Jedno z najpopularniejszych wśród turystów miejsc, zwłaszcza wśród par. Na całą długość, alejka ta obwieszona jest wszelkiej maści lampkami oraz lampionami tutejszych rzemieślników, zdobiona tak, aby po rozpaleniu wewnątrz światła, rzucała cienie w kształcie gwiazdek, kwiatów czy nawet głów węży. Mówi się, że pierwszą lampkę wiele lat temu zawiesiła tutaj jedna z księżniczek, która wymykała się z pałacu, aby przebywać z miejscowymi ludźmi. Uliczka to zostawia niesamowite wrażenie, zwłaszcza przez grę świateł, kolorów oraz panujące w niej ciepło.
W centralnej części alejki znajduje się niewielki sklepik, gdzie za 20 Galeonów możesz zakupić własną lampkę i z pomocą zaklęcia, przymocować ją do jednej z tysięcy linek znajdujących się nad głowami oraz przy ścianach. Ponoć przynosi to szczęście.
Spróbuj rzucić kostką jeśli twój Pappar jest dobry z Transmutacji. Tutaj nie musisz nosić specjalnego stroju.
Autor
Wiadomość
Egon Franke
Wiek : 28
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 198
C. szczególne : charakterystyczny, niemiecki akcent
Zachwycającą cechą okołorównikowych krain było to, że taka niezwykła różnica zachodziła między dniem a nocą. Upałem napędzanym przez bezlitosne promienie słońca i chłodem nocy, kiedy jego płonąca tarcza chowała się za horyzontem. Wieczór przynosił ukojenie spieczonym kamieniom, z których skonstruowane były jasne, przysadziste budynki miasteczka, powietrze, choć wciąż nieznośnie suche to jednak wciąż niosło gorąc z powierzchni szklanych piasków bezkresnych pustyni, wtłaczając w alejki, między stragany i ludzi, kuriozalne doświadczenie chłodu i ciepła jednocześnie. Wakacje miały smak słodkiej figi, od kiedy pamiętał lubił figi. Dopiero po jakimś czasie zasadniczego i upartego jak zwykle odpychania od siebie jakiejkolwiek refleksji przypomniał sobie, że jak pojechał na pierwsze wakacje do babci Hildy, ta poczęstowała go figą. Jedną. Spoglądał na siny owoc w swoich dłoniach, zastanawiając się, jak zawiłe były meandry myśli, wspomnień i splątanych z nimi emocji, by pomimo całej niechęci do babki jednak wciąż uwielbiać figi. Nie tak jak mandarynki, ale zawsze. - Myślę, że źle - powiedział, siląc się na powagę, ale w jego oczach harcowały iskierki rozbawienia. Czy to źle, że martwiła się, by nie był w Anglii sam? Może i dobrze, gdyby był jej syneczkiem albo młodszym braciszkiem, pozostawał jednak póki co dorosłym chłopem, który w życiu radził sobie wcale nie najgorzej, niezależnie od tego gdzie padł. Jak chwast, rzucony na kamień czy na żyzną glebę.- Masz wystarczająco dużo powodów do zmartwień - dodał tonem, wskazującym na to, że uważał, że lwią część tych zmartwień sobie na głowę zakłada sama- a ja chyba nabawię się niestrawności jak mnie winkorporujesz do swojego grafiku opieki. - pokręcił głową, kładąc dłoń na piersi z głębokim uznaniem jej umiłowania i samo przekonania, że dodaje sobie pracy, bo to lubi, a nie dlatego, że od czegoś ucieka. Przyjął podarowany mu kwiat z równie spokojnym i łagodnym uśmiechem jak zawsze. Można było zakładać, całkiem niesłusznie jednak, że to łagodne usposobienie było jedynie formą izolacji od otoczenia. Franke jednak był takim właśnie głąbem kapuścianym i aroganckim trolem, który czuł się bardzo spokojnie i swobodnie w większości spotykających go sytuacji. Głównie dlatego, że jak coś go cisnęło bądź było niewygodne - zwyczajnie się od tego odcinał. Obrócił przepiękny fiołek w palcach, zastanawiając się przez krótką chwilę, skąd przyszło jej do głowy tak unikatowe, alpejskie zjawisko na środku pustyni, kiedy Lanceley zdecydowała się jeszcze, na domiar wszystkiego przepraszać. Przyglądał się z zainteresowaniem, co też czyniła z figą, jak jej barwa w sposób kaleczący oczy każdego artysty przegryzała się ciepłym oranżem przez zimną ametystową siność. Jak nie dostrzegać piękna w magii? - Bardzo lubię mandarynki. - powiedział podnosząc wzrok na jej twarz - Ale nic od Ciebie nie przyjmę - podniósł rękę wkładając jej fioletowego kwiatka w płomieniste fale ruchem swobodnym, jakby robił to codziennie - dopóki mi nie obiecasz, że już nigdy nie będziesz mnie za nic przepraszać. - uśmiechnął się, wyciągając rękę po owoc wnętrzem dłoni do góry, pozostawiając decyzję samej Nessie, czy taki deal życia z nim ubije, czy nie- Będzie mi bardzo miło dostać taką soczystą mandarynkę. - podpuszczał- Ale mówiąc nigdy, mam na myśli nigdy. Nawet jeśli będziesz czuła, że musisz. - jasne oczy szukały jej spojrzenia, był taki ciekaw, jakie emocje ukrywają się tym razem za miodową tarczą jej tęczówek.
Nie dziwiła się wcale, że życie młodszej części społeczeństwa Jamalu budziło się po zachodzie słońca, gdy upał przestawał być tak drażniący, ciężki. Nie wątpiła, że przyzwyczajeni do tych warunków mieszkańcy nie odczuwali zbyt dużych różnic, ale oddychanie pomiędzy uliczkami wypełnionymi tymi wszystkimi aromatami i wypełnionymi zapachem kurzu, było męczące, gdy błyszczały w promieniach najjaśniejszej na niebie gwiazdy. Warto było jednak przemęczyć się ten miesiąc, aby tego życia zaznać i na nowo docenić pachnące deszczem oraz błotem powiewy wiatru w Wielkiej Brytanii. Wakacje tu zdecydowanie można było porównać do fig, które tak lubił i o których słodyczy jej przypomniał. Mimowolnie brew drgnęła jej ku górze na jego stwierdzenie, chociaż nie skomentowała go w żaden sposób, zaciskając jedynie błyszczące wciąż wargi, z których niedawno pozbyła się słodyczy jedzonych owoców. Bo co miała mu powiedzieć? Taka już była, a przynajmniej wierzyła w to, że tak należało postępować i miało to na nią dobry wpływ, przez co brnęła w te swoje schematy zachowania wobec drugiego człowieka już od wielu lat. Nie widziała w tym nic złego, nie zastanawiała się też bardziej szczegółowo nad jakąś formą ich relacji, jakimś określeniem, które by pasowało. Egon był po prostu Egonem. Aż Egonem. Miała dużo powód do zmartwień? Przymknęła na chwilę oczy, wzruszając jedynie ramionami i wypuszczając powietrze z cichym świstem, przesunęła palcami po spływającym wolno kosmyku włosów, który niedbale zgarnęła za ucho. Nie był to moment na dłuższe kontemplacje na temat ilości powodów do siwienia włosów.- Jak uważasz. I wcale nie mam takiego grafiku. Odpowiedziała w końcu, zerkając w jego stronę z nieokreślonym błyskiem w oczach. Na szczęście nie była kobietą obrażającą się, chowającą urazę czy mającą na celu narzucanie komuś swojej "opieki", gdy ktoś tego nie chciał. Franke mógł więc być o ów miejsce spokojny. Granicę tym razem jednak przekroczyła, decydując się na wyrażenie skruchy w sposób najlepiej sobie znany — magią, odrobiną przekupstwa. Jeśli w czymkolwiek miała być dobra, to przecież w czarowaniu i na tym opierała większość swojej samoświadomości. Fiołki po prostu chyba lubiła. Chociaż pod wpływem Egonowego spojrzenia i ona odwróciła głowę w jego stronę, odnajdując spojrzenie blondyna, to nie drgnęła nawet, wstrzymując wręcz w jedynym (widocznym) akcie zdziwienia oddech na parę sekund, gdy kwiat wylądował w miedzianych puklach. Tego się nie spodziewała, jego kolejnych słów również nie. Bo jak można było coś takiego obiecać komukolwiek? Ludzie popełniali błędy, wyciągali z nich wnioski, szukali rozwiązania, przepraszali. - To niedorzeczne. Nie mandarynki, rzecz jasna. - odparła w końcu, czując, jak mimowolnie kąciki ust unoszą się jej ku górze w jakimś absurdalnym uśmiechu. Być może dlatego, że to najdziwniejsza obietnica, o jaką ktoś ją prosił. - Dlaczego? Dopytała, ignorując jego wykorzystywanie pomarańczowej kulki do własnych celów, zupełnie jakby ta stała się przedmiotem jakiegoś dziwnego przetargu o wadze przynajmniej krajowej. Miała wrażenie, że tej jednej mandarynce umiał nadać jakby większego sensu przez te swoje dziwactwa, których nie umiała nawet właściwie określić. Dawno nie miała do czynienia z człowiekiem tego typu. Wysunęła dłoń z owocem w jego stronę, chociaż zastygła ona nad jego ręką, a palce mocniej się na nim zacisnęły tak, aby przypadkiem go nie upuściła. - Dlaczego mam Cię nie przepraszać, nawet jeśli będzie ku temu właściwy moment i okoliczności?
Egon Franke
Wiek : 28
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 198
C. szczególne : charakterystyczny, niemiecki akcent
Wyglądał przez krótką chwilę jakby był głodny, jak spragnione wody zwierze na widok fatamorgany, kiedy wpatrywał się w drgające kąciki jej ust. Nawet jeśli uśmiech ten był irracjonalny, spowodowany absurdem jego prośby, to jasne oczy zalśniły niczym szafiry, dwie kryształowe kule, na widok nawet cienia jej uśmiechu. Jego usta, choć próbował zachować swoistą sobie dumną powagę, również zadrżały, jakby się siłował z nią, które dłużej wytrzyma bez roześmiania się. - Bo tak. - odpowiedział, a przecież mogła się spodziewać, że odpowie właśnie w taki sposób. Franke był takim prostym człowiekiem, tak banalną istotą, że sama koncepcja poszukiwania powodów obmywała go, spływała niczym deszcz po wiekowym dachu katedry. Nie potrzebował w życiu powodów, nie szukał głębszych znaczeń. Były sytuacje, w których należało oddawać się refleksji, ale były też momenty, w których nie powinno się kwestionować niczego. Chciałby i życzyłby sobie, żeby i Nessa kiedyś pozwoliła się porwać nurtowi życia i choć na chwilę zgadzać się ze wszystkim, choć raz nie planować, skinąć głową, zasłonić oczy i skoczyć naprzód. Choćby dlatego, że zamierzał być tam z przodu i chwycić ją, gdyby tylko się zachwiała.- Bo lubię mandarynki. - podniósł powoli rękę, niemal dwa razy większą od jej drobnej, kobiecej dłoni i objął palcami zarówno owoc, jak i jej lekko zaciśnięte na nim palce- Bo Cię o to proszę. - patrzył jej w oczy mówiąc to. Nie było w nim cienia kpiny, nie było nawet nuty złej intencji. On rzeczywiście chciał, żeby go już nigdy za nic nie przepraszała, nawet jeśli byłaby ku temu jakaś okazja. I wyglądał na niezwykle tym faktem, tą prośbą, usatysfakcjonowanego. Abstrakcja tego, jakimi ścieżkami pomykały jego myśli, była równie nieprzewidywalna, jak lot muchy. Jak światełka ślizgające się po uliczce, rzucane przez niezliczoną ilość lampionów, jak małe jaszczurki, biegające po kamiennych ścianach, wychylające się ze szczelin, teraz, kiedy słońce nie prażyło już kamienia niczym patelni. Egon czegoś chciał, mówił o tym otwarcie, zawsze, od kiedy był dzieckiem. Dawał margines błędu na to, że może mu zostać odmówione, ale kto nie pyta, ten nie dostaje odpowiedzi, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. - W zamian ja też Ci coś obiecam. - zaproponował - Cokolwiek zechcesz. - uśmiechnął się, a choć mogło się wydawać, że to uśmiech diabła kuszącego do podpisania cyrografu to przecież wcale tak nie było. Mogła mu odmówić. Mogła mu nie dać tej mandarynki - Kiedyś, kiedykolwiek zechcesz. Takie małe, wieczne życzenie.
Był takim dziwnym człowiekiem. Kompletnym przeciwieństwem tego, czym była ona, a jednocześnie był tak nieznośnie znajomy, zupełnie jakby kiedyś mogli być podobni. Tego jednak nie pamiętała już zbyt dobrze, uznając, że trzymanie się przeszłości nie ma żadnego sensu w dążeniu do lepszego jutra. Nie wiedziała jeszcze, jakie jest to jutro, ale łatwiej było wybrać jego właściwie kolory na świeżo, zamykając wszystko w szkatułce z tyłu głowy. Wierzyła, że każdy takową miał, nawet jasnowłosy wielkolud siedzący obok. Pokręciła głową z niedowierzaniem, nie mogąc powstrzymać rozbawionego uśmieszku. - Wiesz o tym, że to odpowiedź rodem z drugiej klasy? - zapytała bez cienia pretensji czy złości, zupełnie jakby retorycznie dla przerwania ciszy. Ta prośba była absurdalna, chyba nawet bardziej od tej o ślubie z Cortezem. Tam było więcej logiki i pożytku. Patrząc jednak w jasne oczy chłopaka, nie mogła zrobić nic innego, jak obiecać, że się postara. - Rozumiem. - odpowiedziała w końcu po dłuższej ciszy, nie odwracając wzroku i słuchając tych jego argumentów o mandarynkach i o tym, że ją prosił. Coś był w tym magicznego, bo poczuła, że nie powinna mu odmawiać. On nie odmawiał, gdy ona o coś prosiła. Od jego dłoni biło przyjemne ciepło, które odczuwała pomimo dzielącego ich owocu. Beztroskie. Takie ciepło, o którego istnieniu dawno zapomniała.- Postaram się, mocno. Te mandarynki to taki dobry argument. Wzruszyła ramionami, pozwalając sobie — a właściwie to całkiem nieświadomie, puszczając mu oczko i szybko prostując głowę, wbiła spojrzenie gdzieś przed siebie, figę oczywiście kradnąc. Niezamierzenie chyba, zaskoczona własnym gestem. Odetchnęła, czując kolejny powiew chłodniejszego wiatru, który rozbił się o twarze. A potem zaproponował coś jeszcze dziwniejszego, niż sama prośba, ściągając na siebie ponownie uwagę karmelowych tęczówek, nad którymi tkwiły delikatnie uniesione, równie miedziane co włosy, brwi. - Nie boisz się, co to będzie za życzenie? Egon, na Merlina, nie proponuje się takich życzeń ludziom. A co, jak potem skończysz w Azkabanie? -mruknęła z odrobiną zmartwienia w głosie, wyciągając dłoń mocno do przodu, pstrykając delikatnie palcami w jego czoło, tak, aby paznokcie w żaden sposób nie uszkodziły skóry. - Przecież nawet ja mogę Cię skrzywdzić, ludzie tak robią. Dodała ciszej, nieco poważnej i mimowolnie odgarnęła jasny kosmyk włosów z jego czoła, pozwalając sobie na kolejne westchnięcie. Cofnęła dłoń, zaciskając palce kilkukrotnie i znów patrząc na figę, leniwie zaczęła gromadzić oraz uwalniać magię, wpływając na owoc. - A co, jak mandarynka będzie pomarańczą? Albo będzie zgniła? Zapytała ni stąd, ni zowąd, przyglądając się rażąco pomarańczowej skórce, która zaczęła owoc otaczać. Nie potrafiła zrozumieć tego, co nim kierowało i zaczynała myśleć, że to nie tylko kwestia jej braku empatii.
Egon Franke
Wiek : 28
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 198
C. szczególne : charakterystyczny, niemiecki akcent
Kiedy jej usta w końcu rozciągnął uśmiech, nawet pomimo miny pełnej niedowierzania, w końcu poczuł się usatysfakcjonowany. Jakby coś, co próbował dogonić od miesięcy, nareszcie znalazło się w zasięgu rąk. Zaśmiał się szczerze, pełną piersią, kiedy z taką prostotą podsumowała jego odpowiedź. Skinął głową, ocierając pojedynczą łezkę rozbawienia z jasnych rzęs, ano tak, rodem z drugiej klasy. - I co z tego? - uśmiechnął się jak mały diabełek, nachylając lekko w jej stronę. Ano nic. Tak właśnie działało życie w świecie Egona, nawet odpowiedzi rodem z drugiej klasy były wartościowe. Nawet najgłupsze powody miały swoje miejsce, nawet najdziwniejszy sposób przywołania na jej usta uśmiechu był wart wszystkiego. Skinął głową, na jej słowa. Wiedział i wierzył, że jeśli Nessa powiedziała, że się bardzo postara, to się bardzo postara, choć czułby się znacznie szczęśliwszy, gdyby jednak użyła magicznego słowa na "o". Podobnie do niej odwrócił wzrok na powrót w stronę alejki, wypełnionej ludźmi i turystami, spieszącymi w różne strony by teraz, kiedy pogoda przestała dawać się we znaki, skorzystać z wielu, egzotycznych atrakcji, jakie Arabia oferowała po zmroku. Uśmiech wciąż gdzieś błąkał się po jego twarzy, kiedy z takim zmartwieniem spróbowała zbesztać go, za jego szczodrą ofertę życzenia niespodzianki. Jasne oczy wpatrywały się w coś, czego nie było widać, wpatrywały się w jakiś daleki obraz w jego pamięci, a twarz, choć uśmiechnięta wydawała się być przez chwilę przesłonięta cieniem dziwnego smutku. - Jeszcze niczego mi nie obiecałaś. - powiedział zgodnie z prawdą. W końcu jedyne do czego się przekonała, to, że się bardzo mocno postara- Ani ja niczego nie obiecałem Tobie. - uniósł brwi i podtoczył rękawy lnianej bluzki, jako, że słońce już zaszło i mógł dać skórze doświadczyć trochę więcej suchego, pustynnego powietrza teraz, jak robiło się chłodniej.- Raz się żyje Nessa, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. - zaśmiał się wesoło i spojrzał jak czyni swoją magię- To trochę moja w tym głowa, żeby wiedzieć co i kiedy, jakim ludziom proponuję. Jakoś udało mi się te wszystkie lata przeżyć i to względnie wygodnie, całkiem bezpiecznie, nawet trochę nudno. - uniósł brwi i pokiwał głową na bogi - Nie przejmuj się. Jeśli wyjdzie pomarańcza, papaja, czy dynia. Dziś wieczór mamy wolne od wszystkich zasad. - zsunął się z kamiennego parapetu i wyciągnął do niej ręce, by pomóc jej i jej drobnym nóżkom znaleźć się na ziemi.- Chodź, mam pomysł.
Rozchyliła delikatnie usta, jakby niedowierzanie sięgnęło maksimum i patrzyła przez chwilę oniemiała, gdy po prostu się roześmiał na porównanie go do dwunastolatka. Wszystko robił tak lekko, emanował szczerością w każdym swoim geście i spojrzeniu, co poniekąd ją przytłaczało. Przypominał jej tym kogoś, kogo już dawno nie widziała. Przymknęła oczy, wypuszczając powietrze z cichym świstem spomiędzy ust, dając chyba za wygraną w dalszym doszukiwaniu się podobieństw. Może w czymś innym. - Nic, to po prostu Ty. - stwierdziła ze zrezygnowanym wzruszeniem ramion, jako to dorosła i odpowiedzialna w tym duecie, całkiem nieświadomie zastanawiając się nad tym, jak nazwać zapach jego perfum, który wleciał do jej nozdrzy, gdy subtelnie nachylił się w jej stronę. Nie był to mocny, nachalny zapach. Lekki, orzeźwiający, zupełnie jak noszący go na skórze czarodziej. Chyba znała nazwę, ale nie mogła sobie przypomnieć. Obiecała na swój sposób, ale bez zaczarowanego słowa. Bo chociaż chciała spełnić jego prośbę, była ona z typu tych, których spełnienie było dla niej niezwykle trudne, wymagające w zależności od okoliczności — walki samej ze sobą. Była tak wychowana, nauczona, żeby przepraszać za błędy lub niepowodzenia, jeśli dotyczyły one drugiej osoby. Po zmroku było tu znacznie przyjemniej, powietrze nie było przytłaczające. Ludzie wędrujący wieczorami po ulicach zaczarowanego miasta wydawali się znacznie bardziej zadowoleni z płynącej chwili niż Ci, co pędzili razem z tętnem dnia. Pokręciła przecząco głową, lustrując twarz czarodzieja ze spokojem i uwagą, nie pytając jednak i powód tego nieobecnego wzroku, o te dziwną zmianę emocji emanującej z jego buzi. Nie była przecież wścibska. - Przeciwnie, poniekąd obiecałam. -nie mogła się zgodzić z jego słowa, bo przecież powiedziała, że się postara. I mówiła całkiem, bardzo poważnie! On może tego nie uznawał za odpowiedź, którą szukał, ale Nessa zawsze uważała na słowa. Nie mówiła czegoś, czego nie była pewna. Zwykle zbywała takie rzeczy milczeniem, jedynie wpatrywaniem się w rozmówce i pozostawianiem go w niewiedzy. - Bo takich życzeń się nie obiecuje, nie jesteś przecież dżinem. A i one chyba tak nie postępują. Wszystko ma przecież cenę. Wciąż brzmiała spokojnie, chociaż jej uwaga skupiona była na zmieniającej się fidze. W głowie odbijały się jej słowa o życiu i szampanie, wypowiedziane z tak nieprawdopodobną lekkością, że nie mogła w to uwierzyć. Jakby mówił o wypożyczeniu księgi z biblioteki, zjedzeniu jabłka. To nie było wszystko takie proste! Każde działanie prowadziło przecież do konsekwencji.- Jeśli chcesz mandarynkę, to musisz się postarać ją złapać. Nie zastąpi Ci jej papaja, nawet pomarańcza. Masz rację, jakoś Ci się udało i wcale się nie przejmuje. Po prostu byłam ciekawa, co myślisz. Każdy przecież decyduje o swoim życiu, to nie tak, że mogę Ci mówić, co możesz, a czego nie możesz obiecać. To jedynie przyjacielska rada Egonie. Odpowiedziała, zaciskając palce na gotowym tworze, zostawiając na nim ślady paznokci, bo nieco się zapomniała. Skóry jednak nie przebiła, co dostrzegła, obracając go między palcami. Wydała z siebie ciche mrukniecie zastanowienia, gdy zsunął się i wspomniał o pomyśle, wyciągając w jej stronę ręce. Był to gest dla niej trudny. Nauczona była radzić sobie sama, polegać na sobie we wszystkim, nawet tak prostych rzeczach. Mogła zejść sama, poradziłaby sobie doskonale. Wpatrywała się chwilę w milczeniu na tkwiące w powietrzu dłonie, kontemplując nad jakimś przewodem myśli, który wysunął się w jej głowie na pierwszy plan, nieświadomie ukazując mocniej swoją słabość oraz ułomność. Odłożyła jednak mandarynkę na bok, przysuwając się do krawędzi, jakby chciała zeskoczyć. Karmelowe spojrzenie jednak powędrowało na jego twarz, wprost do niebieskich oczu.- Jaki? Zapytała tylko, zaciskając palce na jego dużych dłoniach i korzystając z pomocy, co jednak wydało się jej strasznie nienaturalne. Zsunęła się jednak całkiem z parapetu.
Egon Franke
Wiek : 28
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 198
C. szczególne : charakterystyczny, niemiecki akcent
Skinął głową, bo rozumiał jej uwagę. Rozumiał jej tok rozumowania i pojmował skąd przychodziło do niej to zmartwienie. Tak samo, jak trudno było jej obiecać, że nie będzie go przepraszała, tak samo pewnie ufnie wierzyłaby, w każdą obietnicę złożoną jej. Ile razy w życiu musiała się skaleczyć, by przestać ufać ludziom? Czy Egon Franke był godny zaufania, czy mogła wierzyć jego obietnicom? Przyglądał się jej chwilę z uwagą, przyglądał się mając w pamięci całą tą zmianę emocjonalną, jaką przeszła od kiedy tu usiedli. Złość, radość, zmieszanie, wstyd, rozbawienie, wycofanie. Jeżeli planowała kiedyś jeszcze próbować mu wmówić, że była robotem pozbawionym umiejętności okazywania emocji, to zamierzał ją szczerze i z wielkim umiłowaniem wyśmiać. - Widzisz Nessa, tym bardziej powinno to być dla Ciebie ważne. - powiedział w końcu - Skoro składam taką obietnicę, skoro Ci to proponuje, to z pewnością zdaje sobie sprawę z tego, jaką wagę ma takie przyrzeczenie. - jasne oczy wpatrywały się w karmelowy blask płynnego złota, otaczającego jej rozszerzone źrenice- Może nie jestem dżinem, ale czy taka obietnica znaczy mniej tylko dlatego, że nie potrafię czynić cudów? - mówił jakby ciszej, ale tez jakby był coraz bliżej jej twarzy- Jeśli powiem, że postaram się mocno to czy ta obietnica znaczy mniej? Czy nie uwierzysz mi, że zrobię co w mojej mocy? - uśmiechał się miękko jak kot na zapiecku. Kiedy zsunął się na ziemię i wyciągnął do niej ręce, wcale nie chciał po prostu jej ściągnąć na ziemię. Pamiętał, a uczył się na swoich błędach, jaki dyskomfort wywołał w niej ten zwykły gest, kiedy ją podsadził na parapet. Wyciągnął do niej ręce tylko po to, by stanowić podparcie jej samodzielności. By nie upadła, nie zwichnęła swojej pięknej, wąskiej kostki, nie stłukła bladych kolan. Kiedy ujęła jego palce, zrobił krok w tył, dając jej przestrzeń do tego, by zeskoczyć, jedynie asekurując rękoma, by nie straciła równowagi. Zaraz potem sięgnął po pozostawioną na parapecie mandarynkę i westchnął z rozkoszą. - Kocham mandarynki jak Arabowie pić kawę z kardamonem. - przyłożył owoc do szerokiej piersi - Chodź, skoro już tu jesteśmy, skorzystajmy, a co tam. - zanurzyli się ponownie w tę żywą tkankę uliczki, a Egon co chwilę pokazywał rudowłosej różne, cudaczne lampiony. Kiedy doszli do ostatniego straganu, odwrócił się w jej kierunku i wpatrzył w jej oczy. - To jak, która podobała Ci się najbardziej?
Rozumiał? W to nie mogłaby uwierzyć, bo przecież w przeciwieństwie do niej, Egon był osobą jasną, szczerą i wyrazistą. Pełną ekspresji, mającą bogatą paletę emocji, bezpośredniości. Był po prostu tym samym chłopakiem, co sprzed lat tylko starszym. Trudno było Nessie odbierać go w jakikolwiek inny sposób, bo odkąd tylko wpadli na siebie nieopodal miejskiej fontanny, miała wrażenie, że czas stanął dla niego w miejscu. A jednak czasem — tak, jak chwilę temu — pojawiał się jakiś nieopisany smutek, jakieś niewypowiedziane słowa. Nie mogła, nie umiała być jednak wścibska i zapytać. Każdy miał swoje sprawy. Nie zastanawiała się nad zaufaniem, kompletnie nie myślała o wierze w cokolwiek. Tkwiła w trwającej chwili, nie kontemplowała nad tym, co będzie jutro, bo ono niezwykle rzadko przynosiło coś dobrego. Nie była świadoma, że tyle z niej odczytywał lub raczej, że tyle po sobie dała poznać. Czułaby się z tym, co najmniej nieswojo, mając w głowie od dawien dawna słowa o tym, jak uczucia osłabiały. Jak wpływały negatywnie na osąd, zabierały kontrole. Nie miała pojęcia, co odpowiedzieć na wypowiadane przez blondyna słowa, jedynie posyłając mu pociągłe spojrzenie znad subtelnie rozchylonych ust, słuchając. Rozumiała, co mówił i widziała w tym nawet sens, ale czuła, że nie powinna tego negować, krytykować lub sugerować mu o tym, jak się wystawiał. Nie była przecież aż tak dobrym i pewnym człowiekiem, aby dawać jej taką kartę do talii. Odwzajemniała jednak spojrzenie odważnie, czasem nieco głębiej tonąc w jego niebieskich oczach, w których kryło się tak wiele niezrozumiałych i niewidocznych dla niej spraw, tajemnic, wątpliwości. Właśnie, czego? - To zależy, co kto nazywa cudem. Nie wiesz, czy nie potrafisz. - odparła nieco ciszej, jakby intuicyjnie dostosowując się do stworzonej przez niego sytuacji. Westchnęła, zaciskając na chwilę usta, przymykając oczy.- Znam Cię na tyle, aby wiedzieć, że zrobisz co w Twojej mocy. Nie muszę wierzyć, wiem to. Wzruszyła delikatnie ramionami, chociaż nie do końca można było to nazwać gestem zaplanowanym, raczej wypadkiem przy pracy. Wyprostowała się, gdy zeskoczył i ruchem głowy pozbyła się z okolic buzi natrętnych, rudych pasm. Wyciągnął ręce. Nie wiedział przecież, że była znacznie zwinniejsza, niż na to wyglądała. Silniejsza. Jej duchem opiekunem był ryś, jej cała egzystencja ostatnimi czasy świadczyła o samodzielności, odrobinie wyobcowania. A jednak złapała jego dłonie, pozwalając sobie na stłamszenie wewnętrznego marudzenia o utracie kontroli nad sytuacją, nawet w takiej formie. Ignorowała scenariusze wydarzeń napływające do głowy, nawet po czymś tak wydawać się mogło błahym. Miał takie ciepłe, miłe ręce. Wygładziła materiał ubrania, stojąc już na kamiennych, a może brukowanych płytach miejskiego chodnika. Do nosa znów uderzyło milion zapachów z tutejszych straganów, pełnych kardamonu, a jednak wzięta przez niego mandarynka dodała odrobinę kwaskowatości w powietrzu. - Czyli to mocne, pewne i stabilne uczucie. Teraz będziesz mi się kojarzył z jej zapachem. Hm? Dokąd? Zapytała, marszcząc brwi w pytającym geście, ostatecznie kiwając jednak głową. Szli uliczką, przyglądając się temu, co wisiało dookoła. Piękne rzemiosło tętniło własnym życiem przez światłą i kolory, a co się musiało z nimi dziać po odpaleniu światełek.. Miała doświadczenie z tworzeniem instrumentów, umiała pracować nad obrabianiem kamieni oraz biżuterii, więc tego typu formy sztuki, małe arcydzieła, zawsze wewnętrznie ją zachwycały. Gdy stanęli, odwzajemniła jego wzrok, jak zawsze.- Ten przypomina niebo i gwiazdy. Astronomię. Ciebie. Odpowiedziała bez cienia wahania w głosie, unosząc palec w stronę jednego z wiszących po prawej stronie lampionów, nie mając najmniejszej wątpliwości względem łańcucha skojarzeń, który wywołał. Był ciemnoniebieski, miał gwiazdy — trudno stwierdzić, czy złote, czy srebrne.
Egon Franke
Wiek : 28
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 198
C. szczególne : charakterystyczny, niemiecki akcent
Mimo, że wszystkich dni w Arabii spędzili wspólnie wcale nie tak mało, to jednak ten jeden wieczór wydał mu się specjalny. Równie on miał okazję poobserwować ją w środowisku semi-naturalnym, z jednej strony wciąż będąc opiekunem swoich uczniów, z drugiej jednak będącą na wakacjach. Bardziej, niż Nesę biegnącą do pracy, inną Nesę, niż popołudniową, zmęczoną zadaniami, ale i tak niosącą głowę wysoko. Bo jej przecież nie wolno było być zmęczoną. Kiedy przyglądała się lampionom choćby chciał, a nie chciał, nie potrafił odwrócić wzroku od kolorowych świateł tańczących po jej jasnej skórze i odbijających się w jej karmelowych oczach. Śmiał się, pokazywał różne dziwne formy, jakie przybierały lampiony, ale skupiony był tylko na tym, że ona - jak mu się zdawało - była skupiona tylko na lampionach. I wierzyć chciał, że z tyłu głowy akurat przez tę jedną chwilę nie myślała o czekających ją obowiązkach, o pracy, o zmarnowanym czasie, który spędzili tu razem. Powoli obierał stworzona przez nią mandarynkę i zajadał się nią ze smakiem, kiedy doszli do ostatniego ze straganów. Wilgotne od mandarynkowego soku usta rozciągnęły się w lekkim uśmiechu. - Gwiazdy. Astronomia. I ja. - uśmiechnął się szerzej - Mogłem kojarzyć się znacznie gorzej... - puścił jej oko, wrzucając cząstkę owocu do ust i oddając jej drugą połówkę swojej mandarynki. Kiedy ta szukała słów, by mu odmówić owocu, który przecież wygrał za swoją obietnicę, ten skorzystał z okazji i zakupił ten granatowy lampion, który wpadł dziewczynie w oko. W Arabii jest się pierwszy raz tylko raz. Kto wie, czy ich ścieżki zaprowadzą ich znów w to samo miejsce, kto wie, czy w ogóle splotą się gdzieś dalej, niż w wakacyjnej fatamorganie dawnej znajomości. Błąkali się chwilę po uliczkach w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca, a gdy już je znaleźli, jednogłośnie uznając, że lampion musi zawisnąć wysoko, niemal pod samym sklepieniem krzyżowym ozdobionym złotymi malowidłami gwiazdozbiorów, zapalił lampionik i pozwolił jej go posłać zaklęciem na miejsce. Powrót do hotelu, choć w ciszy, to też zupełnie pozbawiony był skrępowania. Noc, choć młoda, domagała się uwagi, a Nessa, choć na chwilę wyrwaną z kołowrotka, także potrzebowała wypełnić swoje obowiązki. Mógł ją jedynie wypuścić z objęć swoich oczu, posłać z miękkim uśmiechem i życzyć powodzenia.