Na środku podwórza i naprzeciw wejścia do środka budynku rośnie lipa pod którą umieszczony jest kamienny stół oraz parę drewnianych ławeczek. Niewielki zielnik, nad którym unosi się zapach szałwi, rumianku oraz mięty przytulony jest do kamiennych, chłodnych ścian rezydencji. Dziedziniec – zwany niegdyś Holem Lipowym – otoczony jest z dwóćh stroch budynkami, z pozostałych dwóch – murami w których znajduje się brama oraz furta wejściowa. Spoglądając w niebo zauważyć można rzadkie błyski rozplecionych na Exham zaklęć ochronnych, odnawianych regularnie co dwa tygodnie. W zimie często dołączany jest do nich urok przeciwdziałający złym warunkom pogodowym, przez co dziedziniec rzadko zasypany jest śniegiem.
Autor
Wiadomość
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Chciałaby powiedzieć, że nie ma nic przeciwko treningom - choć dalej w jej przypadku brzmiało to co najmniej abstrakcyjnie. Nie do końca czuła się zawodniczką Quidditcha - co z resztą z jej imieniem i nazwiskiem brzmiało jak totalny oksymoron. Wystarczyło porównać ją do reszty drużyny Ravenclawu choćby: Violetta grająca zawodowo w Srokach i narodowej reprezentacji; Brooks śmigająca pod banderą Harpii (i również reprezentacji); Elijah i jej Shaw - którzy spokojnie mogliby załapać się do jakichś ligowych drużyn. Inni Krukoni, którzy latają na miotłach od lat. No i ona, Smith, dziewczyna, która mając prawie 19 lat dopiero oderwała nogi od ziemi. Naprawdę sukcesem było to, że w ogóle latała - nie mówiąc już o śmiganiu na nowej, wyścigowej miotle i to BEZ LĘKU. Z kolei nie wyobrażała sobie siebie ćwiczącej z tłuczkami na przykład... Tak samo jak nie chciała nawet wykonać żadnego manewru czy akrobacji - a swój zwis z miotły żartobliwie zatytułowała 'Zwisem Leniwca'. Darren widocznie nie wziął tego jednak za żaden żart i postanowił wsadzić ją z powrotem na trzonek miotły. Nie mając więc większego wyboru skorzystała z rozhuśtania Mobilicorpusem i - z wysiłkiem większym niż zakładała - udało jej się wspiąć na miotłę. Zdecydowanie mięśnie brzucha i ramiona miała o wiele za słabe, żeby odstawiać takie popisy w powietrzu. — Żadnego ze mnie zawodowego gracza nie będzie — rzuciła, schodząc na ziemię zaraz obok Darrena i wzdychając ciężko. Zeszła z Huracana o wiele mniej zręcznie niż Krukon, czując jak przedramiona jeszcze odrobinę jej drżą. Pokręciła głową z dezaprobatą - choć bardziej rozbawiona niż zawiedziona. — Ale... dziękuję, że zmusiłeś mnie do latania. — Skierowała na mężczyznę szary, roziskrzony wzrok. — Huracan jest super, będzie Ci służył — dodała z szerokim uśmiechem, wyciągając w kierunku Krukona jego Varápidos.
+
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren uśmiechnął się, rozczulony słowami Smith. Nie każdy musi zostać zawodowym graczem - latanie jednak było całkiem przyjemnym hobby, z którego przyjemności brak umiejętności wykonania Zwisu Leniwca nie powinno odbierać. Shaw podszedł do Jess, zamykając ją od razu w głębokim uścisku, nie zwracając nawet uwagi na lewitująca powoli ku ziemi miotłę. - Całkiem nieźle - powiedział, odchodząc na długość złożonych na barkach dziewczyny ramion i uśmiechając się do niej szeroko - Cała przyjemność po mojej stronie - dodał, nachylając się by pocałować delikatnie dziewczynę. Mimo wszystko - przede wszystkim mimo tego, że dopiero niedawno pierwszy raz weszła na miotłę - widać było w niej zawód, że nie poszło jej nieco lepiej. A to mogło oznaczać - jeśli Darren się oczywiście nie mylił - że Jess trenować, choć okazjonalnie, będzie nadal. A i sam Shaw nie zamierzał sobie odpuszczać okazjonalnych przelotów z dziewczyną albo na tej samej miotle, albo u boku, jeśli zdecydują się ponownie odkurzyć Fantoma. Tak czy siak, SOS z pewnością odszedł w zapomnienie. - W nagrodę idziemy do cukierni - oznajmił pewnym tonem Krukon - Albo... może najpierw na obiad - dodał, nieco zmartwiony tym że zaraz po powrocie z pracy Jess wzięła się za latanie na miotle, nie napełnienie swojego brzucha - Przebierz się i lecimy do Wye. To znaczy... idziemy - wyjaśnił, łapiąc za Huracana i podając dłoń Smith, by razem z nią pomaszerować w stronę Exham, a niedługo potem - okolicznego miasteczka.
z/t x2
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Po zamknięciu wizzbookowej książeczki nie zostało jej nic innego jak chwycenie za wodze dwóch nowych domowników Exham Priory - i przytrzymanie ich w miejscu, kiedy sama wchodziła do świstoklika w formie żeliwnego garnka. Na szczęście stworzenia ufały jej już na tyle, że nie musiała pilnować każdego swojego ruchu, choć w istocie, dalej unikała gwałtownych gestów i poruszała się powoli, acz z niewymuszoną płynnością. Ponadto musiała to robić pewnie, żeby nie odczuły, że jakkolwiek się waha - a jednak wahała się odrobinę korzystać ze świstoklika niezrobionego przez Shawa. Te jej jeszcze nigdy nie zawiodły. Udało jej się jednak nie dać po sobie tego poznać - i zaraz poczuła charakterystyczne szarpnięcie w okolicach pępka, a świat wokół zawirował. Zacisnęła dłonie na wodzach i... poczuła twardy grunt pod nogami. Otworzyła oczy, mrugając gwałtownie. Odetchnęła głęboko - nad nią jaśniało błękitem niebo nad Archenfield. Jessica wiedziała doskonale, że identyczne znajdowało się w holu rezydencji - niezmienne od miesięcy. — No już, jesteśmy na miejscu — zwróciła się do swoich towarzyszy, z łagodnym uśmiechem. Poprawiła okulary, lustrując jeszcze szybko stan zwierząt - wydawały się równie całe co spokojne, co wróżyło raczej bardzo dobrze. Odetchnęła po raz drugi, z ulgą. Transport się udał. Cichym, zachęcającym tonem podprowadziła stworzenia do lipy, do której przytroczyła ich wodze. W momencie, gdy zaciskała supeł, usłyszała drzwi uderzające o kamienną framugę. Gdyby była sarną to właśnie teraz zastrzygłaby uszami - nie dając poznać po sobie jakiegokolwiek poruszenia, ostrożnie wycofała się spod drzewa i już nieco szybszym krokiem dołączyła do wychodzącego na dziedziniec Darrena. Na ustach już wykwitł jej szeroki, pełen ekscytacji uśmiech - choć szare oczy lustrowały twarz mężczyzny uważnie, z namiastką ostrożności. — Niespo-dzianka! — podniosła ledwie przedramiona w wyrazie 'TA-DAM!' - pamiętna dalej, by nie wykonywać gwałtownych ruchów. — Wspaniałe, prawda...? — podpytała delikatnie, chwytając (wolną od surowizny) dłoń Shawa i ustawiając się przy jego boku, by samej spojrzeć na przywiązane do lipy... — ... Hipogryfy. Ta biała, delikatnie różowa to Różoszponka. A kary... Kruczopiór. Jest twój — przedstawiła krótko majestatyczne stworzenia, zaciskając palce na dłoni ukochanego, zerkając na jego reakcję kątem oka. — Od miesiąca wymieniałam listy z Nanukiem... I odwiedzałam menażerię. W końcu przywykły do mnie na tyle, że mogłam je transportować do domu. Hipogryfy wpatrywały się w nich czujnie - kompletnie nierozproszone nowym otoczeniem w którym się znalazły. Biała klacz nastroszyła pióra, błyszczące w słońcu i obruszyła się w miejscu kopiąc szponami piasek. Nie wyglądała na złą - bardziej na zniecierpliwioną: skubnęła jasnym dziobem wodze, niemal z wyrzutem spoglądając na Smith. Kruczopiór z kolei zastygł w miejscu, unosząc jeden, potężny szpon do klatki piersiowej. Wyprostował się, jakby chcąc się napuszyć - i pokazowo przeprostował potężne, kruczoczarne skrzydła, wzniecając nimi drobną piaskową zawieruchę u swych kopyt. Był dosłownie cały kary - błyszczący kruczym granatem, gdy tylko błyskały na niego promienie słońca. — Nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów, przywiązałam je do lipy, ale bez trudu mogą się zerwać — przestrzegła, po czym nie kryjąc ekscytacji, zwróciła twarz do Darrena — Chcesz je poznać?
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Z kawałem wyproszonego od Grzywki mięsa - w końcu, kto to widział żeby czarodziej prosił o surowy kawał dziczyzny, który trafić miał przecież do gulaszu, a nie posłużyć jako cokolwiek innego - Darren pojawił się na dziedzińcu już po tym, jak Jessica przybyła nań z... - Na -erlyyynya - sapnął Krukon, upuszczając kawał surowizny na trawnik, będąc całkowicie zamurowany widokiem dwójki hipogryfów. Dwa, prawdziwe hipogryfy. Nie figurki, tak jak modele smoków niedawno zakupione przez Darrena. Nawet nie jakieś inne miniatury, może ruchome posążki czy rzeźby. Ale prawdziwe, opierzone hipogryfy, ryjące teraz pazurami trawę, zerkające majestatycznym wzrokiem na dziedziniec Exham Priory oraz rozkładające szeroko skrzydła. - J-jak to... jak to mój? - jęknął Shaw, odrywając na chwilę wzrok od pary zwierząt i dogłębnie oszołomiony spoglądając na Jessicę. Hipogryfy kosztowały przecież majątek - za parkę zapewne można by wykupić połowę, jeśli nie więcej, Exham Priory. EXHAM PRIORY, rezydencji położonej w malowniczej okolicy walijskich nizin, przy Forest of Dean i częściowo już odnowionej przez fachową - hihihihi - rękę wybitnego zaklęciarza Shawa Darrena! - Wiem! - fuknął Krukon na przestrogę o tym, by nie wykonywać gwałtownych ruchów. Na gacie Merlina, słyszał przecież o hipogryfach i o tym, jak groźnymi zwierzętami były dla osób, które nie ukłoniły się przed nimi w odpowiedni sposób. Co prawda ukłony miał opanowane całkiem niezłe - w końcu były ważną częścią oficjalnych pojedynków - ale co innego kiedy naprzeciw ciebie stał ktoś mogący najwyżej potraktować cię Drętwotą, a co innego kiedy znajdowało się tam stworzenie będące w stanie pozbawić cię szyi jednym machnięciem pazura. - Czy chcę je poznać? - syknął, powoli coraz bardziej chłonąc i wolnym krokiem podchodząc do dziewczyny, by w spowolnionym tempie ją przytulić i mocno ucałować w policzek - A czy pufki jedzą smarki? - dodał, wahając się jednak przed postawieniem kolejnego kroku, ostatecznie woląc stanąć za plecami Jess - to była, em, bardzo rozsądna decyzja, biorąc pod uwagę to, że zwierzęta już ją znały. Tak tak, bardzo rozsądna - jęknął Krukon w myślach, spoglądając na Kruczopióra który wyglądał, jakby na jakimś jego przodku fruwał sam Król Artur.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Skłamałaby przed samą sobą, gdyby stwierdziła, że absolutnie nie obawia się reakcji Darrena na tak niecodzienny... prezent. Choć nie była zwolenniczką nazywania żywych stworzeń prezentami - trudno było znaleźć odpowiednie, alternatywne słowo, gdyż i tak sprowadzało się ono do jednego. Niemniej, dorosły hipogryf to jednak nie byle szczeniaczek - a magiczne stworzenie, które naprawdę wymagało odpowiedniego podejścia. Nieodpowiednie mogło wiele kosztować i to nie galeonów a krwi. Shaw miał jednak pewną przewagę nad innymi niedoświadczonymi posiadaczami hipogryfów - Jessicę zaraz obok, która przez ostatni miesiąc stała się ekspertką od behawioru tych zwierząt. — W takim razie podejdziemy do nich — rzuciła po prostu - szczerząc się od ucha do ucha, ostatecznie zadowolona z reakcji ukochanego. Szok, który widziała w jego oczach i ruchach był w tym przypadku nie tyle zrozumiały, co mile widziany. W końcu niecodziennie dostaje się własnego hipogryfa. Ponownie chwyciła dłoń Krukona, ściskając ją lekko - by podłapać brązowe spojrzenie. — Idziemy razem, ramię w ramię, żeby nie uznały, że się boisz — oznajmiła, ustawiając się obok i zerkając kątem oka na porzucony przed chwilą kawał dziczyzny. Machnęła na niego ręką. — Mięso na razie zostaw, jak już pozwolą Ci się zbliżyć to je nakarmisz — stwierdziła, ciągnąc delikatnie Shawa ze sobą w kierunku stroszących pióra Różoszponki i Kruczopióra. Hipogryfy zastygły w bezruchu, uważnie obserwując zbliżającą się dwójkę ludzi. Wyprostowały się - Kruczopiór prychnął głośno i zarył szponem w piach, gdy dzieliło ich już mniej niż 5 metrów. Onyksowe oczy wlepił w Darrena. Jego towarzyszka z kolei przyjęła znacznie łagodniejszą postawę, ustawiając się nawet bokiem i błądząc jasnymi ślepiami między Shawem a Smith. — No dobrze... Wiesz co robić? — spytała cicho - choć raczej retorycznie, bo zaraz podjęła się krótkich instrukcji: — Nie okazuj oznak słabości, nie uciekaj wzrokiem, nie mrugaj. Nie rób niczego, co mogłyby uznać za brak szacunku. Ja podejdę pierwsza i odprowadzę Różoszponkę na bok — stwierdziła, widząc, że klacz wydawała się raczej mniej zaaferowana obecnością Krukona. Być może dlatego, że Smith widocznie od niego nie stroniła. — Ukłoń się nisko, nie spuszczaj wzroku i czekaj aż Kruczopiór też się ukłoni. Jeśli tego nie zrobi, wycofaj się powoli. W razie czego go zatrzymam — obiecała, obdarzając jeszcze Darrena pokrzepiającym uśmiechem - a potem puściła jego dłoń i podeszła kilka kroków do hipogryfów. Nie ukłoniła się - dygnęła jedynie, na co stworzenia skinęły jednocześnie potężnymi łbami. Zachowując płynność i pewność kroku - dziewczyna podeszła do nich, gładząc i jedno i drugie po szyi. Odwiązała ich uzdy od drzewa - żadne się nie poruszyło. Z cichą zachętą chwyciła za uprząż Różoszponki, odciągając białą klacz na bok, która posłusznie za nią podreptała. Kruczopiór ani drgnął, mierząc Shawa spojrzeniem.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Wszystkie rady Jess były z pewnością bardzo, ale to bardzo cenne - w końcu kto jak nie ona miał się znać na hipogryfach, szczególnie po spędzeniu takiego szmatu czasu na ich studiowaniu. Jednak niepokój - nawet jeśli jeszcze nie strach - z pewnością w Darrenie był obecny. W końcu miał właśnie ugiąć kark przed stworzeniem, które prawdopodobnie mogłoby mu go złamać jednym machnięciem łapy, jeśli przy okazji nie ściągnęłoby mu też głowy z ramion za pomocą ostrych pazurów. Krukon posłusznie jednak odłożył płat mięsa - nie mógł nie zauważyć tego, że hipogryfy podążyły za nim na chwilę wzrokiem, po chwili jednak wracając do obserwowania zbliżającej się pary mieszkańców - i przeszedł parę kroków z Jess, zatrzymując się tam, gdzie dziewczyna mu poleciła, kiedy ta odprowadzała mniejszą Różoszpunkę na bok. Po złapaniu - zupełnie przypadkowym zresztą - kontaktu wzrokowego z Kruczopiórem starał się go nie łamać. Czuł jak oczy powoli wysychają i zaczynają go piec, cierpliwie jednak czekał na znak od Smith, jednocześnie wbijając wzrok - z wzajemnością zresztą - w hipogryfa. Nie miał pojęcia, czy cała ta sytuacja nie zaczynała się robić nieco zbyt intensywna, jednak zanim zdążył się nad tym zastanowić, Jess dała mu znak do zrobienia ukłonu. Jedynie cudem Darren nie zamrugał, przerzucając jednocześnie wzrok na kobietę. Zamiast tego został jednak z oczami wbitymi w zwierzę i wykonał pół kroku do przodu, cofając lewą nogę i zginając swój tułów mniej więcej do połowy, trzymając podniesioną głowę i obserwując reakcję hipogryfa. W sumie nie było to aż tak różne od ukłonu przed pojedynkiem - jedyna różnica była taka, że na pojedynkowej arenie jego przeciwnik nie miał przecież w repertuarze dekapitacji.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Nie można powiedzieć, że ona sama również się nie niepokoiła - zwłaszcza, że to ona w tym wypadku przyjmowała pozycję 'przewodnika' po meandrach behawioru magicznych stworzeń. Kiedy Darren uczył ją czegoś w zakresie zaklęć czy OPCM, żadne z nich nie musiało się stresować - zaklęcie wyjdzie albo i nie, póki nie będą eksperymentować z obrzucaniem się nawzajem Bombardami, to żadne z nich ucierpieć nie powinno. Rzecz miała się jednak inaczej z hipogryfami, to były żywe stworzenia, unoszące się swoim honorem i potrafiące być naprawdę niebezpieczne. Jess już znały, w końcu zadbała o to razem z Nanukiem - Darren był im zupełnie obcy. I wyraźnie tylko Różoszponka postanowiła zawierzyć ocenie swojej przewodniczki - bo Kruczopiór niezmiennie stroszył pióra, nie odrywając onyksowych ślepi od sylwetki Krukona. Smith odrobinę nawet zagapiła się na czarnego hipogryfa, próbując rozgryźć jego postawę - równie dobrze mógł się tak puszyć jedynie na pokaz, żeby przekonać się, czy Shaw nie zbierze nóg za pas. Istniała również nieco mniej przychylna możliwość - że to mierzenie się spojrzeniami rozwinie się w 'dość niebezpieczny' pokaz sił. Dała Darrenowi w końcu krótki znak, by ten się ukłonił - nie odrywając szarego spojrzenia od Kruczopióra. Mimowolnie zaciskała mocniej dłonie na uździe Różoszponki, która niemal z równym napięciem obserwowała rozgrywającą się przed nimi scenę. Shaw wykonał naprawdę wzorowy, głęboki ukłon - a czarne oczy stworzenia wręcz próbowały sprowokować go wzrokiem. Samiec hipogryfa wyprostował się, ryjąc prawym szponem ubitą ziemię. — Darren, cofnij się odrobinę — poleciła gorączkowo, dodatkowo wspomagając się gestami, gdyby Krukon nie usłyszał jej syknięcia. — Nie prostuj się! — Sama puściła wodze białej klaczy, gotowa, żeby wejść między tak intensywną sytuację.
Dawid kontra Goliat, here we go (rzuć k6):
1/3 - Cofasz się o krok i... potykasz o korzeń/własne nogi/kupę (piachu). Kruczopiór skrzeczy - śmieje się? - i kręci młynka w miejscu po czym rusza na Ciebie; na szczęście zatrzymuje go Smith;
2/5 - Nie dosłyszałeś żeby się cofnąć, jakby tego było mało prostujesz się, co hipogryf odbiera za lekceważenie go. Nie atakuje - nie bezpośrednio - ale rozłożył skrzydła, dmuchając Ci piachem prosto w oczy.
4/6 - Cofasz się według polecenia, utrzymując ukłon; Kruczopiór nie wydaje się jednak zbyt chętny do współpracy. Przynajmniej dopóki... Różoszponka na niego nie syknęła. Hipogryf oddał ukłon, możesz podejść!
Nastał kwiecień i ku rozczarowaniu Yas, nie był tak słoneczny, jak we Włoszech. Nie zmieniało to jednak faktu, że Gryfonka zdawała się odzyskać energię i entuzjazm po zimie, nawet jeśli było głównie deszczowo i mgliście. Nawet jeśli nie było nocą księżyca. Lubiła ten miesiąc nie tylko dlatego, że był początkiem nowego cyklu kręgu życia i rychłą zapowiedzią wakacyjnego upału, nie tylko przez unoszący się w powietrzu zapach kwiatów. Z uśmiechem zanuciła kolejny fragment lecącej niesamowicie głośno w radiu piosenki, zerkając na pudełko znajdujące się na siedzeniu obok. Jedno duże, kartonowe i trzy znacznie mniejsze. Czerwony kabriolet Papy sunął po niebie, jego lakier wciąż błyszczał po pooranym deszczu w promieniach ledwo przebijającego się przez szare chmury, chylącego się ku zachodowi, słońca. I o dziwo, auto miało tylko przetarcie na boku i pęknięty reflektor. Zaciągnęła hamulec, gdy zatrzymała się na dobrze znanym sobie dziedzińcu, podnosząc do góry okulary przeciwsłoneczne i obdarzając budynek pociągłym spojrzeniem, zastanawiała się chwilę czy ściszyć radio. Nie zrobiła tego. Zamiast wysiąść, jak człowiek — przeskoczyła nad drzwiami po odpięciu pasa i podniosła z ziemi kilka kamyków, rzucając w okno, z którego biło subtelne światło. Jeśli miała szczęście, to Darren przesiadywał właśnie nad książką lub magicznymi puzzlami, podjadając podwieczorek, może pijąc herbatę. Cóż, los chciał, że to był koniec jego spokojnego wieczoru, bo Swansea miała całkiem inne plany — które oczywiście zakładały uprowadzenie go. Nie musiała czekać długo. Wsuwała akurat okulary na dekolt, przewieszając je na materiale, gdy drzwi się otworzyły i dostrzegła znajomą buzię. Wyglądał znacznie bardziej optymistycznie, na bardziej wypoczętego. Przekręciła głowę, obdarzając go uśmiechem, zanim rozdziawiła usta i odwróciła się, podbiegając do auta. Nachyliła się, wyjmując karton i podbiegając do niego, uniosła wieczko. Wewnątrz znajdował się tort z odrobinę krzywym napisem i dekoracjami, pełen błękitu, srebra oraz granatu z wielkim napisem urodzinowym. - Wszystkiego Najlepszego z okazji urodzin! Rzuciła głośniej, bo przecież kabriolet wciąż grał i miał włączone światła oraz silnik, chociaż nie wyglądał, jakby miał gdziekolwiek odjechać. - Poczekaj, czekaj.. Świeczka! - palnęła się w głowę wolną dłonią i podbiegła do maski, kładąc na nim tort. Wyjęła z kieszeni skórzanej kurtki zapalniczkę magiczną i podpaliła świeczkę w kształcie różdżki, z której wypadły srebrne iskierki i która zaczęła grać urodzinową piosenkę. Znacznie ostrożniej podniosła słodycz do góry, podsuwając w jego stronę. - Nie zapomnij o życzeniu!
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Trzynastego kwietnia mijał Gryfonowi dość normalnie - dostał życzenia od najbliższej rodziny i to w sumie mu wystarczyło. W Hogwarcie niewiele osób wiedziało o dacie jego urodzin, ostatecznie więc nie spodziewał się z ich strony niczego specjalnego - ba, sam nie pamiętał o tym, kiedy ktokolwiek inny miał urodziny, więc tym bardziej się tym nie przejmował. Shaw zdziwił się więc dość bardzo kiedy usłyszał w uchu cichy pisk - oznaczało to, że któraś z dozwolonych osób weszła na teren Exham Priory. Tylko kto to mógł być? Strauss z zapowiedzianą wcześniej wizytą? Solberg z kolejną flaszką do rozpicia? Brooks z zamiarem zostawienia rzeczy i pośmigania na miotle nad Forest of Dean? Rzeczywistość była jednak zgoła inna - jeden głośny huk później okazało się, że na jego podwórzu wylądowała latającym kabrioletem (w dość opłakanym stanie) Yasmine z, co dało się odczytać po torcie z pojedynczą świeczką, najwyraźniej urodzinową wizytą. - Eeee... tso jest - wybąkał Krukon. Prawdę mówiąc jeszcze chwilę temu czytał biografię Lancastera Jonesa która - oczywiście z powodu ostatnich osiągnięć archeologa - stała się jednym z bestsellerów Proroka Codziennego, i nawet nieco się dziwił, bo okazało się że Shaw senior współpracował kiedyś z Jonesem na Kamczatce - Czyj to... o nieee - jęknął Darren, kiedy rozpoznał w wozie auto ojca dziewczyny. Jak pan Raymond dowie się, że jego córa skasowała auto akurat na podwórku - albo w drodze tam - u Krukona, to ten mógłby się kryć za wszystkimi urokami ochronnymi świata, a i tak dosięgłaby go karząca ręka starszego Swansea. - Jaka świ... ojej, nie trzeba było - żachnął się Shaw, kiedy Gryfonka podstawiła mu tort pod nos. Zamknął oczy i posłusznie dmuchnął w płomyk, gasząc go i jednocześnie bardzo mocno myśląc o tym, by z samochodem jednak nie było tak źle, jak to wyglądało. - Dzięki - uśmiechnął się lekko, patrząc nad ramieniem dziewczyny na skasowaną brykę - Chcesz wejść na... eee... herbatę? - spytał niepewnie, kątem oka widząc skrzatkę Grzywkę, która z okna patrzyła wyraźnie zdegustowana na wyryte w trawniku przez samochodowe opony koleiny.
Przyglądała mu się badawczo, przekręcając głowę na bok, gdy zdmuchiwał świeczkę na krzywym torcie. Wyglądał lepiej, ale wciąż na niezbyt zadowolonego i ten stan niezbyt jej odpowiadał. W urodziny powinien być promienny, jak to słońce, którego na Wielką Brytanią wiecznie brakuje. - Chciałam. Herbatę? O nie, nie Panie Shaw. Nie mamy dziś czasu na herbatę! Zostaje Pan porwany, ponownie.. No, chyba że... Nie, po kolei! - odpowiedziała zadziornie z błyskiem w oczach, który nie musiał wcale oznaczać dobrych rzeczy. Odstawiła tort na maskę auta, przywołując go ręką i trzymając w dłoni niewielki widelczyk, wbiła go w ciasto i odłamała kawałek, wysuwając w jego stronę. - Jak nie zjesz kawałka, to się życzenie nie spełni. - wyjaśniła ze wzruszeniem ramion, a gdy zjadł swoją próbną porcję, sama spróbowała, wydając z siebie mruknięcie zadowolenia z doboru smaków tortu. - Chcesz jeszcze? Nie krępuj się. Wcisnęła mu widelczyk w dłoń, starając się skupić na swoim zadaniu i nie rozpraszać innymi rzeczami, chociaż nie było jej w zaistniałej sytuacji łatwo. Podeszła do auta, wyciągając z niego trzy pudełeczka i rozstawiła je na wolnym fragmencie maski. Nie miała jednak zamiaru ich teraz otwierać, znów bowiem podeszła i stanęła przed nim, wyciągając z kieszeni trzy bileciki ozdobione rysunkiem łabędzia z niebieskim szalikiem. - Wszystkiego najlepszego! To kupony na trzy życzenia, więc wykorzystaj je mądrze. Jak go użyjesz, to nie będę mogła Ci odmówić i będę musiała zrezygnować ze swoich niebanalnych pomysłów. - wyszczerzyła się, sięgając jeszcze z magicznej torebki zawiniątko — dość grube i spore w szarym papierze z niebieską wstążką. Wręczyła mu prezent — ot zwykła bluza w szarym kolorze z ruchomym nadrukiem, nadająca się zarówno do jeansów, jak i do sportowego ubrania. Nadruk był oczywiście ruchomy, przygotowany przez nią i naniesiony na materiał, ale nie musiał znać szczegółów, więc o tym nie wspomniała, mając jedynie nadzieję, że trafiła w gusta. Jeszcze raz życzyła mu wszystkiego, co najlepsze, obdarzając całusem w policzek. Ukradła potem widelczyk ciasta. - Przejdźmy jednak do samego porwania! Jak widzisz, są tu trzy pudełeczka! Podbiegła do maski, przecierając palcem z kącika ust resztki kremu. Uniosła wieczko pierwszego, gdzie tkwił podniszczony kubek. - To Twoja pierwsza propozycja! Świstoklik, który zabierze nas w jakieś losowe miejsce na świecie — raczej cywilizowane, o to prosiłam, żeby to nie była Antarktyda. Mogą być to Włochy, może być Islandia! To taka niespodzianka-wypad z powrotem na szóstą rano. W drugim pudełeczku — tu przesunęła się na bok, demonstrując teatralnie ludzika z plecakiem. - Tu mamy możliwość biwaku! Pójdziemy na łono natury — do lasu lub w ruiny, będziemy spać w namiotach i robić ognisko! No i opcja trzecia — tutaj wskazała na balonika, który mógł świadczyć tylko o jednym. - Zorganizujemy lub pójdziemy na wielkie przyjęcie, żeby uczcić Twoje urodziny. Opcją czwartą jest Papy auto oczywiście, ale nie weszło mi w pudełko. Możemy pojeździć. Chyba że wykorzystasz swój kupon i wypijemy herbatę.. Zakończyła, wsuwając się na auto i siadając na masce, sięgnęła palcem po różyczkę z bitej śmietany, którą ochoczo ukradła, wlepiając w niego ciemne oczy.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren uniósł brwi, ignorując nawet to że hipogryf Kruczopiór zaczął się powoli kłaniać odpadniętemu zderzakowi czerwonego kabrioleta. Chłopak nie uwierzyłby własnym oczom - gdyby nie to, że obecnie cały obraz przesłaniała mu szczebiocąca Yasmine. - Czeajj, czeajj - wydusił z siebie, przeżuwając wepchnięty mu wręcz do ust kawałek ciasta - Na razie mi wystarczy, ale bardzo dobry - powiedział po przełknięciu, zapewniając też od razu bardzo szybko o wybornym smaku tortu, co zresztą ani kłamstwem, ani kurtuazją nie było. Shaw przyjął bileciki, wciąż potężnie skonfundowany tym, co właśnie się działo. Ignorował nawet lelka wróżebnika, który z jednej półeczki w kabriolecie wyciągnął całe opakowanie chusteczek higienicznych i poleciał z nimi gdzieś na dach, najwidoczniej w celu upiększenia sobie nimi budowanego gniazda. - Porwanie? - jęknął, posłusznie idąc za Swansea. Odwrócił się w stronę Exham szukając jakiegoś wsparcia w osobie Grzywki - ta jednak tylko pokręciła głową i wskazała palcem na zniszczony trawnik, po czym najwyraźniej wróciła do cerowania kuchennego obrusu, który ostatnio przeżuwał nałogowo pufek. - Em, daj mi chwilę - pokręcił głową Darren, otwierając drzwi auta i siadając na siedzeniu kierowcy bokiem, nogi wciąż trzymając na ziemi. Bezwiednie zaczął jeść ciasto, przede wszystkim przetwarzając co się właśnie odpapieżyło, a po drugie - którą opcję oczywiście wybrać. Najpierw miał jednak do Swansea jedno pytanie. - Yaaaas...? - spytał przeciągle, sięgając do kieszeni po jeden z kuponów i dokładnie go obserwując - Zrobiłaś już tą pracę domową z zaklęć? Tą na cztery rolki pergaminu? - zapytał ze zmrużonymi oczami.
Obserwowała go najpierw z powagą, potem zaciskała usta, a potem już parsknęła śmiechem na wachlarz emocji malujący się na jego twarzy, gdy przeskakiwał wzrokiem na kolejne ze swoich zwierząt, skrzata, samochód i na nią. I nie mogła się opanować, nawet wepchanie sobie kolejnej porcji ciasta niewiele pomogło. Lubiła go zaskakiwać, ale nie sądziła, że kiedykolwiek uda się jej przesadzić i doprowadzić jego szare komórki do wrzenia. Gdy jednak usiadł za kierownicą czerwonego kabrioletu, a ona, siedząc na masce, zlustrowała go wzrokiem, Merlinie, wyglądał dobrze. I chociaż efekt popsuło trochę pałaszowane zaraz ciasto, westchnęła i tak pod nosem. Całe szczęście, że rumieniec mogła zrzucić na swój atak śmiechu, który skończył się, gdy jej myśli powędrowały w niewłaściwą stronę. Przymknęła oczy i pokręciła głową, powtarzając wyuczone mantry w myślach, zgarniając włosy na bok. A potem zrobił coś, czego się kompletnie nie spodziewała. Gryfonka rozdziawiła usta z małym wyrzutem, podsuwając się do przedniej szyi. Uniosła się na kolanach, wychylając przez nią w jego stronę. - Darren'ie Shaw, one są bezterminowe. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że spędzimy Twoje urodziny na pracy domowej z zaklęć...? - jej głos był poważny, pełen zwątpienia, jak i niedowierzania, bo przecież ukradła samochód i zrobiła mnóstwo głupich rzeczy, razem z daniem mu tych kuponów. Zaraz jednak wyciągnęła w jego stronę dłoń, nabierając na palec kolejną porcję bitej śmietany, zmieniła taktykę. Uśmiechnęła się niewinnie i słodko, w jej ciemnych oczach pojawiła się jakaś iskierka prośby i nadziei, że jednak pytanie to było dowcipem. - Żartujesz, prawda Darren? - przekręciła głowę na bok, mówiąc miękko i bezczelnie patrząc mu w oczy, odkrywając z przerażeniem, że serce biło jej mocniej, niż powinno. Westchnęła, cofając się i opadając z tyłkiem na karoserię, zsunęła się z maski kabrioletu i wyprostowała, wsuwając w międzyczasie bitą śmietanę do ust. Przeciągnęła się, karcąc kolejny raz w myślach i podeszła do drzwi pasażera, wskakując i siadając obok niego. Sięgnęła do kieszeni kurtki, wyjmując z niej kluczki i rzucając mu na kolana. - Oczywiście, zrobimy, jak będziesz chciał. W końcu do północy to Twój dzień.. No i kupon. Daj mi ciasta. Mruknęła z teatralnym westchnięciem, przekręcając się w jego stronę i patrząc wymownie na widelec, ruchem głowy wskazała na część z warstwą nadzienia, które doskonale przebijało słodycz polewy i śmietanki.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Nie, nie - pokręcił głową Shaw, biorąc do ust kolejny kawałek ciasta. Było przepyszne, nawet jeśli ilość kremu powodowała, że poziom słodyczy był odrobinę zbyt wysoki - Chciałem poprosić żebyś zrobiła ją sama i nie na ostatnią chwilę, ale skoro masz się boczyć... - powiedział teatralnie, odkładając talerzyk na deskę rozdzielczą. Darren podskoczył jak oparzony, kiedy Yasmine wskoczyła na miejsce pasażera. - O nie nie nie nie - na wpół krzyknął, wyskakując z auta i poczynając okrążać pojazd - Ja nie prowadzę - dodał, kręcąc głową. Prawdę mówiąc nigdy nie nauczył się prowadzić samochodu - ani tego magicznego, ani mugolskiego - a nie chciał przeżywać pierwszej lekcji ani w rozwalonym aucie, ani tym bardziej w towarzystwie Swansea, która dzisiaj była wyjątkowo nieprzewidywalna, nawet jak na nią. - Sama sobie weź, ja mam urodziny - żachnął się Shaw, stając nad dziewczyną i wskazując jej ruchem głowy żeby zaczęła się gramolić na miejsce kierowcy - Kruczopiór, zostaw zderzak - syknął jeszcze, otwierając drzwi i samemu sadowiąc się na siedzeniu pasażera - No daj mi się zastanowić, nawet ciasta mi nie dasz zjeść w spokoju, to nie ma tak hop siup - jęknął Krukon. Darren zamknął oczy i oparł się, jak słonecznik zwracając twarz w stronę słońca. - Biwak - wypalił ostatecznie, kiwając głową by jakby potwierdzić samemu sobie swoją decyzję - Niech będzie biwak.
- Tak myślałam, Darren. - powiedziała tylko ze ślicznym uśmiechem, posyłając mu spojrzenie zza wachlarza ciemnych i długich rzęs, czując niejaką satysfakcję, że jej przyjaciel maruda odpuści te nieszczęsne zaklęcia, nawet jeśli miał kupon na życzenia. Jakże to był uroczy uśmiech, zdecydowanie jeden z jej najładniejszych! Machnęła dłonią, zsuwając się z maski na słowa o lekcjach, które wywołały u niej kolejną falę rozbawienia uwieńczoną salwą śmiechu. - Odrobię, odrobię! Nie martw się, chociaż to miłe, że tak się martwisz o mnie i o moją edukację. Kontynuowała, siadając wygodnie na miejscu pasażera i rzucając go kluczykami, prosząc jednocześnie o kawałek ciasta. Na jego reakcje uniosła brwi z oburzeniem, że tego ciasta nie dostała, ignorując absolutnie wszystko inne, o co mogło mu chodzić. Czekoladowe oczy dziewczyny przesuwały się z ciasta na jego twarz.- No wiesz? Widelczyk mogłeś dać, Ty egoistyczny.. Solenizancie! Dokończyła łagodniej, patrząc na niego z dołu, szczerząc się zaraz i wywracając oczyma, prychnęła i przeszła na miejsce kierowcy, uważając, aby nie zrzucić lub nie uszkodzić szwendającego się po samochodzie tortu. - Musisz być zdecydowany, brać życie pewnie i garściami, a nie się czaić w zastanowieniu! Wszystkie okazje Ci uciekną! Wybierz to, na co szybciej zabiło Ci serce, czy coś? Zaproponowała pogodnie ze wzruszeniem ramion, biorąc ciasto na kolana. Złapała za widelec i wsunęła porcję do ust, biorąc sobie do serca jego zażalenie o braku czasu na jedzenie. - Chcesz jeszcze? Zapytała, nadziewając jedną z ostatnich śmietankowych różyczek i podsuwając w jego stronę. Pomimo marudzenia z jego strony, wyglądała na naprawdę zadowoloną z siebie i swoich pomysłów. Wbijała w niego spojrzenie, opierając wygodnie głowę o zagłówek, siadając nieco bokiem. Kluczyki leniwie tkwiły w miejscu na napoje. - To będziemy biwakować. Wolisz ruiny czy las? Albo może jest jakieś miejsce, gdzie mam Cię zabrać? Las był dla niej najtrudniejszą do przetrwania opcją, ale Swansea nie zamierzała marudzić i znieść wszystko dzielnie, dumnie, skoro Shaw już dał się jej porwać i postanowił celebrować z nią swoje urodziny. Trochę ją tym zaskoczył, bo była przekonana, że będzie wolał inne towarzystwo. Westchnęła bezgłośnie, idąc jego śladem i przymykając oczy, wsunęła do ust kolejny kawałek ciasta. Miała przy sobie jedynie namiot i butelkę wina, więc do dobrego obozowania powinni zrobić jakieś zapasy, ale kompletnie nie mogła się na tym skupić. Zamiast tego uśmiechnęła się pod nosem, podgłaszając trochę piosenkę w radiu. Jakiś stary rockowy kawałek.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Głośne, acz stłumione przez ciasto prychnięcie wydobyło się z piersi Darrena. Kiedyż miał być egoistą, jeśli nie w swoje urodziny? Cóż, "zawsze" było równie dobrą odpowiedzią. - Ale masz dobłe łady - powiedział - a raczej próbował - Krukon - Pławdiwy Głyfon... Gryfon to znaczy - dodał po przełknięciu masy kremu i biszkoptu. - Na razie starczy - zdecydował, odstawiając ostatecznie talerzyk i z żalem patrząc na resztę ciasta. Wiedział jednak dobrze, że jeśli zdecydowałby się na zjedzenie jeszcze nieco wypełnionego cukrem jedzonka to Brooks urwałaby mu łeb na kolejnym treningu, nawet jeśli nie miałaby fizycznej możliwości wiedzieć, że obżerał się urodzinowym ciastem a, prawdę mówiąc, do swojej głowy Krukon był dość przywiązany. - Ruiny. Las. Ruiny! - powiedział Darren, zmieniając dwa razy zdanie. Zmarszczył jednak po chwili czoło - Choć w sumie... mogę jeszcze wymienić ten biwak? - spytał, zadzierając głowę w górę - Prawdę mówiąc, to dość nierozsądne, spać nie wiadomo gdzie kiedy wszędzie aż roi się od dementorów - powiedział, marszcząc nagle czoło jeszcze bardziej - Hej, nie przyszłaś na moje korki z patronusa! - zakrzyknął nagle, patrząc na Swansea - Powinnaś się go nauczyć, szczególnie teraz - dodał, ściągając usta w wąską linię. Czasy były dość niebezpieczne - biwakowanie w lesie było tylko proszeniem się o kłopoty, i nawet jeśli samemu nie miałby nic przeciwko narażeniu się na nieco emocji, to ciągnięcie za sobą Yasmine byłoby co najmniej głupie i nieodpowiedzialne. - Chociaż z drugiej strony, w lesie niedaleko są też wile... - zastanowił się, zerkając kątem oka na reakcję Swansea - Co myślisz?
Ukłoniła się tetralinie w miarę możliwości , pozwalając, by burza brązowych włosów na chwilę opadła na jej śniadą buzię. Podniosła na niego jednocześnie spojrzenie, nawet nie próbując powstrzymać tego durnego uśmiechu, który tak mało kiedy schodził jej z ust. - Zawsze do usług, zawsze możesz na mnie liczyć. Gryfoni już tak mają! Odpowiedziała dumnie, ale i zaczepnie, puszczając mu zaraz oczko, żeby miał świadomość jej wybornego żartu. Wzruszyła ramionami na jego rezygnację z ciasta, zjadła jeszcze dobre dwa widelczyki w promieniach leniwie przebijającego się przez chmury słońca. Usiadła wygodniej na miękkim fotelu samochodowym ojcowskiego kabrioletu, zwyczajnie ciesząc się chwilą. Wydała z siebie mruknięcie zastanowienia w odpowiedzi na jego pytanie, ostatecznie przymykając na dłuższą chwilę powieki. - Możesz robić, co chcesz, to Twoje urodziny. Dziś spełniamy Twoje zachcianki. Możemy iść nawet przez las do ruin, jak sprawi Ci to radość. Odpowiedziała ze wzruszeniem ramion, już mając się przeciągnąć, gdy na głośne "hej" podskoczyła na miejscu i obdarzyła go zaskoczonym spojrzeniem oraz uniesioną brwią. Nie była nigdy dobra z zaklęć, ba, gdy dostawała szału, to potrafiły wybuchać koło niej rzeczy niczym u małego dziecka. Miała wiele talentów, ale nie do dzierżenia różdżki i rzucania skomplikowanych formułek. Poczuła jednak, że policzki się jej rumienią, a przez ciepło przeszedł przyjemny dreszcz, gdy uświadomiła sobie, że istniało małe prawdopodobieństwo, że się o nią martwił, a nie wściekał z powodu opuszczonych zajęć. Oczywiście lubił ją, byli przyjaciółmi i przestała reagować przesadnym entuzjazmem, ale wciąż takie drobne rzeczy sprawiały, że było jej zwyczajnie miło. Zgarnęła kosmyk włosów za ucho, przytakując i tkwiąc chwilę w milczeniu. Zdarzało się to niezwykle rzadko, podobnie jak zgadzanie się w czymś z kimkolwiek innym, niż ona sama. - Masz rację, powinnam jakoś w końcu to opanować... Jak będziesz kiedyś miał czas, możemy spróbować się nauczyć, ale nie jestem.. No wiesz, taka zdolna magicznie, jak Ty, więc się nie wściekaj, jak coś wysadzę.. - westchnęła bezradnie, rozkładając nawet ręce w teatralnym geście. Wysunęła je jednak, układając na kierownicy, chociaż samochód wciąż tkwił wyłączony. - Wile? W sensie, te piękne i mordercze dla mężczyzn stworzenia, które wykorzystają Cię tak, że zapomnisz, jak się chodzi i będziesz musiał tańczyć w kręgu..? - zamrugała kilkakrotnie, spoglądając na niego z uniesionymi brwiami i zwątpieniem na twarzy. -Nie boję się iść do lasu, do ruin też nie. Jeśli będziesz spokojniejszy, to można też biwakować na plaży. Dodała jeszcze, sugerując mu kolejną możliwość. Trzeba przyznać, że Shaw był niezdecydowanym człowiekiem! Aczkolwiek, wieczór był naprawdę miły.
z/t x2
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren sam nie miał pojęcia, dlaczego tak dokładnie zgodził się na pomysł wyścigu - szczególnie bez jakichś bardziej przekonujących argumentów ze strony Leighton niż słodkie oczka. Zgoda jednak została wydana, a podchmielona Swansea miała prowadzić Huracana - Brooks zapewne przewracała się teraz przez sen. Kruczopiór przestępował z nogi na nogę, zerkając co chwilę na Lei. Hipogryf także był najwyraźniej podekscytowany - wyczuwał zapewne rywalizację z wyścigową miotłą, którą zdarzało mu się oglądać w akcji. Shaw stanął obok niego, gładząc go po piórach na łbie. - Masz to założyć i nie ma żadnej dyskusji - powiedział twardo, wskazując na stertę ochraniaczy oraz quidditchowy kask, które przyniósł ze swojego pokoju i magicznie zmniejszył o parę rozmiarów - I ukłoń się Kruczopiórowi, bo jeszcze pomyśli że jesteś jakąś jaskółką i zechce cię zjeść - polecił równie surowym tonem, wyczesując z sierści hipogryfa parę złamanych gałązek i liści, które musiały mu się tam wplątać kiedy pikował w korony drzew podczas polowania. - Jak się połamiesz, to nie dostanę PlayWizarda z zeszłego roku - dodał poważnym tonem, jakby to naprawdę było głównym powodem, dla którego kazał jej założyć ochronny strój - I co ja zrobię bez plakatu ze Swansea nad łóżkiem? - jęknął teatralnie, jakby ta strata równała się co najmniej dramatom Hamleta czy tragedii idów marcowych. Hipogryf przestąpił z nogi na nogę, łopocząc delikatnie skrzydłami. Pióra pogładziły Shawa po karku, podnosząc nieco gęsiej skórki. - Powoli, patrz mu cały czas w oczy. Nie mrugaj w żadnym wypadku - polecił. Wtórował mu miarowy odgłos cykad, które zapewne dziesiątkami zamieszkiwały łąki dookoła Priory. Blade światło na dziedzińcu zapewniało kilka kul Lumos, które zawisły dookoła Exham, wyznaczając jednocześnie trasę wyścigu. Całe przedstawienie musiało obudzić menażerię w całej rezydencji, bo w międzyczasie Shaw, stojący przodem do frontu posiadłości, zauważył jak w jadalni otwiera się para okien - na jednym z parapetów rozsiadła się skrzatka Grzywka w nocnej szlafmycy, w drugim zaś pokazał się ghul z puszkiem pigmejskim na szczycie głowy. Przy ścianie żółw z kwiatem na skorupie - różecznik Zdzich - zaczął piszczeć coś razem ze stadem świetlików dookoła jego głowy, zaraz za nim podążał zaś nieco zdenerwowany zerwaniem go w środku nocy błotoryj. - Armi... och - mruknął pod nosem Darren, widząc kołującego już nad dachem feniksa, najwyraźniej czekającego tylko aż wstawiona Krukonka spadnie z miotły, by móc w ostatniej chwili ją teleportować albo unieść swoją feniksią siłą.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Swansea była podekscytowana wyścigiem w równym stopniu, co hipogryf i podobnie do niego przestępowała z nogi na nogę w oczekiwaniu, aż Darren zorganizuje wszystko po swojemu. Jeśli o nią chodziło, równie dobrze mogłaby od razu wsiąść na miotłę, tak jak stoi, bez żadnych świateł, a już tym bardziej ochraniaczy i kasku, bez zbędnych wstępów – byle czym prędzej poczuć wiatr we włosach. Nie dyskutowała jednak, choć niewątpliwie można się było tego po niej spodziewać, grzecznie wzięła od niego cały ekwipunek i nawet odpowiedziała radosnym uśmiechem niesamowicie kontrastującym z surowym tonem mężczyzny. — W tym to prędzej za jakiegoś żuka — rzuciła tylko, tocząc nierówną walkę z czupryną, która nie lubiła się z kaskami — Julka jest jedyną kobietą na świecie, która potrafi wyglądać w tym korzystnie — dodała, dopinając ostatni z ochraniaczy i wbrew temu, co powiedziała, zaprezentowała na sobie cały rynsztunek, najpierw wyginając się to w jedną, to w drugą stronę, a potem wykonując obrót, który w jej wyobrażeniach miał w sobie niewiarygodne pokłady gracji, w rzeczywistości zaś, zgodnie z prawdą – jak u osoby, której cydru na dziś już wystarczy. Zachichotała, na nowo łapiąc równowagę, ale w końcu spoważniała, za główną motywację mając ogromną chęć wypróbowania miotły. Zerknęła wpierw na Darrena, potem na hipogryfa i wpatrując się w inteligentne oczy zwierzęcia (które zaledwie kilka chwil temu tkwiło z dziobem w wiadrze), skłoniła się nisko, tym razem z nieco większą gracją, czekając, aż ten odwzajemni gest, albo przynajmniej zechce jej nie zeżreć. — Kruczopiór to naprawdę śliczne imię — skomplementowała bynajmniej nie Darrena, którego można było posądzać o autorstwo, a samego hipogryfa oczywiście. Czuła wobec niego respekt, ale o dziwo nie aż tak duży strach, jak pewnie by było, gdyby stał tu przed nią pegaz. Było to dość absurdalne, zważywszy na to, że stworzenie wciąż miało końskie kopyta, którymi mogło wyrządzić dokładnie taką samą krzywdę, jak testral… a jednak rzucające się na pierwszy rzut oka orle podobieństwo z jakiegoś powodu działało na Swansea pozytywnie. Ani jednak myślała zbliżać się na tyle, żeby go dotknąć, o wiele lepiej czuła się oddalona na pewien dystans. Feniksa, który pojawił się nad ich głowami, obdarzyła znacznie cieplejszymi uczuciami, a w każdym razie nie spoglądała na niego z tak dużą rezerwą. — Po Wizarda musisz zgłosić się do Victorii, ona będzie wiedziała gdzie go szukać — dodała, przywołując do siebie miotłę — kiedy masz urodziny? Może powinnam Ci sprezentować jakiś autoportret? Wyglądasz, jakby tylko tego brakowało ci w życiu — zachichotała, poprawiła jeszcze kask na głowie i przełożyła nogę przez trzonek, tym razem w ogóle nie myśląc o tym, by wyglądać jak dama. Nawet trzeźwa, byłaby stanowczo zbyt zaabsorbowana varapidosem, żeby zwracać uwagę na to, czy akurat nie widać jej bielizny. Zresztą czy kiedykolwiek tak naprawdę się tym przejmowała? Poprawiła różdżkę po raz ostatni, bo i bardzo nie chciałaby jej zgubić ani narazić na upadek z wysoka i spojrzała na Darrena przez ramię wyczekująco. — Niezła widownia, tylko nie spękaj z tremy — wyszczerzyła się, samej rzecz jasna nie mając podobnych problemów. W centrum uwagi czuła się lepiej, niż pod jakąkolwiek ścianą. — Obyśmy nie pobudzili nikogo więcej — dodała już bardziej do siebie, przekonana, że w tak dużym domu z całą pewnością jest cała masa innych domowników, tylko ci po prostu smacznie sobie śpią — Gotowy? Leighton zdecydowanie była gotowa, cała rwała się już do startu i jedyny powód, dla którego dalej tkwiła na ziemi, to chęć zdobycia zwycięstwa w sposób uczciwy. Czekała więc na jakiś znak.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Leia w całym miotlarskim rynsztunku z pewnością wyglądała dość specyficznie. Co prawda Darren nie zgodziłby się, że Brooks wyglądała w ochraniaczach jakoś super korzystnie, ale było to raczej kwestią specyfiki stroju, a nie urody jednej czy drugiej nosicielki. - Żuk malarz, no no - powiedział Shaw, bezwiednie głaszcząc hipogryfa. Kruczopiór przestępował z nogi na nogę, jednak kiedy Swansea ustawiła się przed nim, jak każdy dobrze wychowany dżentelmen, zatrzymał się i obserwował z wyższością dygnięcie - nieco chwiejne - kobiety. Minęła jedna i druga chwila, po czym hipogryf skrzeknął cichutko i cofnął się dwa kroki, uginając swój wielki tułów na przednich kończynach w akceptującym nie tylko ukłon, ale przede wszystkim wyzwanie, geście. - Nazwał go chyba Nanuk, więc gratulacje kieruj w jego stronę - uśmiechnął się Darren, klepiąc zwierzę w bok i wskakując na jego grzbiet. Kruczopiór pisnął i zrobił parę małych kółek stępem, przyzwyczajając się do ciężaru jeźdźca i dając Shawowi parę chwil na dobre usadowienie się - przy czym mężczyzna musiał pamiętać, by pod żadnym względem nie ciągnąć zwierzęcia za czarne pióra na jego szyi. - Mam pytać... Victorię o PlayWizarda? - spytał Shaw, przełykając ślinę - To już chyba wolę żyć w smutnej niewiedzy - westchnął teatralnie. Chyba zapadłby się pod ziemię - a prawie na pewno posłałaby go tam Brandon. - Dopiero w kwietniu - jęknął Darren, piętami nakierowując Kruczopióra tak, by ustawił się obok Leighton. Zwierzę zerknęło najpierw na kobietę, z wyższością skrzecząc coś w jej kierunku, a następnie pogardliwym wzrokiem obdarzyło miotłę wyścigową, której dosiadała. Skandal, że ktoś wolał latać na czymś takim niż na dorodnym i jakże dobrze wychowanym hipogryfie. - Zawsze jestem gotowy - prychnął Shaw żartobliwie, szczerząc do dziewczyny zęby - Grzywko, mogłabyś? - krzyknął podniesionym głosem do skrzatki, która uniosła dłoń i pstryknęła palcami. Nad nimi pojawiła się kolejna kula światła - tym razem czerwonego. - Trzy okrążenia, nie zgub drogi i nie doleć do lasu, bo tam naprawdę może cię coś zjeść - zaczął trajkotać szybko Darren. Hipogryf przytaknął mu kiwnięciem łba, po czym spiął się i przyjął pozycję startową do rozbiegu. Światło zmieniło kolor na żółty - Startujemy na zielony. To już zaraz. Powodzenia i trzymaj się - rzucił jeszcze, po czym wpił się w pióra Kruczopióra, zbliżając głowę do jego łba i klepiąc go po szyi. Po dwóch sekundach, które dla czekających ścigaczy wydawały się być wiecznością, kula światła w końcu rozbłysnęła zielonym blaskiem.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Odnotowała w myślach, że święta Bożego Narodzenia będą znacznie prędzej, niż urodziny Darrena i może warto byłoby do tego czasu wymyślić – lub stworzyć – coś, co będzie miało ręce i nogi. Victorii i PlayWizarda nawet nie skomentowała, z jednej strony niezwykle bawiło ją zażenowanie na twarzy mężczyzny, z drugiej – rozumiała go trochę. Victoria mogła wydawać się zimna, niedostępna i nieco pogardliwa… ale Leighton najlepiej ze wszystkich wiedziała, co Brandonówna nosi w środku i przede wszystkim jakie zmiany zaszły w niej przez ostatni rok. Miała więc wszelkie podstawy przypuszczać, że zapytanie jej o rozbieraną sesję przyjaciółki byłoby znacznie mniej drastyczne w skutkach, niż wydawało się Darrenowi. Zachichotała, zerkając na Kruczopiorka i poprawiła się na miotłę, zyskując dodatkową motywację do wygrania tego starcia. Niekoniecznie chciała unieszczęśliwiać zwierzę, ale jego pełna dumy zawziętość skutecznie wzmacniała jej naturalną potrzebę rywalizacji – rywalizacji koniecznie zakończonej zwycięstwem. — Tobie również! — zawołała Swansea słodkim głosem, po czym dodała — na pewno ci się przyda — zachichotała i z tymże śmiechem na ustach wystartowała w powietrze. Spodziewany, a i tak zaskakujący pęd w pierwszym momencie zaparł jej dech w piersiach, w drugim – wydarł z gardła entuzjastyczny okrzyk, który poniósł się po dziedzińcu, na moment dominując nad wszechobecnymi cykadami. Przez przeklęty kask nie mogła w pełni poczuć wiatru hulającego między lokami, ale i tak ogarnęła ją euforia, którą mogła porównać do zaledwie paru znanych jej rzeczy. Była to już druga, którą uskuteczniała wspólnie z Shawem. Początkowo ku niezadowoleniu Swansea szli łeb w łeb. Na bieżąco próbując wyczuć miotłę, nie potrafiła osiągnąć prędkości koniecznej do tego, aby go wyprzedzić. Ba, w pewnym momencie, dokładnie na początku drugiego okrążenia, została nawet w tyle, niezwykle zdenerwowana na taki stan rzeczy. Była ze wszech miar zdeterminowana, aby pokonać Darrena na tyle perfidnie i niekwestionowanie, by ten nie mógł w żaden sposób podważyć jej zwycięstwa. Ba! By nie mógł nawet dobrze zobaczyć momentu, w którym je osiągała. Okazało się, że mniej-więcej półtora okrążenia wystarczało, aby opanować nieznaną sobie miotłę i złapać balans konieczny do wyciągnięcia z niej prawdziwego potencjału. Kiedy poczuła już, że może pozwolić sobie na rozwinięcie naprawdę imponującej prędkości i niewlecenie przy tym w ścianę – była lekko pijana, nie głupia – pochyliła się jak najbliżej trzonka, aby zmniejszyć opór powietrza i wystrzeliła do przodu jak korek od szampana, wyprzedzając Shawa i od razu zostawiając go daleko w tyle. Różnica była na tyle imponująca, że kiedy doleciała już na metę, miała czas na to, aby w oczekiwaniu na mężczyznę zawisnąć w spokoju w powietrzu, zdjąć z głowy kask i skrzyżować ręce na piersi z absolutnym triumfie.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren... Przegrał. Choć może raczej przegrał Kruczopiór - Shaw miał zerowe doświadczenie w lotach wyścigowych na hipogryfach, toteż stanowił raczej zbędny balast niż użytecznego dżokeja. Na początku hipogryf wystrzelił do przodu jak wściekły, a jego skrzek rozniósł się po okolicznych wrzosowiskach. Choć ich przyspieszenie było mniejsze - musieli się rozpędzić za pomocą biegu po ziemi - to prowadzili i tak do praktycznie dwóch trzecich wyścigu, tylko dzięki czystej dumie oraz determinacji Kruczopióra. Czarny hipogryf leciał tak szybko jak mógł z Darrenem na grzbiecie, który starał się równie mocno nie przeszkadzać zwierzęciu w tym, co wychodziło mu najlepiej. Rzeczywistość okazała się być jednak dość rozczarowująca. Hipogryf nie dał rady prześcignąć miotły wyścigowej i jej pilotki, Shaw zaś czuł się jak zbędny balast na grzbiecie zwierzęcia lądującego w o wiele mniej bojowym nastroju niż jeszcze minutę temu. - Przepraszam - mruknął Darren do zwierzęcia, nachylając się nad jego łbem. Kruczopiór jedynie potrząsnął skrzydłami i wrzasnął donośnie, z właściwą sobie dumą podchodząc do Swansea i tykając ją dziobem w ramię w geście hipogryfich gratulacji. Za jego przykładem podążył Darren, który zeskoczył z jego grzbietu i podszedł do Lei. Zwierzę tymczasem odeszło w kierunku lipy rosnącej pośrodku dziedzińca, wracając do spożywania wcześniej upolowanej kuny. - Gratuluję - powiedział mężczyzna tonem przynajmniej zmęczonym, a na pewno pokonanym - Cóż mogę zrobić dla zwyciężczyni pierwszej edycji Tour de Priory? - spytał. Powoli tracił umiejętność zbyt długiego boczenia się na Swansea - być może rozbrajała go ta nadmierna i niewzruszona niczym maska pewności siebie, którą zaledwie zarysować potrafiły opowieści o tysiącletnich czarnoksiężnikach. - Ale może już w środku, co? - zaproponował. Dzisiejszy dzień był pełen wrażeń - Shaw miał wrażenie, że potrzebował dość mocno miękkiej sofy pod tyłkiem.
z/t x2
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Tak naprawdę ledwo wylądowała nowiusieńkim Piorunem przed rodzinną rezydencją i nie zdążyła nawet dojść do jej schodów, kiedy dopadła ją sowa, wręczając jej list. Znajomy charakter pisma skłonił ją do tego, by wiadomość odczytać bez odkładania tego do czasu popołudniowej herbaty, lepszego nastroju i właściwego układu planet – treść była z kolei... cóż, niepokojąca. Nie miała pojęcia, jak rozumieć połączenie „kiedy znajdziesz chwilę” z „nie halo”, skoro to drugie sprawiało, że pierwsze traciło na znaczeniu. Rzuciłaby wszystko w cholerę, choćby moment był najmniej dogodny, jak tylko można sobie to wyobrazić. Zanim się spostrzegła, z zawrotną prędkością przemierzała brytyjskie przestworza, zmierzając w kierunku Exham Priory. I choć oczywiście teleportacja byłaby nieporównywalnie szybsza, nie oddałaby gwarantowanego przez auto komfortu za nic na świecie. A już na pewno zrobiłaby to bardzo niechętnie! Lądowanie było gładkie, ba, wzorowe, ale rozmiękły po deszczu teren przywitał ją niezbyt przyjaźnie. Może gdyby do Exham prowadziła jakaś porządna droga, uniknęłaby zakopania się w błocie... ale niestety zamek położony był na odludziu nieprzystosowanym do samochodów. Każdą próbą pogarszała swoją sytuację, dodatkowo ochlapując błotem auto i wszystko dookoła, aż w końcu się poddała i po prostu je tam zostawiła, gniewnie trzaskając drzwiami. Plus był taki, że nie musiała martwić się ewentualną kradzieżą – tutaj co najwyżej mógłby go zdeptać jakiś zazdrosny hipogryf, prawda, Kruczopiórze? Zniecierpliwiona, ale przede wszystkim zmartwiona wkroczyła na dziedziniec.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Przy jakiej okazji tak naprawdę Darren dowiedział się o swojej nowej przypadłości? Nawet już nie pamiętał - wyparowało mu to z umysłu tak szybko, jak tylko wypchnąć to mogło zmartwienie tak nowe, jak i niespodziewane. Choć czy można było to nazwać "zmartwieniem"? Cóż, z pewnością było nim to, że już druga osoba miała problemy z dotarciem do Priory za pomocą magicznego pojazdu - być może naprawdę powinien zainwestować nieco czasu i powiększyć nieco pieczarę w ścianie klifu, przerabiając ją tym samym na idealne lądowisko dla mioteł, motocykli, aut, testrali oraz hipogryfów. No właśnie. Hipogryfów. Kiedy Swansea weszła na dziedziniec zauważyć mogła nieco kuriozalną scenę. Kruczopiór tak godnie jak tylko potrafił - choć nieco nastroszony - siedział pod zajmującą centrum podwórza lipą, co jakiś czas sięgając do wiadra i wyciągając stamtąd fretkę. Na parapecie gabinetu Shawa gnieździły się dwa ptaki - feniks oraz lelek wróżebnik. Ten pierwszy badawczym wzrokiem obserwował swojego właściciela, podczas gdy ten drugi kwilił cicho, żaląc się światu, że skutecznie przewidział deszcz, który niedawno przeminął. Obrazu zwierzyńca dopełniała skrzatka, która donosiła na drewniany, ogrodowy stół paszteciki dyniowe - pieczone naprędce zapewne na uspokojenie - nadziewane fasolkami wszystkich smaków oraz błotoryj, który w bojowej pozie stał przy wejściu do westybułu. Oczywiście, nie mogło zabraknąć też - gryzącego właśnie jeden z pasztecików - właściciela Exham, który kucał po jednej stronie podłużnego stołu, ponad blat wystawiając zaledwie czoło, oczy oraz połowę nosa. Darren bacznie obserwował ułożoną po drugiej stronie wyciosanego z wielkiego pnia mebla Mizerykordię, która jak gdyby nigdy nic leżała sobie na drewnie - jak to zresztą różdżki mają w zwyczaju. Widząc że Lei już dotarła Shaw pomachał do niej znad stołu, przypominając przy tym nieco chowającego się przed wrogiem - dość nieudolnie zresztą - partyzanta, i ruchem głowy zaprosił ją nieco bliżej. Zaraz wrócił jednak do obserwowania różdżki, której - o zgrozo - nadal ani przez myśl nie przechodziło zrobienie czegoś niespodziewanego.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Lądowisko, a najlepiej od razu i cały garaż, nie jakiś tam prowizoryczny, a z prawdziwego zdarzenia, godzien tak wspaniałego pojazdu, jakim był Piorun – któremu swoją drogą chyba przydałoby się jakieś bardziej wyjątkowe imię. I koniecznie jakiś porządny chodnik, bo, na Merlina, wyglądała i czuła się komicznie, kiedy ubrana elegancko i formalnie, kroczyła wpierw przez rozkopane kołami błoto, a potem przez sam dziedziniec, całe szczęście będący w znacznie lepszym stanie. Dziękowała sobie z poranka, że ze względu na wygodę w aucie nie zdecydowała się na obcasy, bo najpewniej utknęłaby w nich mocniej, niż przydarzyło się to biednemu Piorunowi. Jej ruchy z każdym krokiem traciły na pewności i rozpędzie, kiedy z chwili na chwilę wyszukiwała coraz to nowsze elementy całego obrazka, które niestety nie składały się w całość jak puzzle, ujawniając coraz więcej, a wręcz przeciwnie, sprawiały, że z każdym kolejnym rozumiała mniej i mniej, aż w końcu dostrzegła samego Darrena, sprawcę całego zamieszania i przyczynę jej dzisiejszej obecności w tej okolicy. Na jego widok zatrzymała się i oparła dłoń na biodrze w pozie, która wyrażała przede wszystkim to, że oczekuje jakichś wyjaśnień. Oparłaby obie, ale w drugiej dzierżyła dobytą niewiadomo kiedy różdżkę, którą, choć opuszczoną, trzymała w pogotowiu. Zmarszczyła brwi, zawahała się, w końcu jednak westchnęła, potrząsnęła głową i żwawym krokiem pokonała dzielący ją od mężczyzny dystans. Wzięła do ręki jeden z pasztecików, licząc chyba, że w nim zawarta będzie odpowiedź i kucnęła obok Darrena, wlepiając wzrok w leżącą niewinnie Mizerykordię. — I co takiego Ci zrobiła? — zagadnęła niby z delikatnym rozbawieniem, ale jednak półgłosem, jakby obawiając się, że donośniejszy dźwięk mógłby wszystko zepsuć... cokolwiek tutaj było do zepsucia. Ugryzła pasztecik i zmarszczyła brwi, najwyraźniej w przekąsce jednak znajdując jakąś odpowiedź – a przynajmniej myśl. — To ta rękojeść, co? Coś jest z nią nie tak, tak? — zabrzmiała na zaniepokojoną – i dobrze, bo tak właśnie się czuła.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
— Mi ic. Eszcze-e — jęknął żałośnie Darren, mając prawy policzek wypchany wręcz przez dyniowy pasztet. Równie dobrze mógłby być to nawet pomidorowy humus albo mus z buchorożca - czy cokolwiek innego w swojej kuchni miała Grzywka - i Shaw zapewne nie zauważyłby nawet różnicy — Ale nie jest dobrze — pokręcił głową mężczyzna po przełknięciu dawki pokarmu. Jak otoczone przez myśliwych zwierzę szybkim ruchem przeniósł wzrok z kucającej obok niego Leighton - po której bardzo wyraźnie widać było to, że nie docierała do niej waga sytuacji - z powrotem na Mizerykordię, zastanawiając się czy niedługo znowu wyskoczy z niej coś przedziwnego. Jakby na potwierdzenie jego słów wypoczywający niedaleko hipogryf zafurczał skrzydłami, zapewne tylko się rozciągając po niedawno przeżytym szoku - choć z pewnością nie tak wielkim, jaki przeżył Shaw. Darren w odpowiedzi jęknął i przechylił się niebezpiecznie do tyłu, ostatecznie lądując tyłkiem w błocie, którym wyścielony był dziedziniec Priory. — No widzisz co robi, wszystko przez nią — westchnął i podciągnął się na równe nogi, ignorując zupełnie mokrą plamę zdobiącą jego pośladki i dół pleców. Przemaszerował obok całego kawału drewna i zatrzymał się przy końcu stołu - tym, gdzie spoczywała Mizerykordia. Wyciągnął dłoń przed siebie, zawahał się jednak krótką chwilę, acz tylko po to by z podwójnym zdecydowaniem złapać za różdżkę i wycelować ją prosto do góry. — Expecto Patronum — jęknął Shaw. Z kawałka drewna wystrzelił srebrny obłok, który po chwili skłębił się, zgęstniał i zmienił w koniopodobny kształt - koniopodobny przynajmniej do czasu, kiedy rozłożył skrzydła, a łeb nie skrócił się, zmieniając raczej w dziób. W końcu stało się jasne, że nad głową Shawa kołuje nie widmowy koń, a hipogryf, frunąc tam w rytm nerwowych pochrząkiwań Kruczopióra i syków błotoryja Alastora.