dziewczynę, pozwalając, by złotawe niteczki z jego brody zatańczyły wokół nich. - Jesteśmy jak stabilne, stare małżeństwo, wszystko u nas dobrze. Lepiej powiedz, co u Ciebie - odpowiedział powoli, bo i z namysłem w cichym, niskim tonie głosu, próbując wybadać czy Emily faktycznie jest wesoła, czy tylko upiła się na wesoło, samemu nie przykładając nawet uwagi do tego, że jego związek jest już na tym etapie, w którym odpowiadając na pytanie mówi w liczbie mnogiej. - Jak się czujesz?
Egon Franke
Wiek : 28
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 198
C. szczególne : charakterystyczny, niemiecki akcent
Do pałacowego baru wyszedł mniej więcej w momencie, w którym rzeczywiście zdecydował, że opuści swój pokój. Poniekąd żal mu było zrezygnować z niebiańsko miękkich poduszek — nie był przyzwyczajony do luksusów, wprost przeciwnie, jego podróże za niezbadanymi tajemnicami magii świata zmuszały go niejednokrotnie do spania na kamieniu i wyobrażania sobie puchowej poduszki. Innym powodem był gderający pappar próbujący przekonać go, że wyjście do baru pozwoli mu podjąć jakiegoś wyzwania, których to było pełno w każdym zakamarku Jamalu. Ptak miał intensywny kolor dojrzałej pomarańczy i czerwony ogon, co sprawiało, że na pierwszy rzut oka powinien był wiedzieć, by na niego uważać. Świadomy panujących lokalnie obyczajów ubrał wyjściowy strój i skierował się spacerowym krokiem do pałacowych sal radosnej, alkoholowej socjalizacji. Z niekłamaną, szczerą przyjemnością przyglądał się egzotycznym kuluarom życia arabskich czarodziejów. Przypominały mu się pełne palącego słońca dni w Egipcie, gdzie próbował zdobyć dla swojego Mistrza statuetkę przeklętego kota Mau. Jego spojrzenie prześlizgiwało się po ażurowych niskich meblach, mozaikach zdobiących wnęki białego korytarza, skomplikowane reliefy przybramne, niemal hipnotyzujące tanecznym ruchem, opowiadające dzieje wezyrów ze wschodu. Nie przeszkadzało mu właściwie wcale, że nie znał tu nikogo. Gdyby nie pewne obietnice złożone w wymianie barterowej jedynej w swoim rodzaju, rudej kasztanicy dziś pewnie wyciągałby nogi przed kominkiem w swoim obskurnym mieszkanku na przedmieściach Londynu, zamiast leczyć udar zaklęciami chłodzącymi. Wciąż zastanawiał się, czy to aby na pewno była dobra decyzja — pomimo odważnych założeń obawiał się, że jego obecność, zamiast ją odciążyć, przysparzała jej zmartwień o to, czy się dobrze bawił. Z pewną dozą ulgi więc przyjął fakt, że znał tu jednak jeszcze kogoś, a na list Felinusa zareagował ze szczerym uśmiechem. Wszedł do baru pod czujnym spojrzeniem lokalsów, najpewniej oceniających jego kubraczek i choć sam uważał go za dość ekstrawagancki, w kolorze turkusu i pomarańczy, to okazało się, że wielu z obecnych w przybytku czarodziejów nosiło się w znacznie bardziej pstrokatych i ekscentrycznych strojach. Franke najpewniej czuł się w bieli albo czerni, cała ta przygoda z galabijami była mu nie lada wyzwaniem. Zamówił dzbanek mocnego, słodkiego czaju, który został przyniesiony wraz z niewielkimi, szklanymi czarkami, które nie miały nawet uszka oraz dodatkową, niezdrową wręcz porcją cukru oraz nargile nabitą jakimś słodkim, owocowym, aromatycznie pachnącym tytoniem. Cały czas zafascynowany wystrojem przestrzeni i oddaniem etykiecie dress code'u ledwie usiadł, kiedy Lowell pojawił się w wejściu. Podniósł się więc na powrót, uchylając przed nisko wiszącym, ozdobnym kloszem magicznej lampy, w którą już niemal przydzwonił co najmniej dwa razy odkąd wszedł do środka i uśmiechnął się lekko, gubiąc kilka jasnych pejsów z magicznie wyczarowanej brody. - Dobrze Cię widzieć. - odpowiedział na entuzjastyczne powitanie i pomimo zachęty kolegi wskazał na zajęty przez siebie, umiejscowiony pod wielkim, ozdobnym oknem wychodzącym na wspaniałe, pałacowe ogrody stolik, przy którym już dymiła wodna fajka.- Zapraszam. - Nie jestem fanem wysokich temperatur — przyznał szczerze kiedy już usiedli, a magiczny, żeliwny imbryk jak na zawołanie oderwał się od blatu, by napełnić ich szklanki mocną, aromatyczną herbatą - ...ale dobrze czasem gdzieś uciec, prawda? Człowiek inaczej nigdy by się nie spodziewał, że zmieni zdanie na temat czegokolwiek gdyby wciąż tkwił w miejscu. Ostrożnie ujął między kciuk i palec wskazujący samą krawędź szklanki, unosząc ją do ust i przyglądając się chłopakowi. Nie zmienił się wiele od kiedy widział go po raz ostatni, choć właściwie coś w nim zmieniło się znacząco — nie umiał jednak jeszcze sprecyzować co właściwie. Jasne oczy lustrowały postać byłego puchona z trudnym do zinterpretowania cieniem uśmiechu błąkającym się po ustach. - Nie wiem. - przyznał rozbawiony- Zgłupiałem do reszty. Może słońce mnie przegrzało? Byłem pewien, że wiem, dokąd idę, gdyby nie pappar pewnie do teraz bym się tam błąkał. - pomarańczowy ptak zaskrzeczał głośno i podskakując, zeskoczył z ramienia Niemca na oparcie drewnianej ławy.
Gdyby miał wskazać na to, w jakich warunkach spał - dosłownie każdych. Co prawda preferował miękkie łóżko, ale kamieniem by nie pogardził. Zresztą, żyjąc w ruderze wraz z ojczymem alkoholikiem, Felinus nauczył się jednej, bardzo ważnej rzeczy - że należy doceniać to, co się posiada. Przynajmniej obecnie żaden z nich nie leżał goły i wesoły na środku samej pustyni w Arabii, czekając na jakikolwiek cud - od Merlina czy Morgany - byleby nie umrzeć z pragnienia, gdy różdżka zostałaby w jakiś sposób odebrana. Na szczęście taki los ich ominął, by mogli w jakichś bardziej bezpiecznych warunkach skupić się na rozmowie. Pappar go do tego zachęcał - skrzeczał radośnie, wymagał kontaktu, biadolił nad uchem i męczył bębenki do skraju wytrzymałości ludzkiej. Lokalne obyczaje wcale nie pomagały - co prawda obecność ptaka nie przyczyniała się do niczego więcej oprócz bólu głowy, aczkolwiek z czasem, gdy zażył migrenowy, udało mu się jakoś zapomnieć o narastających problemach. Na początku nie czuł się jednak prawidłowo w miejscu, które posiadało tak bogate zdobienia. Architektura Orientu wcale nie pozwalała na zmianę tego wrażenia. Mówiąc wprost - Pałac pozostawał bogaty w swych zdobieniach, licznych farbach zdobiących lśniące płyty, jakie to okalały ściany; nie były to te warunki, w których przyszło mu się wychowywać. Czuł się tak, jakby był takim jednym, malutkim puzzelkiem, który przeszkadzał w osiągnięciu stanu nirwany. Uwierał, nie pasując do reszty, choć powoli się przyzwyczajał, by tym samym spojrzenie czekoladowych oczu spoglądało mniej krytycznie, natomiast za to z widoczną nadzieją. Jedną rzeczą, która mu pasowała, było to, iż temperatura całkowicie pozostawała mu idealną. Nie przeszkadzała - mimo bycia rodowitym Brytyjczykiem, należał również do tego nikłego procenta, który przepadał za upałami. Skąd to się wzięło - nie miał bladego pojęcia. Strój, który miał na sobie Egon, idealnie wtapiał się w arabską kulturę. Barwy te pasowały wręcz do otoczenia, w którym się znajdowali - może nie stricte baru, aczkolwiek tego, jak Jamal się prezentował. Chłonął wręcz barwy, by tym samym wydobyć z nich widoczne piękno, którego nie zamierzał negować - bo kto zamierzał? Trudno odmówić temu wszystkiemu specyficznego uroku, jakoby to właśnie w tym mieście cząstka kultury oddziaływała najsilniej. Magia także. Lowella intrygowało to, by ją zbadać - by poznać jej stabilność, słabsze i mocne strony. Mimo to musiał skupić się przede wszystkim na zaklęciach, nad którymi zaczął poważniej pracować. Zaprzepaszczenie tego wszystkiego nie wniosłoby niczego dobrego, ale też - nie zamierzał ich przecież rozpowszechniać. Robił to tylko i wyłącznie dla samego siebie. - Aż tak niespodziewane jest to, że można mnie zobaczyć? - lekko się uśmiechnął, wszak dobry humor go nie opuszczał. Różnił się od marca, gdy patrzył na dzielnice i zastanawiał się, stojąc raz po raz w miejscu. Trawiąc to wszystko, co się stało, by następnie powoli przekuć to wszystko w siłę. Sam się tego po sobie nie spodziewał, ale najwidoczniej pozostawał odporny; życie od niego tego wymagało mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. - Och. - powiedział, zapominając o tym, że jednak kulturalnie powinien się przysiąść. I tak zrobił - ozdobne okno pozostawało na swój sposób specyficzne, kiedy to usiadł i spojrzał na zalewającą się, gorącą herbatę, która pojawiła się tym samym w porcelanie. Specyficzny widok. - Wolisz bardziej europejski klimat? - zapytawszy się, chwycił za szklankę, zapoznając się z zapachem mocnej herbaty, która to została przygotowana. Jako rodowity Brytyjczyk bardzo taką lubił. Szkoda tylko, że jako niskociśnieniowiec też niespecjalnie na niego dobrze wpływała, w związku z czym musiał pić ją z umiarem, by przypadkiem organizm nie uznał jej za truciznę. Chociaż wiadomo, jedna porcja absolutnie nic nie zrobi. - To prawda. Nawet nie chodzi tutaj o klimat, panującą pogodę... chodzi tutaj o odmienną kulturę, zasady i obyczaje. - sam doskonale poznał tę różnicę, gdy miał okazję wybyć do Włoszech, zapominając o innym świecie. Tam nikt go nie oceniał, będąc praktycznie anonimowym. Po prostu nie posiadał żadnej tożsamości, mogąc bez problemu przechodzić przez ulice, nie będąc ocenianym zbyt pochopnie. Na podstawie plotek, w których może znajdowało się ziarenko prawdy. Pozwalało mu to zaczerpnąć świeżego powietrza przed kolejnymi rozpadającymi się strukturami, które miały miejsce, lecz teraz - odpowiednio zaleczone - pozwalały mu wydobyć z siebie bardziej radosną stronę. - Nie byłeś na dumbaderze? - podniósł brwi w zaskoczeniu, gdy napił się wyjątkowo mocnej herbaty, którą, jak żeby inaczej, posłodził brązowym cukrem. Zastanowiło go to - pójście na nogach na pustynię brzmiało jak próba samobójcza. Różowa papuga spojrzała na tę drugą z zafascynowaniem, potencjalnie traktując ją jako partnera do rozmów. - Wiesz, jeżeli się poruszasz na tych wielbłądach, nie musisz się martwić o to, czy się zgubisz. One same znają trasy do wodopojów. - przekazał tę być może istotną informację, gdy odłożył na krótki moment naczynie. - Z kim dzielisz pokój? Dają ci spać chociaż? - zaśmiawszy się, wymieszał jeszcze srebrną łyżeczką zawartość filiżanki, będąc zaintrygowanym tej kwestii. Co jak co, ale trudno było w sumie o inny scenariusz, skoro dorośli mogli albo siedzieć na miejscu, albo spełniać funkcję opiekuna i łapać ludzi obmacujących się po kątach.
Normalnie z pewnością by tak do niego nie zagadała, ale teraz nie czuła żadnych zahamowań. Emily i Skylerowi zdecydowanie nie udało się jeszcze zredukować niezręczności, głównie dlatego, że dziewczyna nie spędzała z Mefem zbyt dużo czasu. Nie potrafiła wrócić do tego co było, nie kiedy była w związku z Natem i to całkiem wyboistym. Mimo, że Mefisto jej wybaczył i teoretycznie mogli ruszyć naprzód, wiedziała, że to nie ma szansy już być takie samo. Ich relacja skomplikowała się bezpowrotnie, a przynajmniej póki co nie widziała perspektywy na poprawę. I to był naprawdę bolesny cios, zwłaszcza dla Emily, która zwyczajnie była samotna, poza Viro na chwilę obecną nie wiedziała nawet do kogo mogłaby przyjść po prawdziwe wsparcie i zrozumienie. Alkohol to wszystko tylko wzmocnił, sprawiając, że miała ochotę nawiązać kontakt z kimkolwiek i przez chwilę poudawać, że nie jest w tym miejscu kompletnie sama, zapijająca smutki. Emily raczej nie była ekstrawertyczna, no, nie na trzeźwo, więc znalezienie znajomych, a co dopiero przyjaciół na tym etapie było kosmicznie trudne. - Cieszę się, że dobrze się bawicie - uśmiechnęła się, zadowolona, kiedy chłopak pozwolił jej w końcu na wygodny uścisk. - Stabilne małżeństwo, hm? Ja tego chyba nigdy nie dożyje - pokręciła głową, poniekąd dając odpowiedź. - Mam się świetnie, arabia jest prześliczna. Tylko chyba nietrafiłam z wyborem baru, sami tu nudziarze. Potańczyłabym - gdyby Skyler znał ją trochę lepiej, wiedziałby, że to najwyższa oznaka upicia, bo Emily szczerze nie cierpiała tańczyć. Opróżniła kolejnego drinka, zanim Skyler zdążył upić trzy łyki własnego. Mimo, że była już nieźle oderwana od rzeczywistości, nie była pozbawiona tej myśli, że nie może doprowadzić do wytrzeźwienia, które zaleje ją tą falą myśli, którą próbowała odgonić. - Gotowy na następną kolejkę? - zapytała i zerwała się na równe nogi w celu wycieczki do baru, ale zachwiała się i upadła na jego kolana. Zaśmiała się w reakcji na własne wytrącenie z równowagi i sprobowała pownie, ale podgłoga wydawała się kompletnie niestabilna, a w dodatku ta irytująća papara nadal brzęczała jej nad uchem o tym, żeby grzecznie zajęła miejsce i przestała się wygłupiać. - O, wiem, jedyny minus tego wyjazdu są te przeklęte ptaki. Ciebie też jakiś poucza co sekundę? - zmarszczyła nos, siadając z powrotem na swoim miejscu i uznajac, że po prostu poczeka na przechodzącego kelnera.
Egon Franke
Wiek : 28
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 198
C. szczególne : charakterystyczny, niemiecki akcent
Egon w swojej bezbrzeżnej zachłanności, w cudownościach arabskiego pałacu czuł się doskonale. Kochał rzeczy piękne, otaczać się nimi, pięknych ludzi, piękne umysły. Piękno sprawiało mu przyjemność swoim istnieniem, z umiłowaniem doceniał więc każdy jego aspekt pojawiający się na swojej drodze, a egoizm nie pozwalał mu na przesadną skromność i odwracanie wzroku od rzeczy zachwycających. Chłonął więc wszystko jasnymi oczami porcelanowej lali, włącznie z miłym dla oka profilem swojego rozmówcy. - Dlaczego? - zmarszczył brwi przekrzywiając lekko głowę - Powiedziałem to nietak? - zamyślił się intensywnie. Niuanse języka angielskiego wciąż okazywały się go przerastać- Miło Cię widzieć! - uniósł tryumfalnie palec, dumny z siebie, że odnalazł nielogiczność i błąd w swojej wypowiedzi. Pokiwał z zadowoleniem głową, rozsiadając się w ławie i jedynie kątem oka rzucając tęskne spojrzenie za okno. Za czym tęsknił właściwie? Za nocą. Niby noc jaka jest, każdy widzi, wszędzie ta sama kotara granatowego płaszcza wyszywanego srebrzystymi cyrkoniami gwiazd, a jednak arabskiego nieba nie potrafił się nasycić, wciąż mało i mało. Odwrócił się w stronę rozmówcy z nieco zaskoczoną miną, kiedy Lowell wspomniał o jego preferencjach klimatów europejskich, zastanawiając się co też mógł mieć na myśli. Bez wątpienia wolał Europę, właściwie najlepiej na świecie czuł się w bawarskich górach z dala od wszystkich i wszystkiego, ale skąd ten wniosek? Czy Brytyjczyk czytał mu w myślach?! Dopiero po chwili jego spojrzenie prześlizgnęło się na mosiężne naczynie, a twarz Niemca przestała się marszczyć w konfuzji. - No tak, wy Anglicy myślicie, że herbata jest tylko Waszą tradycją. - powiedział zaczepnie, mrużąc jedno oko- W Lewancie to tradycja, by spędzać popołudnie na piciu mocnego czaju z nienormalną ilością cukru. Wybrałem czarną z hibiskusem, bo lubię jej aromat. Turyści z zachodu, tacy jak my, twierdzą często, że opijanie się tą herbatą jest lepsze od alkoholu. Podnosi ciśnienie i wprowadza w stan pozytywnej euforii. - smak słodkiej herbaty obmywał język i choć normalnie dopadłby go zwyczajny sugar rush to był tak uzależniony od słodyczy, że ledwie zwrócił na to uwagę. Pokiwał głową, zgadzając się z rozmówcą. W podróżach najlepsza była możliwość poznawania obyczajów i zachowań ludzi, z którymi normalnie nie miało się kontaktu. Jak wycieczki na inną planetę, szczególnie w miejscach, w których nawet pismo jest tak różne od znanych mu liter alfabetu. Wzdrygnął się na wspomnienie dumbadera i nachylił konspiracyjnie w stronę Felinusa, marszcząc brwi z powodu nagłego bólu przeszywającego mu skronie. - Nie zbliżę się do dumbadera, chyba że nie będzie innego wyjścia. - powiedział z powagą- Czy Ty je kiedyś widziałeś z bliska? - szepnął, wzdrygając się ponownie. Nie dość, że były wielkie, to jeszcze niewyobrażalnie cuchnące i zwyczajnie głupie. Nie ufał dumbaderom, jedyne co je interesowało to powrót do wodopoju.- Poza tym, to bardzo oczyszczające być samemu na pustyni. - powiedział jakimś zagadkowym tonem, spoglądając w nieokreślony punkt w przestrzeni w dziwnym, chwilowym zamyśleniu - Doświadczenie uczące pokory, uświadamiające jak mali jesteśmy w tym wielkim... - urwał nagle, jakby się ocknął i potrząsnął głową z uśmiechem, sięgając po szklaneczkę.- Mniejsza o to. - machinalnie pomasował wolną ręką skroń, popijając intensywną herbatę. - Właściwie to ich nie znam. - założył nogę na nogę opierając szklankę o kolano, a ramieniem obejmując oparcie ławy - Zaprosiła mnie Nessa Lanceley, znamy się z ...młodzieńczych lat. - powiedział z jakimś rozbawieniem - Przeprowadziłem się niedawno do Londynu więc uznała, że to świetny pomysł, bym z niego wyjechał. - uniósł z rozbawieniem brwi- Towarzyszy nam jej... partner? - wciąż nie był pewien relacji łączącej Nessę i Shawna - I jakiś... dziad. - podsumował Wespucciego ze wzruszeniem ramion- Jeszcze ani jednej nocy nie spędziłem w pokoju, więc nie mieli okazji mi dokazywać. - usprawiedliwił swoich współlokatorów mimo woli. Widząc jednak minę rozmówcy szybko zreflektował się, jak to mogło brzmieć, więc dodał prędko - Sypiam na zewnątrz. Pod miastem jest taka oaza - wskazał bezładnie palcem za siebie - A ja bardzo lubię noce pod gwiazdami.
Samemu nie był przystosowany do czegoś takiego. Nie żył w luksusach, w związku z czym obca kultura trochę go przytłaczała, trochę jednak przyczyniała się do chęci zapoznania się z nią w bardziej skrupulatny sposób. Jednego był jednak pewien - że z czasem człowiek się przyzwyczaja. Bogate zdobienia przestają aż tak rzucać się w oczy, a efekt ten będzie utrzymywał się do momentu, aż stąd nie wyjedzie. Na razie nic na to się nie zapowiadało. Żył zaduchem miasta Jamalu, które to niosło ze sobą wiele kulturalnych zagwozdek. Różnił się od statystycznego Brytyjczyka, w związku z czym ciche westchnięcie pozwoliło mu tym samym na odetchnięcie. Częściowo poczuł się jak w rodzimym kraju, wszak herbatę uwielbiał; specyficzny dodatek, kwaśny i niezbyt prawidłowy dla jego zdrowia, witał swą czerwoną barwą jego ciemne obrączki źrenic. - Nie, spokojnie! - uśmiechnął się szerzej, spoglądając na Egona, który najwidoczniej nie załapał kontekstu. Było to na swój sposób specyficzne, no i oryginalne. Przyłożywszy palec do różowego pappara, gdy ten próbował coś powiedzieć, ciemne tęczówki raz po raz przyglądały się otoczeniu, w którym to miał okazję siedzieć, gdy wreszcie zajął miejsce. - Po prostu zarzuciłem drobnym żartem. Najwidoczniej nieskutecznym. - prychnąwszy z rozbawieniem, nie wątpił w to, że umiejętności lingwistyczne Franke'a są na wysokim poziomie. Papuga także zaskrzeczała, ale w tym przyjaznym tonie - jak Felinus, zresztą. Nie rezygnował z tej miłej atmosfery, która ostatnio mu towarzyszyła. Ciężko, żeby było inaczej, skoro wiele rzeczy się układało i wreszcie odnalazł własne miejsce, mogąc bez problemu chłonąć życie pełną piersią. Bez krzywdzenia, bez ranienia, w zgodzie ze samym sobą. Pytanie, tudzież stwierdzenie, nie bez powodu wyszło spomiędzy jego ust; nie, nie czytał w myślach. Ale jeżeli mężczyzna narzekał na tutejszy klimat, to ewidentnie odpowiadał mu bardziej ten "domowy". Czyste wnioski na podstawie czystych faktów. Legilimencja nie powodowała u niego niczego, poza oczywiście uczuciem obrzydzenia. Wbrew pozorom szanował prywatność innych i nie zamierzał jej naruszać; był pod tym względem konsekwentny, nawet jeżeli miałby przed sobą coś, co pozwoliłoby mu odkryć zachowania innych osób. Sam chciał, by inny tak samo do niego podchodzili, aczkolwiek nie denerwował się nadmiernie, gdy kogoś już znał. Natomiast gdy niespecjalnie - nutka irytacji lubiła wkraść się w membrany umysłu, odbierając chęć jakiekolwiek pozytywnego nastawienia wobec rozmówcy. - Proszę cię, nie musisz mnie wrzucać do jednego worka. Wiem co nieco na ten temat... i nie, nie jestem z tych, którzy powiększają sobie ego. - nie skrzywił się mimo wszystko. - Wiem, jakie opinie chodzą o Brytyjczykach poza wyspami. - lekko się zaśmiał. I było mu trochę wstyd za kolegów, ale na to nie mógł wpłynąć. Zasady, podchodzenie z wyższością. Wbrew pozorom Lowell był otwarty na różne kultury i różnych ludzi, w związku z czym problemy powiązane z brakiem tolerancji i podświadomym udogadnianiem sobie życia, niespecjalnie go dotyczyły. - Akurat o tym pierwszym nie wiedziałem, ale o tym drugim... to w przypadku tej herbaty śmiem wątpić. - może na ziołach się nie znał, ale parę razy już miał okazję pić herbatę z tą specyficzną rośliną. - Hibiskus ma właściwości obniżające ciśnienie. Trochę to się nie zgadza z jego podnoszeniem, ale w innych gatunkach herbaty - jak najbardziej się tak dzieje. - podniósł kąciki ust do góry, biorąc kolejny łyk. Na szczęście był odporny na takie zmiany, choć wiadomo - organizm często woli pokazywać, że coś jest jednak nie tak. Oddawał się zatem słodyczy naparu, który został im tutaj zaserwowany. Ogromna ilość cukru mu nie przeszkadzała - bardzo go lubił, ale też, nie bywał na typowym dla uzależnionych głodzie. Nie denerwował się, gdy nie miał pod ręką niczego, co przyczyniłoby się do zyskania dodatkowej siły. Zdziwił się trochę na zmarszczenie brwi, które było niespodziewane, niemniej jednak nie wiedział nic o tym, z czym zmagał się Franke - zamiast tego po prostu przytaknął. - Widziałem, nawet brałem na jednym z nich udział w wyścigu. - podniósł kąciki ust do góry. To, że te zwierzęta były głupie, wcale mu nie przeszkadzało. Wbrew pozorom niewiele się różnili od nich, obrzucając siebie nawzajem - jako narody bądź ugrupowania - wszelkiego rodzaju łajnem. Przynajmniej dumbadery posiadają to chillowe, dobre życie, gdzie bez problemu pobiegną przed siebie, odnajdując drogę do wodopojów. Czasami by się wydawało, że są one bardziej użyteczne od niektórych jednostek na tych wakacjach - rozleniwionych, leżących do góry brzuchem. Te przynajmniej coś robiły pożytecznego. - Nie zaprzeczę! Ale też, warto jest mieć drogę powrotną. Szkoda byłoby umrzeć na jej samym środku... a też, trzeba co nieco wiedzieć na temat zaklęć, by móc jakkolwiek się bronić. Różne niebezpieczeństwa czają się w tych piaskach. - mruknąwszy, słysząc kolejne słowa, zamierzał je dokończyć. - ...świecie. - opał się dłonią o własny polik, położywszy łokieć na stoliku. - Dlatego budujemy własne, mniejsze światy, umieszczając w nich najbliższych. - sam tak działał. Może świat jest wielki, przerażający i straszny - jak z opowieści dla wybrednych dzieciaków - niemniej jednak z kimś obok siebie, kogo można uznać za cały własny świat, jest o wiele lepiej. - Nessa! Znam ją. - powiedział trochę bardziej entuzjastycznie, kojarząc ją doskonale. Przecież ta była od niego starsza, w związku z czym bez problemu był w stanie ją rozpoznać, tym bardziej że pełniła rolę prefekta przez bardzo długi okres czasu. W sumie, kto jej nie kojarzył? Może była uznawana za kujonkę, niemniej jednak potencjału nie zamierzał jej odmówić. Idealnie spełniała cechy własnego domu, wpisując się przede wszystkim w ambicję. - Partner? Nie spodziewałem się, że posiada kogokolwiek obok siebie. No ale to dobrze, co nie? Każdy zasługuje na odrobinę szczęścia. - nie wtryniał się do związków, traktując je jako coś naturalnego. Sam znajdował się w jednym i nie zamieniłby go na nic innego. Kolejna wypowiedź spowodowała szeroki wyszczerz, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał. - Stary dziad? Na ile wygląda? - powiedział jeszcze rozbawionym głosem, biorąc kolejny łyk aromatycznej herbaty, gdy palce zaciskały się swobodnie wokół naczynia. Słowa, które opuściły usta towarzysza, trochę go jednak zdziwiły. - Czekaj, zajmujesz pokój i w nim nie śpisz? - przechylił głowę niczym pies, nie mogąc powstrzymać swojego bardziej instynktownego zachowania. Spojrzawszy tam, gdzie wskazał Egon, Lowell zmrużył oczy i zdjął na krótki moment własne okulary, które to wyczyścił naprędce zaklęciem. - Nie słyszałem chyba o tej oazie... Można tam bez problemu spać? Gwiazdy brzmią ciekawie i powiem ci, że kogoś bym jednak tam wziął. Nie spodziewałem się, że lubisz taki klimat. - lekko się uśmiechnął. - Nikt się nie przyczepia? Nikt nie kradnie ubrań, jak to było ze mną w przypadku zimnych źródeł? To w ogóle było przegięcie. - pokręcił oczami i się zaśmiał, bo co jak co, nie spodziewał się kompletnie tego, że będzie musiał wracać nago do pałacu. Całe szczęście, że potrafił w teleportację.
Jest taka krzywdząca, ale całkiem prawdziwa łatka dotycząca Niemców, mówiąca o tym, że nie znają się na żartach. Ordnung był ważny bardzo ważnym elementem jego życia i przez bardzo długi czas jako nastolatek nawiązujący relacje z obcokrajowcami uczył się obcowania z innymi mentalnościami. Ojciec i matka bez wątpienia wychowywali go w dość luźny sposób, posłuszeństwa jednak piętno wyniósł zarówno ze szkoły jak i z domu swojej upiornej babki. Sama podświadoma myśl o tym, jak Hilda się śmiała z żartów sprawiała, że czaszkę rozsadzała mu migrena. - Wybacz. - rozłożył bezradnie ręce - Musimy się umówić na jakiś znak jak będziemy żartować, żeby druga osoba wiedziała, że to robimy. - dodał, bo najwyraźniej ani jeden, ani drugi nie skumał żartów swojego rozmówcy. Franke nie miewał tego nikomu za złe, jego myśli wędrowały tak zawiłymi ścieżkami, że rozróżnianie co z czym się zazębia w jego głowie było trudne nawet dla niego i nierzadko sam zaskakiwał siebie jakie skojarzenia skrzyły się pomiędzy wątkami, które chciałby natychmiast zmieniać na inne, goniąc idee jak dzieciak żaby wokół stawu z domem. Myśl o wyścigach dumbaderów jedynie pogorszyła jego migrenę, wziął więc większy wdech i przymknął na chwilę oczy. To nie tak, że nie lubił zwierząt, psy były ok, sam chciał mieć psidwaka albo pięć. Ale kiedy zwierze jest od niego większe dwukrotnie, a przecież nie był malcem-szkrabem, czuł wewnętrzny niepokój i absolutny brak zaufania. W hotelowym holu prowadził krótką dyskusję z jednym z lokalnych hodowców tych zwierząt, który zapewniał go jak posłuszne i łatwe w tresurze były dumbadery, jednak Egona wcale to nie przekonywało, wprost przeciwnie. Bez wątpienia mając do wyboru wyścigi dumbaderów i leżenie do góry brzuchem wybrałby to drugie. I to dwa razy pod rząd. Przeniósł spojrzenie na Felinusa, mimo głowy zwróconej w bok i uśmiechnął się zagadkowo. Podobał mu się śmiech chłopaka, był bardzo swobodny, znacznie radośniejszy niż kiedy widzieli się po raz ostatni. Lubił obserwować ludzi, nie czuł, żeby to był dobry moment na pytanie o to, co zmieniło się w życiu Lowella, jednak był teraz coraz bardziej pewien, że coś zmieniło się na pewno. - Może szkoda. - przyznał, kiwając głową - Ale... to całkiem spektakularna śmierć. - przełknął ślinę, czując, że ciśnienie w głowie się natęża. Zawsze obawiał się swojej starości, swojej śmierci. Wiedział, że z odziedziczonym przez niego darem niesie na barkach brzemię szaleństwa i widział dobrze, jak bycie medium wyssało energię i witalność z jego babki. Gdyby miał wybór, a przecież go nie miał, wolałby spłonąć na środku pustyni i zostać zjedzonym przez żuczki gnojaki niż stać się takim potworem z mózgiem przeżartym przez obłęd- Chociaż może lepiej wylecieć w powietrze? - pokręcił głową. Abstrakcyjnie żartowanie ze swojego zgonu przynosiło mu jakąś ulgę, mimo że lęk przed przyszłością wywoływał presję w potylicy. Zacisnął lekko usta starając się wypowiedzieć na temat, który go nie dotyczył, a nie chciał wyjść na wścibską przekupę plotkującą o współlokatorce. Niemniej jednak, no cóż, każdy facet był trochę plotkującą przekupą. - Oni chyba sami nie wiedzą co ze sobą robić. - wzruszył lekko ramionami - Związki przecież nie są proste, ale zgadzam się z Tobą bez wątpienia, każdy powinien cieszyć się szczęściem. - uśmiechnął się, nie wiedzieć czemu mając w pamięci uśmiechniętą twarz Lanceley. Niby naturalny grymas, a tak rzadki do zaobserwowania. Obawiał się czasem, że nie pamiętała już jak to jest się po prostu cieszyć. - Mmmm... na sto pięćdziesiąt? - uniósł rozbawiony brwi - Chyba jest nauczycielem, cały w zmarszczkach, charakterystyczny tembr głosu. - pokiwał ręką na boki, nie potrafił lepiej opisać swojego współlokatora. Może gdyby zainteresował się chociaż tym, jak gościu miał na imię, ale Egon był takim egocentrykiem, że nie przyszło mu to do głowy. Uśmiechnął się łagodnie słuchając go z uwagą i skinął głową. - Bardzo lubię gwiazdy. -to wyznanie brzmiało niezwykle szczerze, choć jakoś wstydliwie, jakby była to rzecz, do której nie warto się przyznawać - Jeszcze nie spałem tam na golasa, ale możemy spróbować jeśli chcesz. - zaproponował i zaśmiał się na wieść o tym, że Lowellowi ktoś ukradł ubrania - No to brzmi jak historia, którą chcę usłyszeć. - nachylił się lekko i spojrzał na bruneta z oczami iskrzącymi ciekawością.
Ogólnie Niemcy posiadają łatkę osób skrupulatnych, które przestrzegają zasad. Niemniej jednak Lowell nigdy nie był w tym kraju, w związku z czym starał się unikać krzywdzących, mniej lub bardziej prawdziwych racji. Życie jest zbyt krótkie, by wsadzać wszystkich do jednego worka z podpisem wyjątkowo źle oddziałującym i powodującym tym samym wewnętrzne skrzywienie. Niestety, to wcale nie jest takie proste. Człowiek bombardowany pozostaje informacjami na lewo i prawo, nie mogąc koniec końców odnaleźć się w tym natłoku. Jedna wada w obliczu natłoku mediów w dwudziestym pierwszym wieku przeszkadzała - brak możliwości odetchnięcia od nich. Liczne reklamy, zachęcające lokowania, a do tego, jak na złość, opieranie się na wzorcach. W pewnym momencie człowiek ma dość i wolałby wyjechać na Bieszczady. Zamknąć się małej, drewnianej chatce, bez różdżki, bez Wizbooka - i wcale to nie było takie odległe. - Och... Och! - zaśmiał się widocznie, nie mogąc powstrzymać takiej, a nie innej reakcji. Co jak co, ale kompletnie się tego nie spodziewał, w związku z czym również jego reakcja była do tego adekwatna. No, nie dogadali się - ale czy to oznaczało coś złego? Otóż nie. Każdy się uczy całe życie i to jest normalne, że czasami nie nadaje na tych samych falach. Różnice w pojmowaniu otoczenia, odpowiednim identyfikowaniu i wiązaniu ze sobą faktów, pozostawały czymś naturalnym. - Nie wiem, czy jesteśmy aż tak sztywni, że nie możemy się połapać... czy była to jednorazowa sytuacja. No ale znak brzmi w porządku! Tylko jaki? - w sumie przystał na tę propozycję, ale powinni właśnie ustalić sobie jakiś znak, o. Poprawienie okularów środkowym palcem, tak ironicznie? A może coś innego? Pozostawał otwarty na tę kwestię. Lowell zauważył kolejną reakcję na słowo dumbader i zmarszczył widocznie brwi, nie mogąc się powstrzymać przed tą reakcją. Co jak co, ale nikt nie bierze w środku rozmowy wdechu, by zapełnić własne płuca wymagające tlenu, zając czymkolwiek umysł. Przechyliwszy głowę, zmrużył tym samym na bardzo krótki moment oczy, jakoby poddając go badawczym wzrokiem uzdrowiciela - w końcu, jak żeby inaczej, martwił się. Trudno mu by się do tego przyznać, ale poprzez wewnętrzną chęć opieki, interesował się każdą duszyczką. - W porządku? - zapytawszy, nie chciał być wścibski, niemniej jednak trudno było odstawić tę kwestię gdzieś z boku, najlepiej zakrytą pod materiałem, z którego został wykonany dywan. Szkoda tylko, by problem zgnił, a jego smród zaczął roznosić się po całym pomieszczeniu; mimo wszystko nie naciskał. Nie był tym typem człowieka, który wymagał dowiedzenia się wszystkiego o wszystkim, dlatego pozostawiał kwestię udzielenia odpowiedzi mężczyźnie. Zmiany, które zaszły, były widoczne. Sam zastanawiał się nad tym, czy coś jednak w życiu Egona się zmieniło - czego na razie nie zauważał - czy jednak na razie wszystko pozostawało w starym, dobrym ładzie. Na razie nie było mu dane się tego jednak dowiedzieć - poza oczywiście wcześniejszym grymasem i odruchem, zagadkowym uśmiechem. Nie znał człowieka na tyle, by móc w pełni określić, co powoduje u niego taki stan rzeczy. Był ciekaw, ale znowu - prywatność stawiał na pierwszym miejscu. A skoro nie była to rzecz wymagająca natychmiastowej interwencji, po prostu pił herbatę i napawał się jej aromatem. - Osobiście chciałbym umrzeć tylko wtedy, gdy będę wiedział, że to, co osiągnąłem w życiu, całkowicie mnie zadowala. - kwestia śmierci była przerażająca, nikt przecież nie wie, co się znajduje po drugiej stronie, o ile się znajduje. Mimo to nie zamierzał się poddawać od razu - chciał umrzeć śmiercią naturalną, o ile będzie mu to oczywiście dane. I najważniejszą kwestią było to, by przed śmiercią móc być z siebie zadowolonym. Niczego nie żałować - ani tych bardziej poważnych rzeczy, ani tych śmieszniejszych, dzięki którym na twarzy osłabionego ciała jeszcze pojawiłby się krótki uśmiech. Możliwe, że podchodził trochę inaczej, ale jednego był pewien - śmierci nie uniknie. Wszyscy zadłużyli się w jakimś stopniu i pozostawało to, by skorzystać z tego daru w jak największym stopniu. Co prawda już syna ani córki nie spłodzi... ale za to przyczyni się do polepszenia życia kogokolwiek, kto się podwinie pod te opiekuńcze skrzydła. - Wylecieć w powietrze? W sumie nie brzmi to tak źle, ale szkoda byłoby upaść z powrotem na ziemię. - skrzywił się na tę myśl. Dźwięk trzasku łamanych kości jakoś nie chciał go opuścić w tym momencie, gdy wreszcie jakoś funkcjonował i się nie krzywdził. - Sami na takich wyglądają? Może po prostu się z tym nie obnoszą? Wiesz, ile związków... tego nawet nie zliczysz. - zaśmiał się lekko, bo nic nie wiedział na temat miłosnych rozterek Lanceley, ale go to po prostu zainteresowało - w naturalny sposób, bez nadmiernego ziarenka ekscytacji. - No ale wiadomo, nie każdy związek jest tym jedynym, na całe życie. Więc jeżeli coś im tam nie pasuje, to pewnie zerwą. Może nie znam Nessy, ale wydaje mi się, że jest w tej kwestii rozsądna. Po co się dusić? - w sumie może miał rację; im dłużej człowiek tkwi w związku, który się nie klei, tym bardziej daje sobie złudne nadzieje, uważając, że to tylko moment, tudzież chwila. Myśl ta wpada w obieg, zapętla się nieustannie, by zacząć żerować na innych aspektach życia. Na kolejne słowa kiwnął głową; trudno było się z tym nie zgodzić. - Sto pięćdziesiąt? Chyba już wiem o kim mówisz, skoro nauczyciel, cały w zmarszczkach... - lekko się uśmiechnął, spoglądając raz na Niemca, raz na własną herbatę z hibiskusem. Nie przejmował się tym, że ciśnienie może spaść - mocny wpływ teiny niwelował to działanie. - Wespucci? Enrico bodajże... muszę do niego napisać w sprawie pomocy z jedną kwestią roślin, bo z tego, co słyszałem, to on się na tym zna. - może trochę się rozgadał o tym profesorze, ale w sumie już od dłuższej chwili chodziło mu po głowie dokończenie eliksiru. Niestety, doświadczenie nie równało się z tym, co chciał osiągnąć, w związku z czym zasięgnięcie porady było konieczne, by móc zakończyć prace i przyczynić się do powstania czegoś rewolucyjnego. - Wiele osób lubi gwiazdy. Ja też lubię. - być może to wyznanie było trochę tak samo wstydliwe, bo przecież pokazywało jego trochę łagodniejszą stronę, niemniej jednak nie przeszkadzało mu to. Cenił sobie szczerość, a samemu marzył o tym, by móc położyć się z ukochanym, spojrzeć w migoczące lekkim światłem cykorie - kto wie, czy w ogóle jeszcze płoną! - i oddać się chwili. Opleść palce, przytulić się. - Jak mój chłopak się zgodzi to... czemu nie! - dodał żartobliwym tonem, bo co jak co, ale jednak wolał nie świecić gołym tyłkiem przed innymi. Podchodził do tego w radosny dla siebie sposób, jakoby lekkim duchem. - Otóż... NIE WIEM, czy chcesz usłyszeć. Serio! - aż przełknął z wrażenia herbatę, która to powoli się kończyła, aczkolwiek magiczny imbryk był gotów do nalania kolejnej porcji. - Ogólnie było ciemno, noc... przypomniało mi się, że zimne źródła mają właściwości lecznicze. Wcześniej przyfajczyłem sobie rękę na pustyni i uznałem, że byłby to bardzo dobry pomysł na przyspieszenie regeneracji. - przechylił głowę i zaczął powoli przechodzić do sedna. - Poszedłem, zdjąłem wszystko jak leci, wszedłem, posiedziałem chwilę... nie dość, że nie poczułem się ani lepiej, ani gorzej, to moje ubrania po prostu zniknęły. - zaśmiał się, przypominając sobie ten moment, na krótki moment utykając w połowicznym podniesieniu kącików ust do góry. - Szczęście, że potrafię się teleportować, bo bym wracał w taki sposób przez całe miasto. - uśmiechnąwszy się szerzej, machnął na to dłonią. - No ale, nie ma co! Zdarzyło się i tyle. Także uważaj, bo ktoś chyba w Jamalu ma fetysz podpierniczania ubrań. - ostrzegł go przed potencjalnymi złodziejaszkami, bo wracanie w takim stroju - a raczej bez niego - nie byłoby niczym przyjemnym.
Machnął lekko ręką, uznając żartowe niewypały za niezły żart sam w sobie. Pozwolił też swojemu ego popieścić się i poogrzewać w stwierdzeniu Lowella, że wcale nie był taki sztywny. Rzeczywiście uważał się za przesadnie ugładzonego człowieka, szczególnie w porównaniu z tym, jak zachowywał się jeszcze kilka lat temu, okazywało się jednak, że znajduje na pęczki Anglików, będących jeszcze sztywniejszymi od znanych mu, praworządnych i ortodoksyjnych Niemców. Dopiero po chwili dotarło do niego troskliwe zapytanie Lowella, które w swoim brzmieniu musiało się przebić nie tylko przez lekki gwar panujący w barze, ale i przez natarczywe brzęczenie w głowie Egona. Jak rój wyjątkowo wściekłych, upartych much niechcących opuścić jego czaszki. - Hm? - spojrzał na niego i zaraz uśmiechnął się przepraszająco. Ostatnie czego chciał to obarczać postronnych ludzi wyznaniami o swoim stanie zdrowia- To tylko migrena - machnął ręką - nie wziąłem leków, nic wielkiego. - wzruszył ramionami. Problem z medykamentami zaczynał mu doskwierać, w Düsseldorfie miał swojego aptekarza produkującego różne specyfiki w końskich dawkach, któremu niegdyś wyjawił źródło i powód swoich cierpień. W Anglii niestety aptekarze byli bardziej podejrzliwi, a i on znacznie mniej wylewny. Mało kto nie uznawał go za zwykłego narkomana na głodzie, a kupowanie co chwila w nowej aptece środków uśmierzających ból, bez tłumaczenia się, jaki był tego powód zaczynało być strasznie upierdliwe. - Może to jeszcze jakieś echo jet-laga? - zadał retoryczne pytanie, chcąc uniknąć dalszego drążenia tematu. Nie miał trudności z kłamaniem, przychodziło mu to lekko jak oddychanie, a jednak, z jakiegoś niejasnego powodu nie chciał oszukiwać Felinusa. Być może dlatego, że w jego pytaniu dostrzegł cień rzeczywiście szczerej troski? Dużo trudniej łgać w twarz komuś, komu nie jesteś całkiem obojętnym. Komuś, kto cię nie-nienawidzi. Egon z łatwością kłamał Hildzie. A Hilda zawsze wiedziała kiedy to robił. - Słusznie. - skinął głową- A co wtedy, kiedy pozwolimy sobie czuć zadowolenie ze wszystkiego? A nie tylko wielkich osiągnięć. - Egon i jego egzystencjalne, filozoficzne dywagacje.- A co, jeśli pozwolimy sobie czuć zadowolenie cały czas? Czy wtedy będzie dobry czas, żeby umierać? Przechylił lekko głowę. Im dziwniejsze pytania zadawało się ludziom, tym ciekawsze zakamarki swojej duszy odkrywali. Intrygowało go to, jak myślą jego rozmówcy, jak myślą ludzie mijani na ulicach, jak rozumieli świat, jak wyglądała rzeczywistość widziana ich oczami. Jego Mistrz sugerował, żeby zainteresował się legilimencją, ale sam uważał to za poniżej pewnej godności. Czym innym jest wykradanie sekretów z cudzej głowy, a czymś zupełnie innym tworzenie bezpiecznej przestrzeni, w której ktoś chce się z Tobą dzielić swoimi przemyśleniami. - Nie słuchaj mnie - zaśmiał się lekko - gadam bzdury przez ból. - wskazał palcem na swoją skroń i pokręcił głową. Zamyślił się przez chwilę, starając wywnioskować czy teoria Felinu miała rację bytu. Być może się z tym nie obnosili, ale w zasadzie rzadko nawet widywał ich razem. Nessa nazywała go "swoim towarzyszem", ale właściwie rzadko jej towarzyszył w czymkolwiek. Trudne związki były poza spektrum jego rozumienia, sam tworzył bardzo proste relacje opierające się na podstawowych uczuciach i zwykle dość barbarzyńskich, pierwotnych potrzebach. Były rzeczy w życiu, które warto komplikować - innych wcale. - Może i Enrico! - pstryknął palcami, bo imię to wydało mu się znajome, po czym potarł podbródek- Tak, stanowczo wygląda na Enrico. - pokiwał głową, udając pełną powagę. Bo fakt, że wyglądasz na Enrico zasadniczo czynił Cię Enricem. Posłał mu miękki uśmiech w odpowiedzi na potwierdzenie swoich preferencji względem nocnego nieba. Wiele osób lubiło gwiazdy, to prawda. Były dalekimi obrazami haftowanymi na granatowym płótnie nieba. Wystarczyło mówić, że się je lubi. Nie trzeba było opowiadać o tym, co mu szepczą w dławiącej ciszy bezwietrznych nocy. O tym jak plejady i mgławice splatają się ze sobą w tańcu, ukazując obrazy, których wcale nie chciał oglądać. - Może dołączyć do nas. - zaproponował otwarcie. Egonowi nagość nie sprawiała absolutnie żadnego problemu. Był gotów sprawdzić, czy ktoś mu ukradnie ubrania, a poza tym właściwie ciekaw był czy zakopywanie się nago w ten sypki piasek pustyni nie jest przypadkiem całkiem przyjemne. Bardzo rzadko przychodziło mu do głowy, że coś co dla niego jest swobodą, w kimś innym mogłoby wywołać skrępowanie. Wymagałoby to od niego odrobinę więcej empatii i kilka kropel mniej egocentryzmu, a z tym od dziecka miał problem. Z uśmiechem i ciekawością wysłuchał historii, kiwając głową i kręcąc nią z niedowierzaniem. Dołączył do śmiechu Felinusa, szczerze ucieszony tym, że ten zechciał podzielić się z nim swoją historią. Jak zawsze, nawet takie błahe głupotki pozwalały mu skompletować w swojej głowie puzzle stanowiące obraz swojego rozmówcy. - Ja pewnie wracałbym z gołą dupą. - parsknął - Mało jest rzeczy, których nie znoszę bardziej od teleportacji. Mdli mnie, rzygam, bolą mnie palce... - machnął ręką, jakby chciał powiedzieć "a weź panie, szkoda szczempić ryja". - Miejmy więc nadzieję, że mnie żaden fetyszysta nie przydybie w ciemnościach nocy!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Redukcji niezręczności zdecydowanie nie sprzyjał fakt, że ledwie spotkał Emily, a miał wrażenie, że to lekkie uczucie odurzenia wypitym alkoholem bezpowrotnie zniknęło. Pod tak typowym dla niego opiekuńczym zmartwieniem wytrzeźwiał błyskawicznie, musząc silić się na to, by brwi nie ściągały mu się ku sobie w złamanych łukach. - Też długo na to czekałem... - wtrącił, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że nie ma prawa przyrównywać swojej własnej drogi związkowej do tego, do czego zmuszona została Emily i w jakich warunkach potrafiła się odnaleźć. Użalanie się nad tym, że cierpiał przez złe, ale wciąż jednak własne wybory, byłaby tak niestosowna, że równie dobrze mógł po prostu dać dziewczynie w twarz. - Ems, to chyba nie... - zamilkł z cichym gaspnięciem, gdy Ślizgonka straciła równowagę i zaraz już zamrugał zaskoczony, sam nie będąc pewnym czy to on poprowadził ją na swoje kolana tymi dłońmi, które tak instynktownie zaczęły łapać ją przy upadku, czy faktycznie był to tylko zbieg okoliczności. Na wszelki wypadek zerknął gdzieś w bok, bo i ostatnim czego teraz chciał i potrzebował, było nie tylko wzbudzanie sensacji publicznymi macankami, ale też rozpuszczanie plotek, jakoby zdradzał swojego Wilka, który przecież tak dzielnie przyjął dziś na siebie opiekę nad małą Cynką. - Och, nie, nasze są... Właściwie to nasze nieszczególnie mają ochotę na swoją pracę - zaczął łagodnie, sięgając po swojego drinka, by opróżnić szklankę i odstawić ją na stolik z cichym brzdękiem zdecydowania, nie chcąc by jego trunek podjudzał dziewczynę do dalszego picia. Zamiast tego wstając pociągnął ją za ujętą dłoń, chętnie obejmując ją w pasie, by zapanować nad sytuacją nawet wtedy, jeśli dziewczęce nogi znów odmówią posłuszeństwa. - Ale to nie ma znaczenia. Masz rację, że tutaj jest dla nas nieco zbyt nudno - pociągnął dalej, próbując brzmieć optymistycznie, a nawet uśmiechnąć się szerzej, nawet jeśli brwi wciąż wyginały mu się w zmartwieniu, a jasne spojrzenie czujnie powracało do zarumienionej od alkoholu twarzy, do której na dobre przykleiło się już kilka złotawych niteczek z jego brody. - Chodź, pokażę Ci zdecydowanie mniej sztywne miejsce - zachęcił, prowadząc Emily do wyjścia, po części po to, by odciąć ją od dopływu alkoholu, a po części z tego, że coraz trudniej było mu znosić obce, karcące spojrzenia, pod którymi czuł się znów jakby nie znaczył nic bez swojego Wilka obok. - Właściwie to czemu czemu spędzacie oddzielnie wakacje? - zapytał już w drodze do basenu, przez szybko wypity alkohol nawet nie czując jak wyrwane z ciągu myśli było to zdanie.
|zt x2
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Każdy człowiek zawiera w sobie ziarenko, które może zaintrygować- a jako że Lowell ogólnie poprawił się pod tym względem, bez problemu korzystając z uroków życia, może reagował niczym małe dziecko, aczkolwiek widać było po nim te wszystkie zmiany. Uśmiechał się przyjaźnie, nie mając zamiaru psuć sobie dobrego humoru, bo i tak nie było ku temu powodów. Kompletnie nie wsadził Egona do kategorii takiej, iż skoro pochodzi z jednego z najbardziej sukcesywnych krajów Europy, nie może mieć dobrego poczucia humoru. Czyste nieporozumienie było na płaszczyźnie żartów, choć i tak - kolejna kwestia go bardziej zaniepokoiła bardziej. Nie pokazywał tego, aczkolwiek pytanie, które zadał, było naturalne, wręcz automatyczne, mechaniczne, jakby miał do czynienia z pacjentem bądź poszkodowanym. Na uzdrowiciela jednak nie chciał ambicjować; nie wiedział, co będzie za rok, nie wiedział, czy w ogóle mu się uda, więc trzymał się możliwości edukowania uczniów. I to go naprawdę cieszyło. Widoczny grymas, potencjalny ból rozsadzający... cokolwiek? Dopiero po czasie miał okazję się dowiedzieć, co tak naprawdę Egonowi dolega. Zmarszczywszy brwi, nic dziwnego, że się zapytał. Nie był wścibski, a zamiast tego chciał pomóc - wiedza uzdrowicielska pozwalała mu na ulżenie w jakimkolwiek cierpieniu, choć wiadomo, pewnych ograniczeń nie przeskoczy. Jak chociażby tego, że jest bezpłodny bądź tego, że odgryziona ręka u Gryfona już nigdy raczej nie odrośnie. Pewnych ograniczeń nie mogli znieść, w związku z czym pozostawali bezsilni, ale nadal - nawet jeśli medycyna magiczna wydawała się być prymitywna, to odnajdowała mimo wszystko i wbrew wszystkiemu lekarstwa na wiele dolegliwości. Choć wiadomo, sam czarodziejski świat te dolegliwości podsycał. - Wiesz, jakbyś potrzebował, to mam migrenowe. Trochę mi ich pozostało... - pappar zaskrzeczał, wtrącając się do rozmowy i sprzedając fakt, że zostały mu dwie fiolki. - ...od kiedy mam tak gadatliwego towarzysza. - uśmiechnąwszy się, nie szkodziło mu udostępnić własne zapasy. Wbrew pozorom miał ogromną ilość eliksirów, które należało wykorzystać, by się nie zmarnowały. Dlatego, jeżeli Franke tylko chciał, był w stanie mu użyczyć paru fiolek, byleby ulżyć mu z migrenami. Sam nigdy ich nie miał, ale wiedział, jak perfidny potrafi być organizm, gdy nawet każdy, najmniejszy dźwięk, no cóż, potrafi denerwować. Jednocześnie nie wiedział, na jak silnych medykamentach musiał działać mężczyzna, ale zapewne - gdyby tylko się dowiedział - postarałby się znaleźć alternatywę dla mocnych przeciwbólowych. Ciągłe ich zażywanie nie ma dobrych skutków - ani dla wątroby, ani dla organizmu. Sam wolał już czuć ból, aniżeli oddawać się działaniu niesteroidowych leków przeciwzapalnych. Czuł się po nich zbyt senny, organizm reagował zbyt mocno. Jak na alkohol, zresztą. - Być może. Melatonina powinna pomóc w takim przypadku. - odpowiedział zgodnie z własną wiedzą. Sam nie miał jej w zapasach, aczkolwiek - jako popularny środek mugolski - minimalizował efekty jet laga. Podobno te dziwne pytania właśnie powodują widoczne odkrywanie własnej duszy. Wbrew pozorom nawet te proste, pozbawione jakiegoś większego sensu. Najłatwiej jest oceniać po pozorach, a gdy rozmowa schodzi na bardziej specyficzne tematy, dopiero wtedy można wyrobić sobie bardziej prawidłową opinię. Człowiek w ciągu kilku sekund podświadomie wyrabia sobie zdanie na temat towarzysza, bez problemu się na tym opierając. Lowell się od tego uciekał, nie zamierzając na to, by pozostał po tym jakikolwiek ślad. Chciał, by klepsydra przesypywała piach i dopiero wraz z każdym ziarenkiem piasku ukształtować sobie jakieś założenia. - Na tym się obecnie skupiam... Czy osiągnięciem nie jest to, że można czerpać z każdej, nawet najmniejszej chwili, radość? - oddawał się tym egzystencjalnym dywagacjom, nie mając nic przeciwko. Wsłuchiwał się w słowa rozmówcy, pytania, sekundy goniły, a on nie zauważał tego, jak upływają. To była kwestia zadowolenia - nie przejmował się tym, co się stanie za minutę. Nie przejmował się tym, co się stanie za godzinę, dwie. Przejmował się tym, co się dzieje tu i teraz; nie wypełniał głowy niepotrzebnymi problemami. - Moim zdaniem - tak. Choć tu nie chodzi tylko o zadowolenie, chodzi też o spełnienie. - tylko co znajdowało się pod tym słowem? Lowell nawilżył gardło jeszcze ciepłym naparem z czarnej herbaty i hibiskusa. - Owszem, można balować całe życie i być z niego zadowolonym, chlać, ćpać i oddawać się innym przyjemnościom. Są takie osoby, ale w moim przypadku... chciałbym, bym mógł spowodować, żeby każdy mógł żyć jakoś lepiej. By miejsce, w którym się znajduje, było tym, z którego będę zadowolony. - a tego pierwszego jeszcze nie osiągnął. Aceso leżało i kwiczało, wymagając interwencji. Nie był altruistą, szukał prędzej rozwiązań długofalowych, aniżeli tych działających krótko. - Bzdury czy nie, wysłuchać mi nie szkodzi. - lekko się uśmiechnął, gdy odłożył na krótki moment filiżankę, ażeby imbryczek ponownie nalał aromatyczny napar. Nie miał doświadczeń żadnych. Życie perfidnie odebrało mu okres nastoletni, gdy powinien poznać samego siebie, a dopiero teraz tak naprawdę to wszystko miało miejsce. Nie ma co się dziwić - człowiek, który ma do czynienia z przemocą w domu i koniecznością pomocy, nie skupia się na własnym szczęściu. Skupia się przede wszystkim na tym, by jakoś przeżyć następny dzień. Pod tym względem znajdował się mentalnie w wieku szesnastu lat, jeszcze odkrywając własne preferencje, choć jasno się z nimi określił; pod względem podejścia do związku, o dziwo oczywiście, śmiało mógł sobie zarzucić mentalnie trzydziestkę. Nie skupiał się na pierwotnych potrzebach i instynktach, choć na nich powoli polegał - dla niego liczyły się przede wszystkim łączące dwie dusze uczucia. Subtelną nicią, nawet mimo wewnętrznych różnic - inaczej byłoby za nudno. Na kolejne słowa zaśmiał się widocznie, bo najwidoczniej może to był Enrico, a może nie był. Wyglądał poważnie, opis pasował, a więc może rzeczywiście był to były - obecny? - profesor zielarstwa. Skupiwszy się jednak na kolejnej kwestii - gwiazd, które znajdowały się na płótnie ciemnego gradientu, przechodzące z jednego miejsca na drugie, być może już nikłe i nieistniejące - wszak przecież parę lat może minąć, zanim się o tym dowiedzą - trudno było nie przyznać się do jednej rzeczy. Że i w tym znajdował się ślad z przeszłości. Człowiek wcześniej spał nago, pod gołym niebem, przy ognisku. Wiele wskazywało na to, iż uczucie wewnętrznego spełnienia w tym przypadku wywodzi się z genów, które w nich pozostały. - Nie zdziwiłbym się, gdyby zaakceptował tę propozycję! No ale odchodząc od żartów... ja bym był raczej trochę skrępowany. Tak minimalnie, no ale taka moja natura. - lekko się zaśmiał. Doskonale pamiętał, jak w łazience prefektów rozebrał się przez Sinclairem, pokazując brak jąder. Teraz je posiadał, aczkolwiek wewnętrznie czułby się trochę nieswojo, gdyby ktoś kierował na niego oczy i oceniał. Co prawda blizn już nie posiadał, aczkolwiek osobiście cenił sobie to, że tylko partner mógł go oglądać w takim stanie, bez żadnego odzienia, które wcześniej zsunąłby z własnego ciała. I przy tym chciał pozostać - nie zakrywając niczego, co sprawiałoby jakikolwiek problem. Życie często pokazywało mu, iż jest inaczej i raczej nie uda mu się w tym utkwić - wystarczyło spojrzeć na historię z utratą ciuchów, którą się podzielił. O lekarzu już nie wspominając. - Ej, kompletnie nie wiem, jakie jest prawo w Arabii, ale nie wiem, strażnicy by cię wsadzili do więzienia czy jak? - zaśmiał się, bo trudno było zareagować inaczej. Historia była niespodziewana i tylko teleportacja go uratowała, a najwidoczniej Franke za nią nie przepadał. Nie dziwił się. Sam przez nią stracił jądra, w związku z czym podchodził do niej sceptycznie, ale bez problemu stosował się do zasady ce-wu-en, pojawiając się w innym miejscu. Nie mdliło go, choć przez parę miesięcy od wypadku takie objawy niestety miał. - Nie no, wiadomo, teleportacja nie jest dla każdego. - posłał uśmiech, bo co jak co, ale nie oceniał. Nikt nie może być doskonały w wielu kwestiach, a samemu miał problemy ze zdolnościami transmutacyjnymi, jak również roślinami oraz eliksirami podstawowymi. - Skąd możesz być tego taki pewien? Może ktoś nas podsłuchuje i będzie cię uważnie obserwował? Kto wie, życie jest pełne niespodzianek... tych mniej lub bardziej przyjaznych. - co jak co, ale taki fetyszysta mógłby być jednak zagrożeniem. Wewnętrznie się skrzywił, choć nie dał tego po sobie poznać.
Troska nie była czymś, z czym obcował na co dzień. Jak przez mgłę pamiętał ciepłe ręce matki głaszczące go po głowie, kiedy miał złe sny. Wcale nie był starym dziadem, z pewnością nie na skalę swojego pomarszczonego współlokatora, a jednak czuł, jakby tamte czasy były w jakiejś zupełnie innej czasoprzestrzeni. Jakby czasy beztroski i młodości, poczucia bezpieczeństwa i zaopiekowania były tak daleko, że nie potrafił ich wyłuskać ze swojej pamięci. Matka odeszła przecież tak niedawno, a jednak coraz trudniej było mu przywołać w pamięci jej łagodną twarz, przypomnieć sobie jej miękki ton głosu kiedy zwierzał się jej ze swoich lęków przed niechcianym darem. Troska na twarzy Lowella była jak siarczysty policzek, Franke mimowolnie wyprostował się podnosząc podbródek, jak dziki koń czujący, że ktoś rzuca mu wyzwanie. Potrzebował chwili nie dłuższej niż dwa uderzenia serca, by zreflektować się, że zachowuje się jak wariat, a przecież niczego w życiu się tak nie bał, jak finalnego i nieuniknionego popadnięcia w szaleństwo. Starał się zamaskować swoje zachowanie uśmiechem, obawiał się jednak, że już na to za późno, że już ześlizgnął się z niego gronostajowy płaszcz sympatycznego kompana, a Felinus dostrzegł przebijającego się pod spodem szkaradnego potwora zbudowanego z lęków, gniewu i niechęci do świata. - Z pewnością skorzystam. - zaśmiał się lekko - Trudno mi dostać w Anglii specyfiki, które przepisał mi uzdrowiciel w Niemczech, a sam nie jestem eliksirowarem. - przyznał, spoglądając na urodziwą papugę, towarzyszącą Felinu. Jego własna chadzała swoimi drogami, często porzucając go i wracając w najmniej spodziewanym momencie. Nie mógł jednak narzekać, w końcu znalazła go na pustyni i zawsze była obok, kiedy potrzebował rady albo odpowiedzi na pytanie odnośnie lokalnych praw. - Moja też gdera, ale tylko wtedy, kiedy wyczuje jakieś wyzwanie. Odrobina mniej silnej woli i zakładałbym się z każdym o wszystko. - uniósł brwi. Papuga jak na zawołanie słysząc słowo "zakład" załopotała skrzydłami i zaskrzeczała głośno.- Ćśś... - złapał ją za lśniący dziobek niemal z czułością, co było dziwne jak na kogoś, kto nie lubił zwierząt. Niezbadane są wyroki Egona. - Co to znaczy być spełnionym. - spojrzał na niego z zainteresowaniem. Lubił dywagacje, lubił rejestrować poglądy rozmówcy. Wypowiedzi pozwalały zrozumieć znacznie więcej niż same poglądy, mógł poznać w kimś wewnętrzne szczęście, spokój, mógł dostrzec lęki, niechęci.- Każdy z nas chce czegoś innego, rozumie spełnienie inaczej, a jednak koniec dogoni nas dokładnie ten sam. W którym momencie to my decydujemy, że jesteśmy spełnieni i czy kiedykolwiek mamy pewność, że śmierć zaczeka, aż poczujemy się zadowoleni z życia? - iskry wesołości skakały w jego oczach, choć mówił na tematy poważne zdawał się być bardzo z tej rozmowy zadowolony, jakby dyskutował z serdecznym przyjacielem o bzdurkach - Czy to nie sygnał, by chwytać życie pełnymi garściami i każdą chwilę traktować jako spełnienie? Być może to jego cecha, może to piętno jasnowidztwa, które spychał na kraniec swojej świadomości, a które i tak gdzieś w głowie wywierało presję przewidywania przyszłości. Świadomość nieuniknionego końca, choć każdy miał ją w swojej głowie, w jego wyobrażeniu była czymś naturalnym, nawet... przyjemnym. Jedyna pewna i stała w każdym życiu, coś, do czego mógł odwrócić twarz w niebezpiecznych chwilach, coś, czego mógł się złapać w oceanie wątpliwości. Nie zastanawiał się, czy hedonizm jego zachowań nie był przypadkiem party właśnie o magiczną wizję przyszłości, szepczącą mu w głowie o jego rychłej śmierci. Nie mógł się nad tym zastanawiać. Nie chciał. To by wymagało przyznania się do bycia jasnowidzem. - Oczywiście. - skinął głową, unosząc rękę w geście, sugerującym, że nic więcej nie trzeba mówić. Rozumiał, że Lowell mógł nie chcieć hasać w adamowym stroju po oazie, choć rzeczywiście, gdyby tego nie powiedział na głos to Franke sam by na to nie wpadł, gagatek. Parsknął jednak śmiechem i pokiwał głową: - Też nie wiem, ale wydaje mi się, że paradowanie z ding-dongiem na wierzchu jest powodem aresztowania w większości cywilizowanych krajów. - pokręcił głową - Wolałbym uniknąć więzienia. Za bardzo lubię gubić się na pustyni, rozumiesz... - kiwnął brwiami. Po kolejnych słowach bruneta rozejrzał się konspiracyjnie. - Och nie, tylko nie to. - szepnął - Muszę więc uważnie pilnować swoich gaci.
Sam kiedyś nie obcował z troską. Nie był również aż nadto troskliwy, niemniej jednak zmieniał się. Jak każda dusza, ulegał doświadczeniom, które albo ciągnęły go w jedną, albo w drugą stronę. Sam pamiętał momenty, gdy matka się o niego troszczyła, niespecjalnie o siebie dbając. Teraz chciał jej się za to odwdzięczyć, a koniec końców mieli za co żyć. Co prawda dom wymagał remontu, bo za takie pieniądze nie mogli sobie zbytnio pozwolić na cokolwiek więcej, niemniej jednak jednego był świadom - tego, że wszystko poszło na jakąś prostą. Jakąś, bo jeszcze nie wiedział, czy tak było, ale zamiast poruszać zawiłymi ścieżkami, które okrywane były przez rozbite szkło, z czekającymi gdzieś nieopodal mantykorami, wybierał bardziej łagodne drogi. Sekundy biegły, nie zamierzając wcale przystopować, w związku z czym to była przeszłość. Karty historii, które wpływały na teraźniejszość, by zaistnieć koniec końców w przyszłości. Trzy nicie przeznaczenia poruszały się i były obecnie silne, trudne do zerwania. Początkowo co prawda stanowiły cienki materiał, pozbawiony czegokolwiek więcej, co pozwoliłoby uniknąć przerwania tego wszystkiego. Teraz był stabilny; zdziwił się zatem na reakcję, marszcząc również na tę parę sekund brwi. Nie wiedział, co targa Egonem, aczkolwiek podniesienie podbródka jasno zakwalifikował, choć nie wiedział, dlaczego tak się stało. Nie pytał; był zdziwiony, lekko odciął się emocjami, umysł poczuł niewielką dozę zagrożenia. Na szczęście dość szybko powrócił do swojego poprzedniego stanu - cenił prywatność innych. Może powiedział coś głupiego? Tego nie wiedział, ale nawet ciągle skrzecząca nieopodal papuga na krótki moment zamilkła, wyczuwając niesprzyjającą atmosferę. Co tak naprawdę skrywasz? - Znam byłego uzdrowiciela, który zajmował się eliksirami i wziął udział w wycieczce. - mruknął na jego słowa dotyczące specyfików przypisanych w Niemczech. Wbrew pozorom załatwienie czegoś mocniejszego bądź lepszego wiązało się zapewne z koniecznością lepszej diagnostyki, a też - papiery z zagranicy nie zawsze były na tym samym poziomie, co te wyrobione w danym miejscu. - Jakbyś chciał, to mogę dać ci do niego kontakt. - nie narzucał się, a zamiast tego zaproponował inne rozwiązanie. Może dało się to jakoś wyleczyć? Czarodziejski świat przecież nie jest aż tak sparaliżowany pod tym względem. A migreny czarodziejów rzadko kiedy dotyczą, o ile nie są powiązane z jakimiś bardziej poważnymi chorobami. Mugolskie problemy ich nie dotyczyły; chyba że przyczyną był stres. - Papuga hazardzista? Strasznie dużo jest ich w tej Arabii... nie wiem, czy to takie zamiłowanie do ryzykownych zachowań w korzeniach kultury Jamalu, czy czyste zrządzenie losu. - prychnął lekko na tę informację. Nie dość, że współlokator posiadał takiego pappara, to jeszcze z tego, co słyszał, parę innych osób - również. Może jego różowa papuga trochę nawijała makaronu na uszy, ale przynajmniej nie powodowała takich nieprzyjemności w postaci konieczności zakładania się o wszystko i o wszystkich. Choć samemu miał wyjątkowo silną wolę - w przeciwnym przypadku już by go tutaj nie było. - Myślę, że to zależy od człowieka i nie da się wsadzić wszystkich do ramki "spełnienia". - zastanowił się na krótki moment, przykładając własne palce do podbródka w widocznym zastanowieniu. Czym było spełnienie? Takie rozmowy wbrew pozorom uwalniały jego potencjał twórczy, a do tego pozwalały na lepsze zapoznanie z podejściem do życia. Po krótkiej chwili przerwy kontynuował, spoglądając na filiżankę, w której znajdował się ciemny napar zabarwiony lekko na czerwoną barwę. W sumie tylko refleksy dawały taki efekt. - Ja... myślę, że to są cele świadome i podświadome. Znajdujące się w ego, które przekłada się na id, w połączeniu z superego. Widziałeś kiedykolwiek piramidę potrzeb Maslowa? - zademonstrował rękoma piękny trójkąt. - Na samym jej dole są potrzeby fizjologiczne, następnie potrzeby bezpieczeństwa, potrzeby miłości i przynależności, potrzeby szacunku i uznania, a na szczycie - potrzeby samorealizacji. Odpowiednia hierarchia. Cele świadome znajdują się w sferze potrzeb samorealizacji. Potem masz te podświadome, czyli szacunku i uznania, miłości i przynależności, bezpieczeństwa, fizjologiczne. Oczywiście to jest moja luźna koncepcja, ale tak to widzę. - zastanowił się na krótki moment. - Dla mnie spełnienie to spełnienie każdych założeń tej piramidy, oczywiście dorzucając coś od siebie. Spełnienie posiadanych celów i potencjału na samym szczycie, pogodzenie się ze samym sobą i z innymi, utworzenie prawidłowych więzi i przynależność do kogoś bez odtrącenia, opieka i oparcie, wolność od strachu, dostęp do jedzenia, wody, tlenu i innych potrzeb. - aż popił to wszystko herbatą, stuknąwszy parę razy palcami o stolik. - Masz jeszcze koncepcję Murray'a, ale jest ona bardziej zaawansowana. Dwadzieścia siedem potrzeb, które również można spełnić, ale nie wszystkie są prawidłowe. Jak chociażby potrzeba agresywności, poniżania się. - mruknąwszy, objął palcami następnie całą powierzchnię naczynia, chłonąc ciepło, które z niego się wydobywało. - Nie wiem, kiedy umrę. Nie chcę wiedzieć, dlatego staram się żyć tu i teraz w taki sposób, by niczego nie żałować, ale też - by nikogo nie krzywdzić. By być z tego wszystkiego szczęśliwym. Niczym sygnał, o którym właśnie powiedziałeś. - może wizja utopijna, aczkolwiek w jego mniemaniu - jak najbardziej prawidłowa. Gdyby człowiek wiedział i znał własne ograniczenia, siedziałby, czekając na cud. Przesuwałby kolejne zmiany, wiedząc, że to i tak nic nie wniesie, i tak nic nie da. - Wiem, że tak nie będzie zawsze, przychodzą gorsze momenty, ale chcę wierzyć, że będzie lepiej. - tak jak to było poprzednim razem, w marcu, gdy przypominał prędzej zbitego psa, nie mogąc nawet poruszyć prawą ręką. Gdyby się poddał, to by tutaj nie rozmawiali. Nie był jednak hedonistą; starał się to wszystko wiązać ze sobą w taki sposób, by unikać krzywdzenia. By swoim zachowaniem nie wylać kolejnych łez, które mogłyby być kluczowe. Zaakceptować ludzi i ich działania, choć się nie zgadzać na nie, jeżeli sprawiają przykrość. Może podchodził zbyt idealistycznie, a jego świat mógł zostać łatwo zaburzony, ale był tego świadom. Nie potrzebował słów, by o tym pomyśleć, bo przecież jednego dnia potrafił ruszać ręką, drugiego już nie. Jednego dnia był płodny, drugiego i następnego każdego w jego życiu - już nie. Brał leki za własny idiotyzm i nie mógł na to wpłynąć, ale to nie oznaczało, że miał to wszystko olać. Bycie jasnowidzem zapewne by go tylko dobiło... albo starałby się to przekuć w coś, co mogłoby pomóc w uniknięciu tragedii; zaakceptował słowa Egona, odkładając filiżankę. Wypił kolejną porcję i już nie powinien więcej korzystać z jej uroków, bo mimo wszystko odczuwał działanie teiny w organizmie. - Mi się też tak wydaje. - zaśmiał się widocznie, bo przecież tylko w Stanach Zjednoczonych można legalnie chodzić nago po ulicy... albo mu się przesłyszało. Już nie pamiętał, ale to nie była przecież jego broszka. Nie interesował się tamtejszym prawem, w związku z czym chłonął tylko to znajdujące się w Wielkiej Brytanii. - No tak, zapomniałbym... oczyszczające podróże i problem z powrotem. - powiedział bez kąśliwości, która może zdawała się istnieć poprzez budowę zdania, niemniej jednak przyjazna mimika i ton skutecznie odwracały od tego uwagę. Po samym Lowellu nie można było tego oczekiwać - w szczególności podczas ciekawej i miłej rozmowy. - Obawiam się, że jakby ktoś się uparł, to by ci je z dupy ściągnął. Zresztą, nie tylko tobie - każdemu z nas. - prychnąwszy, podniósł kąciki ust do góry i się zaśmiał, bo co jak co, ale w świecie czarodziejów wszystko jest możliwe. - Jakieś plany masz po wyjściu z baru? Podobno na bazarze można znaleźć różne, ciekawe artefakty, słyszałeś coś o nich? - zapytał z zaintrygowaniem, powoli sprzątając po sobie bałagan, a w sumie jeden - filiżankę. Odebrana przez służbę, wskazywała na powolne, leniwe zbieranie się.
Poczuł się niezręcznie z powodu swojej reakcji, szczególnie że Felinus ewidentnie ją zauważył. Pulsujący ból w skroniach odbierał mu nawet apetyt na herbatę. Oblizał usta, spoglądając gdzieś w bok z nadzieją, że temat sspłynie po nich niczym wda po kaczce i żaden nie będzie już poruszał tej kwestii. - Naprawdę? - uśmiechnął się z zaciekawieniem - Będę więc zobowiązany za jakiś kontakt do niego. - zmrużył jedno oko. Prawdopodobnie i tak nie byłby gotów skorzystać z tej uprzejmości. Wymagałoby to kolejny raz przyznania się do swojej przypadłości, a im rzadziej to robił, tym częściej zapominał, że taki jest. Niestety, tym częściej, również, nasilały się jego migreny. Oparł głowę o pięść, wspierając łokieć o oparcie ławy i wyciągając się lekko. Drugą rękę ze szklaneczką postawił na założonym na drugą nogę kolanie i lekko zamajtał stopą odzianą w szykowny bucik w lokalnym stylu. Był zaintrygowany, mógłby słuchać go godzinami. Im więcej ktoś odpowiadał na jego pytania, tym więcej pytań chciał zadawać. Zachłanny, nienasycony, pragnął zajrzeć do głowy każdego swojego rozmówcy niczym usychający z pragnienia, pustynny beduin. Chciał jedynie... wszystkiego. Uśmiechnął się kiwając głową, bo choć znał pojęcia, które wymieniał mu Lowell, to ani śmiał mu przeszkodzić w recytowaniu kolejnych poziomów piramidy potrzeb i swojej interpretacji spełnienia. Wychodził z założenia, że często, pomimo świadomości tego jak działa świat i jak się w nim odnajdujemy, niektóre kwestie należy powtarzać na głos, by sobie je prawdziwie uświadomić. Raczej nie było to dobre, ani szlachetne, ale przecież tak bardzo w jego stylu, by manipulować rozmową tak, ażeby wykrzesała z rozmówcy jak najwięcej zadowolenia, dobrych wniosków, motywacji i mobilizacji do lepszego życia. Jak inaczej można życia zapragnąć bardziej, niż poprzez zrozumienie jego ulotności i nieuchronnej, zbliżającej się niespodziewanie śmierci? - Życzę Ci, żeby zawsze było tylko lepiej.- powiedział niezwykle ukontentowany jego przemyśleniami - Nawet jeśli dostrzeżesz dopiero w perspektywie czasu, że to, co niegdyś wydawało się tragedią, w rzeczywistości okazało się czynić Twoje życie lepszym. Odstawił szklankę na stół czując, jak papuga wskakuje mu na ramię i westchnął słysząc jak ze skrzekiem zachęca go, by założył się z Lowellem kto pierwszy wypije całą szklankę gorącego czaju. Uśmiech na jego twarzy poszerzył się, z zadowoleniem zauważył, że brunet śmiał się bardzo ciepło i znacznie częściej niż kiedy widzieli się ostatnio. Nie sądził, że to zasługa ich spotkania czy luźnej rozmowy, egocentrycznie jednak uznał, że przynajmniej nie pogrążył swojego rozmówcy w głębokiej depresji. - Tak. - pokiwał z namysłem głową, robiąc bardzo poważną minę - Szczególnie te problemy z powrotem. Bardzo oczyszczające. - wydął usta z miną mędrca, zaraz jednak parsknął śmiechem.- Oby nigdy więcej. - pokręcił głową rozplatając nogi i zdejmując papugę z ramienia. Uczepiła się jego spodni, a on pogłaskał jej rażące, pomarańczowe pióra. Zastanowił się chwilę, próbując wyimaginować taką scenę napaści przez rzeczonego, nieistniejącego fetyszystę. - Obawiam się, że gdyby ktoś próbował zdjąć mi spodnie wbrew mojej woli, połamałbym mu ręce. - powiedział po chwili namysłu - Nie mam absolutnie żadnego problemu ze zdejmowaniem ich, wole jednak robić to sam albo nie robić tego wcale. Papuga zamachała skrzydłami i z wielkim zadowoleniem zaskrzeczała na całe, papuzie gardło ZDEJMIJ SPODNIE! ZDEJMIJ SPODNIE!. Niemiec westchnął ciężko. - Te ptaki to jednak czysta przyjemność... - przewrócił oczami. Podniósł wzrok na byłego puchona i zamyślił się. - Właściwie to żadnych. Jestem na wczasach i nie chcę mieć styczności z żadnymi artefaktami. - zaśmiał się - Tylko drinki z małymi parasolkami i irytujące pappary. - puścił mu oko. Po dopiciu herbaty i uściśnięciu sobie rąk rozeszli się w sympatycznej atmosferze.