Jeśli przyszliście tu leżeć na kocu i korzystać z pogody to... musicie się rozczarować. Gdzie nie spojrzeć to leży gruba warstwa śniegu, pokruszone gałęzie lub mnóstwo większych bądź mniejszych kamieni. Nad tutejszą wodą unosi się delikatna mgiełka, która dodaje miejscu aury tajemniczości. Nie spotkacie tu bawiących się czarodziejskich dzieci, a jedynie spokój, ciszę i mroźne, zdrowe powietrze. Często też można usłyszeć dobiegający z oddal śpiew cete.
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Dlaczego zabrali nas do miejsca gdzie pierwsze kilkanaście dni ma być ciemno jak w dupie - nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Przez to trochę nie wiedziałam kiedy jest ranek, kiedy wieczór, kiedy powinnam iść spać, a kiedy na obiad. Jednak w tym wszystkim najbardziej czuję jedno - niesamowitą magię, która jest na tej całej wyspie. Pomruki dziwnych wieloryby uspokajają mnie odrobinę, ale nie drzemiącą we mnie moc. Chociaż, może gdyby nie one nieustannie bym tu mdlała z każdą najgłupszą wizją? Nie potrafię tego stwierdzić, bo kompletnie nie znam się na tutejszej magii i jej okolicy. Ale postanawiam sprawdzić jak reaguje mój dar z tym całym śpiewem, dlatego wybieram miejsce, gdzie wydaje mi się będzie najbardziej odpowiedni - przy morzu. Ubieram się w moją nową &cs=srgb]super różową kurtke, mam na sobie moją czapkę menelską, jak zwykle i czarny wąski dresik. Niestety, żadnych seksi ciuszków. Cała wyprawa okazuje się to średnim i odrobinę przerażającym pomysłem. Bo nie dość, że mało co widać przez ogólny półmrok, to jeszcze otacza mnie jakaś cholerna mgła. Niespecjalnie mogę skupić się na czymkolwiek oprócz zastanawianiu się czy nie zostanę zaatakowana przez... nie wiem, jakieś norweskie stworzenie. Mimo to siadam chudym tyłkiem na ziemi, próbując skupić się na śpiewie Cete oraz paru głębokich wdechach. Zamknąć się na wszystkie inne zmysły i działać jedynie tym szóstym w tej całkowitej ciemności. Wtedy jednak słyszę ruch w okolicy. Zrywam się z miejsca, orientując się, że ktoś jest... tuż obok mnie! A kto chodzi po nocy po plaży! Pewnie jacyś... mordercy, zboczeńcy, dzikie zwierzęta. Podskakuję z miejsca, niemalże wyrastając przed typem, który pewnie nawet nie wiedział, że tu siedzę. Łapię gościa za kurtkę i pomimo, że wyczuwam, że jest wyższy niż ja, z całej siły przywalam mu z byka, wspinając się na palcach. Jak mi dobrze pójdzie to mu złamię nos. Oczywiście nie przemyślałam, że ta ciemność jest myląca, może wcale nie być tak późno, a jedynymi ludźmi na wyspie są prawdopodobnie uczniowie Hogwartu. I w tym osobniku wydaje mi się coś znajomego. - Eeeee? Hej, zboczeńcu, żyjesz? - zaczynam nieudolnie i szukam po kieszeni różdżki, by poświecić na twarz gościa.
Kiedy przyjechali na miejsce, nie podobało mu się nic: ani dziwna melodia wielorybów słyszalna nieustannie gdzieś w tle, ani panująca całą dobę noc, ani (zwłaszcza) przezroczyste igloo, które zapewniały zerową prywatność. Początkowo rozważał albo natychmiastowe teleportowanie się z powrotem do Hogsmeade i spędzenie ferii we wspaniałym zaciszu własnego tapczanu albo ewentualnie zaszycie się w pokoju na miejscu na całe dwa tygodnie - ostatecznie jednak przypomniał sobie, że przecież przed wyjazdem obiecał sobie, że czas najwyższy przestać być ofiarą losu i martwić Fillina swoim popierdolonym zachowaniem, i ta motywacja sprawiła, że jednak został i codziennie, kiedy nie spędzał czasu z ziomkiem, zmuszał się do kręcenia po okolicy, mimo tego że wszechobecna ciemność cały czas sprawiała że srał w gacie ze strachu czuł lekki niepokój; miał jednak wrażenie, że tutaj, w Norwegii, znosi te noce dużo lepiej niż w Wielkiej Brytanii - czy to była zasługa innego klimatu, czy tutejszej magii i kojącego śpiewu cete, tego nie wiedział, ale postanowił z tego korzystać i zapuszczał się co dzień w coraz bardziej odległe tereny otaczające miasteczko, w którym mieszkali. Tego dnia - a może nocy, nie miał pojęcia, zresztą pora nie robiła mu żadnej różnicy - zaszedł na wybrzeże, które oprócz tego, że ciemne, okazało się być bardzo mgliste. Melodię wielorybów było tu słychać chyba jeszcze wyraźniej niż w innych częściach wyspy; poruszał się prawie po omacku, szeleszcząc ortalionem i brnąc przez pokrywający plażę śnieg w stronę wody, bo pomyślał, że może skoro panuje tutaj taka uspokajająca atmosfera, to mógłby sobie przysiąść nad brzegiem i poczilować? Pokontemplować? Zastanowić się, co dalej ze swoim zasranym życiem? Plan był bardzo dobry, jednak nie miał okazji go zrealizować do końca, bo nagle, ni stąd ni zowąd ktoś złapał go za szmaty i tak przywalił prosto w ryj, że przez sekundę poczuł się jak za starych, dobrych czasów z Solbergiem. Aż się zachwiał, kiedy ból rozsadził mu nos, a oczy zaszły łzami, przez co ledwo rozpoznał swojego napastnika. Pomogło dopiero, kiedy ten się odezwał, i okazał się być znajomy. - Jeszcze żyję, musisz mi przypierdolić jeszcze raz. - wymamrotał, prostując się i wycierając cieknącą z nosa krew. Bolało jak chuj, ale z drugiej strony, przez chwilę miał wrażenie, że znowu poczuł, że żyje. A może to dlatego, że dostać w ryj od Freddie Moses to jak dostać błogosławieństwo od samego świętego Patryka? Naprawdę nie miałby nic przeciwko, gdyby poprawiła uderzenie. - Słuchaj, nie jestem zboczeńcem, ale jakbym był, to już bym spierdalał w podskokach. - dodał z uznaniem, bo musiał przyznać, że brawura dziewczyny i technika wpierdolu były bezbłędne.
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Po brawurowym ataku na Boyda, jest mi trochę głupio... No dobra, oczywiście żartuję, nie jest mi głupio i jestem zadowolona, że tak dobrze mogłabym zaszkodzić chłopu tak wysokiemu. Jak widać nie trzeba mieć wielkiej siły, albo umieć czarować, by kogoś pokonać! Wystarczy trochę sprytu! Udaje mi się w końcu wyszarpać różdżkę i zapalić lumos, by upewnić się, że faktycznie to mój były partner w tańcu i właściciel metalowej ręki - Callahan, aktualnie trzymająco się kurczowo za nos. Kiedy go puszcza widzę, że trochę rozkrwawiłam mu ten nos, więc syczę z troską nad chłopakiem, próbując zobaczyć co mu tam zrobiłam. - Nie znam cię za dobrze, kto wie co tam lubisz- mówię kiedy usprawiedliwia się, że mylnie go pobiłam. Nie umiem oczywiście nic w uzdrawianie, ale znam inne sposoby na radzenie sobie ze złamanymi nosami. - Ej weź zobacz, wydawało mi się, że tam w ciemności coś się zbliża - dodaję i pokazuję mu jakiś punkt, tak że Gryfon na chwilę musiał skupić się na czymś innym, kiedy ponaglająco machałam różdżką i pokazywałam w jakiś nieokreślony punkt. Wtedy też nagle przestałam pokazywać, złapałam nos Boyda, dotknęłam go mniej lub bardziej delikatnie i z niezbyt przyjemnym zgrzytem nastawiłam mu złamanego nochala. Z uśmiechem patrzę na chłopaka, odsuwając się od niego ponownie. - No i bajka - oznajmiam wesoło z dzikim uśmiechem, jakbyśmy właśnie tańczyli walca, wypili wino i opowiedzieli kilka dobrych dowcipów. - Weź krew masz trochę - mówię i macham różdżką pytająco w stronę twarzy Boyda czy jakiegoś chłoczyścia czy coś nie rzucić, nie wiem. Rozglądam się po nietypowym miejscu naszego spotkania. - Co tu przylazłeś na jakieś creeperskie spacery? Czy wieczorny jogging, ale akurat miałeś przerwę? - zagaduję jeszcze, bo póki co i tak nie skupię się za bardzo na próbie wróżenia, która i tak mnie już znużyła odrobinę.
Nie musiała mu dwa razy powtarzać, że coś w ciemności się zbliża, żeby natychmiast wbił wzrok w tamto miejsce i przy okazji cały się spiął, bo miał tylko jedno skojarzenie z tym, co to może być; stres związany z potencjalnym zagrożeniem nie trwał jednak długo, bo bardzo szybko okazało się, że był to tylko sprytny podstęp Fredki, która chciała dobrać się do jego pokiereszowanego nosa i w dość brutalny sposób spróbować go naprawić. Ta czynność była jeszcze mniej przyjemna niż otrzymanie ciosu, ale za to skutecznie odwróciła jego uwagę od wypatrywania w mroku świecących na czerwono oczu. Nos nadal był opuchnięty i obolały, ale przynajmniej kości wróciły do poprzedniego położenia, czy coś w tym stylu; w całej jego karierze był połamany jakieś milion razy, ale zazwyczaj szybkie Episkey załatwiało sprawę. - Ała. Kurwa. No dzięki, ale nie musiałaś tak z zaskoczenia. - burknął, sam nie do końca pewny, czy ciśnienie mu się podniosło przez tę wzmiankę o niebezpieczeństwie w ciemności czy przez zupełnie niespodziewane nastawianie złamania czy przez to wszystko razem. Tyle wrażeń na raz, zdecydowanie nie był na to przygotowany, kiedy wybierał się na ten spacer. Na to, że Fredka skwituje to wszystko swoim charakterystycznym DZIKIM uśmiechem, tak jakby mieli tu właśnie super ubaw i miły wieczór, też nie. - Pierdolniesz mi tu jakiegoś Chłoszczyścia czy coś? - poprosił kulturalnie, bo wycieranie mordy rękawem było mało efektywne i tylko rozmazywało krew dalej. Miał nadzieję że to zaklęcie dziewczyna jednak potrafi rzucić i nie skończy po nim z wybuchającą twarzą, ale nie śmiał na głos powątpiewać w jej zdolności, bo po pierwsze nie chciał żeby mu zajebała z gongu, a po drugie, sam był aktualnie prawie charłakiem, więc tak czy siak czarowała lepiej od niego. Na pytanie o miejsce spotkania wzruszył ramionami, prawie wzdrygając się na sugestię biegania. - Ostatnio jak poszedłem na jogging to nie skończyło się najlepiej. - wymamrotał pierwsze co mu przyszło do głowy; może jak będzie o tym mówił jakby w ogóle nic strasznego się nie stało, to przestanie być straszne. Na razie ten patent nie działał, ale może zacznie? - Jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, to ćwiczę chodzenie po ciemku i tak se łażę gdzie popadnie. - wyjaśnił zgodnie z prawdą, nawet nie siląc się na jakąś błyskotliwą czy tam dowcipną ripostę z powodem dla którego się tu szwenda. - A ty co, nocami polujesz na zboczeńców? - spytał głupio, ale właściwie to był ciekawy, co ją tu przywiało, w dodatku samą.
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Szczerze mówiąc nie pomyślałam, że Boyd ma pewnie jakieś lęki przez to co mu się przydarzyło. Swoją drogą nie wiem czy ja chodziłabym na takie spacery po utracie ręki tak szybko. W każdym razie, może gdybym wysiliła swoje szare komórki nie straszyłabym go jakimiś cieniami w ciemności, ale niestety bystra nigdy nie byłam specjalnie. Chociaż może nisko się cenie, skoro tak łatwo zrobiłam na szaro Callahana, nastawiając jego nos. Nie wyglądał wcale na ucieszonego i może faktycznie powinnam najpierw była zapytać czy może umie sobie sam nastawić nos zaklęciem (pewnie umiał, był starszy i raczej mądrzejszy), ale tak to jest kiedy ktoś charakteryzuje się najpierw robieniem, a potem myśleniem. Albo w ogóle już myśleniem to nie. - To żebyś się nie stresował - oznajmiam oburzona, że jak to nie musiałam. To był doskonały pomysł, poszło przecież tak gładko. Kiwam głową i prędko jakimś Targeo, uznając, że nie ma co przywalać chłoczyściem w jego bolący nos. - No i znowu piękny - oznajmiam do chłopaka, który ma gigantyczny, spuchnięty nos, z radosnym uśmiechem. Chowam różdżkę do kieszeni, a Boyd w międzyczasie mruczy pod nosem coś o joggingu. Przez chwilę patrzę na niego pytająco i dopiero po dłuższej chwili orientuję się, że chłopak żartuje o swoim wypadku. Czy zdarzało mu się już to wcześniej? Nie wiem, ale wydaje mi się, że to świetny znak, więc wybucham głośnym śmiechem, jakbym miała tak przegonić duchy, które mogłyby się kręcić po okolicy. - Jakieś szajstwo w stylu - boisz się pająków, łap je w ręce? - pytam o powód spacerów zakładając, że chce walczyć ze swoim strachem. Prycham radośnie na wizję siebie czyhającą w krzakach na zboczeńców, ale kręcę głową. - Niee... i tak niepotrzebnie zareagowałam agresywnie. Jak mówił Hujter, dresy są na tyle nieatrakcyjne, że nie mam co się martwić zbokami - przypominam sobie durną rozmowę z Dearem, chichocząc pod nosem i spiesząc do wyjaśnień. - Nie. To te ryby. Ssaki? Jebać. Ta cała muzyka sprawia, że czuję strasznie swój dar, ale równocześnie nie wybucham nim tak jak eee... wydawało mi się że będzie kiedy ją poczuję. To mnie pobudza i... też uspokaja. Nie wiem jak to wytłumaczyć. W każdym razie zastanawiałam się czy może tu nie zadziałam coś lepiej - mówię niezbyt dokładnie, drapiąc się z zastanowieniem po czapce. Nagle coś mi przychodzi do głowy i gapię się chwilę na Callahana. - Może będzie mi łatwiej z kimś? Przepowiedzieć ci czy twoje życie będzie tak nieszczęśliwe jak sobie wyobrażasz pewnie teraz? - pytam prosto z mostu i wyciągam ręce w kierunku chłopaka. - Muszę mieć jakiś kontakt, pogadać z tobą, spędzić chwilę, jakieś emocje wyzwolić. Przy tych Cete nie powinno mi trudno pójść - składam propozycję pstrykając pajęczymi palcami, by podał mi swoje ręce.
Pokręcił tylko z niedowierzaniem głową, kiedy oburzona Fredka wyjaśniła mu że straszenie go czymś czającym się w ciemności było zabiegiem mającym na celu zredukowanie stresu, ale nie wnikał w ten temat, bo szczerze mówiąc, to z dwojga złego zdecydowanie wolał fredkową bezpośrednią beztroskę zahaczającą o bezmyślność niż traktowanie go z nadmierną ostrożnością i obchodzenie się jak z jajkiem. Skoro Freddie nie widziała problemu, to może znaczyło, że problemu po prostu nie było, tylko on sobie go wymyślił? Podziękował dziewczynie za eleganckie wyczyszczenie zakrwawionej mordy, co na szczęście obyło się bardzo sprawnie i bez żadnych problemów; przypomniało mu się, że na opuchliznę dobre są okłady z lodu, więc nabrał garść śniegu i przyłożył sobie do ryja, wydając przy tym westchnięcie ulgi, bo choć jakikolwiek dotyk nadal bolał, to chłód zdecydowanie pomagał. Wyrazisty śmiech Fredki też. - No. Z tą muzyką jakoś mi łatwiej, nie wiem. - wyznał; nieoczekiwany wpierdol i zajęcie się rozmową też sprawiały, że mniej przejmował się przytłaczającą ciemnością i zastanawianiem się, co się w niej czai, ale tego już nie powiedział na głos, żeby dziewczyna czasem nie pomyślała, że teraz będzie chciał ją zabierać na te swoje wycieczki czy coś. Nie żeby miał coś przeciwko... ale i tak już wydawało mu się, że powiedział za dużo. Pewnie wcale jej to nie obchodziło, w końcu ledwo się znali. Na wzmiankę o Hunterze aż go zatkało, bo po pierwsze dresy były zajebiście atrakcyjne, po drugie, nie jemu to oceniać, a po trzecie, to ja pierdolę. - No tak... przecież ubierasz się tylko po to, żeby się podobać innym, bo po co innego. - stwierdził, jakby mówił coś bardzo oczywistego - Hujter to niedojeb. Mam nadzieję, że też mu coś złamałaś w zamian za tę opinię. - dodał całkiem, jak na siebie, wesoło, bo od jakiegoś czasu zdecydowanie nie darzył chłopaka sympatią i myśl o tym, że mógłby dostać po mordzie, napawał go... lekkim entuzjazmem. Chyba naprawdę wracał do siebie, skoro zaczynała go cieszyć wizja wpierdolu dla kogoś kogo nie lubił. Zmarszczył brwi, słuchając mało jasnych wyjaśnień Fredki i usiłując zrozumieć, co ma na myśli kiedy tłumaczyła, że jednocześnie się pobudza i uspokaja. - Nie wiem, jak z tym twoim darem to działa, ale ja też się dziwnie czuję tutaj. - stwierdził, po czym ze zdziwieniem przyjął propozycję o wróżeniu. To, jak mówiła rzeczy prosto z mostu było po prostu rozbrajające, ale też sprawiało, że rozmowa była po prostu łatwiejsza; skoro ona nie owijała w bawełnę, to on czuł, że też nie musi. Miłe uczucie. Niekoniecznie zależało mu na poznaniu własnej przyszłości, bo był przekonany, że już wie, co go czeka (nic dobrego), ale nie miał nic przeciwko temu żeby pomóc Freddie popracować nad swoim darem czy co tam próbowała właśnie robić. - A przepowiadaj, mi to wszystko jedno. Masz w tych swoich wizjach jakąś skalę chujowości przyszłości? - spytał i podał dziewczynie swoje dłonie, chociaż chwilę się zawahał czy serio obie są potrzebne do tego procesu, skoro jedna nie należała do niego. - E... mam ci coś opowiedzieć teraz czy co? - dodał trochę zakłopotany, nie bardzo wiedząc, co Freddie miała na myśli przez "pogadać, spędzić czas, wyzwolić emocje".
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Patrzę jak Boyd przykłada sobie śnieg do nosa, co uznaję za mądry zabieg biorąc pod uwagę okoliczności. Cieszę się też, że nie tylko ja czuję oddziaływanie Cete i od razu jeszcze żwawiej niż wcześniej (o ile się da) kiwam głową prędko. - No. Gdyby tu nie było ciemno przez większość dni, to byłoby jakieś niesamowite miejsce do mieszkania! Ciekawe czy to jakieś narkotyczne. Jak nie wyjdziemy stąd nie będziemy czuć się jeszcze gorzej, bo wcześniej nas to uciszało? Ja jestem zawsze nadpobudliwa i musze z tym walczyć. Czasem. A ty jesteś pewnie przybity non stop. Jak wrócimy do domu i będzie kiepsko? Znowu oduczę się kontrolować tego nawet w takim durnym stopniu jak umiem? - ostatnie zdanie może wyjęte z kontekstu mówi o moim darze oczywiście. Przez chwilę z zaniepokojeniem patrzę na Boyda, ale prędko kręcę głową uznając, że nie ma co na zapas wymyślać. - Chuj tam najwyżej jak jebniemy to wiemy, że nie będziemy w tym sami - mówię pocieszająco. Uśmiecham się kiedy Callahan przyznaje mi rację, ale po chwili krzywię się na szkalowanie, mimo wszystko, mojego ziomka. - Ej, ej. Niedojeb był na randce z Twoją siostrą. Z resztą z kim on się nie buja... A twoja siostra chyba też! - mówię plotki zasłyszane od Brooks, chichocząc cicho, średni przejęta mówieniem nieuprzejmych rzeczy o jego siostrze. - A co do Huntera powiedziałam kasjerce, że się masturbuje i go wyrzucili ze sklepu - dodaję jeszcze, bardzo dumna z siebie. Kiedy ten się zgadza na wróżenie z zadowoleniem klaszczę w dłonie. Kiedy ten wyciąga ręce już chcę je złapać, ale po jego pytaniu rezygnuję z tego, mamrocząc coś pod nosem o złym nastroju. - Chwila. Weź zbierz trochę gałęzi, musimy poczuć się jakoś swobodniej - oznajmiam i pokazuję mu świecącą się różdżką miejsce, gdzie chcę zrobić ognisko. Z pomocą Gryfona tworzymy całkiem pokaźny stosik, który podpalam różdżką i kiedy płomień bucha siadam na ziemi. Wcześniej podciągam kurtkę, żeby nie przeszkadzała mi zimna ziemia i macham do kolegi, żeby usiadł ze mną. Dopiero teraz wyciągam ręce, podwijając lekko rękawy i pokazując, że ma zrobić to samo. - Obie ręce. To teraz część ciebie - oznajmiam lekko i kiedy robi to o co proszę łapię jego obydwie dłonie i przymykam oczy. - Pamiętaj, że mogę nie wyglądać za dobrze jeśli coś się zacznie, ale nie przejmuj się. Nic mi nie będzie - dodaję na uspokojenie, chociaż wiem, że mogę wyglądać naprawdę przerażająco. Przez chwilę trzymam Boyda za ręce, po czym puszczam je, by bez pytania zacząć przemieszczać się po jego skórze opuszczkami palców, kierować się ku nadgarstkom, badam przedramię chłopaka. Najpierw po tej zdrowej, potem również po metalowej, po obydwu równie delikatnie, chociaż nie może tego wyczuć na tej drugiej. - Nie możesz się mnie bać - dodaję wiedząc, że może być nieswój. - Skup się na grzejącym ogniu. O tym, ze miło tak posiedzieć z kimś kto cię nie ocenia. Dotyk drugiej osoby też jest przyjemny. Musisz wiedzieć, że jesteś akceptowany w każdym milimetrze swojego ciała. Jeśli nie przez siebie, to przeze mnie - pewnie nie wie co robię, ale próbuję wytworzyć głębszą więź emocjonalną, jednak nie mówię tego na głos, by nie spiął się z powrotem, myśląc że kłamię. - Opowiedz mi o przyjemnym czasie spędzonym z inną osobą. I powiedz o mnie kilka miłych słów, jeśli coś wymyślisz - dodaję jeszcze, próbując wsłuchać się równocześnie w muzykę Cete, skupić się na obecności Boyda i połączyć to wszystko w melodyjny dla mojego zmysłu sposób. Przyjemne emocje zawsze ciężej mi przychodziły by wywołać wizję niż negatywne.
Słuchał energicznego monologu o raczej pesymistycznym wydźwięku i dopiero teraz zaczął się zastanawiać nad tym, czy faktycznie po takich dwóch tygodniach relaksu z wielorybim wyciem i relaksującą magią zderzenie z szarą rzeczywistością nie będzie podwójnie brutalne; zapewne tak, co nie napawało go radością, ale za to dziarskie podsumowanie Fredki sprawiło, że się uśmiechnął. Blado co prawda i tylko na chwilkę, ale zawsze coś. - Dokładnie. Chuj tam. - powtórzył jej mądrość i pomyślał sobie, że przecież w razie czego zawsze może poprosić Maxia o uzupełnienie zapasów eliksiru spokoju, który ostatnio prawie go wyjebał z pantofli, tak wspaniale działał. Mógłby się nawet podzielić z Fredką, bo to brzmiało jak równie dobre rozwiązanie na nadpobudliwość, ale uznał że nie będzie o tym wspominał, żeby nie wyjść na jakiegoś lekomana albo większego pojeba, niż było widać na pierwszy rzut oka. Uniósł brew, lekko zdziwiony, gdy po szkalowaniu ex-kumpla dowiedział się, że ten randkuje z jego siostrą; sam nic o tym nie wiedział, był przekonany, że Olivia od dłuższego czasu skupiała się na wzdychaniu do Solberga, na tańce z kolei przyszła z Rustym, ale widocznie miał nieaktualne informacje. Chciał jakoś usprawiedliwić jej chujowy gust, ale jedyne co przyszło mu do głowy, to że musi być on dziedziczny w linii żeńskiej. - No tak, ona to randkuje z kim popadnie, ale po tobie bym się takiego doboru kolegów nie spodziewał. - mruknął ostatecznie, po czym z wielką aprobatą skwitował cichym he he he to, jak sprytnie Fredka ukarała Huntera za pierdolenie głupot w sklepie i zgodnie z jej poleceniem pozbierał szybko kilka co okazalszych patyków, które uformowały elegancką kupkę i zapłonęły, tworząc całkiem przyjemne ognisko. Łatwiej pewnie byłoby wyczarować tę kulę, która zatrzymuje ciepło w środku, żeby mogli sobie fajnie posiedzieć, no ale niestety, nie był w stanie przyszpanować takim fajnym zaklęciem; usiadł więc obok dziewczyny i podał jej ręce z podwiniętymi wcześniej rękawami dresiku. - No dobra, no wiem, pamiętam wtedy na trybunach jak to wyglądało, obiecuję że nie ucieknę z krzykiem. - odparł, bo niełatwo było zapomnieć jej przerażający głos wygłaszający wizję o piernikach i przeraźliwie wytrzeszczone oczy o pustym spojrzeniu. Naturalnie ciężko było mu się wyciszyć i zrelaksować, kiedy Freddie zaczęła go dotykać, choć nie było w jej dotyku nic nieprzyjemnego, po prostu czuł się dziwnie i trochę... niezręcznie? Niezbyt przekonany jej słowami o akceptacji i nieocenianiu (nie ma kurwa mowy, żeby mówiła to szczerze), wymamrotał coś niezrozumiałego i usiłował faktycznie skupić się na trzaskającym sobie beztrosko w tle ogniu i dalszym poleceniom Fredki. Nie spodziewał się takich trudnych pytań i musiał chwilę zastanowić nad tym, kiedy ostatnio cokolwiek sprawiło mu przyjemność; o dziwo, wspomnienie było bardzo niedawne. - No... to przedwczoraj z Fillinem siedzieliśmy do późna w igloo i jak dwa stare dziady piliśmy jakiegoś grzańca i graliśmy w karty i przez te szyby było widać ładne niebo i... i no, było miło nawet. - zrelacjonował, przymykając powieki i aż przypomniał sobie, jak ziomek opowiedział mu super sprośny żart, którego jednak nie wypadało teraz powtórzyć na głos, i ucieszył się w duchu, kiedy pomyślał, że jeszcze niedawno pewnie wcale by go on nie ubawił, bo był w takim strasznym dole. A teraz znowu coraz bardziej go cieszyło towarzystwo Fillina i coraz żywiej udawało mu się uczestniczyć w gadaniu głupot i doceniał nawet takie zwykłe, nudne wieczory jak ten o którym wspomniał. Tymczasem druga prośba Fredki zbiła go z pantałyku jeszcze bardziej, bo o ile nie miałby problemu z wymyśleniem czegoś miłego o niej, to z wyrażeniem tego na głos w jakiś sensowny sposób już tak. - E... No... fajna jesteś, umiesz przypierdolić porządnie, mówisz prosto z mostu, masz bardzo elegancką stylówkę do tego, no i świetnie tańczysz tę bawarkę czy co to tam było u Forestera. - oświadczył, ani trochę nie zmyślając i zerknął na dziewczynę, żeby sprawdzić czy jego wynurzenia w czymkolwiek jej pomogły. Więcej już nie zagadywał, żeby jej przypadkiem nie rozproszyć.
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Boyd niepotrzebnie mocno się martwił, że wyjdzie przy mnie na psychola. Moje problemy były równie szerokie i rozległe co jego. Może nie mam metalowej ręki, ale również nie mam żadnej przyszłości z moim bezużytecznym darem, ciągłym mdleniem, braku skila w rękach... W zasadzie ze swoją historią Callahan wydawał się być bardziej interesującym pracownikiem niż ja kiedykolwiek będę. Przynajmniej on nie zemdleje przy zwykłym nakładaniu towaru na półkach, opluwając wszystkich wokół. Zaś eliksir byłby interesujący, gdyby nie fakt, że moje historie z używkami ostatnio skończyły się długimi wizjami, znikaniem na rok i próbą odseparowania rzeczywistości od przyszłości w okresach trzeźwości. Na stwierdzenie Boyda, że mój gust oceniałby na lepszy niż siostry unoszę do góry brew z lekkim zdziwieniem. - Zdecydowanie mnie przeceniasz. Mój gust jest najchujowszy w wielu kategoriach - oznajmiam uprzejmie, zanim nie przystępuję do robienia ogniska obok nas. Siadamy naprzeciwko siebie, a ja próbuję jakoś nakierować to wszystko w taki sposób w jaki ja to znam. Nie jest to łatwe, bo robiłam to tak często za pieniądze, że łatwo mi wyczuć kiedy ktoś jest spięty (jak obecnie Boyd) i odrobinę sceptyczny. Do tego kiedy płacili mi za przepowiednie byłam na sporym haju, inaczej przepowiadałabym pogodę na kolejny dzień, ich obiad albo coś równie porywającego. Jednak dzięki temu miejscu z szumiącymi w tle cete, wydaje mi się że mogę osiągnąć coś więcej. - Ja nie kłamię - mówię znienacka otwierając oczy, tonem jakbym miała mu przywalić, jeśli zakwestionuje moje słowa. Gryfon odrobinę rozluźnia się opowiadając o swoim przyjemnym wieczorze i kiedy to robi, najlepiej mi się wsłuchiwać w jego głos, zrównując jego rytm ze swoim oddechem. Mógłby tak mówić i mówić, ale dość szybko się wypala, zastanawiając się nad dalszą częścią opowieści. Słucham komplementów, chociaż przyjemnych, teraz ja nie wiem czy są prawdziwe, ale na to ostatnie jawne kłamstwo aż uśmiecham się szeroko. - Byłam tam najgorszą tancerką - mówię cicho rozbawiona; przypominam sobie jak skaczę nieporadnie wokół chłopaka. Czuję jego ręce w trakcie tańca, a może to teraz je trzymam? A może będę trzymać? Brakuje mi powietrza, dlatego wciągam je panicznie, w swojej głowie nadal wirując z Callahanem po parkiecie, w rzeczywistości ściskając kurczowo jego ręce. Wbijam paznokcie w skórę oraz metalową protezę, bez rozpoznania ile siły obecnie używam. Widać jedynie moje białka i nadal wyglądam jakbym się dusiła. - Wyżej! Wyżej! Szybciej! Obracanie prędkie, impreza porywająca, śmiech znany i przyjemność nieokreślona. Ciepło rozlewa się dookoła. Czy to lato? Czy to światło? Czy alkohol? Patrzysz i nie wiesz. Ale coś innego. Raz, dwa, trzy, cztery. Już nie tu, a gdzie indziej. Dom jest przytulny. Uroczy. Pachnie jeszcze odrobinę nieświeżo. Ghulowi się podoba. Przynosi ci złapaną mysz. Blisko do sklepu to najważniejsze. Pracowni? Sklepu? Nie, pracowni... Nie, sklepu... Nie, do twoje... Rzadko moje wizje są tak długie i wnoszą jakiś sens. Dziś sama czuję, że wyrzuciłam z siebie niezłą ilość jak na próbę przyjemnych emocji, kiedy w przebłyskach świadomości słyszałam swoje słowa. W końcu czuję jak wracam na ziemię z taką prędkością, że nie widzę gruntu. Krzyczę głośno by móc złapać oddech, podczas tych wysublimowanych tortur i padam na zimny piasek, by nagle przeszły przez moje ciało drgawki, szamoczę się na ziemi jakbym miała padaczkę. Wszystko kończy się równie nagle co zaczęło, a ja leżę, wydaje się bez życia na ziemi. - Co się stało? - chrypię po dłuższym czasie, nie mając siły się podnieść, ale chcąc się koniecznie dowiedzieć, czy to wszystko się opłacało i powiedziałam cokolwiek sensownego.
Zainteresowało go to, co Fredka powiedziała o swoim guście. - Tak? W jakich? - zapytał, być może wścibsko, w końcu znali się ledwo, a chujowe wybory i ich chujowe skutki raczej nie należą do tematów, na które się gada z kim popadnie, ale pomyślał, że nie ma co się certolić i jeśli jego rozmówczyni stwierdzi, że pytanie jest zbyt osobiste i nie ma ochoty na nie odpowiadać, to z pewnością da mu znać wprost. Może nawet z użyciem rękoczynów, żeby na pewno dotarło. Gdy już zasiedli przy płomieniach, naprawdę się starał zrelaksować, wyciszyć, skupić na tych miłych emocjach i jej słowach, i było mu bardzo głupio, że nie potrafi tego zrobić porządnie i ułatwić dziewczynie próbę skorzystania ze swojego daru. Kiedy Fredka, w momencie w którym w głowie poddawał w wątpliwości jej zapewnienia, znienacka się odezwała, aż się wzdrygnął, nieprzygotowany, że dziewczyna tak nagle wyrwie się ze swojego zamyślenia... i że jakimś cudem odczytała jego odczucia. - Co ty, czytasz też w myślach? Dobra. Nie kłamiesz, wierzę ci. - odpowiedział, tym ostatnim zdaniem próbując jeszcze przekonać samego siebie, że to prawda; nie wykrzesał z siebie zbyt wiele miłych wspomnień, nieco lepiej poszło mu z komplementowaniem Freddie, choć na koniec faktycznie posunął się do drobnego kłamstewka. - A ja tancerzem. - mruknął i sam też się uśmiechnął na to wspomnienie żenującego występu zakończonego wizytą w skrzydle szpitalnym i rozdartymi ciuchami (i godnością). Nagle coś się zadziało, Fredka ścisnęła go za ręce bardzo mocno, jakby chciała je zmiażdżyć, ale był zbyt zaaferowany obserwowaniem jej przybierającej coraz okropniejszy wyraz twarzy; gdy go uprzedziła o tym żeby się nie przejmował, to zareagował dosyć nonszalancko, zapewniając że ten widok nie zrobi na nim wrażenia, ale teraz gdy miał przed sobą duszącą się dziewczynę z białkami zamiast oczu, trudno było mu nie przyglądać się jej zatrwożonym wzrokiem; a jeśli tym razem coś pójdzie nie tak? Jeśli jednak udusi się naprawdę? Może powinien jakoś bardziej dopytać, co ma robić? Zaczął tworzyć w głowie różne scenariusze, gdy z ust dziewczyny wydobył się głos. Nauczony poprzednim doświadczeniem, spodziewał się przepowiedni niewielkiego kalibru, ile razy się wyrzyga w tym tygodniu albo czy uda mu się przespać całą noc - tymczasem Freddie mówiła i mówiła i były to dość tajemniczo brzmiące strzępki zdań, które starał się zapamiętać, żeby potem jej powtórzyć. Ku jego wielkiemu zdziwieniu, wszystkie słowa, które wymawiała, miały pozytywny wydźwięk i nie było w nich nic o śmierci, gniciu ani żałosnej beznadziei. Dopiero gdy upadła na ziemię z krzykiem, zorientował się że rozluźniła uścisk; bezczynne oglądanie Fredki miotającej się na piasku było dosyć straszne, ale czekał cierpliwie i po chwili było już po wszystkim. Nachylił się nad nią, ostrożnie dotykając jej ramienia jakby chciał sprawdzić, czy żyje. - W porządku? Chcesz poleżeć czy pomóc ci się podnieść czy... nie wiem... - zaoferował, nie do końca nawet wiedząc czy może cokolwiek zrobić żeby doszła do siebie. Dopytywała o wizję, więc postanowił streścić jej wszystko, co zapamiętał. - Mówiłaś dużo i same przyjemne rzeczy. Najpierw coś, że impreza, lato, śmiech i alkohol, potem że gdzie indziej jest przytulny dom, który podoba się ghulowi i że coś jest blisko, ale nie skończyłaś, co. Wahałaś się między sklepem a pracownią. - zrelacjonował szybko i zamilkł, patrząc na nią trochę niepewnie, trochę podejrzliwie, jakby czekał aż ona mu powie, że owszem, wszystkie te wizje dotyczyły Fillina, który w końcu miał dość jego gównianego humoru i się wyprowadził i zorganizował parapetówkę, a on zaglądał do środka przez okno bo nie został zaproszony, zresztą i tak nie mógłby tańczyć, bo nie ma też nóg. - Fredka... Jesteś pewna że to było o mnie? - spytał tak cicho, że prawie zagłuszył go śpiew cete. Nie żeby wątpił w jakość jej wróżbiarskie go daru - ale w swoje życie już tak.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Pierwszy trening ze Strauss zakończył się niczym innym jak blamażem oraz oskarżeniami o znęcanie się nad biednymi sowami. Oskarżenia te nie były zresztą bezzasadne, bo ptaki dostawały równie często, jak dziewczyny. Kiedy więc Brooks umówiła się ze ścigającą Srok na kolejny trening, postanowiła zorganizować go w miejscu, w którym żaden ptak i człowiek by im nie przeszkadzał. Nie zastanawiała się zbyt długo nad motywem przewodnim zajęć. Stwierdziła, że po raz kolejny zorganizuje Tor Brooksowej Zagłady, ale tym razem w zimowym wydaniu. Kiedy więc Strauss przybyła w końcu na miejsce, jej oczom ukazało się sześć przeszkód, rozłożonych na dystansie niemal kilometra. Odległości między kolejnymi przeszkodami celowo były spore, aby bieg w śniegu utrudnił im zadanie i porządnie wymęczył.
- Witam na pierwszych zimowych Igrzyskach Śmierci – zaczęła uroczyście Brooks, rozkładając zapraszająco ręce i kłaniając się teatralnie, jak właściciel cyrku przed spektaklem. – Dziś nasze dzielne uczestniczki ruszą przez zabójczy tor, na który składa się sześć wymagających i sprawdzających zarówno ciało, jak i ducha przeszkód. Co więcej, na nasze zawodniczki czyhać będzie również sześć śmiertelnie niebezpiecznych tłuczków, które zrobią wszystko, aby uniemożliwić im dotarcie do celu. Czy dziewczynom powiedzie się pokonanie przeszkód? A może padną ofiarą tłuczków i własnych słabości? Dowiecie się tego już wkrótce! A teraz rozsądźcie się wygodnie, bowiem przed Państwem wystąpi słynny kwartet smyczkowy z Mongolii.
Gdy Brooks przestała się w końcu bawić w wodzireja, wyjaśniła szybko i zwięźle, na czym polega każda z sześciu przeszkód, a gdy już się porządnie rozgrzały, stanęły na linii startowej i ruszyły przed siebie.
Spoiler:
PRZESZKODA I – poziome drabinki.
Przed Tobą kilkunastumetrowe poziome drabinki, a pod tobą – niewielkie bajorko z roztopionym śniegiem. Rzucasz K6 na to, jak ci idzie. 6 – zajebiście, 1 – do dupy. Jeżeli wypadnie ci 1 lub 2, lądujesz dupą w wodzie. Każde 10 pkt w kuferku to jeden przerzut. Nie liczymy pkt ze sprzętu. Ponadto na każdej przeszkodzie rzucasz kostką k6 na tłuczki - parzysta obrywasz (polecam koło zagłady z offtopu), nieparzysta - tym razem się udało.
Julka zaczęła niepewnie. Co prawda nie wlokła się jak wóz z węglem, ale nie pędziła też jak struś pędziwiatr, czy jakaś inna meksykańska mysz w sombrero. Skakanie po drabinkach wcale nie było takie łatwe, gdy miało się na dłoniach rękawiczki, choćby i podgumowane od spodu. Angielka ostrożnie poruszała się do przodu, robiąc wszystko, aby uniknąć ciosu tłuczkiem i wpadnięcia do lodowatej wody. Co jak co, ale na morsowanie to nie miała dziś ochoty. Kolejne metry przeszkody zostawały za nią, a wściekłe kule, na razie omijały ją szerokim łukiem, choć miała świadomość, że wkrótce mogło się to zmienić. Koniec końców udało jej się dotrzeć do końca drabinki, a gdy poczuła stały grunt pod stopami, poczuła się znacznie pewniej.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Ich ostatni wspólny trening był krótko mówiąc jednym wielkim niewypałem i nie chciała do niego wracać myślami. Po prostu najlepiej w ogóle jakby wyparła to ze swojej świadomości i wspomnień. Mogła jedynie liczyć na to, że tym razem pójdzie im wszystko o wiele lepiej i sprawniej. Z pewnością zaimponował jej widok toru przeszkód, który prezentował się całkiem obiecująco. Oby tylko ze swoim szczęściem się na nim zbytnio nie połamały, bo z pewnością byłaby wielka szkoda, gdyby tylko to się stało. No, ale wszelkie Igrzyska Śmierci to chyba była jej specjalność skoro jeszcze nie zginęła, a było do tego naprawdę blisko kilka razy. Po wysłuchaniu jakże porywającego wstępu jak i objaśnień dotyczących czyhających ich zadań, Strauss skinęła głową, gotowa do akcji. Musiała tylko wystartować w odpowiednim momencie, a następnie wybić się, aby sięgnąć do drabinek. Szło jej to naprawdę dosyć sprawnie. Co prawda czuła, że pewnie mogłaby się jeszcze nieco bardziej wysilić, by poprawić swój wynik, ale z wprawą zasuwała po szczebelkach raz po raz to chwytając kolejny, by za chwilę już go puścić i łapać za kolejny. Udało jej się nawet nieco podciągnąć w pewnym momencie, by uniknąć tłuczka, który akurat chciał przypuścić atak na jej nogi. Not today, Satan. Not today.
PRZESZKODA NR.2 – slalom Widzisz przed sobą liczący 30 metrów fragment toru, w którym śniegu jest znacznie więcej, niż na reszcie trasy, a także szereg tyczek, które musisz przebiec slalomem. Mechanika taka jak wcześniej – dwie kosteczki k6, pierwsza na przeszkodę, druga na tłuczek. 1-2 na pierwszej kostce to lądowanie ryjem w śniegu.
Na razie szło im naprawdę przyzwoicie. Nie tylko pokonały przeszkodę i nie wylądowały w wodzie, ale również ominęły ich nieprzyjemne spotkania z żelaznymi urwisami, śmigającymi w powietrzu. Brooks zaczęła bieg w kierunku kolejnej z przeszkód. Nogi zapadały jej się w śniegu, a nogi niekiedy rozjeżdżały na boki, ale poza lekkim zirytowaniem oraz łapanie równowagi od czasu do czasu, nic jej się nie stało. Kolejną z przeszkód był slalom między tyczkami. Z pozoru proste zadanie, okazywało się znacznie bardziej skomplikowane, niż można byłoby przepuszczać. Wszystko z racji tego, że śnieg na tym odcinku trasy sięgał nie kostek, jak dotychczas, a kolan, znacznie spowalniając cały bieg. I o to w tym chodziło, w końcu im trudniej na treningu, tym lżej na boisku. Bieg w głębokim śniegu wychodził jej znacznie lepiej niż skakanie po drabinkach. Tempo miała naprawdę wysokie, a do tego udało jej się uniknąć każdą z agresywnych piłek, niekiedy w ekwilibrystyczny sposób. Ciężko sapiąc, z pochyloną głową, jak żołnierz pod artyleryjskim ostrzałem, pędziła przed siebie, mijając kolejne tyczki, koncentrując się na tym, żeby nie oberwać i nie wywinąć orła.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Drabinki nie sprawiły jej jakiegoś większego problemu. Zeskoczyła z ostatniego szczebelka tuż przed trasą ze slalomem. Śnieg, którego całe hałdy zalegały na ziemi skutecznie utrudniał poruszanie się piechotą, ale to nie był większy problem dla tak wysportowanych Krukonek. Tym bardziej, że Strauss była w tej chwili cholernie zdeterminowana. Nic dziwnego zatem, że pokonała odcinek z tyczkami niczym sam szatan zręcznie lawirując między kolejnymi słupkami jakby nie sprawiało jej to większej trudności. I tym razem tłuczek okazał się być dla niej zbyt powolny, bo na czas udało jej się schylić i bez zatrzymywania się kontynuowała swój bieg nie dawszy się uderzyć. Chyba tym razem szczęście jej naprawdę sprzyjało.
PRZESZKODA NR.3 – pałowanie bałwanów Przed Tobą znajdują się trzy zaczarowane bałwany. Twoim zadaniem jest trafienie tłuczkiem każdego z nich dwa razy. Rzucasz 1xK6, gdzie wynik kosteczki to ilość trafień. Jeżeli wypadnie 1-2, coś sobie naciągasz podczas niecelnego zamachnięcia się. A, no i bym zapomniał. Każdy nietrafiony manekin, to dodatkowy rzut k6 na obrażenia tłuczkiem. Przykład? Z pierwszej kostki wypadło ci 4, tak więc rzucasz 2x k6 (parzysta nieparzysta) na obrażenia tłuczkiem, ponieważ nie trafiłaś dwóch z sześciu tłuczków.
Kolejna przeszkoda była jej ulubioną, choć zarazem, zbierała największe żniwo. Przed Krukonką stały trzy bałwany. Dziewczyna chwyciła w dłoń leżącą pod nogami pałkę, zacisnęła mocno palce i odbiła pierwszy tłuczek. Ten świsnął tylko w powietrzu i trafił bałwana w głowę, jednak dzięki zaklęciom, śnieżny ludzik wcale nie rozsypał się w puch. Brooks nie spuszczała wzroku z żelaznych piłek, krążących wokół niej, jak stado wściekłych os. Każdy tłuczek uderzyła idealnie, sprawiając, że złowroga kula dosięgnęła celu. Echo, będące efektem spotkania drewna i żelaza niosło się po okolicy, jak wspaniała pieśń. Nie spudłowała ani razu, co było miłą odmianą po ostatnim treningu w sowim zakątku, gdy z kolei ani razu nie trafiła. Kiedy ostatni tłuczek trafił bałwana w brzuch (?), rzuciła pałkę pod nogi i ruszyła w kierunku kolejnej przeszkody.
- No nie wiem w jedzeniu, stylu, chłopach. Mój ostatnim miał czterdziestoletnim, zniszczonym życiem rockowcem, właściciel baru, w którym pracowałam. I nie był wcale stary fajnie, w stylu Timonaa Elderwood - opowiadam anegdotkę, jak zwykle nie przejmując się tym ile znam ziomka. Wydaje mi się, że czuję - Boydzik jest prawilną mordą i mam wrażenie, że mogę gadać przy nim swobodnie głupoty. W końcu Brooks to potwierdziła, a ona jest znacznie mądrzejsza niż ja. Kręcę głową kiedy moje nagłe przebudzenie powoduje zdziwienie Boyda. - Nie po prostu... wiesz wyczuwam jakąś aurę? Nie jestem pewna jak to wytłumaczyć - próbuję mimo wszystko wyjaśnić trochę niepewna jak to zrobić. Z poworotem skupiam się na naszej dwójce i kiedy tylko odczuwam przyjemniejsze emocje już czuję z jaką siłą nachodzi mnie dzisiejsza wizja. Wiem po wciągniętym powietrzu, wielkim bólu i wyraźnych emocjach, które wyczuwałam u przyszłego Callahana, że nie powiem jakichś głupot. Niestety nie mogłam tego kontrolować jak po narkotykach, ale było to znacznie bliższe od moich beznadziejnych angielskich wróżb nie na haju. W końcu powoli wracam do rzeczywistości na zimnym piasku, przy ciepłych ognistych płomieniach z wyraźnie zaniepokojonym Gryfonem nad sobą. - Pomóż mi usiąść... - bełkoczę i wspomagając się na rękach chłopaka udaje mi się do czołgać do pozycji pionowej. Callahan przypomina mi co mówiłam, a ja nadal czuję wszystko tak jakbym była w wizji. Moje ciało nie może się do tego przyzwyczaić i drżę nadal dziwnie, po czym znienacka... wymiotuję obok nas, starając się w pośpiechu odsunąć od siebie Boyda, ale nie wiem jak to mi wychodzi. - Kurwa, sorry - mówię zażenowana widząc lekko zabrudzony dresik towarzysza. Wycieram go elegancko rękawem, kiedy ten niemalże szeptem zadaje pytanie. Prycham lekko, może niezbyt czule i wyjmuję z kieszeni kurtki trzy miętówki, które wrzucam sobie do buzi. - Pewnie, że ty. Czułam się wyraźnie tobą. Twój zapach, twoją obecność. Nie wiem jak to wyjaśnić, już mówiłam... każdego odczuwam inaczej... Ludzie inaczej się cieszą i ekscytują... To trudne do mówienia. Ale na pewno to byłeś ty. Nawet miałam wrażenie, że z ręką było jakoś wiesz, nie tak jak zawsze... - mówię pod koniec całkiem zaoferowana, bo rzadko wyłapywałam takie szczegóły. Biorę kilka większych oddechów, starając się uspokoić, wydychając już coraz bardziej miętowe powietrze. Sprawdzam czy nie pobrudziłam bardziej Boyda, lekko miętosząc w palcach jego dresik. - O chuj, dawno nie miałam czegoś tak mocnego. Ale cię czułam. O mamo. Wiedziałam, że te cete to jest coś na rzeczy - w końcu prostuję się bardziej i patrzę na Boyda, mam nadzieję, że widać, że przepraszająco za moje całościowe zachowanie. - Sorry - dodaję mimo wszystko na wszelki wypadek. W końcu najpierw zaciągam go na wróżby, a potem traktuję tak nieuprzejmie.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wystarczyło przebrnąć przez slalom, by dotrzeć do stacji z bałwanami i powrócić do nieszczęsnego pałowania. Strauss szybko chwyciła za pałkę, która znajdowała się w pobliżu. Nie chciała tracić czasu. I choć tym razem zdecydowanie miała do czynienia z większą ilością tłuczków to atakowały ją jeden po drugim, dając odpowiednią ilość czasu na reakcję. Raz za razem odchylała ramię, by z całej siły uderzyć w nadlatującą piłkę i uderzyć nią w jednego ze śnieżnych ludków, które zostały zmasakrowane pod wpływem uderzeń. Tym razem zdecydowanie szło jej lepiej, bo trafiła w każdy pocisk, który leciał w jej kierunku. Nie marnowała jednak czasu na podziwianie dzieła swojego zniszczenia i czym prędzej odrzuciła pałkę, by ruszyć dalej.
Przed tobą znajduje się podłużna, kilkunastometrowa belga. Zadanie jest proste – przebiec po niej jak najszybciej i nie wpaść do lodowatej wody. Rzucasz 2x k6. Na pierwszej kostce, 1 i 2 to lądowanie w wodzie. Druga k6 to tłuczki ;*
Kolejna przeszkoda nie należała do specjalnie skomplikowanych, zresztą jak większość przeszkód znajdujących się na trasie. Były to jednak pozory, gdyż Krukonkom przyszło walczyć nie tylko z samą belką, otoczoną lodowatą wodą, ale i ze zmęczeniem, śliskimi od śniegu podeszwami oraz tłuczkami gotowymi zrobić wszystko, aby porządnie im dowalić. Co jak co, ale dziewczyny nie były jednak pierwszymi lepszymi wariatkami, które porywały się z motyką na słońce, a świetnie wytrenowanymi zawodniczkami quidditcha. Widać to było po Strauss, która, choć na coś latała z kaflem, doskonale poradziła sobie z obijaniem bałwanów za pomocą tłuczka. Brooks tymczasem zgrabnie wskoczyła na drewnianą belkę i zaczęła ją pokonywać na niemal pełnej prędkości. Kilka razy była zmuszona nieco zwolnić i się uchylić, ale dzięki temu nie oberwała w głowę żelazną piłką i nie wylądowała w rowie z wodą. Póki co miała niebywałe szczęście, ponieważ pokonała już ponad połowę trasy, a nie oberwała tłuczkiem jeszcze ani razu. Tym bardziej nie mogła zapomnieć o skupieniu w tak newralgicznym momencie biegu, gdy zmęczenie doskwierało jej coraz bardziej, a koncentracja stawała się coraz słabsza. Zresztą, tłuczek, który złamał jej w styczniu nos, dopadł jej na ostatniej przeszkodzie, tak więc teraz z większą uwagą musiała pilnować, by przypadkiem nie zapomnieć o rozglądaniu się na boki.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Tłuczki miały już za sobą i mogły śmiało przejść dalej. Może i faktycznie przeszkody w swojej budowie były naprawdę proste, ale wymagały od Krukonek wykazania się odpowiednią sprawnością, na którą składały się chociażby takie faktory jak szybkość, poczucie równowagi i siła, bo tego zdecydowanie potrzebowały w trakcie przebiegania po zaśnieżonej belce z wiadrami. Naprawdę ciężki, prawdziwy trening. Brakowało im jedynie jakiegoś Chińczyka w tle, który śpiewałby im 'Sei ein Mann', by było bardziej uroczyście, a one same były szybsze niż dzika woda, silniejsze niż tajfun, gorętsze niż ogień piekielny oraz tajemnicze jak sam księżyc. To dało się załatwić.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Mechanika kostkowa jak zwykle. 1-2 na pierwszej kostce to spadanie z drabiny. Nic sobie nie skręcasz, ale obijasz się tak, że ojejebie. No i obowiązkowy dorzut na tłuczek
Tłuczkowe szczęście nie opuszczało młodej pałkarki. Brooks biegła właśnie dzielnie w kierunku kolejnej przeszkody – drabinki sznurowej, gdy tuż obok niej świsnęła z zawrotną prędkością metalowa piłka. Krukonka jakimś cudem zdołała uniknąć uderzenia, ale przypłaciła to chwilową utratą równowagi i tylko cud sprawił, że nie wywinęła orła na śniegu. Koniec końców udało jej się jednak dotrzeć do następnej przeszkody, którą była śnieżna wieżyczka. Zadanie nie było skomplikowane – musiała wspiąć się po drabince linowej na sam szczyt wieży. Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Nie dość, że była już porządnie wymęczona, a założone ochraniacze obciążały ją znacznie, to jeszcze musiała uważać, żeby nie oberwać tłuczkiem. Tempo, z jakim się wspinała, nie było najwyższe, ale biorąc pod uwagę okoliczności, nie miała sobie nic do zarzucenia. Najważniejsze było tylko to, że udało jej się dotrzeć na sam szczyt i nie zrobić sobie przy tym krzywdy.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Drabinka sznurowa była kolejną przeszkodzą, z którą przyszło jej się zmierzyć. I w zasadzie chyba coś naprawdę dobrze im szło. Aż podejrzanie dobrze. Oby nie oznaczało to, że się wykopyrtną na ostatnim etapie treningu, bo zdecydowanie byłoby wtedy słabo. Wskoczyła raz dwa na przeszkodę i choć zdecydowanie drabinka odkształcała się pod każdym jej stąpnięciem na sznurowy szczebelek. Nie była to jednak jakaś szczególna niedogodność, która przeszkadzałaby jej w wykonaniu zadania. Na pewno nie bardziej niż tłuczek, którego po raz kolejny udało jej się uniknąć, odchylając się odpowiednio, gdy ten zaczął pędzić w jej kierunku. Całe szczęście, że tym razem obywało się bez kolizji. Przed nią został tylko ostatni etap, po którym będzie mogła dotrzeć do mety.
Rzucasz K6 na prędkość lotu, a także k6 na tłuczek. Jeżeli wypadnie ci parzysta, czyli oberwanie tłuczkiem, robisz dorzut k6:
1-2 – auć, to zostawi ślad. Nie jesteś w stanie kontynuować lotu, bo po prostu spadasz z miotły. Masz szczęście, że na teren pod tobą pewna przezorna krukonka rzuciła zaklęcie poduszkujące. 3-4 – Ten ostateczny tłuczek złamał twojego ducha. Lądujesz na ziemi i kończysz trening bez przelecenia przez wszystkie pętle. 4-5 obrywasz tłuczkiem, ale zaciskasz zęby i kończyć tor przeszkód. Możesz sobie pogratulować uporu. Albo głupoty, granica jest bardzo cienka.
Brooks stała na śnieżnej wieży z wyciągniętą ręką, dysząc przy tym ciężko. W chwili, kiedy ona zachłannie łapała w płuca zimne powietrze, czerwona miotła pędziła w jej kierunku, gotowa na ostatnią z przeszkód. Krukonka wskoczyła na nią, gdy ta przelatywała obok i ruszyła z impetem przed siebie. Miała do pokonania kilka zaczarowanych pętli. Te nie tylko znajdowały się zatrważająco blisko siebie, utrudniając sprawne manewrowanie przy pełnej prędkości, ale do tego zmieniały swój rozmiar. Wymagało to nie tylko idealnego wyczucia, ale też nadludzkiego refleksu. Wiadomo jednak, że zawodnicy quidditcha są ulepieni z innej gliny, niż reszta śmiertelników. Brooks pędziła więc kilkaset kilometrów na godzinę i sprawnie przelatywała przez kolejne pętle, ani razu nie zbaczając z trasy czy zahaczając o przeszkodę. Kiedy doleciała do mety, z trudem utrzymała się na nogach, które drżały jej od zmęczenia i nadmiaru adrenaliny. Mogła być jednak z siebie zadowolona. Nie tylko całkiem sprawnie udało jej się pokonać cały tor przeszkód, ale do tego ani razu nie oberwała tłuczkiem!
- Hej, Viol – zagadała, kiedy koleżanka również skończyła swój lot. – Dzisiaj jest jakaś impreza w remizie. Nie miałabyś ochoty skoczyć ze mną i trochę się zabawić? Trzeba uczcić tę dzisiejszą beztłuczkową anomalię – zaproponowała i podała dziewczynie termos z gorącą herbatą.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Czw Lut 18 2021, 19:02, w całości zmieniany 1 raz
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Ostatni już etap. Nic więcej. Wystarczyło teraz jedynie wskoczyć na rozpędzoną miotłę i pokonać porozmieszczane w powietrzu pętle w jak najlepszym czasie. I choć nie szło jej źle, ani nawet średnio to jednak czuła, że wyraźnie było ją stać na więcej. Być może nieco na prędkości straciła też, gdy musiała wykonać nieplanowany manewr, aby uniknąć uderzenia tłuczka. Wszystko po to, aby koniec końców wylądować po pokonaniu tego toru niedaleko Brooks. Zdecydowanie była wykończona, ale w tym pozytywnym sensie. Tchu jej brakowało, a serce tłukło się jak oszalałe w piersi, by pompować krew. - Hę? - w pierwszej chwili nawet nie zarejestrowała o co dokładnie pyta ją Julia, ale zamiast poczekać na to aż dziewczyna się powtórzy, Strauss nareszcie przetworzyła jej wypowiedź z lagiem takim jak Dell w 2006 roku. - Jasne. Czemu nie. Warto opić nietrafienie tłuczkiem. Powód do picia dobry jak każdy inny. Zebrała jeszcze swojego Nimbusa i postanowiła, że to najwyższa pora, aby rozejść się do swoich igloo.
- Faktycznie, brzmi dosyć chujowo. Przekonałaś mnie - skwitował na jej anegdotę o płomiennym romansie z jakimś starym creeperem, nic sobie nie robiąc z tego że może kulturalnie i uprzejmie byłoby zaprzeczyć i gadać jakieś pierdoły w stylu "nie no co ty, to na pewno był wspaniały człowiek i wielka miłość". Nawet trochę go rozbawiło to z jaką swobodą Fredka dzieliła się przypałowymi szczegółami ze swojego życia i jak luźno zdawała się podchodzić do chyba wszystkiego; wiedział, że i on może powiedzieć jej prawdopodobnie wszystko i nie przejmować ani jej reakcją ani tym czy coś jej nie urazi i musiał przyznać, że to była bardzo miła odmiana od obracania się w towarzystwie bardziej wrażliwych, przejmujących się wszystkim osób. Kiedy dziewczyna w końcu wróciła do rzeczywistości po swoich wizjach, powoli i ostrożnie pomógł jej się podnieść, trzymając asekuracyjnie za ramię nawet kiedy już znajdowała się we względnym pionie, po czym szybko opowiedział co przekazała mu i czego nie mogła pamiętać, a w odpowiedzi został elegancko obrzygany prosto na dresik. Szczerze mówiąc, bardziej był przejęty jej samopoczuciem niż pobrudzonym ubraniem. - Spoko, nie pierwszy raz ktoś na mnie narzygał. Na pewno wszystko okej? - chociaż wiedział, że Fredka sama poprosiła go o pomoc w ogarnianiu daru, to było mu trochę głupio, że przez niego musiała przechodzić przez te straszne rzeczy; tymczasem ona wydawała się zadowolona, pomijając to, że ledwo żywa, kiedy tłumaczyła mu, że wizja była bardzo dokładna i intensywna. Co prawda cały czas nie do końca był w stanie sobie wyobrazić w jaki sposób to przebiegało i jak Fredka mogła go czuć, ale wiedział że dopytywanie nie ma sensu bo pewnie nie da się tego wyjaśnić lepiej samymi słowami. - Jasne, tak, nie wątpię w to że wiesz co robisz, po prostu... to nie brzmiało jak ja - wzruszył ramionami, zerkając też na stan swojego dresu, o dziwo całkiem niezły po tym jak dziewczyna bardzo uprzejmie wyszorowała go własnym rękawem. - Noo, też widzę postęp w porównaniu do ostatniego "na święta będzie dużo pierników". Fajnie że ci te cete pomogły i wyszło coś sensownego - niezbyt bystro skomentował jej słowa, przypominając sobie ich szalone spotkanie na trybunach i posłał jej tylko blady uśmiech w odpowiedzi na przepraszające spojrzenie. Przecież nie było za co. Chwilę siedzieli w milczeniu, Fredka dochodziła do siebie, oddychając głęboko, on z kolei nie mógł przestać myśleć o tym, co mu powiedziała; to było trochę jakby usłyszał "będzie dobrze", ale takie ze stuprocentową gwarancją spełnienia, nie rzucone na odczepkę przez kogoś kto próbuje pocieszyć. Czy to było pokrzepiające? Tak, choć nie zamierzał się w żaden sposób uczepiać tej przepowiedni i robić sobie zbyt ogromnych nadziei na nie wiadomo jak wspaniałą przyszłość. A kiedy Fredka była już na siłach, żeby iść i nie wypierdolić się w śnieg, ładnie zgasili ognisko i posprzątali resztę rzygów ze śniegu, po czym ruszyli dalej wzdłuż wybrzeża, po drodze żywo dyskutując na temat życia ogółem oraz układając wspólnie ranking napojów gazowanych w kolejności od chujowych do zajebistych.