Istnieje lokalna legenda o żyjącym wiele lat temu na pustyni smoku, który siał spustoszenie i grozę. Wybrał on sobie na legowisko konkretne miejsce, które wkrótce nazwane zostało Kościeliskiem przez ilość znajdujących się tam kości bydła, większych zwierząt, a nawet i ludzi, których smokowi zdarzało się porywać i zjadać. Pewnego razu stawiła mu czoła grupa magów, chociaż wejścia do jego jamy, gdzie podobno były rozmaite skarby, nigdy nie odnaleziono.. Od tamtego czasu opowieść zmieniała się, ale przykryte piachem, wysuszone kości wciąż wystawały na horyzoncie, wzbudzając grozę nawet wśród najodważniejszych. Tworzyły korytarze, niebezpieczne pułapki i chociaż pozornie chroniły przed palącym słońcem, stały się domem dla wielu niebezpiecznych owadów oraz gadów. Ludzie, a zwłaszcza turyści wciąż jednak zapędzają się w te rejony i o ile je znajdą, wciąż są nieświadomi niebezpieczeństw czyhających w tym miejscu, zwłaszcza przez zgromadzone w powietrzu pokłady magicznej energii.
Kostki na wejście:
1, 3 - Udaje Ci się znaleźć to miejsce. 2, 4, 5, 6 - Niestety, nie jesteś w stanie tu trafić i możesz ponownie wyruszyć na poszukiwania za pięć dni.
Przy wspólnym wątku rzut może się udać jednej osobie.
Kostki:
Rzuć kostką k6. 1 - Ostrożnie poruszać się między wystającymi z ziemi kośćmi, czując niepewny grunt pod butami. Wszystko się rusza, a im dalej się zagłębiasz, podtrzymując wystającego, nieco spróchniałego żebra. Nagle czujesz, że coś dotyka Twojej skóry, rozlega się przeraźliwy syk, a gdy patrzysz pod nogi, okazuje się, że wstąpiłeś prosto w gniazdo żmij.. Rzuć kostką jeszcze raz!
Spoiler:
1, 4 - Jeśli masz 10 lub więcej punktów z ONMS, udaje Ci się rozpoznać gatunek oraz jego zachowania. Ostrożnie wyciągasz różdżkę, rzucając odpowiednie zaklęcie, a melodyjka uspokaja zwierzęta. Udaje Ci się wyjść bez szwanku, a obserwacja gniazda sprawia, że otrzymujesz 1 punkt ONMS! 2 ,6 - Zwierzęta syczą, zaczynają na Ciebie wchodzić i badać Cię obślizgłym językiem, niezbyt zadowolone z Twojego towarzystwa. Sparaliżowany strachem, nie możesz się ruszyć. Próbujesz sięgnąć różdżkę, a wpada ona w żmije i ją tracisz, ale odwraca to uwagę zwierząt, które natychmiast ją atakują, a Tobie udaje się wyjść. 3, 5 - Nie dość, że wpadłeś w gniazdo, to jeszcze się w nim przewróciłeś na tyłek, przygniatając jedną żmiję. Czujesz, jak kły wbijają Ci się w udo, jak węże wspinają się na Ciebie.. Zaczyna Ci się robić gorąco, masz dreszcze i nie potrafisz określić, czy zostałeś ukąszony więcej razy, bo tracisz przytomność. Ocknąłeś się pod wieczór, leżąc pod jedną z kości. Rany masz opatrzone, widocznie ktoś podał Ci antidotum, ostatecznie jednak zostawiając Cię w Kościelisku i biorąc samodzielną zapłatę. Tracisz 30 Galeonów, a w następnym wątku jesteś słaby i masz problemy z bólem głowy.
2 - Rozglądasz się z ciekawością, napotykając jedną, grubszą kość. Podchodzisz do niej, kucając i badając jej fakturę palcami. Ze zdziwieniem zauważasz, że wyryty jest na niej jakiś runiczny napis.. Jeśli masz 10 lub więcej punktów z Run, udaje Ci się go odczytać. Okazuje się, że wypowiedziałeś zaklęcie, które sprowadza deszcz oraz chłód nad stare kości. Chmury przysłoniły słońce, zrobiło się chłodniej — łatwo stracić orientację w terenie, jednak Ty, jak rzucający, masz na dłoni znak, dzięki któremu trafiasz w bezpieczne miejsce. 3 - Z fascynacją oglądasz kości — rozpoznajesz smocze żebra, tu wystaje z ziemi krowia czaszka, a tam leży doskonale zakonserwowany szkielet dumbadera, gdzie widoczne są ślady zębów. Pogrążony w badaniu znaleziska podskakujesz w miejscu na donośny dźwięk, który przerywa panująca przy Tobie cisze. Gdy odwracasz głowę, dostrzegasz, że stado Antylop Adaks patrzy na Ciebie z ciekawością! Zastygasz w bezruchu, obserwując zwierzęta — przynoszą szczęście z tego, co słyszałeś w mieście! W następnym wątku rozgrywanym w lokacji kostkowej, otrzymujesz jeden przerzut! (Wymaga wklejenia linku do tego rzutu oraz oznaczenia, gdzie go wykorzystujesz.) 4 - Podziwiając krajobraz oraz dziwiąc się wielkości kości, bo przecież część wciąż tkwi pod piachem, słyszysz głos! Odwracasz się przestraszony, dostrzegając idącego w Twoją stronę pustelnika. Mężczyzna jest opalony i chudy, ma wielkie oczy oraz długą brodę. Jego skóra pokryta jest bliznami oraz tatuażami. Wygląda, jakby był pod wpływem narkotyków lub przesadził ze słońcem. Wskazuje na Ciebie palcem, bije Ci pokłony — mówi na Ciebie, że jesteś pięknym smokiem, po czym wskazuje na kości palcem, mówiąc, że tu jest drugi. Robi Ci się go żal, więc dzielisz się z nim jedzeniem oraz piciem, a jeśli masz 12 lub więcej punktów z Magii Leczniczej, możesz mu pomóc. Po pomocy medycznej, w ramach wdzięczności, wręcza Ci narysowaną przez siebie Mapę Nieba (+1 Astronomia) - co oryginalne, jest ona narysowana na skórze i ozdobiona złotymi elementami. 5 - Dostrzegasz wśród piasku coś błyszczącego w słońcu. Ostrożnie zbliżasz się do krowiej czaszki, kucając przed nią. Palcami przesuwasz po kościach, ostrożnie wsuwając palec w oczodół i grzebiesz w piachu. Przesiewając piasek, czujesz mniejsze kostki, uschnięte patyczki i coś o dziwnie znajomym kształcie.. Po szarpaninie udaje Ci się wyjąć skarb, którym okazuje się wyjątkowa, smocza łuska (+1 ONMS)! Z uśmiechem wsuwasz trofeum do kieszeni. 6 - Chodzisz, oglądasz, czas mija.. Niby nic się nie dzieje, ale im dłużej tu krążysz, tym trudniej odnaleźć Ci się w terenie. Wszystko wygląda tak samo, a jednak inaczej! Słońce sprawia, że pot ścieka Ci po skroniach i chce Ci się pić. Wciąż jednak próbujesz, chociaż zaklęcie czterech stron świata przez magiczną energię w powietrzu nie jest w stanie Ci pomóc. Musisz skorzystać z zaklęcia Patronusa i wysłać go do kogoś z prośbą o ratunek, chociaż nie jesteś pewien, czy tu trafi.. Jeśli nie znasz lub nie masz opanowanego tego czaru, lub Twój wybawca nie zlokalizuje Kościeliska (masz tylko jedną szansę na wezwanie pomocy, a kostka musi być rzucona po otrzymaniu wiadomości), spędzasz tu noc oraz poranek, walcząc z trudami pustynnej pogody, zwierzętami oraz pragnieniem i głodem. Na szczęście jakiś kupiec następnego ranka przejeżdża obok, pomagając Ci wrócić do miasta.
Spróbuj rzucić kostką jeśli twój Pappar jest dobry z ONMS. Tutaj nie musisz nosić specjalnego stroju.
Kolejnym punktem programu było okryte legendą kościelisko. Udałam się we wskazany rejon, przemierzając bezkresne piaski, zastanawiając się ile osób dokonało pod nimi żywota. Nie ma to jak zachęcać się pokrzepiającymi słowami. Pappar co raz głośniej skrzeczał kiedy wrócimy do domu, a dumader odpowiadał mu coś po wielbłądziemu. Była to chyba jedyna rzecz w której zgadzałam się z moim wierzchowcem - pappar skrzeczał zdecydowanie za dużo. Podróżowaliśmy wiele godzin, skręcając co jakiś czas w lewo albo w prawo. Sama już nie wiedziałam gdzie jestem, ani czy przypadkiem nie krążymy cały czas w kółko. Obiecałam sobie poszukiwać jeszcze przez godzinę - choć trudno było wyczuć upływ czasu bez zegarka - i ostatecznie zrezygnowana postanowiłam wrócić do miasta. Bolał mnie już tyłek od ciągłego siedzenia w siodle, a i słońce dokuczało mi coraz bardziej. Wróciłam tego samego dnia ale już w nocy, trzęsąc się nieco z zimna. Różnice temperatur mnie zadziwiały i nie zachęcały do osiedlenia się na tych terenach.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Wejście:3 wchodzę z Dante! Kostka:4 → będzie w innym poście Pappar:2
Chciała zwiedzić wszystko. Chciała zobaczyć każdy zakątek tego miejsca i móc kiedyś opowiadać o swoich własnych przygodach w Arabii. Brzmiało to dla niej wciąż zupełnie niesamowicie, że właśnie tutaj była i mogła poznawać tak obcą jej kulturę. Prawda była taka, że Ruby całe życie zazdrościła swojemu bratu pracy w departamencie współpracy czarodziejów – właśnie ze względu na podróże. Nie miała smykałki do języków i już w ogóle nie nadawała się do tego typu pracy, mimo wszystko wybierając magiczne zwierzęta ponad wszystko. To jednak każdą jego opowieść chłonęła niczym gąbka, zazdroszcząc. Teraz jednak sama był w nowym miejscu, tak odmiennym, tak ciekawym i jej gryfońska natura nie pozwalała jej zmarnować ani chwili. Szczególnie teraz kiedy jeszcze wczoraj skończyła siedemnaście lat i mogła wszystko. Wparowała więc do pokoju @Dante Godwin, ze swoim pap parem na ramieniu – z którym nie rozstawała się prawie wcale – mówiąc, że koniecznie muszą odwiedzić jedno miejsce i szczerząc swoje zęby w uśmiechu. Niewiele wiedziała gdzie dokładnie idą. Maguire usłyszała tylko niewielką plotkę, że kiedyś był tam smok – i to jej zdecydowanie wystarczyło, żeby znaleźć Gryfona i wyciągnąć go na przygodę. Musiała przyznać, że w Arabii podobało jej się wszystko. Nawet mogła znieść to głupie ubranie, chociaż niespecjalnie do niej i jej stylu bycia pasowało. Latanie na dywanach otwierało zupełnie nowe perspektywy i gdzieś w zakamarkach jej głowy pojawiła się myśl quidditcha na dywanach. Dotarli jednak na miejsce pośrodku pustynnego pustkowia i Ruby – po raz pierwszy od wyjścia z pałacu – zamilkła. Otwierając szeroko swoje zielone oczy, rozejrzała się dookoła i nie miała pojęcia jak to skomentować. Kości były wszędzie i szczerze nie podejrzewała, że ta nazwa ma faktyczne odzwierciedlenie w rzeczywistości. — Prawdopodobnie było to siedlisko Azhi, tutejsze smoki są strasznie wredne. — zaskrzeczał jej pappar, który od czasu do czasu dzielił się z nią swoją wiedzą, chociaż większość chwil zdawał się niesamowicie znudzony. To miejsce jednak sprawiało wrażenie, jakby nikogo nie powinno tutaj być, więc magiczna papuga nieco się ożywiła. Ruby kiwnęła głową i spojrzała na Dante, a kiedy mały szok minął, mrugnęła do niego jednym okiem i rozciągnęła swoje wargi w uśmiechu. — Andrew będzie chyba naszym przewodnikiem! — rzuciła i skierowała się w głąb kościeliska. Owszem, nazwała swojego pappara Andrzej, no i co z tego. Patrząc po imionach innych zwierząt Gryfonki, to było nadal lepsze niż mówienie na sowę Irlandia. Poza tym była pewna, że Andrzej naprawdę wygląda jak Andrzej. Mocno kolorowy i strasznie wredny. Imię idealne. — Jeśli jakiegoś spotkamy, to wszyscy umrzemy. — gadał pappar, jakby to miało ją powstrzymać przed stawianiem kolejnych kroków. Co to, to nie. Nie po to szli taki kawał drogi po upierdliwym piasku, żeby się teraz wycofać. Miała tylko nadzieję, że Dante nie opuści jej nagle, stwierdzając, że ta przygoda to samobójstwo.
Dante Godwin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 187 cm
C. szczególne : Sygnet rodowy, magiczny tatuaż gryfa na plecach, różdżka z błękitnym blaskiem
Leżałem sobie spokojnie na łóżku, odpoczywając od arabskich upałów, co jakiś czas wysłuchując słów pappara na temat organizowanych zawodów w mieście. Im były bardziej niebezpieczne tym bardziej podekscytowany był mój przewodnik. W chwilach gdy mocno przesadzał otwierałem oczy i patrzyłem w jego kierunku, co było szybko wyłapywane przez papugę. To jej przekrzywianie głowy i wręcz widoczna prowokacja, bym wreszcie ruszył gdzieś tyłek. Niczym ściągnięta myślami do mojego pokoju wparowała @Ruby Maguire, przysparzając mi małego zawału. Sądząc po odgłosie który wydał pappar jego również zdołała nieco przestraszyć. Usiadłem na łóżku i wysłuchałem słów gryfonki. Przygoda ze smokiem w roli głównej? Gdzie się mogę zapisać? Wiele przesypanego piasku i papparowego zrzędzenia później dotarliśmy na wskazane miejsce. Widok leżących wszędzie kości początkowo mnie zaniepokoił, także sięgnąłem po różdżkę i trzymałem ją w gotowości. Cokolwiek tu kiedyś żyło musiało być wielkie - czyżby faktycznie był to smok? Nim zdążyłem przetworzyć tą informację, "Andrzej" zdążył potwierdzić zasłyszaną teorię. Aż mnie wzdrygnęło na samą myśl. Byłem odważny i lubiłem ryzyko, ale pchanie się smokowi pod pysk zaliczało się już do najszczerszej głupoty. -Oby tylko nie skończył jako czyjaś przekąską. - Odpowiedziałem, przenosząc spojrzenie na dziewczynę. Uśmiechnąłem się do niej by spróbować dodać jej otuchy. Nie żebym sam tego potrzebował. -Wiesz, że wchodząc dalej nie grzeszymy zdrowym rozsądkiem? - zapytałem, robiąc kilka kroków przed siebie, dołączając do Ruby. -Pozwól mi iść pierwszemu. - Rzuciłem jeszcze, przyśpieszając krok bez czekania na odpowiedź. Miejsce wyglądało na opuszczone, co nie oznaczało, że takie było. Wypatrywałem wszelkich odchyleń od normy, zbliżając się coraz bardziej do pierwszego zgrupowania przeróżnych kości.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Cieszyła się, że Gryfon zgodził się z nią pójść, chociaż nie to, że w ogóle go zapytała, zamiast oznajmić, że koniecznie muszą tam iść. Prawdę mówiąc czasem zapominała, że stawianie ludzi przed faktem dokonanym nie było szczególnie dobre, ale przecież nic się nie stało! Cała ta pustynna atmosfera sprawiała, że gdzieś w środku czuła się nieco nieswojo, więc naprawdę była wdzięczna za towarzystwo. Poza tym – przygoda! Pozwoliła swojej papudze usiąść na ramieniu, kiedy zorientowała się, że mniej bezpieczne peryferia nieco zwierzę rozbudziło i pappar przestał tak jej marudzić, że jest nudna. O Ruby można było wiele powiedzieć, ale nudna, było epitetem, który głęboko godził w jej gryfońską dumę. Nudni to byli Krukoni i jej brat, a nie ona! Uniosła nieco brew na jego słowa, ale wzruszyła ramionami – sprawiając, że Andrzej z oburzeniem wzbił się w powietrze, po czym wylądował na jej drugim ramieniu, a ona jedynie mruknęła „sorki”, bowiem kompletnie zapomniała o ptaku. — Tutejsi ludzie, zamykali wieki temu Azhi pod górami i pod żadnym pozorem nie należy rozkuwać ich z łańcuchów. — krakał pappar, a Maguire zmarszczyła brwi. Na łańcuchach? Ruby była najbardziej pro zwierzęcym czarodziejem w obrębie stu mil i nie było co do tego wątpliwości. Nie podobała jej się wizja trzymania jakiegokolwiek zwierzęcia na łańcuchach. — Dlaczego, co się niby stanie? — zapytała jakby nigdy nic i nie byliby właśnie na terytorium jednego z najbardziej niebezpiecznych smoków świata. Ciężko jej jednak było w to uwierzyć, bowiem te smoki, które znała były fascynujące i nie aż tak agresywne, nawet rogogon. — Żeby nie było końca świata. — powiedział pappar i wzbił się w powietrze, zataczając nad nimi kółka, a przez kręgosłup Ruby przeszedł mały dreszcz, choć jej instynkt samozachowawczy wciąż był wątpliwy w swoim istnieniu. Tak więc doszła do wniosku, że właściwie to jest ciekawa co dokładnie by się stało. Przeniosła wzrok na Dante i parsknęła, kiedy dżentelmeńsko postanowił iść pierwszy. — Pierwszy chcesz zginąć, żeby nie musieć patrzeć jak ginę ja? Mądre. — rzuciła beztrosko, równając się z nim, kiedy tylko się zorientowała, że naprawdę zostawała w tyle. Oczy miała szeroko otwarte i chłonęła każdy cal, który napotykały jej zielone tęczówki. Była zafascynowana, mimo że miejsce zdawało się być naprawdę przerażające. Ruby była odważna, to jednak wielkie wystające kości spod piasku wywoływały gęsią skórkę, chociaż absolutnie nie chciała dać tego po sobie poznać. I dopiero kiedy coś trzasnęło pod jej butem, podczas gdy żadne z nich się nie odzywało i otaczała ich głucha cisza pustynnego pustkowia i gwiżdżący wiatr – podskoczyła w miejscu, zdradzając swoje napięte mięśnie. Niech to szlag.
______________________
without fear there cannot be courage
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Kostka na wejście:1 Kostka na zdarzenie:5 [smocza łuska +1 ONMS; zostanie rozegrana w kolejnych postach]
Praca przy wykopaliskach tego dnia wyjątkowo dała mu się we znaki, a chociaż do ostatniej godziny podchodził do swoich obowiązków z pełnym zaangażowaniem, tak marzył już o tym, by uciec przed upałem do znacznie chłodniejszego wnętrza pałacu. Nic dziwnego, że popołudnie spędził dość spokojnie, przesiadując je w całości w pokoju z Solbergiem i swoim papparem, któremu jak na złość zebrało się akurat na opowiastki. Z błogiego relaksu nici, ale za to chłopaki mogli wysłuchać lokalnej legendy o żyjącym dawno temu na pustyni smoku, który wzbudzał grozę wśród okolicznych mieszkańców. Podobno gdzieś na wschód od Jamalu miał on swoje legowisko, które nie bez powodu okrzyknięto mianem Kościeliska. Kości zwierząt, tych mniejszych i większych, a nawet ludzkie czaszki pozostały pamiątką po krwiożerczej bestii. Pamiątką dlatego, że wreszcie grupa magów uporała się ze skrzydlatym potworem, a kolejne pokolenia przekazywały sobie jedynie plotki o smoczej jamie, wypełnionej bogactwem skarbów. Kości podobno leżały na pustyni do dzisiaj... – Odechciało mi się odpoczywać. – Mruknął nagle do Maxa, leniwie zwlekając się z łóżka. – Chodź, wypożyczymy dumbadery i poszukamy tego słynnego, smoczego legowiska. – Dodał też zaraz, nie musząc nawet długo namawiać żądnego przygód Ślizgona do kolejnej wycieczki po pustyni. Pół godziny później obaj siedzieli już na magicznych wielbłądach, przemierzając bezkresną pustynię. Przebyli długą drogą, a Theo powoli przestawał już wierzyć, że opowiedziana im przez kolorową papugę legenda ma cokolwiek wspólnego z prawdą. Już otwierał usta, by namówić młodszego kolegę do powrotu do miasteczka, kiedy nagle jego oczom rzucił się niewyraźny kształt, do złudzenia przypominający wysuszoną kość wystającą spoza piaszczystej wydmy. – Ej, Max! Widzisz to co ja? Dawaj, podjedziemy bliżej! – Rzucił do niego z nieskrywanym wcale entuzjazmem, po czym docisnął stopy do futra dumbadera, by podkręcić tempo. Zwierzę prychnęło głośno, ale poza tym posłusznie zareagowało na jego komendę. – Hmm... Nie wygląda to za ciekawie… – Mruknął już nieco ciszej, wiedząc że Solberg przystanął w pobliżu i na pewno usłyszy jego słowa.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nosiło go już od rana. Jak zawsze wstał wraz ze słońcem, ale po spacerze po pałacu wrócił do pokoju. Kusiło go wyjść, odpocząć, zaszaleć... Starał się jednak jeszcze jakoś powstrzymywać i uznał, że przesiedzenie w pokoju z nowym współlokatorem może mu w tym pomóc. Nie pomylił się. Rozjebany pod baldachimem słuchał słów przydatnego pappara, wyobrażając sobie całą tę historię. Sam nie był może wielkim smokoświrem, choć posiadał trzy miniaturki tych istot, ale myśl, że coś takiego się w okolicy odpierdalało zdecydowanie budziła jego zew przygód. -Nienawidzę tych gównianych stworzeń. - Mruknął, gdy usłyszał o dumbaderach. Niestety nie mieli innego wyjścia. Na pustynię wylatywać dywanem nie było najbardziej bezpiecznie, a nie wiedzieli, jak daleko w piach będą musieli się wybrać. Mimo tego ruszył więc swoje dupsko i zaczął się ubierać w coś pustynioprzyjaznego. Theo miał nosa. Maxa namawiać na podobne akcje nigdy nie trzeba było. Wystarczyło rzucić hasło, a ten już stał przy drzwiach, jak pies, który usłyszał, że zaraz pójdzie na spacer. Wyruszyli z pałacu i na wypożyczonych dumbaderach wybrali się zwiedzać pustynię. Piasek, piasek i jeszcze więcej piasku. Przez dość długi czas były to jedyne widoki, na jakie mieli okazję popatrzeć, gdy nagle Theo wypatrzył coś, co przywołało nadzieję. -Oj tak. Widzę i mi się to podoba. - Wyszczerzył się, samemu przyspieszając swoje zwierzę, choć to nie było tak chętne do współpracy. Początkowo chwilę się szarpał nim w końcu dumbader posłusznie przyspieszył kroku i dogonił towarzysza. -O kurwa... - Wyszeptał na wydechu, gdy mogli zobaczyć szkielet poniekąd w całej swojej okazałości. -Czyli jednak Twoja papuga nie kłamała. - Zeskoczył z dumbadera, którego na wszelki wypadek magią unieruchomił do wyczarowanego pachołka. Już raz mu wielbłąd spierdolił, nie chciał tego powtarzać. -Widziałeś wcześniej coś takiego na swoich wykopaliskach? - Zapytał, podchodząc do szkieletu i dłonią zapoznając się z jego strukturą. Było to naprawdę wyjątkowe doświadczenie. Kość była nieco naruszona przez upływający czas, ale mimo to trzymała się naprawdę dobrze. Nie była krucha, czy mocno wyżarta.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Parsknął śmiechem, kiedy tylko usłyszał opinię Maxa na temat dumbaderów. – Weź mi nawet nic nie mów. Większość magicznych stworzeń mnie nienawidzi, więc módlmy się do Merlina, żeby to bydlę nie zrzuciło mnie ze swojego garbu. – Powiedział zgodnie z prawdą, bo nie wiedzieć czemu te czarodziejskie zwierzęta reagowały na niego zupełnie tak, jakby miały na niego alergię. Nic dziwnego, że wolał od nich mugolskie pieski i kotki, skoro akurat z tymi futrzakami nie miał akurat nigdy większych problemów. Teraz nie mieli jednak wyjścia. Podróż po pustyni na magicznym dywanie była zbyt ryzykowna, szczególnie kiedy zamierzali zapuścić się w dalekie tereny. Magiczne wielbłądy były więc jedynie słusznym wyborem, a szczęściem w nieszczęściu, Theo natrafił na wyjątkowo spokojnego osobnika. Przynajmniej nie musiał się martwić, że boleśnie zaryje twarzą w piach. - No dawaj, dawaj! – Ponaglał ślizgońskiego kumpla tuż po swoim pierwszym odkryciu, które cieszyło jeszcze bardziej, biorąc pod uwagę to, że obaj tułali się już od dłuższego czasu bez celu. Ostatecznie i tak musiał jednak chwilę poczekać, bo Solberg miał chyba mały kłopot z dogadaniem się ze swoim dumbaderem. Czyżby trafił na kogoś, kogo wszelkie magiczne żyjątka nie lubiły jeszcze bardziej od niego? Cóż, nie miał na razie czasu się nad tym zastanawiać, bo i jemu widok przeogromnych kości odebrał dech w piersiach. – Co nie? Robi wrażenie… – Mruknął, rozglądając się uważnie na boki, żeby upewnić się, że są tutaj sami. – Nigdy nie kłamie. Ma bzika na punkcie historii magii i jamalskiego miasteczka, co jak widać, nieraz się przydaje. – Pochwalił swojego pappara, który jednak nie zdecydował się pofrunąć w podróż wraz z nimi. Może to i lepiej, bo przynajmniej mogli swobodnie ze sobą pogadać, nie wysłuchując wciąż skrzeczącego głosu skrzydlatego kompana. Poszedł w ślady Maxa, ześlizgując się z grzbietu swojego wierzchowca i podobnie przywiązał go do wyczarowanego przez kolegę pachołka. – Na pewno nie coś takiego. Znalazło się kilka ludzkich kości i czaszek, ale nie na taką skalę. Hmm, może powinniśmy przenieść badania tutaj… – Odparł chłopakowi zamyślony, ale zaraz wskazał mu gestem dłoni, żeby poszli parę kroków dalej. Sam na razie nie dotykał niczego, przywykły do ostrożności, jaka zwykle wiązała się z pracą w jego zawodzie. Kusiło go jednak, żeby przegrzebać to kościelisko i poszukać czegoś wartościowego. – I co? Myślisz, że rzeczywiście znajdziemy tu jakieś skarby? – Podzielił się zresztą swoją myślą z Maxem, a oczekując jego odpowiedzi, w końcu sam zdecydował się przesunąć dłoni po wystającej z ziemi, wysuszonej kości. Chyba żebra jakiegoś o wiele większego od nich zwierzęcia, kto wie, być może samego smoka z legendy.
Ostatnio zmieniony przez Theodore Kain dnia Sro 11 Sie 2021 - 11:28, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widać nie tylko on trzymał zdrowy dystans do dumbaderów. Wyszczerzył się, gdy Theo podzielił jego opinię, choć nienawiść do tych magicznych wielbłądów w przypadku Maxa była bezsprzecznie obustronna. No poza tym jednym okazem, na którym wracał z zasypanego domostwa. Tamten zdawał się mieć nieprzyzwoitą ilość oddania dla chłopaka, którego zwierzę znało dosłownie kilkanaście sekund. -Nie polecam. Spadłem już dwa razy. Gdyby jednak coś Ci się stało, potrafię co nieco zaleczyć, więc się nie bój. - Zażartował, choć dobrze pamiętał, jak po wyścigu musiał naprawiać własny bark i głowę Stephanie. Nie było to najprzyjemniejsze, ale przynajmniej nie musieli tułać się do uzdrowicielskiej oazy, gdzie medycy mieli dużo poważniejsze przypadki na głowie niż parę dzieciaków, które wypadły z wyścigu. -Przecież PRÓBUJĘ, ale ten jebany zwierzak nie chce współpracować. - Powiedział lekko zirytowany, lecz nie na Theo, a na dumbadera, który ubzdurał sobie, że dziś akurat będzie miał swojego pasażera głęboko w poważaniu. Solberg jednak nie pozwolił mu na to i ostatecznie udało mu się zmusić zwierzaka, by ten poddał się jego woli. Skoro szkielet prawie odebrał mowę Maxowi, ten wyobrażał sobie tylko, co musiał czuć Theo, archeolog z prawdziwego zdarzenia, a raczej ktoś na kształt archeologa. W każdym razie człowiek od wykopalisk. -W życiu nie widziałem czegoś tak.... - Zabrakło mu słów, więc po prostu rękoma zagestykulował, pokazując na leżący przed nimi szkielet. -Wiesz, że mój ponoć też? Raz czy dwa powiedział coś wartościowego. Tak odpala się tylko jak jest okazja trafić do tutejszego więzienia. - Przewrócił oczami na wspomnienie własnego pappara, bo jak tylko mógł udawał się na wyprawy bez niego. Nie bez powodu zresztą. Kiedy wędrował po Alejce Uśpionych, to ptaszysko Moses było bardziej przydatne niż jego własne, a tak może uniknąłby dość nieprzyjemnego ataku ze strony tego czegoś, co tam się kryło. -Kilka ludzkich czaszek i kości? - Uniósł brew, wyraźnie zainteresowany tym wszystkim. -Co najciekawszego udało Ci się dorwać? - Zapytał może nieco zbyt entuzjastycznie, ale jednak szczerze. Wciąż gładził palcami szkielet smoka, robiąc to w jakiś sposób automatycznie, bez większego przemyślenia. -Smoki chyba lubią takie rzeczy gromadzić, ale szczerze bym się nie nastawiał. Jeżeli ten szkielet serio leży tutaj od tysięcy czy tam setek lat, na pewno wiele osób zrabowało już to, co było tu najcenniejsze. - Przyznał nieco bardziej poważnie. -Ale hej! Ty tu jesteś ekspertem, może znasz jakieś metody na dostrzeżenie tego, czego my, zwykli śmiertelnicy nie potrafimy znaleźć. - Ponownie się wyszczerzył, bo co jak co, ale zobaczyć kogoś takiego jak Theo, przy pracy mogło być naprawdę ciekawym doświadczeniem, a mieli tutaj coś, co warte było dokładniejszych oględzin. Bez względu więc na to, czy Kain chciał podejść do tego profesjonalnie, czy też nie, Max zaczął przyglądać się uważniej każdej kości i stawom wielkiego monstrum, które kiedyś żyło na tym świecie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Dante Godwin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 187 cm
C. szczególne : Sygnet rodowy, magiczny tatuaż gryfa na plecach, różdżka z błękitnym blaskiem
Poruszałem się do przodu zdecydowanie za szybko by można to było uznać za tempo odpowiednie na nieznaną i potencjalnie niebezpieczną okolicę. Nieco się sugerowałem faktem, że obydwa pappary nie okazywały oznak niepokoju, a byłem niemal pewny ich zachowania w przypadku "wywęszenia" drapieżnika. Istniała też opcja prowadzenia nas na pożarcie przez dwie złośliwe papugi...i szczerze mówiąc coraz bardziej mi to wyglądało na miejsce, które poleciłby mój zwierzak. Ucieczka przed starożytnym, kościanym smokiem? Otwieram zakłady! -Bo ja wiem, wszystko i nic. Możemy się natknąć na same kości, albo na coś, co będzie je sobie obgryzało. Stawiałbym na jakiegoś tutejszego drapieżnika, który gustuje w ludzkim mózgach. - Rzucił ze wzruszeniem ramion i rozłożyłem ręce na boki, obracając się lekko przy tym. To miejsce równocześnie wzbudzało moją żądzę przygód i budziło głosik z tyłu głowy, który kazał mi uciekać gdzie pieprz rośnie. -Jak się mną najedzą to Ciebie zostawią? - Odparłem pytająco, trącając ją delikatnie łokciem. Zerknąłem na twarz dziewczyny, zawieszając go na kilka sekund, wykrzywiając przy tym usta. Otworzyłem usta z chęcią zapytania dlaczego akurat mnie wyciągnęła na wyprawę, ale zaniechałem tego, odwracając wzrok na teren przed nami. Trzask pod butem Ruby również i mnie przestraszył, bo byłem zbyt skupiony na dalszym otoczeniu. -Chyba kogoś zdeptałaś. - Skomentowałem, nie mogąc przy tym zakryć uśmiechu. Im bliżej podchodziłem tym czułem się jakoś mniej spięty. Czyżbym uznał, że faktycznie nic złego nas tu nie czeka? Po chwili przystanąłem przy czymś co mi wyglądało na baranią czaszkę. Przykucnąłem obok niej i delikatnie podniosłem, wywołując przy tym deszcz piasku. Całe szczęście w środku nie zagnieździł się żaden skorpion ani inny stwór. Pokręciłem nią kilka razy i przystawiłem do głowy. -Możesz mi mówić per "barani łeb". - Rzuciłem, szczerząc zęby w uśmiechu.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Cóż, Theo też nie miał najlepszych doświadczeń z dumbaderami, skoro poprzedniego dnia jeden z nich zdecydował się uciec, pozostawiając go samego na pustyni. Po rozmowie z Julią myślał nawet czy nie zdecydować się na lot magicznym dywanem, ale biorąc pod uwagę, że zamierzali wybrać się z Maxem w kompletnie nieznane sobie tereny, w poszukiwaniu kryjówki legendarnego smoka, ostatecznie postanowił dać wielbłądom jeszcze jedną szansę. Szczególnie, że tak naprawdę nie miał pretensji do swojego wczorajszego kompana. Nie mógł go przecież winić za to, że zwiał ze strachu przed mknącą w błyskawicznym tempie, piaszczystą wydmą, skoro sam pod presją zmuszony został do skorzystania z umiejętności teleportacji. – Miejmy nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby, ale dzięki. – Odpowiedział towarzyszowi równie rozbawionym tonem, ale w duchu liczył na to, że pozostanie na grzbiecie dumbadera aż do samego końca ich wspólnej przejażdżki. - Nie myślałeś o tym, że nie chce z Tobą współpracować właśnie dlatego, że nazywasz go „jebanym zwierzakiem”? – Wytknął Solbergowi prześmiewczym tonem, ale wcale nie dziwił się jego poirytowaniu. Widział jak chłopak siłuje się ze swoim wielbłądem, który okazał się uparty niczym osioł. Najwyraźniej jego kumpel tym razem trafił na jakiś pechowy okaz. – Wygląda jednocześnie strasznie i zachwycająco. – Zaraz wtórował już Maxowi w jego peanach, bo rzeczywiście takich widoków nie doświadczył nawet podczas pracy przy wykopaliskach. Był równocześnie dozgonnie wdzięczny swojemu papparowi, bo właśnie o takie zwiedzanie arabskiego kraju mu chodziło. – Faktycznie nie masz szczęścia do egzotycznych zwierząt. – Wtrącił jeszcze w międzyczasie swoje trzy knuty a propos kolorowej papugi ślizgońskiego kompana, który chyba za punkt honoru wziął sobie obrażanie własnych zwierzaków. – W ogóle czekaj, czy Ty powiedziałeś właśnie coś o więzieniu? – Wyrwał się również nagle, bo to słowo dotarło do niego z niemałym opóźnieniem, a teraz ciekaw był co takiego chłopak zdążył już poodwalać w jamalskim miasteczku. Zaaferowany ich wspólnym odkryciem nie odpowiedział początkowo na pytanie kolegi, zamiast tego macając dłonią kolejną kość o wyjątkowo interesującym kształcie, którego nijak nie potrafił rozpoznać. Wiedział tylko, że na pewno nie należała ona do smoczego szkieletu. – Szczerze? Póki co nic specjalnego, ale jesteśmy tu dopiero kilka dni. Na razie wykopujemy głównie starą magiczną biżuterię, trafiło się też kilka zabytkowych waz i naczyń. Może w końcu wpadniemy na coś ciekawszego. Może nawet na coś, co należało do któregoś z poprzednich wezyrów? – Przyznał niechętnie, bo o ile ich wyprawa już teraz przynosiła finansowe korzyści, tak brakowało mu znaleziska, które wzbudziłoby znacznie więcej emocji. Ot, choćby jakiegoś pradawnego, okrytego złą sławą czarnomagicznego artefaktu. To by było dopiero coś. - Chyba mimo wszystko jeszcze lepiej byłoby trafić do gniazda niuchacza. – Pozwolił sobie zauważyć, bo przecież każdy wiedział z jakim entuzjazmem te stworzenia reagowały na złoto i inne bogato wyglądające błyskotki. – Fakt, pewnie inni przetrzebili już teren… – Westchnął głośno, bo trudno było odmówić Maxowi racji. – Chciałbym znać, ale w sumie od kopania to my mamy innych ludzi. Ja przede wszystkim przesiaduję w pałacowej bibliotece i śledzę trendy na pobliskich targowiskach. No ale co nam w sumie szkodzi… chodź. – Gestem dłoni wskazał mu kierunek, z którego spozierało na nich kilka najprawdopodobniej krowich czaszek. Wydawało mu się, że dostrzegł coś barwnego, więc niewiele myśląc, przykucnął obok jednej z nich i wcisnął rękę w oczodół, przesiewając piasek zgromadzony w dziurze. Wyrzucił na bok kilka patyczków, kiedy nagle wyczuł pod palcami dziwnie znajomy kształt. – Ej, tu coś jest! – Poinformował szybko Solberga, zaraz po tym wyciągając nic innego jak… smoczą łuskę. – O kurwa, tego to bym się nie spodziewał, a jaka zajebista pamiątka! – Rzucił z entuzjazmem, chyba bardziej do siebie niż do Ślizgona, ale wreszcie odwrócił się w jego stronę, prezentując swoją zdobycz w całej okazałości. – Dawaj, szukamy dalej, może znajdziemy kolejną. – Zachęcił go również, skinieniem głowy wskazując na pozostałe czaszki, bo po takim znalezisku urósł apetyt na więcej.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widać obydwoje nie byli najbardziej kochani przez dumbadery. U Maxa ten brak miłości był obustronny, jak było u Theo mógł się początkowo tylko domyślać. Prawdą było jednak, że podczas długich wędrówek po pustyni mogły one uratować życie, naturalnie dążąc do najbliższej oazy. -Przepraszam bardzo, zasłużył sobie! Początkowo byłem miły! - Wybronił się, choć ciężko było mu zrobić to na poważnie, bo prawda była taka, że Kaine mógł mieć sporo racji. Wbrew pozorom Max nie był jednak bezdusznym przeciwnikiem zwierzaków. Sam przecież posiadał zarówno psa jak i kota, a do tego uwielbiał jazdę konną, do której od lat był przyuczany przez swoją rodzinę zastępczą. Po prostu nie kochał ślepo każdej istoty, która nawinęła się mu pod rękę. -Już wiem dlaczego ludzi aż tak jarała Gra o Tron. Szkoda, że nie mam ze sobą aparatu. - Mruknął z uśmiechem, bo ciężko było nie wytworzyć sobie skojarzenia do tego popularnego mugolskiego serialu, który swojego czasu zrobił naprawdę wielki szał. Teraz mógł sobie wyobrazić, jak to naprawdę mogło być latać na tak potężnym stworzeniu, którego skali w życiu sobie nie wyobrażał mając do czynienia wcześniej tylko z rysunkami czy też miniaturkami tych istot. -Witaj w moim świecie, gdzie całe szczęście zostało zużyte na moje drugie imię. - Zaśmiał się, bo ta ironia losu chyba nigdy nie przestanie go w pewien gorzki sposób bawić. To trochę tak, jakby nazwać najbrzydsze dziecko na świecie "Piękna", albo najgrubszego człowieka "Chudy". -Chyba nie myślałeś, że wychodzę z pokoju zrywać pustynne kwiatki dla Felka. - Bawił się wyśmienicie w towarzystwie Theo i ciężko było powstrzymywać chichot, czy też szczery uśmiech, który kwitł na jego twarzy. -Powiedzmy, że kilka razy zdarzyło mi się zrobić coś, czego tutejsze władze raczej by nie pochwaliły, a mój pappar jak tylko słyszy o hazardzie sam sięga do mojej sakiewki. Raz o mało co nie przejebałem przez niego stu galeonów. - Rozwinął nieco wypowiedź, wspominając nielegalne wyścigi dywanów, kiedy to ptaszysko chciało, by Max postawił jeszcze więcej pieniędzy na konkretnego zawodnika, ale nastolatek na szczęście nie uległ tej pokusie. Ostatecznie co prawda odzyskał całą kwotę, ale też nie zarobił ani knuta, więc nie był to najlepszy hazard jego życia. Sam nie rozróżniał zbytnio poszczególnych kości. Czaszki jeszcze pewnie byłby w stanie jakoś wyodrębnić dla poszczególnych gatunków, lub po prostu stwierdzić, czy jakaś należała do człowieka, ale cała reszta była dla niego zupełnie obca. Przyglądał się więc temu, jak Theo analizuje ich znalezisko, by oprzeć się i zaufać jego obserwacjom i doświadczeniu. -Biżuterię? Sam mam kilka ciekawych błyskotek, ale raczej nic co by Cię mogło bliżej zainteresować. - Automatycznie obrócił w palcach widniejący na jego dłoni pierścień Sidhe, z którym w tym kraju się nie rozstawał. -Coś od poprzedników Wielkiej Wezyrki? To może być naprawdę ciekawe odkrycie! W końcu wszyscy byli potężnymi magami. - Stwierdził opierając się na tym, co zdołał wyczytać w pałacowej bibliotece. Arabia miała naprawdę bogatą choć czasem przerażającą historię, w której ogromną rolę odgrywali właśnie wezyrowie. -Albo do Sezamu! Wiesz, że w pałacu jest taka komnata, która ostatecznie prowadzi do tego legendarnego skarbca? - Nie był pewien, czy Theo słyszał już o tym miejscu, ale też Max domyślał się, że nie był jedynym, który tam zawędrował. W końcu Feli też posiadał podobne skarby, które zapewne znalazł właśnie w tamtym miejscu. -No i właśnie zepsułeś mi swój obraz jako magicznego Indiany Jonesa. Wielkie dzięki stary. - Udawał obrażonego i zwiedzionego, by po chwili wybuchnąć śmiechem, choć musiał przyznać, że w jego wyobraźni Theo naprawdę dobrze wyglądał w Harrisonowo Fordowym stroju, spierdalając przed wielkim toczącym się głazem i walcząc z nazistami o zaginioną arkę. Dwa razy nie trzeba było mu powtarzać Ruszył za Theo, by bliżej przyjrzeć się kolejnym szkieletom leżącym nieopodal tego, który należał do smoka. -Co tam masz? - Zapytał ciekaw, bo znalezisko kumpla było na tyle skromne, że Solberg początkowo go nie dostrzegł. Dopiero, gdy łuska wylądowała w dłoni Kaine`a mógł bliżej się jej przyjrzeć i wstępnie zidentyfikować znalezisko. -O kurwa... - Powtórzył, bo sam nie spodziewał się, że coś takiego uda im się dzisiaj znaleźć. -Ty to masz oko! Myślisz, że wala się tu tego więcej? - Zapytał trochę niepewny, czy uda im się znaleźć kolejny taki skarb. Ciekawość jednak zwyciężyła i Max również zaczął się uważniej rozglądać wśród kości, próbując dostrzec coś równie wartościowego.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Dumbadery niewątpliwie miały swoje zalety. Znały ten teren jak własne garby, mogły więc z łatwością trafić do oazy albo odnaleźć drogę powrotną do jamalskiego miasteczka, ale szczerze mówiąc, po ostatniej rozmowie z Julką korciło go, żeby następnym razem na pustynię wybrać się na magicznej lektyce, szczególnie że wyjątkowo polubił loty dywanem. Tych z kolei nie dało się spłoszyć… a i nie były tak uparte. – Jak już będziemy stąd wracać, to weź go może jakoś udobruchaj. Nie wiem, pogłaszcz po pysku, czy coś? – Zaproponował, ale kiedy zwierzę Solberga prychnęło głośno w odpowiedzi, pokręcił ze zrezygnowaniem, całkowicie zatracając wiarę w jego możliwości. Ten futrzak chyba tak już po prostu miał albo przez ostatnie dni był po prostu przesadnie eksploatowany, czego również nie dało się wykluczyć. Wszak właścicielom wypożyczalni na pewno zależało na jak największym zarobku. - Ej, wiesz że akurat Gry o Tron nie oglądałem? Chyba muszę kiedyś nadrobić… – Mruknął zamyślony, przypominając sobie całą listę seriali umieszczoną w zakładce jako te „do obejrzenia”. Ostatnio tylko się powiększała, bo nie miał zbytnio czasu usiąść przed telewizorem ani laptopem. – Eh, musisz wspominać o aparacie? Teraz też żałuję, że nie wziąłem. Pokazalibyśmy zdjęcie Felkowi, bo żadna opowieść nie odda klimatu tego miejsca. – Dodał zaraz wyraźnie rozczarowany, bo jeżeli rzeczywiście chcieli zachować sobie na pamiątkę jakąś fotografię, to akurat to kościelisko prezentowałoby się zajebiście. Najlepiej na wizbooku, z podpisem „Duet młodych podróżników na tropie legendarnego, krwiożerczego smoka.”. – Oj tam, Max, nie łam się. Kto nie ma szczęście do zwierząt, ten ma szczęście w miłości? – Pozwolił sobie zażartować, bo akurat relacji z Lowellem można by mu chyba pozazdrościć. Chuj z dumbaderami. Popatrzył na niego z zaciekawieniem, podziwiając z jaką swobodą i lekkością opowiada o swych nielegalnych przedsięwzięciach. Jemu samemu za czasów szkoły brakowało odwagi na podobne wybryki. Kilka razy, za namową kolegów, zdarzyło mu się oczywiście złamać regulamin, ale zwykle starał się unikać kłopotów. Nic dziwnego, że w końcu opiekunka Domu Borsuka wcisnęła mu odznakę prefekta. Zaczynał za to rozumieć, dlaczego nigdy nie miał powodzenia wśród hogwarckich dziewcząt. Grzeczny, odpowiedzialny… i do bólu nudny. – Ty to zawsze musisz narozrabiać, co? Przyklepali Ci jakąś grzywnę? Słyszałem, że potrafią dowalić wysokie kary nawet za brak tradycyjnego stroju. – Dopytał go jeszcze, ale nie patrzył już na niego, spojrzeniem błądząc pośród różnego rodzaju kości, jak gdyby udawał jakiegoś znawcę. Tak naprawdę większość z nich wcale nie był w stanie rozpoznać. Odwrócił wzrok na rękę Maxa dopiero, kiedy ten wspomniał o błyskotkach. – Co Wy macie z tymi pierścieniami? Ostatnio widziałem się z Felim i temu to już niedługo palców braknie na te wszystkie sygnety. – Pozwolił sobie zauważyć, ale uśmiech nie znikał mu z twarzy. Nie zamierzał się ich przecież czepiać, każdy kolekcjonował co innego. – Taa, marzenia ściętej głowy, ale z drugiej strony… kto wie, co można znaleźć pośród tego piachu. – Napomknął jeszcze o pamiątkach po wielkich wezyrach, bo mimo że w duchu na nie liczył, tak nie do końca wierzył chyba, że uda im się odnaleźć coś aż tak wartościowego. Ożywił się za to, gdy Solberg wspomniał o słynnych opowieściach Szeherezady i legendarnym skarbcu. – Byłem tam! Szczerze? Ciekawe przeżycie, ale chyba ze trzy razy dostałem wpierdol od strażników szacha i momentami zastanawiałem się czy sobie nie odpuścić… – Przyznał szczerze, bo jego droga do Sezamu zdecydowanie nie była usłana różami i potrzebował kilku dni, żeby przebrnąć przez bajkową historię. Parsknął donośnym śmiechem, słysząc że ktokolwiek pomyślał o porównaniu go do Indiany Jonesa. – W sumie to wczoraj uciekałem przed pędzącą, piaszczystą wydmą. Liczy się? – Przypomniał sobie o uciekającym dumbaderze i Brooks, która wcieliła się w rolę „dywanowego ubera”. Nie rozwijał jednak tematu, bo zaraz po tym obaj skupili się na odnalezionego przez niego smoczej łusce. – W sumie nigdzie nam się nie śpieszy, nie? Poszukajmy, może gdzieś jeszcze się takie walają. – Obiecał go wesprzeć w poszukiwaniach, toteż przeszedł dalej, znów wciskając dłonie w oczodoły, jakby wierzył, że ludzie którzy wcześniej odwiedzili smocze kościelisko, zapomnieli że skarby mogą skrywać się również wewnątrz zwierzęcych czaszek. – Ej, tak w ogóle. Próbowałeś już może mudminu? – Zagaił do Maxa, mając nadzieję, że chłopak powie mu coś więcej o tajemniczej arabskiej używce. Słyszał już bowiem na jej temat wiele plotek, ale nie będąc pewnym tego jak tak naprawdę działa, nie potrafił jeszcze zdecydować, czy sam chciałby spróbować.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Nie do końca za nim nadążała, głównie dlatego, że była zdecydowanie niższa, chociaż zawsze sądziła, że wzrost nadrabia charakterem. Przyspieszyła więc, próbując iść w jego tempie, które było zdecydowanie zbyt szybkie, więc desperacko pociągnęła go do tyłu za rękaw. — Na łzy Morgany, ja nie mam takich długich nóg! — rzuciła, licząc na to, że Dante zwolni, zanim Maguire będzie się czuć jakby biegła maraton. A kondycję miała naprawdę paskudną i nawet quidditch jej nie pomagał. Nienawidziła biegać. Parsknęła śmiechem na jego słowa i przytaknęła. — Ja niespecjalnie mogę robić za danie główne, za przystawkę pewnie też nie, co najwyżej za treningowego smaczka, z rodzaju tych, które rzucam Duchowi jak usiądzie. — wzruszyła ramionami, nie widząc nic dziwnego w tym, że właśnie się porównała do psiego przysmaku. Nie spodziewała się nadepnięcia na coś tak łamliwego, co była raczej średnio mądre z jej strony, zważywszy na miejsce, w którym się znajdowali. Położyła dłoń na swojej klatce piersiowej, jakby to miało jej pomóc uspokoić rozszalałe serce. Była pewna, że prawie wyzionęła właśnie swojego ducha i umarła. Przynajmniej była na cmentarzu. Pocieszył ją fakt, że Dante chyba też się lekko wystraszył i co prawda nie zrobił z siebie takiego debila, ale zawsze coś. — I bez tego — machnęła ręką w kierunku czaszki — określenie całkiem pasuje. — odparła, mrugając do niego i idąc dalej jakby nigdy nic, chociaż teraz dużo bardziej przyglądała się gdzie kładzie stopy w kolejnych krokach. Już i tak jej duma ucierpiała, kiedy nie udało jej się całkowicie udawać, że jest nieustraszona. Czuła się strasznie mała, kiedy mijała te ogromne kości i nawet nie potrafiła sobie do końca wyobrazić, jak dokładnie wyglądały w całości, bo przecież większość była pod piachem. W pewnym momencie usłyszała głos i z początku myślała, że to Dante coś mówi, ale coś jej nie pasowało. Może się przesłyszała? Byli w takim miejscu, że jej mózg mógł płatać jej figle. Odwróciła się jednak w lewo i zamarła, widząc idącego w ich stronę pustelnika. — Eeee… Dante? — nie miała pojęcia co zrobić, może powinni stąd spieprzać gdzie pieprz rośnie? Ruby nie potrafiła się teleportować. Co więcej – siedemnaste urodziny skończyła dopiero wczoraj i właśnie korzystała ze swojej nowo nabytej wolności pełnoletniego czarodzieja, ale nie miała kiedy nauczyć się tej umiejętności i co więcej – nie była nawet pewna, czy nie jest na nią za głupia. Pustelnik wyglądał przerażająco dziwnie. Nie potrafiła stwierdzić czy jest pod wpływem czegoś – a Percy mówił jej o tym narkotyku, który robił w Arabii furorę – czy może miał jakiś udar. Tatuaże nie robiły na niej wrażenia, w końcu jej najlepszy przyjaciel był cały w tych rysunkach na skórze, ale coś w oczach tego obcego faceta sprawiało, że zimny dreszcz przeszedł jej wzdłuż kręgosłupa.
______________________
without fear there cannot be courage
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dywany były wygodne, choć dla Maxa nie mogły równać się z miotłami. Na długie dystanse miały jednak swoje plusy, których trzeba było Nimbusowi odmówić. Na szczęście Solberg nie mieszkał jednak w Arabii i też nie wyobrażał sobie dalszych podróży przy pomocy żadnego z tych środków transportu. -Myślisz, że tyle wystarczy? - Spojrzał na Theo z niedowierzaniem, bo jakoś w to wątpił, ale w tym momencie nie miało to większego znaczenia. Dumbader widocznie również średnio się z tym wszystkim zgadzał, na co Max nieco się zaśmiał. Widać jednak potrafili znaleźć wspólny grunt. -No nie gadaj! Koniecznie nadrób! Jak coś kup czteropak, albo sześciopak, albo dwa i mogę Ci w tym maratonie potowarzyszyć. - Zaproponował, bo jako, że znał prawdziwy magiczny świat, serial ten był naprawdę wyjątkowo ciekawy do oglądania, choć nie uważał by był największym arcydziełem stworzonym przez ludzkość, jak to sądzili niektórzy. -Kurwa, że nie pomyśleliśmy o tym wcześniej. No trudno. - Faktycznie tutaj zjebali sprawę, ale cóż, będą musiały wystarczyć im słowa. Gdyby mieli myślodsiewnię, mogliby zabrać Felka na podróż po wspomnieniach, ale niestety żaden z nich takiego cacka nie posiadał. -Taaaa, dzięki. - Uśmiechnął się, choć lekko słabo. Może i on miał szczęście posiadając przy boku Lowella, ale w drugą stronę już nie działało to tak pięknie. Nastolatka bolało to, jak oszukuje ostatnimi czasy partnera, ale nie mógł z tego wybrnąć. Siedział więc po cichu, walcząc ze swoimi demonami i licząc, że to wszystko kiedyś się ułoży. Ukrywanie, że czasem odbiega nieco od powszechnie przyjętego prawa nie miało najmniejszego sensu. Każdy, kto choć coś o nim słyszał, domyślał się, że nie należy do najbardziej przyzwoitych obywateli, a po tylu latach sam też nie miał żadnych skrupułów przed przyznawaniem się do tego, szczególnie gdy komuś ufał. Czasem po prostu unikał wdawania się w szczegóły. -Grzywny? Ni chuja! Znaczy... Brytyjskie Ministerstwo mnie dojebało za nielegalnego świstoklika, ale tutaj nikt na nic nie zareagował. - Powiedział to tak lekko, jakby opowiadał mu, co jadł dzisiaj na śniadanie. Może nie powinien był, ale też jakoś specjalnie go to nie bolało. Choć przyznać musiał, że te czterysta galeonów długo będzie odzyskiwał. -Wierz lub nie, ale większość znajduję gdzieś w świecie lub dostaję. No, jedną chciałem sam sobie zrobić, ale to nie jest historia warta uwagi. - Wzruszył ramionami, po czym zaśmiał się na komentarz o sygnetach Felka. -Jak trzeba będzie to mu dotransmutuję dodatkowe. - Żartować zawsze było miło i rozluźnić się po wszelkich nieprzyjemnościach, jakie narazie w tym kraju doświadczył. -Kto nie marzy ten.... W sumie nie wiem, ale warto pewnie poszukać. - Chciał jebnąć czymś inspirującym i mądrym, ale wyszło jak zawsze. Nie wątpi jednak, że pustynia kryje w sobie jeszcze wiele sekretów, które tylko czekają, aż ktoś wystarczająco odważny i zdeterminowany je odkryje. -Zapierdalająca wydma? I co, dopadła Cię, czy ocaliłeś Arkę przed nazistami? - Zapytał z wyszczerzem, bo choć wiedział, że ten ostatni scenariusz jest mało prawdopodobny, to jednak był ciekaw, jak ta historia się zakończyła. -Ja mam tyle czasu ile zechcesz. Byle tylko wrócić na noc do pokoju. - Powiedział, mając w głowie to, by nie denerwować partnera. W końcu nawet nie miałby go jak poinformować, że gdzieś zabłądzili, czy zasiedzieli się wśród martwych smoków. -Mudminu? - Powtórzył, dokładniej przyglądając się kilku kościom, choć nie przyniosły one mu żadnego znaleziska. -Nie stary, nie bawię się w takie rzeczy, ale słyszałem że w zależności od smaku działa na różne sposoby. A co, ciągnie Cię? - Powiedział na luzie, bez mrugnięcia okiem kłamiąc towarzyszowi prosto w twarz. Może i ufał Theo, ale nie chciał, by ten fakt, że wrócił do ćpania, dotarł jakoś do uszu Felka, a skoro dzielili pokój, szansa na to gwałtownie wzrastała.
Co racja, to racja. Nawet jeśli lot na magicznym dywanie sprawiał mu znacznie więcej przyjemności niż fruwanie na miotle lub przejażdżka na grzbiecie dumbadera, to i tak nadal był wierny teleportacji, zaś na dłuższe dystanse najchętniej wybrałby podróż świstoklikiem. Można by więc rzec, że pozostawał tradycyjnym wycieczkowiczem, a z tego względu machnął do Maxa ręką, pokazując że woli sobie odpuścić dalsze udzielanie wspaniałych rad, skoro na magicznych wielbłądach znał się mniej więcej tak jak na wróżbiarstwie, czyli wcale. Parsknął natomiast śmiechem, obserwując wymowną reakcję należącego do chłopaka wierzchowca. – Ty, a to nie ma kilku sezonów? Nawet dwa mogą nie starczyć… – Nie był pewien jak wiele odcinków Gry o Tron do tej pory powstało, ale z tego co pamiętał, serię można by już określić mianem tasiemca, a to oznaczało, że potrzeba im znacznie więcej czasu i piw. – Ale w sumie… to nie jest głupi pomysł. Można poświęcić jakiś wieczór w tygodniu na nadrabianie netflixowych zaległości. A Stranger Things widziałeś? – Przystał na jego propozycję, przy okazji wypytując o inny serial, którego seans również z chęcią by powtórzył. Prawdę mówiąc, wcześniej nie posądzałby nawet Maxa o znajomość mugolskiej platformy, ale teraz zamierzał tę wiedzę odpowiednio wykorzystać. - Wstyd przyznać, ale ja to w ogóle zapomniałem zabrać ze sobą do Arabii aparatu. Byłem zbyt zajęty przygotowaniami do pracy. – Westchnął zaraz głośno, bo może nie kolekcjonował albumów ze zdjęciami, ale nieraz lubił strzelić ładną, pamiątkową fotkę, którą potem można byłoby pokazać znajomym albo wrzucić na wizbooka. No a te wszystkie widoki rozpościerające się w jamalskim miasteczku i po okolicznych pustyniach aż prosiły się o uwiecznienie. Przez moment przyglądał się Solbergowi podejrzliwie, kiedy na wspomnienie Lowella, na jego twarzy pojawił się jedynie nikły cień uśmiechu, ale ostatecznie zdecydował, że nie będzie go o nic wypytywał. Nawet tak dobranym związkom, za jaki uważał duet Maxa i Felka, zdarzały się różne kłótnie i kryzysy. Nie była to jego sprawa. A poza tym… nie był pewien czy właściwie odczytał reakcję Ślizgona. Niewykluczone przecież, że ten był po prostu zamyślony, a on niepotrzebnie dopowiadał sobie do mimiki jego twarzy jakąś bezsensowną teorię spiskową. Zamiast tego wolał się więc skupić na opowieści towarzysza o nietypowych perypetiach z brytyjskim ministerstwem w tle. – A to w sumie ciekawe w tej Arabii, nie? Potrafią się dowalić o brak tego śmiesznego stroju, ale nielegalne świstokliki to już mają w dupie. – Wzruszył ramionami na znak kompletnego braku zrozumienia jamalskiego prawa, ale zaraz się poprawił. – Chociaż dla ciebie to i lepiej, dwie grzywny zabolałyby po kieszeniach. – Wypowiadając te słowa, nie miał nawet pojęcia jak bardzo zabolała już ta jedna… - Jak tak słucham tych twoich historii, to nie wiem czy istnieje jakakolwiek, która nie byłaby warta uwagi. – Mruknął zaraz a propos wytwórczych planów Solberga, ale nie ciągnął go wcale za język. Nawet gdyby chciał, to by nie mógł, bo zaraz po tym śmiał się już głośno na myśl o transmutowanych palcach Felinusa, a potem przy tej marnej próbie Maxa, w której to chłopak zapragnął podzielić się nim jakąś filozoficzną, inspirującą myślą. Cóż, nie wyszło to najlepiej, ale z pewnością go rozbawiło, więc trudno było tak naprawdę narzekać. – Zajmij się tamtymi, ja zerknę na te. – Wskazał mu jednak kilka czaszek, kiedy trochę się już uspokoił, a potem znów mozolnie przegrzebywał piach w nadziei na odnalezienie kolejnej smoczej łuski. - A powiem Ci, że ocaliłem! Tyle że dumbader mi spierdolił… no ale niekiedy misja wymaga poświęcenia, czyż nie? – Wrócił do swojej historii z uciekającą wydmą, odwdzięczając się jednocześnie Maxowi szerokim uśmiechem. – Na szczęście znalazłem na swej drodze bohaterską Brooks, która potem podrzuciła mnie na swoim dywanie do miasta. – Nie była to może aż tak fascynująca historia jak zakazane podróże międzykontynentalne zwieńczone zapłatą czterystu galeonów grzywny, ale cóż… akurat ślizgońskiego łobuza trudno było w podobnych opowieściach prześcignąć i nawet nie zamierzał stawać z nim w szranki. – No to dawaj. Gdzieś tu musi jeszcze coś leżeć. – Zachęcił kumpla, przechodząc do kolejnych kości, tym razem przeogromnych żeber. Zatrzymał się na chwilę dopiero wtedy, gdy Ślizgon zapytał go o plany co do degustacji mudminu. – Przeszło mi przez myśl, skoro to jedna z popularnych tutaj rozrywek, ale chyba obawiam się efektów. Mimo wszystko jestem tu w robocie, więc nie mogę sobie pozwolić na odchorowywanie jakiegoś dziwnego zioła przez kolejne kilka dni. – W przeciwieństwie do towarzysza, on odpowiedział mu w stu procentach szczerze. Może i wyglądał na niewiniątko, ale wcale aż taki święty nie był i niewykluczone, że w innych okolicznościach zdecydowałby się zapalić. Ot, z czystej ciekawości. – Ej! Sprawdź tę drugą po swojej lewej. Chyba coś mi mignęło. – Wtrącił nagle wskazując Maxowi palcem na znajdującą się nieopodal niego czaszkę. Miał wrażenie, że dostrzegł w jej oczodole odbijające się od czegoś barwnego promienie słoneczne, ale nie był do końca przekonany czy przypadkiem sobie tego nie wmówił. – A tak mówiłeś o tym nielegalnym świstokliku… Gdzie Cię w ogóle wywiało? – Pozwolił sobie jeszcze na chwilę wrócić do jednego z wcześniejszych tematów, bo tak się rozgadali, że w końcu zapomniał go o to zapytać.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Teleportacja była wygodna to prawda, ale za świstoklikami Max nie przepadał z bardzo prostego powodu. Podczas podróży tym środkiem transportu odczuwał dość mocno swoją chorobę lokomocyjną, więc jak tylko mógł starał się ograniczać ten sposób podróży do minimum. -Ma! Podoba mi się Twój tok myślenia. - Wyszczerzył się, gotów na cały maraton zalewany litrami piwa. Nigdy nie odmawiał takiej rozrywki, bo czemu i by miał? -Nie miałem jeszcze okazji. W Hogwarcie za dużo możliwości na seriale nie ma, więc oglądałem tylko w czasie pobytu w domu. - Przyznał, bo co jak co, ale jednak większość roku spędzał właśnie w zamku, a tam nie było mowy o takich mugolskich przyjemnościach jak Netflix. -A tam wstyd. Każdemu się przecież zdarza. A pamiątki ze wspomnień są zawsze cenniejsze. Może zamknąć coś w kamieniu uśpionych wspomnień. - Zaproponował nieco mniej tradycyjne rozwiązanie. Sam taki gadżet posiadał i choć nie zaklął w nim jeszcze żadnego wspomnienia, zdecydowanie planował kiedyś go użyć. Czuł na sobie wzrok Theo, ale był mu wdzięczny, że nie drążył tematu. Nie czułby się najlepiej zbywając go, a też nie chciał rozmawiać o tym, co trapiło teraz jego sumienie i duszę, które naprawdę były niespokojne ze wzgląd na znaczące pogorszenie się stanu jego psychiki. -Nawet mi nie mów. Może po prostu uznali, że i tak zaraz wyjeżdżamy i nie będą robić problemu. - Wzruszył ramionami, nie pojmując samemu tej logiki tutejszego rządu, ale też nie miał zamiaru płakać, że tylko takie konsekwencje go spotkały. Jakby nie było mogło być znacznie gorzej. -To tylko pieniądze. - Stwierdził, nigdy bo nigdy nie przywiązywał zbyt dużej wagi do rzeczy materialnych. Pieniądze raz były, raz nie. Obecnie na ich brak nie narzekał, ale liczył się z tym, że ten stan może za długo się nie utrzymać. -W końcu masz przed sobą naczelnego odpierdalacza Hogwartu. - Wyszczerzył się, bo prawdą było, że wiele ciekawych historii miał do opowiadania, choć niektórych sam wolał jednak unikać. Temat odrzuconego w kąt projektu był jednak dość bolesny, więc nie chciał zbytnio się wypowiadać, wiedząc mniej więcej, co może usłyszeć. -Jasne, się robi! - Od razu przeszedł do przeszukiwania wskazanych przez Theo kości, choć na ten moment wciąż bezskutecznie. -Oczywiście, że tak! Widzisz i wszystko sprowadza się do tych śmierdzących dumbaderów. Naprawdę, czas przerzucić się na innych towarzyszy Ty bohaterze Jamalski. - Nie potrafił zatracić się w złym humorze, gdy konwersacja biegła po takich torach. Naprawdę fajnie byłó tak grzebać w piachu podczas miłej rozmowy i na chwilę zapomnieć o całej reszcie, która odpierdalała się w Arabii. -Brooks Taxi zawsze niezawodna! Co prawda ceny wysokie, ale jaka przyjemna podróż! - Dobrze wiedział, że co jak co, ale na Julkę zawsze można liczyć, a w kwestii magicznych podróży była naprawdę niezastąpiona. Jakby nie było, w zeszłym roku obleciała na miotle pół Europy i wróciła żywa! Kwestia mudminu jednak chwilowo zepsuła mu humor, choć nie pokazywał tego po sobie. Skupił się na szukaniu skarbów zgodnie ze wskazówkami towarzysza, jednocześnie ciągnąc rozmowę, jakby nigdy nic. Zdziwił się nieco, gdy ten przyznał, że byłby chętny do takiego spędzenia czasu. -No w takim wypadku nie polecam. Ponoć następny dzień jest tragiczny. Rzyganie tęczą i te sprawy. - Nie chciał wodzić go za nos, że będzie się czuł zajebiście po narkotyku, choć dla Maxa te parę godzin zwracania zawartości żołądka było warte haju, jaki używka gwarantowała. Nie mógł jednak wspomnieć akurat o tym elemencie. -Zawsze jak wrócisz do Wielkiej Brytanii mogę Ci podrzucić coś innego. Raczej mugolskiego, ale magiczne dragi też wiem gdzie załatwić. - Ze znajomościami akurat się nie krył. Tajemnicą, że miał dziwnych kumpli nigdy nie było, a skoro Theo wydawał się zainteresowany taką rozrywką, mógł swobodnie zarzucić temat i poczekać na jego reakcję. -Druga po lewej? - Zapytał, przechodząc na wskazane miejsce, gdzie zabrał się za odgarnianie piachu, po czym ku własnemu zdziwieniu sam wyciągnął smoczą łuskę. -Kurwa, stary miałeś rację! Patrz, co mam! - Przetarł znalezisko palcem, po czym podszedł do Theo by się pochwalić. -Polecieliśmy z Brooks do Meksyku żeby trochę wychillować. Patrz, co sobie przywiozłem na pamiątkę. - Odsunął rękaw koszulki, by pokazać kumplowi tatuaż kojota, który widocznie był dzisiaj zrelaksowany i zadowolony, co odzwierciedlała jego magiczna mimika, dopasowujące się do nastrojów Maxa.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Wiele osób miało opory przed używaniem świstoklików. Podróż rzeczywiście nie należała może do najprzyjemniejszych, ale Theo zdążył się już do tych niedogodności przyzwyczaić, za to doceniał ten sposób transportu przede wszystkim za wygodę. Można było się nimi wszak przemieszczać na nieograniczony wręcz dystans, a że zawsze dobrze radził sobie z zaklęciami, był w stanie samodzielnie przemienić dowolny przedmiot w swoisty teleporter. - Dzięki, chociaż nie wiem czy to dobre dla naszego zdrowia. – Wydawać by się mogło, że odezwał się głos rozsądku, ale gdzie tam. Zdradził go głośny śmiech, który wyraźnie świadczył o tym, że piwa albo czterech nigdy nie odmówi. No, o ile tylko nie będzie musiał na drugi dzień wstawać rano do pracy, bo nie mógł już poszczycić się takim zdrowiem jak kiedyś, a przegrzebywanie bankowych papierów na kacu z pewnością nie było szczytem jego marzeń. – Wiadomo. Cóż, teraz będziesz miał więcej okazji. Mieszkam w mugolskiej okolicy, mam laptopa, telewizor, także zapraszam na wspólne seanse. Oczywiście razem z Felkiem, jeśli będzie chętny. – Pamiętał jak jemu za czasów szkoły brakowało niekiedy niemagicznych rozrywek. Nie wszystko można było sobie zrekompensować quidditchem, szczególnie że akurat w tej formie sportu Kain akurat nigdy nie wykazywał wybitnych zdolności. – Ej! W ogóle zapomniałem o tym kamieniu, dzięki za przypomnienie. Chyba będę musiał sobie coś takiego sprawić, bo co racja to racja, zaklęte wspomnienie zawsze jest lepsze. Nawet od najbarwniejszej opowieści. – Skwitował temat pamiątek, próbując sobie zanotować w głowie, że po powrocie do Londynu musi odwiedzić kilka sklepów na ulicy Pokątnej. Nie był wścibskim plotkarzem, dlatego nie zamierzał ciągnąć Maxa za język w przypadku tematów, które sam zdołałby określić mianem niedogodnych. Biorąc pod uwagę postawę kolegi, za taki nie uważał jednak jego nielegalnych wybryków. Chłopak opowiadał o nich dość swobodnie, więc nie wyglądało na to, by chciał zachować je w tajemnicy. – W sumie to możliwe… – Sposobu funkcjonowania tutejszych władz chyba nie dało się po prostu zrozumieć. – Niby tak, ale to nadal spora sumka… – Westchnął wymownie, bo może i sam nie był materialistą, ale jednak miał w zanadrzu całkiem sporą listę zakupów i utrata czterystu galeonów z pewnością byłaby dla niego bolesna. Solberg jednak zdawał się na ten fakt zbytnio nie narzekać, więc chyba było warto. Zresztą Theo zaraz parsknął śmiechem, słysząc że ma do czynienia z naczelnym odpierdalaczem Hogwartu. – Trudno zaprzeczyć, chociaż powinieneś chyba popracować jeszcze nad działaniem w ukryciu. – Wytknął mu prześmiewczym tonem, ale w każdym żarcie można było przecież odnaleźć ziarenko prawdy, a skoro Ślizgon lubił życie na krawędzi, niewątpliwie musiał zadbać o właściwe środki ostrożności. Odprowadził kompana wzrokiem, ciekawy czy rzeczywiście uda mu się cokolwiek znaleźć pośród wskazywanych przez nim palcem kości, ale wcale nie wyłączył się z rozmowy. – Chyba obaj mamy do nich pecha… – Wtrącił, nie odnosząc się w żaden sposób do tego, że Max nazwał go jamalskim bohaterem. Nie musiał, bo jego twarz cała rozpromieniała pod wpływem szerokiego, urokliwego uśmiechu. – O, a widzisz… a mnie przewiozła za friko. Albo mam u niej jakieś fory albo zapewnia pierwszy darmowy przejazd w ramach reklamy. – Nie wiedział nawet, że jego towarzysz kumpluje się z Julką, ale w sumie byli w zbliżonym wieku, uczyli się razem w Hogwarcie, więc nie był to aż tak zaskakujący news, czyż nie? Skrzywił się nieco, kiedy chłopak wspomniał o rzyganiu tęczą. – O nie, w takim razie to na pewno nie dla mnie. Nie mogę sobie pozwolić na taką wpadkę przy wykopaliskach. – Mruknął niechętnie, bo mimo że zdawał sobie chyba z tego sprawę, tak nadal korciło go trochę, żeby spróbować. – Moje doświadczenia z narkotykami kończą się na raptuśniku i oprylaku, także… A nie no, paliłem jeszcze mugolską marihuanę. Sam nie wiem… można chyba kiedyś spróbować, byle w weekend, żeby w razie czego mieć kolejny dzień na dojście do siebie. – Zaproponował dość odpowiedzialnie, bo nawet jeśli pragnął zaspokoić swoją ciekawość, to nie zamierzał tego czynić kosztem zawodowych obowiązków, czy w ogóle szeroko pojętej, szarej codzienności. - No, no. – Potwierdził umiejscowienie czaszki, baczniej przypatrując się dłoniom swojego kumpla, w których po chwili ujrzał podobną do jego własnej, kolorową smoczą łuskę. – Obie są piękne. Chyba powinniśmy zostać smokologami. – Pogratulował mu radośnie. Nie potrzebował przypisywać sobie zasług, bo nawet jeśli wyparzył mieniący się w piachu przedmiot, to jednak nadal była to zdobycz jego kumpla. Poza tym nie rozprawiali zbyt długo o zgubach zwierzęcia, kiedy Solberg odsunął rękaw, pokazując mu pamiątkę przywiezioną z Meksyku. – Ty. Zajebisty! – Rzucił zupełnie szczerze, bo zrelaksowany kojot prezentował się naprawdę wspaniale i widać było, że ktoś kto go wykonywał zadbał nawet o najdrobniejsze detale. – Czyli jednak warto było zabulić grzywnę. – Dodał wesoło, po czym na moment zamyślił się nad kwestią przyozdabiania własnego ciała tuszem. – Myślałem kiedyś, żeby zrobić sobie jakiś tatuaż, ale nigdy nie mogłem się zdecydować, jaki bym chciał wzór. – Przyznał się bez bicia, bo o ile dziary mu się podobały, tak jednak brał pod uwagę fakt, że pozostają one z człowiekiem na całe życie, a przez to nie chciał podejmować decyzji pochopnie. – To co, pogromco smoków? Wracamy do miasta? – Zapytał jeszcze, bo powoli miał dosyć wszechobecnego gorąca, a mokra od potu koszula już od jakiegoś czasu przyklejała się do jego rozpalonego torsu, co wcale nie było miłym uczuciem.
+
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max też potrafił zmienić obiekt w świstoklik, ale jak się okazało nie można było sobie popierdalać nim, gdzie dusza zabraknie, tylko trzeba było jeszcze to gówno zarejestrować, czego oczywiście podczas swojej podróży do Meksyku nie uczynił i musiał za to później beknąć. -A tam pierdolisz. - Wyszczerzył się, choć Theo miał poniekąd rację, a Max który jeszcze miesiąc temu miał rozjebaną w pył wątrobę, zdecydowanie nie powinien tak bardzo obciążać jej alkoholem, czy czymkolwiek innym. -No i idealnie. Masz może rzutnik? Byłoby nam wygodniej. - Sam co prawda też mieszkał w mugolskiej okolicy, ba, w mugolskim mieście, ale wiedział, że z Hugo na karku nie będzie im dane w spokoju oddać się tak przyziemnej rozrywce, jak maraton serialowy, choć chętnie zaprosiłby Theo kiedyś do Inverness. -Totalnie się zgadzam. No i jak o czymś zapomnisz, zawsze masz sposób, żeby odświeżyć sobie nieco pamięć. - Ta funkcja kamienia była dla Maxa bardziej kusząca niż zwykły, miły powrót do wspomnień z tego względu, że już dwukrotnie pamięć utracił, więc szukał rozwiązań na wypadek, gdyby coś takiego znów mu się przytrafiło, choć szczerze miał nadzieję, że tak się nie stanie. To, co chciał zachować w tajemnicy było ściśle strzeżone, ale też dla pewnych pozorów i bez większego problemu, na luzie opowiadał o innych swoich wybrykach. Może nie był z nich specjalnie dumny, ale też nie widział powodu, by niepotrzebnie zamęczać się poczuciem winy, czy żalem. Korzystał z życia, a to, że raz czy dwa dostał po dupie, zdawało się być tutaj naturalne. Skinął głową, potwierdzając, że faktycznie trochę z jego bankowego konta ubyło, bo za czterysta galeonów mógł naprawdę wiele kupić, jak chociażby auto, ale ostatecznie nie czuł się przesadnie poszkodowany. W Meksyku bawił się zajebiście i ta drobna niedogodność nie zepsuła mu cudownych wspomnień z wycieczki. -Cóż, powiedzmy że nie zawsze wszystko idzie po mojej myśli. - Zaśmiał się, puszczając mu oczko, bo gdy naprawdę mu zależało, to potrafił działać tak, by nikt go nie przyłapał. Zresztą, miał jeszcze przecież pelerynę niewidkę, którą mógł wykorzystać, by pozostać niezauważonym. Nie czuł jednak takiej potrzeby, przynajmniej narazie. -Brooks jak diler. Najpierw przewiezie za frajer, ale jak się przyzwyczaisz do jej usług, to ostatecznie zostaniesz jej nowym sponsorem. - Choć Brooks raczej materialistką nie była, można było sobie przecież pożartować, a tego Max nigdy nie odmawiał. Widać Julka była znana już w całej Arabii i to nie do końca ze względu na fakt, że Harpie wygrały tegoroczną Ligę. -No w pracy by raczej nie pochwalili. - Potwierdził, nie wykazując żadnego większego zainteresowania tematem, bo oczywiście nie chciał, by jego słabości wyszły na jaw, choć słysząc o opyrlaku nieco się ożywił. -Jarałeś? Znalazłem ostatnio dwie porcje w Meksyku, chociaż osobiście wolę mugolskie zielsko, przynajmniej nie zdradza Cię tą całą zmianą wyglądu. W każdym razie, jakbyś chciał się kiedyś wyluzować to wiesz, gdzie mnie szukać. Polecam do tego Inverness. - Wyszczerzył się, jak najbardziej szczerze zapraszając Theo do swojego zakątka w Szkocji. Tam czuł się bezpiecznie i wiedział gdzie i na ile może sobie pozwolić na małe odpierdalanko. -Nieeee, to nie dla mnie. Chociaż dziewczyna mojego przyjaciela się tym zajmuje. Zajebiście mądra laska. - Przyznał, wspominając Alise i zastanawiając się, czy będzie mu dane porozmawiać z nią podczas tych wakacji. Na ten moment nie widział ani jej, ani Lucasa i miał tylko nadzieję, że dobrze się bawią, a nie zgubili się gdzieś na pustyni i umierają. Bez względu jednak na to, jaką karierę dla siebie planował, Max schował łuskę do kieszeni uznając to za naprawdę zajebistą pamiątkę z wakacji. -No jasne, że było warto! Nigdy nie myślałem, że sobie coś wydziaram, ale kurwa stary, jestem naprawdę zadowolony. - Wyszczerzył się, a kojot w tym samym momencie radośnie obnażył własne kły, odzwierciedlając humor Solberga. -Polecam, naprawdę. Czasem nie warto zbyt wiele rozmyślać. Idź na żywioł. - Odpowiedział typowo w swoim stylu. Impulsywność nie zawsze popłacała, ale w tym wypadku Max był naprawdę szczęśliwy, że nie włożył w to zbyt wiele myśli, bo jeszcze wyszłoby coś dużo gorszego. -Wracamy. Chyba nie ma co dłużej grzebać w piachu. Chętnie bym się zrelaksował nad basenem. - Kiwnął głową, po czym bez cienia zachwytu wsiadł znów na swojego dumbadera i ruszył z Theo w kierunku pałacu.
//zt x2
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees