Ciężko się do niej dostać, bo znajduje się na kompletnym odludziu. Szczególnie zimą, gdy zalega gruba pokrywa śnieżna i wieje silny wiatr. Gdzieniegdzie brakuje desek w ścianach, przez co w środku panuje okropny chłód. Podłoga skrzypi niemiłosiernie, jest ciemno i brudno. Po kątach walają się zardzewiałe garnki, stare łopaty do śniegu i podarte sieci rybackie. Jak sama nazwa wskazuje - chata stoi pusta i od dekad nikt w niej nie mieszkał. A przynajmniej nie na stałe, bo zdarzali się zbłąkani, strudzeni wędrowcy, którzy poszukiwali schronienia przed mrozem i ciemnością. Ale... czy oznacza to, że obecnie nie znajduje się w niej żadna żywa dusza?
Rzuć 1k6, by przekonać się, co Cię czeka po przekroczeniu progu chatki:
Efekty:
1 - Otwierasz drzwi i atakuje Cię... spadająca belka. Cóż, ta chata to kompletna ruina, więc nie ma się co dziwić, że już na wejściu czeka taka niespodzianka. Rzuć raz jeszcze 1k6, by dowiedzieć się, czy obrywasz i jak bardzo.
Spoiler:
1, 6 - Uff! Miałeś/aś niemałe szczęście! Kawał drewna spadł tuż obok Twoich stóp, cudem nie zahaczając o Twoje ciało. Jeśli najadłeś/aś się strachu, to niepotrzebnie, bo w pomieszczeniu nikogo (i niczego) nie ma. Możesz eksplorować chatę bezpiecznie, tylko uważaj na głowę! 2, 4 - Obrywasz w głowę i to dość mocno, skutkiem czego na kilka chwil tracisz przytomność (jeden post). Gdy się ocucisz, to jeszcze przez pewien czas będziesz odczuwać dyskomfort, a także przeszkadzać Ci będą zawroty głowy i nudności. Może po powrocie lepiej to komuś zgłosić? 3, 5 - Belka zahacza o Twoje prawe ramię. Nic poważnego się nie stało, ale poboli jeszcze przez kilka dni. Chyba że wspomożesz się Magią Leczniczą lub jakimś eliksirem.
2 - W głębi chatki czyha jakieś magiczne stworzenie. Najpierw dostrzegasz puchaty, biały ogon, ale zanim zdążysz pomyśleć, że to lis polarny, zwierzę zmienia się w... węża. To jormungand, długi na 8 metrów. Wyczuwa w Tobie zagrożenie, bo syczy złowrogo i szykuje się do ataku. Chwyć za różdżkę i broń się!
Spoiler:
Rzuć 1k100. Uzyskany wynik to Twoje powodzenie w walce z jormungandem. Aby go pokonać - musisz uzyskać minimum 70 punktów. Jeśli nie uda Ci się przekroczyć wymaganego progu w jednym rzucie kostką - możesz próbować do skutku, ale na każdy rzut musi przypadać jeden post z walką. Do wyniku z kostek możesz dodać swoje punkty z OPCM lub z ONMS. Jeśli nie chcesz walczyć - możesz uciec z chaty, jednak wtedy godzisz się na scenariusz, że magiczny wąż ukąsił Cię w kostkę i to tak mocno, że będziesz kuleć przez kolejne dwa wątki.
3 - Uwaga na wystające deski w podłodze! Może to zwykłe gapiostwo (w końcu ciemno w chacie jak w...), a może jakaś pradawna magia, ale potykasz się i upadasz z hukiem na ziemię. Czy upadek był poważny? Rzuć dodatkowo 1k6.
Spoiler:
Parzysta - wyglądało gorzej niż faktycznie było. Nic Ci nie jest, jedynie obiłeś/aś sobie kolana i rozdarłeś/aś nogawkę od spodni.
Nieparzysta - ouu, wygląda na to, że skręciłeś/aś sobie lewą kostkę. Boli okropnie i nie obejdzie się bez pomocy kogoś, kto ogarnia Magię Leczniczą.
4 - Omyłkowo dotykasz dłonią czegoś ostrego, co znajdywało się na zaśnieżonym parapecie. Okazuje się, to kolec na ogonie giwala białego - magicznej jaszczurki. Zwierzę rani Cię wspomnianym kolcem, a potem odrzuca ogon i ucieka przez stłuczoną szybę. Rana piecze okropnie i krwawi obficie. Przyda się jakiś opatrunek.
5 - Gdy rozejrzysz się po pomieszczeniu dokładniej, to dostrzeżesz pewne ślady obecności człowieka. Bo choć aktualnie w chatce nikogo nie ma, to samonagrzewający się kubek z niedopitą herbatą może sugerować, że jeszcze wczoraj ktoś przekroczył próg chatki. Obok kubka leży mała sakiewka. Jeśli ją otworzysz, to dowiesz się, że znajduje się w niej 40 galeonów. Przywłaszczysz sobie te pieniądze czy je zostawisz? Decyzja należy do Ciebie i Twojego sumienia. Jeśli zdecydujesz się zabrać galeony - upomnij się o nie w odpowiednim temacie.
6 - W rogu chaty stoi stara, drewniana skrzynia. Jakaś dziwna magiczna siła wręcz nakazuje Ci się do niej zbliżyć i spróbować ją otworzyć. Nie możesz się jej oprzeć i posłusznie podchodzisz do skrzynki, nawet jeśli nie kieruje Tobą naturalna ciekawość. Rzuć kością litery, by dowiedzieć się, co się wydarzy.
Spoiler:
Samogłoska - wieko otwiera się bez większych trudności. Na samym dnie skrzyni dostrzegasz mały przedmiot. Okazuje się, że jest to bransoletka z runą Wunjo. Runa ta bezpośrednio łączy się z radością, szczęściem i pozytywną energią, dzięki czemu za każdym razem, gdy będziesz ją mieć przy sobie dopisze Ci dobry humor i pomyślność. Upomnij się o przedmiot w odpowiednim temacie.
Spółgłoska- okazuje się, że to nie była prawdziwa skrzynia, a zmiennokształtny stwór - mimik. Zwierzę jest bardzo niebezpieczne i lepiej go nie lekceważyć! Mimik od razu wysuwa w Twoją stronę swój wielki lepki jęzor, a potem łapy z ostrymi pazurami. Broń się, jeśli życie Ci miłe!
Rzuć 1k100. Uzyskany wynik to Twoje powodzenie w walce ze mimikiem. Aby go pokonać - musisz uzyskać minimum 80 punktów. Jeśli nie uda Ci się przekroczyć wymaganego progu w jednym rzucie kostką - możesz próbować do skutku, ale na każdy rzut musi przypadać jeden post z walką. Do wyniku z kostek możesz dodać swoje punkty z OPCM lub z ONMS. Jeśli nie chcesz walczyć - możesz uciec z chaty, jednak wtedy godzisz się na scenariusz, że mimik zranił Cię w łydkę i to tak mocno, że zostanie na niej podłużna blizna o długości 2 cali.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Po rozmowie w igloo Kość na wejście: 3 Dorzut: nieparzysta
Nogi. Patrzył na czubki własnych butów, mając nadzieję na częściowe opuszczenie tego całego wydarzenia, które miało miejsce w igloo. Nie chciał tam wracać - nie miał siły. Nie to, że był zły, bo zły był, ale na siebie. Na siebie za to, że zapytał; nie bez powodu czasami przystawał, by tym samym przyjrzeć się warstwie białego puchu, która to uderzała po oczach, gdy coś na nią mocniej prześwietliło. Na razie panował wszechobecny mrok - przejście poprzez ekskluzywne, pozbawione prywatności igloo, nie należało do najprzyjemniejszych, ale sam miał to kompletnie gdzieś. To, z jakimi emocjami obecnie się zadawał, było znacznie ważniejsze, aniżeli zdrowy rozsądek. Pierwszy raz się nimi kierował w taki sposób, by wydostać się z przybytku bez jakiegokolwiek większego przygotowania. Tylko on, różdżka w dłoni, kurtka i... w sumie tyle. Puszka pigmejskiego pozostawił w lokum mieszkalnym, tak samo kruka i memrotka, w związku z czym był zdany jedynie na siebie. Mógł liczyć tylko na siebie w tej krainie, której to przecież nie znał, a rwał się do niej szalenie, jakby to tam mógł odnaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania. Skrzypiący pod podeszwą śnieg nie pomagał; nie pomagał również zachować jasności umysłu, kiedy to za każdym razem dźwięk przedostawał się do jego uszu, drażniąc je w dość nieprzyjemny sposób. Czuł się źle. Czuł się tak, jakby ktoś postanowił zepsuć go od środka, jednak wiedział, że tą osobą jest tak naprawdę on sam, kiedy to trzymał łańcuchy i nie zamierzał ich puścić. Nie zamierzał pozwolić na to, by cokolwiek się wydało - dlaczego zatem wcześniej przysięgał, że z nim porozmawia? Dlaczego pchał się w coś, czego nie był w stanie spełnić - a przynajmniej nie teraz? Nie wiedział. Nie wiedział absolutnie niczego - oprócz tego, iż porywa się z motyką na słońce. Czuł się cholernie źle, ale też, nie zamierzał tego okazywać komukolwiek bezpośrednio, dlatego, kiedy to stanął przed wyjściem z miasteczka, w celu zwiedzenia okolicy, nie myślał ani sekundy. Chłodny powiew norweskiego powietrza muskał go w twarz, a niska temperatura schładzała rozgrzane do granic ciało, w którym to znajdował się wstyd. Zwyczajny, ludzki wstyd. Wstyd tego, jak wiele zdołał tymi słowami zepsuć, ale też, nie potrafił przetrwać w udawaniu, że wszystko jest w porządku. W pewnym momencie coś musiało uderzyć, coś musiało się zniszczyć - najbardziej martwiło go to, że w tym wszystkim miał na swoich rękach krew. Niszczył, psuł, przestawał istnieć. Dlatego, kiedy to po dłuższej podróży odnalazł chatkę, poczuł pewnego rodzaju ulgę - ulgę, iż będzie mógł się skryć przed całym światem, nie musząc udowadniać, jakim to idiotą obecnie jest. Bo wcale nie musiał, skoro miał to wręcz wypisane na czole. Tumany śniegu przestawały mu doskwierać, kiedy to czuł, jak chłód przeszywa nieprzyjemnie jego ciało, z czasem stając się naturalnym zjawiskiem. Podróżował - pierwszą lokacją stały się tereny pozbawione jakiegokolwiek ciepła, jakoby posiadające w sobie jedynie same negatywne emocje. Felinus nie chciał się z nich składać, ale musiał - chociaż na ten jeden moment - o wszystkim zapomnieć. O tym, co się wydarzyło, choć nie chciał. Nie chciał zapominać, ale czuł, ze tak musi zrobić, by tym samym uzyskać spokój - spokój duszy, która obecnie wierciła się na miejscu, wyrażając niezadowolenie. Jakby wywoływane przez nią drgania pozostawały nadal widoczne ślady. Bał się tego wszystkiego, a bał się przede wszystkim samego siebie. Nie rozpoznając dawnego Lowella, przeczuwał, widział, ale nie chciał się przyznać do tego błędu. Do błędu, iż zaczął bardziej ufać. Bardziej czuć, mniej się bać dotyku. Był niczym oswojone zwierzę, które, poprzedzone nieodpowiednim doświadczeniem, poczynało uciekać na każdy możliwy dotyk. Wszedł do chatki, która, o dziwo, była otwarta. Kurz przedostał się do jego nosa, uderzając nadmiarowością, niemożliwą do początkowego zażegnania; ciemność, jako że okna nie dawały zbyt wiele światła, a również mrok panował na zewnątrz, zdawała się być punktem kluczowym całego programu. Nie znał nikogo, nie znał nawet języka. Pozostawał zatem bez jakiejkolwiek możliwości komunikacji, o ile potencjalny mieszkaniec chciałby wyrazić gotowość do bezpośredniego porozumiewania się łamanym angielskim, chociaż... nie musiał się o to martwić, wszak, zamiast człowieka, powitały go tylko i wyłącznie stare sieci rybackie, poprzez swoją aparycję udowadniające upływ czasu i brak jakiegokolwiek użytku przez wiele lat. Pierwszy krok, jaki to zrobił, kiedy dźwięk skrzypiącej podłogi przedostał się do jego uszu, był całkowicie poprawny - dopiero drugi, gdy chciał zapalić światło, zdawał się być tym ważącym, tym samym upadł. Uwieńczenie jego beznadziejności. A przy upadku, kiedy to zaliczył porządną glebę, okazało się, że przedostający się do jego uszu kolejny odgłos, tym razem przestawiającej się z miejsca kości, nie był mu przychylny. Fala bólu okrążyła lewą kostkę, która to momentalnie zaczęła wydawać z siebie niezadowolenie, obarczając skórę widoczną opuchlizną. Cierpienie to jednak nie wprawiało go w większe zakłopotanie, a sam nie jęknął czy nie wydał żadnego dźwięku, jakoby podsyconego przez własne struny głosowe. Nie widział sensu - nie widział, kiedy to doczołgał się do ściany, o którą to oparł się plecami, a z kieszeni wyciągnął papierosa, by tym samym po prostu... oddać się chwili. Oddać się temu, jak potrafi niszczyć innych, samego siebie, jak za każdym razem, kiedy to dym ze szluga przedostawał się do otoczenia, stanowi najsłabsze ogniwo w tym wszystkim. Napawał się bólem - poniekąd ten uraz oszczędził mu innych, bardziej drastycznych metod. Student, siedząc tym samym na zimnej podłodze, nie zwracał już uwagi na nic, zanim to nie oddał się w krótką drzemkę, kiedy to płomień dogasał, a on sam czuł się co najmniej dziwnie. Jakby bez siły, jakby bez energii, jakby nie mogąc zrozumieć samego siebie. Jakby pewne drzwi nieustannie otwierały się i zamykały, wprawiając go w zakłopotanie. Jakby to wszystko nie miało sensu, a on stanowił jedynie byt, który ma grać odpowiednią rolę. Zabawne - pomyślał, kiedy to uśmiechnął się słabo pod nosem, jakby do samego siebie, chcąc tym samym zdziałać pokrzepiająco. Niemniej jednak, po krótszej chwili odetchnienia, kiedy to nie potrafił znaleźć odpowiedniego rozwiązania, a dziwne myśli krążyły po jego głowie, nie znajdując wyjścia, ukrył własną twarz za pomocą jednej dłoni, palcem wskazującym i środkowym chwytając się za czoło, natomiast kciukiem - wodząc po podbródku. Nie wiedział, ile czasu minęło od jego wyjścia. Czuł się słabo, czuł się źle, czuł się tak, jakby to wszystko niszczył, a wszystko nie miało żadnego większego sensu. Nienawidził samego siebie za to, co miało okazję się zdarzyć - nienawidził za to, jak wiele niszczył, nie dając niczego od siebie, ale też, nie chciał się załamywać. Mimo to czuł wewnętrzne rozbicie, jakby ktoś naruszył jego fundamentalne struktury, których teraz nie mógł w ogóle naprawić. Szkoda, że tym kimś stał się on sam - on sam, kiedy to wyciągnął różdżkę i starał się naprawić częściowo uraz, nie przykładając do tego żadnej większej uwagi. Byleby mógł jakkolwiek chodzić, nawet kulawo, miał to gdzieś. Tak działa właśnie ludzka psychika - mimo prób jej naprawy, pozostanie na niej widoczne piętno. I nie potrafił się z tego wrażenia wyrwać, kiedy to zacisnął zęby, wstając, jakby nic nigdy się nie stało. Niestety - własnego organizmu nie mógł oszukać, dlatego nie chodził zbyt przyjemnie, omijając tym samym belki, które to przyczyniły się do powstania tego urazu; zanim to wyszedł, jedynie rozglądnął się dookoła, spoglądając na gwieździste niebo. Piękne, z gwiazdami, jakoby istniejącymi, choć możliwe, iż już dawno temu ugaszonymi. To jedynie wiązka światła, przedostająca się przez wiele, wiele lat. Kto wie, czy po drugiej stronie ciało niebieskie w ogóle wydziela jakiekolwiek światło... sam nie miał wręcz prawa wiedzieć, kiedy to zaczerpnął świeżego powietrza, nadal czując się wyjątkowo niestabilnie. Widok zabroniony, choć uspokajający - mógłby tutaj pozostać, ale nie potrafił. Nie potrafił uciec, nie potrafił zniknąć, nie potrafił tak łatwo porzucić tego, co budował na przestrzeni paru miesięcy. Jako że był istotą żyjącą, miał prawo czuć - i wcale nie pozostawało to poza zasięgiem jego dłoni wyciągniętej do przodu. Po prostu musiał się bardziej... opanować. I znaleźć odwagę, by wypowiedzieć coś więcej, aniżeli zostać zmuszonym do wyjaśnienia pewnych kwestii - bo sam nie chciał, by to wyglądało na kolejną, odbębnioną przez niego robotę. Chciał, by to było szczere. Prawdziwie, naturalnie. Z uszkodzoną nogą Felinus zaczął zatem przedostawać się przez kolejne wydeptane ścieżki, mając tym samym nadzieję na to, iż pamięć nie będzie go ciągnęła za nos. Musiał się dostać do ośrodka - a nie podejrzewał, by jeszcze był w stanie bez jakichkolwiek problemów teleportować się, unikając przy okazji rozszczepienia.
[ zt ]
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
kość: 6, skrzynia dorzut:spółgłoska walka: atak pierwszy to 19+19(ONMS), atak drugi to 38 +19(ONMS), atak trzeci to 9+19, czwarty atak to 92! +19! = W końcu
Musiał przewietrzyć się, odpocząć od atmosfery w igloo i od samego współlokatora, który nawet milczeniem doprowadzał go do szału. Humor Eskila pozostawiał wiele do życzenia, a więc po prostu wyszedł. Dziś postawił sobie za cel rozerwać się w nienormalny sposób, na przykład wchodząc do owianego złą aurą miejsca, aby sprawdzić czy jest faktycznie takie złe czy to jedynie bajanie. Postanowił być miły i cały dzień nie przeszkadzać Robin i Hunterowi gdziekolwiek by nie byli. Po prostu szukał kogoś komu może wpakować się na głowę, a potem iść z tą osobą zwiedzać Norwegię. Noc polarna dawała się we znaki, a więc całą drogę szedł z wyciągniętą różdżką i zaświeconym "Lumos". Szlajał się po okolicy, kupił kilka drożdżowych babeczek, które zaraz to zjadł, kilka chwil przeszkadzał Cali w zakupach, potem ominął szerokim łukiem profesor Dear, aby nie chciała go pytać o samopoczucie, rzucił śnieżką w Sophie zajętą rozmową z jakąś dziewczyną, pomachał Oli… ale jakoś tak każdy z tych osób miał towarzystwo, a Eskil potrzebował kogoś przy kim nie będzie piątym kołem u wozu. Chciał zapomnieć o własnej goryczy i problemach "sercowo-harpiowych" i przez jakiś czas pobyć zwykłym szesnastolatkiem, który postanowił zachować się po prostu nieodpowiedzialnie. Zaklęcie światła straciło moc i zgasło, a zanim je na nowo rozpalił to oczywiście musiał na kogoś wpaść i tej osoby nie zauważyć; najwyraźniej wyrosła spod ziemi. - Sorry. - zarzucił "Lumos" i zaświecił na dziewczynę, którą rozpoznał od razu. - O, siema. Idziesz do tej nawiedzonej chaty? Chodź ze mną, zobaczymy czy jest tak strasznie jak opowiadają.- zaproponował od razu, bo po co owijać w bawełnę. Nie chciał sam tam złazić, a w towarzystwie Krukonki będzie raźniej. Celowo odszedł tak daleko od centrum wyspy bo już wczorajszego wieczoru w stołówce słyszał, że jakaś grupa starych studenciaków chciała sprawdzić czy tu straszy. To Eskilowi wystarczyło bowiem oto znalazł świetny sposób aby oderwać swoje myśli od codzienności i zająć się czymś ekstra. Dziewczyna znowuż na pierwszy rzut oka wydawała się fajna choć w sumie nie wiedział o niej absolutnie nic. Jakoś mu to nie przeszkadzało. - Jesteś Wendy czy Zoey?- zagadnął i opuścił świecącą różdżkę, aby nie świecić jej w twarz. Poprawił czapkę na głowie i zerknął w kierunku niższych poziomów pagórków, aby sprawdzić jak bardzo ponuro wygląda ta chata. Niestety z tej odległości widział jedynie jej ciemne kontury. - Może będą jakieś fajne skarby.- wzruszył ramionami. Najzabawniejsze jest to, że choć było ciemno niczym w środku nocy to zegarek wskazywał godzinę jedenastą.
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Nieustanna ciemność panująca na wyspie i cały jej klimat wraz z wszechobecną, wyczuwalną w atmosferze skandynawską magią wydawały się Zosi absolutnie fascynujące; najchętniej spędzałaby każdą chwilę, badając okolicę, przyglądając się pięknym, tajemniczym krajobrazom i przy każdej okazji wymyślając historie, które według niej mogły się tu kiedyś wydarzyć. Zastanawiała się czy mgliste wybrzeże było świadkiem dramatycznej śmierci pary kochanków ze skłóconych ze sobą rodów; czy w sercu porośniętego mchem lasu rośnie roślina o kwiatach tak magicznych, że śmiałek, który ją znajdzie, stanie się nieśmiertelnt; czy w opuszczonej chatce, która właśnie zamajaczyła w ciemności nieopodal podczas jej kolejnego spaceru, wiedźma więzi dwójkę mugolskich dzieci? Puszczała wodze fantazji jak dziecko, w myślach rozwodząc się właśnie nad smutnym losem dwójki sierot w szponach złej czarownicy i rozmyślała nad sposobem, w jaki możnaby je uwolnić, gdy ktoś nagle wyrósł przed nią i zaczął zagadywać. I to nie byle kto! Światło Lumosa oświetliło twarz rozmówcy i jej oczom ukazał się chłopiec tak piękny, że powinien chyba mieć swoje miejsce na piedestale w sali z najcudniejszymi rzeźbami w jakimś prestiżowym muzeum, a nie w Hogwarcie; aż prawie zakrztusiła się powietrzem, kiedy dotarła do niej jego propozycja - i gdy okazało się, że kojarzy jej imię. - Yyyy... Zoe. A ty jesteś... emm... - wiedziała, oczywiście że wiedziała, ale imiona jakoś nigdy nie lokowały się na stałe w jej pamięci. - Edgar? - zaryzykowała, prawie nie mogąc wytrzymać jego intensywnie niebieskiego spojrzenia; nie miała pojęcia, co takiego w nim jest, ale prawie odbierało jej mowę. A przynajmniej znacznie ograniczało typowy słowotok. - Jasne, chodżmy. Jest nawiedzona? Tego nie słyszałam... Mam nadzieję, że nie będzie zbyt strasznie. I że nie leżą tam żadne kościotrupy czy coś. Jak myślisz, kto mógł w niej mieszkać? - wyrzuciła z siebie, ruszając obok nowego kolegi w stronę opuszczonego domku. Z bliska wyglądała znaczenie bardziej strasznie, niż sobie to wyobrażała - gdyby była tu sama, pewnie by stchórzyła i w tym momencie wycofała, ale towarzystwo chłopca dodało jej trochę odwagi... No i teraz głupio byłoby mu jednak odmówić. Dziarskim krokiem przedzierali się przez śnieg, aż dotarli pod same drzwi chaty. - Ch... Chcesz iść pierwszy? - zasugerowała, że wolałaby się trzymać jednak z tyłu. W razie gdyby coś miało na nich wyskoczyć, to ona raczej nie była dobrą kandydatką by stanąć do walki.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Skoro pojawiła się silna potrzeba odcięcia swoich myśli to najlepiej byłoby udać się w miejsce gdzie nie ma miejsca na własne troski. Nie chciał myśleć o sobie. Miał tego serdecznie dosyć. Potrzebował zmiany otoczenia a skoro nikomu nie musiał meldować swojej obecności (co było oczywiście błędnym przekonaniem wszak wokół roiło się od opiekunów, a Eskil znał sposoby wymykania się poza zasięg wzroku) to korzystał ze swobody pełną piersią. Będzie miał co opowiadać babci gdy już wróci do domu. Nie był jednak na tyle odważny, aby wparować do nawiedzonej chaty samotnie, ciemności nie zachęcały do brawury, a więc skoro napotkał dziewczynę to nieznajomość jej nie przeszkadzała mu w zaproponowaniu jej wspólnego zwiedzania upiornej lokacji. Kiwnął głową i zapamiętał jej imię, dopisując trwale do piegowatej twarzy. Wywrócił oczami słysząc przeinaczone własne imię. - Hehe, nie, Eskil.- lekko ją szturchnął i przystroił się w gładki uśmiech, aby nie przypominać nawiedzonego gbura. - Nigdy nie widziałem jeszcze tyle piegów na jednej twarzy. - wypalił zanim miał się nad tym zastanowić, co też nie zrobił nawet po usłyszeniu swojego głosu. Ot, zwrócił uwagę na istotny detal jej aparycji a i faktycznie nie przypominał sobie w najbliższym otoczeniu nikogo o tylu piegach. Za chwilę już brodzili w śniegu, a do ich rozmowy dołączył dźwięk trzeszczącego pod butami śniegu. - Podsłuchiwałem jakichś studentów i mówili, że ta chata jest nawiedzona. Ciekawe czy tak jak nasza wrzeszcząca chata. - poprawił rękawiczkę w której trzymał rozświetloną różdżkę. Musiał czasem wracać zaklęciem niewerbalnym do "Lumos", aby świecąca kulka przyczepiona do krańca jego różdżki rozświetlała jak najwięcej obszaru. Niektórzy umieli wyczarować sobie latającą kulkę światła, która nie wymagała zbyt wielkiej kontroli. Też by tak chciał umieć! Zapyta Lucasa jak już się w końcu do niego odezwie na wizzie. - Jakiś pustelnik albo odludek. Zobacz jak daleko od normalnych domów. A może znachorka? Albo jakaś wiedźma. - wymieniał i wystawiał kolejno palce kiedy padał pomysł poprzedniego mieszkańca chaty. Po chwili stali już u celu a Eskil zastanawiał się czy ściany nie zamienią się w proch jeśli tylko pchną drzwi. Wzdrygnął się gdy zawiał silniejszy wiatr, spychając tym samym na nich rozpylone mgliste płatki śniegu. - Luz! - wzruszył ramionami i zachowując się skrajnie nieodpowiedzialnie (już słyszał w głowie głos kuzyna proszącego o zastanowienie się czy wchodzenie do środka jest mądrym pomysłem), pchnął przedramieniem drzwi, drugą ręką (wciąż uzbrojoną w różdżkę) naciskając klamkę. Musiał się chwilę posiłować z zalegającym po drugiej stronie gruzem i śniegiem, ale ostatecznie rozchylił drzwi na tyle, że przecisną się oboje. - Na gacie Merlina, tu jest jeszcze ciemniej. - skomentował i zrobił duży krok, przechodząc do wnętrza chaty. Stanął tak, aby Zoe mogła być obok i poruszając różdżką po okolicy oglądał misterne wyposażenie. Czuł się tu… dziwnie, ale ani w nieprzyjemny ani w przyjemny sposób. Śmieci, garnki, stare belki, dużo śniegu, pajęczyn, na wpół zjedzonych przez mole mebli. - Wygląda marnie. - nie musiał szeptać, ale to robił, jakoś tak z szacunku do ponurego miejsca. Rozglądał się aż jego wzrok padł na świetnie ukrytą skrzynię w rogu. - Ej, tam coś jest. Chodź. - poklepał dziewczynę po łokciu i skręcił w lewo. Podłoga głośno skrzypiała pod jego ciężarem ale jakoś się tym nie przejmował. Czuł w kościach, że w skrzyni mogą być skarby! Odgruzował ją ze śmieci z pomocą siły swoich rąk bowiem nie chciał gasić zaklęcia rozświetlającego, które dawało nikłe światło. Przykucnął przy skrzyni i rozerwał kłódkę, która nawet nie stawiała oporu. Skierował jasny wzrok na Zoe i uśmiechnął się od ucha do ucha. - Pani przodem! Pierwszy skarb jest twój, ale zaklepuję sobie prawo drugiego wyboru.- taki był miły! Należało bić brawa, że w ogóle wykrzesywał z siebie jakąkolwiek nadprogramową uprzejmość i nic nie chciał w zamian. Ponaglił ją gestem dłoni, chcąc wiedzieć już co jest w środku. Cały czas kucając na jednym kolanie oświetlał wieko skrzyni i czekał na ruch Zoe.
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
- Hm... To dobrze czy źle? - spytała niepewnie, marszcząc brwi i mimowolnie podnosząc bo nie miała pojęcia czy ta wzmianka o jej twarzy to była krytyka, komplement, czy może zupełnie nic nie znacząca uwaga o dość oczywistym fakcie. Idąc w stronę chaty, słuchała słów nowego kolegi - Eskila, nie Edgara, jak się okazało, i musiała przyznać, że imię to brzmiało bardzo interesująco i spotykała się z nim pierwszy raz w życiu. Oby tylko zaraz nie wyleciało jej z głowy, bo będzie wstyd przy ewentualnym kolejnym spotkaniu... Pokiwała głową twierdząco, zgadzając się z teoriami chłopaka o ewentualnych mieszkańcach tej tajemniczej chaty - wszystkie brzmiały równie prawdopodobnie, choć zdecydować najbardziej podobała jej się wersja ze znachorką. Oczami wyobraźni już widziała w środku domu starą, pomarszczoną kobietę, ale o pięknych, fiołkowych oczach, osnutą dymem wydobywającym się z kociołka i otoczoną zwisającymi z sufitu suszonymi ziołami i porozkładanymi wszędzie najrozmaitszymi leczniczymi specyfikami, prawie czuła te intensywne zapachy roślinnych mieszanek i kadzideł. Nim zdążyła się jednak rozmarzyć na dobre, Eskil pchnął drzwi chaty i ich oczom ukazało się bardzo ponure, ciemne, zagracone różnymi śmieciami wnętrze. Ani trochę nie ekscytujące i romantyczne, ot, stare i opuszczone - czyli właściwie takie, jakiego powinna się spodziewać od początku. Uniosła różdżkę, by słabym światłem Lumosa rozjaśnić nieco pomieszczenie, i ruszyła za chłopakiem, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu owych "fajnych skarbów". Wyjątkowo milczała, bo po pierwsze była onieśmielona pięknym chłopcem, po drugie atmosfera tego miejsca jakoś nie sprzyjała bezmyślnej paplaninie i dlatego nawet nie zdziwiło jej, że jej towarzysz mówi szeptem. Zachęcona jego słowami, podreptała w stronę skrzyni i, zaintrygowana tym jakie cuda mogą w niej znaleźć, uchyliła wieko i zajrzała do środka. Czy raczej próbowała, bo ledwo otworzyła pojemnik, ze środka jakby wyskoczyło coś, co wyglądało jak straszliwa paszcza z wielkim, obrzydliwym językiem i kłapnęło zębami w jej stronę. Przerażona, wydała z siebie zduszony okrzyk i instynktownie odskoczyła do tyłu, było jednak za późno, by uciec; stwór ze skrzyni zdążył ją złapać, boleśnie wbijając kły w jej przedramię i uniemożliwiając wydostanie się.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Wywrócił oczami kiedy dopytywała o tę pierdołę. - No a jak myślisz?- nie powiedział wprost, a nie chciał tłumaczyć oczywistości. Trajkotał za ich dwoje, bo im bardziej oddalał się od centrum wyspy tym łatwiej było mu koncentrować się na zwiedzeniu opuszczonej lokacji w której miał nadzieję znaleźć jakieś skarby. Nie zauważył póki co, że to on więcej gada, a Zoe słucha, ot, mówił co mu ślina przyniosła na język i jednocześnie oświetlał chatkę, aby widzieć jak najwięcej. Musi pogadać z Robin na temat jakiegoś wspólnego ćwiczenia czarów. Zaczynał już za nią tęsknić choć przecież ten dystans między nimi wyszedł z konieczności. Brakowało mu chwil kiedy to on wywracał jedynie oczami a ona z obłędem w oczach przedstawiała mu jakiś szalony plan. Tak, musi poćwiczyć zaklęcia aby nauczyć się tego fajnego czaru lewitującej kulki światła. To z pewnością ułatwiłoby zwiedzanie zaciemnionych miejsc a skoro trwała noc polarna to zaczynał odczuwać brak znajomości praktycznych zaklęć. Nie lubił się uczyć, ale to jedynie teoria go usypiała. Przy praktyce powinno pójść mu lepiej wszak ze sprawdzianu semestralnego z zaklęć dostał aż Zadowalający, a przecież nawet nie ćwiczył wcześniej tego zaklęcia rozświetlającej błyskawicy. O, może i tutaj się to przyda? W końcu coś umiał, co nie? Weszli już do środka, a Eskil od razu przejął inicjatywę i pokazywał co może być ciekawe. Szukał wrażeń i skarbów, chciał się rozerwać a więc warto zacząć od zajrzenia do skrzyni i poszukania w niej czegoś ciekawego. Oświetlił twarz Zoe szukając na jej twarzy jakiejkolwiek reakcji na jego sporadyczną uprzejmość ale najwyraźniej przez to, że się nie znali, nie robiło to na niej wrażenia. - No daleeej…- ponaglił ją i w następnej sekundzie jego mina ogłupiała. Otworzył szeroko oczy i przez sekundę sparaliżowany gapił się jak na Zoe coś się rzuca i wgryza. - Ej!- krzyknął, przypominając sobie, że trzyma różdżkę. Nie miał pojęcia jakiego zaklęcia użyć! Złapał więc to coś leżącego na dziewczynie i pociągnął mocno w swoją stronę. - Złaź z niej! Schowaj się, Zoe!- on też zamierzał gdzieś się schować jak tylko… wymyśli plan B, bo kiedy oderwał stwora od dziewczyny, ten zainteresował się Eskilem. - Eeee… - upadł na tyłek gdy się o coś potknął i zaczął się odsuwać od istoty, która popatrzyła na niego żółtymi ślepiami. Pamiętał jak Swann opowiadał o minimach. Lubią jeść ludzi. Oj. Przydałaby się harpia, a oczywiście jej nie było. - Grzeczny mimik… eeee… grzeczny, milusi… nie jestem smaczny… - próbował go nieudolnie przekonać, a ten szedł w jego kierunku oblizując się z krwi Zoe. Nie mógł nawet na nią zerknąć, bo mimik skoczył w jego stronę. Eskil odsunął się do połowy przed atakiem pazurów, które zahaczyły o jego udo. Chyba nie zarejestrował bólu, bo adrenalina zaczęła wesoło krążyć w jego żyłach. Zamachnął się różdżką na leżącą niedaleko zamarzniętą donicę i z pomocą wingardium leviosa rzucił ją w stronę głowy mimika. Sam przez ten czas przelazł za przewrócony stół i gapił się na swoje udo, ale w tych ciemnościach niewiele było widać. - Żyjesz?!- krzyknął poprzez zwodzenie mimika, który musiał w jakimś stopniu oberwać. Ciekawe jak mają teraz uciec skoro na drodze stał im stwór. Kurczę, ale się porobiło! Nie było tu żadnych skarbów! Nie widział gdzie jest dziewczyna i cóż, musiała sobie radzić sama bo Eskil był całkowicie po drugiej stronie chatki, a za stołem stał wygłodniały potworek. Nie no, naprawdę, z tej wewnętrznej harpii nie było żadnego pożytku! Złoży reklamację swojej krwiożerczej matce, ot!
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
kostki: 6 i B, wybieram scenariusz z ucieczką z ranną nogą, z mimikiem walczy Eskil
Po pytaniu Eskila tylko w ciszy wzruszyła ramionami, bo po pierwsze - gdyby wiedziała, o co mu chodziło z tym komentarzem, to przecież by nie pytała, po drugie - przewracanie oczami nie należało do najmilszych gestów, więc postanowiła go przemilczeć i skupić raczej na temacie opuszczonej chaty. Niestety, sama również nie należała do orłów z zaklęć i nie poświęcała prawie w ogóle czasu na ćwiczenie ich, więc udawało się jej wyczarować tylko wąską strużkę światła z prostego Lumos, a o żadnych bardziej skomplikowanych czarach i świecących kulach nawet nie marzyła - nietrudno było jednak przyzwyczaić wzrok do panującego dookoła mroku, w końcu w Norwegii było ciemno odkąd tu przyjechali. Lekko przestraszona, lekko zafascynowana, lekko poddenerwowana obecnością chłopaka zwiedzała wnętrze domku, usilnie starając się dostrzec wśród sterty gruzu i śmieci coś, co przykuje jej uwagę i sprawi, że ta wycieczka faktycznie zaowocuje w jakieś ciekawe odkrycie. Nie znała zupełnie swojego towarzysza, więc nie miała pojęcia, że proponując jej dostęp do skarbów ze skrzyni wykazuje się on jakimś niesamowitym miłosierdziem i uprzejmością - prawdę mówiąc, była zbyt skupiona na powstrzymywaniu się przed natarczywym wbijaniem wzroku w jego hipnotyzujące, jasne oczy, by móc skupić się na jego słowach i odpowiedzieć coś sensownego. Zrobiła to dopiero, gdy chłopak zaczął się niecierpliwić. - Nie poganiaj mnie, skrzynia nie ucieknie - mruknęła (zaraz miała się przekonać, że się myliła...), bo otwierane przez nią wieko było ciężkie, a ona drobna i w dodatku w jednej ręce wciąż trzymała różdżkę, którą oświetlała sobie pole widzenia. Nagła zamiana pojemnika w potwora zaskoczyła ją tak bardzo, i była tak bolesna, że przez chwilę była przekonana, że to już koniec, że w tym momencie padnie trupem ze strachu; zupełnie sparaliżowana, nie próbowała nawet wyrwać się z mocnego uścisku, w czym pomógł jej dopiero Eskil, dość brutalnie (i odważnie!) odciągając od niej stwora. Poskutkowało to nie tylko uwolnieniem, ale i głęboką raną w poprzek lewego przedramienia, z której krew lała się niemal tak obficie jak z jej dłoni zaatakowanych kilka miesięcy temu przez żyletki wysłane przez jakiegoś dowcipnisia listem. Zszokowana, próbowała wycofać się z pola ataku mimika, który chwilowo skupił swoją uwagę na jej towarzyszu; miała mroczki przed oczami i aż zakręciło jej się w głowie, nie uciekła więc daleko, tylko skuliła przy jakimś meblu, usiłując utrzymać równowagę. Słyszała harmider i krzyki Eskila, który chyba właśnie też padł ofiarą potwora, jednak bronił się znacznie dzielniej niż Zosia - ona z kolei wiedziała, że nie będzie w stanie podnieść różdżki na to stworzenie i posunąć do jakiejkolwiek przemocy. -Ż-Żyję! - pisnęła, choć nie była pewna czy jej głos przebija się przez jęki mimika, zranionego doniczką. Postanowiła, że musi się ruszyć, jeśli nie chce znów paść jego ofiarą, ale oczywiście potknęła się o jakieś graty i wylądowała na podłodze z głośnym łomotem, co zwróciło na nią uwagę mimika. Nie potrzebował ani chwili, by rzucić się w jej stronę i zatopić straszne zęby w łydce, rozdzierając przy tym jej ulubione rajstopy, ale to w tym momencie był jej najmniejszy problem, bo czuła, że jak tak dalej pójdzie, to zginie albo straci kończynę lub cztery. Zacisnęła zęby i, myśląc gorączkowo, rzuciła proste Depulso na piętrzące się w rogu chatki jakieś bliżej niezidentyfikowane przedmioty, które z hukiem zaczęły upadać na podłogę; mimik odwrócił się w tamtą stronę, zwabiony nieoczekiwanym hałasem, a Zoe wślizgnęła się za jakiś mebel do połowy owinięty starą rybacką siecią. Serce biło jej jak szalone, gdy gorączkowo myślała co dalej.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
- Ucieknie, bo się rusza! - wyparował z opóźnieniem kiedy na ich oczach skrzynia transmutowała się w istotę o ostrych zębach, pazurach i wielkim jęzorze. To działo się tak szybko! Ledwie zdążył zareagować i kiedy potrzebował jakiegoś zaklęcia to w głowie pojawiła się pustka. Przecież nie umiał zbytnio walczyć, nigdy nie musiał się przemęczać, inni robili wszystko za niego. A tu proszę, potwór wgryzał się w przedramię Zoe, a on odkrył w sobie, że nie potrafiłby teraz zwiewać gdzie pieprz rośnie i zostawić samą sobie obcą mu dziewczynę. Po prostu złapał to coś za chabety i oderwał od niej, ale sam się przy tym przewracając na tyłek. Oberwał za to pazurami, ale naprawdę adrenalina teraz tak w nim buzowała, że ból był tylko chwilowy, a potem został przytłumiony gdy chłopak uzmysłowił sobie, że to jest prawdziwe niebezpieczeństwo i należy działać. Nie znał się na zaklęciach ofensywnych, a więc kombinował w typowy eskilowy sposób - jak uzyskać najwięcej korzyści jak najmniejszym wysiłkiem. Użycie zaklęcia lewitującego na wielkiej donicy i przelewitowanie jej silnym szarpnięciem różdżki kupiło im kilka sekund, dzięki którym mogli się schować. Nie miał bladego pojęcia gdzie jest Zoe, słyszał przez chwilę jej pisk, ale charkot mimika i własna buzująca w żyłach krew skutecznie zagłuszała wszelkie dźwięki. Powoli czuł za mostkiem coraz silniejszy gorąc, a to bardzo kuszący zwiastun zainteresowania sytuacją harpii. Słysząc głos Zoe niemal odetchnął z ulgą, ale następny łoskot i kolejny pisk dziewczyny wywabił go zza przewróconego stołu. - EJ, POKRAKO! TUTAJ JESTEM! - co on robił?! czy go już całkowicie pogrzało? Czy on właśnie próbował zwabić na siebie mimika żerującego na ludzkim mięsie? Nie mając w zanadrzu żadnego planu? Przecież nie znał Zoe, nawet nie potrafił powiedzieć czy ją lubi czy jest mu obojętna. To chore, sam siebie nie rozumiał, nie chciał być dla niej miły, nie teraz. Poradziła sobie z mimikiem, który poleciał w jego stronę, a więc odskoczył wpadając na jakąś komodę. Wzbiły się tumany kurzu i śniegu, rozkaszlał się kiedy cały ten puch buchnął mu prosto w twarz. Wtem poczuł silne uderzenie na plecach i usłyszał dźwięk rozdzieranego materiału kurtki i ubrania. - AU! - krzyknął kiedy dotarł do niego kolejny ból. Zacisnął palce na różdżce i na oślep rzucił "Diffindo", ale musiał chybić, bo stwór znowu się na niego zamachnął. - RZUĆ ŚWIATŁEM! NIC NIE WIDZĘ! - wychrypiał i przemieścił się, a dzięki temu uniknął kolejnego ataku mimika. Gdy gdzieś w zakurzonych ciemnościach zamajaczyła mu sylwetka mimika, cisnął tam solidne "Diffindo", a siły jakiej przy tym użył sprawiła, że znowu stracił równowagę. Choć trafił gdzieś stwora to plecami uderzył w ścianę chaty. Czuł się osaczony, gdzieś tu tkwił ten mimik, nie wiedział dokładnie gdzie, ale cały czas narażony był na atak. W końcu poczuł w koniuszkach palców zwiastun harpii, ale taki słaby, beznadziejny, a potrzeba była dosyć spora. - Musimy stąd jakoś wyjść! - krzyknął zapominając, że wypadałoby jednak nie zwracać na siebie uwagi mimika poprzez tworzenie dodatkowego hałasu. Wzdrygnął się bo stwór zniknął mu z oczu. Czyżby się w coś transmutował? Było tu zdecydowanie za ciemno...
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Doskonale wiedziała, że podczas gdy mimik był zajęty próbami odgryzienia jej nogi, Eskil mógłby wykorzystać ten moment i wziąć nogi za pas, korzystając z nieuwagi potwora i modliła się w duchu, żeby tego nie zrobił, bo prawdopodobnie był jej jedyną szansą na wyjście z tego cało - po pierwsze dlatego, że w kupie siła, po drugie on z pewnością nie miał żadnych oporów przed podejmowaniem prób spacyfikowania atakującej ich istoty z pomocą zaklęć ofensywnych i ciężkich przedmiotów. Zosia mogłaby co najwyżej nasłać na mimika stado kruchych kanarków z zaklęcia Avis i to by było na tyle. Z przerażeniem stwierdziła, że Eskil woła potwora, a po chwili z jego ust wydobył się krzyk, jasno wskazujący na to że mimik skutecznie skupił na nim swoją uwagę; bała się wyjrzeć zza swojej kryjówki, bo gdyby mimik zorientował się, gdzie się schowała i ruszył w jej stronę, nie miałaby już żadnej drogi ucieczki, bo była wciśnięta między ścianę a potężny kredens. Gdy Eskil kazał jej wyczarować światło, prawie upuściła różdżkę, w głowie miała pustkę i nie potrafiła sobie przypomnieć prostej inkantacji - wiedziała, że jej nędzny Lumos na niewiele się tu zda, uniosła więc w końcu drżącą dłoń w górę i skierowała w stronę sufitu zaklęcie Baubillious, choć poprawną, porządnie rozjaśniającą pokój błyskawicę udało jej się wydobyć dopiero za trzecim podejściem. Co tu dużo mówić, była naprawdę kiepską czarownicą, a presja z pewnością nie pomagała. Przecisnęła się wzdłuż ściany do drugiego krańca zasłaniającego ją mebla (cała przy okazji wymazując kurzem, brudem i pajęczynami pokrywającymi wszystkie powierzchnie domu), by stamtąd ocenić, że Eskil znajduje się naprzeciwko niej, w drugim rogu chatki, drzwi zaś są ulokowane mniej więcej pomiędzy nimi; gdyby znaleźli sposób na unieruchomienie mimika albo zajęcie jego uwagi na tyle czasu, by zdążyli oboje dobiec do wyjścia, to byliby uratowani. Widziała, że głośne wołanie do chłopaka nie jest najmądrzejsze, ale chyba nie miała wyjścia. Musieli ustalić plan działania. - Es-kil! M-może Immobilus? Razem? - zaproponowała jedyne w miarę proste zaklęcie, które mogło kupić im trochę czasu i rzuciła w górę kolejną błyskawicę, bo wydawało jej się, że gdy rozjaśniała pierwsza, mimik trochę zgłupiał, jakby lekko oślepiła go nagła jasność.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Musiał poczekać trochę na zaklęcie światła, ale przynajmniej mógł przemknąć za jakąś przewróconą szafę i odgrodzić się od łażącego za nim mimika. Musiał przyznać, że skutecznie wziął na siebie jego uwagę, ale teraz uważał to za głupotę. Nie wiedział czym go trzaskać! Zaklęcia Eskila zaczynały chybić, nie potrafił ich wycelować w poruszający się cel, a gdy już jakieś trafiało to okazywało się za słabe. Naprawdę powinien poćwiczyć czarowanie, aby nie musieć znajdować się teraz w takiej sytuacji. Czuł, że ma na sobie dwa zadrapania od jego pazurów, ale chyba nie były na tyle głębokie skoro dalej zachowywał trzeźwy umysł. Póki co mieli więcej szczęścia, że w ogóle był tutaj ten jeden mimik i nic więcej. Sięgnął po jakieś krzesło i rzucił nim przed mimika, a ten po prostu przelazł nad nim i szczerzył swoje kły. Pobladł i cofał się dalej, ale był niejako zapędzany w kozi róg. Usłyszał głos Zoe, ale nie wiedział gdzie ona się dokładnie znajduje. - Jest za blisko... mnie... - wydusił z siebie bo mimik zaczynał czaić się do skoku, przyklejał się do podłogi niczym kocur gotowy do skoczenia prosto do gardła. - Odwrócę go bardziej w twoją stronę a potem go trzaśnij... - zawołał, ale nie odwracał wzroku od mimika i nie miał czasu już czekać na reakcję dziewczyny, po prostu skoczył w prawą stronę (prosto na pokruszone, zasuszone i połamane łóżko), a mimik poleciał z kłami prosto na niego. Stwór znalazł się na idealnej pozycji do zosiowego zaklęcia spowalniającego. Niestety zdołał jeszcze zahaczyć zębami o kawałek ręki Eskila, który zdusił w sobie krzyk i próbował go kopnąć, aby od siebie odsunąć. Miło byłoby aby Zosia go epicko trafiła, nie chciał dać mu zjeść swojej kończyny!
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Było jej słabo na myśl o tym, jaką krzywdę zęby mimika mogą właśnie wyrządzać Eskilowi, a stres i adrenalina wcale nie pobudzały do działania, tylko wręcz przeciwnie, miała wrażenie, że choć w głowie pędziło jej milion myśli, to jednocześnie żadna z nich nie była sensownym rozwiązaniem. Może gdyby nie ominęła tylu lat w szkole, może gdyby poświęcała więcej czasu na naukę, może gdyby skrupulatnie ćwiczyła nowopoznane zaklęcia, to nie miałaby teraz problemu i jednym machnięciem różdżki unieszkodliwiłaby mimika w taki sposób, żeby jednocześnie nie zrobić mu krzywdy; nie było jednak czasu, by teraz robić sobie wyrzuty za nie przykładanie się do nauki. Eskil nagle pomknął w stronę ledwo trzymającego się kupy łóżka, Zosia nie miała więc wyjścia i sama spróbowała unieruchomić potwora, zaciskając palce na różdżce tak mocno, że pewnie by ją rozbolały, gdyby nie przyćmiły ich pulsujące bólem rany zadane wcześniej przez mimika. Udało jej się nie tylko poprawnie wymówić inkantację, ale i trafić w cel - stwór poluzował szczęki i zrobił ślamazarny krok w tył, ale szczerze powiedziawszy, ciężko bo stwierdzić, czy spowolnienie ruchów było faktycznie lekkim działaniem zosiowego Immobilusa czy po prostu skonfundował go trochę rzucony w jego stronę czar. Tak czy siak, Eskil zdecydowanie zyskał moment na to, by dorzucić coś od siebie, a w tym czasie Zoe przemknęła wzdłuż ściany bliżej drzwi, ostatecznie kucając za stosem rzuconych na siebie krzeseł.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Okay, jego zęby wtapiające się w skórę przedramienia poczuł już bardzo wyraźnie i nawet adrenalina krążąca w żyłach na niewiele tu się zdała. Coś krzyknął, choć brzmiało to bardziej niczym złowróżbny harpii charkot. Istotnie w tym mroku oczy Eskila zasłoniła czarna mgła, zabierając całkowicie biel i jasny odcień niebieskości, twarz wykrzywiła się upiornie, pokryła pomarańczowymi deformacjami skóry jawiącymi się jako pomarszczone fałdy wykręcone na twarzy, broda się wyostrzyła, usta zwęziły i rozszerzyły do połowy policzków, włosy zlepiły i wydawały się przypominać przyblakłe ptasie pióra, a ręka dzierżąca różdżkę z całej siły wystrzeliła z siebie bardzo eleganckie i celne Diffindo! prosto w pysk mimika. Ta harpia zmiana utrzymywała się raptem chwilę, dosyć szybko zniknęła, ale sam fakt, że udało mu się trafić (spowolnionego, hurra!) potwora pozwoliło mu uwolnić swoją rękę spomiędzy jego zębów. Trysnęła na niego krew mimika, który zawodząc przeraźliwie złapał się za swój pysk i po prostu... uciekł! Nie mógł odprowadzić go wzrokiem bo musiał złapać syczący oddech i zepchnąć zdenerwowaną harpię na granice swojej świadomości. Przy tym oparł swoje plecy o poniszczone łóżko, na którym przecież wylądował. Był pokryty krwią, kurzem, błotem i wiórami roztrzaskanych mebli. Słyszał swój oddech, różdżkę schował do podrapanego płaszcza, przycisnął przedramię do klatki piersiowej i starał się nasłuchiwać. Zapadła dziwna cisza, Zoe nie krzyczała ani nie rzucała zaklęciami, a zawodzenie mimika oddaliło się aż całkowicie zniknęło. Jęknął trochę z bólu trochę z szoku. - Eee... uciekł, co nie? - wychrypiał dziwnym tonem, a więc odchrząknął potężnie i zadrżał z zimna. Wzrok zdołał już przyzwyczaić się trochę do mroku, a więc mógł rozejrzeć się za dziewczyną. Widząc ją niedaleko trochę odetchnął z ulgą. - Okay, już mi się odechciało szukać tu skarbów. Ty, fajnie go spowolniłaś. Nie zjadł mnie. - zaśmiał się niewesoło. Pierwszy raz od dawna udało mu się rzucić takie celne Diffindo. To jasny znak, że nie jest charłakiem, a po prostu leniem. Otarł rękawem twarz z krwi mimika. Musieli wyglądać okropnie, ale przynajmniej dali sobie radę, co nie?
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Kiedy udało jej się rzucić zaklęcie i prędko znaleźć się nieco bliżej Eskila, zerknęła pospiesznie w jego stronę, by zobaczyć jak sobie radzi i czy spacyfikował mimika swoim czarem - i przez dosłownie moment wydawało jej się, że twarz chłopaka nagle zmieniła się, rysy wyostrzyły się, oczy zaszły czernią, co nadawało mu wręcz upiornego wyglądu; miała wrażenie, że mrugnęła i wszystko nagle wróciło do normy, Eskil znów był tym samym niebieskookim chłopcem co wcześniej, pięknym i pociągającym, choć rannym w kilku miejsach, obryzganym krwią i pokrytym kurzem. Diffindo najwyraźniej odstraszyło potwora, który zniknął równie nagle, co się pojawił, a Zoe stała jak wryta, trzymając się kurczowo oparcia jednego z zasłaniających ją krzeseł, sparaliżowana nie tylko strachem i tym nadmiarem emocji, ale też mocno skonsternowana tym, co przed chwilą zobaczyła i co do czego nie była pewna, czy wydarzyło się naprawdę, czy było jakimś przywidzeniem. Słysząc słowa chłopaka wzięła głęboki oddech, spróbowała przygładzić rozczochrane włosy i wychyliła się ze swojej kryjówki, by uważnym spojrzeniem zmierzyć całe pomieszczenie - faktycznie, wyglądało na to że mimik uciekł, ale czy to znaczyło, że zaraz nie wyskoczy na nich z innej strony? - Ch-chyba tak... myślę, że też powinniśmy uciekać jak najszybciej. - wymamrotała, a choć chwilę wcześniej była gotowa do wielkiego sprintu w stronę drzwi, teraz czuła, że nie wie czy da radę w ogóle zrobić trzy kroki. Wykrzesała z siebie blady uśmiech na komplement chłopaka i jeszcze raz upewniła się, że mimika nie ma w polu widzenia, zanim w końcu ruszyła w stronę rozmówcy. - Dzięki... To był cud, nie jestem ani trochę dobra w zaklęciach. Gdyby nie ty, gdybyś go nie odstraszył, to na pewno bym sobie nie poradziła. I dziękuję, że nie uciekłeś, jak on na mnie wyskoczył. Mogłeś ratować siebie, ale zostałeś i byłeś bardzo odważny. - powiedziała cicho, wyciągając rękę by przyjacielskim gestem ostrożnie dotknąć jego ramienia; biorąc pod uwagę to, że naprawdę dosłownie uratował jej życie, powinna się na niego rzucić i wyściskać z rzewnymi podziękowaniami, ale szok w jakim była jej to uniemożliwiał. - Chodźmy. - ponagliła go, kierując swoje kroki w stronę drzwi i krzywiąc się przy tym z bólu, bo zraniona łydka zdecydowanie dawała się jej we znaki podczas chodzenia. Lewe przedramię też pulsowało bólem, postanowiła więc, że musi jak najszybciej znaleźć kogoś, kto jej - im obojgu - pomoże. Aslan, jakiś nauczyciel, ktokolwiek. Gdy wyszli wreszcie na zewnątrz, wyczarowała Lumos i uniosła różdżkę, by lepiej przyjrzeć się towarzyszowi; bała się świecić w chatce, żeby nie zwabić potwora z powrotem. - Bardzo jesteś ranny? Pogryzł cię? I- i... - zawahała się chwilę, odwróciła wzrok i już miała stchórzyć, ale ostatecznie za bardzo się martwiła, żeby nie zapytać - Twoja twarz przez chwilę wyglądała tak... - nie wiedziała, jak to opisać, więc machnęła ręką tak jakby gest był w stanie przekazać lepiej, co miała na myśli i spojrzała na Eskila lekko spłoszona - Uh... Wszystko w porządku?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Wyglądali oboje jak siedem nieszczęść, gdzieś tam nosili na ciele swoje rany, ale nie były najwyraźniej na tyle głębokie aby martwić się jakimś tam wykrwawieniem. Z pewnością przez parę dni będą odczuwać skutki tej wyprawy. Wbrew pozorom Eskil miał być pozbawiony wyrzutów sumienia, że zaciągnął tu Zoe, a i że ustąpił jej pierwszeństwa przy otwieraniu tajemniczej skrzyni, będącej tak naprawdę transmutowanym mimikiem. Wychodził z założenia, że przyszła tu z własnej woli, a on jedynie zasugerował wspólne towarzystwo. To, że sytuacja potoczyła się tak negatywny sposób było jedynie zbiegiem nieszczęśliwych okoliczności. Z drugiej strony to było zdrowe podejście, oszczędzał sobie niepotrzebnego stresu i zamartwiania się. Mógłby oczywiście przeprosić, z pewnością nie zaszkodziłoby okazanie żalu, że przez jego pomysł stało się to, co się stało lecz sęk w tym, że Eskil nie lubił przepraszać. To słowo opuszczało jego usta w naprawdę wyjątkowych sytuacjach kiedy miał za dużo do stracenia bądź kiedy serce mu się krajało z żalu. Teraz po prostu chciał się stąd zabrać i gdzieś dojść do siebie, być może odwiedzi Felinusa albo zaszyje się w igloo i wymęczy Huntera, aby poszedł po Robin, która zagada do Puchona o bezinteresowne leczenie ran. Nie pomyślał jakoś o zameldowaniu się u opiekunów wyjazdów, a to dowodziło jaki jeszcze bywał niedojrzały przy podejmowaniu decyzji. - A wiesz, popieram twój pomysł żeby się stąd zabrać. - wysapał i podniósł się, krzywiąc przy tym paskudnie. Szarpnął różdżką w powietrzu, aby zapalić sobie "Lumos", które w połączeniu ze światłem Zoe pozwalało obejrzeć wzajemnie swój stan. - Ja też nie jestem dobry w zaklęcia. Używałem tylko dwóch zaklęć na zmianę. - prychnął, a to znak, że jednak jest z nim wszystko w porządku. Zerknął z ciekawości na dziewczynę, głównie na jej przedramię i wykrzywił usta. Skinął jej głową i powoli mogli przedzierać się przez rozwalone meble. - Odważny? Prawie się posikałem ze strachu. - tak, roześmiał się. To stres, nerwy, próba rozładowania napięcia, ale też reakcja na ból. Przesunął stopą krzesło i jakieś naczynia, by się nie potknęli przed wyjściem. Dziwnie było mu słuchać komplementów od Zoe. Z reguły pochwały dotyczyły jego wyglądu, a nie umiejętności. Zauważył, że kuśtykała to szedł tuż za nią, aby w razie czego złapać jej łokieć... tak, ranną ręką, a czemu by nie, skoro lewa była zajęta utrzymywaniem zaklęcia światła. Nie chciał tu czekać na powrót mimika. Odetchnął z ulgą na świeżym powietrzu, ale założył jeszcze na wszelki wypadek kaptur zimowej szaty. - Przeżyję. - wzruszył ramionami i wykrzywił się kiedy poczuł na barku ból po podrapaniu. Kiedy dziewczyna dalej mówiła, on się rozglądał po okolicy czy aby mimik nie postanowi wrócić. - Hę? Twarz? - podniósł rękę z różdżką do swojego policzka i rozmasował go, jakby miał tu znaleźć odpowiedź na nieme zmartwienie dziewczyny. - Aaaa... widziałaś? E tam, nie przejmuj się. To tylko harpia na moment wylazła bo mnie tak zabolała ręka, że szlag mnie trafił. - próbował wyglądać na wyluzowanego, ale nie wychodziło mu to tak jak powinno. Trochę się spiął kiedy powrócił wzrokiem do dziewczyny. - Weź nie miej takiej miny. - nie był pewien jak interpretować wyraz jej twarzy. Głupio było mu mówić na prawo i lewo, że jest półwilem. Z jednej strony nie chciał brzmieć jakby się przechwalał, a z drugiej wiele ludzi to po prostu zauważało. - Może nie stójmy w miejscu bo jak mimik wróci to wolę nie wiedzieć czy harpia postanowi się z nim pobawić. - zmarszczył nos na samą myśl, że jego świadomość miałaby odpłynąć w siną dal i to na oczach Zoe. Ruszył powoli w śniegu przed siebie, ale nie szedł jakoś szybko, miał nadzieję, że dziewczyna będzie szła tuż obok i narzuci im tempo adekwatne do jej rannej nogi.
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Zoe nie uważała, że całe to wydarzenie było czyjąkolwiek winą - nie miała pretensji ani do siebie (bo skąd miała wiedzieć, że w chatce zastanie potwora?), ani do Eskila (bo też nie wiedział i przepuścił ją pierwszą do skrzyni w ramach miłego gestu, a nie rzucenia jej na pożarcie), ani nawet do mimika (bo czy to jego wina, że jest krwiożerczą bestią?). Powoli udawało jej się ochłonąć, powoli docierało do niej, że wszystko skończyło się dobrze, jest już w porządku, a nikomu nic się nie stało, jeśli nie liczyć kilku ran, które jednak - chyba - nie zagrażały ich życiu, w końcu oboje mogli poruszać się o własnych siłach, co też właśnie czynili, by wydostać się z chaty jak najszybciej. Bolało, owszem, ale mogło być dużo, dużo gorzej, myślała, starając się znaleźć same pozytywne aspekty tej sytuacji. W odpowiedzi na śmiech Eskila, który kpił z własnych umiejętności, uśmiechnęła się łagodnie, ale głos miała poważny, gdy mówiła: - Strach to naturalna reakcja na niebezpieczeństwo, gdybyś się nie bał, byłbyś głupi albo szalony. A ty stawiłeś mimikowi czoła pomimo strachu - i to jest prawdziwa odwaga. - mówiła szczerze to co myślała i aż sama się zdziwiła, że coś tak rozsądnego i mądrze brzmiącego wyszło z jej ust; może ten Ravenclaw to jednak nie była pomyłka tiary? Czyżby pod wpływem dużego stresu odzyskiwała rozum? Gdy wyszli na zewnątrz i odważyła się zadać pytanie o nagłą zmianę wyglądu chłopaka, ten wyraźnie się spiął, co nie uszło uwadze Zosi, choć rozmówca próbował to zatuszować luźnym tonem wypowiedzi. Nie wiedziała, jakie emocje wymalowały się jej na twarzy, gdy usłyszała rzucone nonszalancko harpia, ale zdecydowanie musiała to być jakaś mieszanka szoku i przerażenia, która dodatkowo wprawiła w zakłopotanie Eskila - gdy zwrócił jej na to uwagę, potrząsnęła głową, jakby chciała z niej wytrząsnąć negatywne odczucia i zresetować wyraz twarzy na mniej przejęty. - Harpia. O-okej. - powtórzyła powoli tonem pełnym zrozumienia i spojrzała na niego przyjaźnie - wiedziała doskonale, co to znaczy; chłopak miał w sobie geny wili (co zdecydowanie pasowało do jego oszałamiającej urody i magnetyzmu i wyjaśniało, dlaczego tak bardzo jej się podobał mimo tego że tak poza tym to durzyła się... w kimś innym) i najwyraźniej nie kontrolował tej drugiej, mniej przyjemnej strony. - Przepraszam, przepraszam, że tak pytam i że miałam dziwną minę, to szok po prostu, wiesz, nie codziennie się widzi coś takiego. Proszę, nie myśl, że cię oceniam, czy coś, absolutnie nie. - miała m n ó s t w o pytań o bycie wilą, bardzo chciałaby dowiedzieć się więcej, nie była jednak pewna, jaki chłopak ma do tego stosunek, nie znali się prawie wcale i przede wszystkim - bardzo nie chciałaby go sprowadzać w swoich oczach tylko do roli magicznej istoty, dlatego posłała mu uśmiech i pokiwała głową, zanim ruszyła u jego boku w stronę obozowiska. - Masz rację, nie ma co kusić losu. Nie dam rady iść zbyt szybko, ale postaram się. - obiecała, kuśtykając mimo promieniującego w całej łydce bólu - Do kogo pójdziemy? Może do profesor Whitehorn? Ona jest taka miła, na pewno szybko nas wyleczy i nie będzie krzyczała, że poszliśmy do jakiejś podejrzanej chaty... Kurczę, zdążymy przed ciszą nocną? Zupełnie tracę poczucie czasu przez tą ciemność.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
W końcu posłał Zoe spojrzenie typu "o czym ty do mnie mówisz?" bo już całkowicie zgłupiał. Zwracała się do niego tonem jakiegoś zawodowego filologa albo dyplomaty, używała oficjalnych słów, brzmiała tak dorośle, że ze swoim sposobem mówienia wydawał się przy tym brzmieć jak dukający pod nosem troll. Uniósł jasne brwi aż ukryły się za linią czapki. - Dziwnie gadasz. Przecież to nie było nic szałowego. Nawet nie wiem jak ubarwić tę historyjkę aby brzmiała jakoś lepiej niż "poszli we dwoje do chaty i zaatakowała ich skrzynia". - a jednak się uśmiechnął bo sama myśl o tym jak będzie opowiadał Hunterowi wszystkim o tej "przygodzie" bardzo go cieszyła. Powinien oczywiście nabrać wody w usta i udawać, że absolutnie nie są poturbowani jednak z drugiej strony to było jego pierwsze tak silne przeżycie związane z bezpośrednim zagrożeniem życia. Miał szesnaście lat, przeżywał zatem to, co się dzisiaj wydarzyło i z pewnością będzie to za nim "chodzić" jeszcze z dobry miesiąc aż już jego najbliżsi nie poznają na pamięć wszystkich szczegółów. Potem okazało się, że widziała jego twarz kiedy harpia się zirytowała i wspomogła go przy "Diffindo" swoją agresją. Kiedy Sophie dowiedziała się kim jest to od razu się spięła, wydawała się podejrzliwa i nieufna co wtedy go rozdrażniło. Widząc jednak przyjazny uśmiech Zoe trochę zmarszczył brwi spoglądając na nią z zaskoczeniem. Przyjęła to z wielkim spokojem. Nieźle! Od razu się rozluźnił. - Ej no, wyluuuuuzuj, ja tam nie zaprzeczam kim jestem, bo po co. - wzruszył ramionami dając jej też niejako do zrozumienia, że nie ma żadnego problemu z opowiadaniem o swojej wilowatości, jeśli w ogóle ktoś byłby tym zainteresowany. Z reguły jednak nie przechwalał się tym "czego on to nie umie" bowiem w jego przypadku wilowatość stanowiła lekką uciążliwość. - No ale fajnie, że nie uciekasz czy tam się nie krzywisz. Spotkałem ostatnio kolesia, który jak zobaczył, że jestem wilowaty to zaczął mi grozić, wrzeszczeć, rzucać na mnie czary i w ogóle podejrzewać, że go chyba zaraz zaczaruję i nie wiem, wypiorę mu mózg czy co. - wykrzywił się na okropne wspomnienie tego irlandzkiego imbecyla, który potraktował go tak podle i rasistowsko. To była pierwsza styczność Eskila z tak jawną niechęcią za samo bycie tym kim jest. A nie zrobił mu wtedy przecież nic złego. - Okej, to zróbmy tak, że teraz będę miły ale jak coś to zaprzeczaj, okej? Daj rękę, podtrzymam cię, będziemy człapać powoli i się nie wywrócisz w tych zaspach, o. - puścił jej oczko i podsunął swój lewy łokieć, a światło różdżki musiał zgasić bowiem był leworęczny, a prawe przedramię jeszcze bolało. Pozostaje im przedzierać się przez śnieg w świetle czaru dziewczyny. Całkiem fajnie mu się z nią rozmawiało choć czasem brzmiała jak trzydziestopięcioletnia zawodowa nauczycielka a nie jak siedemnastolatka. Eskil jednak już wielokrotnie zauważył, że wiek nie przeszkadza mu w nawiązywaniu fantastycznych relacji i z tego też powodu nagle poczuł do Zoe nić sympatii. - O nie, tylko nie do nieeeej... - wydął dolną wargę niczym urażony dzieciak. - Ona mnie przytłacza swoją wilowatością. - wyjaśnił krótko, ale nie rozwijał tematu. Jeśli była ciekawa, musiała pytać. - Felinus Lowell. Taki wysoki Puchon, ubiera się na czarno i ma minę jakby miał sto osiemdziesiąt lat. Jest świetny w leczeniu, już mnie stawiał na nogi ze znacznie gorszego stanu, serio. - postanowił zarekomendować profesjonalnego studenckiego uzdrawiacza. - Jak powiesz, że cię wysłałem to... pewnie nic to nie zmieni, i tak ci pomoże i nawet nie będzie pytać o co poszło. Chyba. - wzruszył ramionami i uśmiechnął się półgębkiem. Nie miał pojęcia która jest godzina, zapewne już bardzo późna ale nie był zdolny do przejmowania się teraz porą. Musieli pokonać trochę odległości do pola ilgoowego. Wzruszył ramionami kiedy dziewczyna wyraziła zmartwienie ciszą nocną.
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Eskil był ewidentnie odporny nie tylko na komplementy, ale i na życiowe mądrości; tak uparcie odmawiał przyjęcia do wiadomości, że wykazał się bohaterstwem i naprawdę jej pomógł, że Zosia aż roześmiała się i rozłożyła bezradnie ręce. - "Poszedłem do chaty i uratowałem Zoe przed zjedzeniem" brzmi dużo lepiej! Ale... ale jak wolisz sobie wmawiać, że to było nic szałowego, to proszę bardzo. Tylko po co tak sobie umniejszać? - odparła dosyć beztrosko, nieszczególnie przejęta faktem, że chłopiec wytknął jej że "dziwnie gada" i chyba nie zrozumiał, co miała na myśli; zdawała sobie sprawę, że czasem mówi rzeczy, które mogą brzmieć dziwnie albo jak wyjęte ze słownika kogoś innego, słyszała takie zarzuty dosyć często. I nauczyła się nimi nie martwić. Zaczęła słuchać z uwagą, gdy Eskil powiedział trochę więcej na temat swojej wilowatości i z ulgą zarejestrowała, że nie ma z nią problemu i wieść o niej nie jest żadną tajemnicą; oczywiście, gdyby była, nikomu nie pisnęłaby słówka i udawała, że nigdy nic nie widziała (choć harpią postać, nawet widzianą przez sekundę, z pewnością trudno byłoby jej zapomnieć), ale dobrze było wiedzieć, że ten temat nie stanowi dla chłopca problemu i nie jest trudny. A zdecydowanie mógłby być - nietrudno było się domyślić, że w pewnych kwestiach bycie półwilem musiało bywać problematyczne. Aż otworzyła usta ze zdziwienia i oburzenia, gdy usłyszała wzmiankę o nieprzyjemnym typie. - Co za paskudny... ugh! Naprawdę, w głowie się nie mieści, że w XXI wieku ludzie nadal są w stanie być do kogoś uprzedzonym tylko ze względu na pochodzenie... Strasznie mi przykro, że ktoś tak cię potraktował. - westchnęła ze szczerym współczuciem; nawet nie była w stanie sobie wyobrazić, jaką przykrość musiało to sprawić Eskilowi. Z wdzięcznością przyjęła propozycję przytrzymania się jego ramienia i zachichotała gdy kazał jej zaprzeczać jakoby był zdolny do miłych gestów; teraz szło jej się dużo stabilniej i nie musiała aż tak pilnować, by utrzymać równowagę, bo miała prawdziwe oparcie w towarzyszu. - Dziękuję. Tak jest dużo lepiej. - powiedziała, unosząc nieco wyżej swoją różdżkę, z której płynęło niezbyt intensywne światło - musiało im jednak wystarczyć, bo tylko na tyle było ją stać. Uniosła brwi, mocno zaskoczona jego reakcją na wzmiankę o profesor Whitehorn. - Nie lubisz pani Perpetuy bo jest... zbyt wilowata...? Nie chcesz mieć z nią do czynienia ze względu na jej geny, na które kompletnie nie ma wpływu, czy to nie jest trochę... no wiesz... nie w porządku? - rzuciła trochę nieśmiało, bo z jednej strony nie chciała go krytykować, ale też jego zachowanie wyraźnie raziło hipokryzją. Chyba, że kryła się za tym jakaś głębsza historia - może silne geny wili występujące u nauczycielki aktywowały w nim harpie oblicze albo powodowały coś innego wzbudzającego w nim dyskomfort? Wiedziała, że nie wszystko jest czarno-białe. Słysząc znane jej nazwisko pokiwała głową, bo kojarzyła Felinusa ze szkolnych korytarzy i oczywiście z niedawnej, fantastycznej lekcji DA, gdzie mieli okazję potykać się obok siebie. - A tak, znam go... Ale Eskil... Eskil, ja myślę, że jednak powinniśmy iść do nauczyciela. Powiedzieć komuś o tym, że ten potwór tam mieszka, żeby, no nie wiem, ktoś go przeniósł w jakieś bezpieczne miejsce? Zagrodził wejście? Co jeśli ktoś tam pójdzie jutro i padnie jego ofiarą? Nie możemy udawać, że nic się nie stało! - prawie wykrzyknęła, totalnie zdziwiona jego postawą.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Wywrócił oczami, ale z powodu panujących ciemności miał nadzieję, że nie będzie to tak widoczne. Zmęczenie, zimno, ból, wyczerpanie emocjonalne mogło mocno przekładać się na jego zdolności w nawiązywaniu relacji z drugą osobą, ale też na okazywanie uprzejmości. Udało mu się to już dwukrotnie w towarzystwie Zoe i najlepiej tego nie spieprzyć bo starczy mu już nerwów w czasie tych ferii. Wypadałoby jednak kogoś szczerze polubić i oderwać się dzięki temu od własnych trosk. - Nie umniejszam, no ale to takie dziwne bo z reguły to ludzie mnie opieprzają, a nie chwalą. - miało to zabrzmieć jakby się tym nie przejmował, ale wyszło jak wyszło. Postawa Zoe też jakoś zachęciła go do przypływu szczerości bo inaczej nie potrafiłby wyjaśnić dlaczego przeszkadza mu takie jawne nazywanie go odważnym. Niby miała rację, bo zachował zimną krew (choć się bał tylko nie miał czasu się nad tym zastanawiać), ale jednak... to było dla niego nowością. Kiedy skorzystała z jego pomocy mógł uznać, że teraz będzie już cieplej bo siłą rzeczy szli teraz bardzo blisko siebie i jej ramię go trochę ogrzewało. Sam też był rozgrzany choć dłonie musiał mieć lodowate, wciąż ze stresu i odczuwalnego bólu. Musiał też przyznać, że Zoe jak na dziewczynę zachowuje się świetnie, nie mdleje od ran ani nie marudzi, ale to również może być zasługa adrenaliny. Zoe go zaskakiwała swoją klarownością i pewnością siebie. Wzruszył ramionami próbując zbagatelizować to jak było mu wtedy przykro. - Nie będę się typem przejmować. - i wbrew pozorom było to mądre, oszczędzał sobie niepotrzebnych emocji. Dreptali w swoim gumochłońskim tempie, wokół panowała cisza, spokój, a wysoko nad ich głowami znajdowało się granatowe słońce z kilkoma szarymi chmurami. Podniósł głowę, aby zachwycić wzrok tym widokiem. Uwielbiał odsłonięte niebo, obszary wolne od zatłoczonych domostw i miliona ludzi. Zerknął na Zoe, w której słowach wyczuł zirytowanie? A może mu się wydawało. - Nie mówię, że jej nie lubię tylko, że mnie to przytłacza. - przypomniał i poczuł, że to ten moment kiedy może zaraz wszystko popsuć w tej rozmowie. Wypuścił powoli gorące powietrze z płuc, które przed jego ustami zamieniło się w bielutki obłoczek. - Jej wilowatość przytłacza moją wilowatość. Ech, nie umiem tego wyjaśnić. Jestem zestresowany jak ona jest niedaleko. - już się trochę denerwował, bo mówili o tematyce trudniejszej, a takowych rzeczy Eskil nie lubił. - Wolę po prostu tego uniknąć skoro mam opcję pójścia do Felka. - dodał, choć przecież nie musiał się dziewczynie tłumaczyć. Mimo wszystko z jakiejś przyczyny postanowił postarać się nie spieprzyć tej rozmowy swoim charakterem. Dziewczyna go pochwaliła, być może była pierwszą osobą na świecie, która głośno i wyraźnie zaznaczyła, że zachował się wspaniale i bohatersko, a więc wypadałoby tego nie zacierać swoją postawą. Dlatego jej to wszystko wyjaśniał skoro pytała i chciała wiedzieć. Wykrzywił usta kiedy zorientował się, że ma do czynienia z osobą skorą opowiedzieć wszystko kadrze pedagogicznej. To brzmiało jak kłopoty, opieprzanie, być może szlaban, niezadowolenie, rozczarowanie... a z tym spotykał się notorycznie i wolał tego uniknąć. No, może profesor Dear wypadałoby dać szansę skoro mu pomaga, ale ogólnie nie podobał mu się ten pomysł. - Ale po co? Będą tylko na nas wściekli. Ej, zaraz, po kiego asfodelusa, ty się martwisz tym mimikiem? Przecież on chciał nas zjeść! One lubią surowe mięso. - teraz dopiero zorientował się, że może dziewczyna nie rozpoznała stwora albo coś w tym stylu? Eskil akurat w tym trochę się znał, w końcu sam był połowicznie stworzeniem, a i uważał na lekcjach Swanna (w przeciwieństwie do pozostałych zajęć). - Poza tym on już uciekł, a jak ktoś tu będzie chciał przyjść to już jego sprawa. - może i jego empatia zaczynała raczkować, ale nie znaczy jeszcze, że będzie przejmować się obcymi ludźmi. Teraz na jego twarzy widniała konsternacja. Nie bardzo rozumiał toku rozumowania Zoe, po co jej to wszystko było? Czyż nie lepiej poradzić sobie z wszystkim bez udziału dorosłych? Na horyzoncie pojawiły się pierwsze zabudowania wioski. Uff, jeszcze kilkanaście minut i powinni być na miejscu. Eskil nie planował wtajemniczać w tę przygodę żadnego z opiekunów wyjazdu.
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
- Och. Rozumiem. Wiesz, też nieczęsto słyszę pochwały, dlatego uważam że podwójnie przyjemnie jest usłyszeć miłe słowo! Komplementy trzeba doceniać, tak samo jak samych siebie. Tak myślę. - odparła; nie wiedziała, czy ów "opieprz", o którym mówił Eskil był spowodowany nie doceniającym go towarzystwem czy może jakimś niedopuszczalnym zachowaniem samego chłopaka. Nie znała go na tyle, by móc to ocenić. Wobec niej jak - jak na razie - zachowywał się bardzo w porządku, zdecydowanie nie miała pretensji do losu, że to akurat z nim przysłał ją na tą niespodziewaną przygodę. Przytaknęła mu ochoczo, gdy zapowiedział że nie będzie się przejmował niechęcią, bo też uważała to za rozsądne i zdrowe - choć sama będąc na jego miejscu z pewnością nie potrafiłaby tak łatwo odpuścić tematu i roztrząsała w myślach tą niesprawiedliwość jeszcze długi czas, a może i nawet próbowała przemówić do rozsądku owej nieprzyjemnej osobie? Zwykle, gdy ktoś próbował przedstawić jej punkt widzenia odmienny od jej własnego, intensywnie broniła swoich racji, zwłaszcza gdy cudze przekonania wydawały jej się krzywdzące. Dlatego teraz nie omieszkała wytknąć Eskilowi, jak zabrzmiały jego słowa - ale gdy zaczął tłumaczyć, co miał na myśli, nie brnęła w dyskusję, tylko pokiwała głową ze zrozumieniem. - Okej, w porządku. Po prostu zabrzmiałeś jakbyś, sam będąc częściowo wilą... wilem? dyskryminował inną wilę. Ale chyba rozumiem co masz na mysli, chociaż oczywiście nie wiem jak to jest, i w takim razie wycofuję panią Perpetuę z propozycji. - odparła, wzruszając ramionami; skoro tak się sprawy miały, nie chciała go namawiać i zaciągać siłą, żeby dokładać mu stresu, skąd. Powinni zdecydowanie udać się do kogoś, przy kim oboje będą czuli się bezpiecznie i komfortowo. I do kogoś godnego zaufania, rozsądnego, kto będzie wiedział, co zrobić z mimikiem... Do dorosłego, po prostu. - Właśnie ci mówię, po co! Żeby nie udawać, że w tamtej chacie nie mieszka potwór, żeby ktoś się tym zajął, żeby ostrzec inne osoby! - upór chłopaka i niechęć do zasięgnięcia pomocy u nauczycieli bardzo ją dziwił i wydał się mocno nierozsądny i zwyczajnie... niedojrzały? Nie żeby sama była najdoroślejszą uczennicą w zamku i nigdy nie robiła głupot, ale akurat w tym przypadku nie miała wątpliwości, jak należy postąpić. Gdy zaś usłyszała wzmiankę o mimiku, aż przystanęła z oburzenia. - Wiem, co lubią mimiki, znam się na zwierzętach. Po prostu... To wciąż jest żywe stworzenie, potwór czy nie. To nie jego wina, że lubi mięso, nie chciał nas zabić, bo tak mu się podobało, tylko tak po prostu ma! On nie ma wyboru, w przeciwieństwie do nas. Musimy zgłosić, że widzieliśmy w chacie mimika, zanim ktoś tam pójdzie i zostanie zabity albo zabije jego. Nie wiemy, czy i jak daleko uciekł. Może wciąż tam siedzieć albo wrócić. - oświadczyła, przyjmując bardziej stanowczy ton; nie miała zamiaru odpuszczać. Eskil zaczynał tracić w jej oczach, bo jego wypowiedzi trącały samolubnością, czymś czego Zoe bardzo nie lubiła. - Jego sprawa! - prychnęła, powtarzając jego słowa i aż pokręciła głową z wielkim niedowierzaniem. Nie mieściło jej się w głowie, że chłopak woli choćby minimalne ryzyko, że ktoś się tam zapuści i zostanie pożarty, niż dostać reprymendę za włóczenie się. - W porządku, skoro tak się boisz, pójdę sama i powiem że byłam tam sama. Tylko idź do tego Felinusa jak najszybciej, a jak go nie zlokalizujesz, to poszukaj Aslana, on też będzie w stanie ci pomóc. - poradziła mu, ale już nieco chłodniej, zirytowana postawą rozmówcy. Całe szczęście, że zbliżali się już do centrum miasteczka i byli coraz bliżej igloo.
+
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Zmęczenie na dobre rozgościło się w jego ciele i osiadło na umyśle niczym duszący kokon. Rozmowa sprawiała coraz więcej trudności więc z początku tylko przytakiwał dziewczynie, podziwiając ją za możliwość tak intensywnego mówienia o poruszanych tematach. On zdążył się już zmęczyć, a szli przecież powoli, było już naprawdę późno, zimno i ograniczył się do kiwania głową i wtrącania "no tak, tak to jest" czy "dobrze powiedziane". Miał nadzieję, że nie będzie chciała od niego większego zaangażowania przy udzielaniu odpowiedzi. Nie chciało mu się już. Głos dziewczyny wwiercał mu się w mózg kiedy okazało się, że ona jest empatyczną pacyfistką, która była gotowa ochronić cały świat przed mimikiem ale jednocześnie nie pozwoliłaby aby mimikowi spadł włos z cielska, mimo że ją podziabał i byłby ją zjadł ze smakiem. To dla Eskila było nie do zrozumienia. Lubił stworzenia, sam przecież był nim w połowie, ale w obecnej sytuacji był bardziej człowiekiem, który cenił sobie swoje własne życie niż tego, co go chce zeżreć. A obcy? Doprawdy, chata jest na tyle oddalona, że nie można trafić do niej przypadkiem tylko celowo. - Na Merlinaaaaaa.... - westchnął i rozmasował swoje czoło. - Nie mówię, że to jego wina tylko, że sorry, ale wolę swoje życie od jego życia. Jest dziki, niech robi sobie co chce, mnie to nie interesuje co się z nim dalej stanie. Nie jest inteligentny. - w jego głosie pobrzmiewało już zniecierpliwienie bo rozmowa o tym była dla niego bezsensowna. Niby jako półwil powinien wykazywać się empatią dla zwierząt jednak sęk w tym, że nie był w stanie wykrzesać z siebie współczucia dla czegoś, co chciało go przekąsić. - Jak chcesz to powiedz każdemu, że tam jest. Mi to nie jest potrzebne do szczęścia. - wzruszył ramionami i ucieszył się, że zbliżali się już do pola iglowego. Nie chciał być niemiły, ale dziewczyna zaczynała nakręcać się, a on niechcący niszczył szansę na jakąś przyjaźń albo porozumienie. Wystarczyło być sobą. Nie najlepiej mu to poszło. Zdziwiła go swoją postawą, w której zawarła zalecenia udania się do studenckiego uzdrawiacza. Westchnął głośno. - Doooobra. Rób co tam chcesz. Ja chyba zaraz padnę spać. - mruknął i odprowadził ją do igloo na tyle na ile chciała, bo przecież kuśtykała, co nie? Potem doczłapał do swojego, gdzie czekał na niego wściekły Hunter.
| zt x2
+
Adrian Von Neuhoff
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizna na nadgarstku po opaleniu papierosem. Długie do ramion kręcone blond włosy.
Tak naprawdę nie widział sensu jechać na ferie. Bardzo chciał spędzić je z babcią i dziadkiem, ale skoro oni nalegali, żeby jechał. No cóż. Może to i lepiej. Uwielbiał spędzać czas ze staruszkami, wcale mu nie przeszkadzała ta nuda. Z babcią potrafił dobrze się bawić, grać w szachy, te niemagiczne, w statki. Babcia nie sprawiała wrażenia starszej kobietki, a wręcz przeciwnie. Czasami miał wrażenie gdyby nie schorowany dziadek to by mogła jeszcze góry przenosić. Ale wracając do ferii. W końcu zdecydował się, że pojedzie. Spędzenie u nich prawie pół roku sprawiło, że zaczęło mu brakować tych przyjaciół, których został w szkole. Liczył, że spotkać Tori czy Ntandę, ale od dłuższego czasu nie miał z nimi kontaktu więc tak naprawdę został mu jedynie Max z którym miał tam kiedyś incydent i jakoś się wspólnie dogadywali. Ale z tego co pamiętał ślizgon od jakiegoś czasu poruszał się w towarzystwie innych więc nie miał zamiaru się w to towarzystwo mieszać tym bardziej, że sam nie był za bardzo towarzyski, chociaż w tym roku miał wrażenie, że spędzał więcej czasu ze znajomymi niżeli samemu. Może to i dobrze. Może najwyższy czas otworzyć się na znajomości te stare, a może i jakieś nowe. Dzisiejszego dnia postanowił przejść się po Norwegii. W igloo mieszkał sam, albo jeszcze jego bratnia dusza nie dotarła do tego miejsca. Więc dość wcześnie rano wybrał się na przechadzkę. Dość szybko znalazł się przy starym, raczej opuszczonym domku. Chociaż prędzej to wyglądało na chatę. Zbliżył się do niej by zobaczyć czy coś ciekawego się tam znajduję. Nie zdążył, gdyż poczuł na swojej dłonie dość mocne ukłucie. Syknął z bólu przenosząc wzrok w dół. Okazało się, że nadział się na kolec, który znajdował się na... jakimś z pewnością magicznym zwierzęciu. Kompletnie nie miał pojęcia co to takiego, ale od razu uciekło, jednakże z rany zaczęła obficie lecieć krew, a i piekący ból zdawał się nie ustępować. Lekko spanikowany zaczął szukać czegoś po kieszeniach i po swojej torbie, jednakże nic co mogłoby mu pomóc w tymże przypadku nie mógł znaleźć.
Ostatnie kilka dni bez wątpienia czuła się naprawdę fatalnie. Przygoda w dokach dała jej się bardzo we znaki i, na Merlina, naprawdę miała dosyć jakichkolwiek mocniejszych przeżyć na dłuższy czas. Dopiero teraz docierało do niej, jak irracjonalnie postępowała w ostatnim czasie, a wszystko za sprawą bardzo bolesnego urazu barku, którego się wtedy nabawiła. Miała cholernie wielkie szczęście, że Felinus zechciał ją wtedy poskładać do kupy. Nie wiedziała, co by zrobiła, gdyby nie on. I przede wszystkim, jak wytłumaczyła by to wszystko potencjalnie jakiejkolwiek innej osobie. Nie, nawet nie chciała sobie tego wyobrażać. Dlatego obiecała samej sobie, przede wszystkim ze względu na puchona, że do końca tego wyjazdu będzie należycie na siebie uważać. Nie będzie nadużywać szczęścia, które posiadała, a które i tak było już w opłakanym stanie. Należało skupić się na ważniejszych rzeczach, jak chociażby to, że w końcu była dziennikarką. I dostała zlecenie z prawdziwego zdarzenia, za które ktoś zamierzał jej zapłacić prawdziwe pieniądze, galeony! Pomimo tego, że nie miała zbyt wiele sił i chęci, na dalsze zwiedzanie małego miasteczka, w którym wylądowali, to podjęła próbę. Miała do napisania artykuł o tym, jakie ciekawe atrakcje zafundowały młodocianym władze Hogwartu w związku z tym wyjazdem. Widać ktoś w proroku bardzo chciał to wiedzieć, skoro sami się do niej zgłosili. Nie rozumiała ich fascynacji, ale postanowiła przygotować dla nich odpowiedni reportaż. Zawrzeć w nim wszelkie ważne kwestie i niestandardowe miejsca, które w jej opinii wymagały odwiedzenia. Pewnie wielu uznało by ją za idiotkę, że uznała Opuszczoną chatkę za miejsce godne opisania w gazecie, ale przecież Doppler nigdy nie zachowywała się w odpowiedni sposób, prawda? Oczywiście zabrała ze sobą swój magiczny dyktafon, notatnik, który dostała od Eskila oraz aparat. Zamierzała zrobić naprawdę dobre zdjęcia, które jeszcze mocniej podkreślą opowiadaną przez nią historię. Zmierzała w stronę opuszczonej chatki wolnym i spokojnym krokiem. Gwizdała po cichu pod nosem uważając na to, aby podczas marszu się nie przewrócić i nie uszkodzić jeszcze bardziej poskładanego do kupy barku. Dopiero widok chłopak w niedalekiej odległości oderwał jej myśli od artykułu. Widziała, jak śnieg u jego stóp zaczerwienił się od pojedynczych kropli krwi. Zmarszczyła brwi i ruszyła w jego stronę. - Hej, żyjesz? - zapytała, podchodząc do chłopaka. Po drodze wyjęła z kieszeni różdżkę, gotowa użyć jej w każdej chwili. - O Merlinie, co ci się stało? - zapytała, zerkając na jego dloń. - Może ci to opatrzyć? - zapytała, podnosząc wzrok z nad jego dłoni, na jego twarz. Przecież nie zamierzała działać wbrew cudzej woli, prawda?
Tak naprawdę to teraz pan Neuhoff mocno odpoczął od swojego życia, a zwłaszcza od życia uczuciowego. Wiele się wydarzyło w tamtym roku i sam nie był pewien tego co czuje i do kogo. Martwiła go nieobecność Tori, ale napisała, że musi zniknąć. Rozumiał to. Był jej wdzięczny, że w ogóle cokolwiek do niego napisała, bo mogła tego wcale nie robić. Podobnie Tan, no ale w głębi serca przeczuwał, że to tak się skończy. Przecież nic nie trwa wiecznie, prawda? A może on się tylko i wyłącznie miał pojawić na chwilę w jego życiu, zaistnieć w nim i na powrót zniknąć. No nic. Życie toczyło się dalej, a półroczna przerwa naprawdę bardzo dobrze mu zrobiła. Mógł wszystkie swoje myśli skleić w jedną całość. Oczywiście łudził się, że ta dwójka jeszcze kiedyś wrócą, przynajmniej Tori, ale czy jest sens mieć takie podejrzenia to się okażę. Na razie żył tym co było teraz, a więc ferie. Może poznanie jakiś nowych znajomości, tak naprawdę nie wiele się zmieniło jedynie to, że miał zamiar przystąpić do domowej drużyny puchonów. Czego niby zawsze się tak obawiał, ale czuł, że dorósł już do tego by nie bać się dostania tłuczkiem, czy przepychania się ze mściwym ślizgonem. Na pewno spróbuje, a co będzie dalej to wyjdzie w praniu. Zajęty szukaniem niewiadomego w swojej torbie kompletnie nie zauważył dziewczyny, która zbliżała się w jego kierunku, ale tak naprawdę liczył na czyjąś pomoc. Podskoczył delikatnie gdy tylko usłyszał jej głos, ale w głębi serca bardzo się z tego cieszył, chyba nie zostawi go w takim stanie, prawda? - Żyć żyję, ale nie wiem co to coś mi zrobiło... - zmarszczył brwi, cały czas było widać grymas bólu na jego twarzy, faktycznie rana nie dawała za wygraną i bolała jeszcze bardziej. Może to coś go czymś zaraziło? Może to nie jest zwykłe ukłucie. - Jakbyś mogła... Nie mam chyba niczego co mogłoby służyć za opatrunek. - wzruszył ramionami. Nie był przyzwyczajony brać ze sobą apteczki, ale tak naprawdę ta historia wniosła coś do jego codzienności - zawsze bierz ze sobą chociażby bandaż. - Nie wiem co to było, coś w podobie jaszczurki, ale nie wyglądała przyjaźnie. - mruknął wyciągając dłoń w stronę dziewczyny, czekając aż ta zacznie coś z tym robić. Na jego oko wyglądało, że miała z tym większe doświadczenie niżeli on.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Naprawdę niespecjalnie spodziewała się tego, że takim miejscu, jak to, spotka jeszcze jakichś zapalonych podróżników, którzy uznają, że opuszczona chata może stanowić jakąkolwiek atrakcję dla kogokolwiek. Ona sama przywykła do tego, że fascynowały ją takie dziwne miejsca, więc każdy, kto ją znał, wiedział, że prędzej, czy później, na pewno się tutaj pojawi. No ale nie zamierzała w tym momencie w jakikolwiek sposób kwestionować racjonalności podejmowanych przez nią decyzji. Do końca ferii pozostało niewiele czasu, ona w końcu wróciła do zdrowia, więc postanowiła należycie wykorzystać pozostały jej czas. Rozglądała się wokół, próbując zlokalizować jakiekolwiek zagrożenie, które odpowiadało za stan chłopaka. Niestety (?) okolica wydawał się być przeraźliwie pusta. Żadnych dziwnych magicznych zwierząt, czy czegokolwiek, co mogłoby wskazywać, że za chwilę zostanie zaatakowana a chłopak razem z nią. Powoli podeszła do niego, dopiero w ostatniej sekundzie przenosząc wzrok na samego zainteresowanego. Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się ciepło, jakby w ten sposób chciała go uspokoić i pokazać, że nie ma się czego bać. Nie potrzebowała, aby za chwilę zaczął panikować. – Wyluzuj, nic ci nie będzie – powiedziała, dalej uśmiechając się w jego stronę. Powoli ujęła jego dłoń między swoją i skrzywiła się, widząc ranę, jaką posiadał. Naprawdę nieźle krwawiło takie małe gówno. Słysząc o tym, że to być może jakaś jaszczurka, uniosła jedną brew do góry, ale nie skomentowała tego w żaden sposób. Nie zamierzała mu obwieszczać, że jaszczurki potrafiły być jadowite. Zamiast tego wciąż próbowała przyglądać się jego ranie, która napływała kolejnymi porcjami krwi. Ale widziała, że prawdopodobnie nie była w żaden sposób zakażona. – To, co cię spotkało, prawdopodobnie nie było jadowite, więc to dobrze – podniosła na niego spojrzenie, kiedy to mówiła. Wycelowała różdżką w jego ranę. Bardzo precyzyjnie i dokładnie. Znała formułę zaklęcia, ale nie zamierzała się przyznawać do tego, że miała niewiele wspólnego z praktyką. –Astral Forcipe – wyraźnie wypowiedziała inkantację zaklęcia. Zaskoczona uśmiechnęła się szerzej, kiedy z jego rany wydostał się niewielki kolec, który prawdopodobnie był największym źródłem bólu. – No dobra, to za chwilę postaram się to jakoś opatrzeć – dodała po chwili.
Adrian Von Neuhoff
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizna na nadgarstku po opaleniu papierosem. Długie do ramion kręcone blond włosy.
Sam nie wiedział co spowodowało, że wybrał się tutaj samemu. Jednakże po co mu był ktokolwiek potrzebny? Przecież nie będzie biegał po lokalnych miejscach i szukał swojego towarzysza, bo niby po co? Ferie i tak już dobiegały końca, więc chciał wykorzystać jakoś ten jeszcze wolny czas. Niebawem z powrotem wrócą do Hogwartu i zacznie się żmudna nauka, a tym bardziej będzie jej więcej, bo był na ostatnim roku i wiele nauki jest przed nim. Był bardzo zdziwiony, że ślizgonka pojawiła się w tym samym miejscu co on, ale teraz nie zastanawiał się nad tym, liczyło się to, że mógł mu ktoś pomóc, bo sam pewnie nie dałby sobie rady. Niestety ale w zaklęciach leczniczych nie był dobry. Szczerze powiedziawszy nie kojarzył w ogóle dziewczyny. Wyglądała mu na ślizgonkę, ale tak naprawdę mógł się jedynie tego domyślać. Z pewnością nie należała do puszków, bo z pewnością by ją kojarzył chociażby z widzenia. Jednakże jej uśmiech i jakaś miła twarz powodowała, że Adrianowi się aż humor poprawiał. Tak naprawdę teraz jest mało osób, które potrafią się uśmiechnąć do drugiego, wiele razy to wygląda tak jakby ktoś kogoś szczuł swoim spojrzeniem i wyrazem twarzy. - Łatwo Ci się mówi, nie wiem co to było za zwierze i nie wiem czy to w żaden sposób nie grozi mojemu zdrowiu. - powiedział do niej i wzruszył ramionami. Tak naprawdę mógł się spodziewać wszystkiego po tej ramie. Ból który nastąpił przy ukąszeniu nie znikał, a wręcz przeciwnie czuł jakby się jeszcze bardziej nasilał. - A myślisz, że mogłoby być? - zapytał z przerażeniem w głosie. No co jak co, ale o swoje zdrowie to jednak się trochę obawiał. Nie chciałby żeby te ferie były dla niego ostatnimi. Przecież był jeszcze młodym chłopakiem i praktycznie całe życie było przed nim. Patrzył to na ranę to na dziewczynę. Ciekawiło go co ta z nią zrobi, ale postanowiła zaryzykować jakimś zaklęciem, które kiedyś tam słyszał, ale oczywiście nie potrafił go używać. Chyba będzie musiał jednak zasiąść trochę nad tymi zaklęciami leczniczymi, bo nie wiadomo co by zrobił, gdyby dziewczyna się tutaj nie pojawiła. Spojrzał na to co wyciągnęła z jego ręki. No nic nadzwyczajnego, jakiś kolec, ale tak naprawdę niczego mu to nie mówiło. - Dzięki. - powiedział uśmiechając się do nieznajomej. Liczył na to, że będzie mógł się jej jakoś odwdzięczyć, ale to temat na inny czas.