C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Szwalnia to miejsce, gdzie wiele zdolnych czarodziei i czarodziejek z Arabii tworzy niesamowite, magiczne hafty, zdobi galabije oraz je przerabia. Jeśli chcesz możesz zapłacić 30 galeonów, by odbyć kurs z szycia i stworzyć swój własny haft na swoim ulubionym ubraniu. Wybierz jednak rozważnie rzecz na której chcesz mieć swój haft! W końcu warto jest mieć go zawsze ze sobą. Jeśli przyszedłeś tu jedynie na naprawdę szaty zapłać 20 galeonów, oddaj go w dobre ręce, poczekaj chwilę (zostaw posta), a niedługo dostaniesz wszystko pięknie naprawione.
Za usługi musisz zapłacić w odpowiednim temacie podaną powyżej kwotę. Ten sklep nie przyjmuje zamówień listownych.
Nauka haftu: Rzucasz kostką k100. Udaje Ci się wyhaftować, jeśli będziesz miał co najmniej 100 pkt. Rzucacie kostką dopóki nie uda wam się osiągnąć tego wyniku. Przy każdym kolejnym rzucie, musicie napisać nowego posta. Pierwszy post musi mieć co najmniej 2000 znaków. Polecamy przyjść w parach, by nie pisać serii jednopostówek. Dodatkowo: ● Dostajesz +10 do kostki k 100, jeśli DA, jest twoją najwyższa statystyką albo +20 do kostki, jeśli jest Twoją najwyższą statystyką i oprócz tego jesteś dobry w rzeczach manualnych (jeśli Twoja postać nie specjalizuje się w śpiewaniu i występach, tylko malowaniu, rzeźbieniu itp.). ● Dostajesz +10 do kostki k 100, jeśli masz cechę eventową Gibki jak lunaballa (zręczność)
Nowy haft na ubraniu jakim chcesz dodaje + 1 do statystki, którą sobie wybierzesz. Pamiętaj jednak, że musisz mieć na sobie ubranie z haftem, by móc jej używać. By otrzymać haft po jego wykonaniu należy się zgłosić w odpowiednim temacie. Najlepiej będzie przejrzeć najpierw kostki i rzucić na wszystko, by rozdzieli po postach etapy pracy, w zależności od tego ile zajmie wam robienie haftu.
Jeśli zapłaciłeś za kurs i postanowiłeś zabrać się za stworzenie unikalnego haftu, siadasz wraz z..
Kim?:
Rzuć k6: Starszym Arabem1, 4 – który jest cichy i bardzo doświadczony, jego ręce mknął po haftach; chociaż niewiele mówi, bo zwyczajnie nie zna innego języka innego niż arabski, poprawia Twoje ruchy, pokazuje co masz robić. + 20 do kostki k100 Pięknym hafciarzem2, 5 – osoba, która Ci pomaga jest niezwykle atrakcyjna (wybierz od upodobań postaci czy to mężczyzna czy kobieta). Czy to możliwe, że ma w sobie krew Sili? Nie masz pojęcia, bo się na tym nie znasz, ale jedno jest pewne - nie pomaga to Twojemu skupieniu, bo naprawdę trudno oderwać wzrok od tego widoku. - 20 do kostki k100 Gadatliwą kobietą3, 6 – miła Arabka w średnim wieku mnóstwo gada i próbuje ci wytłumaczyć jak może co masz robić. Macha rękami, stara się znaleźć odpowiednie słowa po angielsku. Wspólnie jakoś udaje wam się nieźle dogadać.
Razem z osobą, którą poznałeś siadacie do stworzenia haftu. Najpierw osoba, która Ci pomaga, wybiera dla Ciebie haft. Dobiera go pod tym względem co jej zdaniem pasuje do twojej osobowości.
Wybór haftu - k6:
1. Struś czerwony 2. Smok o siedmiu głowach 3. Kolorowe ptaki 4. Tańczący Derwisz 5. Żółw przy jeziorze 6. Statek na morzu
Czy podoba Ci się czy nie, hafciarz upiera się, że to najbardziej do Ciebie pasuje. Po przejść dalej!
Tworzenie haftu:
Rzuć k6: ●1 – idzie ci naprawdę kiepsko... zaklęcie którym masz prowadzić igłę wymyka ci się z rąk, cały czas drży ci nieodpowiednia ręka i wszystko zajmuje ci masę czasu - 20 do kostki k100 ●2 – Pewnie kierujesz różdżką i z każdym momentem stajesz się coraz lepszy. + 10 do kostki k100 ●3 –Nie możesz skoordynować tej różdżki w ręce! Zajmuje Ci to wszystko mnóstwo czasu i na dodatek cały się pokułeś!- 20 do kostki k100 ●4 – Idzie Ci poprawnie, ani jakoś niesamowicie źle, ani dobrze. Nie jest to jednak porywające przedsięwzięcie. ●5 - Osoba, która Ci pomaga zaczyna śpiewać delikatną, arabską melodię. Dzięki temu łapiesz świetny rytm i na dodatek uczysz się czegoś nowego! + 15 do kostki k100 ●6 - Do szwalni przychodzi jej właściciel, który widząc Cię od razu z Tobą siada i opowiada długą historię haftu... Kolejną samonaukę z Historii Magii możesz mieć krótszą o 2 posty lub o 500 znaków.
Na koniec przysiadacie wspólnie nad haftem, by wzór natchniony był magicznymi właściwościami, wpływającymi na Ciebie!
Zaklinanie:
Sam wybierasz do jakiej statystyki dodawać będzie Twój haft. Masz przerzut za każde 15 punktów z dziedziny, którą wybrałeś. Samogłoska - Udaje Ci się wszystko perfekcyjnie! ● Oznacza to, że masz pulę punktów, którą udało ci się zdobyć w poprzednich turach. Jeśli nie masz ponad 100 punktów, w następnym poście rzucasz tylko k100 (nie rzucasz już na kompana od haftów, bądź na proces szycia). Spółgłoska - Niestety nie idzie Ci zbyt dobrze tracisz połowę punktów, które uzyskałeś wcześniej. ● Oznacza to, że jeśli np miałeś 102 punkty, teraz Twoja pula punktów wynosi 51. Musisz więc ponownie rzucić kostką k100 oraz literką (nie rzucasz już na kompana od haftów, bądź na proces szycia).
Tutaj nie musisz nosić specjalnego stroju.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Kostki: 5 i 4 - szata jest za mała. Muszę naprawić. Zapłata:Uiszczona
Wyjazd zapowiadał się naprawdę wspaniale! Sam fakt, że mogli odwiedzić tak egzotyczne kraje, był dla Robin czymś wspaniałym. Już się nie mogła doczekać tego zwiedzania i miny jej mamy, kiedy ta dowie się, jaki kraj udało się córce zobaczyć! Gorąco od razu uderzyło w skroń, kiedy tylko jej stopy wylądowały w tym kraju. Ale nie narzekała na ten fakt. Nie miała najmniejszego zamiaru! Zabawa zapowiadała się przednia i to było najważniejsze w tym wszystkim. Niestety, okazało się, że szata, którą należało nosić w tym kraju, w przypadku Robin okazała się być za małą. Dziewczyna próbowała kilku czarów, jednak nic to nie dawało. Za każdym razem powracała ona do pierwotnego stanu, co niesamowicie irytowało dziewczynę. W koncu nie mogła chodzić w czymś takim! Dlatego szybko podjęła decyzję, że musi udać się gdzieś, gdzie tę szatę naprawią. Słyszała o miejscu w centrum miasta i tam też skierowała od razu swoje kroki. Niestety, jak się okazało, wcale nie mogło obyć się bez dodatkowych problemów. 20 galeonów za naprawę?! Co za zdzierstwo... Jednak chciał nie chciał, zapłaciła odpowiednią sumę miłej pani, która sprzedawała w tym sklepie. Przynajmniej tyle dobrego, że więcej nie będzie musiała płacić za naprawę.
Zt.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
O ile klimat robił ogromne wrażenie, egzotyczna Arabia aż prosiła się o zwiedzanie, tak zirytował się, że musi nosić jakiś specjalny strój. Kojarzyło mu się to ze szkołą, gdzie obowiązkiem były mundurki. Uważał, że wygląda naprawdę śmiesznie w tym stroju, który okazał się dwukrotnie za duży. Inni jednak też się w to wciskali i według niego, wszyscy wyglądali pokracznie. Co jednak zrobić, musi jakoś to zdzierżyć. Najzabawniejsze jest to, że on w życiu nie wyhoduje sobie brody, a że czarów nie może używać... chyba... będzie musiał posilać się słabej jakości eliksirami. Tak czy siak, przylazł do jakiegoś gościa, którego języka totalnie nie rozumiał. Podał mu strój, pokazał na migi, że jest wielki i zmieściłby garboroga, a nie człowieka. Niechętnie zapłacił część swojego kieszonkowego na naprawienie ubrania. Cały czas mamrotał coś pod nosem, co sugerowało niezadowolenie z samego faktu, że musi wydawać pieniądze na takie pierdoły. Dosyć szybko zabrał się z tego okropnie kolorowego miejsca i poszedł się przebrać, z bólem serca, ale pocieszał się, że inni też muszą to ścierpieć.
| zt
Theresa Peregrine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164 cm
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
W ramach tego, żeby Theresa nie czuła się aż tak mała, jak się czuła, ktoś się bardzo postarał – szata, którą znalazła w swoim pokoju była piękna, zaparła dech w piersi wyczulonej na błyskotki Peregrine i nie mogła się doczekać, aż ją na siebie założy... tyle tylko, że nie była w stanie się przez nią przecisnąć. Różdżka też nie przydała się przy tym przedsięwzięciu – czegokolwiek Tessa nie spróbowała, szata wciąż wracała do pierwotnego rozmiaru. Czy organizatorzy dali jej dziecięce ubrania? Wprawdzie była drobna, ale nie aż tak. Nie było innego wyjścia – musiała znaleźć specjalistę, który dostosuje strój do jej budowy. Chciała jak najszybciej zacząć eksplorować okolice, a więc była to sprawa niecierpiąca zwłoki. Prawie się opluła z wrażenia, widząc, ile to będzie ją kosztować, ale ostatecznie gniewnie wyłożyła galeony na ladę, podając ubrania pracownikowi.
Wszystko powinno być dobrze. A jednak wyraźnie czułem, że wcale takie nie jest. Miasto Jamal. Miasto chmur. Właśnie zdobyłem szczyty, które zawsze pozostawały poza możliwościami mojego portfela, a jednak nie czułem tego błogiego uniesienia, które zawsze towarzyszyło mi w podróży. Obszerna torba rytmicznie obijała mi się o bok przy każdym kroku, wszystko zdawało się tak przyjemnie nowe, ekscytująco nieznane; i choć starłem się uchwycić jak najwięcej, przy każdym zakręcie zatrzymując się na kilka zdjęć, to nie potrafiłem wykrzesać z siebie tego specyficznego uczucia lekkości serca, które towarzyszyło mi podczas licznych podróży. Każde napotkane na drodze lusterko, dobrze wypolerowany kawałek metalu, a nawet spokojna tafla gęstej, ciemnej kawy przypominały mi o tym, że wiem jak mógłbym to naprawić. Wystarczyłaby chwila koncentracji, lekki wysiłek, by nie być ani problematycznym Jasperem, ani próbującym ułożyć sobie życie Viro, a jednak wybieram to, co wymaga ode mnie najwięcej pracy - pozostaję sobą. Ciągle powtarzam sobie, że z każdym dniem ta bierność będzie dla mnie łatwiejsza, a jednak mijają dni, tygodnie, a teraz już nawet miesiące, a ja wciąż patrząc w lustro muszę mówić sobie "Tak, Viro, to właśnie Ty. Ten w lustrze to wciąż niestety Ty." I może właśnie dlatego chwila, w której przekroczyłem próg szwalni, stała się tym momentem zapowiedzi, że zdradzę wszystko to, na co pracowałem przez ostatnie miesiące. Gdy tylko Cię ujrzałem, od razu zatrzymałem się w miejscu, idiotycznie nieruchomiejąc z przydużą na mnie szatą w dłoni, bo wiedziałem, że ta lekkość serca jest w tej chwili na wyciągnięcie ręki. Niemal bezgłośnie przekazałem swoje ubranie do poprawek, wraz z wymaganą ilością galeonów, stojąc jak sparaliżowany, gdy magiczne metry krawieckie tańczyły wokół mnie, zbierając potrzebną im miarę, bo wiedziałem, że gdy tylko na Ciebie spojrzę, podejmę decyzję, której wcale podjąć nie chciałem. A jednak wykręcam głowę. Patrzę przez ramię na rozgrzane promieniami słońca kosmyki włosów, na nie złapany jeszcze opalenizną kark i cmokam cicho z niezadowolenia nad sobą, bo dłonie mkną mi już po moich własnych włosach, by proste kosmyki poskręcały się w czarne loczki między palcami. Przy pierwszym kroku skóra już ciemnieje mi do tych oliwkowych odcieni, a gdy siadam przy Tobie, tańczą już po niej przeróżne tatuaże, szukające dla siebie odpowiedniego miejsca. - Cyziu, nie widzę przypadku w tym, że wpadam na Ciebie w mieście, którego nazwa pochodzi akurat od piękna - wyrzucam z siebie na powitanie, w każde słowo wpychając tak dużo podekscytowanej melodyjności, że sam niemal wierzę, że cytuję jakieś uznane dzieło, więc i pochylam się bliżej Ciebie z zadowolonym uśmiechem, bo i dobrze czuję jak niecierpliwe serce trzepocze skrzydełkami, czekając na wzbicie w górę wraz z pierwszą wyraźniejszą oznaką Twojego zakłopotania. - Wierzę, że też żałujesz, że tym razem nie mamy wspólnego-Och... - urywam, dostrzegając w końcu kobiece kształty trzymanego przez Ciebie materiału, pozwalając by ciemne brwi zbiegły się w konsternacji. - Robisz prezent koleżance? - dopytuję więc od razu ciekawsko, unosząc intensywnie zielone spojrzenie do błękitu Twoich oczu, by czujnie dopowiedzieć: - ...czy dziewczynie?
Lżej jest mi nie tylko na kieszeni, ale i na duszy. Stoję u progu szwalni, przyciskając do piersi zakupiony przed kilkunastoma minutami strój i sam mam wrażenie, że bije ode mnie jakaś przyjemna promienność. Pióra Pepper łaskoczą mnie po szyi, gdy ptak niecierpliwie poprawia się raz za razem na moim ramieniu - to był jego pomysł, by spersonalizować skromną sukienkę, zmieniając ją z koniecznego okrycia w pamiątkę. Starannie omijam spojrzenie starszego i surowo wyglądającego szwacza - sama bliskość jego dominującej aury mnie peszy, więc udaję, że jeszcze się zastanawiam i dopiero, kiedy jakaś wesoła Arabka odprawia poprzednich zainteresowanych, podchodzę dopytać o cenę kursu wyszywania. I tym sposobem kolejne trzydzieści galeonów ubywa z mojej kieszeni, ale jestem zbyt podekscytowany, aby odczuć, jak bezmyślnie przepuszczam większość pieniędzy, które udało mi się zarobić podczas roku szkolnego u Zonka kosztem godności i nerwów. Siadam w wyznaczonym miejscu, kiwając posłusznie głową, gdy kobieta prosi mnie o kilka minut cierpliwości i znika pomiędzy gdzieś w głębi szwalni. Przepuszczam pomiędzy palcami miękki bladoróżowy materiał z zamyśleniem osnuwającym spojrzenie; wystarcza mi wyobraźni, aby zobaczyć się podczas spaceru uliczkami Dzielnicy Chmur. Z lekkim podwiewaniem spódnicy faktycznie będę się czuł, jakbym unosił się kilka centymetrów nad ziemią, może nawet w przypływie odwagi podejdę do grupki nieznajomych przesiadujących na ławeczkach przy studni życzeń? Te niewinne fantazje są powodem, dla którego udaje Ci się mnie zaskoczyć słodko brzmiącym przydomkiem i tonem pełnym łechtającej ego ekscytacji. Jeszcze niedawno moje serce by zadrżało, onieśmielone umiejętnością, z jaką prawisz komplementy, teraz - choć kołacze zaskakująco mocno - daleko mu do zachwytu. Niepokój, jaki przynosisz wraz ze swoją osobą nie dodaje moim policzkom kolorytu, a wręcz go odbiera; czuję mrowienie skóry głowy, gdy na dwa oddechy siwieję ze stresu, zapominając, że Ty nie wiesz i że nie powinieneś nigdy się dowiedzieć. Nie jesteś moim przyjacielem, a pracownikiem Hogwartu, choć jak nikt inny potrafisz wytworzyć iluzję, że mogłoby być inaczej. A mimo tego nie zwracasz uwagi na to, że nie noszę już obciążającej grzywki. Próbuję sobie wmawiać, że nie jest to tylko zmiana symboliczna, więc gdy się pochylasz, ja się odsuwam, już nie gładząc, a gniotąc delikatny materiał. Materiał damskiego stroju. - Ko-koleżance - odpowiadam prędko na wydechu; to kłamstwo powinno gładko wyjść z moich ust, skoro sam mi je podsunąłeś, a ja i tak je psuję oczywistym zająknięciem. - Współlokatorce, właściwie. Jej sukienka nie jest zbyt ładna. I-i ona nieładnie pachnie. Mam na myśli sukienka! Nie koleżanka... I to nie jest Two-um sprawa, to powinienem powiedzieć w pierwszej kolejności - plączę się dalej, szukając rozpaczliwie tej przyjaznej Arabki, która obiecała mi naukę wyszywania, a która wybitnie długo nie wraca. Jak na złość nawet mój Pappar nie wydaje się nami za bardzo zainteresowany, woląc podziwiać tkaniny i hafty, by uzupełniać swoją artystyczną wiedzę. Wypuszczam powietrze z frustracją, zamierzając spróbować innej taktyki i pola do pytań nie pozostawiać Tobie - zbyt dobrze umiesz je wykorzystać. - Ja myślałem, że zostawiłeś Hogwart. Dlaczego? I dlaczego wróciłeś?
Szukam koloru. Różu, może czerwieni. Jestem gotów zadowolić się byle błyskiem w oku, mocniejszym z nerwów przygryzieniem wargi, gdy ta zacznie wyciągać się w uśmiechu. I jestem niemal pewny, że wcale nie zależy mi na tych znanych już sobie reakcjach, nie ich pragnąc, a doszukując się jakiejkolwiek zmiany, a jednak nie widząc Twojego uśmiechu - który gdzieś błąkał Ci się zawsze na ustach w czasie naszych wcześniejszych słownych przepychanek - czuję jak moje serce traci na tej skrzydlatej lekkości. Cichy pomruk zdradza, że Cię słucham, jednak zielone spojrzenie mocniej zajęte jest obserwacją. Czujnie chowa się pośród blond kosmyków, wyczekując aż te znów migną dla niego innym od tej stonowanozłotej żółci, zaraz już przekradając się na pozbawione upragnionych wypieków policzki, na spłoszone oczy i stale poruszające się w nic nie znaczącej historii wargi. - Zmieniłeś się - zauważam, ignorując Twoje pytanie ze ściągniętymi w konsternacji brwiami, bo i nie wiedząc jeszcze zupełnie czy ta Twoja dekoloryzacja ma prawo mi się podobać. I rozchylam nawet wargi, uśmiechając się połowicznie, by dodać, że ja też, a jednak w ostatniej chwili orientuję się pod jaką jestem postacią. Jak impulsywnie sobie na to pozwoliłem i że nawet nie zdobyłem przez to swojej nagrody. Nie zmieniłem się ani trochę, ale nie mogę powiedzieć, że nie próbowałem. Wspinałem się, naprawdę się wspinałem, chcąc wyjść z dziury, w którą wpadłem, a jednak nic nie poradzę na to, że ciągle upadam. I za każdym razem tak samo kusząca jest wizja ucieczki bocznym wyjściem, nawet jeśli wiem, że ten tunel poprowadzi mnie tylko do kolejnej, może nawet głębszej, bardziej stromej dziury. - Yhm, ale jakie było pytanie? Dlaczego myślałeś, że zostawiłem Hogwart? - powtarzam Twoje pytanie, cóż, nieco je zmieniając, by podrażnić się z Twoim doborem słownictwa, gdy podpieram się już łokciem na stole, by schować policzek w dłoni, mogąc przyglądać Ci się teraz pod innym kątem. - Pewnie pomyślałeś, że nie miałem innego wyboru. Że dusiłem się w rzeczywistości, w której nie potrafiłem się odnaleźć. Że nie miałem zupełnie nikogo, kto mógłby mi pomóc i dlatego musiałem uciec, by złapać oddech - rozwijam, ciekawsko badając każde drgnięcie Twojej mimiki, próbując wyczytać z niej jak wiele rozumiesz z teatralnie dobieranych słów i tak perfekcyjnie wyginających się w niemożliwym do ubrania w słowa żalu do samego siebie. - Ale źle myślałeś. Miałem, wciąż mam, osoby, które mogłyby mi pomóc, doradzić, uspokoić. Ale najpierw musiałbym porozmawiać szczerze sam ze sobą, a na to nie czułem się na siłach - zawiązuję, nie planując mówić już nic więcej, bo i wciąż mając tę jedną, szczerą rozmowę przed sobą, więc też nie mogąc zdradzić Ci zbyt wiele. - Obchodzi Cię to? Że zostawiłem Hogwart? - podpytuję, niemal kładąc się już na stole, jakbym rozpływał się w panującym dookoła gorącu. - Czy w takim razie obchodzi Cię też to, że wróciłem?
Wolf T. Fairwyn
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : wiecznie blady, jakby mu coś dolegało, blizny na plecach po czarnomagicznych zaklęciach
Ironicznie "świetnie" cisnęło mu się na usta, kiedy odpakował swój pakunek w pokoju i zorientował się, że szata, którą dostał na wyjazd, jest wadliwa. Przymierzył i była ewidentnie za mała. Rzucił kilka razy zaklęciem, ale nawet to nic nie dało. Musiał udać się do szwalni Al'Jawah. Szczerze nie lubił tak barwnych i kolorowych strojów. Oczywiście, że gdyby miał wystarczająco dużo kasy, zakupiłby sobie porządną szatę. Jednak i tak resztę kieszonkowych musiał poświęcić w tej szwalni i bardzo przez to ubolewał, ale nie zamierzał chodzić w szmacie, która niedopasowana, wyglądała gorzej na nim niż w rzeczywistości była. Oddał ją w ręce uroczej damy, przedtem wyjął kilkanaście galeonów — zapłacone. Zapytał, również ile to zajmie, ale został poinformowany, że wystarczy chwile zaczekać, więc usiadł na dupie i czekał, aż w końcu odebrał swój strój.
|zt
Narcyz Bez
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Wiecznie goszczący na ustach uśmiech, twarda angielska wymowa z wyraźnymi końcówkami
Brak komentarza wpędza mnie w złudne poczucie bezpieczeństwa. Chcę myśleć, że przeoczyłeś tę w gruncie rzeczy subtelną zmianę, a raczej, że wolisz zrzucić ją na karb zmęczenia lub przedziwnej gry świateł. Chowam ręce pod stolik i mocno je zaciskam, by nie kusiło mnie przeczesanie kosmyków, choć dalej czuję drażniące mrowienie będące skutkiem ubocznym niekontrolowanych przemian. Tak, zmieniłem się na Twoich oczach, ale i tak nie masz do końca racji, a świadczy o tym paląca mnie wewnątrz potrzeba poznania Twojego zdania; czy ten Narcyz, który być może za kilka miesięcy lub za kilka lat naprawdę byłby w stanie postawić swoją granicę podoba Ci się bardziej czy mniej? Czy ewentualne rozczarowanie odczuwasz przez wzgląd na mnie, czy na samego siebie, ponieważ w krótkim czasie zdążyłeś nauczyć się moich schematów, które teraz nie działają dokładnie tak, jak sobie to wymyśliłeś? I mimo, że teraz mam większą świadomość tego, jak niewiele jako konkretna osoba dla Ciebie znaczę, nawyki są trudne do zmiany - mój kącik chce drgnąć ku górze, gdy widzę ruch Twoich ust, a zdradliwie szczera nuta i tak wkrada się do prostego stwierdzenia: - Mniej niż bym chciał. Opuszczam wzrok na trzymany materiał; półświadomie zostawiam Ci podpowiedź, jednocześnie bojąc się, że faktycznie przenikniesz i rozczytasz moje pragnienia. W końcu, wbrew pozorom, jesteś tą osobą, która mogłaby mnie zrozumieć. Ale tak, jak nie zaufałem Ci podczas ferii na tyle, by zrewanżować się sekretem, tak tym bardziej nie jestem w stanie zaufać Ci teraz. Potrząsam głową z oburzeniem, gdy przekręcasz pytanie, choć dobrze wiesz, że nie to mam na myśli, i wreszcie daję Ci to, czego po mnie oczekujesz; niecierpliwy wyrzut miesza się z rozbawieniem i w końcu wybrzmiewa w rzuconym w formie skarcenia "Jasper". Nie wiem, jak to robisz, że wsadzasz mi do głowy obce myśli, sprawiając że zmuszam się do rachunku sumienia i zastanawiam się, czy faktycznie nigdy, nawet przez jedną przyćmioną żalem sekundę, nie były moje. Choć przed chwilą uciekałem, teraz sam zmuszony jestem nachylić się do Ciebie - robię to automatycznie, jakby zmniejszony dystans miał mi pomoc odczytać myśli wprost z Twoich warg. - Nie, ja nie- To znaczy może. Ale nie naprawdę - bredzę, bardziej wciskając obronne pomruki pomiędzy Twoje słowa niż mając możliwość sensownie Ci zaprzeczyć. Z ostrożnością obserwuję Twoją mimikę. Jednocześnie się zwierzasz i wcale tego nie robisz. Dajesz odpowiedź, zostawiając jeszcze więcej pytań. Mówisz wyraźnie i czysto, a jednak wciąż niezrozumiale. Wiem już, że lepiej jest mi bez Ciebie. Bez Twoich gier słownych, bez komplikujących wszystko dociekań, bez Twojej trudnej osobowości, która przerasta moje możliwości. Nie potrafię Ci jednak tego powiedzieć, gdy otwieram usta; obchodzisz mnie na tyle, że nie jestem w stanie otwarcie zrobić Ci przykrości. - Ty jesteś osobą, która jest- której obecność trudno jest ignorować, więc... chyba tak, obchodzi. - Pocieram policzek, mając wrażenie, że różowe plamy już się na nim rozgościły, więc by nie dawać Ci pełnej satysfakcji, zaciskam usta chmurnie, przypominając sobie o mojej urażonej dumie. - Ale nie powinno, naprawdę nie.
Poprawiam się z tego wsparcia na stole, by ciekawsko zerkać Ci w oczy, gdy dostrzegam, że coś się w nich zmienia. Podążam za Twoim spojrzeniem i niemal oskarżycielsko patrzę na trzymaną przez Ciebie szatę, to w niej widząc teraz źródło Twojego niezadowolenia. Może właśnie to chciałbyś zmienić? Nie być tutaj dla nieudanej szaty współlokatorki, a dla siebie samego? Zadbać o siebie, nie dać się wykorzystywać i nabrać na pewności, która odbije się w asertywności. To dlatego stawiasz między nami ten lodowy mur? Boisz się, że zakręcę się wokół Ciebie i poślę Cię dalej, byś stracił swój wolny czas i na moje obowiązki? Niewiele rozumiem, bo i niewiele mi mówisz, ale przecież próbuję Cię zrozumieć, czając się na każde Twoje słowo, jakbym był polującą na motyla czarną panterą. Bo przecież nie muszę, a zwyczajnie chcę. Dla rozrywki. - Nie możesz mnie ignorować - wytykam Ci, wręcz zabraniam, bo chcę wierzyć, że czułem na swoich plecach Twoje spojrzenie, ilekroć tylko mijałem Cię na korytarzu; że to jedno "Jasper" świadczy o tym, że nie potrafiłeś w pełni o mnie zapomnieć, bo raz wypowiedziane imię miało już na zawsze drżeć wspomnieniem w każdym Twoim cudownym eR. Bo przecież jestem pewny, że nie można tak po prostu o mnie zapomnieć. Dlatego właśnie czuję tę cichą nutę wyrzutu w Twoim głosie, na której Emily czy Camael potrafili zbudować całą sonatę. Słyszę to urocze "nie powinno" i naprawdę nie wiem: czemu nie? Powtarzam więc sobie w głowie to jedno pytanie, przeskakując spojrzeniem od Twoich oczu, po złotawe kosmyki, odnajdując własne zadowolenie w kolorze policzków, by cmoknąć cicho z dezaprobatą przy muśnięciu uwagą ściągniętych ust. Wstaję gwałtownie, bez ostrzeżenia i bez pożegnania, bo choć muszę teatralnie od Ciebie odejść, zdejmując z siebie jasperową postać, to nie odchodzę przecież daleko, zaledwie kilka kroków dalej, by z nachmurzoną od zamyślenia miną odebrać poprawioną już szatę. Niecierpliwie stukam palcami o blat, gdy kobieta koślawym angielskim próbuje mi coś zaproponować i to właśnie wtedy ożywiam się nagle, dostając idealny pretekst, by zostać przy Tobie na dłużej. Nagle więc na moich ustach pojawia się ten lisi uśmiech, gdy zapewniam kobietę, że świetnie radzę sobie z pracami manualnymi i nadzór stojącego obok starszego mężczyzny, który nie umie choćby jednego słowa po angielsku, jest więcej niż wystarczający. Zamaszyście zagarniam swoją szatę ze sklepowego blatu, pozwalając się jej rozwinąć, więc i samolubnie zagarniając dla siebie ogromny plac stołu, gdy zarzucam na niego płótno na swoje dzieło. - Jeszcze wcale mnie nie poznałeś - zauważam, siadając znów obok Ciebie, z zielonym spojrzeniem nieco mniej pewnie wycelowanym w Twoje oczy, bo i nie wiedząc jeszcze jak długo wytrzymam przed Tobą w tej prawdziwej postaci. Urywam, bo i przydzielony mi do nauki haftu mężczyzna doczłapał w końcu do zajmowanego przez nas stolika, kładąc przede mną wybrany specjalnie dla mnie wzór. Prycham rozbawiony, gdzieś na granicy irytacji, bo nieszczególnie rozumiem który z moich zamaszystych gestów mógłby podsunąć staruszkowi skojarzenie mnie z żółwiem, więc i zakładam, że miał to być z jego strony pełny ironii żart. Obracam białą kredkę w palcach, gotów zarysować nią granice wzoru na swojej szacie, a jednak nie czuję się gotowy, by oddać potrzebną uwagę haftom, skoro wciąż niczego nie udało mi się Tobie narzucić. - Może zaczniemy od nowa - proponuję, postukując bokiem kredki o jeden ze swoich pierścionków, próbując na szybko skleić coś, co da mi drugą szansę - tak samo, jak udało mi się wyrwać ją zarówno od swojej siostry, jak i przyjaciela. - Powiedziałeś, że nie zmieniłeś się wystarczająco. Przedstaw mi się więc tak, jaki chciałbyś być. Jakiego sam siebie chciałbyś widzieć, a nie czego od Ciebie oczekują - nakreślam więc ostrożnie, mrużąc oczy w skupieniu i ledwie wykręcam głowę w Twoją stronę, a już rozpraszam się i sięgam ręką ku Twoim włosom, chcąc dopytać jaką magiczną potrawą ściągnąłeś na siebie siwiejący efekt. A jednak opuszki palców nie docierają do miękkich kosmyków, bo dostrzegam tę jasną skórę na uniesionej dłoni, drastycznie przypominając sobie o swojej postaci. - I skoro ja przedstawiłem Ci się taki, jaki chciałbym być, to chciałbym byś mógł ocenić mnie też za to, jaki naprawdę jestem - kończę, uśmiechając się pewniej, gdy dłoń opada mi już na oparcie Twojego krzesła.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
K100: 25 Z kim siedzę: 4 - starszy Arab (+20 do k100) Co haftuję: 4 - Tańczący Derwisz Jak mi idzie: 6 - Przychodzi właściciel daje mi krótszą o 500 znaków samonaukę z HM Zaklinanie: D - Tracę połowę punktów Wynik: 22,5pkt :)
Ni chuja nie miał pojęcia co ich natknęło, by wspólnie udać się na naukę haftowania, ale hej, mieli wakacje i trzeba było w końcu z nich skorzystać! Max po wizycie w zimnych źródłach czuł się prawie jak nowo narodzony, przynajmniej fizycznie, bo psychicznie wciąż czuł się jak ostatni kutas, patrząc Felkowi w oczy i udając, że wszystko jest dobrze. Miał zamiar jednak milczeć, bo był pewien, że ta dwu-razowa sytuacja już więcej się nie powtórzy. A przynajmniej chciał, by tak było. Zaszli więc na Burzliwe Obrzeża, gdzie odbywał się kurs haftowania, by wspólnie przystąpić do tego jakże interesującego zajęcia. -Czyli jednak bluza? Ja chyba sobie dżinsy haftnę. Nie mam nic do stracenia, a jak wyjdzie chujowo to najwyżej je wyjebię. - Powiedział, klepiąc torbę, w której miał spakowaną tę część garderoby, którą chciał upiększyć na dzisiejszym kursie. Każdy z nich wybrał co innego, ale obydwoje skłonili się raczej bliżej ubioru codziennego użytku. -Robiłeś kiedyś coś podobnego? Ja chyba nie miałem nigdy okazji. - Przyznał szczerze, bo o ile talentu artystycznego mu nie brakowało, o tyle szycie, czy hafty nigdy specjalnie go nie interesowały. Dotarli w końcu na miejsce i każdy dostał przydzielonego z urzędu nauczyciela. Maxowi trafiło na starszego, cichego mężczyznę, który konkretnie miał przeprowadzać go przez cały proces. Wszystko zaczęło się od wyboru wzoru. Arab spojrzał na byłego ślizgona uważnym, bystrym wzrokiem, po czym zdecydował, że najlepiej pasuje do chłopaka tańczący Derwisz. -Widzisz, nawet tu wiedzą, że jestem mistrzem parkietu! A Tobie co wybrali? - Zapytał siedzącego nieopodal Felka ze swoim instruktorem. Robota się zaczęła i Max musiał przyznać, że raczej nie było to coś dla niego. Co chwilę igła mu utykała, bądź kaleczył się nią w palce, które niemiłosiernie się trzęsły. No ogólnie porażka na całej linii. Mężczyzna nieco nakierował go, jak poprawić niektóre błędy, ale wciąż daleko było jeszcze tej pracy do perfekcji szczególnie, że spodnie były z dość grubego materiału i igła nie wchodziła w nie tak płynnie jak w bawełnę czy jedwab.
Haftowanie - czym ono było? Zdolności manualne u Felinusa czasami jednak ubolewały, w szczególności po ostatnich wydarzeniach. Na szczęście ręka powróciła do normalnego kolorytu i nie musiał się o nią martwić, że zacznie zwracać uwagę. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu zamartwiał się, być może nawet i słusznie, bo intuicja mówiła mu, że coś jest nie tak. No ba, nawet Hinto, który siedział sobie wygodnie w pokoju, zdawał się odczuwać ten stan. Zauważał to po jego podejściu, ilościach merdania ogonem, a przede wszystkich czarnych jak węgliki oczach. Wbrew pozorom w ciągu tych paru dni wiele rzeczy zdołało się zmienić, jak również wiele rzeczy zdołało się wydarzyć. Czas pędził nieustannie do przodu, a najważniejsze było to, by te zmiany ukierunkować w dobry sposób. Wymiana listowna z Perpetuą dała mu wiele do zrozumienia i nie zamierzał puszczać tych słów poza obszar własnego umysłu. Chciał by było dobrze - musiało być zatem dobrze. I nie zamierzał dopuszczać do siebie innego scenariusza, choć dziwna niepewność zagnieździła się w jego sercu, jakoby coś mu umykało. Być może to pierwsze wspólne wyjście rozwieje jakoś wątpliwości - bez spróbowania nie będzie efektów, o czym doskonale wiedział. Burzliwe Obrzeża niosły ze sobą ogromną ilość kultury do pochłonięcia, ale czasami od tego nadmiaru dekoracji, tudzież bogatego wystroju... po prostu bolała go głowa. I jeszcze jak pappara - piękna, o różowym, bladym zabarwieniu - próbowała do niego co chwilę gdakać, nie było miło. Dopiero od niedawna miał eliksiry, dzięki którym mógł sobie pod tym względem ulżyć. - Tak, zawsze ją noszę, więc w sumie... - cieszył się w duchu, że nie wziął ją akurat na kąpanie się w zimnych źródłach, bo by za nią porządnie zatęsknił. Na szczęście i do głupiego szczęście może się czasami uśmiechnąć, o czym wiedział doskonale i nie zamierzał tego w żaden sposób negować. - Dżinsy? Gdzie zamierzasz jebnąć ten haft? Na dupie? - sprzedał mu wesołego kuksańca w bok, bo w sumie nie widział sprzeciwów. Nie chciał się jakoś stresować, a więc i lekki, widoczny uśmiech potowarzyszył mu podczas tej czynności. Akurat bluzę miał na sobie, więc liczył, że koniec końców jakoś się uda wyhaftować na niej coś ciekawego, co nie spowoduje, że będzie musiał ją wyrzucić do kosza. Na pytanie dotyczące haftowania, podniósł wzrok. Czy haftował? Nie, nie miał okazji. Prędzej szył, choć wraz z magią, która umożliwiała naprawianie rzeczy w mgnieniu oka, zapomniał kompletnie, jak do tego należy podejść. Czekoladowe tęczówki przebadały zatem ostrożnie miejsce, do którego się udali, jakby starał się tam znaleźć odpowiedź, którą powinien udzielić. - Nie, nie haftowałem. Jakoś nigdy mnie do tego nie ciągnęło. - również przyznał szczerze, kiedy to zostali powitani na miejscu. Jak się okazało, jako mentor został mu przydzielony starszy mężczyzna w podeszłym wieku, który może był cichy, ale za to wyglądał na doświadczonego. Niewiele mówił, w związku z czym przenikliwe oczy starały się wybrać dla niego idealny wzór, co wcale nie było takie proste. Z czasem okazało się, że w jego przypadku idealny będzie tańczący Derwisz, na co się zdziwił, jakby chcąc trochę się sprzeciwić, niemniej jednak... nie mógł. Mężczyzna nie rozumiał innego języka niż arabski, w związku z czym musiał przytaknąć. Z czasem doszły do niego słowa Maximiliana względem wyboru, który uzyskał ze strony własnego nauczyciela. - Też tańczący Derwisz. Jakim cudem - nie wiem, no ale patrz, będziemy mieli do pary! - puścił mu oczko, bo w sumie nie potrafił do tego podejść inaczej, ale praca, którą miał wykonać, wcale nie była taka łatwa. Haft był znacznie trudniejszy, szło mu to mozolnie, wiele razy mylił ruchy (szczęście, że miał cierpliwego nauczyciela), ale dopiero z czasem, gdy w tle zaczęła grać muzyka, szło mu to jakoś lepiej. Jakoś, bo i tak było skrajnie źle, kiedy to ponownie wbił igłę w palce, spoglądając na lejącą się lekko krew. Zaleczywszy tę niesforną cholerę, kontynuował, choć było źle. Bardzo źle, w związku z czym należało wprowadzić jeszcze wiele poprawek. Westchnąwszy ciężko, Lowell poprawił okulary znajdujące się na nosie, by potem je zdjąć, potem ponownie założyć, ale nawet to nie pomagało. To nie była kwestia wzroku, to była kwestia wprawy. - Jak ci idzie? - zapytał się, nie mogąc jakoś zrozumieć tego całego procesu i biorąc głębszy wdech, jakby był jakimś mnichem na środku tafli jebanego jeziora.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie miał pojęcia o tym ziarenku niepewności, czy też złym przeczuciu, które pojawiło się we wnętrzu Felka. Starał się zachowywać przy partnerze naturalnie i przychodziło mu to nawet swobodnie poza momentami, gdy przypominał sobie, jak bardzo nie jest wart stąpania po tej planecie i że tak naprawdę do niczego się nie nadaje. Wtedy na chwilę gasł, ale raczej nie trwało to długo. Miał wiele do przemyślenia, ale musiał zrobić to sam. Przecież zawsze sobie z tym radził, więc czemu i tym razem by nie miał? Liczył tylko, że nigdzie nie wpadnie na tego bęcwała Fillina, bo to mogłoby nieco sytuację skomplikować. Chciał w końcu wyjść gdzieś z Felkiem i haft był po prostu pierwszą lepszą rzeczą, jaka przyszła im do głowy, a że to byli mimo wszystko oni i żadnych pojebanych pomysłów się nie bali, to od razu ruszyli w odpowiednie miejsce. -Wiem. Choć tutaj raczej Ci nie jest potrzebna. W końcu Twoje klimaty, co? - Uśmiechnął się, chwytając mocniej dłoń partnera. Nie od dziś było wiadomo, że Feli nie przepadał za angielską pogodą i wolał wygrzewać się w cieplejszych klimatach, a tu zdecydowanie było cieplej. Nie rozumiał, jak ten może łazić po tej pustyni w bluzie. Sam Max zdychał, a ledwo co na sobie tak naprawdę miał. Przez głowę znów przeleciało mu, że przydałby się eliksir dostosowujący ciało do takich warunków, ale szybko wywalił to z umysłu. Skończył z tym i nie było sensu rozmyślać nad pomysłami, które nigdy nie powstaną. -Dla Ciebie? Zawsze! - Wyszczerzył się, choć plan miał naprawdę nieco inny. Stawiał raczej na okolice uda niż pośladów, ale plany zawsze mogły się zmienić. -No to zawody amatorów uważam za otwarte. - Zaśmiał się już wyobrażając sobie te krzywe hafty, jakie im wyjdą, gdy tylko spróbują swoich sił w tym zacnym zajęciu. Mentorzy zostali rozdani i przyszedł czas na pierwsze kroki w haftowaniu. Przyrządy nie wyglądały na skomplikowane, ale to często potrafiło zmylić. Max dobrze o tym wiedział, więc nie chciał zakładać, że pójdzie mu gładko. Wręcz przeciwnie, jego poczucie własnej wartości leżało tak nisko, że wiedział, iż jego haft będzie zajebiście spierdolony. -Jak to mówią, do tanga trzeba dwojga. Czy coś. - Uśmiechnął się widząc, że Feli ma ten sam wzór. Jeden na bluzie, drugi na spodniach i można latać przez świat. Normalnie jak laski w liceum, które kupują te sam sweterki, żeby być "jak siostry". Im dłużej machał igłą tym widocznie lepiej mu szło. Linie nie były już takie krzywe, a ruchy zdecydowanie pewniejsze. -No powiem Ci, że chyba mogło. być gorzej... - Podniósł ku świetle materiał, by dokładniej przyjrzeć się temu, co miało kiedyś zostać Derwiszem, przy okazji obracając spodnie tak, by Feli też mógł się przyjrzeć.
Haftowanie k100: 76 Zaklinanie: C > C Wynik: (18 + 76) / 2 = 47 XD
Wbrew pozorom, jako że byli ze sobą razem, Lowell jeszcze bardziej odczuwał te wszelkie zmiany nastroju. Zauważał je, skrupulatnie starał się je musnąć palcami, jakoś wypędzić negatywne myśli, ale ostatecznie nie wiedział, o co chodzi. Początkowo spędzony czas w sypialni, potem zniknięcie... to wszystko zdawało się nie mieć jakiejkolwiek logiki. To było zatem naturalne, iż się martwił, wszak nie byłby wówczas sobą. Już raz go stracił i nie chciał ponownie tego przeżywać. Na razie wiele rzeczy zapowiadała się w dobrym kierunku, lecz było to złudne uczucie w obliczu tego, co się obecnie działo. O pewnych rzeczach nie miał bladego pojęcia, w związku z czym błoga świadomość zdawała się nieść ze sobą ślepotę. Już jeden pojebany pomysł na koncie miał - pójście na pustynię i nawalanie się ze szkieletami, które potrafiły posłać do snu wiecznego w mgnieniu oka. Doskonale sobie radził z rzucaniem zaklęć, a od momentu wprowadzenia modyfikacji do jednego z już istniejących - może nie był kimś profesjonalnym, ale coś już zdołał osiągnąć. Na warsztat chciał teraz wziąć inne, bardziej zaawansowane. - Czasami ją ponoszę. - lekko się uśmiechnął, głaszcząc kciukiem wierzch dłoni. Każdy kontakt wpływał na niego pozytywnie, a też - czuł się poniekąd dumny z bycia w związku właśnie z nim, w związku z czym krótkie przybliżenie się ramieniem pokazywało, jak łatwo ulegał temu wszystkiemu. - Ale tak, wreszcie moje klimaty. Choć twoje to raczej średnio, podejrzewam, że prędzej czułeś się lepiej w Norwegii. - na krótki moment się zatrzymał, jakby o czymś sobie przypomniał. - Właśnie, mam w pokoju coś, co ci pomoże na te upały. Co prawda nie zimną kąpiel, no ale to też mogę zorganizować, gdyby tylko było potrzeba! - wyszczerzył się. Wsadzenie do lodówki też nie wchodziło w grę; chodziło tutaj o coś innego. - Jak będę kazał ci wyskoczyć przez okno, to wyskoczysz? - ewidentnie się droczył, ale nie wiedział nic przeciwko temu. Co jak co, ale wolał chyba, żeby Max wybrał miejsce tam, gdzie mu odpowiada, a nie tam, gdzie mu samemu podpowiadał. - Chyba zawody żenady, nie amatorów. - trochę słabiej się uśmiechnął, aczkolwiek po tym podniesienie kącików ust do góry znacząco się rozszerzyło, gdy posłał jeden z tych cieplejszych w jego kierunku. Samemu nie potrafił haftować, a więc i haft wyglądał co najmniej chujowo na jego ukochanej bluzie. Co chwilę igła lądowała w palcach, momentami tak się ześlizgnęła, że aż w dłoni. Ścisnąwszy własne wargi w podkówkę, nie był z tego jakoś specjalnie zadowolony, ale, jak się okazało, nie tylko jemu szło tak wyjątkowo chujowo. Nawet jeżeli początkowo szło mu chujowo i trochę się poprawił później, to jednak pozostawał daleko w tyle, głęboko w dupie. - Tylko trzeba umieć tańczyć! Ale to już inna spra- - pstryknął palcami, co trochę zwróciło uwagę starca, który, mimo że spokojny, postanowił lekko pacnąć Lowella w łeb jednym z grubszych podręczników do haftowania. - ...wa. - chwycił się za głowę i westchnął. Co prawda nie wiedział, co ten mówi, niemniej jednak uśmiechnąwszy się przepraszająco, to chyba wystarczyło. Starzec był cierpliwy, ale zwrócenie uwagi na to, że chłopak powinien w pełni się skupić na tworzeniu rękodzieła, no cóż, mogło zostać najwidoczniej zrealizowane poprzez właśnie ten gest. - Ej, nie jest źle! - słowa te opuściły jego usta z łatwością, a samemu posłał uśmiech w jego stronę, pokazując swoje wielkie... nic. Jego haft był bardziej gówniany i nie zamierzał się z tym kryć, wybuchając śmiechem. No szkoda gadać no. - Jeżeli ten haft ma reprezentować umiejętności tanga, to powiem jedno - odjebane perfekcyjnie. - chyba głupawka mu weszła, na co starzec ponownie pokwitował uderzeniem podręcznikiem w łeb (jeszcze bardziej się roześmiał), kręcąc z niedowierzaniem oczami.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Lęk przed utratą drugiej osoby był głównym czynnikiem milczenia ze strony Maxa. Lęk i wstyd, bo cholernie chujowo czuł się z tym, kim znowu się stał. Na szczęście nie był to jeszcze ten etap, by jego wygląd fizyczny uległ szczególnej zmianie. Wyglądał kiepsko, ale to ze względu na zaniedbania jakich dopuszczał się cały rok. Może rzadziej się nieco uśmiechał, ale poza tym wszystko wydawało się być w porządku. Kilkudniowa impreza z Brooks naprawdę mu pomogła, choć też wiele zjebała, ale o tym nie chciał myśleć. Nie teraz. Nie miał pojęcia o osiągnięciach Felka w kwestii zaklęć, choć cholernie był dumny z tego, jak ten zakończył z wyróżnieniem studia. Nigdy w niego nie wątpił i życzył mu jak najlepiej mimo, że sam czuł się jak największe gówno. Gdyby Lowell podzielił się z nim swoim sukcesem na pewno ochoczo przyjrzałby się demonstracji stworzonego przez niego zaklęcia. -Jesteś jebnięty, wiesz o tym? - Zaśmiał się, po czym nachylił, by złożyć krótki pocałunek na jego ustach. -Powiedzieć, że umieram, to za mało. - Dodał, bo choć miał na sobie naprawdę minimalną ilość odzieży to tonął i pocił się jak debil. Byli mimo wszystko na pustyni i nie spodziewał się, że nagle zawita tutaj burza śnieżna. -Masz coś? Teraz to nie mogę się doczekać. Choć to zabawne, bo też mam coś dla Ciebie. - Puścił mu oczko, nie mając zamiaru zdradzać więcej. Widać czekała ich wymiana prezentów po powrocie do pałacu. -Oczywiście, że tak. Choć prędzej byś był tym, co mnie od takiego skoku powstrzyma. - Znał na tyle Felka, że wiedział iż był to żart, ale też nie mógł nie wytknąć mu tej opiekuńczości i rozsądku, którym sam Max się nie posługiwał. Mówiąc to poczuł znajomy ciężar na piersi, doskonale wiedząc, jak ten zareagowałby gdyby Max znów przyszedł pod wpływem. Skarcił się w myślach, starając skupić na celu dzisiejszego wyjścia. Feli miał zdecydowanie rację. To była jedna wielka żenada. Max mógł zwalić to na trzęsące się łapy i zaburzone skupienie, ale wtedy przyznałby, że coś się z nim odpierdala, a do tego dopuścić nie mógł. Musiał więc przyznać, że po prostu chujowo haftuje. -Ja Cię jeszcze wyszkolę na tancerza zawodowego. - Szepnął, powstrzymując śmiech, gdy tamten dostał po łbie, po czym sam oberwał w potylicę od swojego mentora. Musiał się skupić, bo wyraźnie Feli go rozpraszał Haft ponownie stał się krzywy i gdzieniegdzie nici zdawały się być zbyt luźne, co wyglądało jakby dobrało się do tego dziecko. -No mistrzowie nie ma co. Myślisz, że daliby nam za to z pięć galeonów na bazarze, czy musielibyśmy dopłacać klientom? - Dobry humor Lowella wyraźnie mu się udzielał, co naprawdę było miłą odmianą. W tej chwili doskonale pamiętał, za co go kochał i miał nadzieję, że będzie mógł cieszyć się takimi momentami jak najdłużej zanim wszystko chuj jasny strzeli.
Haftowanie k100: 72 Zaklinanie: E > I > A > F Wynik: (47 + 72) / 2 = 119 / 2 = 59 XD
Lowell nie zamierzał go pozostawiać - nie zamierzał, gdyż ludzie popełniają błędy. Zachowują się głupio, łamią obietnice, powodują skrzywdzenie innych. Błędne koło uwielbia się jednak zataczać, czego pozostawał świadom. Sam nie był idealny; pod skorupą tego ciągłego uśmiechu i luźnego podejścia kryły się błędy z przeszłości, które prześladowały go aż do dzisiaj. Przynajmniej przy Maximilianie mógł być sobą i nie musiał udawać, że jest inaczej. Ten wiedział o pewnych rzeczach, tak samo, jak on pozostawał świadom pewnych faktów z jego przeszłości. To, że wyglądał kiepsko, wiedział już od dawna. I chciał pomóc, niemniej jednak ostatnia rozmowa przy warzeniu pieprzowego udowodniła mu, że jest to dość grząski grunt, o którym partner nie zamierza tak łatwo porozmawiać. Niespecjalnie się tym chwalił; jakoś wolał pozostawić fakt tego, że coś mu się udało, samemu sobie. Chwalenie się na lewo i prawo możliwościami zaklęć, które można wyciągnąć w razie konieczności, zdawało się być głupim pomysłem. - Wiem o tym. Jestem tego świadom i jestem z tego dumny. - tyknął go w mostek. Ach, nie ma to jak chwalenie się tym razem czymś innym. To, że był jebnięty, nie pozostawało czymś nowym. Od dawna był, ale w sumie nie narzekał na taki stan rzeczy, gdy otrzymał w zamian pocałunek. Na kolejne słowa pokręcił oczami, by poprosić go tym samym o przystanięcie w jednym miejscu. Bez problemów rzucił Absorptio na jego koszulkę, by schłodzić ją przy pomocy Frigus. Może nie był mistrzem w wymyślaniu rozwiązań, niemniej jednak nie chciał, by ten się niepotrzebnie męczył. - Lepiej? - podniósł wzrok, jakoby chcąc się upewnić, gdy przeszedł z nim dalej, na krótki moment kładąc dłoń na talii podczas wspólnego spaceru. - Dokładnie. - lekko się uśmiechnął, choć jednocześnie zdziwił na kolejne słowa, przykładając na krótki moment palce do własnego podbródka. - Wymiana rzeczy bez powodu? Co to, synchronizacja jąder czy ki chuj? - zaśmiawszy się, nie mógł inaczej zareagować. Wiele razy słyszał o tym, że kobiety mają okres w tym samym momencie, a wszystko wskazywało na to, że w sumie w bardzo podobnym stylu postanowili przygotować sobie nawzajem prezenty. To chyba nie był przypadek... Poprawiwszy własną, białą koszulę, niespecjalnie się pocił, ale też, nie było to skrajnie zdrowe, o czym doskonale wiedział. Podświadomie mógł się za bardzo ogrzewać i nie być tego świadomym, w związku z czym w pokoju starał się nie nosić za dużej ilości ubrań; szkoda by było sobie zawalić zdrowie w tak młodym wieku, a też, nawodnienie miało tutaj istotną rolę. Nic dziwnego zatem, że w butelce znajdowała się czysta woda, której mógł zawartość wypić, gdyby odczuwał taką potrzebę. Na krótki moment zamarł; wspominając o skoku przez okno, nie brał pod uwagi jednej, ważnej rzeczy. Podchodził do tego tak naturalnie, dopóki jednak nie przypomniał sobie o sytuacji z Opuszczonej Wieży w Hogsmeade. Miał wówczas wiele pytań, wiele wątpliwości i, tak, byłby tym, kto starałby się go powstrzymać od tego skoku. A nawet jeżeliby skoczył - bez problemu wciągnąłby go z powrotem albo rzucił na ziemię zaklęcie poduszkowe. Ledwo co zdołał pojąć żart. - Nawet jeśli nie udałoby mi się, to wciągnąłbym cię siłą z powrotem do pokoju. Taki jestem samolubny. - starał się uśmiechnąć. Czy powinien decydować za innych? Nie powinien. A jednak coś wewnątrz kazało mu walczyć o każdą duszę, udowadniając, że jeszcze to nie jest czas na to, by kończyć z tym wszystkim. Chciał, by wszystkim się powodziło, ale czy mógł to zapewnić? Najprawdopodobniej nie. Nie westchnął, a zamiast tego czekoladowymi tęczówkami powędrował do materiału i raz jeszcze próbował coś z nim zrobić, ale bezskutecznie. Haft wyglądał raz lepiej, raz gorzej... i wcale nie było z tym wszystkim żadnych postępów. - Mnie? MNIE? - sam nie wiedział, skąd go rozpierała na energia, ale nie pił ostatnio nadmiernie kawy, w związku z czym sam się zdziwił. - Jestem nie do wyszkolenia! Jak eee, nie wiem, czego się nie da wyszkolić? Gumochłon? - podniósł w górę ręce, ale znowu otrzymał książką od mentora, tym razem w czoło. Coś tam szepnął pod nosem i zaczął wracać do roboty, by jakoś to wyglądało lepiej, niż dotychczas. Czy tak było? Sam nie wiedział, ale lekko się uśmiechnął, pokazując stosik białych zębów. Wszedł mu głupkowaty nastój i tak łatwo nie zamierzał odpuścić, w związku z czym zachowywał się niczym nadpobudliwe dziecko wymagające uwagi dwadzieścia cztery godziny na dobę, przez siedem dni w tygodniu. - "Bierzcie to, dopłacimy wam, a za uśmiech bombelka zwrócimy całą kwotę"? - ponownie wybuchnął śmiechem... nie, nie powinien się tak śmiać, a mentor, mimo że cierpliwy, zaczynał załamywać powoli ręce - nawet jeżeli haft dobrze szedł, to miał do czynienia nie z młodym mężczyzną, a bardziej z nastoletnim chłopcem, który utknął w ciele dorosłego. - Jak chcesz sprzedać za pięć galeonów, to chętnie kupię. - puścił oczko, powracając do roboty.
3/6
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Bardzo nie lubił rozmawiać o nieprzyjemnych oczywistościach. Jego natura sprawiała, że choć nie dało się zaprzeczyć, że wygląda jak chodzące gówno, zapytany o to wprost odruchowo pewnie by zaprzeczył. Nie chciał martwić, ani angażować innych w swoje problemy. I tak miał już wyrzuty sumienia co do zajścia w ukrytym zakątku ogrodów. Wiedział, jak cholernie uzależniający jest mudmin, a jednak bez cienia zawahania postanowił wprowadzić Fillina w ten świat choć ten nawet nie krył faktu, że nigdy wcześniej nie miał z narkotykiem do czynienia. Nie było dnia, by choć przez sekundę Solberg nie zastanawiał się czy ten tak samo pragnie kolejnej dawki używki jak on. Jakby nie patrzeć miał w końcu kogoś, z kim mógł ten świat dzielić, po części wiedząc, że ich sekret się nie wyda. Z drugiej jednak strony nie było to coś z czego byłby dumny. Nawet tutaj miał swoje zasady i właśnie je łamał. Póki co trwał jednak w swoim postanowieniu, by zakończyć przygodę z narkotykiem na dwóch dawkach, które wypalił zaraz po przyjeździe do Arabii. Taka niewiedza przeciwnika faktycznie mogła dawać dużą przewagę, choć Solberg niezmiernie Felkowi kibicował i był ciekaw jego postępów w pracy. Wiedział, że eliksir Lowella chwilowo został zepchnięty gdzieś na bok, ale nie miał pojęcia, jak sprawa miała się z zaklęciem. -Świr. - Poszerzył tylko uśmiech na jego słowa, łącząc przy tym ich usta. Fakt, że mogli na luzie wyjść i cieszyć się drobnymi gestami wciąż niezmiernie Maxa cieszyła. Nie musiał już zastanawiać się jak daleko może się publicznie posunąć, choć to, co miało miejsce w pokoju życzeń nie zniknęło z jego pamięci. Martwił się o Felka, ale też nie chciał tego pokazywać dając mu przestrzeń i czas. Posłusznie się zatrzymał, lecz gdy zobaczył wycelowaną w jego stronę różdżkę nieco zesztywniał. Nie bał się, że Feli coś mu zrobi, ale wewnątrz dość głośno sprzeciwiał się temu rozwiązaniu. Nie mówiąc jednak nic poczekał, aż Lowell skończy swoje czary, by następnie krótko podziękować. -Lepiej. - Nie mógł tego przemilczeć, więc potwierdził tylko, że ulgę faktycznie zaklęcia mu przyniosły, co nie zmieniało faktu, że chyba lepiej czuł się pocąc się po mugolsku. -Po prostu robiłem zakupy i nie mogłem się powstrzymać. Nie zawsze trzeba mieć powód. - Wzruszył ramionami, bo faktycznie żadnej specjalnej okazji nie było. Może gdzieś tam po cichutku Solberg liczył, że takie drobne gesty nieco ukoją jego niespokojne sumienie, ale równie głęboko zdawał sobie sprawę, że nawet cały stos diamentów tutaj nie pomoże. Akurat o nawodnienie też starał się dbać. Przy takich upałach zbyt łatwo można było nabawić się udaru czy odwodnienia, a na to specjalnie nie miał ochoty. Wiedział, gdzie znajduje się namiot medyka, ale wolał pozostać przy wiedzy teoretycznej. -Wszystko w porządku? - Zapytał ze zmartwieniem przejawiającym się w zielonych tęczówkach, gdy zauważył tę nagłą zmianę w Felku, gdy żartowali o skoku z okna. Wciąż nie był świadom tego, co zaszło w Hogsmeade, więc naturalnie nie mógł tej reakcji do niczego przypisać. Pogładził delikatnie policzek ukochanego, jakby chcąc tym samym sprowadzić go znów na ziemię i dodać otuchy. Haftowanie w teorii proste, w praktyce było prawdziwym rolercoasterem, którego Max prowadzić nie potrafił. Raz myślał, że idzie mu naprawdę dobrze, by potem spierdolić robotę, a następnie znów wejść na właściwe tory. Mentora miał dobrego, konkretnego i chętnie pomagającego mu przy każdym potknięciu, ale liczył, że pójdzie mu to nieco sprawniej. Jak zwykle nakładał na siebie zbyt dużo presji, choć paradoksalnie jednocześnie nie oczekiwał niczego. -Tak, Ciebie. Nie takie przypadki już trenowałem, zaufaj mi. - Z tego co pamiętał z sali ze świetlikami, gdy Felinus był prowadzony raczej nie miał większego problemu z trzymaniem rytmu. Oczywiście błędy popełniał, jak każdy na początku swojej drogi, ale nie były one jakiejś ogromnej skali. -I nie krzycz tak, bo nas zaraz wyproszą. - Zaśmiał się, wskazując głową na mentora Lowella, który wyraźnie nie był zadowolony ze swojego podopiecznego. Zresztą starzec, który opiekował się haftem Maxa raczej też nie miał najszczęśliwszej miny. -Dokładnie tak. Nie za wiele, ale dopłacimy. - Przytaknął, po raz kolejny próbując wyczarować coś igłą, która w tym momencie akurat słuchała go nieco bardziej, ale spodziewał się, że niedługo sytuacja ulegnie zmianie. -Sprzedam tylko jeżeli sam zdejmiesz je z mojego tyłka. - Puścił mu oczko, ponownie wystawiając spodnie do światła, by z innej perspektywy ocenić własną pracę. No najlepiej nie było.
Podejrzewanie, iż coś jest jednak nie do końca w porządku, pozostawało czymś, czego nie mógł się wyzbyć. Nadmierna troska przejawiała się poprzez najróżniejsze gesty - nawet te powiązane z dotykiem. Już raz go stracił. I nie chciał dopuścić do tego, by znowu tak było, niemniej jednak wrażenie, iż coś ewidentnie ulega uniknięciu, nie zamierzało tak łatwo odpuścić. Jakby ziarenko niepewności, które zostało raz zasiane, z łatwością rozszerzyło swe korzenie i zaczęło kiełkować w tylko dla siebie zrozumiałym tempie. Mimo to Lowell wiedział, że nie może przecież kontrolować Solberga na każdym kroku. Ufał mu, choć i tak czy siak wewnętrzne wilki wierciły się i pokazywały, że coś jest jednak na rzeczy. Że coś z łatwością umyka czekoladowym tęczówkom, jakby nie chciało zostać uchwycone. Chciał coś powiedzieć, a zamiast tego tylko zamruczał, gdy ich wargi się złączyły, jakoby zgadzając się z tym całkowicie; był świrem. Może zbyt widocznie, może aż nadto, ale był. I wcale mu to nie przeszkadzało, dopóty nikomu nie robił tym tytułem krzywdy. Chłopak wiedział co nieco o negatywnym podejściu Maxa do rzucania zaklęć. Samemu nie chciał jednak, żeby ten nadmiernie się męczył, w związku z czym uznał, że nawet Absorptio - proste zaklęcie transmutacyjne - rzucone wraz z możliwością ochłody, no cóż, raczej nie powinny powodować żadnego odmiennego zachowania. A jednak je zauważył, na co objął go ramieniem, a palcami poszukał tych należących do partnera. Nawet te drobne zmiany zauważał, jako że przyzwyczaił się do życia z nim tuż obok, a więc siłą rzeczy mowa ciała pozostawała tym, co mogło go zdradzić w ułamku sekundy; nie odpowiedział. Posłał lekki uśmiech zamiast tego. - Nalitośćboską, to wszystko przecież kosztuje. - pokręcił oczami, a różdżką wykonał młynek, by następnie schować ją do własnej kieszeni. Nie znał jeszcze innych, cichych motywów, ale samemu kierował się tylko chęcią pomocy; nie chciał, by ten się męczył, a więc podarowanie Amuletu, który zdobył w dość niemiłych okolicznościach, na pewno należało do bardziej rozsądnych czynności. Skoro był tym świrem i dawał sobie rady w wysokich temperaturach. Być może na kwestię skoku z okna zareagował dość gwałtownie, aczkolwiek koniec końców nie potrafił inaczej; jakoś wydarzenia z maja nie pozwalały mu spokojnie do tego podejść, niemniej jednak nie chciałby widzieć nikogo ponownie, kto chciałby zwyczajnie zakończyć z tym wszystkim. Oddać się w bezkres, byleby trzask łamanych kości był ostatnim, co człowiek zdołały usłyszeć, a ból został niemalże natychmiastowo zneutralizowany przez odpowiednio zniekształcony kręgosłup. I tym bardziej go skrzywiało, no ba - miał ochotę trochę wymiotować, żołądek go ściskał niemiłosiernie - gdy wyobraził sobie w tym przypadku partnera. Nie chciał, ale umysł podświadomie mu ten obraz podsunął, w związku z czym musiał się na krótki moment odciąć od nieprzyjemnych wspomnień i koszmaru nocy letniej. - Tak, tak. - powiedział, gdy dotyk pozwolił mu powrócić na salony rzeczywistości; sytuacja z Sunny nadal się odbijała pod kopuła czaszki, nie dając spokoju, ale po tym lekko się uśmiechnął, chcąc zapewnić, że wszystko jest w porządku. Co jak co, ale niepotrzebne zwracanie na siebie uwagi nie wchodziło w grę. A zrobił to; palcami musnął dłoni, wszak nawet te drobne gesty pozwalały mu na bardziej swobodne podejście do tematu. Do wszystkiego, zresztą. Raz po raz starał się wyhaftować coś porządnego, ale po prostu mu to nie wychodziło. W rzeczach manualnych nie był tragiczny, ale też, nie był na tyle dobry, by wszystko szło wedle własnych myśli. Mimo to nie podchodził do tego nader personalnie, raz po raz albo trafiając igłą we własne palce, albo w należyty materiał. Nie wiedział, od czego to zależy - czy może po prostu jest do dupy w tych sprawach, czy jednak nadeszła pora na wymianę okularów. Westchnąwszy ciężko, choć następnie nakładając na usta widoczny uśmiech, kontynuował pracę w rytmie śpiewanej przez starca melodii. Pomagało mu to, ale głupkowaty nastrój nie odszedł w pełni i w sumie to nadal miał ochotę na żarty - te mniej lub bardziej trafne. - Ufam ci, ale nie zapomnij, kto zawalił taniec w Wielkiej Sali. - puścił mu oczko. Było przecież tragicznie, a student (jeszcze przez tą jedną noc student) miał problem nawet z utrzymaniem rytmu. Westchnąwszy ciężko, raczej nie będzie mu dane zostać prawdziwym tancerzem, o czym doskonale wiedział. Mimo to liczyła się zabawa i spędzony wspólnie czas na balu. Nawet jeżeli kolejna część nie poszła w odpowiednim kierunku, a teraz postanowił jednak coś z tym zrobić. - Dobrze, dobrze, nie będę nic paplał... - czy było to możliwe? Niespecjalnie. Wizja tego, jak siedzi cicho i z buźką na kłódkę, no cóż, niespecjalnie jawiła się jako realna. - No wtedy to by się w ogóle nie opłacało. - lekko się zaśmiał, gdy raz po raz coś wychodziło, coś nie. Nie zawsze wszystko musiało się udawać, więc nie inaczej było tym razem. - Czy to oferta, z której można, nie; trzeba skorzystać? - podniósł brwi, a ogniki delikatnie zatańczyły w oczach. Wyobraźnia robiła swoje; mimo wszystko i wbrew wszystkiemu taka wizja mu bardzo odpowiadała. Szkoda tylko, że zaczął o niej myśleć tak intensywnie, że w sumie zepsuł połączenia nici i z powrotem, jak gdyby nigdy nic, pojawił się w punkcie wyjścia; zaklinanie nie było najlepsze, haft także. I co najzabawniejsze - skapnął się dopiero wtedy, gdy starzec ponownie pogłaskał jego głowę książką, mrucząc pod nosem coś po arabsku. - Co... - dopiero po tym miał okazję zauważyć, jak rozmarzenie wiązało się z nikłą pracą na bluzie. - Nosz do chuja Merlina, przed chwilą było lepiej... - spojrzał na pracę Maxa, która była lepsza, by potem odchylić głowę do tyłu i chwilę rozruszać te biedne palce.
4/6
Narcyz Bez
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Wiecznie goszczący na ustach uśmiech, twarda angielska wymowa z wyraźnymi końcówkami
Wybór haftu:Czerwony struś Haftuję z:gadatliwą Arabką k100:50 Tworzenie haftu:6 - rozegram w dalszych postach bo mi nie pasuje Zaklinanie:B zatem 50/2 = 25
Nie jestem osobą, która będzie się wdawać w słowne przepychanki, jeśli wiem, że nie mają one sensu. Gdy mówisz, że nie mogę Cię ignorować, po prostu godzę się z tym, że masz rację, że nieważne jak bardzo będę się opierał, Ty i tak znajdziesz sposób, aby przedostać się do moich myśli. Nigdy nie śmiałbym wydać podobnego werdyktu odnośnie mojej osoby, jestem jednak przekonany, że Ciebie nie do końca obowiązują prawa zwykłych śmiertelników. Ty chyba też w to wierzysz. Już prawie adaptuję się do Twojej obecności, przyjmując, że nie zagrażasz mi prześmiewczym komentarzem ani zbyt nachalnymi pytaniami. Kosmyki moich włosów wracają w pełni do złocistego koloru, a serce w mojej piersi wybija swój standardowy rytm - jest dobrze. Właśnie wtedy musisz znów mnie zaskoczyć. Tak po prostu wstajesz. Tak po prostu odchodzisz. Masz w tym wprawę. - Hej! - pod wpływem Twojego gwałtownego ruchu protestuję na tyle głośno, że zwracam uwagę mojego Pappara i Arabki, która obiecała mi naukę haftu, a teraz to z Tobą rozmawia przy ladzie. Opadam głębiej w sidła zawstydzenia, nie mogąc jednak oderwać od Ciebie wzroku; Ciebie ale i nie Ciebie, bo zdecydowanie dziwniej patrzy mi się na kosmyki, które nie skręcają się w tak charakterystyczny sposób i na skórę, jasną i czystą, nieskalaną absurdalnymi rysunkami. Przygryzam wewnętrzną stronę policzka, mając problem z rozszyfrowaniem własnych emocji - jak nikt rozumiem, że zewnętrzna powłoka w żaden sposób Cię nie definiuje i nie powinienem patrzeć na Ciebie inaczej. To jednak z Jasperem Fallatem łączą mnie wszelkie pozytywne odczucia; to z Jasperem Fallatem dzieliłem igloo, to z jego żartów się śmiałem, to w końcu w jego książki z takim zapałem się zaczytywałem. Z kolei Jasper Rowle jest dla mnie jedynie kartką zapełnioną cudzymi przekonaniami; asystentem nauczyciela, nie do końca sprawdzającym się w swojej roli. Jeszcze. Jesteś pisarzem, więc musisz znać wagę słów, którymi się posługujesz; jeszcze niesie za sobą wiele obietnic i powinieneś w pierwszej kolejności zastanowić się, czy jesteś w stanie ich dotrzymać. Grymas całkowicie schodzi z moich ust, a dotąd napięte mięśnie twarzy opadają w ufnym odprężeniu, tylko dlatego, że dostrzegam w Tobie staranie. Jedynie cichy wyrzut sumienia nie pozwala mi się poczuć całkowicie swobodnie - zaczynam dostrzegać, że być może oceniam Cię zbyt surowo. - Chciałbym zacząć od nowa - zgadzam się, zanim jednak w pełni oddaję się entuzjazmowi, już sam siebie wewnętrznie gaszę, świadomością, że przecież nie mogę. Jeszcze nie mogę. Gdy Arabka rozkłada przede mną wszystkie niezbędne przybory, zalewając mnie potokiem podwójnie obco brzmiących słów i wciskając w moje palce kredkę, ja intensywnie zastanawiam się tylko nad tym, jak mógłbym Ci się przedstawić - zastanowienie to zostawia mi nawet bruzdę na czole - za każdym razem jednak docieram do wniosku, że ostatecznie i tak koncentruję się na tym, co mógłbym powiedzieć, by zadowolić Ciebie, by spełnić kolejne oczekiwanie. Z tego powodu uporczywe milczenie z mojej strony się przedłuża, zahaczając o granicę niezręczności. Cisza przerywana jest jedynie komentarzami Arabki, która zupełnie zdaje się nie przejmować nieco dziwną atmosferą w powietrzu, co w gruncie rzeczy jest nawet pomocne. Trochę niezgrabnie powtarzam czynności wskazywane mi przez młodą kobietę, mając wrażenie, że zajęte ręce chociaż trochę pomagają mi oczyścić głowę. Kiedy możesz być już bliski stracenia nadziei, że Twoje pytanie wywoła jakąkolwiek reakcję, sapię wreszcie z frustracją nad tym, że nie potrafię formować myśli tak zgrabnie jak Ty, i dukam: - Nie wiem, co to znaczy. Ponieważ- spójrz, nawet to Twoja wina - oskarżam Cię bez realnego wyrzutu o kształt wybranego dla mnie haftu. Stukam palcem we własny, wciąż barwiony rumieńcem policzek, by wskazać Ci moją teorię odnośnie pochodzenia czerwieni we wzorze. Co do drugiej części też nie mam wątpliwości; początkowa nerwowość moich gestów mogła nasunąć myśl, że gdybyśmy tylko spotkali się gdzieś na pustyni, być może faktycznie nie omieszkałbym wcisnąć głowy w piasek, byle tylko uniknąć konfrontacji. - Czerwony struś. To wciąż o mnie, ale ze względu na Ciebie. Ja nie mogę zobaczyć siebie w ten sposób, ale mogę jednocześnie lubić ten sposób widzenia. Wydaje mi się, że musisz być z siebie zadowolony, bo choć nie masz świadomości, że to ja nosić będę znak na sobie, prawdopodobnie Twoje ego połechta już fakt, że stałeś się soczewką, przez którą jestem postrzegany. - Nie znam granicy miedzy tymi rzeczami. Tym, co ja chcę o sobie myśleć i co inni o mnie myślą. To jest płynne. Ja- - waham się na moment, zerkając na Ciebie jedynie kątem oka, kontrolnie i krótko. Wolę wpatrywać się w mozolnie powstający haft - w innym wypadku nie potrafiłbym w przypływie masochizmu nie szukać Twojego spojrzenia. Ty chcesz być oceniony, ja wręcz przeciwnie, przez co głos znowu zamiera mi w gardle, dopóki nie wpadam na inny pomysł. - Mam wrażenie, że wiele rzeczy jest we mnie płynnych i czuję się dobrze, kiedy nie muszę tego definiować. Potrzebuję się zmieniać, żeby cały czas czuć się sobą, nie wiem, czy ma to jakikolwiek sens albo raczej czy miałoby, gdybyś tylko mógł mnie zrozumieć - ciągnę spokojniej i pewniej w ojczystym języku; być może jest to pierwszy raz, gdy słyszysz mnie naprawdę, bez nieustannie wtrącanych przerywników i zająknięć, dzięki czemu wydaje mi się, że poznajesz mnie trochę lepiej, nawet jeśli tak naprawdę nie dowiadujesz się niczego.
Ostatnio zmieniony przez Narcyz Bez dnia Nie 18 Lip 2021 - 11:53, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie powinien ufać Maxowi, choć nie miał powodu by to wiedzieć. A może właśnie mimo tych wszystkich powodów i tak decydował się dać mu tę swobodę. Bez względu na wszystko Solberg wiedział, że w tej chwili nie ma dla niego już dobrego rozwiązania. Nie chciał tracić puchona, a z tym wiązało się dalsze zażywanie, czy ewentualne przyznanie się do winy. Z drugiej jednak strony, ciężko było mu zostawić używki, które po tak długiej przerwie zdawały się smakować jeszcze lepiej i działać zdecydowanie mocniej. Nosił ten dylemat w sercu i nie licząc Fillina, który poznał jego sekret przez kompletny przypadek, mierzył się z nim sam, bojąc się przyznać do własnej słabości. Męczarnie spowodowane pustynną pogodą przyjmował po prostu za coś, na co kompletnie nie miał wpływu. Nie tylko jemu było przecież gorąco, a użycie magii na własnym ubraniu nawet nie przeszło mu przez myśl. Pozwolił jednak Felkowi użyć zaklęć, choć sam miał do nich bardzo zdystansowane podejście w chwili obecnej. Odwzajemnił tylko uśmiech, nie mówiąc nic, ale za to delektując się przyjemnym chłodem, który ogarnął jego ciało. -Taka jest definicja zakupów, a co? - Wyszczerzył się mocniej, gdy ten wspomniał o kosztach. Pieniądze nie były dla Maxa problemem szczególnie, gdy wydawał je na kogoś, na kim mu zależało. Dopóki miał jeszcze oszczędności i nie planował ich wydać na mieszkanie, samochód czy inne podobne rzeczy, nie zamierzał ograniczać się w wakacyjnych wydatkach. Ciężko było nie zauważyć nagłej zmiany nastroju ukochanego, która sprawiła, że Maxowi żołądek się ścisnął. Był to sygnał, że w życiu Felka wydarzyć się mogło coś nieprzyjemnego, o czym on nie wiedział, a co za tym szło nie mógł mu pomóc. Ze wszystkich sił opanował w sobie chęć wypytania Lowella o wszystko. Zamiast tego ograniczył się do prostego wspierającego gestu i pokiwania głową, gdy ten zapewnił, że wszystko jest w porządku. To, że nie wierzył tym słowom chwilowo pozostawił dla siebie nie chcąc psuć tego luźnego dnia. Haftowanie tańczącej sylwetki ani nie wydawało się proste, ani tym bardziej takie nie było, gdy nie posiadało się wcześniejszego doświadczenia. Ponadto obecność Felka nieco Maxa w tym wszystkim rozpraszała, co też zdawało się wpływać na efekty jego pracy i choć próbował stosować się maksymalnie do wskazówek mentora, igła nie zawsze chciała robić to, co Solberg by sobie zażyczył. -Każdemu mogło się zdarzyć. Wolę pamiętać naszą pierwszą lekcję tańca. Tam szło Ci nawet nieźle. - Uśmiechnął się ciepło w kierunku ukochanego, na chwilę zapominając gdzie i po co przyszli. Wspominał tamten dzień i choć jeszcze wtedy nie odważyli się wyznać, co naprawdę względem siebie czują, dla nastolatka było to jedno z lepszych wspomnień, jakie wspólnie dzielili. Wrócił na ziemię, gdy usłyszał podniesiony arabski głos swojego mentora, który chyba właśnie go opierdalał. Szybko wziął się więc znów do pracy, ale tamto wspomnienie wciąż było w nim żywe, co zdecydowanie wpływało na ogrom deformacji derwisza, powstającego na jego spodniach. -Obowiązkowo wręcz trzeba. - Dodał, a w jego oczach pojawiły się znane ogniki. Uwielbiał się z nim tak droczyć, choć fakt, że wszystko pozostawało głównie w sferze słów czasem kładł cień na jego szczęście. Zastanawiał się, co jest nie tak i jak może partnerowi pomóc, jednocześnie nie chcąc jeszcze na niego naciskać. Szczególnie, że sam teraz mając na sumieniu dość chujowy sekret, nie czuł się wystarczająco dobrze na jakikolwiek bardziej intymny stosunek z Felkiem. -Na spokojnie kotek. Jeszcze Ci wyjdzie. Jak Cię to pocieszy, mi też się pogorszyło. - Wskazał na swoją pracę, która widocznie różniła się w jakości między kolejnymi etapami, co wyglądało, jakby przedszkolak dorwał się do roboty. Nie miał zamiaru jeszcze na tym poprzestać i zagryzając zęby wziął się do dalszej pracy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Używki już wystarczająco mocno pozmieniały w jego życiu na gorsze. Ojczym alkoholik powodował u niego, że nie chciał kiedykolwiek wpadać w jakiś bardziej poważny nałóg. Wystarczyło spojrzeć na to, co miało miejsce chociażby właśnie pod jego względem. Bał się, że stanie się taki jak on - że trzymane na stoliku butelki będą ważniejsze od rychłego racjonalizmu, a zaprzedanie duszy diabłu za odrobinę alkoholu, no cóż, wyrzuci moralne zasady na bok. Bał się takiego scenariusza. Zresztą, skoro już wcześniej miał okazję się napić, a następnie mierzyć z konsekwencjami własnej głupoty przez parę miesięcy, nic dziwnego, że nie ciągnęło go aż tak. Nie potrzebował procentów do zabawy, choć ewidentnie pewne kwestie one ułatwiały. Zresztą, popalanie fajek już było pewną formą słabości, do której powracał, gdy wątpliwości zagrzewały ciepło i przyjemnie miejsce pod kopułą czaszki. Niby mógł rzucić, ale nie potrafił. Przez pewien okres zwyczajnie sobie odpuszczał, a jeżeli stres brał w górę - po prostu powracał. Był pod tym względem niczym sinusoida; raz potrzebował, raz niespecjalnie. Zaklęcie zostało rzucone; ochłoda powinna być zatem wystarczającą nagrodą za stanie w bezruchu i całkowitej ciszy. Pogładził strukturę skóry jego dłoni czule, by następnie przybliżyć ją do swojej twarzy i ucałować. - No tak, taka jest definicja zakupów, to prawda! - westchnął ciężko, czując się bezsilnym w tejże dyskusji, choć, poprawiwszy okulary, starał się postawić siebie do pionu. No cóż, niewiele rzeczy się udawało, a wydawanie niepotrzebnie kasy na tego typu rzeczy zdawało się być marnotrawieniem. I chociaż rozumiał gest, nadal nie czuł się swojo, przyjmując cokolwiek, jakkolwiek. - Ale... no. Nie musiałeś... - o to mu chodziło - że skoro nie było potrzeby, to nie musiał. Chyba, że jakąś widział, a on był na to wszystko ślepy. Czekoladowe tęczówki, w których barwnie tańczyły lekkie świetliki, walczyły ze sobą widocznie. Lowell starał się stosunkowo szybko powrócić na salony normalności, w związku z czym machnął na ten temat ręką. Co jak co, ale przypominanie sobie o tym, co wydarzyło się tamtej nocy, wcale nie powodowało polepszenia nastroju. Nie chciał o tym mówić; przynajmniej nie teraz. Szukał niemego wsparcia w zachowaniu partnera, a więc lekko ulżyło mu w duchu, gdy ten nie wypytywał. Gdy wszelkie pytania poszły na bok, choć wiadomo było, że kiedyś będą musiały zostać zadane. Chciał to odroczyć obecnie w czasie i miał cichą nadzieję, że akurat się uda; co jak co, ale rozmawianie o takich rzeczach wyżerało jego siły. Konsumowało je w zatrważających ilościach i nie był w stanie na to nic poradzić. Od tamtego momentu dziewczynę widział może parę razy, a słuch o niej ponownie zaginął, jakby przesłanka otchłani zdawała się być prawdziwą. - Ciężko było się wówczas skupić na krokach. Z takim nauczycielem... - lekko się uśmiechnął pod nosem, a haft powoli się udawał, choć nie do końca; palce ubolewały, gdy wiele małych ranek się na nich znajdowało i najwidoczniej nie pozwalało uzyskać wymaganego efektu. Co jak co, ale to był ten okres, gdy czuł coś do Solberga i wspólny taniec jeszcze bardziej go utwierdzał w tym przekonaniu. Szmaragdowe tęczówki, charakterystyczne rysy twarzy; to wszystko, czym się odznaczał Max, naprawdę przykuwało jego uwagę. Teraz także; nie była to jego wina, choć czasami czuł się winny. Wszystko szło jednak w lepszym kierunku i starał się tym nie zamartwiać. Haft powoli powstawał, choć nie do końca był idealny. Dopiero później, gdy zaleczył zaklęciem znowu własne palce (igła lądowała w nich wyjątkowo często mimo przyjemnego rytmu nuconej piosenki), jakoś był w stanie poprowadzić to wszystko do przodu. Raz po raz starał się uzyskać wymagany wzór, choć zajmowało mu to znacznie większą ilość czasu. Tańczący Derwisz pozostawał tajemniczy w swej strukturze, jakoby nosząc ze sobą odpowiednią dozę wiedzy. Ciche westchnięcie, przyłożenie przebitego znowu palca do ust i usunięcie krwi, by wszystko wyglądało jakoś normalnie... - Coś więcej też można zdjąć? - wyszczerzył się, choć trochę wewnętrznie go zabolało to, że mimo słów, które bezproblemowo wyrzucał z własnego gardła, tak naprawdę miał problem z przebiciem się przez mur, który sam wytworzył w ramach pakietu zjebania psychicznego. Bolało go to wewnętrznie, odejmowało mocno samoocenę, a koło błędnie się zataczało i pokazywało, że brak rozmowy potrafi zmęczyć. Bał się też, że nawet największa, anielska cierpliwość kiedyś może się skończyć z dziecięcą łatwością. Bliskość fizyczna była równie ważna, więc nie zdziwiłby się, gdyby Solberg po dłuższym czasie po prostu jakoś postanowił wylać swoją złość. Zacisnąwszy wargi, robił dalej haft w ciszy i skupieniu. - Hmmm, chyba... jest dobrze? - spojrzał na pracę Maxa, a potem na swoją, która, po zaklinaniu, wyglądała po prostu dobrze. Zdziwił się, że poprzez częściowo melancholiczne wnętrze był w stanie coś wytworzyć, niemniej jednak nawet to, że mu się udało, spowodowało tylko lekki uśmiech. Ostatnio jego emocje wahały się do skrajnych do skrajnych; raz skakały do góry, by innym razem okryć dno wypełnione mułem. Dopiero po chwili zorientował się, że w sumie to mu się naprawdę udało; wyszczerzywszy białe ząbki, podszedł do partnera i położył dłoń na jego ramieniu, dzierżąc bluzę w wolnej ręce. - No i... gotowe! Dawaj kotek, uda ci się. - pocałował go z boku. - Wierzę w ciebie. - musnął wargami raz jeszcze skroń, by uważnie obserwować poczynania ukochanego.
5/6
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Doskonale znał podejście Felka do tematu. Jego partner też nie miał w życiu łatwo i został wielokrotnie zraniony przez używki. dlatego też Max nie chciał dokładać mu kolejnych zmartwień. A przynajmniej tak sobie to tłumaczył. Doskonale pamiętał tamten wieczór, gdy pojawił się w jego mieszkaniu na głodzie. Obiecał sobie, że ta sytuacja już więcej się nie powtórzy. Ochłoda faktycznie przyszła od razu. Max podziękował partnerowi, choć fakt, że ten uciekł się do magii by to uzyskać nieco mu nie pasował. Miał kryzys swojej magicznej części i choć nie był w stanie całkowicie od tego uciec, starał się nie korzystać ze zdolności, gdy nie były one absolutnie niezbędne. -Wiem, że nie musiałem, kocie. I o to chodzi, prawda? - Jakoś nie widział problemu w tym, że akurat był w sklepie i pomyślał, że może się coś Felkowi przydać, więc po prostu to kupił. Zdecydowanie wolał coś takiego niż wydawanie kasę na siłę czy na naprawdę niepotrzebne bibeloty. Nawet jeżeli ten dość szybko się otrząsnął, ciężko było nie zauważyć tej zmiany. Przez wiele gówna, które razem przeżyli chyba obydwoje byli już wyczuleni na podobne gesty ze strony partnera. Solberg wiedział, że czasem trzeba dać trochę przestrzeni i starał się nie naciskać na Felka, ale to dziwne uczucie nie chciało już go opuścić. Starał się jednak ze wszystkich sił zepchnąć je na bok i nie kontynuować widocznie niekomfortowego dla partnera tematu. -Może właśnie taki był cel? - Ogniki wciąż żywo tańczyły w jego tęczówkach, choć te powinny bardziej skupić się na tym, gdzie idzie igła, bo ta też niejednokrotnie zamiast w materiał trafiała w dłoń Maxa, a raz nawet jakoś tak niefortunnie się omsknęła, że dźgnęła mentora chłopaka. Ten zaczął przepraszać, jak tylko potrafił i spróbował wrócić do pracy, ale nie było to takie proste. Zależnie od sekundy i myśli, jaka akurat pojawiła się w jego głowie, praca szła nastolatkowi raz lepiej, raz gorzej, co w efekcie nie dawało zbyt powalającego haftu, choć nabierał on coraz lepszego kształtu. Nawet przymykając oczy można było poznać, że jest to tańczący derwisz. -Cokolwiek sobie wymarzysz. - Wyszeptał licząc, że mentor tego nie wyłapie, ale pacnięcie w łeb pokazało, że mężczyzna jednak widział wszystko, co się wokół niego działo. Może i takie rozmowy niepotrzebnie go nakręcały wiedząc, jak sytuacja się miała, ale też nie potrafił sobie odpuścić. Widząc zaciśnięte wargi Felka przez sekundę zmrużył oczy myśląc, co tym razem siedzi w jego kędzierzawej głowie, ale na szczęście było to zbyt krótko, by ten mógł cokolwiek zauważyć. -No powiem Ci, że naprawdę jest dobrze! Gratulację. - Wyszczerzył się widząc ukończony haft ukochanego, który nie wyglądał wcale tragicznie. Sam miał jeszcze do wykonania kilka ruchów igłą, by móc uznać własną pracę za jakkolwiek skończoną. Nie oponował ani trochę, gdy poczuł na skórze miękkie wargi. Sam chętnie by się czymś odwdzięczył, ale przyszedł czas na zaklinanie i musiał się skupić. Wiedział, że nie radzi sobie z magią tak, jak by chciał, więc w tym momencie nawet przy najprostszych rzeczach, starał się dawać z siebie dwieście procent jeśli już zaszła konieczność wyciągnięcia różdżki. Teraz nie mógł tego uniknąć, więc lekko drżącą dłonią chwycił swój magiczny kijaszek i zaczął postępować zgodnie z wytycznymi mentora, by w końcu również ukończyć swoją pracę. -Mogło być gorzej, no nie? - Powiedział, wstając w końcu i rozprostowując kości. Nieco zesztywniał podczas całej tej pracy. -To.... Co teraz? Wracamy do pałacu, czy jeszcze masz na coś ochotę? - Zapytał, nie koniecznie spiesząc się do powrotu do pokoju. Mimo wszystko chciał spędzać z nim jak najwięcej czasu, a te chwile dawały mu spokój i szczęście, których tak mocno potrzebował.
Każdy z nich był zepsuty w jakiś sposób - niczym porcelana, która wymagała uwagi. Liczne, mniej lub bardziej widoczne pęknięcia, dawały o sobie znać. To w przypadku Lowella były one mniejsze, jakoby mniej uwydatnione, niemniej jednak, jeżeli spoglądało się na wewnętrzną strukturę, trudno było nie odnieść wrażenia, że jest jeszcze nad czym popracować. Iż sporo rzeczy, które wydawały się być w porządku, tak naprawdę niosło ze sobą liczne pytania, na które nie mógł znaleźć odpowiedzi. Wbrew pozorom dobijało go to, że tak mało znowu wiedział o sobie, o najbliższym. Starał się popchać to wszystko jakoś do przodu, ale przeszłość skutecznie mu to uniemożliwiała. Przez to opinia na temat samego siebie szła w dół, a jedyne, co chciał zrobić, to odsunąć własne problemy i zająć się cudzymi. Nawet jeżeli wiedział, iż to posunięcie może go słono kosztować. Nawet zbyt wiele, by było jakkolwiek opłacalne. Na kolejne słowa Maximiliana, były student wbił na krótki moment oczy w podłogę, czując ogromną chęć zaprzeczenia. Co jak co, ale naprawdę czuł się głupio, przyjmując to, co partner mógł mu przygotować. I chociaż samemu posiadał dość specyficzny upominek, nie mógł nie odnieść wrażenia, że wewnętrznie odczuwa wstyd. Pisany ludzką dłonią, skrobany resztką atramentu, ludzki wstyd. Chociaż wcześniej nie miał z tym problemu, tak teraz - gdy pewne rzeczy uległy zmianie - było ciężko. Mimo to starał się do tego podejść na spokojnie; chwyciwszy go za dłoń, starał się dodać sobie jakiejś otuchy. Może było to samolubne posunięcie, ale nie bez powodu odczuwał ku niemu tę więź, która splotła ich nici przeznaczenia na wyjątkowo długi czas i... powiodła w innym kierunku. Zignorował zatem własną reakcję, powracając na salony rzeczywistości. Saltzman nie było. Nie widział jej, choć decyzja o tym, czy powinna żyć, czy jednak nie, dobijała go kompletnie. Teoretycznie walka o każde życie była na wagę złota, ale cóż to za życie, jeżeli człowiek nadal czuje się tak, jakby nie potrafił żyć, a tylko istnieć? No właśnie. I chociaż poświęcenie samego siebie w imię wyższej idei, jaką było to, by bliska sercu osoba poczuła się lepiej, pozostawało w jego mniemaniu jako coś koniecznego, tak teraz zastanawiał się, czy dzierżył w sobie moc decydowania za innych w tak wrażliwych kwestiach. - To zajebiście go osiągnąłeś. - trudno było się powstrzymać od podniesienia kącików ust do góry, kiedy raz po raz haftował wybrany przez mentora wzór, byleby się zgadzał z tym, co miał przedstawiać. Tańczący Derwisz brzmiał dziwnie, aczkolwiek pozostawał bardzo specyficzny. Zresztą, te osoby posiadały w sobie wyjątkowo silną magię, nad którą potrafiły zapanować, w związku z czym liczył, że haft wniesie coś dobrego w ich umiejętności. Dłonie wyglądały tak, jakby ktoś postanowił urządzić z nich rzeź. Krew raz po raz lała się strumieniami, Lowell przykładał palce do warg i tamował lekkie nacięcia, by potem je uleczyć. No, zawody amatorów szły normalnie w najlepsze. - Sporo rzeczy. - podniósł sugestywnie brwi, na co starszy mężczyzna walnął go jeszcze raz grubaśnym podręcznikiem "Ja i moje pierwsze hafty", kręcąc z niedowierzaniem pod nosem. Słowa w nieznanym języku wydostały się spomiędzy jego ust, jakoby karcące; najwidoczniej byli najgorszymi klientami w historii działania tego miejsca. Felinus uśmiechnął się przepraszająco, by potem powrócić do tworzenia wzoru na materiale własnej, rozpinanej bluzy. Zmrużywszy oczy, tak naprawdę bał się, że prędzej czy później zostanie sam. Z dnia na dzień wstyd ludzki narastał i nad tym nie kontrolował. Czuł się słabo, chociaż nie mógł samemu temu zaradzić. Pozostawało mieć zatem nadzieję, że lekarz jakoś ukierunkowuje odpowiednio sytuację; tym bardziej, że wpływało to nie tylko na sam związek, lecz także postrzeganie samego siebie. - Dzięki! - lekko się uśmiechnął, bo dla niego to znaczyło naprawdę wiele. Każda pochwała, zresztą, niosła ze sobą ziarenko, jakoby na swoich małych dłoniach, by je zasiać. Schować pod ziemią, nawilżyć wodą, wystawić na działanie słońca, ażeby plony, które pozostawi, były spore i przede wszystkim trwałe. Tak więc złapał te gratulacje i nie zamierzał ich puścić, wiedząc, jak wiele dla niego samego znaczą; pocałunek był niczym w porównaniu do tego, jak subtelnie, ale widocznie dla samego Lowella poprawiło mu to humor. Raz po raz zatem obserwował poczynania ukochanego, nie szczędząc sobie snujących się dłoni w ramach wsparcia bądź czekoladowych tęczówek z ognikami obserwujących efekty. Zauważył jednocześnie drżenie dłoni, co prawda lekkie, na które musnął palcami wierzch dłoni chłopaka. Cicha, niema chęć wsparcia przedostawała się przez te gesty. - Jest wspaniale, skarbie. - odsunął się i samemu rozprostował kości i stawy, czując się tak, jakby zaraz sięgała mu emerytura, na którą oczywiście nie zarobił. - Od ciebie to zależy! - przeciągnął się niczym kot, czując, jak mięśnie przyjemnie ulegają powrocie do stanu używalności. - Chodź, przejdziemy się jeszcze po dzielnicy, co ty na to? Może zahaczymy o coś ciekawego... - zostawiwszy odpowiednią sumę galeonów, pożegnał się z pracownikami, by bez żadnego zawahania chwycić go za dłoń i radośnie przyciągnąć, ażeby iskierki w oczach zostały dostrzeżone, natomiast uśmiech - otulił. Nie wiedział, gdzie go bierze i po co, ale porzuciwszy wszelkie wątpliwości na bok, chciał spędzić z nim jak najwięcej czasu.
Ściągam brwi, bo faktycznie znam się na słowach i słysząc "Chciałbym" tak naprawdę słyszę jedynie nie ten tryb czasownika, na który liczyłem. Słyszę wątpliwość, słyszę potencjalność, a przede wszystkim - słyszę tryb warunkowy, więc cierpliwie wyszywam niestabilne trzciny na swojej szacie, mimowolnie przyrównując swoją pewność siebie do tej kruchej rośliny targanej wiatrem, im dłużej każesz czekać mi na warunek, który wcale nie nadchodzi, a na który nastawiasz mnie nawet swoim sfrustrowanym sapnięciem. Do tej chwili rozumiałem że chcesz milczeć, więc sam też milczałem, pozwalając skupić Ci się na z pewnością trudnym dla Ciebie do zrozumienia angielskim Arabki, która deformowała go swoim akcentem w zdecydowanie mniej urokliwy od Ciebie sposób. Teraz jednak sam też przerwałem dziergany przeze mnie wzór, by unieść na Ciebie spojrzenie, uważnie badając czerwień pokazywanych przez Ciebie nici, porównując go do tego na Twoich policzkach. I nie spuszczam wzroku, gdy powracasz do haftu, nie chcąc zgubić żadnego z Twoich słów, więc i łapiąc je uważnie spojrzeniem z kształtów, w jakie układają się Twoje usta. Mruczę w zamyśleniu, na tyle cicho, by nie przerywać Ci Twojego wywodu, bo i zastanawiam się czy przypadkiem nie mamy tego samego problemu, przez który nie potrafimy znaleźć konkretnych ram, w których moglibyśmy zamknąć swoją osobowość. Może i zdążyłbym się wtrącić, gdybym nie przyglądał się zbyt ciekawsko blond kosmykom, które układały się teraz zupełnie inaczej niż wtedy, gdy ostatnim razem mogłem oglądać je z tak bliska. Zielone spojrzenie więc gwałtownie opadło w dół do Twoich oczu, a brwi uniosły się w dowodzie mojego zdziwienia, gdy tak bezczelnie pozwalasz sobie na całe zdania, których nie mam prawa zrozumieć. I naprawę chcę się burzyć, będąc przyzwyczajonym raczej do tego, że to moje obcojęzyczne słowa wybijają rozmówcę z rytmu rozmowy, a jednak nie potrafię, bo zupełnie pochłania mnie obserwacja Twojej mimiki; zachwyt nad spokojem i melodyjnością wypowiadanych przez Ciebie myśli, które wybrzmiewały tym piękniej, że mityczniej w tajemniczym dla mnie sensie. - Prowokujesz mnie, Cyziu - zauważam, odchylając się na krześle w tył, by spojrzeć na Ciebie w nieco szerszej perspektywie, którą tak ładnie, może nawet nieco podświadomie, mi podajesz. - Żebym nauczył się tego Twojego języka. To rosyjski? Polski? Ukraiński? - dopytuję ciekawsko, bo choć nawet i bez wiedzy, z której szkoły przybyłeś do Hogwartu mógłbym zawęzić grupę podejrzanych języków, tak te słowiańskie brzmienia zawsze były dla mnie zupełnie niemożliwe do rozróżnienia, a przy tym i niezbyt zachęcające do nauki. Teraz jednak motywacja rozgorzała we mnie błyskawicznie, gdy tylko dojrzałem ten błysk pewności siebie w Twoich oczach. - Nie wiem czy wiesz, ale żółw, to symbol spokoju, bezpieczeństwa i ochrony, tymczasem struś… - podejmuję od nowa, przebijając się igłą, niemal na ślepo, przez materiał szaty, bo i pozerkuję wciąż na Ciebie uparcie, nie chcąc stracić nawet najdrobniejszej reakcji. - To symbol demoniczny. Zwłaszcza w kulturze arabskiej. Potwór Chaosu - kontynuuję, mrużąc lisio zielone oczy, gdy spojrzeniem opadam do Twoich dłoni, oceniając prędkość Twojej pracy. - Nie wydaje Ci się, że dostaliśmy swoje wzory odwrotnie? Do tego wspólnie tworzą przeciwieństwa - zauważam, dostrzegając te opozycje nie tylko w prędkości naszych zwierząt, ale też w twardości skorupy i miękkości piór czy otaczającym je środowisku: wodzie i pustyni, może nieco licząc na to, że sam zauważysz opiekę demona chaosu, roztoczoną ponad pilnowanymi strusiami. - Ilekroć tylko któryś z nas nałoży swoją szatę, od razu skazany będzie na myśl o tym drugim.
Narcyz Bez
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Wiecznie goszczący na ustach uśmiech, twarda angielska wymowa z wyraźnymi końcówkami
Chyba trochę za bardzo cieszy mnie to, że mogę Cię w jakiś sposób zaskoczyć i wybić z rytmu, poprawiając balans naszej relacji. I cieszy mnie, że mi tego w żaden sposób nie odbierasz, mimo że prawdopodobnie nie byłoby to dla Ciebie żadnym problemem. To drobne rzeczy, które dostrzegam, a przede wszystkim doceniam, drobne rzeczy, którymi budujesz sobie niepewny pomost, choć jeszcze chwilę temu wydawałoby się, że nieodwracalnie spaliłeś poprzedni. - Polski. Ale znam też rosyjski, po mamie- chwalę się, bo pochwalić się faktycznie ten jeden raz mogę - nie wiem, kiedy może być ku temu następna okazja. Skoro już przyznałem się, także lub przede wszystkim przed samym sobą, do tego, że nie jesteś mi zupełnie obojętny, czuję potrzebę, by dobrze wypaść w Twoich oczach. Nie chcę żebyś miał mnie za kompletnego nieuka, a wiem, że moja niska predyspozycja do przyswojenia języka angielskiego rzutuje na wszelkie szkolne dziedziny, sprawiając, że o wiele trudniej osiągać mi zadowalające wyniki. Nie spodziewam się, żebyś mówił poważnie o nauce mojego języka - jest to wysiłek niewspółmierny do stabilności i przyszłościowości naszej relacji. Śmieję się zatem tylko cicho. - Ale nie. Ja też muszę mieć możliwość mieć tajemnice, nie tylko Ty. I tak zbyt dużo zdradzam Ci poprzez mowę ciała, którą nie zawsze jestem w stanie kontrolować. Moja teoria wydaje mi się być dobra, dopóki nie słyszę Twojej; przez bliskie zestawienie ze sobą sposobów myślenia uznana przeze mnie metafora staje się wręcz toporna, a skojarzenie bardzo jednowymiarowe. Nie sprawiasz jednak, że czuję się głupio z brakami w wiedzy. Po kilku spędzonych w Twoim otoczeniu dniach przyjąłem niecodzienną poetyckość wypowiedzi jako cechę Ci właściwą, ale to, co wydaje mi się jeszcze bardziej fascynujące i przyciągające w Twojej osobie, to to bezpretensjonalne oczytanie, które potrafisz zaprezentować. Kiwam głową, byś wiedział, że Cię słucham, choć nie utrzymuję kontaktu wzrokowego. Słucham Cię zdecydowanie uważniej niż kobiety, przez co chyba tak karkołomnie poruszam igłą, niemal przebijając sobie opuszkę palca - chociaż wzrok, którym mnie świdrujesz również działa na moją niekorzyść, ponieważ masz ten rodzaj spojrzenia, ten, przez który nawet na prostej drodze mogłyby poplątać mi się nogi. - Tak, to ma większy, hm- sens? - Polski wyraz ponownie sam wplątuje się w zdanie, jakbym chwilą swobody wybił się z rytmu i tym samym wyrzucił część pieczołowicie gromadzonych angielskich słówek. Drapię się po nosie, marszcząc go w skupieniu, ale wszystko, co mogę zrobić, to wierzyć, że wyłapiesz zagubione znaczenie i mi je podarujesz. - I w tym samym czasie nie. Bo ty nie zasługujesz, żeby cię opisywać jako "demoniczność". Chaos tak. Ale nie w złośliwy sposób. Nie odmawiam Ci wad - jak sam stwierdziłeś, jeszcze Cię nie znam. Jestem jednak przekonany, że nie jesteś osobą, której negatywne cechy przyćmiewać będą zalety, więc czuję palącą potrzebę, by Ci o tym powiedzieć, prawdopodobnie przez wzgląd na wyczulenie na własne niedociągnięcia. Obdarzam Cię też uśmiechem, początkowo jedynie łagodnie i nieśmiało unoszącym kąciki ust, ale w końcu sięgającym promiennością nawet do oczu. Nie gaśnie ona nawet, gdy dajesz się ponieść fantazji tak bardzo, że zwyczajnie wymazujesz z pamięci część informacji, przez co wzdrygam się początkowo w przekonaniu, że jednak mnie przejrzałeś i mistrzowskim podstępem chcesz wyciągnąć ze mnie wstydliwe wyznanie. Prawie nawet daję się na to złapać, rozproszony wizją, którą przede mną roztaczasz, od razu kojarzącą mi się z filozofią yin i yang. Zamiast przypomnieć Ci, że różowa lehenga nie ma być przeznaczona dla mnie, tego mnie, przekrzywiam ciekawsko głowę, gdy lekki materiał chusty, na którym haftuję, zarzucam sobie na ramiona. Jednocześnie czuję się zażenowany i rozweselony własnym gestem, co zaraz musi odbić się na mojej twarzy w postaci różowych plam podkreślających szeroki w gruncie rzeczy uśmiech. - Więc Ty myślisz, że jednak powinienem to zatrzymać dla siebie? Że będę wyglądać dobrze? - dopytuję, z jednej strony po prostu żartując, w razie gdybyś zapomniał, że poczucie humoru nie jest mi zupełnie obce, z drugiej bacznie przyglądając się Twojej mimice; zmiany w niej nie są może dla mnie przeważającym kryterium, ale pewną przesłanką i odbiciem poglądów, o których zazwyczaj nie rozmawia się na tak wczesnych etapach relacji. Ściągam ją w spłoszeniu, gdy nagle ktoś jeszcze dołącza do naszego ekskluzywnego grona - kieruję wzrok na mężczyznę i dopiero po chwili załapuję, że jest to właściciel. Nagle znajduję się pomiędzy trzema osobami, które zdają się chcieć ze mną rozmawiać, a mnie ta presja trochę zaczyna przygniatać i siłą rzeczy musisz pogodzić się z tym, że tracisz moją uwagę na rzecz mało porywającej historii szycia. Możesz jednak zaobserwować ponowną zmianę w mojej sylwetce; odsuwam się i zaplatam obronnie ramiona na klatce piersiowej, na chwilę zupełnie odkładając igłę i nić, nie będąc w stanie pracować w takich warunkach.
Etapy: Z kim haftuję: Starszy mężczyzna Wzór: Żółw przy jeziorze Tworzenie haftu: +10 do wyniku k100 K100: 29 + 96 + 10 z kostki tworzenia haftu = 135 + 1 = 136/2 = 68
Mrużę nieco oczy, gdy kiwam poważnie głową, analizując na szybko, który z podanych przez Ciebie języków byłby bardziej opłacalny do nauki. Ze względu na Ciebie - nieco mocniej zaplusowałbym Polskim. Ten jednak zapewne nie przydałby mi się przy nikim innym, na zawsze pozostając tylko przypominającą mi o Tobie ciekawostką wpisaną do CV. Rosyjski natomiast, byłby znacznie praktyczniejszy, ale przy tym i trudniejszy w konieczności nauki osobnego alfabetu. - To niedobrze - cmokam z teatralnym niezadowoleniem, choć czuję jak spojrzenie iskrzy mi się od nagłego zapału, gdy uparcie unoszę je ku Tobie, niechętnie powracając do wyszywanego haftu. - Bo widzisz, uwielbiam odkrywać tajemnicę. Gdy już jedną wypatrzę, to nie potrafię jej tak po prostu zostawić nierozwiązanej - tłumaczę Ci, byś zrozumiał, że nie możesz mieć mi za złe, że nie posłucham się Twojego "nie" i choćby z czystej ciekawości rozpocznę naukę tak obcego dla mnie języka. Bo i naprawdę czuję się prowokowany, gdy zaraz podarowujesz mi to pierwsze słowo, które bezwiednie powtarzam po Tobie bezgłośnie, badając drogę języka, który od wycofanego "s" przechodzi w tak ulotne w zaczepce "en", tylko po to, by powrócić do swojego ostrzegawczego syczenia. Posiłkuję się angielskim, ale to francuski pierwszy naprowadza mnie na to, co możesz mieć na myśli. S E N S. Zmysł?. Skrupulatnie zapamiętuję to wyróżnione słowo, obiecując sobie, że sprawdzę je w pierwszej możliwej chwili, nie zamierzając psuć całej zabawy tak prostackim pytaniem, by wyrwać odpowiedź z Twoich ust. I zaraz już uśmiecham się mimowolnie, początkowo w milczącym zadowoleniu, bo i chcąc nacieszyć się otrzymaną uwagą, której tak bardzo potrzebowałem, nie do końca chyba zdając sobie z tego sprawę. Czasem zwyczajnie miło jest być rozliczanym ze swoich starań, a nie ich efektów. - A co myślisz o tym, że żółw składa swoje jaja i pozostawia je, by to natura zadbała o wyklucie - zaczynam powoli, byś na pewno dobrze zrozumiał każde moje słowo, bo i przedstawienie kolejnego przeciwieństwa chcę wykorzystać, by poznać Cię lepiej, nawet jeśli mój wzrok faktycznie skupił się w końcu na pospieszeniu swojej pracy. - Tymczasem strusie na zmianę wysiadują jaja należące do całego stada? - kończę, by przy najbliższym uniesieniu na Ciebie spojrzenia znieruchomieć pod wrażeniem roztoczonego przede mną widoku. Uśmiecham się w mimowolnym odbiciu Twojej radości, gdy przyglądam się zafascynowaniu odcieniom jakie potrafią przybrać Twoje policzki tak pięknie podłapując kolor trzymanego przez Ciebie materiału. Chcę właśnie sięgnąć do niego dłońmi, poprowadzić go na nieco inny, wymyślony przeze mnie sposób, by może jeszcze lepiej przygotować sobie pole do komentarza o zgraniu błękitu Twoich oczu z łagodnym różem chusty, a jednak płoszę się wraz z Tobą - z tą różnicą, że sam już dawno zapomniałem jakie nieprzyjemne uczucie przygaszenia temu towarzyszy. I faktycznie na chwilę, pod wpływem rozczarowania, godzę się na kradzież Twojej uwagi, zajmując się sobą i starym Arabem, który tłumaczy mi na migi procedurę zaklinania mojego haftu. Co chwila jednak i tak pozerkuję w Twoją stronę, podsłuchując opowiadanych Ci historii, by upewniać się nieustannie, że te wyrzucane melodyjnie z moich ust interesują Cię bardziej. I gdy tylko stary Arab zaczyna upominać mnie w niezrozumiałych dla mnie słowach, irytuję się już zupełnie i gwałtownie wstaję ze swojego krzesła, rozwścieczone spojrzenie zielonych oczu celując jednak w samego szefa lokalu. - Nie masz Pan jakichś ulotek informacyjnych? Zupełnie nie da się skupić w tym jazgocie, a płaci się za kurs praktyczny, nie wykład o historii Ajszy królowej igły - wyrzucam z siebie, lekceważąco machając ręką, by przegonić dostęp do źródła darmowych informacji, które z pewnością ucieszyłoby mnie, gdybyś tylko Ty nie był tak kuszącą alternatywą. - Mam zapłacić drugie tyle, żeby dał Pan nam spokój? - kontynuuję, wyciągając już z kieszeni na oko odliczone trzydzieści galeonów, by wcisnąć je w grubą dłoń właściciela, dopiero wtedy mogąc powrócić na swoje miejsce z brwiami wciąż ściągniętymi w irytacji, więc i mamrocząc cicho pod nosem: - Ograbić mnie z takiego widoku...