Stolica Włoch i największe miasto, które jest położone w środkowej części kraju nad Morzem Śródziemnym i rzeką Tyber, liczące około 2,8 mln mieszkańców. Stanowi jedno z najczęściej odwiedzanych miejsc na świecie i jednocześnie pozostaje największą atrakcją turystyczną Italii. To tutaj można zobaczyć na własne oczy Koloseum, Fontannę di Trevi, Paneton, Schody Hiszpańskie, Łuk Konstantyna Wielkiego czy wzgórze Palatyn, na którym, zgodnie z legendą, Romulus założył Rzym.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Bari. Urocze miejsce, gdzie wstał, korzystając z pokoju córki szefa Biura Bezpieczeństwa, spoglądając na złocistą plażę, okraszoną licznymi promieniami słońca. I leniwie ciągnącymi się po niebie chmurami, które mogły zapowiadać tym samym deszcz. Kiedy tutaj przybył... no cóż. Padało. Mimo to ten widok zdawał się tchnąć trochę nadziei w to, że jakoś będzie lepiej. Nadal nie potrafił normalnie myśleć. Starał się, zauważał błędy, zmieniał je, ale nadal - nie chciał, by te zmiany były tylko na chwilę. Dlatego opierał się łokciem o balustradę, przyglądając się widokom, z którymi to wcześniej w ogóle nie miał do czynienia. Wszystko wydawało się być tutaj takie... beztroskie. Pozbawione melancholiczności pogody Wielkiej Brytanii, do której to przywykł, wszak mieszkał tam od zawsze. Na wakacje nigdy się nie udawał, wszak starał się zaoszczędzić każdy złamany knut na procederze kupowania domu; dopiero w tamtym był w stanie w pełni skorzystać z uroków Luizjany. Która to, no cóż, przyczyniła się do utraty jąder. Na szczęście wziął ze sobą leki - wypiwszy eliksir, nie chciał przyczynić się do pogorszenia własnego stanu, kiedy to zarzucił na siebie jakieś proste ciuchy, znacznie różniące się od standardowego repertuaru; czarne spodnie, biała koszula zapinana na guziki, luźno założony krawat, zwisający wręcz, bluza obwiązana dookoła bioder. Na szczęście Boris nie różnił się zbytnio wzrostem, więc nie narzekał, ubierając na siebie jego ubrania. Brakowało mu tego charakterystycznego ciepła. Być może nawet i śródziemnomorskiego klimatu, nawet jeżeli wcześniej nie miał z nim w ogóle do czynienia. Skoro już tutaj był, postanowił udać się w podróż, pozostawiając prosty list Zagumovowi, że udaje się do Rzymu. I, jakby co - ma oczywiście namiar, z którego może skorzystać, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Nie miał tak naprawdę zbyt wielu rzeczy ze sobą. Jakieś tam oszczędności, zero ubrań, praktycznie udał się na wycieczkę bez większego przemyślania tematu, dzierżąc w dłoni różdżkę, a w kącie mając gdzieś rzuconego manekina. Owszem, podszedł do tego wszystkiego nieodpowiedzialnie. Owszem, nie powinien tak nagle znikać z kraju i udawać, że wszystko jest w porządku. Niemniej jednak nie potrafił inaczej postąpić, a przynajmniej nie teraz. Oczywiście nie uważał tego wszystkiego za jakąś duchową przygodę, dzięki której odnajdzie sens we własnych działaniach, ale chciał się trochę wyrwać z tej rutyny. Tym bardziej, że był to jego drugi dzień, a słońce świeciło, zachęcając tym samym do podjęcia się jakichkolwiek kroków. Do Rzymu pojechał magicznym pociągiem. Podróż nie trwała długo, ale była obarczona naprawdę wieloma ciekawymi widokami, którym to zrobił zdjęcie. Trudno było nie pokusić się względem zapytania o pożyczenie aparatu; kto wie, może z tego będą jakieś miłe wspomnienia? Pozostawiające ten cały brud z Wielkiej Brytanii w celu zwyczajnego korzystania z życia? Nie wiedział. Podejrzewał, że tak może być, w związku z czym, kiedy to po podróży udało mu się wyjść z pojazdu, miał ze sobą jedynie torbę, różdżkę, trochę pieniędzy, no i aparat zawieszony na szyi. Nietypowo jak na niego wręcz. Dziwnie było poruszać się w białych koszulach, ale nie miał nic przeciwko. Pogoda była naprawdę ciekawa, a w Rzymie nie nosiła ze sobą jej pogorszenia. Tym bardziej, że tylko parę białych obłoków poruszało się po niebie. I tak oto zaczął chodzić - przemierzać przez Rzym - przyglądając się tutejszej architekturze. Zapach powietrza był inny, ale nadal; stolica znajdowała się niedaleko morza, w związku z czym mógłby, gdyby go tylko naszła na to ochota, zwyczajnie tam pójść i tym samym skorzystać z uroków natury. Mimo to na razie analizował; przechadzał się głównymi uliczkami, mając na uwadze to, by nie zwracać na siebie większej uwagi, by tym samym porobić parę zdjęć. Włochy znacząco różniły się od okraszonego kultem herbatki kraju, a to wszystko za sprawą innego oświetlenia, innych barw budowli... i bardziej żywszego podejścia do życia. Miasto dosłownie tętniło życiem, a on zamierzał z tego skorzystać, oddając się refleksjom. I tak się oddał własnym przemyśleniom, że trafił w kompletnie inną część Rzymu; zarzuciwszy na siebie czarną bluzę, nie zdawał się być tutejszy. Nie brzmiało to zbyt dobrze, nie wyglądało to zbyt dobrze, gdyż nogi powiodły go tam, gdzie po prostu nie powinno go być. Jakoby znowu - nim się obejrzał - a miał przed sobą te nieprzyjemne wydarzenia z Nokturnu, co odegrały kluczową rolę na początku marca. Trafił do miejsca, które stanowiło kolebkę przestępczości, jakoby zaklętą w obrazie ciemniejszego, bardziej ponurego miasta. Nie bez powodu zatem, nie chcąc zwrócić na siebie większej uwagi, trzymając różdżkę w gotowości - na Merlina, przecież przy jakimkolwiek starciu będzie miał problem, bo może był w stanie używać drewnianego patyczka, ale nie miał nad prawą ręką stuprocentowej kontroli - zaczął się bardzo ostrożnie wycofywać, by tym samym (jakimś cudem) znaleźć drogę powrotną. Jakoś.
C. szczególne : Przedramiona pokryte w znakach runicznych i symbolach szamańskich, będące dawnymi oznakami jego powiązań z czarną magią. Na plecach posiada skaryfikację heksagramu, obecnie zabliźniony acz nadal możliwe do wyczucia wypuklenia. Pozostają zakryte pod ubraniami. Blizny po poparzeniach na wewnętrznych stronach dłoni.
Raphael pomimo przebywania przez większość roku w Hogwarcie, obiecał rodzicom dwie rzeczy - że już nigdy nie powróci na drogę bycia czarnoksiężnikiem, a drugie - że będzie ich odwiedzał co najmniej jeden raz w miesiącu. Nieważne kiedy, ważne, aby każdego miesiąca ich Mały Raphi przybył i spróbował prawdziwej włoskiej kuchni, bo inaczej zapomni się i ta cała fasolka z grzankami już kompletnie mu w mózgu zabuszuje. Tak mówiła matka, ojciec jedynie śmiał się pod nosem i nie zamierzał ani trochę wchodzić w paradę żonie. On się zajmował zwierzętami i przyniesieniem pieniędzy do domu, ona domem i nim. No i jeszcze pisaniem książek jako hobby. Więc stworzyli idealny duet pomimo tego całego feudu rodowego między nim... a nimi. Ot, zwyczajna pół-czarodziejska rodzina, która jednak ma w swoim domu magię nie tylko uczuć, ale i kuchni. Bo Acatia była dobrą kucharką, nawet można powiedzieć bardzo dobrą. A skąd to wie? Bo zawsze lubił u niej jeść. Każde angielskie jedzenie oprócz wypieków przypominało mu tylko kolejny dzień zmarnowany na to, aby zrobić coś dalej ze swoim życiem. Nie wiem, zerwać więcej kontaktów z "tamtym światem". Samo to określenie brzmiało jak cos tabu i wielce mistycznego. I takie miało pozostać. Nikt nie miał wiedzieć o tym... I nikt nie powinien, aż do czasu.
Spędzając trzy dni w Watykanie - bardzo łatwo było mu dostać się do Rzymu. W końcu żyli w państwie-mieście, które... o dziwo też miało swoją czarodziejską odsłonę. Najciekawszą dawniej dla Raphaela atrakcją w dawnych czasach wydawała się... Mortecespuglio – Dzielnica Śmierciokrzewu, gdzie włoscy i inni romańscy czarnoksiężnicy mogli zajmować się własnymi sprawami. Tam też miał wiele niezałatwionych spraw, a wszelkie z nich załatwiał... Po trochu. Śmierciokrzew posiadał także osobną dzielnicę - La Pentola della Strega, czyli Wiedźmi Rondel. Na Wiedźmim Rondlu działo się wszystko to co każdy początkujący czarodziej i dorosły mógł sprawdzić. Przemysł magiczny, różdżkarstwo, kulinaria, książki do Calpiatto. Można tu było znaleźć wszystko. Wystarczyło tylko wiedzieć gdzie iść. Ale niestety, komuś innemu udało się trafić jednak do Rzymskiego Mroku - jak to nazywał w swojej głowie Raphael. Ze spokojnym oblizaniem warg wszedł już w odpowiednią alejkę i dłońmi wsuniętymi w swoją lekką kurtę, bo pogoda w tym miesiącu była dziwna - rozglądał się po wszystkim. Wypatrywał kogoś konkretnego. Ramona - Hiszpana, który postanowił zaryzykować i rozkręcać biznes handlu artefaktami na Mortecespuglio nie do końca legalnie. Więc się krył. Tym samym poszukiwania były utrudnione. Ale nawet i to nie przeszkodziło nauczycielowi Run, aby powęszyć. Wypytał po włosku każdego, kto wydawał mu się dość przyjazny jak na to miejsce i... do pewnego momentu może się to mu uda... Na ten moment nie wiadomo co się wydarzy dalej... Gdzie go poniosą kroki.
Scenariusze dla pana Lowella
Spoiler:
1,6 - Dostajesz się do jednej z części dzielnicy, gdzie czarodzieje handlują wszelkiego rodzaju magicznymi akcesoriami dla magicznych stworzeń. Twój instynkt szukania kłopotów życiowych sprawia, że podchodzisz do jednego ze stoisk i handlujesz z jednym mężczyzn o jajo feniksa. Widzisz, że jajo faktycznie wygląda jak to feniksa. Ale nie zdajesz sobie sprawy, że jesteś hipnotyzowany. Rzuć kostką k6. Parzyste - Niestety, ale twoje początkowe doświadczenie w oklumencji powoduje, że dajesz się nabrać i płacisz 100 galeonów za trefne jajo powiększonego kurczaka; Nieparzyste - Zdajesz sobie sprawę, że to hipnoza i udaje Ci się przebić przez chwyt handlowy mężczyzny i zaczynasz kłócić się z nim na migi o sam fakt oszustwa.
2,5 - Ty naprawdę sądzisz, że Śmierciokrzew jest bezpieczną dzielnicą. Albo jesteś po prostu głupi. Bo kiedy chodzisz tak sobie z różdżka na baczności, widzisz jak zza jakiejś ściany wychodzi trzech tępych osiłków, którzy mówią coś do ciebie po włosku. Ale wiesz, że nie zrozumiesz za bardzo o co chodzi, więc... Spuszczają ci łomot. Rzuć kością k6 i dowiedz się co stanie. Kość parzysta - na szczęście to tylko siniaki i nic więcej. Da się to zaleczyć, ale jaką pamiątkę to zostawi o włoskiej gościnności. Kość nieparzysta - czujesz chrupnięcie w nosie i posmak krwi, gdy ta dociera do twoich usta. Chyba musisz to jakoś zatamować i naprostować. I co robisz dalej?
3,4 - Twoje szczęście jest niebywałe, bo o ile nie zdobędziesz niczego czarnomagicznego to widzisz, że ktoś sprzedaje najprawdziwsze eliksiry, które cóż... Mogą Ci pomóc w pewnych czarnomagicznych sprawach. Eliksir okazuje się nazywać Excecratio i kosztuje cię zaledwie 70 galeonów. Rzuć na swoje przekonywanie. Parzyste - okazuje się, że masz żyłkę do negocjacji i udaje ci się obniżyć cenę za eliksir aż o 20 galeonów w dół. To w sumie dobry interes i być może przyda Ci się to na kiedyś; Nieparzyste - Niestety, ale płacisz pełną cenę 70G. Takie życie turysty we Włoszech.
Tak czy siak - odnotuj, że zdobywasz eliksir. Albo i nie. Kwestia kupna zależy od ciebie.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Samemu nie wiedział, kiedy to dokładnie udało mu się wejść w mroczniejszą stronę pięknej stolicy Italii, w związku z czym, kiedy to zdołał zrozumieć, że jest tam, gdzie go nie powinno być... było już za późno. Nie wiedział, gdzie dokładnie znajdowała się granica, w związku z czym zaczął bardzo powoli i ostrożnie odchodzić, byleby znaleźć drogę powrotną. Lowell nie chciał nieść ze sobą brzemienia ponownych problemów, w związku z czym nie zwracał żadnej większej uwagi na różnorakie sklepy, którymi się to miejsce po prostu otaczało. Najróżniejsze mniej lub bardziej mroczne przedmioty, poukrywane twarze, a do tego jeszcze dziwne pasmo nieszczęść, które się za nim wiodło. Nie chciał. Musiał się stąd wydostać, jakoby coś nakazywało mu to zrobić. Może przed wypadkiem byłby zaciekawiony, ale teraz... teraz nie chciał. Czuł, że to dziwne wrażenie adrenaliny powoli rozchodzi się po jego ciele i napawa dziwnym uczuciem kontroli nad własnym życiem, ale wiedział, iż jest to tylko i wyłącznie złudzenie. Iluzja wynikająca z wydarzeń przeszłych, kiedy to - wiedząc, że w taki sposób może ukoić pewnego rodzaju problemy drzemiące na duszy - jedynym radzeniem sobie z emocjami było wchodzenie w niebezpieczne sytuacje, zakrawające o potencjalne zagrożenie dla jego zdrowia i życia. Doskonale pamiętał, co mówiła mu psycholog na ten temat, choć trudna do odparcia chęć zapoznania się z Śmierciokrzewem zdawała się odgrywać w jego działaniach znaczącą rolę. Chciał zawrócić, poznać więcej, ale... wiedział, że nie może. Nie chciał - chciał się jakoś zmienić, w związku z czym zaczął wędrować po tutejszych uliczkach. Jego uwagę przykuło stanowisko z eliksirami i choć sprzedawca zdawał się nie wyglądać na takiego, co chciałby go porazić na starcie Toninentią, o tyle jednak nie zatrzymał się przy nim. Owszem, Maximilianowi przydałoby się coś nowego do nauczenia, ale nie widział sensu nawiązania jakiejkolwiek rozmowy z eliksirowarem. Felinus ruszył we własną stronę, byleby się stąd wydostać, wszak nie wiedział, czy działa tutaj sztuka teleportacji, o ile ta by nie była kapryśna na jego inność w tej dzielnicy. I wolał tego nie próbować, by przypadkiem się nie rozszczepić na jakieś małe kawałki, w związku z czym... wędrował. Młody, nietutejszy turysta, zwyczajnie przemierzał kolejne główne uliczki, mając nadzieje, iż się stąd wydostanie, jak również nikt nie postanowi przyczynić się do dodatkowej krzywdy. Za dużo już zdzierżył - nie chciał dokładać ani sobie, ani nikomu bliskiemu dodatkowego cierpienia, w związku z czym szedł przed siebie, mając nadzieję na znalezienie wyjścia ze Śmierciokrzewu. Okrył fragmenty koszuli w szczelniejszy sposób czarną bluzą, ażeby biały materiał nie wyróżniał się na tle mroczniejszej scenerii Rzymu.
C. szczególne : Przedramiona pokryte w znakach runicznych i symbolach szamańskich, będące dawnymi oznakami jego powiązań z czarną magią. Na plecach posiada skaryfikację heksagramu, obecnie zabliźniony acz nadal możliwe do wyczucia wypuklenia. Pozostają zakryte pod ubraniami. Blizny po poparzeniach na wewnętrznych stronach dłoni.
Ramon. Człowiek, którego szukał tak naprawdę mógł nawet zniknąć już parę godzin temu, chociaż Raphael bardzo dobrze znał i kojarzył typowe miejsca przebywania tego drania od siedmiu boleści. Łachudry, kanciarza i mistrza oszustw ulicznych. Chyba jedyny zaakceptował fakt, że Raphael odchodzi już od tego całego syfu. Ale wiedział też, że pewnego dnia wróci spłacić swoje długi, które u tego jegomościa posiadał. Wszystkiemu przeglądał się niespokojnie, ale czy faktycznie go tutaj spotka? Powoli zaczynał już wątpić w samo przybycie tutaj. Chociaż jego dedukcja podpowiedziała mu gdzie konkretnie go znaleźć, tak… kolejny punkt odkreśliłby na swojej mentalnej mapie Śmierciokrzewu. Może faktycznie go w końcu złapali i odsiedzi swoje w więzieniu dla czarodziejów? Możliwe, możliwe. Dlatego też, jeśli nie znalazł go w kolejnym miejscu to postanowił, że zacznie opuszczać to miejsce i kierować się do Rondla, załatwić parę spraw dla rodziny. Jakieś zioła i medykamenty dla zwierząt. Gdzieś je miał w pamięci. Zauważyć je na plakietkach i skojarzyć to nie był problem. Z tego względu w pewnym momencie odwrócił się na pięcie i poczuł wiatr na szyi. Ugh, irytowało go to. Postawił kołnierz kurty na sztorc, przeklęte wietrzysko tylko dodawało aromatu jego zachowania, że jego “przyjaciel” pierdział w paski więziennych strojów. Jeśli istniała na tym świecie sprawiedliwość to zapewne go dosięgła. Czyli jego zadanie na dzisiaj skończone… Ale czyżby…?
Kostki dla pana Lowella:
Spoiler:
Idziesz spokojnie drogą Śmierciokrzewu, kiedy nie zdajesz sobie sprawy, że twoja obecność tutaj zaczęła trochę niepokoić stałych bywalców. Czujesz na sobie ich wzrok, aż ostatecznie, gdy zaczynasz w pewnym momencie sięgać dalszej uliczki, zauważasz dwóch drabów, którzy nagle cię szturchają. Mówią Ci, że nie chcą tutaj żadnych obcokrajowców. Ich nastawienie zależy od punktów kostki k100.
1-25 - Mężczyźni nieważne co powiesz - puszczają Cię wolno, ale mówią, że jeśli jeszcze raz zobaczą cię w tym miejscu - dostaniesz po prostu “wpierdol”. 26-50 - Wiesz, że są to faktycznie czarnoksiężnicy, ale nie aż tak niebezpieczni. Jednak są oni w “swoim terenie”, więc i tak masz problem. Podpierają Cię do ściany i próbują zastraszyć, mówiąc co Ci zrobią jak nie powiesz dla kogo sprzedajesz informacje. Rzuć kością oklumencji, która przy parzystej liczbie pozwala ci zachować spokój. W przypadku porażki, zaczynasz czuć panikę i masz problemy z mówieniem. Jest to w końcu dla ciebie sytuacja naprawdę nieprzyjemna, a jeszcze większe niebezpieczeństwo może czaić się za rogiem. 51-80 - Nie podoba się im to, że faktycznie możesz coś skrywać. Dodatkowo są oni nabuzowani i bardzo śmiali do tego, aby Ci wpieprzyć. Dlatego rzuć kostką parzystości i przy wyniku parzystym użyj Koła Wpierdolu, aby dowiedzieć się, gdzie obrywasz od nich lekką ranę. 81-90 - Korzystasz z koła z poprzedniego zakresu i tracisz dodatkowo 50 galeonów. 91-100 - No dobra, po prostu spuszczają Ci solidny wpierdol. Rzuć sobie trzy razy Kołem Wpierdolu na miejsca rany z jakiej zacznie płynąć krew.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Samemu może nie był zbyt dobrze zaznajomiony ze światem mniej legalnym, co nie zmienia faktu, iż zawsze mógł to zmienić. Mimo to nie chciał - Lowell, kiedy to starał się znaleźć wyjście z tego wielkiego labiryntu zwanego Śmierciokrzewem, o czym by może wiedział, gdyby popatrzył do ulotek informacyjnych, nie myślał zbytnio o tym, by musnąć trochę tej zakazanej wiedzy. Zwyczajnie miał dość wrażeń w ciągu ostatniego miesiąca i naprawdę próbował się pod tym względem zmienić, w związku z czym, przyspieszywszy kroku, Faolán poczuwał się wręcz do opuszczenia tego bardziej ponurego miejsca stolicy Italii. Nie zamierzał ponownie narażać samego siebie, a przede wszystkim osoby, na której mu zależało, na dodatkowy stres. Nie chciał, wszak wiedział, że swoim zachowaniem, tak aroganckim i prostackim, tak pozbawionym poszanowania dla własnego zdrowia i życia, może przyczynić się do kolejnych zranień, do których to nie chciał się przyczyniać. Doskonale wiedział, w czym jest problem, dlatego nie bez powodu odwrócił się na pięcie, by tym samym wydostać się z tej nieprzyjemnej dzielnicy, dzięki której mógłby zyskać dodatkowe problemy. Poprawiwszy własne ubrania, trudno było tak naprawdę znaleźć wyjście z tego widocznego labiryntu, kiedy to wiedział, że może się w nim zgubić na dobre. Nie bez powodu chłopak zaczął się w dość poważny sposób zastanawiać nad tym, czy przypadkiem się nie teleportować do ostatniego znanego miejsca o bardziej ludzkim wydźwięku. Stukot podeszwy nie ujawniał jednak jego zdenerwowania; potrafił zachować spokój, w związku z czym działał normalnie i zgodnie z własnym planem. Trudno by było, żeby stracił jakkolwiek nad sobą panowanie, skoro widział śmierć kobiety w na Nokturnie i nadal pamiętał zapach gnijących tkanek szefa Biura Bezpieczeństwa. Nie patrzył na niego pod tym względem - wiedział, iż sytuacja ta nie wynikała w pełni z jego winy, choć pewną cegiełkę do niej dołożył. Terapie z psychologiem pozwoliły mu to bardziej sobie uświadomić. Szkoda tylko, że nieszczęście nadal go lubiło, bo zwrócili się wobec niego prawdziwi, rodzimi Włosi, którzy najwidoczniej nie tolerowali tutaj jego obecności. To prawda - samemu nie był kimś w rodzaju prawdziwego obywatela - w związku z czym był narażony na większe zdenerwowanie ze strony osób znajdujących się w miejscu przypominającym co nieco Śmiertelny Nokturn. Szturchnięcie nie było przyjemne, ale też - Lowell nie zamierzał emanować agresją, zachowując na twarzy spokój, by tym samym nie dać się sprowokować. Jednocześnie do rękawa koszuli schował różdżkę, ażeby nie pozostawała na widoku. Szkoda byłoby otrzymać dodatkowy wpierdol. - Odnajdę jeno drogę. Tylko raz mnie tutaj zobaczyliście. - odpowiedział, kiwnął głową, a kiedy mężczyźni puścili go wolno - ruszył do dalszych poszukiwań wyjścia z tego miejsca. Opanowanie adrenaliny szło mu całkiem dobrze po treningach walki na mniej lub bardziej prawdziwe noże, niemniej jednak nie chciał kończyć tutaj własnego żywota, w związku z czym zapamiętał cechy charakterystyczne tej lokacji, by tym samym uniknąć ponownego w niej zawitania. Szedł zatem dalej - byleby odnaleźć wyjście.
C. szczególne : Przedramiona pokryte w znakach runicznych i symbolach szamańskich, będące dawnymi oznakami jego powiązań z czarną magią. Na plecach posiada skaryfikację heksagramu, obecnie zabliźniony acz nadal możliwe do wyczucia wypuklenia. Pozostają zakryte pod ubraniami. Blizny po poparzeniach na wewnętrznych stronach dłoni.
Nieszczęścia zawsze chodziły parami na Śmierciokrzewie i nawet jeśli szanowny pan Lowell myślał inaczej - to widoczne nadal żył iluzją brytyjskiej grzeczności i piciem popołudniowej herbatki. Raphael miał świetne porównanie między jednym miejscem i drugim i wiedział, że Nokturn był jedynie… hmm, płotką w przeciwieństwie do tego jak ciekawe okazy można zdobyć na rynku włoskim, gdy masz pod nosem - a raczej za morzem - dostęp do afrykańskich społeczeństw czarodziejów, którzy faktycznie potrafią zaoferować więcej dzikiej magii niż inni zamierzali się spodziewać. Ooo, niech się teraz mylą Ci wszyscy, którzy myślą, że nie znajdą tutaj naprawdę ciekawych okazów. Trzeba było tylko wyjąć głowę z własnego tyłka i rozglądać się szerzej na boki, zachodzić do ludzi “odpowiednich” - jak to nazywał dawniej sam Raphael. Ale teraz? Teraz miał przed sobą jedynie wyobraźnię swojej przeszłości i nie widząc swojego “serdecznego przyjaciela” Ramona, postanowił faktycznie ulotnić się… gdyby… gdyby faktycznie nie ujrzał coś, co było mu bardziej znajome niż się spodziewał. Widok tak bardzo bliski, że przewrócił nawet swoimi oczami. Bo oto miał przed sobą studenta, który wpakował się w problemy, które nie sięgały nawet murów szkoły. Szkoły, która była zdecydowanie dalekie kilometry od tej uliczki na której się teraz znajdował, a Raphael w delikatnym osłupieniu zerkał na całą scenę jaka się rozgrywała. Czy zamierzał reagować już teraz? Nie, dał sobie poczekać jeszcze chwilę, aby zobaczyć jak faktycznie zareaguje na to wszystko Lowell… Ale widocznie nawet bandziory nie zamierzały mu przeszkadzać w dalszym przemieszczaniu się po terenie Śmierciokrzewu. W końcu był jednak nauczycielem. Dlatego z rękoma w kurcie podszedł bliżej, jedynie chrząkając. — Kusi mnie, panie Lowell, aby sprawdzić czy jak powiem tutaj, że Hufflepuff traci właśnie jakieś paręset punktów za włóczenie się w nielegalnych miejscach na drugim końcu świata to czy faktycznie tablica zmieniłaby się na gorsze dla pana domu. — Odpowiedział mu w dość suchym tonie, zwłaszcza, że nie byli w Hogwarcie ani nawet w Hogsmeade. Tylko w przeklętym Rzymie i to jeszcze na terenach magicznych, blisko konkurujących ze sobą o to, która może mieć większy nalot włoskich aurorów. Raphael przemielił plwocinę w ustach, aby zaraz ją połknąć i spoglądał jeszcze chwilę czy kogoś tu przypadkiem nie było z tamtych drabów. — Ale tego nie zrobię, bo nie jesteśmy w zamku, a pan nie ma na sobie mundurku swojego domu. Mam zatem w głowie myśl, że zrobił sobie pan wakacje, co? — I przez chwilę pokręcił głową na boki, aby zaraz odwrócić się i zacząć iść powoli ścieżkami kierującymi jego i Lowella do wyjścia. Szedł dalej, ale zapewne nie zauważyłby, że chłopak idzie zanim. Byłby raczej lekko zaniepokojony, że widzi tutaj swojego nauczyciela Starożytnych Run, a sam Raphael mógłby teraz być podejrzany w jego oczach, ale… był w sumie dorosły. Mógł na więcej sobie pozwolić plus Puchon nie znał jego przeszłości - zaiste barwnej. Mężczyzna jeszcze chwilę szedł zanim nie stanął i przewrócił oczami. — No już, ruszaj się. Nie będziemy stali tutaj i czekali aż przyjdą tutaj i będą chcieli ciebie oskubać z galeonów, Lowell… — I teraz obserwował go czy zanim idzie. I czy miał jakiekolwiek pytania...
Nieszczęścia były jego partnerami od dawien dawna, kiedy to zaczął funkcjonować na tym świecie. O ile samemu nie narzekał, o tyle jednak wiedział, że zawsze wszystko mogło się potoczyć lepiej, łatwiej i szybciej, ale, jak żeby inaczej, wiele rzeczy w pewnym stopniu musiało ulec zepsuciu. Nie mógł z tym nic zrobić; mimo to nie ciągnęło go do zapoznania się z kulturą włoskiego odpowiednika Nokturnu. Zwyczajnie chciał uniknąć problemów, dlatego nogi kazały mu iść dalej, szukać wyjścia, choć obecnie skłaniał się ku opcji teleportacji, ażeby mieć pewność liczoną w stu procentach, że zdoła się wydostać z tej niezbyt przyjaznej lokacji. Życie niestety pokazywało mu, iż nie wszystko jest łatwe do naprawienia i tym samym wymaga znacznie większej pracy. Bo nawet jeżeli tylko chciał pozwiedzać Rzym, o tyle jednak zrządzenie losu przyczyniło się tak naprawdę do pchnięcia w ramiona podobne, aczkolwiek całkowicie odmienne od tych w Wielkiej Brytanii. Jakby udowadniając, że z pierwotnych, własnych korzeni... tak łatwo się nie wydostanie. Mimo to nie ciągnęło go do żadnych towarów oraz bezpośredniej konfrontacji na różdżki z mieszkańcami słonecznej Italii. Nie zareagował agresywnie, a zamiast tego podszedł do tego wszystkiego z należytym spokojem, w związku z czym mógł kontynuować dalej poszukiwanie wyjścia. Miał bliskich, na których mu zależało. Chciał się zmienić, dlatego ignorował własną chęć dosłownego wpakowania się w problemy. Było to trudne, aczkolwiek nawet te niewielkie kroki wpływały tak naprawdę na możliwość porzucenia pewnego zachowania destrukcyjnego. Ciągnęło go do ryzykowności, ale teraz nie zamierzał ryzykować. Chciał skończyć z tym, że zawsze pociąga za sobą innych ludzi, samemu znajdując się i tak na wygranej pozycji. Jakby roztaczał wokół siebie aurę powodującą znacznie poważniejsze obrażenia i mniej szczęśliwe sytuacje. Nie interesował się szkołą, opinią, czymkolwiek. Chciał się tylko stąd wydostać, dlatego również nie spodziewał się, iż spotka tutaj kogoś, kto może go rozpoznać. Nie po to przebywał poza granicą, by ktoś w mieście zamieszkałym przez sporą ilość ludzi go skutecznie rozpoznał. A jednak nie udało się; czekoladowe tęczówki zauważyły sylwetkę nauczyciela, choć nie speszył się. Na twarzy widniał ten sam spokój i harmonia. I od razu miał ochotę pokręcić oczami na rankingi domów czy inne duperele. - Gdybym wiedział, gdzie to miejsce zaczyna się i kończy, już dawno by mnie tutaj nie było. - raczej wolał uniknąć potencjalnych pytań ze strony profesor Whitehorn... zresztą, ze strony każdego. Nie było go od dawien dawna na zajęciach, wiele osób nie miało z nim tak naprawdę bliższego kontaktu. Odzywał się wtedy, gdy było to konieczne; obecnie ciemne obrączki źrenic spoglądały uważnie na nauczyciela; liczył prędzej od punktów na jakąkolwiek pomoc w wydostaniu się z tego miejsca na rzecz normalnych uliczek, a nie Śmierciokrzewu. Ciche westchnięcie wydostało się spomiędzy jego ust, kiedy to rozglądnął się uważnie po okolicy; w dłoni, w rękawie, miał jeszcze różdżkę, gdyby jednak się okazało, że nie może nikomu ufać. To, że tutaj znajdował się Zanetti, nie sprawiało większego problemu, bo samemu często chodził na Nokturn i taki widok już go nie dziwił. Profesor był dorosły i samemu decydował o własnym życiu, o czym doskonale wiedział. - Jak pan widzi... no cóż, coś nie pyknęło. Ale tak, wakacje. Zwiedzam, poznaję, choć nie zamierzałem się tutaj dostać. - powiedziawszy, rozglądnął się jeszcze raz po otoczeniu. Mapy nie posiadał. Zresztą, miał ze sobą zbyt mało przedmiotów, by został uznany za jakiegoś turystę czy cholera wie co. Zauważył, jak Raphael idzie do przodu; instynktownie ruszył za nim, choć nie do końca pewnie; dopiero komentarz ze strony profesora upewnił go, że tak naprawdę może za nim prawidłowo ruszyć. Zrównał zatem krok, choć nie cisnął pytaniami na lewo i prawo, wiedząc doskonale o tym, że każdy z nich decydował samemu o tym, co ich spotyka. Powiązania z tym mroczniejszym światem nie były mu obce. - Ucieszyłbym się, gdyby oskubaliby mnie tylko z galeonów. - no tak. Prawa ręka działała już w miarę, ale nadal sprawiała problemy, w związku z czym Felinus używał głównie lewej. Wiedział, co ludzi spotyka w takich miejscach. Samemu miał okazję doznać większych skrzywień na psychice, ataku ze strony legilimenty, porażenia Toninentią i ciśnięciem Sectumsemprą. Wszystkie blizny pozostawały jednak skrzętnie ukryte. - Zresztą, brzmi to jak najbardziej pozytywny scenariusz. - mruknąwszy, zauważył tę niepotrzebną obserwację, która nie należała do pozytywnych aspektów. Traktowany niczym dziecko, super. Miał ochotę pokręcić oczyma, ale tego oczywiście nie zrobił. - A pan? Pan chodzi tutaj i szuka potencjalnych uczniów? - porywa do piwnicy, obrabia na czarny rynek?
C. szczególne : Przedramiona pokryte w znakach runicznych i symbolach szamańskich, będące dawnymi oznakami jego powiązań z czarną magią. Na plecach posiada skaryfikację heksagramu, obecnie zabliźniony acz nadal możliwe do wyczucia wypuklenia. Pozostają zakryte pod ubraniami. Blizny po poparzeniach na wewnętrznych stronach dłoni.
— Nie powinieneś zapuszczać się do miejsc, gdzie możesz stracić głowę za samo spojrzenie na kogoś, kto ma w swojej głowie więcej myśli jak cię okraść z pieniędzy i równocześnie zabić, Lowell. Śmierciokrzew to nie Nokturn. Tutaj jedyne co Cię uratuje to twoje własne umiejętności. — Powiedział spokojnie, Raphael tak naprawdę nie zerkając na niego na tyle, na ile nie potrzebował się upewnić, że chłopak ruszył już za nim, a nikt po drodze nie miał zamiaru ich obojgu tknąć. Bardziej doświadczony czarodziej przerzucał swoją różdżkę z jednej ręki do drugiej i robił to tak wprawnie, jakby urodził się z nią, a nie nabył w momencie osiągnięcia wieku uprawniającego go do wyruszenia do magicznej szkoły. Która zresztą nie różniła się aż tak bardzo Hogwartu. Bo ludzie byli wszędzie tacy sami, jedynie zmieniał się krajobraz. I Serafini przeżył to na własnej skórze. Mury się tylko różniły. Klasy, ich wystrój. Ale nie ludzie. Oj, nie. I dlatego zamierzał czym prędzej wynieść się z nim z Śmierciokrzewu, szukając najbliższej drogi do Rondla. Wtedy usłyszał do swoich uszu jak Puchon zaczął mówić coś o szukaniu uczniów. Na te same słowa ex-czarnoksiężnik prychnął i uśmiechnął się, odwracając głowę. — Nie, Lowell… Ja mieszkam w tym mieście. Dopóty jest rok szkolny to zbieram sobie parę dni do systematycznego odwiedzania mojej rodzinki. Nie mieszkam w Rzymie… No, ale dorastałem w Watykanie. Magicznej części Watykanu, o ile niemagiczni wiedzą, że taka istnieje. — Jakoś trudno było mu powiedzieć słowo “mugol”. Wydawało mu się plugawe i z pewnym obrzydzeniem do tych, którzy nie potrafili posługiwać się magią. Serafini natomiast dość cenił niemagiczne tereny Londynu czy Rzymu, ale nikt nie domyślał się raczej w świecie - nie mieszkając we Włoszech - że istnieje magiczna część Watykanu. Ta w której wychowuje się większość watykańskich czarodziejów, którzy choć nie wierzą w mugolskiego Jezusa to cieszą się tym, że mogli uważać go za postać półhistoryczną. A wszelcy inkwizytorzy i inni łowcy czarownic mogli tak naprawdę pocałować w poślady czarodziejów z Watykanu. Bo chociaż była to mała społeczność to potrafiła wszystkich kiwać jak zawodowi kanciarze i ministerstwo włoskie pomagało im w tym już od dawna. Byłaby ta mała enklawa mogła żyć sobie w spokoju. I do takiej enklawy należała rodzina Serafiniego. W tym on sam. Ale… Już koniec o tym. Serafini wychodząc już z Lowellem na tereny Wiedźmiego Rondla pozwolił sobie odsunąć się na bok, aby uczeń mógł sam pierwszy wyjść na bardziej zatłoczoną uliczkę. Po chwili sam do niego dołączył i przejechał kciukim po swoim nosie, zanim nie skoncentrował na nim uwagi. — Sam zresztą nie wiem co za kretyn z Anglii nie znający Italii chciałby się zapuszczać w te tereny. I sądzę, że jest pan na dobrej drodze, aby zrozumieć, że powinien pan zdecydowanie więcej uważać. Gdybym to ja musiał przekazywać profesor Whitehorn, że wylądował pan w szpitalu po trafieniu zaklęciem czarnomagicznym i to jeszcze tak daleko od Anglii to nie wiem czy wyszedłbym z jej gabinetu w jednym kawałku. Choć pocieszna to osóbka to jednak nie chciałbym denerwować. — Pokręcił głową na to jak lekkomyślni mogli być wkraczający w absolutną już dorosłość studenci. Nawet on wchodząc na Śmierciokrzew został od razu złapany przez ojca i wmówiony dobitnie, aby nie zapuszczał się tu nigdy sam. A jednak, po wielu latach można było uznać, że był tutaj stałym bywalcem jeśli chodziło o spłacanie długów tylko po to, aby się ich pozbyć. Raphael zaraz jednak trochę złagodniał i popatrzył się na niego. — Zje pan coś, panie Lowell? Moja matka gotuje wspaniałe spaghetti. I gdyby dowiedziała się, że spotkałem swojego ucznia i nie zaprosiłem go na obiad to sprałaby mi głowę. Więc? — I wzruszył ramionami, bo w sumie nie musiał się zgadzać.
Typowe, profesorowe gadanie. Wiedział o tym, mleko się rozlało już znacznie wcześniej, ale nie zamierzał udowadniać tego wszystkiego, dlatego pozostawał bezstronny, nie posyłając żadnych podejrzeń, że może być jednak inaczej. Zanetti tak naprawdę nie wiedział, z czym chłopak miał do czynienia trzy tygodnie temu. Ręka może już jakoś działała, ale nie na tyle, by był z niej tym samym zadowolonym. Jedynie to, że udało mu się odpowiednio zachęcić szefa Biura Bezpieczeństwa, pozwoliło tak naprawdę na wydostanie się z tej sytuacji obronną ręką. Nikt o tym aktualnie nie wiedział - w raportach nie widniał, a też, dodatkowych problemów nie zamierzał stwarzać, dlatego trzymał tę tajemnicę w samym sobie, pozostając świadom tego, jakie problemy by z niej mogły wyniknąć. Mało kto przecież dostaje się na Nokturn, by zostać zaatakowanym, a do tego jeszcze otrzymać rykoszetem zaklęcia piorunu, które następnie zabiło jedną z napastniczek. Lowell miał przed sobą ten widok, zastanawiał się nad sensem własnej obecności w tamtym miejscu, ale może... tak było lepiej. Ktoś inny uniknął znacznie gorszego losu, a sam miał do czynienia tylko i wyłącznie z bliznami znajdującymi się prawie całej górnej części ciała. Prawa strona pozostawała o tyle korzystna, że omijała tym samym przy wyładowaniu najważniejszy organ. - Pozostaję tego świadom. - na Nokturnie ratowało go tylko szczęście i jakieś umiejętności. Co prawda ostatnio stał się z nich lepszy, udowadniając, iż jest w stanie ochronić bliskich, ale nadal wymagał ciągłej wprawy i doświadczenia. Mimo to sytuacje stresowe nie pozostawały mu obcymi. Zresztą, teleportacja, mimo potencjalnego rozszczepienia, mogła mu uratować dupę nie jeden raz, gdyby tylko postanowił się na niej w pełni skupić. Zapłata jądrami nie stanowiła w tym przypadku problemu; lepiej jest już schować godność do kieszeni i przeżyć, aniżeli udowodnić, że mózg jest jedynie czymś wybiórczym i go tak naprawdę nie posiada. Na razie i tak, mimo ciągłego pakowania się w problemy, pozostawał na plusie. Lowell spojrzał uważnie na nauczyciela, wsłuchując się w jego własne słowa. Nie wiedział zbyt wiele o pochodzeniu samego profesora, jako że nie wpychał nosa w prywatne sprawy. I liczył, że ludzie do niego będą tak samo podchodzić. Lubił swoją otoczkę, przez którą to robił przejście tylko wtedy, gdy zauważał, iż ktoś nie zamierza go skrzywdzić. I tak czy siak było z nim znacznie lepiej niż ten rok temu. Zachowanie się różniło, mowa ciała również, choć obecnie kontrolował się z potencjalnymi charakterystycznymi odruchami. - Powinienem się tego spodziewać. - no ale wolał być uprzejmy, więc w sumie się tego nie spodziewał, zadając wcześniej pytanie. Nikt jednak nie miał wypisane na twarzy, że jest tego i tego pochodzenia, a samemu tak naprawę nie znał własnych genów na tyle, by móc stwierdzić, że pochodzi z jakiejś części świata. Prędzej stanowił rodowitego Brytyjczyka, choć nazwisko pozostawało w jakiejś części wykute przez ramiona francuskich miast. A tak przynajmniej wyglądało. Imię w ogóle jakieś łacińskie. Drugie zahaczające o... cholera wie, zresztą. Mieszanka kulturowa w jego przypadku była spora, ale nie jego wina, że ojciec posiadał jakieś porąbane preferencje względem nadawania imion. O tyle dobrze, że nazwisko uzyskał po matce. - Czyli w Watykanie jest czarodziejska społeczność, zgadza się? - kolejny trop, którego mógł się chwycić. Tak naprawdę zdawać by się mogło, że Lowell funkcjonuje tu jako przybłęda. Zero dużych plecaków, jedynie bezdenna torba, do której to schował aparat właściciela rezydencji na Bari. Niewielka wręcz ilość rzeczy. Jakieś tłukące się w środku eliksiry, nic więcej. Leki, które to musiał zażywać, ażeby terapia hormonalna odnosiła prawidłowy skutek. Szedł zatem za Raphaelem, skupiając się na tym, by nie opuszczać gardy. Na szczęście mężczyzna znał się na tym miejscu, w związku z czym dość szybko dostali się na tereny Wiedźmiego Rondla. Lowell wyszedł na zatłoczoną uliczkę ostrożnie, korzystając tym samym z uprzejmości profesora. I słysząc kolejną przemowę, którą najchętniej zanegowałby na własnym doświadczeniu, ale zamierzał tym samym podjąć się tego poprzez własne, uzdrowicielskie doświadczenie. O ile jakieś posiadał, niemniej jednak pracował na szpitalu jako sprzątacz i miał okazję doglądać, jak wyglądają wszystkie procedury. A może nie? Trzymał siebie na wodzy. - Widzi pan, daleko pan nie musiał szukać. - no tak, był tym kretynem i nie bał się do tego przyznać, kiedy to poruszał się spokojnie w rytmie własnego bicia serca, które pozostawało nadal spokojne. Przekierował spojrzenie czekoladowych tęczówek na profesora, jakoby chcąc tym samym wyłapać odpowiednią reakcję. - Z tego, co mi wiadomo, to wszelkie medyczne informacje pozostają do wglądu tylko i wyłącznie dla mnie. Dopóki nie łamię prawa, oczywiście. - prawda jest taka, że szkoła guzik wiedziała o swoich uczniach, a samemu miał do czynienia z dość poważnymi urazami. Mimo to geneza blizn nie pozostawała wyjaśniona dla większości nauczycieli. Być może to fakt tego, iż nie miał ojca, przyczyniał się do tak mocnego ryzyka. Starał się opanowywać własne zachcianki i w sumie szło mu całkiem nieźle, bo nic go na tamtym terenie nie zachęciło. No ba, był w stanie zachować spokój nawet wtedy, gdy został zaczepiony. Szczęście sprzyja głupim czy jakoś tak. - I jestem świadom tego, że nie powinienem jej w żaden sposób denerwować, ale, niezależnie od tego, czy mi pan uwierzy, czy też i nie, staram się zachowywać należytą ostrożność. - często jest to silniejsze ode mnie, chciałoby się dodać, kiedy to zauważał ten upływ czasu, który uniemożliwił mu tym samym zauważenie, jak to wszystko ucieka w popłochu. Zabijanie czasu uniemożliwiało tym samym jego wskrzeszenie. Na propozycję trochę się zawahał, trzymając się mocniej paska od torby, na którym to zacisnął własne, szczupłe palce; teoretycznie miał tym samym odpowiedni namiar, więc jeżeli coś by się stało, to Boris by go znalazł. Oczywiście Serafini nie był tego świadom, więc mógł ryzykować, ale też - nie chciał. Pozostawał świadom tego, iż pewne rzeczy pozwalają tym samym na wykorzystanie jego własnych słabości. - Sprawdza pan moją ostrożność? - podniósł wzrok, zastanawiając się, czy to jest dobre podejście. Teoretycznie nic nie powinno mu się stać, ale też, nie znał profesora na tyle, by mógł mu ufać w stu procentach. Mimo to trudno było odmówić tego, iż był zwyczajnie głodny. Nawet nie pamiętał, czy zjadł śniadanie przed odpowiednim wyjazdem, choć powinien. - To znaczy się, nie będę miał nic przeciwko, chętnie skorzystam z propozycji. - poprawił się, wszak nie chciał widzieć w każdym człowieku potencjalnego wroga. - Ale też, nie chcę się wpychać na siłę i korzystać z uprzejmości w nadmierny sposób, bo wiem, że obiady zazwyczaj gotuje się dla poszczególnej ilości osób. - mruknąwszy, spoglądał na łagodniejsze spojrzenie profesora, które mogło świadczyć o jego dobrych intencjach, ale też... mogła to być czysta zagrywka. Czasami brakowało mu tego beztroskiego podejścia.
Czasem łatwiej wtopić się w tłum, czasem trudniej. Ciężko stwierdzić co dokładnie sprawiło, że @Felinus Faolán Lowell wpadł w oko jednej z pracowniczek pobliskiego baru - może miała już tak wprawne oko, że bez problemu wyłapywała obcokrajowców? Może dosłyszała kawałek angielskiej rozmowy, a może zwyczajnie wyłapywała byle kogo, nawet jeśli był tubylcem? Liczyło się tylko to, że wyskoczyła przed Puchona, uśmiechając się szeroko i najpierw po włosku, a potem zaraz po angielsku wyjaśniła, że ta knajpa tuż obok nich jest naprawdę cudowna i naprawdę magiczna, a każdego wieczora przemienia się w miejsce tak imprezowe, jak żaden inny skrawek świata. Nie była zainteresowana odmową ani zgodą, w gruncie rzeczy tylko reklamując... - Koniecznie przyjdź! - Zawołała jeszcze z włoskim zaśpiewem, wręczając chłopakowi nieduże pudełeczko. - Jak pocałujesz, to się otworzy - zdradziła, zanim nie zniknęła w tłumie, szukając sobie kolejnej ofiary.
Pudełko:
Aby je otworzyć, rzeczywiście musisz je cmoknąć - w innym wypadku jest niezniszczalne i, cóż, nieotwieralne. Jak już dasz buziaka, to pudełko rozpływa się w powietrzu, a na twojej dłoni zostaje mały prezencik. Rzuć k6, by sprawdzić co dostajesz.
2, 4, 6 - Pękata fiolka na pewno zawiera jakiś eliksir, ale niestety nie jest podpisana. Nieważne czy sam rozpoznajesz, czy ktoś musi ci pomóc - wychodzi na to, że jest to eliksir otwartych zmysłów. Tylko czy włoskie fiolki mają inną rozmiarówkę, czy to kształt powoduje takie złudzenie? Dorzuć k6 - parzysty wynik oznacza, że trafiły ci się 2 porcje, z których działanie każdej trwa maksymalnie 3 posty; nieparzysty wynik oznacza, że trafiła ci się jednak tylko 1 porcja, której działanie trwa maksymalnie 3 posty.
1, 3, 5 - Mała wizytówka magicznego lokalu i przypominajka. Nic niezwykłego, prawda? Dorzuć k6 - parzysty wynik oznacza, że przypominajka w rzeczywistości jest tylko zmyłką, bo kilka sekund później wybucha ci w twarz oparami eliksiru euforii, który ma wprawić cię w imprezowy nastrój; nieparzysty wynik oznacza, że przypominajka została zaczarowana w ten sposób, by przybierać czerwoną barwę tylko wtedy, kiedy w pobliżu odbywa się jakaś impreza.
______________________
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Przedostanie się do bardziej bezpiecznych okolic włoskiego miasta umożliwiło tym samym spędzenie czasu w ciszy i spokoju. No, prawie ciszy i spokoju, bo całe miasto, zresztą, stolica - jak gdyby sama w sobie dawała życie i chęci do działania. Inna kultura pozostawała odrębną kulturą, to było oczywiste, ale też, pozostawała tą ciekawszą w stosunku do ponurego klimatu Wielkiej Brytanii. Muskające raz po raz twarz słońce, lekkie powiewy wiatru, specyficzna dla danego obszaru geograficznego architektura i odmienna magia sprawiały, że przebywanie w tym miejscu pozostawało w swej strukturze niezwykle przyjemnym doświadczeniem. I próbą uwolnienia się od nieprzyjemności powiązanych z ostatnimi wydarzeniami w życiu. Przynajmniej na jeden, krótki moment, kiedy to zyskiwał coś nowego w zamian, choć potrzebował tak naprawdę przerwy od wszystkiego, gdy poprawił koszulę - trochę nie na jego sylwetkę, ale minimalnie - której pożyczył się od Zagumova i poszedł dalej poprzez alejki magicznej dzielnicy, gdzie wszystko zdawało się nieść ze sobą coś nowego i ekscytującego. Choć nie do końca interesowało go imprezowanie i balowanie do rana. Już przeświadczenie tego, co może się zdarzyć, gdy zostawi się człowieka narąbanego w cztery dupy, po prostu posiadał. Dlatego nie bez powodu zdziwił się na początkowe, włoskie słowa, by potem móc zaczerpnąć bardziej zrozumiałej dla niego mowy. Dziewczyna, która posiadała w dłoni pudełeczko, wydawała się być sympatyczna, ale zawsze mogło to być tylko i wyłącznie złudzenie. Lowell miał się zatem na baczności, choć pozwalał sobie na lekkie podniesienie kącików ust do góry, gdy najwidoczniej nie groziło mu nic złego, a reklama dotyczyła pobliskiego baru, będącego jednym z najbardziej specyficznych miejsc - podobno, oczywiście. - Och... dziękuję... - początkowo nie wiedział, co powiedzieć, choć potrzeba pocałowania tego przedmiotu zdawała się być dziwną opcją jego otwarcia. Najwidoczniej magia w tym miejscu była inna i nastawiona na odmienne efekty, a może po prostu mu się wydawało, kiedy pozostał z drobnym upominkiem w dłoniach, nie wiedząc, co początkowo zrobić. Mimo wszystko... była to dobra reklama, dzięki której (być może) podejdzie do tego miejsca, gdy postanowi ponownie odwiedzić ten pełen architektonicznych perełek, słoneczny kraj. Gdy pracowniczka zniknęła sprzed oczu, także Puchon udał się we własną stronę, by trochę pozwiedzać, liznąć dodatkowo kulturę, a gdy nastawała powoli późniejsza pora i miejsce zaczynało żyć inaczej - wskoczył do pociągu, niczym najzwyklejszy mugol, by napawać się widokami z okna. I zakończyć kolejny dzień, siedząc w pokoju córki szefa Biura Bezpieczeństwa, gdzie miał tymczasowe miejsce do spania.