C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Urocza i kolorowa restauracja, która specjalizuje się w robieniu hummusu. Tylko tu znajdziesz smaki, których nie znajdziesz nigdzie indziej! To bardzo stare miejsce, chociaż odnowione, właściciele przywiązują uwagę do tradycji, w końcu ich hummus przechodzi z pokolenie na pokolenie, będąc w tym samym miejscu od ponad stu lat!
Tęczowy hummus - kremowa i aromatyczna pasta z ciecierzycy, którą zapewne wszyscy kojarzą. Ten jednak wyróżnia się nie tylko niebanalnym smakiem, ale i ekstrawaganckim kolorem… a raczej całą gamą kolorystyczną. Serwowany razem z ciepłą pitą, posypany magicznym brokatem. Niektórzy mówią, że co kolor, to inny efekt uboczny, ale ile w tym prawdy? Możesz się przekonać, zamawiając porcję.
Jaki kolor i smak Ci się przytrafi?
Rzuć kością k6:
1: czerwony - wyjątkowo ostry, ze sporą ilością chilli; po zjedzeniu przez dwa posty jesteś nerwowy/a i nadwrażliwy/a 2: pomarańczowy - lekko słodkawy, wyczuwasz w nim nuty batata czy innej marchewki; po zjedzeniu przez trzy posty masz skłonności do flirtów i zbereźnych żartów 3: żółty - smakuje jak taki klasyczny hummus, ale lepiej; posiłek nie wpływa na Twoje samopoczucie ani wygląd 4: zielony - kolor zawdzięcza nie tylko magii, ale i sporej ilości kolendry oraz szpinaku, no samo zdrowie; do końca wątku czujesz przypływ sił, a Twoje tęczówki zmieniają kolor na żywo-zielony 5: niebieski - lepiej nie wnikać, skąd taki kolor, choć wygląda bajecznie, a smakuje jeszcze lepiej; przez dwa posty jesteś rozanielony/a i rozkojarzony/a - Twój rozmówca musi powtarzać dwa razy to, bo inaczej nie ogarniasz 6: fioletowy - ten hummus to czysta magia i… bakłażan; po zjedzeniu Twoje włosy zmieniają kolor na fioletowy, a efekt utrzymuje się jeszcze w kolejnym wątku
Tutaj musisz nosić specjalny strój.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Strój: galabija – miodowa szata, granatowe spodnie, brązowe półbuty, biały turban i biała broda Kostka:5 [niebieski]
Kolejny dzień w arabskim miasteczku zamierzał przeznaczyć na degustację lokalnych przysmaków, a że nie miał ochoty na jedzenie tłuste, które długo ciążyłoby mu jeszcze w żołądku, z miejsca odrzucił bar z kebabami. – Musisz polecić mi coś lżejszego. – Nie znał się na tutejszych smakach, toteż ostatecznie postanowił poprosić o pomoc swojego pappara, który poza zamiłowaniem do jamalskiej historii, interesował się również kulinariami. Przyjaciel idealny. – Jak nie kebab, to tęczowy hummus. Każdy kolor ma inny smak, więc na pewno znajdziesz coś dla siebie. – Nie potrzebował dalszej zachęty. Wypytał jeszcze tylko, gdzie może taki otrzymać, po czym przebrany w kolorową galabiję, wskoczył na swoją magiczną lektykę. Początkowo miał zamiar skorzystać z udostępnionego każdemu lokatorowi pałacu, szczególnie że jeszcze nie zdążył go wypróbować, ale lektyka wyglądała o wiele bardziej luksusowo, więc czemu nie miałby powozić się po piaszczystych ulicach. A musiał przyznać, że podróż tym cudem była wspaniałym uczuciem, o wiele lepszym niż stresujący los na miotle. Dywan unosił się wszak niewiele ponad ziemią, a dzięki temu nie musiał obawiać się, że spadając z niego skręci sobie kostkę albo kark. Po drodze widział, że jego barwny środek transportu przyciąga zaciekawione spojrzenia nawet mieszkańców wioski. Najwyraźniej był to dość rzadki okaz. Niestety musiał się z nim pożegnać, gdy tylko znalazł się pod budynkiem polecanej mu przez papugę restauracji. Wskazując gestem dłoni do pappara, by podążył za nim, wszedł do środka i od razu zamówił sobie pastę z ciecierzycy z ciepłą pitą. Nie wspominał o kolorze, mając nadzieję, że kucharz go zaskoczy. Napotkał jednak na pewien problem… Dopiero odchodząc od lady, zauważył bowiem, że wszystkie stoliki w lokalu są zajęte. Ostatecznie podszedł więc do tego w roku, przy którym siedziała blondwłosa dziewczyna. Kojarzył ją z widzenia jeszcze z czasów szkoły, jeśli dobrze pamiętał, miała na imię Robin i należała do Slytherinu. – Wolne? Mógłbym się dosiąść? – Zapytał, czekając na potwierdzenie, a zaraz po tym rozsiadł się wygodnie w fotelu naprzeciw niej. Nie zdążył jednak nawet zagadać o nic więcej, bo obsługa restauracji przeszła samą siebie i nim się obejrzał, młodziutki chłopak postawił na stole przed nimi talerze z kremową pastą i gorącym, arabskim chlebkiem. On dostał niebieską. – Smacznego. – Rzucił do swej towarzyszki, łapiąc za nóż i widelec. Póki co spróbował tylko gryza, ale już teraz miał ochotę wycałować swojego pappara w podzięce za pomoc w wyborze obiadu. Smak był bowiem nieziemski, o czym świadczyć mógł w szczególności jego rozanielony uśmiech.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Kostki: 2 - pomarańczowy, po zjedzeniu przez trzy posty masz skłonności do flirtów i zbereźnych żartów Strój: Taki
Nie mogła powiedzieć, że przywykła do tutejszej aury, jednak z pewnością czuła się znacznie śmielej, gdy chodziło o samodzielne wyjście na miasto, by sprawdzić, co się tutaj w ogóle dzieje. Zwiedziła już wiele, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że to dobry wybór dokonany przez włodarzy Hogwartu, na wakacyjny wypoczynek dla uczniów oraz opiekunów wycieczki. Jedyne, co w pewnym stopniu zaskakiwało Robin to fakt, że dotychczas miała tak niewiele czasu, aby lepiej zapoznać się z lokalną kuchnią. Kiedy więc nadarzyła się okazja, postanowiła to czym prędzej nadrobić. A ta natrafiła się o wiele szybciej, niż się spodziewała. Żongler, zadowolony z jej poprzedniego artykułu, chciał zamówić kolejny, który to miał opowiadać o tym, co dzieje się w odległej Arabii i pośród morza piasku. Dla Robin oznaczało to jedno; możliwość zarobienia kolejnej ładnej sumy galeonów oraz jeszcze lepszego rozsławienia swojego nazwiska. A że artykuł miał dotyczyć kulinarnej strony wycieczki, to chyba nie było lepszego miejsca do zastanowienia się nad tym, jak jedna z licznych regionalnych restauracji! Zebrała swoje graty, umyślnie pozostawiając pappara w pokoju i ruszyła w nieznane. Trafiła do restauracji, która podawała hummus, choć nawet nie wiedziała, czy jest to coś, co będzie jej odpowiadać. Szybko zajęła jeden z ostatnich wolnych stolików, z zaskoczeniem zauważając, jak bardzo zatłoczona jest ta restauracja. Wygładziła poły swojej spódnicy, od razu wyciągając na blat stolika czysty pergamin oraz samonotujące pióro. Pośliniła jego czubek, a to zawisło nad pergaminem gotowe do skrupulatnego notowania jej spostrzeżeń, kiedy to właśnie ktoś ją zaczepił. Zaskoczona uniosła spojrzenie i od razu przywołała uśmiech na twarz - Tak, jasne, proszę!- powiedziała, a pióro napisała dokładnie to, co wygłosiła względem chłopaka. Zerknęła na pergamin i z niedowierzaniem pokręciła głową. To pióro było czasami zbyt dokładne. Uprzątnęła nieco swoje graty tak, by chłopak miał gdzie normalnie i w spokoju zjeść, posyłając mu nieco przepraszające spojrzenie. Zmarszczyła brwi, jakby nad czymś bardzo głęboko myślała. - Ej, ja cię kojarzę, ale nie pamiętam twojego imienia. Przypomnisz mi? - chyba nie bardzo zdawała sobie sprawę z tego, jak nie ładnie mogły zabrzmieć jej słowa. Młody kelner podał właśnie jedzenie, a ona odebrała od niego talerz ze swoją pitą i pomarańczowym hummusem. - To smacznego! - wgryzła się w danie, by po chwili czy dwóch z zaskoczeniem odnotować smak jakiegoś batata, czy marchewki wewnątrz. Danie było naprawdę dobre! Podniosła wzrok na swojego przypadkowego towarzysza i zatrzepotała rzęsami w sposób kompletnie nieprzystający zajętej kobiecie...
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Panujący w lokalu gwar i tłok skutecznie utrudniał zebranie myśli, a chłopak przez jakiś czas, pewnie mało kulturalnie, rozglądał się jeszcze na boki w poszukiwaniu znajomych twarzy. Dlatego też początkowo nie zauważył samonotującego pióra należącego do ślizgońskiej dziewczyny, które z zapałem spisywało na pergamin każde wypowiedziane przez nią słowo. Nie wiedział, że ma do czynienia z młodą dziennikarką, nic więc dziwnego, że czuł się z tym nie do końca komfortowo. Na szczęście przyniesiony przez kelnera hummus pozwolił mu jednak zapomnieć o podobnych niedogodnościach, za to – czego nie był jeszcze w pełni świadom – okazał się prowodyrem wielu innych niesprzyjających rozmowie okoliczności. Jego policzki pokryły się delikatnym rumieńcem, a kąciki ust pięły się ku górze w euforycznym uniesieniu, kiedy po raz kolejny sięgał po gorącą pitę posmarowaną niebieską pastą, której smaku do tej pory nie mógł odgadnąć. Przez myśl przeszło mu, że to może borówki, ale nie dolizał się wcale słodyczy. Ze swoich doświadczeń kulinarnych wiedział, że podobny kolor można otrzymać również z wykorzystaniem czerwonej kapusty, ale ta z kolei nijak nie pasowała mu do arabskiej kuchni. A może lepiej było po prostu tego nie analizować, racząc się jedynie tym nieziemskim wręcz przysmakiem? Podniósł głowę dopiero po chwili, z niemałym opóźnieniem przypominając sobie o wybrzmiałym w uszach, przyjemnym głosie towarzyszki, ale i tak nie docierało do niego, o co go pytała. Lekki, rozpływający się w ustach hummus całkiem odebrał mu zdolność logicznego myślenia i łączenia wątków, przez co zupełnie nie ogarniał, co dzieje się wokoło niego. – Słucham? Musisz powtórzyć? – Zdołał z siebie wydusić jedynie tyle i gdyby nie jego pappar, kierowany najprawdopodobniej wyrzutami sumienia (wszak to on polecił mu lokalną przekąskę z ciecierzycy), ich wymiana zdań wyglądałaby mniej więcej tak jak spotkanie niemego z głuchym. – Panie kolego, panienka pyta o twoje imię. – Kolorowy ptak zaskrzeczał, ale Theo obdarzył go tylko nieobecnym spojrzeniem. – Imię. Przedstaw się. – Na szczęście papuga nie ustępowała, swoją natarczywością ratując resztki jego zagubionej po drodze godności. Nie można było jednak od Kaina zbyt wiele wymagać, bo o ile wreszcie pojął o co tak naprawdę chodzi, to i tak nie zwrócił nawet uwagi na robinowe zatrzepotanie rzęsami, tak niewinnie zachęcające go do bliższego zapoznania. - Zapomniałbym… Theodore Kain, były puchoński prefekt. – Rzucił dość donośnym, acz spokojnym tonem, jak gdyby sam wpadł na ten genialny pomysł, żeby się przedstawić. – A Ty… Ty jesteś Robin, prawda? Ze Slytherinu? – Upewnił się również, ale jego koncentracja znów gdzieś umknęła wraz z kolejną porcją hummusu rozchodzącą się po języku. O czym to on w ogóle chciał powiedzieć? Ah, no tak! – Po co to pióro? – Zagaił ni z gruszki, ni z pietruszki, nagle przypominając sobie o pergaminie, zanotowanym już chyba do połowy.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Sytuacja zaczynała się robić coraz bardziej ciekawa. Miejsce całkowicie zatłoczone przez ludzi, wymagało skupienia na konwersacji i partnerze, co wcale nie było prostym zadaniem z jednego bardzo ważnego w jej opinii względu. Kompletnie nie miała ochoty skupiać się na rozmowie z chłopakiem, bo zdecydowanie bardziej wolała zwrócić swoją uwagę na jego niewątpliwe walory estetyczne. Nawet mimo faktu, że bez tej dziwnej, arabskiej brody, wyglądałby o wiele korzystniej. Trzepotała więc rzęsami, nie potrafiąc powstrzymać tego w żaden sposób. Uśmiechała się do niego szeroko, choć przecież nie powinna. Ale z każdym kęsem spróbowanej pity (nie, nie pomyślała, aby połączyć jedzenie z jej obecnym nastrojem…) miała ochotę na więcej i nic nie mogło tego popsuć. Zaśmiała się perliście na jego prośbę o powtórzenie słów, co samonotujące pióro nie zapomniało uwiecznić na arkuszu pergaminu. Mimowolnie machnęła dłonią, jakby lekceważąc jego prośbę, po czym nie omieszkała ułożyć ją na jego własnej dłoni, znajdującej się na blacie stolika. - Z chęcią powtórzę ci co tylko zechcesz!- wymruczała w jego kierunku, delikatnie oblizując przy tym usta koniuszkiem swojego języka. Gdyby miała świadomość tego, jak się zachowuje, prawdopodobnie zapadłaby się pod ziemię. Jednak jej rozum hasał sobie swobodnie z daleka od ciała, pozwalając aby magia ukryta w arabskim jedzeniu, przejęła kontrolę nad wszystkim.I tak oto bezczelnie flirtowała z chłopakiem w najlepsze, jakoś kompletnie odsuwając na niezamieszkane obszary swojego umysłu fakt, że miała przecież Huntera… Z cichym pomrukiem aprobaty przywitała przedstawioną przez niego godność. Powoli i delikatnie błądziła opuszkami po zewnętrznej stronie jego dłoni, uśmiechając się przy tym do niego wprost w uroczy sposób. W wielokrotnie wypróbowany sposób, który zawsze działał na jej korzyść, kiedy zdecydowała się go użyć. - Dokładnie, jestem Robin. Robin Doppler - powiedziała cicho, dalej uśmiechając się w ten sposób. Jego nazwisko odbijało się od ścianek jej umysłu, bo wiedziała, że gdzieś już je słyszała. Tylko za cholerę nie mogła teraz skojarzyć, gdzie to było. Za to bardzo schlebiał jej fakt, że Theo zdecydował się wykazać zainteresowanie tym, co dokładnie tutaj robiła. Ponownie zaśmiała się dźwięcznie, delikatnie przymykając przy tym powieki. - Jestem dziennikarką, obecnie piszę artykuł dla Żonglera odnośnie kultury i seksualnej strony Jamalu - wyjaśniła mu, puszczając przy tym oko. Co prawda artykuł miał dotyczyć czegoś zgoła innego, ale czy to było w tym momencie ważne? Koncepcję zawsze można było zmienić, natomiast towarzystwo obecnie było tak znamienite, że kompletnie nie chciała tego robić! Oj, zdecydowanie nie chciała zabierać swojej dłoni z jego własnej i miała nadzieję, że on też tego nie zrobi! A jakby na domiar złego, pióro dalej wszystko notowało.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Nietypowe okoliczności jak na pierwsze takie spotkanie, a co gorsza, póki co żadne znaki na niebie i ziemi nie wskazywały na to, by sytuacja w najbliższym czasie miała ulec poprawie. Zaczarowane jedzenie w pełni przejęło nad nimi kontrolę, zaciemniając umysły, co z pewnością nie wpływało pozytywnie na możliwość zawiązania jakiejkolwiek, sensownej rozmowy. Theo nie był ślepy. Widział jej urokliwy, szeroki uśmiech, a teraz zwrócił uwagę także i na zachęcający trzepot rzęs, ale był na tyle powolny i otumaniony, że nie był w stanie właściwie zareagować na jej zaloty. Zresztą… co to znaczyło właściwie? Nie miał czasu tego przemyśleć, kiedy dziewczyna nagle ułożyła swoją dłoń na jego własnej, powstrzymując go tym samym od przegryzienia kolejnego kęsa pity z hummusem. Delikatny dotyk, jej przesadnie entuzjastyczny ton… Otaczało go zbyt wiele rozmaitych bodźców, przez co nie miał pojęcia na czym powinien skupić swoją uwagę. Jedyny plus był taki, że nie będąc w pełni świadomym tego, co się dzieje, nie musiał również przejmować się samonotującym piórem Robin, które zaciekle zapisywało każdy ich gest i słowo. - Wybacz, co mówiłaś? – Wspaniałe pytanie, biorąc pod uwagę fakt, że Ślizgonka właśnie swym kuszącym pomrukiem przekonywała go, że z chęcią powtórzy, co tylko zechce. Przymrużył oczy, jakby z zainteresowaniem spoglądając na jej pełne usta i sunący po nich koniuszek języka, podczas gdy tak naprawdę starał się przywołać w pamięci jej wcześniejsze słowa. Gdyby spojrzeć na nich z perspektywy przypadkowego obserwatora, można by rzec, że to istny dramat pod tytułem „ja cię kocham, a ty śpisz”. Nie odsunął dłoni, po której jego towarzyszka błądziła opuszkami palców, a co zabawniejsze, jego wielce rozmarzona mina i przepełnione przyjemnością westchnienie najpewniej jedynie ją ośmielało. Problem tkwił w tym, że reakcja jego organizmu nie miała nic wspólnego z pieszczotą Robin, a Kain rozpływał się po prostu na skutek niebiańskiego smaku hummusu. Ot, to takie tam drobne nieporozumienie, czyż nie? Prawda była jednak taka, że cały ten flirt był jedną, wielką pomyłką. Nie dlatego, że Doppler sobie nie radziła. Ba, jej uśmiech podziałałby pewnie na wielu, ale nie na Theo, który obecnie zachowywał się niczym emocjonalny i intelektualny beton. Otrzeźwił go dopiero jej dźwięczny śmiech i nieprzyzwoite wspomnienie o seksualnej stronie arabskiego miasteczka, a przynajmniej tak mogło się wydawać, bo w rzeczywistości efekt wywołany skubnięciem pasty z ciecierzycy zaczynał tracić na sile, a do niego powoli dochodziło to, co tu się odmerliniło. Już miał sięgać po kawałek pieczywa, kiedy pojął, że to właśnie on jest winowajcą całego zamieszania. Cofnął rękę, wysunął również dłoń przytrzymywaną przez Robin, zapewne ku jej wielkiej niechęci. – Spokojnie, możesz jeść. To działa tak tylko na początku. Zapomniałem ci powiedzieć… – Wspaniałomyślny pappar potwierdził jego obawy, ale jednocześnie uspokoił go, że działanie lokalnego przysmaku nie trwa wiecznie. Chciał mu coś odpowiedzieć, wyrzucić mu, że nie przekazał mu tej informacji wcześniej, ale zamiast tego obdarzył go pobłażliwym spojrzeniem i pokręcił ze zrezygnowaniem głową. Przynajmniej orientował się już gdzie jest, z kim i dlaczego i nie trzeba było mu pięć razy powtarzać tego samego. Koszmar. Wpatrywał się nadal w ten uwodzicielski uśmiech towarzyszki, a kiedy ta puściła do niego oczko, jego lico już w ogóle zapłonęło czerwienią. Nie był aż tak śmiałym, skorym do flirtów chłopakiem i nie wierzył, że mógłby aż tak się komuś spodobać przy okazji pierwszego, przypadkowego spotkania, a już tym bardziej w tym nijak niepasującym do niego stroju i brodzie, przez którą wyglądał jak totalny dziwak. Zresztą po wyjaśnieniach jego kolorowej papugi zdołał już samodzielnie połączyć kropki i zrozumieć, że również zachowanie Doppler podyktowane było uczuciem intensywnego smaku hummusu na podniebieniu. – Robin? – Rzucił do niej nieco głośniej, jakby chciał wybudzić ją z tego szaleństwa, ale domyślał się, że pewnie będzie musiał jeszcze chwilę poczekać. – Dobrze się czujesz? – Dodał, uśmiechając się półgębkiem, bo nie mógłby powiedzieć, że nie schlebiają mu jej umizgi. Wiedział już jednak, że nie mają one nic wspólnego z rzeczywistością, dlatego też wolał nie dolewać oliwy do ognia, zamiast tego podejmując marną próbę załagodzenia tej jakże niekomfortowej sytuacji.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Robin nienawidziła sytuacji, w których to nie miała kontroli. Zawsze wolała czuć się pewnie, jakby to ona przede wszystkim odpowiadała i myślała nad własnymi działaniami. W momentach, gdy ta kontrola gdzieś zanikała, miała wrażenie, jakby za chwilę miała się utopić w odmętach skołatanego umysłu nagłą, niespodziewaną zmianą. Próbowała myśleć racjonalnie i wrócić na dobrze znane i obrane wcześniej tory. No chyba że bywały momenty takie jak ten, gdy nie panowała nad sytuacją z kompletnie innego niż zazwyczaj powodu; jej mózg zwyczajnie postanowił odłączyć się od ciała, udać w daleką podróż, gdzie nie będzie niepokojony pracą, czy o zgrozo! koniecznością logicznego myślenia! Ten gagatek został skutecznie zaćmiony przez naprawdę smaczny hummus, jaki podawano w tej restauracji. Jakby od tego momentu to właśnie ta pasta znajdowała się w jej głowie tam, gdzie powinien znajdować się organ, który usilnie próbował skłonić Robin do niezachowywania się jak skończona idiotka. Hummus mówił jej wyraźnie, że to odpowiedni czas, odpowiednie miejsce i przede wszystkim odpowiednia osoba na wypróbowanie swoich zdolności kokieteryjnych! Kimże więc była Robin, by mu zaprzeczać, bądź próbować w jakikolwiek sposób się spierać?! Skoro hummus władał jej ciałem, jej zachowaniem, nie pozostawało jej nic innego, jak poddać się jego woli. Zapewne, kiedy przyjdzie moment otrzeźwienia, będzie łapać się za głowę i wyrywać z niej te blond kłaki z nadzieją, że pomoże jej to zapomnieć. Problem polegał na tym, że ten moment jeszcze nie nadszedł i przynajmniej przez jeszcze jakiś czas miał się nie pojawić… Dlatego też kompletnie nie przejmowała się tym, że chłopak być może nie miał takiej ochoty na amory, jak ona aktualnie posiadała. Równie mocno nie brała pod uwagę faktu, że mógł on czuć się skonsternowany przez jej śmiałe działania, których ochoczo się podejmowała. Hummus mówił, że to idealne rozwiązanie, a ona kompletnie nie miała siły z nim dyskutować. W końcu dłoń Theo wydawała się tak idealnie miękka pod jej opuszkami palców, więc dalej delikatnie badała jej fakturę, nie spuszczając wzroku z chłopaka nawet na chwilę. Nawet wtedy, gdy jego wzrok pozostawał kompletnie zamglony, oddalony, ona w swoich czynach odnajdywała szansę na to, by wykrzesać z siebie jeszcze więcej energii do pokazania, jak bardzo zależało jej na tym, by pojawiło się coś więcej. Z każdą kolejną sekunda nabierała ochotę na więcej i więcej. Mogła pokazać mu wiele, o ile tylko by tego zapragnął... Lub się odważył... Zauważając zrozumienie na jego twarzy, uśmiechnęła się szerzej, śmielej, jakby właśnie dostawała go na złotej tacy. Jeszcze raz otarła językiem o swoją dolną wargę, delikatnie ją później przygryzając. A potem w momencie złamał jej serce. Kiedy tylko zabrał swoją dłoń spod jej palców, poczuła dziwną pustkę, która zaczynała się na jej opuszkach i powoli, bardzo powoli, kierowała się w inne rejony jej ciała. Docierała tam, gdzie wcześniej nie miała szansy dotrzeć, oczyszczając jej ciało i umysł z nieodpowiednich myśli. Powoli cofnęła dłoń by przyjrzeć się jej z zainteresowaniem. Obracała ją wokół własnej osi blisko twarzy, jakby widziała ją po raz pierwszy w swoim życiu. Dopiero po dłuższej chwili ponownie spojrzała na chłopaka siedzącego naprzeciwko niej i świadomość tego, co przed chwilą robiła, uderzyła w nią z mocą, której kompletnie się nie spodziewała. O kurwa... Mrugała szybko, a magiczne pióro dalej spieszyło po pergaminie, jakby nie mogło się doczekać, by zanotować dosłownie wszystko. Złapała je szybko w dłoń i wrzuciła do swojej torebki, pozostawiając na skrawku paskudnego kleksa i pewnie takiego samego tworząc w swojej torebce. To jednak nie miało znaczenia. - O słodki Merlinie - jęknęła, by po sekundzie zakryć szybko czerwieniejącą twarz własnymi dłońmi. Dlaczego?! zrobiła coś podobnego?! Odsunęła dłonie od twarzy i szybko odepchnęła od siebie talerz z dopiero co napoczęta pitą. Nie zamierzała jeść już tego gówna, jakoś szybko dochodząc do wniosku, że mogło to być przyczyną jej zachowania. - Ja... nie wiem, co we mnie wstąpiło, przepraszam! Nie potrafię tego zrozumieć, przepraszam, przepraszam!- wyrzucała z siebie słowa z szybkością mugolskiego karabinu, nie śmiąc jednak sięgnąć po jego dłoń, by w ten sposób okazać swoją szczerą skruchę. Chyba już za bardzo dotykała tego chłopaka...
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Zapewne większość młodych chłopaków oniemiałaby na samą myśl, że piękna blondwłosa dziewczyna zdecyduje się sprawdzić na nich swój kokieteryjny urok, a jednak Theo zdawał się wyjątkowo oporny na jej umizgi i naprawdę oczarowujące próby flirtu. Początkowo te dochodziły do niego po prostu z niemałym opóźnieniem. Nie potrafił czerpać z nich w pełni, ani skupić swoich myśli na czymś innym niż niebiański smak hummusu. Jednak nawet wtedy, kiedy pozbył się ostatków pasty z ciecierzycy przyklejających się do mózgu, nie mógł poddać się pieszczotom Robin, której całe ciało wołało teraz o chociażby odrobinę uwagi. Skłamałby jednak mówiąc, że pozostał na nie całkiem obojętny. Subtelny ruch jej palców wywołał wszak przyjemną falę dreszczu mknącą po plecach i łopatkach, a całe jego przedramię pokryła gęsia skórka, ale nawet jeśli jego organizm reagował żywo na jej starania, chłopakowi nie towarzyszyła przy tym choćby jedna myśl o ślizgońskim dziewczęciu. Każda wypierana była przez niego z niebywałą wręcz efektywnością, za to na skutek niechcianego, nieplanowanego dotyku nagle przypomniał sobie o George’u i o ich namiętnym pocałunku na pożegnanie, doświadczając w konsekwencji tego dobitnego uczucia tęsknoty i pustki, dającego o sobie znać poprzez bolesny ścisk w żołądku. Cierpliwość nigdy nie była jego mocną stroną i nie wiedział, jak przeżyje kolejne dni rozłąki, która to dopadła ich w najgorszym momencie z możliwych: kiedy to wreszcie udało im się zażegnać wszelkie konflikty i dać dojść do głosu pożądaniu palącemu ich od środka. Potrzebował go tu i teraz… i chyba obawiał się, że czas spędzony osobno zadziała tylko na ich niekorzyść, usypiając ich wcześniejszy entuzjazm i sprawiając, że emocje opadną, zanim na dobre zdołały się rozwinąć. Niewykluczone, że martwił się niepotrzebnie, że przesadzał, ale tak właśnie się czuł i takie negatywne myśli nachodziły go nieraz, gdy nie było go obok i nie mógł ponownie chwycić go w swe objęcia, sięgając czule do jego ust. Przygnieciony ciężarem dobijających się do głowy wspomnień, dopiero po chwili odsunął swą dłoń, nieumyślnie wybudzając u panny Doppler podobne, choć nieprawdziwe, uczucie wszechogarniającej pustki. Zdołał dostrzec je gdzieś w głębi czekoladowych oczu, nawet jeśli dziewczyna nadal przyglądała mu się z zainteresowaniem, udając że nic takiego nie miało miejsca. Nie wiedzieć czemu, czuł się z tego powodu winny. Obdarzył ją więc przepraszającym wzrokiem, a jego lica pokryły się jeszcze intensywniejszą czerwienią. Całe szczęście, że Robin wreszcie wyrwała się z hummusowego świata fantazji, bo niewiele brakowało, żeby oddał jej nawet swą dłoń, tylko po to by uciszyć targające nim wyrzuty sumienia. Teraz mógł jedynie odetchnąć z ulgą… i roześmiać się pod nosem, gdy jego towarzyszka gorączkowo sięgnęła po swe samopiszące pióro, by ukryć je w torebce, uniemożliwiając mu dokonywanie kolejnych, zawstydzających ją zapisków. – Spokojnie, Robin, nie przepraszaj. – Odezwał się do niej wreszcie łagodnym, ciepłym tonem, próbując przekonać ją, że naprawdę nie ma się czym przejmować. Wiedział przecież, że nie była sobą, a zaczarowane jedzenie nieraz lubiło spłatać czarodziejom figla. – To ten hummus. Po prostu udawajmy, że to się nigdy nie wydarzyło, zgoda? – Zaproponował, bo tak chyba było najprościej. Chyba, bo mimo wszystko widok jej trzepoczących rzęs z powodzeniem wrył się w jego czaszkę, a teraz pamięć o nim wywoływała szeroki uśmiech na jego twarzy. – Smak był chociaż ok? Warto było? – Pozwolił więc sobie zażartować dla rozładowania atmosfery, bo co innego im pozostało. Teraz mogli się już z tego jedynie pośmiać i cieszyć się, że hummus nie działał jednak tak silnie pobudzająco jak chociażby afrodisia albo amortencja.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Oj to zdecydowanie nie powinno dziać się wszystko w taki sposób. Mózg Robin doznał jakiegoś krótkotrwałego urazu, który to odpowiedzialny był za jej bardzo romantyczne zapędy względem chłopaka. Pewnie gdyby tylko miała w pełni świadomość swoich działań, umarłaby ze wstydu, jednak ten moment jeszcze nie nastąpił. I tak kompletnie nieświadoma tego, jakie relacje połączyły Theo z jej wujem, próbowała go sobie podrywać, jakby jutra miało nie być. Hummus mówił, że to dobre rozwiązanie, nie próbowała dyskutować. Jaki to miało sens? Kiedy jednak jej mózg postanowił ponowić swoje działanie i uruchomił podstawowe procesy myślowe, z każdą kolejną sekundą jej świadomość powracała a ona żałowała tego coraz mocniej. Wolała tę błogą nieświadomość, wśród której pozostawała pewną siebie Robin, której celem było tylko uwiedzenie chłopaka siedzącego na przeciwko niej. Bo w tamtych momentach nie miała ochoty zapaść się pod ziemię i już nigdy nie wyściubić nosa nad jej powierzchnię. A teraz? Dramat... Purpura rozlewała się po jej policzkach, a ona jedyne co mogła zrobić, to palić się ze wstydu oraz przepraszać chłopaka za swoje zachowanie. W końcu ona nigdy nie zachowywała się w podobnym stylu. Ba! Wręcz sama gardziła taką natarczywością, która teraz, jak się okazywało, nie była jej obca. Nic dziwnego, że zakryła swoją twarz kompletnie zażenowana, chcąc dotrwać tylko do końca tego spotkania. Ale Theo z uśmiechem na ustach wcale jej nie pomagał! Jak tak dalej pójdzie, to za chwilę zruga go za to, że się z niej nabija, a jeszcze przecież sekundę temu go przepraszała! Merlinie, ona chyba faktycznie miała coś nie do końca w porządku z głową... - Bardzo chętnie o tym zapomnę - mruknęła pod nosem, uśmiechając się dalej w przepraszający sposób w jego kierunku. Pewne było jedno, już na zawsze w jego obecności miała przypominać sobie o tym, co miało miejsce w odległej Arabii, kiedy to postanowiła zjeść lokalnego przysmaku w postaci hummusu... Błądziła spojrzeniem po całym lokalu, szukając miejsca, na którym mogłaby zawiesić się na dłużej. Dosłownie czuła, jak w gęstej atmosferze, która właśnie się między nimi wytwarzała, można by wieszać różdżki. Spojrzała na niego z niedowierzaniem, kiedy zapytał o smak potrawy. Ale mimo to, kącik jej ust uniósł się o milimetr czy dwa do góry. - Nigdy więcej nie tknę tego gówna - obwieściła grobowym tonem. Tak, pasta z ciecierzycy definitywnie zostanie wpisana na Robinową prywatną listę dań zakazanych, po których człowiekowi odbija... Westchnęła głośno, by po chwili podrapać się po głowie i z zażenowaniem odsunąć kilka blond kosmyków, które osiadły na jej twarzy. - Więc... Theodor Kain - za cholerę nie wiedziała, co jeszcze mogłaby powiedzieć. Nie znała chłopaka, a zażenowanie płynące wartko w jej żyłach wcale nie pomagało w należytym skupieniu się na rozmówcy. Posłała mu kolejny niepewny uśmiech, gdy jego nazwisko odbijało się od ścianek jej czaszki. I odbijało. I jeszcze raz. Aż w końcu pierdolnęło z taką siłą, że skojarzyła iż już wcześniej je słyszała! - Ej! - to ożywienie było zgoła inne od tonu wypowiedzi, jaki prezentowała do tej pory. - Ty pracujesz z moim wujkiem! Wspominał mi o Tobie. George Walker, kojarzysz?- była naprawdę szczęśliwa, że udało jej się znaleźć jakieś zaczepienie, dzięki któremu mogli porozmawiać normalnie, może na chwilę zapominając o tej beznadziejnej sytuacji sprzed chwili.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Zapewniał dziewczynę, że nie musi przepraszać go za to, co się wydarzyło, ale z drugiej strony rozumiał ją aż nadto, bo znalazłszy się na jej miejscu, sam najchętniej zapadłby się pod ziemię, by nie musieć oglądać reakcji wymalowanej na twarzy przypadkowo obranej przez hummus ofiary. Nawet teraz, mimo że nie był wcale prowodyrem tego mało komfortowego dla obojga zamieszania, spłonął rumieńcem na samo wspomnienie opuszków jej palców delikatnie gładzących skórę jego dłoni, jednocześnie zastanawiając się, czy którymś ze swych uśmiechów mimowolnie nie okazał jej zbyt wiele zainteresowania. Dopiero rozlewająca się po policzkach panny Doppler purpura i wymruczane przez nią słowa przypomniały mu o jego własnej, rzuconej wcześniej w ramach pocieszenia propozycji. Nie warto było tego przesadnie analizować. Ostatecznie skinął więc Robin głową na znak, że nie zamierza już wracać do niewygodnego tematu, chociaż nie mógł powstrzymać się przed parsknięciem śmiechem, kiedy ta grobowym wręcz tonem obwieściła, że nigdy więcej nie zamierza tknąć pasty z ciecierzycy, którą zresztą przy okazji określiła mianem gówna. On sam nie miał z hummusem aż tak złych doświadczeń. Co prawda na skutek rajskiego smaku ciecierzycy rozpływającego się na ustach i po podniebieniu, jego mózg kompletnie się wyłączył, wziął wolne na kilka chwil, ale powiedzmy sobie szczerze – było to nic w porównaniu z efektami ubocznymi, z jakimi aż do teraz musiała zmagać się jego towarzyszka. On przynajmniej nie zrobił niczego głupiego, czy zawstydzającego, może poza tym, że zachowywał się jak upośledzony, nie potrafiąc połączyć ze sobą nawet najprostszych wątków. Korciło go, żeby powiedzieć coś jeszcze, uspokoić jej nerwy, ale po tym jak niemo poprzysiągł jej, że nie będą do tego wracali, milczał uparcie. Ożywił się dopiero wtedy, kiedy usłyszał swoje imię w pełnym jego brzmieniu i skrzywił się nieco, bo nienawidził go w tej oficjalnej formie. – Wystarczy Theo… – Wtrącił zachrypłym głosem, sięgając zarazem po szklankę wody, żeby upił łyka i zwilżyć zaschnięte gardło. Nie trzeba było długo czekać, żeby zaczął tego ruchu żałować, bo o mało co się nie opluł, gdy w jednym zdaniu dziewczęcia padły takie określenia jak „wujek” i „George Walker”. Domyślał się, że jego rozmówczyni nie wie nic na temat jego relacji z szefem, ale i tak na moment poczuł, że traci grunt pod nogami, wiedząc że spogląda na nią z wypiekami na twarzy, które wypłynęły na nią zaraz po tym, jak w jego głowie zaczęły kłębić się same brudne myśli. – Yhm… – Wymruczał nieporadnie, jak gdyby hummus nadal krążył w jego żyłach, uniemożliwiając mózgownicy pracę na normalnych obrotach. Musiał samego siebie przywołać do porządku, żeby nie palnąć niespodziewanie jakiejś totalnej głupoty. – Jasne, że kojarzę. W końcu to mój szef. – Odparł wreszcie, znacznie spokojniejszym tonem, ale i tak świadomość tego, że rozmawia z jego siostrzenicą czyniła tę rozmowę jeszcze mniej komfortową. Wiedział, że musi uważać na słowa i zachowywać się na tyle neutralnie, by nie wzbudzać żadnych, nawet najmniejszych jej podejrzeń, a to sprawiało, że jego mięśnie spięły się nieprzyjemnie, jak gdyby przypominając o powadze sytuacji. – Nie miałem pojęcia, że to Twój wujek… – No jasne, że nie miał, skoro do tej pory z Robin zamienił może kilka zdań, za czasów szkoły i nie dotyczyły one niczego ważnego, co warte byłoby zapamiętania. – Świetnie się z nim pracuje. Wiele się od niego nauczyłem. – Pomyślał, że w takich okolicznościach wypadało zarzucić względem przełożonego jakimś komplementem; miał nawet kontynuować te peany, ale nagle jedno zdanie rzucone przez dziewczynę echem odbiło się po jego czaszce. – Wspominał o mnie? Mam nadzieję, że nie było to nic złego. – Podpytał wyraźnie zaciekawiony, bo nie spodziewał się, że George w ogóle z kimkolwiek o nim rozmawiał. Oczy Theo zapłonęły przepełnionym ekscytacją błyskiem, a chłopak nijak nie zdołał powstrzymać swego zdecydowanie zbyt entuzjastycznego tonu.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Przeszli dalej, co niewątpliwie bardzo jej odpowiadało. W całym tym zamieszaniu powiązanym z jej nieudolnymi próbami podejmowania flirtu z Theo, kompletnie zapomniała o artykule, który to przecież za dwa dni miał się ukazać na łamach Żonglera. Wiedziała jednak, że w obecnym stanie, nawet gdyby usilnie probowała się skupić, to nie wpadłaby na nic konstruktywnego, godnego opublikowania bądź zebrania choćby złamanego sykla. Jak widać pod wpływem wątpliwej jakości dań serwowanych w tej restauracji, jej obowiązki zawodowe poszły w zapomnienie... Może to i lepiej? Aż się bała na samą myśl, co by powiedział redaktor proroka czytając artykuł dotyczący "seksualnej strony Arabii i mieszczącego się w niej Jamalu". -Theo... - powtórzyła za nim bezwiednie, kiwając przy tym głową. W myślach modliła się o to, by spotkanie czym prędzej dobiegło końca, bo na Merlina, ileż można znosić takie jawne upokorzenie?! Czuła, że jej policzki nieco odzyskały dawny, blady kolor, choć do całkowitej normalności na pewno brakowało im jeszcze wiele czasu i wiele rozmów nie związanych z podrywaniem chłopaka. Na szczęście taka okazja się trafiła, gdy wspomniała o swoim wuju i o jego pracy. Parsknęła śmiechem, gdy ten mało nie zakrztusił się właśnie spożywanym napojem, tym samym odwdzięczając się od razu za to wcześniejsze, haniebne nabijanie się z niej samej. Sama Robin, kompletnie nieświadoma tego, jaka burza działa się w jego ciele, cieszyła się podłapaniem tematu, który nie wymuszał na nich wspominania niedawnego incydentu, pozwalał stąpać po neutralnym gruncie. - O, nawet nie wiedziałam, że jest twoim szefem! - przyznała po chwili, bo faktycznie, nazwisko chłopaka kojarzyła z wykonywanje przez wujka pracy, ale nic ponad to. W końcu George nie był zbyt chętny do opowiadania jej o tym wszystkim. Jakby się przynajmniej bał, że zamierzała ruszyć jego śladami po ukończeniu nauki w Hogwarcie. Uśmiechnęła się szeroko, czyli dokładnie tak, jakby zrobiła to w podobnym momencie jej matka, kiedy chłopak wspomniał o tym iż nie wiedział, jakie pokrewieństwo łączy go z Doppler. - Wiesz, za bardzo to się on mną nie chwali. Przypominam cholernie swoją matkę, a jego starszą siostrę, która nieco- tutaj nieomal zetknęła ze sobą palec wskazujący oraz kciuk prawej dłoni- się nad nim znęcała w dzieciństwie - zaśmiała się, bo perspektywa opowiadania czegoś nie do końca odpowiedniego współpracownikom George'a, była naprawdę ciekawa! Mogła mu się odwdzięczyć w ten sposób za liczne uszczypliwości, którymi ją raczył. Pokiwała głową ze zrozumieniem, gdy wspomniał o tym, jak wiele się od George'a nauczył. Wiedziała, że ten jest dobry w swojej pracy, jednak zastanawiała się, na ile chłopak mówił teraz poważnie, a na ile próbował zrobić dobre wrażenie na kimś, kto mógłby wspomnieć o tym swojemu wujkowi ze słowami, że "ten to zasługuje na podwyżkę!" - Opowiedz mi coś więcej o waszej pracy! George nigdy nic mi nie chce mówić, jakby się bał, że się wystraszę - wykonała efektownego młynka oczami, tym samym dosadnie demonstrując, co sądziła na ten temat. -Wiesz, on praktycznie mieszka w biurze, więc za często nie rozmawiamy - uśmiechnęła się przepraszająco za to, że jej słowa były prawdziwe. - Jedyne co, to po prostu kojarzyłam nazwisko, wspominał też że dobrze mu się z tobą współpracuje - co prawda tego już nie mówił, ale tak niewinne kłamstwo nie miało znaczenia, kiedy sama Robin wiedziała, że Theo musiał być fajnym partnerem dla jej wujka![/b]
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Artykuł dotyczący seksualnej strony Arabii i mieszczącego się w niej Jamalu prawdopodobnie cieszyłby się ogromnym zainteresowaniem czytelników, ale trudno powiedzieć, czy pannie Doppler rzeczywiście zależałoby na takiej sławie. Tak czy inaczej Kain wolał już o gorącej atmosferze, towarzyszącej im wcześniej, nie wspominać. Ba, dość szybko wyrzucił ją z pamięci, o czym niestety biedna, nadal skrępowana swoim kokieteryjnym zachowaniem Ślizgonka nie mogła się dowiedzieć. Szkoda, może wtedy i jej łatwiej byłoby zapomnieć o niekontrolowanym przypływie miłości i ściśle powiązanym z nim uczuciem wstydu. Theo nie był nawet świadom, że jego towarzyszka nadal się tym przejmuje, ale z drugiej strony nie potrafił sobie chyba wyobrazić, jak długo i jemu wspomnienie o niezaplanowanych i kompletnie nieskutecznych próbach flirtu dawałoby się jeszcze we znaki. Cóż, jak się szybko jednak okazało, nie musiał wcale paść ofiarą hummusu, by i jego dziewczyna wprawiła w niemałe zakłopotanie. Na jej śmiech odpowiedział wyłącznie karcącym spojrzeniem, ale już teraz czuł, jak krew niebezpiecznie gotuje się w jego żyłach na samą myśl o ciepłych ramionach Walkera, za którymi zdążył już przecież zatęsknić. Pewnie dla Robin był to temat wygodny, pozwalający na poruszanie się po neutralnym gruncie, ale bez cienia wątpliwości, tego samego nie można byłoby powiedzieć w przypadku puchońskiego, spragnionego bliskości szefa asystenta. Po prostu świetnie. Co najmniej kilkukrotnie musiał przekonywać samego siebie, że to tylko kurtuazyjna rozmowa o pracy wspólnych znajomych i że panna Doppler nie ma pojęcia, co takiego wydarzyło się pomiędzy nim a jej wujem. Nie miała szans się o tym dowiedzieć. Opowieść dziewczyny o siostrze George’a nieco załagodziła jednak jego podenerwowanie, a nawet zdołała znów przywołać na jego twarz subtelny uśmiech, pod którym chłopak usilnie próbował ukryć swoje rozbawienie. Czego by nie powiedzieć, nie powinien jednak śmiać się ze swojego przełożonego, a jej wuja. - On w ogóle niewiele mówi o swojej rodzinie czy życiu prywatnym. Właściwie… niewiele mówi o czymkolwiek, co nie byłoby związane z pracą. – Przytaknął, jednocześnie chcąc ją nieco pocieszyć i pokazać, że jego niewiedza nie wynika wcale z tego, że Walker celowo nie przyznaje się do jej istnienia. Wesołkowaty nastrój Robin uświadomił mu jednak, że dziewczyna niezbyt się tym chyba przejęła. – Poważnie? Aż tak? – Mruknął, z trudem powstrzymując kąciki ust przed uniesieniem ich jeszcze wyżej, ale powiedzmy sobie szczerze, nie miał wcześniej okazji poznać aż tak intymnych szczegółów z życia swojego szefa, a słysząc o jego nietypowych relacjach ze starszą siostrą trudno było nie zachichotać pod nosem. Mimo ciekawości nie podejmował jednak tematu ich rodzinnych koligacji, wiedząc że nijak mu to nie przystoi. Przede wszystkim nie wypadało mu o to wypytywać jego siostrzenicy, która i tak zdawała się umyślnie ciągnąć go za język, jakby w nadziei, że omamiony jej urokiem palnie coś niestosownego. Inna rzecz, że sam – dopiero po czasie – zdał sobie sprawę z tego, że nawet i jego komplement względem szefa, mimo że miły i szczery, w tych okolicznościach mógł akurat wybrzmieć mało wiarygodnie i nienaturalnie… a przecież wcale nie zależało mu na tym, żeby się jej przypodobać! No trudno… tego akurat naprawić już nie mógł. – Nie ma czego. Chociaż… właściwie… to zależy od sprawy. Większość to raczej rutyna. Klienci przynoszą nam jakiś magiczny przedmiot, a my musimy wycenić jego wartość. Czasami jest to o tyle trudne, że obiekt nosi znamiona użytkowania, jest nadszarpnięty zębem czasu albo nie pochodzi z okolic wysp brytyjskich. – Nawet nie zauważył, kiedy przybrał ten oficjalny, urzędowy ton, jakim często raczył go sam Walker. Niewykluczone, że spędzał z nim zbyt wiele czasu, co w połączeniu również i z jego ogromnym zaangażowaniem, także i jego sukcesywnie wypychało w sidła przesadnego przywiązania do swojej pracy. – Ale czasami zdarza się, że w nasze ręce trafi coś nietypowego, choćby jakiś czarnomagiczny artefakt, a wtedy może zrobić się naprawdę groźnie. – Przerwał na chwilę, przygryzając wargę i zastanawiając czy powinien jej w ogóle zdradzać szczegóły dotyczące ich wspólnych badań, ale skoro ona tak ochoczo podzieliła się z nim informacją na temat siostry George’a, to w pewnym sensie czuł się zobowiązany do podobnej względem niej otwartości. – Ostatnio na przykład mieliśmy do czynienia z przedmiotem, którego nie można było nawet dotknąć. Wypalał skórę i mięśnie aż do kości. – Zdecydował się zdemaskować ten fakt, nie wspominając jednak o szczegółach zlecenia, by nie narazić się na zarzut ujawnienia tajemnicy bankowej. – Ale więcej niestety nie mogę powiedzieć. – Dodał zresztą zaraz, wyjaśniając jej, że mimo wszystko powinien pozostać powściągliwy w swych opowieściach. A szkoda, bo podobnie do Walkera, akurat o swojej robocie mógłby rozprawiać całymi godzinami. Upił jeszcze łyka wody, a następnie ułożył dłoń wygodnie na drewnianym stoliku, postukując delikatnie palcami o jego blat. – Wiem o czym mówisz. Sam czasami zastanawiam się, o której godzinie wychodzi z biura… – Wtrącił gdzieś pomiędzy, ale nie dokończył nawet, bo kolejne słowa Robin przyjemnie połaskotały jego ego i niemalże sprawiły, że obrósł w piórka. Czyli George faktycznie wspominał o tym, że dobrze im się razem współpracuje? Ciekawe tylko, czy mówiąc to, rzeczywiście miał na myśli wspólne analizy prowadzone w banku, czy może raczej to, co działo się poza jego budynkiem. Nie mógł być tego pewien. Nie pomyślał również, że jego towarzyszka uraczyła go właśnie drobnym, niewinnym kłamstewkiem tylko po to, żeby poprawić mu humor. Nic więc dziwnego, że jego twarz rozpromieniała szerszym, usatysfakcjonowanym uśmiechem. – Wiele czasu poświęca, żeby zadbać o dobro klientów i właściwie zarządzać biurem, chociaż… nie wiem czy to dobrze, jeśli odbywa się to kosztem rodziny. – Niepotrzebnie o tym wspomniał, ale niestety nie zdążył w porę ugryźć się w język, a teraz nie do końca wiedział jak wybrnąć z opresji. – Przynajmniej z tego co mówisz. – Próbował jakoś załagodzić swoją uprzednią wypowiedź, odnosząc się do jej własnych słów, ale po tym jak przeczesywał palcami swoje włosy i spoglądał na nią nerwowym wzrokiem widać było, że jest trochę zmieszany.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Tak, artykuł o podobnej tematce na pewno zostałby bardzo ciepło przyjęty przez czytelników, w końcu każdy doskonale wiedział, że seks i wszystko, co z tym związane, sprzedaje się najlepiej. Niemniej, sama Robin nie była pewna, czy chciałaby być kojarzoną z tego typu rzeczami już na samym początku swojej kariery dziennikarskiej. W końcu naprawdę wiele z siebie dawała i cholernie mocno się starała, aby zaistnieć i pokazać, na co ją stać. Dlatego dziękowała jakimś dziwnym bóstwom, które pozwoliły jej oprzytomnieć, zanim faktycznie coś podobnego stworzyła i wysłała do redaktora naczelnego Żonglera. Merlinie, co to by był za wstyd, anwet nie chciała myśleć... Teraz należało tylko dalej zachowywać się w sposób odpowiedni tak, aby Theo nie uznał jej za kompletną wariatkę, która raczej nie powinna mieć styczności z normalnymi ludźmi, którzy bytują w czarodziejskim świecie. Dlatego usilnie próbowała odgonić od siebie natrętne poczucie wstydu, które mimo wszystko gdzieś tam bardzo głęboko, jeszcze siedziało w jej umyśle. Poruszyła temat, gdzie czula się znacznie swobodniej, kompletnie nieświadoma tego, że to, co dla niej było komfortowym, dla jej rozmówcy niekoniecznie takim mogło się stać. I dalej uparcie brenęła w to, słuchała, co miał do powiedzenia. Chyba nawet nie miał nic przeciwko podobnemu zachowaniu, skoro nawet uśmiechnął się, gdy wspomniała o dręczeniu George'a przez Edith w dzieciństwie. - Kompletnie mnie to nie dziwi. George zawsze taki był. Służbista, gdzie praca to jego największa kochanka i miłość - nie wiedziała, czemu używała takiego skormuowania względem własnego wujka, ale jednocześnia miała świadomość faktu, że było to zupełnie prawdziwym stwierdzeniem. Słysząc jego kolejne słowa, ochoczo pokiwała głową i parsknęła śmiechem pod nosem. - Oh, oczywiście! Ale to nie tak, aby robiła to za darmo. George też miał swoje za uszami! Raz na przykład tak bardzo za młodu ja zdenerwował, że najpeirw go uśpiła, a potem zrobiła mu tatuaż na... no na miejscu, którego normlanie się nie widuje w słońcu. - zaśmiała się głośno, kiedy sobie o tym przypomniała i o fakcie, jak wujek nie mógł usiąść na dupie przez jakiś czas po tym, co zafundowała mu siostra. - W każdym razie, musiał wydać naprawdę grube galeony na pozbycie się tego, a do dziś zarzeka się, że posiada po tym ślad. Sama kompletnie nie miała problemu z tym, aby opowiedzieć o swoim wujku nieco więcej. Widać było wyraźnie, że chłopak go lubił i z chęcią słuchałby na jego temat o informacjach, ktorych George zapewne mu szczędził. Czemu więc Robin miała zachowywać się tak samo? W szczególności, że chciała coś w ten sposób osiągnąć! Powoli zmierzała do swojego małego celu, którym to było uzyskanie więcej informacji odnośnie pracy obojga mężczyzn. Westchnęła nieco zrezygnowana, gdy chłopak nagle przybrał tak dobrze jej znany ton służbisty, którego ona tyle razy nasłuchała się z innych ust. - Oh daj spokój! Macie tak ciekawą pracę, a tak bardzo nie chcecie o tym mówić. Merlinie, przecież i tak nikomu bym nic na ten temat nie powiedziała, bo wiem, jak ważne i tajne są to informacje - czasami czuła się tak, aby wszsyscy wokół traktowali ją jak małe dziecko, które nie powinno zbyt wiele wiedzieć o świecie.Westchnęła ponownie, by potem upić nieco swojej wody, gdy usłyszała kolejne jego słowa. - On z niego bardzo często nie wychodzi - oznajmiła wprost, patrząc mu prosto w oczy. - Wiesz, mieszkam z nim już jakiś czas i w większości czuję się tak, jakbym mieszkała sama. George pojawia się rzadko, wychodzi wcześnie, kiedy nie widzimy się całymi tygodniami. - szybko wyjaśniła mu w jaki sposób wygląda sytuacja. W zasadzie nie narzekała na ten stan rzeczy, choć oczywiście martwiła się o swojego wuja. Już dawno mu oznajmiła, że w jej opinii nie powinien tyle pracować, choć oczywiście niewiele sobie z tego robił.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Seks to biznes, sprzedaje się najlepiej, i każdy średnio rozgarnięty czytelnik lub obserwator na pewno zdawał sobie z tego sprawę, ale pomimo że erotyczne treści zawsze cieszyły się ogromnym zainteresowaniem i w pewnym sensie przełamywały temat tabu, tak ich autorów i tak traktowało się z pewnym pobłażaniem, niekiedy wyrzucając ich nawet poza margines wartościowych twórców. Nic więc dziwnego, że żaden szanujący się redaktor nie chciał być kojarzony z taką tematyką, a przynajmniej nie wyłącznie z taką i zdecydowanie nie na początku rozwijającej się dopiero kariery. Inna rzecz, że… cóż, wstyd przyznać, ale Theo jak na razie nie poznał pracy Robin wcale. Nie przeczytał bowiem żadnego jej artykułu. Prawdopodobnie dlatego, że nie miał jej zapisanej w znajomych na wizbooku, a z powodu niedomiaru wolnego czasu ostatnio niezbyt często śledził również inne, czarodziejskie media. Wracając jednak do rozmowy na temat szefa Biura Rzeczoznawców w banku Gringotta… o ile wspominanie przez ślizgońską dziewczynę wstydliwych historii z czasów dzieciństwa jej wuja było mu ewidentnie na rękę, tak jednocześnie wiedział, że musi się pilnować, by przypadkiem nie zdradzić, że łączy go z mężczyzną bardziej zażyła relacja, niż można by spodziewać się po dość oczywistej hierarchii służbowej. Wydawać by się mogło, że to proste – wystarczy nie odzywać się niepytanym, trzymać język za zębami, a jednak gdy usłyszał w jednym zdaniu imię swojego przełożonego wraz ze słowem „kochanka”, kompletnie pogubił gdzieś kontekst i wyraźnie poczuł jak skóra na jego policzkach czerwienieje na myśl o ich ostatnich, łóżkowych ekscesach. Zajebiście, Robin, mów więcej. Dopiero teraz dotarło chyba zresztą do niego, jak bardzo niekomfortowo przebiegało ich spotkanie. Najpierw to panna Doppler trzepotała do niego rzęsami, próbując poruszyć jego serce, a teraz z kolei to on udawał, że jej wuj nie jest dla niego nikim więcej jak wspaniałym szefem. - Służbista to dobre określenie, ale skoro kocha tę pracę… – Wtrącił się pomiędzy jej słowa, udowadniając tym samym, że nadal jej słucha, ale wcale nie powiedział dokładnie tego, czego chciał. W jego ocenie momentami Walker przesadzał, a w konsekwencji nie była to już jedynie miłość do pracy, a raczej toksyczny związek, który przekładał się również na życie prywatne. Nie znał go jednak zbyt długo, podobnie dopiero co poznał nieco lepiej jego siostrzenicę, toteż wołał powstrzymać się od tego typu, negatywnych spostrzeżeń. – Uuu… w takim razie musiał mocno ją wkurzyć. Nie wiesz co zrobił? – Zapytał jednak konspiracyjnym szeptem, z rozbawionym uśmiechem na ustach, kiedy jego towarzyszka nadal dzieliła się nieprzystającymi historiami z przeszłości. Ciekawe był, co tam za młodu nabroił jego szef, ale prawdę mówiąc, na moment odleciał gdzieś myślami, zastanawiając się czy rzeczywiście na jego tyłku nadal widniał ślad po usuniętym tatuażu. Nie pamiętał takiego, ale może powinien sprawdzić raz jeszcze? Po chwili w jego uszach wybrzmiało dziewczęce, zrezygnowane westchnięcie, ale jedyne co mógł zrobić w odpowiedzi, to bezradnie rozłożyć ręce. Mimo dobrych chęci, ograniczyła go tajemnica służbowa, a poza tym… niewykluczone, że rzeczywiście spędzał zbyt dużo czasu z George’em albo pod pewnymi, zawodowym względami, byli do siebie po prostu choć trochę podobni. Poważny, formalistyczny ton, nienaganne maniery… Brakowało mu pewnie odrobiny luzu, wszak mógł opowiedzieć coś więcej, nie zdradzając żadnych szczegółów, które pozwalałby zidentyfikować obsługiwanych klientów. – No właśnie, Robin… są tajne. Nie chodzi więc o to, że Ci nie ufam. Po prostu nie mogę wyłożyć wszystkiego jak na tacy. – Przyznał więc tylko z bólem, spoglądając na nią przepraszającym wzrokiem. – Ale w jednym masz rację. Na pewno jest ciekawa… a gdybyś potrzebowała dowiedzieć się czegoś więcej o jakimś magicznym przedmiocie, a wujek nie miałby akurat czasu, do wiesz do kogo możesz się odezwać. – Pozwolił sobie na tę autoreklamę, ale zaraz upił łyka wody, wsłuchując się w kolejne słowa Robin traktujące o Walkerze, które wybrzmiały chyba trochę jak narzekanie? Nie był pewien jak je odczytać, ale natarczywy wzrok dziewczyny wskazywał jednak, że nie do końca odpowiada jej obecna sytuacja. Sam zdążył już zauważyć, że to nie tyle co przywara, a pewnie zaburzenie, które w dotkliwy sposób wpływało na życie George’a i jego rodziny, a przez to milczał dłuższą chwilę, nie będąc pewnym jak się zachować. - Powinien więcej czasu odpoczywać i poświęcać prywatnym sprawom. Chyba sam mu nawet o tym wspominałem, ale trudno przemówić mu do rozsądku. – Rzucił wreszcie szczerze, bo skoro już towarzyszyła im pewna swoboda, a jego kompanka także nie grzeszyła uczciwością, to nie wypadało zachować się względem niej inaczej. – Wiesz, z jednej strony to rozumiem, szanuję… a że z nim pracuję, to nawet nie mogę powiedzieć, że mi to nie odpowiada… no ale jednak coś w tym jest, że angażuje się aż za bardzo. W końcu praca to nie wszystko. – Próbował przedstawić jej swój pogląd takim, jakim jest, zarazem jednak przekazując go w dość łagodny sposób, by przypadkiem nie urazić ani jej, ani jej wuja. – A propos pracy… będę musiał chyba niedługo wracać na targ, żeby zbadać tutejszy rynek. Na wykopaliskach znajdujemy coraz to nowsze przedmioty i nieraz trudno zorientować się w ich cenach. – Wyjaśnił jej również pokrótce, dlaczego nie zagrzeje tutaj miejsca na dłużej, ale nie wyglądał również na kogoś, kto nadto by się śpieszył. Powoli dopijał swoją wodę, wiedząc że ma jeszcze trochę czasu nim mężczyźni w galabijach zawiną swoje stragany.
+
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Nigdy nie czuła skrępowania, by rozmawiać o swojej rodzinie. nawet jeśli czasami nie wypadało mówić niektóre rzeczy, jak chociażby teraz, gdy ochoczo opowiadała o tym, jak to jej wujek był dręczony przez jej własną matkę. Od zawsze uważała, że rodzina jest naprawdę bardzo ważnym aspektem w jej życiu, zarówno ta od strony matki jak i od strony ojca. A skoro trafił się ktoś, z kim mogła bez skrępowania rozmawiać o George'u to dlaczego miałaby nie korzystać z tego przywileju. - Czasami mam wrażenie, że kocha ją aż za bardzo - stwierdziła tylko, delikatnie wzruszają ramionami w odpowiedzi na słowa Theo. Choć cisnęło jej się to na usta, nie powiedziała, że w jej opinii to nawet dzieci kocha mniej, niż pracę. Ona sama nie liczyła się tak bardzo, wszak była zaledwie jego siostrzenicą i chrześnicą. Nie wymagała tak wiele uwagi z jego strony, w końcu wedle ichniejszego prawa, była już dorosłą czarownicą. Choć czasami miło było posiadać tę świadomość, że jakikolwiek sposób interesuje się jej problemami. A tego jednak wielokrotnie brakowało w ich relacji i zapewne to samo mogła powiedzieć zarówno Cassie jak i Liam. Uśmiechnęła się pod nosem i pokręciła głową w odpowiedzi na zadane przez niego pytanie. - No właśnie tego nie chcieli mi powiedzieć, ale moja mama normalnie nie jest aż tak złośliwa - przyznała, dalej rozbawiona sytuacją, która miała miejsce. Mogła sobie tylko wyobrażać zarówno wkurzenie Edith jak i późniejsze wkurzenie George'a, gdy ten zorientował się jaka kara go spotkała. Na pewno musiało to być mocno nieprzyjemnym doświadczeniem. Kompletnie nieświadoma relacji, jakie łączyły Theo z jej wujem, nie spodziewała się, że ten będzie namiętnie sprawdzał, czy faktycznie pozostały mu po tym jakieś ślady. Może to i lepiej, że nie wiedziała... Taka wiedza zdecydowanie nie była jej potrzebna do życia. Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale w sumie jednak z tego zrezygnowała, bo chłopak powiedział wszystko, co najważniejsze w tym temacie. A potem obwieścił, że ma jeszcze jakieś sprawy do załatwienia na mieście, z czym nie zamierzała w żaden sposób dyskutować. - Jasne, kompletnie rozumiem. Możesz w raporcie napisać, że z pewnością hummus w tym miejscu odbiera rozum - parsknęła pod nosem na wspomnienie nie tak dawnych wydarzeń. Może faktycznie warto uświadomić o tym innych ludzi? Kto wie, ile ofiar zebrała ta przeklęta pasta, którą to Robin niespecjalnie spożyła. - W takim razie pozostaje mi życzyć ci miłej pracy, co? Ja jeszcze muszę trochę nad swoim zadaniem posiedzieć, bo ostatecznie nic nie napisałam - przyznała z wciąż goszczącym na jej ustach uśmiechem. Kiedy Theo postanowił się oddalić, jeszcze chwilę czy dwie siedziała i próbowała zebrać myśli nad pergaminem. W końcu jednak się poddała, dochodząc do wniosku, że to nie ma żadnego większego sensu. Dzisiaj nie była w stanie stworzyć niczego konstruktywnego. Może kolejnego dnia...