Remiza strażacka w Torsvårg jest zazwyczaj używana jako miejsce do zabaw i większych świąt, chociaż oczywiście kilku osób nadal pracuje w teorii, dbając o to, by... nigdy nie było to zbyt zapuszczone miejsce na tyle by nie mogły się tu odbyć imprezy.
Morsoteka:
Morsoteka
Z okazji Walentynek oraz pobytu uczniów w Torsvårg sam burmistrz nakazał zrobienie szalonej dysktoteki z tej wzniosłej okazji! Tutejsza remiza używana jest jedynie jako miejsce na najróżniejsze wesela czy większe imprezy. Dlatego i dzisiaj przyozdobili to miejsce najróżniejszymi sercami, balonami i innymi gratami unoszącymi się w powietrzu. Na stanowisku stoi magiczny DJ, zaś muzyka, która leci w tle jest... cóż może nie do końca na czasie ale na pewno porywa do zabawy! Większość zabaw na potańcówce jest przewidziane dla dwójki osób, więc najlepiej przyprowadź swoją drugą połówkę, przyjaciela, znajomego, albo i nieznajomego, by lepiej go poznać!
Tańce na gazecie
Jeśli chcecie możecie wziąć udział w najlepszej zabawie pod słońcem - tańcu na gazetach. Do tego musicie być w parze! Każdy z was rzuca kością k100 i dodajecie swoje wyniki. Kto będzie miał najwięcej punktów, wygrywa zabawę. Musicie nie tylko zmieścić się w danym miejscu, ale też brawurowo tańczyć. Ten event trwa tylko do 25.02 - do północy, potem nastąpi ogłoszenie wyników i nie możecie się zapisać do konkursu. Do tego każdy z was rzuca kostką k6, by sprawdzić jakie mieliście kłopoty przy tym tańcu. Jeśli wylosujecie to samo - mieliście tylko jedną kłopotliwą sprawę do zrobienia i tylko raz dodajecie sobie bądź odejmujecie punkty. Możecie ustalić, że przy podzieleniu waszego wspólnego wyniku na cztery - wyjdzie czas jaki udało wam się wytrzymać na gazetach! Jeśli uczestniczycie w konkursie musicie użyć poniższego kodu i umieścić go na górze posta.
Kod do tańców:
Kod:
<zg>Kostki k6:</zg> podlinkuj ewentualne modyfikatory <zg>Kostki k100:</zg> podlinkuj swoje kostki, wpisz swojego partnera i podkreśl waszą sumę
K6 na taniec na gazetach:
1 - Wasza gazeta próbuje uciekać, więc wasz taniec w dużej mierze polega na skakaniu z miejsca na miejsce, by ją zatrzymać!
2 - Gazeta zmniejsza się coraz bardziej i jedno z was musi wziąć drugiego na ręce, a udało wam się dokończyć zadanie! Jeśli żadne z was nie ma co najmniej 20 pkt z miotlarstwa, tracicie 20 punktów z wyniku kości k100.
3 - Wasza gazeta wydaje się być... jakaś szersza niż innych? I nawet lekko się porusza w sposób, byście wiedzieli co robić! Dodajecie sobie 10 do wyniku z kości k100.
4 - Wydaje się, że wasza gazeta jest niesamowicie rozrywkowa i sama wskazuje wam rytm. Jeśli ktoś z was ma powyżej 10 pkt z DA potraficie niesamowicie wczuć się w rytm i dostajecie dodatkowe 20 pkt do kostki k100.
5 - Gazeta się zdecydowanie rozszerza i dziwnie kształtuje, aż w końcu... Próbuje was opakować w wielki, dziwny prezent. Teraz musicie uważać, żeby jej nie podrzeć, kiedy ta opina się na was dziwacznie. Nie jest to zbyt komfortowa pozycja i dodatkowo... bardzo intymna! Ale przynajmniej nie widać co tam wyprawiacie!
6 - Czy wy... lecicie? Tak wasza gazeta unosi was coraz wyżej! Musi być z jakiegoś lepszego materiału niż inne... Jednak zdecydowanie utrudnia to wasze tańce! Tracicie 20 pkt z kostki k100.
Strażacka rura
Nie ma prawdziwej imprezy w remizie bez zjeżdżania po rurze! Ustaw się w kolejce, by jak prawdziwy ratownik wyruszyć na pomoc swojej drugiej połówki!
K6 na śmiganie po rurze:
1 - Zjeżdżasz jak prawdziwy król imprezy! Obracasz się kilka razy i lądujesz pięknie na ziemi. Przydadzą się teraz owacje na stojąco od wszystkich zebranych.
2 - Niestety, to nie twoja bajka. Ledwo łapiesz się rury i już spadasz z hukiem na sam dół. Obijasz się przy tym niesamowicie. Łuhu...
3 - Nagle muzyka gra specjalnie dla Ciebie i rura zaczyna się dziko wyginać, a ty razem z nią. Musisz na niej mocno wywijać, żeby zejść na dół, bo ta nie pozwala ci się zsunąć póki nie tańczysz na niej jak prawdziwy tancerz. Albo chociaż próbować jak umiesz...
4 - Chyba coś się zacięło albo rura zrobiła ci dowcip, bo nie chce cię wypuścić! utknąłeś w połowie i nijak nie możesz ześlizgnąć się dalej; ktoś z dołu, najlepiej twój rycerski partner, powinien cię szybko uratować, bo tylko blokujesz kolejkę.
5 - Podczas zjeżdżania cały czas kręciłeś się dookoła rury, nic dziwnego, że zakręciło ci się w głowie i po zejściu z niej nie możesz utrzymać równowagi; przez 2 posty albo siedź albo poproś swojego czarującego towarzysza, żeby cię przytrzymał.
6 - Na rurze wszystko idzie dobrze, świetnie się bawisz, ale znienacka rozlega się głośny alarm, świeci czerwone, migające światło, a donośny głos oznajmia wszystkim kilkukrotnie imię i nazwisko osoby, do której czujesz miętę. oby to była ta sama osoba, z którą tu przyszedłeś.
Morsowanie
Kiedy wyjdziesz z dyskoteki czeka na ciebie jeszcze jedna atrakcja - morsowanie oczywiście. Wchodzisz do magicznej przebieralni, gdzie magicznie zakładane jest na ciebie futrzane bikini lub futrzane gatki i możesz iść brodzić w zimnej wodzie. Jezioro jest spore, więc każdy znajdzie odrobinę miejsca dla siebie!
K6 na morsowanie:
1 - Cóż, niestety to chyba nie jest odpowiednia temperatura dla Ciebie. Okazuje się, że cały zamarzasz! A jedyne co na ciebie działa to... dotyk drugiej osoby. Tam gdzie cię nie dotknie... jesteś cały w szronie i kiepsko możesz się poruszać. Działa to na 3 kolejne posty.
2 - Niestety chyba aż za bardzo śmigasz w tym jeziorze, bo spadają ci twoje futerkowe gacie! Rzuć jeszcze raz kostką. Parzysta - są gdzieś w wodzie, na pewno je wkrótce znajdziesz! Nieparzysta - biegnij do przebieralni! Ani widu ani słychu po twoich majtaskach!
3 - Wraz z wejściem do lodowatej wody czujesz niesamowity zastrzyk sił witalnych i animuszu! masz ochotę biegać, tańczyć, korzystać ze wszystkich atrakcji i opowiadać niewiarygodne historie. koniecznie spożytkuj dodatkową energię ze swoim partnerem na parkiecie... albo w igloo.
4 - Po wejściu do wody wyrosły ci majestatyczne, morsie kły. uważaj, żeby nikogo nie dźgnąć! Ten średnio atrakcyjny widok będzie prawdziwym sprawdzianem miłości dla twojej dzisiejszej randki. Od krążącego wokół jeziora ratownika dowiadujesz się, że lekarstwem na tą szpecącą klątwę jest naturalnie pocałunek ukochanej osoby. Albo jakiejkolwiek osoby...
5 - Dotknięcie - przypadkowe lub celowe - drugiej osoby sprawia że przymarzasz do niej w tym miejscu! co za niefart... albo dobra okazja, żeby się trochę poprzytulać. łączący was magiczny lód roztopi się, jeśli udacie się do baru po dowolny drink i wypijecie go.
6 - Wyglądasz naprawdę dobrze w tych futrzanych gaciach! Podchodzi do ciebie jakiś nieznajomy, wręczając ci adres na który MUSISZ NAPISAĆ. Jest to adres Playwizarda. Jeśli chcesz w nim wystąpić, możesz zgłosić się ingerencję MG. Jeśli jesteś niepełnoletni, nigdy nie dostaniesz odpowiedzi zwrotnej i swoje marzenia o byciu gwiazdą Playwizarda możesz odłożyć na kolejny rok...
Drinki, drineczki
Pani, która was zaprowadziła do kwater na początku przyjazdu, z rozwagą dobiera każdemu drinki, jakie (w jej mniemaniu) pasują do danej osoby. A jeśli jesteś niepełnoletni - z pewnością poleje ci wersję bezalkoholową. Ona ma szósty zmysł!
K6 na drineczka:
1 - Zazdrosny Loki - bardzo mocna, szmaragdowa whisky; jak sama nazwa wskazuje, drink sprawia, że na 2 posty robisz się niesamowicie zazdrosny o swojego partnera. Każda obecna tu osoba, która poświęci mu choć jedno spojrzenie, wydaje ci się być zagrożeniem . Bardzo łatwo cię sprowokować i jesteś gotowy do zrobienia sceny!
2 - Sprośny Wiking - lokalna wódka z lodem podawana w tematycznym kieliszku - drink równie subtelny co jego nazwa i wywoływany nim efekt: nabierasz ochoty na flirtowanie, jednak do głowy przychodzą ci tylko żenujące, najbardziej oklepane teksty przez kolejne 2 posty. Nie masz wyjścia... ruszaj na podbój i spytaj tą piękność obok, czy bolało jak spadła z nieba.
3 - Nisse - pyszne wino, znane jako "wino wesołego gnoma" - rozweseli nawet największego ponuraka! Jeśli przyszedłeś na imprezę nadąsany, ten trunek sprawi, że zaczniesz bawić się wyśmienicie. Jeśli już byłeś w dobrym humorze - wyluzowałeś się na tyle, że aż nabierasz ochoty na rubaszne żarty!
4 - Młot Thora - porządny kufel porządnego, ciemnego piwa - czujesz po nim przypływ brawury I chcesz wykazać się jako bohater, a obiektem twojej nadmiernej opiekuńczości jest oczywiście twój partner. Masz ochotę dosłownie nosić go na rękach przez 2 posty, żeby przypadkiem nic złego mu się nie stało. Drink dodaje też siły, by to uczynić, jeśli sam(a) jej nie masz.
5 - Gorące Źródło - grzaniec, który rozgrzewa tak mocno, że sam robisz się gorący - nie tylko w przenośni! Jeśli twoja druga połówka akurat zmarzła, to idealny moment, by się do ciebie zbliżyć, bo przez 2 posty jesteś jak ogień w kominku... A do tego wygłaszasz żarliwie poetyckie, PŁOMIENNE przemowy, które z pewnością stopią lód każdego serca.
6 - Pożądliwość Freji - bardzo fikuśny drink, który jest słodki i wydaje się być kompletnie niegroźny... Jednak przez kolejne 2 posty jedyne na co masz ochotę to rozebrać swojego partnera i zaciągnąć go... choćby na bok sali! Gdziekolwiek! Dodatkowo jeśli jesteś kobietą, jeśli dzisiejszej nocy dojdzie do większego fiku miku, między tobą, a drugą osobą - żadna antykoncepcja nie będzie na ciebie działać!
Autor
Wiadomość
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- W staniu w miejscu nie ma zabawy - zaperzył się Darren, razem z Jess słuchając ostatnich wyjaśnień na temat zasad tańca na gazetach które były chyba jednak i tak wszystkim dobrze znane. W międzyczasie nachylił się do ucha Smith, nie mogąc powstrzymać się przed zrobieniem czegoś, co zwykle robiła Krukonka, a mianowicie przed podzieleniem się z nią tematyczną ciekawostką - Wiedziałaś, że wszystkie partie męskie podkładał producent, a pan Daddy Cool na scenie tylko tańczył i próbował całkiem nie odlecieć od koksu? - powiedział, nie mogąc mimo wszystko powstrzymać stopy od podrygiwania w rytm piosenki z drugiej połowy lat siedemdziesiątych. Kiedy przyszła pora na wyjście na parkiet - a raczej na gazetę - okazało się że papierek papieru pod ich stopami czuł się w tym wszystkim o wiele lepiej od pary Krukonów. Darren nie wiedział jak czuła się sama Jess, jednak on sam przy rytmach z jego ulubionego muzycznego okresu musiał się powstrzymywać przed bardziej spektakularnymi disco-ruchami i uważać, by przypadkiem nie zejść z gazety - która po paru minutach zgięła się w pół. Krukon przysunął się bliżej Jess, a ich "taniec" ograniczył się raczej do dreptania w miejscu i kręcenia się nieco nieskładnie w miejscu, którego zbyt wiele przecież nie było. Mimo wszystko jednak, minęło już całkiem sporo czasu - Shaw nie miał zielonego pojęcia ile - a mimo kolejnych zmniejszeń gazety, wciąż się na niej utrzymywali, i nawet nie deptali po palcach... za bardzo. - Gotowa na lot w górę? - spytał, kiedy zbliżał się czas, że powierzchnia gazety będzie z pewnością zbyt mała, żeby pomieścić ich oboje. Darren nie zauważył też, żeby Jess łyknęła gdzieś ciemnego piwa - więc odrzucił opcję, w której to on wskakuje jej na barana - Na plecy czy na ręce?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam ze względu na Felka raczej nie miał zamiaru szaleć, jak podczas wypadu z Brooks do Soton. Jakoś niezbyt podobała mu się myśl, że to on musiałby być targany po śniegu do igloo, ze względu na zbyt wiele procentów krążących w jego żyłach. Poza tym, alkoholu na feriach miał dosyć i ten jeden wieczór mógł nieco zluzować, poza szotem od kobiety na powitanie. Obydwoje widać zostali mistrzami biżuterii, choć Max niekoniecznie z własnej woli. Sam nie sprawiłby sobie takiego amuletu, choć ten wyraźnie dodawał mu otuchy, gdy potrzebował siły, głównie tej psychicznej. Nie opowiadał jednak wkoło, od kogo go dostał, ani też ile dla niego znaczył. Podniósł swoje naczynie, w geście toastu nim przechylił je i wlał sobie zawartość do gardła. -Ja nic nie mówię! Baw się, jak tylko chcesz. - Wyszczerzył się do Felka. Widział wyraźnie zmianę podejścia i nastroju puchona i ten stan rzeczy niezmiernie go cieszył. Jak zwykle zresztą, gdy Lowell wydawał się postąpić krok, czy dwa do przodu. Razem zdecydowanie mieli wszystko, choć w to trzeba było wliczyć spierdolenie, zagrożenie życia i urazy zarówno te psychiczne, jak i fizyczne. -Czyli nieekonomicznie, nie warto, następnego poproszę. - Skomentował opis Felkowego drina. Sam raczej był przyzwyczajony do szybkich i tańszych efektów i takie popijanie cukru nie sprawiało mu żadnej radości. Nie zmieniało to faktu, że robienie podobnych drinków brzmiało dla niego jak dobra zabawa i już kilka razy zastanawiał się nad podejściem do kursu barmańskiego. Nie miał pojęcia, jak podejść do tego, co nagle zaczęło się dziać z Lowellem. Z jednej strony ani trochę nie narzekał i delikatny dotyk puchona naprawdę mu się podobał. Przypomniała mu się ich rozmowa na wizzie, na co zrugał się w myślach. Była jednak jeszcze ta druga część, świadoma tego, że normalnie Lowell by się tak nie zachowywał i tak, jak Max miał ochotę walić w niego sucharami na podryw, tak ten zapewne w efekcie wypitego wcześniej drinka, miał ochotę rozebrać go na środku remizy. -A kto powiedział, że już nie chcę? - Szepnął mu do ucha delikatnie muskając jego płatek swoimi ustami i posłusznie kładąc ręce na ciele Felka, by chwilę później zostać sprowadzonym na ziemię przez Williamsa. Max wciąż czuł pewną gorycz w stronę nauczyciela, co nie zmieniało faktu, że dziś był w zdecydowanie lepszym humorze i nie miał zamiaru wchodzić z nim w niepotrzebne nieprzyjemności. Za to Lowell... Ten to widocznie dał się ponieść chwili i nawet Max zdziwił się słysząc, jakie słowa skierował w stronę Williamsa. -Feli! - Spojrzał na niego zdziwiony, bo nie podejrzewał go o coś takiego. Hux jednak dość szybko zwrócił im prywatność, przynajmniej tę pozorną, a puchon już kierował swoje wargi do obojczyka Maxa. -Chyba jesteś synem Zeusa, bo za każdym razem, jak mnie całujesz, czuję jak przeszywa mnie prąd. -Subtelnie Solberg. Docenił się w myślach, dopiero zauważając, jak bardzo odsłoniętą klatę miał w wyniku działań puchona. W końcu mógł zobaczyć tę bestię na żywo i ani trochę się nie rozczarował. No chyba, że samym sobą i tym żałosnym podrywem. -Nie żebym miał coś przeciw, ale chyba wystarczy mi jeden nauczyciel, który widział mnie nago. - Uśmiechnął się lekko, po czym delikatnie odsunął od swojego ramienia puchona. Żeby jednak, nie było, że Max nagle pokochał się z rozumem, złożył na wargach Felka krótki pocałunek, by zrekompensować mu jakoś ten zawód i stłumić ewentualne protesty, które mogły cisnąć się na jego usta.
Czy on zamierzał szaleć? Na takie pytanie jedynie wzruszyłby ramionami, zastanawiając się przede wszystkim nad tym, czy w ogóle powinien korzystać w pełni z oferowanych tutaj rozgrywek. Owszem, powinien uważać, jak to na niego przystało, ale też, czasami miał dosyć tego ciągłego trzymania się, uważności, a przede wszystkim podejścia polegającego głównie na należytej ostrożności. Czasami, jak to przystało na normalną, ludzką osobę (choć możliwe, iż sam się do normalnych nie zaliczał), potrzebował trochę wyluzować, spuścić z tonu, skupić się na czymś innym. Rozproszyć własne myśli w eterze swobodnej zabawy, nawet jeżeli wcześniej za nimi nie przepadał. Dopóki towarzystwo mu odpowiadało, a trudno było, żeby tego nie przyznał, wszystko było w należytym porządku. Co jak co, ale tam, gdzie się udawali, działo się ciągle coś ciekawego, w związku z czym sam nie zamierzał jakoś szczególnie rezygnować z rozrywki. - Wiem, zluzuj gacie. - zaśmiał się, trącając go ramieniem, kiedy to tak sobie szli, choć uważał, by przypadkiem nie rozlać własnego trunku. Jak się okazało, ten nie był zbyt mocno... mocny, ale za to przejawiał się należytą dozą dodanego wcześniej cukru. A skoro jego skrzywiło, to musiało być jednak coś na rzeczy, skoro ostatnio byłby w stanie nawet wpierdzielać ziarenka słodkości bez jakiegokolwiek pohamowania w tej kwestii. Mimo to było z nim znacznie lepiej - poprawiał się z każdym miesiącem, a wychudzone palce stały się szczupłe. Blada skóra przejęła bardziej naturalny koloryt, choć nadal wyglądała tak, jakby wymagała trochę słońca. Zmiany były widoczne wręcz gołym okiem, co mogło rzeczywiście cieszyć. Bo kroki, które to postanowił wykonać, prowadziły go w znacznie lepszym kierunku. W stronę ścieżki, którą to nie do końca znał, jakoby to stanowiła kompletnie odrębną jej gałąź, ale za to wydawała się być... łagodniejsza. Mimo czasami zbyt ostrych zakrętów, nie posiadała zbyt wielu pułapek, a oddychanie powietrzem było znacznie bardziej ułatwione. Pozbawione toksyczności nadawanej w wyniku własnych działań, które to skaziły powietrze, wzniecając w nich nadmierne promieniowanie. Na kolejne słowa jedynie się zaśmiał, choć nie miał ku temu zbyt długiej chwili. Drink zaczął działać, powodując tym samym chęć zbliżenia się, której to nie postanowił zmarnować. Ani poprzez potencjalne uwagi ze strony nauczycieli, ani poprzez zwyczajny, ludzki wstyd, wszak został go kompletnie pozbawiony. Myślał wiele, myślał intensywnie, wyobrażał sobie za dużo, kiedy to palce sunęły po plecach, klatce piersiowej, wszędzie, ale nie gwałtownie. Napawał się każdym kawałkiem, kiedy to jeszcze miał do czynienia z zapachem samego Solberga, co go jeszcze bardziej pobudzało do działania. Nie inaczej było z tym, co znajdowało się pod kopułą czaszki - wyjaśnienie sobie pewnych rzeczy, zyskanie odwagi w kwestii własnych wyborów i zwyczajne uczucie bliskości i przywiązania do Ślizgona przyczyniły się do całej tej mieszaniny. - Na pewno nie ja. - uśmiechnął się pod nosem, kiedy to poczuł dłonie na własnym ciele, wykonując charakterystyczny ruch, jakoby spięcie mięśni. I oddech przy uchu, delikatne muśnięcie płatka ucha. Podobało mu się to aż nadto, w związku z czym za każdym razem odpinał kolejne guziczki, chcąc zobaczyć jego tors w pełnej okazałości. Nie zamartwiał się niczym szczególnym, jakby dookoła nic się nie znajdowało - tylko oni. I, zresztą, na tym był skoncentrowany, w związku z czym obarczył Williamsa takimi słowami. Z czasem drink przestawał działać, a uczucie zmniejszało się z sekundy na sekundę, kiedy to poczuł, jak eliksir, który to został dodany do drinka, odpuszcza w działaniu. W zdziwieniu początkowo bawił się łańcuszkiem, kompletnie ignorując wypowiedziane przez niego imię, a kiedy to już całkowicie nie miał do czynienia z działaniem Pożądliwości Freji, poczuł się co najmniej dziwnie. Dłoń nadal znajdowała się tam, gdzie nie powinna, a sam zamrugał oczami, słysząc kolejne słowa. Powrócił, zastanawiając się, gdzie wepchnąć własne ręce - do czego, zresztą. Bo na pewno nie powinien przekraczać granicy, w związku z czym pokręcił własną głową, zastanawiając się nad własnym idiotyzmem. Odsunięty, co, zresztą, całkowicie zrozumiał, ale potem został uraczony krótkim pocałunkiem, który to wprawił go w jeszcze jakieś większe naćpanie, początkowo kompletnie nie ogarniał, co się dzieje. Jezu, przeżywał jakąś dziwną euforię w swoim organizmie, w jednym momencie czując nadgorliwe pożądanie, w drugim przechodząc do normalnego stanu, a w trzecim - zostając upojonym zatopieniem własnych warg, nawet na ten krótki, symboliczny moment. - Wow, wow, czekaj, ja pierdzielę. - powiedział, zapinając ostrożnie guziki, by ten nie świecił gołą klatą przy innych, starał się wszystko pozbierać pod kopułą własnej czaszki. Nie zmniejszył jednak aż nadto dystansu, wszak nie wstydził się tej bliskości (nawet jeżeli miał jeszcze trochę do popracowania w kwestii własnej orientacji), a prędzej tego, jak się zachował. - Stary, Boże, nie chciałem cię rozbierać. - zaczął się tłumaczyć, choć nie był zaczerwieniony, kiedy to przywrócił ubranie towarzysza do względnego porządku. A w stronę bawiących się profesorów nawet nie spojrzał - nie chciał, bo to, co palnął, było głupie, nieetyczne i w ogóle pozbawione jakiegokolwiek sensu, kiedy to poczuł mimowolne mrowienie na własnych ustach. I przeszywające go ciepło. - To znaczy się, podobasz mi się w chuj, ale wiesz, do czegoś takiego w publicznym miejscu aż nadto bym się nie posunął. - uśmiechnął się, wszak rzadko kiedy walił komplementami, ale też, napój spowodował takie, a nie inne działanie, w związku z czym musiał jakoś naprawić skutki własnych działań. - Pomyślę jednak nad tym w igloo. - wypalił bez większej kontroli, dodał, kto wie, być może szczerze, być może na żarty, kiedy to chwycił go za rękę, byleby jak najdalej od tego całego zgiełku, a przede wszystkim od drinków, które to przyczyniły się do rozwoju takiej sytuacji. Dopóki nie będzie musiał mieć z tymi osobami do czynienia, będzie co najmniej dobrze. No, ale nie mógł liczyć na zbyt wiele, gdy to ostatni raz, jeszcze przed pójściem w inną stronę, postanowił musnąć kciukiem miejsce, w którym to zdecydował się pozostawić ślad swojej obecności. - O, tańce na gazetach, chodź potańczyć i się pośmiać z mojej ułomności. - starał się znaleźć jakiekolwiek inne zajęcie, byleby na krótki moment zapomnieć, co się wcześniej działo, dlatego nie bez powodu poczuł się zobowiązany do uczestniczenia w takiej niesfornej zabawie. W szczególności po belgijce, gdzie to o mało co sobie nogi nie uszkodził w wyniku niefortunnego stawiania kroków i skakania do środka i na zewnątrz. Dał się, a jak żeby inaczej, poprowadzić, kiedy to starał się stawiać kroki w odpowiedni sposób. I nie szło mu wcale aż tak źle, ale wprawy wymagał - nawet z dziwną pomocą rozszerzających się gazet. - Który to cię widział nago? Mnie obecnie tylko Whitehorn i Williams, ale nie wiem, czy badanie jakkolwiek się w tej kwestii liczy. - zaśmiał się, czując radośnie krążący w jego żyłach alkohol. Co jak co, ale pomimo wcześniejszej sytuacji był w przednim humorze i wcale nie zamierzał sobie tego zepsuć, nawet jeżeli coś zaczęło się dziać i musiał się zbliżyć do Maximiliana z powrotem na bliski dystans, zdecydowanie podobny do tego przy barze, wszak gazeta uznała za dobry pomysł umieszczenie ich w dziwnym pakunku.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Według Williams wyjazdu szkolnego nie można było zaliczyć do udanego, jeśli nie było na nim porządnej imprezy. Dlatego jak tylko usłyszała o morsotece w remizie, to nie mogła odpuścić takiej okazji. Przyszła na miejsce w wyśmienitym humorze, w towarzystwie swojej współlokatorki z bajkowego igloo i od razu zaczęła rozglądać się za napojami. Alkohol w Norwegii poza wprawianiem w lepszy humor umożliwiał szybkie rozgrzanie, a ona zdążyła po drodze dość mocno zmarznąć. - Chcę! Coś ciepłego najlepiej. - Poprosiła, a chwilę później otrzymała od pani przy barze dokładnie to, co chciała. Oplotła zmarznięte dłonie wokół kubka i od razu się napiła. Przyjemne ciepło rozlało się po ciele tak intensywnie, że aż nie mogła się powstrzymać przed cichym mruknięciem. - Mhmm... Grzaniec. Pyszny. - Westchnęła, czując jak zaczyna ją mrowić skóra na policzkach. Ciekawe czy dostała takich samych, uroczych rumieńców co Cysia, która właśnie z wyjątkowym zaangażowaniem opowiadała o nauczycielu miotlarstwa. Nancy miała z nim inne, bardziej bolesne skojarzenia i mogłaby przysiąc, że na samo wspomnienie ostatniej lekcji poczuła ból w miejscu starych siniaków i zadrapań. - Tak, @Antosha Avgust - człowiek, który prowadzi lekcje tak, że po zakończeniu dziękujesz Merlinowi za to, że przeżyłeś, człowiek, na którego widok uczniowie krzyczą zarówno z zachwytu, jak i z przerażenia. Człowiek, który mimo kontrowersyjnych metod, uczy nas siły i woli walki. - Ściągnęła lekko brwi w zamyśleniu, zauważając, że słowa opuszczające jej usta brzmią zupełnie inaczej, niż te, które chciała wypowiedzieć. Nie powiązała jeszcze jednak tego zjawiska z grzańcem i ponownie zanurzyła usta w napoju, wywołując kolejną falę ciepła w całym ciele. Na wychwalaniu Avgusta Swansea nie zamierzała jednak przestać i już kierowała swoje słowa w stronę @Huxley Williams. Nancy złapała ją za rękę, próbując powstrzymać młodszą koleżankę przed zaczepianiem nauczycieli, bo nie do końca tak wyobrażała sobie tę imprezę. Wolałaby obracać się raczej w młodszym gronie i niekoniecznie pokazywać się pijana przed wujkiem. Bo, mimo że grzańca nie wypiła wiele, to działał on wyjątkowo szybko, i chyba on był odpowiedzialny za plątanie języka w nieco dziwny sposób. - Nie, nie, Cysia, chodź, zatańczymy na gazecie! Chcę zobaczyć jak twoja delikatność i gracja wygląda w tańcu. Jesteś jak płatek śniegu, poruszany lekkim podmuchem wiatru. Mogłabym patrzeć na niego godzinami, próbować przewidzieć, w którą stronę się uniesie z magiczną subtelnością.- Ścisnęła jej drobną dłoń nieco mocniej, licząc, że ten impuls zmotywuje Puchonkę do odejścia w drugą stronę.
To pewnie niepopularna opinia, ale uważam Walentynki za piękne i urocze święto, którego kiczowaty wymiar jest absolutnie wybaczalny. A to przecież ja mam powody do narzekania, gdy każdego roku spędzam je tak boleśnie stereotypowo z kubełkiem czekoladowych lodów, praktykując samouwielbienie, aby wreszcie zasłużyć na własne imię. Ten rok pod wieloma względami jest jednak inny. Dziwnie zaskakujący, ale w gruncie rzeczy pozytywny, trochę jak pierwszy raz posmakowany słony karmel. - Ale Ty mi powiesz, jeśli zabawa nie będzie fajna, tak? - upewniam się chyba już trzeci raz, nie potrafiąc wypośrodkować ekscytacji z powodu imprezy wyprawionej przez burmistrza specjalnie dla nas - wszystkich hogwarckich nas, a nie faktycznie mnie i Ciebie - oraz zmartwienia, że być może nie tak wyobrażałaś sobie spędzanie tego szczególnego dnia. Nie wykluczam, że zgadzasz się na towarzyszenie mi głownie z litości. Masz do tego prawo po tym, jak nieudolnie próbuję Cię zaprosić podczas śniadania, maltretując swoje pieczywo i wplatając w wypowiedź kilka chaotycznych zapewnień, że to oczywiście nie randka (chociaż absolutnie niczego Ci nie brakuje!), a jedynie przyjacielskie wyjście i nic nie szkodzi, jeśli nie masz ochoty. Istnieje również opcja, że lubisz mnie na tyle, że zgadzasz się ze mną wyjść tak po prostu. Musi być w tym chociaż odrobina prawdy, skoro nie robisz subtelnego zwrotu w tył, gdy do naszych uszu zaczyna docierać muzyka sprzed przynajmniej dwóch lub trzech dekad, będąca adekwatną zapowiedzią wystroju. - To ma być... urocze, zgaduję. - Uśmiecham się z pewną niezręcznością, gdy odbijam w Twoją stronę jeden z lewitujących, ogniście czerwonych baloników. Trochę jeszcze się gubię w tym zgiełku i mnogości atrakcji, więc zamiast wykazać się decyzyjnością, jak podobno przystawałoby mężczyźnie, zawieszam pytający wzrok na Twojej twarzy. - Tooo chcesz się napić? Może pomoże z... no, tym, całością. - Chyba możesz już zauważyć, że żaden ze mnie imprezowy zwierz i lekka pomoc w rozluźnieniu się może być przydatna. Zaraz jednak reflektuję się, obawiając się, że odbierzesz moje słowa opacznie. - Ale Ty nie pomyśl, że dlatego, że chcę Cię upić! Nie musimy pić. Wcale. Możemy za to zatańczyć. Chcesz ze mną zatańczyć?
Słysząc ciekawostkę jaką sprzedał jej Darren - uniosła brwi w zaskoczeniu i parsknęła cicho śmiechem. Sama nie wiedziała czy bardziej na samą treść rewelacji, czy tego, że Shaw zdawał się bardzo orientować w tych tematach - raczej poza zasięgiem takiego laika jak Smith chociażby. — Nie wiedziałam, tym bardziej jestem ciekawa skąd Ty wiesz — odpowiedziała, szczerze zaintrygowana tą wiedzą. Postanowiła jednak później podpytać o muzyczne zainteresowania Krukona, bo wszyscy zajęli już dostępne gazety i konkurs miał się rozpocząć. A jak wiadomo, najważniejszą zasadą było to - że jak przestaniesz tańczyć, to automatycznie odpadasz. Smith była pewna, że nawet przy bardziej widowiskowych disco-ruchach - widownia a tym bardziej sędziowie przymknęliby oko na wystawienie palca poza gazetę. Najważniejsza w końcu była zabawa, prawda? I z taką właśnie myślą Jess skupiła się na tym, żeby wbić się w rytm muzyki - co nie szło jej wcale tak tragicznie, to chyba ta praktyka z fabryki - nie wyjść poza gazetę, i w miarę możliwości powstrzymywać się od rozczulono-rozbawionego uśmiechu, kiedy Shawa momentami za bardzo ponosiła muzyka. Światła migały, nad ich głowami przelatywały kolorowe walentynkowe - i nie - balony, a przeboje mijały szybciej niż oboje byliby w stanie spostrzec. Dyskotekowa gorączka trwała całkiem długo, a kolejne pary odpadały. Krukonka nie sądziła, że tak długo uda im się kręcić na tej gazecie - kolorowe światełka migały jej już pod oczami, kiedy mrugała. — Niegotowa — parsknęła śmiechem na pytanie Shawa, jednocześnie zerkając na niego spod byka - i na swoją sukienkę. — Musiałabym ją chyba podwinąć do pasa, żeby wejść Ci na plecy... — Mina jej zrzedła, kiedy dotarło do niej, co teraz za dzikie ewolucje musieliby zrobić, żeby utrzymać się w grze. — Ejejej, już i tak długo wytrzymaliśmy!
Antosha Avgust
Wiek : 46
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185
C. szczególne : mocny rosyjski akcent, niski głos; poważny, nieprzystępny i mało ekspresyjny
Zupełnie się nie spodziewał, że dwa łyczki whisky tak namieszają mu w głowie, że zacznie wygadywać jakieś zupełnie niekontrolowane głupoty, zwłaszcza że nigdy nie należał do zazdrośników - Huxley mógłby prawdopodobnie zaraz wyskoczyć z majtek i opleść Felinusa wszystkimi kończynami, a Antek skwitowałby to jakimś uniesieniem brwi i poszedł zjeżdżać po rurze czy coś w tym stylu. Ale nie teraz, w tym momencie miał ochotę zrobić karczemną awanturę każdemu, kto tylko spojrzy na Huxa w pożądliwy sposób (czyli po prostu każdemu): całe szczęście, że jego mądry partner zbagatelizował jego gadanie i szybko odciągnął od obmacujących się chłopców, po drodze logicznie tłumacząc, że drinki mają dziwne właściwości i zmuszają ich do wygadywania bzdur, na które wcale nie mają ochoty. Wyglądało na to, że Huxleyowi trafił się mniej inwazyjny, bo przynajmniej kierował on swoje kiepskie flirciarskie teksty do Antka, a nie do otaczających ich uczniów, więc mierzył się z mniejszą kompromitacją. Antoszek zrozumiał, co się dzieje i natychmiast postanowił odstawić swoją szklankę (wciąż jeszcze pełną, szkoda, ale cóż zrobić!), co jednak nie znaczyło, że magiczne właściwości przestały działać. - Gdzie tu jest zwroti naczyń - wymamrotał, wracając przez zbierający się tłum z powrotem do baru, by pozbyć się zdradzieckiego drinka (w życiu nie pozwoliłby sobie na odłożenie jej tak byle gdzie) i postanowił, że z pewnością tego wieczoru już odpuści wizyty w barze. Jeśli z czasem bardzo zapragną napojów wyskokowych, to zawsze mogą wpaść do antkowego igloo się napić... i takie tam. Niespodziewanie zostali zaczepieni przez @Caelestine Swansea w duecie z @Nancy A. Williams i komplementy rzucane w ich stronę przez dziewczęta z pewnością byłyby miłe gdyby nie owa parszywa, zaszczepiająca zazdrość whisky. Generalnie Antek zgadzał się ze słowami Cesi, że intelekt Huxa przewyższa najwyższy szczyt Rosji, i miał ochotę jej przytaknąć i w ogóle chciał być miły, bo w końcu jedną z uczennic była krewna Huxa, niestety słowa opuszczające jego usta brzmiały inaczej niż chciał. - Nie pozwoli! Co ti w ogóle wyobraża sobi, znajdź chłopaki w swoim wieku...! - fuknął, gromiąc dziewczynę wzrokiem, a poniważ wiedział, że wraz z każdą sekundą ten gniew i zazdrość obezwładniają go coraz bardziej i że lada moment może zwyzywać dziewczynę od ladacznic albo jeszcze gorzej, po prostu odwrócił się na pięcie i uciekł z miejsca zdarzenia, nic już nie mówiąc, bo nie chciał ryzykować choćby otwierania ust, i ciągnąc za sobą za rękę partnera. Ale żenada. - Huxley, jak te efekti nie znikną za chwilę, to musimi wyjść, zanim ja narobię awanturi przy uczni. - westchnął, posmutniały, bo liczył na taki miły wieczór, tymczasem był tak strasznie zdenerwowany bez powodu i aż go ręka świerzbiła, żeby przyłożyć każdemu, kto choć spojrzy na Williamsa. Postanowił dać sobie jeszcze chwilę - w końcu wypił raptem dwa łyki, efekt nie powinien się utrzymywać długo - udali się więc na parkiet, na który na szczęście od razu trafili bez mapy i nikt się nie zgubił w niczyich oczach (ten tekst nawet nie był tak zły w porównaniu do pozostałych). Miał nadzieję, że wystarczy im jakieś powolne bujanie się w ramionach Huxa, tymczasem, o panie, ich gazeta fikała po sali jak szalona, zmuszając ich do kicania niczym górskie kozice na prawo i lewo. Tego się nie spodziewał! Obawiał się trochę, że Hux szybko się zasapie (biorąc pod uwagę to w jakim stanie był po wejściu na drugie piętro...), okazało się jednak, że prawdziwa gazetowa przygoda miała się dopiero zacząć, gdy papier... uniósł się w górę, a oni pofrunęli nad głowami innych tańczących par; to było bardzo interesujące doświadczenie, choć bardziej niż na wygibasach, skupiał się teraz na utrzymaniu równowagi, co było nieco trudniejsze niż na miotle, zwłaszcza że musiał jeszcze pilnować, żeby Hux nie upadł komuś na głowę.
Walentynki były dla Brooks dniem jak każdy inny. No, może nie do końca, bo irytowały ją wszędobylskie baloniki, kwiaty i bombonierki, wychylające się z dosłownie każdego sklepu, a także tłumy oblegające te sklepy, przez co robienie zakupów trwało trzy razy dłużej niż zazwyczaj. Mimo to, kiedy dowiedziała się o imprezie w remizie, nie miała oporów, żeby się na niej pojawić. Podczas porannego treningu na wybrzeżu, umówiła się z Violką, że wybiorą się razem. W końcu, czy był lepszy sposób na odpoczynek po torze przeszkód, niż drinki, stara muzyka i morsowanie? Zapewne tak, ale nie zmieniało to faktu, że obolała i zmęczona Krukonka czuła potrzebę, aby spuścić nieco pary z gwizdka i po prostu porządnie się wybawić. Choć nie przepadała za sukienkami i najlepiej czuła się w za dużych bluzach z kapturem, to tym razem postanowiła zrobić wyjątek. Oczywiście nie byłaby sobą, gdyby do barwnej sukienki nie dorzuciła skórzanej kurtki, jak na mentalną punkówę przystało. Przed wejściem do remizy wypaliła jeszcze papierosa, zagasiła go w popielniczce i ruszyła do środka. Kątem oka dostrzegła Maxa z Felkiem i parę innych znajomych twarzy. Zauważyła również Violkę, której pomachała na przywitanie. Nim jednak ruszyła w jej kierunku, musiała zahaczyć o bar, przy którym stała ta sama kobieta, która oprowadzała ją po igloo. Krukonka uśmiechnęła się do niej półgębkiem, a ta zaczęła coś jej przygotowywać. Na nic zdały się prośby o lampkę „wina wesołego gnoma”. Kobiecina uparła się, że wie wszystko najlepiej i przygotowała Brooks jakiegoś fikuśnego drinka, puszczając jej przy tym porozumiewawcze „oczko”. Julka wzięła szklankę i ruszyła w kierunku Violi, lawirując między uczestnikami zabawy.
- Hej, mam nadzieję, że nie czekasz długo – powiedziała na przywitanie i upiła nieco ze szklanki. – Ugh, ale słodki... – Twarz wykrzywił jej nieprzyjemny grymas, ale tylko na chwilę. Minęło ledwie kilka sekund i grymas zastąpił rozmarzony uśmiech, a źrenice Angielki rozszerzyły się znacznie. Gdy spojrzała na Violę ponownie, zobaczyła ją w zupełnie innym świetle.
- Na Merlina, jaka ona cudna!– pomyślała, nieświadomie oblizując usta. Gnana nagłą potrzebą, zmniejszyła dystans między nimi, nachyliła się konspiracyjnie nad uchem Strauss i zalotnie szepnęła jej do ucha: - ...ale nie tak słodki, jak ty. Nie wiem, czy ktoś ci to mówił, ale masz śliczny tyłeczek. Gdybym była miotłą, to mogłabyś na mnie siedzieć cały dzień. W sumie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby tak właśnie się stało – Do miłych słów, dołączyła dłoń, która wylądowała na policzku ścigającej. Druga z kolei, kompletnie niezależna od woli Brooks, zacisnęła się na wspomnianych pośladkach dziewczyny.
Tańczyli dobre czterdzieści minut zanim nadeszła chwila, w której na gazecie będzie miejsce na zaledwie jedną parę stóp. Jess nie wyglądała jednak na zdecydowaną i pewną tego, w jaki sposób chce zostać podniesiona w górę - a złożona już parę razy kartka papieru zaczęła groźnie podrygiwać, tym razem jednak nie w tanecznych pląsach, a dając znak, że nieubłaganie zbliża się chwila kolejnego złożenia w pół. - No to wytrzymamy jeszcze chwilkę - postanowił Shaw, po czym pochylił się bez dalszych ostrzeżeń i złapał dziewczynę pod łopatkami i kolanami, bez większych problemów podnosząc Smith i razem z nią w powietrzu robiąc jeszcze parę obrotów wokół własnej osi zanim nie został zmuszony do dosłownie stąpania jak baletnica - co nawet dla Darrena było zdecydowaną przesadą, tak jak postawienie przez niego większości stopy poza najnowszym wydaniem Wikinga Codziennego. Dysząc nieco Krukon odstawił Jess i zerknął na zegar. Ostatecznie, z tego co ocenił, tańczyli - a raczej dreptali w miejscu, bujając się jak kaczki z epilepsją - prawie czterdzieści pięć minut. - O czterdzieści minut dłużej niż się spodziewałem - powiedział, wyciągając ręce w górę i przeciągając się, czując w kościach że gazet i łażenia po nich miał dość co najmniej do końca lutego. - Dasz się namówić na taniec... normalny tym razem? - spytał, nachylając się do Krukonki. Cóż, żal było wpadać do remizy w tak cudnej panterce i wykorzystać ją tylko do gibania się na kawałku papieru.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Teoretycznie nie powinno dziwić ich, że początek imprezy trafił im się akurat taki. Wiele razy niespodziewanie byli szprycowani czymś, co miało ich do siebie zbliżyć. Nie bez powodu w końcu Max początkowo myślał, że uczucie, którym darzył puchona było wywołane efektami ubocznymi jakiegoś eliksiru. Niestety tym razem się pomylił i stanął przed sytuacją, na którą nie dało się uwarzyć antidotum. W przeciwieństwie do drinka, który sprawił, że Lowell znacznie skracał dzielący ich dystans i zaczął śmiało pozwalać sobie błądzić po ciele Maxa nie przejmując się kompletnie miejscem, w którym się znajdowali. Solberg jednak, nieco trzeźwiejszy na umyśle (o dziwo!) wiedział, że musi to ukrócić. Jak to zawsze powtarzał, gwałcicielem nie był, a wykorzystywanie wpływu eliksiru, by osiągnąć własne korzyści zakrawało mu o podobny czyn. Dlatego też z ciężkim sercem odsunął od siebie Felka, który pozostawił widoczny ślad koło jego obojczyka. Pozbawiony blokad, które sam sobie narzucał, po raz pierwszy naprawdę mógł cieszyć się ich wspólnym pocałunkiem i choć dzielili ich już wcześniej kilka, ten zdawał się być nieco inny. Nie chciał jednak, ze względu na Felka, zbytnio się tutaj angażować. Wiele kwestii nie przegadali, a między nimi pozostawało to, jak puchon czuł się przy innych ze swoją dość świeżo odkrytą orientacją. Zaśmiał się lekko, gdy Lowell w końcu doszedł do siebie i zaczął go ubierać. -Daj spokój, nic się nie stało. Rozpiąłeś tylko kilka guzików, nie ściągałeś mi spodni na środku parkietu. - Nie przejmował się tą odrobiną nagości, bo jak to puchon dobrze wiedział, wstydu to Max raczej nie miał, a do swojego ciała podchodził naprawdę swobodnie. Może nie do końca chciał chwalić się bliznami, które mogły wzbudzać wiele pytań, ale lokal był na tyle przyciemniony, że w tym wypadku i tak mało kto był w stanie je zauważyć. Szczególnie, że Feli swoją sylwetką dość dokładnie zasłaniał jego obnażoną klatę. -Tak, wiem, nie spinaj. Przecież nie pójdę płakać w kącie. - Czuł, że cokolwiek było w jego drinku również odpuściło i nie musiał już rzucać tymi tandetnymi tekstami na podryw. -Oho! Nie obiecuj mordo, nie obiecuj. - Puścił mu żartobliwie oczko, po czym dał się pociągnąć w stronę gazet. -Zobaczymy, czy pójdzie Ci lepiej niż z walcem, wskakuj! - Pozwolił, by puchon pierwszy postawił krok na gazecie, po czym dołączył do niego i obydwoje zaczęli poruszać się w rytm otaczającej ich muzyki. Powiększenie się powierzchni gazet zdecydowanie ułatwiało rozrywkę, dając większe pole do popisu. -No dobra, z tym nago trochę przesadziłem, chyba że liczysz Leo na lekcji, ale Walsh coś tam zobaczył, jak mnie z Tori nakrył no i widział moje poślady jak latałem w tamtym stroju policjanta na lekcji. - Zaśmiał się na samo wspomnienie, bo choć wiedział, jak głupie i nieodpowiedzialne to wszystko było, to jednak miło wspominał gryfonkę. Wręcz tęsknił za nią czasami i za jej bezpośredniością. -Też nie wiem, czy się liczy, ale duet trafiłeś dobry. - Sytuacja Felka była nieco inna, bo żeby pomóc mu, musiał parę razy ściągnąć portki przed kadrą. Nie jednej osobie sprawiłoby to na pewno duży problem, ze względu na wstyd. -Przyznaj, jak podobały Ci się moje nieziemskie bajery na pod....CO DO CHUJA? - Już chciał coś dodać, gdy zobaczył, jak gazety wokół nich, mimo że powiększone, zaczynają oplatać ich jak prezent, zmuszając do całkowitego zmniejszenia dystansu między ich ciałami. -Chyba nie dane jest nam się dzisiaj od siebie oderwać. - Objął Felka po części z przymusu, po części dla lepszego zachowania równowagi i po części dlatego, że tego chciał. Taniec szedł im nawet nie najgorzej, choć musieli uważać, by nie podrzeć gazety wokół, a to zdecydowanie utrudniało sprawę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Za każdym razem, gdy chcieli się normalnie zabawić, bez jakiegokolwiek wpływu eliksirów, okazywało się jednak, iż nie jest to do końca możliwe. Dureń wiele razy udowadniał im to, iż nie mają po co się łudzić względem własnego szczęścia, które i tak wyczerpywało się nie tylko z kolejnymi partiami gry w karty, lecz także... z czasem. A najwidoczniej ta impreza pokazywała Lowellowi ewidentnie, iż nie powinien zadzierać z uczuciami znacznie potężniejszymi, w związku z czym błądzenie po ciele trwało w najlepsze - a przynajmniej dopóki efekt drinka się nie zakończył, a on, nie dość, że odsunięty od Maximiliana, to jeszcze jakoś dziwnie przez krótki moment oszołomiony, nie wiedział, co się dzieje. I to nie była wina procentów, a prędzej powrotu do rzeczywistości; nie bez powodu poprawił własną koszulę, jakoby nie tylko w chwilowej dezorientacji, ale też i próbie przeprowadzenia rąk w jakąkolwiek inną stronę, byleby nie podsycać dziwnych myśli, które to nadal krążyły pod kopułą jego czaszki. Zabawne, jak powoli, subtelnie i z należytą dozą zrozumienia wobec samego siebie, odkrywał znacznie więcej. Aż sam nie mógł uwierzyć, gdzie i kiedy udało mu się zrobić kolejne kroki, które doprowadziły go właśnie do tego miejsca. - To chyba była afrodisia... - zaśmiał się, kierując spojrzenie czekoladowych oczu w jego stronę, nadal, trochę odurzony, ale za to powracający w pełni do prawidłowego funkcjonowania. Nawet taka sytuacja nie zepsuła jego humoru, a dziwna pewność siebie zdawała się wylewać poprzez postawę ciała i słowa, które to opuszczały jego usta. - Bo, gdybym nie miał żadnych hamulców, zapewne bym się do tego posunął. - przyznał szczerze, kiedy to udało mu się zapinać raz po raz kolejne guziki, by tym samym w pewnym stopniu zakryć tors chłopaka. Co jak co, ale na zewnątrz było zimno, no i gdyby postanowił gdzieś wyjść z tak obnażoną częścią ciała, kto wie, co by się przydarzyło... no. A przynajmniej tak tę swoją niby troskę starał się tłumaczyć. - Jestem tego świadom. - mruknąwszy, kiedy to wziął głębszy wdech, kierując spojrzenie dookoła, nie bez powodu postanowił porwać go tym samym, z własnej inicjatywy, na gazety. Co jak co, ale obecnie jakoś nie czuł się na siłach, by konfrontować się z kimkolwiek, w związku z czym uniknięcie potencjalnych problemów wynikających z własnego zachowania było drogą prawidłową, choć nie do końca obarczoną sukcesem. Odwzajemnienie oczka przyszło mu wręcz naturalnie, kiedy to ustawił się do tańca, wchodząc jako pierwszy na gazetę. Może belgijka przyczyniła się do poprawy jego własnych zdolności na tym tle? Kto wie! Miał tylko nadzieję, iż znowu nie nadwyręży sobie łydek czy czegokolwiek innego. Na kolejne słowa zaśmiał się, wszak kojarzył doskonale, od czego rozpoczęła się ich rozmowa na Wizzengerze. Mem "oczu kąpiel" zadziałał skutecznie, kiedy to zobaczył śmigającego w stroju policjanta Maximiliana po boisku. Początkowo podchodził do tego w postaci polegającej na przewróceniu oczami, ale teraz nie miałby w sumie nic przeciwko. - Na lekcji Leo to chyba każdy był mniej lub bardziej roznegliżowany. - przyznawszy szczerze, powoli i ostrożnie tańczył, choć i tak czy siak zadanie mieli ułatwione, wszak gazety zdawały się działać wedle ich własnych myśli. Rozszerzały się w prawidłowy sposób, przyczyniając do zdobycia większej ilości czasu spędzonego na parkiecie. Tym bardziej, że z własnymi zdolnościami Felinus nie mógł zbyt wiele w tej kwestii ugrać. - Maaaax, wiem, że ten teges, ale co, aż tak zwracaliście na siebie uwagę? - postanowił podejść do tego w żartobliwy sposób. Co jak co, ale nie podejrzewał, by bez powodu nauczyciel postanowił im wparować do schowka na miotły (albo jakiegokolwiek innego miejsca). Choć... kwestie przypadków w Hogwarcie znane są stosunkowo często. - Obecnie Whitehorn nie ma trochę czasu, więc pozostaję pod opieką Williamsa. - i też, nie chciał się jej narzucać. Wiedział o ciąży, w związku z czym nie zajmował jej czasu, skupiając się na tym, by jej przypadkiem nie wkurzyć własnym zachowaniem. I chociaż nie było to aż tak możliwe, to jednak pewnego rodzaju odpowiedzialność przejawiała się przez jego chęci, choć czyny niekoniecznie współgrały z faktycznym stanem rzeczy pod kopułą czaszki. - Wyrywałeś mnie jak profesjonalny ogrodnik! A tak naprawdę to- - już miał wyciągnąć różdżkę, kiedy to gazeta uznała, iż dobrym sposobem będzie wsadzenie ich do jednej sytuacji, w związku z czym poczuł się... dość dziwnie. Gdzie by nie poszedł, tam coś zamierzało ponownie wpłynąć na ich decyzje, w związku z czym teraz musieli razem zagrzewać miejsca na parkiecie w dziwnym pakunku. - Em, em, em... - mruknął zastanawiając się nad tym, czy gazety nie postanowiły się zemścić, ale w sumie, jakoś specjalnie nie narzekał, kiedy to dystans znacząco się zmniejszył. Dał się tym samym objąć, samemu przybliżając się jeszcze bliżej. Czując tę bliskość, do której to lgnął, niczym istota spragniona ciepła. Dlatego mimowolnie wtulił się, pozwalając tym samym na bycie poprowadzonym. Choć obecnie to jednak skupiał się na chwili, którą to miał okazję spędzić. I zamruczał na parę sekund, kiedy to usłyszał kolejne słowa. - Mnie tam pasuje, może to trwać nawet ciut dłużej. - przyznał się, kiedy to tkwił w tej pozycji jeszcze przez chwilę, zanim to pakunek nie przywrócił się z powrotem do zwykłej gazety, a oni, jak gdyby nigdy nic, mogli zejść z parkietu, być może nie zdobywając zbyt dużej dozy uwagi... ale spędzając ten moment w całkiem przyjemnym towarzystwie. - To co teraz? - zapytawszy się, czekoladowe tęczówki wylądowały, o zgrozo, kiedy to stal jeszcze blisko Maximiliana, na rurach strażackich. I chociaż normalnie stwierdziłby, iż ten pomysł jest co najmniej durny, po pierwsze czuł niewielką ilość alkoholu krążącego w jego krwi, po drugie... w towarzystwie zawsze raźniej; dlatego skinął głową, nie mówiąc nic więcej i, co jeszcze dziwne, podejmując się jako pierwszy jakiejkolwiek akcji. Bestia może nie wychodziła z Lowella w pełnej okazałości, ale za to bawiła się co najmniej nieźle. - Pozwól, że ja spróbuję. I może nie spadnę na ten głupi ryj. - zaśmiawszy się, wszedł zatem, by skorzystać z uroków atrakcji - zjazd na rurze może nie do końca byłby jego marzeniem, ale szło mu całkiem nieźle... Trzymając się w miarę stabilnie, nie czuł jakoś szczególnie stresu, no ba, nawet puścił oczko w stronę Solberga, o ile ten drobny gest został przez niego zauważony. Nagle jednak rozniósł się alarm - nim się obejrzał, a czerwone światła zapanowały nad remizą, oznajmiając kilkukrotnie, kto jest jego miętą. Powtarzające się raz po raz imię i nazwisko Maxa przyczyniło się do może nie bezpośredniego odczucia wstydu, co prędzej jakiejś dziwnej świadomości, iż znajduje się tutaj naprawdę wiele osób. I chociaż może chciał go rozebrać na środku parkietu, to jednak... tak było jakoś dziwniej. - Ło kurwa, no to dojebalo ładnie... - podniósł brwi do góry, kiedy to nie wiedział, jak na to zareagować, ale dobry humor nadal się go trzymał, kiedy to oparł się głową o ramię towarzysza, zastanawiając się nad tym, czy nie powinien się przypadkiem ukryć i zapaść pięć metrów pod ziemią. Kontrola reakcji własnego organizmu najwidoczniej się przydała, po po parunastu sekundach Felinus mimowolnie się ocknął i przyjacielsko popchnął Solberga w stronę strażackich rur. - We spróbuj! Zobaczę chętnie, jak ci to pójdzie. - puściwszy kolejne oczko, położył mu rękę na ramieniu na zachętę i tym samym pocałował w policzek. Normalnie by uciekł. Ale teraz... teraz zdawał się albo nie być świadom konsekwencji własnych działań, albo kompletnie akceptował taki stan rzeczy. Albo to i to jednocześnie?
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Zdarzenie losowe #17 Cechy: pewny siebie, przekorny, wygadany, duże poczucie humoru, typ lidera
Kiczowata dyskoteka – to znaczy morsoteka, jak wdzięcznie nazwali to wydarzenie pomysłodawcy – w wiejskim stylu organizowana z okazji Walentynek brzmiała jak… nietuzinkowy sposób na spędzenie przynajmniej części tego dnia, a że lubił być niekonwencjonalny to uznał za świetny pomysł, żeby wyciągnąć na nią swoją walentynkę, czując, że to może być w sumie całkiem zabawna randka. Zwykle ten dzień traktował jak każdy inny, ale w tym roku miał tą wyjątkową osobę, z którą mimo wszystko chciał spędzić Święto Zakochanych, nawet jeśli de facto wcale nie potrzebował jakiegoś specjalnego święta, żeby to robić. Nie odwalił się jak jakiś szczur na otwarcie kanałów, decydując się na dość ‘klasyczny’ zestaw – którym prawdopodobnie i tak da radę wpasować się w klimat takiej wsiowej potańcówki – złożony z trampek, jeansów i kolorowej koszuli, którą z jakiegoś powodu zabrał, nie będąc nawet pewnym czy ją w ogóle założy. Dobrze, że to jednak zrobił. Na wierzch oczywiście ciepła kurtka, żeby nie stać się soplem lodu, gdy wraz z Olką skierował się ku starej remizie, gdzie odbywała się zabawa. Wystarczyło odrobinę się zbliżyć, żeby mieć pewność, że na pewno nie pomylili miejscówki. — Słyszę, że oprawa muzyczna bardzo na czasie… jakbyśmy żyli jakieś dwie czy tam nawet trzy dekady temu — rzucił wyraźnie rozbawiony, zerkając roziskrzonymi ślepiami w stronę swojej partnerki. Rozbrzmiewające przeboje były wprost idealnym zwiastunem tego co zastali po wejściu do środka – tandeta poganiała tutaj tandetę, niemniej widok tych wszystkich baloników i innych lewitujących pierdółek w szerokiej gamie różowo-czerwonych barw jakoś tak wprawił go w jeszcze lepszy nastrój. — Ciekawi mnie trochę czy ten klimat jest efektem przypadku, czy może to celowy zabieg. Stawiam bardziej na to pierwsze. — Pacnął dłonią jakiś balon w kształcie serduszka, który przypałętał się przy wejściu, po czym pomógł dziewczynie wyzbyć się wierzchniego okrycia w prowizorycznej szatni, samemu także zostawiając tam swoją kurtkę. — To co, może jakiś drink na dobry początek? — zaproponował, gdy już znaleźli się w ‘głównej sali’, zerkając przy tym kątem oka w kierunku wodopoju, gdzie stacjonowała kobieta, która ich powitała po przybyciu do Torsvårg. — Albo możemy od raz- Też to czujesz? — Zaciągnął się bardziej, czując jakiś słodki i nęcący aromat, który pojawił się jakby znikąd. Kompletnie przy tym nie zwrócił uwagi na to, że mu nad głową błysnęło jakieś czerwone światło, biorąc to raczej za jakiś element oprawy morsoteki, tak samo zresztą jak płatki róży, którymi zostali obsypani. — Ciekawy efe- — urwał w pół słowa, czując nagle nieodpartą, wręcz palącą potrzebę posmakowania jej ust. Nie będąc w stanie z tym walczyć – i możliwe też, że jednak nie do końca chcąc – porwał Puchonkę w ramiona i nachylił się, by złączyć ich usta w pocałunku, nieprzejęty zupełnie niczym. O tak, zdecydowanie ciekawy efekt, a dopiero się tu pojawili.
Osobiście ani trochę nie uważał, żeby Fredka była jakkolwiek pokrzywdzona pod względem atrakcyjności! Już od pierwszego spotkania był przecież absolutnie oczarowany (nie tylko jej doskonałym celem gdy rzucała w niego chyba plastikowymi kubkami) pajęczymi kończynami, brakiem cycków i szaleńczym uśmiechem, jeśli zaś chodzi o całe to omdlewanie i obrzygiwanie wszystkiego dookoła, to cóż, może nie należało to do super przyjemnych aspektów, ale z pewnością nadrabiała tą drobną niedogodność wspaniałym charakterem i dennymi żartami, które niezmiernie go bawiły, dlatego chichotał razem z Fredką wesoło, biegnąc do wody i nawet przez moment się nie zastanawiwając, czy to na pewno dobry pomysł. Z Fredką wszystko brzmiało jak dobry pomysł, po prostu! Nawet, jeśli dość szybko się okazało, że jednak nie, to niespecjalnie żałował wskoczenia do wody. - O racja, przecież jesteśmy ludźmi z wyższych sfer, łóżko wodne będzie zajebiste. Dookoła rozsypiemy moje góry galeonów, bo jestem bardzo sławny i bogaty do tego. - odparł równie żartobliwym tonom co Fredka, chociaż tak naprawdę nie miał pojęcia, z jakiej rodziny pochodzi dziewczyna; o dziwo, śmieszkowanie z własnej porażki przyszło mu całkiem łatwo, choć raczej nie lubił nic mówić o swojej zaprzepaszczonej karierze i przepierdolonym hajsie, ale widocznie Fredka miała na niego tak zbawienny wpływ, że teraz nawet to mu nie przeszkadzało. Ani w ogóle nic. Gonitwa w wodzie okazała się być pyszną zabawą, a towarzyszka przyłożyła się do pogoni, tak jak się spodziewał; no, może ciągnięcie za gacie trochę go zaskoczyło, ale nie przejął się tym za bardzo, bo nawet do głowy mu nie przyszło, że mogą być wykonane z jeszcze lichszego materiału niż jego dres który podarł się cały przy tańczeniu belgijki... Tak więc tarmosili się beztrosko w lodowatej wodzie, wzajemnie się popychając, wskakując, ochlapując i Merlin wie co tam jeszcze się działo (nic zdrożnego, pamiętajmy, pożądliwość Freji dawno przestała działać i została tylko pożądliwość Fredki hehe). Nie myślał zbyt wiele podczas tych harców i niczym się nie przejmował, dopiero po czasie orientując się, że przez cały czas zaśmiewał się jak pojebany, co ostatni raz zdarzyło mu się... naprawdę dawno temu. - Co tam mówisz? Podejdź do mnie i wpierdol mnie do wody?? Nie ma sprawy! - zawołał, gdy Fredka ze swoim dzikim śmiechem zaczęła mu mówić coś dokładnie na odwrót, więc kicnął w jej stronę, po drodze również gubiąc gacie (jak do tego doszło? nie wiem). Pokapował się, że futerko zniknęło i coś nie gra, kiedy już obłapiał dziewczynę z zamiarem obalenia jej , ale było za późno, żeby przestać, więc koniec końców przewrócili się oboje znowu do wody. GOŁO I WESOŁO PO PROSTU. To było tak absurdalne, że nawet nie aż tak niezręczne, jak można by się spodziewać i sam ze śmiechu też nie mógł złapać oddechu żeby coś powiedzieć. - Fredka... kurwa... wysyłasz sprzeczne sygnały. - wykrztusił z siebie wreszcie - To jest według ciebie to ciepłe wodne łóżko? - dodał z niby wielką pretensją, ale nie mógł powstrzymać durnego chichotania z całej tej sytuacji. - Kurwa. Co jest, myślisz że to organizatorzy... dają ludziom afrodisię a potem kradną im gacie w wodzie? To jakaś walka z niżem demograficznym?? - zastanowił się, próbując odetchnąć i skupić się na tym, żeby jednak odzyskać to futerkowe cudo, bo bieg do przymierzalni z gołym dupskiem na oczach nauczycieli i kolegów podobał mu się jeszcze mniej niż wcześniejsza wizja zdejmowania dresu na barze. Rozejrzał się pobieżnie dookoła i odezwał tonem podobnym do tego, który towarzyszył mu po wypiciu grzańca: - Nie martw się, nadobna niewiasto, zaraz poczynię trudy nieziemskie i wyłowię twoje okrycie z morskiej toni! Znaczy to chyba jest jezioro, ale chuj... w każdym razie, skoro trupy wypływają z wody, to takie gacie chyba tym bardziej, nie? - dość szybko zrezygnował z kwiecistych przemów. - No chyba, że chcesz popływać tak bez gaci, to wiesz... też spoko.
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Gdybym usłyszała te wszystkie niedokońca komplementy aż może bym się zarumieniła od ich natłoku. Szczególnie, że doskonale sobie zdawałam sprawę, że chłopak jest atrakcyjną partią dla ułożonych Krukonek i przesadnie uprzejmych Puchonek, wszystkich znacznie ładniejszych niż ja. Na szczęście wszystko zostało w głowie Boyda, więc teraz mogliśmy beztrosko wskakiwać do wody, nie toczyć spory o to kto jest bardziej atrakcyjny od drugiego. - Super, dokładnie, nie wiem czy wiesz, to wszystko prawda. Właśnie miałam delikatny przebłysk przyszłości, więc z gracją ci potwierdzam - dodaję unosząc do góry kciuki na nasze wyidealizowane życie, w którym on ma nadal to na co pracował tyle lat, a ja umiem panować to z czym się urodziłam. Karuzela śmiechu po prostu, więc też śmieję się głośno i udaję, że rozrzucam nasze nieistniejące galeony. Potem jednak nadeszła wodna bitwa w trakcie której rzucam się zapalczywie i walczę z Callahanem, który jest niestety ode mnie dwa razy silniejszy i swoją metalową łapą mógłby mnie przydusić w wodzie jak chciał, ale ani myślę się poddać; miotam się z werwą próbując zdobyć (z niepowodzeniem) jakąkolwiek przewagę nad przeciwnikiem. Sama nie wiem jak to się dzieje, kiedy zostaję bez kostiumu, ale jestem tak rozbawiona, że nie mogę wybełkotać o co mi dokładnie chodzi, bo dławię się chichotem. Mój towarzysz oczywiście przekornie wraca, by podtopić mnie ponownie, a ja nie mam pojęcia czy mam się próbować zasłaniać? Czy bardziej wpierdolić? Czy może po prostu przycisnąć swoim nieistniejącym biustem do jego klaty, by zorientował się, że coś tu nie gra. - NIE, NIE, NIE DOTYKAJ MNIE, JESTEM GOŁA, BOYD - krzyczę z całych sił i może zabrzmiałoby to dramatycznie, gdyby nie fakt, że śmiałam się cały ten czas jak głupia. Niechcący trudno było nie zauważyłam, że mój kompan jest również bez futrzanych majtasów! Co tu się na srające pustniki działo! - BOYD CZEMU SIĘ ROZEBRAŁEŚ, DEBILU? - krzyczę ponownie, wcale nie przejmując się nikim kto był w okolicy, przy okazji krztusząc się wodą i śmiechem. - Czemu nie masz gaci? - pytam jeszcze raz spokojniej, nadal się zaśmiewając. Nie potrafię z siebie wydusić za wiele i na jego przypuszczenia kręcę głową z niedowierzaniem na to co się tu dzieje. Dopiero po setnym o matko, o jezu w końcu powraca mi zdolność mówienia bez niekontrolowanego wybuchu śmiechu. Uderzam mocno w ramię Callahana. - Szukaj mi kurwa gaci - rozkazuję równie kwieciście co on i pozwalam mu wyruszyć na wielkie poszukiwania. Callahan śmiga po jeziorze, a ja próbuję nie zamarznąć, bo coś mi się wydaje, że jednak nie powinniśmy aż tyle przebywać tutaj, bo cała się trzęsłam. A ten znalazł tylko swoje galoty... No świetnie. - Ej, kurwa, leć przebierz się i przynieś mi mój strój czy coś, bo do chuja zamarznę zanim coś ci się uda z robić, ciamajdo - mówię szczękając zębami. Wtedy przychodzi mi do głowy niesamowity pomysł. - Albo idź wbij się w mój dres i koszulkę, będzie seksi obcisłe, a ja założę twoje ogniste ciuchy - krzyczę kiedy mój rycerz w futrzanych majtasach idzie mnie jakoś poratować. Kiedy w końcu udaje mi się z pomocą Boyda wymknąć do szatni, przebieramy się jakoś, proponuję uprzejmie niesamowitą wyprawę do monopolowego. W końcu skoro tu nie możemy pić drineczków, trzeba się inaczej zaopatrzyć! Po drodze wracam do wdzięcznego tematu rodziny podczas którego opowiadam jak nasza rodzina straciła majątek, jak goniła za resztkami wróżbiarskiego daru, rodziła dziecko za dzieckiem by był ktoś z darem i wyszłam bezużyteczna ja i inne sprawy, które wydawałyby się niezbyt przyjemne; jednak ta atmosfera walentynkowa albo przednie towarzystwo i mój dobry humor sprawił, że wszystko co przedstawiłam było tak żałosne, że po prostu kurwa śmieszne. A kiedy wracaliśmy powoli na morsotekę z w połowie upitym alkoholem, jeszcze śmieszniejsze.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Z początku usłyszawszy o morsotece zamrugała jedynie oczami i spojrzała dziwnie na rozmówcę, nie rozumiejąc, o co w ogóle chodzi. Morsoteka? Cóż to niby jest? Wystarczyło jednak krótkie wyjaśnienie, że to po prostu (nie)zwyczajna impreza w tutejszej remizie, aby Puchonka wpadła w absolutny zachwyt. Przecież tyle słyszała opowieści rodziców i dziadków, co to się w takich miejscach wyprawiało i jakie to były niezapomniane balangi! No nie mogła darować sobie okazji, żeby na własnej skórze doświadczyć tego fenomenu, a najwidoczniej Will też uznał to za dobry pomysł, bo nawet sam wyszedł z inicjatywą. I w ten sposób mieli zaplanowaną część walentynkowego dnia, ich pierwszego zresztą, co tylko jeszcze bardziej pozytywnie ją nastawiało - o ile w ogóle było to możliwe. Przeglądając zawartość kufra w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego z przekąsem odnotowała w pamięci, aby następnym razem na jakikolwiek wyjazd zabrać przynajmniej jedną sukienkę lub spódnicę. Byłaby przecież idealna na taką okazję. Nie roztrząsała jednak długo tej sprawy i znalazłszy przylegającą, czarną hiszpankę z długimi rękawami, czym prędzej dobrała do niej dżinsy i wygodne buty. Koniec końców nie było źle - śmiało mogła powiedzieć, że postawiła na prostotę, o. A czasem to było najlepsze. - Tak... Może w tym miasteczku czas się zatrzymał? - odparła w równie dobrym humorze, zanim jeszcze przekroczyli próg remizy. Wcale by jej zresztą nie zdziwiło, gdyby w tych słowach nieświadomie zawarła ziarnko prawdy, bo od samego przyjazdu czuła się tutaj tak jakoś zupełnie inaczej niż gdziekolwiek indziej, choć nie potrafiła wytłumaczyć tego uczucia. Kiedy weszli do środka, potrzebowała chwili na ogarnięcie wszystkiego wzrokiem - mnóstwa balonów, jakichś tasiemek i poprzyczepianych gdzie się tylko da serduszek. Efekt zaiste zapierał dech w piersiach. - Ej, ale musisz przyznać, że właśnie przez to jest, hm, wyjątkowo. Ma to swój urok - stwierdziła, uśmiechając się szeroko do chłopaka. Nieważne, czy zabieg organizatorów był celowy, czy przypadkowy, było to coś zupełnie innego od tego, do czego przywykła chodząc na imprezy. Czy tak właśnie balowali jej rodzice w młodości? - Co? - spytała tylko głupio, marszcząc nosek i z widoczną dezorientacją rozglądając się dokoła. Miała chyba nieco opóźnioną reakcję, albo to czas nagle strasznie przyspieszył, bo mogłaby przysiąc, że kilka rzeczy wydarzyło się naraz - propozycja udania się po drinki, jej głupie pytanie, przerwane w pół słowa zdanie, które chciał powiedzieć i ten pocałunek, któremu mimo zaskoczenia kompletnie się nie opierała, a nawet w pewnej chwili przyłapała się na tym, że próbowała chłopaka zdominować. - Jeśli mam być szczera to nie zrozumiałam nic z tego co do mnie wcześniej mówiłeś, ale widzę, że zdecydowałeś się jednak porzucić słowa - odezwała się po dłuższej chwili, nie odsuwając się od niego za bardzo, a jedynie na tyle, żeby móc swobodnie spojrzeć mu w oczy. - Jedyne co do mnie dotarło to 'drinki' - dodała z błyskiem w swoich niebieskich ślepiach i uśmiechnęła się kącikiem ust. Nie mijała się z prawdą, to trzeba było przyznać.
Cechy do losówki: gaduła, pogodna, empatyczna, może nieco dziecinna. @William S. Fitzgerald
Cali Reagan
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 158 cm
C. szczególne : bardzo krucha sylwetka, przenikliwe spojrzenie, ciężki zapach waniliowych perfum
Po raz pierwszy o Morsotece usłyszała od Fillina, który mimochodem zagadał, czy chciałaby się tam udać razem z nim. Początkowo nie skojarzyła tego z imprezą walentynkową, dlatego po prostu parsknęła śmiechem na wspomnienie morsowania czy wygibasów na parkiecie. Dopiero później uzmysłowiła sobie wydźwięk eventu i że wspólne pójście na walentynki niekoniecznie jest jednoznaczne; a im dłużej to analizowała, tym bardziej się przejmowała, co było do niej kompletnie niepodobne, bo zazwyczaj ignorowała takie rzeczy. Ostatecznie machnęła na to ręką, przecież niezależnie od roli, w jakiej tam szli – chociaż podświadomie słowo randka automatycznie pojawiało się w myślach Cali, zwłaszcza po wspólnej wyprawie do fabryki – była pewna, że czeka ją dobra zabawa. Cały stres i natłok rozmyślań uleciał, kiedy ujrzała przed remizą Ślizgona; również cmoknęła go na powitanie w policzek i uśmiechnęła się szeroko. – Sorry, najebało śniegiem i trochę zajęło mi przedarcie się przez te zaspy – co zresztą było widać – miała całe mokre nogi, a założenie sukienki już nie wydawało jej się takim wspaniałym pomysłem. Dopiero gdy stwierdził, że jest zimno, uświadomiła sobie, iż się trzęsie i szczęka zębami, więc prędko weszła do środka. – No trochę pizga – oznajmiła mało elokwentnie, po czym zrzuciła z siebie płaszcz i zanim się obejrzała, już była ciągnięta przez przyjaciela w stronę baru w poszukiwaniu drinków. – Tylko pilnuj, żebym znowu nie zamówiła nam absyntu, błagam – przytaknęła na jego propozycję napicia się (żadna nowość), już na początku imprezy prosząc o to, żeby mimo wszystko kontrolował to, co w siebie wlewają; ich ostatnią popijawę przypłaciła paskudnym kacem, bo drobny organizm nie był w stanie znieść tak mocnych trunków. Ściskała jego dłoń kurczowo, gdy przeciskali się przez tłum, żeby się nie zgubić. Nie umknęło jej, że Jess akurat wesoło wywijała na parkiecie na jakimś skrawku gazety z Darkiem (a raczej na nim) i kiedy napotkała jej wzrok, pomachała przyjaciółce wesoło, błyskawicznie jednak skupiając całą swoją uwagę na towarzyszu, olewając ludzi przybywających na Morsotekę. Zmierzyła spojrzeniem rurę wspomnianą przez Fillina, już oczami wyobraźni widząc jak topornie i zdecydowanie mało powabnie po niej zjeżdża. Może i zazwyczaj miała jakiekolwiek hamulce przed takimi rozrywkami, ale w towarzystwie chłopaka przestawała się przejmować kompromitacją i tego typu akcje nie stanowiły dla niej problemu. Potrzebowała tylko odrobiny zachęty w postaci alkoholu. – Spoko, a ty za to wskoczysz do jeziora przed remizą w tych fancy futrzastych gatkach – oznajmiła radośnie, przypominając sobie, że przed wejściem widziała parę osób kręcących się przy wodzie w fantastycznych strojach kąpielowych. Chwilę później już siedziała przy barze, cierpliwe czekając na jakiegoś wyszukanego drinka. Gdy barmanka podała jej wino (jak ostatniemu frajerowi), spojrzała z zazdrością na alkohol, jaki trafił się Ślizgonowi. Burknęła coś pod nosem, że to jawna kpina i że takich kieliszków będzie musiała wypić z pięć, żeby zjechać na rurze, ale ostatecznie nie mając za bardzo wyboru, upiła kilka łyków. Automatycznie poczuła się jeszcze bardziej wyluzowana i zrelaksowana; położyła więc głowę na ramieniu przyjaciela, który przysunął ją bliżej, z uśmiechem przyjmując ten wyszukany i wysublimowany komplement. Dopiero po chwili dotarło do niej, że ta kwiecista przemowa za chuja nie pasuje do Fillina i odwzajemniła jego zaskoczone spojrzenie. - Nie tylko ten trunek może robić niewiarygodne rzeczy z twoim językiem – chciała zażartować, że w końcu gada z sensem, a zarzuciła tak prostackim stwierdzeniem, że gdyby nie to, iż siedziała, zapadłaby się pod ziemią. Zaśmiała się, bo mimo wszystko, ich absurdalne zachowanie ją rozbawiło, zresztą nie po raz pierwszy wygadywali jakieś głupoty albo żartowali między sobą w rubaszny sposób. Pokiwała głową, chcąc się z nim zgodzić, że faktycznie, coś z tym alkoholem jest nie tak, no i że docenia te komplementy. – Zachowaj ten żar na później – zamiast tego, znowu rzuciła bezpośrednim tekstem, poruszając zalotnie brwiami, nie dowierzając w to, co mówi i robi. – Może faktycznie ten zjazd na strażackiej rurze to dobry pomysł – odsunęła wino od siebie, byleby tylko nie pierdolić takich farmazonów. – Zamiast zostać szukającym, bądź moim strażakiem – i zanim uświadomiła sobie co chce dodać, słowa samoistnie poszły w eter. Ja pierdolę, pomyślała i z obawy, że powie kolejną głupotę, zamilkła, wpatrując się w przyjaciela skonfundowana, wciąż jednak z uśmiechem błąkającym się na ustach.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widać los wyraźnie wolał pchać ich ku sobie niż czekać aż chłopacy wezmą sprawy w swoje ręce. Za każdym razem, gdy próbowali cokolwiek zrobić kończyli albo na skraju śmierci albo w swoich ramionach i o ile Solberg nie narzekał na taki obrót sytuacji, o tyle czasem chciałoby się zaznać trochę spokoju. -Domyślam się. - Spojrzał na niego z politowaniem, bo akurat na temat eliksirów nie musiał go informować.-No już to widzę, jak Ci na to pozwalam, uważaj. - Pokręcił głową, bo był na tyle przytomny, by jeszcze kontrolować sytuację i powstrzymać Felka, gdyby ten zaczął zbyt mocno odpierdalać publicznie. Nie chciał przecież, by ten miał później jakiegoś moralniaka szczególnie, że Max wiele razy powtarzał, że nie wykorzystuje podobnych sytuacji i miał zamiar się tego trzymać. Pomysł z tańcem wydawał się dobry dla rozluźnienia atmosfery. Nie mogli przecież wiedzieć, że ta postanowi opakować ich w prezent i ponownie zbliżyć. Max ciągle zapominał, że przecież były Walentynki i prawdopodobnie wszystko tutaj nasączone było intymnością. -A to prawda. Myślisz, że temu staremu misiowi odpowiadał ten widok? - Żartobliwie wysunął teorię spiskową o opiekunie gryfonów tak, jak wcześniej zrobił to z Boydem w sprawie Voralberga. -Jakiś obraz nas podkablował i tyle. - Wciąż nie wierzył, że w tak głupi sposób dali się złapać. Zabezpieczenie było przecież podstawą i to przede wszystkim zabezpieczenie pomieszczenia przed niechcianymi gośćmi. -Mam nadzieję, że kolo wie co robi. Wiem, że uzdrowicielem jest dobrym, ale nie zmienia to faktu, że obecnie nie poszedłbym do niego nawet po ognia. - Zawsze lubił profesora Williamsa, jednak brak porozumienia, który wywiązał się między nimi podczas tej wycieczki, wyjątkowo gorzko odbijał się na duszy Maxa z jakiegoś powodu. Wolał jednak skupić się na wtulonym w niego puchonie niż rozpamiętywać tamtą dyskusję. Objął więc Lowella, nie przestając poruszać się do rytmu otaczającej ich muzyki. Niby bliskość i drobne gesty nie były dla nich niczym nowym, a mimo to Max czuł się jakoś inaczej i przede wszystkim lżej, gdy już mieli za sobą sporą część wyjaśnień. W końcu jednak musieli zrobić miejsce innym tancerzom i podjąć się innej rozrywki. Solberg chętnie zwilżyłby czymś usta, ale już był ciągnięty w stronę strażackiej rury. -Lecisz pierwszy? Pokaż co potrafisz, kocie. - Poruszył sugestywnie brwiami, choć nie mieli przecież na pałąku tańczyć, a zjeżdżać, jak na prawdziwych strażaków w remizie przystało. Nagle jednak ku ich zdziwieniu zaczął wyć jakiś alarm, powtarzający wokół imię młodego ślizgona, który stał tam, obserwując reakcję Felka. -Wszystko gra? Niezbyt ciekawy sposób na coming out, ale przynajmniej wiem, że nie ściemniałeś. - Uniósł delikatnie kąciki ust, dając tym samym znać, że żartuje i ułożył chwilowo rękę na kryjącej się w jego ramieniu głowie puchona, a kilka sekund później Lowell już wypychał go na rurę. -W końcu przyszedł czas odwdzięczyć się za tę sakiewkę złota. Obczaj te kocie ruchy!- Po chwili już wskakiwał na rurę z nadzieją, że finezyjnie znajdzie się po kilku sekundach na dole. Jednak nie byłby Solbergiem, jakby nawet tak prostej rzeczy nie spierdolił. W połowie drąga zatrzymał się i ni cholery nie mógł ruszyć dalej. -Ekhem. Feli? Możesz mnie jakoś zdjąć? - Zapytał na granicy śmiechu, bo w życiu nie spodziewał się, że utknie na rurze w remizie strażackiej w środku Norwegii na szkolnej wycieczce.
Zaśmiał się na pierwsze słowa, wszak trudno było tak nie zareagować; jakoś nie widział samego siebie ściągającego gacie na środku remizy, choć ten pomysł, zaledwie parę minut temu, dosłownie przelatywał przez jego umysł, nie znajdując ujścia w inny sposób niż w rzeczywistym, spokojnym pozbawianiu Solberga odzienia. Górnego, ale za to jak dającego satysfakcję! Mimo to nie myślał nad tym aż nadto, w związku z czym pokręcił własną głową, jakoby chcąc tym samym zapomnieć - jakąś dozę szacunku do samego siebie posiadał, w związku z czym raczej nie podjąłby się tego mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. No, chyba że zostałby naćpany perfidniej, z większą siłą - wtedy być może sam oddałby jej pokłon, starając się nakłonić ucznia na cokolwiek. Nawet jeżeli nie wiedział, co konkretnie. W tańcach szło im w miarę dobrze, no ale coś musiało się znowu wydarzyć - nim się obejrzeli, a gazeta zamieniła się w pakunek, przybliżając ich do siebie do niebezpiecznego stopnia. Nie przeszkadzało mu to jednak, a zamiast tego stawiał kroki. Tańczył, bujając się na lewo i prawo, kiedy to nie miał w sumie innego wyjścia. Robienie piruetów nie należało do przyjemności - a przynajmniej nie teraz, kiedy to wiedział, że jedyne, co może zrobić, to właśnie spokojne kiwanie się. - Kto wie, może by się spodobał. Nie wiem, czy chcę to jednak sprawdzać. - zaśmiawszy się, nadal tańczył, choć czas i siły powoli dobiegały końca. Spokojnie, jak to się wcześniej uczył, aby czegoś nie zepsuć, choć prędzej szło mu przeciętnie niż doskonale. Nie upadał na twarz, ale też, mogło być ciut lepiej; na razie dla niego i tak się liczyła. - W Hogwarcie to nawet kamień może cię podkablować, o ile znajdzie dogodną przyczynę. - pokręcił głową, wszak chyba każdy element w tym cholernym zamku był zaczarowany, co wiązało się z potencjalną możliwością zdradzenia pewnych rzeczy, które to jednak powinny zostać między poszczególnymi osobami. Na kolejne słowa nie odpowiedział; czuł, że temat jest ciężki i powoduje częściowe zgęstnienie atmosfery, w związku z czym oddał się w pełni bujaniu, które to było po prostu miłe i przyjemne. W szczególności po tym, jak zdołali sobie część rzeczy wytłumaczyć, sam czyn nie był obarczony jakimiś restrykcjami ze strony ich samych. Mogli skupić się w pełni na zabawie, co przyczyniało się do rzeczywistego odprężenia w związku z minionymi, ostatnimi dniami, które to jednak w pewnym stopniu na ich relację zdołały wpłynąć. W szczególności z początku ferii. - Patrz i ucz się od mistrza! To znaczy, od amatora... - powiedział, kiedy to wcześniej zeszli z parkietu, powracając do innych, bardziej pojebanych czynności. I taką było zjeżdżanie na rurze, kiedy to również, jak gdyby nigdy nic, podniósł brwi do góry w sugestywnym geście, by tym samym zyskać tę dziwną pewność w tańcu zjeżdżaniu na rurze. I szło mu całkiem dobrze, dopóki to nie rozległ się alarm, a imię towarzyszącego mu Ślizgona rozbrzmiało parę razy po całej remizie. Informując o tym, do kogo dokładnie czuje mięte; nie bez powodu początkowo oparł głowę o ramię, co było ułatwione przez różnicę wzrostu, ale... na kolejne słowa się zaśmiał, podnosząc głowę i odklejając się tym samym, by zwrócić mu należytą przestrzeń. Ale, na pogłaskanie delikatnie zamruczał, co było nie do końca kontrolowaną reakcją. - Chłopie, ja cię z początku chciałem rozebrać przy wszystkich, podczas tańca tuliłem się do ciebie jak porąbany... coming out mam już dawno za sobą. A gdybym ściemniał, już dawno byś się domyślił. - trącił go ramieniem, kiedy to oddelegował Maximiliana w stronę strażackiej rury, by ty samym obserwować jego występ. I przygotować jednego galeona, którego to postanowił mu rzucić po prawidłowym, idealnym zjeździe. - Stawka rozgrywa się obecnie o jednego galeona, kocie. Jak mnie przekonasz, to sypnę więcej! - zaśmiawszy się, Felinus obserwował zatem poczynania Solberga na strażackiej rurze, choć nie mógł się nie zdziwić, kiedy to zauważył, że ten nie ześlizguje się, a zamiast tego... stoi gdzieś w połowie i blokuje kolejkę. Uśmiechnąwszy się pod nosem, wszak cała ta sytuacja zakrawała o absurd, przygotował w pogotowiu różdżkę - najwidoczniej ta się nieźle im przyda. - Pan wzywa, Lowell przybywa! - rzucił naprędce, by tym samym zacisnąć dłoń na różdżce i przerwać działanie psikusa, którym to został uraczony Solberg, jednak, żeby nie było, pozostawał przygotowany do rzucenia tym samym Arresto Momentum, nawet jeżeli nie powinien się aż nadto nadwyrężać. Kiedy ten wreszcie spotkał się z podłogą, trudno nie było zauważyć trochę zdenerwowanych par, które musiały przez nich czekać. Wzruszył jedynie ramionami na ten problem. - Koń na białym rycerzu, z fakturą... no, panie Solberg, to będzie sto galeonów za usługę. No chyba że jest pan w stanie zaoferować coś innego. - trąciwszy go ramieniem, podniósł sugestywnie brwi, by tym samym udali się ponownie w stronę początkowej lokacji, choć trudno było nie zauważyć strefy z morsowaniem, która to go zaciekawiła, ale nie do końca. Nie był do niej jakoś... przekonany. - Em... morsowanie... Chcesz? - zapytał się, choć miał nadzieję, iż ten powie nie, choć mógł się z tym wszystkim siłować. No, a przynajmniej do czasu, kiedy to skierowali własne kroki w stronę przebieralni, mając nadzieję tym samym na spokojne, pozbawione problemów taplanie się w zimnej wodzie. Do morsowania nie był z początku jednak jakoś specjalnie zachęcony. Co prawda wiedział, iż będzie tam z Maximilianem, co nie zmienia faktu, iż nawet jeżeli był chętny, to pewnego rodzaju drobne przerażenie przejawiało się przez jego umysł, jakoby mówiąc, iż nie powinien. Mimo to... chciał je stłumić. Nie chciał, by tego wieczoru przejęło w pełni kontrolę nad jego czynami, dlatego trochę zacisnął mocniej palce wokół dłoni towarzysza, jakoby chcąc tym samym odnaleźć w tym wszystkim oparcie. Nie to, żeby nagle zmiękł, wszak mało rzeczy go ruszało, ale też, nie posiadał zbyt wielu rzeczy, którymi to powinien się chwalić w jakikolwiek sposób. Nie tylko ze względu na brak jąder, ale także liczne blizny, przykuwające dość mocno uwagę. W szczególności ze względu na wyjątkowo młody wiek i taką ich liczbę; kiedy zatem znaleźli się w przebieralni, stroje zostały nałożone magicznie, że sam nawet tego nie zauważył. Dopiero wtedy, kiedy ich ciuchy zostały pozostawione gdzieś nieopodal, w odpowiednim zabezpieczeniu, mogli ruszyć brodzić w jeziorze, choć... sam nie cierpiał zimna, w związku z czym nie ruszył jako pierwszy. - Matko boska, jeżeli to jest tajemny plan na zrobienie z nas mrożonek, to trafili doskonale... - westchnął cicho, bo o ile był w stanie zdzierżyć naprawdę wiele, o tyle zimna woda nie wyglądała na zbyt atrakcyjną. I jakoś nie czuł się początkowo odpowiednio ku temu przygotowany, w związku z czym chciał wejść jako drugi, o ile mu się to udało, oczywiście. Lubił wodę, nie sprawiała mu problemu, ale prędzej preferował ciepłe kąpiele od takich... no właśnie. I dlatego stał przy tym brzegu, stał i stał, kiedy to obrali już ten własny kącik, jakoś nie mogąc się przemóc. Bo jak to, zimna woda? Chłodna, nieciekawa, brr, aż gęsiej skórki dostawał na samą myśl, choć nie miał okazji w ogóle zareagować. Poczuł, jak Max postanawia przerzucić go tak, jak to było tej jednej, pamiętnej nocy, podczas trwającego jarmarku halloweenowego. - Co ty... - mruknął, początkowo zastanawiając się, ale dosłownie po sekundzie zaczął się drzeć wniebogłosy, nie chcąc mieć do czynienia z potencjalnymi skutkami takiego gwałtownego procederu. Oplótł się zatem jak mógł - nogami, rękoma, wszystkim, byleby nie zostać wrzuconym do wody, ale, nim jakkolwiek zdołał to zrobić, poczuł wyjątkowo mroźne zetknięcie z otaczającą go rzeczywistością. Plusk wody był głośny i być może zwrócił uwagę paru zaciekawionych osób, ale nic poza tym - no, prawie. Fala chłodu przeszyła jego ciało, kiedy to poczuł się tak, jakby ktoś go wepchnął do zamrażarki. Nie, nie, nie, nienawidził tego. - Ty mała podstępna cholero! - powiedział i się zaśmiał, wszak humor, mimo tego zdarzenia, miał nadal dobry. Zamykając na krótki moment oczy, kiedy to trząsł się praktycznie cały, mimowolnie skrzyżował ręce na piersi. Nie chciał skończyć w taki sposób, a to wydobyło się wśród pozostałych, powodując tym samym (prawdopodobnie) zwrócenie ciekawskich spojrzeń. Nie było to ani romantyczne, ani kompletnie pasujące do scenerii, w związku z czym, kiedy to pierwszy szok minął i zdołał się częściowo przyzwyczaić do warunków panujących w jeziorze, przybliżył się, by zmniejszyć ten dystans. Powoli się przyzwyczajając, przypominając sobie o tym, że przecież... miał okazję do czegoś podobnego. Do bycia workiem ziemniaków znacznie wcześniej. Parsknął jeszcze raz śmiechem w jego kierunku. - Co, jarmark halloweenowy się w tobie odezwał? - trącił go w ramię, kiedy to zauważył, że... Solbergowi wyrosnęły w międzyczasie kły. Kły morsie, które to wyglądały na niebezpieczne, ale sam się jakoś ich szczególnie nie obawiał. Prędzej spojrzał rozbawiony. Czy ujmowało mu to na atrakcyjności? Otóż nie, bo był tym samym, starym Ślizgonem. Wygląd tutaj nie miał nic do powiedzenia, więc nawet oszpecenie go w bardziej widoczny sposób (to się da?) nie przyczyniłoby się do zmiany nastawienia. Dłonią pogłaskał ostrożnie po kłach, jakoby zastanawiając się nad tym, co powiedzieć. - Z kłami może ci ładnie, ale nie uważam, by były aż nadto praktyczne. Ale hej, dodaje ci to siły bojowej w bezpośrednim starciu na pięści, więc... jakieś plusy istnieją. - przyznał szczerze, zanim to znajdujący się obok ratownik nie powiedział paru słów na ten temat zdjęcia tego czarodziejskiego uroku. I nie polegało to ani na zastosowaniu zaklęcia Mora, ani Finite - wiązało się to z czymś znacznie innym. Subtelniejszym, na co przekrzywił głowę, uśmiechając się pod nosem. - Znowu ratujemy damę z opresji... No chodź tutaj do konia na białym rycerzu. Ładnie się dzisiaj najebujesz na te faktury ode mnie. - pokręcił oczami, by tym samym, jak gdyby nigdy nic, parsknąć śmiechem i zrobić parę kroków. Nie znajdował się teraz pod wpływem afrodisii, ale nie przeszkadzało mu to, by pomóc towarzyszowi (i na tym przy okazji skorzystać!). Nie aż tak skorzystać, ale nadal, trudno było nie przyznać, że jakiekolwiek formy czułości były mimo wszystko i wbrew wszystkiemu na pewien sposób satysfakcjonujące, kiedy to na krótki moment zatopił wargi, by tym samym wydostać go spod klątwy. I poczuć, nagle, niespodziewanie, że nie ma na sobie futerkowych gaci. Sam nie wiedział, kiedy poczuł ten charakterystyczny chłód, co nie zmienia faktu, iż raczej wolałby mieć chociaż tę część garderoby, na co trochę się speszył, nadal widocznie rozbawiony. - Ekhm, Max...? - zapytał się, całkowicie szczerze, kierując czekoladowe tęczówki w jego stronę. Widać było, że szykuje pod kopułą czaszki jakiś tekst, choć musiał go jakoś perfekcyjnie uraczyć idealnym głosem polegającym na ironii. - Nie żeby coś, ale chyba gacie mi spierdoliły na twój widok. - prychnął głośno, już zapominając, iż znajdował się w jeziorze z zimną wodą, wszak dziwne ciepło przejęło kontrolę nad jego ciałem. Częściowy komplement, okraszony widoczną ironią, żartobliwością... i realnością sytuacji, w której to się znalazł. - Nie no, naprawdę, sprawdź sobie, jak nie wierzysz. Ktoś mi podpierdolił moje gacie, a te chyba nie rozpłynęły się samoistnie w tej wodzie... - miał nadzieję, że nie jest to samorozpuszczalna bielizna, w związku z czym zaczął się rozglądać za własną częścią garderoby. Co jak co, ale chyba trochę nie widziało mu się w pełni śmigać w takim stylu, dlatego od razu rozpoczął poszukiwania.
Drink:Zazdrosny Loki 0/2 Akcja MG: Wołam @Éléonore E. Swansea, bo zamierzam zrealizować rozdrażnienie od wypitego w fabryce eliksiru Dodatkowe info: Viro jest pod postacią metamorfomagiczną, nikt nie powinien go teraz kojarzyć z nazwiskiem Rowle ani jego asystenturą w Hogwarcie. Można go natomiast kojarzyć jako niszowego pisarzynę tanich romansów, kryminałów lub erotyków.
Drinki w cenie wejścia. Magiczne hasło, które przywołało mnie w to miejsce, tuż po szybkiej kalkulacji ile zarobionych od Trytonki galeonów wciąż mi zostało, ile kosztować mnie będzie wino na dziś a ile koktajli jestem w stanie wypić w ciągu jednej dyskoteki. Niewiadomą, elementem ryzyka, pozostawało to, czy Norwegowie zadbali o jakość podawanych przez nich trunków, czy jednak zamierzają mnie raczyć wymieszanymi ze sobą soczkami, goryczą cointreau zakłamując każdą z mieszanek. I im bliżej dyskoteki, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że ledwie zjedzony obiad nieprzyjemnie ciąży mi na żołądku, a żarzące się coraz widoczniej rozdrażnienie nie opuszczało mnie nawet wtedy, gdy próbowałem ugasić je zimnem norweskiego wina. Nie wiem nawet czemu, ale podły humor bucha płomieniami złośliwości, gdy tylko docieram w końcu do Remizy i dostrzegam swojego współlokatora, mijając go z ostentacyjną obojętnością, nie racząc nawet spojrzeniem tej niewinnej buźki, choć ciekawsko zerkam w stronę jego towarzyszki, ledwo powstrzymując bezsensowną chęć zdobycia jej na tę jedną noc. (@Narcyz Bez i @Hope U. Griffin) I zanim jeszcze docieram do barku, zapewne zakrzywiam czasoprzestrzeń, dostrzegając @Felinus Faolán Lowell i @Maximilian Felix Solberg, nagle składając elementy układanki do kupy, by w końcu zrozumieć czemu ten nerwowy dryblas postanowił poprzestawiać mi rysy twarzy swoją pięścią. Lisi uśmiech momentalnie pojawia się na mojej twarzy, gdy w tym swoim zadowolonym rozdrażnieniu macham tej uroczej parce z pełną niewinnością swoich intencji, jeszcze jakiś czas ciekawsko pozerkując czy uda mi się wywołać tym jakąkolwiek żywszą reakcję, spodziewając się jej oczywiście po tym łatwym do sprowokowania Chico, skoro ten drugi nie powinien rozpoznać mnie pod obecną postacią. I tylko kątem oka rejestruję jak barmanka idealnie wyczuła mój dzisiejszy gburowaty humor, podając mi niemal pełną szklanicę zimnej whisky.
Od czego ma się starsze koleżanki, jak nie od pilnowania tych młodszych, niedoświadczonych jeszcze w piciu i ostrzegania przed popełnieniem najbardziej popularnych błędów uczniów? Caelestine nawet nie była świadoma, jakich problemów mogłyby się nabawić, gdyby faktycznie podeszła bliżej profesora Williamsa i profesora Avgusta. I może lepiej, że sytuacja ją w tym nie uświadomiła. Zanim zdążyłaby usłyszeć zawodzenie Antoshy, Nancy odciągnęła ją na bok, w kierunku “parkietu”. — Ojej — Caelestine poddała się jej ruchowi bardzo lekko. Wystarczyło tylko lekkie poczucie napięcia w dłoni i ciało Swansea zareagowało samoistnie. Podążyła ufnie za brunetką, we wskazanym kierunku, nie odwracając się nawet na profesorstwo. — Moje serce drży w niepewności, jak powinnam Ci powiedzieć, że…źle wspominam wszelki taniec w Hogwarcie. Jestem niespełna nadziei, że posłanie z pergaminu odegna smutki zadane w przeszłości. Nancy! Jestem pewna, że Ty odegnasz szare echo wystąpienia w duecie! Chociaż słowa brzmiały śmiało i kolorowo, przekonania już w Caelestine było nieco mniej. Zatrzymała się na gazetach, razem z Nani, patrząc w jej brązowe oczy z zapytaniem: — Co teraz? Zobaczymy, jak Twoje bujne loki wirują w tańcu?
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
No cóż, miejmy nadzieję wobec tego, że nigdy nie nastąpi jakiś akt w którym Antek faktycznie miałby prawo być zaborczy, ale nie okazałby tego w żaden sposób, bo wyznaję zasadę, że odrobina zazdrości w związku nigdy nie zaszkodzi. Jednak póki co nie mamy takich problemów, wręcz przeciwnie. Najpierw odciągam go od chłopaków, potem oznajmiam wesoło tu jest na zwrot naczyń i zabieram drinka Antka by postawić go na jakimkolwiek wolnym stoliku (może uwierzy, w końcu jest z Rosji); ale wtedy już natrafiamy na dwie Puchonki w tym, o zgrozo, @Nancy A. Williams ! Próbuję kręcić głową na słowa @Caelestine Swansea, żeby przestała mówić, ale najwyraźniej ta też nie potrafiła przestać. - Dziękuję moja droga, idźcie się bawić dziewczyny! - mówię głośno i próbuję odgonić je jak najszybciej, popychając Antka zanim nie zacznie mówić głupot. - Nancy, nie pijcie tych drinków, mają w sobie coś bardzo niezdrowego - dodaję totalnie poniewczasie do obydwu, dopóki nie zaciągam Antka na parkiet, po tak trudnych przejściach. Skaczemy w powietrzu po gazetach, a ja jestem totalnym boomerem i nie radzę sobie z tym tak jak mój partner. Antoszka próbuje utrzymać niemalże nas obojga, ale ja po pierwsze łapię zadyszkę od tego skakania, po drugie, ciężko mi się utrzymać na gazecie. Nie to że jestem jakaś totalna noga z latania, przecież swoje pograłem, ale tak się śmiałem z tej całej sytuacji, że średnio mi wszystko szło. Oczywiście Antosha nawet w tańcu starał się emanować opanowaniem i rozwagą, ale w końcu wszystko poszło się walić. A raczej my na ziemię. - Dobra, chodź na to morsowanie, bo przyszedłem tu z tobą tylko po to, żeby zobaczyć cię w kostiumie - mówię już wcale nie po tym drinku, ale może Rosjanin uzna, że tak jest, lepiej dla mnie. Idziemy wesoło do przebieralni, gdzie dostaję jakieś niewiarygodnie wieśniackie, futerkowe gacie na które wybucham śmiechem. Moje tatuaże wesoło poruszają się po całym ciele i orientuję się, że to będzie pierwszy raz kiedy Antosha będzie mógł zobaczyć w pełni moje chude ciało, całe pokryte kolorowymi, poruszającymi się bazgrołami. Obecnie bardzo pobudzonymi przez dobry humor. Lubię to co narobiłem z tym wszystkim, więc niespecjalnie się tym przejmuję, zakładając, że po prostu będzie musiał to Antek zaakceptować. Lub nie. Wychodząc z szatni widzę jak Avgusta zaczepia jakiś koleś i kiedy ten odchodzi macham do mojego walentynkowego partnera, by przyszedł do mnie. Nie ruszam się z miejsca, by podziwiać chwilę jak ten zbliża się do mnie. Aż uśmiecham się z lekkim rozmarzeniem podziwiając mięśnie Antka, bo trudno tego nie robić, pewnie połowa uczennic (i uczniów) to właśnie robi. - Co dostałeś? - pytam na chwilę odrywając się jakimś cudem od sylwetki Antka i spoglądając na to co dostał. - NA TAŃCZĄCE WILE. Musisz zadzwonić. Wszystkim będę się chwalił tobą i powieszę na ścianie w gabinecie. Antek. Musisz. Inaczej złamiesz mi serce. Mówię wszystko z werwą równocześnie oddalając się w jakieś bardziej ustronne miejsce. W końcu kiedy uznaję, że jest to odpowiednia odległość od reszty pluskających uczniów wchodzę powoli do bardzo zimnej wody. Bardzo. Tragicznie. Aż orientuję się, że jestem cały... pokryty szronem. - Antek, to chyba nie był dobry pomysł... - mówię ledwo przez to, że mam nawet zamarzniętą buzię i kompletnie nie mogę się poruszać! Próbuję nieudolnie wyciągnąć rękę, by złapać swojego przystojnego partnera, ale z lekkim przerażeniem stwierdzam, że nie mogę tego zrobić. Wyciągam tylko niepewnie dłoń w jego kierunku, nie mogąc się normalnie schylić do Avgusta. - Mógłbyś... e nie wiem, pomóc jakoś? - pytam dość nijako, bo tak naprawdę nie wiem o co proszę. Wynieść mnie stąd? Rozgrzać całe jezioro? Cóż za kłopotliwa i, wydawać się mogło, mało romantyczna sytuacja.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Liczyła na to, że żaden z profesorów nie usłyszy ich wymiany zdań, ale niestety pochwały Puchonek nie umknęły ich uwadze. Na szczęście nie trafiły na Pattona, więc wystarczyło się ładnie uśmiechnąć, kiwnąć głową, obiecać Huxleyowi, że nie będzie pić dostępnych na imprezie drinków (akurat!) i sprawa była załatwiona. Choć faktycznie serwowany na miejscu alkohol zdawał się być podejrzany. Czy to on był odpowiedzialny za ten niecodzienny, poetycki dobór słów? Jeśli tak, to istniała szansa, że niedługo ten efekt minie, a one będą mogły w końcu swobodnie porozmawiać. - Ależ nie przejmuj się tym nadto! Chodź, splećmy swe dłonie i dajmy się ponieść słodkim brzmieniom muzyki. - Słowa opuszczające jej usta cały czas nie chciały z nią współpracować, ale sens pozostawał mniej więcej taki, jaki miał być. Gdyby nie fakt, że magiczny efekt dotknął obie Puchonki, to pewnie czułaby pewne zażenowanie swoimi tekstami. Stojąc już na jednej z gazet, spojrzała na Caelest i uśmiechnęła się zachęcająco, chociaż wcale nie była przekonana, czy to dobry pomysł. Tak naprawdę chciała tylko znaleźć pretekst, żeby odciągnąć towarzyszkę od nauczycieli, ale skoro już tutaj były... - Obie zawirujmy, jak lunaballa przy srebrzystym świetle księżyca. - Ta poetyckość była w gruncie rzeczy całkiem zabawna, biorąc pod uwagę fakt, że znajdowały się na imprezie w remizie, tańcząc na starych gazetach. Taki sposób wysławiania pasowałby raczej do eleganckiego balu, co tylko upewniało ją, że jakiś śmieszek majstrował eliksirami przy ich drinkach. Taniec na tak małej powierzchni powinien być trudny, ale szło im zadziwiająco dobrze. Williams miała nawet wrażenie, że gazeta w jakiś magiczny sposób przesuwała się pod nimi w momencie kiedy stopy uciekały gdzieś na boki. Rozejrzała się dyskretnie dookoła, sprawdzając, czy ktoś im przypadkiem nie pomaga, ale wyglądało na to, że po prostu miały szczęście i trafił im się naprawdę dobry numer Czarownicy.
Kiedy Fredka zaczęła bardzo dyskretnie informować go, że jest goła i w ogóle nie przyciągać przy tym uwagi innych morsujących dyskotekowiczów, było już za późno żeby zareagować i jakoś odmienić ich straszliwy los. Nie miał pojęcia, jakim cudem mu się udało nie udławić wodą podczas tej karuzeli śmiechu, jaka nastała gdy oboje stracili gacie (i godność przy okazji), ale udało mu się odpowiedzieć równie elegancko i subtelnie co dziewczyna: - NO JAK TO NO SPADŁY MI SAME Z WRAŻENIA NA WIDOK TWOICH WSPANIAŁYCH CYCKÓW - i wcale nie musiał się wydzierać, bo byli tuż obok siebie, ale musiał się odwdzięczyć za wrzaski Fredki przecież. - Czekaj, to jeszcze nie jest ten moment, kiedy jesteśmy zdesperowani? To sorka, już je, kurwa, wyłowię - zapewnił, nadal bardzo uradowany i ani trochę nie zażenowany; trzeba przyznać, że jeśli chodzi o towarzystwo do takich ekscesów, to trafił idealnie, bo raczej niewiele osób zareagowałoby na to tak beztrosko jak Fredka, a wtedy pewnie i on nie byłoby do tego zdolny. Po mocnym jebnięciu w ramię, to żywe, więc trochę zabolało, przestał w końcu zaśmiewać się jak pojebion, nabrał powietrza i dzielnie zanurkował w tej lodowej toni, by znaleźć chociaż część kostiumu dziewczyny, naturalnie stawiając jej dobro jako priorytet - gdy jednak po dłuższej chwili znalazł w końcu futrzane cudeńko dryfujące gdzieś w oddali, okzało się że należy do niego. Chyba. - Ciekawe czy to moje czy jakiemuś innemu typowi też spadły z dupy hehe - podzielił się wesoło refleksją, która jednak nie powstrzymała go przed założeniem majtek i pognaniem do przebieralni po nowy zestaw dla towarzyszki. Cała akcja poszła bardzo sprawnie, nowy kostium został podpierdolony z cudzej kabiny, Fredce udało się nie zamarznąć podczas oczekiwania, a jej plan z zamianą ciuchów spotkał się z wielką aprobatą Bodzia i, po kilku chwilach męczenia się z zaklęciem powiększającym (nijak nie mógł się wcisnąć nawet w jedną nogawkę wąskiego dresiku dziewczyny) oboje prezentowali się naprawdę szałowo: on w obcisłym zestawie o nogawkach i rękawach typu 7/8, ona w pięknej ognisto-tygrysiej koszuli i luźnych spodniach. - Wow, kurwa, Fredka, jakbym wiedział że będziesz w tym wyglądać lepiej ode mnie, to bym ci nie oddawał... - skwitował, nie kryjąc aprobaty w głosie i spojrzeniu, a w myślach aż pożałował, że ten kwiecisty drink już nie działa i nie może w jakiś ładniejszy sposób przekazać dziewczynie że gwiazdy to przy niej chuj. Nie było jednak wiele czasu na komplementy, bo zaraz zarządzono wypad do monopolowego, ponieważ Fredka miała tego dnia same wybitne pomysły, najwyraźniej. On z kolei miał tylko jeden: żeby ją tu zaprosić. Przyklasnął ochoczo, zachwycony tą inicjatywą i udali się chybcikiem to sklepiku, gdzie nabyli ekskluzywny zestaw imprezowicza jakim była wóda oraz magiczny sprajt zero. A że przykre tematy najłatwiej się porusza przy alkoholu, kiedy można je przy okazji obśmiać z każdej strony, to nic dziwnego, że zeszli na temat rodziny; raczej się spodziewał, że Fredka będzie z jakiegoś osiedla niż z dużego, czystokrwistego rodu i każde kolejne zdanie - o ich upadku, o pogoni za darem - dziwiło go coraz bardziej, ale dziewczyna opowiadała to wszystko w taki sposób, że nie sposób było się nie uśmiać, nawet jeśli całokształt prezentował się jako raczej smutny. Odwdzięczył się paroma szczegółami ze swojego nędnego życia, wyśmiał po kolei całą swoją rodzinę za bycie bandą bezużyteczych idiotów i przelicytował Fredkę w ilości rodzeństwa, chociaż nie zagłębiał się w te szczegóły, z których nie był specjalnie dumny; ogólnie bawili się przy tym całkiem dobrze, rozmawiali swobodnie i generalnie super rozumieli wzajemnie. Kiedy dotarli do środka po tej mini-plenerowej imprezce, akurat rozpoczynał się jakiś wieśniacki konkurs tańczenia na gazetach: wymienili tylko spojrzenia, by wiedzieć, że biorą udział. Szybko schowali swój luksusowy, do połowy wypity napitek za jakąś dekoracją z tektury, żeby nikt im nie podjebał, po czym wskoczyli na wysłużony numer Daglig Profet, który początkowo znacznie ułatwiał im harce, bo był dość spory i nie musieli się w ogóle przejmować tym, jak się poruszać, by nie stanąć na podłodze; po chwili jednak, akurat gdy Boyd planował powiedzieć "o chuj, super nam idzie", papier zaczął się zwężać, aż objął tylko ich sportowe obuwie, po czym zawinął się na brzegach i zaczął piąć w górę, jakby chciał ich opakować w prezent. Jeśli nie chciał podrzeć kartki, nie miał innego wyjścia niż przylgnąć do Fredki na całej długości; a nie chciał, bo oczywiście planował wygrać ten konkurs. - O, ups, kurwa - skomentował bystro, z braku laku oplatając dziewczynę rękami - Nie jest źle, przynajmniej teraz nikogo nie wyjebało z gaci - rzucił entuzjastycznie, jakby chciał ją pocieszyć w tej kolejnej niż dziwnej, potencjalnie dwuznacznej sytuacji, jaka im się przytrafiała. Na szczęście byli tylko kumplami bez żadnej chemii więc ta ciasna przestrzeń, w jakich zamknął ich norweski Prorok, w ogóle nie była dziwna.
- NIE MAM CYCKÓW - krzyczę jeszcze podczas śmiechu w wodzie, kiedy obydwoje próbujemy połapać się w swoich kończynach, przy tym nie dotykając się nadmiernie po miejscach w których nie wypada i przy okazji nadal się podtopić. Ponownie nie potrafię odpowiedź mądrze na żarciki Boyda, bo śmieję się dziko i przy tym rozglądam się za kostiumem, który zgubiłam. Mój partner nurkuje w tą i tamtą, aż w końcu znajduje coś dla siebie; w sumie pół biedy, przynajmniej on miał jak załatwić mi nowy kostium i sprytnie mogliśmy przebiec do przebieralni, by wcielić w plan mój świetny pomysł. - Żebyś nie załapał jakiejś wenery, bo wtedy nigdy nie będę tak zdesperowana - zastanawiam się jeszcze na możliwie nie jego gacie, które założył na zgrabny tyłek. Może człowiek nie zaraża się od tak czymś takim, ale ja niewiele wiem o takich rzeczach, więc tak naprawdę nie wykluczam wcale takiej możliwości. Po chwili z łatwością pakuję się w ubrania Callahana. Z niezbyt wielką gracją obracam się wokół własnej osi, prezentując mój nowy strój. Jest równie wygodny co mój, chociaż mam pewne obawy, że ponownie mogę stracić gacie przy zbyt dużym ruchu. - Oj, przestań, w worku na kartofle wyglądałabym lepiej niż ty - mówię żartobliwie, bo wiem że to nieprawda i nawet jakby miał metalowe nogi nie wyglądałabym równie atrakcyjnie co on, ale zostawiam to już dla siebie. Po chwili już zmierzaliśmy do sklepu, by kupić sobie solidny asortment na bardzo fancy drineczki, na dodatek dietetyczne. Przy nich rozluźnia nam się język (oczywiście mowa o gadce) i gadamy z lekkością o swoich rodzinach. Podświadomie czuję, że nie poruszamy niektórych rzeczy, które są zwyczajnie smutne jeśli chodzi o nasze wychowanie, bo dziś skupiamy się tylko na pozytywach. I wyśmiewanie się z naszych nieszczęść okazuje się być całkiem dobrym tematem. W drodze na Morsoteke po przelicytowaniu ilości rodzeństwa udawałam, że umieram z żalu nad porażką, więc nawet Bogdan musiał ponieść mnie parę metrów, kiedy upadłam zjawiskowo na śnieg z przejęcia, udając martwą. W końcu wbijamy z powrotem na świetną imprezę, gdzie zaraz rozpoczynają się tańce na gazetach. Łapię Boyda za rękę i ciągnę go na parkiet. Po drodze jednak muszę zaliczyć parę przeszkód. Po pierwsze widzę @Julia Brooks i @Violetta Strauss, i ta pierwsza zachowuje się dziwnie, z pewnością napiła się tego drinka co ja. - E, typiary! Widzimy się na rurze! - krzyczę machając swoją ognistą koszulą w tygrysy i płomienie od Boyda i ciągnę za sobą dalej mojego partnera, który jest w moim ciasnym dresiku. A idąc w stronę gazet niechcący wpadam na @Aleksandra Krawczyk, idącą z graczem qudditcha ze Slytherinu. - Uważaj jak kurwa stoisz - mówię uprzejmie chociaż to ewidentnie ja podczas biegu na gazety ją walnęłam. Lekko podpita i zadowolona z tego, że mogłam wszcząć jakąś mini burdę wpadam z moim partnerem na gazetę. Na początku nasz taniec to istne dzikie disco do piosenki Rasputin, przy czym gazeta nam niesamowicie pomaga. Jednak po chwili ta zmienia tor i zaczyna wyprawiać dziwne rzeczy. - Co do chuja? - pytam uprzejmie widząc co odwala nasze podłoże, pakujące nas właśnie w dziwnego rodzaju prezent. - Jeszcze! - mówię rozbawiona na komentarz Boyda. Z dzikich harców na gazecie, teraz jesteśmy zmuszeni tańczyć coś w stylu wolnego przy dość szybkie muzyce. - Może jak będziemy tak tu stać do rana to wygramy? - zastanawiam się czy i tak nie widzi czy faktycznie tu tańczymy. Zarzucam ręce na ramiona Callahana, przylegając do niego jak tylko się da na co śmieję się dość radośnie na dozę dwuznaczności, która nam się tu przytrafiała. Tak naprawdę mniej skrępowana byłam kiedy nago przewalaliśmy się w jeziorze niż kiedy teraz tuliliśmy się do siebie jak w kiepskiej komedii romantycznej. Podnoszę lekko głowę by uśmiechnąć się szeroko do chłopaka i orientuję się, że nasze twarze są tak blisko jakbym kichnęła, byłoby bardzo obleśnie w tej ciasnej gazecie. Okej, może myślę nie tylko o tym, ale próbuję się skupić na kichaniu. - Chyba faktycznie robią tu wszystko, by zwiększyć demografię - zauważam kiedy musimy się ocierać o siebie podczas tego tańca. Chciałam zarzucić jeszcze jakimś zabawnym nawiązaniem do poprzedniej rozmowy, ale jakoś... mój mózg jak zwykle przypominał jakąś niesprawną papkę. W momencie naszego niezbyt sprawnego stąpania po gazecie zaczyna lecieć piosenka z I can Boogie w refrenie. Aż podnoszę ponownie głowę z szerokim uśmiechem. - Patrz to o tobie! Albo o mnie obecnie? - śmieję się rozbawiona. Wyciągam rękę, by przejechać delikatnie po włosach Callahana. Nie wiem skąd taki przejaw czułości dla mojego ziomka, ale zwyczajnie nie mogłam się powstrzymać od tego gestu. Gdybym nie była sobą, zażenowałabym się tą chwilą, ale zamiast tego zwyczajnie zmniejszam odległość między nami jeszcze bardziej, moim kolejnym świetnym pomysłem. - Złap mnie lepiej niż na poprzednich tańcach - mówię i opieram się mocno na jego ramionach, by podnieść nogi i opleść mojego go nogami w pasie. Teraz zajmujemy jeszcze mniej miejsca na gazecie, czyż to nie był świetny pomysł. Ja zaś dla odmiany góruję lekko Boydem i pochylam się nad nim, przylegając do niego i uśmiechając się szeroko; moje długie, ledwo suche włosy opadają na nasze moje ramiona.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Felek miał rację, w zamku trzeba było być ostrożnym, bo Hogwart brał powiedzenie "ściany mają uszy" zbyt dosłownie. Faktem było jednak, że często taki stan rzeczy ratował Solbergowi dupę, na przykład gdy leżał nieprzytomny wykrwawiając się na posadzce w kuchni po tym, jak dostał sowity wpierdol. Bawił się dobrze i nie żałował, że tutaj przyszli, choć wszystko, co robili widocznie chciało ich do siebie zbliżyć. Przynajmniej fizycznie. Pomysł z rurą wydawał się być dość spokojny, przynajmniej dopóki alarm nie zaczął wyć na całą remizę. Max nie wiedział do końca, czy powinien być rozbawiony tą sytuacją, czy nie do końca. Bardziej skupił się więc na tym, jak odbiera to Lowell, bo przecież on mógł być tutaj jakkolwiek poszkodowany. Na szczęście jednak puchon nie wyglądał, jakby miał zamiar zaszyć się pod jakimś kamieniem i wyjść dopiero na Gwiazdkę. -Tamto zawsze można zrzucić na jakiś eliksir, ale darcie mordy z moim imieniem to już chyba gorzej. - Zaśmiał się w końcu. Chyba nie przypuszczał, że ten wieczór może potoczyć się w takim właśnie kierunku. Nie trzeba było go długo namawiać, by sam wskoczył na rurę i o ile musiał tylko z niej zjechać, to widać Solberg miał z tym dość porządny problem. -Sto galeonów? Wiesz, no mogę sypnąć, choć chyba spróbuję spłacić dług w innej formie. - Puścił mu oczko, gdy w końcu znalazł się na ziemi dzięki pomocy Felka. Atrakcji w remizie nie brakowało i Max chętnie spróbowałby wszystkich, lecz nim zdążył rozejrzeć się za czymś nowym, jego wzrok padł na uśmiechającą się w jego kierunku mordę ( @Jasper 'Viro' Rowle ). No prawie nie poznał typa, gdy ten nie krwawił i nie był na kacu, ale w ostatniej chwili zreflektował się i posłał mu w powietrzu buziaka zakończonego soczystym fakasem. Tego typa mu tu na pewno nie brakowało. -Hmmm? Tak, tak idziemy. - Powiedział, ledwo rejestrując propozycję Lowella. Kąpiel w lodowatej wodzie brzmiała jak dobre odmrożenie, a co za tym szło, Max chętnie się na to pisał. -Mrożonki w futrzanych gaciach, no kurwa idealnie. - Zażartował patrząc, jakie odzienie przyjdzie im na siebie włożyć. Szybko przebrał się i już miał wskakiwać, gdy zobaczył, że jego towarzysz niezbyt chętnie podchodzi do całego pomysłu. Zrobił więc to, co potrafił najlepiej, przerzucił go sobie przez ramię i wraz z Felkiem na ramieniu wlazł do wody, gdzie bezceremonialnie go z siebie zrzucił. -Wiem, że to uwielbiasz - Pokazał mu język, gdy został nazwany małą cholerą. Co jak co, ale tutaj Felek dużo się nie pomylił. Karma jednak dość szybko go dopadła, bo wyrosły mu ogromne kły. -Świetnie, zostałem morskim wampirem. - Pokręcił głową i udał się dowiedzieć, jak pozbyć się tego cholerstwa. Odpowiedź trochę go zdziwiła, choć z drugiej strony oczywiście, że były Walentynki. -Nigdy się nie wypłacę. Moje dzieci będą musiały Cię chyba spłacać. - Pocałunek z ogromnymi kłami przy ustach zdecydowanie był ciekawym przeżyciem, choć Max nie był pewien, czy chciałby jeszcze raz tego kiedyś doświadczyć. Ważne jednak, że to podziałało i już stał tam w swojej klasycznej wersji. Nie spodziewał się jednak, że nagle Lowell będzie musiał stawić czoła kolejnej przeszkodzie. -Czekaj, co? - Zapytał zdziwiony, po czym zanurkował, by sprawdzić, czy ten sobie nie żartuje. -Kurwa stary, JAK? - Zaśmiał się nie wierząc w absurd tej całej sytuacji. -Znaczy wiem, że mam ten urok, ale nie wiedziałem, że pójdzie tak łatwo. - Ledwo się opanowując postanowił pomóc Felkowi odzyskać zagubioną część garderoby. Na szczęście im się to udało i puchon bez problemu mógł wyjść z wody nie świecąc jajami (a raczej ich brakiem) dookoła. -Wracamy? Mam chyba dosyć atrakcji na dzisiaj. - Powiedział osuszając się podanym mu przez ratownika ręcznikiem. Zdecydowanie morsowanie było ciekawe, ale chętnie przyjąłby teraz ciepłą kąpiel we własnej wannie.
Nie wie skąd dowiaduje się o imprezie w Starej Remizie, nie wie jaka siła ją tutaj ściąga, ale jak tylko przekracza próg wejścia… niczego nie żałuje. Zielone tęczówki oczu, błądzą po pomieszczeniu z dziecięcym zachwytem, nieadekwatnym dla dorosłej kobiety. Szuka, weryfikuje, zapamiętuje, nasłuchuje. Przez chwilę ma wrażenie, że znajduje się w utopijnej rzeczywistości, w której wszyscy siegają inspiracji do Szekspira, a rozmowy wyglądają jak zrywy serca romantyków. Zaraz jednak orientuje się, że to tylko ulotne wrażenie. Od zdania do zdania, czarodzieje wracają do codziennej normalności, a Wanda zakłada, że znów dała się po prostu ponieść swojej wyobraźni. Ta prowadzi ją czasem na manowce. Jak teraz, wodzona wrażeniem, że parkiet zaszczył swoją obecnością Jasper Fallat. Wiedziona uwielbieniem dla jego pióra (w którym dostrzega większy potencjał, niż ten, jaki zdradza na kartach swoich erotyków i romansów) podąża za nim. Nieświadoma, że idzie za nim jak cień i nie odrywa od niego spojrzenia, odkąd dostrzegła go w tłumie. Mężczyzna przystaje. Sięga dłonią po alkohol, a ona robi dokładnie to samo. Staje, wyciąga ufnie dłoń po szklaneczkę trunku. Jeszcze nie wie, że to wysokoskokowy napój, ale zupełnie jej to nie przeszkadza, kiedy zamacza w nim usta, małpując bezwiednie mistrza pióra. — Przepraszam… — staje za jego plecami, cała w skowronkach, DOTYKAJĄC pisarskiego ramienia (i swojego marzenia, żeby to kiedyś zrobić…). — Jestem… ojej! Niezdarą. Wtedy Wanda robi to co Wanda umie robić najlepiej, potyka się o własne stopy, szukając ratunku w męskim ramieniu. Ale go nie odnajduje. Zamiast tego chwyta powietrze i rozlewa połowę zawartości swojej szklaneczki na JEGO koszuli. — Jak mi miło… — duka, kiedy w końcu chwyta poziom, patrząc z zakłopotaniem w jego oczy. Oczy Jaspera Fallata. Ojaciępanie. — Znaczy… bardzo mi przykro — poprawia się, ze a ze skrępowania pochłanie pozostałe pół szklaneczki alkoholu na jednym hauście. Zupełnie zapomina, jak słabą ma głowę do alkoholu. Zupełnie się tym nie przejmuje. — Ale miło bardziej. Przez chwilę zapomina jak się nazywa, a chciała się przedstawić. Zamiast tego patrzy w Jaspera jak w obrazek, a procenty w tym czasie szaleją w jej krwiobiegu. Jeszcze nie wie, że kiedy wyciąga dłonie przed siebie, żeby wytrzeć męską koszulę własnym rękawem swetra, tak naprawdę to alkohol zaczyna działać. — To chyba będzie trzeba zdjąć. Jestem Wania. Znaczy. Wanda. Ale możesz mówić mi Wania, albo Wandzia. A ty, kim jesteś? To znaczy, wiem, że Jasper Fallat, ale - jaki jesteś mokry! Dobrze, że nie jest kobietą - myśli, zanim umysł schodzi na zupełnie inne tory. Obejmuje spojrzeniem mokry tors i… pali się rumieńcem na przemykającą myśl, że powinien się rozebrać. Dla zdrowia, oczywiście.