Bardziej oddalone od głównej ulicy, a bliższe Gospody pod Świńskim Łbem czy obrzeży Hogsmeade zaułki nie cieszą się zbyt dobrą sławą. Często mieszkają tu czarownicy czy wiedźmy chcące ukryć swoje poczynania przed wścibskimi oczami sąsiadów, częściej jednak zauważyć można opuszczone czy zrujnowane budynki, przyklejone czy to jeden do drugiego, czy do ściany puszczy i dróżek prowadzących na cmentarze i w leśne ostępy.
Autor
Wiadomość
Zephaniah van Wieren
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : Tatuaż z łapą nundu na przedramieniu, Blizny i uszczerbki na zdrowiu: Dziennik
Wszystko to było tak bardzo realne. Tak rzeczywiste, że gdyby tylko mógł to chciałby się obudzić. Ale nie ze snu. A z koszmaru, który zaczął naradzać się w jego głowie. Ciało nagle zastygło na chwilę. Ale nie krzyknął, nawet nie drgnął w momencie, gdy wilkołak postanowił od niego odejść, aby zająć się Voralbergiem. Wszystkie nagle myśli zaczęły atakować go z każdej strony. Oczy nie patrzyły nawet na starcie profesora czy też pędzącego w jego stronę wilka. Nie. Nie na tym był skupiony jego cel. Szybsze bicie serca sprawiło tylko, że zerknięcie na krwawiący kikut będącej jeszcze parę chwil temu ręki dodało mu dziwnego przeczucia w jego ciele. Szarpnięcie? Czuł, ale ciężko mu było zareagować. W jego oczach? Szok. Usta drżały, a van Wieren przez ten moment, te paręnaście sekund nie wiedział tak naprawdę co miał ze sobą zrobić. Widział zresztą jak jego różdżka była łamana w pół. W drzazgi. Nie było tutaj miejsca na jakiekolwiek sentymenty, kiedy czuło się nagły ogrom emocji. Strach, cierpienie, zmieszanie, ból, jeszcze raz cierpienie i ból. Narastający w sercu lęk i fakt, że teraz jego odwaga tak łatwo nie mogła mu pomóc. Nieustające przeczucie, że właśnie coś zostało mu ponownie zabrane. Nie wiedział jednak jeszcze co, nie wiedział co było mu odebrane. Tkwił w głębokim szoku, aż do pewnego momentu. Do pewnego dziwnego odczucia... przerażenia, ale jeszcze tlącej się w nim jakiejś chęci walki do tego, aby ratować własną skórę. Nie była to oczywiście taka sama werwa jak wcześniej ze względu na jego obecne siły i fakt tego, co właśnie się wydarzyło. Ale im bardziej czuł narastający strach - tak naprawdę teraz przed śmiercią i opuszczeniem tego świata, gdy tyle jeszcze mógł - tym bardziej pchał się do rzeczy o których wcześniej podczas tej akcji nie sądził. Jeszcze tyle chciał mieć sił do tylko jednej rzeczy jaką było rozerwanie swojej koszulki wolną ręką tylko po to, aby owinąć jak najszczelniej kikut. Jak najszczelniej byleby nie krwawiło już tak obficie, byleby krwotok był zatamowany już teraz. Nie chciał tego tracić. Nie, nie chciał tracić życia. Ręka coraz bardziej niezdarnie zaczęła owijać rozerwany materiał wokół miejsce odcięcia, aż żeby tylko krew przestała ciec. Aż ostatecznie jedyne co mu pozostawało to patrzeć na ten horror, na to wszystko. Ukryć się gdzieś dalej, gdzieś w bezpiecznym miejscu. Szukał bezpiecznego obecnie miejsca dla siebie bez tego wszystkiego. Nie chciał być już celem. Nie chciał być obecnie niczym. Chciał być tylko czymś, co mogłoby to wszystko zakończyć. Całą tą bitwą. Był po prostu przerażony...
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Złapał się pod mostek, kiedy kolejne chrupnięcie wydobyło się z jego ciała. Nie spojrzał w tamtym kierunku, nie było na to czasu, ale był święcie przekonany, że z pewnością jedno z jego żeber gruchnęło niczym mantykora chwilę po wpadnięciu na niego z impetem godnym sobie. Nienawidził tych stworzeń. Dyszał ciężej, czując ze oddycha mu się trudniej, ale co dziwne ból który odczuwał nie był paraliżujący. Jeszcze. Wola walki i adrenalina płynąca w jego ciele najwyraźniej póki co ukajały wszystkie jego obrażenia, których skutki zapewne wrócą ze zdwojoną siłą kiedy choć na chwilę odpocznie. Albo i nie, bo umrze. Poczuł przeszywający chłód w ciele, nawet w pewnym momencie otrząsając się z zimna. Nie miał pojęcia co się stało, ale z pewnością nie było to nic dobrego. Zważywszy na kolec jadowy, który jeszcze chwilę temu miał randez-vous z jego skórą. W pełni skupienia obserwował jasnymi oczami wilkołaka, najwyraźniej zmieniającego zdanie na temat swojego obiadu biorąc Wierena za przystawkę. Owszem, słyszał krzyk chłopaka, ale nie miał póki co czasu patrzeć na to co dokładnie się stało. Krzyczał, czyli głowę nadal miał na miejscu, a on sam miał trochę większy problem. Voralberg oblizał wargi wyciągając różdżkę przed siebie i stając pewniej w miejscu. Wyprostował się i choć nie do końca mu to wyszło bowiem jego ciało zaczynało odmawiać posłuszeństwa, to jednak jego postawa nadal była dość wyzywająca. Wilkołak był szybki. Za szybki. Miał wrażenie, że trafienie go zaklęciem ofensywnym w tym momencie graniczyło z cudem. Zacisnął zęby szybko analizując swoją sytuację i obserwując zwierzę biegnące po okręgu, wycelował różdżkę w ziemię i metr, może dwa przed sobą, dokładnie po tym samym okręgu jaki obiegał starzec zaczął kreślić koło za pomocą zaklęcia Terminus Vetiti dokańczając go naprędce z drugiej strony do pełności. Musiał się ogarnąć, musiał kupić czas i miał szczerą nadzieję, że zwierzę będzie na tyle głupie, aby linię przekroczyć albo w najlepszym przypadku w ogóle nie odważy się teraz do niego podejść. Był przygotowany do teleportacji w każdej chwili. Wciąż obserwując to co robił wilkołak szybko rzucił na siebie aquamenti (a raczej na kawałek płonących spodni), a później wystrzelił perriculum. Nie wiedział czy ktokolwiek zobaczy powietrzne iskry, ale jakie miał wyjście? Jeśli uda mu się unieruchomić psa lub chociaż zmusić do biegania w kółko to miał olbrzymie szanse wyjść z tego w miarę cało (to wyolbrzymienie), a jeśli nie… cóż. Miał nadzieję, że jego umiejętności teleportacji go nie zawiodą.
Na obrzeżach Hogsmeade doszło do dość patowej sytuacji - zarówno Voralberg nie mógł trafić prędkiego wilkołaka żadną poważniejszą klątwą, likantrop zaś nie mógł dostać się ani do Alexandra - z powodu pułapki w postaci czarodziejskiej linii - ani do van Wierena, gdyż posilenie się odczołgującym Gryfonem przerwałaby mu od razu kaskada zaklęć ze strony profesora bez nogawki. Do tego każdy z nich walczył z czasem - wilkołak chciał zjeść coś więcej niż zaledwie dłoń przed czasem, kiedy czerwone iskry błyszczące na niebie przyzwą posiłki, w żyłach Voralberga płynął lód, powoli mrożący wszystkie organy, a z Zephaniaha powoli ulatywało życie w postaci szkarłatnej krwi. Trwało to do czasu, kiedy w ogrodzie zaczęły rozlegać się ciche pyknięcia - nie nieeleganckie trzaski czy głośne huki, towarzyszące teleportacji osób niedoświadczonych i w tej sztuce niewprawnych. Do ogrodu - i do zielników posesji obok zresztą też - aportowała się brygada aurorów, z których różdżek wystrzeliła mieszanka niebieskich, srebrnych i czerwonych promieni, zgodnie mknących w jednym kierunku wilkołaka. I choć część zaryła w ziemię, żywopłot czy nawet dom obok, wyraźna przewaga po stronie czarodziejów zmusiła likantropa do ucieczki w jedyne mniej więcej bezpieczne miejsce - do lasu otaczającego Hogsmeade. Część czarodziejskich stróży prawa pomknęła za nim, znów praktycznie bezszelestnie deportując się by utworzyć zamknięty kordon w puszczy - zdecydowanie mniejsza część brygady pozostała jednak na miejscu by zająć się rannymi.
Rany i leczenie
@Alexander D. Voralberg • złamana kostka, zatrucie zgniłym wyciągiem z krylicy, pogryzienia, złamane żebro • okres terapii w Klinice Świętego Munga - 2 tygodnie • z racji czasu rozgrywania ingerencji, jeden wątek lub post na 3 000 znaków rozegrać musisz w szpitalu w formie retrospekcji • w przypadku pozostania w szpitalu do końca trwania leczenia, dodatkowo zalecane ci jest utrzymywanie ciała w wysokiej temperaturze co najmniej do wakacji • w przypadku wcześniejszego wypisania się, jeden z uzdrowicieli poleca spożywać do każdego posiłku parę kropel eliksiru pieprzowego. Jedna porcja wystarczyć powinna na dwa tygodnie - ten sposób rozgrzewania (oprócz oczywiście, tak jak w poprzednim punkcie, utrzymywania się w cieple) trwać powinien także do początku wakacji • w przypadku braku zastosowań się do zaleceń uzdrowicieli, wśród konsekwencji czeka suchy kaszel, zgaga, bóle brzucha, kalectwo oraz śmierć
@Zephaniah van Wieren • ugryzienia - oba barki, złamany obojczyk, brak lewej dłoni, ranne plecy, zadrapanie na policzku, brzytwówka, brak różdżki, zarażenie likantropią • wszystkie rany zostawiają po sobie blizny, które nie znikną • brzytwówka oraz wszelkie złamania (oprócz różdżki, oczywiście) wyleczone zostaną w Klinice Świętego Munga • z powodu obserwacji oraz krytycznego stanu, wypis postać otrzymuje dopiero 15 maja. Przedwczesny nie wchodzi w grę • pierwszy eliksir tojadowy - kwietniowa pełnia - zostaje ci zasponsorowany przez szpital. Kolejne są na koszt Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, do zakończenia edukacji. • w Klinice napisać musisz co najmniej dwa wątki lub dwa posty na 3 000 znaków. Dodatkowo, jeszcze jeden post na co najmniej 5 000 znaków poświęcony musi zostać pierwszej przemianie, która odbędzie się w izolatce • dłoni, oczywiście, nie odzyskujesz • efekty tego wieczoru odczuwasz jednak jeszcze przez długi czas - twój organizm jest mocno osłabiony do wakacji, a cherlactwo i chorowitość ustąpi całkowicie dopiero pod koniec października
INGERENCJA ZAKOŃCZONA
______________________
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Ta teleportacja nie należała do najprzyjemniejszych. Trudność w koncentracji sprawiła, że wyrzuciło ich po drodze, w tej ciemnej i chłodnej uliczce. Nie potrafił teraz przybliżyć miejsca docelowego bowiem przyświecała mu jedna myśl, aby zejść całkowicie z widoku, czyli z zatłoczonego po brzegi baru. Piątek wieczór, halo. Pojawili się w uliczce gwałtownie, a brak równowagi sprawił, że zarzuciło ich nieco do tyłu i gdyby nie trzymał Theo to prawdopodobnie wyłożyłby się na niego. Chłód wieczoru powinien być trzeźwiący, ale nie pomogło mu to tak, jakby chciał. Dotykał bardzo gorącej osoby, a pływająca w jego żyłach afrodisia (oczywiście nie wiedział którym eliksirem go otruto) wywoływała podniecenie i ekscytację związaną z przejścia na ubocze. Cały czas trzymając go w żelaznym uścisku na wysokości łokcia i karku, naparł na niego, zmuszając, aby szybko i żwawo cofnął się parę kroków, a on szedł tuż przed nim, prosto w zaciemnioną ścianę. Ledwie się do niej zbliżyli kiedy mocno go w jej stronę popchnął, od razu do niego doskakując, aby nie robić między nimi zbyt wiele przestrzeni. Przesunął przedramię na wysokości jego obojczyka i na niego napierał, utrudniając mu moment wyswobodzenia się. Oddychał przy tym bardzo głęboko, odczuwając coraz silniejszą potrzebę dotknięcia go na milion sposobów. Na nic zdawały się trzeźwe myśli, że jest heteroseksualnym mężczyzną. Eliksir zmuszał go do zaspokojenia potrzeb niezależnie od orientacji i tym bardziej niezależnie od osoby, która mu się napatoczyła. Nieświadomie jego druga ręka powędrowała do pleców Theo, aby wyciągnąć zza paska rąbek koszuli i wsunąć palce na nagie, gładkie plecy. Zachłysnął się ze zniecierpliwienia. Przyspieszony oddech chłopaka przypomniał mu dlaczego się tak gwałtownie teleportowali. - Jeśli... - próbował mówić lecz jak to robić kiedy kręci się tak w głowie? Przesunął dłoń po jego kręgosłupie, od podstawy prosto w górę, między łopatki. Trząsł się za nim. Oparł czoło o ścianę tuż obok głowy Theo i zagradzał mu wyjście (nie wypuści go stąd choćby miał go obezwładnić... choć na dobrą sprawę to George był tutaj bezbronny). - ... zależy ci na... na karierze to... - przesunął twarz bliżej jego szyi, pachnącej i wołającej o jak najwięcej pieszczot bo tylko dzięki temu otruty organizm choć trochę się uspokoi... chyba. Usta George'a płonęły z głodu. Gdyby teraz się nachylił, odrobinę... - ... to teraz... znajdziesz Dictum i ... dopilnujesz, żebym... - stracił dech w piersiach kiedy jego ciało przysunęło się jeszcze bliżej chłopaka, aż zetknęli się biodrami. Bardzo łatwo było zauważyć w jakim jest już stanie. ... żebym ja... - co miał powiedzieć? Myśl uleciała z jego głowy zanim ją wyartykułował. Zsunął przedramię z jego obojczyka, aby dłoń mogła nieświadomie powędrować na wysokość jego pośladka. - ... nie zrobił ci... krzywdy. - podejrzewał Theo, że ten coś teraz ukrywa, ale mimo tego z jego słów można wywnioskować, że nie chciał go krzywdzić (mimo, że on o tę krzywdę zabiegał), jeśli by go za moment tu rozebrał i zmusił (czyżby?) do czynności uznawanych po prostu za gwałt. Pytanie kto tutaj jest prawdziwym oprawcą? - Nie mogę tego... wytrzymać. - jęknął, a ten ton zdradzał jak się męczy powstrzymywaniem, które nie miało wcale pozytywnego efektu. Afrodisia diametralnie zmieniała jego zachowanie. Nigdy nie dotknąłby w taki sposób drugiej osoby tej samej płci, nie w takich okolicznościach. Czy w tej sytuacji jest jakieś inne wyjście? Czy da radę się ocknąć zanim całkowicie straci chęć walki z wygłodniałym ciałem? Oby!
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Nigdy nie miał styczności z afrodisią, ale teraz nie mógł mieć już żadnych wątpliwości – eliksir z pewnością odniósł oczekiwany przez niego rezultat, a to oznaczało tyle, że w obecnej chwili działał na Walkera niczym czerwona płachta na byka. Powinien być pewnie bardziej ostrożny, ale zamiast tego robił wszystko, by spotęgować wybudzające się w mężczyźnie pragnienie. Kołyszący ruch do rytmu wybrzmiewającej w uszach muzyki, delikatny acz wymowny dotyk. Wreszcie ich usta się zetknęły, a Theo dostrzegł w tle charakterystyczny błysk, różniący się znacząco od oświetlających parkiet lamp. Błysk flesza świadczący o tym, że udało mu się dopiąć swego; zwiastujący jednocześnie tę krótką chwilę, w której przepełniała go jedynie duma i palące uczucie satysfakcji. Równie dobrze mógłby teraz wrócić do domu, tłumacząc się złym samopoczuciem, ale nie wiedzieć czemu, nawet nie poruszył się z miejsca. Przyjemne ciepło ogarnęło jego ciało, kiedy George najpierw mocniej zacisnął palce na jego ręce, a sukcesywnie skracając dystans pomiędzy nimi, zasłonił dłonią jego kark. Mężczyzna przylgnął bardzo blisko do jego bioder, z jeszcze większą siłą ściskając poły jego materiału, a wtedy Kain poczuł się tak, jak gdyby sam był pod wpływem miłosnego eliksiru. Heteroseksualny, homoseksualny… to były tylko łatki, które nie miały dla niego większego znaczenia. Mimo tego całe życie uganiał się za pannami i nie spodziewał się, że kiedykolwiek znajdzie się w tak namiętnej sytuacji z innym mężczyzną i że będzie czerpał z niej ogromną przyjemność. Nagle jakby zapomniał o swoim planie zemsty, pozwalając swym emocjom przejąć kontrolę. To właśnie wtedy czar prysł, a słowa przełożonego uderzyły go ze zdwojoną mocą – „Nie jestem głupi.”. Instynktownie, mimo że wcale tego nie chciał, próbował wyrwać się z jego uścisku, ale ostatecznie jego partner wciągnął go w tunel teleportacyjny, a jedyne co pozostawili za sobą w barze to głośny trzask. Podróż nie należała do najwygodniejszych, nie tylko przez wzgląd na stan Walkera, ale również to, co działo się w głowie młodziutkiego asystenta. Nie przemyślał takiego przebiegu wydarzeń, nie był w ogóle na niego przygotowany, co zupełnie zresztą do niego nie pasowało. Cóż, wypił niewiele, powinien się pilnować, ale upojony swoim idealnym przecież planem, czuł się tak, jakby alkohol naprawdę uderzył mu do głowy. Zemsta go oślepiła i sprawiła, że za bardzo uwierzył w swoje możliwości. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie był właściwie przygotowany i nie odrobił pracy domowej. Powinien wiedzieć więcej o zastosowanym przez siebie eliksirze, a niewykluczone, że lepszym wyborem mimo wszystko okazałaby się nieco łagodniejsza w skutkach i prostsza w wykonaniu amortencja…
Niespodziewanie uderzył stopami o bruk, zataczając się w głąb ciemnej i chłodnej uliczki, i gdyby nie żelazny uścisk Walkera najprawdopodobniej uderzyłby o ścianę. Naiwnie myślał, że tego nie uniknął, ale wtedy George naparł na niego, zmuszając do wycofania się o kilka kroków, a wreszcie bezceremonialnie popchnął go i przygwoździł do muru, nie dając nawet najmniejszych szans na uwolnienie się spod jego nacisku. Theo był kompletnie skołowany. Nie wiedział już, czy zachowanie jego szefa nadal wywoływane było przez afrodisię, czy może tym razem był to jedynie efekt jego wkurwienia. W odnalezieniu odpowiedzi na nurtujące go pytania nie pomagała zagubiona dłoń mężczyzny, która sprawnie wyciągnęła materiał koszuli spod jego paska i powędrowała w górę po jego nagich plecach. Kain próbował opanować podniecenie, przyśpieszony, nierównomierny oddech, a słowa jego towarzysza docierały do niego z niemałym opóźnieniem. Nie potrafił się na nich w pełni skoncentrować, a dopiero groźba zniszczenia jego kariery nieco go otrzeźwiła. Role się odwróciły, a on zrozumiał, że sytuacja całkiem wymknęła mu się spod kontroli. Pomimo dojmującego pożądania Walker zachował resztki świadomości, a to umiejscawiało Theo w tragicznym wręcz położeniu. Przymknął oczy, uzmysławiając sobie boleśnie, że przegrał. Nie miał nawet szansy zdobycia o tej porze Dictum, skoro wszystkie sklepy z eliksirami były już pozamykane na cztery spusty. Wtedy przypomniał sobie o swojej ostatniej desce ratunku - o wychyleniu kieliszka tequili na oczach swojego mentora. Miał nadzieję, że nie zapomniał tego, czego nauczył się podczas kilku wizyt w szkolnym kółku teatralnym. Spojrzał na niego zamglonym, rozmarzonym wzrokiem, z nonszalanckim, zaczepnym uśmiechem, jak gdyby w ogóle nie docierała do niego waga jego słów, a kiedy George zwolnił go z uścisku, przesuwając dłoń na jego pośladki, przestąpił z nogi na nogi i zachwiał się, wpadając wprost na jego klatkę piersiową. Dopiero po chwili, powolnym ruchem oderwał się od niego i ponownie oparł plecami o ścianę. – Krzywdy? – Mruknął w końcu wyraźnie zdziwiony, zupełnie ignorując wcześniejszy temat eliksiru o działaniu detoksykacyjnym. – Nie... nie robisz mi krzywdy. – Zapewnił go niezwykle ciepłym i łagodnym głosem, pozwalając sobie sięgnąć dłońmi do jego kości biodrowych. Skoro przyszło mu odegrać rolę ofiary, niechaj tak będzie. Gotów był zrobić wszystko, by wyjść z tego z twarzą i nie dać się przyłapać na gorącym uczynku. Nie zamierzał tym samym zniechęcać Walkera do śmielszego zachowania. Wszak teraz, by wyratować się z kłopotów, potrzebował jakiegoś asa w rękawie. – Nie rozumiem... Mówisz o mnie? – Udawał więc dalej kogoś na rauszu. Kogoś, kto mimo że pozostawał świadomy, potrzebował więcej czasu, by połączyć kropki i zorientować, co się w ogóle wokół niego dzieje. Kogoś, kto porzucając wszelką logikę, postanowił pokierować się burzliwymi emocjami. W końcu trącił nosem jego policzek tylko po to, by zaraz złożyć na jego ustach nieco bardziej żarliwy pocałunek. Stwierdził, że takie zachowanie będzie wyglądało bardziej wiarygodne, skoro już wcześniej tak gorliwie ciągnął go na parkiet i jak kot łasił się, prosząc się o jego bliskość.
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Coś mu się tutaj nie zgadzało. Nie wiedział gdzie szukać winowajcy ani tym bardziej nie potrafił zrozumieć dlaczego ktoś miałby mu dolewać coś do tequili. Nie miał żadnych zaciekłych wrogów, co najwyżej rywali i osoby, które nie potrafiły znieść jego kariery. Nie podpadł nikomu na tyle, aby padać ofiarą głupich żarcików. W chwili obecnej nie było mu do śmiechu. Organizm domagał się natychmiastowego zaspokojenia nagłych potrzeb fizycznych, a umysł się przed tym bronił. Próbował patrzeć na sytuację z szerszej perspektywy jednak przecenił swoje możliwości. Gdyby Theodor był na drugim końcu uliczki albo gdyby padał deszcz to byłoby mu łatwiej, a nim się obejrzał, dotykał go tak, jak nigdy nie powinien tego robić. Przez chwilę podejrzewał go o maczanie w tym palców bowiem nie zgadzało mu się parę aspektów w jego zachowaniu. Teraz zaczynał w to wątpić. Wyciąganie na parkiet, muśnięcie ust czy te zmysłowe ruchy w tańcu... to mogło oznaczać, że i Theo padł ofiarą "żarciku". Nie powinien lekceważyć tych paru wątpliwości lecz teraz wszystko do siebie pasowało, a więc tym bardziej cieszył się, że zabrał ich z baru. Muszą ochłonąć, znaleźć sklepik z całodobowym dostępem do eliksirów, próbować odtruć organizm nim na dobre poddadzą się afrodisi. Jakże on się tym denerwował! Darzył Theo szacunkiem i nie chciał go brukać swoją słabą kontrolą nad popędem seksualnym. Chłopak skutecznie ratował swoją skórę... przynajmniej na obecny moment bo nie wiadomo co przyniosą następne godziny. Miał wierzyć, że obaj są pod wpływem tego samego eliksiru. To dodawało otuchy... tak jakby. Ciepłe dłonie wzbudzały w nim coraz to wyraźniejsze dreszcze, a jego oddech rozbijający się przez chwilę o jego skórę sprawiał, że temperatura ciała George'a dobiła dobrnęła do wysokiego poziomu. Nie dał się pocałować. Kiedy tylko zorientował się w jego zamiarach, cofnął się o ten jeden krok i przy tym się sam w sobie spalał. Musi ochłonąć. Obaj muszą ochłonąć. Zatrzymał chłopaka, opierając ręce na jego barkach, opuścił głowę i próbował ocucić się za pomocą pracy oddechowej. - Myśl logicznie. - wydusił z siebie, pieprzony hipokryta, który co rusz dawał się ponieść fizycznym potrzebom. Co za wstyd! W jakiejś ciemnej uliczce, z młodym chłopakiem, asystentem biura, któremu przewodził! To był wstyd. - Ktoś chce dobrać się nam do... do skóry... tym czymś w tequili. - został przez niego na powrót przysunięty i choć naprawdę chciał, miał problem aby protestować. Jeśli chociaż trochę nabędzie jego bliskości to może otrzeźwieją...? Jest taki ciepły, łagodny, a tego tak dawno nie widział tych odczuć skierowanych względem samego siebie... - Nie możemy tu zostać. - zamknął oczy i to był poniekąd błąd, bo gdy zmysł wzroku został wyłączony to pozostałe uwrażliwiały się na bodźce. Oparł policzek o jego skroń, jedna dłoń wróciła na plecy, rzecz jasna pod białą koszulę, a druga wsuwała się niżej, pod dżinsami, aby naprzeć na jego pośladek i przycisnąć go do swoich bioder. - Nie możesz mnie całować. - usłyszał swój głos, być może głos rozsądku, bo poza strunami głosowymi i urywkami myśli nic nie działało w nim prawidłowo. - To tylko fizyczność. Nie klej się do mnie to jakoś to... rozpracujemy... - przylgnął ustami tuż w zagłębieniu jego ucha, pod samym płatkiem. Z jednej strony to trochę go usatysfakcjonowało, z drugiej przeraziło, że w ogóle do tego doszło. Po jego plecach przeszedł zimny dreszcz. - Znajdę tego, co... - nie dokończył myśli bowiem wybadał pod palcami fizyczne reakcje Theo i to nim wstrząsnęło. Biedny chłopak! Został otruty...!
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Miał kompletny mętlik w głowie i nie potrafił pozbierać myśli, które zresztą zdawały się całkiem ze sobą sprzeczne. Kilka długich miesięcy czekał na dogodną okazję do zrealizowania swego planu zemsty, a teraz kiedy było już po wszystkim… cóż, na początku rzeczywiście był zadowolony, ale teraz sam już nie wiedział, co czuje. Mógł przecież odejść w spokoju, nie przejmować się nawet tym, czy Walker wykryje jego niecny fortel. Co za różnica, skoro i tak zapewnił prasie tę jedną pikantną fotkę i materiał do artykułu. Przecież brał pod uwagę wszelkie możliwe zakończenia, łącznie z tym, w którym jego działania zostaną zdemaskowane, a w konsekwencji będzie musiał pożegnać się z piastowanym obecnie stanowiskiem. A jednak przy nim trwał… Trwał przy nim, racząc się jego dotykiem, a przy okazji brnął dalej w swoich kłamstwach, nie chcąc by George zorientował się, że tak naprawdę od początku padł jego ofiarą. Miał przecież o nim tak dobrą opinię… Wcześniej bezgranicznie wierzył w swój plan. Wierzył również, że za te wszystkie krzywdy z przeszłości należy mu się ten mały odwet. Ale teraz… teraz nie był już wcale taki pewien, czy postąpił słusznie. Czując bliskość ciała swojego szefa, znów zaczął przypominać sobie ich wspólne badania, rozmowy. Mężczyzna od pierwszych dni wspólnej pracy w banku był dla niego podporą, wsparciem i doceniał go za osiągnięcia, zupełnie nie interesując się przy tym jego społecznym statusem czy czystością krwi płynącą w jego żyłach. Nie chciał dopuścić do siebie tej myśli, ale teraz już musiał to sobie jasno powiedzieć: George z pewnością nie zasłużył sobie na takie traktowanie. Pieprzone wyrzuty sumienia… Powinien teraz przeprosić, powiedzieć że żałuje tego, co uczynił, ale to też nie byłaby do końca prawda. Zachował się jak ostatni skurwiel i czuł się z tym naprawdę strasznie. Nie dość, że dolał afrodisii do kieliszka swojego partnera, to jeszcze bezczelnie go oszukiwał, byleby tylko nie stracić w jego oczach. Ale czy żałował? Gdyby nie ten cholerny eliksir ze sklepu Dearów pewnie nie posmakowałby jego ust i nie doczekał jego stanowczego uścisku. Nie zaznałby tej namiętności, której od tak dawna mu brakowało. Powiedzmy sobie szczerze, skupiony na swoich obowiązkach, rozwijaniu pasji i spełnianiu własnych ambicji, odrzucił na bok wszelkie miłostki, ale to nie oznaczało jeszcze, że nie miał swoich potrzeb, które w tym momencie dobitnie o sobie przypominały. Theo mruknął tylko z niezadowoleniem, wyraźnie rozczarowany, kiedy mężczyzna odmówił mu pocałunku i odsunął się o krok w tył. Nie słuchał nawet jego słów zagubiony w gonitwie własnych myśli. A może po prostu nie chciał ich słyszeć, bo i nie chciał wcale ochłonąć. Wręcz przeciwnie, potrzebował jego ciepła. Na szczęście tym razem los postanowił się do niego uśmiechnąć. Walkerowi nie udało się bowiem zbyt długo utrzymywać bezpiecznego dystansu. Przyciągali się wzajemnie jak magnes i już po chwili ich ciała znów złączyły się ze sobą. – Nie możemy. Jest zimno. – Odparł wreszcie, choć pewnie nie takiej odpowiedzi oczekiwał od niego George. Chłopak chciał mu uzmysłowić, że nie musi walczyć z tym uczuciem, ale wiedział, że nie może tego zrobić. Wtedy tylko potwierdziłby jego przypuszczenia o tym, że jest winowajcą tego wszystkiego, co się pomiędzy nimi wydarzyło. Nie zamierzał jednak zmarnować takiej okazji, a kiedy dłonie Walkera ponownie powędrowały pod jego ubrania, przylgnął bliżej do jego ciała, sunąc palcami po jego żebrach i klatce piersiowej. – Nie mogę... – Powtórzył po nim niechętnie i bez przekonania, o czym świadczył zresztą nie tylko ton jego wypowiedzi, ale również sprzeczne ze słowami zachowanie. Zresztą jego towarzysz także był w swych działaniach niekonsekwentny. Może i próbował doprowadzić ich do porządku, ale wewnętrzne pragnienia brały nad nim górę, a jego usta znalazły sobie dogodne miejsce tuż pod samym płatkiem jego ucha. Odchylił głowę, ale tylko na chwilę, bo zaraz po tym zdecydował się po raz pierwszy od dawna spojrzeć prosto w te ciemnozielone oczy. – …więc Ty mnie pocałuj. – Wyszeptał cicho, mając świadomość, że balansuje na krawędzi. A jednak… ta ryzykowna gra sprawiała, że krew wrzała w jego żyłach, a serce biło jeszcze mocniej, usilnie próbując wyrwać się z piersi. +
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Miał samotnie walczyć z dodatkowym efektem afrodisi? Być może gdyby miał przed sobą kobietę to nie byłby tak wewnętrznie spanikowany. Tutaj rozchodziło się o dwanaście lat młodszego chłopaka, którego szanował, a w chwili obecnej kleił się do niego, bowiem sztucznie wywołane potrzeby nie potrafiły się uspokoić. Nie podobała mu się myśl, że chłopak też jest ofiarą. To oznacza, że powinien teraz wziąć odpowiedzialność za kogoś młodszego... zadbać, aby nic mu się nie stało, aby ten nie popełnił błędu. Czy nie brał jednak na barki zbyt dużo? Miał problem sam ze sobą, a tu umysł podpowiadał, że należy zadbać o bezpieczeństwo człowieka, którego chciał widzieć w poniedziałek w swoim biurze. Argument "zimna" też do niego nie przemawiał. Coraz trudniej było zachować trzeźwość myśli, tak miło było wydłużyć muśnięcie ust o dodatkowe centymetry... a jego ciekawskie ręce wędrujące po jego koszuli wcale go nie odstręczały choć w innych przypadkach potraktowałby to jako solidne naruszenie jego intymności. Teraz sam odpowiadał tym samym. Ponownie zakotwiczył palce na gorącym karku Theo i w tym momencie chłopak postanowił nawiązać kontakt wzrokowy, co mu się udało bez większego problemu. George był udręczony walką ze sobą. Starał się zachować należycie. - Nie mogę. - odpowiedział, cokolwiek brutalnie, ale zgodnie ze swoim charakterem. Nie potrafił mu wyjaśnić prostymi słowami dlaczego temu odmawia. Nie chciał bezcześcić pocałunku takim czymś - sztucznie wywołanym popędem seksualnym. Miał swoje zasady. Sęk w tym, że nie mógł tego w żaden sposób załagodzić, bo Theo choć był bardzo wartościowym człowiekiem to wciąż należał do grona jego podwładnych. - Nie martw się. Nic ci nie będzie. - zapewnił ochryple, gładząc kciukiem kawalątek jego karku. Odkleił drugą rękę z jego pośladka i zaplótł palce wokół przegubu jego ręki. - Chodź, szybko. Pomogę ci. - cokolwiek się ma stać, musi pomóc Theo "wyjść z zatrucia" bez większego szwanku. Czuł się za niego odpowiedzialny. Zaprowadził go kilka uliczek dalej, wpatrzony hardo w ciemności wieczoru. Chciał ukryć swoją płonącą twarz i fizyczną radość, że Theo będzie w ciepłym miejscu bardzo blisko.
klątwa: działa, nie rzucam, bo chcę żeby działała!
Szła pewnym, dziarskim krokiem, wracając wieczorem do zamku po całym dniu spędzonym na najróżniejszych sprawunkach załatwianych w Hogsmeade; podróż główną ulicą, przemierzaną przez nią wcześniej miliard razy, nagle wydała jej się nudna i nijaka, postanowiła więc spontanicznie skręcić w lewo w rozwidleniu za Świńskim Łbem, przekonana że uda jej się tym sposobem dotrzeć do Hogwartu trochę inną, może bardziej interesującą trasą, może po drodze zdoła znaleźć jakąś niewielką kawiarnię albo stary, zakurzony antykwariat wciśnięty między kamienice, których do tej pory nie miała okazji odwiedzić? Ze względu na całkiem późną porę w całym miasteczku próżno było szukać wielkich tłumów, a uliczka w którą weszła była zupełnie opustoszała - nie przeszkadzało jej to zupełnie, cisza i spokój po tych kilku godzinach spędzonych w zatłoczonych sklepach i urzędach były jej w tym momencie bardzo na rękę. Wręcz rozkoszowała się swoim nietypowym spacerem po szemranych, bocznych uliczkach miasteczka, bardzo zadowolona, że zdecydowała się na zmianę znanej drogi - przynajmniej do momentu, w którym z nieba zupełnie bez ostrzeżenia nie lunął deszcz. Istne oberwanie chmury odcięło France dobry humor jak sztylet; zaklęła szpetnie pod nosem, niezmiernie zirytowana, i zaczęła grzebać w torebce w poszukiwaniu różdżki, żeby jak najszybciej teleportować się pod bramę Hogwartu i zasiąść przy swoim ulubionym miejscu, kominku w Pokoju Wspólnym. Szukała na próżno, przy okazji stwierdzając ze zgrozą, że w dnie przepastnej torby znajduje się dziura. Niewielka, ale z pewnością wystarczająca by wysunęła się z niej wrzucona pospiesznie różdżka. Złorzecząc pod nosem na ten okrutny niefart, nie widząc innego wyjścia, zaczęła cofać się tam, skąd przyszła, wbijając wzrok w bruk pod stopami z nadzieją, że szybko wypatrzy w półmroku i deszczu zgubę - ale udało jej się zrobić raptem parę kroków, kiedy los postanowił sobie z niej zakpić po raz kolejny. Woda spływająca po twarzy zmieszała się z cieknącą z nosa krwią, z każdą sekundą coraz obfitszą; złowieszcze mamrotanie zmieniło się w dosadny jęk, kiedy uświadomiła sobie, że klątwa postanowiła się aktywować w najgorszym możliwym momencie. Przystanęła, pochylając głowę i opierając się o zimny mur jednej z ponurych kamienic, bezskutecznie usiłując doszukać się w torebce czegoś, co mogłaby przyłożyć do twarzy i choć trochę zatamować krwotok - i już nawet jej nie zdziwiło, że chusteczki skończyły się akurat teraz. Zaczęła się tylko zastanawiać, czy to przypadkiem nie jest jakaś boska kara za wszystkie jej dotychczasowe przewinienia, bo taka kombinacja zdecydowanie nie mieściła się w granicach zwykłego pecha.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Ostatnie parę dni spędziła nie tylko na zajmującej pracy, ale także pisaniu listów oraz odwiedzaniu paru miejsc. W Hogsmeade pamiętali ją i witali różnymi reakcjami: najczęściej dość niechętnie, wietrząc podążające za byłą Gryfonką kłopoty, jak sępy za zwierzęciem, któremu pisana była bliska śmierć. Zdążyła już tego dnia pokłócić się z paroma ludźmi i teraz miała ich na razie dosyć. A przynajmniej dosyć rozmawiania z nimi, bo naprawdę nie wzgardziłaby, gdyby ktoś wreszcie miał odpowiednio duże jaja, żeby wyzwać ją na pojedynek. Albo nawet zwyczajną, mugolską bójkę. Wypełniona napięciem i wzburzeniem Fire wiedziała, że to mógł być najlepszy sposób na wyrzucenie z siebie tych emocji. Jej osobiste katharsis. Ale nie trafił się nikt, kto posunąłby się do czegoś więcej niż plugawe wyzwiska, a słowa pozostawały niewystarczające. Blaithin kontynuowała przejażdżkę swoim motocyklem po ulicach czarodziejskiej wioski, pomimo upływu lat pamiętając jej wszystkie zakamarki. Naturalnie wręcz przychodziło Szkotce zmierzanie do tych bardziej niebezpiecznych części, gdzie nieraz działy się głośne akcje, o których potem pisano w Proroku Codziennym. Sama liczyła na to, że jakoś wkręci się w cokolwiek, co wybije jej umysł ze stresu związanego z pracą i skoncentruje na czymś przyjemniejszym. Miała mniej czasu na rozliczanie się ze wszystkich zawodowych kontraktów, więc ceniła każdą wolną chwilę, gdzie mogła wybrać czym będzie się zajmować. Także teraz wolała nie marnować go na nicnierobienie, ale jednocześnie prawie wszyscy dawni znajomi Fire byli już albo rozjechani po całym świecie albo nie mieli zamiaru mieć z nią znowu do czynienia. Mogłaby chociaż poćwiczyć zaklęcia, nawet jeśli samemu. Z tą myślą wyciągnęła różdżkę z rękawa, ale nie wiedziała jaki czar rzucić. Blaithin kusiły mocne, niszczące zaklęcia, ale nie była na tyle bezmyślna, żeby tak po prostu rozwalać domy w Hogsmeade. Z bólem, ale również odpowiedzialnością zrezygnowała z takich pomysłów. Zaparkowała Bestię w ubocznej alejce. Przysiadła na schodkach prowadzących do jakiejś opuszczonej rudery, przekładając sobie różdżkę z dłoni do dłoni. Czekała na... kogoś. Kogokolwiek kto przechadzałby się w tych ponurych rejonach. Kiedy zauważyła zbliżającą się na ulicy sylwetkę machnęła dłonią, niewerbalnie posyłając w stronę człowieka Concino. Było to bardziej śmieszne zaklęcie niż groźne, ale to zamierzony efekt. W końcu kto z domu Godryka atakowałby kogoś znienacka czymś podłym? Fire chciała jedynie zwrócić na siebie uwagę, być może nawet rozzłościć nieznajomego, żeby zechciał odwdzięczyć się jakimś czarem w jej stronę. To byłby najlepszy rozwój wypadków. Nie okaż się nudziarzem.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Szedł sobie spokojnie przez ulicę, nie mając kompletnie złych zamiarów. Wręcz przeciwnie, powoli zbliżały się walentynki i myślał o tym, jakby uczcić to święto że swoim partnerem. W zeszłym roku wyszło im to całkiem nieźle i zdecydowanie nie chciał, by poziom tegorocznego święta odbiegał od tamtych wyznaczonych standardów. Wiedział, że prezentu w postaci BUPa raczej nie przebije, ale nie oznaczało to, że nie ma się w ogóle postarać. Podobne rozkminy towarzyszyły mu do momentu, gdy nieświadomie wlazł do jednej z szemranych uliczek wioski, gdzie czekała na niego zasadzka. Nie śmiertelna o dziwo, a bardziej zabawna o celu którego Max zdecydowanie się nie spodziewał. Zaklęcie pomknęło w jego stronę i nim zdążył się zorientować, a co dopiero wyciągnąć różdżkę, oberwał. Nie wiedział jeszcze czym, dopóki nie otworzył ust. -Ładnie tak atakować znienacka? - Zapytał w rytm "God is dead" Mugolskiego zespołu Black Sabbath, po czym wystosował zemstę w postaci Tarantallegri prosto w kobietę. Dopiero wtedy przyjrzał się, kto stoi za tym psikusem i zobaczył... Fire? Tej to nie widział od kiedy kobieta skończyła Hogwart, a on jeszcze wtedy na chleb mówił peb. Gdy tylko zdał sobie sprawę, z kim ma do czynienia chora adrenalina uderzyła jego organizm. Z żadnym Dearem się jeszcze na zaklęcia nie napierdalał. To dopiero była szansa! Uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy przybrał nieco bardziej bojową pozycję pokazując tym samym, że jest gotów na walkę. Na śmierć i życie. No może nie do końca na śmierć, ale na pewno na jakieś ciekawe zaklęcia.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Zabawnie było usłyszeć śpiewający ton... chłopaka, którego Fire chyba kojarzyła. Nie miała wiele czasu aby przyglądać się jego fizys, ale coś mówiło Blaithin, że lada chwila do jej głowy dotrze już, który to znajomy z Hogwartu. Pomachała mu krótko, jak złośliwy chochlik, który dopiero rozkręcał się w tej szalonej zabawie. Teraz już pamiętała imię Maximiliana. Punkt dla niej, a właściwie dwa, bo zdążyła trafić już chłopaka zaklęciem. Co prawda, zupełnie bezbronnego w tamtym momencie. Teraz mógł wyciągnąć różdżkę oraz odegrać się najlepiej jak tylko umiał. Pojedynki podobały się Szkotce właśnie ze względu na fakt, że można było wyżyć się na drugiej osobie. Wyładowanie emocji wiązało się często ze wzmocnioną siłą rzucanych czarów, co było dużym plusem w walce. Jednocześnie należało zawsze uważać, aby nie dać się im ponieść. Stracenie koncentracji mogło być zgubne w skutkach, bo w pojedynku liczyły się wszystkie sekundy. - Już nie znienacka - odpowiedziała głośniej, zrywając się ze swojego miejsca na schodkach. Palce już zacisnęła na hebanowym drewnie różdżki, która zdawała się aż rwać do walki. Blaithin przemknęła zwinnie pomiędzy hydrantem i kontenerem na śmieci, by ostatecznie nieco schować się za drewnianym płotkiem jednej z posesji. Przy okazji uniknęła odpowiedzi w postaci niezbyt celnego zaklęcia swojego przeciwnika. Rozłupało kawałek marmuru, ale odpryski niczego nie zrobiły dziewczynie. - Everte Statum, Solberg! - zgięła nadgarstek, żeby na moment odsłonić swoją pozycję, ale zrobiła to być może w zbyt wielkim podnieceniu faktem, że ktoś faktycznie podjął się pojedynku z nią. Zaklęcie było szybkie i celne. Pytanie czy Ślizgon zdoła być szybszy? Nie pamiętała już jak sprawował się na zajęciach Obrony przed Czarną Magią. Chciała odrzucić go i kupić sobie czas, aby móc spokojnie zaatakować kolejnym urokiem.
Atak: 7 Koncentracja: 0
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Faktycznie śpiewający Max był zabawnym doświadczeniem bo choć słoń nie nadepnął mu na ucho, to jednak sytuacja tworzyła tę komiczną aurę, którą ciężko było zignorować. Zdecydowanie wolał coś takiego niż Sectumsemprę na ryj, więc w pewnien sposób poczuł ulgę, gdy nie spotkał większych konsekwencji. Z radością widział, jak Fire podrywa się że schodka gotowa na pojedynek. Oczywiście nie skomentował jej pierwszych słów, co często miał w zwyczaju. Zamiast tego posłał w jej kierunku zdecydowanie nieudane zaklęcie, które ominęła jak rącza łaniałania, by następnie przejść do ataku na nastolatka. Solberg nie za bardzo był w nastroju do ucieczki, więc po prostu odbił zaklęcie tarczą, która idealnie uchroniła go przed wyjebaniem w powietrze na dobre kilka, może nawet kilkanaście metrów. -Czyżbyś zardzewiała lekko przez ostatnie lata, Dear? - Zapytał z usmieszkiem, po czym wystosował w jej kierunku niewerbalne levicorpus ciekawy, czy i tym razem refleks zdoła uratować ją przed oberwaniem. Co jak co, ale naprawdę zaczynał się świetnie bawić, na co randomowy atak na ulicy niekoniecznie początkowo mógł wskazywać.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fakt, że wykorzystał niewerbalną magię utrudniał oczywiście stwierdzenie czym tak właściwie ją atakował. Wolała się nie dowiedzieć, dlatego natychmiast postawiła Protego, tworząc ochronną tarczę. Czar rozbił się i energia rozprysnęła na wszystkie strony, jak fajerwerki. Gdyby ktoś obserwował z boku pojedynek tej dwójki pewnie mógłby stwierdzić, że efektownie to wygląda. Dziewczyna nie poprzestała na zwykłym Protego, bo zaraz niewerbalnie rzuciła na siebie Metusque. Trzeba było przyznać, że defensywa wyszła Blaithin fenomenalnie. Opłacało się tyle ślęczyć nad książkami przed egzaminami z Zaklęć. Nauczyła się w ciągu tych dziesięciu lat bardzo dużo, a teraz była okazja, żeby teorię przekuć w praktykę. Prychnęła na komentarz chłopaka, nieco rozzłoszczona taką bezczelnością. Ale ona też nie bawiła się najgorzej w tej sytuacji. - Wracaj do domu, dzieciaku. - warknęła, zmuszając się do pełnego skupienia na tym, co robi, a nie co tam mamrocze sobie pod nosem Solberg. Dzięki temu jak często ostatnimi czasy pracowała nad hipnozą, mogła poszczycić się też coraz lepszą umiejętnością wchodzenia w stan skupienia tak silnego, że niewiele było w stanie wytrącić Fire z równowagi. Świat wyciszał się, a dziewczyna myśli nakierowywała wyłącznie na wykonanie zadania. W tym wypadku było to poprawne rzucenie zaklęcia. Gładki ruch ręką, zgięcie palców, szepnięcie słów, wycelowanie, przekazanie mocy... I kolejny atak wydawał się również celnie mknąć ku Ślizgonowi. Musiała przyznać, że tym razem jeśli Max zdoła się obronić być może uzna go za przeciwnika godnego siebie. Dalej, dalej, pokaż na co Cię stać i jak wiele wytrzymasz. - Atrapoplectus!
Obrona: 8 Koncentracja: +2 Atak: 6
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Czegokolwiek Max by nie powiedział musiał przyznać, że Fire miała styl i rozmach. Sam podziwiał jej zdolności podczas tego pojedynku, choć bardziej skupiał się oczywiście na wyprowadzaniu zaklęć z własnej różdżki. Bez względu na to jak bardzo się starał bardzo mocno odchodził zdolnościami od kobiety. Nie dogadywał się z różdżką i był tego świadom. Co innego gdyby mieli tu eliksirowy pojedynek mistrzów, tam mógłby mieć zdecydowanie większą szansę, ale przy zaklęciach raczej spodziewał się porażki. - Chętnie, ale najpierw złoję Ci dupsko. - Odpowiedział pięknym za nadobne i wielka satysfakcja ogarnęła jego młode serduszko, gdy gładko przy pomocy barrery zdołał odbić to, co w niego akurat leciało. Tak łatwo nie zamierzał się poddać nawet jeżeli żadne zaklęcie jeszcze nie trafiło w cel, to przynajmniej nie oberwał więcej niż ustawa przewidywała. -Aquaqumulus! - Podszedł do Fire z nieco innej strony, a zaklęcia żywiołów były tym, co Solberg lubił najbardziej.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Pyskaty charakter Ślizgona odpowiadał Gryfonce - w końcu znacznie bardziej szanowała osoby, które mimo wszystko próbowały coś odpowiedzieć na zaczepki. Gardziła wycofaniem i tchórzostwem, a tymi cechami jak na razie Max się nie wykazał. Wręcz przeciwnie. - Ty śmierdzący gumochłonie! - krzyknęła w gniewie, że śmiał posunąć się do używania akurat tego żywiołu. Bez wątpienia specjalnie byleby dopiec dziewczynie, która zwała siebie "ogniem". Fire rzuciła się do uniku przed napływającą falą i na szczęście odnalazła wyższy grunt pod nogami. Dzięki temu woda przepłynęła obok, nie sięgając nawet spodu butów Szkotki. Ale i tak w głębi duszy dziewczyna nieco się wystraszyła. Niechęć do wody była w niej silnie zakorzeniona, a już zwłaszcza unikała przebywania przy dużych zbiornikach wodnych. Gdyby nie fakt, że chwilę wcześniej tak mocno ćwiczyła koncentrację, być może teraz Solberg zdołałby ją pokonać. Ale nie tym razem. Nie trzeba było być geniuszem z dziedziny zaklęć, żeby wiedzieć, że Fire rzuciła jako następne Relashio. Ogromna smuga ognia wypłynęła z końca różdżki, gwałtownie nabierając wielkich rozmiarów. Powiew gorącego powietrza stopił błyskawicznie śnieg zalegający w kącikach chodników oraz zarumienił policzki jasnowłosej. Wycelowała ogniste języki wprost w swojego przeciwnika, żeby mogły go ciasno opleść. Teraz musiała trafić.
Obrona: 11 Koncentracja: +1 Atak: 9
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Była jedną z niewielu osób, która w jakiś sposób go szanowała. Może nie otwarcie, ale na pewno gdzieś w powietrzu ten vibe był. Poza tym Fire była JEBANĄ DEAR, co już z definicji oznaczało, że nastolatek był fanem numer jeden. Tak naprawdę cieszył się, że nie ma otwartej wojny z nikim z tego rodu, bo zawsze była szansa, że będzie mógł się od nich czegoś nauczyć, a to jarało go bardziej niż cokolwiek innego. -Nie tak słodko, piękna, bo się zarumienię. - Kontynuował tę przepychankę słowną, bo jakby nie było dodawała całej tej sytuacji swoistego smaczku, który bardzo mu się podobał. A ten dzień zapowiadał się jeszcze chwilę temu tak spokojnie i prawie że nudno. Dobrze, że Fire nagle postanowiła urozmaicić mu jakoś czas. Nie spodziewał się, że dziewczyna może jakkolwiek posiadać uraz do wody i niestety nie spodziewał się, że tak pięknie się obroni przed nadchodzącą w jej stronę falą. Nie potrafił powstrzymać grymasu rozczarowania, ale i podziwu widząc, z jaką klasą poradziła sobie z jego zaklęciem. Niestety szczęście Solberga zaczynało powoli odpuszczać i nie udało mu się uniknąć oberwania rzuconym w jego stronę Relashio. Ból wrył się w jego skórę, gdy ta została poparzona przez ubranie. Syknął, zaciskając odruchowo pięści. Jego umysł aktywował wspomnienia z Arabii i pożaru sprzed lat, co zdecydowanie nie wpłynęło na jego korzyść. Wolną dłonią sięgnął pod żebro, gdzie dawno temu znajdowała się charakterystyczna blizna. -Kurwa! - Wymsknęło mu się, po czym bez zastanowienia wypuścił w stronę Fire kolejne zaklęcie. Nawet nie zwracał uwagę na to, co to było, ale na szczęście nie wyzwolił z siebie niczego czarnomagicznego, a zwykłe Petrificus Totalus, które naznaczone brakiem skupienia i rzucone na oślep miało jednak bardzo małą szansę, by jakkolwiek zadziałać na swój cel.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Lubiła przekomarzać się ze swoimi przeciwnikami, a Solberg wcale nie ignorował jej zaczepek. Wręcz sam delikatnie prowokował dziewczynę, co z jednej strony drażniło ją, jak i się jej podobało. W życiu nie przyznałaby tego na głos, oczywiście, ale lekko uniosła kącik ust, słysząc "słodka". Zaraz jednak się za to skarciła, bo nie miała się z nim spoufalać, a zwyczajnie pobić. Należało zachować skupienie. Fire dalej doskwierało oburzenie za to, że zdołał wzbudzić w niej tę odrobinę strachu. Bądź co bądź, Solberg raczej nie miał okazji wiedzieć, że woda tak oddziałuje na dziewczynę. Niewiele osób posiadało tego świadomość, bo chwalenie się swoimi słabościami nie było ulubionym zajęciem jasnowłosej. Zawsze pozostawały skrzętnie ukryte i tylko przy bardzo nieprzychylnym zbiegu okoliczności ktoś dowiadywał się, że Blaithin nie jest tak nieustraszona, na jaką pozuje. Tym bardziej żałowała, że ten zdążył ją tak szybko odkryć. Ale fortuna uśmiechnęła się i do Fire, bo ona też zrozumiała, co działa na Maximiliana najmocniej. Usłyszała syk i przekleństwo, co potwierdzało, że smugą ognia trafiła prosto w chłopaka. Widząc, że pojedynek zmienił wesoły ton na bardziej bolesny, może powinna pomyśleć o odpuszczeniu. W końcu czym sobie zasłużył na takie traktowanie podczas całkiem spokojnego dnia w Hogsmeade? A tak. Zaatakował ją wodą. Co prawda, nie trafił, ale i tak próbował, co było czystą bezczelnością. Teraz Blaithin wyzbyła się skrupułów i zamierzała rzucić kolejny ognisty czar, kiedy... nawet nie zauważyła, że Solberg wziął odwet. Zaklęcie rzucone przez Ślizgona ugodziło swój cel, a Fire poczuła nagłe zesztywnienie całego ciała. Tym bardziej denerwująca była porażka, gdy Max rzucał czar tak rozkojarzony i nadal cierpiący po poparzeniach. Niestety, nie mogła okazać żadnej złości, bo po prostu runęła na chodnik jak worek kartofli. Straciła władzę nad kończynami, które teraz przypominały kłody. Leżała tak, z głową wpatrzoną w ścianę pobliskiego budynku i w myślach bluźniła na swojego przeciwnika. Ale należało przyznać, że bardzo dobrze zdołał się zemścić. Czy to oznaczało koniec pojedynku? Westchnęłaby, gdyby mogła poruszać jakimkolwiek mięśniem. Fire nie obawiała się, że Solberg może być wściekły i teraz zrobić jej coś nieprzyjemnego, gdy była już całkowicie rozbrojona. Wątpiła, żeby to dało mu satysfakcję - poza tym, może wcale nie obraził się za lekkie podpalenie? Należało poczekać na rozwój sytuacji. Zdziwiłaby się tylko, gdyby tak po prostu ją tu zostawił i odszedł.
Obrona: 2 Koncentracja: -3
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nigdy nie przepuszczał okazji do potyczki słownej, czy fizycznej. Fire była przeciwnikiem, którego cenił. Bez zbędnego podłoża emocjonalnego potrafili stanąć tutaj w szranki i napierdalać się zaklęciami, przy okazji rzucając od czasu do czasu większe czy mniejsze zaczepki, a ich relacja raczej na tym nie miała ucierpieć. Powód był prosty, znali się, ale generalnie o bliższej relacji nie było co mówić. Bez względu na to, co Fire myślała o Solbergu, nastolatek podziwiał ją z wielu powodów i czuł się naprawdę dobrze mogąc stanąć z nią do pojedynku. A poczuł się jeszcze lepiej, gdy mimo tego, że kobieta ugodziła w niego w najbardziej bolesny z możliwych sposobów, Solberg oddał jej, paraliżując jej ciało, które legło na ziemię. Przez kilka sekund, Maxowi przeszło przez myśl wypróbowanie jakiegoś nawet najlżejszego zaklęcia zakazanego na Dear. Sama myśl spięła jego dłoń i wprawiła w pewne przerażenie, które na krótko mogło zabłysnąć w szmaragdowych tęczówkach. Nie miał zamiaru się jednak poddać temu uczuciu i zamiast tego wystosował przeciwzaklęcie, uwalniając Fire spod porażenia ciała. -Co to za zabawa, jak nie masz możliwości mi oddać? Dawaj, pierdolnij mnie czymś w końcu. - Podrażnił się z nią znowu, tym razem osobiście wznawiając pojedynek i rzucając Incarcerous w stronę kobiety ciekaw, czy po tym przymusowym odpoczynku będzie w stanie obronić się przed lecącymi w jej stronę linami.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Niedługo trwało to bezsensowne leżenie plackiem na wilgotnym chodniku. Dzięki przeciwzklęciu sztywność kończyn odpuściła i Fire mogła powoli zbierać się na nogi, kiedy Max próbował sprowokować ją kolejnymi słowami. - Jesteś charłakiem czy czarodziejem? - zapytała kpiąco. Popisowo jednocześnie zdołała rzucić obronną tarczę, która rozproszyła w powietrzu liny wycelowane w Szkotkę. Ugięła kolano, chcąc utrzymać dopiero co odzyskaną równowagę. Zachciało mu się ją związywać! Takie zabawy preferowała nieco w innej atmosferze niż na środku ulicy w Hogsmeade. Fire uwielbiała rzucać zaklęcia i robiła to ze swego rodzaju gracją, której na co dzień nie okazywała. Każdy pojedynek różnił się od siebie. Niektóre przebiegały błyskawicznie, nie pozostawiając ani ułamka sekundy na wymienianie jakichś słów. Pozostałe toczyły się różnym tempem, czasami zmęczona czarownica sama zwalniała, żeby odzyskać moc. Teraz czuła, że nie ma co przedłużać, żeby całkowicie się nie wyczerpać. Tym samym nie patyczkowała się z delikatnymi czarami. - Sanguinem ulcus! Nie obawiała się problemów związanych z rzuceniem tak jawnie zakazanego zaklęcia. Czy Solberg mógłby chcieć nasłać na nią za to aurorów? Blaithin cofnęła się kilka kroków gotowa do obrony, jeśli i to zaklęcie chłopak zdoła odbić. A jeśli nie... wątpiła, by po takim czarze był w stanie kontynuować pojedynek. Tym samym też przekroczyła granicę i pokazała Maxowi, że wszystkie chwyty były dozwolone.
Obrona: 8 Atak: 11
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Walka byłaby zdecydowanie zbyt nudna, gdyby pozwolił Fire tak leżeć i czekał aż zaklęcie minie. Dlatego też postanowił ją odczarować, by mogła mu się odwdzięczyć pięknym za nadobne. -Sam codziennie zadaję sobie to pytanie. - Zaśmiał się, bo co jak co, ale kobieta trafiła w punkt i nie potrafił jakkolwiek mieć jej tego tekstu za złe. Zamiast tego niemo podziwiał jej kunszt magiczny, gdy bez żadnego problemu zlikwidowała lecące w jej stronę liny. Sprawa przybrała zupełnie inny obrót, gdy Dear w końcu postanowiła pokazać, na co naprawdę ją stać. Inkantacja była dla chłopaka kompletnie nieznana i nie miał pojęcia czego ma się spodziewać. Barrera skutecznie ochroniła go przed oberwaniem, ale czar był na tyle silny, że nastolatek poczuł jego moc i co gorsza pewien niepokój go ogarnął, gdy wyczuł aurę charakterystyczną dla zaklęć czarnomagicznych. Nie podobało mu się to. Nie po to się tyle powstrzymywał, by teraz tak łatwo to zaprzepaścić, ale skoro kobieta chciała tak pogrywać postanowił jej się odwdzięczyć. -Rumpo! - Wycelował w rękę dzierżącą różdżkę. Połamanie kości był w stanie odwrócić, choć gdy tylko zaklęcie wyleciało z jego różdżki Max od razu pożałował, że dał się złamać i wystosował to zakazane zaklęcie w kierunku innej osoby. Odwrotu niestety już jednak nie było i mógł jedynie czekać na dalszy rozwój sytuacji.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Cholera, czy jego dało się w jakiś sposób w ogóle rozzłościć? Zdawał się wszelki zaczepki zbywać albo równie sarkastycznym komentarzem albo śmiechem. Blaithin pokręciła głową, średnio potrafiąc w tym wszystkim czuć jakąś niechęć do Solberga. Gdyby nawet zrobiła mu którąś klątwą krzywdę, nie chciałaby go pozostawić samemu sobie i pewnie spróbowałaby pomóc zanegować skutki. Oho! Nareszcie chłopak pokazał pazurki. Fire coś tak właśnie czuła, że w Solbergu może kryć się więcej niż na pierwszy rzut oka wygląda. A zresztą każdego ze Slytherinu warto było na dzień dobry podejrzewać o jakąkolwiek znajomość czarnej magii, bo to był najbardziej podejrzany dom w całym Hogwarcie. Tym razem też wszystko wyszło na jaw, kiedy Max wystosował przeciwko Dear zaklęcie łamiące kości. Pokiwała głową z uznaniem, bo na taki właśnie rozwój sytuacji liczyła. Ani przez chwilę nie czuła się zniechęcona czy też obrażona. Wręcz przeciwnie, pokusiła się nawet o drobną radę w czasie walki. - Przybieraj bardziej stabilną pozycję - rzuciła do Maxa chwilę po tym, jak cudem uniknęła rzuconego Rumpo. Zaklęcie mogłoby narobić sporo krzywdy Blaithin, więc odetchnęła z ulgą. Naprawdę coraz ciężej było obronić się przed celnymi atakami jej przeciwnika. - Bo Ci się nogi zaplączą! Sama prawie że tańczyła na tym chodniku, starając się koordynować każdy swój ruch. - Fervete Dolor - wymówiła trochę zasapana, ale nadal czujna. Udało się wycelować w Maxa i teraz pozostawało wypatrywać czy dosięgnie go ta klątwa. Fire spodziewała się, że nie i znów da popis swoich wysokich umiejętności, kiedy się obroni.
Obrona: 3 + 4 z punktów zaklęć w kuferku Atak: 9
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Paradoksalnie choć nastolatek był kiepski w panowaniu nad emocjami i łatwo unosił się gniewem, nie potrafił brać sobie do serca tych przepychanek słownych. Ciężko było go zranić jeżeli nie trafiało się w jakiś czuły punkt, a poza tym chłopak miał naprawdę dobry humor i nic nie zapowiadało, by to miało się zmienić. Pazurki pokazał i może nie był z tego specjalnie dumny, ale widział z jaką mocą poleciało to czarnomagiczne zaklęcie i nie dało się ukryć, że było mocniejsze i celniejsze niż te, które stosował wcześniej. Na szczęście Fire była utalentowaną czarownicą i odbiła klątwę równie płynnie, co pozostałe ataki Maxa. No może nie wszystkie, ale większość. Pojedynek na klątwy oficjalnie się rozkręcił, a już kolejna leciała w stronę Maxa. Teraz, gdy wiedział jaka stawka została przyjęta jeszcze bardziej skupiał się na obronie, a porada Fire nie przeleciała przez niego, a naprawdę wziął ją sobie do serca. Z satysfakcją odkrył, że była ona naprawdę pomocna i tym razem nieco pewniej udało mu się zachować twarz i powstrzymać krzyki bólu, które celne zaklęcie na pewno by wywołało. Sam przeszedł do ataku stosując ponownie magię niewerbalną. Mało dumny z użycia przed chwilą klątwy postawił tym razem na stare dobre zaklęcie ofensywne pod hasłem Impedimenta. Jakie było jego rozczarowanie, gdy słaby promień wystrzelił z jego różdżki ledwo co trafił w cel jaki Max sobie upatrzył.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Jakaś odrobina dumy ukazała się na obliczu Fire, kiedy Max postąpił zgodnie z radą i jeszcze lepiej prezentował się jako przeciwnik. Nie wątpiła, że przy dobrym treningu i odpowiednich okolicznościach mógłby ją pokonać w zaklęciach, co zdecydowanie należało do rzadkich widoków. Niemniej, kolejne ich zaklęcia chybiały, bo i rzucone przez Fire Icalius również nie było ani imponujące, ani skuteczne. Pnącza ledwo co wychynęły z ziemi, muskając zaledwie maxowe kostki, żeby opaść bez sił. Podobnie jak Fire, która zmęczona tym intensywnym pojedynkiem, poczuła potrzebę zrobienia przerwy. Na znak pokoju opuściła dłoń z różdżką, a drugą uniosła wysoko, żeby pomachać chłopakowi. - Chyba się już wypstrykaliśmy ze wszystkiego, co mieliśmy. - zawołała z lekkim śmiechem, bo nic nie poprawiało Blaithin humoru tak, jak świetny pojedynek i całkiem dobry towarzysz do zaczepek. - Cholera, ale mi zaschło w gardle. Mam w mieszkaniu nieotwartą butelkę Ognistej. Podeszła do chłopaka powoli, pozwalając sobie na uspokojenie oddechu i szybko bijącego serca. Co tu dużo mówić, pojedynek był czasami lepszy niż seks. Fire przeczesała palcami jasne włosy, stając już obok Maxa. Była zbyt dumna, żeby tak po prostu prawić mu komplementy odnośnie jego umiejętności, ale wystarczyło spojrzeć w błękitne oko, żeby widzieć w nim szacunek oraz uznanie. Nawet nie miało dla Szkotki znaczenia kto oficjalnie wygrał to starcie. Zawisło między nimi niewypowiedziane przez Dear pytanie; dałby się zaprosić do mieszkania, żeby zwilżyć gardła wymęczone wypowiadaniem formuł zaklęć? - W piciu radzisz sobie równie beznadziejnie jak w walce? - zapytała żartobliwie, dźgając końcem różdżki bok Solberga, ale później chowając ją już do rękawa płaszcza.
zt +
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie było chyba nic bardziej wartościowego dla nastolatka niż duma z jego powodu u którego z Dearów. Od zawsze był jebniętym fanboyem tej rodziny że względu na ich osiągnięcia w sztuce eliksirowarstwa i wiedział o nich chyba wszystko co dało się znaleźć w publicznych źródłach. Beatrice już wkupił w swoje łaski, z Heav miał poprawne relacje, a Huntera powoli do siebie przekonywał chociaż młody slizgon widocznie miał pewne zastrzeżenia co do tego, jak Max postępuje z eliksirami. Przyszedł czas na Fire i chociaż kiedyś był przytłoczony jej obecnością i różnicą wieku, tak od jakiegoś czasu kompletnie przestał zwracać uwagę na tak nieistotne szczegóły jak PESEL. Pojedynek faktycznie słabł na siłę i Solberg musiał przyznać, że z ulgą przyjął słowa kobiety kończące ich potyczkę. -Trudno się nie zgodzić. Od tego darcia ryja i śpiewania zasycha jak cholera. - Wyszczerzył się widząc jej uśmiech i tym samym poniekąd akceptując zaproszenie, którego Fire jeszcze nie zdążyła wystosować. Przecież nie zmarnowałby takiej okazji! -Przekonajmy się i sama ocenisz. - Odpowiedział zadziornie na jej pytanie uruchamiając dawnego Solberga, który nie przepuszczał okazji do tego typu zaczepek. Sam schował różdżkę i dał się poprowadzić kobiecie do jej mieszkania, wysyłając przy okazji Felkowi smsa, że dziś może nieco później wrócić do domu.
//zt +
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees