Nigdy w życiu nie był w takiej sytuacji. Była chujowa. Był zły, czuł się winny i jednocześnie bezradny. Była mała, krucha i poległa pod presją świata, a on nie potrafił jej pomóc. Oczywiście, jak to Swansea i siostra Cassa, wcale tej pomocy nie chciała. O tym jednak nie myślał, nie brał nawet pod uwagę. Pokój szpitalny był przytłaczający, zbyt surowy i realistyczny, jego zdaniem, dla artystki. Milczała, chociaż zapytał, ale nie potrafił naciskać. Wcale nie była taka delikatna, skoro z tego wyszła. Westchnął, co rusz zaciskając i rozluźniając pięści, pełen sprzeczności. Uśmiechnął się, kiwając głową i przysuwając stołek do łóżka, rozsiadł się wygodnie. Rzucił przecież wcześniej kurtkę, powinna wiedzieć, że nie zamierzał stąd się ruszyć w najbliższym czasie. Na krześle wciąż czekało jedzenie. - No chyba nie sądzisz, że skoro już tu przyszedłem, to sobie pójdę, głupia. Siedzisz tu sama pewnie dobry tydzień, a od tego sufitu można zwariować. - zaczął ze wzruszeniem ramion, charakterystycznym dla siebie tonem. Oczywiście wciąż był wkurwiony, ale chyba bardziej na swoją postawę, niż na nią. Nie umiał być na nią zły. Ukłonił się, siedząc, teatralnie i sięgnął pudełko z owcami. Nie były tak ładne, jak jej. - Wciąż wyglądają na trochę niepełnosprawne, ale zapewniam Cię, są jadalne. Chyba nawet jeszcze ciepłe. Przysunął jej pojemnik, podnosząc się nieco i ewentualnie asekurując, żeby z tego rozmachu nie spadła ze szpitalnego łóżka. Pamiętaj te zajęcia, gdy w kuchni wybuchł Armagedon, gdy zrobiła takie śliczne ciastka, chociaż jego na pewno były smaczniejsze. Był kucharzem, miał talent. Tak, jak ona była artystką. Patrzyła w przestrzeń, więc chciał złapać za jej dłoń i nawet próbował sięgnąć, ale cofnęła swoją na udo. Miał wrażenie, że znów się zamykała. Zmarszczył brew, przysuwając stołek jeszcze bliżej, tak, że kolanami uderzał w metalowe pręty szpitalnego mebla. - Więc jestem Twoim pierwszym chłopcem od kwiatów? Muszę zapamiętać. - wyszczerzył się, mając pomysł. Wskazał to ruchem dłoni, wstając i odsuwając stołek na bok w rozmachu — był pełen energii, łatwiej było mu działać niż rozmawiać. Celem był wazon. Podszedł do niego, sięgając jeden z kwiatów. Odwrócił głowę w jej stronę, patrząc w błyszczące oczy Calineczki i odrywając liście oraz łodygę od kwiatu, znów się uśmiechnął. - Obiecuje. I chyba przez to zauważył, dopiero gdy już stała i pędziła w jego stronę, odwracając się jednie przodem. Na jego buzi malowało się zaskoczenie, aż się zapowietrzył, gdy drobne ciało uderzyło w niego niczym pocisk, chowając twarz w jego torsie. Co mam robić? Zadrżał. Był miękki, jak kobiety robiły w ten sposób. Przełknął ślinę, przymykając oczy i objął ją mocno jedną ręką, wtulając w siebie. Drugą natomiast — wciąż trzymał kwiat, który wsunął za ucho, przyozdabiając rudą głowę. - Nie jestem zły na Ciebie, byłbym, gdybyś umarła. Gwarantuje Ci, że byś wróciła do żywych i bym Cię zabił raz jeszcze. - wytłumaczył całkiem poważnie, przesuwając palcami po jej włosach. Westchnął, nachylając się nieco i biorąc ją na ręce, złapał bezpiecznie, niczym księżniczkę. - Nie wiem, co Ci strzeliło do głowy, ale przepraszam, że nie potrafiłem Cię ochronić. I jestem pewien, że nie powinnaś jeszcze wstawać. -dodał jeszcze, kierując się w stronę jej łóżka. Niezbyt chętnie musiała tam wracać, zważywszy na okoliczności, ale tak było dla niej najlepiej. Musiała w pełni wrócić do siebie. Zauważył, jak lekka była. Schudła? Patrzył przed siebie, nieco zagubiony we własnych myślach. A miał jej robić wykład. Baby. |