Góry za wioską są z pewnością ciekawym miejscem i kryją w sobie kilka interesujących lokacji. Jedną z nich jest jaskinia. Wchodząc około pół godziny w odpowiednie miejsce można zauważyć wąską szparę w skałach. Jest odpowiednia do prześliźnięcia się przez nią i stanowi wejście do tego fascynującego miejsca. Jest ono chłodne, mroczne i bardzo ciemne. Z tyłu umieszczony jest sporej wielkości głaz, na którym można usiąść.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście:
1, 5 – udaje Ci się wejść 2, 3, 4, 6 – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Lekko zziajana weszła na jedną z pobliskich gór. Wokoło roztaczał się przepiękny widok na niebo i zamek. Miliony gwiazd usadzonych na granatowym atłasie wieczornego nieba działały na nią uspokajająco, a wielka tarcza Księżyca sprawiała, że Gryfonka zapominała o reszcie świata. Obróciła się wokół własnej osi z szeroko otwartymi oczami i wysoko uniesioną głową. Potknęła się o jakiś wystający kamień i zatoczyła do tyłu. Gdy już przygotowała się na kontakt z ziemią lub skałami. Ale nie... dziewczyna wpadła do szczeliny, której wcześniej nie zauważyła. Jęknęła cicho, kiedy upadła boleśnie na tyłek, lecz zaraz zamilkła.Rozejrzała się dookoła. Całą jaskinię oświetlało delikatne światło Księżyca. Ze sklepienia zwisały ogromne stalaktyty, a przy ścianach utworzyły się draperie. Ogrom samej jaskini, jak i jej piękno, zapierał dech w piersiach. Niebo na ziemi. Na pewno... no chyba, że śni, albo umarła. Ale ani jedno, ani drugie nie wydawało się na tyle realne, by w to wierzyć. Na wszelki wypadek jednak uszczypnęła się w ramię. Nic, ciągle tu jest. Usłyszała cichy szum malutkiego strumyczka, który krył się tu przed złem świata. Ona też będzie tak robić. Usiadła na pobliskim kamieniu i przyglądała się całej jaskini, z każdą chwilą wchłaniając coraz to więcej szczegółów. Gdyby tylko miała ze sobą aparat...
W taki ładny wieczór, czy też noc (już się pogubiła w odmierzaniu czasu, a że zegarka nigdy nie nosiła, to było to baaardzo łatwe), Bell coś napadło żeby się przespacerować. Wybrała się aż do Hogsmeade, a potem po górach, wciąż się wspinała i wspinała, aż dotarła do jakiejś względnej płaszczyzny. Od razu odwróciła się przodem do kierunku z którego przyszła, by móc podziwiać rozciągający się widok. Co prawda drzewa nieco to uniemożliwiały i pewnie, żeby bez przeszkód wszystko zobaczyć, musiałaby wdrapać się na sam szczyt, ale i tak było pięknie i rudowłosa ani trochę nie żałowała, że tu przyszła. Ta cisza, ciemność, gwiazdy i szum drzew, marzenie! Właśnie, chyba od wyjątkowo długiego czasu, niebo było niemal zupełnie czyste. Śnieg nie padał, a mimo to wciąż leżał na ziemi w najbliższej okolicy, przez co wszystko wydawało się weselsze. Bell odwróciła się i pomyślała, że wejdzie jeszcze odrobinę wyżej, ale oto zobaczyła, że tuż przed nią znajduje się jaskinia. Z tej perspektywy jej wnętrze nie było ani trochę widoczne. Jedynie nieprzenikniona ciemność. Jednak krukonka zrobiła te kilka kroków, żeby znaleźć się w środku i kiedy tylko jej oczy znalazły się poza bezpośrednim światłem Księżyca, była w stanie zobaczyć więcej. Dlatego dostrzegła ciemną sylwetkę, prawie niewidoczną na tle jaskini. Pojęcia nie miała kto to jest, ale jakoś nie czuła się niebezpiecznie, więc postanowiła podejść, nie odzywając się ani słowem.
Siedziała tak i siedziała, wciąż wpatrując się w księżyc i rozglądając się po jaskini. Ciałem była tutaj, ale jej myśli krążyły po niebie. Jakże rozkosznie byłoby polecieć tam, wysoko... bliżej gwiazd, bliżej srebrzystej tarczy Strażnika Nocy. Westchnęła cichutko. Wiedziała, że dane jej będzie to dopiero podczas wakacji. Właśnie sobie wyobrażała jak wskakuje na hipogryfa i unosi się na nim, kiedy usłyszała jakiś ruch. Potrząsnęła głową, próbując obudzić się z transu. Nie do końca wiedziała, kim owa osoba jest, ale nie czuła się zagrożona, więc siedziała dalej na kamieniu. Ba! Nawet odsunęła się chcąc zrobić miejsce tej... dziewczynie. Tak, to z pewnością przedstawiciel płci żeńskiej. W blasku księżyca udało jej się ujrzeć płomiennorude włosy do ramion. Uśmiechnęła się. Ten lekki krok kogoś jej przypominał. Wróciła myślami do pewnej lekcji eliksirów, podczas której spowodowała wybuch. Razem, razem z Bell. Potem dziewczyny spędziły razem czas na szlabanie. Było przyjemnie. Jak na szlaban oczywiście. To musi być ona! - Cześć Bell - wyszczerzyła się, choć nie była pewna, czy dziewczyna to zauważy.
Ta osoba ją zauważyła i przesunęła się, robiąc miejsce Bell, więc ta usiadła sobie na kamieniu, podciągając nogi i trącając lekko dziewczynę. Przynajmniej nie było tu śniegu, a i zimno tak bardzo do środka się nie dostawało, więc można było trochę dłużej posiedzieć, bez obaw, że się zmarznie. Podparła się na rękach od tyłu, żeby wygodniej było siedzieć. - Eli? - po głosie, wydawało jej się, że to była właśnie ona, ale pewna naturalnie być nie mogła. Wyciągnęła rękę przed siebie, żeby jej dotknąć i natrafiła na ucho. O. Zaraz jednak przemieściła dłoń na czubek głowy, nieco ją przy tym czochrając. Chyba jednak jej wzrok jeszcze nie do końca przyzwyczaił się do prawie zupełnej ciemności, bo ledwo co widziała. - Hej... co tu robisz? Wiesz, że jest późno i możesz zarobić szlaban za przebywanie nie dość, że poza Pokojem Wspólnym to jeszcze i nie w zamku? - zapytała wesoło. W końcu jakoś się tym bardzo nie przejmowała, nie należała do osób które zbytnio przestrzegały reguł panujących w szkole. I była prefektem, ha ha ha, widać, dyrektor był na tyle stary, że dostawał świra.
Kiedy Bell usiadła koło niej na kamieniu, odwróciła się do niej. O wiele lepiej czuła się, kiedy mogła rozmówcy spojrzeć w twarz, co nie było do końca możliwe w tych warunkach, ale liczy się sama świadomość. Kątem oka jednak nadal patrzyła na srebrną tarczę księżyca. To przynosiło jej ukojenie. - Jasne, że tak. Ewentualnie możesz mnie nazywać Świętym Mikołajem, ale prezentów nie przynoszę na zamówienie. - Uśmiechnęła się, gdy dziewczyna zaczęła czochrać ją po głowie. Uwielbiała, kiedy ktoś robił coś z jej włosami. Tęskniła za tym gestem. Wiedziała, że Bell zrobiła to przypadkowo, ale i tak było przyjemne. Nie żeby zaczęła się od razu łasić czy coś w tym stylu. Albo mruczeć... kotem nie była. - Mogłabym zapytać cię o to samo - wyszczerzyła się jeszcze bardziej. - A do szlabanów już się przyzwyczaiłam. Kiedy tu wyruszyłam, było jeszcze jasno. Straciłam rachubę czasu w tym pięknym miejscu. A ty co tu robisz? Przechyliła zabawnie głowę.
Starając się nie zwalić dziewczyny z kamienia, przeszła z pozycji siedzącej do leżącej, tak, że teraz głowa wraz z włosami dyndała sobie z jednej strony, nogi natomiast z drugiej. Patrzyła się na zewnątrz, na widoczne stąd Księżyc i gwiazdy. - Święty Mikołaju... rozumiem, że na zamówienie nie, ale niespodzianki będziesz mi robiła często, co? - podniosła nieco głowę, tak, żeby zobaczyć rudowłosą chociaż kontem oka i wyszczerzyła się do niej, po chwili powracając do poprzedniej pozycji. - Spaceruję sobie. W końcu jest taaaka piękna noc! - machnęła rękami do góry, czyli z tej perspektywy byłby to bok, aczkolwiek efekt był taki sam. Jakoś pokazało owy, ym... ogrom i wspaniałość tej pory dnia. - Och, ależ nie powinnaś pytać mnie o to samo, gdyż jestem w nieco innej sytuacji. Gdyby ktoś mnie złapał, powiedziałabym, że pilnowałam porządku. W Hogsmeade?! - to zdanie powiedziała tak, by brzmiało jak najbardziej jak głos Amelie, opiekunki Ravenclawu. - Śledziłam uczennicę, która uciekła z Hogwartu by poszwendać się po górach - zakończyła swój krótki dialog z wymyśloną nauczycielką.
Przesunęła się lekko, próbując zrobić dziewczynie więcej miejsca, gdyż sama miała go aż nadto. - Postaram się. - Uśmiechnęła się, po czym dodała: - A byłaś grzeczna? No bo w końcu, z tego co wiedziała, św. Mikołaj przynosił prezenty tylko uczynnym dzieciakom, a tym niegrzecznym dawał rózgę czy zgniłą pyrę. Albo węgiel. To ostatnie dobra rzecz... można nią napalić w kominku albo, albo walnąć komuś w łeb. Zresztą nie tylko. Gdyby się nad tym dłużej zastanowiła, na pewno znalazłaby jeszcze wiele jego zastosowań. Ale zaraz, zaraz. Autorka lekko odbiega od tematu. - No w sumie tak. Prefekt może na dużo więcej sobie pozwolić... a do tego naczelny. - Zagwizdała, po czym wyszczerzyła się. Bardziej do siebie, ale do Krukonki trochę też. - No, ale nie ma co gdybać. Jak na razie nie zapowiada się, by ktoś miał tu przyjść. - Co u ciebie słychać?
Jak ta się przesunęła, to Bell rozłożyła się jeszcze bardziej. Ha! A co będzie sobie żałowała, toż wygoda jest bardzo bardzo bardzo, ale to bardzo ważna. - O, no pewnie, zawsze jestem grzeczna - skłamała gładko. No co, czasem zdarzały jej się takie jakieś gorsze dni, kiedy potrzebowała zrobić coś niedobrego, niegrzecznego i ogółem niedozwolonego. No dobra, prawdą była, że ogólnie to nie była typem grzecznej dziewczynki, w odpowiednim tego słowa znaczeniu, bo niektórzy pierwszą myśl mogliby mieć zupełne niepoprawną. - To będę czekała. Mam nadzieję, że nie do Gwiazdki? To jeszcze okropnie daleko ale możesz mi dać zaległy prezent... - wymyśliła na poczekaniu, uznawszy, że w tym roku wyjątkowo mało prezentów dostała, co wcale nie było fajne. - Taak, prefekt, wszystko mi wolno, a nawet jak nie, to uchodzi mi płazem. Zazwyczaj - dodała, przypomniawszy sobie nawet całkiem niedawną sytuację, które wcale miło nie wspominała. Sturlała się z kamienia i usiadła obok niego, patrząc do góry na Ell. - Chodź na zewnątrz. Staniemy przed jaskinią i się popatrzymy... - zaproponowała.
Spojrzała sceptycznie na Bell i uniosła delikatnie brew. No cóż. Nie ukrywała, że uważała ją za niegrzeczną osóbkę z masą pomysłów na kawały. O ile się nie myliła, to dziewczyna jakoś niekoniecznie przejmowała się regulaminem. - Kto wie? Chociaż... do Gwiazdki jeszcze daleko. Wynajdę jakieś święto, które będzie się mi kojarzyć z tobą i wtedy coś wymyślę. - Wyszczerzyła się. Gdyby nie to, że uwielbiała robić zakupy i potem dzielić się tym, co kupiła, to z pewnością wymyśliłaby jakąś wymówkę. Ale było inaczej, więc czemu nie. Nie ma to jak uśmiech osoby obdarowanej. Szczery i ogólnie... taki magiczny. O ile prezent przypadł temu komuś do gustu. - No dobra, możemy iść. Zgramoliła się z kamienia i powoli ruszyła w stronę szczeliny, która stanowiła wejście. Kiedy tylko przez nią przeszła, oczy jej się zaświeciły. - Jak cudownie! - Nie zdołała powstrzymać zachwyconego krzyku. Wpatrzyła się w srebrną tarczę księżyca. Jak zawsze magiczny, ale dzisiaj podobał jej się jeszcze bardziej. Może dlatego, że była bliżej niego. Tylko trochę, ale jednak. Po chwili przeniosła wzrok na Bell, oczekując jej reakcji.
- Pewnie, w końcu świat jest mnóóóóóstwo. Na przykład Dzień Porządku na Biurku, chociaż wątpię, by ten się jakoś ze mną kojarzył. Ale ostatnią był Dzień Kubusia Puchatka, wiesz? - gadała wesoło. Co prawda było to zupełnie mugolskie, ale ostatnio dorwała się to takiego jakiegoś dziwnego kalendarzyka w bibliotece, w dziale mugoloznastwa i znalazła tam też święto komputera, telewizora, radia, lodówki i tych wszystkich dziwnych urządzeń, które niby omawiane były na mugoloznastwie, ale Bell itak do końca nie mogła zrozumieć do czego służą. Cóż, Bell chyba wolała dostawać, taka to z niej egoistka była. Nie żeby nie przyjemnie było jej patrzeć na uśmiech szczęśliwej osoby, ale głównyproblem sprawiało samo wybieranie prezentu i strach, że zupełnie nie przypadnie do gustu. Bell tymczasem wstała i poszła pierwsza, wychodząc na teraz wręcz rażące światło Księżyca. - Mhm, cudnie - uśmiechnęła się tajemniczo. Istotnie, to wszystko robił na niej duże wrażenie nawet, jeśli w tej chwili jakoś za bardzo tego nie okazywała. Zamiast tego, odwróciła się ku zalegającemu na ziemi śniegowi i nabrała go całe garści. Tym razem nie miała na sobie rękawiczek, jak na poprzedniej swojej przechadzce do Hogsmeade, więc dłonie zaczęły nieco marznąć, ale za bardzo nie zwracała na to uwagi. Rozłożyła prosto palce i mocno dmuchnęła, podrywając płatki śniegu w górę, nad obie dziewczyny i zaraz potem na dół.
Nie zważając na to, że mogła się nabawić przeziębienia czy czegoś gorszego, usiadła na ziemi. Grzebała palcami w śniegu, nadal wpatrując się w księżyc. Czasami wydawało jej się, że to ciało niebieskie się do niej uśmiecha, czasami wyglądało na przygnębione. Zdawała sobie sprawę, że to zasługa kraterów na jego powierzchni. Kiedyś dużo o tym czytała. Mimo to wydawało jej się to teraz mało istotne. Poczuła na swojej twarzy płatki śniegu i zdezorientowana spojrzała w górę. Czyżby zaczęło padać? Jednak nie. Doszła do wniosku, że to sprawka Bell, która dmuchnęła nad ich głowami białym puchem. Zaśmiała się cicho. Kochała dotyk deszczu czy właśnie śniegu na swojej twarzy. Przynosił ukojenie i poczucie świeżości. Tym bardziej latem, kiedy gorąco dawało się we znaki. Uformowała śnieżkę, po czym z uśmiechem rzuciła ją w stronę Bell. Uwielbiała bitwy na śnieżki i miała cichą nadzieję, że jej towarzyszka również.
Coś drgnęło w trzewiach ziemi rozchodząc się wibracją po wnętrzu jaskini...Zapach piękny i smaczny budził go ze snu... Ach i to nie jeden! Jak dawno nikt nie zaglądał w te strony pozwalając mu spać do woli... Kamień pośrodku pieczary poruszył się nieznacznie ukazując wnękę grobu znajdującego się poniżej. Jaskinię ogarnęła nienaturalna i pełna trwogi cisza gdy z otworu wyłoniła się niemal niewidzialna i delikatna jak dym mroczna siła powoli wypełniając wnętrze a podziemnej pieczary przyjmując mozolnie kształt materialny. Blisko tak blisko niesamowity głód palił jego powoli materializujące się trzewia i wypełniał serce wampira krwawą żądzą. Syk wydobył się z jego ust gdy zdał sobie sprawę ze swej słabości zaraz teraz gdy był tuż po przebudzeniu.Schował się czym prędzej głębiej w mrok zbierając siły. Jeszcze nie czas, teraz co najwyżej mógł patrzeć na bawiące się na zewnątrz młode kobiety... Lecz kiedy zbierze moc... Mroczny uśmiech ukazał się na twarzy młodego niebezpiecznie przystojnego mężczyzny ukazując długie białe kły istoty zrodzonej z nocy.
Bell zdążyła się odsunąć, tak, że białe płatki wylądowały jedynie na Ell. Nie żeby Krukonka miała coś przeciwko, toż uwielbiała śnieg. Nieraz wracała do dormitorium cała mokra, tylko dlatego, że wpadła na pomysł turlania się po ziemi, czego, oczywiści, nikt nie pochwalał, uważając to za głupie, niepoważne i dziecinne. Cóż, same drętwiaki w tej szkole były. Rzuconej śnieżki prawie-prawie, udałoby jej się uniknąć, bowiem pochyliła się w ostatniej chwili do przodu. Jednak widocznie nie dość szybko, bowiem ta wylądowała na jej ramieniu, rozpryskując się na mniejsze kawałeczki. Ha, no oczywiście, że Bell również uwielbiała bitwy na śnieżki. Czym prędzej ulepiła jak największą jaką mogła w tak krótkim czasie i rzuciła nią w Ell, od razu kucając, żeby stworzyć następną. I wtedy, usłyszała ten dźwięk. Nie miała pojęcia co to jest, ale brzmiało dość dziwnie i dochodziło z jaskini. Jednak dzisiaj, Bell nie była w nastroju do bania się czegokolwiek czego nie widziała, więc tylko na przez chwilę nasłuchiwała, po chwili szybko powracając do przerwanej czynności.
Trzask, który usłyszała, wyrwał ją z zamyślenia. Nerwowo rozejrzała się dookoła i ujrzała ślepia wpatrujące się w nią i Bell. Ktoś był w jaskini. Ktoś, kto nie był do nich przyjaźnie nastawiony. Odwróciła wzrok na Bell, by sprawdzić jej reakcję, ale ta lepiła śnieżkę jak gdyby nigdy nic. Z powrotem spojrzała w stronę szczeliny, ale tym razem nie ujrzała już niczego. Przetarła oczy. Nadal nic. Westchnęła cicho i mruknęła coś o halucynacjach. Przez to wszystko nie zdążyła uchronić się przed śnieżną kulką, która rozbiła się prosto na jej twarzy. Zaśmiała się cicho i schyliła, by uformować swoją. - 1:1... Jak na razie remis. - Wykrzyknęła przez wiatr, który pojawił się równie niespodziewanie, co uczucie niepokoju w głębi Gryfonki. Rzuciła dwie śnieżki naraz. Miała nadzieję, że chociaż jedna trafi panią prefekt. Będzie musiała powiedzieć Jane, że jest z nią gorzej niż myślała. Najpierw głosy, teraz halucynacje. Pewnie znajdą dla niej jakiś milutki pokoik bez klamek, cały biały i wyłożony poduchami.
Siedział skulony we wnętrzu słysząc odgłosy zabawy na zewnątrz, a głód narastał, odbierając mu powoli resztki rozsądku. Wiedział, że wciąż nie odzyskał nawet jednej części swej mocy, lecz nie mógł już dłużej czekać! Ryk gniewu i obłędu wypełnił wnętrze pieczary, gdy wezwał wzmocniony chwilowym obłędem swą moc. W chwilę po tym z skalnego otworu wyleciała chmara dziesiątek nietoperzy, wpadając niespodziewanie na dziewczyny i zwalając je z nóg. W śród hałasu uderzających skrzydeł i pisku, istoty się połączyły błyskawicznie w postać młodego mężczyznę z długimi czarnymi włosami spiętymi w warkocz i odzianego w strój z epoki wiktoriańskiej. Rubinowo czerwone, szalone oczy spojrzały na klęczące przerażone dziewczęta z blaskiem żądzy, wgryzając się w umysły i siejąc strach oraz paniczną chęć zamarcia i omdlenia ze strachu... O tak nie lubił gdy zwierzyna uciekała i próbowała walczyć... - CHODŹ! Władczo wyciągną rękę wskazując jedną z dziewczyn, przyzywając ją całą swoją siłą i mocą zawartą w spojrzeniu i upajającym głosie...
Ledwo usłyszała przeraźliwy ryk, upadła na ziemię. Tu trzeba działać szybko. Wstrętne nietoperze wyleciały z pieczary drapiąc ją do krwi. Syknęła. To nie był dobry omen. Podczołgała się do Bell. - Zamknij oczy i zatkaj uszy. Natychmiast. - W tym samym momencie usłyszała kroki i ujrzała... O matko Boska! Miała cichą nadzieję, że jej podświadomość się myliła, ale nie. Kilka metrów dalej stał najprawdziwszy wampir. Czuła jak wrzyna się do jej umysłu i przywołuje ją do siebie. Mimo swojej woli podniosła się na klęczki. Ostatnim przejawem jej własnej woli było machnięcie w stronę Bell ręką i nakazanie jej ucieczki. Potem widziała już tylko rubinowo-czerwone oczy i słyszała upajający głos wampira. Wszystko w niej krzyczało, by pod żadnym pozorem nie szła w jego stronę, ale nic sobie z tego nie zrobiła... W pewnym momencie jednak stało się coś zupełnie nie spodziewanego. Zachęcające spojrzenie stwora zniknęło, a pojawiło się coś innego. Ktoś inny. Mistrz. - Nie słuchaj go! - Ale ja muszę... - Nie! Nic nie musisz! I dobrze o tym wiesz. Postaw się! - Nie dam rady... Rozpłynął się a w jej oczach pojawiły się łzy. Zamknęła je, by móc je zatrzymać i to wystarczyło. Głos nadal ją kusił i hipnotyzował, ale przynajmniej nie widziała oczu wampira. Stała w połowie drogi do stworzenia. Nie miała szans dotrzeć do torby. Leżała za daleko. Jedynie... chwila! Sięgnęła do tylnej części buta. Nóż. Nigdy nie była dobra w rzucaniu nim a co dopiero na ślepo. W życiu nie trafi. Jednak nie pozostało jej nic innego. Rzuciła, po czym upadła na kolana. Już dłużej nie mogła. Jej uszy nie odbierały żadnych dźwięków, ciało nie odpowiadało na żadne sygnały. Najwidoczniej zemdlała. Już po mnie.
Przeraziła się nie na żarty, kiedy z jaskini wydobył się tym razem tak głośny, że wręcz nie mogla go zignorować, a zaraz po tym wyleciała ze środka gromada nietoperzy. Padła za śnieg i zasłoniła głowę ramionami, jakoś nie uśmiechało jej sie, by jedno z tych stworzeni wplatało się w jej włosy. Nie miała pojęcia co to jest, wiec bez wahania wykonała polecenie Ell. Nie trzeba było jej nawet tłumaczyć, że to coś z pewnością nie było przyjacielem. A więc to stąd wzięły się te dźwięki... Ciągle miała zamknięte oczy i jak głupia czekała aż wszystko się skończy. Nie zobaczyła gestu Gryfonki ani jej krótkiej wędrówki, wampira, jego oczu ani nic. W ogóle nastała jakaś dziwna cisza, podczas której wydawało się jakby nic się nie działo... Bell otworzyła oczy, podniosła schowaną w ramiona głowę i rozejrzała się. Akurat wybrała sobie moment, kiedy Elliott padła... martwa? Nie, nie możliwe! Przecież nie mógł jej ot tak zabić... nie tutaj, nie w Hogsmeade, przecież tu było bezpiecznie. Natychmiast wsadziła drżącą dłoń do kieszeni i wyjęła stamtąd różdżkę. Musiała przecież jeszcze w miarę trzeźwo myśleć. Drętwota - rzuciła niewerbalne zaklęcie, pierwsze które przyszło jej na myśl, na wampira i miała nadzieję, że nie jest odporny na magię i zadziała chociaż przez chwilę. Jeśli się nie uda, to spróbuje z następnym... chyba, że już nie da rady.
Stalowy nóż wbił się w lewe ramie mężczyzny nie czyniąc mu jednak najmniejszej krzywdy. Wzgardliwy uśmiech pojawił się na ustach stworzenia gdy bardziej sunęło w stronę gryfonki niż szło nie wgniatając śniegu. Wyciągną dłoń by wolą unieść ciało dziewczyny gdy niespodziewany grot czerwonego światła trafił go wprost w między oczy. Ryk furii wezbrał w potworze a śnieg dosłownie uniósł się w powietrze wirując jak małe tornado będące materializacją fizyczną gniewu istoty która uderzyła w Bell odrzucając ją o dobra kilka metrów. Zerwał efekt zaklęcia, poczuł jednak jak jego siły słabną ... Nie spodziewał się oporu i to jeszcze tak zażartego. W pierw zmęczył się walcząc z tą krnąbrną istotą która śmiała rzucić w niego nożem a teraz jeszcze magia? Czysta nienawiść płonęła w oczach stwora lecz zmęczenie przywróciło mu resztki rozsądku. Przeistoczył się ponownie w chmarę nietoperzy unosząc się w stronę wioski nie chcąc ryzykować przegranej z następnym czarem dziewczyny. Pożywi się dziś na kimś innym ... Musi przeczekać słabość po przebudzeniu a w tedy... W swoim długim dumnym życiu niemal nigdy nie zaznał porażki a te małe istoty zapłacą mu za tą zniewagę... Śnieg powoli opadł a szum dziesiątek skrzydeł oddalił się błyskawiczne tak że przed jaskinią zapanowała ponownie głęboka niczym w grobie cisza...
Do jej umysłu docierały jedynie pojedyncze dźwięki. Krzyk i szmer skrzydeł... a tak przynajmniej jej się wydawało. Próbowała przypomnieć sobie gdzie jest i co w ogóle tu robi, ale w jej głowie pojawiła się jakaś zapora. Ciemność i cisza, które w normalnych warunkach uwielbiała, teraz wydawała się jej przekleństwem. Czyżby umarła? Próbowała poruszyć jakimkolwiek mięśniem. Choćby mrugnąć, poruszyć palcem u ręki, przełknąć ślinę. Nic. To tylko utrzymało ją w przekonaniu, że jej piękny żywot się skończy. Że marzenia nigdy się nie spełnią. Że nie zobaczy już nigdy swoich przyjaciół ani rodziny. Że nigdy nie przeleci się już na swoim hipogryfie. Nigdy nie dotknie już dywanu w Pokoju Wspólnym Gryfonów, nigdy nic już nie zje, nie zobaczy księżyca ani gwiazd. Te wszystkie myśli tak ją przerażały, że zerwała się z głośnym krzykiem. - NIE! - Otworzyła szeroko oczy i rozejrzała się dookoła. Czy to niebo? Nie... niemożliwe. Widziała wyraźnie zarys jaskini i czyjąś sylwetkę. Zadrżała, kiedy doszła do wniosku, że to może być wampir. Ale po chwili przekonała się, że to Bell. Ni stąd, ni zowąd zaczęła się śmiać. ŻYŁA! ŻYŁA! Tak!
O dziwo zadziałało, chociaż nie w taki sposób jaki mogłaby się spodziewać. Wampir nie znieruchomiał jak to powinno się stać, a w jakiś sposób oddał jej zaklęcie, jednak je... zmieniając? Poleciała do tyłu, całe szczęście nie na kamień albo drzewo o które mogłaby rozciąć czy rozwalić sobie głowę, a jedynie w głęboki śnieg. Przez chwilę w nim leżała, starając się ochłonąć, a jednocześnie czekając, aż sylwetka mężczyzny pojawi się nad nią... ale nic takiego się nie stało. Znowu zaległa cisza, Elliott najwyraźniej nadal była nieprzytomna czy też martwa, Bell nie chciała teraz o tym myśleć. Szybko się podniosła, nie zważając na śnieg wpadający za kurtkę i do butów. Trzymała różdżkę opuszczoną, jednak gotowa, by w każdej chwili go użyć. Ale wampira nie było, zniknął tak samo niespodziewanie, jak się pojawił. Może powrócił do jaskini? Miała nadzieję, że nie... Chciała podejść do Ell i sprawdzić co z nią, próbować ją ocucić, reanimować... cokolwiek... Dziewczyna ją uprzedziła, wstając, krzycząc, wszystko to było oznakami życia! Nie mogła przecież tak szybko stać się duchem i to materialnym. - Ell, ty żyjesz! - widząc jej reakcję, również się roześmiała, złapała ją za ręce, a zaraz potem przytuliła w napadzie emocji.
- Tak, obie żyjemy! - Również wyściskała Bell. Coś czuła, że po tym wydarzeniach rzadko będzie przychodzić w to miejsce. Przynajmniej w nocy. Odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się do Krukonki. Dzisiaj otarła się o śmierć bardziej niż kiedykolwiek. Dało jej to lekką nauczkę. Od dzisiaj będzie przy sobie nosiła zatyczki do uszu. A różdżkę będzie miała w kieszeni spodni a nie, tak jak dzisiaj, w torbie. Mimo karuzeli w głowie zdołała podejść do miejsca, w którym wylądował nóż. Mimo wcześniejszych przypuszczeń trafiła owego drania, który je zaatakował. Wytarła narzędzie o śnieg z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy, po czym schowała go na swoje miejsce. Nigdy się z nim nie rozstawała i szczerze powiedziawszy... jemu bardziej ufała niż różdżce. Choć w tej sytuacji to jej magiczny patyk byłby bardziej przydatny. Wróciła do Bell. - Hmm... może pójdziemy do jakiegoś bardziej uczęszczanego miejsca? - Spytała z nadzieją w głosie.
Schowała różdżkę, bezpiecznie z powrotem do kieszeni. Jak dobrze, że nosiła różdżkę zawsze przy sobie... właściwie tylko raz zdarzyło jej się o niej zapomnieć w sytuacji kiedy, jak się szybko okazało, byłaby bardzo przydatna i od tamtego czasu już nie popełniała tego błędu. - No pewnie, nie mam ochoty tu dłużej zostawać - powiedziała, znowu zerkając do wnętrza jaskini. Co jeśli wampir tam siedział, obserwował i tylko czekał na moment aż obydwie sie odwrócą by uzyskać dogodny moment do zaatakowania? - Może do Trzech Mioteł albo herbaciarni? - zaproponowała. - Myślisz, że o tej godzinie są jeszcze otwarte? Właściwie, to pojęcia nie miała która jest, gdyż nigdy zegarka nie nosiła, w imię myśli "szczęśliwi czasu nie liczą". A ona przeciez uchodziła za optymistkę, bla bla bbla. Nie zaszkodzi sprawdzić, a i odejść stąd jak najprędzej, więc zerknęła krótko na Ell i zaczęła schodzić w dół, nie mogąc się jednak powstrzymać przed co chwilowym sprawdzaniem czy z jaskini coś nie wylatuje.
[zacznij w herbaciarni, bo widziałam, że w 3 miotłach jesteś ^^]
Rocio Rosado spędziła w Hogwarcie niewiele czasu, ale już zdążyła w miarę zaprzyjaźnić z tym miejscem. Co prawda było trochę za ponuro w porównaniu do słonecznych krajów w których bywała, ale nie można mieć wszystkiego. Manuel wrócił do zdrowia, a panna Rosado zadowolona spędzała z nim większość czasu i poznawała każdy zakamarek smętnego Hogwartu. Oczywiście wciąż zwracała na siebie odpowiednio dużą uwagę. Każdego dnia przyodziewając kolory tęczy, bynajmniej nie stonowane barwy, bez układania dużego afro. Na dodatek jej kolor skóry i nieprzeciętny wzrost. I oczywiście Fazi, nieodłączny towarzysz, który wesoło gaworzył na jej chudym ramieniu. Murzynka dość szybko odkryła, że większość rzeczy kręci się tu obecnie wokół turnieju, mecze quidditcha trwają strasznie długo, a Anglicy są dość nieruchawym narodem. Czasem miała wrażenie, że jej donośny głos i szybkie ruchy są wręcz nie na miejscu i czuła na plecach karcący wzrok innych. Ale cóż panna Rosado będzie się przejmować innymi, skoro ma dla siebie swojego kochanego Manuelka, którego może przytulać i ściskać do woli! Ale w końcu musiała się od czasu do czasu od niego oderwać. A szczególnie w momentach, kiedy szła do toalety. Wtedy to braciszek mógł w końcu wymknąć się z jej kolorowych szponów. I teraz właśnie zadowolona ze stanu rzeczy Meksykanka kierowała się tam gdzie królowie chodzą piechotą, a ściśle mówiąc stamtąd wracała. Pogwizdując cichutko w do muzyki, która kołatała jej się w głowie, a papuga skrzeczała co chwilę niezbyt melodyjnie niektóre frazy. Jakże w tak idyllicznym nastroju mogłaby zauważyć, że ktoś ją brutalnie przewala na ziemie i zakłada worek na głowie. Oczywiście w tym ponurym, smętnym, przeklętym korytarzu nikogo nie było, ale nawet zwykle rozkrzyczana panna Rosado nie miała jak wydobyć z siebie głosu. Fazi prawdopodobnie próbował ją ratować, ale po chwili zamilkł. Ach ta chwila grozy! Na dodatek Rocio poczuła, że zaklęcie „Petrificus totalus” ogarnia jej całe ciało, a ona transportowana jest na nosze. O matko boska, pomocy! I tak się skończył ten dziki, głupi, niemądry pomysł, żeby wybrać się do kochanego brata! Zostanie porwana i sprzedana za wielbłądy czy coś tam innego. Podróż na noszach, na których się znalazła trwała strasznie długo. Plusem było to, że ktoś zadbał, aby było jej ciepło, więc porywacze byli nietypowi i dość opiekuńczy, jakie to miłe. W każdym razie jakieś milion lat później znalazła się… w jaskini. A przynajmniej tak jej się wydawało, kiedy w końcu został zdjęty koc z jej twarzy, a ona mogła poruszać gałkami ocznymi. Jak postać pochyliła się nad nią. A w zasadzie kilka postaci. Matko boska, kim oni są! Zaczęli mówić coś do niej płynną angielszczyzną, z tym swoim nieznośnym brytyjskim akcentem, który biedna Rosado ledwo co rozumiała. To przez ten stres i nie skupianie się na tym co mówią. W zasadzie wciąż była przekonana, że jest brutalnie porwana i zostanie wywieziona do Mongolii. Jej przypuszczenia potwierdziły się kiedy poczuła, że wlewają do jej ust eliksir, równocześnie zakończyli zaklęcie. Rocio już zadowolona chciała krzyczeć i uciekać, ale zrozumiała, że jest strasznie senna i… zasnęła. Umiejscowiona na końcu jaskini w jakiejś skrzyni, czy cóż to było innego.
Nie żyła. Wewnątrz była martwa. Czuła jedynie coś, czego nie potrafiła nazwać. Może rozczarowanie, pustkę, gorycz? Ciszę, której tak bardzo się bała? Nienienie. Emocje nie do opisania, określenia. Zupełnie nieznane. Pojawiły się pierwszy raz i za nic nie chciały opuścić jej duszy. Powrót do Hogwartu okazał się najgorszą rzeczą, jaką kiedykolwiek w życiu zrobiła. Choć może nie - był na drugim miejscu, tuż za wyprawą do Meksyku. Ale w takim razie dokąd miała się udać? Veracruz od zawsze uważała za swój dom. Nawet podświadomie, przez te cztery lata, gdy tam nie była. Jednak pamiętała. I co z tego, skoro ją to zniszczyło? Widok miejsca, w którym spędziła szesnaście lat dosłownie zmiażdżył jej wnętrzności. Już nie obchodziło ją to, że zaspokoiła swoją ciekawość. Teraz się nienawidziła; tyle wspomnień, żywych obrazów i uczuć spłynęło na nią w tak krótkim czasie, iż nie umiała sobie z nimi poradzić. Spędziła tam tylko trzy dni. I te siedemdziesiąt dwie godziny spaliły doszczętnie ostatnie pozytywne rzeczy, jakie w sobie chowała. Obecnie jedyne co robiła to tak bardzo żałowała. "Głęboko żałować znaczy wszystko od nowa". A więc dlaczego początek nie nadchodził? Nic nie pomagało zapomnieć. Koka, amfa, LSD, trawka, crack - cała ta mieszanka powodowała jedynie dzikie uczucie szczęścia. Nawet niezawodna heroina w tym przypadku się nie sprawdziła. Wręcz przeciwnie - jeszcze bardziej pogorszyła sytuację. Bo w każdym momencie miała świadomość co zrobiła. Wygrała. Ale nie chciała w taki sposób. Listy od Charlotte sprawiły, iż poczuła ulgę. Wiedziała, że ma na kogo liczyć. Na CDLB, równie zepsutą ćpunkę, co ona. Ale Nefretete nie przeszkadzało to, jak głęboko w tym siedziały. Wytrzymała czternaście dni i więcej nie potrafiła. Odwyki od zawsze uważała za coś najgorszego. Tylko głupcy myślą, że mogą się z tego wyplątać. Może i po części miała rację. Sama nigdy nie wierzyła w to, iż się uda. Była za słaba. Słabasłabasłaba. Wyszła z domu. Nie chciała już dłużej przebywać w towarzystwie babki. Jej twarz również powodowała u Naleigh atak szału, ponieważ była.. och, tak podobna do buzi matki. Kilkadziesiąt minut zajęło NNN dotarcie do jaskini, w której umówiła się z Charlotte. Wiedziała, że chwilę na nią poczeka - w końcu Ch. szła z Hogwartu. Usiadła na głazie i zaczęło się tępo wpatrywać przed siebie.
Panicznie bała się tego, że to był koniec. Koniec wszystkiego. Od czasu kiedy nareszcie stała się NIECO BARDZIEJ szczęśliwa, zaczęła coraz częściej myśleć na temat swojej egzekucji. Wewnętrznej, jak i zewnętrznej. W końcu nie obyła się wrażenia, iż coś jest z nią nie tak, że powinna zginąć już dawno temu. Z resztą gadanie, że wszystko będzie dobrze nie robiło już na niej żadnego wrażenia, już dawno przestało podnosić na duchu. Już dawno powinna gnić gdzieś zakopana w ziemi, zapomniana przez wszystkich. Dlatego dziwnym wyrwaniem z kilkudniowego osamotnienia był list od NNN. Od razu na niego odpisała. Ba!, od razu chciała zobaczyć przyjaciółkę. Brakowało jej u boku kogoś najbliższego. Tym bardziej, iż od długiego czasu nie spotkała także LSD. Była jej winna przysługę, jeszcze za ten ratunek na wieży, ale słuch po niej zaginął. Jej przyjaciółka dosłownie rozpłynęła się w powietrzu. Naleigh była inna. Charlotte wiedziała, gdzie była. Tęskniła za nią i ogromnie się bała. O nią, nie o siebie. Samotność bywała zgubna, ona wiedziała to najlepiej. Dlatego też nie czekając na nic, ruszyła szybkim krokiem do Hogsmeade. Droga z pewnością nie była już dla niej tak łatwa, jak kiedyś. Bolały ją wszystkie stawy, ledwo widziała przez napuchnięte od łez oczy. Tak, płakała. Płakała ze szczęścia, smutku, tęsknoty, wszystkiego. Po prostu musiała się wyładować, bo to dawało jej dziwne poczucie wartości i spełnienie. W drżących rękach trzymała pudełko ze strzykawkami i igłami, całkiem nowiusieńkimi, kupionymi niedawno i tylko czekającymi na to, aż zatopi je w swojej skórze. W paczuszce oczywiście znalazło się miejsce na wszelkiego rodzaju narkotyki, dragi, nawet zainwestowała w jakieś dziwne tabletki, które w Zelandii zaoferował jej jakiś facet, z pewnością nie cudzoziemiec. Tęskniła za tym uczuciem błogości i spokoju, który zawsze oferowały jej dragi. Nareszcie znalazła ją. Starą, dziwną, ciemną jaskinię. Uwielbiała takie miejsca, więc bez żadnego zastanowienia weszła do niej, zapadając się w nicość. Półmrok panujący w niej wcale jej nie przeszkadzał, a wręcz przeciwnie. Dodawał otuchy, uspokajał. Po sekundzie Francuzka odnalazła w niej Naleigh i bez zastanowienia podbiegła do niej, ledwo trzymając się na nogach, po czym przywitała w błogim uścisku, w którym niemal się zatopiła. Z pewnością brakowało jej NNN. - Nareszcie. - Mruknęła, posyłając jej coś na kształt uśmiechu.