Jeden z tysiąca pałacowych korytarzy, długi i o wysokich ścianach, zdobionych mozaikami, a czasem i złotem. Wydawać się mogło, że ten ciągnie się w nieskończoność. Przy witrażowych oknach, zaraz przy przejściu do głównej części holu wraz ze schodami prowadzącymi do różnych części budynku, ktoś postawił samotny stołek. Nic nadzwyczajnego, ale doskonale odgrywa swą rolę przystanku na zamkowych spacerach. Dodatkowo widok przez okno z tej części jest oszałamiający — prosto na ogrodową menażerię.
Tutaj musisz nosić specjalny strój.
Autor
Wiadomość
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
"Zostaw to mnie" rzucone przez Eskila wcale nie sprawiło, że poczuła się w jakikolwiek sposób lepiej. Nie widziała teraz najmniejszego powodu do dumy, czy zadowolenia, toteż spoglądała na półwila z konsternacją. W końcu znieważyli panujące w Arabii obyczaje, narazili dobre imię nie tylko szkoły, ale także odpowiedzialnych za nich osób oraz swoje własne bezpieczeństwo, nie wspominając już o obrazie tutejszych autorytetów. Bogowie, kiedy ona bladła i malała, okazując skruchę całą sobą, on wyglądał tak, jakby w ogóle go to nie ruszyło - i ani trochę nie mogła tego zrozumieć. Przecież oni się całowali. Była przekonana, że znała siebie na tyle, by być pewną swojego poszanowania względem zasad i wzorów; w końcu zawsze starała się zachować odpowiedni takt. A teraz jej moralny kompas został nie tyle, co odwrócony, co po prostu wyrzucony. Nie miała najmniejszego pojęcia, czego Ślizgon chciał pogratulować nauczycielowi, jednak czuła, że niekoniecznie chce brać w tym udział. Została jednak częścią eskilowego przedstawienia, kiedy ten złapał jej dłoń. Stała tam jak wryta, z całych sił próbując odkryć w sobie telepatyczne zdolności i poprosić chłopaka, by przestał i jak najszybciej zabrał ją spod surowego spojrzenia Camaela. Ta niepoprawna nonszalancja przytłaczała ją. Była taka... niepotrzebna. Wystarczyło przeprosić, wyrazić skruchę, a potem nie siadać koło siebie przez najbliższe dwa lata, dając tym samym znać, że postanowienie poprawy nie było kłamstwem. Nie odzywała się w ogóle, starając się znaleźć jakiekolwiek sensowne wytłumaczenie, które pozwoliłoby ich dwójce oddalić się - i to już, w tym właśnie momencie. Rozważała nawet jakiś pokrętny sposób, by móc ponieść potencjalne konsekwencje słów chłopaka za niego, jednak… nie powie, że rzuciła na niego imperiusa. Nawet jeśli nie byłoby to skomplikowane i niewybaczalne zaklęcie, tak Whitelight uczył Doireann i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ta czarownica ignoruje istnienie różdżki tak długo, jak tylko może. Poddała się więc, czekając na reakcję mężczyzny. I, o zgrozo, nie było nic gorszego od postawy profesora; nie krzyczał na nich, nie poniżał, a jedynie dawał znać, że bardzo zawiódł się ich zachowaniem. Doireann z każdym jednym słowem kruszała, uświadamiając sobie jeszcze mocniej, jak wielkiej głupocie pozwoliła się ponieść. Nie miała najmniejszego zamiaru wdawać się chociażby w najmniejszą pyskówkę - bo i z jakiego powodu? Whitelight miał rację; to nie było odpowiednie miejsce na podobne sceny. - Jeszcze raz przepraszam. - Odpowiedziała na sam koniec, starając się przybrać odpowiedni ton głosu. - Nie jestem w stanie wytłumaczyć swojego zachowania, ale gwarantuję, że nie będę sprawiać więcej problemów. - A potem puściła dłoń Eskila i wyminęła profesora, udając się w stronę stołka, na którym wciąż leżał jej notes. Korzystając z tego, że znajdowała się za plecami Camaela, posłała Ślizgonowi krótkie, trudne do określenia spojrzenia. Nie była pewna, czy ma ochotę na niego krzyczeć (bo rozmowy o czyichkolwiek ślubach w obecnej sytuacji przekraczały dla Sheenani pewną granicę absurdu), czy zacząć go przepraszać - bo przecież zostawi go tu samego. W końcu jednak ruszyła przed siebie, znikając za jednym z zakrętów.
z/t, Doireann idzie się popłakać xD
+
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Beatrice zaprawiła go w reagowaniu zimnym spokojem, a więc teraz nie stracił rezonu. Czuł się jakby zarył czołem prosto w ścianę albo co lepiej, jakby wylano na niego kubeł zimnej wody przez co emocje sprzed paru chwil wyparowały. Chciał być wesoły, naładowany werwą, a tu okazywało się, że Doireann postanowiła go zdradzić (w jego odczuciu choć rzeczywistość była zgoła inna) kiedy tylko na horyzoncie pojawiły się kłopoty. Posłał jej zirytowane spojrzenie. Nie miała pojęcia dlaczego tak się zachowała? Nie wiedziała?! Więc po co to było skoro na widok kłopotów postanowiła się ulotnić? Gdyby miał trochę więcej oleju w głowie to zrozumiałby, że sam właśnie wpakowuje się w jeszcze większe kłopoty. Niestety, teraz chciał sprawdzić na ile może sobie pozwolić przy Camaelu, który od razu pokazał, że na prawie nic. Nie spłoszyło go to, a wręcz przeciwnie. Odezwał się w nim zew buntu, czyli najgorsze co mogło być. - AHA, czyli za całowanie się w miejscu publicznym idzie się do więzienia? Bardzo pedagogiczne, zwłaszcza przy tak naprawdę okropnym przestępstwie.- wesołość została zmiażdżona przez Camaela jak natrętny robak, a Eskil odkrywał, że wypity rano rozcieńczony eliksir spokoju przestał działać. Ponownie zaczęła rozlewać się w nim słodka złość, która zmieniła wyraz jego oczu. Nie patrzył na Doireann, urażony do żywego jej ucieczką. A było tak miło... - A ja głupi myślałem, że mamy dwudziesty pierwszy wiek i można się bezkarnie całować...- ironizował, zły za to zderzenie ze ścianą. W jego mniemaniu profesor nie był nawet w połowie tak miły jak Beatrice. Cóż, zapomniał o tym, że to bądź co bądź wakacje pod opieką szkoły. Nie zaczął jeszcze tak naprawdę łobuzować, a okazuje się, że wystarczy być sobą, aby ktoś się doczepił. Jako pełnoprawny nastolatek uważał zainteresowanie nauczyciela jako zło najgorsze. Myślał, że ten ma chociaż cień poczucia humoru a czuł się jakby rozmawiał z soplem lodu. Nie zamierzał się poddawać choć zapewne sprowadzi na siebie jeszcze większe kłopoty. Kiedy zostali sami, podniósł wyżej głowę, patrząc odważnie w zimne oblicze nauczyciela. Nie ugnie się pod tą demonstracyjną przewagą. - Spokojna głowa, pani Beatrice nawet gdy mnie ochrzania to jest przy tym fajna. - mrużył gniewnie oczy, a i zaciskał palce w pięść. Tłoczyło się w nim sporo emocji w przeciwieństwie do pozbawionych czegokolwiek oczu nauczyciela. Miał ochotę udowodnić mu, że całowanie się to nic w porównaniu do tego, co potrafi zrobić. Nabrał ochoty wypowiedzieć mu wojnę choć znając życie to poza testowaniem cierpliwości nie osiągnąłby nic ponadto. - To co, aresztuje mnie teraz pan i rozpowie jaki byłem niegrzeczny czy mogę sobie iść obściskiwać się po pokojach?- och, miał ochotę na coś bardzo szalonego, co wywoła potok adrenaliny. Chętnie odreaguje, wykazując swoje rozczarowanie tym, że profesor Whitelight okazał się tak przyjemny jak cała reszta nauczycieli. Uważał, że ma rację twierdząc, że tylko profesor Dear jest warta zaufania.
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Miał ochotę – westchnąć, naprawdę cierpiętniczo, zastanawiając się co takiego niezrozumiałego było w jego słowach, skoro chłopak zrozumiał dosłownie wszystko nie tak jak powinien. Zmarszczył brwi, słuchając słów chłopaka, próbując jakkolwiek ogarnąć co tak naprawdę usłyszał Eskil, kiedy żadne jego słowo nie pokrywało się z tymi camaelowymi. Słodki Merlinie, jak on miał z nim rozmawiać? Nie tylko Ślizgonowi nie podobały się zasady panujące w tym kraju, a jednak wszyscy, niezależnie kim byli – musieli się dostosować. Czy mu się to podobało, czy też nie, Camael miał to naprawdę w nosie. — Clearwater, czy ty słuchałeś mnie, czy głosów w swojej głowie? — powiedział, patrząc na blondyna nieco niedowierzającym spojrzeniem niebieskich tęczówek — Czy ja ci wyglądam na twórcę tutejszego prawa, albo policjanta? — zapytał, powstrzymując się od dodania „tu się puknij czasem”, uznając, że to byłoby niespecjalnie na miejscu. Rozmasował swoją skroń palcami lewej ręki, próbując skleić zdania w jak najprostszy sposób, kiedy do Ślizgona najwyraźniej niewiele trafiało. Że też Beatrice zdecydowała się na adopcję akurat tego nastolatka. Cała ta sytuacja jednak wymagała od niego trzymania fasonu – jakiegokolwiek i naprawdę nie chciał zepsuć relacji – jakiekolwiek miały one w ogóle być – ze Ślizgonem już na samym początku. Niemniej, nie zamierzał dać się wciągać w gierki i miał ich naprawdę dość, zważywszy na cały syf, w którym tkwił w życiu prywatnym. Skinął głową Puchonce, nie mówiąc do niej nic więcej. Nie było takiej potrzeby i przynajmniej jedna osoba z tej dwójki rozumiała o czym mówił Whitelight. Przy kolejnych słowach Eskila – nie wytrzymał i westchnął absolutnie zrezygnowany. Najgorsze w tym wszystkim było to, że doskonale wiedział co uczeń robił. Zachowywał się i mówił wbrew wszystkiemu, chcąc wyrazić siebie w każdej, nawet fatalnej, sytuacji. Zasłonić charyzmą i słowami, buntem, chcąc go pokazać całemu światu. A Cam to znał i swego czasu był z taką postawą bardzo blisko. Dlatego też nie zamierzał z nim walczyć, nie pokręcił już głową, nie uniósł brwi, a jedynie stał i prychnął rozbawiony, uświadamiając sobie, że kiedyś sam musiał wyglądać tak tragicznie. Odpuścił. — Eskil, po pierwsze – nie mam za bardzo uprawnień do aresztowania cię, ale śmiem też wątpić, że cokolwiek byś sobie z tego zrobił. Po drugie – tutejsze prawo jest absolutnie inne i takie, które nie spodoba ci się w każdym akapicie, ale jeśli nie chcesz skończyć za kratkami, albo płacić galeony, których, wierz mi, nie masz, to chociaż udawaj, że jakkolwiek się dostosowujesz. — wzruszył ramionami i całkiem przebiegły błysk pojawił się w jego oczach — Chyba, że aż tak bardzo chcesz sprawić zawód Beatrice. — powiedział, łącząc swoje spojrzenie z tym Eskila — I masz rację, są dużo gorsze rzeczy niż to – chociaż nie jestem pewien czy ci, którzy tutaj mieszkają się z tobą zgodzą – ale jeśli chcesz robić wszystko wbrew zasadom, to następnym razem się wysil trochę i nie daj się złapać. — powiedział, a wymijając go, wcisnął mu w ręce pakunek ze słodyczami, by w końcu zostawić Ślizgona samego na korytarzu.
Alec nie m ochoty więcej dywagować na temat okresu, chociaż wiele pytań krąży mi po głowie nie chcę ich mówić na głos, żeby sama się nie wystraszyć. Po pierwsze - co jeśli utrzyma się to dłużej? Już pół biedy, że musiałabym sikać jako Taylor, ale co z poważniejszymi rzeczami w toalecie? Na myśl o tym, że Alec załatwiałby moim ciałem wszystkie potrzeby, przestaje mi być do śmiechu. Po drugie - czy bardzo niegrzecznie byłoby na przykład teraz uciec, sprawdzić jak wygląda samozadowolenie się jako chłopak? Czy Gryfon bardzo by się obraził? Jak bardzo nieetyczne to by było? Wąchamy się radośnie, bardzo zadowoleni ze swoich wyników. Bardzo uważnie przyglądam się obserwującemu mnie Alecowi (straszliwie trudno mi było myśleć o nas obecnie - czy to nadal on, czy ona, czy może ja?). Pozwalam mu jednak na sprawdzenie mankamentów jego urody. Ja również próbuję zobaczyć czy widać bardzo moje pryszcze albo jak moje włosy prezentują się z wysokiej perspektywy (ale były przykryte chustą, więc trudno mi było dojrzeć czy mam jakiś łupież). - Chodźmy! - mówię z werwą i prawie potykam się o własne nogi tak mi się niewygodnie idzie na początku. Ale szybko wracam do normy i idę sobie obok Aleca (siebie), zerkając na niego czujnie co jakiś czas. W końcu wyciągam rękę i łapię go za nadgarstek, by zatrzymać na chwilę. - Hej, wiesz że musimy to zrobić, będziemy żałować do końca życia, że tego nie zrobiliśmy, albo będziemy żałować, że zrobiliśmy - oznajmiam z pewnością. Wykorzystuję swoją siłę, by złapać swoją twarz w najdziwniejszej sytuacji mojego życia - pocałowanie samej siebie w ciele kogoś innego. Zapach był mój, a może jego... trudno mi sprecyzować; zamykam oczy, dochodząc do wniosku: usta - jak usta, nic szczególnego nie było z moimi. Jednak sam pocałunek - smakował jak Taylor, nie jak ja. Już nie wiem kto jest kim, która kończyna moja i gdzie jest kraniec jakich ust. Zaś kiedy wyciągam dłoń, by przybliżyć się odrobinę, widzę, że nie mam już poprzedniej siły - moja dłoń jest ponownie chuda, bez siły, w lekkich bliznach - jestem z powrotem sobą. - Och! - mówię zdumiona kiedy się w tym orientuję, odsuwając się od Aleca, by gorączkowo sprawdzać swoje ciało. Jakby Gryfon mógł mi coś zgubić po drodze.
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
No dobra, skłamałby, gdyby powiedział, że w jego głowie nie pojawiły się pomysły cholernie podobne do tych, które miała aktualnie w jego (swojej?) głowie Fredka. To chyba dosyć normalne, prawda? W końcu kiedy w miarę zapoznali się z sytuacją, która ich dopadła, to pewnie każde z nich miało ochotę na to, aby poeksperymentować z nowymi możliwościami, przypadkowo wykreowanymi dla nich przez los. Nie zamierzał jednak mówić o tym głośno świadom, że istnieją jednak jakieś granice, których mimo wszystko nie powinno się przekraczać. A miał dziwne wrażenie, że ta granica była dosyć wyraźna w tym konkretnym przypadku. Nawet jeśli tak bardzo kusiło… Ruszyli jednak na poszukiwanie pomocy i naprawdę, gdyby ktoś teraz na nich spojrzał, prawdopodobnie pomyślałby, że obojgu jest wielce daleko do jakiejkolwiek równowagi psychicznej. Alec naprawdę potrzebował dłuższej chwili, by nauczyć się poruszać w ciele, w którym nagle wylądował. Jakoś tak, kompletnie niemiło mu się szło, czego nie potrafił zrozumieć. Stopy były jakieś takie mniejsze, nogi mimo wszystko krótsze, a mięśnie nieco inaczej rozłożone i o innej wielkości niż te w jego własnym ciele. Wiedział jedno; choć ciekawe to było doświadczenie, to chciał jak najszybciej wrócić do swojego własnego ciała. Zatrzymał się nagle, a w zasadzie to został zatrzymany przez swoje własne ciało, oddane we władanie Puchońskiej przyjaciółce. Zmarszczył brwi Fredkową twarzą, zastanawiając się, o cholerę jej chodzi. I dopiero kiedy zobaczył swoją twarz, zbliżającą się do niego! zrozumiał, co miała na myśli dziewczyna! Nim się obejrzał czy zdążył jakkolwiek zareagować, twarz Freddie znalazła się w jego własnych dłoniach, a na jej (swoich?) ustach poczuł własne wargi. Prawdopodobnie nigdy w życiu nie przeżył czegoś tak ekstremalnie dziwnego. Patrzeć na siebie cudzymi oczami to jedno, ale jeszcze całować się z samym sobą, to kompletne oderwanie od rzeczywistości! Jego umysł gotował się od natłoku myśli, gdy przymknął Fredkowe powieki. Czuł swój zapach, jej zapach, tak wiele przeróżnych rzeczy działo się na raz, że kiedy w końcu otworzył oczy, wprost nie mógł uwierzyć w to, co właśnie widział. Bo nie widział już siebie samego, a dziewczynę, stojącą przed nim, której twarz delikatnie trzymał pomiędzy własnymi palcami. - O Merlinie! Jesteś genialna! - od razu obwieścił, gdy w końcu zrozumiał, że wrócił na stare śmieci! Z tej radości od razu sięgnął ponownie ku jej ustom, ponownie je całując, jednak już w pełni jako on sam. Nie było w tym żadnej większej namiętności, ale naprawdę dużo radości związanej z faktem, że udało im się jakoś odczynić ten dziwaczny urok. - Kto by pomyślał, że pocałunek zawsze działa jak przeciwczar do różnych dziwnych rzeczy!- stwierdził, kiedy w końcu się od niej odsunął, dalej nie wypuszczając jej twarzy z obrębu własnych dłoni. Uśmiechał się szeroko, czując niezmiernie komfortowo w swoim własnym ciele. Niewątpliwe, te słowa nabierały dla nich kompletnie nowego znaczenia!
Salem Latif
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 190cm
C. szczególne : Zapach kadzideł, ślady farb na dłoniach, bardzo dużo pierścionków, mocny arabski akcent
To nie tak, że snuję się po jamalskim pałacu bez celu, nie. Ja zwiedzam, zaglądam w najprzeróżniejsze zakamarki i może trochę fantazjuję o tym, jak moje życie mogłoby się potoczyć, gdybym wychowywał się w takim miejscu. Próbuję zastąpić dobrze pamiętane złoto piasku tą bardziej błyszczącą barwą galeonów; wymieniam szorstkie szaty ze swoich wspomnień na jedwabne materiały, które niemal rozpływają się pod palcami; zastępuję smaki obrzydliwej kuchni wyrafinowanymi daniami, pełnymi słodyczy wypchanych słońcem fig i ostrością rażących nawet oczy przypraw. Ta cała sceneria przypomina mi, że chcę więcej - nieważne, czy ma chodzić o galeony, możliwości, otoczenie czy zwyczajnie moje umiejętności. Chcę się starać, chcę walczyć i chcę spełniać swoje poczucie, że przecież zasługuję na więcej. Mam wrażenie, że taki pałac jest dla mnie na wyciągnięcie ręki, a nawet jeśli nie... to powinien być. Przysiadam na korytarzu i wyglądam przez zdobione witrażami okna. Muszę lekko zmrużyć oczy, bo słońce szaleje przy barwionych szkiełkach, a ja nie chcę samych kolorów. Szukam kształtów i zaklętej w tym pięknym, obco-znajomym świecie duszy. Sam nie wiem, kiedy sięgam po różdżkę. Czuję potrzebę samodoskonalenia i Merlin mi świadkiem, nie zamierzam jej w żadnym stopniu powstrzymywać. Natchniony widokiem przefruwających w pałacowej menażerii papug, postanawiam sprawdzić na ile ja jestem w stanie zabawić się "żywą" magią. Proste Avis przywołuje żółte kanarki, a ja układam dla nich w głowie tor przeszkód, by sprawdzić czy odpowiednio posłuchają się moich poleceń. Rozpraszają mnie śmiechy za oknem i dwa ptaszki rozpadają się przy uderzeniu o sufit; próbuję znowu. Szukam perfekcji, więc nie przestaję, dopóki nie udaje mi się precyzyjnie zakręcić sztucznymi ptaszkami wokół własnej dłoni, przesłać je jeden za drugim pomiędzy rozcapierzonymi palcami i zatrzymać je tuż, tuż pod sufitem. Jestem z siebie dumny, chociaż mam świadomość, że to żadne osiągnięcie, bo każdy pierwszak jest w stanie przywołać avisowe kanarki, nawet jeśli nie zdoła nad nimi dobrze zapanować. Idę krok dalej. Glacius opis jest już bardziej skomplikowane i kontrolowanie lodowych ptaszków nie wychodzi mi za dobrze. Co więcej, przy pierwszym podejściu wyczarowuję zaledwie dwa, a przy drugim - pięć, nie, sześć, chwila!, siedem. Krzywię się mimowolnie, bo nagle szybę pokrywa szron, ścianę spina lód, a mój turban ląduje na ziemi po tym, jak i w niego uderza ten mały nicpoń. Macham różdżką, by drobnym podmuchem magicznego powietrza popchnąć ostatnie ptaszki na ścianę - chcę się ich pozbyć, nim nie przywołam nowej partii, przy której skoncentruję się trochę bardziej. Rozsyłam je na wszystkie strony i nie wytrzymuję; wstaję ze stołka, kręcę się po korytarzu. Kontroluję ptaszki, chcąc nie tylko panować nad obieranymi przez nie kierunkami, ale też zadowolić się mocnymi zamrożeniami, które mogą spowodować. Nie chcę zostawiać po sobie śladów, więc później sterczę przy każdej lodowej plamie, by je rozpuścić przy pomocy Fovere i wysuszyć Silverto. Słyszę na korytarzu jakieś kroki i podrywam się, jak uczniak przyłapany na gorącym uczynku. Spoglądam na jedną z tutejszych pokojówek, która zwalnia kroku i pozerkuje na mnie kątem oka. Chowam różdżkę, ale wiem, że ona ma świadomość podejrzanych zajść, nawet jeśli ja mam świadomość, że nie zaszło tutaj nic naprawdę dziwnego. Mój turban jest dalej wilgotny, w powietrzu czuć gorącą wilgoć powstałej wcześniej pary, a do tego na oknie dalej widnieje trochę szronu.
|zt
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Oczywiście - miło, że Alec zauważył te granice znacznie wyraźniej niż ja. Zwykle jednak charakteryzowałam się większym luzem niż większość moich rówieśnik, dotyczyło to również mojego przyjaciela. Dobrze, że chociaż odrobinę go kusiło! Może to wiedziałam może nie, ale mógł to był wielki cios w moją niezbyt wysoką nadal samoocenę. To prawda, wyglądaliśmy jak idioci. Ja również byłam jakaś niezgrabna, pokraczna. Nawet bez zamieniania się ciałami taka byłam! Co dopiero kiedy dostałam nowe - może piękne, znacznie bardziej atrakcyjne niż ja i nowiutkie. Ale mimo wszystko - męskie i nie moje. Nie mogłam się czuć w tym wystarczająco komfortowo. Zastanawiam się też gdzie w ogóle mamy szukać pomocy, bardzo zafrapowana sytuacją. Dopóki nie podejmuję drastycznych kroków. Przez chwilę przeżywamy najdziwniejszy moment w naszym życiu. Mieszamy nasze oddechy, zapachy, a nawet po prostu same ciała, poniekąd. Trudno mi było odnieść się do tego w jakiś sposób. Było to zarówno znajome jak i kompletnie dziwne. Sama też nie wiem w którym momencie, zamiast całować swoje usta - całuję już Aleca. Jakkolwiek okropnie to nie brzmi kiedy o tym myślę. Całe szczęście po tym procederze widzę już twarz Gryfona. Delikatnie łapię jego nadgarstki, kiedy ten obejmuje moją twarz, szukając w tym geście pokrzepienia. Przymykam oczy i wzdycham z gigantyczną ulgą. Może i było to szalone i ekscytujące. Ale odrobinę również stresujące. Otwieram oczy kiedy słyszę, że jestem genialna. Ze zdumieniem przyjmuję kolejny pocałunek - w który wkładamy głównie całą nasza radość związaną z odczarowaniem. Śmieję się wesoło kiedy odsuwamy się od siebie. Jednak tak naprawdę w końcu jestem odrobina speszona. Bo nie wiem jak to interpretować i kto co sobie pomyślał. Ja na przykład nie mam pojęcia, więc podejmuję próbę wyjścia na niesamowitego luzaka. - Tylko taki geniusz jak ja! Dobra chodź, musimy znaleźć jadalnię czy kurwa coś, bo umieram z głodu... Ile już tu chodziliśmy? - pytam Taylora, ujmując go po prostu pod ramię, byśmy razem wyruszyli na poszukiwanie przekąsek.