Już z oddali widać, że w tym miejscu znajduje się coś niezwykłego, choć wiele osób bagatelizuje tajemniczy efekt falowania, uznając go za grę światła i rozgrzanego powietrza. Dopiero dotarcie na samą granicę normalnego piasku pozwala zrozumieć, że to wcale nie jest żadna iluzja optyczna - kolejne wydmy zachowują się zupełnie tak, jak fale morskie, obmywając wybrany przez siebie brzeg szorstkimi uderzeniami złocistych drobinek. Podobno starożytni bogowie uprawiali sport przypominający piaskowy surfing, ale aktualnie nikt nie podejmuje się tak szalonych wyzwań. Istnieją jednak przesłanki świadczące o tym, że "obmycie się" w Morzu Piaskowym stanowi pewną formę zajrzenia w głąb siebie i zrozumienia wielkich prawd tego świata. W tym celu na brzegu powbijane zostały magiczne kołki, wokół których obwiązano grube liny - należy się nimi obwiązać lub zwyczajnie je trzymać, by nie zgubić się pod falującym złotem. Chcesz sprawdzić, czy wyniesiesz spośród tych wzburzonych fal coś poza paskudnymi obtarciami?...
Chociaż wyjazd wydawał się jej z początku obowiązkiem, zaczęła dostrzegać w nim jakieś korzyści, wszak rozciągająca się pod miastem pustynia stanowiła idealne miejsce do treningu praktycznego, nie narażając nikogo. Musiała tylko znaleźć odpowiednią chwilę, co by z obowiązkami opiekuna nie kolidowało oraz poprosić o pomoc.. Trice zajęta była narzeczonym i chwała jej za to, nie miała zamiaru przeszkadzać. Shawn, jak to on, pochłonięty był własnymi sprawami i więcej go nie było, jak był, wciąż widywali się przelotnie. Na szczęście na wyjazd zdecydował się pewien błękitnooki, wysoki niczym Sekwana blondyn, który być może w godzinach popołudniowych nie miał niczego lepszego do roboty i żywiłby chęć do ćwiczeń magicznych. Przyszła nieco wcześniej na morze piaskowe, o którym słyszała od pałacowych strażników po zapytaniu, gdzie bez przeszkód można poćwiczyć. Niewielki plecak rzuciła na ziemię, poprawiając materiał krótkich spodenek oraz zwykłej, gładkiej bluzki. Wszystko było przewiewne, porcelanową skórę zabezpieczyła mocnym filtrem, a na głowie miała kapelusz — prosty, wykonany ze słony z białą wstążką na rondzie. Przeciągnęła się, zerkając w stronę wystającej z kieszeni różdżki, uśmiechając się z odrobiną ekscytacji pod nosem. Była to nowa dla niej forma praktyki, której szczerze nie mogła się doczekać. Musiała więc wykorzystać czas przed przybyciem Egona na rozgrzewkę, rozprostowanie palców i dokładne wyczucie magicznej energii w niej samej, jak i otoczeniu. Korzystanie z arkan magii bez transmutatora nie było proste, chociaż każdego dnia radziła sobie z nimi coraz lepiej, co niewątpliwie stanowiło efekt ciężkiej pracy i solidnych ćwiczeń podstaw. Przez palce przebiegły maleńkie iskierki, mrowiąc niczym łaskotanie, jakby rwały się do przybrania formy któregoś z elementów. Prostym ruchem zmieniła kolor beżowej bluzki na biały, tak dla rozgrzewki, bo sprzątania tu nie było, okien do otwarcia też na próżno szukać. Tak łatwe czary nie stanowiły dla Nessy żadnego problemu, wyzwania.. Uwalniając z końca palców strumień chłodnej wody, dostrzegła, jak jej krople niesione ciepłym wiatrem kierują się w stronę Egona, na co przepraszająco wzruszyła ramionami. - Hej. Wybacz, że Cię fatyguję podczas wakacji i dziękuję, że zgodziłeś się mi z tym pomóc.. Nie ma w pewnym momencie nauki lepszego treningu, niż praktyka. - wyjaśniła, podchodząc do niego z zakrytymi rumieńcem policzkami, na których jawiło się kilka piegów. Wszystko to było efektem lejącego się z nieba żaru, zsyłanego przez mocne promienie słońca. Na szczęście, snuło się tam również kilka obłoków.
Egon Franke
Wiek : 28
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 198
C. szczególne : charakterystyczny, niemiecki akcent
Nie był przyzwyczajony do takich temperatur. Ani takich warunków. Ani takich okolic. Częścią jego kursu klątwołamacza na studiach była wymiana międzyuczelniana, podczas której spędził dwa tygodnie wśród kenijskich Nandi ucząc się rozsupływania klątw Kibarbariników — nie były to jednak najmilsze dwa tygodnie jego życia. Nie był poszukiwaczem przygód, nie miał w sobie ducha Indiany Jones'a, więc dlaczego w ogóle dał się namówić na tę Arabię?! Ano odpowiedź na te pytania przypomniał sobie, kiedy docierał na skraj piaskowego morza, dostrzegając iskry lisich włosów migoczących jak ogień spod słomianego kapelusza. W odróżnieniu od większości urlopowiczów, których miał okazję spotkać, nie stawiał na odkryte ciało, mając na uwadze własne doświadczenia. Żadnych krótkich spodni i absolutnie żadnych bezrękawników. Długie i luźne spodnie z jasnego lnu, przewiewna jasna koszula, kapelusz z rondem takiej rozpiętości, że pozazdrościłby mu niejeden meksykański fan sombrero oraz intensywnie przyciemniające okulary przeciwsłoneczne — a i tak łzawił praktycznie cały czas. Jasne oczy źle znosiły ostre światło odbijające się od bezkresnych połaci złota, słońce prażyło niemiłosiernie, a Franke niczym chytry krab poruszał się tak, żeby mieścić się w cieniu rzucanym przez własny kapelusz. Zdążył już przekląć upały sześć tysięcy razy, zanim tu dotarł, a kiedy dotarł, całkiem o tym przeklinaniu zapomniał. Co więcej! Lekka bryza chłodnej wody zrosiła mu skórę, plamiąc okulary, przytrzymał się więc, ściągając je z nosa i przecierając skrawkiem koszuli rzucił Lanceley spojrzenie jasnych oczu, niemal świecących w cieniu kapelusza. - No nie wiem, zacznę spisywać jakąś listę moich wielkich zasług i Twoich wielkich długów. - powiedział, kręcąc głową. Nessa, jak na kogoś, kto tysiąc razy uprzejmie pytał o wszystko, stanowczo zbyt często przepraszała. Gdyby nie chciał, to by go tu przecież nie było. Miał siebie w zbyt wielkim poszanowaniu, by się zmuszać do nieprzyjemności, a wiadomo, że czasu trwonić też nie lubił. Skoro tu był znaczyło to, ni mniej, ni więcej tyle, że chciał tu być. W innym wypadku stałaby na tej pustyni i do późnej starości czekając na niego. Wcisnął okulary z powrotem na twarz i poprawił kapelusz na głowie z troską, by szybko schować blade dłonie w kieszenie — papierowa skóra niemal świeciła, jakby chciała skusić słońce do poparzeń trzeciego stopnia. Nie zdążył. Kiedy podeszła leniwy koci uśmiech, mimo usilnych starań, wpełzł mu na twarz. - Bardzo uroczo wyglądasz. - nie był to rumieniec, który był mu znany. Mała Neska-Kasztanek czerwieniła się tylko ze złości, policzki spieczone słońcem, czy też jakąkolwiek inną emocją, wydawały mu się wcale nie mniej egzotyczne niż warunki dobrowolnych wakacji. - Co my tu właściwie robimy? - zapytał, rozglądając się i korzystając z ostatnich kropel silnej woli, by utrzymać ręce w kieszeniach i powstrzymać się przed empirycznym zbadaniem, czy jej poliki są równie gorące co rumiane.- Nie mogliśmy poćwiczyć gdzieś... w budynku? Albo, chociaż nad basenem? - uniósł brwi, jednak zza czarnych okularów nie było widać rozbawienia iskrzącego się w jego oczach. Wyjął z kieszeni słoiczek z powidłami 80 SPF, którymi posmarował nos i dłonie, po czym wyjął różdżkę. - Gotowa? - zapytał, podnosząc dłoń. Odczekał chwilę na potwierdzenie i strzelił z różdżki jak z bata — Absterben. - pierwsze co przyszło mu do głowy, to najprostsza, choć niemiecka, drętwota. Wrzosowe iskry trzasnęły w powietrzu kiedy zaklęcie z wizgnięciem poszybowało w stronę dziewczyny. Początkowo nie był przekonany do tego treningu. Musiała go namawiać cały podwieczorek i śniadanie dnia następnego, żeby dostrzegł w tym jakąś wartość dodaną. Rozumiał potrzebę praktyki i ćwiczeń, z uporem osła jednak twierdził, że była tu na wczasach i on palca nie przyłoży do jakiejkolwiek pracy z jej strony. Finalnie jednak uległ namowom, okazało się bowiem, że jego silna wola była słabsza od uporu Kasztanka.
Nie był w braku swojego przyzwyczajenia do tutejszych warunków sam, chociaż Nessie wizualne aspekty Arabii zdawały to wynagradzać. No, może poza obowiązkiem noszenia tych nazbyt kolorowych i szykownych strojów, które zarządziła Wezyrka. I chociaż rudowłosa asystentka nie dowierzała, że Egon zdecyduje się na wyprawę wakacyjną razem z Hogwartem, została pozytywnie zaskoczona. Wciąż pamiętała o zadanej przez niego pracy domowej, która umówmy się, nie szła jej zbyt dobrze, ale w jakiś sposób się starała. Jej dzisiejszym marzeniem była nauka praktyczna, która pomogłaby jej udoskonalić posługiwanie się czarami bez udziału transmutatora. I uznała, że blondyn idealnie nada się do towarzystwa, a także aktywnego rzucania w nią jakimkolwiek czarami. Obserwowała go z jakimś chytrym, trochę lisim uśmieszkiem, krzyżując ręce na piersiach. Mocny, magiczny krem z filtrem oraz przewiewne ubrania — chociaż krótkie, wciąż robiły swoje. Okulary miała w torbie, kapelusz skutecznie chronił przed palącym słońcem, a ona wszelkie niedogodności w myślach trochę wynagradzała sobie późniejszym skorzystaniem z pałacowego basenu. - Może to nie jest zły pomysł. - odparła ze wzruszeniem ramion, lustrując jego twarz wzrokiem. Wyglądał jak wprawiony turysta, trochę pustelnik. Nie lubiła stwarzać problemów, chociaż przy dokładniejszym przyjrzeniu się buzi oraz błękitnym oczom, nie wyglądał aż tak, jakby był tu za karę. Zaśmiała się do własnych myśli, kręcąc delikatnie głową, wprawiając rude pasma w ruch. Pewnie się zgodził, bo czuł się dłużny pomocy jej za zaciągnięcie tutaj, bo mu się spodobało? Tak sobie tłumaczyła. - To słońce. No, może trochę też ekscytacji, przecież uwielbiam samodoskonalenie. Chcesz trochę mojego kremu? Mam w torebce. - zaproponowała, patrząc na niego z dołu. Oczywiście nie zrozumiała, że o ów słoneczny rumieniec mu chodziło, bardziej zrzucała komplement na swój piękny kapelusz ze wstążką. - Jak to co? Będziesz we mnie miotał zaklęciami, a ja będę się broniła. Muszę poćwiczyć, a teraz, gdy rok się skończył, mam trochę więcej czasu. Tu jest bezpieczniej, nikogo nie trafię, gdyby mi czar eksplodował, zamiast stworzyć tarczę. Nie chciałabym komukolwiek zagrażać, a nie czuje się jeszcze biegle w zaklęciach trudnych. Basen później. Kiwnęła głową, gdy zapytał, po uprzednim milczeniu i obserwacji, jak to smarował się kremem. Cofnęła się kilka kroków, ponownie rozgrzewając palce, czując w nich maleńkie, łaskoczące iskry. Ekscytację. Oczy rozbłysły jej zniecierpliwieniem, zwilżyła usta szybkim ruchem. Analizowała. Przez jej głowę przebiegało tysiące scenariuszy, którego czaru mógł użyć i gdzie celować. Niemieckiego nie znała, stąd jej twarz przybrał z początku zaskoczony grymas. Była jednak kobietą odporną i o silnej psychice, trudno było zaburzyć jej wewnętrzną harmonię, zwłaszcza gdy magia aż rwała się do działania. Głęboki oddech, gorące powietrze wypełniło płuca, ukradkiem jeszcze spojrzała na wystającą z torby różdżkę, unosząc palce w odpowiednim ułożeniu, niewerbalnie rzucając tarczę. Zaklęcie stosunkowo łatwe, iskry zatańczyły w powietrzu, odbijając promień jego ataku. Musiała przyznać, że przy zagrożeniu niespodziewanym utrzymanie koncentracji było znacznie trudniejsze, ale do takich rzeczy, wszystkich aspektów magii praktycznej — była akurat stworzona. Nie pozostała mu też dłużna, uśmiechając się zadziornie i przenosząc ułożenie palców w coś innego, wystrzeliła w niego strumieniem zimnej wody, co by schłodzić troszkę Egona, zaczepnie i niewinnie.
Naprawdę długo zajęło jej zorientowanie się co dokładnie stało się na torze podczas wyścigu. Nie dość, że oczy miała załzawione i przez to miała ograniczoną widoczność, to jeszcze tak nagłe zderzenie, kompletnie wytrąciło ją z pantałyku. Może dlatego nie poczuła też samego uderzenia, kiedy rozcięła tył głowy, w wyniku nagłego upadku. Zakręciło jej się w głowie i poczuła jakby miała zwymiotować, ale częściowo świadoma, podniosła się do siadu. Dopiero wtedy dotarły do niej słowa Maxa i choć nie rozpoznała jego głosu, zarejestrowała, że ktoś do niej mówił. Widząc zarys jego sylwetki, kiedy do niej podleciał, wymamrotała tylko niewyraźne: - W porządku... Tylko boli mnie... głowa... - już sama dobrze wiedziała, że zdecydowanie nie jest w porządku, a co dopiero chłopak, który w następnej chwili pomógł jej wstać, aby zeszli gdzieś na bok. Najgorsze, że nawet powolny chód, wspomagany na zdrowym ramieniu Solberga zdawał się być dla niej przejażdżką na karuzeli, która skutkowała narastającymi mdłościami i zawrotami głowy. Dopiero w chwili, kiedy usiadła na jednym z kamieni, na poboczu z dala od toru, uświadomiła sobie, że krwawi. Ostrożnie podniosła rękę ku karku, aby zlokalizować ranę na potylicy i skrzywiła się, kiedy zobaczyła krew na dłoni. - Przepraszam... Przepraszam, że przeze mnie odpadłeś. Nie chciałam... - jeszcze nie zdawała sobie sprawy z tego, że nie tylko stracił przez nią szansę wygranej w wyścigu, ale też uszkodziła przez to poważnie jego bark...
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jego upadek nie wyglądał dobrze, ale to było nic w porównaniu z tym jak trzymała się dziewczyna. Musiała oberwać dużo mocniej, bo nie była do końca świadoma otoczenia. Max miał wybity bark i początkowo kręciło mu się w głowie, ale szybko stanął na nogach pomagając dziewczynie. Odszedł z nią gdzieś na bok, by nie ryzykować, że zostaną przejechani przez uczestników wyścigu. -Usiądź tutaj i pozwól, że Cię obejrzę. - Nie do końca pozwolił sobie wmówić, że tylko boli ją głowa. Podszedł do tego nieco poważniej. Miał szczęście, że jego partner był jebanym geniuszem z uzdrawiania, bo dzięki temu wiele mógł się sam nauczyć. Usadowił ją tak, by zapobiec ewentualnym dalszym urazom, chwilowo ignorując własny stan barku. Na szczęście było to prawe ramię, więc nie ryzykował nadmiernym poruszaniem nim, gdyż różdżkę od zawsze dzierżył w lewej dłoni. -Nic się nie stało, nie przejmuj się. - Posłał jej ciepły uśmiech, bo w tej chwili naprawdę wyścig był jego najmniejszym zmartwieniem. Przyklęknął przy dziewczynie i zaczął rzucać odpowiednie zaklęcia lecznicze, początkowo szukając diagnozy. -Oprócz bólu głowy, coś jeszcze Ci dolega? Nie jest Ci zimno? Kręci Ci się w głowie? Niedobrze Ci? - Zaczął wypytywać, bo choć nie był to profesjonalny wywiad, chciał jak najlepiej znaleźć źródła wszelkich możliwych problemów.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Wystarczyła odrobina piasku, aby spowodować taką karambole, która poskutkowała uszkodzeniem dwójki uczestników wyścigu. Nikt nie powiedział, że będzie bezpiecznie, bo przecież takie wypadki się zdarzają, ale Steph naprawdę żałowała, że przez nią stracił możliwość dokończenia zawodów. Zamiast tego siedział z nią na uboczu i próbował ją ogarnąć. - Tak, mam zawroty głowy i troche mi niedobrze - odparła na jego pytanie, lekko pochylając głowę do przodu i przymykając powieki, kiedy znowu świat zawirował jej przed oczami. Pozwoliła mu wykonywać nad sobą te wszystkie czynności, a sama przez chwilę po prostu głęboko oddychała, bo czuła, że tego potrzebuje. A kiedy w końcu rozwarła powieki, jej wzrok padł na jego prawe ramie, które zwisało bezwładnie wzdłuż jego ciała i zauważyła, że praktycznie nim nie porusza. Zmarszczyła lekko brwi, po czym przeniosła na niego spojrzenie. - Co z Twoim barkiem? - spytała zmartwiona, bo obawiała się, że to coś poważnego, skoro uderzyli w siebie tak mocno, że spadła z dumbadera. Jednocześnie, miała nadzieję, że jednak wszystko z jego ręką w porządku, bo sama była zbyt dobra z uzdrawiania...
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wyścigi zawsze niosły za sobą ryzyko. Czy to miotły, czy dywany, czy tym bardziej żywe dumbadery, które były bardziej nieprzewidywalne niż sam Solberg, to wszystko niosło ze sobą ryzyko kontuzji i Max doskonale o tym wiedział. Nigdy jednak nie przeszkadzało mu to w uczestniczeniu podobnej rozrywce. Uwielbiał to i choć nie był niewrażliwy na ból i urazy, potrzeba adrenaliny wydawała się być w nim dużo silniejsza niż strach przed wylądowaniem u uzdrowiciela. Szczególnie teraz, gdy po tak długim czasie letargu mógł znów oddawać się czynnościom fizycznym bez ryzyka, że na zawsze zapomni kim jest i co robi na tym świecie. -Rennervate! - Słysząc, z czym dziewczyna ma do czynienia, od razu postanowił jej pomóc zwykłym, acz naprawdę dobrym zaklęciem. -Lepiej? Proszę, napij się. Nie możemy dopuścić byś się odwodniła. - Podał jej butelkę z wodą, którą praktycznie zawsze miał przy sobie na pustyni, co nie było chyba ani dziwne, ani głupie z jego strony. -Z barkiem? - Zapytał, na chwilę zapominając, że sam wygląda w połowie jak szmaciana lalka. -Ach.. Chyba jest złamany, nie przejmuj się. - Uśmiechnął się do dziewczyny, doskonale zdając sobie sprawę, jak absurdalnie musiało to zabrzmieć. Skierował różdżkę na swój bark i poczynając od Surexposition i Locus zaczął doprowadzać się do porządku. Kilka syknięć bólu wydostało się spod jego warg, ale nie zważał na to. Liczył się przecież efekt końcowy. -Chyba obydwoje nie mamy szczęścia do zwierząt, co? - Zagaił dużo luźniej, by spróbować nieco oczyścić napiętą atmosferę. Nie chciał, by dziewczyna się martwiła, a też rozmowa mogła pomóc mu sprawdzić, czy aby na pewno wszystko jest z nią w porządku.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Egon Franke
Wiek : 28
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 198
C. szczególne : charakterystyczny, niemiecki akcent
Zaśmiał się na jej lisi uśmieszek i pokręcił głową. Pojawienie się jakichkolwiek ekspresji na twarzy dziewczyny wywoływało w nim dobre uczucia, szczególnie odkąd miał okazję poznać ją trochę bliżej i zapoznać się z jej zimnym i zamkniętym za kamiennymi murami wnętrzem. Wprawdzie jedynie przez drobny wyłom, szczelinę, ale zawsze coś. Obawiał się, że utknie w swojej szlachetnej i usłużnej obojętności na zawsze, więc nawet iskra dowcipnego dokazywania smakowała słodkim sukcesem. - Oj zastanów się dobrze, zanim się zgodzisz. - poprawił swój strój pustynnego beduina - Kto wie, czego sobie zażyczę jak już ten dług urośnie... - pokręcił głową z miną sugerującą, że najpewniej gwiazdki z nieba i słonia na złotym łańcuszku. Trudno przewidzieć jaki pomysł pojawi się w jego głowie, nawet jemu samemu. Nie był osobą wyczekującą okazji - kiedy czegoś chciał, po prostu to robił, zdobywał, do tego dążył. Trudno byłoby mu z wyprzedzeniem założyć, jaką byłby skłonny przyjąć rekompensatę za te swoją niesamowitą uprzejmość, jaką było zwyczajne traktowanie Nessy jak normalnego człowieka. Wciąż zachodził w głowę, co się w życiu dziewczyny wydarzyło, że normalną, ludzką uprzejmość i szacunek traktowała jak egzotyczne zachowania sekretnych plemion innuickich. Pokręcił przekornie głową, markując niezadowolenie. - Oczywiście, że słońce. Nie zmienia to faktu, że wyglądasz uroczo. - powiedział, jakby to była najoczywistsza rzecz pod, no właśnie, słońcem. Bo w sumie była. Dlaczego poczuła, że musi mu się z tego wytłumaczyć? Kolejna rzecz, która musiała zostać wyjasniona, by nie pozostawić ani cala przestrzeni na niedopowiedzenia. A niedopowiedzenia przecież są najintensywniejszą przyprawą życia. Wydobył słoiczek ze swoją pomadą w odpowiedzi na jej propozycję. Zastanawiał się niejednokrotnie nad sztuką użytkowania magii bezróżdżkowej, jego własna była niezwykle kapryśna i choć w rękach każdego innego czarodzieja zachowywała się jak zwykły patyk, to w jego własnych również zdarzało się odpowiadać na jego czary drobnym parzeniem w palce. Była to różdżka jego babki i często miał wrażenie, że tak jak i jego relacja z Hildą, relacja z różdżką wciąż opiera się na wielkiej niewiadomej. On był Hildzie posłuszny, ale nigdy nie liczył się z jej zdaniem, tak i jego różdżka wykonywała jego polecenia, nie będąc wcale mu oddaną. Wpierał więc Nessę w jej dążeniach, lubił widzieć tę pasję i pragnienie osiągania wyżyn swoich możliwości. Gdzieś kiełkowało w nim podejrzenie, jakaś zimna obawa, że to jedynie kolejny pretekst, by uciec od zwykłego, ludzkiego życia swoim życiem, kolejna wymówka, by po prostu być zbyt zajętą do robienia czegokolwiek - nie umiał jej jednak odmawiać, choć nie zdarzało mu się to właściwie wcale i względem nikogo innego. Z lekkością rozbiła fioletowe iskry, wywołując na jego ustach uśmiech zadowolenia. Może nie miał ku temu żadnych logicznych powodów, ale czuł dumę z tego, że się jej udało, nawet jeśli sam nie zdawał sobie z tej dumy sprawy. Woda, zimnymi kroplami zmaterializowała się w powietrzu pędzona jej gestem, na co zdążył jedynie przytrzymać kapelusz. Mógłby wprawdzie próbować rzucić zaklęcie tarczy, ale już raz doświadczył przyjemnie orzeźwiającego prysznica na gorącej pustyni i nie zamierzał go sobie odmówić. Krople niesione ciepłym wiatrem i energią zaklęcia zrosiły szczodrze jego beduińskie wdzianko, przylepiając cienki materiał do muskularnego ciała. Najważniejsze, że nie spadł mu z głowy kapelusz, a fakt, że został miss mokrego podkoszulka na piaskowym morzu upalnych boleści wcale mu nie przeszkadzał. Zaśmiał się szczerze, obnażając zęby w szerokim uśmiechu i machnął różdżką raz, rzucając ponownie drętwotę i natychmiast drugi, z solidnym aquamenti prosto z serca. Podejrzewał, że odbicie kolejnej drętwoty nie sprawi jej problemu, ale czy podoła dwóm zaklęciom lecącym tuż za sobą?
Wiadomo, zawsze istniało jakieś ryzyko, jeśli uczestniczyło się w tego typy zawodach. Każdy chciał dać z siebie wszystko, a przez nieuwagę można było naprawdę się pokiereszować. Najlepsze było to, że ona wcale nie była wysportowana, ani szczególnie nie lubiła zwierząt, a wzięła udział w tych wyścigach z czystej nieposkromionej ciekawości. Szkoda tylko, ze tak nieprzyjemnie się to skończyło. Dla niej i dla Maxa. Kiedy rzucił na nią czar cucący, od razu poczuła różnicę. Obraz przestał jej pływać przed oczami i nagle poczuła wyraźne otrzeźwienie, jakby ktoś bardzo gwałtownie wybudził ją ze snu i postawił na nogi. Jak widać, chłopak był dość dobry w zaklęcia lecznicze. - Bardzo Ci dziękuję. Tak, jest o wiele lepiej. Specjalizujesz się w magii leczniczej? - spytała nagle, ciekawa skąd u niego taka precyzja w rzucaniu tego typu czarów. Widać, że miał wprawę i potrafił to robić. W międzyczasie wzięła od niego butelkę z wodą i zrobiła kilka łyków. - JAK TO ZŁAMANY? - przeraziła się od razy, kiedy jej o tym powiedział, wcześniej prawie krztusząc się wodą, którą przystawiła ponownie do ust. Od razu dopadły ją wyrzuty sumienia, że Max przez nią w tej chwili cierpi i nie mogła sobie tego wybaczyć. Na szczęście były Ślizgon potrafił także uleczyć sam siebie, co ją trochę pocieszyło, kiedy zobaczyła jak najpierw prześwietla sobie staw, aby później w niezbyt przyjemny sposób go sobie nastawić. Ech, a to wszystko przez jej nieuwagę i pecha... - To znaczy... ja lubię zwierzęta. I nawet miałam wrażenie, że one mnie też. Tylko ten głupi piasek nasypał mi się do oczu i nic nie widziałam... - zaczęła tłumaczyć, wspominając sytuację sprzed kilkunastu minut na torze. Przypominając sobie, że przed coś takiego spowodowała wypadek, jej oczy zabłysły wilgocią. Nie mogła pozbyć się odczucia, że mogło się to skończyć dużo gorzej. - A Ty, lubisz opiekować się zwierzętami? - spytała po chwili, starając się trochę odbiec od tematu zderzenia i tego jak dokładnie do niego doszło.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widać było mieli coś wspólnego. Może przez większość życia Max był w naprawdę świetnej formie, ale ostatnio srogo podupadł, a do tego z całego serca nie obchodziły go zwierzęta. Wyścig to jednak wyścig i wiedział, że zabawa może być przednia, więc zdecydował się zapisać, jak zwykle bez dłuższego myślenia o konsekwencjach. Przed wyjazdem do Arabii widział się na kontrolę z uzdrowicielem i wiedział, że nie grozi mu już trwała amnezja, więc jeden czy dwa urazy na pewno nie mogły mu wielce zaszkodzić. Przynajmniej taką miał nadzieję. Wydawać by się mogło, że bez tego czaru Max by zginął. Ile razy to korzystał z niego, gdy z kimś pracował, czy emocje brały po prostu górę. Cholernie przydatne gówno, musiał to przyznać. -Naprawdę nie ma sprawy. - Machnął ręką, po czym roześmiał się na jej pytanie, bo w pewien sposób było to urocze, że tak pomyślała. -A w życiu! Po prostu tyle razy byłem składany, że w końcu trzeba było się nauczyć radzić sobie samemu. No i nie kłamiąc, jest to strasznie przydatna dziedzina. Nigdy nie wiesz kiedy się przyda. - Wyjaśnił, nie chcąc wyjść na jakiegoś nieczułego, czy coś w ten deseń, że niby to wyśmiał sympatyczną dziewczynę za proste pytanie. -Jeśli można powiedzieć, że w czymś się specjalizuje to eliksiry, choć to trochę mocne słowo. Po prostu cholernie lubię eksperymentować i sprawdzać różne teorie. - Przyznał, wciąż czując się źle ze swoimi zdolnościami. Zwątpił i to bardzo mocno we własną wartość, co stawało się coraz bardziej zauważalne. -Spokojnie, naprawię to. - Posłał jej krzepiący uśmiech, bo naprawdę wiedział, że sobie z tym poradzi. Oczywiście musiał zdjąć koszulkę, by mieć lepszy dostęp do barku, a następnie w ruch poszły zaklęcia i już po chwili, bark był prawie jak nowy. Prawie, bo pobolewał, ale na to w tej chwili Max nie mógł nic poradzić. -Widzisz? Działa! - Pokazał Steph, by ta miała pewność, że nie skończy w oazie uzdrowicielskiej na łóżku. Sam zresztą wolał tę wizję od siebie oddalać. -Masz jakiś zwierzyniec prywatnie? Czy lubisz się zajmować obcymi zwierzakami? - Zapytał szczerze ciekaw, nie bacząc już na resztę zdania o piasku. Naprawdę nie miał dziewczynie za złe tego wypadku. Może gdyby na mecie rozdawali skarbiec z galeonami, poczułby ukłucie żalu, ale tak nie widział powodu. -Szczerze nie przepadam. Choć mam psa i kota, które kocham całym sercem, ale więcej na siebie nie wezmę nigdy. Są zbyt nieprzewidywalne i wymagają wiele opieki, a ja nie lubię siedzieć w miejscu. - Przyznał, gdy zapytała o jego stosunek do zwierząt. Nigdy się z tym nie krył i teraz też nie miał zamiaru. -No i mam trzy miniaturki smoków, ale to inna bajka. - Zaśmiał się jeszcze na wspomnienie Andrzeja i spółki, którzy byli teraz w dobrych rękach.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Magia lecznicza generalnie zdawała się być bardzo praktyczną dziedziną czarowania. Jedna nie każdy miał predyspozycje ku temu, aby jej używać. Steph nawet gdyby przyłożyła się do uzdrawiania, nie grzeszyła zdolnościami w tej kwestii. Zwyczajnie nie potrafiła się skupić. Nie umiała wyobrazić sobie odpowiedniego leczenia, przez co jej zaklęcia były zwyczajnie słabsze. Owszem, potrafiła kilka podstawowych formułek, ale te czasem wychodziły a czasem nie. Dlatego nawet nie brała się za to, bo nie była pewna tego co z tego wyjdzie, a nie warto ryzykować kogoś zdrowia, dla jej kolejnej próby uzdrawiania. - Masz racje, warto umieć się poskładać. Niestety ja kompletnie nie mam zdolności jeśli o to chodzi... A wolałabym nie pogorszyć - wyznała, posyłając mu blady uśmiech, kiedy po chwili usłyszała o jego prawdziwym fachu. - O, eliksiry. Ale one też chyba dość mocno łączą się z uzdrawianiem. Może kiedyś wynajdziesz wywar leczący kagonotrię - chciałaby, aby ta perspektywa kiedyś się sprawdziła. Wielu ludzi cierpiało z powodu tej groźnej i przewlekłej, magicznej choroby, a niektórzy nawet przegrywali z nią walkę. Życzyła sobie aby po świecie chodziło więcej tak zdolnych i uczynnych osób jak Maximilian. Obserwowała jak chłopak uzdrawia swój bark i odetchnęła z wyraźną ulgą, jedynie skinąwszy głową, kiedy zwrócił jej uwagę na to, że już wszystko z nim w porządku. Dopiero w następnej chwili, zorientowała się, że były Ślizgon jest bez koszulki, co spowodowało, że nieco skrępowana odwróciła wzrok od jego nagiej klatki piersiowej, na którą padło jej spojrzenie. O nie, nie! Dlaczego on jest tak dobrze zbudowany...? - przemknęło jej przez myśl, kiedy zaczęło ją kusić, aby jeszcze na krótką chwilę zerknąć. odchrząknęła, słysząc jego kolejne pytania. - Mam kota. I na tym kończy się mój zwierzyniec - odparła z wyraźnym rozbawieniem, spoglądając na jego twarz. Wydawał się naprawdę miły i bardzo dobrze jej się z nim rozmawiało. - Rozumiem, rzeczywiście zwierzaki to obowiązek niejako. Potrzebują serca, ciepła i troski, a nie zawsze człowiek ma możliwości im to wszystko dać. Zwłaszcza, jeśli ich ma dużo. - pokiwała głową, jakby sama siebie przekonywała tymi słowami. Już od dawna chciała drugiego kota, jednak wstrzymywała się z tą decyzją. Już i tak Pędzla musiała oddawać na okres wakacji, kiedy wracała do rodzinnego domu, przez alergię mamy, dlatego kolejny pupil z sierścią nie byłby dobrym pomysłem. - Aż trzy? To faktycznie masz co robić. Miniaturki są strasznie psotne, tak słyszałam. Ciężko je upilnować - zauważyła, przedstawiając mu swoją wizję, bo właśnie tak wyobrażała sobie posiadanie małego smoka. Zdecydowanie wolała kocury. - A jakiego kota masz? Ja mam syberyjskiego. Jest strasznym łasuchem. Ile jedzenia widzi, tyle zje. No i bardzo lubi się łasić.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Prawdą było, że uzdrawiania trzeba było być pewnym. Zbyt wiele leżało na szali, jeżeli rzucało się zaklęcia bez wprawy i na oślep. Dlatego też praktyka na manekinach była chyba nieodzowną częścią nauki tej dziedziny magii, choć Max nie miał problemów z ćwiczeniem na samym sobie. Nie jeden uraz już przeżył i kolejny, choć zazwyczaj bolesny, niespecjalnie go odtrącał. Zawsze w końcu jakoś wychodził z tego wszystkiego w jednym kawałku. Ewentualnie z nową blizną do kolekcji, czy kilkumiesięcznym urazem, który trzeba było na spokojnie zaleczyć, nim wróci się do pełni sił. -Praktyka czyni mistrza. Są takie specjalne manekiny, które można do woli łamać, ale dzięki temu poćwiczyć właśnie uzdrawianie i inne zaklęcia bez ryzykowania czyjegoś życia i zdrowia. Naprawdę polecam. - Poradził dziewczynie, bo co jak co, ale czasem warto było wiedzieć, jak nastawić złamaną kość, czego dziś byli idealnym przypadkiem. -Daj spokój, do tego musiałbym być jebanym geniuszem, a do tego mi naprawdę daleko. - Poniekąd schlebiało mu, że dziewczyna, która go nie zna może mieć taką wiarę w jego zdolności, ale jednocześnie sam nie był w tym temacie tak optymistyczny. -Eliksiry łączą się z naprawdę wieloma dziedzinami i choć te lecznicze są chyba najbardziej popularne istnieje też całe mnóstwo innych wywarów. W tym roku stworzyłem z kumplem eliksir zamieniający ludzi w syreny. Czysta transmutacja, nic wspólnego z uzdrawianiem. - Rozpędził się, bo tak naprawdę od czerwca praktycznie nikomu nie wspominał o ich osiągnięciu, a tu proszę. Dziewczyna sprawiła, że poczuł się na tyle komfortowo, by nieco z siebie wylać. Może nie było słychać przesadnej dumy w jego głosie, ale jednak przyznał się, że coś takiego z jego i Lucasa kociołka się wylęgło. Widząc jej zaniepokojenie znów ubrał na siebie koszulkę. Czasem zapominał, że nie każdy czuje się tak komfortowo z jakimkolwiek stopniem nagości jak on sam. W tym momencie nie był w szczycie swojej formy, więc nie uważał też, że było co tutaj podziwiać. Mimo to, pewność siebie nieco, naprawdę dosłownie odrobinkę mu urosła. -Od kota się zaczyna! Chociaż u mnie zaczęło się od psa, ale zazwyczaj ludzie najpierw biorą kota, a zanim się obejrzysz nie mają gdzie wciskać kolejnego zwierzaka i trzeba się na farmę wyprowadzać. - Zaśmiał się, mając na myśli oczywiście Felka. Lubił tę dziewczynę. Choć była nieco mniej otwarta niż on, nie musiał wymuszać od niej żadnych słów. Rozmowa zdawała się toczyć naturalnie. -Zdecydowanie potrzebują opieki i miłości! Dlatego nigdy w życiu nie wezmę do domu dumbadera ani pappara. - Zgodził się z nią, jednocześnie znów żartując. Może i Jamal mu się podobał, ale tutejszy zwierzyniec był już kompletnie inną historią. -To nie była moja decyzja! Znajdowałem je i dostawałem w przeróżnych okolicznościach i muszę się zgodzić, są cholernie psotne, choć nie wszystkie. Andrzej jest ich królem, a jak dobierze się z Gromem, moim kotem, to najlepiej uciekać i nie patrzeć za siebie. - Ciężko było zaprzeczyć jej słowom, gdy miał idealny dowód na to, że Stephanie ma rację. Czasem zastanawiało go, czy zwierzaki nie przejmują przypadkiem charakteru właściciela, czy po prostu to ironia losu i zwykły zbieg okoliczności. -Szczerze nie wiem, czy to jakakolwiek rasa. Jest taki czarny i puchaty. Profesor Dear odnalazła kilka kociąt i dała mi przygarnąć jednego. Energii ma tyle, że nie wiem gdzie to mieści i raczej stroni od ludzi poza mną. - Wytłumaczył, jednocześnie w duchu przyznając, że kot puchonki brzmiał dużo bardziej sympatycznie niż jego maluch, do którego jednak zdążył już rozwinąć ciepłe uczucia. -A Twój jak się wabi? Od dawna go masz? - Zapytał szczerze zainteresowany. Zauważył tę dziwną zależność, że to zazwyczaj uczniowie z mugolskich rodzin brali ze sobą koty. Założył więc, że i dziewczyna nie wywodzi się z czystokrwistego rodu, choć oczywiście mógł się tutaj mylić.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
- Słyszałam o tych fantomach. Podobno ćwiczy się na nich na zajęciach z uzdrawiania. Tylko, że ja na nie nie uczęszczam, po tym jak na jednej z lekcji zawył tak jakby go ze skóry łupili... Wyobraziłam sobie, jakby to był prawdziwy człowiek. Nie ma do tego nerwów. - uznała szczerze, z lekkim grymasem na ustach, wspominając tamten dzień. Zdecydowanie magia lecznicza nie była dla niej. Wolała łatać ubranie niż ludzi. - To fakt, są wszechstronne i mega przydatne. Kurcze, czemu ja wybieram te mniej przydatne dziedziny. Czekaj, czekaj! Jaki eliksir? O matko, i Ty mi zaprzeczasz, że nie jesteś geniuszem? Przecież to... to musiałoby być okropnie trudne i pracochłonne. Serio, Wam się to udało? I naprawdę można być syreną? - nagle zaczęła trajkotać, podekscytowana tym tematem. Przed chwilą podziwiała go za to, że potrafił warzyć bezbłędnie eliksiry, a teraz dowiaduje się, że stworzył własny. Jak tu nie być pod wrażeniem, no jak? Mogła zignorować fakt, że ściągnął górną część garderoby, ale tak rzadko widywała nagie ciało, że jej reakcja była po prostu automatyczna. Dla niej był wystarczająco zbudowany i gdyby miała pewność, że jej nie przyłapie, pewnie by chwilę jeszcze zawiesiła wzrok. - Ja muszę się ograniczać co do sierściuchów. Mama ma alergię i już z jednym jest problem, gdzie go oddać na dwa miesiące wakacji. - wyjaśniła, wzruszając lekko ramionami. - Dlatego raczej u mnie skończy się góra na drugim kocie. Zwierzyniec nie wchodzi w grę w żadnym wypadku - taka była prawda. Ale nie ubolewała nad tym, póki mogła oglądać pupili innych i słychać o nich. W końcu wszystkie zwierzaki nasze są! - Masz racje, do pappara bałabym się przytulić w obawie, że wydrapie mi oczy - zażartowała, bo choć polubiła te ptaki, to wolała jednak czworonogi. Gadające stworzenia troche ją wnerwiały jednak. - Merlinie, to musisz mieć wesoło w pokoju. - skomentowała rozbawiona tą wizją, którą przedstawił jej chłopak na temat swoich smoków i kocura. Fajnie, przynajmniej miał wesoło. I może faktycznie pupile trochę przesiąkają charakterem właściciela w miarę upływu czasu, który z nim spędzają? - Adoptowałeś go? Ojej, jak miło. I to od profesor Dear. Z tego co mówisz, wydaje się być pełnym życia kiciem. Mój wabi się Pędzel. Kupiłam go sobie za pierwsze zarobione pieniądze, dwa lata temu. - opowiedziała mu, wspominając z nostalgią tamte chwile, kiedy w końcu mogła kupić sobie zwierzaka, którego zawsze chciała mieć i to za galeony, które dostała w ramach pierwszej wypłaty u Madame Malkin. - A nie przeszkadzają Ci w warzeniu eliksirów? Bo mój uwielbia bawić się pod moimi nogami kiedy pracuję. To jedyna jego wada, trochę upierdliwa, ale i tak go kocham - oznajmiła, nieco rozczulona, z uśmiechem na twarzy. Pędzel był jedyny w swoim rodzaju i wszystko była w stanie mu wybaczyć. Nawet rozszarpany prototyp, nad którym pracowała kilka tygodni.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Szczerze zdziwił się słysząc, że Steph zrezygnowała z uzdrawiania. Sam może wybitny nie był, ale uważał, że jest to dziedzina potrzebna. Był jednak dużo mniej wrażliwy na jęki i krzyki fantoma, więc pewnie dlatego nie miał problemów, by na lekcji magii leczniczej wysiedzieć i zrobić to, czego akurat wymagał nauczyciel. -Czyli w magię leczniczą nie idziesz? Zawsze możesz je wyciszyć zaklęciem i nie będą jęczeć, a praktyka się przyda. Ale nie będę tutaj Cię namawiał, każdy ma jakieś granice i nie ma sensu, byś niepotrzebnie się męczyła. Od tego mamy szpitale i inne takie. - Dodał, bo naprawdę nie chciał tu do niczego dziewczyny zmuszać. Raczej po prostu wyrażał swoją opinię i zdziwienie takim podejściem do tematu. -A jakie dziedziny preferujesz? Szczerze uważam tylko jedną za bezużyteczną. - Wyszczerzył się do niej, nie zdradzając jeszcze swojej ogromnej pogardy do sztuki zwanej wróżbiarstwem. -No już, już, spokojnie. - Zaśmiał się, gdy Steph nakręciła się słysząc o ich eliksirze. -To nic poważnego, taka rzecz bardziej dla zabawy i relaksu. Ale no tak, udało nam się. Pół roku pracy, kilka wypadków, jedna czy dwie szczurze ofiary i możesz iść kupić w sklepie Somnium Sirenis i cieszyć się swoim własnym, łuskowatym ogonem. - Podchodził do tego z dużym dystansem, bo o ile pamiętał ile dumy i radości sprawiło mu, gdy pierwszy raz przetestowali eliksir, który okazał się w pełni działać, o tyle ambicje chłopaka sięgały dużo dalej i obecnie niestety sprawiały mu więcej przykrości niż radości. -Alergie to gówno. Ale widocznie nie jest tak źle, skoro możesz trzymać jednego z kotów. No chyba, że nie mieszkasz już z nią. Na którym roku Hogwartu jesteś? - Zdał sobie właśnie sprawę, że nawet nie wie, czy dziewczyna jest pełnoletnia. Nie żeby miało to jakiekolwiek znaczenie, ale czasem można było się dziwnie naciąć w tej kwestii. -Trafiłaś na paskudny okaz pappara? Zmusza Cię do złego, czy atakuje za ziarno, czy co one tam jedzą? - Miał zawsze dziwną satysfakcję, gdy okazywało się, że nie tylko on nie dogaduje się ze swoim ptaszyskiem. Był ciekaw jednak, co stało za tym powodem u dziewczyny. W końcu zwierzaki były różne i nie każdemu zależało na bankructwie właściciela. -Na czas wakacji siedzą daleko stąd i niech tak lepiej zostanie. Ale racja, ostatnie miesiące w Hogwarcie, nasze dormitorium to było pole bitwy. - Zaśmiał się wspominając niesforne zwierzaki, za którymi szczerze tęsknił. -No tak. Skoro nie miała co z nimi zrobić, a mi przydał się ktoś milczący i futrzasty, to uznałem, że czemu nie. - Wzruszył lekko ramionami, bo nie była to jakoś decyzja, o której zbyt długo myślał, a Grom naprawdę wiele mu pomógł w czasach amnezji i dołka po niej. -Pędzel? Interesujesz się sztuką, czy kot po prostu wywija jak taki pędzel? - Geneza imienia zaczęła go naprawdę interesować, choć sam nie nazywał zwierzaków ze specjalnym znaczeniem. Grom po prostu miał dużo energii i przy okazji nawiązywał do eliksirów, pierwszej miłości Maxa, a Rychu, Andrzej i reszta, to czyste przypadki. -Oczywiście, że przeszkadzają! Dlatego zazwyczaj robię to bez nich, ale wyczarowuję mur ochronny. Zwierzaki najwyżej się od niego odbiją, a ja mam spokój i pewność, że kociołek nie wybuchnie mi od dodatku sierści, czy czegoś. - Przyznał, bo choć niektórzy mogli to uznać za niemiłe, jednak jakieś BHP stosować musiał.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
- Nie, jakoś to nie dla mnie. Wole zostawić tę dziedzinę komuś kto ma predyspozycje. A tu jednak potrzebne jest pełne skupienie i panowanie nad nerwami, czego mi brakuje w niektórych przypadkach, zwłaszcza stresujących - wytłumaczyła lekko speszona faktem, że totalnie nie potrafiła zachować zimnej krwi w tego typu sytuacjach. Ale Max miał racje, na szczęście mieli szpitale i w razie potrzeby rannym mogli zająć się specjaliści. - Tak? Jaką? - spytała niemal od razu po tym jak oznajmił, że według niego tylko jedna dziedzina magii jest bezużyteczna. Na ten moment nic nie przychodziło jej do głowy, bo przecież każdy obszar magii coś wnosił do życia czarodziejów, prawda? - To nic specjalnego. Trochę projektuje ubrania, szaty i inne stroje. Chce też w przyszłym roku iść na kurs krawiectwa, żeby móc udoskonalać swoje prototypy. - nieśmiałość w jej głosie pewnie nie brzmiała zbyt dobrze, ale co mogła poradzić, że nie lubiła mówić o sobie. Miała wrażenie, że nikogo to nie interesuje. Co innego temat tworzenia eliksiru, który zmienia ludzi w trytony! - Naprawdę Was podziwiam. Sama chyba nie będę mieć odwagi wypić tego eliksiru, ale jak będę w sklepie to na pewno, choćby z ciekawości zerknę na aspekty estetyczne, choćby na to jak wygląda flakonik. - u niej to było normą. Najpierw zawsze zwracała uwagę na to, jak coś wygląda, zanim to kupiła. Nie ważne czy to były buty, kurtka czy użyteczny eliksir. Musiało być ładne. - Nie, podczas roku szkolnego wynajmuje z koleżanką pokój w kamienicy w Hogsmeade. Tylko czasami na czas wakacji zjeżdżam do domu. I jestem na drugim roku. - oznajmiła w odpowiedzi na jego pytanie, choć znowu nie bardzo stanowczo, skoro były to informacje dotyczące jej samej. - Daj spokój, to gaduła jakiej świat nie widział. Zagada Cię na śmierć! - ożywiła się, kiedy przeszli na temat gadających ptaków. Z jej introwertycznym charakterem pappar, który trajkotał jak najęty, to nie było dobre połączenie... - Twój Cię podpuszcza do złego, prawde? - przeraziła się, że takie papugi w ogóle istnieją. - Nie ma to jak doceniać milczącego kompana - zażartowała, wypominając mu te słowa. Usłyszawszy zgadywanki Maxa co do imienia jej kota, zaśmiała się. Najpierw lekko niepewnie, aby ukryć zawstydzenie kolejną wzmianką co do jej pasji, a potem już szczerze rozbawiona, kiedy wyobraziła sobie Pędzla pędzącego jak wariat po jej sypialni. - W sumie - ani to, ani to. Wolę ołówki niż pędzle, a kot to jeden z największych leniwców jakich znam. Bardziej chodziło mi o jego gęstą i dość długą sierść. Jego ogon skojarzył mi się z pędzlem i się przyjęło - wyjaśniła, z uczuciem wspominając ten dzień, kiedy przygarnęła kocura. - To całkiem dobry patent. Tylko, że ja nie mam serca Pędzla tak zignorować... Tak uroczo się łasi. Mam wrażenie, że tęskni za mną przez cały dzień kiedy mnie nie ma i jak wracam to ma jedyną okazję, żeby nadrobić
+
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Potrafił ją zrozumieć. Sam nie pchał się tam, gdzie nie czuł powołania, jak na przykład zwykłe zaklęcia. Z różdżką dogadywał się praktycznie tylko w kwestii transmutacji, ale szczerze mu to wystarczało. -Wróżbiarstwo. Jak ja tego gówna nienawidzę. - Przyznał się, przewracając lekko oczami. Może właśnie obraził pół rodziny Steph, ale ciężko mu było jakiś szacunek dla tej dziedziny z siebie wykrzesać. -Czekaj, czekaj... Szyjesz i projektujesz? Kurwa, nieźle! - Powiedział ze szczerym podziwem. Sam daru w tym kierunku nie miał, co było widać po lokalnym hafcie, jaki widniał na jednej z par jego spodni. -Pokażesz mi coś swojego? - Zapytał, a potem przyszło mu coś do głowy. -Słuchaj... Chyba będę mieć dla Ciebie jedno zleconko. Mogę zgłosić się we wrześniu i o tym pogadamy? - Powiedział, bo jak już raz dostał jakiś pomysł, to ciężko było mu go wybić z głowy i chciał zobaczyć na własne oczy, czy efekty będą takie, jakie sobie właśnie założył. -A daj spokój, testowaliśmy na sobie jest w stu procentach bezpieczny i naprawdę fajnie jest poczuć jak to jest mieć ogon! Powinnaś spróbować z kimś, z kim czujesz się bezpiecznie i popływać przez godzinkę. - Puścił jej oczko, ale nie była to chamska autoreklama, a po prostu naprawdę uważał to doświadczenie za warte przeżycia. To, jak wyglądała fiolka akurat nie do końca było już ich zasługą. W momencie sprzedaży patentu musieli liczyć się z tym, że różne firmy dystrybuujące znajdą własny pomysł na opakowania. Oni tylko mieli swoje zdanie na temat treści etykiety, którą wciąż uważał za dość zabawną. -Własny kwadrat to dobra rzecz, choć szczerze miło wspominam chwile w dormitorium. Wiele tego, co się działo właśnie w lochach nie miało by racji bytu gdziekolwiek indziej. - Uśmiechnął się do siebie na same wspomnienia chociażby "wybuchającego kociołka". To były czasy! -Aż tak? Próbowałaś go czymś uciszyć? - Zapytał, bo sam pewnie prędzej czy później uznałby takie rozwiązanie za jedyne prawidłowe. -Podpuszcza to może nie najlepsze słowo, ale nie jest zadowolony jak przepuszczę okazję do odjebania czegoś. - Przyznał, choć takich okazji zbyt wielu akurat nie marnował, jako że po pierwsze, wciąż był Solbergiem, a po drugie nie był też w najlepszym miejscu swojego życia w chwili obecnej. Zaśmiał się na jej nawiązanie do jego słów, przytakując jednocześnie. Choć dziewczyna była nieco nieśmiała i wycofana początkowo, naprawdę dobrze mu się z nią rozmawiało. -Czyli rysujesz? - Zapytał jeszcze, wyciągając wnioski z jej wypowiedzi, choć mogły być one oczywiście błędne. -Powiem Ci, że mi też się podoba. Pędzel, jakoś tak fajnie, gładko schodzi z języka. Muszę kiedyś go poznać. - Powiedział całkiem poważnie, ciekawy tego, jaki ten kociak jest w rzeczywistości. -To chyba dość wyjątkowe u kotów. Z tego co wiem, te nie przywiązują się aż tak, jak psy. Ale kompletnie Cię rozumiem Buddy, mój rodzinny pies, też cieszy się jak wariat jak mnie widzi i ciężko mi odmówić tym jego ślepiom. - Widać temat pupili otworzył ich i sprawił, że konwersacja leciała im gładko i przyjemnie. Nie mogli niestety spędzić jednak całego dnia na tej chorej pustyni. -Nadal kręci Ci się w głowie? Mogę coś jeszcze zrobić? - Upewnił się, a gdy po raz kolejny sprawdził, czy jego bark ma się dobrze, a dziewczyna jest w stanie funkcjonować, wziął ją za dłoń i dzięki mocy teleportacji łącznej, przeniósł ich w okolice pałacu. + /zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Wachlarz emocji malujący się pod postacią grymasów na twarzy Nessy był faktycznie dość ubogi, skąpy — a niekiedy wręcz zapominała o jego istnieniu, pozostawiając swoją buzię w obojętności. Z przyzwyczajenia, wyłączenia bardziej niż z chęci. Egonowi była wdzięczna, bo nie każdy chciał poświęcać czas wakacyjny — wyjazdowy - na praktykę magii. Lance jednak musiała, bo jej wewnętrzna ambicja i potrzeba rozwoju sprawiała, że odpoczynek dawno został wykreślony z listy jej priorytetów. Aby osiągnąć sukces, trzeba było się dla niego poświęcić. Musiała opanować czarowanie bez transmutatora, skoro zaszła już z tym tak daleko. - Tak? Dlaczego? Jakie jest ryzyko? - odpowiedziała mało kulturalnie, bo pytaniem na pytanie, poświęcając mu dłuższe i zaciekawione spojrzenie. Był człowiekiem, którego działań nie umiała jeszcze przewidzieć. Nie widzieli się zbyt długo, zmienili się obydwoje za bardzo. Nie widziała niczego, co mogłaby mu zaoferować poza ewentualnymi korepetycjami lub pomocą w nauce, bo była w tym dobra. Nie widziała w sobie wielu innych, użytecznych rzeczy. Wypuściła cicho powietrze spomiędzy ust, pozwalając sobie przenieść spojrzenie na błękitne, niemalże bezchmurne niebo. Nie mogła się rozkojarzyć. Poruszyła palcami, czując na nich iskierki i wibracje, czując magiczną energię, która podobnie, jak Nessa, aż drżała na myśl o tym, że chaos zaraz przekształci się w element kształty i dostrzegalny. W zaklęcie. Komplementu nie skomentowała, wydając z siebie jedynie zaintrygowane mruknięcie. Urocze był kotki, a nie paskudne, rude lisy, które notabene — faktycznie, nie umiały w niedopowiedzenia. Czy nauka i ambicja były formą ucieczki? Dawno się przestała nad tym zastanawiać, być może bojąc się odpowiedzi. Patrząc na Egona, widziała swoje całkowite przeciwieństwo, a emanująca od niego wolność i taka prawdziwe podążanie za własnym głosem — nie tak sztuczne, jak jej własne — było czymś, czego można było zazdrościć. Patrząc na niego, rzucając czar — pomyślała też o tym, że tak naprawdę niewiele o Egonie wiedziała. I dziwna była myśl, że być może to on wiedział o niej więcej. Zwykle przecież było odwrotnie. Obserwowała jego postawę, chwyt różdżki. Koncentrację malującą się na twarzy. Aura dookoła nieco się zmieniła, gorąco przestało być dla Nessy tak zajmujące. Nie zamierzała wybierać zaklęć trudnych i mających efekty upierdliwe, bardziej skupiając się na obronie niż ataku. Blada skóra mężczyzny jednak wydawała się błagać o strumień zimnej wody, którym potraktowała go zaraz po osłonięciu się przed iskierkami. Jego uśmiech i śmiech sprawił, że i jej twarz nieco złagodniała, a kąciki ust bardzo delikatnie uniosły się ku górze. Nie pozwalała jednak sobie opuścić gardy, wciąż gotowa na czar, który w jej stronę poszybował -zajęta obroną przed drętwotą, nie zwróciła uwagi na strumień wody, który uderzył ją podobnie, jak jego wcześniej — w twarz. Zmrużyła oczy, czując, jak rude pukle przylepiając się jej do policzków, a bluzka przylega do klatki piersiowej, ciężka i chłodna. Krople spływały po skórze, dając przyjemne orzeźwienie i nawet lepiący się piach nie był aż tak irytujący. Przetarła oczy.- No tak, stosujesz moje sztuczki... -mruknęła oskarżycielsko, zgarniając włosy na plecy, nie kłopocząc się nawet zaklęciem suszącym. Nie mogła zostać mu dłużna! Ignorując więc tytuł drugiej miss mokrego podkoszulka (mister miał pierwszeństwo) wycelowała w jego stronę tylko dwoma palcami, zaklęciem chcąc uwolnić pnącza i powalić go na ziemię poprzez podcięcie mu nimi nóg. Da się złapać? Dla niepoznaki rzuciła niedbale nieco Avis, uwalniając dwa lub trzy ptaszki, które widocznie chciały ukraść mu kapelusz.
Egon Franke
Wiek : 28
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 198
C. szczególne : charakterystyczny, niemiecki akcent
Poddawał wątpliwości podwaliny jej motywacji. Bardzo otwarcie wspierał ludzi ambitnych w dążeniu do celu, niestety im więcej czasu Lanceley decydowała się dzielić z Niemcem, tym częściej dochodził do dość smutnych wniosków, że ambicja ambicją, ale Nessa stawia sobie kolejne progi wyzwań już nawet nie dlatego, by osiągnąć więcej, tylko zwyczajnie ze strachu przed tym, jak wygląda życie, kiedy już możesz odpocząć. Podejrzewał, że perspektywa życia, w którym nie ma wiecznej presji w którąś stronę, była dla niej zwyczajnie zbyt straszna, by w ogóle pozwolić sobie na zastanowienie się nad tym. Uśmiechnął się na to jej bezpośrednio zadane pytanie. - Widzisz, ryzyko jest takie, że zażyczę sobie czegoś, czego nie będziesz w stanie mi dać. - jasne oczy błysnęły spod ronda wielkiego kapelusza - Obawiam się, że pomimo niezmierzonej listy Twoich zdolności i talentów, wciąż są rzeczy pozostające daleko poza Twoim zasięgiem. I wtedy dopiero Ci wybuchnie głowa! - zaśmiał się - Bo jak to tak, bez rewanżu. - jeden kącik ust pozostawał mu uniesionym. Istniało prawdopodobieństwo, że nawet gdyby znali się bardzo długi i spędzali ze sobą każdą chwilę, to Nessie nigdy nie byłoby łatwiej go zrozumieć. Operował na płaszczyznach, które były jej zupełnie obce. Nie chciał korepetycji ani pomocy w nauce, powoli zmierzał do nudnego segmentu życia, zatytułowanego "bycie dorosłym" w którym zasłanianie się nauką zaczynało powoli cuchnąć wiecznym studentem. Z ich dwójki to jednak Franke urodził się z wątpliwej jakości darem wrażliwości na wizje przyszłości. Można by wdawać się w polemikę, czy to dzięki temu tak dobrze rozumie ludzi, w towarzystwie, których przebywa, czy dlatego łatwo mu odczytać intencje z tego jak się zachowują, poruszają, z tego jak mówią. W mugolskim świecie istnieli empaci, którzy z różnych powodów mieli niewyjaśnialną umiejętność rozumienia swoich rozmówców i zauważania w nich tego, co umykało zwykłym ludziom. Kto wie, może był takim właśnie empatą? Z wielkim zadowoleniem, jak puszysty, gruby kocurek na zapiecku, patrzył, jak się obruszyła podstępnie rzuconym zaklęciem i zrobił ogromnie niewinną minę, choć jego rysy pozostawały miękkie, jak zawsze, kiedy patrzył na nią. I kto wie, może by zauważył te pnącza, ale ptaszki kradnące mu kapelusz były ciosem poniżej pasa, a on sam nigdy w takim palącym słońcu nie oddałby kapelusza bez walki. I co mu było z tego wojowania o sombrero, skoro po chwili grzmotnął powalony w ciepły piasek, odsłaniając jasną twarz i wrażliwe oczy na palące światło słońca. Momentalnie zaczął łzawić, szukając po omacku okularów, które pofrunęły, czując zew wolności. Jedną dłonią osłaniając oczy od światła, drugą upewniał się, że kapelusz na pewno munie spadnie z głowy kiedy podniósł się do pozycji siedzącej. - Rictusempra - zamachnął się w stronę lisicy różdżką, z nadzieją, że trochę łaskotek kupi mu wystarczająco dużo czasu, żeby się pozbierać z ziemi i odnaleźć swoje okulary. Dla pewności szybko dodał drugą rictusemprę i trzecią, jako prezent od firmy.