Chociaż w większości lochy są niedostępne, po zejściu schodami, da się odwiedzić kilka korytarzy. Przemierzając pogrążone w półmroku zakamarki, można trafić na jedną ze starych celi, którą pozbawiono krat wejściowych, jak i w okienku. Ktoś przerobił to paskudnie kojarzące się miejsce na przytulny, pełen tkanin pokoik. Zasypany kocami, poduchami oraz frędzlami w niczym nie przypomina starego domu tutejszych więźniów. Zdaje się, że Straż pałacowa nie wie lub nie chce wiedzieć o jego istnieniu, pozwalając, aby kolejni goście spędzali tu czas. Trudno tu trafić, ale gdy raz się pozna skrót i umknie czujnym oczom wartowników, powrót nie stanowi żadnego problemu.
Kostki na wejście:
1,5 - Udaje Ci się znaleźć odpowiedni korytarz i znajdujesz starą cele. 2,3,4,6 - Niestety, zrobiłeś kółko po dostępnej części lochów i nie znalazłeś niczego ciekawego.
Tutaj nie musisz nosić specjalnego stroju.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
To, że rozpoczęły się wakacje, w mniemaniu Robin wcale nie oznaczało, że zamierza zaprzestać swoich niektórych praktyk. Od dłuższego czasu naprawdę regularnie zaczytywała się w kolejnych notatkach związanych z hipnozą i tym, w jaki sposób sobie z nią poradzić. Znaleziona w Norwegii książka została już niemalże całkowicie przeczytana i powoli dziewczyna zaczynała się zastanawiać, w jaki sposób pozyska kolejne dawki wiedzy. Może tutaj będzie w stanie odwiedzić jakieś odpowiednie antykwariaty? Tymczasem posiłkowała się tym, co aktualnie posiadała, pomimo, że nie było tego już zbyt wiele. Nawet nie była pewna w jaki sposób znalazła tę celę, jednak kiedy przekonała się, że zbyt wiele osób nie zapędza się w te rejony, uznała je za idealne dla swoich praktyk. Z torby wyjęła wszelkie niezbędne dla niej przedmioty, czyli zwój czystego pergaminu, wysłużoną już książkę oraz atrament i pióro. Rozsiadła się wygodnie w kącie i zaczęła powoli i dokładnie wertować kolejny, dziesiąty już rozdział. Zatytułowany on był “W jaki sposób wzmocnić swoją moc magiczną, by osiągnąć sukces?”. Zapowiadało się naprawdę ciekawie, więc Robin czym prędzej zaczęła go czytać. Moc magiczna czarodzieja w dużej mierze zależy od jego ogólnych predyspozycji, koncentracji oraz emocji, które w danym momencie go ogarniają. Jest wiele metod na to, aby wzmocnić swoją magiczną energię i tym samym, wzmocnić efekt użytej siły hipnozy. Najważniejszym jest przede wszystkim dokładne skupienie uwagi. Czarodziej nie może być rozproszonym byle działaniami z zewnątrz. Musi osiągnąć pewność, że to, co chce zrobić jest najistotniejsze i nie należy próbować w tym samym momencie żadnych innych działań. Nie bez wątpienia równie istotna jest dokładna wizualizacja pragnień. W początkowym stadium nauki należy rozpocząć od prostych komend, takich jak podanie łyżeczki, spojrzenie w innym kierunku, czy wypowiedzenie konkretnego słowa. Są to rozkazy idealne dla początkujących, które pozwalają poznać i siebie i obiekt testów. Dokładnie przepisywała każde przeczytane tutaj słowo. Przerwała na chwilę, aby rozważyć to, z czym właśnie się zapoznała. Przed oczami jak żyw stanęła jej niedawna sytuacja z Felinusem, gdzie próbowała zmusić go do podania kubka herbaty. Autor tego tekstu mógł mieć sporo racji. W końcu dopiero kiedy skupiła się tylko na tym jednym konkretnym celu, a także zaczęła wizualizować w swojej głowie to, jak przyjaciel podaje jej wspomniany napój, ten cokolwiek poczuł. Sam określił że nacisk na jego świadomość był ledwie wyczuwalny, jednak ponownie stanowiło to dla niej pewnego rodzaju wskazówkę, w którym kierunku podążać dalej. Ponownie chwyciła w dłoń pióro i skrupulatnie na marginesie pergaminu zanotowała swoje własne spostrzeżenia na temat tego, w jaki sposób dokładnie należało wykorzystywać skupienie: Wizualizacja dodaje jeszcze większą zdolność magiczną. Krótka informacja która na pewno miała jej pomóc w przyszłości. Przerzuciła kartkę w swojej książce i czytała dalej. Kolejnym, równie ważnym aspektem w kwestii osiągnięcia sukcesu jako hipnotyzer, jest dokładne skupienie. Nie należy ulegać rozpraszającym bodźcom z zewnątrz, które mogą zakłócić przepływ bodźców jak i spowodować przesłanie nieprawidłowego przekazu podprogowego. W początkowej fazie nauki, zadanie to może wydawać się nad wyraz trudnym do wykonania, w końcu odcięcie się całkowicie od otoczenia bywa niemalże nierealnym do zrealizowania celem. W tym wypadku polecamy spróbować notorycznego potwarzania polecenia. Dzięki temu zbędne myśli mają większą szansę odsunąć się od umysłu, przez co łatwiej osiągnąć skupienie. To było dla Robin bardzo cenną uwagą. Za cholerę nie wiedziała, w jaki sposób poradzić sobie z ewentualnym skupieniem. Niestety, w jej głowie zawsze krążyło multum różnorakich myśli, co skutecznie utrudniało jej proces nauki hipnozy. Teraz przynajmniej wiedziała, co powinna uczynić, aby nieco tę pracę sobie ułatwić.
Zt.
+
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Kiedy tylko przybywamy do jadalni już wypatruję Felka. Na chwilę odłączam się od swojej towarzyszki, by omówić szczegóły spotkania i prędko ustalamy, że przyjdę po niego pod pokój od razu po obiedzie. Perpa zostaje skazana na towarzystwo Flo dzisiejszego popołudnia, a ja po skończonym posiłku kieruję się od razu do pokoju Lowella. Zrzucam siebie te śmieszne ciuszki, pozostając w swoich, znacznie poważniejszych. Czyli czarnej koszuli na której pojawiały się kolorowe bańki mydlane, do fioletowych, krótkich spodenek. - Panie Lowell, cudownie! - mówię widząc swojego byłego ucznia i macham wytatuowaną dłonią, by szedł za mną. W bliżej nieokreślonym kierunku. - Chodź znajdziemy jakieś miejsce, nie znam za dobrze tego całego pałacu nadal, może będzie jakieś ciekawe! Albo co będziemy sami szukać...- mówię żwawo. Przywołuję do siebie mojego czarnego Pappara, który nie był szczególnie zadowolony z tego, że nie idę wykonywać żadnych szalonych rzeczy pod tytułem chlanie, ćpanie czy nielegalne wyścigi dywanów; jednak przyzwyczaił się na tyle do mnie, że już nie narzekał aż tak na moje wybory. - Pershing znajdź nam coś - mówię do swojej papugi, po czym odwracam się do Felinusa, by skupić się na rozmowie z nim, a zaufać mojemu przewodnikowi. - Ile ci pisałem o zaklęciu? Wiesz co chcę zrobić? - pytam niepewnie, próbując sobie przypomnieć co tłumaczyłem w liście; a chyba niewiele. - W każdym razie muszę przyznać, że chcę odrobinę zmienić to... wątpliwe zaklęcie uzdrawiające - Brackium Emendo. Widzi pan po jego zastosowaniu, nie ma żadnej tkanki, wobec tego gdyby usunąć w ten sposób wszelkie kości w regionie gdzie jest wiele innych narządów, mogłoby mieć to fatalne skutki. Dlatego chciałem sprawić, by zaklęcie mogłoby zachowywać się tak... jakby faktycznie tam były kości. W tym momencie można byłoby podać eliksir... - wskazuję na Felka, jakby nadal był moim uczniem, by dokończył za mnie o jaki mi chodzi. - I kości zrosłyby się na nowo, w miejscach gdzie wcześniej byłoby to trudne. Oczywiście obstawiam, że nie zadziała to przy mocno czarnomagicznych rzeczach... - dodaję, całkowicie pochłonięty tematem nie orientuję się, że właśnie wchodzimy w jakieś wąskie korytarze i szlajamy się po ciemniejszych zakątkach. Dopiero kiedy następuje prawie kompletna ciemność mówię z irytacią Pershing, a mój papug rechocze głupio. Pokazuje mi jednak na drzwi przed nami i wkraczamy do niezbyt dużej, aczkolwiek bardzo przytulnej celi. - Co to jest jakieś miejsce na schadzki? - pytam Pappara, kręcąc głową na jego poczucie humoru. - Dobra, przynajmniej mam sporo miejsca na... - macham długimi palcami by pokazać na Felka, fantoma i wolną podłogę.
Nie ulega wątpliwości to, że Lowell kompletnie przestawił się na życie, które rozpoczynało się dopiero w południe. Kładł się wyjątkowo późno spać, a potem, jak gdyby nigdy nic, po jedenastej zaczynał jako tako normalnie funkcjonować. Po incydencie z ognistymi trawami jakoś nie chciało mu się przestawiać do normalnego trybu życia, w związku z czym budził się równie niewyspany, co niewyspany szedł spać. Ledwo co się zdołał tak naprawdę ogarnąć - pozostawione gdzieś na kanapie rzeczy znajdowały się w składzie i nieładzie, a sam nie miał czasu, by to jakoś uporządkować. Zresztą, znowu wziął koszulkę, która do niego nie pasowała, niemniej jednak nie znalazł obecnie ani chwili, by w ogóle się tym jakoś lepiej zająć. Ledwo co zdołał zjeść słodycze, które ze sobą zabrał, a do drzwi zapukał nauczyciel uzdrawiania, którego przywitał lekkim uśmiechem. - Dzień dobry. - postawił na uprzejmość. Różowa pappara - lekko bladego odcienia - spoglądnęła ciekawie, widząc kolejnego towarzysza do rozmowy. Różniła się od tej czarnej, która zdawała się pasować do wszystkiego. - Hinto, zostaaaań... - odgarnął psiaka sprzed drzwi, pogłaskał go, powiedział coś na uszko i zamknął w pokoju, upewniając się, że ma dostęp do bieżącej wody i świeżego jedzenia. Terapeutyczny pies niósł ze sobą ukojenie, jak i był również odpowiedzialnością, za którą brał w pełni dobre imię. Ostatni raz rzucił na niego spojrzenie czekoladowych oczu, zaklęciem biorąc ze sobą torbę i manekina, by tym samym potowarzyszyć w szukaniu miejsca, które można było wykorzystać. - Ojezu, nie pamiętam kompletnie, był jakiś ukryty pokój, no ale nie wiem, czy odnajdę do niego ponownie drogę. - zastanowił się na krótki moment, odgarniając zmęczenie z oczu; jeszcze się rozbudzał w jakiś sposób, nawet jeżeli zaliczył spacer z leprehau. - Powiem szczerze, że mało, eeem... było coś z kośćmi, by zmodyfikować zaklęcie... - kiwnąwszy głową, szedł raz po raz, powstrzymując różową papużkę od ciągłego wtryniania się w temat rozmowy. Ta skrzeczała bardzo niemiło wokół ucha, niemniej jednak już powoli zdołał się do niej jakoś przyzwyczaić, choć raz po raz musiał ją uciszać, by móc w pełni pojąć, co profesor Williams ma na myśli. - Szkiele-wzro. - odpowiedź była prosta i przyjemna, a Lowell dalej słuchał tego, co ma do powiedzenia nauczyciel. Nagle poczuł się nie jak dorosły, a jak student. - Czarnomagicznych? Złamania, spalenia? - trochę go to zainteresowało, niemniej jednak nie zdradzał więcej ze swojej wiedzy poza tym, co było konieczne. Mimo to w swoim ciele miał jedno, perfidnie kilkukrotnie złamane miejsce. Czy to przez pustnika, czy to podczas walki. Ciemniejsze zakątki nie były przyjemne, natomiast Felinus odczuł potrzebę mocniejszego ściśnięcia różdżki, którą dzierżył w ramach rzuconego na fantom Mobilicorpusa. Sygnet Myrtle Snow wydobywał z siebie jasnoniebieską mgiełkę, co było zauważalne w tym płaszczu mroku, niemniej jednak świadczyło o dobrych intencjach. Po krótkiej chwili, gdy Pershing doprowadził ich do jakiegoś zakątka, okazało się, że była to opuszczona cela, o której to nagle i bez polotu chciał się wypowiedzieć różowy pappar. Jeszcze mu imienia jednak nie dał. - Cśś... - uciszył go lekko, acz stanowczo, gdy rozglądał się po całkiem przytulnym pomieszczeniu. - W sumie to na wszystko, co byśmy chcieli przetestować. - rozstawił odpowiednie rzeczy, zakasał rękawy, poprawiając bluzę - na Merlina, trzydzieści stopni i się z nią nie rozstawał - by tym samym upewnić się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Przebadał naprędce manekina Ziutka, by mieć pewność, że ten jest w pełni zdrowy i nie będzie jęczeć nawet przy najmniejszym dotyku. Uważał jednocześnie, by nie dotknąć go jakimś cudem Pochłaniaczem Magii. Kolekcja pierścionków raz po raz rozszerzała się na jego palcach w zastraszającym tempie. - Czyli w sumie można byłoby powiedzieć, że w pewien sposób magia "imitowałaby" brakujące kości, uniemożliwiając zniekształcenie szkieletu i konsekwencje wynikające z jego braku, dając tym samym możliwość na wyhodowanie w pełni zdrowej tkanki, tak? - rozstawił swoje notatki, a było ich od groma, gdy również zajmował się zaklęciami. - Zdołał pan już odnaleźć prawidłową, łacińską inkantację, która by to panu umożliwiła? - zastanowiło go to, bo sam powoli zaczynał prace nad nowym urokiem, niemniej jednak - dość wątpliwym. - Dobrze też, że pan pracuje na bazie Brackium Emendo. Modyfikacje zawsze łatwiej jest wprowadzić, niż wymyślać całe zaklęcie od nowa. - stuknął parę razy palcami o grzbiet dziennika, powoli wszystko sobie notując. Zawsze pracował na mapie myśli, ale też - podczas tego procesu zapominał często o własnych potrzebach, kompletnie zatracając się w wynalazkach.
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Od kiedy pojawiła się Florence ja opanowałem spanie w najróżniejszych miejscach, momentach i pomimo że nie byłem pierwszej młodości, udało mi się całkiem nieźle tym żonglować. Z czasem kiedy przystosowywała się do spania w odpowiednich godzinach było też coraz łatwiej. - Pa Hinto! - podchwytuję imię psa, machając mu na pożegnanie pogodnie. - O zobacz jaki ładny pappar, nie wygląda na podejrzanego narkomana jak ty - mówię jeszcze do Pershinga, który prycha na moje słowa, kompletnie obojętny już na moje złośliwości, jedynie odrobinę mocniej wbijając mi się pazurkami w ramię. Mimo to wzbija się w powietrze, by prowadzić nas korytarzami, zaś ja tłumaczę co chcę zrobić Felkowi, starając się ignorować próby interakcji papugi byłego Puchona; ten zgrabnie dokończał moje słowa i wydawał się być zainteresowany przedsięwzięciem. - Spalenia kości? Nie wiem czy przy tym to zaklęcie byłoby pomocne... W sensie musiałoby się też spalić wtedy część tkanki mięśniowej i skóry, więc może jakby zacząć odbudowywanie od podstaw... W każdym razie nie widzę problemu w fakcie, że mogłoby usunąć uszkodzoną od ognia kość, ale cała reszta byłaby dużym problemem... Ale myślałem o złamaniach... w czasach wojny mieliśmy paskudne przypadki Artus Versavi. Kojarzysz to zaklęcie? - pytam gotowy opowiadać anegdotki o wygiętych kościach i możliwościach leczenia. Jak zwykle kiedy wpadam w gadanie o wszystkim, zapominam o tym co dzieje się wokół mnie. Nie zauważam, że Felinusa pierścień wydobywa specyficzną mgiełkę, czy nawet ciemność, która nas coraz bardziej pochłaniała stała się dla mnie bardziej wyraźna dopiero kiedy bardzo trudno było ją zignorować. Będąc już w celi mój kompan sprawdza manekina, ja zaś wyjmuje moje notatki. Wyglądały niesamowicie chaotycznie, i takie pewnie były, zakładam że tylko ja potrafiłem je dobrze zrozumieć. - Jeszcze kilka tatuaży i trudno będzie nas rozróżnić - zauważam żartobliwie, widząc ilość pierścionków na palcach Lowella. Oczywiście musiałby nagle szalenie się wydziarać i postarzyć o dwadzieścia lat, by być do mnie choć odrobinę podobny. Prędko skupiam się z powrotem na zaklęciu. - Tak, tak i tak. Znaczy to drugie tak, nie do końca - mówię, najpierw przyklaskując kiedy widzę, że Felinus rozumie moje zaklęcie, później wątpliwie machając dłonią, a na koniec wskazuję palcem na młodszego chłopaka przy celnym spostrzeżeniu na temat zaklęcia. Siadam przy manekinie po turecku i wśród setki papierów wyjmuję jedną kartkę, którą podsuwam Felkowi. Jest na niej mnóstwo najróżniejszych słów i wszystkie to wersje Brackium Emendo. - Widzisz, każdy kolor tuszu oznacza, że coś innego się działo. Czarny - nic, czerwony - tragedia, zielony - wydaje mi się, że coś, ale nie wiem i tak dalej, i tak dalej... Widzisz, jak zejdziesz do fioletowego to przynosiło w końcu jakieś efekty podobne do Brackium - mówię wyjmując kolejną i jeszcze kolejną kartkę, na której do Emendo zamiast Brackium dodawałem najróżniejsze wariacje słowa momentum.
Niestety - sam jakoś potrzebował wygodnych miejsc, a i tak czy siak nie widział sensu na razie korzystania z Eliksiru Słodkiego Snu. Pokupował składniki, porobił ogromne zapasy, a i tak na nic się na razie nie przydawały. Zresztą, przygotowywał się też do innej rzeczy, w związku z czym nie widział sensu na razie przestawiać własnego rytmu dobowego; zegar biologiczny tracił wskazówki i koniec końców stawał się trudną do odczytania tarczą. Hinto tylko szczeknął na pożegnanie i zamerdał ogonkiem tak, jakby posiadał tam wiatraczek. Na słowa dotyczącego narkomaństwa pappara, Lowell lekko prychnął, bo co jak co, ale komentarz trochę był prawidłowy. Niemniej jednak, gdyby iść tym tropem, to te parę miesięcy temu samemu przecież przypominał narkomana. Idealnie, dobrze wiedzieć, z czym kojarzy się czarny kolor. Zamiast się nad tym zastanawiać, chłopak zwyczajnie zaczął słuchać tego, co ma do powiedzenia profesor. Czuł się jak na wykładzie i wcale tego nie żałował; lubił zdobywać wiedzę. - Też w sumie prawda. - sam nie wiedział, czemu zarzucił ogniem, ale skojarzyło mu się głównie to, że w sumie czarną magią można zrobić naprawdę wszystko. Jeżeli ktoś chciał wymyślić zaklęcie palące kości od wewnątrz, nie było ku temu żadnych przeciwwskazań. No chyba że tych moralnych. - Wyg... - zawahał się na krótki moment i naprędce ugryzł w język, bo koniec końców nie wiedział, czy w ogóle powinien mówić, do czego służy, jak działa i jakie są jego skutki. Była to wiedza spoza repertuaru Hogwartu i studiów. - Kojarzę. - odpowiedział zgodnie z prawdą. Gdyby chcieli przetestować na manekinie działanie w tym przypadku, to skorzystanie z umiejętności nie sprawiałoby żadnego problemu. - Zgaduję, że modyfikacja zaklęcia jest powiązana ze skutkami, jakie powoduje Artus Versavi? Czy się akurat mylę? - zaintrygowało go to, niemniej jednak nie wiedział, czy jest to czysty strzał. Cela była całkiem przyjazna, niemniej jednak to, co mieli tutaj robić, dla manekina zapewne specjalnie nie było. Mimo to rozstawiwszy rzeczy, jakoś łatwiej było się w tym wszystkim odnaleźć, choć notatki profesora Williamsa rzeczywiście pozostawały chaotyczne - nawet z daleka. - Niespecjalnie spieszy mi się do robienia sobie dziar... nie mam aktualnie powodu. I też, różnica wieku jest spora! Postarzające musiałbym ciągle brać. - lekko się uśmiechnął, spoglądając na pierścionki, które samemu miał, by potem zerknąć naprędce na te na palcach profesora uzdrawiania. Mimo to dość naprędce powrócił do tematu zaklęcia - zatracił się w tym powoli, aczkolwiek w pełni skupiwszy swoją uwagę, wytężał płaty mózgowe, by jakoś działały. O ile w ogóle miały prawo istnieć pod tą idiotyczną czupryną. - Nie do końca? - spojrzał uważniej czekoladowymi tęczówkami, opierając się początkowo o ścianę, by potem zgodnie z tym, że krzesełko wcale nie jest fajnym ćwiczeniem, zwyczajnie usiąść. Ziutek na razie był grzeczny i nie narzekał, a gdy kartka została podsunięta, Lowell chwycił ją uważnie i zaczął raz po raz analizować, co się na niej znajduje. Różne barwy nie ułatwiały, ale jakieś swoje pierwotne znaczenie miały, a dopiero słowa Williamsa pozwoliły mu na zrozumienie tego w pełni. - Jakieś podobne? Co konkretnie było nie tak? - wyjął swoje notatki, gdzie miał wiele, naprawdę wiele informacji na temat odpowiedniego łączenia słów, ich znaczenia, wypowiadania, połączenia magicznego, wypływu sygnatury, rdzenia i wariacji wymagających odpowiedniego zaznajomienia z ruchem różdżki zależności od ogólnego przeznaczenia czy jednak punktowego. - Zawsze możemy potestować na Ziutku... no, manekinie. Chętnie zobaczyłbym, co jest nie tak, jak powinno w rzeczywistości być. - odpowiedział, siadając po turecku, gdy dłońmi przyciągnął do siebie własne nogi, czekając na jakąkolwiek decyzję.
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Zerkam na Felinusa, który przerywa nagle swoją wypowiedź, jakby coś miał powiedzieć, ale rezygnuje. Zakładam, że albo nie chce mówić o jego dokładnym działaniu, albo musiał zastanowić się czy o dobrym zaklęciu mówi. - Hm... Nie, w zasadzie po prostu wspomnienie Artusa, przyniosło mi pomysł na to co powinienem zrobić. Przypomniałem sobie, że był kiedyś mistrz tego zaklęcia. Mówię Ci, tych których torturował nie dawało się normalnie Vulnerą naprawić, musiał być jakimś mistrzem tego zaklęcia... W każdym razie wezwali jakiegoś medyka z Francji, który ponoć był specem od klątw... I ten jego pacjent miał tak wygiętą ręką - mówię pokazując palcem szerokie połkole nad swoją drugą ręką. - Uzdrowiciel rzucił Brackium, by najpierw inne tkanki, czy coś... Ale to był dramat, Wszystkie mięśnie kompletnie się odkształciły i nic nie pomagało, wyglądał jak... człowiek guma, miał rękę prawie do kolan, niesamowicie zniszczoną skórę... I ten dał mu szkiele wzro więc miał jakąś... naprawdę straszną rękę... - mówię, skrzywiając się lekko na wspomnienie tej tragicznej sytuacji. - W każdym razie kiedy sobie o tym przypomniałem, wiedziałem co muszę zrobić! - kończę znacznie bardziej optymistycznym tonem moją jakże radosną opowieść. Teraz z kolei chichoczę się na pomysł o specjalnym postarzaniu się eliksirem, czy robieniu niechcianych dziar. - Za to z pewnością doceniłbym Twoje oddanie - mówię, kładąc rękę na piersi, by podkreślić prawdziwość tych słów. - Tak. Do tego do tego kropki to momenty w których stawiałem akcenty, a małe strzałki kiedy starałem się przeciągnąć bardziej sylabę, żeby to zmienić. To jest w większości w tych fioletowych. Ale też popróbowałem na innych. Widzisz pomarańczowe? Jest chyba ze dwa. To takie, które w teorii mogłyby być innymi czarami, kompletnie niepotrzebnymi. Patrz! - wyjmuję różdżkę, wpierw sprawdzając która formuła to była. - Brackium Ludum - mówię, a ręka Ziutka zaczyna wykonywać charakterystyczne ruchy dłonią, niespecjalnie przyzwoite. Nie trafiając jednak między nogi, a uderzając się po udzie. Kończę prędko zaklęcie. - Dowcip roku. Dostałbym Nobla - mruczę zapominając jaki jest magiczny odpowiednik tej nagrody. - Większość... Czasem nie znika tyle kości ile chcę, to bardzo popularny problem... W tym z kolei, w zasadzie osiągam to co chciałem, ale na zaledwie kilka minut - mówię pokazując na jedną z formułek, która była mnóstwo razy zmieniana akcentami, strzałkami i zapiskami o ruchu ręki. - Spróbuj któreś. Te fioletowe na końcu są w większości lekkimi niedoborami - mówię, kiwając Felkowi zachęcająco.
Wiedza czarnomagiczna mogła się pod tym względem przydać. Nie bez powodu zatem Lowell wsłuchiwał się w to, co miał nauczyciel uzdrawiania do powiedzenia, bo temat był niesamowicie ciekawy, no i też, zahaczał o dziedziny, które lubił. Na to, że w tamtych czasach istniał mistrz zaklęcia, podniósł brwi. Co jak co, ale rzadko kiedy miał okazję zapoznać się z takimi informacjami. I chociaż były one dość niewygodne dla szerszej publiki - kto chciał sobie psuć humor wyobrażaniem ciągle rozwlekających się tkanek? No właśnie. - Przepraszam, że w sumie podam to jako możliwość, ale... - zastanowił się na krótki moment. - ...w takim przypadku nie lepiej będzie spróbować cofnąć skutki za pomocą ponownego rzucenia klątwy? Wiem, że to dość dramatyczne rozwiązanie, niemniej jednak być może przywróciłoby w jakiś sposób kończynę do względnego porządku. - wziął głębszy wdech, przypominając sobie to, że większość uszkodzeń była permanentna, choć tak naprawdę ich cofnięcie wymagało wielu lat praktyki. - A przynajmniej żeby nie była... no. Aż tak powyginana. - pokazał wielkościowo, skupiając tęczówki znajdujące się za szkiełkami odbijającymi smugę lekkiego, niebieskawego światła w pełni na wyobrażeniu. Nie było to moralnie poprawne. Rzucanie z powrotem tego typu zaklęć wiązało się z bólem i nie było do końca odpowiednie, niemniej jednak mogło w jakiś sposób pomóc. Jakiś. Postarzenie się eliksirami nie sprawiało problemu, niemniej jednak dziary - już trochę bardziej. Wiele z nich wyglądało na ciele profesora nie na dzieło jednej nocy, a po prostu dodawane były sukcesywnie raz po raz, wydarzenie po wydarzeniu. Albo cokolwiek, co go natchnęło w sumie do ich wydziarania. - Pierwowzoru bym jednak nie skopiował. - odwzajemnił ten gest i wykonał lekki pokłon, bo w sumie mu to nie szkodziło i był w dobrym humorze. - Zgodnie z informacjami... - powiedział jakby sam do siebie, biorąc głębszy wdech, gdy analizował własne notatki. Różniły się tym, że posiadały emocje. Magiczny dziennik nie spisywał tylko i wyłącznie wiedzy, lecz także drzemiące za tym uczucia. - Zaklęcie zawsze akcentuje się na drugą sylabę od końca, zgodnie z wytycznymi, ale nie zawsze to działa. - przyglądnął się bliżej, chłonąc te informacje niczym gąbka. - Niepotrzebnymi? - spojrzał w kierunku dzierżonej przez Williamsa różdżki, gdy to już kompletnie rozwalił się ze swoimi rzeczami na ziemi, obserwując to, co miał zamiar zrobić. Zmrużywszy oczy, okazało się, że no proszę, idealne zaklęcie do wyleczenia jego dolegliwości w łóżku, może wreszcie by coś ze sobą zrobił, zamiast miewać te ataki paniki. Reakcję wewnątrz miał mieszaną z tego powodu, niemniej jednak wydobył z siebie lekki śmiech, nie dając po sobie tego poznać. - Ziutek, nie przy ludziach! - skarcił manekina, który na szczęście, zgodnie z rzuconym Finite, przestał wykonywać te dość niezręczne ruchy. - Alfred to się chyba w grobie przewraca, choć może do ośmieszania kogoś by to było idealne? - wzruszył ramionami, bo w sumie rzucenie tego na przeciwnika, by nagle na polu walki przerodził własną żądzę w coś innego... no, mogłoby skutecznie go unieszkodliwić. I na swój sposób zapewne byłoby przyjemne. - Czyli zaklęcie byłoby punktowe i kości znikałyby zależnie od woli rzucającego? - musiał się upewnić, zanim to nie rozpoczął powoli prac. Nie zakasał rękawów, a zamiast tego procedurowo wręcz rzucił na bluzę z Derwiszem Absoprtio, a następnie Protego. Co jak co, ale nie zamierzał bawić się w konsekwencje, gdyby jednak rykoszetem oberwał czarem, który wcześniej został zademonstrowany. Zamrugał parę razy oczami, chwycił sprawniej różdżkę, gdzie znajdował się dość specyficzny rdzeń, a jedna z formułek została użyta na dłoni Ziutka, gdzie rzeczywiście - poznikały kości, ale tylko i wyłącznie na chwilę. Sprawdził to palpacyjnie, zastanawiając się nad czymś. Dopiero po krótszej chwili, gdy odłożył biednego manekina, zabrał głos, choć raz po raz obracał różdżkę - nie w stronę Williamsa, na litość merlinowską - starając się wyłapać konsolidacje z wymową. - Ruch różdżką jest dobry i jak najbardziej poprawny, przynajmniej w moim odczuciu. Oczywiście ten dołączony do użytej przeze mnie formuły. - jeszcze raz machnął, spojrzał na drewniany patyczek. - Gdyby miał pan podsunąć, która z inkantacji jest prawie wręcz idealna, jaką by pan wskazał i dlaczego? - zapytawszy się, przeglądał własne notatki. Coś tam miał, ale nie za wiele w tym przypadku. - Ciężko jest znaleźć coś, co oznaczałoby nie momentalne, nie permanentne, a jakby znajdujące się pośrodku - w pół trwałe, w pół istniejące, jakby znajdujące się w stanie pośrednim. Wbrew pozorom ta modyfikacja będzie znacznie trudniejsza do aplikacji. Trzyczłonowe byłoby w porządku, ale wówczas trzecie słowo łacińskie zostałoby osłabione przez dwa pierwsze... - powoli się przegrzewał, a skronie chwycił poprzez palce, biorąc głębszy wdech i zamykając na krótki moment oczy. Gdyby była taka możliwość, to z jego uszu wydobywałby się wówczas dym, gdy zatracił się na tę chwilę w znalezienie swoistego remedium.
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
To prawda! Niewielu było słuchaczy, którzy byliby w stanie wytrzymać historie o takich makabrycznych rzeczach. Nie było to coś co poruszałem na lekcjach i całkiem przyjemnie było znaleźć zainteresowanego tym partnera, który nawet podawał tezy na temat rozwiązana sytuacji. Z zaciekawieniem słucham jego teorii, ale lekko kręcę głową na ten pomysł. - Czarna magia nie jest czymś co ulecza. Rzucanie po raz kolejny sprawiałoby tylko kolejne, większe uszkodzenia, nawet jeśli zamysłem było zmniejszenie formy. To nie byłoby tak jak człowiek sobie wyobraża, że wróciłoby w jakiś sposób do poprzedniego stanu... Zorientowałbyś się gdybyś zobaczył jak to wyglądało - stwierdzam ze smutkiem, kręcąc głową. - Dlatego tylko Vulnera działa na nie poprawnie, a kiedy i to nie dawało rady... cóż, wtedy robił się chaos - kończę z lekkim smutkiem przypominając sobie co się działo z nieszczęśnikami. Śmieję się jednak już po chwili wesoło na komplement Felinusa, ale prędko wracamy do dyskutowaniu na temat zaklęcia. Kiwam głową na słowa Felka, z uznaniem. - To prawda, ja jednak próbowałem za każdym razem na większość sposobów, nie chcę być niedokładny. Wiem, że to wygląda na chaos, ale mam go pod kontrolą... jakąś - mówię z uśmiechem, wskazując na zabazgrane na kolorowo kartki i naręcza innych papierków wokół. Po chwili jednak prezentuję swoje, naprawdę niesamowite zaklęcie, uśmiechając się na widok Ziutka i skarceniu Lowella. Prędko jednak uwalniam manekina od wykonywania tych niezręcznych ruchów. - Tak, też pomyślałem, że powinienem go dopracować i sprzedać jako żartobliwy czar... Jednak nie jestem pewny czy chciałbym, że było to częścią mojej spuścizny... A idę o zakład, że wszyscy by zapamiętali właśnie to zaklęcie. Nawet jeśli wynalazłbym zaklęcie, które odrasta kończyny - mówię rozbawiony, chichocząc pod nosem. Kiedy ten pyta mnie o odpowiednią inkantację, wyciągam dłoń, by odebrać na chwilę od Felka kartkę z fioletowymi zaklęciami. Wyjmuję pióro, mamroczę sobie pod nosem, by przypomnieć sobie co nieco o nich. W końcu zaznaczam dwa z nich; ostatni raz upewniam się, że to te. - Wszystkie z Emendo oraz Momentum i jego różnymi wariacjami było niezłe. Mome Emendo... Albo to samo, tylko na odwrót. Jedno z nich sprawia, że zaklęcie nie jest punktowe, a znika znaczna większość kości. Boję się, że wtedy Szkiele Wzro nie zdążyłoby zadziałać. W końcu tyle kości w jedną noc... Nie wiadomo skąd, mogłoby się zakończyć tragedią! Drugie z kolei działa dobrze, idealnie punktowo, ale nie na długo... co może mieć równie złe skutki - mówię i kiedy ten mówi o trzech słowach, już podnoszę do góry palec, by go zatrzymać i porozrzucać kilka kartek. W końcu z zadowoleniem podnoszę tę z pomarańczowym atramentem, gdzie jest dużo potrójnych inkantacji. - Próbowałem takich, ale wydaje mi się, że to nie jest aż tak skomplikowane zaklęcie na trzy z nich... Jestem całkiem blisko, ale też to strasznie powolna robota. Wiesz, muszę użyć zaklęcia, podpisać gdzie jakie użyłem, odczekiwać odpowiedni czas... - wymieniam wszystkie fazy, które musiałem wykonać przy jednym zaklęciu; jednak niestety był on powiązany stricke z czasem działania eliksiru, nie mogłem próbować inaczej.
Już wystarczająco widział w marcu, by móc stwierdzić, że opowiadanie o tak makabrycznych rzeczach jest czymś złym. Zresztą, skoro już ambicjował wcześniej w coś powiązanego z uzdrawianiem, musiał być twardy. Przez te ręce przeszły głównie istoty zwierzęce, raz po raz odpowiednio obrabiane, za co czuł do siebie obrzydzenie; również przez własną głupotę przyczynił się do śmierci drugiego człowieka. Nawet jeżeli w obronie własnej - to była po prostu śmierć. - Czyli zasada czym się strułeś, tym się lecz... w tym przypadku nie działa. - mruknął jakby sam do siebie. Zresztą, na logikę - nie mógł sobie rzucić Toninenti na rękę, by uznać, że będzie to wystarczającą terapią do odzyskania pełnej sprawności. I tak było już prawie znakomicie w stosunku do poprzednich miesięcy. Znajomość czarnej magii pozwalała jednak na szybszą reakcję i znajdowanie odpowiednich rozwiązań. Wiele z tych zaklęć nastawione było na szkodę - fizyczną, psychiczną. I wymagało predyspozycji; nie kontynuował zatem tematu, przetrawiając go w najbardziej poprawny sposób. Lekko się uśmiechnął, poprawiając okulary, których soczewki następnie przetarł wyciągniętą z kieszeni odpowiednią szmatką; dobrze widział bez nich, dlatego też przeglądał kolejne notatki. - Dla innych chaos, dla pana coś, w czym się pan odnajduje. Ciężko o porządek przy takich rzeczach. - odpowiedział zgodnie z prawdą, bo co jak co, ale miał bardzo podobnie. Nie potrafił w sumie zachować wszystkiego w idealnym porządku, a ostatnio ponownie powracał - delikatnie oczywiście - do żywiołu tworzenia zaklęć. - Wystarczy spojrzeć na chociażby moje. - wskazał tym samym na własne notatki. Były równie chaotyczne, trudne do odczytania, z przekreśleniami. Ogrom informacji na jednej kartce potrafił zaskoczyć. - Huxley Williams, twórca żartu godnego łajnobomby i kieszonkowego bagna, dwutysięczny dwudziesty pierwszy, nie wymagało koloryzacji. - zaśmiał się, jakby recytował jakiś przypis pod obrazkiem w podręczniku "Ja i moje pierwsze żarty", co przypomniało mu poniekąd to, jak stary dziad od transmutacji odezwał się do Dareczka. - Łatwiej jest zapamiętać rzeczy irracjonalne, aniżeli te przydatne. Przykładowo, w historii Rosji, bardziej kojarzy się Rasputin niż taki Nikita Chruszczow. Z wiadomych, oczywistych względów. - no tak, największe ruchadło poprzednich lat; co jak co, ale mało kto z mugolskich osób nie słyszał o tymże człowieku, pierwszym. W jednym z muzeum przecież jego penis znajduje się w formalinie - czy można zasłynąć jeszcze bardziej? - Może powinien pan opublikować zaklęcie pod innym imieniem i nazwiskiem? - w sumie to był dobry pomysł. Zachowanie anonimowości przy takich zaklęciach było poniekąd ważne, bo przecież, jakby nie było, urok mógł przyćmić nawet największe sukcesy. Dzieciaki zawsze będą interesować się tym, co nie jest przydatne, a zamiast tego śmieszne. Podawszy odpowiednie pergaminy, czekał w ciszy i spokoju, spoglądając na Ziutka, który na szczęście nic nie robił. I chwała Merlinowi. - Czyli Brackium wyrzucamy z potencjalnej listy łacińskich słów w odmianie genetivus, skupiamy się na Emendo i Momentum... choć powiem panu szczerze, że jest jedno zaklęcie, które posiada w sobie ten drugi człon. Arresto Momentum. I jego efekty też nie są za długie... inaczej, nie trwają za długo. - kiedy wchodził w rytm rozmawiania o zaklęciach, nie powstrzymywał się. - Nie no, to jest zrozumiałe. Zaklęcie musi działać wedle tego, jak zażyczy-, ekhm, pan sobie zażyczy, a nie, że połowa kości zniknie, połowa nie albo jakoś dziwnie to porozrzuca, albo będzie działało za krótko. - potwierdził jego słowa, bo co jak co, ale nikt raczej nie chciał przez przypadek stracić kręgosłup. Musiał się skupić, a w swoich notatkach czegoś intensywnie szukał, tak samo zresztą, jak Williams. - Nikt nie powiedział, że tworzenie zaklęć jest łatwe. Własną modyfikację do jednego z defensywnych wprowadzałem ponad trzy miesiące, zanim byłem w stanie określić, że to jest to. Że nagle czar nie eksploduje bądź nie aktywuje się znikąd albo nie trafi rykoszetem. - podzielił się tą zagwozdką, niemniej jednak kontynuował, nie chcąc się na tym jakoś specjalnie skupiać. - Zasadniczą różnicą jest to, że efekty trwające kilka dób zazwyczaj musza być określone stricte z góry. Wiadomo, wiele zaklęć można utrzymać zgodnie z doświadczeniem czarodzieja, ale nie wydaje mi się, by to miało tutaj jakiś większy sens. - zastanowiwszy się, kontynuował, na krótki moment przenosząc spojrzenie czekoladowych tęczówek na notatki. - Jest jeden urok, który trwa przez równe czterdzieści osiem godzin bez ustalania - wystarczająco długo - ale to wyjątek. - rozpoczął, stukając długopisem o papier we własnym dzienniku. Niemniej jednak było to za duże ryzyko. Przetarł własny policzek i kontynuował. - Gdyby jednak ustalić w zaklęciu nie moment, chwilę, a właśnie wydarzenie? Zmierzch, świt? Godziny, południe? - zaproponował, spoglądając następnie to na profesora, to na Ziutka. - Wydaje mi się, że Momentum jest zbyt kulawe na to, by móc podtrzymywać efekty przez dłuższy czas. I sugerowałbym właśnie skupienie się na osadzeniu konkretnej pory dnia. Nie wiem, na ile to jest trafne... - wziął głębszy wdech, przesuwając palcami po własnych notatkach, gdy ponownie się w nie wczytywał. - ...ale może to być dobry trop. - podniósł kąciki ust do góry, zastanawiając się nad tym, co powie na ten temat Hux.
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Oczywiście, że musiał być twardy! Dlatego też nie czułem się źle z tym, że opowiadam mu takie rzeczy. Nie miałem niestety (lub stety) pojęcia zafascynowaniem Felinusa czarną magią, więc nie widzę nic złego w jego pytaniach, bądź odpowiedzią jaką by próbował kogoś uleczyć. W końcu nie niby nie przychodzi się z mieczem na pojedynek na pistolety. Jednak czarna maga, była bardziej podobna do ognia, do którego walki potrzebny był jednak kompletnie inny żywioł. Zerkam z zaciekawieniem na notatki Felinusa, by je porównać do moich. Miał odrobinę wyraźniejsze pismo niż moje wąskie, drobne litery, nie miał też tyle kolorów na karteczkach co ja. Jednak faktycznie mnóstwo podkreśleń, pobocznych informacji. Coś co można było rozczytać tylko jeśli było się pełnoprawnym właścicielem. - Pomyśleć co by się wydarzyło, jakbyśmy potrafili jeszcze lepiej wykorzystywać nasz umysł - wzdycham na nasz wspólny chaos, który sami sobie zgotowaliśmy. Parskam śmiechem na słowa Felinusa i kręcę głową, bo już widzę, że z pewnością właśnie tak by o mnie mówili kiedy tylko wypuściłbym w obieg to zaklęcie. Na kolejne słowa chłopaka zerkam na niego spod notatek z zastanowieniem. Nie wiedziałem, że miał jakiekolwiek pojęcie o historii mugolskiej, zdałem sobie sprawę, że obecnie już bardzo niewiele osób zwraca uwagę na to jakiej krwi się było (nie tak jak kiedy a byłem młody), bo nie miałem pojęcia jak było w przypadku Lowella. Mimo to, oprócz tego, że często zachowywał się jak ktoś starszy, to dodatkowo wymienił nazwisko, które niewiele osób ze znaczną przewagą wiekową nie wiedziało. W końcu nie była to historia bezpośrednio naszego kraju. - Święta racja, chociaż specyficzny wybór postaci - stwierdzam z lekkim uśmiechem. Zaś na jego pomysł rozpromieniam się jeszcze bardziej. Unoszę do góry palec, sygnalizując tym, że mam już plan. - Boski plan! Myślę nad pseudonimem Felinus Faolán Lowell. Co o tym sądzisz? - pytam, zerkając na towarzysza. Marszczę brwi ze skupieniem i powoli kiwam głową na każde słowa Felka, ciesząc się, że w pełni rozumie co mówię; wdraża się w problem w pełni. Zgadzam się do Arresto i tłumaczę, że stąd moje próby przeredagowania tego słowa. - Ale co okazało się być nie tak? - pytam o zaklęcie, nie mogąc powstrzymać ciekawskich słów. - Ja stworzyłem kilka eliksirów. Zawsze sądziłem, że zaklęcia to nie moja bajka. Przy eliksirach można się ruszać, kroić... coś działać. Zaś zaklęcia to mnóstwo pisania i machania różdżką... - przyznaję, równocześnie starając się znaleźć jakiś pomysł między drobnymi słowami zapisanymi ciurkiem na kartkach. Felinus zaczyna mówić swoją teorię i na początku słucham go niezbyt uważnie, jedynie zgadzając się z jego teoriami. Jednak po chwili przenoszę na niego spojrzenie i mrużę oczy. Na początku jedynie patrzę na niego z zastanowieniem. Gdyby to było możliwe z mojej głowy szedłby teraz dym. - Nie jestem pewny czy... - zaczynam ostrożnie, ale przerywam nagle z miną kogoś kto doznaje olśnienia. - Mome... Mame... na srające chochliki, jak to było! Feliczini, jesteś geniuszem! Chyba! Mam nadzieję! Szybko, masz słownik? Łaciny? Zmierzch, wieczór, świt.... poszukaj pod M! Jest bardzo podobnie do tego słowa, zrobilibyśmy wtedy nawiązanie chociaż lekkie do momentum! - krzyczę podekscytowany, przemieniając jakoś śmiesznie jego imię w ekscytacji (na włoską nutę!) i przegrzebując notatki w poszukiwaniu słownika.
Dla Lowella nie było "zakazanej wiedzy". Doskonale pamiętał słowa LaVey, która mu to uświadomiła. To prawda, czarna magia potrafi wypaczyć umysł i spowodować powstanie w jego strukturach tej mniej przyjemnej strony, niemniej jednak znajomość czegoś, do czego i tak mało osób pałało na obecną chwilę, mogła być zbawienna. Mało kto zna większość klątw i ich skutków, jeżeli nie pracował na Szpitalu św. Munga, a samemu niespecjalnie się do tego przymierzał. To nie jego broszka - pomoc innym mogła być przydatna, ale sam siebie widział gdzieś indziej. Jakiegoś kodeksu się trzymał, choć wiadomo - patrząc na niego, trudno było tego jakoś oczekiwać. Mimo to odpowiedzi były ciekawe i intrygujące; wsłuchiwał się z zainteresowaniem. Różnica w piśmie zawsze była, jest i będzie; samemu jakoś wcześniej pisał jak kura pazurem, ale ostatecznie udało mu się jakoś wyjść pod tym względem na prosto. Wiadomo, pismo nie było kaligraficzne, ale w porównaniu z tym, co miało miejsce prawie rok temu, uległo ono znacznej poprawie. Różnica między notatkami była jeszcze jedna - te pochodziły z dziennika. Jakkolwiek je czytając, Huxley mógł wyczuć znajdujące się na nich emocje. Najróżniejszej maści. - To już nie wykorzystujemy? Myślałem, że go nie mam. Człowiek cały czas żył w błędzie. - dodał roześmiany, bo co jak co, ale wytężenie dwóch umysłów, pełne obroty i próba odnalezienia prawidłowego rozwiązania... no cóż. Wymagały wykorzystania umysłu w wielu procentach. A sam trochę wątpił w jego posiadanie, skoro nawet notatek nie potrafił jakoś uporządkować, a stara cela zaczynała przypominać dormitoria uczniów, gdy na horyzoncie zbliżały się egzaminy końcowe. - Specyficzny? - zaśmiał się lekko, spoglądając z powrotem na własne bazgroły i starając się jakoś połączyć to wszystko w jedną całość. Idealna fuzja; byleby odnaleźć rozwiązanie istniejącej zagwozdki. Która i tak go intrygowała do tego stopnia, że byłby w stanie spędzić w tym pomieszczeniu czas do wieczora. - No to może Bonaparte? Większość kojarzy go z niskim wzrostem, a nie z zasługami, do których się przyczynił. Wzrost poniżej stu osiemdziesięciu centymetrów, choć ostatnio słyszałem, że wymagania wzrosły do co najmniej stu osiemdziesięciu pięciu. Masakra na tym wolnym rynku się dzieje. - szczęście, że mnie to nie dotyczy, chciałoby się dodać. Na kolejne słowa parsknął śmiechem, nie mogąc się przed tym powstrzymać, bo to, co powiedział Williams, przerosło wszelkie jego oczekiwania. - Ekstra! Hampson wtedy na pewno mnie przyjmie. - przybliżył do siebie kolana w siadzie tureckim. - Jeżeli chce pan torturować dzieciaki w szkole, oczywiście, nie widzę nic przeciwko. Jak pan myśli, ile osób zdoła napisać poprawnie drugie imię? Albo je przeczytać? Już widzę, jak przy tablicy dzieją się łamańce językowe. Faolán, Faolan, Faolán. - tak naprawdę większość źle wymawiała drugie imię, na co już nie zwracał uwagi. Powszechnie uznawał, że stary być może najebany chciał mu jakoś utrudnić życie, dając powód do wytykania palcami. Starego jednak nigdy nie widział. Intrygowało go to, zatem oddawał się w pełni problemowi. Mógł co prawda udawać, ale gdy na salony wchodziło tworzenie zaklęć i ich modyfikacje, po prostu przełączał się w tryb skupienia. O ile manualne czynności mu nie przynosiły jakiejś większej frajdy, o tyle możliwość obserwacji własnych poczynań i próba przekucia magii drzemiącej w sygnaturze... to było już coś. Może tego po sobie nie pokazywał, ale cieszył się jak dziecko, gdy modyfikację mógł uznać za stabilną i bezpieczną. - Wbrew pozorom... jedna rzecz. Początkowy ruch dłonią. Ale trudno to było zauważyć przy dziesięciu różnych runach, na które składa się dziesięć specyficznych wymachiwań różdżką, które przynoszą różne efekty. - uśmiechnął się szerzej, bo doskonale pamiętał, jakie szczęście miał, że w ogóle samego siebie nie skrzywdził podczas testowania. Mimo to skupił się na tym, co do powiedzenia miał Huxley, na co lekko się uśmiechnął. - Fikuśny, różowy eliksir na odzyskanie jaj? Potrzeba matką wynalazków, jak to mówią. - zaśmiał się. - Jakie pan jeszcze eliksiry wynalazł? - trudno było porzucić to pytanie w eter, gdy w sumie dzielenie się tymi ciekawostkami mogło narodzić kolejne pomysły. Sam miał jeden eliksir na koncie, ale doświadczenie w ich wymyślaniu miał tak niskie, że stanął w miejscu i nie potrafił nadal ruszyć. - To prawda! Eliksiry są bardziej dynamiczne, zaklęcia - statyczne. Ale to w sumie też zależy od uroku, jaki chciałby pan wymyślić. Sam jednak mam na odwrót; tworzyłem jeden eliksir, ale jakoś z nim mi nie wyszło. Bardziej wolę czarowanie. - powiedział zgodnie z prawdą. Za wiele to doświadczenia nie miał w eliksirach, w związku z czym naturalnie szło mu lepiej wytwarzanie modyfikacji i nowych zaklęć. Otwarty umysł był w stanie tchnąć w życie wiele nowych pomysłów, niemniej jednak i przy nich należało uważać. Całe szczęście, że dzięki temu zadanie miał jakoś ułatwione. To, co powiedział, było zapewne dobre. Co prawda działał na intuicji, ale może rzeczywiście przyniosłoby to prawidłowe efekty? Nie wiedział, a nic nie szkodziło spróbować, dlatego obserwacja wyrazu twarzy profesora była jedną z zabawniejszych czynności, jaką miał okazję robić. Zastanowienie, słowa, ostrożność, a potem olśnienie, jakby nad głową zapaliła się żarówka, którą można było chwycić. Skoro raz działa krótko, a innym razem znikają inaczej kości, dlaczego by nie spróbować wsadzić pięknie jakiejś pory dnia? Czasu? Przedziału? Najciemniej pod latarnią. Każdy wie, co oznacza moment lub chwila. Raz coś od razu można było wykonać, innym razem człowiek się zagapiał w piękną plazmówkę i nie potrafił od niej oderwać wzroku przez następne parę godzin. Potrzebowali czegoś stabilnego; reakcja Huxleya była tym, na co zawsze lubił patrzeć, gdy kogoś uczył. I chociaż tutaj nie dawał korków, to jednak trudno było nie odnieść wrażenia, że podsunięcie pomysłu równało się z tym, jak ludzie reagowali, gdy wreszcie jakieś zaklęcie wychodziło. Napawało optymizmem, zachęcało do dalszego samorozwoju, ale za geniusza się nie uznawał. Najśmieszniejsze było to, że to głównie jego uczniowie się do niego zgłaszali; szkoda, że profesor, przekręcając imię, nie wykonał gestu charakterystycznego dla tego państwa. - Czekaj, czekaj! Chyba... gdzieś mam? - zaczął grzebać w bezdennej torbie, starając się coś znaleźć. W niej miał dużo przedmiotów, które nijak pokrywały się z użytecznością - w pewnym momencie to wszystko wysypał, skrzywiając się lekko - aczkolwiek zrobienie porządku w niej było niczym igranie z ogniem. Fiolki puste, fiolki pełne, jakieś przedmioty, papierki, nawet paczka słodyczy się znalazła, stare wkłady do iqosa, szlugi, no masakra. - Jezu, co ja noszę w tej torbie. - mruknął sam do siebie, ale po chwili naprędce otworzył paczkę żelków, podsuwając ją profesorowi, gdyby jednak miał ochotę. Dopiero po czasie zauważył może nie za grube tomiszcze, niemniej jednak prawidłowe; dziwne, że mu ramię nie odpadało od noszenia tego wszystkiego ze sobą. Raz po raz przewracał kartki, natrafił na literę M, a następnie zaczął szukać. Poprawiwszy okulary, na szybko wertował, gdzie mógłby odnaleźć znaczeniowo właśnie świt, zmierzch albo wieczór, ażeby było podobne do Momentum. Kolanem wykonywał charakterystyczny tik z ekscytacji - wędrowało do góry i na dół - tak samo, jak miało to miejsce podczas rozmowy w Whitehorn na temat zaklęcia znieczulenia ogólnego. - Mam! Māne, mane; wczesny poranek, świt, brzask. - odwrócił leksykon w stronę Huxleya, by następnie wskazać, gdzie to znalazł i jak. - Emendo Mane? Mane Emendo? - zapytał się poniekąd, spoglądając na Ziutka, który jeszcze nie wiedział, co się może szykować. - Można od razu rzucić na manekina i zobaczyć, czy działa jakkolwiek. A jeżeli zadziała - obserwować i sprawdzać, kiedy kości znikną. - zaproponował, bo po coś ten fantom jednak był. Satysfakcja z zabawy gwarantowana, a samemu czuł się tak, jakby rozwiązał poniekąd jedną z zagadek, choć możliwe, że to nie było to, co teoretycznie powinno zadziałać.
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Z poważnych spraw w postaci zaklęć zakazanych, przechodzimy na lżeszjszą wymianę zdań, a potem na jakieś próby historycznych porównań. Chcę już wytłumaczyć, że chodzi mi o postać, która nie jest zbyt znana, ale wtedy Felinus mnie zaskakuje jeszcze bardziej, a nawet odrobinę marszczę brwi. - Zasług? Napadł pół Europy. Nie znajdziesz drugiego Anglika, który tak powie o Napoleonie; prędzej porówna do mugolskiego Grinderwalda. Brzmisz jak Francuz - mruczę mając nadzieję, że Felek nie ma jakiś upodobań do europejskich tyranów, którymi sypie jak z rękawa. Śmieję się wesoło, chociaż zastanawiam się czy ja potrafię dobrze wymówić nazwisko chłopaka. - No cóż, będą po prostu mówić bez drugiego imienia, jak cała reszta, proszę się nie martwić! Skąd w ogóle to drugie imię? To jakieś Walijskie, Irlandzkie? - pytam średnio znając się na tego rodzajach imion. Kiwam głową słysząc jaką pomyłkę popełnił wcześniej Lowell. Nie wydawało mi się, że akurat w moim przypadku tu chodziło o ruch nadgarstka, chociaż bardzo skupiłem się na samej inkantacji, to wiedziałem, że to z nią mam największy problem (w sumie zwykle właśnie z tym miałem). - Hm... Większość była na zmiany hormonalne i transformację pewnych rzeczy w ciele. Takich ściśle do korekty płci. Myślę, że dlatego mój fikuśny różowy eliksir nie sprawił mi aż tyle problemów co mógł - oznajmiam, nie tłumacząc jednak dlaczego taką tematykę wybrałem. Musze skupić się na dzisiejszym zaklęciu, nie rozmyślać o moim poprzedniej żonie, teraz kiedy chcę pomóc przyszłej żonie Perpie. - No to cudownie się uzupełniamy! Perpetua też woli czarowanie niż eliksiry - mówię na porównanie naszych upodobań. W całym tym podekscytowaniu zrywam się z miejsca (co było dość niebezpieczne w tak ciasnej sali) i o mało nie podskakuję z niecierpliwości, kiedy Felinus najpierw wyszukuje słownik wśród miliona śmieci; nawet automatyczne biorę żelkę, którą mnie częstował chłopak; w końcu udało mu się wymuskać książkę i Puchon wyszukuje pośpiesznie odpowiedniego słowa. Ja zaś mamroczę pod nosem jak wydaje mi się, że było popołudnie i rozważam czy świt nie jest odpowiednim słowem. Zanim jednak kończę gdybanie w swojej głowie, Lowell znajduje co trzeba. Klaszczę w dłonie i siadam z powrotem przy manekinie, próbując opanować ekscytację. - Mane, mane na początku. Próbujemy tylko i wyłącznie kość promieniową - mówię, sunąc długimi palcami po przedramieniu Ziurka; oddycham głęboko i bardzo starannie rzucam zaklęcie z akcentowaniem i wymową taką, jaka najlepsza była przy pierwszych próbach zaklęcia. - Mane Emendo. - Ręka fantoma lśni białą poświatą. Kiedy tylko przestaję już rzucam Surexposition. Czujnie przyglądam się ręce i wyraźnie widzę, że nie ma kości, której chciałem. Jednak kiedy dotykam fantoma, wydaje się jakby nadal tam była. - Tak! - krzyczę z ekscytacją i aż łapię głowę Feliczniniego i całuję go prosto w czółko. Prędko jednak frasuje się, wiedząc, że musimy teraz odczekać sporo czasu, by sprawdzić wyniki. - No nic, może niech tu zostanie? Będę zaglądał do niego co jakiś czas... za jakieś dwadzieścia cztery godziny, powinno być tu miękkie miejsce, a wtedy dodamy Szkiele - Wzro, żeby nie robić z niego kaleki! - stwierdzam i serdecznie dziękuję chłopakowi. Zbieramy nasze notatki nadal plotkując o udanym przedsięwzięciu.
Hux ZT
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Udało się. Kiedy po mniej więcej dwudziestu czterech godzinach wróciłem do Starej Celi - fantom nie miał kości. Przychodziłem do niej regularnie, co kilka godzin. Oczywiście w nocy musiałem odczekać dłużej i nawet Perpetua zdziwiła się czemu wstałem tak rano, by gdzieś pobiec. Usprawiedliwiając się straszliwym głodem, już po chwili gnałem do fantoma. O poranku nadal Ziutek po dotknięciu miał iluzję kości, jakby faktycznie była obecna. Jednak po użyciu Surexposition, upewniłem się, że nadal jej tam nie było. Cały dzień bardzo podekscytowany chciałem nieustannie wracać do manekina, chociaż zdawałem sobie sprawę, że nic a nic to nie da. W końcu mniej więcej o tej samej godzinie, kiedy rzuciliśmy czar wracam do Ziutka. Dotykam jego ciała, jednak nadal wydaje się, że ma jakąś kość. Nie jestem pewny czy to źle. Jeśli kompletnie się nie pojawi jest możliwość, że stworzyłem jeszcze lepsze zaklęcie, które sprawia, że nie potrzebne będzie Szkiele - Wzro. Jednak brzmi to zbyt niewiarygodnie. Postanawiam usiąść obok Ziutka, poczekać chwilę korzystając z wolnego czasu (wszyscy jedli obiad) i pochylić głowę nad szczegółowymi notatkami na temat przebiegu zaklęcia. Kiedy ponownie automatycznie sprawdzam rękę manekina, po jakiś dwudziestu minutach orientuję się, że zaklęcie skończyło działanie. Prześwietlam rękę i widzę, że chociaż nadal nie ma kości, ale skóra już wygina się wraz z mięśniami, niczym plastelina, kiedy mocniej nacisnę. Wobec tego pora na ostatni element - użycie Szkiele Wzro. Przywiozłem je jeszcze z domu, licząc na to, że będę miał okazję na rozwikłanie zagadki odpowiedniej inkantacji mojego zaklęcia. Odmierzam go ostrożnie i podaję manekinowi. Póki co ponownie na noc zostawiam go, bo inaczej moje badania nie będą pełne, jeśli nie będzie odpowiedniej kości. Przychodzę dopiero kolejnego dnia, znowu upewniając się, że wszystko z Ziutkiem jest w porządku. Ma wszystkie kości i jest gotowy do finalnego etapu przygotowań. Planowałem użyć mojego zaklęcia na żebrach. Wyjmuję szczegółowy rysunek, na którym zapisałem sobie różne formy zaklęć, które ćwiczyłem wraz z Felinusem. Muszę się upewnić, że nie był to jedynie chwilowy fart. Podpisuję każde żebro innym zaklęciem, w tym nawet zwykłym Brackium, by mieć jakiś wyjściowy oraz po równoległej stronie ten z moim nowym Mane Emendo. Wypróbuje słowa Mane z najróżniejszym akcentowaniem na każdym żebrze, tak na wszelki wypadek. Raz podnoszę wyżej drugą sylabę, raz pierwszą w drugim słowie, raz przeciągam dłużej Emendo, potem przedłużam Mane. Musze sprawdzić czy wystąpią jakiekolwiek zmiany w nim i które wypowiadanie będzie najskuteczniejsze. Tylko na jednym żebrze próbuję też innego chwytu, wykorzystując podwójne puknięcie. Kiedy prześwietlam fantom, już widzę, że dobrze robiłem wykorzystując haczykowaty - ten po podwójnym puknięciu jedynie zniknął w połowie. Mam szczerą nadzieję, że wszystko dobrze podpisałem. Odchodzę od Ziutka, planując wrócić tu za kolejne dwanaście godzin. Odczekując je i zerkając na żebra, widzę że kilka z nich zaczynała pojawiać się z powrotem na miejscu, jedno żebro wyglądało niepokojąco, a dwa już nie były odpowiednio twarde. Wykreślam z zeszyciku złe inkantacje. Wracam po kolejnych dwunastu godzinach i pozostaje mi ostatni gracz - żebro, które nadal wyczuwam, podtrzymuje strukturę ciała i spokojnie mogłoby na nie zadziałać szkiele - wzro. Naprawiam wszystkie odpowiednie kości, podając mu część eliksiru, który został. Wracam po dniu, by znowu sprawdzić czy wszystko z nim w porządku. Niestety moje częste znikanie zostaje zauważane. Wciąż nie jestem pewny czy chcę mówić wprost dlaczego tak znikam Perpie. Wydaje mi się, że nadal nie wierzy, że mogę być jakkolwiek blisko uratowania biodra, z którym zmaga się od tylu lat, więc nadal nie chce dawać jej nadziei, chociaż przecież jest wszystko tak blisko. Ziutek musi odczekać kilka dni, ja zaś ponownie dziękuję Felinusowi za użyczenie go w tych dniach. Została mi ostatnia rzecz. Sprawdzenie w jaki sposób zareaguje na źle zbudowaną kość. Dlatego muszę niestety połamać kość fantanoma. Robię to z bólem serca, dokładnie w kość biodrową. Gdyby jej kompletnie nie było - mogło dojść do narządowej katastrofy, dlatego nikt nie próbował normalnego Brackium Emendo na Perpie. Kiedy bardzo nieszczęśliwie niszczę Ziutkową kość, upewniam się zaklęciem czy wygląda wystarczająco źle i rzucam mu moje nowiutkie i świeże - Mane Emendo. Wymierzam je idealnie w te ważne kości udowe oraz części biodrowej, co imituje te niedziałające poprawnie u Perpetuy. Wcześniej wymierzone Szkiele - Wzro podaję manekinowi. Odrastanie kości nigdy nie jest przyjemne, wiec całe szczęście, że są te idealne magiczne fantomy, które tak mi pomogły przy pracy z tym zaklęciem. Pozostaje mi czekać. Po raz kolejny. Powoli już nie jestem przekonany co zajęło mi więcej czasu - znalezienie odpowiedniego słowa do inkantacji czy może to wieczne czekanie na odrost kości. Ponownie mój dzień składa się głównie na schodzenie do celi i sprawdzanie czy wszystko w porządku. Z lękiem sprawdzałem czy kość powoli powstaje w organizmie, czy nie odtwarza jakimś cudem złamania (może eliksir reagowałby się źle z zaklęciem kto wie), albo cały fantom nie flaczeje, co dramatycznie mogło wpłynąć na resztę organów. Jednak z każdą godziną odczuwam coraz większą ulgę. Szkiele - wzro działo tak jak powinno... A kiedy wróciłem na finalny wynik - biodro oraz kość udowa wyglądały świetnie, jak nowe, ani śladu poprzedniego złamania. Jestem podekscytowany, ale też nadal nie mogę uwierzyć w to co widzę, kiedy wychodzę ze Starej Celi ze swoimi starannymi notatkami. Starając się nie poddać się od razu ekscytacji, by przed przekazaniem finalnych wieści nie zaprzepaścić czegoś.
Tematy teoretycznie przyjemniejsze - a tak naprawdę poniekąd zepsute przez to, że czasami miał w tym jakiś określony cel. - Czyli został pan wychowany po mugolsku... albo mi się wydaje! Większość osób by przytaknęła, nie wiedząc, o co chodzi. - lekko się uśmiechnął. Miał w tym jednak jakiś cel, a wychodziło na to, że Williams nie był pieskiem na desce rozdzielczej, który kiwał głową na zgodę za każdym razem. - Może nie tyle zasług, co osiągnięć... no, większości hańb. Mniej lub bardziej przyjemnych. Ale... historia jest dość specyficzna, w większości brutalna. Jedni napadali pół Europy - i nie było tutaj wygranych, były tylko i wyłącznie straty mniejsze lub większe. To wszystko zależy od tego, po jakiej stronie barykady człowiek się znajdzie. - odpowiedział, na chwilę przykładając palce do własnego podbródka. - Tak naprawdę niewiele różnimy się od innych. Każdy naród ma swoje grzechy na sumieniu, których zwyczajnie nie wymaże. Piaskownica głów poszczególnych nacji polegała na tym, że to nie oni umierali w większości; to lud, ślepo wierzący i zapatrzony - bądź zmuszony siłą - udawał się na pole bitwy. Niezależnie od tego, ile lat minie, to jakoś zawsze będzie w podręcznikach do historii. - taka natura ludzka. Wzruszył ramionami, bo szczerze to nie wypytywał się o nic w kwestii narodowości. Nie wiedział, skąd pochodziła rodzina Joshuy, jakie były jej powiązania z innymi krajami, ani też nie wiedział, czy Lydia nie ma jakichś przodków z Francji. Nazwisko mogło to sugerować poniekąd, aczkolwiek nie miało to żadnego znaczenia, gdy wiedział, że w sumie to pozostali sami sobie. - Zresztą, za bardzo się na ten temat rozwodzę. - machnąwszy ręką, przeszedł dalej. Co jak co, ale to były dość specyficzne tematy. Kolonializm został wryty w historię Wielkiej Brytanii i też się ciągnął skutkami, aż do dzisiaj. - Znam jeden wyjątek od tej zasady. - uśmiechnął się już weselej, przypominając sobie o Shercliffe, której spodobało się to drugie imię, głównie ze względu na jego znaczenie. Mały wilk. Albo dar rzeki. Albo dar wilków. Wszystko zależało od interpretacji. - Irlandzkie. Znaczeń ma jednak wiele. - niespecjalnie chciał sobie wspominać postać ojca, który uciekł wtedy, gdy na horyzoncie pojawiła się odpowiedzialność, w związku z czym nie rozgadywał się na ten temat. Była to jedna z tych nielicznych informacji, które mu po nim pozostały - bodajże miłość do dziwnych imion, jako że nikt normalny nie daje na pierwsze łaciny, a potem irlandzkiego o przeciwnym znaczeniu. Lowellowi też nie wydawało się, by chodziło tutaj o ruch nadgarstkiem. To inkantacja nadmiernie ubolewała i udowadniała, jak bardzo wymagała pewnych zmian. Jednocześnie były student uważnie wsłuchał się w to, czym zajmował się Williams. Kompletnie nie miał pojęcia, że ten zajmował się takimi rzeczami, ale jak to wcześniej powiedział - potrzeba matką wynalazków. Jakiś powód musiał istnieć, ale nie podejrzewał, by Hux tworzył to wszystko pod samego siebie, tatuaże wyglądały naturalnie, kości pozostawały charakterystyczne dla męskiej budowy ciała. I chociaż mógł się tutaj mylić, bo przecież nie wiedział, do czego dokładnie te eliksiry służą, o tyle nie wiedział, jaka przeszłość się za tym wszystkim kryje. Cichy głos intuicji nakazywał mu nie wypytywać; jakby wchodził na dość specyficzne tematy, a samemu nie lubił drążyć czegoś, o ile ktoś nie postanowi sam się na ten temat więcej rozgadać. - I tak - dziękuję. - może jądra nie działały nadmiernie, może nie były ruchliwe, ale podbudowały samoocenę, która w tamtym okresie przypominała prędzej powietrze, aniżeli coś namacalnego. Nie czuł się tym samym wybrakowany; czuł się natomiast niczym osoba błądząca we mgle emocji, gdy swoje młodzieńcze lata przeżywał dopiero po dwudziestu jeden wiosnach. - Pamiętam, sam pan mówił we... wrześniu? Październiku? - przecież eliksiry załatwiał właśnie głównie od niego. Co prawda teraz starał się indywidualnie wszystko ogarniać, by stawać się dodatkowym obowiązkiem, niemniej jednak to właśnie Williams był w stanie uwarzyć eliksiry z testosteronem. Perpetua skupiała się na innych aspektach uzdrawiania natomiast. Były student spojrzał na Huxleya, by upewnić się, że w tym nagłym zerwaniu z miejsca mężczyzna przypadkiem nie nabije sobie guza o stosunkowo niski sufit; wygrzebał wreszcie z torby należyty podręcznik, wsadził do ust jednego żelka. Przeglądał. Raz po raz napadzie ogromnego ferworu zainteresowania poruszał kolanem, nie mogąc powstrzymać tego tiku, który zdradzał to, jak bardzo był zaangażowany. Snuł palcami, przewracał kolejne kartki, uważnie zastanawiał się nad tym, jak to będzie wszystko brzmiało. Po tym, gdy spędził trochę czasu - niezbyt dużo, oczywiście - na czytaniu poszczególnych znaczeń, znalazł odpowiednie słowo. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że Williams w sumie nie zachowywał się jak poważny facet po czterdziestce z kredytem na karku i trójką dzieci. Sam zdawał się posiadać to bardziej ekstrawertyczne podejście, które jak najbardziej było prawidłowe. Zresztą, z takim człowiekiem lepiej się rozmawia i pracuje; konieczność odbywania rozmowy w bardzo sztywnych ramach na pewno męczyłaby ich obojga. Kiwnąwszy głową, przytaknął; wystarczyło teraz tylko czekać na efekty. Ciemne obrączki źrenic uważnie śledziły poczynania profesora, chcąc jak najwięcej zapamiętać. Surexposition wskazywało na brak kości, natomiast dotyk - udowadniał, że ta się tam znajdowała. Jako magiczny szkielet, który nie stanowił tkanki kostnej, a zamiast tego stanowił zastępstwo o innej sile oraz mocy. Lowell uśmiechnął się szerzej, spojrzał na to, co udało się osiągnąć, dziwna satysfakcja opanowała jego umysł, a sam fakt tego, że mógł obserwować to, jak poświęceniem własnego czasu i chęci pomocy jakieś rzeczy idą naprzód... napawał jego puchońskie serce niemałą radością. - Udało się! - podniósł kąciki ust do góry, może nie reagując aż tak, niemniej jednak rozumiejąc to, co działo się pod kopułą czaszki Williamsa. Następnego gestu kompletnie się nie spodziewał i już miał zareagować jak naburmuszony dzieciak, niemniej jednak się przed tym powstrzymał, koniec końców rozumiejąc taką, a nie inną reakcję. Na krótki moment przymrużył oczy, by po prostu potem się zaśmiać. - Jasne, nie ma problemu... jak do czegoś ma się przydać, to niech się przydaje, po to został stworzony. - przyznał całkowicie szczerze, ciesząc się, że prezent od Schuestera nie poszedł na marne i miał swoje zastosowanie. - I tak raczej tutaj nikt nie wejdzie. - w sumie, skoro była to stara cela, opuszczona i kompletnie niezrozumiała, tym bardziej nie spodziewał się tu turystów. Zebrawszy notatki i inne tego typu do torby, był gotów do opuszczenia pomieszczenia, czując, że ten dzień nie poszedł na marne.
6/6
[ zt ]
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Samonauka, czarna magia, hipnoza Robin weszła tutaj już wcześniej.
Kolejny raz siadała ze swoimi notatkami w ręku, aby dalej przyswajać coraz więcej wiedzy odnośnie hipnozy i jej wykorzystania. po ostatnich wydarzeniach wiedziała, jak cholernie ważnym stało się to, by jeszcze mocniej przyłożyła się do pracy. Miala realny dowód na to, że jej pomysł działał, że faktycznie hipnoza mogła być zastosowana w celach obronnych, jeśli była użyta w sposób poprawny. Dlatego nie zamierzała się poddawać. Miała jeszcze wiele pracy przed sobą, to było pewne. Ale ta praca była dla niej cholernie ważną rzeczą. Wiedziała, że dzięki temu obroni innych, pomoże w sytuacji kryzysowej. Jeśli to nie było odpowiednim motorem napędowym, to chyba nic innego nie mogło jej już zmotywować. Dziś postanowiła zapoznać się z różnymi rodzajami stosowania hipnozy. Dotychczas, skupiona przede wszystkim na tym w jaki sposób osiągnąć widoczny efekt, uznała to zagadnienie za nieco odległe i niepotrzebne. Dotarła jednak w końcu do rozdziału, gdzie było to bardzo wyraźnie opisane i bardzo kluczowe. Dlatego ponownie chwyciła pióro w dłoń i powoli przepisywała wszystkie przeczytane słowa na arkusze pergaminu. Amnezja hipnotyczna - Zjawisko hipnotyczne, polegające na czasowym lub całkowitym zapomnieniu wybranych rzeczy, zasugerowanych przez hipnotyzera. Amnezja może pojawić się w sposób spontaniczny po transie, powodując częściowe lub pełne niepamiętanie sesji hipnotycznej. Z reguły jednak, jeśli hipnoza jest przeprowadzona prawidłowo, a więc we współpracy ze świadomością amnezja nie pojawia się w sposób niekontrolowany. Pojawienie się jej w sposób przypadkowy może świadczyć o zbyt małym kontakcie i braku interakcji między hipnotyzerem a hipnotyzowaną osobą. Po przeczytaniu tego ustępu, przypomniała sobie o sytuacji, która spotkała ją w Londynie na ulicy śmiertelnego Nokturna, kiedy to Irvette zmusiła tego dziwnego mężczyznę, aby zapomniał, po co tam przyszedł i czego od niej chciał. Tak, to niewątpliwie wpisywało się w konwencję Amnezji hipnotycznej. Zastanawiała się przez chwilę, analizując różne sytuacje w swoim życiu, czy mogła mieć wcześniej bądź później jeszcze z nią do czynienia. Niewątpliwie to, co robił Eskil, gdy rzucał urok, polegało na czymś kompletnie innym. On zmuszał do robienia, na pewno nie do zapominania, więc jego sposobu działania nie mogła przyrównać do tej amnezji hipnotycznej. Głębokość transu - Potocznie jest rozumiana jako to, co odczuwa osoba hipnotyzowana w ciele fizycznym (rozluźnienie, wzrost temperatury, uczucie zapadania się itp.). Nie ma ona wpływu (wrażenia subiektywne hipnotyzowanego w kwestii tego, jak bardzo zagłębił się w stanie) na faktyczną skuteczność sugestii hipnotycznych, zwłaszcza w przypadku terapii. Przepisała kolejne zagadnienie, uznając je za naprawdę ważne, jeśli chodziło o hipnozę. Terminologia była istotnym elementem, by wiedzieć, móc rozróżnić, z czym miało się do czynienia. Odsunęła kilka kosmyków z twarzy, by następnie dalej skrupulatnie notować to, co faktycznie było dla niej istotnym. Próbowała jednocześnie wyciągnąć z tego jak najwięcej, zapamiętać jak najwięcej, zrozumieć. Wszystko przekłada we własnej głowie na prostsze słowa, które miały sposobność lepiej do niej dotrzeć. W końcu nie uczyła się sama dla siebie, ale również dla kogoś...
Zt.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Samonauka, czarna magia, hipnoza Robin weszła tutaj już wcześniej.
Nawet nie zauważyła, kiedy zapadł zmrok. Dalej tkwiła w tej dziwnej, starej celi, nie niepokojona przez żadną niepożądaną osobę. Tutaj mogła faktycznie skupić się na dzisiejszym celu, czyli na jak najlepszym poznaniu zagadnień teoretycznych bezpośrednio powiązanych z hipnozą. Była nieco zmęczona tym, jak wiele czasu poświęciła na to tego dnia, jednak nie chciała się poddać. Do końca tego rozdziału pozostało jej już niewiele stron, więc musiała się należycie skupić. Ziewnęła potężnie, przerzucając kartkę swojej wysłużonej, starej książki, która stała się jej prywatną instrukcją obsługi, pokazywała, jak postępować w początkowej fazie badań. I pomimo ogólnego zmęczenia, czuła pewnego rodzaju ekscytację, bo oto miała zapoznać się z możliwością wywoływania halucynacji oraz ich rodzajami, przy jednoczesnym zastosowaniu hipnotycznego transu. Halucynacje wzrokowe - Zjawisko hipnotyczne, polegające na widzeniu bądź niewidzeniu pewnych rzeczy w transie. Zjawisko te dzieli się na 4 formy, z których dwie mogą występować jednocześnie: Zależnie od tego, w jakich okolicznościach pojawia się obraz:
[i]
Widzenie/niewidzenie pewnych rzeczy przy otwartych oczach
Widzenie obrazów, scenerii, impulsów z podświadomości przy zamkniętych oczach Zależnie od typu pojawiającej się zmiany:
halucynacje wzrokowe negatywne: nie widzimy czegoś, co jest w rzeczywistości
halucynacje wzrokowe pozytywne: widzimy coś, czego nie ma w rzeczywistości
Z punktu widzenia hipnotycznego praktyczniejszy jest pierwszy podział zjawiska, uzależniony od tego, czy obraz pojawia się pod opuszczonymi czy podniesionymi powiekami. To było coś, co faktycznie mocno zaintrygowało dziewczynę. Czyli możliwość mamienia cudzego wzroku i jak widać, jeszcze innych zmysłów, bo rozdział nie kończył się na wspomnieniu tylko o tym konkretnym rodzaju halucynacji. Halucynacje dźwiękowe - Zjawisko hipnotyczne, podobne do halucynacji wzrokowych, ale nieposiadające formy zależnej od okoliczności pojawiania się dźwięku (uszy cały czas słyszą w końcu). Dodatkowo dźwięki fizyczne mogą być zniekształcone i np. głos hipnotyzera może być słyszany jak głos postaci bajkowej/filmowej. Halucynacje smakowe, czuciowe, zapachowe - Podobne w podziale do halucynacji dźwiękowych. Każdy rodzaj halucynacji pozwala wytworzyć, co warto zaznaczyć, wrażenia, obrazy, uczucia, dźwięki smaki i zapachy, których świadomie nigdy nie doświadczyliśmy np. smak "najlepszego wina na świecie". Czytając o tym, czuła jeszcze większą fascynację zagadnieniem. Nie spodziewała się wcześniej, że wprawiony hipnotyzer może tak znacząco oddziaływać na drugiego człowieka. Jak widać, wszystko zależało od zaangażowania w temat i oddania mu się. Co jak co, ale tego Robin nie można było odmówić. Poświęcała wiele czasu na to, aby osiągnąć odpowiednie rezultaty. Nawet teraz, wyraźnie czując piasek gromadzący się pod powiekami, skrupulatnie notowała każde przeczytane słowo, gotowa jak najszybciej jeszcze raz przetłumaczyć to sobie na prostszy język, byle tylko wynieść z tego jak najwięcej. Nigdy nie robiła niczego połowicznie, czy po łebkach. A skoro już zabrała się za naukę hipnozy, prawdopodobnie nie spocznie, póki nie stanie się jednym z najlepszych hipnotyzerów. Płomień świecy oświetlający jej pergamin i książkę zadrgał i następnie zgasł, ale nawet to nie oderwało Robin od pracy. Jakby machinalnie chwyciła w dłoń różdżkę, by rzucić nią krótkie ”Lumos” i pracowała dalej zawzięcie.