Ogromna, stara komnata, w której królują, rzecz jasna, książki. Półki sięgają samego sklepienia i wręcz uginają się od ciężaru ksiąg, cennych pergaminów i zabytkowych rękopisów. Prawdziwy raj dla moli książkowych i wielbicieli Historii Magii. W żadnym innym miejscu, na tej szerokości geograficznej, nie znajdzie się tyle samo wiedzy zaklętej w zapisanych słowach. A poza tym... pałacowa biblioteka to też wyjątkowo klimatyczne miejsce, na swój sposób pięknie pachnące papierem i odrobiną kurzu. Idealne dla kogoś, kto szuka inspiracji i chwili spokoju.
W bibliotece obowiązuje kategoryczny zakaz jedzenia oraz spożywania napojów. Należy też zachować ciszę!
Spróbuj rzucić kostką jeśli twój Pappar jest dobry z Historii Magii. Tutaj musisz nosić specjalny strój.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kość na pappara: 1 W tym wątku kość na zainteresowanie papugi: Klik
Wycieczka trwała w najlepsze. Łaził po schodach, komnatach i pokojach zgodnie z wytycznymi swojego bezimiennego, błękitnego pappara, który pięknie pasował to zielonkawego stroju Maxa. W końcu jednak ptaszysko uznało chyba, że nie chce mu się dalej opowiadać, bo zaprowadził nastolatka prosto do biblioteki. Gdy podeszli do kobiety, która zajmowała się sprawowaniem pieczy nad tym miejscem, pappar tak ją zagadał, że w końcu sama przejęła inicjatywę i zaczęła oprowadzać Maxa po bogatych zbiorach pałacu. Raz po raz wyciągała zwoje czy pergaminy i tłumaczyła Solbergowi historię, z jaką się wiążą. Był tam liczne legendy, dzieje kraju, a nawet poczet najwybitniejszych władców i historia mody. Max szczerze zainteresował się nieco bardziej kulturą Arabii i postanowił sobie, że kiedyś jeszcze przysiądzie w tym miejscu na dłużej. Na pewno też lepiej zrozumiał niektóre aspekty, które wcześniej go dziwiły i poznał więcej legend na temat Wielkiej Wezyrki, która zdawała się być zdecydowanie tym, kogo Max chciałby poznać. Gdy zajął już kobiecinie odpowiednio dużo czasu, serdecznie jej podziękował nie chcąc dłużej odciągać jej od obowiązków i opuścił to przecudowne miejsce pełne wiedzy wraz ze swoim znudzonym papparem.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Musiał tu wrócić. Zbiory, które bibliotekarka mu ostatnim razem pokazała wywarły na nim takie wrażenie, że chciał zagłębić się jeszcze mocniej w historię tego kraju, jego tradycje, kulturę i magię, choć ta ostatnia jakoś najmniej go interesowała. Ubrany w odpowiedni stój skierował się swoje kroki do tego skrzydła pałacu, w którym znajdowała się biblioteka i gdy tylko wszedł uprzejmie przywitał się z kobieciną, po czym momentalnie ruszył między półki. Dość długo szukał czegoś, co go zainspiruje, aż w końcu trafił na "Wielką Księgę Wielkiej Wezyrki". Bez zastanowienia ściągnął tomiszcze z półki, rozsiadł się wygodnie i rozpoczął lekturę. Z zapartym tchem czytał o kobiecie, która była tutaj legendą. Chyba każdy w Arabii znał jakiś fakt na jej temat, a jej dokonania zdawały się być wręcz niewiarygodne. Max dowiedział się, że miała słabość do węży, co w pewien sposób ich łączyło. Podobnie wyczytał, że Wezyrka ponoć odwiedza cichą świątynię codziennie oraz jest bywalczynią uzdrawiających źródeł, które pomogły nastolatkowi w końcu dojść do porozumienia z własnym zdrowiem. Im więcej czytał o kobiecie, tym bardziej chciał ją poznać. Wydawała się tajemnicza ale i po prostu ciekawa. Jak to jednak z takimi osobami bywa, wielokrotnie w księdze było podkreślone, że spotkać kobietę graniczy z cudem. Solberg westchnął więc i odłożył tom, by sięgnąć po coś zupełnie innego. Zaczął czytać o tutejszej kulturze, a szczególnie o znaczeniu szat i przypraw. Skoro już miał nosić te stare łachy to chciał wiedzieć, skąd tak naprawdę się ten zwyczaj wziął. Czas upływał, a on wciąż siedział nad tekstem, z pasją chłonąc to, co w nim znajdował. Musiał jednak przerwać w połowie rozdziału, który skupiał się na biografii władcy, który zarządził, by mężczyźni obowiązkowo nosili zarost. Historia była nudna jak flaki z olejem i Solberg poczuł, jak zaczynają mu się kleić oczy. Powoli wymiękał, ale ciekawość pchała go dalej. Podszedł więc do bibliotekarki i poprosił, by kobiecina we własnych słowach spróbowała mu to wszystko przytoczyć. Okazało się być to strzałem w dziesiątkę i zdecydowanie ciekawszą opcją. Widać było, że kobiecie zrobiło się miło, gdy chłopak pokazał że ceni jej wiedzę, a nastolatek nie miał zamiaru przerywać jej wywodu, czy skracać spotkania. Dopóki kobiecie nie skończyły się fakty i anegdoty stał tam, chłonąc każde słowo. Wtedy też wylewnie jej podziękował pytając, czy w razie czego może przyjść do niej na kolejne historie o tych okolicach. Bibliotekarka zarumieniła się, ale oczywiście przytaknęła zapraszając Maxa w każdej chwili. Solberg jeszcze raz posłał jej olśniewający uśmiech, odłożył wzięte wcześniej tomy na swoje miejsce i opuścił bibliotekę czując, że teraz nieco lepiej rozumie ten kraj i jego ludzi.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
18 Lipca 2021 Post Pracowniczy - Asystent Nauczyciela OPCM
Chociaż wyjazd był typowo wakacyjny, tym razem pełnoprawnie odgrywała role opiekuna. Jakkolwiek dziwnie to nie brzmiało, zwłaszcza przez wzgląd na znajomość studentów na płaszczyźnie, w której czysto teoretycznie — nauczycielowi nie wypadało. Nessa na szczęście była w emocjach powściągliwa, nieco wręcz ułomna. Dorośli mieli ręce pełne roboty i dopiero teraz, czując ciężar odpowiedzialności na własnych barkach, szczerze mogła podziwiać oraz doceniać ich wkład z czuwaniem nad bezpiecznym pobytem za granicą. W końcu mnóstwo ludzi powierzyło im swoje pociechy, którym w większości w głowach były głównie harce. Ciągle ktoś się łamał lub potykał, przez co korzystanie z zaklęć uzdrawiających lub nawet wizyty u medyka była codziennością. Poprzedniego dnia zgłosił się do niej nawet uczeń, którego ukąsiła żmija po jakże bezmyślnej wyprawie na pustynie! Łamali regulamin notorycznie, przez co w niedługim czasie ona oraz pozostali opiekunowie z pewnością będą na "TY" z tutejszą strażą miejską, oraz pałacową. Zapominali nosić odpowiednich strojów, chociaż wyraźnie było zaznaczone w dniu zakwaterowania, że Wezyrka tego wymaga przez wzgląd na tradycję oraz kulturę. Kuriozalne było już konfiskowanie ognistej, którą spożywali w ogrodach — nawet zastanawiała się, jakim cudem tyle tego popakowali do walizek. W Arabii problem stanowiły również używki, przez uczniów musieli pilnować szczególnie (tych młodszych, rzecz jasna), zwracając uwagę na wszelkie zmiany w zachowaniu. Poza stertą głupich sytuacji i codziennych potknięć było nieźle. Nikt nie trafił do lochu, nikt nie wrócił do Wielkiej Brytanii. Nessa czuła potrzebę zorganizowania czegoś związanego z przedmiotem, którego nauczała — pomimo wakacji. Uznała, że wykorzystanie tutejszych warunków, być może stworzeń do przeprowadzenia wakacyjnych zajęć znalazłoby wielu entuzjastów. Stąd też po uzyskaniu zgody od Bennett, bo Reeda gdzieś wcięło, udała się po południu do pałacowej biblioteki razem z notesem oraz tłumaczkami, chcąc przejrzeć tutejszy księgozbiór w poszukiwaniu inspiracji. Jeśli chciała zajęcia przeprowadzić, musiała je rozpisać. Przygotować plan oraz przedstawić jego sens, aby uzyskać aprobatę swojego opiekuna. Na szczęście była człowiekiem dobrze zorganizowanym i takie rzeczy sprawiały jej tylko przyjemność, zwłaszcza że w rozpisywaniu była schludna i szczegółowa. Nie miała pojęcia, ile czasu spędziła nad opasłymi tomiskami oraz ile pergaminu zmarnowała, przekreślając pomysły, których zrealizować z różnych względów nie mogła. Ostatecznie uśmiechnęła się pod nosem, piórem stawiając ostatnią kropkę i raz jeszcze czytając plan zajęć, poczuła satysfakcję. I miała nadzieję, że Bennett również pomysł doceni. Zerknęła za okno, dostrzegając dopiero, że zmierzchało. Opuściła pomieszczenie w milczeniu, poprawiając swoją zieloną szatę i kierując się do pokoju, gdzie zostawiła rzeczy. Zważywszy na godzinę, udała się jeszcze na krótki spacer po ogrodach, gdzie z westchnięciem rezygnacji skonfiskowała trochę alkoholu i jedną fajkę. Kolejny dzień w Arabii, która zdawać się mogło, żyła własnym życiem — zwłaszcza w głowach ich podopiecznych.
|ZT
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Wymyślanie zaklęcia Zaklęcie: Fluctus inpulsa. Etap I, post II, zaklęcie wymyślane po 11.07, początek wakacji
Ile to minęło od momentu, gdy pojawili się tutaj, w tym pięknie zdobionym pałacu? Nie wiedział. A jednak sporo zdołało się wydarzyć od tego momentu, w związku z czym całe wakacje zapowiadały się na dość chaotyczne. Zresztą, nadal nie czuł się odpowiednio, gdy przechodzenie między kolejnymi korytarzami sprawiało mu więcej problemów, niż chciał się do tego przyznać. Stukot kroków miał inny wydźwięk; noszone obowiązkowo kolorowe ubrania również. W pewnych miejscach były one wymagane, ale gdy nie musiał z nich korzystać, brnął prędzej w białe koszule pozbawione tego krzykliwego zwracania na siebie uwagi wieloma barwami. Nie przeszkadzało mu znajdowanie się w centrum uwagi, ale osobiście wolał unikać bycia zapamiętywanym - w szczególności pod względem negatywnym. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu już to zrobił, kiedy przyszedł do oazy z dość niefajnie wyglądającą ręką. Ta nadal bolała, ale przynajmniej wyglądała stosunkowo dobrze i nie przyczyniała się do swoistego uczucia bycia ponownie poszkodowanym - w szczególności wtedy, gdy starał się poszukać czegoś o tworzeniu zaklęć. Zbiór ksiąg mógł nieść ze sobą konieczną wiedzę, na której mu dość mocno zależało. Obca kultura i obce podejście do magii - to znaczy się, prędzej zmienne kulturowo - pozwoliłoby rozszerzyć horyzonty i umożliwić podjęcie się odpowiednich kroków względem wynalezienia nowego zaklęcia. Niestety, jako że nie było to miejsce czytelnicze, jedzenie i picie w tym miejscu pozostawało ściśle zabronione, na co były student delikatnie się skrzywił, ale nie na tyle, by wzbudzać jakieś podejrzenia. Podczas pobytu w bibliotece w Hogsmeade bez problemu przemycał słodycze, a teraz? No normalnie celibat. Tego mu było trzeba, jeżeli nie chciałby, by dupa pozostawała ciężka; choć w jego przypadku nie do końca było to możliwe. Pisał zatem, przyniósł ze sobą dziennik, coś początkowo udało mu się uzyskać pod względem wymowy, ale nadal - wymagało to odpowiedniej korekty. Przeszukiwanie zagranicznych zbiorów miało to do siebie, że znalezienie ich tłumaczeń czasami wiązało się z czymś kompletnie niemożliwym. Ciche westchnięcie wydostało się spomiędzy jego spierzchniętych warg, kiedy to opuszkami palców głaskał mniej lub bardziej zakurzone egzemplarze danych tomiszczy. Wiedział, że zachowanie ich w dobrym stanie mogło być ciężkie, w związku z czym podchodził z należytym szacunkiem do każdej spisanej wiedzy, nawet jeżeli miała to być ta polegająca na naciąganiu innych na wróżbach. Wbrew pozorom wiele zdań, nawet jeżeli bez konkretnego sensu, z czasem zyskiwały na odpowiednim znaczeniu. Początkowo miał łatwiej - opierał się przecież na wiedzy, która polegała przede wszystkim na modyfikacji istniejącego już zaklęcia. A teraz musiał działać od podstaw. Skupić się na osiągnięciu danego efektu w taki sposób, by pociągnąć za sobą jak najmniej ofiar. Koniec końców przecież wprowadzenie drobnych poprawek do mającej sens inkantacji pozostawało znacznie prostsze do osiągnięcia, a teraz, gdy wczytywał się w poszczególne książki, które, jak miał nadzieję, przedstawią mu jakieś lepsze podejście do tworzenia z magii konkretnych efektów. Jego uwagę zwrócił tom dotyczący wykorzystania magii na przestrzeni wieków. Co prawda stary, dość zakurzony, a przede wszystkim wyjątkowo delikatny - zdawać by się mogło, że jeden gwałtowny ruch wyrwie kartki w mgnieniu oka - niemniej jednak możliwy do odczytania. To właśnie w nim znalazł informacje o tym, jak przekierować magię drzemiącą w sygnaturze w taki sposób, by wydobyć z siebie konkretną siłę. Musiał nad tym posiedzieć bardziej, by te rzeczy odnaleźć w gęstwinie kolejnych zdań, niemniej jednak zdecydowanie było warto, kiedy mijały kolejne chwile przeradzające się w godziny. Nie zauważał tego upływu czasu, a zamiast tego dziennik wypełniony został odpowiednimi nowinkami na ten temat. Musiał się skupić na ruchu różdżką tak samo, jak na Bombardzie, niemniej jednak z chwytem wyzwalającym działanie obszarowe - jak to miało chociażby miejsce w przypadku uroku powodującego powstanie ogromnego dołu. Zanotował, zapisał, przeglądnął raz jeszcze, opuszkami palców snuł po materiale papieru, by tym samym, gdy zauważył, jak długo posiedział i jak bardzo siebie zaniedbał - odłożyć tom na odpowiednie miejsce. Pogładził ponownie jej grzbiet, twardą oprawę, by tym samym powoli móc przejść do analizowania, która inkantacja byłaby najbardziej stosowna i dlaczego.
[ zt ]
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Na wakacje przyjechali do magicznego miasta, które znajdowało się w bardzo oddalonym od Szkocji kraju. I gdyby przynajmniej nie zajrzał do tutejszej biblioteki, to karciłby się w myślach po powrocie do Wielkiej Brytanii. Największym i w sumie jedynym minusem przebywania w tym miejscu było chodzenie w tej strasznie kolorowej i capiącej szacie, którą na szczęście potraktował wcześniej zaklęciami dzięki czemu nie śmierdziała aż tak bardzo, bo wydzielała z siebie również przyjemny zapach... Zdecydowaną zaletą stroju jednak na sto procent był ten turban z brodą. Chyba sobie taką zapuści w przyszłości, jak będzie nieco starszy. Lawirował więc po cichu między regałami poszukując ksiąg o tutejszych zaklęciach, a nie tylko tych popularnych i powszechnie znanych. Bo szczerze jakoś nie do końca wierzył że żadne takie się tu nie znajduje. Zamiast tego zaczął się napotykać na ponadprzeciętną ilość zapisków dotyczących historii magii. Zabrał więc z półek kilka z pozoru ciekawych pozycji i ruszył do stolika żeby je wszystkie po kolei przestudiować. W jednej z pierwszych pozycji za jakie się zabrał, traktowała o szkole magii Aash Al Maleek. Przeczytał trochę o historii założenia instytucji oraz o panujących tam obyczajach. Spodobało mu się nieco godło szkoły, czyli białego skorpiona. Na brązowy meczet w tle już takiej uwagi nie zwrócił. Jednak im więcej czytał o tej szkole, tym mniej chciał się do niej zbliżać. W końcu z lekkim niesmakiem, zamknął książkę i zabrał się za czytanie czegoś innego. W następnej książce natknął się na zapiski traktujące o Szeherezadzie. Córce Wezyra, która napoiła swojego męża eliksirem miłosnym, a jako że słynęła z magicznych sztuczek, mugole powiązali ją z Baśniami tysiąca i jednej nocy. Żyła w dziesiątym wieku, jednak dokładnej daty nie podano. Słyszał że w Jamalu znajduje się jej komnata gdzie można dowiedzieć się nieco więcej. Z tym problemem że mogą wystąpić przy tym małe trudności. Najwyżej przed wejściem tam zażyje Felix Felicis, które otrzymał na koniec roku szkolnego. Zamknął książkę i zabrał się za kolejną ze stosiku, a jego pappar siedział mu na ramieniu i tylko co jakiś czas zerkał okiem na to co Drake czytał. Jego magiczny papug był mądry, ale niestety nie interesował się historią magii. Tak jak się spodziewał biblioteka zawierała informacje nie tylko z okolic Jamalu, a z niektórych zakątków świata też. Natknął się bowiem na informacje o Cliodnie. Irlandzkiej druidce, która była animagiem oraz potrafiła się zmieniać w falę morską, w co akurat nie wierzył. Animagia owszem istniała, ale zmiana w falę? W to już za bardzo uwierzyć nie chciał. Z drugiej strony jeśli to prawda, to z chęcią spróbował się by tego nauczyć gdyby miał tylko okazję. Książka wspominała też że była całkiem niezłą uzdrowicielką, która odkryła właściwości księżycowej rosy oraz podczas uzdrawiania wspomagały ją... trzy magiczne ptaki, które śpiewem usypiały. Zaczął się przez to nieco zastanawiać... Wiedział że są ptaki które śpiewem doprowadzały do szaleństwa oraz Feniksy, które też mają magiczną pieśń, ale ich nie usypiała. Potem będzie musiał poszperać o tych ptaszyskach. Zebrał więc książki, które wcześniej zabrał z półek żeby je odnieść na miejsce. Zaraz po tym ruszył do wyjścia
/zt
+
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Pałacowa biblioteka swoimi zbiorami przyciągała młodego ślizgona w swoje bogato zdobione cztery ściany. Zazwyczaj było tu spokojnie i zdecydowanie pusto, więc Max nie tylko przychodził tu, by zapoznać się z tutejszymi zbiorami, ale i by po prostu odpocząć od wszystkiego, co czekało na zewnątrz, a Merlin mu świadkiem, że było tego wiele. Tego dnia potrzebował odciągnąć swoje myśli, więc chwycił pierwszą książkę, która wpadła mu w oko i udał się gdzieś na ubocze, by oddać się lekturze i spróbować zająć czymś pracujący na najwyższych obrotach umysł. Przez pierwsze kilka stron był tak pochłonięty swoimi myślami, że w ogóle nie dotarło do niego, o czym traktuje tomiszcze. Dopiero po kilkunastu minutach ze zdziwieniem stwierdził, że trafił na przewodnik po arabskiej czarnej magii. Początkowo chciał odłożyć lekturę i znaleźć coś innego, ale trafił na kilka rycin, które przykuły jego uwagę i chłopak nagle strasznie się w temat wciągnął. Nie wiedział wiele o zakazanej sztuce, a co dopiero o tej, która miała swoje korzenie w Arabii. Z tego co rozumiał jednak już po pierwszych stronach, ta z obcego mu państwa była zdecydowanie bardziej agresywna, a jej podłoże i folklor miały korzenie w tubylczych wierzeniach. Znalazł nawet paragraf o tym, że ponoć przodkowie Wielkiej Wezyrki pałali się zakazanymi sztukami, torturując uciśniony lud, który wywołał rebelię i obalił ich rządy. Czy Solberg w to wierzył pozostawało kwestią, której sam nie potrafił rozwiązać. Zaczytał się za to w opisu czarnomagicznych artefaktów, które ponoć można było spotkać w tym kraju. Podobno istniała laska pozwalająca kontrolować wszystkie węże w okolicy i pierścień, który napojony krwią nosiciela mógł zamienić się w żywego łuskowatego i służyć jako szpieg kontrolowany przez tego, którego krew spożył. Maxa artefakty te naprawdę zainteresowały. Od kiedy posiadał pierścień sidhe, którego moc parę razy miał okazję wypróbować, jakoś bardziej zainteresował się tymi stworzeniami, jakimi były węże. Chłonął więc z zapałem opisy czarnomagicznych artefaktów starając się dowiedzieć o nich jak najwięcej. Z lekkim uśmiechem zauważył przy każdym z nich adnotację, że są to tylko legendy i mity a wszelkie użycie podobnych przedmiotów w Arabii, podobnie jak spożywanie i zakup mudminu jest zakazane. Solberg jakoś nie chciał do końca w to uwierzyć. Domyślał się, że jest to raczej próba zachowania pewnych reguł w społeczeństwie Arabii i gdzieś na ulicach krążą handlarze sprzedający ten, czy inny towar ludziom, którzy dokładnie wiedzą czego szukają. Ostatnią godzinę spędził na szybkiej analizie historii czarnoksiężników w tym orientalnym kraju. Każdy z nich, którego udało się złapać za swoje czyny skończył oczywiście z wyrokiem śmierci na karku, ale to, czego dopuszczali się za życia było poniekąd fascynujące. Co prawda momentami mroziło krew w żyłach, ale naturalna ciekawość byłego ślizgona sprawiała, że chciał na własne oczy zobaczyć działanie wielu z tych klątw. Zobaczyć, ale nie doświadczyć i na pewno nie być świadkiem, gdy ktoś mu bliski czymś podobnym obrywa. Tego miał już zdecydowanie dosyć. Jakkolwiek ciekawa by nie była lektura, Max musiał w końcu opuścić bibliotekę i udać się na umówione spotkanie. Nie chciał przecież, by ktoś na niego czekał.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wrócił do biblioteki po kilku dniach, a dokładniej po pełni przeżytej wraz z Felkiem i Drake`m. O wilkołakach wiedział niewiele, ale to nie do końca one były celem jego dzisiejszej wizyty. Bardziej potrzebował zaspokoić swoją wiedzę w temacie eliksirów, a konkretniej tego jednego, jedynego, bez którego pełnie byłyby prawdziwym koszmarem dla tych, którzy zostali dotknięci klątwą. Wywar tojadowy nigdy nie był Maxowi obcy. Potrafił go warzyć i nawet kilkukrotnie eksperymentował z nim, chociażby podczas pamiętnego spotkania labmedu, kiedy to kazał innym znaleźć zamiennik do jego podstawowego składnika - asfodelusa. Dziś jednak nie miał zamiaru myśleć nad modyfikacjami, a zrozumieć dokładnie istotę tego wywaru. Chciał w jakiś sposób ulżyć wilkołakom i myślał, czy możliwe byłoby stworzenie takiego eliksiru, którego nie musieliby zażywać przez cały poprzedzający ich przemianę tydzień. Oczywiście sam nie miał zamiaru się za to brać, jako że zrezygnował ze stania nad kociołkiem, ale mógł przecież rzucić pomysł chociażby profesor Dear czy innemu profesjonaliście, którzy potrafili warzyć eliksiry. Przychodząc do biblioteki od razu podszedł więc do pracującej tam kobiety pytając o źródła na interesujący go temat. Ta wprowadziła go do odpowiedniego działu, a tam już Max sam wybrał tomy, które uważał, że dostarczą mu najwięcej odpowiedzi. Otworzył pierwszy z nich i od razu wciągnął się w lekturę. Historię tojadowego znał, lecz nie darował sobie przypomnienia jej licząc, że może natknie się na coś, co pomoże mu dojść do interesującego go rozwiązania. Niestety zawiódł się, więc musiał kartkować tomiszcze dalej. Kolejna w jego życiu analiza składników i dostępnych na rynku wariacji również nie wprowadziła niczego nowego do wiedzy chłopaka. Wszystkie składniki zdawały się działać dokładnie tak jak powinny i wywoływać korelację, która pozwalała wilkołakom zachować ludzką świadomość po przemianie. Nie poddawał się jednak i szukał dalej. Przetrząsnął około czterech tomów, gdy w końcu trafił na coś świeżego. Drobna, jakby odręczna notatka na marginesie wskazywała na użycie śluzu rogowatych ślimaków. Składnik ten był bezsprzecznie nie do zastąpienia w tym przepisie, ale też powodował, że okres przyswajania się eliksiru przez dotknięty klątwą organizm znacznie się wydłużał i było potrzeba całego tygodnia, by ludzie przeklęci wilkołactwem mogli przejść pełnię nieco lżej. Solberg do wieczora próbował znaleźć w zwojach coś, co mogło ten problem jakkolwiek zniwelować. Zamiana składników, inne metody przyrządzania wywaru, czy nawet warzenie go w konkretne fazy księżyca. Niestety wciąż trafiał na ślepy zaułek. Eliksir w tym wypadku nie był tylko miksturą, która miała wywołać konkretny efekt. Wywar ten musiał dostosować się do pewnych cech wilkołaków, które normalnym ludziom były obce i przez to wymagał też innego, w tym wypadku wielokrotnego podawania, by prawidłowo móc zadziałać. Nieco rozczarowany tym faktem i zmęczony całym dniem kopania w księgach, Max w końcu postanowił wrócić do sypialni po raz kolejny czując, że magia kompletnie go zwiodła, choć tym razem była to kwestia wiecznie niespełnionych ambicji nastolatka.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Egon Franke
Wiek : 28
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 198
C. szczególne : charakterystyczny, niemiecki akcent
W zasadzie nie planował się uczyć. Już dawno temu podjął decyzję o tym, by poprzez praktykę uczyć się więcej niż z nosem w książkach. Być może wyniósł to z nigdy nie kończących się tyrad swojego wykładowcy w Durmstrangu, Wolkova, specjalisty od Historii Świata Czarodziejskiego. Był dziadem, który z uporem maniaka kazał swoim studentom na blachę wkuwać stare księgi po to tylko, by na ostatnim roku pod groźbą kalectwa kazać im przysiąc sobie, że nigdy w dorosłym życiu nie zmarnują swojego czasu na wertowanie starych stronic. Nauczył się, że życie poznaje się empirycznie, doświadczając i potykając się, próbując i popełniając błędy. Co więcej, był on nawet przyjechał do tej całej Arabii, poza tym, że jako pan do towarzystwa pewnej rudej kasztanki, to właściwie z zamiarem absolutnego nic nie robienia. I byłoby super, gdyby trzymał się swoich planów - ale nie. Znał już na pamięć menu lokalnego baru w pałacu, obszedł już ze trzy razy całe miasto dookoła, raz zgubił się na wielkich wydmach i okazało się, o zgrozo, że mu tęskno do swoich pergaminów! Udał się, pokierowany przez konsjerża w pałacowym holu, do biblioteki i aż przystanął w progu na widok ilości dobrodziejstwa i wspaniałości, jakie zastał wewnątrz. Zdawał sobie sprawę z tego, że Wielka Wezyrka była niebagatelną czarownicą i posiadała ogromną moc, spodziewał się też, że jej zapasy wiedzy i informacji do skromnych nie należą, ale ilość zwojów pergaminów i niezwykłych ksiąg przerosła jego najśmielsze oczekiwania. Niewiele myśląc ruszył, ubrany w swój stylowy, wyjściowy surdut na lokalną modłę w kolorze seledynu i pomarańczy, pomiędzy sięgające wysokich sufitów regały. Zadziwiony był, że jego dotychczas rzadko zamykający paszczę pappar zamilkł jak zaklęty, zachowując się niezwykle kulturalnie i cichutko niczym mysz pod miotłą. Najwyraźniej nawet zwierzęta zdawały sobie sprawę z tego jak niezwykłym miejscem była owa pałacowa biblioteka. Zafascynowany spacerował pomiędzy niekończącymi się półkami zapoznając z niezliczonymi ilościami materiałów, rozeznając jak ustawione są segmenty biblioteczne, jak podzielone są w nich dziedziny. Starał się zapamiętaćw których wnękach znajdowały się najbardziej interesujące go zagadnienia, po czym machnąwszy cicho różdżką zaczął zbierać książki, które lewitując w powietrzu udały się za nim do jednego z długich, drewnianych stołów pod oknem. Rozłożył się tam, segregując swoją literaturę w taki sam sposób jak zawsze. Zasady i porządek stanowiły bardzo ważny element w jego życiu, sprawiało to, że dużo łatwiej było mu pracować, nawet jeśli na codzień sprawiał wrażenie lekkoducha. Pochłaniał rozdziały jeden po drugim, zapoznając się z niezwykłymi praktykami stosowanymi na bliskim wschodzie. Im więcej czytał zwojów tym bardziej zaczynał rozumieć tutejszą kulturę czarów. Zapisywał sobie interesujące wątki i zagadkowe zaklęcia na jednym z pergaminów, z nadzieją, że podczas swojego pobytu zdoła spotkać kogoś, kogo będzie mógł zapytać o więcej szczegółów. Domykając jedną z ostatnich książek w stosie czuł niemal wstyd, że tyle czasu zmarnował nie zaglądając do tej skarbnicy wiedzy. Za oknem słońce już przytulało się z horyzontem, co sprawiło, że jego żołądek jęknął z głodu przypominając mu, że nie samymi książkami człowiek żyje i warto jednak udać się na konsumpcję. Podzielił pusty pergamin na równe części i wsunął w kilka tomów na zaś, żeby pamiętać gdzie skończył swoją naukę. Wiedział dobrze, że wróci tu kontynuować literacką przygodę z nadzieją, że książki, które dzis zostawi wciąż będą na niego czekać, kiedy wróci, jak już się naje. Wychodząc wciąż rozmyślał o zagadkowych, arabskich klątwach. zt
+
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Strój: galabija – miodowa szata, granatowe spodnie, brązowe półbuty, biały turban i biała broda Kostka:6 [pappar nie chce mnie uczyć]
Prace nad wykopaliskami wrzały, a podczas ostatnich wykopów ich zespołowi udało się odnaleźć kilka zachwycajacych skarbów, których Theo nijak nie potrafił jednak zidentyfikować. Nic dziwnego, bo o ile znane były mu magiczne przedmioty występujące w powszechnym obrocie na wyspach brytyjskich, tak jamalskie świecidełka widział w swoim życiu po raz pierwszy. Aby przystąpić do analizy i wyceny pamiątek, musiał się najpierw doedukować, dowiedzieć się o nich czegoś więcej, a nie było chyba ku temu lepszego miejsca niż pałacowa biblioteka, do której udał się zresztą wraz ze swoim zaznajomionym z historią magii papparem. Po drodze wypytywał go o odzyskaną spod ziemi biżuterię, ale zwykle rozgadana papuga, akurat tym razem nie miała ochoty podzielić się z nim swoją wiedzą. – Chyba ktoś tu nie ma dzisiaj nastroju. – Rzucił rozbawionym tonem do swego skrzydlatego kompana, bo cóż innego mu pozostało. Przydałby mu się dzisiaj jak nigdy wcześniej, ale skoro wolał milczeć jak grób… Theo i tak nie zamierzał się poddawać. Pałacowa biblioteka dysponowała ogromnymi zasobami książek, a przecież w którejś z nich na pewno odnajdzie zdjęcia interesujących go przedmiotów. Swojego pappara postanowił natomiast odesłać do pobliskich ogrodów, pozwalając mu trochę odpocząć. Zdążył przejrzeć ze trzy opasłe tomiszcza, w których natrafił na fotografie wykopanego dzień wcześniej naszyjnika i sygnetu. Nigdzie nie mógł zaś znaleźć informacji o kolorowej broszce z widniejącym na nim, a nieznanym mu w ogóle, symbolem. Miał już sięgać po kolejną księgę w nadziei, że ta rozwieje jego wątpliwości, kiedy jego oczom rzuciła się znajoma sylwetka panny Sheenani. – Doireann! – Wyrzucił z siebie zdecydowanie zbyt głośno i zbyt entuzjastycznie, o czym świadczyć mogły upominające go spojrzenia siedzących niedaleko kobiet. Obdarzył je przepraszającym wzrokiem, a następnie ruszył w kierunku puchońskiego dziewczęcia w milczeniu, jedynie gestem dłoni wskazując, by usiedli przy oddalonym stoliku pod oknem, przy którym mogli porozmawiać, nie przeszkadzając jednocześnie innym czytelnikom. – Co u Ciebie słychać? Jak mijają wakacje? – Zapytał nadal ściszonym tonem, zaraz po tym jak kulturalnie odsunął jej krzesło. Dopiero wtedy zajął miejsce naprzeciw niej, spoglądając na nią z wyraźnym zaciekawieniem. Robotę zostawi na później. No trudno, miał jeszcze trochę czasu.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Kunafa, muhallebi i basbousa. Wszystkie z trzech dań miały w sobie okrutną, nieznośną słodycz, zupełnie, jakby kucharze byli tylko zdolnymi kłamcami, którzy wielką, cukrową masę postanowili ulepić w coś, co miało jedynie obiecywać całą głębie doznań smakowych. Oznaczało to jedno; Doireann przepadła. Przez ostatnie dni zdawała się żywić jedynie deserami, ignorując wszystko, co wiedziała na temat zdrowego odżywiania. Była przecież na wakacjach i od czego musiała odpocząć - chociaż na tym etapie postanowiła nie kończyć swojego romansu z arabską kuchnią (tak, jak zazwyczaj zostawia się za sobą wakacyjne miłostki), a co ważniejsze, chciała dzielić się tym dobrem (to zaś czyniło z niej kulinarną poliamorystkę). Zapowiedziała więc Walkerównie, że oto istnieją pyszności nie z tego świata, które nauczą robić się razem. Obietnica wymagała jednak zdobycia przepisów. Wkroczyła więc do pałacowej biblioteki, skinęła głową na przywitanie komuś, kogo wzięła za bibliotekarza, a potem skierowała się wprost do regałów, mając nadzieję, że bez problemu znajdzie dział kulinarny. I to najlepiej z książką, która nastawiona jest na jak najbardziej mugolski sposób pieczenia. Bogowie, miała dość dobrych rad umieszczanych na marginesach przez zwyrodnialców, którzy z beztroską głosili, że jeśli nie masz akurat cytryny, to zawsze możesz transmutować trochę starych liści, czy innego cholerstwa. No barbarzyństwo. Wściekły mistrz gastronomii spał głęboko, jeszcze niewzruszony, pozwalając dziewczynie na spokojne przeglądanie ksiąg. Kiedy tak powoli wędrowała pomiędzy kolejnymi regałami, usłyszała znajomy głos. Z lekkim niedowierzaniem obróciła głowę i… oto był! Rycerz na białym koniu, obrońca wystraszonych puchątek, jedyny słuszny prefekt, Theo! Istniało naprawdę niewiele twarzy, które z taką łatwością wywoływały uśmiech na twarzy Puchonki; Kain zaś z pewnością zaliczał się do tego wąskiego grona. - Theodore. - Musiała naprawdę mocno skupiać się na tym, by nie pozwolić sobie na pełne ekscytacji piśnięcie. - Jest tak dziwnie, że nie wiem, od czego zacząć. - Zaśmiała się cicho, może odrobinę nerwowo, kiedy już oboje zasiedli przy stoliku. Nie pomyślała jednak, by rozwinąć jakoś temat; bo chociaż przyzwyczaiła się do totalnej szczerości w rozmowach z jedynym słusznym prefektem chłopakiem, tak obecnie zbyt zaciekawiona, co się z nim działo. - Skąd się tutaj wziąłeś? - Spytała, nie mogąc pozbyć się z twarzy radosnego uśmiechu.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Nie miał nawet pojęcia, że w wyobraźni młodego, puchoniego dziewczęcia utkwił tak pozytywny obraz jego samego, przedstawionego jako rycerza na białym koniu i obrońcy uciśnionych pierwszoroczniaków, a szkoda bo mając tę świadomość, wspominałby swoją funkcję z jeszcze szerszym uśmiechem na ustach. Swoją prefekturą i tak kojarzył wyjątkowo mile, wszak sam był mugolakiem i pamiętał jak bardzo czuł się zagubiony, kiedy po raz pierwszy przekroczył próg ogromnego, czarodziejskiego zamczyska. Niewykluczone, że właśnie dlatego z taką dumą nosił odznakę na piersi i wspierał świeżo upieczonych uczniów jak tylko mógł, żeby w Hogwarcie poczuli się tak swobodnie jak we własnym domu. Do dzisiaj wspominał również propozycję złożoną mu przez opiekunkę Hufflepuffu, która to patrzyła na niego z uznaniem, wychwalając jego nienaganne zachowanie i pracowitość. Przyjmując od niej tak odpowiedzialne stanowisko, po raz pierwszy w czarodziejskim świecie poczuł, że warto było pracować w znoju na dobrą opinię i że ktoś jednak gotów był docenić jego starania. Jedyny słuszny prefekt, ciekawe. Najwyraźniej nie zawiódł, jeśli młodsze koleżanki i koledzy nadal określali go podobnym mianem. Przypadkowe spotkanie z Sheenani skutecznie odsunęło jego myśli od pracy, ale za to wprawiło go w wyjątkowo przyjemny nastrój. Zaprzyjaźnił się ze sporo młodszą od niego Puchonką jeszcze za czasów szkoły, kiedy to – jako prefekt – poświęcał jej wiele uwagi, usilnie przekonując ją, że ruchome schody i ożywione postaci na obrazach wcale nie powstały w tej szkole po to, by wyrządzić jej uczniom krzywdę. Różnili się, ale nie była to żadna przeszkoda do związania pozytywnej relacji, a z czasem chyba zaczął traktować ją nawet jak małą siostrzyczkę, której nigdy nie miał. Po prostu czuł się za nią odpowiedzialny. – Dziwnie? – Podpytał teraz, próbując pociągnąć ją za język i dowiedzieć się w jaki sposób dziewczyna zdecydowała się spędzić wakacje w jamalskim miasteczku, ale chyba wypowiedział te słowa zbyt nieśmiało, za mało natarczywie, skoro nie udało mu się wyciągnąć z niej żadnej ciekawej opowieści. Stwierdził, że na razie jej odpuści; wszak mieli sporo czasu, by nadrobić zaległości. Na razie zaś postanowił wyjaśnić jej, jakim cudem w ogóle się tutaj znalazł. – Szef wysłał mnie do pracy nad wykopaliskami. Robota ciężka, ale trzeba przyznać, że niezwykle interesująca. Właśnie wpadłem do biblioteki, żeby dowiedzieć się co nieco o arabskiej biżuterii. Znaleźliśmy na pustyni kilka naszyjników i sygnetów, ale nie wiemy jeszcze czy przedstawiają jakąkolwiek wartość. – Starał się opisać okoliczności swojego przyjazdu najzwięźlej jak tylko potrafił, ale często rozgadywał się, jeżeli tylko w rozmowie wypływał temat jego pracy. Lubił o niej opowiadać i niekiedy musiał się powstrzymywać, by przypadkiem nie zanudzić swego towarzysza. – A teraz Ty mi powiedz, jak Tobie mijają wakacje. Niech zgadnę, na pewno spróbowałaś już wszystkich lokalnych słodkości. – Dodał zaraz rozbawiony, bo o ile dobrze kojarzył, Doireann zawsze trudno było przejść obojętnie obok przepięknie wyglądających deserów. Sam nie pałał do nich aż taką miłością, ale nie dało się ukryć, że niektóre kusiły bogactwem barw i artystyczną, rozkoszną dla oka formą podania.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Dziewczyna nie była pewna, jak wiele osób poparłoby jej zdanie na temat prefektury Theo; dla niej jednak był tym rycerzem na białym koniu, który w sposób niezachwiany bronił ją przed dziwactwami magicznego świata, sprawiając, że te stawały się bardziej znośne. Czuła, że będzie nosić w sobie pokłady wdzięczności wobec Kaina do końca życia; bo ani nie kwestionował jej lęku, ani też nie tracił cierpliwości, zostawiając jej z tym samej. Czasami, kiedy myślała o swoich pierwszych latach w Hogwarcie, była pewna, że ogromna część zasług za to, że nie udało się jej wyhodować obskurusa należała właśnie do ex-Puchona. Jego i innego, gryfońskiego dzieciaka, który uciszał jej płacz ciastkami. I dopiero teraz, kiedy udało się im spotkać, poczuła, jak bardzo brakowało jej figury starszego brata w Hogwarcie. Nie pozwoliła sobie jednak na nadmierne okazanie wzruszenia; chociaż Theo mógł z łatwością poznać, że Sheenani dzielnie walczy z emocjami. - To wspaniale. Brzmi, jak naprawdę duży krok dla twojej kariery. - Nawet jeśli znaleziska okazałyby się nie mieć większej wartości, to… Kurcze, wciąż szef robił z niego swoją prawą rękę, prawda? Pokazywał, że wierzy w jego możliwości i ufa, że Kain należycie przyłoży się do swojej pracy. - Mam tylko nadzieję, że nie kopiecie w pełnym słońcu. I że nosisz coś na głowie. Och, nie zapominaj pić wody. - Zdawała sobie sprawę z tego, że Theo był dużym chłopcem i wiedział, że przed ostrym, arabskim słońcem trzeba się odpowiednio chronić, a odwodnienie organizmu w pustynnych warunkach może być naprawdę groźnie. Mimo to, wolała się upewnić, że o siebie dba. Pewnie dlatego ton jej głosu nie był ani przemądrzały, ani pouczający, a po prostu odrobinę zmartwiony. - Jestem z ciebie dumna, wiesz? - Dodała po chwili. Sama nie słyszała podobnych rzeczy zbyt często - a chciałaby. Niech więc wie! - Każdej jednej opcji. - Kiwnęła głową, nawet nie próbując się zapierać. - Koniecznie spróbuj basbousy. Pamiętasz, jak kiedyś przesłodziłam ciastka, a i tak oblałam je miodem? To dokładnie takie samo stężenie cukru. Po prostu fenomenalne. - Zastanawiała się chwilę, co mogłaby powiedzieć o swoich wakacjach, poza krótkim “jest dziwnie”. Uznała jednak, że ma przed sobą kogoś, kto słyszał z jej ust naprawdę wiele pokracznych opowieści, nigdy nie dając jej przy tym odczuć, by była oceniania. Rozejrzała się lekko na boki, a potem pochyliła odrobinę nad stołem. - Tracę rozum, Theodorze. - Zrobiła krótką przerwę, podczas której uważnie przypatrywała się twarzy Theo. Olivia i Drake już wiedzieli, Cassandrze niedługo napisze list, więc i jemu mogła się pochwalić. - Chyba podoba mi się taki jeden chłopak.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Przywykł już do wrażliwej duszyczki puchońskiego dziewczęcia i emocjonalnej aury, którą ta zawsze roztaczała wokoło siebie, dlatego odczekał chwilę w milczeniu, pozwalając jej uporać się z nieoczekiwanym napływem wzruszenia i ekscytacji. Nadal spoglądał na nią jednak z pokrzepiającym uśmiechem, zachęcającym do zdradzenia mu największych wakacyjnych sekretów. Ciekaw był, co takiego dzieje się w życiu panienki Sheenani, bo i nie mieli byt wielu okazji do spotkań. W roku szkolnym jego młodsza koleżanka przebywała w Hogwarcie, do którego już od dawna nie miał przecież wstępu, za to podczas ferii czy okresu letniej przerwy – z powodu licznych wyjazdów – niekiedy trudno było tak naprawdę znaleźć czas, żeby nadrobić wszystkie towarzyskie zaległości. – Miejmy nadzieję. – Odpowiedział spokojnie, nie wspominając jej o tym, że nadzorujący prace nad wykopaliskami Hefferson ma na koniec zawrzeć w swojej opinii ocenę jego predyspozycji do awansu na stanowisko pełnoprawnego, samodzielnego rzeczoznawcy. Wolał nie zapeszać, ale przede wszystkim nie chciał niweczyć wakacyjnej, relaksacyjnej atmosfery poprzez zanudzanie Doireann rozmową o swojej robocie. – Niestety nieraz musimy. Wieczorami nie widać, co się kopie… ale spokojnie! Nie zapominam o nakryciu głowy i zaklęciach chłodzących, a wodę piję hektolitrami. Te upały naprawdę potrafią człowieka wykończyć. – Zapewnił ją również, że jest odpowiedzialny i ostrożny, a z tego względu nie powinna się przesadnie martwić o jego bezpieczeństwo. Nie dało się jednak ukryć, że jej troska zdawała się całkiem urocza, no a już jej kolejne słowa sprawiły, że całkiem się rozpłynął, a na jego twarz wypłynęły delikatne rumieńce. – Aww. Dziękuję. – Potrzebował chyba usłyszeć takie pochlebstwo, które to z pewnością przywracało mu wiarę we własne możliwości i dodawało sił i chęci do działania. Zaśmiał się pod nosem na wspomnienie przesłodzonych ciasteczek oblanych miodem, ale nawet nie zapamiętał egzotycznej nazwy polecanego przez nią deseru. – Wiesz, że stężenie cukru, które jest fenomenalne dla Ciebie, dla mnie może okazać się prędzej zabójcze, prawda? – Pozwolił sobie zażartować, bo miał wrażenie, że w świecie jego koleżanki nie istnieje coś takiego jak zbyt słodki deser. Jego natomiast potrafiło czasem zemdlić po kilku kostkach zwykłej, mlecznej czekolady. Pewnie dlatego do tematu basbousy, czy jakkolwiek inaczej nie nazywało się to arabskie danie, wolał już nie wracać. Poza tym konspiracyjne zachowanie Sheenani jednoznacznie świadczyło o tym, że mają znacznie ważniejszy temat do przegadania. Skrzywił się nieco, słysząc pełną wersję imienia, której szczerze nienawidził, ale akurat Dori gotów był wybaczyć tę małą niedogodność. Uniósł za to wyżej brwi w wyrazie zaskoczenia, bo nie spodziewał się po niej aż takiej otwartości. Mi chyba też. Facet. Dużo starszy ode mnie. Do tego mój szef. Korciło go, żeby odpowiedzieć dokładnie w taki sposób, ale przez wzgląd na nietypowe okoliczności swojego własnego romansu, wolał chyba na razie nie zdradzać jego szczegółów. Zresztą czuł się zobowiązany, żeby wesprzeć swoją młodszą, puchońską siostrzyczkę. – To chyba dobrze? – Mruknął wpierw nieśmiało, uważnie lustrując jej twarz, nie będąc jeszcze pewnym, w którym kierunku zmierzają. Nie wiedział wszak o jakim etapie znajomości mówią; czy to jedynie odczucia Sheenani i czy jej tajemnicy obiekt westchnienia odwzajemnia jej sympatię. – No to opowiedz o nim coś więcej. Oczywiście to, że to szczęściarz, to już wiemy. – Rzucił z szerokim uśmiechem, świadomie wplatając w swoją wypowiedź drobny komplement.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Była dumna z Theo; już nie tylko ze względu na sukcesy zawodowe, ale przede wszystkim, że o siebie dbał. Był dorosłym, odpowiedzialnym młodym mężczyzną, który przez znacznie większy czas ich znajomości opiekował się młodą Puchonką, jednak teraz, kiedy nie miała go na co dzień w zasięgu wzroku, zastanawiała się czasami, czy dobrze sobie radzi. Mógł przecież pomijać śniadania, przepracowywać się i padać twarzą na kanapę, nie zdejmując nawet butów. Przecież ambicji, ani pracowitości nie można było mu nigdy odmówić - mógł więc popaść w skrajność. Sheenani nie była świadoma zmian, które mogły zajść w chłopaku od czasu ich rozstania; wciąż martwiła się, że robiłby wszystko, byleby tylko udowodnić swoją wartość. A przecież Kain był naprawdę dobrym chłopakiem. - Gdybyś potrzebował sobie odpocząć, to mogę cię gdzieś ukryć. Och, jakiś czas temu znalazłam razem z Felinusem komnatę, w której mieszkał dżin. Usilnie próbował nauczyć mnie tam latać. - Chociaż wtedy było to stresujące, tak kiedy emocje opadły, postanowiła dodać to wspomnienie do tych miłych. Zaśmiała się cicho na słowa ex-Puchona. Miał rację i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Często, kiedy nachodziła ją ochota na upieczenie czegoś i zostawienie w pokoju wspólnym, musiała szaleć na dwie blaszki - gdzie jedna mieściła się w granicach dopuszczalnego stężenia cukru, a druga potrafiłaby przyprawić niejednego pierwszoklasistę o symptomy podobne do zażycia kokainy. - Przesadzasz. Zastrzyk z insuliną szybko postawiłby cię na nogi. Doireann, nawet pomimo największych starań, miała niemałe problemy, by nie zwracać się do ludzi pełnym imieniem. Najchętniej oddawałaby się pełnej adoracji wszelkich nazw i nigdy nie używała jakichkolwiek skrótów (Bogowie jej świadkiem, że świadomość, że Eskil ma jakieś inne imię spędzała jej sen z powiek). I tak Theo nie byłby jedynie Theodorem, ale Theodorem Kainem, któremu - według Puchonki - do całkowitego dostojeństwa w nazwie brakowało jakiegoś ładnego tytułu. Och, gdyby tak skończył zwykłe, mugolskie studia, mógłby zostać kiedyś doktorem habilitowanym nauk humanistycznych Theodorem Kainem. Brzmiałoby to ślicznie. W innym świecie mogliby siedzieć teraz w kawiarni z przeintelektualizowaną aurą, trochę starsi, już dawno na szczycie drabiny szczebli naukowych i rozmawiać o wielkich sprawach; on, jako humanista, ona, jako umysł ścisły. Byli jednak tutaj, a arabskiej bibliotece, rozmawiając o chłopach. - Nie wiem, czy dobrze. - Wzruszyła lekko ramionami i uśmiechnęła się jakoś tak… pobłażliwie do swoich własnych słów. - Nikt mi się nigdy nie podobał, a teraz czuję się, jakby była to jakaś anomalia. - Poprawiła się na krześle; to wyprostowała, to odgarnęła włosy z twarzy, by zaraz potem wyprostować spódnicę i sprawdzić, czy chusta dobrze trzyma się jej na głowie. Wszystko po to, by dać sobie nieco więcej czasu na wymyślenie, jak przedstawić Clearwater'a. Po paru sekundach takiego krzątania się uznała, że proste "z imienia i nazwiska" byłoby najlepszą opcją. - Tylko nie mów nikomu. - Zaznaczyła przezornie, chociaż to nie o gadulstwo Theo musiała się martwić (bo komu by to powiedział?). - To Eskil Clearwater. Jest ze Slytherinu i… - "...uśmiecha się tak, że zaczynam myśleć, że mogłabym zrobić wszystko", skończyła w myślach. - Myślę, że lubi moje towarzystwo. I chyba go nie nudzę, wiesz? - Położyła dłonie na kolanach i spojrzała w dół, a jej nieco niezręczny uśmiech stał się… słodki? Wyglądała na trochę zawstydzoną, ale nie przyćmioną tym uczuciem. - A ty? - Odezwała się, podnosząc wzrok na młodego czarodzieja. - Znalazłeś sobie kogoś?
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Panienka Sheenani najwyraźniej znała go zbyt dobrze, bo w swojej ocenie wcale niewiele się pomyliła. Ostatnimi czasy Theo niewątpliwie się przepracowywał, nadal odczuwał bowiem patologiczną potrzebę uznania ze strony innych i usilnie pragnął całemu światu udowodnić swoją wartość, a już w szczególności zależało mu na odbudowaniu zaufania ze strony szefa, które tak koncertowo pogrzebał jeszcze na początku ich znajomości. Odpowiedzialności i zaangażowania z pewnością nie można mu było odmówić, ale nawet jeżeli w banku – w eleganckiej koszuli i garniturze – wyglądał dość dostojnie i poważnie, tak w życiu prywatnym do dorosłości było mu więcej niż daleko. Nadal niespecjalnie radził sobie przecież ze swoimi burzliwymi emocjami, momentami zdawał się przesadnie wręcz nierozgarnięty, a i do wielu spraw nadal miał dziecinne podejście… z drugiej strony miał dopiero dwadzieścia trzy lata na karku, więc pewne błędy młodości można mu było jeszcze wybaczyć. – Prywatne korki z latania u dżina? W sumie brzmi jak dobra zabawa. – I to by było na tyle, jeśli mowa o tym, jak bardzo przez ten czas wydoroślał. A wystarczyło jedynie wspomnieć o umiejętności swobodnego lewitowania nad ziemią… Mimo że traktował Doireann jak swoją młodszą siostrzyczkę, momentami miał wrażenie, że zamienili się rolami, o czym tym razem świadczyć mogła wykazywana przez nią troska. Czy nosisz jakąś czapkę na tym upale? Czy wypijasz wystarczającą ilość wody? Zachowywała się niemal jak zmartwiona matka, ale nie mógł się na nią złościć, skoro w tym wszystkim była naprawdę przesłodka. Niczym uwielbiane przez nią łakocie. – Gorzej gdybyś musiała mnie nieść na plecach do uzdrowiciela na odtruwanie… – Westchnął głośno, ale postanowił pójść na pewien kompromis. – Ale niech Ci będzie. Możesz wybrać jeden deser, którego spróbujemy razem. Ah, tylko jeśli zależy Ci na tym, o którym wspominałaś wcześniej, to musisz przypomnieć mi jego nazwę, bo… chyba za szybko wyrzuciłem ją z pamięci. – Odparł z niejakim zakłopotaniem, przeczesując dłonią swoją bujną czuprynę. Wszak to nie tak, że jej nie słuchał, po prostu nie zdołał pewnych faktów zanotować. - Pewnie, że dobrze. Zwykle szkolne miłostki są najlepsze. – Nie mówił wcale z doświadczenia, bo akurat on sam był na tyle głupi, że przez całe lata spędzone w Hogwarcie uganiał się za jedną panną, która miała go w głębokim poważaniu. Niby zeszli się na studiach, ale z perspektywy czasu wiedział, że nie było warto i że przez Connie najadł się tylko niepotrzebnych nerwów. Niestety człowiek mądrość zyskuje dopiero po szkodzie. Tak czy inaczej wolał tego nie wspominać, zamiast tego obdarowując swoją koleżankę ciepłym, pokrzepiającym uśmiechem. – No raczej, Twoje sekrety są u mnie bezpieczne jak pieniądze klientów w banku Gringotta. – Wtrącił wesołą, ale i szczerą obietnicę, przykładając palec do ust na znak, że wszystko zostanie pomiędzy nimi. Problem w tym, że imię i nazwisko amanta i tak niewiele mu mówiło. – Jeśli myślisz, że lubi Twoje towarzystwo, to na pewno tak jest, a to już dobry zaczątek znajomości, prawda? – Próbował dodać jej otuchy, ale Merlinem a prawdą, w intymnych relacjach chyba oboje poruszali się jak dzieci we mgle, a przynajmniej Kain samego siebie uważał za niezwykle nieudolnego flirciarza. – Mówiłaś mu, że Ci się podoba? – Chciał dowiedzieć się czegoś więcej, ale nie zdążył, kiedy i Sheenani zaczęła wypytywać go o jego sytuację sercową. Przez moment korciło go nawet, żeby wspomnieć, że pojawił się w jego życiu taki jeden, ale chyba wolał nie rozpowiadać na prawo i lewo o tym, że wdał się w romans z własnym szefem. Poza tym do zdradzenia tej tajemnicy zniechęcał go jeszcze jeden, może i znacznie ważniejszy argument. Obawiał się bowiem, że jeśli tylko zacznie opowiadać o George’u, to jeszcze bardziej za nim zatęskni, a powiedzmy sobie uczciwie, już sam fakt, że zostawił go na drugim końcu globu, mocno ciążył mu na sercu. – Eh… niestety nie. Nadal szukam szczęścia. – Pozwolił więc sobie na to niewinne kłamstewko, wzruszając ze zrezygnowaniem ramionami, chociaż jego policzki pokryły się delikatnym różem. Zaraz po tym oparł się łokciami o stół i nachylił się jeszcze bliżej puchońskiej towarzyszki. – To jak z tym Eskilem? – Nie dawał za wygraną, bo nie satysfakcjonowało go te kilka lakonicznych zdań, jakimi uraczyła go Doiri.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. - Miała pewien… potencjał do bycia dobrą zabawą. - Przyznała, chociaż już niezbyt entuzjastycznie. - Byłoby lepiej, jeśli stałby tam znak informacyjny, dżin zapytał najpierw o zgodę, a ja nie nosiłabym spódnicy. Gdybym była na to przygotowana, to… Wiesz, nie dostałabym ataku paniki w powietrzu. - Westchnęła wewnętrznie stara i zmęczona Doireann, której duma najwyraźniej gdzieś po drodze ucierpiała. Bo może i rozmowa z Lowell’em była miła i potrzeba (bo Puchonka tęskniła za intelektualnym gdybaniem), tak wciąż, była dość… niechętną dziewczyną, do pokazywania swoich wdzięków mężczyzną. Do tego czuła się trochę oszukana. Do tej pory była pewna, że długie, majtające się na wysokości kostek sukienki skutecznie chronią ją przed nadmiernym eksponowaniem ciała - a tu proszę, okoliczności bywały czasami na tyle niesprzyjające, że ryzyko odsłonięcia nóg stawało się bardzo realne. Może, tak na wszelki wypadek, powinna zacząć nosić bufiaste pantalony? Albo nieco mniej wymyśle szorty? Na myśl o tym nieszczęsnym obnażaniu raz jeszcze poprawiła chustę, tym razem naciągając ją mocniej na siebie. Arabskie stroje zdecydowanie nie pomagały jej w utrzymywaniu skromnego wizerunku. - Ale wciąż, jeśli kiedyś będziesz miał chwilę, to możemy poszukać tej komnaty. - Dodała. Przy Theo wstydu nie miała; widział ją w takich histeriach - to przez magię, a to przez zgaszone światło - że odsłonięcie przy nim kostki nie robiło na młodej Sheenani wrażenia. Doireann nie była do końca świadoma tego, że czasami po prostu matkowała. Martwiła się o wszystko i wszystkich; w tym wielkim przyjęciu się wszechświatem czasami nawet nie myślała o tym, że mówi o rzeczach absolutnie oczywistych. Zachowywała się tak jednak z troski i głównie w stosunku do bliższych jej osób - toteż nikt nie dał jej jeszcze odczuć, że mogłoby to być irytujące. A tym bardziej, że jest to słodkie. - Wtedy poproszę Drake’a o pomoc. Albo tego... - Zmarszczyła lekko brwi, starając się przypomnieć sobie nazwisko asystenta od ONMZ. Nie miała jeszcze okazji osłuchać się z jego imieniem; wolała więc zrobić krótką pauzę na zastanowienie się, niż po prostu pomylić się, albo coś przekręcić. - Profesora Tunglbarnn’a. Miał w przodkach olbrzyma, więc na pewno nie będzie miał problemu, żeby cię dźwignąć. - Wzruszyła ramionami w geście “no i sprawa rozwiązana, nie trzeba się o to martwić”. To, że Theo nie pamiętał nazwy ciastka wcale jej nie ubodło. Już nie raz zdarzało się, że bombardowała go terminologią stricte biologiczną - i nigdy nie spodziewała się, że zapamięta. Wystarczało, że słuchał. - Będziesz więc karmiony basbousą. - Podpowiedziała, wyraźnie zadowolona z tego, że Kain dał się przekonać. - Zamówimy ci do tego herbatę z mlekiem i wytrzymasz. Nie była też do końca przekonana, czy szkolne miłostki faktycznie są najlepsze. Jej boomerskie serducho wierzyło, że kiedy jest się młodym, to automatycznie człowiek jest głupi, niedoświadczony i pewne rzeczy mogą się mu tylko wydawać. Jednocześnie dualizm uczuć nie był jej obcy - toteż dokładnie ten sam mięsień uważał, że miłość istnieje w każdym wieku i bardzo fajnie byłoby kogoś kochać tak bardzo, że bolałaby od tego głowa, a dzień wydawał się być niewystarczający długi, by nacieszyć się obecnością drugiej osoby. Niekoniecznie chciała jednak zastanawiać się nad tym, czy szanowny pan Clearwater jest odpowiednim dla niej człowiekiem do tego, żeby tak kiedyś nieodpowiedzialnie stracić głowę i, bogowie, zacząć myśleć, że to już na zawsze. Bała się, że uzna jeszcze, że może lepiej nie - bo znała siebie i to, że czasami potrafiła odmówić sobie całego świata. A przecież zdążyła już go trochę polubić. - Mówiłam ci kiedyś, że mój dziadek ma o waszym banku jak najgorsze zdanie? Ale on z reguły ma złe zdanie o dobrych ludziach. To trochę taki wyznacznik, żeby jak najbardziej ci ufać. - Mówiąc to wyglądała na rozbawioną. Cała nienawiść do wszechrzeczy, która wręcz kipiała z Lorcan’a w głębi duszy bolała Doireann; zazwyczaj jednak, kiedy już zdarzało się jej o tym mówić, starała się obracać jego uprzedzenia w groteskowy żart. - No, pewnie tak. - Powiedziała ciszej, niż zwykle, trochę się pesząc. Trudno jej było określić, czy obustronne lubienie swojego towarzystwa mogło zwiastować rozwój relacji w nieco inny sposób, niż okazyjne obściskiwanie się po kątach. To lekkie zawstydzenie sprawiło, że na moment chciała uciec jak najdalej od tematu Eskila. Jeszcze się zacznie zbyt mocno zastanawiać, dojdzie do jakiś dziwnych wniosków, popłacze i kto to wszystko posprząta? Przeniosła więc swoją uwagę na Kain’a - i jego życie miłosne. Dziewczyna nie miała żadnych powodów, by nie wierzyć Theo - jeśli mówił, że nie powodziło mu się w sprawach sercowych, to najwyraźniej tak było. Nie naciskała więc, a jedynie uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco. Chciała też powiedzieć, że to nic nie szkodzi; bo przecież to nie tak, że miłość była jedynym celem istnienia. Przecież ona sama od lat ignorowała możliwość zauroczenia się w kimś, nawet odrobinę, dumnie oznajmiając, że jej jedyną miłością jest panienka Nauka i to z nią chce spędzić życie. Nie zdążyła jednak otworzyć ust, kiedy Kain wrócił do tematu półwila. No… No nie ucieknie. - Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. - Spojrzała na chłopaka jakoś tak… dziwnie zrozpaczonym wzrokiem. Trudno jej było odgadnąć, co dokładnie chciał wiedzieć jej rozmówca. Bo przecież… raczej nie pytał o to, czy Eskil nie pachniał przypadkiem żywicą i o to, jak ładne i niebieskie są jego oczy.. - Mam wrażenie, że na tym balu straciłam połowę szarych komórek. - Westchnęła i opadła na oparcie krzesła. - Chyba tak trochę mu to powiedziałam? To znaczy... Zaznaczyłam, że lubię jego towarzystwo, ale… - Zrobiła dłuższą przerwę, czując, jak okropna czerwień rozlewa się jej po policzkach. - Tego mógł się domyślić, skoro-się-z-nim-całowałam-prawda? - Zdanie skończyła dość szybko, zagłuszając się lekko przyciśniętymi do twarzy palcami. I kiedy tak siedziała, gotowa spalić się ze wstydu, umysł Puchonki zadecydował, że dyskomfort, który odczuwa jest jeszcze zbyt mały. Postanowił więc zaprosić do rozmowy całą rodzinę Sheenani i ich konserwatywne poglądy. - Mówiłam ci kiedyś, jakie wartości wyznaje moja rodzina? Liczy się tylko czysta krew, najlepiej irlandzka, do tego jeśli masz w sobie odrobinę takich… niecodziennych genów, nawet tak tyci-tyci, to mają cię za zwierze. - Przeniosła dłonie z twarzy na swoje ramiona. Nie była już rumianym, zawstydzonym dziewczątkiem; na jej obliczu pojawiła się ponurość, a nawet, przez krótką chwilę, coś, co możnaby nazwać wstrętem. - A ja głupio całuję chłopaka, który nie ma w przodkach samych czarodziei, a jego matka jest wilą. Przecież… jeśli dziadek się dowie, to dostanie zawału.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
“Potencjał do bycia dobrą zabawą” - a to ciekawe określenie… Nic dziwnego, że Theo zaczął spoglądać na koleżankę z nieco większą podejrzliwością, a gdy tylko ta wyjaśniła do czego zmierza, trudno było mu się nie uśmiechnąć pod nosem. - Gdyby było tak jak mówisz i gdybyś była na to przygotowana, to niewykluczone, że wcale byś nie spróbowała. Czasami potrzeba nam w życiu spontaniczności i pewnego elementu zaskoczenia. – Rzucił wesoło, nie zdając sobie początkowo sprawy z tego, że jego słowa można by odczytać jako wytknięcie jej przesadnej zachowawczości, czy wręcz tchórzostwa. Nie było to wcale jego zamiarem, wręcz przeciwnie: mimo że cechował się niewątpliwie większą śmiałością, tak zdarzało się, że i jemu brakowało odwagi. Niekiedy nieoczekiwany splot wydarzeń popychał jednak człowieka do podjęcia wyborów, których w normalnych okolicznościach prawdopodobnie nigdy by nie dokonał, a w niektórych przypadkach okazywało się, że ryzyko było tego warte. – Możemy. Brzmi i tak bezpieczniej niż palenie mudminu. – Wyraził swą gotowość do przetestowania kolejnych jamalskich rozrywek. Zresztą ta odpowiadała mu znacznie bardziej niżeli degustacja arabskich, przesłodzonych deserów. Znów popatrzył na nią zdziwiony, kiedy wspomniała najpierw o Drake’u, a potem po dłuższej przerwie również o profesorze opieki nad magicznymi stworzeniami, którego nazwiska wcale a wcale nie kojarzył. Najwyraźniej był to ktoś nowy na stanowisku albo to on się zestarzał, a jego pamięć powoli zaczynała szwankować. Połączył kropki dopiero, słysząc informację o przodkach mężczyzny. – Ty półolbrzymów to na mnie nie nasyłaj. – Pozwolił więc sobie zażartować, a nawet roześmiać się na głos, bo chyba przez ten czas zdołał zatęsknić za uroczą twarzyczką Doireann i za jej zawziętością, kiedy tylko na wierzch wypływał temat słodyczy. – Basbousa. – Powtórzył również po niej na dowód tego, że tym razem uważniej wsłuchał się w jej słowa. – Gorzką, czarną kawę, dobra? – Mimo że dał się przekonać, nie byłby sobą, gdyby chociaż w tak drobnych kwestiach nie próbował dobić targu. Ostatecznie zaproponował jej więc kompromis, dzięki któremu być może uda mu się przezwyciężyć mdłości. Już raz swoje odcierpiał, kiedy jego puchońska kompanka uparła się, że musi spróbować bezowego torcika. O wyrobach cukierniczych wolał już jednak nie wspominać, by przypadkiem jeszcze jej nie rozochocić. Inna sprawa, że o szkolnych miłostkach sam także nie mógł zbyt wiele powiedzieć i nie wydawało mu się, by jego towarzyszka przybrała sobie odpowiednią osobę do pomocy. Przez całą szkołę uganiał się wszak za panną, której zupełnie na nim nie zależało, a mimo że w końcu dopiął swego i związał się ze swoim obiektem westchnień, to z perspektywy czasu śmiało mógł powiedzieć, że było to głupie, szczeniackie i wiele się tylko z tego powodu nacierpiał. Poza tym flirciarz był z niego raczej marny… a i tak jakimś cudem wdał się w romans ze swoim szefem (mężczyzną!) i obecnie sam tak naprawdę nijak nie ogarniał swoich sercowych spraw. Nie czuł się więc na siłach, by udzielać rad komuś innemu, szczególnie swojej młodszej siostrzyczce, w oczach której w jakimś sensie uchodził zapewne za autorytet. Cóż, przynajmniej był dobrym powiernikiem, a z tego względu Sheenani mogła być pewna, że nikomu nie wyjawi jej małego sekretu. - Eee… dzięki? – Wydusił z siebie nagle skołowany, bo nie sądził, że z zamyślenia wyrwie go akurat wiadomość o tym, że dziadek Dori ma o nim jak najgorsze zdanie. A tak dokładniej to o banku, w którym pracuje, ale powiedzmy sobie szczerze, wybrzmiało to dość podobnie. Nie rozumiał, skąd u ludzi rodziły się takie uprzedzenia, ale sam usilnie starał się ich unikać, szczególnie od niedawna, kiedy dobitnie uzmysłowił sobie, że nie wszyscy czystokrwiści czarodzieje zachowują się jak aroganckie dupki. – Mam ostatnio sporo pracy na głowie, a przez to nawet nie myślę o randkowaniu, ale może los się w końcu do mnie uśmiechnie. – Dodał jeszcze w odpowiedzi na pokrzepiający uśmiech dziewczyny, dając jej jednocześnie do zrozumienia, że jego wolny, kawalerski stan nie nastręcza mu na tę chwilę powodów do zmartwień. Co do tajemniczego Eskila… chyba sam nie był pewien, czego chciałby się o nim dowiedzieć, a niewykluczone, że to i dlatego okłamał Sheenani w kwestii własnych uczuć. Niespecjalnie potrafił o nich rozmawiać, a może właśnie o to w tym wszystkim chodziło? Czasami miło było się w obecności przyjaciółki czy przyjaciela porozpływać nad prześlicznymi oczami partnera, jego ciepłymi, męskimi ramionami… Tak, tak. Zabrnął za daleko… W każdym razie Skyler i Mefisto nie tak dawno temu wyraźnie pokazali mu, że nie ma tematów tabu i że swobodnie można pogawędzić nawet o seksie, co nie oznaczało zarazem, że nagle pójdzie w ich ślady, zasypując koleżankę gradem jakichś niestosownych pytań. Całe zresztą szczęście, bo wtedy Dori już w ogóle spaliłaby się ze wstydu, skoro nawet na wspomnienie o pocałunku jej policzki zapłonęły intensywną czerwienią. Theo naprawdę próbował się powstrzymać, ale nie dał rady i zaraz rozbawiony parsknął śmiechem. – No tak. Raczej się domyślił. – Przyznał żartobliwym tonem, ale jednocześnie obdarzył ją tak urokliwym uśmiechem, że chyba nie sposób mu było nie wybaczyć wcześniejszej, niekontrolowanej reakcji organizmu. – Hej, nie ma powodów do wstydu! A nawet powiem więcej… Skoro się całowaliście i nadal miło Wam się spędza czas w swoim towarzystwie, no to jak dla mnie dobrze to rokuje. – Zrekompensował jej zaraz tę niedogodność, powracając do przyjaznego, wspierającego tonu. Wcale nie zaskoczyło go jednak to, że Puchonka, zamiast w pełni czerpać z młodzieńczego porywu hormonów, odczuwała niemały dyskomfort i instynktownie szukała całkiem nieuzasadnionych problemów. Tym razem to on nieco wygodniej przylgnął plecami do oparcia krzesła i nerwowo postukał paznokciami o blat stołu. – Nie chciałbym w żaden sposób urazić twojej rodziny, ale… wiesz, że nie powinnaś przejmować się ich zdaniem, prawda? To ty masz być szczęśliwa, a to czy ktoś ma czystą krew, czy nie, nie ma przecież żadnego znaczenia. – Chyba nadto się ożywił, ale z oczywistych względów ta kwestia zdawała się bolesna również i dla niego samego. Ileż to już razy słyszał, że jako chłopak pochodzący z niemagicznego środowiska jest kimś gorszym? – Czekaj… – Przerwał jednak swój wywód, tak szybko jak go rozpoczął, bo dopiero po kolejnych jej słowach zdał sobie sprawę, że nie chodzi wcale o mugolaka, a o chłopaka o znacznie bardziej nietypowych genach. – To półwil? Znaczy się… wiesz, to też nie przeszkoda, nie patrz na dziadka, tylko… jesteś pewna, że nie padłaś przypadkiem ofiarą tego jego wilowatego uroku? – Zapytał głosem przepełnionym troską, ale prawdę mówiąc, nie był do końca przekonany jak działa ten ich czar. W całym swoim życiu nie miał chyba do tej pory bezpośredniej styczności z wilowatymi, a nawet jeśli, to i tak nie był tego świadomy. Nie znał natomiast tego całego Clearwatera, nie mógł ocenić jego motywacji, a przez to martwił się po prostu, żeby serduszko jego koleżanki nie zostało czasem złamane. Szczególnie, że dobrze wiedział, że było to serduszko bardzo delikatne i bardzo wrażliwe.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Doireann już dawno przyzwyczaiła się już do myśli, że Kain w znacznej większości wypadków ma rację. Możliwe, że właśnie przez to postrzegała go w roli nie tylko byłego prefekta, ale głównie absolutnie mądrego brata, który zawsze wskaże jej odpowiednią drogę. Bez wątpienia znał ją, wiedział o jej podejściu do świata i rozumiał problemy, które dotykały jej przez lata. W końcu nie traktował jej jak dziwnej czystokrwistej uczennicy, która chce sobie udawać mugola (co nierzadko, zwłaszcza w jej pierwszych latach w Hogwarcie, z łatwością sprawiało, że ludzie dookoła niej po prostu złościli się na jej absurdalne zachowanie), a raczej jak zagubione, wystraszone dziecko, którym trzeba było się zaopiekować. A to, w opinii samej zainteresowanej, wyszło chłopakowi naprawdę dobrze - i to do tego stopnia, że zyskał bardzo własne, dożywotnie miejsce w jej rozdygotanym serduszku. I tym razem nie zdziwiła się więc, kiedy Theo powiedział coś, z czym po prostu musiała się zgodzić. Bardziej, niż pewnym było, że gdyby świat uraczył ją tymi wszystkimi znakami ostrzegawczymi, to nawet nie przeszłaby blisko tych drzwi. Wcale też nie poczuła się tym urażona. Była tchórzem. Dumnym i samoświadomym tchórzem, który uważał, że gorliwa ostrożność jest najważniejszym czynnikiem potrzebnym do przeżycia. - Coraz więcej osób mi to mówi. - Stwierdziła, trochę zaskoczona tym, jak strony się zamieniły. Zazwyczaj to ona pouczała swoich przyjaciół - a tutaj zarówno Olivia i Cassandra mówiły jej, że spontaniczność jest ważna, o Eskilu, głównym przodowniku tej idei, nie wspominając. Teraz doszedł do tego jej braciszek - a kiedy Theo dochodził, nie można było wyrazić sprzeciwu. Kiedy ten wspomniał o mudminie jej spojrzenie stało się jakieś… odrobinę surowsze? - Wszystko jest lepsze od palenia czegokolwiek. - Stwierdziła głosem nieznoszącym sprzeciwu, mając w głowie te wszystkie ulotki o tym, jak wiele trujących substancji zawierają w sobie dymy wszelkie i jak ciężko walczy się z uzależnieniami. - Nie pal, proszę. - Dodała zaraz potem, trochę asekuracyjnie - na wypadek, gdyby bankowość okazała się na tyle stresująca, że Kain musiał ją sobie odreagowywać używkami. Kiwnęła głową, przyozdobiona w wesoły, zadowolony uśmiech, na wzmiankę o czarnej, gorzkiej kawie, dopełniając tym samym ich słodko-gorzkiego paktu. Temat słodyczy został więc przypieczętowany, pozwalając - zapewne ku uldze Theo, jego zębów i trzustki - odejść na moment od rozmów o cukierniczych wyrobach. I chociaż doświadczenia Theodore, zarówno te szkolne, jak i obecne, może nie czyniły go najlepszym doradcą spraw sercowych, to Doireann nawet przez sekundę w niego nie wątpiła. Nawet jeśli nie miała okazji wiedzieć zbyt wiele na temat hogwardzkiej miłości chłopaka (bo jaki osiemnastolatek rozmawiałby o tym z jedenastolatką), tak wciąż docierały do niej pewne plotki. Na ich podstawie nie stworzyła sobie obrazu Kaina, którego można było wykorzystać, bo był naiwny i ślepo zakochany. Jawił się jej jako ktoś pewny swoich uczuć, stały i wytrwały, a to było godne podziwu. Gdyby tak była mniej taktowna, zapewne dałaby upust swojej romantycznej ekscytacji, próbując zapewnić swojego rozmówcę, że i w pracy, kiedy jest się bardzo zajętym, można znaleźć kogoś do kochania, bo przecież takie uczucia lubią pojawiać się niespodziewanie (co niejeden przeczytany romans udowadniał). Zamiast tego postanowiła jedynie zaakceptować fakt, że Kain nie skupia się teraz na miłości, nawet jeśli pojawiające się w jej brzuchu motylki twierdziły, że skoro ona tak trochę się zauroczyła, to wszyscy inni też powinni. Kolejny śmiech, który opuścił trzewia Theo, trochę uderzył w dziewczynę. Nie chodziło jednak o to, że poczuła się przez przyjaciela ośmieszona, a jej problemy strywializowane, a o fakt, że… cóż, sama cały czas powtarzała sobie, że nie ma najmniejszego pojęcia, co robi, czuje i myśli, kiedy na horyzoncie pojawiał się Eskil. Chyba najbardziej na świecie nie lubiła nie wiedzieć, bo sprawiało to, że czuła się g ł u p i a - a była to ostatnia rzecz, którą chciałaby o sobie usłyszeć. Nie po to od lat starała się zrozumieć, jak działa absolut, by teraz wyłożyć się na czymś tak prostym, jak relacje damsko-męskie. Patrzyła więc przez krótką chwilę na Kaina wzrokiem, który informował wszem i wobec, że tak troszeczkę zabolało, ale nie szkodzi, przepraszam. Ten jednak doskonale wiedział, jak reagować na doireannowe emocjonalne rozstrojenie; bo przecież przy kimś, kto tak się uśmiecha, nie można ani czuć się źle, ani się gniewać. Jego następne słowa były zaś czymś, co całkowicie naprawiło wyrządzoną szkodę. - Tak myślisz? - Spytała, nie siląc się nawet na to, by brzmieć, jakby niekoniecznie zależało jej na dobrym rokowaniu relacji. Bogowie, jestem w tym tak okropnie oczywista, pomyślała zaraz, uświadamiając sobie, jak bardzo pozbawioną finezji osobą była. Prawdopodobnie, gdyby Eskil stanął właśnie teraz w drzwiach i rozłożył ramiona, to bez zastanowienia poderwałaby się z krzesła, żeby jak najszybciej znaleźć się w uścisku. Każdy temat, który zahaczał o jej rodzinę, stawał się dużo cięższy i trudniejszy. Bardzo często miała wtedy wrażenie, że świat nie do końca ją wtedy rozumie. Bo jak można było oczekiwać, by nie przejmowała się tymi konkretnymi bezwartościowymi wartościami? Jej dziadek w trudach (a przynajmniej tak to przedstawiał) kontynuował pracę swojego ojca, dziadka i pradziadka, starając się odbudować dawną chwałę rodu Sheenani. Babka zaś, dystyngowana i poważna czarownica, robiła wszystko, by wpoić jej pewne zasady i nauczyć manier, których zdecydowanie brakowało wychowanemu z odizolowaniu dziecku. Oboje robili wszystko, by zachowywać się godnie i odpowiednio - a ona miała to… od tak odrzucić? Odłożyć na bok te wszystkie lata, które Méabh dla niej poświęciła, by pomóc jej stanąć na nogi i znieważyć ją tylko dlatego, że spodobał się jej chłopak? Tutaj nie chodziło o to, czy zgadzała się ze swoimi opiekunami, ale o szacunek i wdzięczność. Nie chciała być jak swoja matka i odrzucić wszystko, uciec i… cóż, skończyć na tym źle. A powrotów nie było, prawda? - To nie ma najmniejszego znaczenia, ale nie wiem, czy… Wiesz, czy się po tym pozbierają. - Wzruszyła lekko ramionami. W takich chwilach naprawdę chciałaby umieć opowiedzieć historię swojej matki. Poznanie pełnego kontekstu sytuacji ułatwiłoby zrozumienie, dlaczego tak bardzo nie chciała zawodzić swoich dziadków. - Chciałabym być szczęśliwa, ale nie kosztem ich uczuć. - Wyjaśniła szybko. Oskarżeń wobec Clearwatera nie spodziewała się w ogóle. W całej swojej ostrożności nawet przez chwilę nie pomyślała, że mogłaby być pod wpływem jego uroku (a przynajmniej innego, niż tego osobistego). - Co? Nie, absolutnie nie. - Odpowiedziała niemalże momentalnie, nawet bez krzty sceptycyzmu w głosie. I chociaż wcześniej w ogóle o tym nie myślała, tak pytanie Kaina sprawiło, że zwątpienie z wolna zaczęło kiełkować, sprawiając, że Doireann zamilkła. Jej zmarszczone czoło i nieco spanikowane oczy jasno wskazywały, że analizowała. - Nie no, co ja robię. - Jęknęła w końcu. - Przecież to by tak długo nie działało. Prawda? - Oczekiwała, że Theo jej przytaknie. Nie mógł nie przytaknąć. - No i… Bogowie, wiesz, jaka jestem. Na mnie cała magia mocniej działa, a ja w jednej chwili go całuję, a potem mu zwiewam i muszę go przepraszać. Gdyby mnie wilował, to raczej... nie myślałabym o tym, że jak nie ucieknę, to… umrę, czy coś. Co, jak co, ale tak strapionej Doireann Theodore zdecydowanie dawno nie oglądał. Nie chciała wątpić w chłopaka, a jednak raz dostarczony temat do zmartwień nie miał zamiaru tak łatwo jej opuszczać.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Ludzie różnili się charakterem i temperamentem, ale każdy – niezależnie od swoich zalet i wad - zasługiwał na odrobinę szczęścia i uwagi. Niektórym należało nieraz przypomnieć o zdrowym rozsądku i ostrożności, podczas gdy inni potrzebowali w swoim życiu przyjaciela gotowego odpędzić strach i zachęcić do podjęcia znacznie śmielszych wyzwań. Theo nie uważał więc swojej młodszej siostrzyczki za tchórza, a co najwyżej za osobę o silnie zarysowanym instynkcie przetrwania, który czasami może zbyt mocno przebijał się do jej świadomości, nie pozwalając czerpać z życia pełnymi garściami. W każdym razie akceptował dziewczynę taką, jaką była, stroniąc od wytykania jej tych cech, z którymi zapewne nie mógł do końca się utożsamiać. Wzajemny szacunek właśnie tego od niego wymagał, co nie oznaczało zarazem, że nie może podzielić się ze swoją towarzyszką – jak się okazało – całkiem błyskotliwą, złotą myślą. Niestety przy okazji napomknął również o mudminie, a sama już wzmianka o stosunkowo niebezpiecznej używce nie spotkała się z podobną tolerancją ze strony Doireann. Czasami naprawdę nie mógł uwierzyć w jej dobroduszność i roztoczonym nad całą ludzkością pragnieniem opieki, a przez to czuł się winny, że nie jest aż tak świętobliwy jak ona sama. – Hej, spokojnie. Nie miałbym nawet na to czasu. – Nie skłamał, ale nie powiedział jej również całej prawdy. Nie zdradził, że przez zwyczajną, ludzką ciekawość korciło go, żeby sięgnąć po tajemnicze, arabskie zioło, a od realizacji tego pomysłu odwodziły go wyłącznie obowiązki zawodowe. Nie zamierzał się także przyznawać do tego, że w początkowym okresie swojej nowej pracy nie przesypiał nocy, ratując się energią płynącą z zażywania raptuśnika i oprylaka. Póki co twardo stąpał po ziemi, unikając szponów jakichkolwiek nałogów, ale z pewnością nie był takim niewiniątkiem, jakim wyobrażała go sobie puchońska koleżanka. Nie chciał jednak niszczyć wykreowanego przez nią, wyidealizowanego obrazu, bo kiedy oczy tych przewinień nie widziały, to i na duszy jakoś człowiekowi było lżej. Na szczęście temat słodyczy nie towarzyszył im zbyt długo, a kiedy Sheenani przystała na gorzką, czarną kawę, Theo mógł wreszcie odetchnąć z ulgą, podobnie zresztą jak i jego żołądek, który ścisnął się nieprzyjemnie już na samą myśl o mdlącej słodyczy. Nie musiał nawet próbować rekomendowanego przez dziewczynę deseru, by wiedzieć, że nie przypadnie mu on wcale do gustu, ale czego się nie czyniło w imię przyjaźni… Gotów był niekiedy złamać swoje zasady, przecierpieć cukier nieprzyjemnie rozpływający się po języku i podniebieniu, byleby tylko wywołać uśmiech na jej twarzy. Czy miał do niej słabość? Bez cienia wątpliwości… ale wcale się z tym nie ukrywał i nie widział również żadnych powodów, dla których miałby jej teraz odmówić. Nie mógłby zresztą odmówić tak uroczej osóbce, która nadto nigdy w niego wątpiła, i to nawet teraz, jeśli mowa była o sprawach sercowych. Gdyby tylko wiedział, że do Doireann dotarły plotki o jego szkolnym zauroczeniu i że w istocie dziewczyna przekuwała jego szczenięcą naiwność w romantyczną pewność uczuć i niebywałą wręcz wytrwałość w dążeniu do celu, najprawdopodobniej padłby tutaj trupem albo po prostu spalił się ze wstydu. Mimo że wiele lat uganiał się za Connie niczym pies, łasząc się choćby o odrobinę jej uwagi, a ostatecznie udało mu się nawet dopiąć swego i zawrzeć z nią nieformalny, acz oficjalny wśród przyjaciół związek, to i tak nie potrafił go wspominać jako coś pozytywnego. Determinacji niewątpliwie nie można byłoby mu odmówić, ale był po prostu wściekły na siebie samego, że tak łatwo dał się podejść materialistycznej, niewartej złamanego knuta intrygantce, a także i na fakt, że kopnięty przez nią w tyłek i tak przez długi czas nie potrafił się pozbierać, popadając w marazm i topiąc własne smutki w hektolitrach ognistej whisky. Nie chciał o tym pamiętać, bo historia niefortunnej znajomości przypominała mu również boleśnie o jego własnych słabościach. Nie potrafił ukryć rozbawienia słowami i roztargnieniem swojej towarzyszki, a śmiech mimowolnie wydobył się z jego ust. Ot, niekontrolowana reakcja organizmu, o którą teraz – po czasie – także był na siebie zły, bo przecież nie chciał sprawić dziewczęciu żadnej przykrości. Gwoli rehabilitacji obdarzył ją przepraszającym spojrzeniem, co w połączeniu z milszymi już, pocieszającymi ją słowami, pozwoliło mu zamazać widmo uprzedniej porażki i naprawić wyrządzoną jej krzywdę. – No jasne, że tak. Spójrz na to rozsądnie… Gdyby się tobą nie interesował, to po niespodziewanym pocałunku raczej postarałby się o to, żeby zniknąć z twojego życia, prawda? – Skoro oboje leżeli w romantycznych relacjach, starał się do niej dotrzeć za pomocą logicznych, rzeczowych argumentów. – Najwyraźniej i jemu się spodobało. – Nie musiał tego wcale tłumaczyć, zdając sobie sprawę z tego, że panienka Sheenani jest w stanie samodzielnie połączyć kropki, ale wolał pokusić się o otwartość, bo człowiek pozostający pod wpływem zauroczenia niekiedy miewał problemy ze skupieniem myśli i wydedukowania nawet największych oczywistości. Po tych słowach zamilknął na dłuższą chwilę w obawie, by nie palnąć przypadkiem niczego niestosownego względem jej dość konserwatywnej i tradycjonalistycznej rodziny. Nie rozumiał takiego podejścia, ale nie zamierzał zarazem nikogo obrażać. Zależało mu wyłącznie na tym, aby uzmysłowić Doireann, że nie powinna traktować więzów krwi jako przeszkodę nie do przejścia. – No wiesz… jakoś chyba będą musieli… – Wtrącił się więc tylko, by pokazać, że nadal uczestniczy w rozmowie, ale skrzywił się lekko, słysząc swój własny głos, bo powiedzmy sobie szczerze, nie była to wcale pokrzepiająca porada. Nie znał jej rodziny, a to sprawiało, że nie był do końca przekonany, w jaki punkt uderzyć, by odnieść oczekiwany skutek. Dopiero kolejne wyznanie Puchonki, które wybrzmiało głośno w jego uszach, zachęciło go do śmielszej reakcji. – Rozumiem. – Chyba wcale nie do końca, ale tym magicznym słowem próbował jej jasno uświadomić, że zawsze może liczyć na jego wsparcie. Dla potwierdzenia chwycił zresztą na moment jej dłoń, której grzbiet pogładził delikatnie kciukiem. – Każdy medal ma dwie strony. Według mnie powinnaś kierować się sercem. Nie może być przecież tak, że sama będziesz nieszczęśliwa tylko po to, by było im wygodnie. – Przerwał, zastanawiając się czy jego przesłanie nie nabrało czasem zbyt ostrego wydźwięku. – Rodzina jest niezwykle ważna, ale naszego życia za nas nie przeżyje. – Postanowił ostatecznie nieco załagodzić wcześniejszą wypowiedź, racząc również Dori subtelnym, ciepłym uśmiechem. Nie wiedział dlaczego jego myśli skupiły się akurat wokół jednego z mniej optymistycznych rozwiązań, ale niewykluczone, że jego obawy wynikały z tego, że nie miał zbyt wiele do czynienia z wilowatymi. Poza tym stosunkowo długa rozłąka z młodszą siostrzyczką wzmagała poczucie troski, wszak od dawien dawna czuł się za nią odpowiedzialny i nie darowałby sobie, gdyby coś jej się stało tylko dlatego, że nie było go w pobliżu. Słysząc jednak jej stanowcze zaprzeczenie, przeanalizował sytuację raz jeszcze, a wreszcie sam doszedł do przekonania, że przesadzał… co zabawne, bo w tej samej chwili, to na zmarszczone czoło siedzącej przed nim dziewczyny wypłynęły wszelkie wątpliwości, nawet jeśli jej słodki niczym miód głosik usilnie próbował usprawiedliwić i wybronić Eskila przed stawianymi mu bezpodstawnie zarzutami. Theo przyglądał się jej rozterkom z tępym wyrazem twarzy, żałując chyba że w ogóle poruszył ten temat. – Nie no… chyba nie… – Co gorsza mruknął na tyle powściągliwie, że z pewnością nie ukoił w ten sposób jej nerwów. Dotarło to do niego z niemałym opóźnieniem, toteż odchrząknął głośno, starając się jakoś naprawić swój błąd. – Racja. Nawet jeśli jest wilowatym, to nie mamiłby cię swoim urokiem na taką odległość i nie opowiadałabyś mi o nim z takimi wypiekami na twarzy. – Wytknął jej rozbawionym tonem tylko po to, by odpędzić gęstniejącą atmosferę, która niebezpiecznie przylgnęła do ich rozmowy. – Wybacz. Nie powinienem go posądzać, skoro nawet nie miałem okazji go poznać. To było nie fair. – Wyznał również, bo przecież jako przeciwnik szufladkowania ludzi zachował się zgoła odmiennie, niż sugerowałyby jego przekonania. – To na pewno świetny chłopak. Wierzę w twój gust, no i wiesz… mam nadzieję, że wam się ułoży i że kiedyś nas sobie przedstawisz. – Miał nadzieję, że definitywnie oszczędzi jej dalszych zmartwień, ale nadal winił siebie samego o nieroztropność i nieumiejętność trzymania języka za zębami. Chyba zaczynał rozumieć, co miał na myśli George, kiedy wielokrotnie już próbował go uciszyć. Czasami na skutek swojej impulsywności Kain potrafił bowiem jednym tylko zdaniem zniszczyć czyjś dobry humor i zasiać ziarenko niepewności, które kiełkowało zdecydowanie zbyt szybko, przywołując na myśl same czarne scenariusze.
+
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Wyobrażenia Doireann na temat bliskich jej osób zawsze pełne były pełne wyidealizowanych cnót. Potrzebowała tego przekonania, że otoczona jest dobrymi, miłymi ludźmi, którzy zawsze będą daleko od narażenia jej i samych siebie na jakiekolwiek krzywdy. Sheepwash nauczyło Puchonkę czym jest brak bezpieczństwa i jak mocno boleć potrafi zachwiane zaufanie - robiła więc wszystko, co mogła, by nie musieć czuć się tak raz jeszcze. I, biorąc pod uwagę, że do tej pory nigdy nie posiadała wielkiego grona przyjaciół, uważała, że wychodziła na tym naprawdę dobrze. Jeszcze nikt jej nie zawiódł, ani nie zranił na tyle, by nie mogła machnąć na to ręką i wybaczyć, zanim w ogóle usłyszy jakiekolwiek przeprosiny. Inną sprawą było, że próbowała też szczególnie mocno nie polegać na ludziach, zwłaszcza jeśli w grę wchodziły trudne dla niej wspomnienia. Mogła pokazywać się im spanikowana i zapłakana, mieć nadzieję, że odpowiednie osoby szybko pomogą się jej pozbierać i to bez docierania do sedna problemu. Może dlatego jej ataki paniki ostatnio przybierały na sile? - To dobrze. - Odparła z nieukrywaną ulgą, a jej twarz momentalnie pojaśniała. Sheenani bała się wielu rzeczy, w tym całego mnóstwa tych banalnych - jak ciemność, czy kiedy gałęzie drzewa targane wiatrem uderzały w szybę. Tym, czego wiele osób nie wiedziało, był fakt, że wszelkie narkotyki dziewczynę po prostu przerażały (za co winę znów ponosiła ta przeklęta farma). Gdyby tylko Theo okazał się czegokolwiek próbować, zapewne starałaby się przemówić mu jak najszybciej do rozsądku w bardzo naukowy i rzeczowy sposób. To, że brak było mu czasu na podobne przyjemności było naprawdę sporym pocieszeniem. Chociaż Sheenani uchodziła raczej za mądrą dziewczynę, tak sprawy sercowe wydobywały z niej kompletną idiotkę. Bardzo łopatologiczne przedstawienie sytuacji przez Theo pomagało jej dojść do odpowiednich wniosków, jednocześnie budując pod nimi bardziej pewne fundamenty. Bo przecież nie było to nic, do czego doszłaby sama, mogąc się przy tym po prostu mylić. To była teoria utkana przez kogoś, komu ufała bezgranicznie, kogo podziwiała i uważała za wzór do naśladowania. Trudno było zacząć zaprzeczać, czy próbować w jakikolwiek sposób podważyć jego argumenty. Musiała więc zaakceptować fakt, że Eskil ją lubił. Bogowie jedyni wiedzieli, jak bardzo ją to poruszyło. Cóż, Bogowie i Theodore, bo ten mógł z łatwością zauważyć, że rumieniec na jej twarzy stał się nieco wyraźniejszy, a uśmiech na jej twarzy na moment zdawał się być niezwykle rozczulony. No, chłopak wziął i ją lubił. - Wiesz, chyba możesz mieć rację. - Po tych słowach mógł być pewien, że wyrządzona szkoda została naprawiona. Sheenani przypominała przez moment rozmarzoną, pełną nadziei nastolatkę. Rodzina dziewczyny miała jednak niesamowitą umiejętność, by jedna myśl skierowana ku nim potrafiła całkowicie zburzyć dobry nastrój Puchonki, skutecznie sprowadzając ją na ziemię. Kiedy państwo Sheenani stawało się obecne pomimo dzielącej ich odległości, świat na nowo przybierał ciemne, nudne i przytłaczające barwy, a wszystko zdawało przypominać o tym, jak wielu rzeczy nie było jej wolno… I jak mało siły miała, by w próbować walczyć o więcej swobody. A - pomimo swojego analitycznego umysłu - wciąż była bardzo emocjonalną, wrażliwą osobą o wielkim, stęsknionym za życiem sercu. Na szczęście Doireann posiadała też inną rodzinę - tę z wyboru, do której bezsprzecznie zaliczał się Kain. Nie potrzebowała od niego wiele. To krótkie “rozumiem” połączone z niezwykle czułym i ciepłym gestem skutecznie podniosły ją na duchu. Jej dłoń nawet nie drgnęła, a dziewczyna ani trochę nie zesztywniała pod wpływem dotyku. Znaczyło to jedno; dziewczyna czuła się przy nim całkowicie komfortowo i ufała mu, jak nikomu innemu, zupełnie, jakby był jej rodzonym bratem. To było… dość słodko-gorzkie. Trochę przypominało jej o tym, że pomimo wychowywania się zaraz obok Rowana, nigdy, ale to przenigdy nie myślała o nim jak o swoim własny bracie. Zawsze był jej wujkiem, bez względu na to, że dzieliło ich jedynie parę miesięcy życia. Dystans między nimi był naprawdę spory. Miała za to wrażenie, że jej i Theo nie dzieliło nic. Mogła nie widzieć go przez długi czas, a i tak był równie bliski, co lata temu. Trochę… ją to wzruszyło. - To nie tak, że jestem jakoś mocno nieszczęśliwa. - Powiedziała, chcąc i tak jakoś “obronić” swoją rodzinę. Nie byłaby sobą, gdyby i ich nie próbowała usprawiedliwiać. Tym razem nie robiła tego jakoś szczególnie gorliwie, dając sobie tę drobną chwilę na to, by trochę w nich zwątpić. Czuła, że bez tego trudniej jej będzie pozwolić sobie na Clearwatera. Doireann była jednak bardzo podatnym gruntem, by zasiać w niej wszelkie wątpliwości. W prawdzie zawsze starała sobie z nimi poradzić, próbując analizować i rozumieć sytuację na nowo raz po raz. Kosztowało to jednak naprawdę wiele energii i czasu. Przecież jeden bal z towarzystwie półwila sprawił, że miała problemy ze snem przez naprawdę długi czas. A przynajmniej Sheenani starała się wierzyć, że chodziło właśnie o to, by nie musieć szukać innej przyczyny - prawdopodobnie dużo gorszej i trudniejszej do zniesienia. Na razie jednak wahanie w głosie Theo nie naprawiło niczego. Puchonka momentalnie przybrała znacznie bardziej spanikowany wyraz twarzy, raz jeszcze starając się odtworzyć każdą jedną minutę, którą spędziła w towarzystwie Eskila. Coś… Coś tam czasami z niego wychodziło i potrafił się tak trochę pobłyszczeć, ale… To chyba było zdecydowanie za mało, by nazwać to wilowaniem. Bogowie, miała ochotę poprosić tego biednego chłopaka, żeby użył na niej swojego “talentu”, tylko po to, by upewnić się, że wcześniej tego nie robił. I pewnie wysilałaby dalej swoje zwoje mózgowe, do momentu, aż całkowicie by się przegrzała, jednak następne uwagi Kaina były już dużo bardziej pomocne. A zwłaszcza wytknięcie rumieńców. Puchonka momentalnie zakryła policzki palcami, spoglądając na Theo wzrokiem mówiącym “no co ty, no weź”. Jednocześnie uśmiechnęła się tak jakoś… głupio, jakby sama ostatecznie uznała, że faktycznie nie powinna się tym martwić. - Nie martw się. - Pokręciła lekko tą swoją zarumienioną głową i odetchnęła głębiej. Ten drobny kryzys wyglądał na zażegnany. - Ja... sama na początku tak trochę się wystraszyłam. Wiesz, on mi powiedział o tym niemalże od razu. I to jeszcze przed tym, jak w ogóle zaprosił mnie na bal. Nawet nie myślał, żeby to ukrywać, więc… Chyba naprawdę niepotrzebnie się zmartwiliśmy. - Ze zdziwieniem - chociaż próbowała nie dać tego po sobie poznać - odkryła, że wspomnienie jej rozmowa z chłopakiem, kiedy siedzieli na drzewie i rozmawiali o genetyce, biologii, hormonach i problemach półwila skutecznie ją uspokajała. - Koniecznie. - Dodała, odrywając dłonie od twarzy. - Jeśli nam się ułoży to dam ci znać jako pierwszemu. Och, tylko nie udawaj wtedy strasznego i groźnego. - Zaznaczyła, a uśmiech na jej twarzy stał się na nowo pogody. - I tak wyglądasz zbyt miło. Od razu dałoby się poznać, że udajesz. To było niespodziewane spotkanie, ale jednocześnie… dość potrzebne. Doireann miała w sobie całą masę wdzięczności, nawet jeśli po drodze ich rozmowa zaliczyła parę fenomenalnych potknięć. + //zt x2