Bank Gringotta znajduje się na rogu ulicy Pokątnej, blisko skrzyżowania ze Śmiertelnym Nokturnem. Za pierwszymi, mosiężnymi drzwiami marmurowego budynku znajdują się kolejne, na których wyryto ozdobny napis.
"Wejdź tu, przybyszu, lecz pomnij na los, Tych, którzy dybią na cudzy trzos. Bo ci, którzy biorą, co nie jest ich, Wnet pożałują żądz niskich swych. Więc jeśli wchodzisz, by zwiedzić loch I wykraść złoto, obrócisz się w proch. Złodzieju, strzeż się, usłyszałeś dzwon Co ci zwiastuje pewny,szybki zgon. Jeśli zagarniesz cudzy trzos Znajdziesz nie złoto, lecz marny los."
Dalej znajduje się już główny hol, w którym zawsze krzątają się chętni do pomocy pracownicy.
Autor
Wiadomość
Cassandra Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : włosy przeważnie układają się w fale, farbowane na lato na blond, kolczyki w uszach i pomalowane usta, pierścionki na palcach
Ciepłe promiennie słoneczne przebijały się przez, jak to zwykle bywało zachmurzony Londyn. W Arabii zapewne temperatura przekraczała trzydzieści stopni, ale nie w Anglii. Może to i dobrze. Cassanda stojąc przed lustrem, czyni ostatnie poprawki do wyjścia. Zakłada na siebie jasną luźną koszulę i dżinsowe niebieskie szorty. Włosy poprawia prawą dłonią co najmniej dwa razy. W końcu jest u taty! W jego mieszkaniu, ale i siedzi tu sama. Wakacje z tatą na pewno są lepszą zachętą niż kolorowy Jamal. Oczywiście kocha podróże, ale bardziej ojca. Radość niemal każe jej skakać, ale ona tylko uśmiecha się do siebie, zerka na zegarek, zabiera swoją torbę w kolorze zgniłej zieleni i wybiega jak opętana, aby zdążyć przed wyjściem Georga Walkera z pracy. Jeszcze nie umie się teleportować, ale to dla niej żaden problem. Tata i tak zazwyczaj nie wie, co to znaczy punktualna godzina opuszczania pracy. Na pewno jeszcze poczeka na niego, nim się zjawi i dobrze, bo mogłaby się spóźnić! Wsiada do błędnego rycerza i rusza w drogę. Na miejscu jest chwile przed czasem. Podchodzi do mosiężnych drzwi marmurowego budynku, tak aby nie zagradzać innym przejścia. Zaraz, na pewno pojawi się w nich tata! A ona wtedy wykrzyknie niespodzianka! Nie każdy lubi być zaskakiwany, ale robota Georga na pewno go uodporniła na urozmaicenia i biedak nie dostanie zawału, prawda?
Fakt, rzadko wychodził z pracy punktualnie. Średnio w miesiącu wyrabiał około dwudziestu pięciu nadgodzin, a jeśli miał do rozpracowania jakiś większy artefakt to potrafił zostać do późnej nocy. Tym razem w jego myślach tkwiła inna, wyjątkowa rzecz - na czas nieokreślony będą pomieszkiwać u niego własne dzieci i szczerze mówiąc, stresował się. Z jednej strony cieszył, bo to okazja do naprawienia relacji jednak z drugiej to stres, bo teraz musiał ustawiać dni pod ich towarzystwo. Wyjątkowo zatem wyszedł z biura czterdzieści pięć minut po czasie zamiast dwóch godzin. Mimo wszystko w trakcie przechodzenia przez hol wysyłał jeszcze liściki wewnętrzne i czytał jedno sprawozdanie, które okazywało się zawierać przypisy w obcym języku. To znowuż skłaniało do odwiedzin biura Tłumaczeń. Zerknął w sąsiedni korytarz i rozważał czy zostać w banku jeszcze godzinę i załatwić sobie tłumaczenie czy jednak wyjść zamówić obiad, aby mieć z dziećmi co zjeść. Nie widział czy wolą sobie sami gotować czy oczekują od niego wykwintnych dań. Westchnął i schował sprawozdanie do teczki, a potem wyszedł z banku, aby nie rozmyślić się. Nie zauważył swojego dziecka, nie od razu. Najpierw wyciągnął cygaro i je podpalił krańcem różdżki. Miał na sobie szatę pracownika banku, co sprawiało, że prezentował się dosyć poważnie, zwłaszcza z tą stonowaną mimiką. Dopiero zachowanie dziewczyny wryło go w ziemię. - Słodka Morgano, Cassandro, ojca własnego chcesz o zawał przyprawić?- mimo wszystko uśmiechnął się, cygaro zgasił i schował z powrotem do puzderka. - Co tu robisz? Gdzie twój brat? - poszedł w stronę młodej i dosyć niezdarnie lekko ją objął, bo nie był pewien na ile może sobie pozwolić z wylewnością. Jego dzieci różnią się od siebie jak ogień i woda, a więc to, co sprawdza się z Cassandrą to nigdy nie sprawdzi się z Liamem.
Cassandra Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : włosy przeważnie układają się w fale, farbowane na lato na blond, kolczyki w uszach i pomalowane usta, pierścionki na palcach
Z początku nie może się nudzić. Przygląda się ludziom, którzy idą ulicą. Większość spieszy się z pracy do domu, inni na spokojnie robią zakupy w sklepach znajdujących się niedaleko banku. Cassie przez chwile w swoich białych adidasach, buja się cyklicznie w nieokreślonym celu. Ta czynność daje jej zajęcie, ale także i sprawia lekko frajdę. Nikt nie zwraca na nią uwagi. Może czasami ktoś zerknie, jak to ludzie zazwyczaj czynią, gdy ktoś odznacza się lekko od pionowej normy czekania na kogoś. Właśnie przez myśl przechodzi jej mugolski telefon, rodzinna od strony mamy takich używa. Mają tam dużo dziwnych aplikacji, gier i nawet aparat, chociaż zdjęcia się na nim nie ruszają. Taki sprzęt na pewno umiliłby jej czas, ale w większości jest on nieprzydatny. Zwłaszcza że w szkole technologia mugolów nie działa — a szkoda. Powinna mieć taki na wakacje! Ciekawe ile kosztują? Nie spodziewa się, że ojciec wyjdzie o czasie i chyba też powinna być przygotowana na czekanie przed bankiem nawet dwugodzinne! Chociaż ktoś mógłby wziąć to za protest! Pewnie podanie nazwiska Walker rozwiązałoby problem, jeśli jego współpracownicy wiedzą, że ma dzieci. Jej myśli gdzieś szybują. Tworzą zawiłe scenariusze od mugolskich pierdół po protesty i karmienie pegazów. Nie od razu ma zamiar zaskoczyć Georga. Kilka leniwych chwil, uważnie wpatruje się, jak ojciec wyciąga cygaro i przypala je różdżką. Na jej usta wschodzi uśmiech. Tato może i prezentuje się poważnie w tej szacie pracownika banku, ale wszędzie go rozpozna. Wtedy wyrywa jej się "niespodzianka". - Nigdy w życiu! - Śmieje się, ale czujnym spojrzeniem niebieskich oczu ilustruje czy oby na pewno nie wywołała u rodziciela pierwszych objawów zawału. - To niezdrowe. Prędzej te cygara cię wykończą niż moje niespodzianki. - Mówi, marszcząc lekko czoło, a po chwili znowu się uśmiechając, kiedy George gasi cygaro i je chowa. - Jak to gdzie? Pojechał do tej Arabii. - Na objęcie Georga, Cassie reaguje z wielkim entuzjazmem, przylegając do ojca, tym samym dając znać, że nie musi być taki mało wylewny w uściskach. Przy okazji zaciąga się zapachem jego szaty, lekko owianej zapachem cygara, które nie zdążyło na dobre wsiąknąć, ale może te wcześniejsze zostawiły swoją sygnaturę na poważnej pracowniczej szacie? - To jak idziemy? - Łapie go śmiało za rękę, wykonując dwa małe kroki do przodu. Entuzjazm w ogóle nie znika z jej twarzy. Jest zachwycona, że Liam pojechał. Ma tatę tylko dla siebie, nawet jeśli jej brat nie jest zbyt chętny do przebywania z Georgem, to teraz cała uwaga będzie skupiona tylko na niej.
Te jego dzieci są jak ogień i woda. Cassandra to wulkan energii, a Liam wycofany i spokojny. Dłuższy czas zastanawiał się czemu jedno postanowiło zostać z nim w Hogsmeade, a drugie wyjechać. Był przekonany, że oboje będą się trzymać razem. Entuzjazm Cassandry udowadniał, że nie żywiła doń urazy na tyle, aby odseparować się od jego wpływu. Dzieci tak łatwo wybaczają... przynajmniej to jedno, które wesoło tuliło się do niego, przyciągając tym samym całą uwagę. - Masz rację, masz rację.- dlatego schował cygaro. Nie chciał pokazywać jej, że nie traktuje tytoniu jako najgorszego zła bowiem mogłaby chcieć pójść w jego ślady, a tego ich matka nigdy mu nie wybaczy. Wychowanie dziecka nigdy nie wychodziło mu w odpowiedni sposób, ale starał się przestrzegać chociaż paru zasad. Zmarszczył czoło na wieści o szybkim wyjeździe syna. - Miałem odprowadzić go dzisiaj do kominka z Siecią Fiuu, który mieści się na drugim końcu Hogsmeade. Miał na mnie poczekać. - zauważył z przekąsem, niezbyt zadowolony z takiego przejawu buntu. Z tego, co zegarek mu szepce to miał odprowadzić chłopaka trzydzieści minut temu jednak sądząc po minie Cassandry, Liam wyruszył z rana. Potarł swoją brodę, zapamiętując, żeby nazajutrz już się ogolić. Poprawił w dłoni trzymaną walizkę i lekko zamyślony powiódł wzrokiem po okolicy. - Tak, tak, masz ochotę na obiad czy od razu idziemy do Menażerii?- zapytał, bowiem pamiętał, że uległ sugestiom, że w ich domu pies się z pewnością przyda. Nie mówił córce, że już wcześniej o tym myślał. Pozwalał jej wierzyć, że to jej pomysł bo dzięki temu była weselsza. Zamiast ścisnąć jej dłoń, położył rękę na jej drobnym ramieniu.
Cassandra jest optymistycznie nastawiona do świata, mimo że bywa, że ten często ją rani. Ojciec woli pracę, zawsze wybierał ją, ale dziewczyna nie postrzega tego, jak Liam. Nigdy nie czuje się opuszczona może czasami zawiedziona. Wakacje z Georgem traktuje poważnie, nawet jeśli to tylko chwile spędzone z tatą po pracy. Kiedy nastanie wrzesień, znowu przeniesie się do Hogwaru, a czas z tatą będzie tak jak zwykle jedynie w święta, jeśli bycie szefem biura rzeczoznawców mu na to pozwoli. Kogo obchodzi jakaś Arabia, miasto w chmurach zwane Jamalem? Może Liam będzie mniej markotny, jak się wyszaleje w piaskach pustyni. - Wiesz, jaki jest Liam, prawdziwy z niego buntownik. - Żartuje, śmiejąc się, tym samym chcąc pocieszyć Georga, żeby nie przejmował się młodym Walkerem. Jednocześnie bardzo ją to porusza. Tata chciał odprowadzić Liama, a ten się tak zachował! Na pewno napiszę do niego list. Naprawdę nie ładnie ze strony Liama, że tak postąpił! Co prawda nie pierwszy raz, ale Cassie nie chce, aby tata nagle stwierdził, że nie chce z nimi mieszkać, bo to trudne. Obawia się, że jej wizja spędzania czasu z ojcem, nawet kilku chwil może pęknąć niczym bańka mydlana. Nie chce sprawiać kłopotów i tak Liam robi to za nich dwoje. Propozycja obiadu, a potem pójście od razu do Menażerii, wydaje się idealna, chociaż w pierwszej chwili Cassie chce krzyknąć Menażeria! Powstrzymuje się i nim odpowiada, zagryza fragment dolnej wargi, jakby nad czymś usilnie rozmyślała. - Obiad. - Mówi lekko z tonowanym głosem, nie tak entuzjastycznym niż wcześniej, ale zaraz się poprawia. - Zdecydowanie obiad, zjadłabym coś dobrego! - Ma plan, więcej czasu spędzonego z tatą. Wizja pieska w domu Walkera wywołuje w niej jeszcze więcej radości. Właściwie będą mieć drugiego psa! Nie licząc tego u mamy. Jest zachwycona. Zwierzaków nigdy za wiele. Na pewno cieszy ją to, że tata przekonał się do jej planu. Liam też uwielbia psy! Może spojrzy na ojca trochę przychylniej, ale i tak Cass zamierza go opierdzielić za to, że się nie dał odprowadzić George'owi. Jej powiedział, że znika rano. Miał szczęście.
- Najwyraźniej bardzo urażony buntownik. - mruknął z przekąsem wszak nie rzucał szlabanami na prawo i lewo, a jedynie oczekiwał przestrzegania paru zasad, m.in. powrót do domu przed dwudziestą drugą, a w razie wyjątkowych sytuacji obowiązkowo oczekiwał wiadomości. Owszem, zasugerował dzieciom, że lekceważenie tej zasady (głównej, bowiem nie podejrzewałby, że mieliby wrócić pijani czy naćpani) może zostać zwieńczone rzuceniem na nich czaru lokalizacyjnego, ale to jedynie zachęcanie ich do odpowiedzialności. Byli nastolatkami i teraz za nich odpowiadał. To trudna relacja dla obu stron jednak jakoś muszą to wypracować, a we wrześniu wrócą do Hogwartu na kolejny rok nauczania. - Zadecydowane. Sugeruję przenieść się do Hogsmeade.- zerknął przez ramię na wychodzących pracowników z banku, którym kiwał głową na pożegnanie, życzył miłego dnia, do zobaczenia etc. Wyciągnął rękę w stronę córki. - Chwyć mnie, przeniesiemy się teleportacją.- a gdy tylko to uczyniła, wprowadził ich w tunel teleportacyjny, przypominając sobie dokładnie obraz centrum magicznego miasteczka. Nie spieszyło mu się do przygarniania psa już, natychmiast bowiem Robin miała już w domu kota, puszka i feniksa. Nie miał pojęcia jakim cudem ten zwierzyniec ma przetrwać i nie zrujnować mu domu.
| zt x2
Saskia Larson
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Wizyta w banku była daleka od owocnych. Nie była na tyle naiwna, by myśleć, że być może ojciec tylko straszył ją odcięciem od jakiegokolwiek źródła dochodu, ale tliła się w niej nadzieja, że może coś ruszyło jego skamieniałe serce. W końcu zaczynał się rok szkolny, a on zawsze kładł jej do głowy, że inteligencja jest wartością nadrzędną. Mógłby w takim razie sypnąć groszem na podręczniki - ale tego nie zrobił. Może faktycznie już dla niego nie istniała. Albo czekał, aż ta wyrazi skruchę i z podwiniętym ogonem będzie błagać o wybaczenie. Jego, kurwa, niedoczekanie. Jej skrytka w banku świeciła pustkami, na tyle, że goblin uprzejmie zaproponował, że może bardziej opłacałoby się jej wynająć skrytkę wielkości pudełka na buty - w jego mniemaniu to i tak powinno jej w zupełności wystarczyć. Zastanawiała się nawet przez moment, czy wyciągnąć kartę pułapkę "czy Ty wiesz do kogo mówisz", ale wybranianie się z sytuacji nazwiskiem, z którym niewiele chciała mieć wspólnego nie było szczególnie przypadającą jej do gustu strategią. Poza tym gnom wiedział, przecież miał jej wszystkie dane. Być może nie pierwszy raz widzi upadek córek marnotrawnych i w głębi duszy cieszy go ten marny widok? Tymczasem jednak nerwowo paliła papierosa za papierosem, chodząc w kółka w tą i w tamtą przed wejściem do banku. Jak tak dalej pójdzie to nawet na te fajki już nie będzie miała, a glinę to będzie musiała z zatoczek rzecznych w wiadrach podpierdalać. To się nie widzi. W nerwach kopnęła coś, co wyglądało jak kawałek cegły. Nie dość złego, że celując trafiła przechodzącą osobę (brawa dla nowej pałkarki, widać że talent ma we krwi), to jeszcze pisnęła z bólu, bo prawie na pewno wybiła sobie palec u stopy. — Morgano, niech mnie pierdolnie lepiej tutaj na miejscu - zawodziła, skakała na jednej nodze i próbowała się nie udusić dymem papierosa, który wciąż był w jej ustach — bo nie wyczymie dłużej.
Pierwszego dnia po powrocie Darren postanowił zatroszczyć się o finanse - jakkolwiek bezpieczny pod tym względem by nie był, rozrzutność nie leżała raczej w jego naturze. Musiał otworzyć nową skrytkę na ruchomości których nie zamierzał spieniężać - i parę innych spraw, o których wspominanie byłoby równie nudne, jak zakłady dotyczące szybkości schnięcia trzeciej warstwy zielonej farby na zewnętrznej ścianie Gringotta. Wychodząc nie spodziewał się jednak, że czeka go taki zmasowany atak pod postacią nie tylko kamiennego ataku, ale też lawiny dość niepochlebnych słów, skierowanych na szczęście ani w jego kierunku, ani - o dziwo - do pechowego kamyka, ale raczej w eter. — Kurrrrwa — soczyście syknął Darren, kucając na środku chodnika i ignorując nerwowe słowa czarodziejów i czarownic którzy przez kolejnych kilkanaście sekund musieli omijać jego skuloną postać obmacującą swoją obolałą łydkę. — Kogo pojebało? — zapytał, podnosząc się na równe nogi i, utykając lekko, podchodząc do zewnętrznej ściany banku. Zauważył tam dziewczynę znaną mu jeszcze z Hogwartu - Saskia Larson? Larsson? Larson z jakimś dziwnym "a z dwoma kropkami"? Nie miał zielonego pojęcia, na starożytnych runach uczyli ich hieroglifów, nie przydatnych rzeczy — O chuj chodzi? — syknął dość napastliwym tonem Shaw. Nie dość że przywitała go - mimo końca sierpnia, a raczej początku września - istnie brytyjska pogoda, to jeszcze teraz padało nie tylko wodą, smokami ale jeszcze kamieniami? Po zejściu na bok chodnika oparł się plecami o ścianę, podnosząc nogę do góry by złapać się dłonią za łydkę. Po nagłym zamachu zostanie prawie na pewno tylko siniak - choć nie sądził, że akurat w Gringotcie, a raczej przed nim samym, będą czekać go takie "atrakcje". — Co, czarujący meeting z goblinami? — jęknął, stając ostrożnie na niesamowicie rannej przecież nodze. Prawie tak czarujący jak z cegłówką. Tyle dobrego, że nigdzie mu się nie śpieszyło - mógł opłakiwać do woli obrzydliwą tragedię, jaka spotkała go z rąk - a raczej stopy - Larsoniary.