Bank Gringotta znajduje się na rogu ulicy Pokątnej, blisko skrzyżowania ze Śmiertelnym Nokturnem. Za pierwszymi, mosiężnymi drzwiami marmurowego budynku znajdują się kolejne, na których wyryto ozdobny napis.
"Wejdź tu, przybyszu, lecz pomnij na los, Tych, którzy dybią na cudzy trzos. Bo ci, którzy biorą, co nie jest ich, Wnet pożałują żądz niskich swych. Więc jeśli wchodzisz, by zwiedzić loch I wykraść złoto, obrócisz się w proch. Złodzieju, strzeż się, usłyszałeś dzwon Co ci zwiastuje pewny,szybki zgon. Jeśli zagarniesz cudzy trzos Znajdziesz nie złoto, lecz marny los."
Dalej znajduje się już główny hol, w którym zawsze krzątają się chętni do pomocy pracownicy.
Weszły do Gringotta i podeszły do kontuaru, przy którym stał stary goblin. Aud podała mu kluczyk. - Skrytka numer 683, Audrey Primrose - powiedziała do goblina. Te stwory zawsze ją trochę przerażały. Nie wyglądały zbyt przyjaźnie. Do tego trzeba było przy nich uważać, co się mówi. Chwilę później podszedł do niej kolejny goblin, który najprawdopodobniej miał zawieźć ją do skarbca. - A więc spotkamy się przed bankiem - powiedziała do Gabrielle i poszła za stworem.
- Tak, przed bankiem - odparła. Czekała chwilę, aż podszedł do niej jeden z goblinów pracujących w Gringotcie. Ta przywitała się skinieniem głowy. - Skrytka numer 993, Gabrielle Papillon - rzekła, po czym dała kluczyk. Za chwilę przyszedł do niej drugi goblin. Ten poprowadził ją do wózka, którym pojechała do skrytki.
Wydostała się z wózka bardzo szybko. Chyba jednak wolała świstokliki i teleportację. I tak źle, i tak niedobrze. Pieniądze ukryła w torbie. Martwiła się lekko, rzadko nosiła przy sobie aż tyle. Tym razem nie tylko galeony, miała też mugolską gotówkę. Wyszła z banku i rozejrzała się, szukając Gabrielle. Chyba jeszcze nie zdążyła zabrać pieniędzy, bo nigdzie nie dostrzegła ciemnowłosej. Stanęła więc przy schodach do Gringotta i czekała na Krukonkę.
Gdy tylko wydostała się z wózka, wyszła naprędce z banku. Rozejrzała się i gdy tylko ujrzała znajomą czuprynę Audrey, podbiegła do niej naprędce. Na szczęście Gabrielle miała tę swoją magicznie powiększaną torebkę, gdzie miała włożoną różdżkę i pieniądze. Dzięki temu z zewnątrz nie było widać, że ma przy sobie tak dużą sumę pieniędzy. - Audrey, jestem już - podeszła do niej od tyłu - gdzie teraz?
Drgnęła lekko, kiedy usłyszała Gabrielle. W typowym dla tej ulicy hałasie nie usłyszała kiedy do niej podeszła. Zastanowiła się. Z pewnością nie byłoby to rozsądne, gdyby najpierw kupiła to, co planowała na Pokątnej, a potem szła z tym do mugolskiej galerii. Szczególnie że zwracałaby uwagę, niosąc coś tak dużego. Nie, nie, Pokątna odpada. - Najpierw galeria, musimy znaleźć buty, ale potem musimy wrócić tutaj - powiedziała. - Lepiej nie pokazywać się z magicznymi rzeczami u mugoli - wyjaśniła.
- W sumie tak, jeszcze by posądzili nas o jakieś ataki terrorystyczne lub coś jeszcze bardziej dziwnego - przyznała Audrey rację. - No dobra, to do mugolskiej galerii marsz - roześmiała się i pociągnęła Audrey ze sobą w stronę wyjścia w Pokątnej.
Lorelei L. E. Coleridge
Rok Nauki : I
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Wysiadła z wózka, klnąc intensywnie w myślach. Nigdy nie lubiła tych goblinów i ich sposobów dowożenia do skrytek, a teraz również nie była z tego zadowolona. Mogliby wymyślić coś innego. Nie krytykowała jednak na głos, bez wątpienia nie byłoby to rozsądne. Gobliny swój rozum miały, nie były przecież robalami, dającymi się deptać. Nie wiedząc czemu rozejrzała się. Zdziwiona dostrzegła Verę. Najwyraźniej też miała jakiś interes na Pokątnej. Kto wie, może też na Nokturnie?
Wyszła z tak ładnie wyglądającego budynku, który w środku jednak nie był przyjemny. Nieco kręciło się jej w głowie od tej szalonej jazdy wózkiem. Nigdy nie lubiła tych wózków jeżdżących z przerażającą prędkością. Przeliczywszy ilość pieniędzy w sakiewce, schowała ją i podniosła głowę. Od razu dostrzegła Lorelei. No, miała farta, nie będzie musiała sama łazić wśród gości w idiotycznych szatach! - Hej Lei - powiedziała, gdy już podeszła do czarnowłosej - Interes na Pokątnej, co? A może na Nokturnie?
Lorelei L. E. Coleridge
Rok Nauki : I
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Uśmiechnęła się delikatnie do przyjaciółki. Świadomość, że zaraz kupi coś ciekawego na Nokturnie wprawiła ją w dobry humor. Nie przepadała za zwykłymi zwierzakami domowymi, takimi jak koty czy króliki. Owszem, kameleon byłby ciekawy, ale różowe puszki pigmejskie... aż dreszcz przechodził na tę myśl. Dzikie i czarne, to było coś. Te jadowite kiełki. Taki by do niej jak najbardziej pasował. - Cześć. Trafiłaś, Nokturn - odpowiedziała zadowolona. - Ty też?
Odwzajemniła uśmiech. Lorelei była w podejrzanie dobrym humorze, czyżby zamierzała sobie coś kupić? Veronique po większym zastanowieniu stwierdziła, że chętnie kupiłaby sobie jakiegoś zwierza, jednak nie mogła się na żadnego zdecydować. - Hm, teoretycznie to nie mam tu celu - odpowiedziała - Aczkolwiek Nokturn brzmi ciekawie. Co chcesz tam kupić? Już nie mogła się doczekać odpowiedzi czarnowłosej. Skoro ta szła na Nokturn, to z pewnością miała coś na oku. No bo kto chodzi do takiego miejsca bez celu?
Lorelei L. E. Coleridge
Rok Nauki : I
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
- Zwierzaka - zaśmiała się. - No wiesz, miło żyć ze świadomością, że jeśli ty nie masz humoru, twój pupilek zaatakuje za ciebie. A zwykłe mnie nie kręcą, są nudne. Na przykład takie koty... nudne sierściaki. A jakby tak sobie sprawić jakiegoś z Nokturnu? I od razu humor lepszy - zakończyła swój dziwny wywód. - To co, idziesz ze mną? - zapytała. Kto nie chciałby obejrzeć tych wszystkich magicznych stworzeń? Ona sama je uwielbiała, o ile były niebezpieczne i interesujące.
- Ty wiesz, że taki słit zwierzak z Nokturnu to całkiem niezły pomysł? - powiedziała myśląc o tym, co taki zwierzaczek może jej wrogom zrobić - Lepsze to niż leniwy kocur leżący na fotelu. Chyba sprawię sobie jakieś miłe stworzonko. Słyszałam, że podobno można tam kupić takie specjalne puszki pigmejskie. Już nie mogła się doczekać, gdy zobaczy te wszystkie stworzenia. Wiedziała, że jedno z nich dzisiaj zagości w dormitorium dziewczyn Slytherin'u. - Jasne, że idę! - powiedziała entuzjastycznie - Chodź! Pociągnęła Lei w stronę Nokturnu.
Mike był zaskoczony okazałością budynku. Gdy mieszkał z rodzicami to oni się zajmowali takimi rzeczami, poczuł się... dorosły. Podszedł do ostatniego biurka -Yyy... Wwitam , ja chciałem wypłacić trochę pieniędzy z mojej rodzinnej krypty. Tu mam klucz.- powiedział i podał goblinowi. - Proszę udać się za tamtym pracownikiem - wskazał na goblina czekającego nieopodal.
Dziwny był ten bank zdaniem Mike'a jazda wagonikiem była trochę jak kolejka górska. Po wypłacie słusznej ilości wyszedł czym prędzej z Banku Gringotta, nie przypadło mu to miejsce zbytnio do gustu
Z trzaskiem teleportowałem się przed bankiem podziwiając tą mroczną i ciemną budowlę należącą od pokoleń do goblinów. Te małe i pokraczne istoty były prawdziwymi mistrzami metalu i obróbki złota. Dobrze wiedziałem iż jeśli ktoś miał się poznać na cenie kosztowności które miałem to właśnie one. Bez ociągania wszedłem po schodach i pchnąłem wielkie wrota prowadzące do wnętrza tego gmachu fortuny. Natychmiast zbliżyłem się do jednego z okienek i poczekałem aż podejdzie obsługujący. Gdy tylko podszedł do mnie jeden z tych stworów pytając swoim skrzeczącym głosem w czym może pomóc przedstawiłem się i położyłem na ladzie worek ze stopionym czystym złotem. - Chcę to spieniężyć ile dasz za to czyste złoto idealne dla waszych wyrobów ?
Goblin, jak to goblin spojrzał na młodzieńca podejrzliwym wzrokiem. Odłożył trzymane w ręku pióro i uniósł materiał zasłaniający znajdujące się w worku rzekome złoto. Dotknął go swoimi długimi, niezbyt zadbanymi pazurami, bo paznokciami tego raczej nie można było nazwać. - Złoto mówisz... - odezwał się, spoglądając chłopakowi w oczy. - Skąd ono pochodzi? Zostawił worek i począł znowu stukać palcami w blat drewnianego biurka. Oczywiście, nie wątpił, że złoto jest prawdziwe, jak goblin potrafił bez problemu to stwierdzić, jednak jeśli miał dać za to pieniądze, to przydałaby się dokładniejsza analiza. - W obecnej chwili mogę dać ci za to nie więcej niż osiemdziesiąt galeonów, jeśli chcesz więcej, musisz zostawić to na pewien czas, do dokładniejszej wyceny.
Dokładniejsza analiza ? Wredny mały potworek wiedział dokładnie iż nie codziennie przynosi się złoto stopione w tyglu. No nic te wredne istoty są mistrzami metalu i stopów, lecz starannie stopiłem metal i miałem pewność iż nic z tego nie wyciągną. - Analiza mówisz? Mianowicie co takiego chciałbyś tu znaleźć. Nie jest to żaden goliński artefakt ani trefny towar. Przynoszę ci czysty kruszec oczyszczony magią a ty obrażasz mnie mówiąc o analizie? Nachyliłem się nad goblinem mrożąc oczy. Chytrus coś knuł i wiedziałem o tym jak diabli ale potrzebowałem tego złota. Choć ta mała złośnica zakazała mi go kupić, wiedziałem iż jego łzy mogą pomóc na jej ranę. Tak potrzebowałem feniksa i to jak najszybciej. - Czemu kręcisz goblinie 90 i dodaj 10 za obrazę klienta pochodzącego z starego rodu Kruków Choć nie prowadziliśmy interesów na wyspach mój ród miał tu konto i to jako jeden z pierwszych. Przynależność do arystokracji miała swoje plusy.
Jako istota niezwykle inteligentna, nie można było od niego nawet oczekiwać, że da się tak nieładnie oszukzać. Złoto to złoto i trzeba było sprawdzić czy nie jest z nim coś nie tak. - Tak nakazują procedury i nikt nie stanowi wyjątku, szczególnie, skoro mówisz, że jest czyste... - mruknął i zaczął malutkim, acz trudnym do rozczytania drukiem zapisywać coś na leżącym przed nim pergaminem. Spojrzał na chłopaka zza zmrużonych oczu. Ha, obraza! Gobliny pozwalały czarodziejom na używanie swoich bogactw, korzystanie z ich banku, a ten jeszcze śmiał żądać pieniędzy za odszkodowanie. - W takich warunkach osiemdziesiąt i ani galeona mniej - powtórzył, bez jakichkolwiek emocji w głosie.
-Masz tupet goblinie... Przypomnę ci iż od 13 wieku mój ród zyskał pierwszą sławę na kontynencie masowo eksterminując wasze rebelie, w służbie miejscowych władców. Spojrzałem na niego oczami kogoś kto mordował już takich jak on dla samej wprawy zabijania, i doskonalenia swoich umiejętności. - Zastanów się goblinie. Mogę dać ci teraz to złoto a ty dasz mi 80 Galeonów... Lub też możesz rozsądnie przystać na propozycję polubownego załatwienia sprawy... Uśmiechnąłem się. Był to ten sam mroczny grymas jaki miałem gdy ścierałem krew z moich noży po zabiciu jego trzech pobratymców w Polsce... - 90 Galeonów i zapomnę o sprawie ... Istoto Podobnie jak goblin przemówiłem opanowanym tonem jednak z wyczuwalną nutką rozbawienia która zawisłą w powietrzu...
Goblin Tadzio, bo tak właśnie miał na imię, spojrzał na chłopaka wnikliwie, swoimi czarnymi jak słoma oczkami, prawie niewidocznymi zza porastających czoło brwi. Nie warknął, nie prychnął tylko najzwyczajniej w świecie westchnął. Ach, ta dzisiejsza młodzież! Zero szacunku dla starszych. No jak to tak może być. - Osiemdziesiąt - powtórzył, wcale nie przejmując się upiorną minką Kruka, przecież nie takie rzeczy widział przez swe bujne we wrażenia życiu. A trzeba wspomnieć, że Tadzio był goblinem dość młodym i w banku, przy okienku pracował od niedawna. Wcześniej mieszkał sobie spokojnie w Polsce i uprawiał rosnące na polach złoto. Rozejrzał się szybko, sprawdzając czy któryś z jego kompanów nie podsłuchuje, po czym nachylił się do chłopaka i zaczął szeptać. - Kruk z Polski jesteś, to bym ci dał więcej galeonów, tak wiesz, po znajomości... ale to złoto ładnie nie wygląda - spojrzał na niego jeszcze raz, po czym znowu usiadł wygodnie na taborecie obrotowym.
Westchnąłem, tak naprawdę westchnąłem bo oto spotykam goblina patriotę który nie kojarzy nawet mojego nazwiska z rodem i to starym. Niegdyś budziliśmy trwogę w sercach innych ras a teraz? polityka izolacji nie wpłynęła dobrze na naszą renomę. Będąc teraz poza rodziną mogłem w pełni zobaczyć jak bardzo błędnie była prowadzona polityka rodowa. Ale niema tego złego, przynajmniej uczyłem się wielu nowych rzeczy o świecie i innych istotach. - Niech będzie bankierze osiemdziesiąt jak chciałeś. Podałem torbę ze złotem i odebrałem galeony... Ech te gobliny ... skinąłem głową istocie i ruszyłem na zewnątrz...
Przyszedł punktualnie pod biuro Starszego księgowego i doradcy finansowego rodziny Brendan, w celu uporządkowania planowanych inwestycji. Zapukał i poczekał na zaproszenie do wnętrza, otrzymawszy pozwolenie na wejście, wszedł ukłonił się z szacunkiem Goblinowi, siedzącemu za biurkiem. - Dzień dobry szacowny Starszy księgowy, Z zasadą czas to pieniądz a pieniędzy się nie marnuje przejdę do meritum, Pragnął bym nabyć udziały w dwóch przedsiębiorstwach działających w Hogsmade i w okolicy Nokturnu, mianowicie Kawiarni Solace i Aptece. Gotów jestem zainwestować w nich kwotę po 200 Galeonów z mojego konta, na zasadzie spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, iż odpowiadamy wyłącznie do wysokości mojego wkładu, rad byłbym gdyby Szacowny Straszy Księgowy mając w interesie naszą długoletnią współpracę, skierował swą uwagę w tym celu i zabezpieczenia interesu rodziny Brendan, przygotowawszy kontrakty i umowy które nie naraziły by mienia powierzonego w wasze ręce wraz z zaufaniem rodziny Brendan- Rzekł spokojnie i z szacunkiem należnym Goblinowi pełniącego tę funkcję od ponad 100 lat, wiedząc że gdy On zajmie się tą sprawą interes Aleksandra nie będzie zagrożony ze strony nieuczciwych machinacji.
Goblin spojrzał podejrzliwie na czarodzieja, który z całą pewnością nie wiedział, co robi - oni nigdy nie wiedzieli takich rzeczy, od dziesięcioleci oglądał takich nadętych bubków, którzy sądzili, że mają pojęcie o wielkiej machinie rynku, że potrafią lawirować między jej trybami, wychodząc z tego cało. A potem znajdowano takiego nieszczęśnika na dnie Tamizy albo zabierano do Munga, gdzie liczył płatki kwiatów, dostarczane przez litościwych znajomych, wykrzykując przy tym "pół miliona galeonów, moje maleństwa!". Tak, właśnie dlatego obrzucił czarodzieja niechętnym spojrzeniem, uśmiechnął się nieprzyjemnie, wróżąc mu w duchu stratę tych dwustu galeonów - choć musiał przyznać, że facet miał łeb na karku o tyle, że nie stawiał wszystkiego na jedną kartę - i skinął głową. - Dobrze, dobrze, czas to pieniądz - powiedział skrzekliwym głosem, wykonując dłonią gwałtowny gest. - Słusznie. Zajmiemy się pańskimi pieniędzmi, proszę się nie martwić - mina goblina mówiła wyraźnie, że owszem, finanse to ich specjalność, ale nie mają zamiaru użerać się z ludźmi, więc skoro czarodziej wyłuszczył o co mu chodzi, to może sobie już iść i nie zawracać głowy. Sporządził szybko notatki i skinieniem głowy pożegnał interesanta.
/Post opisujący przeszłość ze względu na małe zamieszanie ze sklepem i tak dalej/
Patrzcie państwo, kto właśnie wpadł do Banku Gringotta, ubrany w najczystszy możliwy garnitur i stawiający kroki tak, jak gdyby właśnie miał zamiar kupić trzy czwarte świata. Oto Romulus Pevensey, młody, ledwie ponad dwudziestoletni, z brodą jeszcze tak małą, że dzisiejszego dnia z pewnością by się jej wstydził. Szedł, uniósłszy głowę wysoko, na twarzy posiadając delikatny zarys czegoś, co można chyba nazwać pewnym uśmiechem. Czuł na sobie pogardliwy wzrok bandy goblinów, której nienawidził tak samo jak ona jego. Niestety, w każdym wrogu trzeba widzieć też jego mocne strony i akurat obchodzenie się z pieniędzmi niewątpliwie należało do arsenału specjalności tych karłowatych obrzydlistw. Tamtego dnia potrzebował pożyczki. Nie dlatego, że zaraz miałby wpaść pod most, a dlatego, że chciał rozkręcić swój doskonale prosperujący w przyszłości interes. Lokal pod TLSS był już dawno upatrzony, amatorsko zebrany, początkowy asortyment czekał tylko na wejście w legalny obieg, a wszyscy klienci Pevenseya, którzy dotychczas robili z nim ciemne interesy trzymali go za słowo, że ceny nie wzrosną jakoś szalenie. Czy dotrzymał obietnicy? Cóż, ciężko stwierdzić, ale jego małe cacko zwane Draconisem nawet na czarnym rynku nie zeszłoby poniżej sześćdziesięciu galeonów. W każdym razie, po dosyć długim pobycie w Banku Romek w końcu został wypuszczony. Milion podpisów, tysiące zobowiązań, setki goblińskich narzekań. Cieszył się, mając w garści całkiem sporą sumkę, ale z drugiej strony czuł obrzydzenie metaforycznym zapachem łapsk, które przed chwilą trzymały tę grubą sakiewkę.
Viktor potrzebował pożyczki. W tym właśnie czasie nie miał jeszcze pracy na pełen etat, a chciał kupić, albo chociaż wynająć sobie względnie porządne mieszkanie. Potrzebował swojego gniazdka, miejsca, gdzie będzie mógł zawsze wracać. Zamierzał także ukończyć wreszcie kurs na tresera smoków. Jedynym więc wyjściem było udać się do banku Gringotta. Nie lubił tak zwanej biurokracji. Stosów papierów, formularzy i innych podpisów, a do tego w niezwykle przykrym towarzystwie goblinów, które miały wpisaną w twarz pogardę. Chciał więc wyjść stamtąd jak najszybciej i już nigdy nie musieć wracać. Westchnął ciężko, wciskając się w jakąś koszulę i ciemne spodnie, a już po chwili ruszył do banku. Musiał chyba wyglądać na niezadowolonego, bo ludzie, których mijał, obrzucali go równie ponurymi spojrzeniami, jednakże, ach. Przecież to zupełnie go Viktora ruszało. Szedł, pogrążony w swoich myślach, a kiedy dotarł w końcu do banku, przeczytał jakieś papiery tak uważnie, jak potrafił, złożył parę podpisów... I już. Obyło się dziś bez kolejek, długiego czekania i całej reszty nieprzyjemności. Teraz miał środki, by wynająć mieszkanie, a także ukończyć wymarzony kurs. Uśmiechnął się lekko na myśl o świetlanej przyszłości, jaka być może go czekała.
Do czego doszło, abym ja – Ulysses Aion Taunton – musiał brać kredyty mieszkaniowe? I to na dodatek z banku, który był tak silnie powiązany ze znienawidzonym przeze mnie Ministerstwem Magii? Mimo wszystko musiałem pogodzić się z tą porażką i utratą dumy, mimo że ślad wstydu pozostanie we mnie jeszcze przez długie lata. Zależało mi jednak na moim biznesie, który ostatnio leżał i kwiczał niczym prosie zarzynane przed wielką wieczerzą weselną czarodziejów i nie miałem innego wyjścia. W innym wypadku utraciłbym dach nad głową, a co za tym idzie – również ukochany antykwariat, w którym doprowadziłem zaplecze do stanu, w jakim teraz było. Mógłbym je nazwać swoim własnym azylem. Sejfem, skrywającym największe tajemnice mego życia – niezwykle wartościowe skarby i czas, jakim handlowałem. Pewnym krokiem, a tak mi się przynajmniej wydawało, wkroczyłem do Banku Gringotta, gdzie od razu spotkałem się ze spojrzeniami złośliwych oczu goblinów. Nie cierpiałem tych spojrzeń. Kręciły i szemrały po kątach, myśląc jedynie o własnych korzyściach. W jakimś stopniu przypominały mi mnie i samego i może to właśnie z tego powodu tak bardzo mnie irytowały. Starając się nie ukazywać swojej pogardy, wyjaśniłem jednemu z nich sprawę, jaką miałem do załatwienia. Goblin przyglądał mi się z podejrzliwością, ale nie miał innego wyjścia jak udzielić mi kredytu. Miałem przecież pracę, z której posiadałem niemałe pieniądze, więc nie groziła mi możliwość nie spłacenia go. Być może dziwnym mogło mu się wydawać to, że nie posiadałem własnej skrytki w banku. Nie ufałem im i tym zabezpieczeniom. Wolałem trzymać monety przy sobie i mieć pewność, że ewentualna ich strata będzie tylko i wyłącznie moją winą. I pewnie nie wyobrażacie sobie, z jak ogromną ulgą odetchnąłem, gdy w końcu mogłem opuścić te marmurowe mury. Nie podobała mi się jednak myśl, że byłem cokolwiek winny tym małym potworkom.