Rzadko tacierzyństwo go przerastało, ale i jemu zdarzały się takie chwile. Nie sądził, by ten dzień miał się różnić od poprzedniego, mieli wypracowany swój stały plan i harmonogram, który uwzględniał teleportowanie córki do przedszkola (bo nie zamierzał jej tu zostawiać samej w tym domu), a siebie do pracy, ale kiedy wszedł do jej pokoju – prawie dostał zawału.
Bywały dni, gdy dziecięca magia w połączeniu z metamorfomagią Lailah go przerastała. Wydawać by się mogło, że skoro sam wychował się w pełni magicznej rodzinie, mało tego miał siostrę obdarowaną tą zdolnością, to poradzi z tym sobie doskonale. A jednak kiedy zobaczył zamiast jaśniutkich blond włosów głęboki niebieski, a jej skóra zrobiła się różowa – zaniemówił. Stał w progu, drgając dopiero na natarczywe ciągnięcie za nogawkę i powtarzane coraz głośniej
papa. Wziął córkę na ręce, absolutnie nie wiedząc co ma zrobić. Spodziewał się oczywiście wybuchów metamorfomagii, ale nie o siódmej rano i chyba nie aż takich. Wziął głęboki oddech, przypominając sobie, że to nie był powód do paniki, ale już wysyłając patronusa do przedszkola, że dzisiaj dwulatka się nie pojawi, w pracy natomiast wziął wolne na dziecko, które mu przysługiwało.
W drugiej kolejności wysłał też srebrnego kota do Viro, prosząc go o pomoc, bo sam nie wiedział co robić. Nie nakreślił problemu szczegółowo, nazywając to jedynie małym incydentem. Przyjaciel był jedyną osobą, której ufał w tym zakresie, Nanael miała swoje problemy, a z byłą żoną po prostu nie zamierzał się kontaktować.
Zjedli więc śniadanie przygotowane przez domowe skrzaty jakby nigdy nic i czekali aż pojawi się Rowle. Liczył na to, że będzie to szybciej niż później, bo włosy Lailah zaczynały zmieniać kolor z niebieskiego na zielony, a skóra na soczyście pomarańczowy zupełnie jak sok, który właśnie piła. Merlinie… Jak to opanować? Dało się w ogóle opanować dziecięcą metamorfomagię? Od czego to zależało? Nie był zupełnie zielony w tym temacie, ale wiedział tylko tyle, o ile pomagał w przeszłości Nanie. Był jednak zbyt młody gdy pojawiały się jej pierwsze wybuchy, by je dobrze pamiętać. Czuł się więc jak ślepy we mgle.
Gdy usłyszał pukanie, zerwał się na nogi, wylewając nieco kawy na stoliku i chcąc skorzystać na czasie teleportował się pod drzwi do sypialni, otwierając je od razu i stając twarzą w twarz z Viro.
—
Pomóż mi, moja córka wygląda jak dynia… — powiedział zrozpaczony.