C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Uwaga! ● Aby dostać się do tej lokalizacji musisz rzucić kostką. Parzysta - oznacza znalezienie lokalizacji, Nieparzysta - niepowodzenie. Możesz rzucać raz dziennie. Jeśli przychodzisz w towarzystwie, wystarczy, że Twój towarzysz ją znajdzie, nie musicie mieć obydwoje parzystej kostki. ● Wejść tu mogą jedynie czarodzieje pełnoletni. Jednak nawet jeśli jesteś uczniem (nie studentem) Twoja obecność tutaj jest co najmniej podejrzana. Przy każdym poście rzucasz kostką. Jeśli wyrzucisz kostkę parzystą, zostajesz wyproszony.
Na to miejsce możesz natknąć się tylko jeśli bardzo uważnie go poszukasz! Chodzą plotki o miejscu, które jest znacznie bardziej niebezpieczne od palarni i środki, które tutaj podają trzymają Cię bardzo długo... Jednak nic nie równa się z ekstazą, którą możesz zaznać, paląc ten towar. Mudmin jest oczywiście też silnie uzależniający i bardzo niezdrowy, ale nie wszystkich przekonuje ta antyreklama. Tutaj dodają nie tylko zioła, te co zwykle; liczy się również płyn, który nalewają zamiast wody do fajek. Używanych tu eliksirów nie spotkasz nigdzie indziej niż w Jamalu. Zaciemnione miejsce, w którym niewiele widać oprócz błyszczących eliksirów w fajkach, chmurach dymu i dżiny, przemykające między ludźmi. Proponują trunki i przekąski tym przytomnym. Tym mniej... cóż pilnują pulsu.
Mudmin jest powszechnie nielegalnym towarem. Teoretycznie nie można go posiadać i zażywać. Obojętnie jaki smak mudminu wybierzesz, przeżywasz niesamowitą ekstazę i radość, połączoną z błogą przyjemnością. Jeśli zażyjesz narkotyk trzy razy lub więcej, Twój organizm zaczyna domagać się narkotyku. Twoja skóra przybiera brązowy kolor, jakbyś był mocniej opalony, nie możesz powstrzymać drżenia kolan, jeśli palisz przez kilka dni pod rząd z uszu zaczyna lecieć fioletowy płyn; uzależnionych od mudminu rozróżnia się właśnie po fioletowych uszach oraz wypadających paznokciach.
Możesz wybrać smak tylko jeśli wcześniej w wątku lub jednopostówce próbowałeś juz mudminu. Jeśli jeszcze tego nie robiłeś, rzuć kostką.
1. Granatowy - Jesteś praktycznie nieprzytomny, w swoim świecie, nie jesteś pewny co jest górą co gdzie dołem, bo jesteś w swoim własnym raju. Przez kolejne dwa posty nie możesz się poruszyć. 2. Daktylowy- Trudno Ci cokolwiek powiedzieć i słaniasz się na nogach. Nie wyjdziesz stąd o własnych siłach. Ktoś musi Cię stąd wyciągnąć (kelner mógł poinformować osobę podpowiedzianą przez Twojego Pappara) lub zostałeś tu do zamknięcia i spędziłeś noc na dworze. 3. Sezamowy- Błogość, szczęście i na dodatek możesz całkiem nieźle kontaktować, widząc wszystko w lepszych barwach! Następnego dnia będziesz wymiotował równie tęczowo. 4. Palmowy- Mylą Ci się myśli, osoby, miejsca. Masz lekkie halucynacje i średnie rozeznanie w terenie. Z pewnością rozmowa z Tobą będzie skomplikowana, skoro sam nie jesteś pewny co widzisz i do kogo mówisz. 5. Figowy- Twoje myśli w trakcie tych chwil szczęścia kluczą wokół innych. Masz mniej lub bardziej dosłowne wizje przyjaciołach, ukochanych, znajomych, albo po prostu osoby, która z Tobą tu jest, bądź którą darzysz uczuciem (czy to wiesz, czy nie). Na dodatek na kolejny dzień pamiętasz wszystkie swoje wizje, które wydawały się nad wyraz realistyczne... 6. Jęczmienny- Masz niewielkie pojęcie z tego co się dzieje wokół. Wszystko wydaje się piękniejsze i zabawniejsze niż jest w rzeczywistości... Nie zbija Cię z nóg i oprócz tego, że wszystko wydaje się piękniejsze i mnóstwo się śmiejesz, nie wyglądasz tak źle. Co jutro przypłacisz potężnym bólem głowy.
Tutaj nie musisz nosić specjalnego stroju.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
J - Twój Pappar jest wiecznie znudzonym ptaszyskiem, który narzeka na brak rozrywki i Twoje zaangażowania w jakiekolwiek ciekawe rzeczy. Za to kiedy pijesz alkohol albo bierzesz używki, Papug z zainteresowaniem zagląda Ci przez ramię, próbuje moczyć dzioba i albo wyraża głośno zdanie, że potrzebuje pomocy z paleniem, bo nie ma rąk... Okazuje się również, że świetnie gra w karty, bo najwyraźniej jest hazardzistą... Przez całe wakacje masz 3 dodatkowe przerzuty na każdą grę (nie sportową). Dodatkowo jeśli masz kostkę z piciem dowolnego trunku, zawsze możesz ją przerzucić.
Jak powiedział, tak i zrobił. Theresy nie widział co najmniej rok, czego tylko mógł jej zazdrościć. Ominął ją ten cały panujący w Hogwarcie syf. Max szczerze tęsknił za kumpelą, z którą zawsze mógł liczyć na coś ciekawego. Do tego ostatnio naprawdę chujowo się czuł i znów usilnie potrzebował zająć czymś swoje myśli, bo początek wyjazdu spędził niestety w czterech ścianach pałacu, choć luksusowych, to jednak w pewien sposób duszących młodego ślizgona, który przeżywał naprawdę porządny kryzys osobowości. -Gotowa na niezapomniany wieczór w niezapomnianym towarzystwie? - Przywitał się z Peregrine, gdy tylko ją ujrzał. Na bladej i widocznie przemęczonej twarzy chłopaka pojawił się szczery uśmiech, gdy zaproponował jej ramię i zaczął prowadzić ku wyjściu z pałacu i w stronę miasta. -No więc, powiesz mi gdzie Cię wywiało i czemu się nie odzywałaś? - Zapytał błądząc między budynkami, szukając tego jedynego o którym to słyszał przez przypadek na pałacowych korytarzach. Wiedział, że Theresa chętnie skorzysta z oferowanych tam usług i może dzięki temu też uda mu się dowiedzieć nieco więcej o jej tajemniczym zniknięciu. W końcu Max znalazł odpowiedni adres, ukryte przejście i wejście do tajemniczego baru. Nozdrza Maxa od razu uderzyła przedziwna i zarazem przecudowna gama zapachów. Znalazł wygodny kącik w dość ustronnej części lokalu i wraz z Peregrine rozsiadł się na charakterystycznych poduszkach. Jego papuga, której na ten moment nie miał nawet siły jeszcze nazwać, znudzona przysiadła obok, jak zwykle narzekając na brak rozrywek.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Pon 19 Lip - 23:25, w całości zmieniany 1 raz
Theresa Peregrine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164 cm
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
smak: 5, mam wizje pappar: 6, nic ciekawego się nie śniło
Nie mogła usiedzieć na miejscu; zdążyła już kilka razy napytać sobie biedy podczas wyjazdu i nie miała zamiaru zwalniać tempa. Zwłaszcza, że gdyby to zrobiła, musiałaby zostać sam na sam ze swoimi myślami, a to nie wchodziło w grę – dlatego szukała intensywnych przeżyć z jeszcze większym zapałem niż kiedyś, a wiadomość od Maxa przyjęła z szerokim uśmiechem na twarzy. Dwie pieczenie na jednym ogniu – bo nie dość, że spotka dawno niewidzianego kumpla, to jeszcze takiego, który zawsze potrafił zorganizować im czas, w którym nie było miejsca na myślenie. Dokładnie to, czego potrzebowała. Rozłożyła ręce na boki na widok Maxa, a na jej usta wpełzł nieco koślawy, ale jednak radosny uśmiech. – Bardziej niż gotowa – zapewniła, chwytając go za ofiarowane ramię. – Czyli tam gdzie idziemy nie ma alkoholu? – Uniosła pytająco brwi. Niby miało być w ciemno, ale nie mogła się powstrzymać przed zgadywaniem. Uśmiech zrzedł jej odrobinę, gdy tylko Max rozpoczął nieuniknione przesłuchanie. Starała się jednak zachować jakieś pozory i nie pokazywać po sobie, jak bardzo poprzedni rok się na niej odcisnął. Wzruszyła wolnym ramieniem. – Wygnanie we Francji. Jebane Beauxbatons – wyjaśniła krótko, przy okazji treściwie przekazując mu, jak bardzo cieszyła się z wyjazdu. Drugie pytanie nie było już takie proste. – A no bo... – Jak tu na nie odpowiedzieć? Bez zaczepiania tematem o jej tragiczny stan psychiczny i totalną niechęć do podejmowania jakiejkolwiek inicjatywy, czy to tyczyło się ludzi w nowej szkole, czy starych znajomych z Hogwartu? Odpowiedź to: odwracając kota ogonem. – Sam też się nie odezwałeś – zauważyła, zamiast się tłumaczyć. – Pewnie byłeś bardzo zajęty? – O dziwo, nie powiedziała tego z żadnym przekąsem. Przyglądała mu się badawczo, bo nie uszło jej uwadze, że Solberg był jakiś bardziej markotny, niż pamiętała. W jej tonie słychać było lekką sugestię na temat tego, że zauważyła, ale wolała dać mu przestrzeń do pominięcia tłumaczeń. Jeśli będzie chciał się tym podzielić – chętnie posłucha. Jeśli nie – też dobrze, mogą się wspólnie oddać zapomnieniu. Zapach pomieszczenia uderzył ją duchotą od pierwszego kroku. – Uch. Co to za miejsce? – zapytała, niuchając raz po raz, starając się rozpoznać jakąś woń, ale mieszanka była na tyle egzotyczna, że szybko się poddała. Rozejrzała się uważnie po wnętrzu i uniosła jedną brew, dostrzegając resztę gości – w większości rozłożonych na pufach z błogimi uśmiechami. Wskazała kciukiem na fajkę stojącą na środku jednego z sąsiednich stolików. – Czemu mam wrażenie, że oni nie palą tytoniu? – spytała, siadając naprzeciwko Maxa. Głupawy uśmiech wykwitł na jej twarzy. Może to tylko autosugestia, a może faktycznie delikatnie naćpała się od samych oparów unoszących się w powietrzu. Ostrożnie zdjęła ze swojego ramienia drzemiącego uroczo Rena, którego posadziła obok papużki Solberga, chociaż sądząc po jej wypowiedziach, śpiący w najlepsze Ren raczej nie stanowił jej wymarzonego towarzystwa.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wiedział, że brak informacji o ich miejscu docelowym może nie dawać dziewczynie spokoju, a jednak nie chciał zdradzać dokąd się wybierają. Po części była to też kwestia bezpieczeństwa, jeżeli ktoś by się dowiedział, gdzie lezie jak tylko wystawił nos z pokoju zdecydowanie nie byłoby dobrze. Do tego dochodził jeszcze fakt, że był tu w roli dorosłego, opiekuna tego burdelu, a Theresa nie. Prawdopodobnie nawet nie była świadoma tego, jak mocno sytuacja uległa zmianie. Na ten moment nie chciał jednak jej jeszcze uświadamiać. -Alkohol nie będzie Ci tam potrzebny. - Odpowiedział równie zagadkowo, co wcześniej. Musiał potrzymać ją trochę w niepewności i się z nią podroczyć. Tak dawno kobiety nie widział, że byłby zły na siebie, gdyby jej odpuścił. -Zmienili Cię w ćwierkającą ballady koniarę? - Theresa widocznie nie była zadowolona z tego rocznego pobytu we francuskiej szkole i Max chyba się jej nie dziwił. Może i w Hogwarcie był burdel, ale lepszy swój burdel niż obcy. -Proszę mi się tu nie migać! - Zauważył ten zabieg, bo sam był w podobnych rzeczach mistrzem. Gdy nie chciał o czymś mówić często odwracał rozmowę tak, by temat przestał być skierowany na niego. W tym momencie odruchowo chciał zadziałać tak samo. Skłamać. Wymigać się. Zrezygnować... A jednak wiedział, że prędzej czy później Theresa się dowie, a wolał by usłyszała od niego niż z jakiś pojebanych plotek. -No nie odzywałem się bo... Początek roku miałem zajebiście ciężki. Byłem świadkiem jak Callahanowi pustnik odgryzł rękę... - Tak, w końcu i to sobie przypomniał, a wspomnienie to było dla niego wyjątkowo ciężkie. Ciało Maxa odruchowo zaczęło drgać, a głos się załamał, ale nie chciał tak tego zostawiać, więc mówił dalej. -Ogólnie nie było kolorowo, a w marcu uciekłem z zamku i dostałem taki wpierdol, że nabawiłem się całkowitej amnezji. - Przyznał, uciekając nieco wzrokiem wokół. Nie było łatwo to z siebie wyrzucić, ale miał to już za sobą. Teraz wystarczyło iść do przodu i nie patrzeć wstecz, choć było to cholernie trudne. -To moja droga jest palarnia mudmiru... - Powiedział nieco bardziej rozchmurzony, gdy weszli już do środka i mógł wyjaśnić Theresie gdzie i po co ją tak naprawdę przyprowadził. -Towar zajebiście nielegalny i jeszcze bardziej uzależniający. I masz rację, do tytoniu temu daleko. - Błysk w oku ślizgona był zauważalny i niejako dawał nadzieję, że stary Max naprawdę wygrzebuje się z uśpienia, w którym naprawdę długo trwał. -Rozgość się więc, wybierz swój smak i oddaj się błogiej ekstazie, po jaką każdy z tych przyjemniaczków tu przyszedł. - Wskazał na dostępne opcje, samemu zastanawiając się, czy powinien przyjmować substancję. Chwilowo się wstrzymywał po części nie chcąc w to iść, a po części czekając na reakcję i wybór Peregrine.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Theresa Peregrine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164 cm
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
Zmarszczyła w zamyśleniu brwi. – No teraz to mnie zagiąłeś – przyznała, bo wszystkie miejsca, które podejrzewała, po tym stwierdzeniu mogła już skreślić z listy. – Czyli jednak idziemy do nieba? – zamrugała niewinnie oczami. – Albo raczej to ja idę do nieba, ty pewnie nie. Dobrze że przynajmniej umrzemy obok siebie, skoro w dalszej drodze się raczej nie spotkamy – stwierdziła z cichym westchnieniem. Nie była w aż tak dobrej formie na słowne przepychanki, co rok temu – wprawdzie refleks jak na razie jej raczej nie zawodził, ale brakowało w tym dawnego wyrazu i zacięcia. Spojrzenie, kiedyś iskrzące, teraz było co najwyżej mieszanką psotności i do pewnego stopnia rozczulenia wynikającego z przedłużającej się tęsknoty za starym znajomym. Na wspomnienie ćwierkania ballad skrzywiła się lekko. Bo było wręcz przeciwnie, rzuciła estradę. Nie usiadła przy pianinie od roku. Nie wydawała z siebie ani nuty, chyba że nieświadomie – a gdy tylko się na tym przyłapywała, natychmiast milkła w dyskomforcie. Za każdym razem przypominało jej to o tym, że nie mogła mieć swojego marzenia o scenie. Łatwiej było od razu całkiem odzwyczaić się od myśli, że śpiew kiedykolwiek jej towarzyszył. – Zmienili mnie w umierającą od środka nudziarę – poprawiła więc, nie bez wysiłku wypowiadając te słowa i na razie przemilczając fakt, że ci "oni" w istocie byli jedną osobą – jej czcigodną matką. Na początku wymamrotała coś z rezygnacją pod nosem, słysząc jego uwagę. – Nie odzywałam się, bo musiałabym ci wyjaśnić, o co z tym wszystkim chodzi, a nie bardzo chciałam, żeby to się rozniosło po szkole. Więc nikomu nie powiedziałam – przyznała w końcu, uciekając wzrokiem. Szybko odwróciła swoją uwagę jego opowieścią, chociaż, jak się okazało – niewiele łatwiejszą do zniesienia. Słuchała go ze współczuciem wymalowanym w spojrzeniu – zwłaszcza słysząc ton, z jakim opowiadał i drżenie w głosie. – Dlaczego uciekłeś z Hogwartu? – zapytała cicho, przyglądając mu się uważnie. Nie była najlepsza w pocieszeniach, dlatego zaraz dodała: – A, słuchaj... pamiętasz, jak to jest być kurą? – Co nieco o tym, co się działo w Hogwarcie dotarło do jej uszu. Kiedy o tym słyszała, nie mogła się doczekać, aż się powyśmiewa z tego w twarz Solbergowi, teraz była to marna próba obrócenia sytuacji w żart. – Uzależniający? – powtórzyła za nim z uniesieniem brwi i pewnym niepokojem czającym się w spojrzeniu. Bardziej dotyczącym jego niż jej – ale jej głód zapomnienia był zbyt duży, żeby protestowała i uznała to za zły pomysł, mimo że obudził się w niej cień niepokoju, który wrawiał w drżenie jej palce, przesuwający się po liście dostępnych smaków. – Biorę figę. A ty?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Thereska nie znała Maxa od tej bardziej niebezpiecznej strony. Tak naprawdę ze swoim narkotykowym problemem krył się przed każdym i choć raz czy dwa na imprezie szkolnej coś sobie zapodał, dbał o to, by przy znajomych ze szkoły nie przesadzać. Peregrine nigdy nie widziała go więc w ciągu, czy po zażyciu czegoś mocniejszego w dawkach zdecydowanie zbyt dużych. Nic więc dziwnego, że łączyła chłopaka głównie z alkoholem, którego też ostatnio musiał sobie odmawiać, a że był w kiepskim stanie nie marzył o niczym innym niż szklaneczka Ognistej. -Do Nieba? Chyba pooglądać je przez bramę. Jeśli myślisz, że Cię tam wpuszczą, to się gruuuuubo mylisz moja droga. - Posłał jej swój typowy uśmieszek, choć nie umknęło jego uwadze, że tak jak on nie jest tym samym Solbergiem, tak i z nią jest coś nie tak jak powinno. Nie wiedział tylko jeszcze co dokładnie. Skrzywienie na wspomnienie muzyki upewniło Maxa, że świat musiał stanąć na głowie. Szczerze zaczynał się martwić, choć nie chciał na nią naciskać. Wiedział, że czasem potrzeba czasu i przestrzeni, a nie ludzi którzy stoją nad głową i usilnie próbują wycisnąć z kogoś prawdę. -O nie, nie, nie. Na to nie mogę pozwolić. Nie wiem, co się stało w tej Francji, ale nikt nie będzie mi zabijał pasji w przyjaciółce. Wróciłaś, więc postawię Cię na nogi! Jakoś.... - Przystanął na chwilę, by spojrzeć jej w oczy i przekazać, że mówi szczerze. Nie obchodziło go to, co działo się za granicami kraju. Nie miał zamiaru pozwolić, by ktoś na siłę stłamsił Theresę. Dziewczyna nie była stworzona do statycznego życia. Potrzebowała wolności i tę wolność Solberg miał zamiar jej dać. Zaczynając od dzisiejszej nocy. -Jeśli nie chcesz to nie mów, ale wiesz, że cokolwiek bym nie usłyszał, nie wyjdzie to poza nas. - Zapewnił ją jeszcze, po czym ponownie przyjął poprzednią pozycję. Jego historia była ciężka, to prawda. Max powoli uczył się z nią żyć, choć ostatnie porażki całkowicie odebrały mu poczucie własnej wartości i radość z życia, nie chciał się temu w pełni oddawać. Próbował jakoś brnąć do przodu, choć decyzja o porzuceniu magii wydawała się być jedyną słuszną na ten moment. Nic więc dziwnego, że tak naprawdę poza różdżką za wiele ze sobą nie zabrał. -Ehh.. Długa historia. Nie potrafiłem poradzić sobie z tym co widziałem z udziałem Boyda, do tego problemy sercowe i jeszcze przegrany mecz... Trzeźwy to ja od grudnia chyba do marca nie byłem nawet pół dnia. No i raz po tym meczu wyjebałem za dużo, teleportowałem się na rodzinny cmentarz i potem już samo się potoczyło... - Powiedział w dużym skrócie. Nie pierwszy i nie ostatni raz uciekał ze szkoły, choć tym razem konsekwencje naprawdę były poważne. Wciąż nie opowiadał nikomu o tym, że został porwany i chciano go zajebać. Trzymał się historyjki o pobiciu, nie będąc gotowym tak do końca się otworzyć. Na kolejne słowa nie mógł nie wybuchnąć śmiechem. Dzień był ciężki, to prawda, ale finezji i kreatywności Filinowi odmówić nie można było. -Pamiętam. Chętnie bym pogdakał specjalnie dla Ciebie. - Przez chwilę pomachał niczym kura rękami i zagdakał raz, czy dwa. Fakt, że w końcu mógł się nieco rozluźnić mu pomagał, choć gdzieś na dnie serca wiedział, że nie powinien. -Nie patrz tak na mnie. Nie wciągnę się. - Jego osobowość nałogowca nie była tajemnicą, choć wszyscy raczej patrzyli na alkohol. Chciał wierzyć, że te słowa są prawdziwe i jakkolwiek dobrze się dziś nie będzie czuł, nie będzie go ciągnęło do powtórki z rozrywki. -Chyba machnę sobie granat. Raz bazyliszkowi śmierć, no nie? - Puścił jej oczko i gdy złożyli zamówienie, nieco luźniej rozłożył się na siedzeniu. -A co z Tadkiem? Jeśli nie chcesz gadać nie musisz. - Poruszył wątek pewnego puchona, który kiedyś często był z Theresą widywany. Solberg był ciekaw, czy wyjazd dziewczyny rzucił się na ich relację, czy też nie, ale domyślał się, że temat mógł okazać się dla ślizgonki bolesny.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Theresa Peregrine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164 cm
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
– No co ty, byłam grzeczna. Słuchałam się mamy. – Prychnęła głośniej, niż zamierzała. – Robiłam, co trzeba. Odkupiłam swoje winy na dziesięć lat do przodu. W tym całym niebie będą o mnie błagać na kolanach. – Jeszcze przez chwilę miło było poudawać, że wszystko jest po staremu, chociaż widać było jak na dłoni, że oboje zdają sobie sprawę z tego, że to nieprawda. Spojrzała na niego ze skrywanym rozczuleniem, słuchając jego przemowy, chociaż gdzieś w tle jej spojrzenia czaiła się rezygnacja. Serio, wiele by dała, żeby mogło się okazać, że wysiłki Maxia wszystko załatwią. Przekonanie, z jakim się wypowiadał, niemal dało jej nadzieję, że będzie lepiej – ale jednak świadomość sromotnej porażki w walce z Elodie była silniejsza. Mogła się co najwyżej na chwilę oddać zapomnieniu – to było lepsze niż nic i chociaż nie powiedziała tego na głos, była Solbergowi wdzięczna i widać to było w jej smutnym uśmiechu. Nie prosiła o zbyt wiele od życia, ale jego wysiłki się w tej prośbie mieściły. Poklepała jego ramię, z westchnieniem odwracając wzrok na otoczenie. – Aaaaa, kurwa, weź… – powiedziała z rezygnacją. To nie było tak, że nie chciała mu mówić, raczej sama myśl o ponownym wałkowaniu tematu ją osłabiała. – Po prostu moja matka… – Zawieszenie głosu nie było zabiegiem dramaturgicznym, szukała po prostu najbardziej treściwych słów na podsumowanie sytuacji. Sam wstęp brzmiał już wystarczająco złowrogo – od tych słów zawsze zaczynały się jej najbardziej dramatyczne historie – poduczyła się w subtelnej magii groźby i szantażu i w końcu znalazła na mnie haka – oznajmiła w końcu Peregrine, zgrabnie pomijając szczegóły. Nie dałaby rady się w to zagłębiać na trzeźwo, zwłaszcza jeśli resztę wieczoru chciała spędzić we w miarę dobrym humorze. Theresa zagryzała mocno zęby, słuchając dalszej części opowieści Maxa. Nie potrafiła sobie nie pomyśleć, że może gdyby była w Hogwarcie i mogła go w tym całym syfie wesprzeć, trochę inaczej by się to potoczyło. Równie dobrze mogłoby się okazać, że jej obecność nie pomogłaby wcale, w końcu częściej swoich znajomych w kłopoty wpędzała, zamiast wyciągać – ale to nie to było najistotniejsze, bo najbardziej bolał fakt, że nie miała okazji tej swojej teorii sprawdzić. – Następnym razem teleportuj się do mnie, jak coś, okej? – powiedziała na tyle stanowczo, że chociaż zdanie zawisło na znaku zapytania, było bardziej zarządzeniem, niż sugestią, zawoalowanym sprytnie „nie było mnie, ale teraz jestem”. Chciała, żeby Max wiedział, że może na nią liczyć w przyszłości, nawet jeśli mimo dość znaczących zmian w jej charakterze, nadal tego typu zapewnienia nie chciały jej przejść przez gardło. Uśmiechnęła się z triumfem, gdy udało jej się wywołać śmiech Solberga. Zawtórowała mu, gdy zaczął swoją prezentacją. – No i widać, że doświadczony! – wykrzyknęła, z uznaniem klaszcząc kilka razy w dłonie. – Kurwa, no nadal nie wierzę, że mnie to ominęło. – Wesołość powoli stygła w tym stwierdzeniu, chociaż jeszcze jakieś jej pozostałości przemykały w spojrzeniu Theresy. – Biorąc pod uwagę, że to ty jesteś tym „kac” w słowie „wakacje”, to nie wiem, czy mnie przekonałeś – przyznała szczerze, chociaż nie skłoniło jej to do wyciągnięcia go za fraki z tego przybytku. Zamiast tego złożyli swoje zamówienia. – Jakby coś to skopię ci dupę tak mocno, żebyś nie dał rady tu zawędrować. Uprzedzam teraz, żeby potem nie było – powiedziała, żeby chociaż trochę oczyścić swoje sumienie. Spodziewała się, że temat Thada pojawi się prędzej czy później. Wolała później, chociaż nie byłaby wtedy bardziej gotowa, żeby go poruszać, niż była teraz. Na samo wspomnienie jej wzrok stał się pusty, a sylwetka napięta. Wbiła wzrok w swoje dłonie, z którymi nagle nie wiedziała, co zrobić. – Co z Tadkiem? – powtórzyła beznamiętnie za Maxem. – Gówno. Nic – stwierdziła prosto. Jej ton był wyzuty z emocji, ale widać było, że rana jest ciągle świeża. – Zapomniał o mnie tak szybko, jak zniknęłam z radaru. – Trochę to było niesprawiedliwe przedstawienie sytuacji, bo w końcu przez jakieś pięć sekund o niej pamiętał, skoro pofatygował się, żeby porozmawiać z Elodie. Ale poprawiła się tylko w siedzeniu, w stwierdzeniu już nie. Efektu końcowego to nie zmieniało, więc co za różnica? – Powiedz lepiej, co tam u ciebie w sprawach sercowych – chętnie zmieniła temat, obserwując jak członek obsługi lokalu przynosi do ich stolika dwie fajki, życząc im na odchodne miłej podróży. Ze skrywanym napięciem patrzyła na fajkę. Nigdy wcześniej nie zażywała żadnych narkotyków, nawet z alkoholem nieszczególnie folgowała. Spojrzała pytająco na Maxa, czekając, aż on pierwszy rozpocznie rytuał, żeby mogła naśladować jego poczynania.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie potrafił nie roześmiać się na jej słowa. Co jak co, ale grzeczna Theresa była poza zasięgiem jego wyobraźni, a co dopiero Peregrine święta. Tutaj nie było mowy o żadnym niebie, żadnym odkupieniu. Chłopak potrafił wiele znieść i jeszcze więcej brać na zwoje barki, ale widząc kogoś bliskiego, który nagle tracił gdzieś swoje prawdziwe "ja" i to przez jakieś niedorzeczne wydarzenia bolało go serce i budziła się w nim potrzeba pomocy. Hipokryta był z niego niezły, bo przecież sam znajdował się teraz w podobnej sytuacji, a jednak pomocy przyjmować nie chciał. Nie szukał jej i żył w zapewnieniu, że będzie dobrze. Nie miał jednak zamiaru pozwolić, by Peregrine wmawiała mu te same bajeczki. Nie chciał mieć przy sobie "idealnej" przyjaciółki. Chciał ją taką, jaką dziewczynę znał od dawna i czuł, że ona także wolałaby pozostać dawną sobą. Słuchał uważnie jej słów, choć niezbyt wiele one tłumaczyły. Jak widać problemy z matkami były bardziej powszechne niż się mogło wydawać i Peregrine też została członkinią tego absolutnie nie elitarnego klubu. -Tess... - Zaczął, używać zdrobnienia, które wypływało z jego ust tylko w sytuacjach wyjątkowych. - Nie myślałaś o tym, żeby się od niej jakoś odciąć? Jesteś już dorosła, idziesz na studia... Możesz znaleźć robotę i być samowystarczalna. Naprawdę pozwolisz jej na siłę wciskać Ci kim masz być? Zamierzasz rezygnować z tego, co kochasz, bo ktoś Cię zaszantażuje? Wiem, że to nie jest proste, ale to ni chuj mi do Ciebie nie pasuje. A jeżeli Ty nie masz siły się jej postawić, to ja to zrobię. Nie będzie mi nikt szantażował Tess. - Powiedział stu procentowo szczerze. W dupie miał jej matkę. Nie znał kobiety, ale jeżeli uciekała się do podobnych manipulacji, to Max już jej nie szanował. Zresztą w respektowaniu autorytetów nigdy przesadnie wybitny nie był. Czy obecność dziewczyny przy jego boku cokolwiek by zmieniła? Chciał wierzyć, że tak, choć doskonale wiedział, jaka była prawdziwa odpowiedź. Zbyt wiele się wydarzyło, zbyt mocno został złamany i zbyt mało go obchodziło, by bliscy mogli go wtedy od czegoś odciągnąć. Wielu przecież próbowało i choć był w stanie nie ćpać przez pół roku, o tyle alkoholu sobie nie odmawiał. Obecność Peregrine sprawiłaby tylko, że dziś miałby poczucie, że zranił kolejną osobę. -Jeśli obiecujesz nie spierdalać już więcej do Francji... - Powiedział z łagodnym uśmiechem, po czym dał jej szybkiego, przyjacielskiego całusa w czubek głowy. Nie żeby wtedy był świadom, jaką destynację obiera, ale tego już mówić nie musiał. Wiedział, że ma w dziewczynie wsparcie i miał nadzieję, że ona też posiadała świadomość, że zawsze może na niego liczyć. Te kilka sekund udawania kury widocznie poprawiło im na moment humor. Czasem trzeba było pozwolić, by infantylność i głupota przejęły kontrolę. Bez tego dało się zwariować, a obydwoje najwidoczniej mieli za dużo na głowie. -Jak spotkasz Fillina to poproś go o prywatny pokaz. Tak mnie kocha, że na pewno nie odmówi. - Zaśmiał się, bo ciężko było nie kojarzyć ich nieustannych wojen i przepychanek słownych. Choć od czasu pamiętnego meczu wszystko zdawało się iść w nieco lepszym kierunku. A przynajmniej nie wchodzili sobie w drogę. -Kochana, ten "kac" pokaże Ci świat jakiego jeszcze nie widziałaś. Tylko nie wracaj tu bez niego. - Puścił jej oczko, jednocześnie mając nadzieję, że dziewczyna naprawdę nie będzie tu zbyt często wracać. Z tego, co zdążył się dowiedzieć, mudmin był naprawdę niebezpieczną sprawą i sam czuł, że nie powinno go tutaj być. Nie powinno, a jednak wszedł do przybytku, jakby zabrał Peregrine na kawę. Spychał gdzieś daleko to niepokojące przeczucie, tłumacząc sobie, że przecież od jednego razu nic im się nie stanie i że przecież nie są tu sami. Skoro tamci ludzie mogli tu przyjść zapalić, to czemu oni by nie mieli. Pomijając całą kwestię nielegalności tej substancji. Spodziewał się, że dziewczyna może tak zareagować na wspomnienie puchona. Sam raczej nic do Tadka nie miał, ale też niezbyt dobrze chłopaka znał. Głównie kojarzył jego motor. -Co za jebany kutas. A mówią, że puchoni tacy kochani... - Pokręcił głową z niedowierzeniem, ale skoro Theresa urwała temat, nie zamierzał go ciągnąć. Widać wciąż ta sytuacja wywoływała w niej żywe emocje, a mieli przecież miło spędzić dziś czas. -No więc... - Zawahał się, nie do końca wiedząc, jak to wszystko ująć. Przez ten rok wydarzyło się naprawdę wiele w jego życiu prywatnym. -Pomijając milion przekurwionych sytuacji i jeden fałszywy alarm ciążowy, to... - Wziął głęboki oddech, wciąż szukając odpowiednich słów. Jeszcze z nikim tak wprost o tym nie rozmawiał i choć absolutnie nie wstydził się tego, po prostu nie potrafił odpowiednio się wysłowić. -Kojarzysz Felinusa Lowella? Tego puchona, co w tym roku kończył szkołę? No więc od niedawna jesteśmy razem. I to nie w sensie, że z nim sypiam. Mam na myśli, no związek. - Skleił coś średnio składnie, ale miał nadzieję, że Peregrine zrozumie, co chciał przekazać. Przez chwilę lekko się zaczerwienił, ale minęło to tak szybko, jak się pojawiło. Z zakłopotania wyrwała go obsługa lokalu, która przyniosła im fajki. Max od razu zapłacił za swoją, nie wiedząc, czy później będzie w stanie myśleć o czymś tak przyziemnym jak galeony, a następnie poczekał aż dostaną odpowiednie instrukcje. Widząc zawahanie Theresy, wlał eliksir do swojej fajki i przyłożył ustnik do warg. Ni chuja nie miał pojęcia, czego się powinien spodziewać. -To do zobaczenia po drugiej stronie. - Puścił jej oczko, po czym głęboko zaciągnął się narkotykiem. Momentalnie poczuł, jak jego ciało reaguje. Mięśnie w jakiś magiczny sposób naraz napięły się ale i rozluźniły. Opadły na poduszki, a jego świadomość opuściła realny czas i przede wszystkim miejsce. W tej chwili, Maxa tam nie było i komunikacja z nim była absolutnie niemożliwa.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Theresa Peregrine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164 cm
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
Sprzedała mu kuksańca pod żebra. – Co, nie wierzysz mi? – zapytała z udawanym wyrzutem, mało przekonującym jednak, bo sama zaczęła cicho chichotać, zarażona jego wesołością na tyle, żeby nie roztrząsać sprawy jej przynależności do nieba lub piekła, chociaż ostatnio regularnie zapytywała samą siebie o to, czy aby na pewno jest dobrym człowiekiem – a szukanie odpowiedzi wprawiało ją w dziwnego rodzaju melancholię i rozterkę. Widać było zmęczenie na jej twarzy, gdy słuchała jego przemowy. Wzruszenie ściskało jej serce, ale jednocześnie nie słuchała tego pierwszy raz, a w jej oczach niezmiennie kładła się cieniem ta sama rezygnacja. – Doceniam to, Max – powiedziała, a jej głos zawisł w powietrzu w sposób, który wskazywał na mniej optymistyczną dalszą część wypowiedzi. – Ale to nie mi ona grozi, tylko eee… moim bliskim. Więc jestem w dupie. – Plany o odcięciu się były w ruchu od dnia, w którym Theresa osiągnęła pełnoletność i widowiskowo wybiły jej w twarz. Nie tylko ze względu na to, że gdy tylko Elodie dowiedziała się, jak Tessa zamierza żyć i zobaczyła, że w córce nie ma ani grama zawahania ani strachu przed porzuceniem wygodnej kupki galeonów w rodzinnej skrytce, posunęła się do wyciągnięcia asa z rękawa. Nawet gdyby to się nie stało, już pierwsze kroki w stronę usamodzielnienia się doprowadziły donikąd, zaczynając od wyjątkowo paskudnego odrzucenia ze strony świata showbiznesu. Nic innego nie potrafiła robić, mogła tylko wycierać stoliki albo podawać towar z półek – chociaż i to pewnie do momentu, kiedy znajdzie się pierwszy nieuprzejmy klient, a ją poniosą nerwy. Nie przyznała tego przed Maxem, ale ostatnio zaczynała myśleć, że chyba faktycznie bez wpływów matki nic w życiu nie osiągnie. Pokręciła głową, odganiając te myśli. – Także na razie żadnych gwałtownych ruchów. Z Twojej strony również. Muszę… ech, muszę opracować jakiś plan, ale… – wzruszyła ramionami, zamiast tłumaczyć, jak bardzo bezradna czuje się w tej kwestii. – Nigdzie się nie wybieram – zapewniła, chociaż w gruncie rzeczy nie mogła być pewna, skoro nie do niej należała obecnie ta decyzja. Co by zrobiła, gdyby zarówno posłuszeństwo matce, jak i sprzeciw wobec niej miały służyć pomocy lub ochronie kogoś jej bliskiego? Ciężka zagwozdka. Pewnie nie dowiedziałaby się, dopóki nie zostałaby postawiona przed taką sytuacją – i chroń Merlinie, żeby kiedykolwiek musiała wybierać. – A więc nie znasz dnia ani godziny! – zaweryyktowała, bo w końcu taka impreza musiała być niespodzianką, żeby wyciągnąć z niej wszystko, co można. Gdyby szepnęła Cali słówko, pewnie coś dałoby się zdziałać. – Myślałam, że to jednorazowa akcja – upomniała Solberga, wyciągając ostrzegawczo palec, by złowrogo pokiwać nim w kierunku przyjaciela. – Lepiej się pilnuj, bo skończysz jak ten gość – wskazała jednego z typów przy sąsiednim stoliku, którego twarz wyrażała może niesłychaną błogość, ale za to z uszu prosto na poduchy sączył się fioletowy płyn, a dłonie splecione na opasłym brzuszysku pozbawione były paznokci. Nie był to zbyt przyjemny widok i Theresa zdecydowanie nie chciałaby zobaczyć Solberga w takim stanie. – Mam na myśli, że jeśli planowałbyś tu wracać, to mnie wołaj – powiedziała, przecząc swoim słowom. Wcale nie oferowała swojego towarzystwa do dalszego zwiedzania radosnej krainy mudminu, ale Max nie musiał wiedzieć o tym, że w razie czego sama nauczyłaby się transmutowania go w jakieś wymyślne zwierzę, żeby powstrzymać go od takiego podłego losu, a w tym celu musiałaby znać jego zamiary. Poczucie winy za nieobecność podczas jego kryzysowej sytuacji w roku szkolnym podwajało potrzebę roztaczania troski i wsparcia. – On nie jest… – kutasem, już prawie powiedziała, wciąż instynktownie próbując bronić i tłumaczyć Edgcumbe’a, ale natychmiast z tyłu głowy słyszała głos Cali – Nie zapytał o ciebie ani razu. Miałam jego ucieszoną mordę setki razy – i jej zapał stygł. – Ach… nieważne. Wyszło jak wyszło i chuj. – stwierdziła, żeby dłużej nie drążyć tematu. Przyszła tu właśnie po to, żeby nie musieć o tym myśleć. Już samo „no więc” zapowiadało historię pełną zwrotów akcji, a gdy wspomniał o alarmie ciążowym, wytrzeszczyła na niego oczy. Kiwnęła głową na znak, że kojarzy o kogo chodzi, kiedy wspomniał o Felinusie, natomiast słysząc o „związku” nieomal spadła z poduszki. Przez chwilę przyglądała mu się z zagadkowym wyrazem twarzy, zanim nie wyciągnęła rąk ponad stolikiem, żeby złapać palcami jego policzki. – Mój mały chłopiec dorasta – powiedziała z trochę przesadzonym, ale jednak w gruncie rzeczy szczerym wzruszeniem. – Max w związku. Nie sądziłam, że tego dożyję – jeszcze przez chwilę nie mogła sobie podarować lekkodusznych podkpiwajek. – A tak zupełnie poważnie, to gratulacje. Teraz będę musiała bliżej go poznać. Znaleźć na niego haka… na wszelki wypadek – stwierdziła z niewinną miną. – Nie żebym wam źle wróżyła, ale przezorny zawsze ubezpieczony – wytłumaczyła się szybko, bo jak wiadomo, Theresa słynęła z przezorności. Wrzuciła galeony do dłoni kelnera(?) i idąc za przykładem Maxa, wlała eliksir do fajki. – Tylko nie odlatuj za daleko – poprosiła, zanim sama zaciągnęła się głęboko, niemal natychmiast reagując kaszlem. Efekt był natychmiastowy – poczuła, jakby unosiła się kilka centymetrów nad ziemią, zrobiło jej się cieplej, puls jakby przyspieszył – a może po prostu była go bardziej świadoma. Błogi uśmiech wstąpił na jej wargi a powieki przymknęły się do połowy. – Woooow – powiedziała, rozkładając się wygodniej na poduszkach. Pierwszy raz od bardzo dawna ucichły sprzeczające się z tyłu jej głowy głosy, a kamień na sercu lewitował, przestając dawać znać o swojej obecności. – Miaaałeś rację, tego świata jeszcze nie widziałam – stwierdziła. Odpowiedziała jej tylko cisza. – Max? – zapytała, unosząc się na łokciach, żeby spojrzeć na przyjaciela i… może nie był to szok, bo tego typu emocje były lekko przytępione, ale ze zdziwieniem odkryła, że przy ich stoliku siedzi trzecia osoba, której wcześniej tam nie było. – Thad? Co ty tu robisz? – zapytała. Uśmiech na jej twarzy pogłębił się, gdy Puchon wyciągnął rękę w kierunku jej dłoni i splótł ze sobą ich palce. W tym stanie zupełnie nie liczyło się dla niej to, co zaszło na przestrzeni ostatniego roku. Najważniejsze, że teraz był tu, obok niej, a jego dłoń była duża i ciepła, tak jak zapamiętała. – Szukałem cię – powiedział Thaddeus, błyskając zębami w uśmiechu. Tym razem serce Tessy faktycznie mocniej zakołatało, a ona schowała zarumienioną twarz we włosach. Czuła się zupełnie jak podczas zeszłorocznej Celtyckiej Nocy. – Skąd wiedziałeś, że tu będziemy? Max ci powiedział? – zapytała, obracając się w stronę przyjaciela, który wciąż leżał rozłożony na poduszkach i odkąd odpalił fajkę, ani razu się nie odezwał. – Maaaaaax? Halo?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Automatycznie zgiął się, gdy łokieć Theresy trafił pod jego żebra, jednocześnie mocniej zaniósł się śmiechem. Był to chyba wystarczający dowód na to, że zdecydowanie jej nie wierzy. Bycie dobrym człowiekiem zawsze było dla Maxa raczej rzeczą subiektywną. To, że ktoś uważał się za moralnie poukładanego, nie oznaczało, że inni tak samo na tę osobę patrzyły. Czasem jeden błąd mógł tę szalę przechylić, a czasem mimo wielu potknięć ludzie wciąż widzieli człowieka w dobrym świetle. -Co za szmata... - Mruknął pod nosem, bo tego nie potrafił znieść. Doskonale rozumiał dylemat Peregrine w tym temacie. Co innego dostawać groźby pod swoim adresem, a co innego gdy grozi się bliskim. Max cholernie tego nie szanował i nawet nie miał zamiaru udawać, że jest inaczej. -Wybacz Tess, ale to jest cios poniżej pasa. Osoby którym grozi powinny o tym wiedzieć. Może to wcale nie jest tak tragiczne jak się wydaje, albo będą w stanie same obronić się przed tymi groźbami. Kurwa, nie kumam tego.... - Pokręcił głową nie potrafiąc zrozumieć, jak można w taki sposób działać. Sam nie miał idealnej rodzicielki, ale też nigdy nie dawał się szantażować, bo i ciężko było kobiecie znaleźć na niego jakiegoś haka, który faktycznie by go ruszył. Wiedząc, że kobieta może grać na jego emocjach po prostu nie otwierał się przed nią, co okazało się naprawdę dobrą taktyką mimo, że ta nie raz i tak go zraniła. -W każdym razie jak będzie potrzebować pomocy to wal jak w dym. Wiesz, że Ci nie odmówię. - Westchnął i choć tego nie powiedział, mogła wyczytać z niego, że jest w stanie zrobić dla kumpeli wszystko, a co za tym szło również nie wychylać się zbyt wcześnie. Na słowa o tym, że nigdzie się nie wybiera skinął tylko głową. Miał nadzieję, że sytuacja dziewczyny nie pogorszy się. Widać było, że ten wyjazd jej nie służył i życzył jej, by więcej coś takiego nie musiało mieć miejsca. -Czyli nic nowego. Fillin uwielbia mnie tak brać z zaskoczenia. - Zaśmiał się, choć jednocześnie poczuł lekki wkurw na wspomnienie o zasadzce, jaką przygotował Irlandczyk wraz z Boydem na niego w lochach. Kreatywności zdecydowanie im nie brakowało, chociaż za to musiał ich szanować. -No bo jednorazowa! Mówię tylko na wszelki wypadek. - Przekręcił oczami, bo naprawdę jedyne czego wymagał to odrobina zaufania, choć sam nie miał jej dla siebie. Chciał jednak wierzyć, że jego przygoda z narkotykami nie nabierze rozpędu. W końcu była szansa, że cokolwiek po mudminie się nie wydarzy, Maxowi się to nie spodoba i zdecyduje, że więcej tego gówna brać nie chce. Nikła, ale jednak szansa. -Nie broń go i tak Ci nie uwierzę. - Prychnął widząc odruch obronny Peregrine. Skoro tak reagowała, Thad musiał zachować się wobec niej w jakimś stopniu nie fair. Raczej wątpił, by Theresa tak po prostu reagowała na wspomnienie o kimś, kto jest jej bliski. Nie chciał jednak wypytywać dalej jeżeli sama ucięła temat. Przyszedł czas, by on opowiedział o swoich "podbojach". Dziwnie się czuł pierwszy raz w życiu tak po prostu naturalnie opowiadając o swoim związku, ale i był po części cholernie dumny z tego, co z Felkiem przeszli i że mimo wszystko ten go nie odtrącił. -No już, bo jeszcze Ci uwierzę. - Wyszczerzył się, gdy ta zaczęła pierdolić coś o dorastaniu, widocznie po części sobie żartując. -Dzięki. Wiedziałem, że jeśli chodzi o szantaż moich partnerów to zawsze będziesz chętna. - Oczywiście sam miał nadzieję, że do takiej sytuacji nie dojdzie, a w razie czego wiedział o Felku wystarczająco by samemu potrafić go zranić. Nie chciał jednak takiego scenariusza i święcie był przekonany, że nie będzie on potrzebny nigdy. Nie wybaczyłby sobie chyba podobnego posunięcia. -Postaram się. Widzimy się niedługo. - No i tyle było z ich pogawędki na ten moment. Ledwo narkotyk znalazł się w organizmie byłego ślizgona, a już kompletnie przejął nad nim kontrolę. Solberg nie miał pojęcia kogo widzi Theresa i w ogóle, jak używka na nią działa. Sam wyglądał, jakby ktoś po prostu odciął mu zasilanie. Leżał nieruchomo, ślepo wpatrując się w przestrzeń przed sobą. W głowie zaś czuł się praktycznie jak w raju. Było mu dobrze, nawet bardzo. Wszelkie zmartwienia gdzieś odleciały, a on mógł skupić się tylko na tym, jak świat zdaje się być nagle dużo piękniejszy. Nie widział posępnego dachu palarni, a leniwie przesuwające się po niebie chmury, które zaczęły przybierać najróżniejsze kształty. Dół mieszał mu się z górą, rzeczywistość ze snem i nie wiedział już, czy to świat pływa, czy to on, czy może wszystko jest jedną wielką cieczą, zebraną w jakimś chorym nieograniczonym naczyniu. Ba! Przez chwilę nawet czuł się, jakby zaraz miał wylać się ze swojej bańki. Głuchy na wołanie Thereski trwał w tym stanie najszczęśliwszy na świecie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Arabia. Gorąca, pełna piasku, brodatych dziwaków i kolorów. Irytująca. Paskudna. Natrętna. Astrid kompletnie nie mogła odnaleźć się w tej orientalnej dla niej rzeczywistości, tęskniąc za mglistymi fiordami, zapachem wrzosów i zimną wodą na wybrzeżu. Żeglugą z ojcem, rybami. Westchnęła przeciągle, skręcając w kolejną uliczkę, która zaprowadziła ją na burzowe obrzeża. Nie miała na sobie tej komicznej szaty, która pasowała bardziej księżniczce, niż wikingowi, a i tak wzbudzała zainteresowanie. Długonoga, srebrnowłosa półwila w kraju zdominowanym przez ciemne oczy, włosy i raczej niższe kobiety sprawiała, że oglądali się za nią ulicy, czasem gwiżdżąc. Ignorowała to, bo była przyzwyczajona, chociaż jej umysł szastał niczym ten czarodziej zaklęciami, norweskie przekleństwa oraz wzywanie do Bogów. Naszyjnika z młotem pomiędzy piersiami wyjątkowo dziś potrzebowała, zwłaszcza jego uspokajającej siły płynącej z wieloletniego moczenia błyskotki w lawendzie. Odchyliła głowę do tyłu, patrząc na leniwie snujące obłoki, kiedy to podbiegł kolejny Arab, proponując jej aż dwa wielbłądy i złotą biżuterię w posagu, o ile dobrze jego łamany angielski zrozumiała. W uszach miała tłumaczki od Darrena, jednak wcale nie przestawione na tutejszy, urzędowy język. Natręt szedł za nią, proponując kolejne rzeczy, snując jakieś chore wizje i zwyczajnie prosząc się, aby dostać w ryja. I pewnie by dostał, ale pomimo odległości od pałacu, wciąż widoczne były straże w tych śmiesznych ubraniach. I wtedy właśnie dostrzegła swoją szansę. Ta miała burzę czarnych loków, tatuaże oraz chyba kolczyki, a jej pierwszym skojarzeniem było usposobienie Lokiego, jakaś personalizacja. Uśmiechnęła się paskudnie pod nosem i bez cienia skrępowania, ceregieli podbiegła do niego, łapiąc go pod ramię, nie przypadkiem układając jego ramię w okolicach piersi. Spojrzała na niego z niewinnym uśmiechem. - Tu jesteś kochany! Mówiłam temu Panu, żeby dał mi spokój, ale nie słucha. Widzi Pan? Jego wielbłądy nie interesują. Znalazłeś ten lokal? Pytała dalej tonem, jakby przynajmniej znali się całe życie i byli po słowie. Złapała go za rękę, ciągnąc w stronę wejścia do jakiegoś baru czy innej speluny. Dopiero gdy facet zniknął gdzieś i jego odór natręctwa przestał się ciągnąc za nimi, jak łajno konia, odetchnęła i odsunęła się, zaprzestając molestowania. Zlustrowała wykorzystanego chłopaka wzrokiem, unikając jednak bezpośredniej konfrontacji spojrzeń. Ni stąd, ni zowąd wyciągnęła z kieszeni lizaka, wsuwając mu w dłoń. - Za fatygę, bo pieniędzy nie wzięłam. Wytłumaczyła ze wzruszeniem ramion, mając jednocześnie niewinny, jak i figlarny wyraz twarzy. Rozejrzała się dookoła, pociągając nosem. Pachniało naprawdę intensywnie. Wyczulony węch w połowie magicznego zwierzęcia wychwycił też perfumy oraz kadziła, chociaż głównej nuty zapachowej sprecyzować nie umiała.
Przez chwilę ścieżka wydawała się prosta. Wiedziałem co robię i w jakim celu; czego szukam i czego pragnę. W jednej chwili jednak wszystko to, co zbudowałem, zawaliło się na moich oczach. Wystarczyła chwila słabości, przypomnienie sobie jak przyjemnie beztroski i pewny siebie mogłem być pod przyjętą przez siebie postacią Jaspera. Każdy krok zdawał mi się lżejszy, gdy czułem tańczące na skórze tatuaże i sprężycie opadające na czoło loczki. Byłem wolny i ta wolność działała na mnie jak narkotyk. W jednej chwili wszystko przestawało być ważne i jedyne co się liczyło, to moja własna rozrywka. Zaciągnąłem więc języka wśród tutejszych, z doświadczenia dobrze wiedząc, że najlepsze miejsca kryją dla siebie, daleko od wzroku obcych dla nich turystów. Znów czułem jak słowa same lekko wyskakują mi z ust i wybrzmiewają melodyjnie, raz po raz dając zaakcentować się wibrującemu w piersi pomrukowi, którym czarowałem sam siebie, coraz mocniej rozkochany w złamaniu danego sobie słowa. Jestem już niemal pewien, że w końcu udało mi się rozszyfrować sprezentowane mi wskazówki i lada moment odnajdę charakterystyczne drzwi wejściowe, a jednak gdy tylko przystaję na moment, chcąc zapalić dla animuszu przed silniejszym środkiem, czuję na sobie miękkość Twojego kobiecego ciała i ciepło skóry, którego nijak nie dało pomylić się nawet z panującym dookoła gorącem. - Mhm, znalazłem, a Ty masz nauczkę, żeby się ode mnie nie oddalać, kochanie - karcę Cię, choć faktycznie uśmiecham się mimowolnie, szybko wchodząc w swoją rolę, bo i czuję ten instynktowny magnetyzm, który mnie ku Tobie przyciąga, a wolna od Twojego chwytu ręka unosi się od razu, by dłoń mogła ująć Twój podbródek, unosząc go sobie do góry. Ciekawsko i z bliska zaglądam Ci w oczy, to po nich chcąc rozpoznać czy znamy się choć trochę, dopiero po tym pozwalając sobie na wykręcenie głowy i posłanie złowrogiego spojrzenia natarczywemu mężczyźnie. Nie muszę wcale obawiać się reakcji, dobrze wiedząc, że w tej części świata same tatuaże mogą posłużyć za odpowiedni straszak i faktycznie mężczyzna, klnąc nieco pod nosem, ulatnia się z miejsca zdarzenia, a ja cmokam niezadowolony, gdy dowiaduję się, że jest to równoznaczne z utraceniem bliskości, której moja metamorfomagiczna postać tak desperacko się domagała. Mam wrażenie, że lustrujemy się spojrzeniami jak dwa dzikie koty, niby rozpoznając w sobie tę chęć wolności i przygody, a jednak nie do końca wiedząc jak tę sytuację wykorzystać. I gdy w końcu otwieram już usta, chcąc dopytać się czy tego samego wejścia poszukujemy, zaskakujesz mnie nagłymi podziękowaniami-nie-podziękowaniami, o których należności zupełnie nie pomyślałem. Prycham z rozbawieniem, od razu przejmując lizaka, bez choćby cienia podejrzeń co do jego składu, więc i otwierając go błyskawicznie, by wyszczerzyć się do Ciebie już wtedy, gdy zęby zaciskały się na plastikowym patyczku, a ja próbowałem przestać myśleć o tym jak podejrzanie interesująca wydajesz mi się w swojej atrakcyjności. - Szukasz lokalu, ale nie wzięłaś ze sobą pieniędzy? - podłapuję, unosząc brew, zaraz już miażdżąc podarowany mi cukierek przygryzieniem, pochrupując go z donośnymi trzaskami pękającego cukru. - Albo Twoja wymówka jest bardzo korzystnym zbiegiem okoliczności albo w ramach zapłaty musisz mieć coś ciekawszego od lizaków do zaoferowania - zauważam, tonem głosu może i sugerując nieco zbyt wiele, a jednak faktycznie nie mając na myśli nic złego, nie tylko ze względu na mój duży szacunek do pracowników seksualnych, ale też przez wzięcie pod uwagę łagodniej ocenianych społecznie usług. - Chodź, i tak nie zamierzałem bawić się sam - zachęcam Cię, ruchem głowy zapraszając do podążenia za sobą, bo i nie odwracając się wcale, skoro zaledwie kilka kroków dzieliło nad od drzwi, które przekraczam z impetem, nie zamierzając przepuszczać Cię przodem, skoro nie jestem pewny co dokładnie przywita nas w środku. - To jak? Masz coś do zaoferowania? - podpytuję, językiem bawiąc się wciąż trzymanym w zębach patyczkiem, gdy z uśmiechem posyłam Ci prowokujące spojrzenie, przysięgając sobie, że zgodzę się choćby i na najbardziej absurdalną z propozycji, zwyczajnie pragnąc utrzymać Twoje towarzystwo, więc i kładąc już na blat baru odliczone na dwie fajki galeony.
Niezależnie, czy twarz miał asystenta, czy te Lokiego, był jej akuratnie potrzebny. A jak Astrid czegoś lub kogoś potrzebowała, chciała lub miała inne, czasem mniej i czasem bardziej czyste zamiary, to go wykorzystywała. Kobiety z Norwegii tak już miały, że brały i robiły, co chciały i nawet Odynowi ciężko było je powstrzymywać. Ten wygląd, tatuaże, czarne, jak krucze pióra loczki — wszystko tworzyło idealną wymówkę, którą musiała przecież podkoloryzować. Tu go właściwie złapać, tu zasugerować tło ich nagłej relacji, tu zatrzepotać rzęsami i z jakimś znudzeniem jeszcze, teatralną bezradnością spojrzeć na wąsatego i brodatego jegomościa za plecami. Na szczęście trafiła na aktora. Gracza, który zdecydował się podjąć jej zabawy. Na ślicznej buzi pół wili o nieco surowych, jednak wciąż przyjemnych dla oka rysach twarzy, zagościł uśmieszek. Figlarny, tajemniczy, rozbawiony. Mógł go interpretować, jak tylko chciał, zdawała się nie mieć nic przeciw. Na dźwięk jego głosu, rękę swojego kryzysowego partnera zacisnęła mocniej. Gdy ujął jej podbródek, niby to zawstydzona rozchyliła pełne usta, starając się uniknąć jednak długiego kontaktu wzrokowego, co by go to przypadkiem nazbyt nie uwieść. Oczy miał ładne. Ze złymi ognikami, trochę może niebezpiecznymi. - Obiecuję, że Ci wynagrodzę to, że się martwiłeś. - zamruczała na tyle głośno, żeby mężczyzna usłyszał i zostawił ich w spokoju, bo jeszcze teatralnie oblizała usta, dając jasną aluzję co do ewentualnej formy przeprosin, które przecież do skutku nie dojdą. Chyba. Prychnęła z rozbawieniem, zerkając tylko nienaturalnie błękitnymi, nieco zwierzęcymi oczyma przez ramię. Spokój, wolność! Żadnych propozycji wielbłądów! Zmierzyła go za to wzrokiem bezwstydnie, od góry do dołu, dając się właściwie porwać na przygodę, którą sama rozpoczęła. Bo dlaczego nie? - Mam nadzieję, że lubisz niespodzianki, bo to taki wiesz, losowy smak. - rzuciła jeszcze z tajemniczym uśmiechem, obserwując, jak pałaszował podarek z odrobiną chyba wdzięczności, która kryła się w jego nonszalanckiej, łobuzerskiej buzi. Kim był ów Loki? Za olbrzymy nie mogła skojarzyć go z kamiennego zamku! Może nowy? Może tutejszy? Może jakiś ukryty kapelusznik.. Oby nie. Wzruszyła ramionami. - Przeznaczenie chciało, żebym sakiew nie brała. I widzisz? O to jesteś! Moja Arabska, Nocna przygoda. Owocna? Strachliwa? Odyn jeden raczy wiedzieć. - zaczęła, znów nieco teatralnie rozkładając ręce. Na jego komentarz nie powstrzymała jednak melodyjnego śmiechu, który uciekł jej niespodziewanie. - Kto wie, może mam, może nie, mój kochany. Co jej szkodziło? Wojownik nie uciekał, nie tchórzył. Cokolwiek miało się zdarzyć, była gotowa na konsekwencję swojego zaczepiania nieznajomych, uzbrojona w malutki sztylecik, pięści i refleks godny zwierzęcej strony swojej matuli. Z tej bowiem miała więcej talentu niż z czarodziejskiej. Kiwnęła więc głową, dając się zaprosić. Z ciekawością jednak zerkała w jego stronę, milcząc chwilę, pozwalając, aby srebrne włosy kołysały się leniwie przy każdym ruchu. Gdy weszli do środka, rozejrzała się, pociągając nosem — zapach ziół był intensywny, a światło stłumione. Używki tutejsze? Oczy zalśniły jej niebezpiecznie, sprowokowane dodatkowo jego zabawami pozostałością po lizaki. Objęła go ramieniem, jak to miało w zwyczaju. - Zależy, jak się będę z Tobą Loki bawić. Nie obiecywała, nie zaprzeczała, nie zobowiązywała się, ot cwana wilczyca z olbrzymią ilością interpretacji dowolnej swoich zachowań. Posłała jegomości za barem spojrzenie znad wachlarza rzęs, puszczając niewinnie oczko, używając tylko odrobinki uroku, co by towaru gównianego im nie dał, czymkolwiek ów miał być.
Szybko poczułem jak śmiech przyjemnie zawibrował mi w gardle, nie tyle z rozbawienia, co czystego zadowolenia z tak widocznej teatralności, którą mi zaprezentowałaś. Nie wiem jeszcze na ile jest to jedynie przyjęta przez Ciebie poza, chwilowy humor, który Cię złapał podczas wolnego wieczora, a na ile po prostu taka jesteś. Coś w błysku Twojego oka, w sposobie poruszania się, nawet w wietrze, który zdaje się łapać tylko Twoje włosy, podpowiada mi, że jest w Tobie coś więcej od tego uroku teatralności, ale gdy patrzysz na mnie nawet przelotnie, mam wrażenie, że myśli uciekają mi z głowy, a beztroski uśmiech sam wstępuje na moje usta. - Widzę, że nie wychodzi z roli, kochanie - wytykam Ci, bo choć wypuszczam te słowa ze znaczącym pomrukiem zadowolenia, to jednak Twoja bliskość wzbudza moją czujność, która zdążyła ponownie wczepić się w moją podświadomość przez ostatnie miesiące, podczas których tkwiłem w mniej przepadającej za dotykiem postaci. Teraz jednak obejmuję Cię pewniej, gdy płacę już za dwie porcje Mudminu, pozwalając sprzedawcy nie tylko przygotować magiczne fajki, ale też dobrać dla nas ich zawartość, gdy sam zbyt zajęty jestem poprowadzeniem Cię do stolika, który tak naprawdę sama wybrałaś, a ja jedynie szybko podchwyciłem Twoją wolę. - Wystarczy pomoc w jednym kłamstwie, by zdobyć z Twoich ust miano boga oszustw? - podpytuję, gdy tylko opadłem już na miękką pufę, nie do końca wiedząc czy to opary narkotyku mącą moje zmysły, czy to Ty hipnotyzujesz mnie swoim spojrzeniem, które bezduszna kurtyna rzęs wciąż na nowo mi odbierała. Niezależnie od powodu pochylam się do Ciebie od razu, czując, że zbrodnią byłoby kontynuować tę rozmowę głośno, skoro mogę przysunąć się bliżej i w cichych, niskich tonach prezentować Ci teatralne możliwości mojego głosu. - Czy może faktycznie jesteś świadoma jak trafne to jest porównanie? - dopytuję, unosząc brew pod myślą, że może coś już o mnie wiesz, że już gdzieś o mnie słyszałaś i nie muszę Ci mówić, że dzielę z Lokim zmienność swojego wyglądu. Wpatruję się w ciebie czujnie, zachłannie, próbując znaleźć jakąkolwiek niedoskonałość w Twojej twarzy, bo i jako artysta nie do końca potrafię uwierzyć w Twoje piękno, które bez mankamentów wydawało się być zbyt ulotne, by być prawdziwe. Zapatrzony, zbyt przejęty pokrywaniem uwagą Twoich policzków, wyliczaniem łuku na mostku Twojego nosa, zaraz już zupełnie zagubiony w badaniu perfekcyjnego kroju ust, nie zauważam zupełnie przyniesionych nam na stolik lamp. - Jeśli ja jestem Lokim, to kim Ty jesteś? - dopytuję ledwie przebijającym się przez muzykę w lokalu szeptem, pozwalając mojej szczęce na chwilowe zwężenie, gdy i tak pełne usta nabiegały czerwienią, a ciemne rzęsy wydłużały się subtelnie, wraz z opadającymi mi teraz do ramion lokami. Unoszę ciężkie od intensywności spojrzenie zielonych oczu, by w Twoich własnych wyłapać reakcję na to, co myślisz o tym, że Twoje kochanie mogłoby być kobietą.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Nie słyszała wcześniej o tym miejscu. W zasadzie to nie słyszała o wielu meijscach w tym mieście, jednak to konkretne podlegało pod grono takcih, które należało poznać. Dlatego więc kiedy tylko do jej uszu dotarła opowieść o palarni Mudminu, nie mogła wprost oprzeć się pokusie i od razu postanowiła zbadać ten lokal. Oczywiście nie uznała za stosowne powiadomić o swoich planach własnego chłopak, czy kogokolwiek, uznając, że idealnym pomysłem będzie samodzielne zbadanie tego miejsca. Wycieczka szkolna chyliła się ku końcowi, a ona miała jeszcze wiele do sprawdzenia. Nie było czasu na narzekanie, na ewentualny strach czy ociąganie się. Trzeba było działać. O mumidzie słyszała wcześniej niewiele, co wcale nie zniechęcało jej do tego, aby tej substancji spróbować. Wiedziała co prawda, że jest silnei uzależniająca, jednak kto by się tym przejmowal? W Wielkiej Brytanii i tak jej nie znajdzie, więc ewentualne uzależnienie było raczej najmniejszym z jej problemów. Ważniejsze było, aby odnaleźć lokal i dostać się do środka. Uznała, że najlepsza ku temu pora to z pewnością wieczór. Temperatura wtedy spadała w zacznym stopniu, więc znacznie bardziej zachęcała do ewentualnych wędrówek po mieście. Poza tym, wieczorem do tego baru na pewno zechcialoby udać się więcej osób, niż w ciągu dnia, dzięki czemu Robin miała większe szanse go odnaleźć, pomimo dosyć ogolnikowych instrukcji odnośnie tego, gdzie się znajdował. Błądziła po uliczkach jakiś czas, ale w końcu się udało. Dotarła na miejsce, choć jeszcze na moment czy dwa zatrzymała się przed wejściem do lokalu, nie do końca pewna, czy jednak powinna to robić. Raz hipogryfowi śmierć... W jej nozdrza uderzył bardzo specyficzny zapach, który niemalże przyprawiał o zawrót głowy, a którego sama Robin nie potrafiła do końca identyfikować. W lokalu było ciemno a wszędzie unosiła się dziwaczna, szara mgiełka. Pomyślała, że prawdopodobnie ma ona związek z tym dziwnym produktem, który nagminnie tutaj spalali. Powoli ruszyła przed siebie, nie wiedząc, czego w ogóle powinna się spodziewać. Dżiny krążyły wokół niej i zaczynała budzić coraz większe zainteresowanie, bo sama nie była pewna, gdzie kierować swe kroki. W normalnych warunkach coś pdoobnego nie miałoby miejsca, jednak teraz poczuła niesamowitą ulgę, gdy zobaczyła w jednym z boksów siedzącego samotnie Fillina. Westchnęła z ulgą i pomimo wspomnień ich niedawnego spotkania, wsunęła się na wolne miejsce przy zajmowanym przez niego stoliku. - Nie spodziewałam się Ciebie w takim miejscu - przyznała, jakby normalne "cześć" już dawno wyszło z mody.
Wiedziała, że nie powinna pozwalać sobie na takie przygody, ale na Odyna, jak mogła wiecznie trzymać się głosu rozsądku w głowie, który brzmiał zupełnie, jak ojciec? Przychodziły do niej czasem chwile kryzysu, dokładnie takie, jak teraz, gdy miała ochotę robić absolutnie wszystko to, czego nie powinna. Czerpać z życia, bawić się, nie myśleć o konsekwencjach. I chociaż wciąż pilnowała swojej magii, zachowywała się niewątpliwie frywolnie. - Aktorzy nie przestają przed końcem przedstawienia, kochanie. - odparła ze wzruszeniem ramion, niezwykle lekko i figlarnie, nie powstrzymując się przed puszczeniem mu oczka. Bo co złego mogło się stać? Wierzyła, że Odyn nie będzie nią gardził z powodu odrobiny zabawy, bo sam przecież uwielbiał takie gry. Na objęcie zareagowała właściwie bez zaskoczenia, odwzajemniając gest i posyłając jeszcze w stronę przygotowującego towar mężczyzny przelotny uśmiech, co by przypadkiem nie zadawał głupich pytań. Nie miała pojęcia, jakie tu było prawo i co jej wolno, a czego nie było jej wolno robić. - Oh nie skarbie, to bardziej skomplikowane. Sposób, w jaki kłamiesz.. - przerwała w połowie udzielanej odpowiedzi, zajmując miejsce przy stoliku, który wybrała lub on wybrał, nie miało to żadnego znaczenia. Było tu chłodniej niż na ulicy, chociaż charakterystyczny zapach wypełniał jej nozdrza, mieszając się z tym bijącym od jego skóry i używanych przez niego perfum, gdy pochylił się w jej stronę. Nie powinna była zerkać w jego oczy tak często, jak to robiła, bo chociaż soczyście błękitne tęczówki uciekały co rusz na szyje, ramiona czy nawet dłonie chłopaka, niebezpiecznie szybko odnajdywały drogę do błyszczących w mroku punkcików w jego twarzy. Ładnie brzmiał, niepokojąco manipulował tonami i sposobem, w jaki szeptane słowa wdzierały się do jej uszu. - Przypomina tancerza, aktora, kogoś, kto dokładnie wie, co robi. Zna kroki, zna układ. Dopowiedziane przez nią słowa również mogły być znacznie cichsze. Przywykła do tego, że jej nienaturalne piękno przyciągało spojrzenia i nie robiła sobie niczego z jego wnikliwego lustrowania wzrokiem. Nie miała pojęcia o tym, kim był i o tym, co umiał, co dodawało olbrzymiej iskry do i tak podjudzonego w niej ognia ciekawości. Była pod wrażeniem jego kunsztu łgarskiego, kunsztu zachowania właściwych dla sytuacji tonów i gestów. Czarował na swój własny sposób, tak odmienny od jej własnego i znacznie głębszy. Może to było w nim najbardziej intrygujące? Na jego pytanie uśmiechnęła się tylko tajemniczo, poruszając leniwie ramionami. Bo przecież była nikim więcej jak sobą. Lustrując jego twarz wzrokiem, zauważyła pojawiające się zmiany. Wargi rozchyliły się subtelnie w akcie zdziwienia, chociaż na próżno było w niej szukać strachu czy pokory, jeśli faktycznie miała do czynienia z Lokim, w co była skłonna nawet uwierzyć. Twarz, która jeszcze chwilę temu należała do mężczyzny, teraz była licem pięknej kobiety o wijących się niczym węże włosach, które niesfornie opatulały buzię, próbując przykleić się do pełnych, czerwonych ust. Nie mogła powstrzymać swojej dłoni, która przesunięta najpierw w jego stronę, złapała za kosmyk, a następnie palcami przesunęła po policzku do brody, na której zacisnęła palce. Nie zamykając oczu, pozwalając sobie na odszukanie wzroku Lokiego, musnęła jego usta, zasysając dolną wargę, a następnie przesuwając po niej palcem, przysunęła usta do jego ucha. - Pachniesz jak domowe wino z bzem i kawałkiem ciasta z kremem z limonek i mandarynek. Wyprostowała się, odsuwając od niego i puszczając mu oczko, dając tym samym do zrozumienia, że nie ma dla niej żadnej różnicy w tym, jaką formę bóg kłamstw i złośliwości przyjmie formę. Nie było też żadnego logicznego uzasadnienia dla ich zabawy, jej wątpliwie przyzwoitego zaangażowania w nią. Zapach był wystarczający i była pewna, że go zapamięta. Dostrzegła lampy na stoliku, które przysunęła bliżej nich, zacisnęła na jednej z nich palce — Która pierwsza?
Lokal pozostawał miejscem tajemniczym, a ludzie w nim wizytujący byli jeszcze bardziej szemrani. Faktem jednak było, że ludzi na których mudmin działa potężnie wcale nie było niewielu, więc widok Solberga przysypiającego w narkotycznym śnie na poduchach nikogo nie zaskakiwał. Użytkownicy tego specyfiku wiedzieli, że zasada jest prosta - dać używce się zużyć. Opłata za pobyt w tej palarni była wystarczająca, by móc pozwolić sobie skorzystać z egzotycznej przyjemności, doświadczyć tej niezwykłej fazy i w spokoju pozwolić organizmowi dojść do siebie. Leżał więc on na tej leżance tyle czasu ile potrzebował, ludzie mijali go bez komentarza, nowi goście przychodzili, starzy bywalcy wychodzili, czas mijał nieubłaganie, jednak w głowie chłopaka nie było miejsca na to, by się martwić trwonionymi godzinami. Abstrakcyjne wizje i zupełna odcinka od rzeczywistości były zbyt silne. Aż nadeszła noc.
| Atlas
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie miał pojęcia, jak długo tak trwał w błogostanie, ale też się nad tym nie zastanawiał, skupiony na cudnych doświadczeniach serwowanych mu przez narkotyk. Niestety, wszystko co dobre, w końcu musiało się skończyć, a świadomość powoli powracała do Maximiliana, który z zawodem zdał sobie sprawę, że dochodzi do niego coraz więcej realnych bodźców. W końcu ocknął się na dobre. Potrzebował kilku chwil, by połapać się w tym gdzie jest, kim jest i ogólnie, co miało miejsce. -Theresa? - Zapytał inteligentnie jakiegoś pracownika przybytku, który wyjaśnił mu, że Peregrine to się już dawno zmyła, jak ją zapewnili, że się Maxem zajmą. Podziękował za informacje i choć kusiła go powtórka z kosmiczej podróży, wziął się w garść i powoli skierował swoje kroki do pałacu, gdzie czekał na niego Felinus. + //ztx2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees