Niesamowite wysokie drzewa, szeroka droga, która wiedzie ku pięknej, zielonej oazie. Jakim cudem nie widać jej z pustyni? Tego nikt nie wie. Jednak należy pamiętać, że jeśli zbyt wiele razy będziesz chciał znaleźć pustynię - nie uda Ci się to. Przed przystąpieniem do pisania - pamiętaj by sprawdzić poniższe zasady w oazie. Twoje posty tutaj po trafieniu do eventu, nie będą liczyć się do 3 wątków, które możesz rozegrać w oazie.
Zasady lokacji w oazie:
► W oazie możesz mieć jedynie 3 wątki. Nie liczą się one do celu Nomada. ► Po odwiedzinach w dowolnej lokacji oazy, Twoja postać czuje się szczęśliwa, pełniejsza energii w kolejnym wątku. ► Po ukończonym tu wątku (6 postów na osobę) zdobywasz jednorazowy przerzut, który możesz wykorzystać tylko na wakacjach. ► Magia nie działa w oazie. Można ją wyczuć wszędzie - jednak nie da się tu używać zaklęć, gdyż te zwyczajnie rozpływa się w powietrzu. Trzeba tu wszystko robić na mugolską modłę. Tylko przy wejściu do pustyni możesz się teleportować. ► Możesz jednorazowo przyprowadzić tutaj jedną osobę, która nie była na evencie. Jednak każdy kto nie uczestniczył w Wariacjach z Derwiszami, może tu przyjść tylko jeden raz. Nie może on również zyskać dodatkowego przerzutu. ► W oazie masz raz do wykorzystania dowolną samonaukę, gdzie wystarczy Ci 2000 znaków na zdobycie punktu. Jednak liczy się ona do 3 wątków, które możesz tu odbyć, jeśli nie byłeś w drużynie Kobry. Magia tu nie działa w normalny sposób, więc musisz wykazać się kreatywnością podczas samonauki. ► W oazie wyglądasz zawsze na tyle lat ile ma Twoja dusza. Więc jeśli czujesz się i zachowujesz na starszego niż jesteś - możesz wyglądać nawet na 80 lat. Nie wpływa to jednak inaczej na Twoje ciało, nie masz żadnych chorób, reumatyzmu, a jeśli jesteś znacznie młodszy - nie jesteś tak samo wysportowany jak w wieku na jaki wyglądasz. Zmienia się jedynie Twój wygląd.
Kiedy otwieracie oczy - jesteście ponownie wszyscy razem. Już nie ma podziału na drużyny. Budzicie się wspólnie, kiedy jakiś nieznany przez was czar zostaje zdjęty. Przed wami stoją Derwisze - wyglądają na całych i zdrowych. - Witajcie! Z dumą ogłaszamy, że przeszliście próbę. Udało wam się dojść do Oazy Cudów - mówi jeden z nich, w fikuśnej, fioletowej brodzie, pokazując dłonią dookoła. - Niestety do Oazy Cudów nie można wkroczyć wiele razy... Przepuści ona was tylko kilka razy. Później, nigdy więcej jej nie ujrzycie. Czas płynie tu inaczej, a magia nie jest tu do końca poznana. Na przykład - używanie różdżek jest bezsensowne. Z pewnością czujecie magię w tym miejscu, w każdej roślinie, strumieniu, skale, wyczujcie ją, spróbujcie zbliżyć się do natury... Sami, nie przedmiotami do tego pomocnym. Nie ma tu miejsca na ordynarne zaklęcia... Spójrzcie teraz na siebie. Tu nie macie zwykłych lat, a jedynie lata waszej duszy. To jak się czujecie w niej odzwierciedla wasz wygląd. Nie możecie tego zmienić będąc tutaj. Pamiętajcie, że możecie przyprowadzić tu tylko jedną osobę! Nikt kto nie przeszedł testu nie może zawitać do oazy więcej niż raz, bo oaza wyciśnie z niego kilka lat życia, gdyż czas jest tu niezbadany... Otrzymujecie znaki magii! Każdy inny, w swoim rodzaju... Czerpcie z niego siłę w najtrudniejszych godzinach swojego życia, a dziś... rozkoszujcie się urokami oazy.
Zasady
Dziękuję wam wszystkim za wzięcie udział w evencie. Byliście bardzo aktywni, ponad skalę, którą rozpisałam sobie wcześniej.
● Obydwa Bardzo Słoneczne Patrole miały ponad 250 punktów; dodawałam 10 punktów za każdego posta, w którym patrolowaliście okolicę, plus odejmowałam za wcześniejsze obrażenia, jednak mimo tego wyszliście wysoko ponad stworzoną wcześniej skalę (nawet jeśli podwyższyłam progi); dlatego nic nie przenikło przez wasze bariery i w tak spokojny sposób dostaliście się do oazy. ● Drużna Kobry miała 40 pkt więcej ze Słonecznego Patrolu. W nagrodę jednopostówka - samonauka za 2000 znaków jest tu darmowa, więc możecie oprócz niej mieć w oazie 3 wątki. ● Każdy z was pomagał, był bardzo aktywny i z zaangażowaniem braliście udział. W nagrodę każdy z was oprócz @Nessa M. Lanceley (brak wystarczającej empatii) może zaleczyć w tutejszych wodach jedną dowolną bliznę. ● Za udział w evencie dostajecie punkty 1 z zaklęć, bądź dziedziny, którą się zajmowaliście. Uzupełnicie w kodzie poniżej co wybieracie. ● Dodatkowo dostajecie tatuaż. Możecie wybrać część ciała na jakiej chcecie go mieć. Losujecie jego kształt literką, każda ma aż dwie grafiki, więc wybieracie, którą chcecie mieć. Do tego rzucacie na kolor waszego tatuażu. Tatuaż również daje wam punkt (oczywiście, dopóki jest na wasze skórze). W kodzie wpiszcie dowolną kuferkową kategorię, z której będzie wam na stałe dodawał. ● Pamiętajcie, że muszę wam odjąć utracony ekwipunek. Nie musicie się po to zgłaszać, jedynie wpiszcie go w kodzie poniżej, upewnijcie się, że wszystko wpisaliście. ● W każdej lokalizacji w oazie obowiązuje kilka zasad - są one podane w opisie lokacji oazowych. ● Twoje posty tutaj po trafieniu do eventu, nie będą liczyć się do 3 wątków, które możesz rozegrać w oazie.
Kod
Kod do umieszczenia na początku postu:
Kod:
<zg>Dodatkowy punkt:</zg> napisz czy preferujesz punkt z zaklęć czy z dziedziny, w której pomagałeś, jeśli tak to napisz jakiej <zg>Utracony ekwipunek:</zg> <zg>Tatuaż:</zg> [color=TU WPISZ KOD WYLOSOWANEGO KOLORU] napisz literkę i który tatuaż wolisz (napisz po prostu wyższy lub niższy)[/color] oraz z jakiej dziedziny będzie wam dodawać punkt na stałe <zg>Ile lat ma Twoja dusza:</zg> wpisz na ile lat wyglądasz
______________________
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Dodatkowy punkt: z zaklęć Utracony ekwipunek: - Tatuaż: F - górna grafika - na przegubie prawej dłoni (+1GM)
To było dziwne. Nie pamiętała nawet kiedy dokładnie zasnęła, po tym jak Perpetua odnowiła jej znieczulenie i nałożyła na nią koc sygnalizujący, zaczarowany tak, aby schładzał przez jakiś czas jej ciało. Czuła się dobrze, ale mimo to wewnątrz czuła dziwne drżenie, jakby jednak jej odpoczynek nie był pełny. Nie musiała przecież starać się tak jak pozostali obozowicze - szukać pożywienia, wody, patrolować okolicy ani skupiać się na skomplikowanej transmutacji, aby spędzili tę noc wygodnie. Mimo wszystko, chyba za dużo tego dnia miała wrażeń, a w dodatku ciągle jej tkanki były poddawane urokowi, który rzucił na nią beduin. Dlatego, kiedy uciekła w objęcia Morfeusza, nie ogarnęło jej błogie ciepło i uczucie spokoju. Dopiero kiedy przebudziła się i zobaczyła, że znajduje się w innym miejscu, niżeli zasypiała - poczuła to. Tajemnicza magia, zgodnie z tym co mówili Derwisze była wszędzie. Rzeczywiście miała przeświadczenie, że tutaj nie potrzeba zaklęć, aby uaktywnić tę moc. Wszystko było takie... proste i obiecywało wiele. "Oaza Cudów" - mówili tutejsi. Machinalnie, kiedy madzy wspomnieli o pozbywaniu się blizn, dotknęła dłonią tej na swoim motku, która była pamiątką po jej klątwie. Chciała, aby zniknęła. Może to będzie pierwszy krok do tego, aby się jej pozbyć? Może po tym będzie łatwiej? Bez wahania podjęła się próby usunięcia niewielkiego zbliznowacenia w kształcie łezki. W ten sposób przynajmniej na zewnątrz nie będzie już widać, że jest objęta klątwą. Zamiast znamienia, które wraz z cudownym uczuciem ulgi zniknęło z jej skóry, otrzymała od Derwiszów delikatny tatuaż składający się z dwóch elementów, oplatających jej nadgarstek od strony wewnętrznej. Malowidło miało przepiękny koralowy kolor, który lekko lśnił w świetle słonecznym. Czuła, że jest to symbol, który będzie umacniał jej talent jeśli chodzi o latanie i Quidditcha, choć nikt tego na głos nie powiedział. Po chwili wszyscy zostali dokładnie poinformowani co do tego, że nie mogą wrócić na oazę nieskończoną ilość razy. Ta część pustyni przyjmie ich tylko i wyłącznie kilka razy. A więc musieli czerpać z tych pobytów jak najwięcej, skoro już znali drogę i posiadali ograniczenia. Wiele zyskali, biorąc udział w wyprawie, ale równie dobrze mogli też bardzo wiele stracić. Na szczęście Patricia w oazie nie odczuwała już skutków zaklęcia Sanguinem Ulcus i miała nadzieję, że to trwały efekt. Za to, przebywając w tym miejscu, po tych wszystkich przeżyciach, postanowiła zagłębić się chociaż odrobinę w tajniki czarnej magii, aby w przyszłości nie być aż tak bezbronną wobec niej. W końcu nigdy nie wiadomo co człowieka spotka, prawda?
|zt|
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Dodatkowy punkt: zaklęcia Utracony ekwipunek: Eliksir Czyszczący rany xz, Eliksir Wiggenowy x2, Eliksir regerenujący Tatuaż: C na karku; o taki! + 1 zaklęcia Ile lat ma Twoja dusza: dwadzieścia pięć, około; młodszy Huxley
Jemy przepyszną zupę od Wolfa, ustalamy jakieś dyżury, rozmawiamy i nawet pijemy, bardzo rozsądnie, wino, które najwyraźniej wyczarował nam Viro. Prędko jednak ustalamy, że pora do spania i ja zgłaszam się na pierwszą wartę. Siedzę ustalone godziny, po czym przebudzam @Julia Brooks na kolejne czuwanie, wybierając po prostu osobę, która według mnie była bardziej wytrzymała i mniej zmęczona, plus nie miała odniesionych ran. Radzę by obudziła za jakiś czas kogoś z trójki, która wybrała się po jedzenie i idę położyć się obok Perpetuy. Zmęczona półwila przebudza się jedynie lekko kiedy obejmuję ją w pasie, by bez krępacji zasnąć z nosem w jej lokach. Nie wiedziałem, że jestem aż tak padnięty, bo odpłynąłem po dosłownie kilku minutach. Zaś mój sen był niesamowicie spokojny, jakbym właśnie leżał spokojnie w naszym pałacowym hotelu, z Florką w zasięgu ręki. Sam nie wiem ile spałem, ale kiedy otwieram oczy widzę, że znajdujemy się na... drodze? Na dodatek budzę się dosłownie w tym samym momencie co Perpetua oraz co reszta... ludzi. Bo nie wszystkie twarze wydają mi się aż tak znajome. - Perpa czy mi się... - Coś chcę powiedzieć, wstając z miejsca i pomagając w tym ukochanej, ale kiedy to robię staję jak wryty z rozchylonymi ustami widząc, że moja lepsza połówka wygląda... inaczej. Dłuższe włosy, delikatniejsze rysy, drobniejsza sylwetka. Przez jej geny półwili potrzebuję chwili, by zorientować się co się wydarzyło - wyglądała jak młoda Perpa z burleskowego baru. Nie jestem pewny jak na to zareagować i w pierwszym odruchu podnoszę dłuższy pukiel włosów, przewijając go między palcami i orientując się, że moje ręce - nie mają ani tyle tatuaży, ani tyle oznak starości. - Eeee... - zaczynam elokwentnie, ale w tym momencie Derwisz zaczął tłumaczyć nam, że... doszliśmy (dochrapaliśmy się?) na miejsce! Rozglądam się niepewnie po wszystkich zgromadzonych, założyłam, że wszyscy młodnieją, ale wcale tak nie jest; zauważam też, że ludzie spod Kobry, którzy również tutaj byli. Macham niepewnie @Felinus Faolán Lowell, z którym wymieniałem wcześniej patronusy, przyglądając się zmianie w jego wyglądzie. W tym momencie pan Derwisz tłumaczy nam w końcu co tu się dzieje. - Och... To wiele wyjaśnia - mówię wyciągając dłoń, by podrapać się po głowie i wtedy dopiero czuję, że są bardzo krótkie. Śmieję się w zdziwieniu, zerkając na moją ukochaną. - O nie... - dodaję z udawanym przerażeniem, kiedy dotykam starej - nowej fryzury, jakże innej od tej co miałem ostatnimi czasy. - Boże nie mów, że mam jakieś piętnaście lat - dodaję lekko przerażony taką możliwością. Trudno brać na poważnie człowieka, którego dusza jest nastolatkiem! - Ty wyglądasz... jak podczas naszych stażów uzdrowicielskich? - mówię z pewną nostalgią, dotykając alabastrowego policzka ukochanej; nie było tych ledwie widocznych zmarszczek mimicznych. Ciało przestało być widoczniej zaokrąglone. Miała w sobie teraz całe mnóstwo dziewczęcego uroku, który w jej prawdziwym wieku również z niej emanował, ale posiadał więcej kobiecej elegancji. - Moja piękna, wyglądasz cudownie, ale znam tę wersję Ciebie chyba lepiej niż tą obecną. Moją. Za którą już odrobinę tęsknię.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dodatkowy punkt: zaklęcia Utracony ekwipunek: fajki i woda więc nic Tatuaż: Taki C - wyższy +1 transmutacja , prawa kostka Ile lat ma Twoja dusza: 18 (Max nie czuje się zbytnio ani młodszy ani starszy)
Sam nie wiedział, jak udało mu się zasnąć po tym wszystkim. Obudził się, pierwsze co szukając wzrokiem @Felinus Faolán Lowell. Wciąż był w ciągłym niepokoju, że coś mogło się wydarzyć podczas, gdy on sobie spał. Nie był najbardziej zadowolony s tego, że pozwolił sobie na przymknięcie oczu, ale teraz było już za późno. Dopiero po chwili zorientował się, że nigdzie nie widzi charakterystycznego posągu olbrzymiej kobry, a zamiast tego znajduje się w jakiejś oazie. -Co do chuja...? - Mruknął do siebie, bo nie był jeszcze na tyle przytomny, by ogarnąć, co się wydarzyło. Wstał, ściskając w dłoni różdżkę gotów na obronę, gdyby okazało się, że Ci jebani wyznawcy porwali ich i gdzieś się tu czają. Wszędzie jednak panował jakiś nienaturalny spokój, który kompletnie nie pasował do zamieszania dnia poprzedniego. W końcu pojawili się i Derwisze, którzy zaczęli wszystko tłumaczyć. Max słuchał ich słów, jakby kompletnie do niego nie docierały, lecz moment w którym zrozumiał ich sens wyraźnie odbił się w jego oczach. Zielone tęczówki zapłonęły żywym ogniem, a mięśnie Solberga nienaturalnie się spięły. -Oni sobie kurwa żartują... Próba? Jebana próba...? - Zaśmiał się zimno, nie zwracając uwagi na to, czy ktoś obok niego stoi, czy też pierdoli sam do siebie. Był iście wkurwiony. -Pierdolę to. Nienawidzę magii. Kurwa nienawidzę.... - Miał dosyć. Szczerze i naprawdę miał po prostu dosyć. To miała być jakaś chora próba? Popatrzył po zgromadzonych, z których nie jeden poważnie oberwał, a w jego głowie pojawiła się myśl, że niektórzy mogli przecież nawet zginąć. Do tego sam on musiał zmierzyć się z własnym lękiem i dość mocno nieprzyjemnymi wspomnieniami. I to wszystko dla jakiejś jebanej próby? Poziom wkurwienia wyjebał Maxowi poza skalę. Pierdolnął różdżką gdzieś w piach, po czym udał się w głąb oazy. Potrzebował być sam.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Wto 10 Sie - 17:06, w całości zmieniany 3 razy
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Dodatkowy punkt: Zaklęcia. Utracony ekwipunek: szlugi, woda, wiggenowy, leki, bluza z Derwiszem Tatuaż: F (ostrokrzew z dołu) +1 Uzdrawianie, prawa kostka. Ile lat ma Twoja dusza: +/- 19 lat
Niespecjalnie chciał iść spać, gdy wiedział, że musi wartować. No po prostu musi; łaził po obozie, szukając potencjalnego zagrożenia, choć i wtedy momentalnie poczuł, że jeżeli nie pójdzie spać, to prędzej zawita twarzą w piachu. Zamieniając się co jakiś czas z inną osobą patrolującą ten teren, nic dziwnego, że dołączył do partnera, oddając się tym samym w sen, który miał na celu zregenerować siły. Niezależnie od tego, czy ten spał, czy też i nie, w pewnym momencie powieki stały się tak ciężkie, iż nie potrafił się temu przeciwstawić. Objął go, wtulił się, chłonął zapach. Minuty upływały, klepsydra przesypywała piach; o dziwo spało mu się wyjątkowo dobrze, nawet jeżeli wcześniej był ogromnie zmęczony i nie czuł się na siłach, by dalej stać na warcie. Nic dziwnego, że był w stanie spać jak zabity, skoro jednak doznał w pewnym stopniu bardzo nieciekawych wrażeń. Głębsze wdechy, obudzenie się nagle i bez polotu na... drodze? Wejściu? Co to w ogóle było? Nic dziwnego, że Lowell, wyjątkowo dobrze wypoczęty, się zdziwił na początku - potrząsnąwszy lekko ramieniem ukochanego, nie wiedział, co się dzieje, choć wcale nie musiał, skoro nagle wszyscy zbudzili się od razu, jakby jednym tchem, który zapewniał im życie. - Co się dzieje... - spojrzał na niego i zmarszczył brwi,. Wyglądało na to, że miejsce to jakoś na nich wpływało, a gdy wstał i otrzepał ubrania z kurzu, zaczął się rozglądać po znajomych twarzach... tylko ich jakoś specjalnie nie było. Przekrzywienie ust zatem nie było niczym złym, skoro wszyscy jakoś się pozmieniali. Albo dostali dodatkowe lata, albo je stracili. Sam jeszcze nie wiedział, z czym konkretnie miał do czynienia, niemniej jednak odmłodzenie się o około cztery lata mogło być co najmniej dziwne, w szczególności dla osób postronnych. Chłopak spojrzał na swoje dłonie, zauważając, że ich struktura stała się mniej przeżarta upływającym czasem. Może nie było to aż tak widoczne, ale koniec końców pewne zmiany zauważał. Dopiero po czasie okazało się, że to wszystko było próbą. Ach, czyli to obowiązkowe otrzymywanie obrażeń też było próbą? Były student (student?) niespecjalnie czuł się z tym dobrze, wszak pamiętał przecież, że nie dość, iż wrogowie rzucali w nich czarnomagicznymi zaklęciami, to jeszcze przy okazji on w nich rzucał równie wyrafinowanymi urokami. Przymrużywszy oczy, trochę się zastanawiał, czy wdać się jakąkolwiek dyskusję, jak nieodpowiedzialne to było, jak powinni czegoś takiego uniknąć, ale nie wniosłoby to niczego dobrego, poza oczywiście zepsutym nastrojem. Próba. Jakaś dziwna, cholerna próba, która naraziła ich zdrowie, komfort i bezpieczeństwo. Doskonale pamiętał przecież reakcję Maximiliana na to, co miało miejsce - jego atak paniki. Odruchowo przegryzł wargę; to, co miało miejsce, nie znajdowało żadnego wytłumaczenia w ferworze wydarzeń. Serce biło mu mocniej, a na myśl o wspomnieniach, które powróciły ze zdwojoną siłą, wkurzył się wewnętrznie. Skupiwszy się na lekkim spoglądaniu na innych, zauważył jakąś znacznie starszą osobę (@Doireann Sheenani), typa, którego kojarzył trochę (@Drake Lilac), jak również tych, którzy pochodzili z Ruin Dolnego Miasta. Na machnięcie ze strony kompletnie nieznanego mu faceta trochę się zdziwił. Dopiero po tym, jak Felinus przyglądnął się jego towarzyszce, zrozumiał, że jest to Williams w całkiem młodym wydaniu - widać, że duchowo pozostawał jednak znacznie młodszy. Nie dziwił się. Dziwnie było jednak go oglądać bez takiej ilości tatuaży, dlatego również przyglądał się jego zmianom. Czyli tak wyglądał Hux w młodości, gdy jeszcze nie zrobił sobie dziar na pół ciała. Trudno było nie zauważyć reakcji Solberga i niespecjalnie mu się dziwił, odwracając się w jego stronę. Zresztą, sam dość specyficznie do tego podchodził i chyba tylko przez zdolność zachowania spokoju nie wygarnął nikomu tego, co miało miejsce. Niepokoiła go jednak to, jak mogło to ostatecznie wpłynąć na partnera. Poczuł goryczkę, bo o ile sam jakoś mógł przepracować powrót do nieprzyjemnych kart przeszłości, o tyle jednak się martwił. Cholernie; nic dziwnego, że odwrócił się na pięcie w jego kierunku i próbował jakkolwiek zwrócić na siebie uwagę. - Max, czekaj! - powiedział, chwytając bez problemów różdżkę, którą ten rzucił w piach, chowając ją tym samym do bezdennej torby. Zacisnąwszy mocniej zęby, nie wiedział, czy nie ruszyć za nim - dać mu spokój, którego prawdopodobnie teraz potrzebował - czy jednak zmusić się i jednak mu potowarzyszyć. Przez krótki moment przyglądał się magicznemu patyczkowi, nie chcąc, by ten uległ uszkodzeniu, by tym samym, być może nieodpowiedzialnie, ruszyć za chłopakiem, mając nadzieję, że jakoś uda się podejść mu do tego w racjonalny sposób. Zamartwiał się cholernie i nie zamierzał dopuścić do jakiejś nieprzyjemnej sytuacji. Nie zważając zatem na jakiekolwiek sprzeciwy bądź ludzi, na których momentalnie wpadał, ruszył za nim, podejrzewając, że wydźwięk metalu uderzającego o podłogę będzie im towarzyszył przez znacznie dłuższy czas, aniżeli ułamek sekundy.
Dodatkowy punkt: Gry Miotlarskie Utracony ekwipunek: suchary, butelka wody, 2x wiggenowy Tatuaż: (C na mostku) o taki! + 1 GM Ile lat ma Twoja dusza: 30+ Szybko się okazało, że życie w obozie, choć dalekie od idealnego, nie było takie złe. W trudnych chwilach każdy wziął na siebie odpowiedzialność za pewne rzeczy i dzięki wspólnej współpracy sprawili, że było nawet znośnie. Mieli schronienie, wodę, a nawet wino, do tego wkrótce pojawił się i posiłek. I choć ciężko było oczekiwać po zupie przygotowanej z darów pustyni czego wyjątkowego, to mimo wszystko zjadła wszystko. Zagęściła jeszcze potrawę sucharami, którymi podzieliła się z resztą, wypiła kubek druzgotkowego wina od Viro i momentalnie poszła spać. Obudził ją Hux, który wyznaczył ją do stania na warcie. I kiedy mężczyzna poszedł spać, ona wsiadła na dywan i zaczęła latać nad obozem, wypatrując z góry niebezpieczeństw. Przyszedł jednak czas, gdy poczuła niezwykłe znużenie, niepodobne do niczego wcześniej. Zupełnie jakby znów dopadły ją potwory z pustynnego miasteczka. Ostatkiem sił wylądowała przy ognisku i nawet nie zdążyła zsiąść z dywanu. Zasnęła na nim w mgnieniu oka. Pobudka należała do tych dziwniejszych. Obudziła się razem z innymi, w miejscu, którego nie rozpoznawała. Automatycznie zerwała się na równe nogi i chwyciła za różdżkę, ale dosyć szybko okazało się, że są w bezpiecznym miejscu. Wśród zgromadzonych dojrzała Solberga, co przyjęła z ulgą. Kiedy pojawili się derwiszowie, którzy wyjaśnili im, gdzie są, a także to, że całe to zajście było „próbą”, szczęki Krukonki zacisnęły się mocno ze złości, ale potrafiła się opanować na tyle, że nic nie powiedziała, a jedynie prychnęła wściekle pod nosem. Jednocześnie nie zdawała sobie sprawy, że zmienił się jej wygląd. Postarzała się w mgnieniu oka. Nie straciła nic ze swej urody, ale na jej twarzy wypisane było zmęczenie, znużenie i troski. Do tego ciemne włosy poprzetykały miejscami siwe pasemka. Wyglądała jak trzydziestolatka, która widziała w życiu wszystko, przeżyła wszystko i kompletnie nic nie jest w stanie jej ruszyć.
Wolf T. Fairwyn
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : wiecznie blady, jakby mu coś dolegało, blizny na plecach po czarnomagicznych zaklęciach
Dodatkowy punkt: zaklęcia Utracony ekwipunek: - Tatuaż: F i który tatuaż wolisz (niższy) + za lewym uchem (+1 zaklęcia) Ile lat ma Twoja dusza: 14 lat
Posiłek, który pomagał przygotować Wolf, razem z profesorem Williamsem nie był zły. Ważne, że sycący, a wiadomo jak człowiek najedzony to senny, zwłaszcza po takiej emocjonującej podróży. Fairwyn nie opierał się nadchodzącemu spaniu, a po twarzach niektórych można było odczytać, że również potrzebują odpocząć. Jakie było jego zdziwienie, kiedy obudził się w nowym miejscu. W pierwszej chwili pomyślał, że to bardzo realistyczny sen lub może to, co się wydarzyło wcześniej, należało do innej imaginacji. Głos Derwisza, który zarzucił optymistycznym powitaniem, uświadomił mu, że to wszystko było częścią próby? Cisnęło mu się na usta kilka pytań, jednak to jego twarz teraz przedstawiała durny wyraz przejawiający niezrozumienie i dezorientacje. Chciałoby się rzec: WTF. Zaczął rozglądać się po Oazie Cudów i dopiero później dotarło do niego, co mówił fioletowobrody. Czas płynie inaczej, to dlatego jego ubrania były takie luźnie? Spojrzał na swoje dłonie. Widocznie ubyło mu trochę lat, jeszcze pięć w dół i były jebanym smarkaczem robiącym w pieluchy. Inni też tu byli, czyli nikomu nic się nie stało. Dobrze też zrozumiał wkurwienie Maxa, który pierdolnął różdżkę w piach i udał się na samotną wędrówkę, a za nim pobiegł Felek. Sam gryffon też był oburzony, czyli przez próbę dostał czarnomagicznym zaklęciem? Poważnie? I teraz stracił głos, na chuj wie jak długo? To naprawdę było nienormalne. Przecież niektórzy byli w tak opłakanym stanie, że gdyby nie Hux i Perpa, a także reszta wiedząca co robić to raczej za dobrze to by się nie skończyło, zwłaszcza że i tak wszyscy oberwali nie tylko fizycznie, ale i psychikę im mocno zszarpano. Wolf nie był głupi, wiedział, że coś było na rzeczy związane z tą próbą to, że dostał po mordzie, a także zaklęciem czarnomagicznym. Masakra. Już zapomniał, jak to kurestwo rozchodziło się po ciele niczym zaraza. Zapewne faktycznie ta podróż należała do tych duchowych, a Fairwyn zastanowi się nad swoim losem i postanowi zmienić coś w swoim życiu. Przygotuje się na nie lepiej, ale czas pokaże.
| zt
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Dodatkowy punkt: zaklęcia Utracony ekwipunek: eliksir czyszczący rany Tatuaż: Taki fiolet (?) E - ten zaraz nad literką + 1 zielarstwo, za lewym uchem Ile lat ma Twoja dusza: 30
Udało im się zebrać odpowiednie zioła i przygotować z tego nienajgorszy posiłek. Obóz wciąż wymagał patrolowania, ale dzięki odpowiednim osobom, cała reszta mogła udać się na spoczynek, by zregenerować siły i ewentualnie zastąpić później obecną wartę. Ruda miała problem z zaśnięciem, choć ostatecznie powieki dziewczyny opadły, a ona sama oddała się w ramiona Morfeusza. Obudziło ją jakieś zamieszanie. Od razu zerwała się z wyciągniętą przed siebie różdżką. Spała, trzymając ją w garści, na wypadek gdyby coś ich zaskoczyło. Nie spuszczała gardy, gdy okazało się, że są w zupełnie innym miejscu. Była podejrzliwa, ale gdy zobaczyła resztę uczestników wyprawy, z którymi wcześniej zostali rozdzieleni, w myślach odetchnęła z ulgą. Wszystko wyjaśniło się, gdy przemówili Derwisze, tłumacząc to, co miało miejsce. Irv założyła ręce na piersi, słuchając tych częściowo niedorzecznych słów. Próba, jakiej zostali poddani była brutalna. Nie dziwiło jej, że niektórzy zareagowali na te wieści gwałtownie. Sama poczuła dziwne uczucie wewnątrz, choć pozornie zostawała spokojna. W końcu udało się wszystkim przeżyć i w dodatku czegoś nauczyć. Irv po prostu ten fakt przełknęła. Dużo gorzej zniosła ten, że nagle stała się o jakieś dziesięć lat starsza. Nie wiedziała, co tu się dzieje. Patrząc wokół okazało się, że nie tylko ją zamieniło w inną wersję samej siebie. Jej piękne, rude loki nieco oklapły, a na twarzy pojawiło się kilka nieistniejących wcześniej zmarszczek. Nie wiedziała jeszcze, że za uchem pojawił się nowy tatuaż do kompletu ze złotą kreską, która widniała na jej kostce po feriach w Norwegii.
//zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ostatnio zmieniony przez Irvette de Guise dnia Wto 10 Sie - 17:22, w całości zmieniany 1 raz
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Dodatkowy punkt: Zaklęcia Utracony ekwipunek: Eliksir wiggenowy x2 Tatuaż: I jak Imperio - O taki! (w górnej części kręgosłupa, rozpostarty na obie łopatki i zachodzący lekko na ramiona) +1pkt Uzdrawianie Ile lat ma Twoja dusza: Coś między 22-25
Rozstawiwszy multum zaklęć ochronnych wokół obozowiska, walcząc z piaskiem i bólem nadwyrężonego biodra, doglądając regularnie Patricii - Perpetua poczuła się w końcu zwyczajnie wyczerpana. Nie uczestniczyła w rozmowach - ograniczając się jedynie do bladych, acz ciepłych uśmiechów i odpowiadaniem półsłówkami; nie czuła nawet smaku zupy (gulaszu?), który przygotował młody Gryfon. Nie wiedziała, czy dlatego, że wszystkie bodźce dochodziły do niej już przytłumione - czy dlatego, że potrawa rzeczywiście nie miała żadnego smaku. Nieważne - w końcu nad pustynią zapadał zmierzch i wszyscy postanowili w końcu odpocząć, względnie do tego odpoczynku przygotowani. Złotowłosa oporządziła jeszcze Brandonównę - nim sama ułożyła się na poduszce i nie odpłynęła niemal natychmiast w lekki, czujny sen, który rozgonił na moment Williams, gdy dołączył do niej pod kocem. Dopiero ze znajomym ciężarem na talii i oddechem tuż przy uchu, pogrążyła się w głęboki, zadziwiająco spokojny sen. Zniknęło zmęczenie i zmartwienia, wpadła w ciemną, bezpieczną toń. I wyciągnęło ją z niej dopiero przedziwne uczucie, przez które momentalnie się wybudziła. W zupełnie innym miejscu, w zupełnie innym... towarzystwie...? Bezwiednie wstała razem z Huxleyem na równe nogi i dopiero wtedy zwróciła na niego uwagę. Wpatrywała się w niego, z nieukrywanym szokiem. Był po prostu młody. Brakowało mu jeszcze wiele tatuaży, co zauważyła od razu - jednak jeszcze bardziej w oczy rzucił jej się brak tych radosnych zmarszczek wokół oczu i ust; twarz miał równie pociągłą, ale jeszcze młodzieńczą, z lekkim zaledwie dwudniowym zarostem. Widziała przed sobą młodziutkiego uzdrowiciela, jeszcze krzepkiego i wysportowanego, pełnego wigoru - co wyciągnął z właściwie dopiero co opuszczonego boiska Quidditcha. Serce zatrzepotało jej w piersi na ten obraz. Nie mogła oderwać od niego wzroku. — Huxy... wpadłeś do źródełka młodości, czy jak? — spytała niepewnie, samej - wyjątkowo - nie wiedząc jak na to wszystko zareagować. W końcu jeszcze całkiem niedawno żartowali sobie o wynalezieniu Eliksiru Życia, a teraz... Zerknęła na pukiel jej włosów, który uchwycił Williams. Automatycznie sięgnęła do swoich loków, które nie sięgały już ramion - a opadały w wesołych skrętach znacznie niżej, niemal do wcięcia w talii. Fryzura jaką nosiła jeszcze przed przywdzianiem szat uzdrowicielki. — Ojej — mruknęła tylko, kompletnie zbita z pantałyku. Czyżby eliksir na porost włosów? Wszystko zaraz jednak wyjaśnił im jeden z Derwiszy, którego - Morgana jej świadkiem, Perpetua mimo całego swojego szoku, w którym teraz się znajdowała - zgromiła ciężkim spojrzeniem. P R Ó B A ? Poczuła się tą informacją dotknięta do żywego - bynajmniej nie przejmując się sobą i tym co sama była zmuszona w ów próbie doświadczyć, ale... Rozejrzała się po pozostałych uczestnikach wyprawy, starając się odnaleźć znajome twarze. Takie przecież młode - nawet mimo aktualnych, nierzadko starszych obliczy. W imię czego można ich było tak narażać...? Ściągnęła brwi w wyrazie dezaprobaty, chociaż mimo to, intuicyjnie wiedziała, że magiczne rytuały rządziły się swoimi prawami. Bywały również bezwzględne, jak ten - ale zawsze za sobą coś niosły. Do rzeczywistości sprowadził ją nie kto inny jak Huxley - wyraźnie zaniepokojony swoim 'duchowym' wyglądem. Perpetua nie mogła - mimo całej powagi sytuacji - nie wybuchnąć perlistym, głośnym śmiechem. Całe nagromadzone napięcie w tym jednym momencie wręcz wylewało się z niej falami. — Jak dla mnie jesteś niezwykle pociągającym młodym asystentem — zachichotała, urywając jednak szybko, gdy mężczyzna dotknął jej policzka. Jak zwykle, ufnie, wtuliła się w jego dłoń, spoglądając na Huxleya spod ciemnozłotych rzęs. Ponownie mu się przyjrzała - ponownie czując jak serce obija jej się o mostek w trzepocie. Nie mogła już dłużej wstrzymywać swoich emocji, które teraz jedynie się spotęgowały i wezbrały: melancholią, radością, poczuciem straty, ale i słodką nadzieją, gdy tak spoglądała na młodego-starego Williamsa. — Doskonale wiesz jak prawić komplementy czterdziestolatce — zachichotała jeszcze, choć w oczach wezbrały jej w moment łzy. Nie licząc się z otaczającymi ich ludźmi i Derwiszami - po prostu zarzuciła Huxleyowi ręce na szyję, tak jak zwykła to robić kiedyś; i wpiła się w jego usta, w mocnym, nawet odrobinę desperackim pocałunku. Odbijając na jego wargach wszystkie kłębiące się w niej emocje - jednocześnie roniąc ciche łzy nad stratą czasu, która ich dotknęła. — Już wtedy Cię kochałam — oznajmiła szeptem, gdy rozłączyła ich usta, jedną dłonią gładząc - niesamowicie modne wtedy - krótkie bokobrody Williamsa. Uśmiechała się nerwowo - melancholijnie, dotknięta tak nagłym zrozumieniem, które na nią spadło. Och zdecydowanie, dla niej prawdziwą próbą nie była wędrówka do Oazy Cudów - tylko to, co mogła w niej spotkać: żal i gorycz. — Wybaczysz...? — głos jej się złamał.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
W końcu mógł odpocząć i zjeść jedzonko przygotowane przez Doireann ze składników, które dała im wężyca z którą porozmawiali sobie co najmniej godzinkę. Najwidoczniej ten odpoczynek sobie wziął do serca nieco za mocno, bo dosłownie kilka chwil później przy zasypianiu poczuł dodatkowe osłabienie, co przełożyło się na to że padł nieprzytomny dosłownie w chwilkę. Po zbudzeniu się był konkretnie zdezorientowany. Ubrania go cisnęły niesamowicie, tak jakby były za małe. Spoglądnął na siebie i faktycznie był większy, niż wtedy kiedy się kładł. No i w sumie też ogarnął że nie byli w obozie, a w jakimś innym miejscu. Na szczęście Drewisze wszystko im objaśnili. Nie był w stanie jednak znaleźć na sobie swojego tatuażu, bo ten pojawił się na plecach zamiast na rękach. Poza tym i tak nie miałby teraz jak dotknąć swoich pleców, bo łapy by mu się nieco blokowały. No i ogarnął też że ma brodę. Dokładnie taką, jaką miał zamiar sobie w przyszłości wyhodować. Spojrzał na swoją - na ten moment bezużyteczną - różdżkę i schował ją. Na ten moment nie będzie mu ona potrzebna, skoro magia tu nie działa. Na szczęście wiele rzeczy dało się zrobić po mugolsku. Rozejrzał się poszukując znajomych, albo przynajmniej potencjalnie przypominających ich twarzy. Zwrócił uwagę na Doireann, która była nieopodal niego. No... Zestarzało się jej.-Wow... Dori, zestarzałaś się trochę.- Rzucił jak zwykle spokojnie. Troszkę mu ciasno było, ale jakoś to wytrzyma. Rozejrzał się ukradkiem po reszcie. Nawet zwrócił uwagę na Williamsa i Perpę, którzy byli teraz dużo młodsi. Gdyby nie ich rozmowa, to pewnie zajęłoby mu dłuższą chwilę dojście do tego kim są. Przeanalizował słowa drewiszów i poczuł się nieco dziwnie... Wrócił wzrokiem do staruszki.-Jakim cudem duchem jesteśmy większymi boomerami niż nasi nauczyciele?
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Dodatkowy punkt: Magiczne gotowanie! Utracony ekwipunek: różdżka - palma/włos akromantuli/11 1⁄4″ Tatuaż: C (pomiędzy łopatkami) - taki!, eliksiry Wiek duszy: Około 55 lat.
Po zjedzonym posiłku dość szybko opadła z sił; i nikt nie zdawał się mieć jej za złe, kiedy oznajmiła, że naprawdę musi odpocząć. Kiedy przysłaniała kotary i przebierała się w czysty strój przygotowany przez Nessę starała się skupiać na rzeczach przyjemnych; takich jak Felinus (@Felinus Faolán Lowell) chwalący jej kuchnię, mimo dojmującego zmęczenia widocznego w jego oczach, Drake’u (@Drake Lilac), który swoim nieustannym spokojem zdawał się wprowadzać odrobinę przyjemnej prozaiczności podczas ich kolacji, oraz tego, że chociaż jedna, smutna Shamaran będzie mogła dzisiaj zasnąć z lżejszym sercem. Chciała trzymać się tych miłych iskierek, jednak… W momencie, gdy przytuliła policzek do poduszki, wróciło do niej uczucie z pustyni, kiedy leżała twarzą w palącym piasku, czując, jak nabieranie każdego oddechu stawało się coraz trudniejsze. Poderwała się na moment i przejechała dłonią po zaklętym, przyjemnie zimnym materiale, upewniając się, że nie musi się już bać. Mimo to, za każdym razem, kiedy próbowała się na niej położyć (bez względu na przyjmowaną pozycję), uczucie duszenia się wracało. Po kolejnej próbie uznała, że to te nieszczęsne wrażenie zapadania się prowokowało nieprzyjemne wspomnienia. Nie mając innego wyboru, oparła się o jedną z kolumn wspierającym kotary, postanawiając odpocząć w pozycji półsiedzącej. Wtedy też pojawił się kolejny problem; kiedy zamykała oczy, widziała siebie i Lowell’a, zakrwawionych i przedzierający się przez pustynię, oraz Drake’a pojącego ją końską dawką eliksiru spokoju. Na to nie mogła znaleźć żadnego sposobu. Siedziała więc z przymkniętymi powiekami, raz po raz odtwarzając w głowie moment od ataku do przebudzenia się pod Posągiem Kobry. W końcu jednak Morfeusz objął ją ramieniem, pozwalając Sheenani na odpoczynek. Przebudzenie zaś okazało się być… Jednym z dziwniejszych doświadczeń w jej krótkim życiu. Była w zupełnie innym miejscu, otoczona - na pierwszy rzut oka - całkowicie obcymi osobami. Podniosła się z ziemi z niewielkim trudem, próbując z miejsca nie popadać w panikę. Nie wiedziała gdzie, ani z kim jest, nie miała też przy sobie kolejnej fiolki eliksiru spokoju; te trzy myśli zdecydowanie jej nie pomagały. Słowa Derwisza docierały do niej jak przez mgłę, jakby wciąż znajdowała się w stanie pomiędzy snem, a jawą. Sama Doireann zdawała się stać w miejscu, w którym młodość była gotowa ustąpić starości. Jej długie, kręcone włosy przetykane były siwymi pasmami, a na twarzy pojawiło się parę mocniej zarysowanych bruzd; głównie wokół oczu o nieco ciężkim, przygaszonym spojrzeniu. Kiedy spojrzała na swoje ręce z nieukrywanym zdziwieniem odkryła, że jej skóra nie jest już tak gładka i aksamitna. Widok własnych dłoni przynosił jej na myśl Mehab, wraz z całym dostojeństwem i powagą kobiety. Zastanawiała się, czy też tak wygląda? Czy jej starość również przynosiła na myśl siłę i majestat? Czy może zaczynała wyglądać już krucho i przezroczyście, jakby miała się rozpaść? Nie, na pewno nie. Puchonka przymknęła powieki, próbując zrozumieć, jak właściwie się czuje. Nie mogła doszukać się u siebie dostojeństwa; było za to zmęczenie - nie mające nic wspólnego z tą przedziwną przemianą, a stanem jej ducha - i dusząca, bezwarunkowa akceptacja całego okrucieństwa. Zawsze była taka… beznadziejnie uległa wobec świata? Czy naprawdę cechowała ją rezygnacja? Bogowie, miała zaledwie siedemnaście lat, a już się poddała? Kiedy otworzyła powieki, w jej oczach widoczne były wzbierające się łzy. Poczucie niesprawiedliwości zaczęło powoli wkradać się do jej serca, kiedy widziała ich wszystkich - tak pięknie młodych, niezależnie od tego, co właśnie przeżyli. Nie chciała być starą duszą; chciała swoich młodzieńczych skrzydeł, by wzlecieć nad tym martwym światem, ponad tę przeklętą pustynię i dystopijną oazę, a potem stopić je w promieniach słońca, spaść i… podnieść się. Chciała tej szczeniackiej rebelii dla samej idei buntu - głupiej, pustej i bezwartościowej, ale za to pełnej pasji i namiętności. Desperacko próbowała znaleźć w sobie chociaż odrobinę romantyzmu i porywczości, bezmyślności i szczerej, nieprzyćmionej jeszcze radości. Im dłużej jednak szukała, tym mocniej uświadamiała sobie, że jej dzieciństwo skończyło się w Sheepwash; zostało zamknięte razem z nią w tej ciasnej, ciemnej piwnicy, a potem już nigdy jej nie opuściło. Jej naznaczone czasem ciało przeszedł silny dreszcz. Nie chciała pogodzić się ze starością swojej duszy; na dodatek tak bezwstydnie obnażoną. Nie chciała, Bogowie, nie chciała!, by ktokolwiek widział, że bliżej już jej do wewnętrznej śmierci, niż radośni życia. Przyłożyła dłonie do swojej twarzy i potarła ją palcami. Wiotkość skóry sprawiła jej niemal fizyczny ból - objawiło się to ciężkim, roztrzęsionym westchnieniem. Ta nieznośna suchość tkanek nasuwała jej na myśl tylko jedną rzecz; smutek naprawdę czynił starym. Oaza okrutnie objawiła jej rozpacz wszystkim obecnym; i chociaż w głębi serca wiedziała, że nie musi zostać to zauważone (a raczej zinterpretowane w odpowiedni sposób), tak niemniej, miała świadomość, że niecodziennie siedemnastolatki okazywały się zamkniętymi w młodym ciele zmęczonymi, przygnębionymi kobietami. Potem nastąpiło najgorsze. Sens słów wypowiadanych przez pustynnych czarodziei już całkowicie do niej dotarł. A więc… Próba? Nie. To był okrutny żart. Doireann, zaklęta w ciele dorosłej kobiety, stała bez ruchu, nie patrząc nawet w stronę Derwiszy. Chciała zacisnąć pięści, przygryźć od środka policzki - zrobić cokolwiek, by móc wyrazić słuszną wściekłość. Gniew oznaczał przecież tylko tyle, że oto ponownie została potraktowana w okrutny, niesprawiedliwy sposób - i nie mogła znaleźć powodu, dlaczego ta cała próba musiała wyglądać właśnie tak. Raz jeszcze została skrzywdzona przez ludzi, którzy myśleli, że za pomocą bólu i strachu będą w stanie coś w niej zmienić. Wyznawcy Ifrytów mogli nie istnieć - ale to oni, wspaniali magowie, cudowni Derwisze, byli tutaj prawdziwymi sekciarzami. Czym różniła się rzucona przez nich sectumsempra od uniesionej pięści jej ojca? Cierp; by być lepszą czarownicą i cierp; by oczyścić się z magii. Nie mogła jednak zdobyć się na cokolwiek, chociaż czuła ten dziwny ucisk w gardle. Czekała więc, aż ktoś odważniejszy od niej podniesie na nich głos i powie to, co sama miała ochotę im wygarnąć - sadyści. Psychopaci. Jak mogli? Sheenani oderwała roztrzęsione dłonie z policzków i przycisnęła je mocno do ust, ze wszystkich sił próbowała powstrzymać płacz. Mocno zacisnęła powieki i pochyliła głowę do przodu, raz po raz czując, jak gwałtowne drżenie targało jej ramionami. JAK MOGLI? Gdy usłyszała krzyk Solberga i wołającego za nim Lowell’a coś w niej pękło. Rozpacz wybuchnęła stłumionym przez palce szlochem. Gdzie była empatia, na którą Derwisze zdawali się tak naciskać? Czy ich współczucie objawiło się w pożarze? Panice Maximiliana (@Maximilian Felix Solberg) i smutku Felinusa? Bogowie, to było jak kopanie leżącego. Doprawdy, jak mogli? Czemu… nikt nic nie mówił? Nie protestował? Przecież ona, nieprzerwanie ograniczona przez wpojone jej zasady, nie mogła się odezwać. Absolutna rezygnacja opanowała jej umysł; niewiele myśląc postawiła krok do tyłu, a potem kolejny i kolejny. Chciała nie być. Po prostu - zapaść się pod ziemię, rozpłynąć i nie istnieć. Pewnie cofałaby się tak dalej, by ostatecznie obrócić się na pięcie i rzucić w rozpaczliwy bieg - byleby jak najdalej z tego miejsca i od tych cholernych magów - jednak powstrzymał ją znajomy głos. Zatrzymała się i obróciła, spostrzegając swojego przyjaciela. Bogowie, zmienił się i to bardzo. Lilac najwyraźniej nie miał zamiaru przestać jeszcze rosnąć, ani też stracić zapału do ćwiczeń. Nie miała jednak głowy, by poświęcić mu dłuższą chwilę refleksji. Być może doszłaby wtedy do wniosku, że cieszy się stanem jego duszy - bo ta, mimo, że starsza, wydawała się być w naprawdę dobrej formie. Była jednak bez przerwy poruszona własnym stanem i tym, że jeden z najgorszych dni jej życia był tylko i wyłącznie teatrem. Dodatkowo w głowie wciąż rozbrzmiewały jej słowa Gryfona. Zestarzała się. Cholera jasna, była… nieszczęśliwa. Dopiero drugie zdanie, które opuściło usta Drake’a, zdołało przebić się przez mur tych wszystkich negatywnych uczuć Doireann spojrzała na niego znacznie łagodniej. Zabrała też dłonie ze swoich ust i przetarła nimi wilgotne policzki, a potem podeszła bliżej. - Nie mów takich rzeczy kobietom. Ja się tylko popłaczę, jakaś inna mogłaby cię za to uderzyć. - Odezwała się w końcu, siląc się na uśmiech. Nie miała jednak siły, by zareagować na żart Gryfona. - Wszystko w porządku?
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Przez kilka chwil jesteśmy zbyt zajęci patrzeniem na siebie i próbami zrozumienia co się właściwie wydarzyło. Trudno mi skupić się na słowach Derwisza, bo co raz zerkam na młodą półwilę u mojego boku, nie mogąc się nadziwić tej przedziwnej sytuacji. Szczerze mówiąc tak jestem tym przejęty, że nie zauważam na początku absurdu sytuacji - czy cała bitka z Wyznawcami była specjalnie, moje i Perpy heroiczne próby uratowania życia - wszystko na nic? Inscenizowana bitka? Parskam nieopanowanie, nerwowym śmiechem na idiotyzm tej sytuacji, na chwilę chowając twarz w bladych dłoniach. Może niewiele tak ekstremalnych rytuałów przechodziłem, ale miałem ich kilka za sobą, więc zamiast pochylić się nad trudami tej próby, już lamentuję nad swoimi włosami, dopytując na ile lat wyglądam. Wzdycham z ulgą kiedy Perpetua twierdzi, że jestem w latach swojej świetności - będąc młodym asystentem uzdrowiciela. Ledwo się orientuję, że straszliwe emocje targają Perpetuą - raczej zakładam, że jest przytłoczona tymi wszystkimi informacjami. Ale okazuje się, że jest coś jeszcze, co wyczuwam w jej smutnym spojrzeniu oraz potwierdza rzuceniem się na szyję, ze łzami w oczach, na które nawet nie zdążam zareagować. Podobnie jak na gwałtowny pocałunek, pełen żalu i desperacji. Półwila walczy z emocjami, na które odpowiadam czułym objęciem i spokojnym uśmiechem. Nie chce dać się porwać tej melancholii i żałobie. Cóż z tego, że tyle nam zajęło rozwikłanie prostej zagadki miłości - całe szczęście, że na reszcie sobie z tym poradziliśmy. Chociaż skłamałbym, że widok młodej Perpy mnie kompletnie nie rusza. Mi również dotkliwie przypomina o straconych latach. - Wiem, a ja Ciebie, moja piękna - mówię uśmiechając się do półwili; na jej kolejne słowa kręcę głową w jawnej dezaprobacie. - Przestań wygadywać takie głupoty, durna harpio - dodaję czułym tonem, wbrew tym szkalowaniom, przytulając do siebie młodą Whitehorn. - Nic Ci nie wybaczam, bo nie mam czego. Chodź, popłaczemy nad straconymi latami później, jak tu wrócimy, najpierw musimy sprawdzić jak żyje Flo - oznajmiam, obejmując ramiona Perpy, by pokierować ją ku wyjściu i szybko teleportować się z powrotem do pałacu. Po drodze jednak mijam @Drake Lilac którego rozpoznaję tylko i wyłącznie po głosie; zmienił całkowicie swój wygląd i rozrósł się do jakichś monstrualnych rozmiarów. - Na srające pegazy, Lilac, jak Ty wyglądasz! Musisz poważnie zastanowić się nad sobą, jeśli tak będziesz napakowany za kilka lat. Uzależnisz się od eliksiru na porost tkanki? - mówię lekko przerażony, kręcąc moją twarzą bez żadnych zmarszczek. W przeciwieństwie do mnie i Perpetuy, Drake i jego towarzyszka (@Doireann Sheenani) mają zdecydowanie starsze dusze. Ciężko mi rozpoznać bardzo smutną, starszą kobietę stojącą obok Gryfona. Za to odzywa się moja empatyczna strona i kładę dłoń na ramieniu młodej dziewczynie o starej duszy. - Magiczne rytuały prawie nigdy nie są sprawiedliwe... To często bolesna lekcja. Kiedy ochłoniecie z emocji, powinniście poczuć lub zobaczyć jakąś zmianę u siebie. Wtedy pomyślimy czy było warto. Czy rytuał tylko i wyłącznie nam zaszkodził czy może, po dłuższym czasie, będziecie dzięki niemu mogli zmienić coś w swoim życiu na lepsze - co powinno być jego celem, szczególnie tak brutalnego. Może nie wyglądało mądrze kiedy dwudziestoparolatek w może mniej licznych niż zwykle, ale nadal ruchliwych i widocznych, tatuażach, udziela rad i pocieszenia 50 latce. - Idziemy, piękna? - tym razem zwracam się do młodej półwili u mojego boku. Zanim znikamy mówię Perpie kilka komplementów na temat tego jak śliczną ma swoją duszę i szepcząc do ucha kilka mniej przystojnych słów.
Zt ja i Perp
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Arthemis D. Verey
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : Długa blizna po złamaniu prawego obojczyka, której nie chciał usuwać, ciekawy kolor oczu podchodzący pod opal.
Dodatkowy punkt: zaklęcia Utracony ekwipunek: nie Tatuaż: C, wyższy, za lewym uchem +1 GM Ile lat ma Twoja dusza: 17 Inne: Jakość tego posta [*]
Resztę dnia spędził z Patricią. A raczej przy niej, bo nie można było powiedzieć tu o żadnej rozwiniętej relacji, ot, posiedzieli, zjedli przygotowany z zielska posiłek i tak naprawdę wszyscy poszli w kimę dość szybko. Co mieli robić? Sen okazywał się być zbawienny w takiej sytuacji, a skoro byli bezpieczni i mogli liczyć na swój patrol to jak się ułożyli, tak zasnęli i tyle ich widzieli. Obudził się w całkowicie innym stanie. Był wyspany i wypoczęty, ale gdy się rozejrzał wszystko było... inne. Było to dziwne uczucie. W pierwszej chwili miał wrażenie, że zostali porwani, ale gdy rozejrzał się po innych obozowiczach zdaje się, że byli tu wszyscy. Wszyscy, ale nieco odmienieni. Podrapał sie po głowie widząc młodych uzdrowicieli, starych uczniów i niektóre osoby, które nie zmieniły się wcale. Zerknął na siebie i mimo że nie widział swojej twarzy to wiedział, ze wygląda młodziej. Co do... to tak zostanie? A później usłyszał o próbie. O dziwo nie był zły, a roześmiał się wniebogłosy, głośno i wyraźnie i bynajmniej wymuszony śmiech to nie był. Śmiał się do rozpuku z tego wszystkiego co w gruncie rzeczy było śmiechem przez łzy. Powiedział kilka słów do Derwiszy i od razu skierował sie w stronę powrotną do Jamalu. Próba, w której o mało nie poginęli, też mu coś.
[zt]
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Dodatkowy punkt: zaklęcia Utracony ekwipunek: brak Tatuaż: I jak Imperio - to dolne; Transmutacja, znajduję się na przedramieniu, szerszą częścią skierowany ku ramieniu Ile lat ma Twoja dusza: +/- 18
Jak udało jej się zasnąć? Zmęczenie? Ilość wrażeń,a może zjedzony posiłek przygotowany przez Wolfa? Nie była pewna, co tak naprawdę było przyczyną, jednak dość szybko poczuła, jak jej powieki robią się coraz cięższe, a dziewczyna ostatecznie oddała się w objęcia Morfeusza bez zbędnych protestów. Była wykończona, co zrozumiała dopiero gdy rozluźniła nieco mięśnie oddając się odpoczynkowi. Wybudzając się ze snu zamrugała kilka razy próbując przyzwyczaić wzrok do światła, chociaż czuła się nieco zdezorientowana. Czy nie powinna panować noc? Czyżby przespała połowę dnia i całą noc? To wydawało się niemożliwe. Instynktownie rozejrzała się po miejscu, w którym była, a które nie przypominało stworzonego przez nich obozu. Nie zdążyła nawet wydusić z siebie pytania, kiedy stojący przed nimi Derwisze - byli cali i zdrowi! - wyjaśnili im, gdzie są i dlaczego się tu znaleźli. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko było zwykłą próbą. Miała ochotę prychnąć wyrażając swoje niezadowolenie i złość, bo jednak w wielu przypadkach ich życie było po prostu zagrożone! Poczuła jak narasta w niej złość, która zaraz ustąpiła, gdy wśród obecnych tu osób spojrzenie niebieskich oczu napotkało przyjaciół. Mimowolnie na malinowych ustach pojawił się delikatny uśmiech natomiast na twarzy wymalował się spokój. - Są bezpieczni - wyszeptała sama do siebie nim opuścił to miejsce, magiczne miejsce.
Dodatkowy punkt: z zaklęć Utracony ekwipunek: godność Tatuaż: A - dolne, na łopatkach - Działalność Artystyczna Ile lat ma Twoja dusza: 16,5
Od początku wiedziałem, że to jedna z tych nocy, gdy kładziesz się i mimo trzymającego Twojego ciała zmęczenia, nie jesteś w stanie zasnąć. Nie możesz otworzyć oczu, bo czujesz jak te nabrały na wadze od wszystkich drobnych spraw, które teraz ciążą Ci na sercu. Próbuję nie martwić się o innych, a jednak ten jeden raz myśli o mnie samym wydają mi się zbyt niewygodne, by móc je znieść. Nie chcę myśleć o tym co czułem, przytulony z troską do piersi pięknej uzdrowicielki, ani dlaczego to zaznane ciepło wciąż do mnie wraca. Nie chcę myśleć o tym, dlaczego nie zwróciłem pożyczonego mi turbanu, kładąc się spać z jego materiałem splątanym między palcami, idiotycznie odtwarzając w sobie przeznaczone tylko dla mnie słowa Huxleya. Wolę już martwić się o to, czy Camael jest wciąż żywy, czy udało mu się zadbać o siostrę i czy odnalazł narzeczoną. Wolę wzmocnić swoje własne wino o kilka procentów więcej, tylko dzięki niemu osuwając się w końcu w upragniony sen i dzięki niemu też przyjmując ze stoickim spokojem dziwaczną pobudkę. Półprzytomnym od zaspania spojrzeniem wodzę po wrzeszczących, klnących i płaczących, przez dłuższy czas mając problemy ze zrozumieniem, że patrzę na względnie znajome już twarze, a ich odmienny wygląd wcale nie jest spowodowany moim snem. Zrywam się więc nagle, w dłoniach wciąż trzymając huxleyowy turban, gdy powoli dociera do mnie sens nieszczególnie świadomie wyłapywanych słów przewodnika. Nie przejmuję się zupełnie tym, że magia mrowi mnie pod skórą, uparcie i nieskutecznie próbując użyć mojej metamorfomagii, by urosnąć nieco, chcąc lepiej rozejrzeć się po okolicy, by czym prędzej odnaleźć @Camael Whitelight. Dzięki słowom Derwisza szybko orientuję się, że powinienem rozglądać się za liniejącym od starości kotem lub siwym już mężczyzną, szczerze zakładając, że mój przyjaciel będzie miał jedną z najstarszych dusz z całej tej wyprawy. Głośnym "Przepraszam" zaczepiam więc @Doireann Sheenani, uczepiając się jakiegoś drobnego skojarzenia i śmiałej tezy, że cała rodzina Whitelightów to wewnętrzni emeryci. - Nana? - zagaduję pewnie, wyjmując z kieszeni gładką zieloną chusteczkę, by podać ją kobiecie. - Coś Ci się stało? Gdzie Camael? - pytam z autentyczną troską, bo choć cała przygoda miała być ustawiona, to przecież doskonale pamiętam jak autentyczny był ból uczestników wyprawy.
Nanael O. Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171cm
C. szczególne : Niezwykle jasne i mocno pomalowane oczy, styl vintage, taneczna gracja przy każdym ruchu, wiecznie perfekcyjnie pomalowane paznokcie
Dodatkowy punkt: Zaklęcia Utracony ekwipunek: - Tatuaż: F górny, łopatki - Transmutacja Ile lat ma Twoja dusza: 33
Znowu czuła się zagubiona, co w gruncie rzeczy jest bardzo ironiczne, jeśli wziąć pod uwagę soul-searching tematykę pustynnej wyprawy. W głowie miała mętlik i czuła się jeszcze zmęczona ciążącymi na niej przeżyciami... i sen wcale tego nie zmienił, bo przecież wspominała tylko ciągle Shahmaran, którą zostawili w jaskini i na którą teraz czekało nic, poza samotnością. W pewnym sensie nawet Nanę zezłościło nagłe przeniesienie do oazy, która może i wyglądała bajecznie, ale oddalała ją od wężowej kobiety, z którą udało się zawiązać porozumienie. Dlatego też nie rzuciła się od razu na poszukiwanie brata, zamiast tego słuchając wprowadzającego ich w sytuację Derwisza. Odwróciła się dopiero wtedy, kiedy usłyszała swoje imię... które w dodatku nie było skierowane do niej. - Viro? - Spytała zaskoczona, ledwo go rozpoznając, a o jego staruszkowej towarzyszce nawet nie wspominając. Domyślała się, że sama wygląda inaczej. Wydoroślała, bo tego zawsze oczekiwali od niej rodzice i to właśnie spowodowało trzymające się jej zmęczenie. Zmniejszyła się, bo brak metamorfomagii odebrał jej możliwość udawania, że wcale nie jest wychudzona i wcale nie ma sińców pod oczami. - U mnie wszystko w porządku, a Camael... - odwróciła się, by znaleźć w tłumie brata, rozpoznając go bez problemu, nawet jeśli w jego przypadku również wiek duszy różnił się od tego, do którego wszyscy przywyknęli. Uśmiechnęła się mimowolnie, machając do niego lekko. Nie tego oczekiwała od tej wyprawy, ale przynajmniej wszystko dobrze się skończyło...
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Dodatkowy punkt: Zaklęcia Utracony ekwipunek: — Tatuaż:F – górny, łopatki – Transmutacja Ile lat ma Twoja dusza: Jezusowe 33
Prawie nie spał – a przynajmniej takie miał wrażenie. I nawet bliskość Trice mu nie pomagała. Czuł się tak, jakby dzień wcześniej przebiegł maraton i wypił całą butelkę ognistej whisky. To wszystko było jak jakiś zupełnie nieśmieszny żart i nawet uroki oazy nie uspokoiły jego naburmuszonego humoru. Cholerne arabskie zwyczaje. Pomasował swoje skronie, chodząc w tę i w tę, mając nadzieję, że jakoś swoją irytację rozchodzi, ale bynajmniej mu się to nie udawało. Poniekąd mu ulżyło, że wszyscy byli bezpieczni, że cała ta wyprawa się skończyła, ale czuł przemożną ochotę pozamieniać wszystkich Derwiszów w karaluchy i naprawdę używał całej swojej silnej woli, by tego nie zrobić, kiedy obracał w palcach różdżkę, chociaż magia w tym miejscu nie działała. Nie do końca rozumiał co się działo, jego jasne tęczówki obserwowały ludzi w różnym wieku i niektórych nie potrafił zupełnie rozpoznać. Nie znał tego typu magii, nie licząc tego jednego pokoju w Hogwarcie, gdzie czas działał inaczej. Westchnął, był zmęczony i czuł to w każdej komórce swojego ciała. Nie mógł cieszyć się pobytem w tym miejscu, zbyt wiele się ostatnio wydarzyło, dokładając mu problemów, i dopiero gdy nie musiał stale powstrzymywać się od zbyt wielu emocji – by przypadkiem nie zaszkodzić bezpieczeństwu całej reszty – gdy adrenalina opadła, chciał w trybie natychmiastowym opuścić to miejsce. Widok Derwiszów go denerwował, wszystko to, co się wydarzyło, uważał za szalenie niepotrzebne. I dopiero kiedy dostrzegł swoją siostrę – którą rozpoznałby nawet w ciele stulatki – coś w nim pękło, a kącik jego ust nieco się uniósł w delikatnym uśmiechu. Podszedł do niej i w momencie, w którym wypowiadała jego imię, położył dłoń na jej ramieniu. Czuł ulgę, widział ją całą i zdrową, choć nie umknęło jego uwadze jak zmizerniała, zapalając alarmującą lampkę w jego głowie. Wiedział jednak, że zbyt wiele się ostatnio działo, żeby teraz poruszać ten temat. Przeniósł wzrok na młodzieńca obok i uniósł brew. Nie mógł go nie rozpoznać, nie kiedy właśnie takiego pamiętał go najlepiej i parsknął krótkim śmiechem. Właśnie takiemu Viro pomagał w szkole. — No Rowle, ani trochę się nie postarzałeś, chociaż przez ten wygląd mam ochotę nazwać cię tym imieniem, teraz bardziej pasuje. — rzucił i mrugnął do niego jednym okiem. Może przesadzał? Może te wszystkie działania Derwiszów miały coś na celu? Cieszył się, że wszyscy wyszli z tego cało. Sam nie miał pojęcia jak wygląda, ale niespecjalnie czuł różnicę. Był za to pewien, że jego dusza zbyt młoda nie była, ale dziadkiem chyba też nie był. — Wybacz mi te wszystkie teleportacje bez ostrzeżenia, wiem, że tego nie lubisz. — powiedział, kierując słowa do Nany. Nie miał wtedy wyboru, ale wciąż czuł niesmak, że zmuszał ją do tego typu podróżowania, nawet jeśli to było ich jedyne wyjście. — Zwiedzimy oazę? — zapytał i właściwie nie czekając na odpowiedź, ruszył przed siebie, licząc na to, że Nanael pójdzie za nim.
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Właściwie to nie spodziewała się tego zamieszania (bo obecnie uwaga więcej, niż dwóch osób jednocześnie stawała się dla Doireann czymś na miarę niekontrolowanego chaosu), które po chwili zadziało się wokół niej. Rozmowa z gryfońskim przyjacielem, nawet w takich okolicznościach, nie była niczym nadzwyczajnym, jednak... Gdyby ktoś parę dni temu powiedziałby jej, że profesor Williams kiedykolwiek położy na jej ramieniu dłoń w pocieszycielskim geście, stwierdziłaby, że to te arabskie słońce mu zaszkodziło i szybciutko musi udać się do uzdrowicieli, bo to na bank jest udar. Stała jednak, doświadczając czegoś, co zdawało się być bardziej mistyczne od całości próby, całkowicie zamurowana tym gestem - na dodatek nie bardzo wiedząc, jak powinna zareagować. Ale... może to i lepiej? To chwilowe zdziwienie na moment oderwało ją od rozmyślań nad swoją wewnętrzną starością, pozwalając Puchonce nieco mocniej skupić się na tym, co profesor do niej mówił. Cierpienie, które czuła w związku z tym, co stało się na pustyni i wszelkimi następstwami okazało się być na tyle wyrozumiałe, by uznać słowa Huxleya za całkiem sensowne i warte zapamiętania; nawet jeśli faktycznie wyglądało to dziwnie, kiedy młodzik w tatuażach pouczał siwą pięćdziesięciolatkę. - Dziękuję. - Powiedziała niepewnie, kiedy to odkryła, że nie udało się jej wpaść na żadną bardziej wzniosłą odpowiedź. Cóż, gdyby była w nieco lepszym stanie, mogłaby zażartować, że starość pozbawiła ją tej młodzieńczej lotności umysłu. Była jednak przygnębiona i niekoniecznie skora do tego, by podchodzić do siebie z jakimkolwiek dystansem. Zwłaszcza, że następne słowo, które usłyszała brzmiały "Nana". Przez tę sekundę, która dzieliła "Nanę" od następnego zdania, w głowie Doireann pojawiło się krótkie wspomnienie dziecka mieszkającego w domu obok. Chłopiec miał w zwyczaju nazywać tak swoją babcię - i tak też zinterpretowała to Puchonka. Ktoś pomylił ją ze swoją babcią. Pewnie jeszcze martwą i wytęsknioną. Miała przeczucie, że teraz stoi za nią, bardzo wzruszony, nie mogąc doczekać się uścisku od ukochanej Nany. Dziewczyna odwróciła się więc w stronę, z której dochodził głos, posyłając nieznanemu sobie chłopakowi zrozpaczone spojrzenie. Nie zaobserwowała jednak rozłożonych ramion, a… zieloną chusteczkę wyciągniętą w jej stronę. - Hm? - W pierwszej chwili jedynie tyle potrafiła z siebie wydusić, jednocześnie jakoś automatycznie przejmując skrawek materiału. - P-Przepraszam, musiałeś mnie z kimś pomy… Przerwała, bo sytuacja wyjaśniła się sama. Nanael zareagowała na swoje imię, by po chwili zniknąć wraz z wcześniej wspomnianym Whitelightem. Pozostała więc ona, człowiek, którego - pomimo usilnych prób - nie mogła rozpoznać i zawieszona pomiędzy nimi chusteczka.
Dodatkowy punkt: Zaklęcia Utracony ekwipunek: Eliksir odporności na ogień Tatuaż: Górne C - na nadgarstku, wewnętrznej stronie. - OPCM
Odetchnęła z ulgą, gdy wszystko wreszcie się skończyło — o dziwo dobrze. Cała grupa spisała się przyzwoicie, chociaż Nessa wcale ich o to nie posądzała, ba, była pełna obaw. Młody narzeczony jej przyjaciółki doskonale radził sobie z uczniami, a i Beatrice nie spotkało nic złego. Ruda przesunęła palcami po włosach, zgarniając kosmyk za ucho, a następnie przetarła oczy. Nie spała długo, a do tego niesprzyjające warunki dały jej odrobinę w kość — zwłaszcza że wcale nie powstrzymywała się z korzystaniem z magicznej energii, rzucaniem czarów zarówno ochronnych, jak i transmutacyjnych, aby wszystko przygotować. I chociaż część z nich rzucała bez użycia drewnianego kija, wciąż była zadowolona z możliwości powtórzenia tego wszystkiego. Ba, nawet udało się jej opracować w głowie jakiś plan na wrześniowe zajęcia, gdy już wszyscy wrócą do Hogwartu. Rozglądała się dookoła dość niepewnie, słuchając jednocześnie wypowiadających się ludzi, których znała mniej lub bardziej. Miejsca tego typu zawsze kojarzyły się jej z jakimś niebezpieczeństwem. Sztuczką. Pułapką. Poza jej grupą — pozostali również nie wyglądali na szczególnie mocno uszkodzonych, wymagających interwencji szpitala lub Perpetuy i Huxleya, którzy mignęli jej gdzieś w tłumie. Dopiero teraz zwróciła uwagę na tatuaż, który pojawił się poprzez charakterystyczne parzenie na skórze, identycznie jak ten, który tkwił na jej karku, wykonany podczas zeszłorocznego wyjazdu. Cień uśmiechu przemknął przez jej usta, gdy usłyszała o korzystaniu z jego pomocy w najczarniejszych godzinach życia, chociaż pozbyła się go równie szybko, co się pojawił. Każde wzmocnienie było dobre, ale poleganie głównie na nich nie prowadziło do niczego innego, jak do zguby. Podniosła się z ziemi, przeciągając leniwie. Marzyła o kąpieli i przebraniu ubrań, chociaż szatana pustelnika była doskonałym wyborem i okazała się wielką pomocą magiczną podczas tej nietypowej przygody. Cóż, nawet Arabia zmagała się ze swoimi problemami, które okazjonalnie dotykały zwykłych turystów, jak oni.
Mimowolnie ściągam nieco brwi, gdy mój wzrok pada na prawdziwą Nanael, jakbym podświadomie odczuwał, że choć płytkie wciąż zmarszczki są fałszywe, to w tym obrazie kobiety mogę dostrzec więcej prawdy, niż w tej zjawiskowo pięknej dziewczynie, którą odczarowałem niedawno z orchidei. - Cieszę się - mruczę w cichym zapewnieniu, choć przecież cała uwaga już uciekła mi do tłumu, w którym próbowałem wyłapać przyjaciela, układając sobie w głowie te wszystkie pytania, które mam mu do zadania po tak pełnej wrażeń rozłące. - No, Whitelight, Ty też nie postarzałeś się ani odrobinę - odpowiadam od razu rozbawiony, prostując się nieco, by nie rzucało się aż tak w oczy, że muszę zadzierać głowę w górę, by spojrzeć mężczyźnie w oczy. I zanim zdążyłem dodać coś jeszcze, już poczułem się zbędny, gdy Camael tak wyraźnie zasugerował, że chce pójść dalej jedynie ze swoją siostrą, nie tylko patrząc konkretnie na nią przy zadawaniu pytania, ale też znacząco używając liczby pojedynczej. Jakieś niezręczne słowo pożegnania zatańczyło mi na języku dopiero wtedy, gdy wpatrywałem się już w wykręcone do mnie tyłem sylwetki. Skołowany zerknąłem więc znów na - jak się okazuje - nieznaną sobie kobietę, w tępym odruchu ponownie wyciągając w jej stronę chusteczkę, choć pewnie swoją miną mogłem sugerować, że i w moich oczach zagościć by mogła ta głupia wilgoć. Subtelnie przemykam spojrzeniem po obniżonych mięśniach twarzy i śladach łez skrytych w nieco głębszych niż u Nanael zmarszczkach, nieszczególnie nawet próbując dopasować wygląd kobiety do kogokolwiek z uczestników wyprawy. Nie miało to przecież żadnego znaczenia kim jesteśmy. - Opowiesz mi co się u Was działo? - pytam łagodnie, uśmiechając się w młodzieńczym uroku, czując się absurdalnie głupio, że pytam o to obcą kobietę, a nie swojego przyjaciela, po czym proponuję wspólne odnalezienie drogi do cywilizacji, może trochę chcąc poczuć znów to uczucie matczynego towarzystwa. - U nas panowały niewyobrażalne pokłady nudy i tylko wino ratowało nas od śmierci z braku rozrywki… - dodaję, ruszając już wydeptaną przez resztę ścieżką.
Dodatkowy punkt: Zaklęcia Utracony ekwipunek: Brak Tatuaż: G - Ten poposzę, na łopatkach, zaklęcia Ile lat ma Twoja dusza: 30
Miała wrażenie, że to wszystko trwało wieczność. Dawała z siebie wszystko, byle tylko zapewnić bezpieczeństwo ludziom, którzy znajdowali się w ich obozie, nie bacząc na własne zmęczenie czy jakiekolwiek ostrzegawcze spojrzenia zarówno ze srtony Nessy jak i Camaela. Skupiała się wyłącznie na zadaniu, które przed nią postawiono. Miała wrażenie, że trwało to calą wieczność, jednak w końcu dobiegło końca. Okazało się, że to wszystko było jedną, wielką próbą, której nikt kompletnie się nie spodziewał. Merlinie... Miała ochotę śmiać się jednak w sposób, który powodował ciarki na całym ciele. Nie powiedziała jednak nic. Zatrzymała się w tym miejscu czując, jak coś dziwnego dzieje się z jej skórą na plecach. Zauważywszy na łopatkach tatuaż, już nie wytrzymala i faktycznie parsknęła śmiechem. Chciała bardzo głośno powiedzieć to, co sądziła o całej tej wyprawie, jednak nie odezwała się słowem. A kiedy tylko nadarzyła się ku temu odpowiednia okazja, ulotnila się z tego miejsca. Nigdy wiecej.