Uczniowie zakwaterowani są w najlepszym przybytku – magicznych igloo, które są prawdziwą chlubą miasteczka. Pokoje są dwuosobowe i jedynie w łazience jest opcja weneckiego lustra. Całą resztę widać jest jak na dłoni, by zbyt duże łóżka i samotność nie zachęcały do harców. Oraz oczywiście kwestei bezpieczeństwa. Są wykonane ze specjalnego szkła – iglaa świecą w ciemności, dzięki czemu rozjaśniają ciemne noce, ale równocześnie będąc wewnątrz igla nie widać, by budynki obok się żarzyły, co nie przeszkadza w spaniu. Dzięki temu zabiegowi możemy oglądać zorzę polarną całą noc, bądź piękne gwiazdy na niebie.
Uwaga. Ciche demony w nocy krążą często nad kopułami i czasem ich wpływ mogą odczuwać osoby, przy których się pojawiają. Możesz przed każdym wątkiem rzucić kostką k100 jak spało Ci się tej nocy. Nie jest to jednak obowiązkowe
Spoiler:
0 - 20 - Całą noc nie męczyły waszego igloo kompletnie żadne demony. Żadnego nieprzyjemnego uczucia. Tylko ciepłe igloo, wy, zorza i gwiazdy nad waszymi głowami.
21-50 - Przez maksymalnie godzinę mogliście czuć wpływ demonów krążących nad kopułami przez co mogliście mieć problemy z zaśnięciem bądź obudziliście się odrobinę wcześniej niż zakładaliście, jednak nie mogło zepsuć to waszego snu jakoś szczególnie.
51 - 70 - Mogło być gorzej, jednak chociaż nie trwało to długo, aż dwa demony krążyły nad wami przez godzinę, przez co czuliście się podwójnie zdołowani. Na szczęście dość szybko zostały przegonione, ale jednak na jakiś czas czuliście to nieszczęście i smutek nad wami, ze wzmożoną siłą.
71 - 90 - Nie była to dobra noc. Zimno jakby przenikało przez zwykle ciepłe ściany igloo. Trudno było skupić się na spaniu, dopóki jakiś pracownik nie przyszedł w środku nocy, zauważając krążącego nad wami demona. Mimo to pozostaje jakiś strach przez kolejne uczucie, że demon może wrócić? Albo po prostu zasnęliście jak kłody kiedy tylko poczuliście się z powrotem bezpiecznie. Jednak pół nocy zmarnowane.
91 lub więcej - Chłód i niepokój odczuwaliście niemalże całą noc. Trudno było zasnąć i ruszyć się z miejsca. Jedynie kołdra wydawała się być bezpieczną przystanią, a osoba obok mogła być waszym jedynym wsparciem. Demony męczyły wasz sen nieprzyjemnymi koszmarami kiedy tylko na chwilę udało wam się zamknąć oczy na dłużej. Wasze najgorsze obawy i rozterki były jedyne o czym mogliście myśleć w nocy. Może jednak pójdziecie na dzienną drzemkę...
Autor
Wiadomość
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Wiedziała, że leczenie jej to prawdopodobnie ostatnie, na co Felinus mógł mieć ochotę o tej porze doby. Zbliżała się… w zasadzie to nawet nie widziała, która godzina. Przez ten ciągły mrok całkowicie traciła poczucie czasu i bardzo łatwo mogła się w tym wszystkim zagubić. Dlatego nie wiedziała, ile czasu nie było jej w ośrodku. Nie miała najmniejszego pojęcia odnośnie tego, czy minęło kilka godzin, czy dni. Mogła tylko podejrzewać, że jej przyjaciele by się przejęli, gdyby zniknęła na kilka dni. Nie miała najmniejszego pojęcia, jak Feli zareagował by na to, że to wszystko zrobiła z powodu jakiejś tam książki. Zaryzykowała bardzo wiele i chyba tylko cud sprawił, że tak delikatnie się to zakończyło. Była pewna, że będzie o wiele gorzej. Czymże jest wybity bark, trochę szkła w ciele i coś nie tak z płucami w zamian za to, co udało jej się uzyskać? Nie zamierzała kłamać, że zrobiła to przez przypadek. Działa z pełną premedytacją i świadomością tego, w jaki sposób może się to zakończyć. Nikt inny nie powinien ponosić odpowiedzialności za jej własną głupotę. Posiadała wyjątkowe szczęście, że znała Felinusa, który zechciał jej pomóc uleczyć własne ciało. Słysząc kolejne jego słowa, odruchowo chciała na niego zerknąć. Powstrzymała się jednak, aby nie utrudniać mu procesu leczenia. Dlatego tylko na bazie tonu jego głosu, musiała podjąć decyzję, czy chce mu odpowiedzieć, czy nie. Czy w ogóle chce o tym słuchać. Może był na nią cholernie wściekły i idealnie to maskował? Tak ciężko było jej cokolwiek stwierdzić. Milczała dłuższą chwilę, przetrawiając to wszystko w odmętach własnego umysłu. Odchrząknęła cicho, jakby szykowała się do podjęcia długiej opowieści. Ta jednak nie nastąpiła. – A chcesz o tym słuchać? – zapytała w końcu. Ostatecznie przecież podjęła decyzję, że powie mu wszystko, o co tylko zapyta. Nie będzie przed nim zatajała prawdy. Niemniej, nie zamierzała mówić o tym, o czym chłopak nie chciał słuchać. Może wolał zrobić co swoje i po prostu wyjść? Sam musiał podjąć decyzję o tym, czy chce wziąć i to na swoje barki. Nie chciała go tak obciążać. Już i tak wystarczająco mocno go obciążała tym, że poprosiła go o tego rodzaju pomoc. Niestety nie znała nikogo innego, kogo mogłaby prosić o podobną przysługę. – Która godzina? – zapytała nagle, jakby ten fakt stał się nader ważny. Niemniej chciała chociaż częściowo oszacować, jak wiele czasu minęło od kiedy wyszła z igloo. Nie bardzo wiedziała, do czego ta wiedza miałaby się jej przydać, ale może była konieczna? – Nie, jedynie ręka i szyja. Myślę, że mogłam jeszcze się posiniaczyć podczas upadku, ale obecnie nic nie czuję – może to adrenalina działała jeszcze w jej żyłach, a może zwyczajnie nic ponadto jej nie było? Spotkanie z brukiem do najprzyjemniejszych nie należało, ale wiedziała, że najgorszym był jej bark. Całą resztę była w stanie przeżyć. Słyszała jak działał metodycznie. Starała się nie utrudniać mu pracy. Powoli zaczynała spokojniej oddychać, choć czuła ból w płucach za każdym razem, kiedy brała głębszy wdech. Nie przerywała mu swoją durną paplaniną, bo i nie widziała w tym konieczności. Kątem oka zdołała zobaczyć, że postanowił użyć na niej eliksiru wiggenowego. Uśmiechnęła się delikatnie, bo ten eliksiry już zawsze będzie jej się kojarzył z własną klęską. – Oddam ci go później, mam swój w kufrze – powiedziała od razu. Uspokoiła się nieco, kiedy zapewnił ją, że nikt się nie dowie o tym, co tutaj miało miejsce. Tak, to zdecydowanie było tym, czego najmniej potrzebowała. Głupie przygaduchy od kogokolwiek. Nie zniosłaby krytycznych spojrzeń zarówno Eskila jak i Huntera. Nie chciała, aby Jose się o nią martwiła. Poza tym, nie chciała się przyznać do tego, że zwyczajnie nie podołała…
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Zajmował się nią zatem - wszak nie potrafił pozostawić ludzkiej duszy w samotności, kiedy ta potrzebowała pomocy. Może nie nadawałby się na uzdrowiciela, wszak to by go zupełnie wypaliło - wypaliłoby jego płomień do niesienia pomocy innych, przygaszając go w maksymalnym stopniu. Ale, w stosunku do bliskich osób, które to znaczyły dla niego naprawdę wiele, był w stanie się poświęcić. I chociaż nie robił tego z czystych, wyższych pobudek, prędzej... ze zwyczajnej, ludzkiej troski. Wszak się ostatnio wyjątkowo mocno zmieniał, a większość struktur, które to pozostawały zazwyczaj niezmienne, zdawały się przeistoczyć w coś bardziej zaawansowanego. W coś bardziej... ludzkiego. W coś, co nie polega na schemacie, który to został z góry ustalony. I chociaż uczył się oklumencji, i chociaż pozwalała mu zachować spokój, przestał się nią w pełni kierować na własną korzyść, starając się skupić przede wszystkim na innych. Na tych, na których mu najbardziej zależało. Tych, których to mimowolnie, cicho i bez pełnej świadomości, umieszczał pod własnymi skrzydłami. Byleby chronić przed dalszą krzywdą, ale, koniec końców, nie udawało mu się w pełni dopełnić własnego celu. Nie potrafił kontrolować innych, wszak to nie było w jego interesie. I za każdym razem, gdy starał się skupić na sobie, ktoś inny cierpiał. Ktoś inny wymagał pomocy. Równie dobrze mógłby uznać, iż nie ma sensu podawać pomocnej dłoni, ale... nie potrafił. Wewnętrzny instynkt zabraniał mu przejść obojętnie obok ludzkiego cierpienia. I chociaż nie bawił się w zbawcę całego świata, chciał być oparciem dla innych. Dlatego nie czuł gniewu wobec Robin - dlatego nie zadawał zbędnych pytań, skupiając się na tym, by ulżyć jej w bólu. By pomóc przywrócić pełną sprawność, choć podejrzewał, że to nie będzie takie proste, kiedy to zdołał wyciągnąć znaczną część szkła za pomocą Astral Forcipe. - Zależy, czy zechcesz o tym opowiedzieć. - mruknął w jej stronę. Nigdy nie wymagał tłumaczeń, nawet jeżeli wewnętrzna ciekawość próbowała go popchnąć w tą stronę. Wszak wiedział, iż pewne rzeczy nie mogą wyjść na światło dzienne, a jego rola kończy się zawsze na tym, by przywrócić naczyniu pełną sprawność. Wszak nadal nie wiedział, co na duszy może grać; ciało ludzkie jest wyjątkowo kruche i podatne na obrażenia, ale można je poskładać. Psychikę, no cóż - niekoniecznie. Dlatego, ostrożnie i delikatnie, starał się zaleczyć wszelkie obrażenia. Zanim to nie zauważył, poprzez Surexposition, jak roztrzaskany bark posiada dziewczyna. - Dwudziesta trzecia. - odpowiedział, zanim to nie podał jej wiggenowego, który miał częściowo polepszyć stan tkanek i tym samym pomóc w przywróceniu pełnej sprawności. Na kolejne słowa podniósł brwi. - Spokojnie, mam cały zapas. - odpowiedział, wszak nie widział sensu w odzyskiwaniu tego, co zdołał stracić. Czegoś, co kosztowało go zaledwie parę galeonów za trzy porcje. Tym samym ostrożnie, poprzez prawidłowy ruch własnego ramienia, starał się go skierować, by wyprostować w bezpieczny sposób dziewczynę. Aczkolwiek pierwsze postanowił się zapytać. - Dasz rady się podnieść? Masz dosłownie rozjebany cały bark... - powiedziawszy, wiedział też, że to nie jest dobre miejsce na rozbieranie dziewczyny, ale też było jednym z najwygodniejszych. Jakikolwiek ruch mógł ją boleć, ale też, za pomocą Mobilicorpus byłby w stanie ją poprowadzić prosto w stronę łazienki. - Będę musiał rozciąć ci koszulkę z tyłu. Mam cię zanieść do łazienki? - zapytał się, wszak nie potrafił zakryć całego igloo, a też, siedzący nieopodal, z niewielką ilością krwi na dłoniach, Puchon o wysoce wątpliwej reputacji, nachylający się w kierunku rannej dziewczyny... no, mógł wyglądać co najmniej podejrzanie. Kiedy natomiast usłyszał zdanie Robin, zdecydował się wypełnić jej wolną wolę, ewentualnie przenosząc ją poprzez czar do łazienki. Ostrożnie sadząc, by tym samym za pomocą Diffindo rozciąć koszulkę. Wszak wiedział, iż normalne jej zdjęcie, no cóż, nie będzie do końca możliwe - a przynajmniej nie w takim stanie, gdzie każdy ruch staje się wyjątkowo bolesny, jakoby milion szpilek wbijało się w ciało. Pozostawał tego świadom - nawet jeżeli samemu był w stanie roztrzaskać kość, by odwrócić działanie bogina. Powoli i ostrożnie, spoglądając w stronę barku, określał pozycję każdej najmniejszej kości, by poskładać ją pierwsze w całość. Nie zamierzał od razu nastawiać do pozostałej struktury - chciał początkowo zająć się kością barkową, rzucając w określonej kolejności Surexposition, następnie Locus, potem ponownie Surexposition, okraszając to wszystko Episkey. W kółko powtarzane, niczym mantra, starał się przywrócić pełną sprawność dziewczynie; nawet jeżeli nie powinien się zbytnio nadwyrężać, to jednak musiał.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Nawet nie wiedziała, czy to, co robił, sprawiało mu jakąkolwiek przyjemność, czy bardziej czynił to tylko ze względu na jakiekolwiek prywatne powiązania. Jak widać, była bardzo złą przyjaciółką. Czemu wcześniej nie zainteresowała się tym, skąd ta wiedza wynika? Jeśli zechciałby w przyszłości zostać uzdrowicielem, to cóż... wszystko wskazywało na to, że Robin mogła zapewnić mu naprawdę wiele praktyki. Na pewno nie podległa wątpliwości fakt, że ufała mu praktycznie że bezgranicznie. Pomimo tego, jak wiele razy go zawiodła, on nie zawiódł jej nigdy. Zawsze był gotowy jej pomóc, choć mogła sobie tylko wyobrażać, co by powiedział, gdyby wparowała do niego z niektórymi swoimi pomysłami. Nie wiedziała, czy to tylko i wyłącznie troska o jej stan zdrowia, czy może ludzka ciekawość przywiodła go do tego igloo. Ale wiedziała na pewno, że nigdy mu tego nie zapomni. Robiła się jego coraz większą dłużniczką. Jak tak dalej pójdzie, to nie będzie w końcu w stanie spłacić tego długu. Bo czego mógłby chcieć od niej Felinus? Niewiele miała do zaoferowania. Nie imponowała swoimi umiejętnościami tak, jak on to robił. Była zbyt przeciętna, aby mogła mu się przydać w jakimkolwiek większym celu. Smutne, ale prawdziwe i miała tę świadomość. Faktycznie, nie mógł kontrolować innych ludzi, przez co nie miał wpływu na działania chociażby Robin. A ta bardzo często podejmowała jakieś kroki bez dokładniejszego przemyślenia. Pewnie jeszcze nie raz za to srogo oberwie po głowie. Pozostawało mieć nadzieję, że w końcu się obudzi, ocknie z tego letargu i zrozumie, że pozornie działania dotyczące tylko jej samej, nie zawsze takimi się wydawały. Usłyszała odpowiedź na jej własne pytanie, ale w zasadzie nie była pewna, czy chciała podejmować tę konwersację. Zasługiwał na wiedzę, ale musiała jeszcze podjąć decyzję, czy zasługiwał na to, aby aż tyle zrzuciła na jego barki. Dotychczas tylko Hunter wiedział, że podjęła się próby nauki hipnozy. Bądź dopiero zamierzała zacząć tę naukę. Nie była pewna, jak Felinus zareagował by na podobne wieści. Dlatego milczała zawzięcie, pozwalając mu pracować. Zamknęła powieki i próbowała jeszcze raz rozważyć wszystko w głowie. Zastanawiała się, w którym momencie popełniła błąd tego wieczoru. Dlaczego skończyła tak, jak skończyła. Bez słowa przyjęła informację odnośnie tego, która jest godzina. Niemniej, dzięki tej wiedzy była w stanie określić ile czasu spędziła w magazynie, a potem na bruku. Nie napawało ją to optymizmem... Bez słowa przyjęła jego diagnozę odnośnie swojego aktualnego stanu zdrowia. To dokładnie wyjaśniało, dlaczego nie była praktycznie w stanie się poruszyć, pomimo rzuconego przez niego zaklęcia znieczulającego. - Powinnam dać radę - powiedziała, choć na samą myśl o tym, że ma się podnieść, zrobiło jej się niedobrze. Bardzo powoli, przenosząc znaczną część ciężaru ciała na prawą stronę, zaczęła dźwigać się z łóżka. W pewnym momencie wyciągnęła dłoń nieuszkodzonej ręki w stronę Puchona, dzięki czemu była w stanie w końcu podnieść się do pozycji pionowej. Oddychała ciężko, jakby przynajmniej przebiegła maraton. Pot perlił się na jej czole. Jednak kiedy już stała na własnych nogach, to była w stanie iść. Podtrzymywała się Felinusa, bo nieco bała się tego, że nogi odmówią jej posłuszeństwa. Ale w końcu udało jej się dotrzeć do łazienki. A tam usiadła ciężko na ziemi. - Pamiętasz, jak Eskil próbował na Tobie uroku wili? - zaczęła nagle, zerkając na niego. Pracował w skupieniu i bez nawet słowa. - Pomimo, że nie byłam jego celem, to jego urok zadziałał na mnie bardziej, niż na Ciebie. Nie wiem, w którym momencie stwierdziłam, że najlepszą obroną jest atak, ale postanowiłam to urzeczywistnić. - nie tłumaczyła mu, co dokładnie ma na myśli. Nie chciała, aby musiał się o nią martwić, ale zasługiwał na prawdę. A wyjaśnienie swojego postępowania znajdowała właśnie w tamtej chwili, w tamtym wyciszonym pokoju. - Znalazłam tutaj antykwariat, w którym posiadali wiedzę, której potrzebowałam. Ale za tę wiedzę musiałam zapłacić przysługą. Jak widać, nie najlepiej mi to poszło - kulawo zakończyła swoją historię. Nie wątpiła w to, że wiele pytań zrodzi się w głowie Felinusa. Pytanie, jak wiele z pośród nich postanowi jej zadać.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nigdy nie narzekał jakoś szczególnie na własne relacje międzyludzkie, dlatego nie bez powodu pozwalał. Pozwalał na to, by był wykorzystywanym, jakoby twierdząc, iż jest to pewna forma odkupienia własnych czynów, do jakich to się wcześniej posunął. Owszem, mógł podchodzić do tego z łatwością, ale wtedy nie miałoby to żadnego sensu. Jedna myśl, nie wiedział dlaczego, mogła przyczynić się do naprawdę ogromnych zmian. Wystarczyło jedynie zechcieć. Z pomocą ogromną, odzyskać ponownie wiarę w ludzi, jaką to mu wcześniej brakowało. Stare rzeczy, jakoby trzymające go w klatce i rozszarpujące za każdym razem, zdawały stać się przeszłością, z której to czerpał tylko i wyłącznie widoczne doświadczenie. Próbował, walczył, udowadniał, chociaż wcale nie chciał udowadniać - nie chciał udawać kimś, kim nie jest. Nie starał się na siłę wcisnąć odpowiedniego schematu działania, jakoby czując, iż to byłoby co najmniej nierealne. Skupiał się przede wszystkim na pomocy, a nie na tym, by zdobyć wystarczająco dużo zwolenników, którzy mogliby go poprzeć. Nie potrzebował niczego w zamian; nie potrzebował niczego, co mogłoby zaspokoić jego brak pieniędzy (na co ostatnio nie narzekał) albo zwyczajnie polepszyć jakość bądź komfort życia. Od kiedy to zaczął odkrywać dokładniej własne struktury, zaczął jednocześnie czuć się lepiej ze samym sobą. I wcale nie zaciągał innych na dług. Wszak altruizm, mimo iż wyjątkowo dziwny z jego strony, jako że każdy kojarzył go w postaci tego przedsiębiorczego jegomościa, sprzedającego prace domowe za pieniądze, istniał w jego sercu. Zagrzewając je do walki, widział tę zmianę w samym sobie. Jakby to nie było coś losowego, rzut monetą, nad którym to nie panował. Jakby... wybierał tę jedną, szczególną ścieżkę, jaką to zamierzał kroczyć. Jaka to zdawała się dla niego najodpowiedniejsza - dla innych także. Nie bez powodu, podczas trwającego rytuału, obrał ścieżkę polegającą na wiarze w innych. Życie należy przeżyć godnie, nie żałując niczego. Poświęcając siebie czasami bardziej, stawiając wyżej innych ludzi, aniżeli skupiając się w pełni na sobie. Bo na tym polegają relacje międzyludzkie - na czystym, prawdziwym poświęceniu, wynikającym z troski. Pomógł zatem dziewczynie przedostać się do łazienki, kiedy to nie otrzymał odpowiedzi na słowa, które to jawnie pokazywały, iż Robin nie musi się chwalić tym, co miało miejsce. Iż nie musi wydobywać z głębi umysłu niektórych sytuacji, jeżeli nie są dla niej komfortowe, a ona nie jest w pełni zgodna co do tego, by móc je przekazać dalej. By tajemnica została rozłożona na dwie osoby, w związku z czym jedynie przytaknął głową, kiedy to otworzył drzwi do łazienki, pomagając usiąść dziewczynie na ziemi. I ponownie się nią zajmował, byleby przywrócić ją do pełni zdrowia, składając raz po raz kolejne kości, łącząc je w całość, używając Episkey na poszczególnym obszarze. Nie chciał robić niczego w zły sposób, choć powoli czuł narastające zmęczenie, z którym to będzie musiał się przespać. I nie tylko z tym, wszak wiele pytań oblegało jego głowę, przyczyniając się do dziwnego natarcia na jego umysł. - Pamiętam. - przytaknął głową, wszak nadal się ze skutkami tego całego przedsięwzięcia zmagał, ale... czuł, że oklumencja w jego przypadku uległa pewnej przemianie. Przemianie, której to nie był w stanie do końca stwierdzić, na jakich obszarach miała miejsce, ale odczuwał ją. Jakby struktura tego, co zazwyczaj badał opuszkami palców... została poddana odczuwalnej metamorfozie. Rzucił tym samym Levatur Dolor, by uśmierzyć ból, a następnie skoncentrował Duritio w jednym miejscu, chcąc ulżyć jakkolwiek dziewczynie. - Nie dziwię się w sumie... co jak co, ale półwile dzierżą w sobie trudną do okiełznania broń. Ale, jak nauczą się jej kontrolować... - wziął cięższy wdech, przypominając sobie Noc Celtycką, podczas której to został porwany do tańca z pierwotnymi istotami. - ...nigdy nie wiesz, czy nie znajdujesz się pod ich kontrolą. - przytaknąwszy głową, wiedział, o czym mówi. O ile zazwyczaj trudno było go otumanić na dobre słówka i niebiański wygląd, wszak w jego życiu uczucia pełniły rolę klucza do furtki, która to odblokowywała cielesność, o tyle jednak... odpowiednio wyćwiczona osoba, posiadająca tę zdolność, jest w stanie ustawić sobie pod dyktando dosłownie każdego. - Urzeczywistnić... hipnoza? - powiedział, ale nie był zdziwiony. Nie był, wszak... sam uczył się czarnej magii i o ile większość przedstawicieli jego domu zareagowałoby, iż nie jest to dobra forma uwalniania własnej mocy magicznej, o tyle jednak rozmowa o tym przychodziła mu z łatwością. Stwierdzając, iż nie chce się bronić, a ma zamiar uderzyć w formie kontrataku, łatwo było powiązać pewne fakty. - ...Widzę właśnie. - wziął cięższy wdech, kiedy to ponownie zespoił tkankę kostną, przywracając ją powoli do względnego porządku. Raz po raz, Surexposition, Locus, Surexposition, Episkey... wymęczało go to poniekąd, ale nie zwracał na to uwagi. Już nie pierwszy raz jadł więcej, spał więcej, pił więcej wody. - Nie lepiej byłoby... nie wiem, włamanie do Działu Ksiąg Zakazanych zrobić? Mniejsze ryzyko w sumie... - zapytał się, choć i tak znajdował się z tyłu, by leczyć ten bark, więc nie spojrzał jej prosto w oczy. A gdyby Doppler chciała, wymagałoby to z jej strony bardzo nierozsądnego ruchu, który wywołałby kolejną falę bólu. Martwił się, ale nie wypytywał więcej. Nie chciał napierać i nie chciał wykorzystywać jej zaufania, jako że ją leczył. Nie chciał, by rzucanie zaklęć uzdrawiających było kartą przetargową do informacji, a tak to właśnie by wyglądało.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Nienawidziła mieć długów. Względem kogokolwiek. Czy dotyczyło to rzeczy błahych i mało istotnych, czy bardzo poważnych, po prostu nie lubiła być nic nikomu winna. A wiedziała, że nawet jeśli Felinus nie wspomni o tym choćby jednym słowem, to ona sama będzie się czuła cholernie niekomfortowo z tym, że zrobił dla niej tak wiele. Cały czas będzie o tym pamiętać i próbować mu to wynagrodzić. Nawet jeśli jego działaniami kierowały typowo altruistyczne pobudki, to ona sama nie potrafiła postępować inaczej. Wiedziała, że prędzej czy później na pewno będzie próbowała spłacić chłopakowi swój dług i miała szczerą nadzieję, że w końcu jej się to uda. Choć, kto tam wiedział, jak się życie ułoży. Gdyby dalej miała postępować tak irracjonalnie, to wyjdzie na to, że Feli stanie się jej ulubionym uzdrowicielem. Dotarcie do łazienki kosztowało ją naprawdę dużo wysiłku. I pomimo, że starała się tego nie okazać w żaden sposób, to wiedziała, że nie będzie w stanie tego całkowicie ukryć. A już na pewno nie przed nim. Nawet nie chciała udawać, że wszystko jest w porządku. Nie miała na to siły i chęci. Czuła się fatalnie i nawet nie miała pojęcia, w jaki sposób jeszcze jakkolwiek funkcjonowała. Może to przez podany dożylnie eliksir wiggenowy? Istniało spore prawdopodobieństwo, że to właśnie dzięki niemu jeszcze funkcjonowała, bo życiem by tego nie nazwała. Siedziała ze zwieszoną głową, nie zdolna do tego, aby zrobić cokolwiek. Poza tym, bała się, że w ten sposób przeszkodzi Felinusowi. Więc nie ruszała się, o ile tego od niej nie wymagał. Nie przejmowała się brakiem odzienia. Skoro to było potrzebne, to nie zamierzała w żaden sposób z nim dyskutować. Miała nadzieję, że chłopak się nadto nie przepracuje przy niej. Próbowała wymyślić sposób na to, aby w przyszłości mu to wynagrodzić, ale jej umysł nie był w stanie obecnie w żaden sposób pracować. Skupiała się na tych wszystkich pozornie nieistotnych czynnościach, na które człowiek nie zwracał uwagi, dopóki nie musiał. Próbowała wyrównać oddech, ale rzężenie w płucach się nasilało. Przełykanie śliny sprawiało ból, choć nie wiedziała, czy miało to coś wspólnego z dopiero co wyjętymi odłamkami szkła. Chłopak dalej działał a ona nie biła się już z myślami na temat tego, czy opowiedzieć mu o wszystkim. Po prostu poczuła, że chciała to zrobić. Czuła, że Felinu zrozumie. Nie będzie oceniał, poddawał pod wątpliwość jej irracjonalne działanie. A nawet jeśli to być może nie zareaguje tak przesadnie, jakby to zrobił Eskil czy Hunter. Nie, na ich bezstronny osąd w tej sytuacji nie mogła liczyć. Coś jej podpowiadało, że zbyt wiele mieli innych problemów, aby brać na głowę jeszcze ten, który sama sobie stworzyła. – Tu nie chodzi o Eskila – od razu powiedziała, bo była świadoma tego, jakie insynuacje mogły pojawić się w jego głowie. Dlaczego chciała chronić swój umysł. Owszem, półwil był impulsem do działania, ale nie ostatecznym powodem. Poza tym, była bardziej niż pewna, że obecnie nie przebywała pod jego wpływem. Nigdy do niczego jej nie zmuszał. Nigdy nie zrobił nic wbrew jej woli. To raczej ona zmuszała go do robienia tego, czego robić nie chciał. – Tak, hipnoza – przyznała w końcu z cichym westchnięciem. Zabolało, skrzywiła się nieco na twarzy i znów miała większy problem z wyrównaniem oddechu. Dała sobie i Feliemu chwilę czasu, w której to chłopak działał w ciszy. – Nie wiem, czy cokolwiek mi z tego wyjdzie. Wiem za to, że czeka mnie cholernie dużo nauki i pracy. Nie mam jeszcze nikogo, kto mógłby mi cokolwiek więcej na ten temat powiedzieć. Tylko tę głupią książkę – przewróciła oczami z zaskoczeniem odkrywając, że to akurat nie bolało! Słysząc jego słowa uśmiechnęła się pod nosem, ale nie popełniła ponownie tego błędu i nie odwróciła się, aby zobaczyć jego twarz. – Mniejsze ryzyko? W Dziale Ksiąg Zakazanych są miliony książek, a ja prawdopodobnie potrzebowałam jednej konkretnej. Zanim znalazła bym cokolwiek to przynajmniej kilku profesorów by mnie złapało. Nie wspominając o tym, że na pewno nie zrozumieliby tego, dlaczego akurat hipnozy chcę się uczyć. – dziwnie łatwo przychodziło jej wyjawienie wszystkich swoich myśli i obaw przed chłopakiem. Chyba prawdę czuła się tak, jakby nigdy się nie rozstawali. Ufała mu całkowicie, w końcu, gdyby chciał, to już dawno mógłby jej zaszkodzić. Nigdy tego nie zrobił.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nikt nie cierpiał mieć długów. Jakoby coś, co trzeba spłacić - jakoby niewidzialna kwota patrząca w oczy duszy zwyczajnego człowieka, powoduje poniekąd upadek serca na kolana. Chęć pozostania na miejscu, chęć poświęcenia się, jak również... chęć zwyczajnej ucieczki. Najprostsze, trzecie rozwiązanie, zdawało się być najlepsze, ale koniec końców niosło ze sobą widoczne, długotrwałe skutki, których to nikt nie mógłby powstrzymać. Dlatego starał się ich nie nabierać zbyt dużo, choć ostatnio... zawdzięczał innym naprawdę sporo. Zmienił się na przestrzeni tych miesięcy, które to spędził wraz z innymi ludźmi, w związku z czym stanowił kompletnie innego człowieka. Może wygląd pozostał ten sam, może myśli nadal wędrowały, ale nie były to te same myśli. Dusza, choć niezmienna z zewnątrz, zdawała się przejść metamorfozę od samego środka, pokazując, iż wiele tak naprawdę zależy od uzyskanej wiary w innych. A ostatnio ta była spora u Lowella. I nawet to, że dziewczyna znajdowała się w pogorszonym stanie, z rozbitą kością i ogólnie brakiem możliwości działania na własną rękę, nie spowodowało zawahania w nim jakiejkolwiek krzty nadziei w ludzi. Wszak... po tylu latach chowania się, bycia traktowanym niczym zło wcielone, chciał chronić innych. Chciał ich umieszczać pod własnymi skrzydłami, poddając się poniekąd altruizmowi. Nie każdemu, wszak wtedy również i jego dobre chęci by się wyczerpały, ale nie potrafił zignorować kompletnie niesienia pomocy temu, kto jej potrzebuje. Gryzło się to z jego moralnością. Którą to, o dziwo, zaczął od jakiegoś czasu posiadać. I nie czuł potrzeby złośliwego podchodzenia, nawet jeżeli ziarenko gdzieś tam kiełkowało czasami pod kopułą jego czaszki, wszak potrafił je zabić w samym zarodku. Unicestwić, unieszkodliwić, aby nie zbierało kolejnych żniw, w związku z czym czuł się lepiej ze samym sobą. Od kiedy to zaczął nauczać się rozróżniać rzeczy dobre od tych złych, może nie było łatwiej względem otaczającej go rzeczywistości, ale odzyskał w jakiś sposób spokój ducha. Udali się zatem do łazienki, a tam powoli i w należytym skupieniu składał każdą kość. Każdą, nawet najmniejszą, odłamek, wszak mogłoby to pogłębiać możliwości uszkodzenia tkanek. Co jakiś czas Lowell sprawdzał, czy nie występuje tym samym jakiś krwotok wewnętrzny, usuwając tym samym jedną czy dwie kropelki potu za pomocą wierzchu dłoni; cały ten wysiłek wiązał się z użyciem nie kilku, nie kilkunastu, a ponad kilkudziesięciu zaklęć, powtarzanych tak, jakby miał zacząć je recytować od tyłu. Jakby słowa, które wypowiadał, były miękkie, choć uciekał się głównie do zaklęć niewerbalnych - dopiero wraz ze wzrostem zmęczenia zaczął je wypowiadać na głos. Te bardziej zaawansowane, wszak przy prostych aż nadto nie musiał się skupiać. Uczucie zmęczenia, przedostające się do rzeczywistości poprzez chęć zamknięcia oczu, zdawało się rosnąć z minuty na minutę, ale on jakoś nie zamierzał wcale się poddawać. Tym bardziej, że po dłuższej chwili rzucania czarów, trwającej zapewne więcej niż kilkanaście minut, kość wyglądała już w miarę normalnie. Pomijając odłamki, które to jeszcze musiał zespoić. Nie zapytał, wszak nie czuł, by miał jakiekolwiek prawo, by próbować jakkolwiek wyciągać, o co konkretnie chodzi. Nie chciał; czuł się tak, jakby to nie była jego sprawa. I rzeczywiście nie była, wszak nikt z nich nie stanowił pięcioletnich dzieci, nad którymi to trzeba sprawować odpowiednią pieczę. Pokiwał zatem głową w ciszy, akceptując to, iż ta zaprzeczyła jego domniemaniom. Coś jednak musiało być, iż ta zdecydowała się podjąć walki o kontrolę nad własnym umysłem. Nie bez powodu ludzie przecież się tego uczą, poświęcając czasami naprawdę wiele. Rzucał kolejne zaklęcia, nie osądzając ją o nic. Czarna magia mogła nieść ze sobą brak przychylności, ale sam miał pobudki dość charakterystyczne, by ją zrozumieć. - Nie kojarzę, by ktokolwiek w szkole umiał jako tako hipnozę. Zresztą, dość ciężko jest ją opanować. Wymaga wielu lat ciągłej nauki, by móc opanować ją do perfekcji. - sam nie wiedział, czy spotkanie z legilimentą na ulicach Nokturnu wiązało się tylko i wyłącznie ze zdolnością penetrowania umysłu. Przed nim wówczas pojawiały się liczne iluzje, które to, dzięki zdrowemu rozsądkowi i zwyczajnemu, ludzkiemu szczęściu, mógł tym samym zażegnać. Ale, żeby nie było, wiązało się to z kolejną traumą - nie aż tak dużą, ale nadal, wystarczająco dużą, by mógł uznać, iż to wydarzenie wpłynęło na niego w znacznym stopniu. Czarna magia spaczała ludzi nieuważnych. Powodowała chęć posiadania więcej. Czegokolwiek, byleby było tego więcej. Siły magicznej? Wiedzy? Trudno jest się od niej oderwać, jako że stanowi zakazany owoc. A ten podobno lepiej smakuje. - Mam pelerynę niewidkę, jakbyś potrzebowała. Druga rzecz, profesorowie nie chodzą parami - wystarczy mieć obstawę, by jedna osoba uciekła z tym, co jest wówczas najcenniejsze. - wziął cięższy wdech, kiedy to powoli kończył własną rolę w kwestii uzdrawiania, czując narastający ból głowy, którego to nie potrafił w żaden sposób powstrzymać. - W Dziale Ksiąg Zakazanych byłem nie raz, więc nie sprawiłoby mi żadnego problemu znalezienie odpowiedniej książki. - przyznał szczerze, kiedy to kolejną cząstkę zaleczył, przywracając ją do pierwotnego ułożenia za pomocą Locus, by tym samym sprawdzić ponownie poprzez prawidłowe użycie Surexposition. Zaklęcie wskazywało na znacznie mniej obrażeń powiązanych z urazami tkanki kostnej, w związku z czym częściowo mógł odetchnąć z ulgą. Słowa, które wypowiedział, nie były obarczone żadną złośliwością. Żadnym zrezygnowaniem; były gładkie, jakoby udowadniając, iż nie ma jej tego za złe. Nawet jeżeli nie mógł wcześniej pomóc, by uniknąć konieczności składania dziewczyny w jedną całość. - Przez parę dni będziesz miała problem z poruszaniem ramieniem. Będzie bolał, może okazać się konieczne zażywanie przeciwbólowych. Polecałbym unikania jakiejkolwiek większej aktywności. - powiedział, kiedy to dokańczał ostatnie czynności, rzucając ponownie zaklęcia uśmierzające ból, by tym samym jej ulżyć w tym cierpieniu, które zesłała na samą siebie poprzez ludzką ciekawość. Nastawiwszy odpowiednio bark, zaleczył, po dłuższym czasie ciągłego używania poszczególnych czarów w należytej kolejności, wcześniejsze odwodzenie w bok, co mogło trochę bardziej zaboleć, wydobywszy charakterystyczny dźwięk. Nawet jeżeli zastosował znieczulenie, to nie mogło ono objąć całego obszaru zakończeń nerwowych. - Jak będziesz potrzebowała eliksirów, to daj znać. - powiedziawszy, poczuł ciepło bijące od rozgrzanej różdżki, kiedy to zakończył swoją pracę. Nawet nie zauważył, kiedy to poddał rdzeń obciążeniu, ale zresztą, sam nie wyglądał po tym wszystkim najlepiej. Miał ochotę zniknąć w łóżku i odpocząć przez co najmniej kilkanaście godzin. - Na razie będziesz sama? - zapytał się, wszak nie wiedział, czy przypadkiem nie zostać i jej nie monitorować.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Dług był dla niej niewyobrażalnym obciążeniem psychicznym, którego niejednokrotnie nie potrafiła znieść. Szczególnie w takim momencie, jak teraz, gdy miał pełną świadomość faktu iż Felinus właśnie najprawdopodobniej ratował jej życie. Dopóki nie zaczął jej badać, nie miała pojęcia, jak rozległe rany sobie wyrządziła. A on po kolei, kosteczka po kosteczce, składał ją do kupy. Nie znała się na uzdrawianiu w żadnym stopniu. Nie wiedziała, jak bardzo groźnym mogło być to, co ją spotkało. Kompletnie nie interesowała się podobnymi faktami, bo wychodziła z założenia, że i tak nie miała po co. Jak widać, myliła się okrutnie. Powinna zacząć poświęcać temu nieco więcej czasu. Może nie tyle po to, aby leczyć innych ludzi z tak paskudnych przypadków, jak ten, w którym aktualnie się znajdowała, ale po to, aby nie być kompletnie bezużyteczną, bezbronną. Miała wielkie szczęście, że znała kogoś takiego, jak Felinus. Ale przecież nie zawsze mógł on być obecnym w jej życiu! Na Merlina, miał swoje problemy, swoje sprawy! Widać Robin musiała w końcu nauczyć się samodzielności, aby nie mieć tego paskudnego uczucia ciągłego polegania na kimś innym oraz długów u innych, których wiedziała, że i tak nie spłacić, choćby nie wiadomo jak wiele razy próbowała to uczynić. Chciała jak najbardziej ułatwić mu jego pracę, chociaż nie bardzo wiedziała, co mogłaby w tym celu zrobić. Dlatego maksymalnie minimalizowała swój ruch, stając się wzorcowym pacjentem. Nawet nie chciała wiedzieć, jak bardzo musiał być przez nią wyczerpanym, skoro w końcu zaczął wypowiadać zaklęcia na głos. Ledwie słyszalny szept był wyraźnym znakiem dla niej i jeszcze większym obciążeniem dla jej sumienia. Chciała opowiedzieć mu więcej, ale nie była pewna, czy może sobie na to pozwolić. Nie chciała go obciążać, a wiedziała, że pogawędka podczas procesu leczenia mogła jeszcze bardziej nadwyrężyć jego organizm. Dlatego ograniczała to do minimum, aby mógł jak najbardziej skupić się na tym, co aktualnie robił, niekoniecznie na jej popierdolonych motywach, które zawiodły ją ostatecznie do doków. Jego kolejne słowa przywitała cichym westchnieniem. Doskonale wiedziała to wszystko, co aktualnie próbował jej przekazać. Nie miała problemów ze zrozumieniem tego, w jak chujowym położeniu się znalazła, skoro chciała dopiero zacząć praktykę zarówno z czarną magią jak i hipnozą. Nie, wiedziała, że nie przepadnie. Nie zatraci się w zakazanych rejonach magicznych. Chciała je zbadać, aby lepiej zrozumieć zagadnienie, nie po to, aby mieć władzę nad innymi ludźmi. I nie, nie zamierzała wspominać o tym, że prawdopodobnie już kogoś takiego znalazła, kto mógł jej pomóc w rozwoju drzemiącego w jej wnętrzu hipnotyzera. Obiecała sobie, że nie skłamie Felinusa na swój temat. Nic nie wspominała o innych ludziach, a tożsamość tej dziewczyny powinna być tajemnicą, aby nie wskazywać na ich bezpośrednie powiązania. – Wiem, Feli. Prawdopodobnie miną lata nim będę w stanie zmusić cię do podania mi szklanki wody. Ale chcę tego spróbować. Muszę tego spróbować. – jeśli wszystko dobrze pójdzie, może kiedyś będzie w stanie zmusić kogokolwiek do czegoś więcej. W tamtym jednak momencie kompletnie o tym nie myślała. Skupiała się na tym, aby przetrwać to wszystko i nie utrudniać pracy Puchonowi. Słuchała kolejnych jego słów w milczeniu. Czuła, jakby proponował jej swoją pomoc. Delikatny uśmiech wykrzywił jej wargi, choć nie miał tyle siły, aby dosięgnąć czekoladowych tęczówek. Dziwne ciepło ponownie rozlało się po jej wnętrzu. Może faktycznie nie musiała być w tym wszystkim sama? – Uroczyście oświadczam, że jeśli tylko będę potrzebowała większej ilości wiedzy niż ta, którą zdobyłam dzisiaj, będziesz pierwszym, który się o tym dowie i do ciebie pierwszego zwrócę się z prośbą o pomoc – oznajmiła w końcu cichym głosem. Miała szczerą nadzieję, że nie będzie musiała tego robić, jednak danego przyrzeczenia zamierzała dotrzymać. Nie mogła pozwolić, aby ktokolwiek z pośród bardzo wąskiego grona jej przyjaciół ponownie musiał się o nią martwić. Westchnęła cicho, kiedy chłopak oznajmił, że proces leczniczy dobiegł końca. Delikatnie poruszyła lewym ramieniem, aby sprawdzić, na jak wiele mogła sobie pozwolić. Od razu poczuła tam szarpnięcie bólu, jednak bez porównania mniejsze do tego, co działo się wcześniej. Siedziała jeszcze chwilę na ziemi, obracając się tak, aby spojrzeć na chłopaka. Nie była w stanie przy użyciu jakichkolwiek słów wyrazić, jak wielką wdzięczność względem niego czuła. – Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie ty – oznajmiła w końcu szeptem, przymykając powieki. Otworzyła je ponownie dopiero kiedy usłyszała pytanie odnośnie tego, czy będzie sama. Nie zamierzała zatrzymywać go tutaj choćby o kilka minut dłużej, niż było to konieczne. Musiał odpocząć. Odzyskać swoje siły. Nie mógł jej wiecznie pomagać. – Jose zaraz wróci – odpowiedziała, gładko kłamiąc. Nie miała pojęcia, kiedy wróci jej współlokatorka, jednak nie zamierzała narażać go na więcej martwienia się o jej stan. – Idź, odpocznij, wystarczająco dużo zrobiłeś – dodała po chwili, zmuszając się nawet do delikatnego uśmiechu. – Dziękuję – szepnęła jeszcze, w zasadzie nie wiedząc, za co dziękowała. Za uratowanie jej życia, czy może za zrozumienie? Chyba za wszystko po kolei.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Dla kogo dług nie jest obciążeniem psychicznym - niczym dodatkowy ciężar, zdaje się co chwilę iść za sumieniem, nie dając mu ani krzty spokoju. Przyczyniając się do bezpośredniego uczucia napięcia, którego to nie da się w inny sposób załagodzić. Niczym szpony przeszłości, które kierowane są początkowo w najbardziej odsłonięte części ciała, by potem przejść do tych najbardziej skrytych - człowiek, jako istota, jest wbrew pozorom słaby. Jedynie przez to, iż funkcjonuje w stadzie, może osiągnąć coś więcej. Ale nawet i ten stan jest bardzo trudno uzyskać, wszak homo sapiens niezwykle znani są z konfliktów, które powodują zwyczajne mdłości i jakoby uczucie, iż wszystko tak naprawdę przemienia się w pył, by potem mieć z powrotem do czynienia z ożywioną istotą. Niczym feniksy, choć nie do końca z tymi dobrymi zamiarami. Nie chciał się jednak ukłonić na widok takiego rozwiązania - nie chciał upaść na kolana, twierdząc, że to jest jedyna prawidłowa opcja. Jedyna, której to można się poddać, z której to nurtem należy iść. Różnił się pod tym względem - może działał w cieniu, ale starał się, by jakiekolwiek skutki - zła, dobra, nieważne - zostały tym samym zaleczone. I tym się charakteryzował - nie szedł tam, gdzie szła ciemnota i szare masy. Starał się mieć własne zdanie, w związku z czym musiał wycierpieć trochę więcej. Leczył ją zatem; powoli, ostrożnie, a gdy zaczął czuć zmęczenie, nie bez powodu zaczął używać zaklęć w ich werbalnej formie. Te o niższym stopniu zaawansowania początkowo wydobywał z siebie poprzez niewerbalne próby, ale koniec końców musiał się schylić ku rozwiązaniu w postaci mówienia łacińskich sentencji. I nie przeszkadzało mu to - uważał to za sensowny trening, który to, po takiej przerwie oczywiście, może mu się przydać. W mniejszym lub większym stopniu, kiedy to każda kość wybitego i roztrzaskanego barku odnajdowała swoje miejsce - niczym puzzle - by tym samym dokończyć należytą układankę. Lowell pozostawał świadomy tego, iż nie może się pomylić, w przeciwnym przypadku, gdyby kości nieprawidłowo się zrosły, musiałby potraktować bark za pomocą Rumpo. A chciał oszczędzić Doppler dodatkowych wrażeń bólowych i świadomości tego, iż ma do czynienia nie do końca z takim człowiekiem, za jakiego ta mogła go pierwotnie uważać. Nie pytał niepotrzebne - jedynie uraczył ją słowami o neutralnym wydźwięku, wszak nienawidził osądzać bez posiadania jakichkolwiek faktów z życia na czyiś temat. Zresztą, nie jarało go coś takiego - nienawidził grzebać w cudzych informacjach, choć czasami miał wrażenie, że to nie wystarczy, by odtrącić od siebie ludzi, którzy jednak postanowią pewną jego prywatność złamać. Przekroczyć wcześniej naznaczone przez niego samego granice, z czego nie był jakoś szczególnie zadowolony. Wiedział o tym, iż własne cechy, które to stara się reprezentować, nie zawsze będą oznaczały chęci zachowania się w podobny sposób; niemniej jednak liczył na to, iż jakoś to może w tej kwestii pomóc. Pamiętał ostatnią rozmowę z Marie, która to jednak chciała wymusić na nim powiedzenie paru rzeczy na swój temat. Co, zresztą, zbył i zignorował. - Jakbyś potrzebowała jakiejkolwiek pomocy, kogoś, na kim mogłabyś przetestować prędzej czy później zdobyte możliwości - daj znać. - powiedział, kiedy to przez krótki moment przestał rzucać zaklęcia, by tym samym powrócić do składania barku. Na szczęście były to tylko i wyłącznie ostatnie szlify - sam nie wiedział, ile to czasu minęło, kiedy starał się przywrócić względny porządek w jej organizmie i uniknąć spowodowania jakiegokolwiek krwotoku wewnętrznego. Godzina? A może więcej? Sam doskonale pamiętał, jak profesor Williams składał jego roztrzaskaną rękę, która to stała się kluczem do sukcesu względem zdezorientowania bogina - trwało to dwie godziny. Ale, z wybitą na zewnątrz tkanką kostną, w związku z czym ten proces naturalnie musiał trwać dłużej. Zresztą... jeżeli posiadałby wcześniej mentora względem oklumencji, uniknąłby wówczas większości blizn. A tak to musiał się z nimi zmagać - sięgającymi prawej ręki, prawej miednicy, lewego obojczyka, który to już był łamany wielokrotnie - to wszystko wcale nie musiało go spotykać. Na kolejne słowa, oświadczenie wręcz, kiwnął głową - może wcale tego nie widziała - ale delikatny podmuch wiatru mogła tym samym wyczuć, zmianę w otaczającej jej przestrzeni. Jakoby dziwną świadomość, że nie mógł przecież pokiwać łbem na boki i uznać, że takie słowa nic praktycznie nie znaczą. Dopiero potem, gdy zakończył proces leczenia, odsunął się, by tym samym dziewczyna sprawdziła, jak się obecnie czuje podczas poruszania. Nie zamierzał wymuszać na niej jakiejś gimnastyki; prędzej z zaciekawieniem obserwował, czy przez ten miesiąc jego zdolności uzdrowicielskie nie zdołały jakoś cofnąć się w czasie. - Podejrzewam, że zapewne nadal leżałabyś nieposkładana na łóżku. - chciał zarzucić półżartem, ale zmęczenie przejawiało się poprzez jego aparycję. Nadal, mimo tylu tygodni, jakie to minęły, nie czuł się najlepiej przy rzucaniu ponad kilkudziesięciu zaklęć na krzyż. To wszystko mocno go wyczerpywało - nawet jeżeli wcześniej sobie dawał z takimi rzeczami rady. A nawet z gorszymi. Na słowa o Jose kiwnął głową, wszak nie wykrył z jej strony kłamstwa... a nawet jeżeliby wykrył, nic nie zdołałoby to zmienić, wszak każdy w pewnym stopniu odpowiada za samego siebie. Wiedział jednak, iż Robin może nie czuć się zbyt dobrze, kiedy to jednak kolejny raz prosiła go o pomoc; wiedział o tym doskonale, wszak konieczność chwycenia za dłoń, która poskłada chociaż część ludzkiego ciała w jedną, logiczną całość, nie zawsze godzi się z własną moralnością i chęcią zaciągania kolejnego długu. Felinus nie chciał jednak narzucać w żaden szczególny sposób czegoś do spłacenia. - Nie musisz za nic dziękować. - odpowiedział, kiedy to pomógł jej jeszcze, jeżeli ta miała problem, z dostaniem się do wnętrza igloo; sam ruszył we własną stronę, nie chcąc, by jakkolwiek poczuwała się tym samym do jakiejkolwiek wdzięczności. Nie chciał, by się poczuwała. Wszak ludzie nie do końca są interesowni, a czasami wystarczy iskra, by rozpalić ogień.
Odezwał się do Robin w sumie nawet nie licząc na to, że uda mu się ją wyciągnąć na tą durną morsoteke, ale bardziej po to, aby po prostu ją zaczepić, bo kilka dni od imprezy w pubie się nie widzieli. Zwyczajnie brakowało mu jej towarzystwa, dlatego wziął pierwszy lepszy pretekst, żeby tylko do niej napisać. I dobrze, że to zrobił, bo inaczej zapewne nie dowiedziałby się, że dziewczyna jest chora. Od razu przyszło mu na myśl przeziębienie, przez to, że zaznaczyła, że nie wychodzi, bo nie chce pogorszyć swojego stanu, a sam Hunter karcił się w myślach za wykorzystanie kilka dni wcześniej eliksiru pieprzowego na lekki katarek i ból mięśni. Rzeczywiście nie wiedział w miasteczku żadnego sklepu z wywarami, dlatego uznał, że warto idąc do Robin zabrać ze sobą szkatułkę z jego osobistą kolekcją ziół. Sporo miał z transportów, które zahaczały o Londyn, a on korzystał i zbierał po kilka gram cennych suszonych roślin. Kilka saszetek zdobył również w szklarni, w której pracował na co dzień, bo przecież nikt nie rozliczał ich co do listka. Dlatego zaopatrzony w niezbędne rzeczy, odnalazł igloo, należące do Ślizgonki i jej przyjaciółki, po czym zapukał i klasycznie, czekając zaledwie kilka sekund, nacisnął na klamkę, wchodząc do środka. Rozejrzał się po niewielkim pomieszczeniu, a jego wzrok padł od razu na jedno z łóżek, w którym od razu rozpoznał znajomą, jasnowłosą dziewczynę. - Przyszedłem sprawdzić jak tam Twój cięty język - oznajmił, odkładając plecak na drugie łóżko i przysiadając w nogach jej pościeli. Przeniósł wzrok ponownie na jej twarz, lustrując ją spojrzeniem, jakby oceniając jej stan - Gdzie się tak załatwiłaś? Bo na pewno nie na tym lodowisku. - odezwał się po chwili, opierając się ramionami z tyłu za sobą. Widać było po niej, że jest chora, ale niestety Hunter za bardzo nie potrafił używać zaklęć leczniczych innych też nie, a jedyne czym mógł jej pomóc to właśnie zioła, znajdujące się w jego plecaku.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Naprawdę bała się tego, że faktycznie będzie próbował wyciągnąć ją na ta imprezę. Jakoś kompletnie nie była w stanie wyobrazić sobie siebie samej na parkiecie, w takim klimacie. Widziała, że po prostu czuła by się tam źle i zwyczajnie wolała tego uniknąć. A jej chorobą jak widać była idealną ku temu wymówką! Mogła się nią bronić bez najmniejszego problemu, bo każdy potencjalnie zainteresowany do wyciągnięcia ją na tańce mógł przyjść i osobiście przekonać się co do tego, że nie kłamie i naprawdę czuje się źle. Musiała bezczelnie przyznać, że było to wygodne rozwiązanie. Choć bardzo ją korciło aby wybrać się gdzieś w jakieś bezpieczne miejsce miała jednak na tyle oleju w głowie, że tego nie robiła. Wciąż czuła na sobie skutki niedawnych wydarzeń w dokach. Bark bolał choć wiedziała, że Felinus odwalił kawał znakomitej roboty. W płucach dalej czuła ból i kaszlała w paskudny sposób. Temperatura co rusz wzrastała i odbierała jej chęci do życia. Więc siedziała w igloo. Nie było to co prawda wymarzony sposób spędzenia ferii zimowych, ale swoje chyba już w tym miejscu przeżyła. Ogólne osłabienie zmuszało ją do tego aby nie nadwyrężać swojego organizmu. List od Huntera nieco ją zaskoczył. Owszem, nie odzywała się do niego raczej z oczywistych względów zdrowotnych. Nie chciała go martwić bo i tak miała wyrzuty sumienia że już Feli musiał poświęcać jej swój czas. Po dwóch dniach było już lepiej ale i tak bała się tego, że go zarazi. No i bała się samego spotkania z nim. Wiedziała że w jego przypadku na pewno nie wystarczą zdawkowe enigmatyczne odpowiedzi. Znał ją aż za dobrze. Jeśli tylko zobaczy że boli ją też bark, od razu zrobi się nad wyraz podejrzany. A ona oczywiście wszystko mu powie… więc nie mówiła nic. Strategiczne rozwiązanie które miało trwać kilka dni, do momentu jak nie dojdzie do siebie. I plan by się udał gdyby nie ta głupia impreza… Próbowała nawet się nieco ogarnąć zanim przyjdzie, ale ostatecznie uznała, że nie ma to większego sensu. Chociaż tyle dobrego że tego dnia postanowiła wziąć prysznic, więc nie było aż tak tragicznie. Wciąż jednak leżała w łóżku, nie robiąc zbyt wiele. Usłyszała pukanie do drzwi, ale nawet nie chciało jej się wstać, aby je otworzyć. Wiedziała, że to Hunter, bo oczywiście nie mógł jej posłuchać, musiał przyjść sprawdzić czy jeszcze żyje. Uśmiechnęła się na tę myśl i z tym uśmiechem na ustach przywitała go, kiedy wszedł do środka. - Jak widać, jeszcze się nie urwał - stwierdziła na "dzień dobry". Jej głos wciąż był nieco słabszy niż zazwyczaj chociaż i tak cieszyła się, że nie widział jej dwa dni temu, gdy wróciła do igloo. Zmarszczyła nieco brwi widząc, że coś ze sobą przyniósł. - Chyba nie zamierzasz faszerować mnie cholera wie czym…- od razu nabrała podejrzeń i machnięciem ręki zbyła jego kolejne pytanie. Pech chciał że odruchowo użyła do tego lewej ręki, więc jej twarz wykrzywiła się w bólu, gdy wciąż nadwyrężony bark bardzo mocno zaprotestował. No, to chyba tyle jeśli chodzi o udawanie, że nic innego jej nie dolega...
Gdyby nie to, że była chora, Hunter z pewnością naciskałby na to, żeby szli na tę imprezę, bo fajnie byłoby się pośmiać z ludzi, a przy okazji zebrać bure od Robin za to, że wyciągnął ją na coś tak żałosnego. Naprawdę lubił, kiedy się na niego wściekała, tym bardziej, że wiedział, że nie potrafi robić tego tak na serio. Owszem, czasami była zła, ale to nie trwało długo. Może kiedyś znajdzie się jakiś powód, dla którego dziewczyna naprawdę straci do niego cierpliwość... Nigdy nie był bardzo podatny na choroby tego typu, wiec nie bał się nawet, że złapie coś od Robin. Dlatego nie przejął się jej gadaniem i jak tylko zrobił co miał zrobić tego dnia, postanowił ją odwiedzić. Nie miał zielonego pojęcia o tym co działo się przez te kilka dni, kiedy się nie widzieli, dlatego nastawiał się, że zastanie ją tylko osłabioną w łóżku. Ale po prostu czuł już tę potrzebę, żeby ją zobaczyć, bo tęsknił bo brakowało mu droczenia się z nią. Wszedł więc do jej igloo praktycznie jak do siebie - nie licząc krótkiego pukania, które miało ją tylko zaalarmować, że otwiera drzwi - od razu kierując się w stronę łóżka, w którym leżała. O dziwo, nawet jeśli była blada jak ściana, zastał na jej twarzy uśmiech, co automatycznie wywołało szerszy uśmiech u niego samego. Nie mógł się powstrzymać o komentarza, nawiązującego do ich listów. Usłyszawszy jej marny głos, przyglądnął się jej uważniej i zmrużył nieco oczy, kiedy zobaczył grymas na jej twarzy. - Co zrobiłaś w rękę? Znowu coś wymyśliliście z Eskilem? - tylko ślepemu nie umknęłoby uwadze to, że dziewczynę bolał bark; chyba nie miała go za głupiego. - Nie ufasz mi? Wstydziłabyś się. Po tylu latach, Grażyna... - dodał po chwili, odpychając się z pościeli i sięgając do plecaka, z którego wyciągnął drewnianą szkatułkę i otworzył ją, grzebiąc w środku. - To Twój kubek? - spytał, skinąwszy na stolik nocny, tuż obok jej łóżka, gdzie znajdowało się granatowe naczynie. Zaraz wsypał do środka trzy spore miarki rozgrzewającej herbaty - mieszanki te rokitnikowej, dodatkowo wzmacnianej korzeniem imbiru, cynamonem i kilkoma ziarenkami pieprzu. Minęło kilka chwil, w ciągu których najpierw w jego osobistym imbryku pojawiła się woda, a później także za sprawą jałowca osiągnęła temperaturę około osiemdziesięciu stopni. - Tym razem nie wykręcisz się od tego rokitnika. - zażartował, zalewając mieszankę parującą wodą. Przysiadł znowu na jej łóżku, podając jej kubek.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Jak widać, pomimo tego, jak długo znała Huntera, to jeszcze wiele faktów na jego temat pozostawało jej do odkrycia. Bo na przykład kompletnie nie wiedziała, że lubił te nieliczne (?!) momenty, kiedy tak bardzo ją irytował. No ale cóż, widać ludzie posiadają naprawdę rozliczne fetysze i po prostu należało to uszanować, zamiast spierać się na ten temat. I nawet gdyby nie choroba, to na pewno nie dałaby się wyciągnąć na tę imprezę. Po prostu cała jej otoczka dziewczynę przerażała. Zupełnie nie leżała w jej guście i upodobaniach. Więc jak mogłaby nawet udawać wtedy, że bawi się dobrze, skoro doskonale wiedziała, że nic takiego nie miałoby miejsca? Jak widać, jej choroba była w tym momencie bardzo na rękę. I naprawdę niejako miała nadzieję, że sobie jednak odpuści. Nie bardzo chciała aby oglądał ją w takim wydaniu, chociaż, jeśli ich żarty na temat ślubu się ziszczą, to przecież będzie musiał ją widzieć w znacznie gorszym wydaniu niż to, które aktualnie sobą reprezentowała. Z drugiej strony, naprawdę stęskniła się za tą jego głupią twarzą nim i schlebiał jej fakt, że tak bardzo chciał o nią zadbać i się nią zaopiekować. Miła odmiana, bo przywykła, że to ona zazwyczaj musi dbać o wszystkich i wszystko. A tu proszę, okazywało się, że nie zawsze musiała trzymać gardę tak wysoko i czasami ktoś mógł zająć się nią. Dziwne ciepło rozlało się po jej wnętrznościach, kiedy go zobaczyła. Widziała, jak jego uśmiech się poszerza i to spowodowało jeszcze większą dawkę ciepła. No i całe ciepełko szlag jasny trafił, kiedy usłyszała jego insynuację. Prychnęła głośno i ostentacyjnie przewróciła oczami. - Nic nie zrobiłam. I Eskil kompletnie nie miał z tym nic wspólnego - po części jej słowa były jak najbardziej prawdziwe. W końcu Eskil też nie wiedział o tym, co się stało i dlaczego miała bark w takim a nie innym stanie. Znaczy, znał tylko bardzo okrojony zarys sytuacji, a ona nie zamierzała zagłębiać się w szczegóły. Bo i po co, co to miało przynieść? Zamiast tego postanowiła wykorzystać szansę do odwrócenia uwagi od stanu swojego barku. Im szybciej i dalej od tematu, tym lepiej. - Oczywiście, że ci nie ufam! Ostatni raz, kiedy to zrobiłam, udowodniła ci, że jesteś bardzo słaby w zaklęciach - oj, nie ładne zagranie, ale kompletnie się tym faktem nie przejmowała, świadoma tego, że Hunter na pewno się nie obrazi. Przecież przywykli oboje do nie za czystych zagrań i komentarzy na swój temat. Poza tym, gdyby się nie odgryzła, na pewno uznałby, że jest z nią naprawdę źle, a tego nie chciała. - Mhm - potwierdziła, że kubek był jej własnością i przyglądała się temu, co zaczął robić. Nie ma co ukrywać, że było to naprawdę interesującym dla niej. Sama niewiele znała się na ziołolecznictwie uznając, że ta wiedza nie przydaje się w praktyce. Jak widać, była daleka od posiadania racji. Dziwne zapachy zaczęły rozchodzić się po pomieszczeniu, a ona krzywiła się coraz bardziej. Podciągnęła nogi w kolanach, kiedy ponownie przysiadł na łóżku i podał jej kubek z bardzo dziwnym naparem. Ostrożnie nachyliła się nad nim i powąchała. To był błąd. Wszystko pachniało tak, jakby właśnie miała zażyć jakiś wywar, co to miał przyspieszyć termin jej przydatności na tej ziemi. Od razu z obrzydzeniem odsunęła go od swojej twarzy i spojrzała na Huntera jak na jakiegoś kosmitę. - Ty chyba żartujesz, że ja to wypiję... - zawyrokowała tonem, który sugerował, że to nie podlegało żadnym negocjacją, bez względu na to, w jaki sposób miałby ją przekonywać. - Hunter, to śmierdzi!- jęknęła jeszcze, jakby jej wcześniejszy protest nie był nazbyt wystarczający i gdyby jednak próbował wcisnąć w nią ten napar.
Można to było uznać za jego osobiste dziwactwo, że lubił wywoływać z dziewczynie irytację czy złość, bo to naprawdę było nienormalne, ale jego cieszyło. Nikt nie powiedział, że Dear jest normalny, prawda? Tym bardziej mógł wyjść z inicjatywą pójścia na morsotekę. Mimo wszystko to była jedyna impreza, która była organizowana na ich wyjeździe i był nawet ciekawy co będzie się tam działo. Pewnie gdyby nie przeziębienie dziewczyny, po ciężkich bojach i tak by nie poszli, skoro to nie jej klimaty, ale warto było ją podrażnić perspektywą wieśniackiej dyskoteki. Nawet jeśli sprawiał wrażenie zimnego dupka, któremu nie zależy na niczym, to i tak miał gdzieś tam w sobie schowane ludzkie odruchy, którym właśnie jest między innymi troska. Już wcześniej przecież odezwała się u niego za każdym razem, kiedy Doppler wpadała na jakiś głupi pomysł i on dowiedziawszy się o tym, chciał w tym uczestniczyć, aby w pokraczny sposób zadbać o to, aby nie stała jej się krzywda. Tak samo teraz, kiedy dowiedział się, że jest chora, korzystając z pretekstu zrobienia jej na przekór (bo przecież nie chciała, żeby ją odwiedzał), postanowił jakoś pomóc jej w miarę swoich możliwości. Mimo, że dziewczyna nie była w najlepszej formie fizycznej i psychicznej, już w progu wywołała u niego lepszy nastrój. Jednak przez te kilka dni, kiedy się nie widzieli, zaczęło mu naprawdę brakować jej towarzystwa. I musiał przyznać, że troche ukuł go fakt, że doprowadziła się to tego stanu właśnie przez ten czas, kiedy nie było go obok (czytaj - nie mógł jakoś o nią zadbać). I to jasne, że od razu przyszło mu na myśl to, że przeziębiła się przy okazji jakiejś świetnej wyprawy, co skojarzył od razu z Clearwaterem. Nie wiedział dlaczego tak było, ale po prostu miał wrażenie, że Eskila kochają kłopoty, a Robin pójdzie za nim w ogień. To też trochę bolało... - Co to znaczy "nic nie zrobiłam"? Przecież widze, że Cię boli. Tak po prostu rano się obudziłaś i Cię bark nawalał? - dociekał nadal, słysząc jak zdawkowo odpowiada na jego poprzednie pytanie. Tym bardziej, widząc, że unika odpowiedzi, zaświeciło mu się w głowie, że coś przed nim ukrywa. Posłał jej wymowne spojrzenie, czekając na jej wyjaśnienia. Usłyszawszy wspominkę o ich pojedynku - podczas którego epicko się skompromitował - przez chwilę milczał, by za moment zwyczajnie, szczerze się zaśmiać i spojrzeć na nią, z błyskiem w oku. - Myślałem, że ostatnio jak mi zaufałaś, to dobrze się bawiłaś w gorących źródłach - oznajmił, zmieniając swój uśmiech na nieco bardziej perfidny, przypominając sobie zdarzenia z tamtego dnia. On też się bardzo dobrze bawił. Od tamtej pory częściej zdarzało mu się myśleć o Robin nie tylko jako o kimś sobie bliskim emocjonalnie, ale też bardzo często wspominał walory jej ciała, które tak mu się podobało i tak działało na jego własne. Co mógł poradzić na to, że spędzając z nią raz upojne chwile, nie mógł się doczekać kolejnej takiej okazji... Po sporządzeniu naparu, który miał pomóc Robin, nie spodziewał się, że dziewczyna będzie mieć poważne obiekcje co do tego, aby to wypić. Obserwował jej twarz i widział ten moment, kiedy zareagowała na zapach mieszanki. Zaśmiał się w głos, słysząc jej słowa. - Błagam Cię, bo Cię śmiechem zabije, kobieto. - odezwał się po chwili, opanowując rozbawienie. Naprawde? Nieustraszona Robin Doppler będzie mu tu grymasić, że nie chce czegoś, co jej pomoże, bo śmierdzi? Czy jej od tej choroby mózg zeżarło? - Jesteś dorosłą czarownicą, czy małą dziewczynką? Który eliksir leczniczy smakuje czy pachnie ładnie? - dodał, kręcąc jeszcze głową z niedowierzaniem, po czym skinął tylko krótko, nagląco głową w stronę naparu, mrucząc pod nosem "no już, już pij", a następnie prachnął się u stóp jej łóżka, by przez chwilę obserwować rozgwieżdżone niebo. W ten sposób niejako pozwolił jej uniknąć swojego wzroku na niej, kiedy będzie się krzywić pijąc rozgrzewającą herbatkę. O ile wypije...
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Jak widać, niektóry nakręcali się silnymi emocjami, takimi jak właśnie możliwość wywołania irytacji czy nawet złości w drugiej osobie. Hunter nigdy nie był normalnym jakkolwiek by tego nie definiować. Zresztą, wielokrotnie dochodziła do wniosku, że właśnie przez to była w stanie dogadywać się z nim tak dobrze. I w innym wypadku pewnie już dawno przez coś podobnego kopnęła by chłopaka mocno w dupę. A tymczasem, lgnęła do niego coraz bardziej i nawet nie wiedziała, jak w racjonalny sposób to wyjaśnić. Wiedziała, że gdzieś tam, bardzo głęboko, skrywał tę swoją lepszą stronę. Tę, która była w stanie troszczyć się o innych i przejmować ich stanem. Miała wrażenie, że właśnie przez to, wbrew jej prośbom, przyszedł do tego igloo aby sprawdzić, czy będzie jeszcze żyć. To było cholernie miłe. Świadomość faktu, że komuś na tobie zależało na tyle, że nawet w takim momencie chciał być i na swój sposób zadbać o to, aby wszystko było w jak najlepszym porządku. Robin bezsprzecznie bardzo to doceniała. Zawsze troska innych ludzi w jakiś tam sposób ją krępowała, ale tutaj było to nieco inaczej. Cieszyła się na jego widok, co było oczywiste, kiedy tylko ktoś na nią spojrzał. Lubiła spędzać z nim czas, więc nawet możliwość wspólnego narzekania na jej obecny stan, była ciekawą odskocznią od głupiego leżenia w łóżku. Nawet jeśli śmiał ją osądzać, że to wszystko przez Eskila, to dalej chciała go przytulić i po prostu napawać się jego bliskością obok siebie. - Ja nic nie zrobiłam - odpowiedziała, zgodnie z prawdą, odpowiednio akcentując to jedno słowo. W końcu, to nie ona wyrzuciła się przez okno i połamała sobie miliard kości w barku. Zrobił to ten dziwny półolbrzym, więc ona faktycznie w tym momencie nie przyczyniła się do tego w żaden sposób. Znaczy... sama się przez okno nie wypchnęła! Kaszlnęła głośno czując, jak zaczyna ją ponownie drapać w gardle i w płucach. Czuła się już znacznie lepiej niż jeszcze kilka dni temu, ale wiedziała, że do szczytu formy wciąż musiała poczekać. Najprawdopodobniej wydobrzeje idealnie na powrót do Hogwartu i do nauczania. Cudowna perspektywa... Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. Poczuła, jak na jej twarzy pojawia się delikatny rumieniec, kiedy wspomniał o tym, co miało miejsce w gorących źródłach. Wciąż nie mogła tego wszystkiego ogarnąć, a zadanie to było utrudnione szczególnie teraz, gdy patrzył na nią takim wzrokiem, z takim uśmieszkiem na ustach. - To było coś innego - burknęła pod nosem, odwracając od niego wzrok, jakby nagle to, co dziej się na polu igloo stało się tak super interesującym. Nie mogła znieść tego spojrzenia, po prostu nie. Wciąż robiło jej się gorąco na wspomnienie tego, co wtedy robili. Napar przywołał normalne kolory na jej twarzy, bo przecież musiała się bronić przed otwarcie podawaną przez niego trucizną. Pokręciła głową z wyraźną dezaprobatą, kiedy zaczął się z niej głośno śmiać. Wyraz twarzy pozostawał jednak zaciętym. - Małą dziewczynką! - wytknęła język w jego stronę i perfidnie odstawiła kubek na blat stolika obok łóżka. Niech sobie to paskudztwo tam stoi, ona sama z siebie, bez żadnego przymusu czy przekupstwa, na pewno nie zamierzała wziąć tego do ust. Spojrzała na niego w wyzywający sposób i pewnie wyglądałaby nawet groźnie, gdyby nie kaszel, który ponownie wyrwał się z jej trzewi. Dusiła się przez kilka chwil, a kaszel ten był tak mocny, że łzy pojawiły się w jej oczach, kiedy w końcu się uspokoiła. Zerknęła na Huntera czując, że za chwilę sromotnie przegra to starcie. - Co tam w ogóle jest?- zapytała zachrypłym głosem. Odchrząknęła cicho, czując tę dziwną szorstkość w gardle. Ale poddać się bez walki nie zamierzała...
Sam nie był przyzwyczajony do tak jawnego okazywania troski czy też jakichkolwiek normalnych odruchów ludzkich, bo zdecydowanie wolał dbać o kogoś, ale nie pokazywać tego bezpośrednio, tak wprost. Fakt, to było durne i komplikował sobie tym życie, ale co mógł poradzić na to, że taki właśnie był. Względem Robin wiecznie starał się być tym szurniętym gogusiem, który prędzej dobije leżącego, niżeli poda mu rękę, jednak od pewnego czasu nieświadomie zmieniał swoje zachowanie, co mogło się podobać dziewczynie lub wręcz przeciwnie. Wiedział dobrze, że właśnie takiego dupka lubiła w nim najbardziej, aczkolwiek chyba każdy człowiek na tej ziemi pragnął choć to przyjemne ciepło, które wywoływała troska drugiej osoby o niego. To naturalna potrzeba, której nawet komuś takiemu jak Hunter brakowało i dałby sobie rękę uciąć za to, że dziewczyna też tego potrzebowała. Przyszedł do jej igloo bo zwyczajnie chciał. Chciał ją zobaczyć, pobyć w jej towarzystwie, jakoś w miarę swoich możliwości pomóc jej wydobrzeć. Guzik go obchodziło, że w oczach Robin straci, jako ten niczym nie przejmujący się Dear, któremu nie zależy. W końcu i tak ostatnio zupełnie nieświadomie pokazywał jej tą swoją ukrytą stronę własnej osoby, która nie była już tak obojętna jak dotychczas. Po prostu pragnął z nią być, nawet jeśli wyglądała jak siedem nieszczęść, kaszląc i umierając w pościeli (nie zdawał sobie sprawy z tego, że prawdopodobnie jeszcze kilka dni temu było dużo gorzej). - To co się stało? - spytał mniej oskarżycielsko, a bardziej stanowczo, próbując dowiedzieć się jakichś konkretów. Na razie powiedziała mu tylko tyle, że to nie jest wina ani Eskila, ani jej. Więc kogo? Wiedział, że była dociekliwa i uparta, zwłaszcza, kiedy zależało jej na czymś, więc mogło to być wszystko. Zagranie ze wspomnieniem tamtego dnia przy wodospadzie nie było najczystsze, ale jednocześnie bardziej w jego stylu. W jednej chwili przekręcił kontekst tak, żeby to jego było na wierzchu. Nie spodziewał się jednak, że wywoła to na jej twarzy takie zmieszanie (?), jednak postanowił nie zwracać uwagi na jej zaczerwienione przez chwilę policzki, kiedy odwróciła wzrok i przebąknęła coś wymijającego. Za to on czuł się jak ryba w wodzie, tym samym mimowolnie przywołując wspomnienia tamtych chwil, które w jego mniemaniu były niezmiernie przyjemne. Nie miał pojęcia, że Ślizgonka będzie wybrzydzać jeśli chodzi o lekarstwa (choć zioła nie do końca nimi były, choć często pomagały opanować sytuację) i będzie zgrywać księżniczkę, co na początku bardzo go rozbawiło. Zaśmiał się, na jej słowa, tak bardzo do niej pasujące i widząc język, który mu pokazała, wywrócił lekko oczami. - Twoja sprawa. Do gardła Ci tego przecież nie wleje - mruknął po chwili, leżąc w jej nogach i zerkając na nią kontrolnie, kiedy dostała ataku kaszlu. Westchnął, stwierdzając w myślach, że jest uparta jak gnom. Słysząc jej pytanie, posłał jej przeciągłe spojrzenie. - A ta wiedza pomoże Ci w wypiciu tego? - spytał, niezbyt przekonany co do tego. Przeturlał się na bok, podpierając głowę ręką, a łokieć wciskając w materac. Przez chwilę tylko na nią patrzył i zauważając jej wilgotne oczy, zapewne od tego kaszlu, pokręcił lekko głową. - Imbir, cynamon, pieprz, goździki i moja mieszanka ziół wzmacniających odporność - wyrecytował sprawnie, starając się niczego nie pominąć, ale był przekonany, że ten opis wcale dziewczyny nie zachęci, skoro zapach już zrobił swoje. - To ufasz mi czy nie? - dodał po chwili, unosząc lekko brwi i patrząc na nią wymownie. Przecież w takiej sytuacji, to jasne, że chciał jej pomóc, a nie napawać się widokiem jej zdegustowanej tym smakiem miny. To była kwestia niczego innego, jak zaufania. Tylko, że Robin zawsze była cholernie uparta...
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Powoli zauważała te minimalne zmiany, które pojawiały się w jego zachowaniu. Ponadto widziała, że sama też zaczynała zachowywać się inaczej względem niego. Nie mówiła o tym wprost, ale szczególnie mocno poczuła tę różnicę, kiedy Hunter wpadł do wody na lodowisku. Naprawdę się wtedy martwiła o niego, jakoś tak inaczej niż zazwyczaj. Pewnie w normalnych okolicznościach śmiałaby się wtedy do rozpuku i potem przez jeszcze bardzo długi czas nabijała z tego, jaki to nie jest gruby, że lód się pod nim zarwał. Tymczasem wtedy po prostu czuła strach o jego osobę. Kompletnie irracjonalny, niekoniecznie związany z logicznym myśleniem. Bo gdyby użyła logiki, wiedziałaby, że staw na pewno nie był głęboki i nic złego nie mogło się stać. Zamiast tego przemawiały przez nią jakieś dziwne nieznane jej uczucia, które kazały troszczyć się o niego i czym prędzej pomóc. Teraz, kiedy był obok niej w tym igloo i tak zwyczajnie, po ludzku, martwił się o jej stan, chciał pomóc, czuła miłe ciepło rozchodzące się po jej ciele, kompletnie niezwiązane z temperaturą naparu, który jeszcze kilka sekund temu trzymała w dłoniach. Był raczej powiązany z tym, że to właśnie Hunter się o nią martwił i chciał jej pomóc. Nie mogła tego powiedzieć głośno, bo wtedy nie byłaby sobą, ale gdzieś tam, bardzo głęboko, doceniała ten fakt. Przewróciła oczami, kiedy zaczął ją dopytywać o to, co dokładnie się jej stało, swoim tonem sugerując, że raczej nie zamierzał odpuścić tego tematu. Ona naprawdę nie chciała mu o tym opowiadać. Nie dlatego, że mu nie ufała, jednak ze względu na to, że nie chciała go martwić. - Hunter, to naprawdę nic takiego - powiedziała znacznie delikatniejszym tonem. Nie wiedziała, czy odniesie dzięki temu jakikolwiek sukces, ale naiwnie liczyła na to, że może dzięki temu Dear jej odpuści, nie będzie dopytywać. Nie była pewna, czy chciała ponownie rozprawiać o tym, co stało się w dokach. Wciąż było to dla niech cholernie niemiłym wspomnieniem. Nie potrafiła jeszcze spojrzeć na to z należytym dystansem. A wiedziała, że musi go nabrać. W innym wypadku nawet nie będzie w stanie spojrzeć na książkę, którą wtedy zdobyła, a która miała stać się jej podstawą do nauki hipnozy. - Po prostu miałam pecha - dodała po znacznie dłuższej chwili, znacznie mniej pewnym siebie głosem. Na pewno był w stanie dostrzec zmianę, jaka w niej zaszła, bo ona nie mogła jej ukrywać. I nawet nie miała na to siły. Niemniej potem ponownie musiała skupić się na tym, aby uparcie odmawiać zażycia pomocnego w jego opinii naparu. Krzywiła się więc w malowniczy sposób, przerywając to spojrzenie napadem kaszlu. - Pomoże - powiedziała w końcu, rzucając w jego stronę nieco wyzywające spojrzenie. Wpatrywała się w niego uparcie, kiedy powoli wymieniał wszystkie składniki. Rzuciła szybkie spojrzenie na wciąż parujący kubek, jakby wciąż nie do końca przekonana. A potem pokręciła głową z niedowierzaniem, kiedy Hunter zdecydował się na zastosowanie tak taniego chwytu. - Hunterze Dear, ty debilu, serio sądzisz, że coś takiego mnie przekona do wypicia tego? - jedna jej brew mimowolnie uniosła się ku górze, kiedy to mówiła. Mruczała coś pod nosem, co mogło zabrzmieć jak "nie wierzę, po prostu nie wierzę". Ale potem stał się cud, którego nawet ona nie podejrzewała, że może mieć miejsce i... sięgnęła po kubek. Bez wąchania jego zawartości przystawiła go do ust i upewniwszy się, że temperatura jest odpowiednia, upiła z niego kilka większych łyków. A potem od razu odstawiła kubek znów na stolik, krzywiąc się jeszcze bardziej i robiąc naprawdę komiczne miny. -Uleeee, jakie to jest paskudne! Hunter, nienawidzę cię!- oznajmiła mu dosyć dosadnie, chociaż pewnie coś więcej mogło się skrywać pod tą rzekomą nienawiścią...
Wydawało się, jakby te subtelne różnice, które w nich zaszły były niewiarygodne i jednocześnie naturalne. Bo z jednej strony w odniesieniu do ich charakterów, zupełnie nie pasowało to nich dbanie o drugą osobę, martwienie się czy pomaganie. Ale o dziwo w tym przypadku przyszło im to bardzo łatwo, niemal automatycznie. Zmieniało się i to wiele, nawet jeśli oni sami jeszcze tego nie dostrzegali. Hunter nie był świadomy zarówno tego, że sam aktualnie zupełnie inaczej patrzy na dziewczynę, ale też nie miał pojęcia, że i jej nastawienie do niego nieco się zmieniło. Na chwilę obecną wiedział tylko tyle, że miło było jednak pojawić się w igloo, zobaczyć ją, sprawdzić jak się trzyma i móc choćby zaparzyć jej herbatę. Słysząc jej słowa, dotyczące przyczyny bólu ręki, zmarszczył nieco podejrzliwie brwi, ale po chwili stwierdził, że rzeczywiście nic mu nie da to, że będzie wiedział co dokładnie się stało, a Doppler była uparta jak mało kto, więc będzie tym mądrzejszym, który po prostu odpuści. Co nie znaczyło, że tak po prostu zostawi tę kwestię. - To po prostu nie pakuj się więcej w kłopoty, bo ręka Ci się jeszcze przyda - mruknął nieco zgryźliwie, przechodząc kilka chwil później do przygotowania mieszanki ziół. Wierzył w ich dobroczynne właściwości i właśnie dlatego w tym pozostawał nieugięty, by chociaż ten napar wypiła i mogła poczuć się lepiej. Jednak upór dziewczyny nie pozwolił jej od razu zaufać sile ziołolecznictwa, bo odstraszał brakiem walorów smakowych, przez co postanowił użyć innych argumentów, które oczywiście nie spodobały się Robin. - Ja już nie wiem co może do Ciebie trafić, więc byłoby prościej, gdybyś nie księżniczkowała mi tu, tylko dała sobie pomóc - odparł, nieruszony jej słowami, chociaż widział na jej twarzy, że dotknęło ją to zagranie. Ale poskutkowało. Swoje wymarudziła, wyskrzęciła, ale w końcu chwyciła kubek i napiła się naparu. Przez chwilę obserwował ją w milczeniu i nawet spodziewał się reakcji, która nastąpiła kilka sekund później, ale zwyczajnie nie mógł ukryć lekkiego rozbawienia grymasem twarzy dziewczyny. - A to akurat nic nowego. Możesz mnie nienawidzić całą sobą, ale łyknij sobie jeszcze. - rzucił śmiało, zerkając na nią z rozbawieniem. W końcu podniósł się z pościeli do siadu, podwijając jedną nogę pod siebie i sięgając po swoją szkatułke, by zacząć w niej czegoś szukać. - Jesteś najbardziej kapryśną dziewczyną jaką znam - oznajmił po chwili, zaciskając w dłoni małą saszetkę i odkładając pudełko na szafkę nocną, mimochodem pochylić się ku Robin i najzwyczajniej w świecie dać jej delikatnego pstryczka w nos. - A to sobie schowaj, jak będzie Cię bardzo boleć ręka, wsadź sobie pod język - dodał, kładąc niewielki zwitek papieru na blacie stolika obok. W środku znajdowało się drobno zmielone krwawe ziele w formie pastylki, przerobionej jego sposobem z odrobiną oleju kokosowego. Kwiatostan tej rośliny miał doskonałe właściwości uspakajające, relaksujące, a przede wszystkim analgetyczne.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Wiedziała, że pewnie nie odpuści tak łatwo tematu jej ręki, jakby tego chciała, ale jak widać, nawet Hunter potrafił ją miło zaskoczyć. Może zrozumiał, że nie zawsze trzeba wyciągać wszystko z drugiego człowiek siłą? W jej opinii to po prostu nie był jeszcze moment na rozmawianie odnośnie tego, co stało się w dokach. Nie wykluczała, że mu o tym opowie. Kiedyś. Ale z pewnością nie teraz. I bardzo doceniała to, że postanowił jednak odpuścić. - Postaram się mieć to na uwadze w przyszłości - Uśmiechnęła się w jego kierunku w sposób, którego nie podejrzewała, że będzie w stanie użyć w tym wypadku. W tym uśmiechu była naprawdę duża radość na myśl, że chłopak jest obok i nieme podziękowanie za to, że nie naciskał na siłę i może poniekąd zrozumiał, że to nie był moment, w którym powinien to wszystko wiedzieć. Tak, zdecydowanie zadecydowała w tym momencie, że mu o tym opowie. W końcu tylko on wiedział o jej dziwnej fascynacji hipnozą, a przecież ona właśnie była przyczyną jej wypadku. I naprawdę chciała z nim na ten temat porozmawiać. Ale jeszcze nie dzisiaj. Wciąż musiała sobie to wszystko ułożyć w odpowiedni sposób w głowie. Więc czekało ją jeszcze nieco pracy z tego tytułu. - Jakbym nie księżniczkowała, jak to ładnie ująłeś, to byś uznał, że jest ze mną naprawdę tragicznie i należy już rezerwować miejsce na cmentarzu w Hogsmade - oczywiście musiała mu się odgryźć, bo akurat w tym momencie nie zamierzała odpuścić. W końcu czuła się już znacznie lepiej niż te dwa dni temu i miało jej się ku lepszemu. Jeszcze dzień, może dwa i wróci do pełnej sprawności, przynajmniej jeśli chodziło o jej płuca. Może jego magiczna mieszanka ziół miała ten proces przyspieszyć, ale sam ten zapach odstręczał ją skutecznie od wypicia tego. I to nie tak, że nie doceniała jego starań. Serio, bardzo mocno doceniała. Ale bardzo mocno nie chciała tego spożywać. Więc krzywiła się zawzięcie i stękała ile tylko wlezie. Musiała sobie w ten sposób ulżyć. I mimo wszystko ponownie napiła się tego paskudnego naparu. Nie zamierzała mówić głośno, że zyskiwał z czasem, bo wtedy to już na pewno by jej nie odpuścił! I wywyższał by się w nieskończoność, jak to on miał rację, a ona kompletnie nie miała. - Dziękuję - posłała mu szczery uśmiech, jakby właśnie ją skomplementował, a nie użył słów, które miały ją rzekomo obrazić. Prychnęła, kiedy dał jej pstryczka w nos i złapała jego rękę. Zanim zdołał się od niej odsunąć, po prostu pociągnęła go w swoją stronę. Wiedziała, że gdyby tylko chciał, wyrwałby się jej bez najmniejszego problemu, niemniej miała szczerą nadzieję, że weźmie poprawkę na jej stan i po prostu tym razem bez słowa jej ustąpi. W końcu ona mu ustąpiła i napiła się tego świństwa, prawda? Patrzyła mu w oczy przez krótką chwilę nie mówiąc nawet słowa. Bo nie była pewna, w jaki sposób wyrazić to, co chciała powiedzieć. Myśli szalały w jej głowie, nie zdolne do uformowania się w jedną, logiczną całość. Chciała, aby wiedział, że cieszy się z jego obecności. Z faktu, że się nią zaopiekował. Że chciał jej pomóc i dzielnie znosił jej beznadziejne zachowanie, którego nie kontrolowała. Dopiero po dłuższej chwili, zamrugała powiekami, dalej patrząc w te jasne tęczówki. Delikatny uśmiech, kompletnie niepewnej Robin Doppler wpełzł na jej wargi. -Dziękuję - powiedziała w końcu, choć słowo to równie łatwo można było uznać za szept. Było naprawdę ciche i pochodziło z samej głębi jej serca. Miała nadzieję, że to jedno słowo wyrazi to wszystko, co kołatało się w jej głowie, a czego jeszcze sama nie rozumiała i zrozumieć nie chciała. Po co miała się nad tym zastanawiać, skoro tak dobrze było, jak było. Bez żadnych problemów i z pełną ilością niedopowiedzeń, które tylko coraz mocniej zaczynały się piętrzyć między nimi. - Wiesz... że przyszedłeś. - dodała po chwili, spuszczając swój wzrok i jakby dopiero teraz się zorientowała, że chyba nie powinna go aż tak długo przytrzymywać przy sobie. Dlatego puściła jego ramię, delikatnie zawstydzona swoją wylewnością i gotowa na to, że za chwilę zacznie z niej kpić. W końcu był Hunterem, a ona była Robin, prawda?
Martwił się o nią, chociaż wprost by jej tego na ten moment nie powiedział. Zobaczywszy grymas na jej twarzy, kiedy poruszyła ręką, zwyczajnie go to zaniepokoiło i dlatego dopytywał co się stało. Ale przecież nie zmusi jej do mówienia, a widać było, że nie chce go wtajemniczać z jakiegoś powodu. Hunter był zazwyczaj typem człowieka, który nie wtrącał nosa w nie swoje sprawy, ale w przypadku kogoś bliskiego, potrafił stać się dociekliwy. Jednak tym razem uznał, że do niczego to nie prowadzi i po prostu odpuścił. Gdyby wiedział, że to zostanie tak dobrze odebrane przez Robin, cholernie by się zdziwił. W końcu lubiła w nim to, że przeważnie nie dawał za wygraną. Zazwyczaj w rozmowach z nią nie poddawał się tak prędko, chcąc zwyczajnie, żeby wyszło na jego, ale chyba każdy rozumny człowiek - nawet jeśli był uparty - powinien wiedzieć kiedy się wycofać. Tym bardziej, że sprawa dotyczyła chyba czegoś poważnego, skoro Robin tak się z tym czaiła. W duchu stwierdził, że jeszcze kiedyś ją o to zapyta - może kiedy będzie w ciut lepszym stanie niż w tej chwili - a następnie słysząc jej odpowiedź na swoje słowa, parsknął śmiechem. - A to jeszcze sobie nie zamówiłaś? Z Twoją nadpobudliwością... - mruknął rozbawiony, mając oczywiście na myśli to, że ciągnie ją do najbardziej niebezpiecznych pomysłów i czasami nie poświęci nawet minuty na ich przemyślenie. Z jednej strony podziwiał ją za to, bo mimo wszystko zawsze jakims cudem wykaraska się z kłopotów (jak kot, spada na cztery łapy), ale z drugiej obawiał się, że w końcu, tak igrając z losem w końcu ten ją powali na łopatki. Postanowił więc teraz częściej jej towarzyszyć, w miarę możliwości, aby wiedzieć co się z nią dzieje, co było naturalnym jakby odruchem dla niego. Jakoś wyjątkowo nie podobała mu się perspektywa tego, że kiedyś będzie musiał ją odwiedzać w skrzydle, albo co gorsza w Mungu. Nie mógł ukryć rozbawienia, kiedy widział całą serię jej min, które mu zaserwowała, wypijając zaledwie kilka łyków mieszanki. Dla niego wcale nie była taka ohydna, ale warto było zobaczyć reakcje dziewczyny, bo aż się troche rozczulił na ten widok. Inne dziewczyny były słodkie, kiedy żartowały, bardzo czegoś chciały i się przymilały, a Robin, kiedy była na niego zła. Uwielbiał ją taką lekko poirytowaną i uznającą, że to on jest całym złem świata - oczywiście wiedział, że to tylko chwilowe. Za to kiedy pochylił się, żeby pstryknąć ją w czubek nosa, miał już wyśmienity humor i po prostu musiał obdarzyć ją "komplementem", przez co został dosłownie złapany za rękę i zatrzymany przez nią. W ułamku sekundy znów wyłapał jej spojrzenie, w którym odnalazł coś nowego. Aż w pierwszej chwili momentalnie uśmiech na jego twarzy wyraźnie złagodniał. Uderzył go ten nieznany mu wcześniej wzrok, którego do końca nie rozumiał. Mógł go w jakiś sposób odczytać, jednak nie za bardzo wiedział co oznacza. I dopiero po kilku chwilach, spędzonych w ciszy, podczas których i on się nie odzywał, dowiedział się o co tak naprawdę chodzi. Usłyszawszy jej szept, najpierw posłał jej pytające spojrzenie, by po chwili gdy dopowiedziała reszte, ściągnąć nieznacznie brwi i uśmiechnąć się z lekka ironią. - Doppler, aż mi się łezka zakręciła... - wypalił, niewiele myśląć, od razu uznając to w swoim stylu za idealną okazję do zakpienia z jej słów. Jednak nie minęło kilka sekund, jak patrząc w jej oczy, pojął jaką świnią jest i szybko zbliżył do niej twarz, zmieniając jej wyraz na poważniejszy, aby po chwili dodać: - Nie ma za co. To będę przychodził częściej. - to też do niego pasowało, ale jednocześnie nie był pewny, czy dziewczyna jednak nie odbierze jego wcześniejszej reakcji za takiej "godnej dupka". Było to dla niego odruchem i zwyczajnie musiał dopiero nauczyć się zachowywać odpowiednio. poza tym, miał wrażenienie, że ostatnio przez obecność Robin w pobliżu nieco bardziej sie denerwuje i choć tego nie pokazuje na zewnątrz, to czasami palnie coś, zupelnie bez myślenia, jak teraz. Dlatego posłał jej przeciągłe spojrzenie, które miało wyrażać niemą skruchę jego zachowaniem, po czym przeniósł wzrok z jego czekoladowych tęczówek niżej, na usta. Nie chciał nawet wybadać z jej wyrazu twarzy, czy jest na niego zła za te wcześniejsze drwiące słowa, bo po prostu kiedy puściła jego rękę, uniósł dłoń i ułożył ją na policzku dziewczyny. - Ale nie choruj więcej, dobra? - powiedział, co zdawało się być nierealne w wykonaniu przez nią, a na jego ustach czaił się łagodny uśmiech, szczery i dlatego tak bardzo wyjątkowy w jego wykonaniu. Czuł jak zmienia się z dnia na dzień to co gdzieś tam zaczęło tlić się w jego głowie i zaczyna coraz częściej brakować mu Robin. Kilka dni, godzin czy minut - to nie ma znaczenia. Zaczynał chyba tracić rozum... Pochylił się, by musnąć ustami jej wargi, skladając na nich przelotny, aczkolwiek czuły pocałunek, co sprawiło, że poczuł przyjemne ciepło w klatce piersiowej. - Moge zostać? - spytał po chwili, skinąwszy na miejsce obok niej, a następnie nie czekajac na jej odpowiedź, zaczął zdejmować buty, by za moment odsłonić sobie kołdre i wgramolić się pod nią, obok dziewczyny, od razu przygarniając ją do siebie. - To teraz w podziękowaniu, będziesz musiała tak wytrzymac ze mną
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
- Ha, ha, ha, bardzo śmieszne. - nawet nie wysilała się na to, aby w swoje słowa włożyć należytą ilość ironii. Po prostu wymruczała to pod nosem, z zaskakująco poważną miną. Pokręciła nawet głową, jakby nie dowierzała, że akurat ten wątek Hunter postanowił podjąć. Zresztą, powinna się tego spodziewać. Niemniej, ważnym był fakt, że wbrew temu, co Hunter mógł sądzić na jej temat, zaskakująco dużo czasu poświęcała na rozmyślania dotyczące swoich działań! Nie podejmowała się czegoś, bez dokładnego przemyślenia. Doskonale wiedziała, kiedy się wycofać, a kiedy jednak przeć dalej na przód. Po prostu, jeśli chodziło o te niebezpieczne pomysły, to zwyczajnie jakoś tak często zapominała o tym, że jeden niebezpieczny krok czy nieprawidłowy czyn, mógł być naprawdę tragicznym w skutkach. No i jeszcze należało wziąć pod uwagę, że ona naprawdę zaskakująco często po prostu miała szczęście. Nawet z krytycznych sytuacji potrafiła wyjść obronną ręką i tak naprawdę to, co stało się w dokach było pierwszą tak poważną w jej mniemaniu pomyłką. Gdyby tylko wiedziała, że Hunter zamierzał teraz częściej jej towarzyszyć, z obawy o to, co się jej stanie, pewnie zaczęłaby sobie z niego pięknie kpić. Może powiedziałaby, że jest słabeuszem i boi się nawet własnego cienia. Albo wymyśliła coś równie inteligentnego. Problem polegał na tym, że nie wiedziała iż naprawdę zaczynał się o nią troszczyć, bo być może zaczynało mu na niej zależeć. Oboje zresztą czaili się z tym wszystkim niczym małe dzieci w przedszkolu. Ciekawe, które z nich bardziej obawiało się reakcji tego drugiego. Robin wiedziała, że prawdopodobnie jeśli popełni choć jeden błąd, to zostanie to od razu wypomniane przez Deara. Nie wiedziała, że jednocześnie tak dużo i mało emocji pojawiło się w jej oczach. Wiedziała za to, że ze strachem w ciele czekała na jego reakcję na jej słowa. I kiedy tej się doczekała, westchnęła głośno. No tak... czego ona mogła się spodziewać. Hunter jak zwykle był Hunterem. I jak zwykle ona naiwna sądziła, że może być inaczej. Przez te kilka sekund, kiedy w jej głowie wciąż rozbrzmiewały kpiące słowa dotyczące jej wyznania zdążyła milion razy zapaść się pod ziemię. Cieszyła się, że nie musiała na niego patrzeć, bo przynajmniej oszczędził jej widoku triumfu na jego twarzy. Dosłownie czuła, jak jej policzki zaczynają płonąć, bo kompletnie nie spodziewała się takiej kompromitacji w tym momencie. Miała już otwierać usta, aby powiedzieć coś, cokolwiek co przerwałoby tę ciszę. Tyle że poczuła, jak przysunął swoją twarz do jej własnej. Mimowolnie uniosła swój wzrok i spotkała się z jego miętowymi tęczówkami. Słysząc kolejne jego słowa, uśmiechnęła się nieco. No tak, nie mogła zapomnieć z kim ma do czynienia, ale jednocześnie musiała pamiętać, że jeśli faktycznie coś do niego być może poczuła, to sama musiała się jeszcze wiele nauczyć. Ich relacja od zawsze była nieprawidłową, a teraz była tylko jeszcze bardziej zagmatwaną. Jej uśmiech jeszcze tylko się poszerzył, kiedy poczuła jego dłoń na swoim policzku. - Postaram się być grzeczną - odpowiedziała tylko cichym głosem i delikatnie zaśmiała się z własnych słów. Mogłaby w takiej pozycji siedzieć przez jeszcze naprawdę długi czas. Mogłaby wciąż patrzeć w jego oczy, delektować się dotykiem jego palców, na własnej skórze. Czuć pod opuszkami dotyk jego skóry, jego fakturę. Serce jej przyspieszyło, kiedy pochylił się nad nią, żeby w tak delikatny sposób ją pocałować. Przymknęła powieki i delektowała się smakiem jego ust przez te kilka bardzo cennych sekund. Może to dobrze, że siedziała na łóżku, bo gdyby stała, to prawdopodobnie mogłaby mieć problem z utrzymaniem równowagi. Niby była to tylko delikatna pieszczota, ale posiadała w sobie coś, czego żadna wcześniej nie miała. Hunter naprawdę się o nią martwił. Na swój pokraczny sposób próbował się troszczyć i prawdopodobnie nawet mu na niej zależało. A jej się wydawało, że w tym przelotnym zetknięciu się warg, poczuła to wszystko. - Głupio pytasz - otworzyła oczy i uśmiechnęła się szeroko, kiedy stwierdził, że chce tu jeszcze z nią posiedzieć. Od razu ostrożnie przesunęła się tak, aby jak najmniej nadwyrężać swoją rękę. Jak widać Hunter nie potrzebował większej zachęty, bo zaraz przyciągnął ją do siebie. Ułożyła wygodnie głowę na jego klatce piersiowej, naprawdę ciesząc się, że ma go obok. Czuła zapach jego skóry, który mimowolnie wywoływał na jej wargach delikatny uśmiech. - Skoro taka moja kara, to przyjmę ją z godnością. Tylko nie bekaj. A jak zaśniesz, to nie chrap - nie byłaby sobą, gdyby nie postawiła jakichś warunków, próbując przekręcić to na swoją korzyść. Chociaż ani bekanie ani chrapanie prawdopodobnie by jej nie przeszkadzało w tym momencie.
A on właśnie miał wrażenie jakby niektóre jej pomysły były wymyślone po pijaku i realizowane na drugi dzień. Naprawde. Może przesadzał, bo nie mógł wiedzieć wszystkiego o jej przygotowaniach do tych przedsięwzięć, ale patrząc czasami z boku nie wyglądało to na przemyślane. Może to dlatego, że tak wiele czynników wpływa na to jak takie akcje mogą się zakończyć, a może zwyczajnie uważał, że dziewczyna zbyt często ryzykuje? W każdym razie dla niego ciągle była niewystarczająco ostrożna, jeśli chodziło o jej genialne pomysły. Właśnie tak czaił się z tą swoją troską, zarówno względem jej, jak i innych. I generalnie dlatego Robin nie wiedziała, że staje się dla niego ważna, bo tak kombinował i sam to utrudniał, zamiast zwyczajnie okazywać to jak normalny człowiek, gdzie wszystko byłoby jasne, to nie - on woli robić podchody i zgrywać tajemnice. Nie wyjdzie na tym dobrze... Był idiotą przez to, że wyskoczył z takimi słowami, kiedy słychać było po tonie jej głosu i wyrazie twarzy, że mówi poważnie i naprawdę jest mu wdzięczna za obecność. Zachował się jak prawdziwy cham i po chwili zaczął tego żałować, próbował się zrehabilitować, ale najwyraźniej nie tak prosto było mu się zmienić. Chyba musiał chamem pozostać... Ale chociaż mógł być czarującym dupkiem, który po chwili ujął jej policzek, by z pełną szczerością stwierdzić, że nie chciałby, aby ponownie była w takim stanie, w którym aktualnie się znajdowała. Dlatego właśnie, spoglądając na nią łagodnie, usłyszał jej słowa, by po chwili unieść kącik ust w uśmiechu. - Oby, bo jakoś tego dopilnuje. Jeszcze nie wiem jak... - zaczął, lekko rozbawiony, próbując w jakiś sposób zatuszować to, że jeszcze przed chwilą tak durnie wypalił na jej szczere słowa. Co chyba się udało, bo nie wyleciał z hukiem z pokoju, za to Robin pozwoliła mu przylgnąć dłonią do jej rozpalonego nieco policzka, który wydawał się jeszcze nosić ślady wcześniejszych rumieńców, ale nie komentował tego w żaden sposób. Był w tej chwili zbyt zajęty kompletnym zatonięciem w jej głębokich ślepiach, które prawdopodobnie mówiły mu teraz więcej niżeli mógł dowiedzieć się poprzez jej słowa tego wieczoru. Interpretował każdy jej gest na własną korzyść, dlatego to, że w tym momencie go nie wygoniła z igloo, po tym jak niezbyt docenił jej wyznanie uznał jako przejaw pewnej sympatii, którą mogła go darzyć, a która wychodziła poza ramy ich przyjaźni. Tak samo to spojrzenie i to delikatne wtulenie policzka we wnętrze jego dłoni - to wszystko mówiło mu, że może jednak nie tylko jemu poprzestawiało się w głowie. Zadowolony, wślizgnął się pod kołdrę, by przytulić dziewczynę, jednocześnie widząc, że uważa na bark, który ciągle ją bolał. A kiedy położyła głowę na jego klatce piersiowej, odetchnął raz z wyraźną ulgą, jakby tego właśnie mu było trzeba - poczucia, że Robin jest tam gdzie powinna. Wreszcie miał pewność, że jest bezpieczna i czuł się z tym cholernie spokojnie i błogo. Przymknął powieki, zaciskając jednocześnie palce na jej biodrze, na którym położył dłoń, chłonąc ciepło jej ciała. Mimowolnie parsknął śmiechem, kiedy usłyszał jej słowa, przez co cała jego górna część ciała wraz z dziewczyną zafalowała, niesiona właśnie śmiechem. - Przykro mi, podobno chrapie. Ale teraz mnie już nie wygonisz, a ja nie potrafię nad tym panować - oznajmił rozbawiony, ciągnąc to co dziewczyna zaczęła czyli ich standardowe droczenie się. - Cóż, ideały nie istnieją, księżniczko. Chrapie i jestem kiepski w zaklęcia, cała reszta jest nieskazitelna - zapewnił ją, naturalnie żartując. A chwilę później już wtulał twarz w jej włosy, pochylając się nieco i kuląc, by jeszcze bardziej wtulić się w nią, nadal z przymkniętymi powiekami. Czuł jak błogie ciepło rozlewa się po jego ciele i miał wrażenie, że nic więcej mu w tej chwili nie potrzeba.