Czarodzieje
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Share
 

 Whatever it takes

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Strona 1 z 2 1, 2  Next
AutorWiadomość


Julia Brooks
Julia Brooks

Absolwent Ravenclawu
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Dodatkowo : (ex)Kapitanka Krukonów
Galeony : 1554
  Liczba postów : 4966
https://www.czarodzieje.org/t19470-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19475-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19471-julia-brooks#576533
https://www.czarodzieje.org/t19697-julia-brooks-dziennik#589978
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Whatever it takes  Whatever it takes EmptyPon 18 Sty - 14:02;


Futurospekcja

Osoby: Julia Brooks & @Arleigh Armstrong
Miejsce rozgrywki: Prywatna plaża, gdzieś na Lazurowym Wybrzeżu, Ministerstwo Magii w Londynie i być może coś więcej?
Rok rozgrywki: 2031
Okoliczności: Julia właśnie przeprowadziła się do Francji, gdzie ma zacząć grę dla "Sójek". Wciąż jednak ma do załatwienia kilka spraw w Londynie, przez co jej drogi raz jeszcze krzyżują się z Arlą, najlepszą przyjaciółką ze szkolnych czasów.


Standing at the limit of an endless ocean
stranded like a runaway, lost at sea
city on a rainy day down in the harbour
watching as the grey clouds shadow the bay
looking everywhere 'cause I had to find you
this is not the way that i remember it here
anyone will tell you its a prisoner Island
hidden in the summer for a million years


Wiele rzeczy się zmieniło przez tę ostatnią dekadę, ale nie to, że Brooks wewnętrzny spokój odnajdywała, wpatrując się w spienione morskie fale. Morze na lazurowym wybrzeżu było zupełnie inne od tego, które znała z Soton. Woda była czystsza, bałwany miały białą barwę, nie beżową, a w powietrzu brakowało tego charakterystycznego zapachu smoły, ale leniwy ruch wody podobnie koił zmysły. Przypływ, wdech, odpływ, wydech. I tak od dobrych dwóch godzin. Bez muzyki, książki, samotnie. Jedynym spowiednikiem była właśnie ta czysta woda, która nie oceniała i uspokajała dziewczynę swym szumem. Dziewczynę? Nie, dziewczyną nie była już od dawna. Kobietę, która niedługo dobije trzydziestki. Przez te lata przybyło jej blizn po złamaniach, wśród ciemnych włosów skryło się kilka siwych sierot, pojawiło się również kilka zmarszczek, lecz głównie na duszy.

- Dziesięć lat jak jeden dzień – pomyślała smutno i zaciągnęła się papierosem. – Jak jeden dzień.

Kto by pomyślał, że jej życie będzie tak wyglądało. Pamiętała doskonale swój wakacyjny pobyt w Luizjanie, kamień milowy w jej karierze, a właściwie jej początek. Kiedy inni odkrywali zakamarki Nowego Orleanu i dobrze się bawili, ona ćwiczyła ciężej, niż kiedykolwiek. Miała wtedy jeden cel, przyświecała jej jedna myśl, która trawiła ją od środka. Zostanie zawodową pałkarką albo umrze, próbując. Pamiętała Avgusta, na  którego patrzyła jak w obrazek i marzyła, by osiągnąć to, co on. Marzenia zamieniły się w cel, a cel przeobraził się w rzeczywistość szybciej, niż mogłaby przypuszczać. Kilka lat w drużynie Harpii i pierwsze mistrzostwo w kilkusetletniej historii drużyny, dzięki czemu na stałe wpisała się w annały quidditcha. Debiut w kadrze Anglii, złoty medal na mistrzostwach świata w 2022 roku i wyróżnienie w postaci najlepszej pałkarki turnieju. Transfer do Os z Wimbourne, drużyny, której kibicowała od zawsze i kolejne dwa mistrzostwa. Szczupła i koścista dziewczyna z południa, której nikt nie wróżył niczego wielkiego. Szczupła i koścista dziewczyna z południa, która niczym Midas, w złoto zamieniała wszystko, czego się dotknęła. Szczupła i koścista dziewczyna z południa, która nie miała prawa zostać pałkarką. A mimo to została, i to jedną z najlepszych na świecie.

Przypływ, wdech, odpływ, wydech.

W nocnej aurze jedynymi źródłami światła były żar papierosa i ciepła łuna nadmorskiej willi, kilkadziesiąt metrów za jej plecami. Opatuliła się mocniej plecionym kocem, sięgnęła po termiczny kubek z miętową herbatą. I ponownie zanurzyła się we własnych myślach. Z pozoru wiodła idealne życie. Gdzie by nie poszła, witały ją entuzjastyczne tłumy. Dom we Francji, mieszkanie w Londynie, sieć sklepów miotlarskich w całej Brytanii, kontrakty sponsorskie z największymi markami w czarodziejskim świecie – od magicznych odżywek, przez eliksiry lecznicze, na ochraniaczach sygnowanych jej imieniem kończąc. Skrytka w Banku Gringotta pełna trofeów i złota. Idealne życie, galeony na koncie, kolekcja legandarnych mioteł na ścianie. Idealne życie, ale jedynie z pozoru. Cenę za to wszystko znała tylko ona. Wejście na sportowy Olimp było ciężkie, ale utrzymanie się na nim było znacznie cięższe. Presja wyniku, oczekiwania fanów, a także jej własna głowa, w której rządziła jedna obsesyjna myśl o byciu najlepszą. Whatever it takes. Tatuaż zdobiący jej przedramię, który zrobiła sobie jeszcze na studiach, słowa powtarzane jak mantra przez te wszystkie lata. Dekalog sukcesu, który wyniósł ją ponad przeciętność i postawił na piedestale. Dziś bardziej niż kiedykolwiek rozumiała wagę tych słów, czuła ich ciężar. Wydawało jej się, że kiedy już osiągnie to, o czym marzyła, będzie mogła się skupić na sobie, na własnym życiu i uczuciach. Tymczasem rzeczywistość okazała się inna. Prawda była taka, że była chora. Jej chorobą była ambicja, przez którą była tu, gdzie była, ale po drodze straciła więcej, niż mogła kiedykolwiek przewidzieć. Przyjaciele?  Spotykali się rzadko, kilka razy do roku. Czy o takich osobach można wciąż powiedzieć, że są przyjaciółmi? Zastąpili ich potakiwacze i klakierzy. Rodzina? Rodzice już nawet nie pamiętali, kiedy rozmawiali z nią po raz ostatni. Bliźniaki brata, odkąd poszli do Hogwartu, ciotkę widyeali jedynie na rozkładówkach gazet albo na plakatach reklamowych. Dwóch młodych ślizgońskich pałkarzy, Seamus i Alfie, pewnie zmierzało utorowaną przez nią ścieżką, choć nie wiedzieli, na co się piszą. Miłość? Była, na chwilę. Wszystko wypaliło się szybciej niż przyklejony do wargi papieros. Chwilowy błysk namiętności, szybki ślub i równie szybki rozwód, o którym pisały wszystkie gazety w kraju. Czy to mogło się skończyć inaczej, kiedy mąż znaczył dla niej mniej, niż krwistoczerwona miotła, na której spędzała większą część swego życia?

Whatever it takes. Mantra, modlitwa, z czasem stała się karykaturą, złośliwym żartem od losu. Czy, gdyby miała taką możliwość, zmieniłaby cokolwiek? Była pewna, że nie i ta myśl sprawiała, że to wszystko stawało się jeszcze bardziej bolesne.

- Panno Brooks? Może wróciłaby Panna do domu? Jest już późno, a rano mamy przesłuchanie w Londynie. – Za plecami Julii zarysował się niewyraźny cień domowego skrzata, Bludgera. To właśnie on, obok wiekowego już kota Harrego, był jedynym towarzyszem jej niedoli.

- Jeszcze chwilkę – szepnęła niemal i zgasiła niedopałek w piasku. – Jeszcze kilka minut.

Przypływ, wdech, odpływ, wydech.   

Julia Brooks. Nowa pałkarka Sójek z Gonfaron. Gotowa na podbój kolejnej ligi. Julia Brooks. Samotna Angielka w obcym kraju. Niegotowa, by odpuścić. Trawiona przez chorobę zwaną ambicją.


Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Wto 19 Sty - 23:44, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down


Arleigh Armstrong
Arleigh Armstrong

Student Ravenclaw
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
Galeony : 231
  Liczba postów : 968
https://www.czarodzieje.org/t19680-arleigh-armstrong
https://www.czarodzieje.org/t19687-kilt
https://www.czarodzieje.org/t19681-arleigh-armstrong#589345
https://www.czarodzieje.org/t19720-arleigh-armstrong-dziennik
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptyWto 19 Sty - 11:48;

Londyn, Ministerstwo Magii - dzień później

   Poirytowana odgarnęła pasma włosów z czoła. Nie cierpiała poniedziałków, nie cierpiała przepastnego, czerwonego kuferka z papierami, który każdego poranka pierwszego dnia tygodnia lądował na jej biurku. Nawet biurowe skrzaty starały się jak tylko mogły, żeby nie wchodzić jej wówczas w drogę, toteż szybko otworzył wieko i chyłkiem wycofały się przez drzwi. Była sama. W końcu. I, nota bene, jak zwykle.
   Kiedy raptem dekadę temu zaczęła się angażować w pracę dla Ministerstwa widziała politykę oczami młodej idealistki. Spodziewała się pogłębionych wywiadów, błyskotliwych przemów, uśmiechów na twarzach czarownic i czarodziejów rozpoznawających ją na ulicy. Powinna była zawczasu przeczytać drobny druczek. To wszystko było, oczywiście, ale czasem, jakby w ramach przyjemnej rekompensaty. Codzienność zaś znaczyła się w jej życiu pergaminami, kontrolami, posiedzeniami komisji i innymi tego typu dyrdymałami. Lubiła to. Zarobki były przednie. Asystenci w biurze podskakiwali wokół niej niczym pobudzone chochliki kornwalijskie, chcąc jak najlepiej pomóc i jak najbardziej zaimponować szefowej. Uśmiechała się do nich. Sama była na ich miejscu jeszcze kilka lat temu. Jakże doskonale ich rozumiała! Jakże zazdrościła im młodzieńczego zapału!
   Westchnęła ciężko i machnęła różdżką na karafkę, która dyskretnie dolała do jej porannej herbaty odrobinę rumu. Panna Armstrong zaś skupiła się na parafowaniu order of the day i pism, które spłynęły do Departamentu w weekend. Przesłuchań - należących niewątpliwie do najciekawszych poniedziałkowych wydarzeń - miało być dzisiaj niewiele i odruchowo oddelegowała do nich swoich zastępców. Jedno nazwisko przykuło jednak jej uwagę i z miejsca zwątpiła, czy oby na pewno dolała rumu do herbaty, a nie herbaty do rumu.
   W pierwszym odruchu poirytowała się, jednak po kilku sekundach na jej twarz wstąpił delikatny uśmiech. Atak na kibica, to było coś. Jeszcze przez chwilę próbowała się powstrzymać, usiadła nawet głębiej w fotelu, zacisnęła dłonie na biurku, zamknęła oczy, powtórzyła sobie w myślach Arleigh, jesteś dorosła, nie rób tego. Daremnie. Jakby ociągając się, uchyliła powieki i zerknęła na godzinę przesłuchania. Jedenasta! Na pizdę Roweny!
- Na pizdę Roweny... Stanley! Staaaaan! - Wyrwała zza biurka i poza nadal trzymanym w dłoni kubkiem chwyciła marynarkę wiszącą na haku wbitym w drzwi opatrzone zdobną tabliczką Szefowa Departamentu Czarodziejskich Gier i Sportów. Wmaszerowała do podłużnego common space wydziału dyscyplinarnego i rozejrzała się niepewnie. Odetchnęła z ulgą, kiedy dostrzegła, że nadal tam był. Podeszła do biurka swojego ulubionego vice i szybkim ruchem porwała sprzed jego nosa teczkę opatrzoną sygnaturą 2031/02/01766/WCzGiS/Dys. - Przejmuję, masz wolne. - Rzuciła tylko i ruszyła w stronę korytarza. Na szczęście był poniedziałek i Stanley nawet nie myślał o kwestionowaniu decyzji szefowej.

   Pokój 1017 przypominał jej jedną z sali w Hogwarcie, co uznała za ewidentne zrządzenie losu tudzież wyjątkową złośliwość tegoż. Pojawiła się, jak zwykle, przed czasem, upewniając się wcześniej, że samej zainteresowanej nie ma jeszcze na korytarzu ani w środku. Zajęła miejsce za biurkiem, postawiła na nim kubek i dopiero teraz przejrzała się w rzuconym na szybko zaklęciu zwierciadła. Czas był dla niej łaskawy, za co zasługę ponosiła może nie tyle zasadnicza dyscyplina życiowa jaką sobie narzucała, co raczej doskonałe, szkockie geny odporne na znaczne ilości whisky. Włosy miała rozpuszczone, bo czasy, w których musiała postarzać się służbistycznym kokiem à la McGonagall dawno minęły. Tylko blada cera i zamaskowane makijażem worki pod oczami zdradzały, że sypiała miernie, a na wakacjach nie była od siedmiu lat. Stała się swoją matką, ale w przeciwieństwie do niej nie miała rodziny, którą mogłaby zaniedbywać.
   Odczyniła zaklęcie i usiadła sztywno w fotelu. Przełożyła nogę przez nogę. Nie, jednak nie. Wyprostowała je pod stołem i zapadła się w fotel. Odruchowo zerkała to na zegar wiszący nad ścianą, to na wielkie, przeszklone okno zajmujące całą znajdującą się za nią ścianę, ukazujące ministerialny hol wejściowy. Czegoś szukała, chociaż tak naprawdę w ogóle nie wiedziała, czego się spodziewa.
Powrót do góry Go down


Julia Brooks
Julia Brooks

Absolwent Ravenclawu
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Dodatkowo : (ex)Kapitanka Krukonów
Galeony : 1554
  Liczba postów : 4966
https://www.czarodzieje.org/t19470-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19475-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19471-julia-brooks#576533
https://www.czarodzieje.org/t19697-julia-brooks-dziennik#589978
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptyWto 19 Sty - 12:44;

Wstawanie przed wszystkimi nigdy nie sprawiało jej większych problemów. W szkole zawsze była pierwszą w łóżku i pierwszą na nogach, a zarywanie nocek zdarzało jej się wyjątkowo rzadko, niemal nigdy. Zbyt dobrze rozumiała, jak ważny jest sen dla sportowca, niemal tak samo ważny jak trening. Tej nocy jednak spać nie mogła i nawet eliksir spokoju oraz narkotyczne spojrzenie pluszowej lunaballi, tej samej od czasów studiów, nie potrafiły uciszyć wzburzonego umysłu. Kręciła się więc w łóżku, siedziała z melisą na tarasie, czytała książkę i tak w kółko. Nic jednak nie było w stanie odciągnąć jej myśli od jutrzejszego spotkania w Ministerstwie Magii.

Jak doszło do tego, że straciła nad sobą kontrolę? Nie wiedziała, ale cóż, stało się. Grała właśnie swój ostatni mecz dla Os, przed transferem do „Sójek”. Drużyna z Wimbourne mierzyła się ze „Srokami”. Mecz był na styku, szala zwycięstwa przechylała się to w jedną, to w drugą stronę. Sądziła, że po siedmiu latach gry dla Os i dwóch mistrzostwach, kibice godnie pożegnają swoją kapitan. I większość fanów tak się właśnie zachowywała. Były pożegnalne transparenty, łzy na policzkach, dzieci w perukach z ciemną grzywką. Część kibiców poczuła się jednak zdradzona. Po każdej akcji wykonanej przez Brooks, ta słyszała gwizdy. Kiedy przelatywała wzdłuż trybun, rzucano w nią papierowymi kubeczkami po kremowym piwie. Znosiła to wszystko dzielnie. Kiedy jednak po wygranym meczu podleciała do trybuny, aby się po raz ostatni pożegnać, usłyszała w swoim kierunku wiele gorzkich słów. I nie wytrzymała. Jeden z Brytyjczyków, który oblał ją piwem i zwyzywał jej rodzinę do pięciu pokoleń wstecz, przelał czarę goryczy. Coś w niej pękło i odpłaciła mu się pięknym za nadobne. Najpierw były krzyki i kłótnia, potem kibic oberwał pałką. Jak dowiedziała się później z gazet, złamała mu rękę.

Przed świtem udało jej się złapać jakieś dwie godziny niespokojnego, rachitycznego snu, po którym czuła się jeszcze gorzej. Odpuściła sobie śniadanie, bo zaciśnięty ze stresu żołądek nie był w stanie przyjąć żadnego pokarmu. Zamiast tego zaparzyła kubek dyptamowego smakosza i dolała do niego solidną porcję eliksiru wigenowego oraz czuwania. Kiedy jej mózg w końcu ożył, a ciało przestało odczuwać zmęczenie, przeszła do łazienki, gdzie wzięła szybki, zimny prysznic, a następnie stanęła przy szafie, zastanawiając się, co na siebie wrzucić. Bluza z kapturem odpadała, sukienka również. Postawiła więc na klasyczną czerń, narzuciła jeszcze na grzbiet skórzaną kurtkę, spryskała się lawendową mgiełką i poszła do garażu, gdzie czekał na nią zatankowany, lśniący woskiem "Piorun". Do przesłuchania miała jeszcze ponad pięć godzin. Mogła co prawda skorzystać ze świstoklika, ale uznała, że jazda, a właściwie lot pojazdem, pozwoli jej oczyścić głowę. Pedał gazu był wciśnięty w podłogę przez niemal całą podróż. Zastanawiała się, jaki będzie finał całej tej draki. Miała nadzieję, że skończy się na jakiejś grzywnie finansowej i ewentualnych przeprosinach w „Proroku Codziennym”. Chciała mieć to już za sobą. Z piskiem opon wylądowała na ministerialnym parkingu, zaparkowała agresywnie obok jakiejś srebrnej Tentakuli i pewnym krokiem weszła do Ministerstwa. Po kilkunastu minutach błądzenia po korytarzach udało jej się w końcu odnaleźć tę cholerną salę, a właściwie pokój. 1017. Raz jeszcze głęboko odetchnęła, przełknęła ślinę, przywdziała na twarz zblazowaną, chłodną maskę i energicznie wparowała do środka. Salka przypominała tę ze Szkockiego zamku, do którego uczęszczała przez tyle lat. Te same stare krzesła, takie samo wiekowe biurko i... Armstrong. Arleigh Armstrong. Los postanowił z niej zadrwić w najzłośliwszy z możliwych sposobów. Energiczna Szkotka, dawna najlepsza przyjaciółka, współlokatorka, współzałożycielka sieci sklepów miotlarskich, z którą stworzyła małe imperium. Arla była prawdziwym mózgiem tej operacji, dbającym o wszystko. Brooks zapewniała tylko i aż kapitał i nazwisko. Dawniej nierozłączne jak Shrek i Osioł. Dziś dzielił je nie tylko tysiąc kilometrów, ale wiele więcej. Niewypowiedziane słowa, brak czasu, zadry w sercu i wzajemne pretensje. Teraz ich drogi skrzyżowały się ponownie i Brooks czuła, że to nie był przypadek.

- Panno Armstrong – ukłoniła się teatralnie z ledwo widocznym uśmiechem na twarzy. Nie spodziewała się tego spotkania, ale w  gruncie rzeczy cieszyła się na nie. I była szczęśliwa, że Armstrong radzi sobie tak dobrze. Choć mogłaby nieco przystopować z piciem, ale to akurat był temat rzeka. Nie trzeba było być myśliwskim psem z wyczulonym węchem, żeby wiedzieć, że w stojącym na biurku kubku, herbaty jest tyle, co i alkoholu. Angielka usiadła na krześle. Jedną nogę położyła na drugą, ręce zaplotła na piersi. – Dobrze cię widzieć. Szkoda tylko, że spotykamy się w takich okolicznościach.
Powrót do góry Go down


Arleigh Armstrong
Arleigh Armstrong

Student Ravenclaw
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
Galeony : 231
  Liczba postów : 968
https://www.czarodzieje.org/t19680-arleigh-armstrong
https://www.czarodzieje.org/t19687-kilt
https://www.czarodzieje.org/t19681-arleigh-armstrong#589345
https://www.czarodzieje.org/t19720-arleigh-armstrong-dziennik
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptyWto 19 Sty - 14:15;

  Skrzypnięcie klamki wyrwało ją ze wspomnień, w których to zanurzyła się na dobre dziesięć minut. Nie miała ostatnio zbyt wiele czasu na to, żeby po prostu sobie posiedzieć i powspominać. Nie była też jeszcze na tyle sędziwa, żeby z rozrzewnieniem wracać myślami do wydarzeń, które nadal nieźle pamiętała. Teraz jednak okazało się, że ma ku temu świetną okazję. Co poszło źle? Na którym etapie to jebło?
  Wspólne mieszkanie, wspólny biznes, wspólnie spędzany czas. Może było ich po prostu za dużo w swoich życiach? Zwłaszcza, że w Arli nigdy nie umarła beznadziejna nadzieja na coś więcej, a w Julii owo więcej nigdy nie zakiełkowało? Może były jednak zbyt inne i relacja, która dobrze funkcjonowała w szkole nie mogła sprawdzić się w codziennym życiu? A może to ten feralny, okropny dzień, w którym Julia zakomunikowała jej, że wyprowadza się do niego.
  Teraz jednak uniosła wzrok i spięła ciało, powstrzymując się od odruchowego podniesienia się z krzesła. Nadal nie mogła przyzwyczaić się do tego, że teraz to na jej widok inni podnoszą się do pionu. Poprzestała więc na dziwnym, nerwowym drgnięciu całego ciała i żeby zamaskować jakoś jego niezręczność oparła łokcie na blacie i przechyliła się do przodu. Nie opanowała parsknięcia, widząc dygnięcie, szybko jednak spoważniała widząc Julię z bliska. Wyglądała kiepsko. Nie okropnie, nie doskonale, nie na zmęczoną, nie na wypoczęta, po prostu kiepsko, taki właśnie przymiotnik przychodził jej teraz na myśl, kiedy napotkała wzrokiem na niegdyś żywe, jasne oczy, obecnie jakby przygaszone, mimo jasnego światła wpadającego do pokoju przez świetliki i utkwioną w suficie półkulę. Chodziła sztywno, ręce trzymała dziwnie, nieruchomo i blisko ciała. Arla spędziła z nią w życiu dość czasu, żeby z daleka wyłapywać napięcie i zmęczenie panny Brooks. A właściwie byłej panny Brooks.
- Pani... Julio. Hm. Wróciłaś do nazwiska? - Kurwa, ale zaczynam, zganiła się w myślach i szybko spróbowała przesłonić faux pas delikatnym uśmiechem. Teraz, kiedy Julia siedziała tuż przed nią i roztaczała wokół siebie ten cholerny zapach lawendy, Arli nie mogła się już dłużej oszukiwać. Była zachwycona faktem, że może ją spotkać, niezależnie od okoliczności. Chociaż te były, jak sama przesłuchiwana wspomniała, specyficzne.
- Daj spokój, powiesz, co masz do powiedzenia, spiszę to, wsadzę do akt i każę Prorokowi się odpierdolić. Nikt nie będzie się pastwił nad tym, że pierdolnęłaś jakiemuś pseudokibicowi w łeb. Nawet, jeżeli niespecjalnie przypominał tłuczek. - Dla podkreślenia swoich słów poklepała lekko wierzch teczki i wyłożyła obok niej niewielką rolkę służbowego pergaminu. Zza poły marynarki wyjęła posrebrzane samonotujące pióro, jednak nie zawiesiła go w powietrzu, a raczej zawahała się na chwilę i położyła je zamiast tego na blacie.
  Ociągała się przed ponownym spojrzeniem się na nią, bo nie wiedziała, na jaki wzrok napotka. Zrywanie znajomości i utrzymywanie ciszy radiowej przez tak długi czas generuje w ludziach specyficzne poczucie wstydu. Armstrong czuła je teraz doskonale, a zwyczajowa pewność siebie, która wywalczyła jej stanowisko w gabinecie nowego ministra uleciała jak gdyby nigdy jej nie było. Teraz, w tej chwili, znowu była przestraszoną własnych uczuć, niepewną Arlą. Osobą, którą pogrzebała kilka lat temu i której wolała nie przywracać z zaświatów.
  A jednak, podniosła wzrok i utkwiła go w tych orzechowych tęczówkach, w które wpatrywała się sama nie wiedziała ile razy i jak długo. Odgarnęła z twarzy opadające nań włosy. Nie wiedziała, co powiedzieć, więc postawiła na banał.
- Co tam? - I znowu, gdyby mogła, zapadłaby się pod ziemię.
Powrót do góry Go down


Julia Brooks
Julia Brooks

Absolwent Ravenclawu
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Dodatkowo : (ex)Kapitanka Krukonów
Galeony : 1554
  Liczba postów : 4966
https://www.czarodzieje.org/t19470-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19475-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19471-julia-brooks#576533
https://www.czarodzieje.org/t19697-julia-brooks-dziennik#589978
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptyWto 19 Sty - 17:02;

Pytanie o to, kiedy to jebło i czemu jebło, było jednym z tych, na które nie sposób odpowiedzieć. Angielka sama pytała się o to wielokrotnie i nigdy nie potrafiła podać jednoznacznego momentu, kiedy z pozoru nierozerwalna nić porozumienia po prostu pękła. Były inne, to prawda, ale przez te wszystkie lata nauczyły się koegzystować i wyciągać z siebie to, co najlepsze. Tak było w szkole, tak było przez pierwsze lata kariery. Czyżby faktycznie chodziło o niego? Nie, chyba nie. Wyprowadzka była naturalną koleją rzeczy, tak jak to, że przyjaciele z czasem zakładają rodziny. Nie tłumaczyło to jednak tego, że ich ścieżki nagle rozeszły się w zupełnie przeciwnych kierunkach, a po wspaniałej przyjaźni zostały równie wspaniałe wspomnienia, maskujące zgliszcza wieloletniej relacji.

Wiele rzeczy się zmieniło, ale nie brak kontroli Arli nad własnymi kończynami. Te, jak zawsze, żyły własnym życiem i kiedy zobaczyła, jak oparte na blacie łokcie Szkotki rozjeżdżają się na boki, uśmiechnęła się nieco szerzej. Armstrong wyglądała wynioślej, oficjalny ubiór dodawał jej powagi, ale w jej ruchach i mimice twarzy wciąż potrafiła dostrzec tę szczeniaczkowatą lekkość bytu, która musiała być najwyraźniej jakimś niezniszczalnym horkruksem, niepodatnym na upływ czasu. Julia z kolei, cóż. Armstrong czytała z niej jak z otwartej księgi. Wyglądała kiepsko, bo i czuła się kiepsko. Ostatnie miesiące odcisnęły na niej swoje piętno. Liga, firma, reklamy, rozwód, przeprowadzka. Na boisku wciąż była tą bezlitosną czarną harpią, jednak gdzieś po drodze zatraciła przyjemność płynącą z gry. Każdy mecz był bitwą, którą trzeba było wygrać, podobnie jak trening. Przez taką postawę dotarła tam, gdzie chciała, ale dziś jej życiem, jeszcze bardziej niż kiedykolwiek, rządziły automatyzmy i schematy. Posiłki nie miały smaku, miały być budulcem i paliwem dla mięśni. Rozrywki? Nie miała na nie czasu. Za każdym razem, kiedy miała dość, patrzyła na ten cholerny tatuaż, zaciskała zęby i obiecywała sobie, że to się zmieni, gdy tylko skończy karierę.

- Panno Julio – poprawiła Szkotkę i pokazała dłoń, na której już od pewnego czasu nie było obrączki. – W mojej głowie, nigdy od niego nie odeszłam. Zawsze byłam Brooks. – Może to powinno być dla niej ostrzeżeniem? Skoro nie potrafili się dogadać nawet w tak prostej kwestii, jak nazwisko. On upierał się, żeby przejęła jego, bo tak powinna zrobić żona. Ona śmiała się wtedy gorzko i odpowiadała, że nie po to tak ciężko pracowała, aby Brooks coś znaczyło, żeby je teraz zmieniać. Poszli na kompromis i stanęło na „kresce”. Pani Julia Brooks-Barret. Brzmiało głupio, karykaturalnie. Nieraz wypełniając jakieś urzędowe dokumenty, o owej „kresce” zapominała.

Z wdzięcznością skinęła głową, kiedy Arla obiecała zamieść sprawę pod dywan. Lepszego scenariusza przewidzieć nie mogła. Poczuła ulgę, bo przez ostatnie dwa miesiące nie miała chwili spokoju od natrętnych pismaków, którzy postanowili najwyraźniej uczynić z niej przykład dla reszty. „To wbrew zasadom fair play”, grzmieli jedni. „Kapitan nie powinien się tak unosić! Jaki ona daje przykład młodym dziewczynkom, chcącym iść w jej ślady!”, wtórowali drudzy. „Ktoś musi tej czarnej harpii w końcu pokazać, że nie stoi ponad resztą, a zasady są równe dla wszystkich!”, krzyczeli trzeci. Sama nie poprawiła swojej sytuacji, stwierdzając, że „przechodząc pod jabłonią, trzeba się liczyć z tym, że można oberwać w łeb jabłkiem”. Wyjazd do Francji w aurze skandalu był dla niej więc nie tylko kolejnym krokiem w zawodowej karierze, ale też okazją, aby uciec od tego całego zgiełku i zacząć wszystko od nowa.

Co tam?


Pytanie to kompletnie zbiło ją z pantałyku i było tak absurdalne, że nie mogła się powstrzymać i po kilkusekundowej ciszy, po prostu parsknęła wesoło przez nos. Nie pamiętała, kiedy śmiała się ostatnio. Na pewno było to dawno.

- Jest cudownie – odpowiedziała z rozbawieniem. – Naprawdę cudownie. Zawsze chciałam być skandalistką, łamiącą kibicom kończyny i rozwodzącą się na oczach całego kraju. – Spochmurniała na moment, ale wesołe ogniki w oczach, szybko wróciły na swoje miejsce. – A co tam? – dodała i przyjęła na krześle znacznie swobodniejszą postawę. Zupełnie jakby nie siedziała w Sali przesłuchań Departamentu Czarodziejskich Gier i Sportów, a na szarej sofie ich londyńskiego mieszkania przy Brunswick Garden.
Powrót do góry Go down


Arleigh Armstrong
Arleigh Armstrong

Student Ravenclaw
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
Galeony : 231
  Liczba postów : 968
https://www.czarodzieje.org/t19680-arleigh-armstrong
https://www.czarodzieje.org/t19687-kilt
https://www.czarodzieje.org/t19681-arleigh-armstrong#589345
https://www.czarodzieje.org/t19720-arleigh-armstrong-dziennik
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptyWto 19 Sty - 19:03;

   Przedziwna sztywność, która utrzymywała się między nimi podczas wymiany tych kilku słów była czymś tak zupełnie innym od tego, jak nigdyś czuły się ze sobą, że Arla aż nie wiedziała co zrobić z rękami, kiedy już zdjęła dłoń z teczki. Zabębniła więc palcami o blat biurka i poczuła, jak po wewnętrznej stronie dłoni zbiera się pot. Ostatni raz czuła się tak podczas rozmów koalicyjnych, kiedy na włosku wisiała jej przyszłość i kwestia departamentu, który miał jej przypaść. Ostatecznie dostała oczywiście to, czego chciała, ale nadal krzywiła się na samo wspomnienie rozmów i omijała restaurację, w której się odbyły szerokim łukiem.
   Kiwała odruchowo głową, lekko, ale zapamiętale, niczym piesek na desce rozdzielczej podczas wyboistej drogi. Starała się nie uciekać wzrokiem w bok, ale robiła to co jakiś czas mimowolnie, jak gdyby utrzymanie z Julią kontaktu wzrokowego przez zbyt długi czas było bolesne.
- Daj spokój, jeżeli by to ode mnie zależało, to w ogóle by cię tu nie było. No ale liga dobrała ci się do dupy i chce jakiegoś działania, chociaż szczerze mówiąc sama nie wiem jakiego. Zachowują się trochę tak, jakby byli obrażeni na to, że spierdoliłaś. - Uśmiechnęła się pod nosem kończąc ostatnie zdanie i utkwiła w niej świdrujący wzrok. - Co w sumie jestem w stanie w jakimś tam stopniu zrozumieć. - Tak, akurat historię wzajemnego irytowania się panny Armstrong i panny Brooks można by spisać w kilku tomiszczach.
   Odetchnęła ciężko, czując, że small talk rozluźnił już nieco jej kark i język, a może to kwestia wzmacnianej herbaty? W każdym razie czuła się lepiej, niż jeszcze minutę temu i miała wrażenie, że lody między nimi topnieją nieubłaganie. Nie była już osiemnastolatką i nie miała zamiaru jątrzyć starych ran z byle powodu. Cieszyła się, że ją widzi, ale bała się jeszcze zapytać, na ile będzie w Londynie. Nazbyt często słyszała kiedyś, że sorry Arli, ale nie mogę iść, mam jutro trening. Nazbyt często.
  A co tam?
- Oh, stałam się moją matką, jak widzisz. Siedzę w biurze dwadzieścia godzin na dobę, ogarniam stadion na kolejne mistrzostwa, pilnuję nowej ligi quodpota, Nimbus dobiera się nam wszystkim do dup, bo chce wycinać witki ze świętych gajów, a Irlandczycy nie chcą na to pozwolić, a w międzyczasie muszę jeszcze pilnować własnej dupy, bo ten kutas Avery dybie na moje biurko. A, no i za trzy lata mamy kongres i chcę startować na ministra, oczywiście mnie nie wybiorą, ale jak teraz zrobię hałas, to za kolejne cztery lata mam szansę. - Przerwała i odruchowo chwyciła za kubek, a że już chwyciła, to przechyliła go do ust i opróżniła kilkoma głębokimi łykami. Karmelowa herbata doskonale zgrała się z ciemnym rumem i Szkotka aż mlasnęła, odkładając go na blat biurka. - Po staremu. - Podsumowała i zdmuchnęła pasmo włosów z twarzy.
   Złapała się na tym, że chciałaby ją przytulić, pogłaskać po potarganych włosach, znowu przytulić, ucałować w czoło tą zmęczoną, smagniętą wiatrem i słońcem twarz, ale wiedziała, że nie nastał jeszcze na to czas i miejsce. Czy jednak coś stało na przeszkodzie? Kiedyś byłaby to jej odwaga i nieumiejętność zadawania trudnych pytań. Na szczęście podobnych przywar i wstrzemięźliwości wyzbyła się już dawno.
- Słuchaj, nienawidzę zadawać ci takich pytań, ale muszę: jak długo zostajesz? Chcesz się gdzieś przejść? Wiesz, jakby nie było mogę wyjść wcześniej, jestem teraz własną szefową. - Odruchowo złapała się za złotą przypinkę z literą "M" w klapie garsonki, zaraz jednak opuściła ręce. - Tylko załatwmy to, okej? - I stuknęła różdżką w pergamin i pióro, które zaraz poderwało się do góry.
   Kiedy upewniła się, że Julia jest gotowa, raz jeszcze uśmiechnęła się przepraszająco i poprawiła się w krześle. Odchrząknęła.
- Poniedziałek, siedemnasty marca, jedenasta... Dwanaście. Przesłuchanie w sprawie dyscyplinarnej siedemnaście sześćdziesiąt sześć. Departament Czarodziejskich Gier i Sportów, szefowa departamentu Armstrong. Protokół samonotujący. - Zwilżyłaby wargi herbatą, gdyby nadal ją miała, teraz tylko spojrzała tęsknie w stronę kubka. - Wezwana Julia Brooks stawiła się w wyznaczonym terminie. Wezwana została pouczona o jej prawach. - Puściła do Julii oko. - Wezwana zgodziła się na udzielenie wyjaśnień. Panno Brooks, proszę opowiedzieć o sytuacji z dwunastego stycznia bieżącego roku, tuż po zakończeniu meczu Os ze Srokami.
   Pióro notowało jak szalone.
Powrót do góry Go down


Julia Brooks
Julia Brooks

Absolwent Ravenclawu
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Dodatkowo : (ex)Kapitanka Krukonów
Galeony : 1554
  Liczba postów : 4966
https://www.czarodzieje.org/t19470-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19475-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19471-julia-brooks#576533
https://www.czarodzieje.org/t19697-julia-brooks-dziennik#589978
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptyWto 19 Sty - 21:00;

Dawniej często musiała się odpędzać od Arli, która swoją potrzebą ciągłego kontaktu fizycznego potrafiła irytować. Ile razy wycierała mokre od całusów czoło albo cierpliwie czekała, aż przyjacielski, zdecydowanie przedłużający się uścisk zelżeje. Dziś dałaby wiele za takiego przytulasa, potrzebowała go bardziej niż tlenu.

- Ta, spierdoliłam – pomyślała gorzko. Spędziła w brytyjskiej lidze niemal dziesięć długich sezonów. Reprezentowała kraj na arenie międzynarodowej. Dawała kibicom szczęście, trofea i dumę. A tymczasem część najbardziej fanatycznych fanów „Os” uznała, że jest im coś winna. Że podpisała cyrograf, który gwarantował im dożywotnią wierność. Ci sami kibice, których miłość przeobraziła się w nienawiść, sami wywoziliby ją na taczkach, gdyby tylko spuściła z tonu, krzycząc przy tym głośno, że Brooks się skończyła i że potrzebują świeżej krwi. Nie była im nic winna, a mimo to rzucano w nią kubkami i wyzwiskami. W jej pożegnalnym meczu. Niedawne wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą, sprawiając, że odruchowo zacisnęła dłonie w pięści, a usta zawiązała w wąską, wściekłą linię. Wzięła kilka głębszych oddechów, zamarzyła o papierosie i postarała się przywrócić umysł do względnej równowagi. Co nie było takie łatwe, kiedy naprzeciw niej siedziała niewidziana od trzech lat przyjaciółka. – Wciąż się gniewasz za ten liścik w dormitorium, co? – zapytała, przyozdabiając zmęczoną i ogorzałą twarz złośliwym uśmieszkiem.

Nie licząc chwilowego przypływu złości, w towarzystwie Szkotki czuła się coraz swobodniej. Pokusiłaby się nawet o stwierdzenie, że było całkiem… normalnie. O ile normalnością można nazwać rozmowę ministerialnej szefowej i zawodowej pałkarki podczas przesłuchania, będącego ich pierwszym spotkaniem po latach.

A co tam?

W tym momencie znów poczuła się jak dawniej. Pewne rzeczy pozostawały niezmienne. Brooks odpowiadała lakonicznie, a Arla płynęła z opowieścią, płynnie jak żeglarz łodzią na połów. Skupiła się bardziej, jak zwykle w takich momentach, starając się wyłapać jak najwięcej informacji. Jak wyszło w praniu, wciąż miała do tego wprawę.

-… I swoim ojcem – zażartowała, wskazując głową na stojący między nimi kubek. – Tak swoją drogą, to co u twoich staruszków? I czy w tych wszystkich swoich obowiązkach nie zapomniałaś o czymś? – dodała. – Kiedyś mi obiecałaś, Armstrong, że jak już zostaniesz szychą w departamencie, to zalegalizujesz bludgera.

Przyjrzała się dokładniej przyjaciółce. Do tej pory celowo nie odrywała od niej spojrzenia, jakby brały udział w jakiejś dziwnej grze, w której ta, która odwróci spojrzenie jako pierwsza, przegra. Teraz jednak starała się wyczytać z tej dobrze znanej twarzy coś więcej. Miała w głowie tak wiele pytań, ale nie miała odwagi ich zadać. Czemu zrezygnowałaś z naszej firmy? Czy dbasz o siebie? Jak mogłaś pozwolić mi odejść? Czy na twojej ścianie wciąż wisi nasze pierwsze zdjęcie, zrobione po wygranym meczu z Puchonami? Czy tęsknisz tak jak ja?  Co robisz po pracy? Jak mogłam odejść? Czemu pozwoliłam sobie na uwierzenie w to, że mi nie zależy? Niewypowiedziane pytania do Arli szybko zamieniły się w pytania do Julii. I o ile Angielka nie pozwoliła sobie na wyartykułowanie czegokolwiek, to Panna Armstrong nie miała takich problemów.

- Właściwie to miałam w planach wrócić zaraz po spotkaniu, zwłaszcza że przyleciałam autem. – Zrobiła dramatyczną pauzę, drocząc się trochę ze Szkotką. – Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będę przesłuchiwana przez samą szefową departamentu. Za takie uznanie muszę się jakoś odwdzięczyć. A tak już całkiem poważnie, to mam wolne do końca tygodnia, żeby uporządkować swoje sprawy, a runda wiosenna we Francji zaczyna się z końcem kwietnia, nie marca, jak u nas, tak więc… - Wzruszyła ramionami. Szczerze mówiąc, powrót do niemal pustego domu, gdzie czekał na nią tylko skrzat i kot, nie był jakąś wspaniałą wizją, pomimo pięknej lokacji, gorącego piasku i czystej wody.

- Jasne – odpowiedziała, wlepiając spojrzenie w samonotujące pióro, które latało po pergaminie jak szalone.  – Zaczęcie przesłuchania od pytania dotyczącego sytuacji po zakończeniu spotkania jest bezcelowe w przypadku, gdy nieznany jest kontekst, a także wydarzenia, które do wspomnianej sytuacji doprowadziły. – uśmiechnęła się szelmowsko. Przypomniał się jej ich mały pojedynek w muzeum, w którym pod pretekstem rozmowy o sztuce i historii Anglii, starały się sobie wzajemnie dogryźć i dokuczyć. Nim jednak wyszły z muzeum, były współlokatorkami. – Odkąd przed rozpoczęciem sezonu ogłosiłam, że od rundy wiosennej przenoszę się do Ligi Francuskiej, część fanów zaczęła się do mnie odnosić w wyjątkowo mało przyjemny sposób. Nie przejęłam się tym szczególnie, gdyż kibice mają prawo do własnego zdania, choć oczywiście skłamałabym, mówiąc, że były to dla mnie miłe i przyjemne miesiące. Dwunastego stycznia rozgrywał się ostatni mecz rundy jesiennej, będący równocześnie moim ostatnim spotkaniem w drużynie „Os”. Od początku spotkania część najbardziej zagorzałych pseudokibiców robiła wszystko, aby uprzykrzyć mi życie. Kiedy wylatywałam na boisko, buczano na mnie. Kiedy przelatywałam obok trybun podczas prezentacji, rzucano w moim kierunku kubkami po piwie. Zresztą, na wizbooku pełno jest zdjęć, które to pokazują. Polecam szukać pod hasztagiem #JudasBrooks. Swoją drogą, mogłabym prosić o coś do picia? – Zrobiła pauzę, czując, że od takiej ilości gadania zaschło jej w ustach. Nic dziwnego, że Armstrong tyle piła. – W każdym razie, pomimo tego wszystkiego, dograłam mecz do końca, a po spotkaniu postanowiłam podlecieć do trybuny z fanami „Os” i pożegnać się z nimi po raz ostatni. W tamtym momencie jeden z kibiców rzucił mnie pełnym kubkiem z piwem i zaczął mnie obrażać, a reszta… resztę już Pani zna. Najpierw weszłam z nim w „polemikę” – tu zrobiła dłońmi „pazurki” symbolizujące cudzysłów – a gdy ten nie przestał obrażać mojej rodziny, uderzyłam go pałką w przedramię. Bo akurat zasłaniał nim głowę - dopowiedziała sobie w myślach.

Skończyła zmęczona jak po jakimś długodystansowym biegu. Jeżeli coś miało ją zniechęcić do recydywy, to z pewnością była to konieczność bezsensownego jej zdaniem gadania przez tak długi czas.
Powrót do góry Go down


Arleigh Armstrong
Arleigh Armstrong

Student Ravenclaw
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
Galeony : 231
  Liczba postów : 968
https://www.czarodzieje.org/t19680-arleigh-armstrong
https://www.czarodzieje.org/t19687-kilt
https://www.czarodzieje.org/t19681-arleigh-armstrong#589345
https://www.czarodzieje.org/t19720-arleigh-armstrong-dziennik
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptySro 20 Sty - 10:07;

   Jak mogła za nią nie tęsknić! To znaczy tęskniła, oczywiście, ale odpychała od siebie te myśli i wspomnienia jak tylko mogła. Starała się skupić na pracy, a może to praca była dla niej ucieczką przed emocjami, które nie mogły znaleźć właściwego ujścia? Kiedyś o tym pomyśli, może nieco później. Nie da rady dłużej pozostawać obojętną i zapijać smutków.
   Milczeniem i machnięciem ręki zbyła pytanie o rodziców. Nie miała ani ciekawych informacji, którymi mogłaby się podzielić, ani ochoty do wyrażenia dezaprobaty dla zachowania rodziców. Ich małżeństwo de facto nie istniało, od kiedy pani Armstrong przeniosła się na placówkę do Ameryki, a ojciec pogrążył się w kieliszku i bibliotece, skryty gdzieś w piwnicach Armstrong Castle. Widziała się z nim niedawno, podczas świąt, ale jak zwykle były to święta w jakiś sposób wymuszone i nienaturalne. Były takie, odkąd tylko sięgała pamięcią.

   A więc da się gdzieś wyciągnąć! Roześmiałaby się, gdyby nie doskonale wyuczona, pozorna powaga, którą nabyła w toku przedłużających się rozmów gabinetu. A jednak, wypracowana z trudem pozorna poważność ulatywała z niej niczym życie z chochlika nazbyt silnie wyrzuconego w stronę kamienia. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, kiedy widziała zaciskające się wargi Brooks i rosnącą irytację w miarę, jak przywoływała kolejne wydarzenia z pamiętnego meczu. Arleigh nie oglądała go na żywo - nie pamiętała już, kiedy ostatni raz była gdzieś na trybunach - ale dowiedziała się o zajściu tuż po meczu, z radia. Mogła sobie tylko wyobrażać złość i emocje targające Julią, wszak wielokrotnie widziała ją wyprowadzoną z równowagi. A jeżeli wobec niej panna Brooks stosowała taryfę ulgową, to w ogóle nie dziwił jej fakt, że kibic skończył ze złamaniem.
Zakaszlała, próbując ukryć śmiech i machnęła różdżką na karafkę z wodą jaśminową i szklankę, które zmaterializowały się na biurku. Pióro skrobało, Arli tłumiła chichot, a Julia opowiadała.

   - Zamykam. - Zakomenderowała po kilku minutach, kiedy uzupełniły zeznania. Stuknęła różdżką w pergamin, który zafurkotał, zwinął się w niewielkiego ptaszka i wystrzelił z pokoju na korytarz, przeciskając się pomiędzy drzwiami, a podłogą. Samonotujące pióro wróciło do kieszeni marynarki, a na twarzy gościł już nieskrywany niczym uśmiech.
- Chyba wiem, co zrobimy. Pozwolę im zawiesić cię na sezon w lidze krajowej. Skoro będziesz teraz latać we Francji, to ci to nie zaszkodzi, a urzędasy ze zgromadzenia będą miały czym się pochwalić przed ubezpieczycielem tamtego frajera. - Uniosła pytająco brwi i nachyliła się do przodu, jakby chcąc zmniejszeniem dystansu między nimi dać do zrozumienia, że oficjalna część spotkania dobiegła końca. - A teraz daj się wyciągnąć na pizzę, to pogadamy o tym bludgerze. I o wszystkim. Hm? - I podniosła się zza biurka, wsuwając teczkę pod pachę. Myśli kłębiły jej się w głowie i próbowała je uporządkować, ale w tej chwili pragnęła tylko wyrwania się spomiędzy ciemnych ścian i usadzenia się w jakiejś klimatycznej, włoskiej knajpce w Chelsea. - Skoczę to odnieść do gabinetu, wezmę kurtkę i łapiemy się w holu za dziesięć minut, okej? - I nie czekając na odpowiedź chwyciła za kubek i wyszła na korytarz, zostawiając drzwi otwarte.
Powrót do góry Go down


Julia Brooks
Julia Brooks

Absolwent Ravenclawu
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Dodatkowo : (ex)Kapitanka Krukonów
Galeony : 1554
  Liczba postów : 4966
https://www.czarodzieje.org/t19470-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19475-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19471-julia-brooks#576533
https://www.czarodzieje.org/t19697-julia-brooks-dziennik#589978
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptySro 20 Sty - 11:40;

Jeżeli dorosłość można było skwitować jednym wyrazem, tym wyrazem byłaby „ucieczka”. Przed smutkami codziennego życia można było uciekać na wiele sposobów. Często były to używki, odganiające na chwilę czarne chmury. Niekiedy ucieczka była całkiem dosłowna i oznaczała przeprowadzkę na Lazurowe Wybrzeże. Często była to jednak praca. Zanurzanie się w nurcie pracoholizmu sprawiało skrajne zmęczenie, a kiedy człowiek pracował i był wyzuty z wszelkiej życiowej energii, rzadko myślał o problemach, rozterkach, tęsknocie. Julia już dawno temu nauczyła się, że to właśnie wsiadanie na miotłę i chwytanie za pałkę było tym, dzięki czemu mogła uciec od rzeczywistości i oczyścić głowę. Teraz, w podobny sposób z cierpieniem radziła sobie również Arla, spędzająca w ministerstwie całe dnie. To spotkanie mogło być tym, czego obie potrzebowały w tym momencie swego życia. A może ich stan był spowodowany tym, że tak naprawdę potrzebowały się w każdym momencie. Im więcej Julia mówiła i im bardziej się irytowała na wspomnienia o meczu, tym Armstrong była weselsza.

- Co ją tak bawi? – zastanowiła się, upijając wody ze szklanki i kontynuując swoją spowiedź. Ostatni raz tak długą oficjalnąw ypowiedź z jej ust słyszał nikt. Nawet w wywiadach czy różnego rodzaju przemowach na Balach Sportowca ograniczała się do absolutnego minimum, a z czasem jej lakoniczny i cięty styl wypowiedzi stał się dla niej tak charakterystyczny, jak grzywka, która przetrwała próbę czasu. Ta lakoniczność nie odnosiła się jednak do samej Armstrong, która potrafiła wyciągać z niej wszystko i dużo więcej. Spowiedź na przesłuchaniu, jak się domyślała, była jedynie preludium do gadulstwa gdzieś we włoskiej knajpce.

Zamykam.

Julia odetchnęła z ulgą. Lepszego finału przewidzieć nie mogła. Najbardziej się obawiała zawieszenia licencji krajowej, nie ligowej, przez co wypadłaby z kadry narodowej. Jak widać, na przyjaciół można zawsze liczyć. Nawet na tych dawnych, z którymi nie utrzymywało się kontaktu przez tyle lat.

- Hm. – mruknęła twierdząco, wstała z krzesła i przysunęła je do biurka, po czym jednym haustem opróżniła resztę szklanki. – Będę czekała przed głównym wejściem – rzuciła jeszcze do Szkotki, która z teczką w dłoni pędziła w kierunku własnego gabinetu.

Na Arlę przyszło jej czekać nieco dłużej niż dziesięć minut, ale nie przeszkadzało jej to specjalnie. Wiedziała, że będąc na tak wysokiej pozycji, zawsze znajdzie się jakiś pożar, który trzeba błyskawicznie ugasić. Skoczyła więc na parking, podjechała pod główne wejście i oparta o drzwi samochodu, paliła „Merlinową Strzałę”. Humor poprawił jej się nieznacznie, a supeł stresu, zaciskający się na żołądku zelżał, przez co poczuła to, jak bardzo jest głodna. Właściwie to nie jadła od ponad doby.

- Zapraszam – rzuciła do Szkotki, kiedy ta w końcu dotarła, po czym ruchem różdżki zamieniła niedopałek w kamyczek i rzuciła go pod nogi. „Piorun” w środku prezentował się równie nieskazitelnie, jak na zewnątrz. Wszystko aż błyszczało czystością i nowością, choć auto miało już dziesięć lat. Jej pierwszy samochód, wciąż w barwach „Harpii”. Tym autem zjeździły we dwójkę całą Anglię i nie tylko. Angielka włączyła radio i momentalnie je podciszyła. Teraz gdy jechała z Arlą, muzyka nie musiała być ustawiona na cały regulator. Miała stanowić jedynie cichy podkład pod rozmowę.

- Dziękuję za pomoc – powiedziała w końcu, kiedy z piskiem opon opuściły ministerialny parking. – Gdybym trafiła na jakiegoś ambitnego młodziaka-służbistę, to pewnie nie skończyłoby się na zawieszeniu. No dobra, to prowadź do tej włoskiej knajpki, jestem głodna jak cholera – dodała dużo lżej i ruszyła zgodnie ze wskazówkami Szkotki.

Ich przybycie pod restauracje nie zostało niezauważone. Bo i jak ktokolwiek mógłby przeoczyć Szefową Departamentu i Reprezentantkę Anglii, wchodzące do jakiejś malutkiej włoskiej restauracji w centrum Londynu? Kobiety weszły do środka, zajęły stolik gdzieś na uboczu, z dala od wścibskich spojrzeń. Po chwili wyrósł obok nich wysoki i szczupły kelner, nim jednak zdążył położyć kartę na stole, Julia powstrzymała go nieznoszącym sprzeciwu ruchem dłoni. W ten sposób uciszała wszelkie szmery w szatni. A także kłócących się bliźniaków, kiedy boiskowe emocje udzieliły im się nieco za bardzo. Czas płyną jak szalony. Dopiero co uczyła ich latać na dziecięcych miotełkach, które kupiła im na święta, a już za rok, Ci będą grali zawodowo.

- Dla mnie będzie pizza z tuńczykiem, szpinakiem, czosnkiem, szynką parmeńską i tuńczykiem, a dla mojej towarzyszki cztery sery z podwójmy serem, na grubym cieście, dobrze pamiętam? Do tego poproszę jeszcze lemoniadę i butelkę Don Perignon. Rocznik 2002, najlepszy – puściła oczko do Arli.

Kelner ukłonił się nisko i zniknął, by po chwili pojawić się z dzbankiem lemoniady oraz wiadrem, w którym chłodził się szampan. Julia nalała sobie napoju do wysokiej szklanki, a tymczasem kelner z namaszczeniem nalewał alkoholu do Arlowego kieliszka.

- Za nieoczekiwane spotkania po latach
– uniosła szklankę w toaście, kiedy już zostały same.
Powrót do góry Go down


Arleigh Armstrong
Arleigh Armstrong

Student Ravenclaw
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
Galeony : 231
  Liczba postów : 968
https://www.czarodzieje.org/t19680-arleigh-armstrong
https://www.czarodzieje.org/t19687-kilt
https://www.czarodzieje.org/t19681-arleigh-armstrong#589345
https://www.czarodzieje.org/t19720-arleigh-armstrong-dziennik
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptySro 20 Sty - 12:54;

   Kiedy już opędziła się od Stanleya (któremu musiała wytłumaczyć, dlaczego przejęła przesłuchanie), stażystów (którym zleciła wystosowanie pisma do Angielsko-Irlandzkiej Ligi Quidditcha) i skrzata (który koniecznie potrzebował jej podpisu i pieczątki pod najnowszym raportem na temat dopuszczalnej elastyczności witek mioteł sportowych) porwała w końcu plecak, narzuciła na siebie płaszczyk, zmieniła buty na płytkie, wsuwane vansy i wydarła z biura, zanim ktokolwiek zdołał ją zatrzymać. W windzie wymieniła kilka standardowych uprzejmości, a następnie wyjechała na najwyższe piętro i ruszyła w stronę nieznanego sobie, zewnętrznego wyjścia, umieszczonego dyskretnie na parterze jednej z białych, zdobnych kamienic leżących wzdłuż Whitehall. Jeszcze zanim przekroczyła próg dostrzegła Shreka (czy też, jak nazywała go Julia, Pioruna). Wsunęła się do środka, rzuciła plecak na tylnie siedzenie i opadła głęboko na fotel, wpakowując nogi na deskę rozdzielczą.
   - Daj spokój. - Skwitowała tylko, przenosząc wzrok to na Julię, to na ulicę przed nimi. Nadal niepewnie czuła się w samochodach, które nigdy nie wzbudzały w niej zaufania takiego jak dobra, solidna miotła. Zerkając na kierownicę i dłonie Brooks zauważyła, że schudła, o ile to było w ogóle możliwe przy jej i tak smukłej budowie i ciągłym wysiłku fizycznym. Darowała sobie jednak uwagi, zamiast tego zajęła się nakierowaniem pojazdu w pobliże Pokątnej, gdzie znajdowała się jej ukochana knajpa. Zaparkowały niedaleko Dziurawego Kotła, a kiedy już przedarły się przez gęsty, uliczny tłum - Arleigh nie była pewna, czy więcej osób rozpoznaje ją, czy Julię - wparowała do wnętrza i wdzięczna usadowiła się na kanapie przy dyskretnym stoliku, który wybrała dla nich Brooks.
   Skinęła głową kelnerowi i dopiero kiedy odszedł przestała powstrzymywać śmiech.
- To jest Dom Perignon skarbie, nie Don. - I złapała ją za dłoń, w końcu, wreszcie, odważyła się pokonać tę niewidoczną, nieznośną barierę i pozwolić sobie na dotyk. - I czy po tej lemoniadzie mam wnioskować, że nadal nie pijesz? - Wyszczerzyła się jeszcze szerzej. Czuła się lepiej, swobodniej, było jej ciepło, a wszechogarniający zapach bazylii wprowadzał ją w stan upojnego relaksu. Schowała dłoń Julii w swoich dłoniach i przysunęła je lekko do siebie. - Schudłaś strasznie, same kości. Na pewno nie chcesz moich czterech serów z podwójnym serem? - I niechętnie wypuściła jej dłoń, żeby unieść kieliszek i błyskawicznie pozbawić go zawartości. Raz jeszcze skinęła głową kelnerowi, a kiedy ten oddalił się, machnęła różdżką na butelkę i uzupełniła szkło.
- Nieoczekiwane jak nieoczekiwane, ja wiedziałam o nim co najmniej piętnaście minut przed tobą. - Skwitowała i wgapiła się w Julię, chłonąc wzrokiem jej twarz, oczy, włosy w lekkim nieładzie. Wyglądała, jakby dopiero co zsiadła z miotły, ale tak chyba wyglądają wszyscy profesjonalni gracze, założyła po prostu i postanowiła przytrzymać się trochę tej myśli.
- Nie zapytam cię jak tam quidditch, bo każę sobie robić prasówkę z działu sportowego, ale może powiesz mi, jak tam Broomstrong? - Czy w tym pytaniu była odrobinka jadu? Może odrobinka, wszak Arleigh bywała na pokątnej i widziała, że ich pierwszy sklep, fundament całej marki, nadal działa i gromadzi tłumy. Nie była przecież zazdrosna - pozbyła się swoich udziałów celowo. Nie miała na sklepy  czasu, a na dodatek nie chciała mieć z nimi zbyt wiele wspólnego. Nazbyt często przypominały jej o wspólnych wieczorach, które spędzały na magazynie 'Markowego...', dopracowując swoje pierwsze miotły. No ale było, minęło.
Powrót do góry Go down


Julia Brooks
Julia Brooks

Absolwent Ravenclawu
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Dodatkowo : (ex)Kapitanka Krukonów
Galeony : 1554
  Liczba postów : 4966
https://www.czarodzieje.org/t19470-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19475-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19471-julia-brooks#576533
https://www.czarodzieje.org/t19697-julia-brooks-dziennik#589978
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptySro 20 Sty - 13:53;

Uśmiechnęła się szeroko, kiedy Arla zwróciła jej uwagę, że źle wypowiedziała nazwę szampana. Ciekawe jak wiele tego typu gaf w swoim życiu popełniła, ale nikt nie miał odwagi naprostować jej błędów?

- No tak. Jak widać, pewne rzeczy się nie zmieniają – stwierdziła z rozbawieniem. Przez ciało przeszedł jej dreszcz, kiedy Szkotka chwyciła ją za dłoń. Było w tym dreszczu coś wstydliwego, ale i przyjemnego. Dobrze znana ciepłota Arlowych dłoni podziałała na nią jak plaster na bolące miejsce. Tym miejscem była dusza Angielki, sponiewieranej przez ostatnie miesiące jak niejeden przeciwnik, który oberwał od niej tłuczkiem. – Szczerze mówiąc, to ostatnio mam nieco nie po drodze z abstynencją, ale prowadzę auto, więc sama rozumiesz. – zacisnęła zimną dłoń na ciepłej, Arlowej i z niewiadomych jej powodów, lekko się wzruszyła. Twarz nie zmieniła wyrazu, ale jakaś dziwna pętla zacisnęła się w tym momencie na harpim sercu.

- Nowa dieta. Nazwałam ją „rozwód i zła prasa”. Chwytliwa nazwa, co? – skomentowała swoją wagę. Nie dało się ukryć, że od stycznia zgubiła dobre kilka kilogramów. Jak mogło być inaczej, gdy żołądek, w reakcji na stres, wybiórczo przyjmował wszelkie stałe pokarmy. Momenty, gdy tak jak teraz ssało ją z  głodu, pojawiały się rzadko, niemal wcale. – Nie masz się czym przejmować. W miesiąc wrócę do poprzedniej wagi – uspokoiła jeszcze przyjaciółkę i upiła lemoniady, po czym odstawiła szklankę na stolik, oczywiście na podstawkę, żeby nie zostawić mokrego śladu na drewnie. – A skoro już mówimy o zdrowiu, to Tobie by się przydało nieco ruchu. Wyglądasz, jakbyś od lat nie widziała światła słonecznego. – Ciężkie czasy odcisnęły piętno nie tylko na Angielce, ale i Szkotce. Wciąż była uroczo powabna, a dziewczęca uroda nie zaginęła pośród tych wszystkich lat, ale czujne oko Brooks dostrzegło drobne rysy na tym ślicznym obrazku. Podkrążone oczy zamaskowane makijażem. Lekko przygarbiona sylwetka od krzesła i ciężaru odpowiedzialności na barkach. Odwodniona cera od nadmiaru wzmacnianych herbat. I przede wszystkim przeraźliwa bladość typowa dla osób spędzających całe dnie za biurkiem.

O ile wcześniej mogła podejrzewać, że Arla na przesłuchanie się wkręciła, o tyle teraz jej podejrzenia zostały potwierdzone przez samą winną. I całe szczęście, że to zrobiła – pomyślała. Szkotka nie tylko wyciągnęła ją z tarapatów, ale jeszcze dała im szansę na… no właśnie, na co? Zakopanie topora wojennego? Odbudowanie relacji? A może na zwykłe sympatyczne spotkanie, po którym znów rozejdą się we własne strony? Nie chciała o tym myśleć. Nie teraz, kiedy było tak przyjemnie.

- Mogłam się domyślić. W końcu jak często Szef Departamentu zajmuje się przesłuchiwaniem zawodników? W każdym razie cieszę się, że to zrobiłaś.

Jeżeli w pytaniu Arli o Broomstrong była jakaś złośliwość, to jej nie dostrzegła. Cieszyła się nawet, że dla odmiany nie musi mówić o quidditchu. Zresztą, temat miotlarskich sklepów był nawet przyjemny, bo przywoływał pozytywne wspomnienia. Wspólny kurs na twórcę mioteł. Wizytę u starego Zory. Długie dywagacje (a często i kłótnie) na temat najlepszego materiału na witki i przewagi mioteł lżejszych nad toporniejszymi.

- Całkiem nieźle. Co prawda wszystkim zarządzają gobliny, ja się tylko podpisuję pod dokumentami i czasem wpadnę porozdawać autografy przy premierze jakiejś nowej miotły, ale wszystko kręci się tak, jak powinno. W czerwcu otwieram pierwszy sklep w Paryżu. „Harpie Noir”. – W słowach, choć prawdziwych i szczerych, próżno było jednak szukać jakiejkolwiek dumy czy radości. Właściwie to Brooks nigdy nie interesowało ani zarabianie pieniędzy, ani tworzenie mioteł, ani rozkręcanie biznesów. Ona chciała po prostu latać. A że była w tym świetna, pozostałe rzeczy przyszły do niej same i same też działały, bez jej udziału. I choć wszystkim faktycznie zajmowały się zatrudnione przez nią gobliny, to i tak od czasu do czasu musiała sobie przypominać, że poza lataniem ma mnóstwo innych obowiązków, które skutecznie zabierały jej czas wolny i psychicznie ją męczyły. Jakby już nie miała wystarczająco ciężko. – Słuchaj, Arli… ja przepraszam – zaczęła nieśmiało. – Nigdy nie sądziłam, że tak się to wszystko ułoży – dodała, a przez to miała na myśli dosłownie wszystko. Jej życiowe zawirowania. Rozłąkę z przyjaciółką. Odejście Szkotki z firmy, którą sama założyła. Dziś nazwa Broomstrong stanowiła nie tylko rozpoznawalną markę, ale przede wszystkim była nagrobkiem ich przyjaźni.
Powrót do góry Go down


Arleigh Armstrong
Arleigh Armstrong

Student Ravenclaw
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
Galeony : 231
  Liczba postów : 968
https://www.czarodzieje.org/t19680-arleigh-armstrong
https://www.czarodzieje.org/t19687-kilt
https://www.czarodzieje.org/t19681-arleigh-armstrong#589345
https://www.czarodzieje.org/t19720-arleigh-armstrong-dziennik
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptySro 20 Sty - 17:13;

   Ciepłe, kruche na brzegach, a przyjemnie ciągliwe bliżej środka ciasto sprawiło, że ślinianki wydały z siebie niemy jęk zachwytu i nakazały jak najszybsze poradzenie sobie z posiłkiem. Wonny ser tylko wzmagał uczucie nieopanowanego łaknienia. Cieszyła się zatem, że Julia udzielała wyjątkowo jak na nią rozbudowanych odpowiedzi. Starała się jakoś reagować, ale z pełnymi ustami nie było to takie proste.
   ...prowadzę auto, więc sama rozumiesz.
Przewróciła oczami i pokiwała głową. Przecież nie musiały nigdzie jechać, mogły się przejść, tepnąć, wezwać ministerialną limuzynę, skorzystać z sieci Fiuu. Mogły też siedzieć tu aż do zamknięcia, a potem wymsknąć się subtelnie tylnymi drzwiami dla obsługi. No ale niech jej będzie, więcej szampana dla mnie. Wypiła jeszcze lampkę, nie zwracając uwagi na fakt, że szampan idealny do białych mięs absurdalnie gryzie się z intensywną, serową pizzą.
   ...rozwód i zła prasa. Chwytliwa nazwa, co?
Znowu przewróciła oczami i wydała z siebie nieme mhm. Nerwy odbijały się także na jej apetycie, ale od jakiegoś czasu znalazła i na to sposób - po prostu upalała się do upadłego po powrocie do domu. Nie dość, że szybciej zasypiała, to zawsze coś zjadała, nawet jeżeli było to wątpliwej jakości.
   ...wyglądasz, jakbyś od lat nie widziała światła słonecznego.
- O a es. - Odparła, zasłaniając usta pełne ciasta i sera dłonią i roześmiała się na dźwięk własnego głosu. Przełknęła, zwilżyła usta odrobinką szampana i przetarła twarz serwetką. - Bo tak jest. Mój ostatni trip to Tour de Walia Piorunem, pięć lat temu. - Uśmiechnęła się, ni to do Julii, ni to do własnych wspomnień z objazdu całego, walijskiego wybrzeża latem 2026. Wtedy jeszcze wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. A może poszło? Może to wszystko to były po prostu chwilowe, nieuniknione wyboje?
   W czerwcu otwieram pierwszy sklep w Paryżu.
Uniosła wysoko brwi i pokiwała powoli głową z wyraźną aprobatą. Pamiętała co prawda, jak rozmawiały o ekspansji, i gdyby to nadal zależało od niej, to zaczęłaby od sklepów w Rumunii, ale cieszyła się, że biznes żyje nie tylko pozornie, z perspektywy witryny. W sklepach miotlarskich była jakaś magia, zwłaszcza dla niej, wszak w 'Markowym...' na Pokątnej pracowała przez przeszło rok.

   Zamarła w bezruchu, kiedy Julia gwałtownie zmieniła ton. Była akurat w trakcie radzenia sobie z przedostatnim, wonnym trójkątem przepysznej pyszności i czuła, w jak niegodnym położeniu się znajduje, toteż szybko odłożyła pizzę na tackę i zerwała ciągnącą się nitkę sera, która przyczepiła się jej do ust.
- Let me stop you right here. - Przyłożyła jej palec do ust i przybrała poważną minę, na tyle, na ile była w stanie. - Nie wypiłam jeszcze nawet w połowie tyle szampana, ile potrzebuję na wyznania. Ale cieszę się, że jesteś. A teraz wyślij sowę komu musisz, bo po tej pizzy biorę deser, a po deserze zabieram cię do siebie i zapuszczamy Neflixta. - Uśmiechnęła się ciepło i odjęła palec od jej ust. Pogładziła ją jeszcze szybko po policzku, ale zaraz wróciła do swojej pizzy.

   Po pizzy przyszła pora na lody. A po lodach przyszła pora na spacer.

    - Mieszkam w Whitehall, obok pracy, tak było praktyczniej, możemy pójść spacerem, to nikt nie powinien nas zaczepiać. - Zaproponowała, narzucając na siebie kurtkę i ruszając w stronę wyjścia. Przecisnęła się przez stylowe, szklane drzwi narożne i podniosła do góry kołnierz. Na szczęście trwał właśnie popołudniowy szczyt i w szaleńczym, dążącym z pracy do domów tłumie mała była szansa na napotkanie natrętów, politycznych nienawistników czy sportowych fanatyków. Armstrong złapała Julię pod ramię i pociągnęła ją w stronę najbliższego wyjścia z Pokątnej, prowadzącego przez mały antykwariat wychodzący prosto na Ludgate Hill. Kiedy już wyrwały się z objęć zaczarowanych murów, Arleigh widocznie się odprężyła. Znalazły jeszcze samochód, zapamiętały miejsce w którym stał, wykupiły dobową postojówkę i ruszyły. Na ulicach robiły się już korki, tłum przelewał się przez przejścia dla pieszych, więc pociągnęła Brooks w stronę bulwarów i wzdłuż Tamizy ruszyły na zachód, do Westminsteru.
   - Nie miałam odwagi odezwać się pierwsza. Założyłam, że wzięłaś sobie na serio moje "po stokroć spierdalaj" i nie chcesz... No, nie chcesz. Wiesz, że słaba jestem w rozstania. - Rzuciła nagle w eter, zawieszajac wzrok na moście Blackfriers. Odruchowo chwyciła ją za rękę i poczuła się, jak gdyby znowu były na błoniach, dziesięć lat temu. - Poza tym serio byłam zła. Przeszło mi dopiero jakiś rok temu. - Zaśmiała się cicho, nie będąc pewną, czy oby na pewno mówi prawdę.
   Nie, wcale nie była tego taka pewna. To mogło być pół roku temu.
Powrót do góry Go down


Julia Brooks
Julia Brooks

Absolwent Ravenclawu
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Dodatkowo : (ex)Kapitanka Krukonów
Galeony : 1554
  Liczba postów : 4966
https://www.czarodzieje.org/t19470-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19475-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19471-julia-brooks#576533
https://www.czarodzieje.org/t19697-julia-brooks-dziennik#589978
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptySro 20 Sty - 19:01;

Pizza była wyborna, a z dodatkiem pikantnej oliwy nawet lepsza. Pierwszy kawałek pochłonęła momentalnie, zdawać by się mogło, że nawet go nie gryzła, a od razu przełykała jak gęś pasiona na foie gras. Schodki pojawiły się przy drugim, gdy wyposzczony żołądek stwierdził rzeczowo, że na dziś wystarczy, Panno Brooks. Męczyła go powoli, dzióbała, starając się przezwyciężyć jadłowstręt i przyglądała się Arli, która nie miała problemów z apetytem. Ile by dała, żeby znów móc pochłonąć cały posiłek bez złowrogich torsji. Skoro nie mogła więc jeść, to piła lemoniadę i mówiła. Faktycznie, jak na jej standardy, rozgadała się niemiłosiernie. I czuła się z tym dobrze. Jakże miła była to odmiana od półsłówek i pomruków wypowiadanych i wydawanych w kierunku domowego skrzata i kota. Ostatnimi czasy miała wrażenie, że ktoś z zewnątrz mógłby ją wziąć za niemowę pokroju Strauss. O dziwo, Arla oddała jej konwersacyjną pałeczkę i jak na złość, zaczęła mówić mało, jeżeli nie w ogóle. Czyżby role się odwróciły? A może Szkotka była zbyt zaaferowana własną pizzą? Merlin raczył wiedzieć. Czuła się nieco nieswojo, kiedy musiała podtrzymywać konwersację, zamiast zrzucać ten obowiązek na barki Arli, ale mimo to wywiązywała się z tych obowiązków (oczywiście w jej odczuciu), całkiem przyzwoicie.

- Musisz odpocząć, Armstrong – stwierdziła kategorycznie, gdy usłyszała, że ta od pięciu lat nie była na wakacjach. Nawet ona poświęcała krótkie dwa tygodnie roku na ładowanie baterii gdzieś w ciepłych krajach. Ciekawe czy teraz, gdy mieszkała na Lazurowym Wybrzeżu, zacznie spędzać wakacje w górach? - Mam willę pod Saint-Tropez. Zapraszam. Serio. -  Z najwyższym trudem dokończyła drugi kawałek, odsunęła od siebie talerz i otarła usta papierową serwetką. To by było na tyle z jedzenia. Przynajmniej do jutra. Z ulgą przyjęła fakt, że Arla przerwała jej coś, co w jej odczuciu było najlepszymi przeprosinami na świecie. Właściwie to i tak nie wiedziała, co jeszcze mogła dodać. Że była głupia i nie powinna się tak odcinać? Skinęła jedynie głową, minęła kelnera niosącego pucharek z lodami i poszła wysłać restauracyjną sowę do Bludgera z informacją, że będzie, jak wróci i żeby karmił i czesał Harry’ego.

Wyszły niedługo po tym. Arla z żołądkiem pełnym sera, szampana i lodów, a Julia z pudełkiem niedokończonej pizzy. Miała zamiar powalczyć z nią u Arli, ale ostatecznie oddała ją jakiemuś bezdomnemu, nieprzytomnego od taniego wina. Nie chciała mu przerywać drzemki, więc po prostu położyła pudełko obok jego kudłatej głowy.

- Od kiedy jesteś taka praktyczna, Armstrong? Gdzie się podziała ta królowa teleportacji, która po połówce ognistej mogłaby się telepnąć na księżyc, gdyby tylko chciała? – zapytała ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy.

Może w odczuciu Armstrong w tłumie mogły zachować anonimowość, ale Brooks wiedziała, że jest inaczej. Przez te wszystkie lata przywykła do tego, że wielokrotnie musiała oglądać się za siebie. I teraz było tak samo. Co prawda nikt ich nie nagabywał, ale przyciągały spojrzenia jak jarzeniówka ćmy. Co jakiś czas ktoś wskazywał na nią palcem, a kiedy widziała ten niepewny wzrok i nieśmiałe kroki w jej kierunku, przyspieszała, ciągnąć Arlę za sobą. Ile by teraz dała za obszerny kaptur, beanie i parę dużych okularów przeciwsłonecznych. Nie miała niestety żadnej z tych rzeczy, więc pozostało jej parcie przed siebie i udawanie, że nic nie widzi.

- Znasz mnie – odpowiedziała na słowa Arleigh. – Nigdy nie oglądam się za siebie. Co nie znaczy, że z tego powodu nie cierpię. – Rozstały się w mało przyjemnych okolicznościach. Właściwie, to miały prawo wzajemnie się na siebie gniewać. Arla mogła poczuć się zdradzona, kiedy nagle Brooks stwierdziła, że się wyprowadza. Z kolei Julia mogła się wściec z powodu niezrozumienia w momencie, gdy podzieliła się z nią najwspanialszą (w tamtym momencie) informacją. Mleko się jednak wylało i nie było co robić sobie nadziei, że na podwieczorek będzie budyń. – Ja też byłam zła. I smutna. I zawiedziona. Powinnaś stać obok mnie podczas mojego ślubu, a nie wysyłać mi czystą z krótkim „Gratulacje”.

Jak często w takich sytuacjach bywa, wina rzadko leżała po jednej stronie. Nie był to jednak czas rozdrapywania niedawno zagojonych ran, a czas pojednania. Niezręcznego, nieoczekiwanego, niezbędnego.
Powrót do góry Go down


Arleigh Armstrong
Arleigh Armstrong

Student Ravenclaw
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
Galeony : 231
  Liczba postów : 968
https://www.czarodzieje.org/t19680-arleigh-armstrong
https://www.czarodzieje.org/t19687-kilt
https://www.czarodzieje.org/t19681-arleigh-armstrong#589345
https://www.czarodzieje.org/t19720-arleigh-armstrong-dziennik
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptySro 20 Sty - 21:44;

   Wiecie, kiedy możecie mieć pewność, że łączy was z kimś naprawdę porządna przyjaźń? Kiedy możecie sobie komfortowo razem pomilczeć. Tak też czuła się Arla, komfortowo, bezpiecznie, jak dawniej, kiedy trzymając Julię pod ramię stawiała kolejne kroki, coraz to bardziej zbliżając się do Westminsteru. Napawała się tą ciszą, spokojem, towarzystwem, pełnym brzuchem, odpaliła nawet papierosa i poczęstowała Julię mentolowym wizz-wizzem.
   Zeszły z bulwarów przy moście Hungerforda - jakże ona nienawidziła tej ohydnej, pajęczej konstrukcji! - i skierowały się prosto na Whitehall. Kiedy doszły do jednej z wysokich, ceglanych kamienic, Arleigh zaprowadziła Julię najpierw na pierwsze, a potem na kolejne, skryte głęboko w trzewiach gmachu podwórko. Na nim skierowała się prosto do niewielkich, wciśniętych w narożnik, zielonych drzwi. Prowadziły one na wąską i okrągłą klatkę schodową, bez ani jednego półpiętra. Po pokonaniu kilkuset irytująco małych schodków dotarły w końcu na szczyt schodów, zwieńczony prostymi, czerwonymi drzwiami.
- Witaj w Kruczym Gnieździe dwa-zero. - Uśmiechnęła się do Julki i pchnęła drzwi przed siebie. Ustąpiły bez oporu, otwierając się na jasną, upstrzoną rozwieszonymi tu i ówdzie kwiatami przestrzeń. Sufit znaczyły drewniane krokwie, podłoga byłą wyłożona dobrze wypolerowanymi, jasnymi panelami, a ściany pokrywała kredowa biel. Pstrokate pufy i fotele rozstawione jakby byle gdzie dodawały całości kolorytu. Mieszkanie miało konstrukcję korytarzową i wydawało się, jakby ciągnęło się w nieskończoność.  
   Armstrong zrzuciła z siebie kurtkę i cisnęła ją na podłogę tuż przy drzwiach. Następnie odwróciła się do Julki i rozłożyła szeroko ręce.
- Proste jak cholera. W tamtym końcu łazienka. - Uniosła lewą dłoń. - A w tamtym kuchnia. - Zamachała prawą. - Przy kuchni są schody na górę, tam mam łóżko i telly. - Opuściła ręce i ruszyła prosto do kuchni. Bez zastanowienia podeszła wściekle czerwonej do lodówki i wyciągnęła zeń wysoką, niebieską flaszkę wina z charakterystyczną panią w chustce na etykiecie. Butelka wylądowała na stole, goszcząc na nim razem z miską chipsów krewetkowych. Pani gospodarz usiadła zaś przy stoliku, wyglądajacym, jakby dopiero co wyniesiono go z jakiegoś baru mlecznego i machnęła różdżką na dwa znacznej pojemności kieliszki, które posłusznie wylądowały na stole.
- No, to teraz możesz mi opowiadać, jak to bardzo za mną tęskniłaś i jak bardzo żałujesz. - Wypaliła bez zastanowienia i od razu uśmiechnęła się przepraszająco, dając do zrozumienia, że żartuje. Żeby ukryć zażenowanie, sięgnęła po kieliszek, ale wzrok utkwiła w ukochanych, orzechowych oczach. Zbyt długo ich nie widziała.
Powrót do góry Go down


Julia Brooks
Julia Brooks

Absolwent Ravenclawu
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Dodatkowo : (ex)Kapitanka Krukonów
Galeony : 1554
  Liczba postów : 4966
https://www.czarodzieje.org/t19470-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19475-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19471-julia-brooks#576533
https://www.czarodzieje.org/t19697-julia-brooks-dziennik#589978
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptySro 20 Sty - 22:57;

Zaciągając się mentolowym papierosem, po którym skręcało jej wnętrzności, z zaciekawieniem przyglądała się miastu, jakby widziała je po raz pierwszy. Pomimo dekady spędzonej w Londynie, wciąż czuła się tu obco. Wiele budynków widziała po raz pierwszy, co nie było trudne do pojęcia, gdy się ją znało. Była lokalesem, nawet tutaj, przez co doskonale znała swoją dzielnicę, okolice stadionu i kilka pomniejszych miejsc, które regularnie odwiedzała. Reszta miasta była przez nią niezbadana i tak samo tajemnicza, jak przed dekadą. Rozglądała się więc po okolicy i wiernie podążała za Szkotką. Minęły dwa podwórka, przeszły przez zielone drzwi, potem schodami na sam szczyt kamienicy, znów przez drzwi, tym razem czerwone i były na miejscu. Krucze gniazdo 2.0. Właśnie tak sobie je wyobrażała. Spędziła w końcu w Arlowym pokoju niezliczone godziny i się domyślała, czego może się spodziewać. Pierdyliard kwiatków, kolorowe pufy w liczbie milion, wszędzie jakieś pledy i dywany, skupisko bakterii i roztoczy. Jakże inne od jej własnego mieszkania i domu, które gdyby nie szpitalna czystość, sprawiałyby wrażenie niezamieszkanych.

- Przytulnie – skwitowała wystrój i z wesołym błyskiem w oku przyglądała się Arli, która niczym stewardessa w mugolskim samolocie, pokazywała jej układ mieszkania. Tu kuchnia, tam kibelek. Faktycznie proste. Ruszyła za nią do kuchni, usiadła przy stole i kiedy właścicielka była zajęta grzebaniem w lodówce, dyskretnie oczyściła stolik za pomocą chłoszczyść. Wkrótce pred nią wylądowała miska, butelka wina i dwa kieliszki. Wprawnym ruchem zrzuciła z siebie skórzaną kurtkę, którą wysłała różdżką na pobliski parapet, poprawiła czarny obcisły top, a do kieliszka nalała wina po sam brzeg. Wino wypiła na raz, wzdrygając się przy tym. Dolała, znów do pełna i znów wypiła. Ostatnio piła częściej niż zazwyczaj, choć w jej wypadku oznaczało to butelkę wina na weekend. Dziś jednak miała ochotę zniszczyć się jak za dawnych czasów. I za dawne czasy.

- Nie wiem, czy to ja, ale mam wrażenie, że nic się nie zmieniło. A zmieniło się wszystko. – Odstawiła kieliszek i nieśmiało sięgnęła po krewetkowego czipsa, którego jednak nie zjadła. Zamiast tego wyjątkowo zgrabnie pstryknęła nim do zlewu, gdyż nie chciała odstawiać go do miski. – Przez tyle lat marzyłam, żeby opuścić Hogwart, a dziś oddałabym wiele, żeby choć na chwilę wrócić do szkoły. Pamiętasz, jak naszymi największym zmartwieniem był strach przed Vorlabergiem, gdy rozjebałaś tego chochlika o kamienie? Albo lekcje u Patola? „Żałuję, że nie ma sposobu, aby wiedzieć, że byłaś w starych, dobrych czasach, zanim je opuściłaś." Merde. – Wyciągnęła z kieszeni paczkę Merlinowych, przywołała do siebie pierwszy lepszy kubek z suszarki, za pomocą aquamenti dopełniła go wodą do połowy i odpaliła papierosa, mając nadzieję, że przyjaciółka nie wścieknie się o taką grubiańskość w czterech ścianach. Nie powinna, w końcu ile razy popalały w salonie pierwszego kruczego gniazda? – Tęskniłam. – Chwilową nostalgię zastąpiła ta sama zimna asertywność, którą Szkotka zdążyła dobrze poznać. – Tęskniłam jak cholera. I nawet sobie nie wyobrażasz, jak byłam na ciebie zła, gdy mi kazałaś spierdalać.

Czy nie wspominała wcześniej, że nie oglądała się za siebie? Może i tak było, ale nie w przypadku Arli. Nigdy jej się do tego nie przyzna, ale przepłakała wiele nocy, nim w końcu zepchnęła wspomnienia o niej do brudnej szufladki z tyłu własnego umysłu i przeszła do porządku dziennego. Przyszło jej to o tyle łatwiej, że miała ukochanego u swego boku, ale długie miesiące cierpienia to była wieczność u kogoś takiego jak Brooks. Zazwyczaj „rozchodzenie” jakiejkolwiek znajomości zajmowało jej kilka dni, a niekiedy i godzin. Często łapała się na tym, że nawet pomimo upływu lat, czasem przypominała sobie Arlę w nieoczekiwanych momentach. Zakładając spraną koszulkę z napisem „Supreme Witch”, w której tak chętnie sypiała. Przełączając w telewizji kanały i trafiając na „Harolda i Kumara”. Malując się przy dwukierunkowym lusterku, na którego końcu od dawna nikt już nie czekał.
Powrót do góry Go down


Arleigh Armstrong
Arleigh Armstrong

Student Ravenclaw
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
Galeony : 231
  Liczba postów : 968
https://www.czarodzieje.org/t19680-arleigh-armstrong
https://www.czarodzieje.org/t19687-kilt
https://www.czarodzieje.org/t19681-arleigh-armstrong#589345
https://www.czarodzieje.org/t19720-arleigh-armstrong-dziennik
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptyCzw 21 Sty - 10:27;

   Żelazna zasada niepalenia w domu została na ten dzień zawieszona, podobnie jak mnóstwo innych zasad i obietnic, które Armstrong narzuciła sobie kiedy z hukiem rozstawała się z Brooks. "Nigdy więcej się tak do nikogo nie przywiążę", "nigdy więcej jej noga nie postanie w moim mieszkaniu", "nigdy więcej się do niej nie uśmiechnę". Gdyby te postanowienia miał symbolizować jakiś budulec, to zdecydowanie przedstawiałyby się one jako zamki z piasku. Wystarczył krótki błysk ciepłego, rozgrzewającego słońca zamkniętego w orzechowych oczach, żeby spoiwo wyschło na wiór, a Arlowa zatwardziałość runęła momentalnie.
   Szybkim machnięciem różdżki zatrzymała krewetkowego chipsa w powietrzu i pochwyciła go, by ostatecznie pożreć go i jeszcze sześciu, siedmiu, ośmiu jego braci. Rozsmakowała się ostatnio w tym mugolskim przysmaku, w który zaopatrywała się w małym, wietnamskim sklepiku pod domem. Miała nadzieję, że są przynajmniej tak kaloryczne, jak wyglądają.
   Uśmiechnęła się szeroko do wspominek i ukryła twarz w kieliszku, który przechyliła sobie do warg. Parsknęła winem na wspomnienie chochliczej afery, przewróciła oczami słysząc o Patolu.
- Jestem nieironicznie ciekawa, czy stary skurwysyn jeszcze żyje. Takich drani nienawiść trzyma często przy życiu. Swoją drogą, kto jest teraz dyrektorem? Bennett? - Pociągnęła łyka i zagryzła jeszcze kilkoma chipsami. - W ogóle myślałam ostatnio o tym, że jak mi się znudzi politykowanie, to zawsze mogę wrócić do szkoły i uczyć miotlarstwa. Może ktoś w końcu zacząłby wpajać gówniakom, że quidditch to nie tylko fruwanie, ale też technika, taktyka, konstrukcja mioteł, właściwości piłek... A pamiętasz tor przeszkód u Avgusta? - Wzdrygnęła się na samo wspomnienie.
   Zamilkła razem z Julią i przechyliła głowę na bok, przyglądając się jej uważnie. Ten ruch głowy stał się już jakiś czas temu obiektem żartów i rozpraw w prasie, bo wszyscy wiedzieli, że kiedy Armstrong kładzie głowę na bok, to znaczy, że nad czymś intensywnie się zamyśla. Jej podwładni drżeli przed tym gestem, dziennikarze uwielbiali uwieczniać go na zdjęciach, Minister zawsze wiedział, że po chwili w tej pozycji dostanie od Arli dobrą, wyczerpującą odpowiedź. Teraz jednak nasycała się po prostu obecnością Brooks i zastanawiała się, jak przeciągnąć tę chwilę w nieskończoność.
   I nawet sobie nie wyobrażasz, jak byłam na ciebie zła, gdy mi kazałaś spierdalać.
- Ooooj, uwierz mi, miałam to na myśli, kiedy to mówiłam. - Zacisnęła mocno wargi i poczuła, jak kieliszek trzymany w dłoni lekko się jej przechyla. Wzięła szybko głęboki wdech i zdusiła jakąś głupią, niechcianą emocję, która próbowała się z niej wydostać. Szybko złapała Julię za dłoń i przyciągnęła ją sobie do twarzy. Oparła ją najpierw na swoim poliku, a później lekko ją cmoknęła i przytrzymała tak, nie chcąc zrywać kontaktu. - Ale chyba mi przeszło. - Mruknęła cicho i przymknęła oczy, opierając twarz o jej dłoń. Nie otwierała ich, nawet, kiedy zadawała kolejne pytanie. - Czy ten rudy skurwysyn Harry nadal żyje? Do dzisiaj znajduję jego włosy na ciuchach.
Powrót do góry Go down


Julia Brooks
Julia Brooks

Absolwent Ravenclawu
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Dodatkowo : (ex)Kapitanka Krukonów
Galeony : 1554
  Liczba postów : 4966
https://www.czarodzieje.org/t19470-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19475-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19471-julia-brooks#576533
https://www.czarodzieje.org/t19697-julia-brooks-dziennik#589978
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptyCzw 21 Sty - 11:24;

Nie tylko Armstrong złamała tego dnia wiele „żelaznych” zasad. Brooks również nagięła kilka z nich. Takich jak niepicie na tygodniu, nieodzywanie się do tej jebanej szlachcianki czy powrót do Londynu na dłużej, niż to było konieczne. Dwa zamki z piasku, wysuszone na wiór przez żar wspomnień.

Podzieliły się obowiązkami po równo. Dawniej to Julka, wiecznie głodna po treningach, zapychała się po sam kurek, a Arla piła. Tym razem było na odwrót. W żołądku Angielki znikały kolejne hausty wina, w żołądku Szkotki zaś, kolejne czipsy.

- Smacznego – powiedziała cicho i zaciągnęła się papierosem. – Ten gość przeżyje nas wszystkich. Nie zdziwiłabym się, gdyby był jakimś nieśmiertelnym dementorem, który żywi się energią życiową innych. – Pytanie o dyrektora zbyła wzruszeniem ramion. W Hogwarcie nie była od lat, a kiedy już rozmawiała z bliźniakami o szkole, to raczej skupiała się na quidditchu, a nie na obecnej kadrze. Może to był najwyższy czas, aby nadrobić zaległości i dowiedzieć się, co w tym pierdolniku piszczy?

- Pamiętam. Avgusta również – westchnęła z rozrzewnieniem i uśmiechnęła się szelmowsko. Jeszcze w Hogwarcie nigdy nie kryła się przed Arlą z tym, że Rosjanin mógłby jej uczyć nie tylko latania. – Chyba nic tak nie uczyło charakteru, jak właśnie ten tor. Ciekawe co u niego. A właśnie, masz jeszcze kontakt z innymi ludźmi ze szkoły?

Zmarszczyła pytająco brwi, kiedy Arla nagle oznajmiła, że wróciłaby do zamku. Jeszcze nie tak dawno twierdziła, że chce zostać ministrem. Cóż, cała Arla. Milion pomysłów na minutę, często skrajnie różnych, a w jakiś zaskakujący sposób, całkiem spójnych i logicznych. Nie za bardzo ją sobie wyobrażała w dresikach z miotłą w ręce i gwizdkiem na szyi, ale jeżeli coś można było o Szkotce powiedzieć, to to, że niemożliwe dla niej nie istniało. Dawnie nigdy by nie powiedziała, że taki roztrzepaniec będzie szychą w ministerstwie, a ona w politycznych zawiłościach czuła się jak ryba w wodzie.

- Wiem, że miałaś. Dlatego to zrobiłam. Liczyłam jednak, że ci się odmieni i po jakimś czasie zaprosisz mnie na wino. No i miałam rację. Choć sądziłam, że twój potrwa kilka tygodni, a nie lat.

Odkąd się znały, kłóciły się regularnie. Czasem mniej poważnie, czasem bardziej. Zawsze jednak potrafiły się pogodzić. Najczęściej to Arla była tą, która nagle wyrastała gdzieś z boku i po prostu kładła milczącej Julii głowę na barku. Tyle wystarczało, ale w nie w tamtym przypadku.

- Żyje, ma się dobrze. Dostaje karmę z wiggenowym, więc powinien pociągnąć jeszcze wiele lat. A ty powinnaś zainwestować w mugolską szczotkę do sierści. Albo przestać umawiać się z rudymi, bo potem znajdujesz ich kudły na ciuchach i zwalasz winę na biednego staruszka – zażartowała i pogładziła Szkotkę po gęstych włosach. – Czemu odeszłaś? – W końcu zadała to pytanie, które tak jej ciążyło przez te trzy lata. Jedyne, co mogła robić przez ten czas Brooks, to żyć domysłami. Teraz chciała w końcu poznać prawdę.
Powrót do góry Go down


Arleigh Armstrong
Arleigh Armstrong

Student Ravenclaw
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
Galeony : 231
  Liczba postów : 968
https://www.czarodzieje.org/t19680-arleigh-armstrong
https://www.czarodzieje.org/t19687-kilt
https://www.czarodzieje.org/t19681-arleigh-armstrong#589345
https://www.czarodzieje.org/t19720-arleigh-armstrong-dziennik
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptyCzw 21 Sty - 13:49;

   Widok Julii pochłaniającej kolejne kieliszki był na tyle dziwny i obcy, że Armstrong przyłapała się na tym, że po prostu gapi się na nią z wypełnionymi po brzegi chipsami krewetkowymi, otwartymi ustami. Czyżby przegapiła jakiś zwrot alkoholowy w jej życiu? Jak wiele mogło się wydarzyć przez trzy lata? Nie była pewna, wiedziała za to, że w tym krótkim czasie zdołała już niemal do reszty zapomnieć o ludziach ze szkoły, toteż wzruszyła tylko ramionami, kiedy Brooks ją o nich zapytała.

   Wydała z siebie niezrozumiałe, krótkie mruknięcie. Kilka tygodni, to dobre. Dużo dłużej trwa leczenie ran po oderwaniu kończyny, a tak właśnie czuła się Arleigh, kiedy dowiedziała się, że Julia zamierza ją opuścić. Jakby oderwano jej kończynę. Albo nawet głowę. Przez kilka tygodni to ona się zachlewała. Potem przyszło wyparcie i udawanie, że wszystko jest w porządku, szkoda tylko, że nadal wyjmowała co rano dwa kubki na kawę i robiła dwa razy za dużo tostów, kiedy łapało ją gastro. Kradzionych vansów nie miała na nogach chyba ponad rok, chociaż w dużej mierze były już bardziej jej, niż Julii, a trzymały się kupy tylko dzięki zaklęciom, które na nie rzucała.

  Czemu odeszłaś?
Uniosła wysoko brwi, jakby nie rozumiejąc. Opuściła dłoń Julii na stół, chociaż nadal miała z nią splecione palce. Momentalnie poczuła, że zaczynają się jej trząść wargi.
- Ja odeszłam? To ty się wyprowadziłaś. - Nie było w tym głosie łagodności, ale nie było też wściekłości, ot, spokojne stwierdzenie faktu z ledwie wyczuwalną szczyptą złości. - Chyba nie oczekiwałaś, że aportuję się na twoje wesele i będę wesołą druchną? Zamiast przemowy rzuciłabym na niego avadę. - Wydęła wargi zadowolona z riposty, chociaż nie ona była przecież jej celem. Gdzieś w okolicy kręgosłupa poczuła dreszcz, coś na pograniczu podekscytowania i poirytowania. Dawno się nie widziały, ale przecież równie dawno się na siebie nie darły. Małe sprzeczki i fochy stanowiły stały program w ich domowym teatrze, chociaż należały przede wszystkim do repertuaru panny Armstrong.  - Poza tym, może tego potrzebowałam? Może tego potrzebowałyśmy? Spędziłyśmy razem większość dorosłego życia, ile można? - Tyle, ile się tylko ma ochotę, odpowiedziała zaraz sama sobie, ale nie chciała, żeby te młodzieńcze, szaleńcze rozkochanie w Julii znowu wzięło nad nią górę. Nie chciała przechodzić przez to kolejny raz. I może właśnie przez to poczuła w tej chwili, że to ciepło i podekscytowanie które czuje, jest zwodnicze.
Powrót do góry Go down


Julia Brooks
Julia Brooks

Absolwent Ravenclawu
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Dodatkowo : (ex)Kapitanka Krukonów
Galeony : 1554
  Liczba postów : 4966
https://www.czarodzieje.org/t19470-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19475-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19471-julia-brooks#576533
https://www.czarodzieje.org/t19697-julia-brooks-dziennik#589978
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptyCzw 21 Sty - 14:30;

Alkoholowego zwrotu w życiu Brooks nie było, choć swoją bogatą przeszłość w tej materii miała. Dawno temu, gdy jeszcze nie grała zawodowo, a pić nie mogła, bo była niepełnoletnia. Wtedy też sięganie po kieliszek było nie tylko sposobem na walkę z nudą, ale również przejawem nieodpowiedzialnego, gówniarskiego buntu. Dziś jednak potrzebowała w swoich żyłach alkoholu bardziej niż kiedykolwiek. Siedziało w niej całe mnóstwo intensywnych emocji, a nie mogła wsiąść na miotłę czy chwycić za pałkę i pozbyć się ich w ten sposób, więc piła. Jeden kieliszek, drugi, połowa trzeciego. Pytanie o ludzi ze szkoły było jednym z tych, które miały być niczym innym, jak swoistym konwersacyjnym fillerem, stanowiącym zastępczy temat, nim przejdą do tego najważniejszego. Spośród wielu osób, z którymi spędzała czas w szkole, zaledwie garstka wciąż znajdowała się w jej życiu. Z Tadkiem, Strauss czy Willem widywała się regularnie, ale jedynie na stadionie podczas spotkań. Wymieniali wtedy przed meczem kilka ciepłych słów, życzyli sobie powodzenia, a potem oni starali się przecisnąć kafla przez pętle, a ona mierzyła w nich tłuczkami. Z Solbergiem spotykała się raz na jakiś czas na szybką kawę czy piwo, z każdym rokiem coraz rzadziej. A reszta? Reszta niespecjalnie ją interesowała, zapewne ze wzajemnością.

Kilka tygodni to wbrew pozorom sporo czasu. Zresztą, Brooks wcale nie liczyła na to, że Armstrong nagle zmieni podejście, ale przekreślanie tylu lat przyjaźni tylko dlatego, że przyjaciółka postanowiła się wyprowadzić do chłopaka? Było to dla Angielki ciężkie do pojęcia i do zaakceptowania. Długo zajęło jej pogodzenie się z tym, że Armstrong się już do niej nie odezwie, a była zbyt dumna, by zrobić to jako pierwsza. I zbyt wściekła, poczuła się w końcu zdradzona i podobne odczucie musiało siedzieć w Arli.

Ja odeszłam? To ty się wyprowadziłaś.

- No właśnie. Wyprowadziłam, a nie zniknęłam z Twojego życia. Poza tym wyprowadziłam się do innego mieszkania w Londynie, a nie do jakiejś syberyjskiej daczy, gdzie nie trafiają świstokliki – odpowiedziała, a w jej głosie można było wyczuć gorycz, która nie pojawiłaby się, gdyby była trzeźwa. – Właśnie tego oczekiwałam. Byłaś moją przyjaciółką, do cholery. A ty mi wysłałaś jebaną butelkę wódki. Tak według ciebie robią najlepsze przyjaciółki? – Palce pałkarki zbielały od nacisku na ścianki kieliszka, który musiał być z naprawdę wysokiej jakości zaczarowanego szkła, bo nie pękł. – Przepraszam – dodała po chwili. – Masz rację. Ile można?

Na ogorzałej twarzy pojawił się smutny uśmiech, a brązowe oczy zaszły jakąś dziwną mgiełką z pogranicza złości, rozbawienia i rozpaczy. Brooks odstawiła pusty kieliszek na stolik, otarła usta wierzchem dłoni i zdecydowanym ruchem podniosła się z krzesła, żeby już po chwili trzymać w ręce skórzaną kurtkę.

- Dziękuję Arli za pomoc i za wino. – Ubrała ramoneskę i sprawdziła po kieszeniach, czy czegoś nie zapomniała. Miała wszystko. Różdżkę, papierosy, kluczyki od auta. – Gdybyś miała ochotę zobaczyć, jak wygląda quidditch we francuskim wydaniu, to daj mi znać. Podeślę ci bilety na mecz z Pogromcami Kafla z Quiberon. I cieszę się, że ci się układa w pracy. Będziesz kiedyś świetną Minister. Do zobaczenia, Armstrong. – Zasalutowała jej jeszcze nonszalancko, jak to często robiła, gdy się z nią żegnała, idąc rano na trening i ruszyła w kierunku drzwi.
Powrót do góry Go down


Arleigh Armstrong
Arleigh Armstrong

Student Ravenclaw
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
Galeony : 231
  Liczba postów : 968
https://www.czarodzieje.org/t19680-arleigh-armstrong
https://www.czarodzieje.org/t19687-kilt
https://www.czarodzieje.org/t19681-arleigh-armstrong#589345
https://www.czarodzieje.org/t19720-arleigh-armstrong-dziennik
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptyCzw 21 Sty - 17:17;

   Siedziała tak z ustami pełnymi chipsów krewetkowych i starała się pojąć, cóż to za teatr dzieje się właśnie przed jej oczami. Kiedy Julia wstała z krzesła, to mimo kwaśnej miny Arleigh założyła, że chce po prostu narzucić na siebie kurtkę, ale kiedy zaczęła mówić, zwyczajnie nie wiedziała, co ma zrobić.
- Tsoooo? Ej! - Poderwała się do pionu i kilkoma szybkimi krokami dorwała do Julii, która zdążyła się już przemieścić przez połowę korytarza (jakże Armstrong była teraz wdzięczna projektowi mieszkania i jego podłużnemu układowi!). Chwyciła ją za rękę i jednym, płynnym ruchem obróciła do siebie. Od razu chwyciła ją też za drugą rękę i stała tak chwilę, jakby zbierała się do pokracznego tańca. W końcu jednak zrobiła to pół kroku do przodu i z całej siły objęła Julię, przyciągając ją jeszcze bliżej siebie. Były równego wzrostu, więc po prostu przełożyła jej brodę nad ramieniem.
- W dupie mam quidditcha we Francji. - Burknęła jej prosto do ucha. - I nigdzie nie idziesz. Wino ci szkodzi. I moja gorycz, najwidoczniej, też. - Wyprostowała się i chwyciła jej twarz w obie dłonie, a potem sprzedała jej szybkiego buziaka w nos. - Ściągaj to, mendo i nie strasz mnie w ten sposób. - Płynnym ruchem opuściła dłonie ku dołowi, ściągając z Julki kurtkę, która nieasekurowana wylądowała na podłodze.
   Posłała jej spojrzenie maksymalnie groźne, ale oczy jej się śmiały i nie umiała zachować powagi. W gardle dławił ją płacz, ale taki, który towarzyszy śmiechowi, taki, który pojawia się, kiedy wybuchem endorfin i serotoniny organizm zalewa gwałtowny stres.
- Nigdy więcej nie waż się wychodzić z mojego życia. - Jeszcze raz oplotła ją rękami i pociągnęła mocno nosem, dusząc płacz w zarodku. - Przepraszam. Nie miałam tego na myśli. Niczego. Nie wiem, co myślałam. - Szybki cmok w policzek i następujący po nim odskok na pół kroku był jakby niezręczny, ale Armstrong nie wiedziała po prostu, co zrobić ze sobą. - Chodź. - Pociągnęła ją za rękę w stronę kuchni, ale tym razem usiadła na szerokim, wyłożonym poduchami parapecie i upewniła się, że Julia siedzi tuż przed nią, tak, że stykały się nogami.
   Złapała ją za dłonie i uśmiechnęła się delikatnie.
- Ty mi lepiej powiedz, z kim ze szkoły masz kontakt. Ja nie mam na nic czasu. No i na nikogo, jak widać. - Nachyliła się do przodu, tak, żeby być jak najbliżej Julki i mocno trzymała ją za ręce. Teraz, na tym parapecie, na granatowym kocu w kratę, czuła się trochę jak we wnęce w dormitorium krukonów.
Powrót do góry Go down


Julia Brooks
Julia Brooks

Absolwent Ravenclawu
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Dodatkowo : (ex)Kapitanka Krukonów
Galeony : 1554
  Liczba postów : 4966
https://www.czarodzieje.org/t19470-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19475-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19471-julia-brooks#576533
https://www.czarodzieje.org/t19697-julia-brooks-dziennik#589978
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptyCzw 21 Sty - 18:25;

Idąc w kierunku wyjścia czuła żal, złość, rozpacz i całą resztę uczuć, których z pewnością nie można było nazwać przyjemnymi. Liczyła na… sama nie wiedziała na co, ale z pewnością nie na rozdrapanie starych ran, które tyle czasu się goiły. Zastanawiała się, co dalej. Powrót do Francji nie wchodził w grę, miała już ostro w gazie. I to po trzech lampkach wina. Kto by pomyślał. Pierwszą myślą było zahaczenie o jakiś ponury bar, gdzie ze szklanką w dłoni mogłaby się oddać goryczy wspomnień. A potem? Pewnie hotel lub wróci do „Pioruna”, włączy tryb niewidzialności i postara się przespać na tylnej kanapie. Żaden z tych planów nie miał jednak szans na realizację, gdyż poczuła szarpnięcie. Odruchowo podniosła rękę w ruchu obronnym. Jak zawsze, gdy ktoś zachodził ją od tyłu. Arla jednak znała ją na tyle dobrze, że się tego spodziewała i po prostu ją rozbroiła, chwytając ją za dłonie. Gdy Szkotka zamknęła jej wymęczone ciało w uścisku, odpowiedziała tym samym. Wtuliła się w nią mocno, z całych sił, jedną dłoń położyła jej na tyle głowy. Mogłaby tak stać do usranej śmierci, tak dobrze, znajomo i bezpiecznie się teraz czuła. Po raz pierwszy od tak dawna.

- Nie powinnaś mnie najpierw zabrać na kolację albo chociaż kawę? – zażartowała, gdy kurtka upadła na ziemię, choć w gruncie rzeczy chciało jej się płakać, nie śmiać. – Mało co mi ostatnio nie szkodzi – pomyślała jeszcze i dała się zaciągnąć z powrotem do środka. Gdy podeszły do parapetu, zsunęła buty ze stóp i usiadła naprzeciwko Szkotki. Była bezbronna, tak się przynajmniej czuła. Jak w tym śnie, który nawiedzał ją niemal co noc przez ostatnie pół roku. Pędziła przed siebie na miotle, wprost na betonową ścianę. Ściana zbliżała się do nieuchronnie, a ona nie mogła ani zahamować, ani zeskoczyć z miotły, choć pod nią i tak znajdowała się czarna otchłań. Budziła się zlana potem w tym samym momencie – gdy drewno wchodziło w pierwszy kontakt z betonem.

- Nie licząc tych, którzy grają zawodowo w lidze, to praktycznie z nikim. Ze Strauss spotykamy się raz na jakiś czas na zgrupowaniach, z Fitzgeraldem jedynie podczas spotkań, z Tadkiem zawsze trenujemy razem w wakacje, a z pizdoustym i Orką raz na jakiś czas wyskoczę na piwo w Londynie. A, i w zeszłym roku Colton składał mnie w Mungu do kupy, jak podczas treningu spadłam z miotły i połamałam nogi. Dalej wygląda, jakby wstał przed sekundą z łóżka.– Skończyła swoją wyliczankę i jeszcze mocniej zacisnęła dłonie na tych Arlowych. Ciężką głowę oparła o szybę i przymknęła oczy, walcząc z pijacką melancholią, która nagle uderzyła z całych sił. – Mam dość – powiedziała nieoczekiwanie i odetchnęła głęboko. – Jestem zmęczona tym wszystkim.
Powrót do góry Go down


Arleigh Armstrong
Arleigh Armstrong

Student Ravenclaw
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
Galeony : 231
  Liczba postów : 968
https://www.czarodzieje.org/t19680-arleigh-armstrong
https://www.czarodzieje.org/t19687-kilt
https://www.czarodzieje.org/t19681-arleigh-armstrong#589345
https://www.czarodzieje.org/t19720-arleigh-armstrong-dziennik
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptyCzw 21 Sty - 20:00;

   Już dobrze, dobrze, już wszystko jest dobrze, zdawało się mówić Arlowe spojrzenie i dłonie, którymi gładziła Julkę po kolanach. Huk rozbudzonego szczytem miasta nie dawał rady przebić się przez wzmocnione zaklęciami, wysokie okna, ale jasne, szarzone chmurami światło wpadało przez nie bez przeszkód i podkreślało ostre rysy twarzy angielki, w które zapatrzyła się szkotka. Widziała teraz każdą nieprzespaną noc, każdą napełnioną szklankę, każdy niedojedzony obiad i każdego papierosa. Chociaż niewątpliwie piękna, uroda Brooks nigdy nie była oczywista, miała w sobie dużo z dziecka, a nawet trochę z chłopaka. Mocno zarysowana szczęka, głęboko osadzone oczy, wszystkie te cechy Arla doskonale znała i ubóstwiała, ale teraz wszystko to przykryte było jakby cienką warstwą szarości. No i zmarszczek miała Julia znacznie więcej, zwłaszcza w kącikach oczu i na czole, gdzie ze skórą stykały się gogle quidditchowe. Mimo wszystko, to była ta sama twarz, w którą wpatrywała się przez większą część swojego świadomego, młodego życia i nie mogła jej nie uwielbiać, zwłaszcza teraz, kiedy dostała ją na tacy po tak długiej przerwie.
   - Musimy wyskoczyć kiedyś na jakiś browar ekipą. Ja, ty, Maksio, Viola. Może nawet Cwelinusa wyciągniemy z jakiegoś mugolskiego warsztatu samochodowego? Albo wpadniemy na niego w parku? - Uśmiechnęła się do własnych wspomnień i z miejsca poczuła, że naprawdę tego potrzebuje.
   Jestem zmęczona tym wszystkim.
- Ja też. - Nachyliła się do niej i pocałowała ją delikatnie w czoło. - Ale niestety nie mam teraz zbyt wielu perspektyw urlopowych. Ale, mam jeden pomysł. - Odchyliła się do tyłu i oparła o ścianę wnęki. - W departamencie niewiele się dzieje w przerwie między rozgrywkami. Francuska pauza pokrywa się z naszą? - Uniosła pytająco brwi i zacisnęła mocno dłonie na palcach Julii. Gładziła spody jej dłoni palcami i starała się przekazać jej jak najwięcej ciepła i miłości, które teraz czuła. A czuła je w pełni, zupełnie jak kiedyś, kiedy wzdychała do niej przy byle okazji. Wszak zawsze szalała na punkcie tej zimnej, obojętnej, ambitnej osóbki. I wiedziała, że na swój sposób są sobie wzajemnie potrzebne.
Powrót do góry Go down


Julia Brooks
Julia Brooks

Absolwent Ravenclawu
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Dodatkowo : (ex)Kapitanka Krukonów
Galeony : 1554
  Liczba postów : 4966
https://www.czarodzieje.org/t19470-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19475-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19471-julia-brooks#576533
https://www.czarodzieje.org/t19697-julia-brooks-dziennik#589978
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptyCzw 21 Sty - 21:05;

Szare niebo za oknem. Jak dobrze je znała. Przez pierwsze dni na Lazurowym Wybrzeżu nie mogła przywyknąć do błękitu nieboskłonie. Ani tego, że budził ją szum fal, a nie klaksony mugolskich samochodów. Nie czuła się z tym lepiej, w żadnym wypadku. Londyn żył. Na Lazurowym Wybrzeżu, w tej ciszy, czuła się jeszcze bardziej wyalienowana i samotna. Odetchnęła głęboko, przymknęła powieki i uśmiechnęła się, czując na udach dotyk dobrze znanych palców. Jakże jej brakowało tego ciepła przez te lata. Jak za tym tęskniła. Podobnie jak za wieloma innymi rzeczami. Wieczornym bongo po treningu i słuchaniu Tame Impali. Wspólnym bieganiem po Hyde Parku. Przejażdżkami „Piorunem” wzdłuż wybrzeża. I za przegadanymi rozmowami o wszystkim i o niczym.

Nie miała pojęcia, o czym myśli Arla, kiedy tak się w nią wpatrywała, ale gdyby potrafiła czytać w jej myślach, pewnie by się z nią zgodziła. Sama doskonale widziała, jak wiele młodości z niej uleciało. Treningi w palącym słońcu, deszczu, przenikliwym mrozie. Wszystko to znalazło swoje odbicie na jej twarzy, podobnie jak stres, zmęczenie, chroniczny ból stawów i całe mnóstwo kontuzji. Nie podobało jej się to za bardzo, ale przyjmowała to jako coś naturalnego. Ten, kto uważał, że sport to zdrowie, nigdy nie uprawiał go zawodowo.

- Tak, chętnie. Bardzo lubię niezręczną ciszę i pytania w stylu „co tam” – mruknęła cicho, a kiedy do niej dotarło, że niechcący wbiła Arli szpileczkę, która w taki właśnie sposób zaczęła rozmowę, prychnęła cicho przez nos. – Przepraszam, nie to miałam na myśli. Takie spotkanie to niegłupi pomysł, tylko jak dograć termin, żeby wszystkim pasowało. I tak w ogóle, to skąd wiesz, że Felek robi w warsztacie? Sądziłam, że wciąż uczy uzdro w Hogwarcie. I creepuje uczniów.

Kolejny całus wylądował na czole Angielki. Tym razem nie pozostała dłużna i odpowiedziała tym samym, a nawet pokusiła się o poczochranie bujnych jasnych włosów, które i tak żyły w chaosie. Jaka Pani, takie włosy.

- Pokrywają się dwa miesiące. Francja startuje w listopadzie, nie w październiku – powiedziała, zabierając ręce i niejako przerwała przekazywanie pozytywnej energii, ciepła i miłości. Nie zawiązała ich jednak na piersi, jak często miała w zwyczaju, a położyła je na kolanach Armstrong i machinalnie zaczęła gładzić nimi uda przyjaciółki. Jaki miała pomysł ta szalona Szkotka? Nie miała pojęcia, ale czuła, że nie będzie to nic zwyczajnego i nudnego.
Powrót do góry Go down


Arleigh Armstrong
Arleigh Armstrong

Student Ravenclaw
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
Galeony : 231
  Liczba postów : 968
https://www.czarodzieje.org/t19680-arleigh-armstrong
https://www.czarodzieje.org/t19687-kilt
https://www.czarodzieje.org/t19681-arleigh-armstrong#589345
https://www.czarodzieje.org/t19720-arleigh-armstrong-dziennik
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptyPią 22 Sty - 17:53;

   W tym momencie nic nie mogło jej już wyprowadzić z równowagi. Uroczo podchmielona, zahukana i smagnięta wiatrem Brooks zdawała się tarczą i lekiem na wszystkie niedogodności, toteż Armstrong nawet nie skrzywiła się na komentarz o niezręcznych rozmowach. Fazę złości i gorzkości miała już zdecydowanie za sobą.
- Chyba musiałybyśmy porwać Orkę z trasy, przy niej z pewnością nie byłoby niezręcznie. - Odruchowo zerknęła na wielki kalendarz zawieszony nad pianinem. - Ale faktycznie, znalezienie terminu graniczy z cudem. A Felek... Kurde, nie wiem. Może i uczy. Pamiętam, że miał własny, mugolski wózek, stąd to skojarzenie. Nie wiem. - Machnęła ręką i wzruszeniem ramion zbyła myśl prowadzącą donikąd.
   Dwa miesiące?
- Dwa miesiące? Ło Merlinie. - Na tyle nie liczyła nawet w najśmielszych snach i zganiła się za to, że nie znała dokładnie kalendarza francuskich rozgrywek. - Teoretycznie mogłabym się wyrwać na jakiś czas, może nie na dwa miesiące, ale no, na miesiąc już zdecydowanie. Zalegają mi z urlopami chyba od pięciu lat. - Zerknęła za okno, jakby tam kryła się odpowiedź na jej nieme pytania. - Kurde, a może, wiesz, spakujemy się do plecaków, wsiądziemy do Pioruna i pojedziemy se gdzieś, albo polecimy, nie wiem, gdziekolwiek. Byle poza tę cholerną wyspę. - Im dłużej o tym myślała, tym bardziej możliwa i prawdopodobna wydawała się jej ta perspektywa. Oczyma wyobraźni widziała już namiot rozbity gdzieś na ukraińskim stepie, gwieździste niebo, odpalonego jointa i prawdziwy, nieograniczony niczym odpoczynek. Obie tego potrzebowały.
   Oparła dłonie na dłoniach Julii i przycisnęła je do siebie.
- Zróbmy to. Totalnie. - Oderwała się na chwilę od przyjaciółki i machnęła na butelkę, która posłusznie wylądowała w jej dłoni. - Za naszą ucieczkę! Przynajmniej na miesiąc. Mamy pół roku na zaplanowanie. - I pociągnęła duży łyk, a następnie przekazała butelkę do angielskich rąk. Szkockie w tym czasie powędrowały znowu w kierunku... Wcale nie Julii, a chipsów krewetkowych.
Powrót do góry Go down


Julia Brooks
Julia Brooks

Absolwent Ravenclawu
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Dodatkowo : (ex)Kapitanka Krukonów
Galeony : 1554
  Liczba postów : 4966
https://www.czarodzieje.org/t19470-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19475-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19471-julia-brooks#576533
https://www.czarodzieje.org/t19697-julia-brooks-dziennik#589978
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptySob 23 Sty - 12:13;

Pozytywna energia, którą Armstrong emanowała jak morska latarnia, była z kolei tarczą i lekiem na wszelkie życiowe zawirowania, które wysysały z Angielki wszelką chęć do czegokolwiek. Ładowała się więc w tym blasku jak mała bateryjka i cieszyła się bliskością ukochanej osoby.

- Mogłam komuś przyjebać dużo wcześniej – pomyślała wesoło. Tak, gdyby pokiereszowała jakiegoś kibica wcześniej, to ta rozłąka trwałaby znacznie krócej. Cieszyła się jednak z tego, co ma. W końcu jak często do czyjegoś życia wraca ktoś, kto przez tyle lat stanowił jego istotną część?

- Ej, dziubku – uspokoiła przyjaciółkę, która swoim zwyczajem, zapędziła się ze swoimi planami. Klasyczna Arla, jej piękny umysł działał na najwyższych obrotach chyba 24 godziny na dobę. No chyba, że to pijany umysł Julki nie do końca pojął, kiedy ten wyjazd miałby się odbyć. – To, że mam przerwę między rundami nie oznacza, że nie mam treningów. Mam ich właśnie więcej. – Nie chciała psuć pięknej wizji wspólnej ucieczki, ale nie miała wyjścia. Rzeczywistość była jaka była i nie mogła sobie pozwolić na to, żeby ot tak zniknąć na cały miesiąc. – Tak jak wspomniałam, dostałam wolne do końca tego tygodnia, a od przyszłego poniedziałku zaczynam treningi z nową drużyną. Ale jakiś kilkudniowy wypad jak najbardziej wchodzi w grę. No i jak już mówiłam. Mam dom nad samym morzem. Jeżeli będziesz chciała uciec od szarej Anglii, to zapraszam.

Niechętnie wstała z parapetu, przerywając tę uroczą rozmowę, ale musiała coś zrobić. Najpierw wzięła różdżkę, następnie chwyciła pustą butelkę po winie, wymamrotała coś pod nosem i zakręciła magicznym patyczkiem, a następnie wsadziła butelkę do szafki.

- I cyk, masz już świstoklik na Lazurowe Wybrzeże – uśmiechnęła się szeroko, wracając na miejsce. – BTW, pracujesz w ten weekend? Bo pomyślałam, że mogłybyśmy się wybrać do SPA. Wiesz, masaże, maseczki, kąpiele błotne i tego typu rzeczy. Przydałoby mi się takie odświeżenie. Nie byłam w spa od... miesiąca miodowego... od dawna – Sięgnęła do miski z chipsami i wsadziła kilka do ust. Wino powoli odtykało wyposzczony żołądek i w tym momencie pożałowała swojej szczodrości względem bezdomnego.
Powrót do góry Go down


Arleigh Armstrong
Arleigh Armstrong

Student Ravenclaw
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
Galeony : 231
  Liczba postów : 968
https://www.czarodzieje.org/t19680-arleigh-armstrong
https://www.czarodzieje.org/t19687-kilt
https://www.czarodzieje.org/t19681-arleigh-armstrong#589345
https://www.czarodzieje.org/t19720-arleigh-armstrong-dziennik
Whatever it takes QzgSDG8




Gracz




Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes EmptyPon 25 Sty - 9:03;

   Uciekanie z szarej Anglii było ostatnią rzeczą, o której Armstrong myślała. Należała do osób doskonale czujących się w błocie, deszczu i mgle. Jako ulubione pory roku zawsze wskazywała jesień i zimę, a kiedy latem było jej zbyt gorąco, uciekała do domu na północ i zaszywała się w ojcowskiej chatce do polowań wysoko w górach. Wyjazdy do ciepłych krajów uznawała za fanaberię ludzi niedogrzanych, jak zwykła ich nazywać i nie podzielała nigdy ich potrzeb. Tym bardziej zaś nie rozumiała, jak można świadomie zdecydować się na podróż do Francji, skoro najlepsze, co w niej było, to przejścia graniczne do sąsiadujących z nią krajów.
   A jednak, byłaby gotowa zaszyć się tam w każdej chwili, gdyby tylko Julią ją do tego zaprosiła. Kiwnęła więc głową, choć bez przekonania, obiecując sobie, że każda chwila jaką spędzi na ziemi wroga będzie naznaczona butelką dobrego wina.
   Krytycznym okiem przyjrzała się butelce, którą Brooks umieściła w szafce.
- Muszę o tym pamiętać, bo jak kiedyś będę chciała posprzątać i złapię ją przypadkiem to będzie przypał. - Oceniła i machnęła różdżką w stronę szafki, na której drzwiach pojawił się niewielki, jakby wypalony laserem symbol butelki z wykrzyknikiem. - Powinno wystarczyć. - Przeciągnęła się i wyciągnęła ręce w stronę Julki, kiedy ta wkładała sobie do ust chipsy. Usiadła przodem do niej i przyciągnęła ją bliżej siebie, a że nie miała jak tego inaczej zrobić, to po prostu przytuliła się do niej siedząc, wtulając twarz w Julkowy brzuch.
   - Ja nie byłam w SPA nigdy i nie mam pojęcia, o czym mówisz, więc spoko. Masaże błotne i maseczki kąpielowe brzmią spoko. - Wyszczerzyła się. - I jeżeli nie będzie przeszkadzał ci fakt, że będę na wizbooku przez połowę czasu, to luz. Weekendy teoretycznie mam wolne, ale zawsze jest jakaś gorąca linia. - I jeszcze raz wtuliła się w nią mocno. Zaraz jednak odskoczyła jak oparzona, słysząc istną kanonadę mlaśnięć i burknięć.
- Oj mała, brzmisz, jakbyś była srogo głodna. Zamawiamy coś? - I dźgnęła ją lekko w brzuch, który wydał z siebie niezadowolony pomruk.
Powrót do góry Go down


Sponsored content

Whatever it takes QzgSDG8








Whatever it takes Empty


PisanieWhatever it takes Empty Re: Whatever it takes  Whatever it takes Empty;

Powrót do góry Go down
 

Whatever it takes

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 2Strona 1 z 2 1, 2  Next

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Czarodzieje :: Whatever it takes QCuY7ok :: 
retrospekcje
-