Położona przy jednej z centralnych uliczek dzielnicy chmur kawiarnia, wygląda z zewnątrz niepozornie. Legenda głosi, że założył ją poskramiacz węży o imieniu Jafar, który dzięki swojej wrodzonej umiejętności rozmowy z tymi gadami, miał pod opieką jedną z największych kobr, jakie widziano w tych okolicach! Przed drzwiami znajduje się tabliczka z napisem, że wchodzisz na własną odpowiedzialność. Wnętrze urządzone jest w klasycznym stylu, pełne poduch oraz dywanów. Po zajęciu miejsca dostrzegasz, że wszędzie dookoła pełzają węzę, a tutejsza kawa oraz herbata pachnie w dziwnie piżmowy sposób..
Rzut kostką k6:
1 - Chociaż sceptycznie, pijesz swój napój i czujesz, jak od razu ogarnia Cię przyjemne ciepło.. Na Twoich skroniach pojawiają się krople potu, a co najgorsze — nie Ty jeden to zauważasz! Nagle dookoła Ciebie gromadzą się węże, układając w najlepsze do snu. Uważaj, aby nie wykonywać gwałtownych ruchów. Rzuć kostką jeszcze raz: Parzysta — wizyta odbywa się spokojnie, a gdy chcesz wyjść, jeden z kelnerów gra na swoim magicznym flecie i wszystkie gady odsuwają się od Ciebie, umożliwiając Ci opuszczenie lokalu bez szwanku. Nieparzysta — coś Cię nagle zaswędziało, musiałeś kichnąć, ścierpła Ci noga.. Cokolwiek to było, wąż śpiący przy Twojej nodze nie wyglądał na zadowolonego i poczułeś jedynie silne ukąszenie. Tutejsze gady pozbawione są śmiertelnych toksyn, jednak w następnym wątku Twój wzrok nie rozpoznaje żadnych kolorów. 2 - Nieduży gad znajduje miejsce na Twoich kolanach, sycząc cicho z zadowoleniem. Wydaje się łagodny, nie przeszkadza mu dotyk oraz pieszczota z Twojej strony. Jeśli władasz językiem węży, otrzymujesz + 1 punkt ONMS, bo okazuje się, że wydawane przez niego dźwięki są w rzeczywistości historia jego pochodzenia. 3 - Wybrany przez Ciebie napój, najdroższy z menu okazuje się tutejszym specjałem! Masz szczęście, bo Twój organizm dobrze na niego reaguje i dzięki temu, podczas pobytu tutaj rozumiesz to, o czym szepczą węże. Nauczyłeś się nawet syczeć "tak" oraz "nie" po tym, jak zasypały Cię pytaniami o świat zewnętrzny, co może trafić na listę Twoich osiągnięć lingwistycznych. 4 - Gady bawiły się z Tobą i zaczepiały przez chwilę, a gdy jeden z nich czmychnął pod poduchy, wsunąłeś za nim rękę, znajdując zgubione przez kogoś galeony! Poza pysznym ciastkiem oraz napojem okazuje się, że wizyta u Jafara wzbogaciła Cię o 20 monet! 5 - Węże nie są Tobą w ogóle zainteresowane i żaden napój tego nie zmienia, nic się nie dzieje. 6 - Tak zasmakowała Ci tutejsza kawa, że zamówiłeś drugą, dobierając do tego specjalność lokalu — bazyliszkowe ciacho. Okazuje się, że przesadziłeś z ilością sekretnych składników i Twój język nagle rozwidla się, zmieniając w wężowy. Efekt ten trwa w tym oraz w następnym Twoim wątku.
Spróbuj rzucić kostką jeśli twój Pappar jest dobry z Eliksirów. Tutaj nie musisz nosić specjalnego stroju.
Wolf T. Fairwyn
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : wiecznie blady, jakby mu coś dolegało, blizny na plecach po czarnomagicznych zaklęciach
Pappar:98 Charakter Pappara:E Hobby Pappara: Eliksiry i Transmutacja Kostka na punkt z Eliksirów:4 Kostka Kawiarnia Jafara: rzuce później
Na pewno przegapiłby to miejsce, gdyby o nim nie słyszał. Z zewnątrz kawiarnia była niepozorne, ale w Arabii wszystko takie się wydawało. Najmniej nierzucające się w oczy miejsca, ukrywały magiczne przejścia, czy też skarby przed chciwymi spojrzeniami. Oczywiście sam ten pustynny kraj, wyróżniał się swoją barwnością. Szaty, kolorowe brody, tego było, aż na potęgę i nie zawsze w nadmiarze oznacza dobrze, chociaż do tego kraju to pasowało. Legenda kawiarni Jafara mówiła o jego założycielu ciekawe rzeczy. Widocznie miał zdolność rozmowy z wężami. Poskromił jedną z największych kobr widzianą w tych okolicach. Wolf chciał na własne oczy zobaczyć to miejsce. Nawet zaciekawiła go umiejętność Jafara, chociaż nigdy nie interesował się syczącymi gadami, ta legenda wzbudziła w nim ciekawość. Co by było, gdyby on posiadł taką umiejętność i zamiast ropucha i zdechłych ptaków jego pupilkiem byłby wąż, którego mógłby rozumieć? Gryffon nie był wężoustym. Wątpił, żeby w jego rodzie taka umiejętność została zachowana, chociaż trzeba było przyznać, że Fairwynowie należeli do jednych z tych podlejszych, głośnych czy też wredniejszych mieszkańców. Wolf sam przekonał się na własnej skórze, że z rodziną wygląda się tylko na zdjęciu, a właściwe jego ojciec. Do tego miejsca nie zamierzał przychodzić sam. Zorientował się, że nie trzeba tu nosić tych arabskich mundurków, więc zignorował noszenie stroju. Za to Liv jak chciała, mogła założyć. Wyglądała świetnie w swojej błyszczącej sukni. Nie patrzył już na dziewczynkę, a młodą kobietę, ale nawet jeśli to ten fakt nie komplikował emocji, które właśnie w ich relacji się pojawiały. - Wchodzisz na własną odpowiedzialność. - Przeczytał znak z tabliczki przed wejściem do kawiarni. - To jak Liv, jesteś gotów zaryzykować swoją odpowiedzialność? - Wyszczerzył się w tym uśmiechu pełnym radości, ale i niezdrowego obłędu.
Nie przypuszczała, iż chęć odnowienia relacji z danym przyjacielem poskutkuje tym, że będą ze sobą spędzać prawie każdą wolną chwilę, a największym zaskoczeniem dla Livii był brak poczucia osaczenia z jego strony, czego mocno się obawiała. I nie chodziło o to, że Gryfon był natarczywy czy też wciąż szukał atencji, gdyby tak powiedziała byłoby to wierutne kłamstwo, jednak w ostatnim czasie dziewczyna mocno odzwyczaiła się od obecności drugiej osoby w swoim życiu. Brak czasu, który poświęcała głównie na naukę, wewnętrzne rozbicie oraz niechęć do ludzi nie ułatwiała jej tego, by na nowo wrócić do towarzystwa, więc problem tkwił głównie w niej. Na szczęście z Wolfem jakoś wszystko wydawało się łatwiejsze? Niektóre niuanse w jego zachowaniu sprawiały, że wracały dziecięce wspomnienia, a dodatkowo w ich rozmowach przewijało się wiele z nich, dzięki czemu były prostsze od tych, które prowadziło się z nowo poznaną osobą.
Z tego też powodu, kiedy zaproponował wypad do miasta, bo słyszał o świetnej! miejscówce, zgodziła się w ciemno.
Dzielnica Chmur podobnież jak każde miejsce w Arabii była kolorowa i krzykliwa, tak zwyczajnie piękna. U Olivii wywoływała zachwyt i za każdym razem,gdy myślała, że nic już nie jest w stanie jej zadziwić na dziewczęcej twarzy malowało się zaskoczenie. Prawdopodobnie właśnie to, że kraj ten potrafił wywołać u niej tego typu emocje fascynowało Gryfonkę najbardziej. Korzystając z okazji, że tym razem oficjalny strój nie był wymagany postanowiła włożyć na siebie czerwoną sukienkę odzwierciedlającą barwy domu, z delikatnym dekoltem, która sięgała jej do połowy ud. Jakby w geście lekkiego poddenerwowania wygładziła materiał sukienki, kiedy stanęli przed kawiarnia nad którą wisiał szyld z interesującą uwagą. Brunet odczytał napis na głos, wywołując na twarzy dziewczyny szeroki uśmiech i jeśli chwilę temu wydawała się przejawiać zdenerwowanie, tak obecnie nie było po nim śladu.
- Jeśli nie stracę tam głowy, to na wszystko inne jestem gotowa - odparła, robiąc krok naprzód.
- To jaka legenda krąży o tym miejscu? - zapytała, bo wciąż jej tego nie zdradził, budując wokół - jak się okazało - przytulnej kawiarnia aurę tajemniczości, ta zawsze działał na brunetkę niczym magnes.
Głównie spędzał czas sam lub z nielicznymi znajomymi. Zazwyczaj to ktoś się napatoczył i po prostu wdawał się w gadkę lub odpowiadał zwykłe, cześć i na tym się kończyło. Może i wyglądał na takiego co wszędzie go pełno albo pakowanie się w kłopoty miał wypisane na twarzy. Zapewne to dlatego inni trzymali się od niego z daleka, w obawie, że sprowadzi na nich swoją klątwę głupiego ryzykowania czy chociażby śmierci. To, że spotkał Olivie, mógł podpiąć pod jakieś znaki od wszechświata. Dziwne, ale trochę się przy niej hamował, to nie znaczy, że nie pozwalał sobie być sobą, raczej wydobywał na powierzchnie tego dobrego wilka, który i w nim też siedział. Chociaż nie lubił swojej łagodniejszej strony, uważając ją za słabość, to nie chciał jak dzikus zranić swojej przyjaciółki z dzieciństwa. Dlatego na swój sposób cieszył się jej towarzystwem. Równie dobrze mógł chodzić sam i pakować się w kłopoty, a tak to spędzał spokojny czas, z kimś, kogo lubił i darzył wielkim szacunkiem, nawet jeśli Liv tego nie dostrzegała. Nie mógł nie zauważyć jej ślicznej sukienki. Wyglądała w niej naprawdę świetnie i sam gryffon nie mógł oderwać od niej oczu, jak bardzo się zmieniła; z uroczej dziewczynki wyrosła na piękną kobietę. Nie chciał jednak prawić Liv komplementów jak ostatni szczeniak, chociaż na nie zasługiwała. Może uznałaby to za nachalność albo zrobiłoby się niezręcznie. Zdecydowanie zależało mu na kumpelskiej znajomości. Czasami nie miał zielonego pojęcia, jak się obchodzi z dziewczynami. Bliskość emocjonalna i rozwijanie znajomości nie było jego mocną stroną. Zwłaszcza że uważał, że tak najłatwiej jest się odsłonić, a on nie lubił obrywać w taki sposób. Wolał blizny, ale na ciele niż gdzieś gdzie ich nie widać. - Niestety nie zapewniają, że nie stracisz głowy. - Nadal się szczerzył, żartując sobie z tego, co ich tam właśnie czeka. Tak naprawdę nie miał pojęcia, co kryje się w kawiarni Jafara, oprócz pełzających gadów. - Przekonajmy się na własnej skórze, panie przodem, jeśli nie straszne jej największe kobry miasta Jamalu. - Rzucił tajemniczo, sam całkowicie zaintrygowany miejscem, a szczególnie postacią samego Jafara — wężoustego.
Jak przyjęłaby komplement płynący z ust Wolfa? Ciężko było ocenić, nigdy wcześniej nie miała z tym problemu, bo zdawała sobie sprawę z tego, że nie jest już małą dziewczynką, a jej wygląd o który starała się dbać zwraca uwagę chłopców, jednak tym razem nie to było celem Oliv. Arabia okazała się krajem niezwykle gorącym, dlatego starała się zakładać na siebie jak najmniejszą ilość materiału, dodatkowo dbając o to, by był przewiewny, bo w innym wypadku jej wnętrzności mogłyby się ugotować (to było możliwe, prawda?). Niestety paradowanie w stroju kąpielowym, gdzieś gdzie nie było wody wydawało się być bardzo nie na miejscu, chociaż dziewczyna ubierała go tak często, jak tylko mogła. Stąd jasna skóra przybrała lekko brązowy kolor, natomiast kosmyki włosów stały się jaśniejsze; nie dało się ukryć, że nawet w takim wydaniu Liv pięknie się prezentowała. Fairwyn postępował bardzo mądrze unikając emocjonalnego przywiązania do drugiej osoby i gdyby Gryfonka świadoma była jego podejścia, zapewne pochwaliłaby je. Sama była "ofiarą" takiego przywiązania, które mocno się na niej odbiło, chociaż pozornie wydawała się wciąż tą samą dziewczyną. Blizny ukryte przed ciekawskimi spojrzeniami wciąż bolały, podobnie jak wspomnienia, które rzucone w odmęty umysłu wracała w nieodpowiednich chwilach pozbawiając Olivię nie tylko uśmiechu, ale niekiedy oddechu. Bolało. Udając przerażenie otworzyła szerzej oczy, przytykając dłonie do ust, jakby chciała uciszyć krzyk, nawet jeśli takowy nie opuścił malinowych ust. - To ekstra, śmierć przez dekapitację może wyglądać spektakularnie, zawsze chciałam takiej doświadczyć - powiedziała po chwili z rozbawieniem w tonie głosu, strojąc sobie żarty. Z drugiej strony człowiek wtedy nawet nie czuje, że umiera, a więc to dobra śmierć, taka odpowiednia dla niej. Pierwszym co zrobiła po przekroczeniu progu kawiarni było rozejrzenie się po pomieszczeniu, które - podobnie jak inne w tym kraju - pełne było kolorów i miękkich poduszek, służących jako siedzenia. Bez wahania usiadła na jednej z nich zajmując stolik. Wolf dołączył do niej, kiedy brunetka poruszyła nerwowo głową na boki słysząc syk, a jej niebieskie tęczówki zlokalizowały pełzające gady. -Nie jeden Ślizgon czułby się tu jak w domu - zaśmiała się, biorąc w dłonie menu, czując unoszący się w powietrzu specyficzny zapach. - Mam jakieś dziwne przeczucia - oznajmiła konspiracyjnym szeptem, pochylając się delikatnie w stronę chłopaka, jakby ktoś miał ich podsłuchiwać, kiedy pojawiły się przed nimi zdobne kubki z parującą cieczą. - O ile pełzające węże nie wywołują u mnie dyskomfortu, tak jedzenie i napoje już tak. Nawet nie wiesz ile razy byłam jego ofiarą. Czarodzieje mają dziwną tendencję do umagiczniania potraw, z czego to wynika? - zapytała, bo ta kwestia niezmiennie wciąż ją interesowała. Wielokrotnie podczas jakiś imprez czy wyjazdów nacięła się na efekt uboczny, gdy coś trafiło do jej ust.
W przeciwieństwie do Liv on za to patrzył śmierci w oczy. Prowokował ją i chciał odczuwać ból z nią związany, jakby tylko ona pozwalała mu doświadczyć prawdziwości życia, a nie iluzji, w której żyli pozostali. Zmienił się, może i nadal był wesoły i zabawny, ale często jego niewyparzona gęba sprowadzała na niego problemy. Magipsycholog uważała, że to przez ojca, który w kluczowym momencie trafił do Azkabanu. Wolf zaczął przechodzić niezdrowy bunt, z początku wszyscy tak myśleli, dopóki raz i kolejny raz, prawie nie umarł. Jak normalne w takich sytuacjach padały pytania, dlaczego to robi czy naprawdę chce umrzeć. Odpowiadał zgodnie z prawdą, że nie. Naprawdę nie interesowała go śmierć w takim wydaniu. Chciał być jej bliski, ale nie aż tak, aby sięgnęła go swoją kosą. Nikt tego nie rozumiał, a jego odpowiedzi świadczyły na pewno o jednym, zbytnie ryzyko w końcu go zabije. Czerpał dziwną przyjemność w bólu, mdłościach czy omdleniach. Eksperymentował, sprawdzał swoje ciało, ile może znieść. Na razie zniosło wiele, dzięki magii. Może wyglądał mizernie, blado, a czasami wydawało się, jakby brakowało mu powietrza, ale to nie tak, że się zaniedbywał. Pracował delikatnie nad kondycją, żeby móc szybciej się regenerować. Na pewno był jedną wielką sprzecznością. Zabijał się, a jednocześnie pozwalał sobie żyć. - Niezbyt ciekawe doświadczenie, jeśli nie ma czego doświadczać. - Zaśmiał się na jej reakcje. Jak mu brakowało towarzystwa gryffonki. Tego swobodnego śmiechu i braku jakiejkolwiek niezręczności. Przekroczyli w końcu próg kawiarni Jafara, jak zwykle miejsce miało wiele zdobień i kolorów. Skierował się za Liv, która wybrała im podusie. Usiadł obok niej, całkowicie się z nią zgadzając. Na pewno ślizgoni byliby wniebowzięci. On za to nie odczuwał złego przeczucia, które być może właśnie gdzieś skradało się do nich, oprócz rzecz jasna węży. Pełzały wszędzie i naprawdę go interesowały. Wyglądały różnie. Sam z chęcią zaopatrzyłby się w takie zwierzątko niż w pappara, który wiecznie kłapał dziobem i przeszkadzał. Taka gadzinka, uuu co on mógłby z nią robić. Oczywiście, gdyby znał wężomowe. Marzenie prysnęło, nim się w ogóle pojawiło. - Z nudów. - Wzruszył barkami, jakby sam siebie pytając. - A to mugole nie mają dziwnych smaczków wywołujących niespodzianki? - Zapytał, chyba już znając odpowiedź. Szkoda uważał niemagicznych za bardziej czarownych ludzi. - To, jak zamawiamy kawkę, herbatkę? Ciacho? Na pewno mają tu "dziwną tendencję do umagiczniania potraw." - Powtórzył ostatnie słowa po Liv i wyszczerzył się, unosząc brwi dwa razy do góry, sugerując ponowne ryzykanctwo.
Nie wiedziała,jak wielkie zmiany zaszły w życiu Gryfona i jakie wiązały się z nimi konsekwencje. Zapewne gdzieś o uszy obiła się informacja, że ktoś o nazwisku Fairwyn trafił do Azkabanu, niemniej w odczuciu dziewczyny była to jedynie plotka, której nie do końca ufała. Wtedy też relacja, Wolfem była już w takiej fazie, że Oliv głupio było się odzywać tylko po to, by zaspokoić swoją ciekawość. Ostatecznie temat ucichł,nie wywierając dużego wpływu na życie dziewczyny, chociaż odbiło się to na jej dawnym przyjacielu. Być może kiedyś dane będzie im poruszyć te kwestie w jakiejś rozmowę, lecz teraz wydawało się jeszcze za wcześnie, dopiero na nowo się poznawali, więc nie łatwo było zaczynać od tych trudniejszych tematów, zwłaszcza, że brunetka nie dostrzegła - poza fizycznymi - znaczących zmian u chłopaka - tych związanych z jego zachowaniem czy podejściem do jej osoby. - Jak to nie ma? Myślę, że Prawiebezgłowy Nick mógłby wiele powiedzieć o samym akcie dekapitacji - odparła, jakby to miała dawniej w zwyczaju przekomarzając się z Wolfem. Zawsze musieli wejść w dyskusję, nawet jeśli chodziło o naprawdę banalne rzeczy, jak chociażby ilość fasolek w opakowaniu czy które żelki smakują lepiej. Uśmiechnęła się szeroko zdając sobie sprawę,że to się chyba nigdy nie zmieni, co niezmiernie ją cieszyło. Tego typu kłótnie były nie tylko urocze, czy zabawne, ale często też prowadziły do ciekawych wniosków. Olivia lubiła dzielić się swoimi zadaniem czy odczuciami z innymi, równie chętnie słuchając opinii innych, dzięki czemu mogła szerzej spojrzeć na różne sprawy. Być może z chęci zdobywania takiego doświadczenia chętnie podejmowała się konfrontacji, chociaż robiła to przede wszystkim dlatego, że lubiła jasne sytuacje. Z Wolfem innych nie można było mieć- Gryfon zawsze otwarcie wyrażał swoje zdanie i tym poniekąd urzekł dziewczynę. Wizja posiadania węża jako zwierzątko domowe nie napawała Liv euforią, nie miała nic przeciwko tym gadom, niemniej nie wyobrażała sobie chodzić z takimi na smyczy. W dodatku uważała, że podobnie jak Ślizgoni są one nieprzewidywalne, mogą zaatakować kiedy człowiek się tego nawet nie spodziewa. Zdecydowanie miała ograniczone zaufanie do tych stworzeń. -Oczywiście, że mają - odpowiedziała, stając w obronie niemagicznych, choć uśmiech Liv mógł wskazywać na to, że kryję się za tym coś... niedobrego? - Jeśli pójdziesz zjeść do jakiejś podejrzanej knajpki to licz się z magicznym działaniem nieświeżego jedzenia, rewolucja żołądkowa gwarantowana i to z dwóch części ciała - wyjaśniła, nie umiejąc powstrzymać rozbawienia, które objawiło się głośnym śmiechem. Kilka wężowych głów skierowało na nią swoje spojrzenie, sycząc. - Upssssss - mruknęła, wydłużając brzmienie ostatniej litery imitując syk gadów, co zaraz skomentowała kolejną salwą śmiechu. - Myślę nad kawą, nigdy nie piłam bo uwielbiam czekoladę, ale może tu mają jakąś inną niż u nas? - zapytała, spojrzeniem mknąc po kolejnych pozycjach w menu. - I ku… kun...kunafa brzmi tak zabawnie,więc może to? - wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu, mając nadzieję, że Wolf ma do niego słabość -był uroczy- i wyrazi aprobatę dla jej pomysłu.
Właśnie podjęli temat dekapitacji i nie był to w żaden sposób niezręczny wątek. W domu musiał uważać, na to co mówi, ponieważ każde jego słowa na temat doświadczeń śmierci czy innych aktów sadyzmu wypróbowanego na własnej skórze; jego krewni rzucali mu te spojrzenia pełne dziwnej podejrzliwości. Cieszył się, że spędzał z Olivią na nowo czas, ale też, że zapewne nie wie o nim wszystkiego, dlatego nie musiał doszukiwać się paranoicznych spojrzeń czy dziwnej zmiany głosu. Czuł się swobodnie i w końcu mógł sobie z kimś pogadać nawet na takie dziwaczne tematy bez otoczki tej niezręczności i podejrzliwości. Co jednak będzie dalej tego nie wiedział, ale teraz cieszył się jej odpowiedziami niczym pięciolatek w Miodowym Królestwie. - Ten duch... Eeeee tam on tyle już nie żyje, że pewnie miesza mu się od bycia duchem. - Nie brał zbyt na poważnie doświadczeń zjaw, błąkających się po szkole. To, że postanowili zostać na terenie Hogwartu, to dopiero było dziwne i chore. Zresztą nie sądził, żeby swoje ucięcie głowy można było zapamiętać. Prawiebezgłowy Nick pierdolił od rzeczy, szukając uwagi, ale spodobało mu się, że Callahan podjęła temat. Pełna kreatywnych odpowiedzi, na które z początku by nie wpadł. Bez niej musiał czuć się jak magiczny Holmes bez czarodziejskiego Watsona. On nie miał upodobanych zwierzątek. Co prawda węże nie wydawały się pupilami godnymi uwagi, w ogóle wszystko, co gadowate zapewne dla wielu wydawało się obrzydliwe, ale i jakie ciekawe! Sam posiadał ropucha. Reszta pupilków mu wykitowała. Nigdy też nie miał kociaków ani psów, uważał, że nie za bardzo się nadają do czegokolwiek. Jednak ostatnio, kiedy pomyślał o wężach. O tym, że można z nimi rozmawiać i wydawać im polecenia niczym wielki Jafar, o który usłyszał niedawno — był zachwycony niczym uczestnik loterii, w której wygrał główną wygraną. Trochę opętała go ta myśl, ale jeszcze mógł zmienić zdanie. Gadanie z wężami zapewne wymagało nie tylko daru, a nauki. Oczywiście ta myśl od razu zniechęcała go, do wszystkiego co sobie wymarzył na temat śliskich gadów, będących godłem ślizgonów. Zaśmiał się na odpowiedź Liv, odnośnie podejrzanego jadła i mugolskich knajp. Nawet węże zwróciły na nią uwagę, a Wolfa właściwie olewały. Zastanawiał się, od czego to zależy od poprzedniego wcielenia? Może był piaskiem, po którym ślizgały się łuskowe cielska? Pasowałoby. Nie był kawoszem, ale na pewno nie odmówiłby Callahan, która widocznie nie tylko jego miała w garści, ale też i węże. - Na pewno mają inną. Arabską. - Uśmiechnął się i zamówił dwie kunafy, w oczekiwaniu miał zamiar wpaść na ciekawy temat do rozmowy. Nie chciał schodzić na przeszłość, bo nie wiadomo, jak daleko mogli polecieć. Nauka też nie była tematem do rozmowy, a nawet mu to przez myśl nie przeszło. - A właśnie słyszałem, że twoja młodsza siostra wybiera się do Hogwartu. - Palnął. Tak na pewno słyszał, jak ktoś na korytarzu drze się "WIĘCEJ CALLAHANÓW W HOGWARCIE". Zdecydowanie gadanie o rodzeństwie nie było neutralnym gruntem, a nawet nie wiedział, czy dobrze trafił. Ile miała lat młodsza Callahanówna i ile ich było? Olivia podobno miała sporą rodzinę, ale już nie pamiętał, kiedy rozmawiali o swoich krewnych. Na sto procent kojarzył Boyda, najstarszego, chociaż relacji jako takich z nim żadnych nie miał. Chłopak był studentem, a jego zainteresowania całkowicie odbiegały od zainteresowań Wolfa.
Wymyślanie zaklęcia Zaklęcie: Fluctus inpulsa. Etap I, post I, inny czas, początek wakacji (zaklęcie zgłoszone 11.07)
Życie w tak dziwnym miejscu wiązało się z koniecznością albo pozostania w pokoju, albo skorzystania z atrakcji, z którymi to mógł mieć do czynienia bez najmniejszego świstu powietrza. Nie czuł się swojo - nawet wtedy, gdy przeglądał własne notatki, starając się w nich znaleźć jakiejś zajęcie. Czuł się wręcz dziwnie, jakoby nie przynależąc do tego pałacu w pełni. Owszem, doceniał wysiłek, no ba - Arabia wiązała się z całkiem nową kulturą, którą chciał poznać - niemniej jednak bogate wnętrza, dokładnie zdobione, a przede wszystkim pokazujące, jak to wszystko jest kosztowne, powodowały u niego swoisty ból głowy. Nawet nie potrzebował do tego ciągłego mówienia pappary, która dzisiaj nie zdawała się nieść ze sobą zbyt wielu niuansów, które zazwyczaj niosła. Był prędzej przyzwyczajony do tego, że w domu przeciekał dach (który naprawił, ale na ile?), kruszyły się ściany, a na domiar złego okno uległo zepsuciu i dopóki nie zapowiadało się na to, iż ktoś chce się włamać na pierwsze piętro, mógł spać w miarę swobodnie. Nie, to nie były warunki, do których był dostosowany. Lowell westchnął cicho, niezauważalnie, kiedy to wertował kolejne kartki dziennika, gdzie każdy pomysł napawał go chęcią realizacji, jako że przedmiot dzierżył w sobie emocje, które towarzyszyły osobie piszącej podczas notowania tej jednej, poszczególnej myśli. Dziwne towarzystwo sobie wybrał - węże. Kawiarnia Jafara może pozostawała dość specyficzna, ale nadal, sprawiała mu widoczną radochę, bo zwyczajnie pozostawała odmienna w swych założeniach. Jedne gady patrzyły na niego z zaciekawieniem, inne starały się owinąć wokół nóg, a jeszcze inne - zachowywały odpowiedni dystans. Być może wyczuwały pokrewieństwo czarnej magii, a być może działały na czuja. Tego nie wiedział, ale każdy dotyk łusek zdawał się nieść ze sobą dziwne doświadczenie, którego nie był w stanie opisać. Zainteresowało go jednak to, czego zdołał się dowiedzieć od samego siebie sprzed paru miesięcy. Podręczniki do tego miał, bo przecież nie pozostawało mu nic innego, jak targanie ze sobą ciężkich tomiszczy, gdyby przypadkiem go natchnęło. Swoisty, niewielki zapis, który pokazywał, iż naprawdę chciał wprowadzić w życie to, co wydawało się być niemożliwym. Swoista próba przeistoczenia zaklęcia Bombarda w coś znacznie potężniejszego, działającego obszarowo, lecz wymagające rozwagi i przede wszystkim odpowiednich predyspozycji. Ale czy ten pomysł miał prawo do tego, by został tchnięty, jakby dusza zaczęła w nim istnieć i na początku nieporadnie... gramolić? Przecież jeszcze nie doprowadził do końca żadnego z rozwiązań, które miało przecież zabezpieczać runami dany obszar. Może było gotowe, ale wymagało jeszcze pewnych - jego zdaniem oczywiście - szlifów. Ani Aceso, wszak utknął w bardzo nieprzyjemnym problemie, którego nie potrafił rozwiązać. A też, nie chciał prosić o pomoc nikogo - preferował działanie w pojedynkę. Przynajmniej teraz, gdy mimo wszystko i wbrew wszystkiemu wymęczył się działaniem dla innych, zapominając o samym sobie; lekko wysunąwszy dłoń, nie chciał prowokować żadnych węży. Zamiast tego pozwolił im swobodnie działać, kiedy to duszkiem popijał kolejną kawę o dziwnym, piżmowym zapachu, kusząc się na bazyliszkowe ciacho. Jeszcze nie widział, z czym będzie miał do czynienia, kiedy to ugryzł pierwszy kawałek. Mimo to ambicje miał spore. Trochę już na zaklęciach się znał, kiedy to modyfikował Tonitrus Esnaro pod własne preferencje, niemniej jednak nadal był podatny na ogrom błędów, które mógł popełnić przez brak doświadczenia. Nawet jeżeli - pomysł był całkiem niezły i niechęć jego realizacji mogła wiązać się z odpuszczeniem sobie zrobienia kroku do przodu. Każdy przecież zaczynał, nikt nie urodził się z nadnaturalnym darem, który dawałby znaczne fory pod tym względem. A możliwość zastosowania fali uderzeniowej podczas walki z hordą przeciwników - no ba, magicznymi stworzeniami poniekąd - mógł przynieść należyte skutki, o ile zdołałby przeistoczyć magię do wytworzenia tak spektakularnej, mocno odczuwalnej energii. Nagłe rozwidlenie języka zostało przez niego niezauważone do momentu, do kiedy to nie spakował własnych zabawek i postanowił podziękować za napoje. Najwidoczniej Arabia ma dość specyficzne efekty, o których to będzie dane mu się wkrótce przekonać.
Śmierć nigdy nie była łatwym tematem rozmów, uważana za tabu, jednocześnie nosiła na sobie znamiona mistycyzmu nieodłącznie związanego z wiarą w COŚ. Natomiast dla Oliv była równie naturalna jak pogawędka o pogodzie, nie wywoływała większych emocji. Oczywiście sytuacja uległaby zmianie, gdyby omawiali śmierć osoby bliskiej, nadając jej imię człowiek sprawiał, że przestawała być anonimowa, tym samym wywołując wiele uczuć, które często popadały ze skrajności w skrajność. Serce Callahan wciąż drżało, gdy umysł zlewały wspomnienia z listopadowego dnia; nie miała pojęcia w jakim stanie jest Body, co mu się stało ani czy jeszcze go zobaczyć. Wiedziała tylko, że prawdopodobnie mija się w progu ze śmiercią, na szczęście ta nie zwróciła na niego uwagi. Nie miała pojęcia, że podejmując się tej rozmowy budzi u Wolfa tak wiele radości, zupełnie nieświadoma jego doświadczeń w tym temacie i chęci chłopaka, by spoglądać kostusze w puste oczodoły, igrając z nią. - Myślisz że nawet po śmierci można lekko ześwirować? - zapytała marszcząc przy tym brwi, choć wcześniej przy skroni wykonała charakterystyczny ruch palcem mówiący "ma kuku na muniu". Chciała poznać zdanie Gryfonka, gdyż dla niej było to trochę naciągane, zwłaszcza, że Prawiebezgłowy Nick nie wydawał się być szalony, wręcz przeciwnie - często mówił z sensem, chociaż zapytany o coś, mogąc odpowiedzieć jednym słowem wolał się rozdrabniać, przywracając wiele anegdot. - A teraz tak szczerze…. - zaczęła, kiedy do głowy przyszła jej pewna myśl - gdybyś mógł wybierać, to wolałbyś być duchem czy tylko wspomnieniem zamkniętym w drewnianej ramie? - zapytała, nawet jeśli te dwie postaci różniły się od siebie znacznie, co wyjaśniał im kiedyś profesor na lekcji wróżbiarstwa. Była to refleksja godna pytania"być albo nie być" ale w odczuciu Olivii szalenie ciekawa skoro ich rozmowa przybrała właśnie taki tor. Jakby krocząc za myślami Wolfa, dziewczyna skupiła swoje spojrzenie na jednym z węży, który zwracał na siebie uwagę poprzez swój fascynujący, żółty a może złoty kolor oraz wypustki przypominające rogi. Było w nim coś intrygującego, a jednocześnie budził w dziewczynie respekt. Czy był jadowity? - Czytałam kiedyś w mugolskiej książce, że te gady, które mają jaskrawe kolory często są trujące, a ich ubarwienie nie ma przyciągać wzroku, tylko odstraszać. - podzieliła się z chłopakiem informacja, która być może nie wnosiła niczego do ich rozmowy, jednak zdaniem Liv była to interesująca ciekawostka. Ponownie spojrzała na Wolfa, kiedy wąż zupełnie nią niezainteresowany postanowił sobie wpełznąć pod jeden ze stolików. - W takim razie stawiam dziś na kawę. - oznajmiła w odpowiedzi na słowa przyjaciela. Zawsze wychodziła z założenia, że w życiu należy próbować nowych rzeczy, niezależnie od tego czy ostatecznie spotka nas rozczarowaniem czy wręcz przeciwnie. - Tak, Ruth jest z tego powodu przeszczęśliwa - przyznała, czując dumę, że młodsza siostra również będzie miała okazję uczyć się w szkole pełnej magii, chociaż ich rodzice nie wydawali się z tego powodu zadowoleni. - Nie wiem tylko czy mury Hogwartu są na nią gotowe, bo to drugi Boyd, młoda jest w niego kompletnie wpatrzona, wyobrażasz sobie takiego Boyda razy dwa ? - zapytała, śmiejąc się. Każdy słyszał jaki zamęt w szkole sial jej starszy brat,a teraz dołączy do niego jego klon, sama nie wiedziała czy jest na to gotowa. Miała dodać coś jeszcze, ale w tej samej chwili pojawiło się ich zamówienie. Olivia spojrzała niepewnie na postawione na stole napoje - te pachniały obłędnie - oraz deser, którego widok sprawił, że mimowolnie oblizała usta. - Ty pierwszy? - zapytała, zupełnie jak za dawnych czasów, kiedy podejmując się jakiegoś wyzwania zawsze trochę się cykała dając Wolfowi pierwszeństwo.
Wolf T. Fairwyn
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : wiecznie blady, jakby mu coś dolegało, blizny na plecach po czarnomagicznych zaklęciach
- Na pewno. Obserwując duchy w Hogwarcie, można uznać ich za byłych pacjentów oddziału zamkniętego w szpitalu św. Munga. - Odpowiedział, żartując, chociaż lekko się wzdrygł na wspomnienie o tym miejscu. Miał nadzieje, że już nigdy tam nie trafi. No i nie był świrem, to inni uważali go za popaprańca, bo się nie mieścił w ramach "normalności". Walić resztę! Ostatnie tak pomyślane, a nawet wypowiedziane przez jego zdanie nie skończyło się najlepiej. Czasami miał wrażenie, że był bliski ataku paniki. Nienawidził, kiedy ktoś go gdzieś zamykał i nie pozwalał mu wyjść. Straszne rzeczy nie dla wariatów, a co dopiero "normalnych". - Zdecydowanie duchem. - Powiedział, nie za bardzo zastanawiając się nad pytaniem Liv. Ona zawsze wiedziała jak rozkręcić dany wątek. - Chociaż nie wiem... Matka mogłaby mnie prześladować, ale zawsze można byłoby jej szybciej zwiać, bo przez ściany. W sumie ciekawe doświadczenie jednak ma to też wiele minusów, nie sądzisz? - Słaba ingerencja w świat fizyczny, ale też ludzkie potrzeby nie istnieją. Nie był zbytnim filozofem. Nie często zastanawiał się, że jego życie nagle może się skończyć i to przez własną głupotę. Adelaide na pewno zamknęłaby go w portrecie. Ducha ciężko w czymś zamknąć. - A ty? - Zapytał, ciekawy jej odpowiedzi. Również powiódł wzrokiem za wężem, którego wypatrzyła Callahan. - Takie znaki ostrzegawcze... - Zamyślił się, w mugolskich książkach mają interesujące rzeczy o wężach, nie żeby w magicznych nie było. Pewnie też mają, a mugole nie są głupi, bez magii pewnie muszą bardziej uważać na trucizny. - Interesują cię one? - Wskazał na gady. Skoro o nich czytała i jak na dziewczynę nie bała się ślizgonskich potomków, to Wolfa zaciekawiło. - Nie. - Zaśmiał się, nie wyobrażał sobie Boyda razy dwa i na pewno nie zapamięta imienia młodszej siostry Olivii. Dla niego jeden Boyd to było już za dużo informacji. Po chwili podali im zamówione napoje i deser. Dziwnym nawykiem zawsze dobra do konsumpcji obwąchiwał niczym pies. Wszystko wydawało się tu zalatywać piżmem. - A ja. - Odparł i sięgnął po kawę. Upił trochę, w smaku nie robiła na nim szczególnego wrażenia. Może spodziewał się jakieś niespodzianki? - No nic... Dobra. - Wzruszył ramionami. Sięgnął po ciacho, wziął kęsa. - Pani, jako twój tester od jedzenia i picia muszę powiedzieć, że nic nie jest tu trujące i może śmiało pani wsuwać. - Zażartował, mówiąc ze słodkim wąsem pod nosem, zdolności aktorskie to on miał nie najgorsze.
- Ej, nie jest z nimi chyba aż tak źle - żąchnęła się, stając w obronie rezydentów błąkających się między szkolnymi murami - W dodatku poza Jęczącą Martą i Irytkiem reszta wydaje się całkiem fajna - dodała wzruszając lekko ramionami, choć subtelny grymas pojawił się na twarzy dziewczyny, kiedy wspomniała o duchu nawiedzającym łazienkę dziewczyn na pierwszym piętrze. Miała z nią do czynienia zaledwie raz, ale nie zamierzała więcej wychodzić zjawie w drogę - była okropna. - Na przykład Szara Dama, jeśli jesteś dla niej miły odezwie się do ciebie, choć powszechnie uważana jest za niemowę a nawet pomoże w znalezieniu zguby. Kiedyś pomogła mi, gdy spiesząc się na lekcję różdżka wypadła mi z szaty - napomknęła, delikatnie się uśmiechając, chociaż wtedy płakała rzewnymi łzami - rodzice nie kupiliby jej kolejnej. W przeciwieństwie do Wolfa nie miała pojęcia, jak wyglądają i zachowują się byli pacjenci oddziału zamkniętego w Mungu. Nie miała z takimi osobami do czynienia, a w dodatku logicznym wydawało jej się, że jeśli uważani są z 'byłych pacjentów' to powinni być względnie normalni. Z drugiej strony jaka była definicja bycia normalnym? Każdy miał inną, w zależności od człowieka była utożsamiana z zupełnie innymi cechami, natomiast zdaniem Livii oznaczała bycie zwyczajnie sobą, bez ukrywania się za maskami, byleby tylko dobrze wyglądać w oczach pozostałych. Uważała to za kompletną głupotę. Gdyby tylko świadoma była demonów Wolfa zapewne najpierw postarałaby się je zrozumieć i najpewniej zaakceptowałaby go takim jaki jest. Nie miała tendencji do tego, by wpływać na ludzi zmieniając ich, potrafiła słuchać, co niewątpliwie było zaletą, lubiła dzielić się radami, ale nigdy niczego nie wymuszała. Pytanie opuszczające malinowe usta Gryfonki nie było może zbyt wyszukane, ani nie należało do grupy tych filozoficznych nad którymi można było rozprawiać godzinami, ale można było założyć, że należy do tych jednych z fundamentalnych. - Minusów? - zapytała ściągając brwi, bo dla niej samej możliwość przechodzenia przez ściany brzmiała super. W dodatku ducha nie dało się skrzywdzić, co czyniło go nieśmiertelnym? Zdecydowanie potrzebowała, by brunet wyjaśnił jej dokładniej, co ma na myśli. Odbicie piłeczki przez chłopaka wprawiło Olivię w chwilową konsternację; najpierw przygryzła delikatnie dolną wargę, aby następnie lekko ją wydąć niczym mała dziewczynka, której odmówiono kolejnej porcji lodów,a przecież kocha lody! -Myślę, że duchem, tak na złość bratu,bo o ile obrazu z moim wizerunkiem mógłby się pozbyć, tak ducha nie bardzo i pewnie nawet egzorcyzmy by tu nie pomogły - zaśmiała się, chociaż tak naprawdę nie był to główny powód. Nie była pewna mogłaby zostawić młodsze rodzeństwo, gdyby nagle straciła życie. A co z przyjaciółmi? W zaświatach na pewno by jej ich brakowało i takich zwykłych ludzkich rzeczy. Gdy nad tym dłużej pomyślała, nie zdziwiła się, że tak wiele dusz postanawia jednak zostać, a ona miała w sobie naprawdę wiele chęci do życia. - Sama nie wiem - odpowiedziała zgodnie z prawdą słysząc kolejne pytanie padające z ust przyjaciela. - Wszystkie zwierzęta czy te mugolskie czy magiczne są fascynujące, ale tak naprawdę ml zimą miałam sporo czasu z którym nie wiedziałam, co zrobić więc dużo czytałam - wyjaśniła, pomijając całą historię z Boydem i Maxem oraz jej nieobecnością w szkole, która znacznie się przedłużyła. Wydawało się to w tym momencie nieistotne. Widząc, że z Wolfem nie dzieję się nic złego po wypiciu kawy, sięgnęła po swoją filiżankę, chwilę trzymając ją w smukłych palcach, zanim skusiła się na pierwszy łyk. Pachnąca przyjemnie, ciemna niczym noc ciecz najpierw rozbiła się na wargach Oliv na których pojawiło się uczcie ciepła, następnie zetknęła się z koniuszkiem języka wywołując lekki grymas na jej twarzy, ostatecznie mknąc w dół gardła sprawiła, że dziewczyna zamruczała z przyjemności. Oblizała wargi zanim upiła kolejny łyk i kolejny, zupełnie jakby już przy pierwszym skosztowaniu uzależniła się od pysznej mieszkanki. - Zamówię jeszcze jedną - oznajmiła odstawiając z cichym brzękiem szklane naczynie na spodek, idealnie pasujący odcieniem do wzoru na filiżance. - Teraz czuję się, jak prawdziwa księżniczka - stwierdziła, w końcu miała własnego testera jedzenia! Zdążyła zjeść niewielkie kawałek deseru, gdy kolejna porcja kawy wylądowała przy jej dłoni; od razu po nią sięgnęła. - Nie wiem czego oni do niej dodają, ale jest obłędna - zaświergotała, zaraz robiąc dziwną minę. Kolejny łyk sprawił, że poczuła dziwne mrowienie na języku, zupełnie nie podobne do tego, co czuła wcześniej. Mimowolnie zmarszczyła brwi, patrząc na Wolfa z przerażeniem malującym się w niebieskich tęczówkach. - Cholera - jęknęła, wysuwając wężowy język. Odruchowo dłońmi zakryła usta, by zapobiec dziwnemu zjawisku, które zapewne nie umknęło uwadze chłopaka.
Wolf T. Fairwyn
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : wiecznie blady, jakby mu coś dolegało, blizny na plecach po czarnomagicznych zaklęciach
To prawda duchy okazywały się pomocne. Nie brakowało też złośliwych, ale w pewnym sensie irytowały Wolfa. Wydawało mu się, że ich opowieści o śmierci czy przeróżnych rzeczach wymyślały na poczekaniu. Zresztą z duchami musiało coś być nie tak, skoro zostawały na ziemi i przywiązywały się na przykład jak ta Jęcząca Marta do łazienki dziewczyn. To nie było normalne, że zjawa nie odchodziła. Powinno się dać jakoś ich odesłać do... Sam nie wiedział dokąd, ludzie odchodzą po śmierci, ale na pewno nie powinni tu zostawać. - Liv, jesteś taka urocza, że Szara Dama niemowa Ravenclawu jest, w stanie odezwać się do Ciebie. To nic nie ma wspólnego z duchami. - Powiedział, nie za bardzo zastanawiając się nad znaczeniem swoich słów. Prawda, którą uważał za słuszną, wyrwała mu się i teraz po prostu ujrzała światło dzienne. Chociaż jak byli kiedyś przyjaciółmi, mówili sobie przeróżne rzeczy i nie były one w żaden sposób niezręczne, jednak Wolf trochę się przestraszył. Nie chciał, sam nie wiedział czego. Może wywołać w Olivi jakichś innych uczuć niż przyjaźń? Prawienie komplementów zawsze wiązało się z ryzykiem przekroczenia jakieś granicy, bariery bezpieczeństwa znanej relacji — to powodowało, że z czasem zaczynał wytwarzać dystans. - A no minusów, nie można właściwie ingerować w świat fizyczny. Spójrz na profesora Ellery'ego. - No Wolf to nie wiedział, jak duch sprawdza testy, na pewno musiał mieć asystenta, a może ich w ogóle nie robił. Fairwyn za często nie angażował się we wróżbiarstwo. Te zajęcia to był niezły przekręt! - No masz racje, alby moja siostra by się wkurwiła. Donosiłbym matce jak pojebany. - Zaśmiał się, robienie na złość rodzeństwu, że on o tym nie pomyślał. Genialne. Chociaż Olivia nie wyglądała, na taką, której bliscy chcieliby się pozbyć. Jednak starsi w rodzinie chyba zawsze uważają tych młodszych za przekleństwo. Siostra Wolfa wiecznie kręciła młynek oczami, kiedy spotykała młodego gryffona, jakby był jakimś przekleństwem rzuconym przez starą wiedźmę z arabskiej pustyni. On zawsze miał co robić i na pewno dużo nie czytał o zwierzętach. Niezbyt go interesowały, chociaż zawsze mogło się to zmienić. W szkole nie miał dostępu do czarnomagicznej wiedzy, a matka wszystko pochowała. Ojciec jednak jak był w domu, nauczał ciekawych rzeczy, a tak to jedynie co kombinował w wolnym czasie, to właśnie kombinował, co nie wychodziło mu to na dobre. Patrzył podejrzliwie na Olivie, która zamówiła kolejną kawę. Musieli jej czegoś tam dosypać, nie uważał, żeby ten napój był obłędny i jeszcze zalatywał piżmem? Coś na pewno było nie tak. - Co się stało? - Zaczął przyglądać się z przejęciem Liv, kiedy zasygnalizowała, że coś jest nie tak. Nie umknęło mu, że właśnie schowała wężowy język, który na chwilę się wysunął z jej ust. - Ale ekstra! - Wyszczerzył zęby niczym wariat. - Weź, go pokaż. - Chciał się przyjrzeć transformacji Callahan. Na niego te wężowe napoiki nie działały, a szkoda.
Niezałatwione sprawy. Właśnie to trzymało zbłąkane duszę - pod postacią duchów wśród żywych. Olivia wiedziała to nie tylko z zajęć wróżbiarstwa, co do których nie przykładała dużej wagi, ale również z mugolskich książek i filmów. Niemagiczni lubili zagłębiać się w temat życia po śmierci, w dodatku w zależności od religii jaką wyznawali wierzyli w zupełnie co innego i choć dziewczynę to odrobinę bawiło, nigdy nie skrytykował tego na głos, pewne spostrzeżenia zachowując dla siebie. Gdyby zapytać ją czy nieżywi powinni wciąż błąkać się po świecie zapewne wzruszyła by jedynie ramionami. Nie miała wyrobionego zdania jeżeli chodziło o tę kwestię, niemniej rezydenci Hogwartu zupełnie jej nie przeszkadzali; była w stanie zaakceptować nawet obecność Irytka, chociaż czasem dawał nieźle popalić. Słysząc komplement padający z ust Wolfa, zgrabnie wpleciony w odpowiedź oraz widząc malujące się na twarzy chłopaka zawstydzenie, lekko się zmieszała. Jakby w nerwowym geście przeczesała palcami włosy, pozwalając by opadły na policzki, lekko zasłaniając jej twarz. - Może i tak, ale wciąż jestem tak samo pyskata jak byłam - zaśmiała się, próbując obrócić całą sytuację w żart,by nie dopuścić między nimi do dziwnej niezręczności. Wiedziała przecież, iż Gryfon nie widzi w niej dziewczyny w taki sposób, jak chociażby Russell, który jawnie dawał jej do zrozumienia, że mu się podoba. Ostatecznie w myślach uznała, że nic to nie znaczyło. Uśmiechnęła się, zakładając brązowy kosmyk za ucho. Nie dało się ukryć, że jako przyjaciele darzyli się ciepłymi uczuciami, lubili spędzać ze sobą czas i rozmawiać, jednak rzeczywistoście nigdy nie przekroczyli tej niepisanej granicy, gdzie przyjaźń ustępowała miejsca zainteresowaniu. Z tego też powodu nawet teraz czuła się przy Gryfonie dobrze, bo nie musiała się martwić, że powie coś co mu się nie spodoba, zachowa się nieodpowiednio czy zwyczajnie ich drogi się rozejdą, a przecież dopiero nawiązali na nowo relację. - Wśród mugoli panuję przekonanie, że duchy mogą robić różne rzeczy w tym przesuwać przedmioty czy na nie wpływać, tylko wymaga to wysiłku. Może po prostu te które zamieszkują szkołę są leniwi? - unosiła brwi, sama również zastanawiając się nad tą teorią. Sama też nie należała do osób wykazujących się pracowitością, więc była w stanie zrozumieć lenistwo innych. Pokręciła lekko głową rozbawiona. Irytowanie rodzeństwa było pierwszym co przyszło dziewczynie do głowy, chociaż ostatecznie - znając siebie - szybko by z tego zrezygnowała, chętniej im pomagając, gdyby miała taką możliwość. Nie miała pojęcia dlaczego tak smakowała jej kawa, którą Wolf odstawił upijając zaledwie łyk, jednak cieszyła się nowymi doznaniami, jakie czuła upijając kolejne krople, dopiero po czasie zdając sobie sprawę, że napój miał efekt uboczny. Najpierw poczuła delikatnie mrowienie na języku, który zaraz przybrał kształt wężowego. Nie było to dla Oliv zbyt komfortowe, a na policzkach pojawił się delikatny rumieniec zawstydzenia. - To takie - odparła, wywracając oczami, jednak pokazała chłopakowi swój język, głośno się przy tym śmiejąc. - Ale nic więcej się nie zmieniło?! - zapytała, czując jak nagle pojawiła się u niej panika. Na szczęście - po oględzinach Wolfa - okazało była to jedyna anomalia. Resztę czasu spędzili na rozmowie i wyśmiewaniu wężowej cechy, Olivia nie mogła nie zaliczyć tego dnia do nieudany.
Z tematu x2
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Czas leciał nieubłaganie w czasie wakacji, a rudowłosy chłopczyk nie nadążał za wszystkimi atrakcji, które pokazywała i opowiadała jego papper. Nawet już zaplanowała kolejny spacer tym razem po pustyni. Swoją drogą nie miał pojęcia, że taki dobry z niego przewodnik. Chociaż w sumie mogła to podejrzewać bo w końcu czy on ma jakieś wady? Prawie zawsze kulturalny, ułożony, robiący na wszystkich oszałamiające i dobre wrażenie oraz wiecznie nie mający na nic ochoty no chyba ze rodzeństwo. - Och jak gorąco. - mruknął pod nosem wchodząc do kawiarni i rozglądając się za wolnym miejscem. Dopiero po dłuższej chwili podszedł do pierwszego wolnego miejsca i usiadł zamawiając coś do picia.- Raju! -to było dla Wiktora ciekawe być tak blisko węży i im się przyglądać. Ubrany był w czarne spodnie i koszulkę a na stopy wsunął zwykłe trampki. Nigdy nie zwiedził niczego sam zawsze ktoś z rodzeństwa mu towarzyszył, aż tak dokładnie więc był dozgonnie wdzięczny, jednakże ucieszył się kiedy papper zmęczył się jej pojękiwaniem i postanowił zaserwować mu cos do jedzenia. - Myślę, że wystarczy mi wrażeń jak na jeden dzień. Zostawmy coś na jutro - uśmiechnął się spoglądając na swój napój jednak okazało się ze to jest najdroższy z menu okazuje się tutejszym specjałem! Łał.. ale mam szczęście, i w dodatku nic mi nie jest zero dolegliwości o nawet Wiktor rozumiał to, o czym szepczą węże. Ciekawe bo rudzielec ledwo co wszedł a już wyłapał pojedyncze słowa. Tak krótko a Puchon nauczył się nawet syczeć "tak" oraz "nie" po tym, jak zasypały Wiktora pytaniami o świat zewnętrzny. Jednak chłopak postarał się w miarę na wszystko opowiedzieć co jak gdzie i kiedy. Wiktor słuchając papugi jak opowiada rudzielcowi niesamowitej legendy o tym miejscu i poskramiaczach węży. Po kilku minutach aż sam zapragną być takim poskramiaczem węży i grać im. To coś niesamowitego obcować z wężami i nie dotknąć ich. Aż w pewnym momencie chciał podejść bliżej i wziąść na rękę jednego. Jednak się powstrzymał i schował rękę nigdy nic nie wiadomo jak zachowają się zwierzęta w takiej sytuacji. Po czym wypił napój i poszedł w kierunku jakiegoś sklepu z pamiątkami wypadało by kupić cos dla rodzeństwa. z/t
Narcyz Bez
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Wiecznie goszczący na ustach uśmiech, twarda angielska wymowa z wyraźnymi końcówkami
Z każdym dniem czuję się coraz swobodniej i pewniej, gdy na wycieczki po mieście przybieram metamorfomagiczną powłokę; ten komfort w gruncie rzeczy wiele mnie kosztuje, bo wciąż muszę uważać, by zerwać się rano odpowiednio wcześniej z łóżka, nieustannie też przygotowuję w głowie listę wymówek, choć wiem, że w stresie nie wykorzystam żadnej z nich. Mimo że to bycie sobą powinno być prostsze, ja nie potrafię zrezygnować ze swobody bycia Nadziei; z figlarnego podwiewania lekkiego materiału lehenga choli, ze zdobionych srebrzystą mgiełką rąk ani o wiele bardziej niż kiedykolwiek przychylnych uśmiechów wobec łamanego angielskiego. Mam wrażenie, że nawet jąkam się rzadziej, a metamorfomagiczna skóra lepiej znosi uciążliwie promienie słoneczne, wciskające się pod każdy odstający fragment ubrania. Czuję jednak, że rozproszony nowymi doznaniami, zwiedzam za mało, robię za mało, zachwycam się - oczywiście za mało - jak na kurczący się drastycznie czas pobytu w Arabii. Ani razu nie mam śmiałości wypuścić się aż na pustynię, nie potrafiąc znaleźć godnego zaufania towarzystwa ani nie mając w sobie tyle zarozumiałości, by siebie za takie uważać. Zwiedzam zatem bliższe okolice, aż w końcu trafiam tu, do osławionej kawiarni Jafara - poza nazwą niewiele więcej wydaje mi się być znajome, bo i opowiadana przez służbę pałacową historia rozbrzmiewa w mojej głowie jedynie przez wzgląd na przedziwny akcent. Z naiwnością spoglądam więc na ten ostrzeżenie, uznając je za klimatyczną dekorację, uspokajam też dotykiem mojego pappara, któremu absolutnie nie podoba się idea spędzania czasu w tej kawiarence. Z wreszcie wystarczającym zachwytem oceniam wnętrze, koncentrując się na ścianach i sufitach, aż wreszcie przysiadam na jednej z poduszek i dopiero wtedy zaczynam dostrzegać źródła zaniepokojenia mojej papugi. Nie wiem, jak duże ptaki potrafią zjadać kobry, ale nie czuję się na siłach, by ryzykować taki eksperyment. Bez większego żalu prawdopodobnie opuściłbym kawiarnię, uznając ją za odhaczoną, choć nie skosztowałem nawet żadnego napoju, gdyby nie mały gad wślizgujący się śmiało na moje kolana; czuję tylko uderzenie skrzydła na swoim policzku, gdy zostaję w tej dziwnej sytuacji zostawiony sam sobie. Nie wiem, co zrobić z własnymi rękami, nie ośmielam się w zasadzie nawet drgnąć, jakby mogło to spowodować atak ze strony gada. Czuję jak w stresie moja metamorfomagia zaczyna opadać, zaczynając zdradzać mnie nie tylko przez kolor skóry, ale i jaśniejące stopniowo kosmyki. - Proszę, proszę, idź sobie - mamroczę pod nosem wyższym głosem, który prawdopodobnie bardziej odpowiadałby ultradźwiękom do odstraszania myszy niż węży...
Starała się możliwie jak najlepiej skorzystać z arabskich wakacji, a to - poza wielkimi, pełnymi wyzwań wycieczkami i błąkaniem się po bajkowych komnatach - uwzględniało również bardziej typowe dla turystów rozrywki, takie jak zwiedzanie miastowych alejek czy zaglądanie do słynnych kawiarni. Arabia kojarzyła się przecież tak mocno ze smakami i kolorami, że aż wstyd byłoby nie zająć się tą stroną zwiedzania... i dlatego też Nanael postanowiła pokręcić się trochę we wzorzystym stroju po Dzielnicy Chmur, za swój główny cel obierając miejsca jakoś powiązane ze zwierzętami, nawet jeśli miało chodzić zaledwie o wężową legendę. Na ostrzegawczą tabliczkę spojrzała nieco nieufnie i szybko wyciągnęła różdżkę, niby tylko do płacenia, ale trochę też dla własnego komfortu... Jeszcze stojąc przy ladzie zorientowała się, że jako wychowanka Domu Węża trafiła tutaj idealnie. Zgarnęła ten drogi specjał, który był tak zachwalany, a następnie usunęła się nieco w kąt, by rozejrzeć się po przejętym przez gady wnętrzu... i usłyszeć cichy głosik, zagadujący ją z jednej z poduszek. - Przepraszam, mówiłaś coś do mnie? - Spytała ciemnowłosą dziewczynę, nie do końca będąc w stanie ocenić, czy jest mieszkanką Jamalu, czy może kimś z Hogwartu, ale raczej automatycznie na wszelki wypadek zakładając, że angielski nie jest jej pierwszym językiem, więc przechodząc na ten uprzejmy i spokojny ton, z którego mogło być łatwiej nieco więcej zrozumieć. - Chyba cię polu-... - urwała, chcąc zachwycić się zajmującym dziewczęce kolana gadem, a jednak zamiast tego zawieszając spojrzenie na złotych kosmykach, które przemykają magicznie po włosach nieznajomej. - Wszystko w porządku? - Spytała, by poczuć się już w ogóle głupio, gdy w pierwszej kolejności otrzymała radosne potwierdzenie, ale ze strony posykującego entuzjastycznie węża.
Narcyz Bez
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Wiecznie goszczący na ustach uśmiech, twarda angielska wymowa z wyraźnymi końcówkami
O wiele mniej przejmuję się wariującą metamorfomagią, kiedy jestem we własnej postaci - o ile skręcające wnętrzności zażenowanie można w ogóle nazwać "nie przejmowaniem się". Z przekonaniem mogę jednak powiedzieć, że nawykłem już do tego, że ludzie po prostu widzą, w jaki sposób oddziałują na mnie swoimi słowami i gestami. Taki już mój urok osobisty. Opadająca powłoka Nadziei nie jest jednak tym samym, nie jest obnażeniem osoby z trudnościami w kontrolowaniu swoich umiejętności, ale obnażeniem oszusta. Zaciskam dłonie w pięści, by ukryć przed Tobą to, jak palce łatwo tracą na swej kobiecej smukłości. I choć Twoje towarzystwo nie jest w tym emocjonującym dla mnie momencie do końca pożądane, to z innych powodów właśnie jest. - Nie, cz-czy mogłabyś go wziąć? - proszę, nie patrząc bezpośrednio na Ciebie, a nawet mocniej przekręcając głowę w bok, odmawiając Ci możliwości obserwowania mojej twarzy. Mi też w ten sposób jest dużo prościej nie wypaść całkowicie z roli. Cieszę się, że przynajmniej zaklęcie transmutujące struny głosowe jeszcze się nie załamuje. - Boję się, że on mnie ugryźć - dopowiadam chaotycznie, choć wąż wcale nie wydaje się być zainteresowany żadnym gryzieniem, po prostu spokojnie wylegując się na moich kolanach.