W jednej z uliczek burzliwej dzielnicy znajduje się niewielki budynek, w którego wnętrzu znajduje się tradycyjna palarnia. Kolorowe wnętrze pełne poduch, krzeseł i stolików jest kameralne, dzięki czemu najwięcej klientów przychodzi tu w dużych grupach. W tle gra cicho muzyka, unosi się charakterystyczny zapach ziół i używek, które zasilają tkwiące na stolikach fajki. Można tu również się napić lokalnego alkoholu. Kelnerzy przymykają oko na nieletnich, chociaż próba wyjścia bez uiszczenia opłaty za towar może być zakończona burdą i siniakami. Nie przykłada się tutaj tak uwagi do strojów, jak w Dzielnicy Chmur.
Wejście jest płatne 10 Galeonów.
Rzuć Kostką k6:
1 - Wybrałeś zioła w niebieskim papierku, a po zapaleniu i wciągnięciu dymu, odczuwasz niepokój. Jesteś zlękniony, masz paranoje i wrażenie, że ktoś się obserwuje. Ktoś będzie musiał odprowadzić Cię do pokoju. 2 - Zieleń skojarzyła Ci się z barwami władców i tym sugerowałeś się przy wyborze, nie znając Arabskiego alfabetu. Okazuje się, że wybrałeś zioła bardzo uspokajające i napawające optymizmem. Nie jesteś w stanie dopuścić do głowy żadnej złej myśli, wszystko musi się udać, a zdenerwowanie Cię nawet najtrudniejszym tematem jest niemożliwe. 3 - Purpurowe nabój do fajki okazuje się być nasączony chyba amortencją, bo nagle zaczynać czuć mięte i zainteresowanie siedzącym najbliżej Ciebie towarzyszem, niezależnie od jego płci. Potrzebujesz być z nim ciągle w kontakcie fizycznym. 4 - Zioła w czerwonym opakowaniu okazują się wyjątkowo mocne w smaku, jedno zaciągnięcie się sprawia, że na skórze budzi się dreszcz, a w żołądku pojawia uścisk. Robisz się nerwowy i agresywny, na wszystko chcesz reagować pięścią oraz gniewem. Dostrzegasz same złe rzeczy, a każde wypowiedziane w Twoją stronę słowo odbierasz, jako prowokację do kłótni. 5 - Długo się zastanawiałeś, aż w końcu postawiłeś na niebieski nabój. Mieszanka ziół była bardzo orientalna, czujesz, jak budzi się w Tobie smutek i wątpliwości. Melancholia dominuje Twój umysł, potrzebujesz współczucia i pocieszenia, a Twoja samoocena i pewność siebie leci na łeb na szyję. 6 - Białe zioła są rzadkie, a przynajmniej tak zapewnia jeden z kelnerów, ładując je do fajki. Czujesz podniecenie, ogarnia Cię pewność siebie oraz energia, a Twoja moc magiczna osiąga szczyt swoich możliwości. Każde zaklęcie Ci wychodzi, zachowujesz bystrość i trzeźwość umysłu.
Należy pamiętać, że po każdym paleniu, pojawia się uczucie głodu — zjadłbyś wszystko, a do tego jesteś niesamowicie zmęczony, przez co Twoje zdolności fizyczne spadają.
Spróbuj rzucić kostką jeśli twój Pappar jest dobry z Zielarstwa. Tutaj nie musisz nosić specjalnego stroju.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wakacje wakacjami, ale obowiązki Max miał nadal. Jednym z nich było dopilnowanie, by gryfońskie dziewczyny przypadkiem nie zasiedziały się w swoich luksusowych sypialniach. A szczególnie miał na myśli jedną, którą wręcz musiał wyciągnąć gdzieś na to arabskie miasto, a tak się złożyło, że znał idealną miejscówkę. Posłał szybką wiadomość z zaproszeniem, odstawił się jak szczur na otwarcie kanału i udał się przed lokal. Jako, że zdrowotne źródełka zrobiły swoje, Max wstąpił po drodze na bazarek po jakieś szlugi i czekając na Anę popalał sobie radośnie, delektując się zbawiennym wpływem nikotyny. Na palcu wciąż widniał pierścień Sidhe, a na ramieniu chłopaka spoczywała wiecznie znudzona pappara, choć na widok papierosa widocznie się ożywiła. -Nie dla papugi szlugi! - Skarcił ją, gdy widział jak dziób ptaszyska zbliża się do filtra, jakby chciał go zaraz porwać i przywłaszczyć. Na szczęście Solberg w porę się zorientował i uchronił swój skarb. -No nareszcie! Myślałem, że skręciłaś za jakąś złą wydmą i Cię pustynia wciągnęła. - Powiedział, choć w jego gestach nie było ani trochę energii, co spowodowane było niedawną wyprawą do jednego przeklętego miasteczka. Ciężko było mu trzymać otwarte oczy, ale jakoś jeszcze dawał radę. Pochylił się, by dopełnić powitanie przyjacielskim buziakiem w policzek, po czym wskazał na wejście do lokalu i zaprosił dziewczynę do środka, wyrzucając za siebie niedopałek. -Może nie jest to szkolna brama, ale zapalić też można. - Nawiązał do ich rozmowy na Hogwarckim dachu, gdzie obiecał Anie, że tak łatwo się go nie pozbędzie mimo, że chłopak właśnie skończył szkołę.
Nie mogła doczekać spędzenia czasu swobodnie, bez żadnych obowiązków, po prostu zwyczajnie się bawiąc. W końcu jakby nie patrzeć to był jej urlop, a więc musiała go wykorzystać, żeby nie zwariować przez kolejne miesiące, które przyjdzie jej spędzić z uczniami w Hogwarcie. Ta praca niby nie była zła, ale Pat na pedagoga zdecydowanie się nie nadawała. Ciągle uczyła się wychowawczego podejścia do młodzieży, a i pewnie nigdy tego nie opanuje. Dlatego dobrze, że mogła wyskoczyć z Brooks na miasto. A tradycyjna palarnia wydawała się być idealną miejscówką. Teleportowała się praktycznie przed sam niewielki budynek, który wcześniej mijała przy okazji rozeznania po Jamalu. Nie czekała na Julke z wejściem, od razu odnalazła wolny stolik i usiadła na miękkiej poduszce. Dzięki Merlinowi za tłumaczki, które podarowała jej kobieta na bazarku, bo z łatwością dogadała się z kelnerem, zamawiając szklankę z tradycyjnym alkoholem. Wierzyła na słowo, że nie jest aż tak mocny, żeby ją powalić. Kiedy mężczyzna odszedł od stolika, zaczęła przyglądać się fajce, znajdującej się na blacie. Nigdy czegoś takiego nie próbowała. Chyba się skusi. Dostała swój trunek, a nie minęło kilka minut a pojawiła się Krukonka. - Cześć, ślicznotko. Postawić Ci drinka? - zagadnęła z łobuzerskim uśmiechem, po chwili skinąwszy na siedzisko naprzeciwko. - Paliłaś to kiedyś? - spytała jeszcze, ciekawa czy dziewczyna w ogóle wie jak to działa, bo ona była kompletnie zielona.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Taki wypad z Patką należał jej się jak psu buda i czekała na niego z niecierpliwością. Po prawdzie to właśnie w tym wyjściu upatrywała jedynej nadziei na to, żeby nie walnąć się z dywanu w piaski pustyni, albo dupnąć kadavrą w lustro, naprzeciw którego stała. Problemem było to, że dywan nie działał, avady nie znała, a tak poza tym, to za bardzo lubiła życie, żeby się z nim rozstawać. Chciała umrzeć epicko, ale nie młodo. Wieść o pustynnym treningu Harpii spadła na nią jak grom z jasnego nieba. Nie minęły dwa tygodnie, odkąd wyjechali, a już musiała wrócić w kierat, bo się okazało, że właściciel drużyny podpisał umowę na jakiś tour po kontynencie i chciał swoje Harpie w formie. Efekt był taki, że Julka wraz z resztą drużyny, musiała zasuwać po pustyni, żeby spalić nadprogramowe kebaby, machać pałką i rzucać kaflem. I choć fakt takiego zajobu na pustyni był nieprzyjemny sam w sobie, to Brooks nie byłaby sobą, gdyby po drodze nie zrobiła sobie krzywdy. Od drętwoty przyjętej na twarz (wspaniały pomysł na trening, nie ma co!) wciąż drgała jej lewa powieka, kostkę miała spuchniętą, a od kaktusowych kolców wbitych w tyłek i udo, zaczęła pałać nagłą miłością do wszelkiego rodzaju poduszek. No ale! Problemy należało zostawić za sobą, a co się nadaje do tego lepiej, od alkoholu, ziół do palenia i towarzystwa jedynej osoby w całej szkole, która mogła dorównać jej dzikością serca i miłością do sportu? Odpowiedź brzmi: 100 lat snu, ale poza tym – kompletnie nic. Krukonka doczłapała się do stolika, powitała Patkę szerokim uśmiechem i usiadła naprzeciw, rozkoszując się miękkością poduszki pod zadkiem.
- Gdzież bym śmiała odmówić tak uroczej blondyneczce – odpowiedziała zaczepnie, po czym nie zasypując gruszek w popiele, przywołała kelnera. – Dla mnie dwa razy arrak i woda. A dla Ciebie, mon cheri? Kelner zniknął tylko po to, żeby wrócić po chwili z zamówionym przez dziewczyny alkoholem. Trzeba było przyznać, że było tu nie tylko ładnie, ale jeszcze strasznie… harmonijnie? Każdy pracownik wiedział, co ma robić, żaden klient nie pozostawał bez opieki, a zakupione napitki i zioła lądowały na stoliku niemal natychmiast. Pedanckie serduszko Krukonki było pod naprawdę wielkim wrażeniem.
- Zdrówko! – powiedziała, stukając się z Patką, po czym wyzerowała duży kieliszek ognistego alkoholu. Wcześniej jednak nalała nieco gorzałki do niewielkiego spodeczka. Był to prezent dla jej Fredki, czyli pappara, która wprost kochała alkohol. Co prawda potem śpiewała jakieś pijackie przyśpiewki w stylu "Pappar sam w dolinie", ale miało to swój urok. Oczy dziewczyny, jak zawsze, zaszły łzami. Wypuściła z ust gorzelniczy oddech i nie czekając na dalsze nieprzyjemności i rewolucje, wyzerowała kolejny kieliszek i dopiero teraz zapiła wodą. – Urgh. – wzdrygnęła się lekko, zawąchując firankę. Stary portowy trick rodem z Soton. W końcu kto wie więcej o piciu mocnego alkoholu o podłej jakości, jak nie pracownicy doków i stoczni? – Akurat tego jeszcze nie paliłam, ale postawię na zielone. Dobrze mi się kojarzy – uśmiechnęła się, moszcząc się wygodniej w gniazdku z poduszek. – A Ty? Próbowałaś już? I jak tam w ogóle wakacje? Dużo masz roboty, ganiając za młodziakami po mudminie?. - Kostka sprasowanych ziół w kolorze intensywnej zieleni wylądowała w shishy. Krukonka wyjęła jeszcze mugolską zapalniczkę i odpaliła, zaciągając się aromatycznymi oparami.
Z pewnością, miałaby niezły ubaw, gdyby wiedziała jakie przygody ostatnio miała za sobą Julka. Brandonówna służyłaby pomocą w wyciąganiu kolców z jej zadka w razie potrzeby, ale dopiero, kiedy przestałaby się śmiać. Cóż, treningi jakie by nie były, zawsze przynosiły doświadczenia, a w tym wypadku na pewno nauczyły Krukonkę gdzie lepiej nie organizować sobie ćwiczeń na miotle. Zdecydowanie pustyni powinny mówić zdecydowane nie. - Ja już zamówiłam - skinęła głową na niewielki bar, za którym drugi kelner już przygotowywał jej zamówienie. Rzeczywiście, pracownicy lokalu mieli wszystko doskonale zorganizowane i potrafili zapanować nad całą salą, która w tym momencie była już w większości zapełniona. To naprawdę się chwaliło, zwłaszcza w oczach turystów wyglądało to dobrze. - Zdrówko - odparła, unosząc swoją szklaneczkę z lodem i przezroczystym trunkiem. Nie wybrała arraku z jednego względu - kelner poinformował, że ma smak anyżowy, a ona nie przełknęłaby niczego takiego. Prędzej puściłaby pawia. Za to ryżowy alkohol bez żadnych dodatków, wydawał się bezpieczniejszą opcją. Upiła spory łyk, starając się ocenić zawartość promili i jednocześnie nie wykrzywić się zbyt mocno. Ale chyba miało to sporo procentów. - Nie wiem jak Ty to możesz pić - wzdrygnęła się lekko, po tym jak pochyliła się nad jej opróżnionym kieliszkiem, czując tą charakterystyczną woń przyprawy, której nienawidziła. Słysząc odpowiedź dziewczyny na swoje pytanie, przechyliła lekko głowę, ponownie przyglądając się stojącej przed nimi fajce, jakby ta miała rozwiać jej wszystkie wątpliwości. Kompletnie się na tym nie znała, nawet nie wiedząc, że są różne rodzaje tego zioła, a miała wybrać spośród nich? Jednak nim podjęła decyzję, Brooks przeszła do innego tematu. - Powiem Ci, że bardzo się cieszę, że szkoła wybrała to miejsce. Jest tutaj co robić, ale mam nadzieję, że młodziki - jak ich ładnie nazwałaś - nie będą szaleć i dadzą mi odpocząć. Jak na razie nieźle im idzie - oznajmiła rozbawiona, obserwując, jak kelner przygotowuje Brooks zieloną mieszankę, montując ją w odpowiednim miejscu. Można było zauważyć, że z zainteresowaniem się temu przyglądała. Tak samo, jak wodziła wzrokiem za tym co później robiła Julka, aby wiedzieć w jaki sposób później ma to powtórzyć, kiedy przyjdzie jej kolej. - I? - przerwała ciszę, w pełnym skupieniu, wpatrując się w jej twarz, jakby nagle co najmniej miały jej wyrosnąć na skroniach jelenie rogi. Brandonówna naprawdę nie wiedziała czego ma się spodziewać, ale kiedy kelner zwrócił się do niej z pytaniem, bez wahania wskazała zbitek białych ziół, które jak się później dowiedziała były wyjątkowo rzadkie. Oby tylko nie odebrały jej rozumu.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Nie oczekiwałaby od wyjmującej jej kolce Patki innej reakcji, niż śmiech. Sama pewnie śmiałaby się z całej tej sytuacji, gdyby tylko nie dotyczyła jej samej. Spadnięcie z wydmy wprost w kaktusy wyglądało zabawnie i było zabawne. Niestety, było równocześnie cholernie bolesne. I przynosiły przy tym pewną lekcję, która mówiła: „nie szarżuj jak dzik po śliskim piasku i patrz pod nogi, bo skończysz z kolcami w tyłku”. Ze wszystkich miejsc, w których Julka trenowała, od bagnistej Luizjany przez dżdżystą i błotnistą Walię, na zaśnieżonych lasach Słowacji kończąc, pustynia była najgorszym doświadczeniem w jej życiu. Warunki pogodowe były naprawdę ekstremalne. I o ile w samym mieście było gorąco, to pustynia stanowiła przedsionek piekieł. Gdyby to od niej zależało, wolałaby się codziennie przenosić świstoklikiem do Londynu i tam, w cywilizowanych warunkach podnosić swoje umiejętności. Niestety, miała tylko pustynię. - Też nie wiem. – Brooks uśmiechnęła się ciepło, gdy ognisty trunek przestał męczyć jej kubki smakowe, a zamiast tego, rozgrzał ją przyjemnie od środka. – Chyba po prostu nie jestem wybredna, jeżeli chodzi o alkohol – dodała ze wzruszeniem ramion. Szczerze mówiąc, nie lubiła smaku alkoholu w ogóle, tak więc nie robiło jej większej różnicy, czy piła whisky, arak czy wódkę. Wszystkie mocne alkohole smakowała w jej opinii równie paskudnie. Jeżeli już chciała cieszyć się smakiem, to stawiała na słodkie wino druzgodkowe rozcieńczone wodą, albo zwykłe piwo. Dziś jednak nie o smak jej chodziło, a o woltaż i jak najszybsze zmycie z siebie dnia za pomocą pachnącego anyżem alkoholu. – A ty co wybrałaś? – zapytała, przyglądając się z zaciekawieniem szklance Patki.
- Trzeba Hampsonowi oddać, że na katalogach podróży zna się równie dobrze, co na bonsai – uśmiechnęła się półgębkiem. Może i nie przepadała za dziadziem, ale trzeba mu było oddać, że atrakcji na szkolnych wyjazdach nigdy nie brakowało. Niebezpieczeństw również, ale to jedynie dodawało uroku całej wyprawie. – No to się cieszę – dodała, gdy Brandonówna stwierdziła, że dzisiejsza młodzież nie jest taka zła, jak ją malują i raczej unika kłopotów, które dołożyłby nauczycielce obowiązków. Niekiedy Krukonka zastanawiała się, jak ktoś tak żywiołowy, jak Patka, wytrzymuje z taką bandą niepokornych dzieciaków. Ona sama miała niemiłe wspomnienia po próbie nauczenia czegokolwiek Clearwatera, który cały czas się wygłupiał, nie słuchał jej kompletnie i niemal się nie roztrzaskał o skałę. Skoro więc jeden Clearwater stanowił takie wyzwanie, co można było powiedzieć o kilkunastu takich młodzikach z sianem w głowie? Podejrzenia Julki na temat palonego zioła, okazały się nadzwyczaj trafne. Tym razem zielony kolor faktycznie okazał się szczęśliwy, w przeciwieństwie do „Zielonej Szarańczy”, przez którą straciła galeony podczas wyścigu dywanów.
- Zupełnie jak mugolska trawa. Świetna sprawa. Chcesz spróbować? – Pałkarka uśmiechnęła się błogo, sięgając po szklankę z wodą, drugą rękę, w której trzymała wężyk od shishy, wysunęła zaś w kierunku nauczycielki. – Przydałoby się takie miejsce w Londynie – dodała jeszcze. Tak, takie miejsce w jej sąsiedztwie byłoby czymś cudnym.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Sro Lip 28 2021, 22:23, w całości zmieniany 1 raz
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Może i Brandon była miotłozjebem, ale nigdy nie przyszłoby jej do głowy, żeby trenować na tak nieprzewidywalnym terenie. Na pustyni co chwile zmieniały się warunki atmosferyczne, dlatego nawet jeżeli chciałaby popełnić spektakularne samobójstwo, nie zrefowałaby się na to. - Nie wiem. Poprosiłam coś tutejszego, nie kopiącego zbyt mocno i bez intensywnych smaków. Dostałam to - oznajmiła, wzruszając lekko ramionami z uśmiechem, uznając za najważniejsze, że nie miało w sobie żadnych przypraw, od których by ją zemdliło od razu. Na wspomnienie czarodzieju, który ją zatrudniał, parsknęła śmiechem. - Miłośnik natury i podróży, kto by pomyślał - skomentowała rozbawiona, by po chwili opowiedzieć jej swoje wrażenia na temat wakacji i sprawowania funkcji opiekuna. Rzeczywiście jej energiczność nieco gryzła się z wychowaniem uczniów, którzy byli pod jej opieką, jednak ciągle starała się odnajdywać w tym zadaniu. W końcu człowiek uczy się całe życie nowych rzeczy, prawda? Nigdy nie ciągnęło jej ani do palenia tytoniu, ani niczego innego. W tym jednak przypadku, palenie fajki z tutejszych ziół zdawało się być ciekawą sprawą, dlatego postanowiła spróbować. Ale nie zaszkodziło, zerknąć na Brooks, chwilę po tym jak zaciągnęła się dymem, aby sprawdzić czy czasem nie padnie jak długa. W końcu nie wiedziały dokładnie co jest w tym sprasowanym krążku, który kelner wkładał do tego tajemniczego sprzętu. - Hmm, mnie chyba bardziej intryguje ta biała. Można? - zwróciła się najpierw do Julki, aby po chwili przywołać ponownie kelnera, aby załadował wybrane przez nią zioła do innej fajki. Po prostu musiała spróbować czegoś innego, ciekawa na ile będzie to na nią wpływać. W momencie kiedy przystawiła ustnik do warg, usłyszały od pracownika, że białe zioła są niezwykle rzadkie, przez co są naprawde wyjątkowe. Zaciągnęła się delikatnie, na początek niewiele, ale to wystarczyło, aby poczuła zmianę. Euforia jaka ją ogarnęła i nagła energia, sprawiły, że jej oczy aż zabłysły z podekscytowania. Poczuła się silna, pewna siebie i wręcz niezwyciężona. Uśmiechnęła się szeroko, przenosząc podjarany wzrok na Brooksie. - ZDECYDOWANIE. Czemu nikt na to nie wpadł? - odparła w odpowiedzi na jej pytanie co do knajpy w podobnym stylu w stolicy Wielkiej Brytanii. Była za. Teraz, kiedy już spróbowała magicznych ziół, zdecydowanie przydałby się taki nastój częściej. - Może wynajmiemy lokal, ogarniemy sprzęt... i zaczniemy trzepać na tym galeony? - zwróciła się do niej, pełna entuzjazmu, jakby ten pomysł był niezwykle dobrym pomysłem.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Czym byłyby wakacje w krainie dywanami i chmurami opływającej bez wizyty w tradycyjnej palarni? Co prawda sama Perpetua nie była czarownicą palącą (ani stosów ani papierosów) - ale tradycyjne, jamalskie wodne fajki brzmiały jak ciekawe doświadczenie. A złotowłosa nie zamierzała odmawiać sobie jakichkolwiek doświadczeń - radośnie podpinając pod swoje pomysły Huxleya. Korzystali z każdej godziny, którą mogli uszczknąć dla siebie - kiedy Florka zapadała w swoje niemowlęce drzemki, a nad nią czuwał niezawodny Pecker. Nigdzie w dzielnicach Jamal nie było założonych barier teleportacyjnych, toteż mogli wrócić do pałacowego pokoju w każdej chwili. Perpetua jeszcze powoli wracała do wprawy jeśli chodzi o aportację - jednak mogła całkowicie polegać na Huxleyu w tej materii. Do Burzowej Dzielnicy nie musieli odziewać się w oficjalne stroje - choć chyba zarówno Whitehorn jak i Williams zdawali się za nimi przepadać. W każdym razie, kobieta zadbała, żeby ubrali się zwiewnie i wygodnie - dzień był gorący, a nie ma co w sztywnych szatach odprężać się w palarni. Sama założyła jedną ze swoich licznych letnich sukienek w typowym dla siebie angielskim stylu (za którym zdążyła już zatęsknić); toteż wyróżniała się na tle arabskich piękności podwójnie. Nie, żeby się tym specjalnie przejmowała - zwłaszcza nieustannie wisząc na ramieniu Williamsa i szczebiocząc mu radośnie do ucha. Nawet jej pappar-śpioch wydawał się dzisiaj dość rozbudzony - z ciekawością skubiąc koronkę przy jej kołnierzyku. — Ciekawe czy przy tych fajkach też mają małe tańczące... sile? — zastanowiła się, kiedy razem z Williamsem zostali pokierowani do jednej z wnęk wyłożonej poduchami. Złotowłosa od razu opadła w miękkie, kolorowe materiały, moszcząc się wśród nich wygodnie - jej bielutki papug wzbił się w powietrze, żeby zaraz i tak wylądować na jej ramieniu (i widocznie układać się już do drzemki, wtykając dziób w złote loki). Perpetua z pewnym powątpiewaniem zerknęła w kartę alkoholi postawionej na stoliku. — Chyba sobie dzisiaj daruję himbeera — stwierdziła, wodząc palcem po papierze, w zastanowieniu wydymając usta. — Albo palenie, albo picie — oznajmiła, zerkając spod złotych rzęs na swojego ukochanego - i uśmiechając się lekko. — No, przynajmniej w moim przypadku! Pershing będzie przeszczęśliwy jeśli zapalisz przy piwie! — zaśmiała się, obrzucając nastroszonego czarnego pappara rozbawionym spojrzeniem.
Brooks, idealnie wpisująca się pojęcie miotłozjeba, znajdowała się po drugiej stronie barykady, jeżeli chodzi o podejście do treningów. Lubiła nietypowe miejsca oraz ćwiczenia, które wprowadzały nieco powiewu świeżości do codziennej rutyny. Latanie na stadionie stanowiło dla niej dzień powszedni i takie wyprawy na pustynię czy do lasu stanowiły ciekawą alternatywę. Jednocześnie, stanowiło również nowe problemy i wyzwania, z którymi musiała sobie radzić. Wychodzenie ze strefy komfortu przychodziło jej naturalnie. Nie zawsze jednak wychodziła na tym korzystnie i kończyła potem z głową rozwaloną o gruby konar drzewa albo właśnie z igłami w zadzie. I choć to nie ona decydowała o miejscu treningu, a trener, to sama zapewne prędzej czy później wylądowałaby w tych cholernych kaktusach.
- Ok – rzuciła krótko dziewczyna, przechylając przy tym głowę, jakby miało jej to ułatwić identyfikację napoju w szklance nauczycielki. Może prędzej lub później (nie oszukujmy się, raczej prędzej), sama się zdecyduje na coś, co nie wali po nozdrzach anyżem, który nie należał do najpiękniejszych zapachów świata.
Temat Hampsona to temat rzeka. Oględnie rzecz ujmując, nie przepadała za szkolnym dyrektorem. O wiele bardziej lubiła go, gdy nic nie robił i hodował te swoje drzewka w zaciszu własnego gabinetu. W szkole panował wtedy chaos, ale przynajmniej, o ironio, człowiek wiedział czego się spodziewać. Albo inaczej – był przygotowany na wszystko. Kiedy jednak Król Bonsai wychylał głowę ze swojej jaskini, zaczynało się dziać. Leciały wtedy zawieszenia, ujemne punkty, wszyscy dostawali po dupie, a dziadzia ponownie wracał do roślin i przez kolejne miesiące, znów żyli w anarchii. Ale za to jakie ładne miejsca na wakacje im wybierał!
Kiedy kelner ponownie podszedł do ich stolika, tym razem przynosząc fajkę dla Patki, Krukonka domówiła kolejny kieliszek araku i, odkładając pustą szklankę po wodzie, poprosiła o jakiś sok z lokalnych owoców. Woda jednak kiepsko się sprawdzała w zabijaniu posmaku alkoholu w ustach. Zaciągając się swoim zielonym ziółkiem i z każdą sekundą uśmiechając się coraz szerzej, z zainteresowaniem przyglądała się Brandonównie, która nieśmiało pykała z własnej fajki. Jeżeli chodzi o podejście do używek, Brooks nie należała do świętoszków. Chętnie eksperymentowała z różnymi specyfikami, co nie oznaczało, że robiła to specjalnie często. Kiedy trwał sezon, niemal w ogóle nie tykała alkoholu, papierosy paliła od wielkiego dzwonu i jedynie mugolskie zioło stanowiło dla niej miłe podsumowanie ciężkiego tygodnia.
- No to wesołej podróży – uśmiechnęła się tajemniczo, czekając aż pierwsze efekty białego zioła, zaczną być widoczne u nauczycielki. I nie miała wyjścia, musiała wybuchnąć cichym parsknięciem, gdy Patka podjęła jej głupi pomysł i z przekonaniem przekonywała ją do założenia interesu w Londynie.
-Bo ludzie nie są wizjonerami jak my! – odpowiedziała, podpuszczając nieco Brandonównę. – I całe szczęście. Dzięki temu będziemy tak bogate, że kupimy Hogwart i zrobimy z niego sierociniec dla samotnych poltergeistów! Co ty na to?
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Jako miłośnik normalnych papierosów, nie miałem nic przeciwko spróbowaniu fajki wodnej. Bardziej mnie dziwiło, że Perpetua jest taka chętna na dosłownie wszystko. Radośnie zgadzałem się na każdy pomysł i kiedy tylko zaczynała się niemowlęca drzemka już wsiadaliśmy na dywan, by uszczknąć jak najwięcej czasu tylko dla siebie, w miejscach gdzie nie mogliśmy wziąć berbecia. Poznawaliśmy już coraz lepiej miasto Jamal. Pustyni ani trochę ze względu na zdrowy rozsądek - to nie było najbezpieczniejsze miejsce na ziemi. Faktycznie, bardzo lubiliśmy te stroje Jamalskie! Szczególnie, że mój tak pięknie zmieniał kolor. Ale oczywiście wziąłem całą walizkę niesamowitych strój, którymi mogłem się pochwalić. Dziś o ile koszulę miałem zwykłą, z podwiniętymi rękawami, o tyle moje krótkie spodenki mieniły się kolorami tęczy, wręcz wychodząc z materiału. - A co chcesz się z nimi zmierzyć? Spróbować czyj urok będzie bardziej skuteczny? Ja jestem za! Zgłosiłbym się na ochotnika, gdyby nie moja stronniczość... znajdź innego królika doświadczalnego - proponuję bardzo żywo, bo naprawdę nie miałbym nic przeciwko takiemu sparingowi, jednak rozglądając się po tym miejscu, wcale nie wydaje mi się, że znajdziemy jakieś sile. Rozsiadam się wygodnie obok Perpy, a Pershing z ekscytacją łazi wokół fajki wodnej. - Zawsze palę i piję. To ziółko nie może być jakieś znacznie gorsze - stwierdzam lekko, wzruszając ramionami i faktycznie zamawiam jak zwykle Westifa. - Wybierz nam kolory - mówię do ukochanej, bo znowu widzę jakieś arabskie zawijasy w menu gdzie opisują nie wiem nawet co; czy działanie, czy smak, a Pershing upiera się, że nie podpowie mi które wybrać. Wsadzam nos we włosy Perpy, jak papuga po drugiej stronie dziób i udaję, że już zasypiam w jej obecności.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Nie odmawiała sobie niczego - chociaż jej chęć na spróbowanie fajek wodnych wcale nie powinna być taka dziwna; sama co prawda nie paliła, ale też nie kręciła nosem na palaczy. Inaczej musiałaby się trzymać z dala od Williamsa - a prawda była taka, że zapach jego Zjednoczonych Wil był jej... wyjątkowo miły. Choć bardziej poprzez wiążący się z nim sentyment, aniżeli same doznania zapachowe. Z kolei w palarni wcale nie w a l i ł o jakimś kiepskim tytoniem - a głównie mieszankami przeróżnych ziół, które mimowolnie wprowadzały Perpetuę w dobry nastrój. Miejsce było prawdziwie klimatyczne i nie wzbudzało wrażenia jakiejś knajpki spod ciemnej gwiazdy. W środku było naprawdę wiele osób - ale tak, sil nie było. Ani dużych, ani małych. — Zmierzyć się? — Jej brwi drgnęły w pytającym wyrazie na paplaninę ukochanego. Parsknęła śmiechem, machając przy tym drobną dłonią. — Kochanie moje... Ja mówię o breloczkach przy fajkach — wytłumaczyła, rzucając Huxleyowi rozbawione spojrzenie spod złotych rzęs. — Ale podsuwasz mi same ciekawe pomysły... — mrugnęła do niego figlarnie - choć ostatnie co chciałaby robić, to mierzyć się ze swoimi krewniaczkami na siłę uroku. Sama obawiałaby się jak mocno mogłaby wpłynąć na potencjalnego 'królika doświadczalnego'. — Zabrzmiałeś jak zawodowy nałogowiec! — wytknęła mu - ze śmiechem jednak, nie żadną pretensją; samej zamawiając sobie po prostu turecką kawę. Alkohol i fajki, kawa i fajki - oba duety zdawały się słuszne. No, a już na pewno Huxley i Perpetua. Odgoniła od swoich włosów zarówno białego papuga Zahira, jak i Williamsa - choć swojemu partnerowi w ramach zadośćuczynienia sprzedała jeszcze czuły pocałunek. — Skoro zostawiasz to w moich rękach... — zatarła dłonie, chichocząc i z naprawdę uroczym uśmiechem zapytała kelnera (?) o dostępne mieszanki do fajek. Chłopak wymienił kolory, widocznie podłapując pomysł Pershinga - zdania się na los. Albo tu się po prostu tak wybierało nabitkę za pierwszym razem. — W takim razie dla mnie zielony, dla mojego mężczyzny - niebieski — zdecydowała, uzasadniając swój wybór najprostszym możliwym sposobem - sugerując się kolorem ich oczu. Z romantyczną duszą się nie walczy, tylko żyje. Pracownik palarni nabił im fajki wybranymi ziołowymi nabojami, a Perpetua bez zwłoki przysunęła do siebie swoją fajkę - ekscytacja ustąpiła jednak konsternacji, kiedy ujęła w smukłe palce ustnik. — I co... Mam po prostu wdychać tak? — Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź - lub podpowiedź - zaciągnęła się dymem srogo. A choć łzy stanęły jej w oczach, to nie rozkaszlała się - i wypuściła z płuc słusznych rozmiarów kłąb dymu ku kolorowej powale. Prócz śmiesznego uczucia na podniebieniu... nie poczuła nic szczególnego. Mlasnęła językiem, niepocieszona - zaciągając się jeszcze raz.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Akurat w jej przypadku takie nietypowe miejsca na latanie były bardzo złym pomysłem. Nie mogła wybierać zbyt ryzykownych lokacji, a to dlatego, że jeśli nagle miałaby atak, byłoby większe prawdopodobieństwo, że poturbuje się bardziej niż to konieczne. Na szczęście kiedy spada z niedużej wysokości jej ciało w śnie jest bezwładne - podobnie jak u osoby pijanej - przez co raczej niczego sobie nie złamie. W najgorszym wypadku rozbije głowe. Ale i tak stara się nie trenować samej, zawsze ma jakieś towarzystwo. Nie była jakimś koneserem jeśli chodzi o alkohole, chociaż uwielbiała whisky i nigdy się z tym nie kryła. Tutaj jednak nie ufała regionalnym smakom, po tym jak dowiedziała się, że arrak wali anyżem. Nie chciała wiedzieć więcej, bo dalej mogło być gorzej. Podobnie jak z tematem dyrektora, który zaczął się od niewinnej pochwały co do wyboru kraju na wyjazd wakacyjny, a skończywszy na botanicznym hobby starego Hampsona. O czym one do cholery gadały? Słysząc jak Julka prosi o kolejną szklankę trunku i przepitkę, uniosła lekko brwi, posyłając jej bliżej nieokreślone spojrzenie. Ona jeszcze nie opróżniła swojego szkła... - Masz tempo, kobieto. Może od razu, wymieńmy się numerami pokoi, w razie gdyby któraś z nas później nie była w stanie nawet tego sobie przypomnieć. - zaśmiała się, jednocześnie mając nadzieję, że tego dnia aż tak bardzo nie popłyną. Jednak Pat była opiekunem na tym wyjeździe, więc jej nie wypadało wrócić w stanie nieważkości do pałacu. Za to palenie nie było w jej stylu, ale nie mogła się powstrzymać, aby nie spróbować tutejszych mieszanek ziół, które miały magiczne właściwości. Właśnie tak eksperymentalnie, z ciekawości. I w sumie się nie rozczarowała, bo po pierwszym pociągnięciu poczuła niesamowitą energię, która popchnęła ją do tego, aby zacząć planować otworzenie biznesu na Wyspach. - Niee, sierociniec to zbyt przygnębiająca sprawa. Lepiej założyć biuro matrymonialne dla duchów. Przecież to jest przyszłość! - podekscytowała się na swój własny pomysł i z dumą wyprostowała, szybko wymyślając plan działania - Wiesz ile ich szuka towarzysza do wspólnej wędrówki w zaświatach? Waliłyby do nas całe hordy i to nie tylko poltergeistów! - sugestywnie poruszyła brwiami, spoglądając wyraźnie zaaferowana całą tą perspektywą. W tej chwili miała dziwne przeczucie, że gdyby faktycznie to zrobiły byłby to sukces na skale światową!
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Była jednak uzdrowicielką - już wiedziała, że lepiej nie pouczać mnie w kwestii palenia, bo prowadziło to jedynie do moich fochów i irytacji (nie wiadomo czy nad pogadankami samymi w sobie, czy przez fakt, że sam rozumiałem dlaczego wypadałoby to rzucić). Więc zakładałem, że ominie palenie w Arabii. A jednak okazało się, że tego nie zrobi, a jedynie z werwą będzie wtórować mi w tym eksperymencie. Prawdą było, że w palarni nie pachniało kiepską nikotyną; wręcz przeciwnie - były to zdecydowanie przyjemne ziółka, które otulały nas specyficznym zapachem oraz kolorowym dymem wydychanym przez znajdujących się tu użytkowników tego miejsca. - Och... Zawiodłaś mnie - stwierdzam zdumiony, że mówi o breloczkach, faktycznie robię lekko zasmuconą minę. W mojej głowie ten pomysł wydawał się być naprawdę przedni. Dlatego ponownie rozpromieniam się kiedy Perpetua zgadza się, że byłby to zacny pomysł. Nawet nie biorę pod uwagę, że był to zwyczajny żart - w mojej głowie już miałem wizję zaciekłej walki dwóch przeciwieństw jasnej nimfie w postaci półwili oraz egzotycznej piękności - sile. Oczywiście wiadomo kto by wygrał. - Faktycznie - chichoczę na jej słowa o nałogowcu i jeszcze chwilę drażnię się z nią w jej złotych lokach, w czym przeszkadza mi kelner. Niezwykle pomocny, bo ten również wymienia kolory łamanym angielskim. Rzucam rozbawione spojrzenie Perpie, a Pershing rechocze z tego wesoło. Może faktycznie nie można było dowiedzieć się tego wcześniej... Patrzę znacząco na Perpę, kiedy ta wybiera kolory, wręcz z lekkim politowaniem; jednak głównie była we mnie nuta rozczulenia na ten ślepy romantyzm półwili. Nasze fajki pojawiają się obok nas i powoli biorę do rąk swoją, najpierw rozbawiony patrząc na poczynania mojej lepszej połówki. - Moja piękna, musisz wsadzić do nosa i próbować się nim zaciągać. W końcu dlatego potem dym nim wychodzi - oznajmiam bardzo poważnie. Jestem rozczarowany że nie posłuchała mojej rady. Byłoby to prześmieszne. Już chcę się zaciągać kiedy ta bierze jakiś potężny wdech. - Weź, stary palaczu, bo płuca wyplujesz - mówię kiedy toniemy w jej dymie i w końcu sam zaciągam się swoją fajką wodną. - Mam nadzieję, że nie za wielkie ma te właściwości - mamroczę nie mając ochoty na wracanie kompletnie naćpany jakimś zielskiem do Flo. Mimo to zaciągam się po raz kolejny, wypuszczam dym i biorę łyka Westifa.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Kolejną rzeczą, która łączyła dziewczyny, nie licząc quidditcha i gry dla Harpii, była drobnostka, ale jakże znacząca i mówiąca wiele o człowieku. Brooks bowiem również nie należała do koneserek alkoholu. Właściwie, to miała w stosunku do niego czysto praktyczne podejście. Nie lubiła jego smaku pod żadną postacią, czy to z anyżem, czy nie, a piła go jedynie, aby, na cóż, poczuć jego skutki. I tak było i tym razem. A że miała za sobą całkiem bolesne przejścia, to piła szybko, by znieczulic obolałe mięśnie i zostawić myśli o bólu za sobą.
- Dobre pytanie. Szczerze mówiąc, to nie mam pojęcia, jaki mam numer – przyznała z uśmiechem, upijając soku. – Jak coś, to mieszkam z tą rudą prefekt Slytherinu. A tobie kto się trafił? – zapytała, zaciekawiona czy nauczyciele śpią razem, mają własne pokoje, czy też może przydzielają im kogoś z uczestników wyprawy.
Brandonówna zdawała się na zupełnie przeciwległym biegunie niż Julka. Brooks, po swoim zielonym ziółku była powolna, wesoła, przyjemnie wymięta. Za to Patka? Stała się prawdziwym wulkanem energii, choć równie dobrze mogła i zapalić placebo, bo właściwie to zawsze była tak energiczna i przebojowa. Stanowiła tym samym zupełne przeciwieństwo swojej siostry, która pewnego dnia wsiadła na szkolną miotłę złą stroną i tak już jej zostało.
- Oooo, i to jest pomysł! Albo dom wiecznej starości! Prawie Bezgłowy Nick by prowadził zawody w magiczne bingo, a Krwawy Baron zabierał duchy na wędrówki do Zakazanego Lasu, gdzie straszyliby pustniki! Ej, tak w ogóle. Co muszę zrobić, żeby zostać po śmierci duchem? Jest na to jakiś patent?
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
I właśnie dlatego, że żadna z nich nie była znawczynią wyborowych trunków zebrały się w jednym miejscu, aby zwyczajnie po ludzku, poprawić sobie humor, ale niekoniecznie czymś co już samym zapachem odpychało. A przynajmniej Patricia czegoś takiego by nie przełknęła. Zdecydowanie, jak już się nabombić to tylko Ognistą. - Ja mieszkam w czwórce, jakby co. I tak się złożyło, że moim współlokatorem jest Verey. No i jeszcze jeden auror. - odpowiedziała jej, dość specyficznie marszcząc brwi, kiedy wspomniała o szukającym Armat, z którym dzieliła pokój. - Szczerze to myślałam, że się pozabijamy, ale nie jest tak źle. Nawet... wychodzimy razem pobiegać. - zauważyła z taką miną, jakby w tej chwili nawet ją ten fakt zszokował. Generalnie Arthemis to był temat dość cienkiego lodu, dlatego najchętniej by go w tym momencie ucięła... Może i zawsze była pełna energii i pewna siebie, ale po zaciągnięciu się fajką wodną była pewna, że dosłownie wszystko może i co by nie zrobiła - uda się. Taki optymizm i entuzjazm tryskał z niej, w połączeniu z niesamowitą wiarą w siebie, przez co automatycznie pojęła kwestię założenia interesu w stolicy. Przecież to musiało się udać! - O! Ogólny zamysł mi się podoba, ale jednak ta nazwa nie zachęca, musimy nad nią popracować. A po wizycie u pustników przyszedłby czas wieczorem na tańce-hulańce do piosenek Christoffa Tailora i Celestyny Warbeck, a potem gruby melanż. - przedstawiła jej swoją wizję późnych popołudniów, podczas których duchy bawiłyby się w najlepsze - Hm, a co Cię tak wzięło na takie rozmyślania? Wydaje mi się, że... trzeba mieć jakieś "nieskończone sprawy" tu na tym świecie. Być - nie wiem - nieszczęśliwą osobą, która nie pasuje tu ani tam. Naprawdę chciałabyś skończyć tak "zawieszona"?
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
W istocie pojedynek między wilą, a silą - nawet jeśli półkrwi - byłby dość ciekawy; choć sama Perpetua raczej nie obstawiałaby wygranej którejkolwiek z nich. A jeśli już, to na pewno siebie nie postawiłaby na pierwszym miejscu - głównie przez wrodzoną jednak skromność i wyrabianą latami pokorę; wiedziała, że była piękna - jednak daleko jej było do tytułu najpiękniejszej. Z resztą nawet jej na tym nie zależało. Cóż, poza oczami Williamsa przynajmniej. Wybierając dla nich naboje do fajek - i widząc znaczące spojrzenie swojego mężczyzny - jedynie odwzajemniła je, uśmiechając się słodko. Pudrowy rumieniec wychynął zza jej kołnierzyka. — No co? — burknęła, bardziej rozbawiona niźli oburzona jego politowaniem. Nie wstydziła się takich romantycznych odruchów - ba! - często wyłapywała nawet malutkie szczegóły, żeby je potem jakoś ujmująco wykorzystać. Lubiła małe, drobne gesty - którymi obsypywała wszystkich wokół, ale to Williams musiał się mierzyć z prawdziwą lawiną czułostek. Drobnymi całusami nad ranem; przetransmutowaniem pałacowego kubka w ten jego ulubiony, domowy; uzupełnioną paczkę Zjednoczonych Wil z karteczką z odbitym pocałunkiem; i wiele innych drobnostek, które dodatkowo urozmaicały ich wspólną codzienność. Zaciągając się po raz pierwszy - zgromiła Huxleya rozbawionym spojrzeniem, gdy próbował wcisnąć jej profesjonalne rady nałogowego palacza. Wypuściła dym z ust. — Może gdybym była trzydzieści lat młodsza to bym Ci uwierzyła — zachichotała, wystawiając ukochanemu język, nim ponownie nie zaciągnęła się wodną fajką. Powoli, bardzo, bardzo powoli, ogarniało ją uczucie niesamowicie podobne do działania eliksiru spokoju, czym nie omieszkała podzielić się ze swoją zmartwioną połówką. — Mój tytoń nasączyli chyba eliksirem spokoju... nic inwazyjnego w każdym razie — podsumowała, wygodniej rozsiadając się w poduszkach - i gładząc po białym łebku Zahira, który usadowił się na jej kolanie. — A Ty? Czujesz coś innego niż zwykle, koneserze fajek? — odgryzła się delikatnie, opierając swoje udo o nogę Williamsa, a głowę o jego ramię - i ponownie przykładając ustnik do warg, po kolejną porcję dymu. Myśli lekko jej się rozjaśniły.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Julka nie miała żadnych problemów ze swoimi współlokatorami. Właściwie to nie było ku temu powodów, bo właściwie to się wciąż mijały. Najczęściej, kiedy już Brooks wracała do pałacu, to Irvete albo już spała, albo jej nie było. Prawdziwa lokatorka widmo. Najlepsza ze wszystkich. A że do tego jeszcze dbała o porządek? Pedantka pokroju Brooks nie mogła prosić o nic więcej. - Ahaaaaaa – przeciągnęła pałkarka, rzucając nauczycielce przeciągłe spojrzenie. Znajomość między Vereyem i Brandon nie była niczym nowym dla Krukonki. Sprzątając podczas szlabanów Izbę Pamięci, zdarzyło jej się trafić na stare zdjęcia drużyny Gryffindoru, na których do obiektywu szczerzyły się młode postaci szukającego i ścigającej. Podczas treningów kadry również było widać, że znali się jak łyse konie. Dlatego też deklarację Patki przyjęła z dużą dozą dystansu. – Okeeeeej. – Wzruszyła jeszcze ramionami i szybko zmieniła temat. Rozmawianie o tym zarozumiałym dupku było na samym końcu tematów do poruszenia przy drinku. Zaraz po leczeniu chirurgicznym zaćmy i zwyczajach rozrodczych druzgotków.
Kiwając ciężką głową na słowa nauczycielki, uśmiechała się błogo, wyobrażając sobie wszystkie te duchy, które bawią się lepiej niż za życia. Tańce-hulańce. Wycieczki do lasu. Grube melanże. Julka wprost nie mogła się doczekać, aż spotka ją słodki koniec. - A czemu by nie? Oczywiście, gdybym na przykład mogła przebywać na stadionie narodowym i oglądać mecze. Cała wieczność quidditcha? Tak, poproszę! Ale z moim szczęściem straszyłabym w jakimś miejskim szalecie, co już nie jest tak interesujące.
Zawieszenie z pozoru nie wydawało się niczym złym. Duchy z Hogwartu w zdecydowanej większości nie narzekały na swój los i nawet nauczyły się czerpać radość z wiecznego żywota. Zwłaszcza Irytek, który duchem stricte nie był. Gdyby więc Brooks mogła po śmierci stać się mieszkańcem stadionu narodowego… czemu by nie? Lepsze to niż nieświadome gnicie w dole.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Współlokatorów na wyjazdach przeważnie widzi się tylko w nocy, zwłaszcza, jeśli jest sporo uczestników wycieczki. Jednak zawsze miło, kiedy można z kimś w jakiś sposób zacieśnić więź przy okazji wspólnych wieczorów. Nie to, żeby ona chciała cokolwiek zacieśniać z Verey'em... Nie świadomie. Słysząc zdawkowe odpowiedzi dziewczyny, jedynie uniosła brew pytająco, ale ostatecznie machnęła ręką. Miała wrażenie, że Julka nie przepadała za Arthemisem równie mocno co on za nią. A sądząc po ich odzywkach do siebie nawzajem, nie było to złudne wrażenie. Dlatego nie pozostało im nic innego, jak przejść z rozmową na cos innego. Padło na plan sanatorium dla duchów. Co prawda leczyć w ich przypadku nie było czego, ale zadbałby o ich spokój ducha i rozrywkę! Merlinie, gdyby jej matka słyszała jakie pomysły ma jej najstarsza córka... I potem się dziwić, że Victoria była jej ulubienicą. - Dlaczego? Hm, pomyślmy. Mnie generalnie ludzie wkurzają mnie na co dzień. A mam dopiero dwadzieścia siedem lat. A co dopiero gdybym miała żyć "na tym łez padole" przez wieki. Przecież ja bym ich wszystkich wyzabijała! - wyznała, niezwykle poważnym tonem, jednocześnie boleśnie uświadamiając sobie, że to prawda. Sięgnęła po szklankę ze swoim napojem, upiła kolejnego łyka. - Ale faktycznie, gdybym miała tylko skupić się na oglądaniu rozgrywek... To mógłby być ciekawy żywot. Nawet jeśli bez takich przyjemności jak alkohol czy seks. - oznajmiła rozbawiona na koniec, potrząsając lekko szkłem w jej dłoni, aby zakołysać płynem w środku. Ale dalej nie była przekonana, czy wytrzymałaby wieczność na tym świecie.
+
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Julka miała najwidoczniej skrajnie inne podejście do współlokatorów. Jej wystarczyło, że nie robili hałasu w nocy i nie bałaganili. Innych wymagań w stosunku do nich nie miała. Dziękowała jednak samej Morganie, że nie przydzielił jej za towarzysza Vereya. Jeżeli już miałaby coś zacieśniać w jego przypadku, to swój kruczy szalik na jego szyi. I choć spędzili ostatnio dosyć milczące południe w uzdrowisku pod wodospadem, to zmieniło się tylko tyle, że już nie miała ochoty zabić go przy pierwszej lepszej okazji, a co przy drugiej. Brandonówna miała więc rację, że owa dwójka nie była swoimi największymi fanami. I być może, gdyby Brooks znała mężczyznę od pierwszego roku szkoły, a nie od kilku miesięcy, kiedy to zawitała po raz pierwszy na treningu kadry, to jej podejście byłoby zgoła inne. Wpływ na to mogło mieć również to, że Brooks, w kontekście osoby Vereya, myślała głową, a nie… nie czymś innym, cokolwiek to było.
- Ciekawe, czy bym mogła zostać trenerką-duchem. Skoro u nas w szkole, wróżbiarstwa uczy duch, to może i dla mnie zrobiliby wyjątek? – podzieliła się swoimi przemyśleniami. Seks, alkohol… była na razie na takim etapie swojego życia, że nie istniało dla niej nic, poza lataniem. Żadna używka, żaden mężczyzna i żadna czynność nie była w stanie zastąpić jej tego uczucia wolności, strachu i podniecenia, które towarzyszyły jej za każdym razem, gdy wsiadała na miotłę i gnała przed siebie z zawrotną prędkością. I choć teraz Brooks była święcie przekonana, że wieczność w towarzystwie miotlarzy byłaby czymś cudownym, to kto wie? Może jak sama będzie miała 27 lat i dużo więcej doświadczeń na swoim koncie, to zmieni swoje podejście, a quidditch straci u niej priorytet na rzecz innych przyjemności, jakie może zaoferować jej magiczny świat?
Dziewczyna wyglądała na speszoną, a nawet trochę smutną. Przywitała się z Maxem całusem w policzek, jednak zaraz odwróciła wzrok, krzywiąc się lekko. - Przyszłam Ci powiedzieć, że muszę spadać... - bąknęła - Nie chciałam Ci tego pisać listem, żebyś nie myślał, że Cię spławiam czy coś, ale nie mogę dziś... - wydawała się zmieszana, szczególnie jak na gryfonkę. Nie czekając za bardzo na reakcje Solberga, zawinęła się na pięcie i czmychnęła prędką ucieczką gdzieś w dal, pozostawiając za sobą niemal kreskówkowy obłoczek piaszczystego pyłu. - Słyszałem, że z Ciebie Romeo, ale widzę, że działasz na panny lepiej niż ja. - usłyszał głos gdzieś z tyłu za plecami, gdzie czaił się Lockie, trzymający w objęciach pękatą karafkę krystalicznej wody, tuląc ją do piersi jak pierworodnego syna. Był równo wysmarowany filtrem, przynajmniej na tych skrawkach skóry, które wystawały znad krawędzi ubrania, a to, samo w sobie, było abstrakcyjne jak na tę pogodę i miejscowość. Długie spodnie, długi rękaw i golf pod same uszy. Obnażył zęby w uśmiechu, zanim podniósł dzban do ust i upił sążnistego łyka prosto z naczynia. - Tak będziemy stać i marnować dzień, czy zaprosisz mnie zamiast tej dupy na fajeczke? - znad przeciwsłonecznych okularów wychyliła się ciemna brew, uniesiona w zapytaniu.
| Atlas
Ostatnio zmieniony przez Czarodziejowa Dusza dnia Wto Cze 06 2023, 14:01, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wybałuszył oczy, gdy Ana po prostu wzięła i sobie poszła. No może nie tak po prostu, ale zdecydowanie nie tak miał ten dzień wyglądać. Równie mocno zdziwił się, gdy ktoś do niego zagadał, choć po krótkiej chwili konsternacji okazało się, że ta twarz coś mu mówi. -Swansea, prawda? - Zapytał dość niepewnie. Wiedział, że koleś był od niego starszy i szwędał się po hogwarckich podziemiach, ale większej znajomości nie mieli okazji nigdy zawiązać. -Tylko nie dupy! Z szacunkiem do niej, kurwa. - Wzburzył się nieco, bo w przypadku Any był dość protekcjonalny. -A co mi tam, włazimy? Muszę zapalić coś mocniejszego, a samemu nie ma frajdy. - Otworzył drzwi, zapraszając typka do przybytku, po czym usiadł razem z nim w jednym z bardziej ustronnych miejsc. -Nie przyjechałeś tu z całą tą zjebaną wycieczką, no nie? - Zapytał, bo nie kojarzył, żeby Swansea korzystał z ich zakwaterowania i świstoklików oferowanych przez szkołę. Musiał pojawić się więc tu na własną rękę, co dla Solberga nie było do końca zrozumiałe, bo wcale się tu tak świetnie nie bawił. Za gorąco, za piaszczyście i w ogóle nie jego klimaty. Przynajmniej używki mieli dobre. -Co bierzesz? Ja stawiam. - Zaproponował, po czym sam wybrał do palenia białe zioła, które nazwą pięknie wpasowywały się w jego zwyczajne upodobania w kwestii używek.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Przyglądał mu się równie ciekawskim spojrzeniem, tuląc swój cenny dzban, po czym skinął głową. - Swansea, Swansea, jeszcze nie kopnąłem w kalendarz. - potwierdził, bo i doszły go takie słuchy jak zniknął na dwa lata, że pewnie wykorkował. Było blisko, ale niestety, jeszcze nie... Uniósł przepraszająco jedną rękę, drugą trzymając dzban z wodą, bo dla niego wszystkie dupy były dupami i jakoś niekoniecznie widział w tym określeniu coś złego, przy czym sam sie nie obrażał jak jego dupy nazywały go fagasem, a to ponoć też coś obraźliwego. Wtarabanił się do palarni, rozglądając po poduchach i leżankach ciekawskim wzrokiem, zdjąwszy okulary wcisnął je w kieszeń, zadowolony, że dał się namówić na te niełamliwe, można było nie martwić się o to, czy pękną jak posadzi na nich dupę. - O cie panie jaki luksus. - rozwalił się na poduchach, uprzednio ostrożnie stawiając swój dzban w bezpiecznym miejscu- Co? A nie, nie. Przyjechałem sam. - przyznał - Wiesz, nie było mnie dwa lata w szkole, pomyślałem, że zrobie ziomkom niespodziankę. - wyjaśnił, wzruszając dziwnie ramionami- Większą zrobiłem sam sobie, to totalnie nie jest mój klimat. - obejrzał się na pracujących w palarni kelnerów i zmarszczył brwi. Wolałby gdzieś najchętniej do dżungli, tam gdzie zielono, gęsto, wilgotno i łatwo się zgubić, a przynajmniej zgubić obce spojrzenia. Pustynia była zbyt... naga. - O to zajebiście, bo przegrałem ostatnie galeony w kości z beduinem sprzedającym pistacje. - uśmiechnął się szeroko, jakby to był powód do radości. Faktem jednak było, że to nie pierwszy raz, ani pewnie nie ostatni, więc co sie będzie martwił. Jeszcze sie odkuje- Dawaj weźmiemy dwa różne, to spróbujemy więcej. - w zamian wybrał fioletowy, bo w sumie po prostu wydawał mu sie najbardziej nienaturalny z oferowanych.
| Atlas
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Prychnął ze śmiechem, bo akurat nie podejrzewał chłopaka o zapadnięcie się pod ziemię z powodów śmiertelnych. Po prostu zaskoczył go jego widok i tyle. -Jeszcze? Brzmi jakbyś planował zmienić ten stan rzeczy. - Zażartował, wyrzucając kiepa gdzieś za siebie nim weszli do palarni czegoś zupełnie innego. Tak, poduchy wyglądały bardzo zachęcająco i Max nie musiał na nich nawet siadać, by wiedzieć, jak bardzo wygodne muszą być. Co nie zmieniało faktu, że rozjebał się na nich jak księciunio. -Mogę tu nawet i zamieszkać, jak dają dobre jaranie. - Skomentował, zakładając ręce za głowę, by następnie wysłuchać historii Lockiego. -Witam w klubie. Chociaż Feli i połowa szkoły skaczą pod niebiosa. Co jest przyjemnego w takim palącym upale i braku czegokolwiek innego w kwestii roślinności? Zwariować można. - Przewrócił oczami, naprawdę nie potrafiąc tego wszystkiego ogarnąć. Sam najchętniej wylądowałby gdzieś na północy, gdzie mógłby nosić sweter, oglądać choinki i głaskać renifery. Niestety, nie tym razem. -Serio? Za pistacje? Trzeba było zostawić cokolwiek. Na pustyni organizują wyścigi dywanów. - Rzucił mu porozumiewawcze spojrzenie. W Wielkiej Brytanii ten środek transportu był nielegalny, ale tutaj zdawał się być codziennością. Max nie miał w zwyczaju odmawiać sobie podobnych rozrywek. Nigdy. -Ty to jednak masz łeb na karku! - Z ochotą przystał na propozycję, by wziąć dwa różne wkłady i spróbować, jak różnie one mogą działać. -Paliłeś kiedyś coś takiego? - Zapytał, gdy czekali na swoje zamówienie. Sam znał mugolską shishę, ale magicznej wersji nie palił. Z mudminem sprawa miała się już nieco inaczej, ale tym nie zamierzał się szczególnie chwalić. Tyle co był przecież czysty, a tu powoli znów ciągnęło go nie w tę stronę, co powinno.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Swansea zamlaskał kilkukrotnie, unosząc brwi, jakby rozsmakowywał się w tym co miał zaraz powiedzieć, zastanawiając jak ubrać to w słowa, ale w końcu tez parsknął. - Planował nie planował, mam różne problemy zdrowotne, rozumiesz. - pokręcił ręką na boki- Czasem wolałbym żyć, czasem raczej już nieżyć. Krwawiłeś kiedyś przez tydzień z dupy? Nie polecam. - przesadna otwartość i wylewność zawsze była dużym problemem w jego rozmowach z ludźmi. Na szczęście to zazwyczaj nie był jego problem, tylko problem jego rozmówców, którzy niekoniecznie chcieli znać szczegóły bądź detale pewnych wydarzeń. Wzdrygnął się na myśl o mieszkaniu w Arabii. Może za karę, owszem. Z drugiej strony w takich temperaturach pewnie szybciej by wykorkował, może to i jakiś plan? - Nie wiem. Mi poza upałem przeszkadza głównie piasek, który mam nawet za uszami. - skrzywił się. Nie lubił rzeczy brudnych, było to pewnym aspektem jego niedomagań zdrowotnych, brud równał się bakteriom, bakterie zaraz powodowały zapalenia, a jego wymęczone organy na zapalenia reagowały fajerwerkami i takim, na przykład, krwawieniem z dupy. - Nie no, graliśmy o dumbadera, ale myślę, że oszukiwał, zaturbaniony skurwol. - cmoknął językiem o zęby z niezadowoleniem, że dał się tak zrobić. Pokątnie zastanawiał się, czy nie rozwalić mu jego stanowiska sprzedaży pistacji, tak z czystej złośliwości, ale było za gorąco na taki wysiłek. No i przynajmniej typ mu dał trochę pistacji na pocieszenie. Oczka zaświeciły mu się jak zwodnicze lampiony na wieść o wyścigach dywanów, bo tam gdzie wyścigi, tam są na pewno zakłady, a on oczywiście uważał się za mistrza rajdowca każdego pojazdu ruchomego, no ale już się wypstrykał z hajsu, musiałby u kogoś odbić, żeby móc rzucić się w wir rozgrywek. - Takiego, innego, różnego. - bąknął. Nie szczycił się szczególnie swoim umiłowaniem używek, nauczony przykrymi doświadczeniami. Wychował się w domu, w którym ćpanie nie tylko było normalizowane, a wręcz zachęcano, do próbowania różnych rzeczy w ramach szukania inspiracji twórczych. Ani jego matka, ani jego świętej pamięci ojciec, nigdy szczególnie nie karcili go za wciąganie, palenie czy łykanie, więc wciągał, palił i łykał wszystko, co mu podstawiono pod nos. I tak wysiadały mu organy, to co się będzie ograniczał- Na pewno nie w takim eleganckim wydaniu. - pokiwał brwiami, widząc piękne, grawerowane szisze, które do nich przyfrunęły.
| Atlas
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dobrze go rozumiał, bo choć dzięki magii sam unikał większych problemów ze swoim organizmem, to jednak wcale tak kolorowo też mu się ogólnie nie żyło. Może ostatnimi czasy nieco lepiej, ale do ideału było daleko. -Przez tydzień to nie. I zdecydowanie nie mam zamiaru sprawdzać, jakie to uczucie. - Przyznał, bo choć i tak warzył eliksiry na stojąco, to jednak szlachetne cztery litery przydawały się do innych czynności, których ciężko byłoby mu sobie odmówić z powodu wyżej wspomnianego krwotoku. -Taaa, wygrzebujesz te jebane ziarenka z pomiędzy pośladów, a i tak się tam dostaną, chuj wie skąd. Weź.... - Przewrócił oczami. Nie był fanem wiecznego uczucia swędzenia to i piasek średnio lubił. Dla przysłuchujących się z boku, na pewno brzmieli teraz jak rasowi emeryci przeorani przez życie, a nie, teoretycznie pełni wigoru i chęci, nastolatkowie. -Granie z ludźmi na ulicy to walka na to, kto lepiej wykiwa drugiego. - Podsumował, bo choć sam wolał hazard w bardziej cywilizowanych warunkach, to jednak po części ulica go wychowała i bardzo dobrze wiedział, jak się sprawy miały. Wątpił, by w Arabii wyglądało to jakkolwiek inaczej. Zauważył ten błysk w oku. Ba! Rozpoznałby coś podobnego wszędzie i w każdym. Widać było, że z jakiegoś powodu Lockie też chętnie by na takie wyścigi poszedł. Jakie to powód był, już Maxa nie interesowało. Ciekawiło go natomiast, czy daliby się kopsnąć na takim dywanie wyścigowym. -Różanego? Brzmi cholernie słodko. - Aż go wykrzywiło na samą myśl. Wolał chyba pozostać przy bardziej wytrawnych, ewentualnie cytrusowych smakach. -Jak luksus to tylko z Solbergiem. - Wyszczerzył się, samemu łapiąc od razu za swoją sziszę i biorąc porządnego bucha. -No no, nie wiem co będzie dalej, ale pierwsze wrażenie robi niezłe. - Przyznał z uśmiechem, wydmuchując gęstą chmurę pary. Poczuł mały zastrzyk energii i pewności siebie, jakby nie palił, a wciągał coś, co było mu dużo lepiej znane.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Pokręcił głową, bo trudno było się cieszyć i być pełnym wigoru, skoro ewidentnie obaj cierpieli na fizyczne niedomagania ciała, a kto wie, może i obaj mieli ciężko na duszy? W końcu kto cierpiący z powodu upałów decydował się, by być dalej w tej Arabii, jak nie ktoś, próbujący sercu swemu jakiś ratunek znaleźć pod czarną tkaniną pustynnego nieba. - Z jednej strony tak, z drugiej, wiesz, ja naprawdę uważam się za całkiem dobrego wykiwacza. To znaczy gracza, rozumiesz. Plejera. - wymądrzył się, wykonując nieokreślony gest ręką, esy floresy, jakby tu było zawoalowane jakieś głębsze znaczenie, niż to, że po prostu jarał go hazard- No nic, pistacje miał dobre. I dumbadera ładnego... - zwinął usta w tutkę- Może mu go po prostu ukradnę... - skwitował, podsumowując swoją prędką, niemoralną myśl. Kiedy wodne fajki wylądowały między ich leżankami, wziął swoją i pyknął chmurę fioletowego dymu, po którym zaraz poczuł się dziwnie niezręcznie. Brunet wydał mi się nagle jakiś niezwykle przystojny i czarujący, aż zapragnął złapać go za rękę wolną dłonią, więc prędko na niej usiadł, zastanawiając się, czy to słońce już mu przygrzało w czerep. - Różanego? - zdziwił się, ale już mu magiczny tytoń kręcił świderki w głowie, więc się w ogóle w to nie zagłębił- Luksus z Solbergiem... - puścił fioletowe kółeczko - A co jeszcze można z Solbergiem takiego luksusowego? - zainteresował się, wcale nie dlatego, że nagle zapragnął spędzać w jego towarzystwie każdą chwilę do końca swych dni.