Góry za wioską są z pewnością ciekawym miejscem i kryją w sobie kilka interesujących lokacji. Jedną z nich jest jaskinia. Wchodząc około pół godziny w odpowiednie miejsce można zauważyć wąską szparę w skałach. Jest odpowiednia do prześliźnięcia się przez nią i stanowi wejście do tego fascynującego miejsca. Jest ono chłodne, mroczne i bardzo ciemne. Z tyłu umieszczony jest sporej wielkości głaz, na którym można usiąść.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście:
1, 5 – udaje Ci się wejść 2, 3, 4, 6 – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Całe szczęście w obecnych czasach nie prześladowało się już aż tak osób, które były leworęczne. Co prawda wiązało się to z paroma niedogodnościami życiowymi oraz niektóre dzieciaki w poprzedniej szkole lubiły robić sobie z tego żarty, ale Max nie uważał tego za nazbyt duży problem. Przyzwyczaił się już do tego. Poza tym, wiele rzeczy robił tak, jak "Normalni", praworęczni. Nie wyobrażał sobie na przykład gry na gitarze dla mańkutów, a zupę jadł zawsze ręką prawą. Sam nie wiedział do końca z czego to wynika i musiał przyznać, że interesował go ten temat. Niestety nawet naukowcy nie byli zgodni w swoich teoriach na temat tego, dlaczego ludzie mają różne wiodące ręce. -Można tak powiedzieć. - Zwykle to on powodował problemy, ale ostatnio zdarzały się one często bez jego zamierzonego udziału. Czuł się czasami, jakby ktoś rzucił na niego jakąś niezbyt przyjazną klątwę pecha, czy coś takiego. Może dolano mu jakiejś odwrotności Felix Felicis? Plus był jednak taki, że większość rzeczy, które mu się przytrafiała nie miała zbyt poważnych, długotrwałych konsekwencji. Zazwyczaj były to po prostu rany, które samoistnie lub z czyjąś pomocą się goiły. Nawet nie udało mu się jeszcze nabawić nowej blizny. Na sugestię Felinusa co do właściwości eliksiru, w którym miał zostać pochowany, Max szczerze się zaśmiał. -Chyba to jest jedyna opcja. Swoją drogą, tego jeszcze nikt nie opracował. - Przynajmniej Max nie słyszał o wywarze zmieniającym kogoś w bluszcz. Może nie koniecznie ślizgoński, ale bluszcz. Był ciekaw, czy byłby kiedyś w stanie coś takiego uwarzyć. Chociażby dla siebie samego. Gorzej jednak, gdyby eliksir miał nieodwracalne skutki i Solberg musiałby resztę swoich dni spędzić jako roślinka. -Tak mi się przynajmniej wydaje. Mogłem coś pomylić. - Wolał od razu postawić sprawę jasno. Nie był przecież wszystko wiedzący chociaż był prawie pewien, że rozmawiał kiedyś z osobą, która używała tych kryształków do rozpalania ognia pod kociołkiem. -Zgadzam się. Chociaż uwielbiam obydwa światy muzyki, jednak ta mugolska wydaje się bardziej naturalna. Mam wrażenie, że czarodzieje czasami zbyt mocno chcą pokazać, że nawet do sztuki trzeba wcisnąć jakieś magiczne rzeczy. - Z odpowiedzi puchona wywnioskował, że on także wychowywał się chociaż po części w świecie bez magii. Nie miało to najmniejszego znaczenia w oczach Maxa, ale pozwalało mu na swobodniejszą rozmowę na mugolskie tematy bez obawy, że będzie musiał tłumaczyć co drugie słowo jakiego używa. -Można tak powiedzieć. Nie pamiętam, kiedy dokładnie chwyciłem za pierwszy instrument, ale jakoś chwilę przed pojawieniem się w Hogwarcie. - Oczywiście do ósmego roku życia nie mógł liczyć na takie luksusy. Dopiero, gdy umieszczono go w rodzinie zastępczej zaczął doświadczać wielu rzeczy, które dzieci z "normalnych" rodzin często znały wcześniej. Nie uważał tego jednak za coś złego. Miał wrażenie, że dzięki temu łatwiej mu było poczuć się dobrze w swoim nowym domu, gdzie w końcu porządnie o niego dbano i traktowano jak normalne dziecko. -Też mam wątpliwości, ale w obecnych warunkach chyba nie możemy liczyć na coś lepszego. - Maxowi wystarczała pewność, że Marozy nie były żadnym z gatunków trujących. Reszta efektów ubocznych miała w tej chwili dla niego mniejsze znaczenie. Rany były odkażone, więc nawet jeżeli mech nie był do końca czysty, Solberg nie przejmował się aż tak możliwością infekcji. Poza tym nawet taki opatrunek był lepszy niż żaden. -Pewnie, bierz. Mam tylko nadzieję, że nie będą nam już więcej potrzebne. - Podał Felinusowi swoją porcję bandaży i gaz i ustawił się tak, aby jego partner miał łatwe dojście do obrażeń. Przede wszystkim spróbował usiąść w taki sposób, żeby Felinus miał trochę światła padającego w miejsce, które będzie opatrywał. Leczenie kogoś na ślepo nie brzmiało dla Solberga jak dobry pomysł. -Inny podział ról nie ma chyba już sensu. - Zaśmiał się na słowa puchona. Sam nie był pewien, kto z nich ma bardziej użyteczną wiedzę, ale przecież nie wszyscy musieli biegać dookoła. Jedna osoba w najgorszym wypadku mogła robić jako konsultant. -Jak na szkołę magii dość często lubią nas jej pozbywać, nie uważasz? - Skomentował ironicznie. Prawda była taka, że na wielu zajęciach czy podczas szlabanów uczniowie nie mieli możliwości korzystania z różdżek. Dla Maxa nie był to problem, ale wiele czystokrwistych nie potrafiło poradzić sobie sprawnie z niektórymi zadaniami bez użycia magii. -Chyba wiem co masz na myśli. - Podążył wzrokiem w stronę diabelskich sideł. Jeżeli udałoby im się w ten sposób pokonać rośliny, byłoby to dość sprytne posunięcie z ich strony.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nowsze czasy - na całe szczęście, były to kompletnie inne, bardziej zróżnicowane, bardziej tolerancyjne. Średniowiecze obfitowało w te i inne zabobony, lecz miało także poniekąd najróżniejsze odkrycia, z których korzysta się aż do dziś, ale w zmienionej formie. W pewnym stopniu stanowiło sprzeczności, do tego palenie na stosie czarownic, aczkolwiek ostatecznie udało się porzucić ten "stan umysłowy" na rzecz lepszych. Nie zmienia to faktu, iż w tym okresie wszelkie osoby posługujące się magią musiały się ukrywać, gdyż dotykało ich piętno prześladowania. W poprzednim wieku natomiast obserwować można było ogólną niechęć czarodziei do mugolów, lecz ten stan, jak każdy inny, dynamicznie zostaje poddany zmianom, którym trudno jest się przeciwstawić. Strach przed nieznanym jest ogólnie uzasadniony, lecz bardziej student stara się to przekuwać w ciekawość - a jak wiadomo, to jest pierwszy stopień do piekła i problemów z tym związanych. Średniowieczne zabobony pozostawiono daleko w tyle; zwiększyła się chociażby świadomość rodzin czystokrwistych w zakresie tego, iż osoby niemagiczne nie są wcale złe. Przytaknął na słowa Maximiliana w zakresie tego nieszczęsnego nieszczęścia, które najwidoczniej bardzo go polubiło; do tego stopnia, iż co chwilę musiał mieć z nim najwidoczniej do czynienia. Felinus w zakresie problemów utrzymywał się na boku, preferując siedzenie na miejscu i "egzystencję", podczas której to praktycznie nie mogło się stać nic złego. Złe jest to, że ogłasza się za bezczynnością. Sam sprowadza na siebie nieszczęście. — Kto wie, może kiedyś nadarzy się do tego okazja, byleby nie kosztem czyjegoś życia. — rzucił. Trzeba przyznać, że byłaby to dość oryginalna propozycja; eliksir, który powoduje zamianę w roślinkę. W zakresie dosłownym, a nie metaforycznym, jak to niektórzy są w stanie powiedzieć. Po tym bardzo łatwo można byłoby się pozbyć niezbyt chętnie lubianej osoby, choć nie byłoby to zbyt legalne - ale na pewno kreatywne. Podobno nawet nie czują bólu, skoro nie mają połączeń nerwowych, lecz ostatnio naukowcy odkryli, iż te rzeczywiście go odczuwają, ale tylko w zakresie fizycznym, a nie psychicznym. Poza tym posiadają one różne mechanizmy wspierające swoich krewnych, jak chociażby akacje, które informują inne w okolicy o tym, że żyrafa je zjada, co pozwala na wytrącenie gorzkich substancji, które powodują, iż liście te nie są już zbyt apetyczne dla roślinożercy. Możliwe zatem, że Maximilian w formie bluszczu odczuwałby ból. Ale to tylko hipoteza. — Na spokojnie to przetestujemy, skoro istnieje taka możliwość. — powiedziawszy te słowa, miał nadzieję jednak, iż Ślizgon się nie myli w tej kwestii. Wolałby jednak pozbyć się diabelskich sideł, niż być przez nie uduszone; chociaż wystarczy po prostu się nie ruszać, by cieszyć się życiem przez kolejne lata. Te słowa kolegi przypominały mu dość mocno o tym, jak działa trochę świat. "Patrzcie, to jest magiczne, stworzone przy pomocy magii, a nie mugolskie". Chęć nadmiernego eksponowania swojej wyjątkowości, niezwykłości i innych tego typu rzeczy. Chęć pokazania, że dana jednostka przynależy do jakiejś społeczności; o ile nie jest to zabronione, to w nadmiarze powoduje uprzedzenie i względna niechęć. — Dla mnie czarodziejska jest zbyt łatwa w realizacji. — odpowiedział. — Traci na swojej wyjątkowości. Nawet jeżeli trzeba mieć pomysł na dany utwór, to jego stworzenie jest zbyt uproszczone. Łatwo wówczas wypuszczać coś bardzo maszynowego. Oczywiście to nie jest tak, że jej nie lubię i tego nie popieram, ale w mugolską trzeba włożyć odpowiedni wysiłek. — zastanawiał się, czy osoba, który przez cały czas gra na instrumencie za pomocą różdżki, jest w stanie po kilku latach czegoś takiego normalnie powrócić do manualnej gry. Możliwe, że tak. A możliwe, że nie. Na informację o tym przytaknął głową, nic nie mówiąc. Poniekąd nauka od tyłu lat przyczyniała się do większego doświadczenia; Felinus czuł się niczym ktoś, kto jedyne, co osiągnął w życiu, to egzystencja. Wbrew pozorom zmiany nie są łatwe, jeżeli siedzi się w tym schemacie i uważa się go za jedyny słuszny. Nie. Nie jest słuszny, ale jest w sumie jedynym, który zna. No cóż, najwidoczniej Saskio zaplanowała sobie takie przejście przez zielarstwo. Nie jest zbyt przyjemne, ale wymaga od nich pewnego rodzaju poświęcenia; szkoda, że głównie spadało ono na właśnie na Ślizgona. Niby było to wygodne, ale poniekąd Felinus chciał porobić coś więcej, niż tylko się przyglądać. Zebrał kryształy, ale mógł także pobawić się z brzytwotrawą. Ile to razy przecinał się podczas pracy w gospodarstwie... — Oby. Ewentualnie pozostaną zaklęcia, o ile będziemy mogli ich użyć po wszystkich etapach. I o ile rany nie będą zbyt poważne. — przyznał, podczas bandażowania kolegi. Na szczęście nie było zbyt ciemno, w związku z czym Faolan widział to, gdzie ma zabandażować rany i gdzie ma użyć mirozy. Starał się to robić na tyle delikatnie, żeby nie bolało, ale też na tyle porządnie, by opatrunek się trzymał. — Chyba ma nam to pokazać, jak jesteśmy bez niej bezużyteczni i samo opieranie się na niej to nie do końca prawidłowe wyjście. — może miał poniekąd rację; co by zrobił taki czarodziej, gdyby ktoś mu złamał różdżkę? Niewiele by zdziałał. Zamiast jednak karać w ten sposób, wolałby wyprawy i nauki przetrwania, żeby coś z tego zyskać, a nie czyszczenie podłóg przy pomocy mopa, z którego korzysta i tak na szpitalu. — Zobaczmy, co nam pozostało w saszetce... — rzucił na szybko, otwierając swoją. No tak - ostatni możliwy przedmiot. Sianko. Pęczek sianka. Podpalenie go byłoby dobre, ale nie mieliby gdzie utrzymać płomienia. — Sianko. Ale nim zbyt wiele nie zdziałamy, potrzeba mieć coś, co podtrzyma palenie. Odzież, cokolwiek. Bandaży już nie mamy, więc w sumie pozostała nam tylko taka opcja. — ze swojej bluzy nie zamierzał rezygnować, ale w sumie pod nią miał średniej jakości podkoszulkę. To by wystarczyło. Dość szybko zdjął obydwie rzeczy, by następnie ubrać jedynie bluzę i mieć tym samym gotowy do użycia materiał. Nie zamartwiał się zbytnio tym, co Maximilian mógł zobaczyć, a czego nie - byli tej samej płci, prawda? A w tej kwestii Felinus nie był wstydliwy. Nie miał siniaków, nie był ostatnio w gospodarstwie, ale można było zauważyć delikatne wychodzenie, czym się w sumie nie przejmował. — Chciałem w sumie pozbyć się tej koszulki. Nie jest jakaś wybitna, a gdy nadarza się taka okazja, to trudno z niej zrezygnować. — powiedział, kierując wzrok na Ślizgona. — Wiesz, jak się podpala tym sianko? — zapytał się, formując z ubrania prostokąt, do którego krótszego boku mogliby przyłożyć płomień. — W sumie byłaby to najbezpieczniejsza metoda. I najmniejsze ryzyko poparzenia. Sama rzecz z saszetki mogłaby nie dać sobie z tym rady - niestety. — prawie skończył. — Przyłożyć ogień do koszulki, a koszulkę rzucić w stronę diabelskich sideł... — zakończył swój wywód. Czy był odpowiedni?
| Pozwalam na założenie tego, że Felinus po podpaleniu z odpowiedniej odległości przyczynia się do rzucenia podpalonego materiału w stronę diabelskich sideł.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Całe szczęście, że świat nie wyglądał już jak w średniowieczu. Max miałby zbyt duże szanse na zostanie spalonym na stosie, a przy jego szczęściu, wręcz byłoby to zagwarantowane. Leworęczny, czarodziej i to jeszcze z sową jako zwierzątkiem... Nic tylko podpalać takiego delikwenta, aż zamieni się w kupkę popiołu. Przy takiej wizji, propozycja zostanie bluszczem wydawała się Solbergowi przyjemna. -Wiadomo. Nie naraża się innych przez własną głupotę. - Zazwyczaj testował własne eksperymenty na sobie zanim pochwalił się tym komuś innemu. Prawda była jednak taka, że czasem przez nieuwagę, a może i głupotę, ktoś obrywał. W końcu nie da się przewidzieć wszystkiego w życiu. A Max jasnowidzem nie był na pewno. To, co Felinus mówił o muzyce, pokrywało się z tym, co myślał Solberg. Mimo wszystko używając mugolskich środków, czuł, że ta sztuka jest bardziej prawdziwa. -Zgadzam się. Zresztą, grając na instrumencie w "tradycyjny" sposób, bardziej doceniasz efekt końcowy, skoro wiesz ile wysiłku musiałeś włożyć. - Dla Maxa tyczyło się to nie tylko muzyki, ale także wielu codziennych czynności. Jeżeli trzeba opłacić coś krwią i potem, dużo łatwiej jest cieszyć się udanym efektem końcowym, niż gdy tylko wypowiadasz zaklęcie. Wiedział ile czarodziei odsunęłoby się od niego za prawienie takich teorii, ale nie miał zamiaru oszukiwać, że czasem magia mimo, że ułatwiała życie, nie do końca dawała te same skutki. -Nie ma co się martwić na zapas. W razie co, skrzydło szpitalne lub Św. Mung na pewno przywitają mnie z otwartymi ramionami. - Bardziej zależało mu na odzyskaniu chwilowej choćby pozornej sprawności niż nad zastanawianiem się nad możliwymi późniejszymi konsekwencjami. Szczególnie, że miał dość dużą pewność, że nic poważnego nie powinno się stać. W końcu to tylko mech i to jeszcze taki, który jest składnikiem eliksirów leczniczych. -Potrafię zrozumieć tę ideę, ale pomyśl, jak bardzo nierówna jest to gra. Ludzie z mugolskich rodzin nie odczują tego tak bardzo. W końcu ilu z nas musi sprzątać w domach bez użycia magii, czy gotować lub naprawiać dziury? - Oczywiście sprzątanie ogromnych, szkolnych toalet to nie to samo co wyczyszczenie jednego kibelka w domu, ale na pewno takie osoby mają dużo łatwiej. Przynajmniej wiedzą jakiego ekwipunku potrzebują do wykonania tego zadania. Natomiast jeżeli ktoś pochodził z rodziny od pokoleń posługującej się tylko magią.... Wtedy już sprawa wyglądała inaczej i taka kara faktycznie nabierała sensu. -Domyślam się, że nie masz przy sobie butelki ognistej? - Alkohol na pewno ułatwiłby utrzymanie i rozpalenie płomienia, ale kawałek ubrania, też był bardzo dobrym pomysłem. Solberg już chciał zaproponować, że odstąpi trochę swoich spodni, skoro i tak były już w opłakanym stanie, gdy Felinus zdjął swoją koszulkę. Solberg upewnił się, że chłopak jest tego pewien i spojrzał na kryształki. -Ehhh... Wydaje mi się, że wystarczy je o siebie otrzeć. Daj spróbuję. - Wziął węglowe świetliki i pocierając je o siebie spróbował wykrzesać ogień do podpalenia sianka.
Maximilian: Sprawność: -1 Uznanie Saskii: 1 | ( -1 przekleństwa + 1 za polizanie kryształu +1 za ogólną wiedzę +1 za współpracę) = 3 Eliksir czyszczący rany: Użycia 2/2 Bandaż i gaza: 2/2 Pęczek sianka: 1/1
Felinus: Sprawność: 0 Uznanie Saskii: 1| +1 za współpracę +1 za uzdrawianie = 3 Eliksir czyszczący rany: Użycia 2/2 Bandaż i gaza: 2/2 Pęczek sianka: 1/1
Saskia spoglądała na Was nieufnie, bardziej zaniepokojona bezpieczeństwem swoich roślinnych dzieci, nad którymi musiała czuwać od dłuższego czasu, by przyjęły się w takim stopniu w wilgotnej jaskini, niż faktycznie martwiąc się o Was - uczniów, których stan zdrowia interesował ją tyle, ile kosztować ją będzie nieco wysiłku, by rzucić kilka leczących zaklęć, które bez problemu powinny poradzić sobie z ranami, skoro te są już odkażone. Nawet najdrobniejszym drgnięciem mięśnia nie zdradzała swoich reakcji - zarówno tych negatywnych, jak i pozytywnych - przyglądając się waszym poczynaniom i słuchając komentarzy, które często odbiegały od tematu zadania. Lwia zmarszczka pojawiła się tylko na moment, w odpowiedzi na rzucone przekleństwo Ślizgona, a jednak rozprasowała ją zaraz, skoro sama rozkazała ignorować tymczasowo jej obecność. Najwidoczniej przeliczyła się z wiarą w kulturę co poniektórych osób (-1 do uznania Saskii dla Maxa). I choć nie okazała tego w żaden sposób, co jakiś czas pozwalając sobie na oderwanie wzroku, by utkwić spojrzenie w trzymanym przez siebie notesie, to naprawdę doceniła zarówno pracę zespołową (po +1 do uznania na głowę), jak i wiedzę Was obu (po +1 do uznania na głowę) - zdziwiona, że z taką znajomością roślin Max oblał test na Trolla, nie dziwiąc się jednak zupełnie, że zrobił to Felinus, tłumacząc to sobie jego większym zainteresowaniem Uzdrawianiem. Dopiero, gdy zabraliście się za omawianie waszego działania względem Diabelskich Sideł zsunęła się ze skalnej półki, porzucając swój notes obok torby i z różdżką w ręku podeszła bliżej. Pierwszy etap zaliczenia nie budził jej emocji, zbyt bezpieczny w jej oczach, bo w końcu nawet Brzytwotrawa nie mogła wyrządzić wam większych szkód, hodowana w kontrolowanych warunkach, nie niosąc żadnych chorób, bo nie tylko podlewana krwią pochodzącą z przebadanych zapasów hogwarckich, ale też wyhodowana od ziarenek przez samą Saskię. - Powoli - upomniała Was cicho - W przeciwieństwie do reszty, to nie jest roślina przeze mnie hodowana. Była już tutaj gdy znalazłam tę jaskinię i dzięki jej obecności wiedziałam… i wy też powinniście wiedzieć... - spojrzała na Was z wysoko uniesionym podbródkiem spod półprzymkniętych powiek - ...że jest to odpowiednie miejsce mocy do naturalnej uprawy roślin magicznych - dokończyła wyjaśnienia spokojnie, celując różdżkę w wijące się leniwie pnącza, jeśli te zareagowałyby agresywnie podczas skracania dystansu. Zachęciła Was ruchem głowy do kontynuacji z pewnym smutkiem w oczach przyglądając się kurczącym się w panice i bólu mackom, a widząc, że osłabiona roślina nawet nie podejmuje walki, opuściła różdżkę w dół, ciekawsko podchodząc bliżej, by zbadać przejście, które wcześniej blokowane było Diabelskimi Sidłami. Ruchem dłoni rozkazała Wam zostać w miejscu, sama zawieszając nad głową kulę światła, by zajrzeć w głąb ciemnej pieczary. Ledwie jednak zdążyła oprzeć dłoń o skraj przejścia, a już urywanym krzykiem odskoczyła w tył, impulsywnie rzucając pierwsze zaklęcie. Purpurowa masa przegoniona wystrzelonym z różdżki płomiennym wężem pomknęła w Waszą stronę, rozszczepiając się na kilka kilka odnóg.
Etap I (opcjonalny) Jeśli macie ochotę i założycie, że Wasza postać dobyła wcześniej różdżki, możecie skorzystać z jednego zaklęcia. Musicie jednak rzucić kością litery na powodzenie tej akcji. A-G: nie udało się celnie/poprawnie rzucić zaklęcia; H-J: udało się. Max przez chorą rękę zaniża swój wynik o jedną literę w dół.
Możecie rzucić dowolne zaklęcie i wybrać kogo chcecie nim ochronić: siebie, partnera czy nawet Saskię. Dobrze dobrane zaklęcie + kostka na powodzenie = obniżenie wyniku z rzutu kością w etapie III o jedno oczko w dół.
Etap II Was jest dwójka, Saskia jest jedna. Rzućcie po jednej kości k6: osoba z większą ilością oczek zostaje w pierwszej kolejności uratowana przez Saskię (a dzięki temu zaniża swój wynik o jedno oczko w dół w etapie III) - Max, jesteś ranny, więc Saskia w pierwszej kolejności pomyślałaby o Tobie: dolicz do swojego wyniku jedno oczko więcej.
Etap III Rzuć kością k6:
1: Wybierz dowolne, jedno miejsce, w które atakuje Cię roślina. Może być to akcja opisana w wyższych kostkach, Twój własny pomysł lub… nic. 2: Roślina zawinęła się wokół całej Twojej nogi (w wypadku Maxa - tej rannej), tracisz 2 punkty sprawności. 3, 4: Max: Roślina zwabiona zapachem krwi z Twoich ran dopadła do każdej z nich. Felek: Roślina rzuciła się na najbardziej odsłonięty fragment Twojego ciała: a więc cały Twój tors. Tracisz 3 punkty sprawności. 5, 6: Roślina zaskakuje Cię porzuceniem łatwiej dostępnych partii Twojego ciala i skacze Ci prosto na twarz. Dorzuć kość k6: 1-2: Roślina zakrywa Ci parę oczu. 3-6: Roślina zakrywa Ci jedno oko, sprecyzuj które. UWAGA: Tę opcję może mieć tylko jedna osoba, więc w wypadku, gdy obaj ją uzyskacie - dogadajcie się na priv kto ją weźmie, np. poprzez rzut kośćmi.
W sumie: 1. rzut Literą (opcjonalnie),2. rzut k6 3. rzut k6 Max: 1. spada jedną literę w dół; 2. dodaje jedno oczko Felek: wszystko normalnie
- Kurwa! - głośno rzucone przekleństwo Saskii zdradza jej mugolskie pochodzenie między jednym a drugim gorączkowo inkantowanym zaklęciem. Wokół jej stóp wciąż wije się ognisty wąż broniący własnej pani, gdy ta, nie mając problemu z rozpoznaniem purpurowej rośliny, wie już, że otaczając Was płomieniami postępuje słusznie - Przepraszam - wydusza z siebie, prawdopodobnie pierwszy raz łamiąc swój głos skruchą przed uczniami, mogąc tylko wyobrażać sobie ból, który Wam zadaje i modlić się do Merlina, by okazał się mniejszy od tego, przed którym próbuje Was w ten sposób uratować. - Zjadacz Trupów. Ale w takim razie musi też… - urywa paniczny szept, krzywiąc się, gdy tylko ponowiła zaklęcie, płomiennymi jęzorami zlizując z Was purpurę rośliny, by w zamian pozostawić tam równie intensywny kolor piekielnych oparzeń. Zaoferowana, by w porę zdjąć z Was śmiercionośne chwasty, nie zauważa, że jej płomienny strażnik zdążył osłabnąć zupełnie i daje zaskoczyć się purpurze, pozwalając rozdzierającemu krzykowi bólu obić się o wszystkie ściany jaskini.
Jeśli postanowicie ratować Saskię ognistymi zaklęciami:Rzućcie po jednej kości k100, zsumujcie swój wynik i podzielcie go przez dwa. Oto procent obrażeń Saskii, zanim udaje Wam się ją wyswobodzić spod ataku Zjadacza Trupów. Jeśli postanowicie zrobić cokolwiek innego: ...zareaguję w kolejnym poście.[/b]
______________________
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Zadania wykonywał odpowiedzialnie. Starał się, by przez liczne myśli również nie przejął się aż nadto bezpieczeństwem, pozostawiając inne rzeczy z tyłu. Przysłuchiwał się uważnie nowemu koledze, którego poznawał z każdym kolejnym słowem - a te wypowiadały jego usta. Nawiązywanie relacji bywało dla niego może nie tyle trudne, co bardziej niekomfortowe - unikał życzliwości, przez którą chciało mu się prędzej wymiotować, wyrzucić z żołądka zjedzony wcześniej posiłek. Na szczęście mógł czuć się swobodnie; tematy, jakimi manewrowali, były przyjemne przede wszystkim dla uszu; oczywiście nie te początkowe. Te początkowe potęgowały jedynie uczucie w Faolanie, iż ma do czynienia z wybitnie pechową jednostką, która, z niewiadomych przyczyn, otrzymała Trolla; a tutaj, w jaskini, zaskakiwała wiedzą. - Też tak uważam. – przytaknął na słowa kolegi, skupiając się w pełni na swoim zadaniu. Myślami był jednak gdzieś indziej; przypominał sobie brzmienie gitary, nagłe przeskoki, nietypowość i długość utworów, z jakimi miał do czynienia na co dzień. Utworów mugolskich, które, jak się okazuje, są bliższe jego sercu i duszy. Jeżeli przyjmują go z otwartymi rękoma, to znaczy, iż zawiódł jako sprzątacz – powinien go znać chociażby z widzenia. – Nierówną grą jest również to, iż dzieci z mugolskich rodzin muszą przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości, muszą nauczyć się więcej rzeczy od podstaw i zazwyczaj pozostają w tyle. – odpowiedziawszy, rzucił jedynie leniwym podniesieniem kącika ust do góry, jakoby próbując rozśmieszyć samego siebie i towarzysza; ale nie było mu do końca do śmiechu. Sam był w takiej sytuacji. Ile dałby, by cofnąć czas, a następnie pozostać z matką. Niesprawiedliwość; zaciągnięty siłą, bo takie było jego przeznaczenie. Do tego obecnie nie wiedzieli, gdzie dokładnie są. Ryzyko używania teleportacji było zawsze spore; przecież nie dorastali doświadczeniem do pięt Saskio… prawda? Na pytanie o butelkę ognistej zaprzeczył. No ba, unikał alkoholu. Główną przyczyną był ojczym. Następnie pozwolił rozpalić ogień, obserwując poczynania towarzysza. Coś jednak nie było tak, jak powinno być; poczynania asystentki, którą widział pierwszy raz na oczy, wydawały się mieć w sobie drobinkę niepewności. Do tego, gdy ostrożnie podchodzili z Maximilianem, otrzymali polecenie pozostania w miejscu. - Nie przeczuwam niczego dobrego… - szepnął do Ślizgona, gdy nagle usłyszał krzyk pani Saskio, a następnie dziwne, purpurowe odnóża, które postanowiły zbliżyć się do niego i kolegi. Bez zastanowienia Felinus postarał się cofnąć chociaż odrobinę do tyłu, lecz poczuł paraliż strachu, który przyspawał jego nogi do kamiennej platformy. Szlag – pomyślał, wyciągając odruchowo różdżkę i starając się wydobyć z niej płomień, jednak bez skutku. I tak jego umiejętności w zakresie zaklęć były wyjątkowo słabe. Następne rzeczy działy się wyjątkowo szybko – jak na złość, ale i zrozumienie ze strony kolegi, pozostał bez jakiejkolwiek obrony; musiał radzić sobie sam.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max zawsze lepiej sprawdzał się w warunkach praktycznych niż na lekcjach. Mimo szczerych chęci często po prostu nie mógł się na czymś skupić lub popełniał głupie błędy teoretyczne. Dochodziło do tego jeszcze to, że czasem ocena była efektem pracy w grupie, która niekoniecznie musiała być wyrównana wiedzą. Prawda była jednak taka, że jego pech był mocno zbilansowany. Jeżeli w jednej rzeczy mu się powodziło, w innej musiał zaliczać wpadki. Dlatego też dzisiaj może zdrowotnie nie błyszczał, ale udawało mu się natrafiać na znajome mu rośliny i to było teraz ważniejsze. -Szczera prawda. Dzieciaki czarodziejów od zawsze znają ten świat. Ja nadal nie pojmuję wielu rzeczy, a przecież prawie kończę już szkołę. - Życie nie było fair, nieważne po której stronie się człowiek urodził. Zawsze znalazł się ktoś bardziej uprzywilejowany lub lepiej przygotowany na jakąś sytuację i trzeba było się z tym pogodzić. Udało mu się skutecznie rozpalić ogień i odstraszyć diabelskie sidła, jednak zachowanie Saskio było lekko niepokojące. -Oho.. Też mi się to nie podoba. - Zazwyczaj, gdy nauczyciel tracił pewność swoich działań, nie wróżyło to nic dobrego. A w ciemnej, zimnej i niebezpiecznej jaskini, ryzyko było jeszcze większe. Wtedy zobaczył mknące ku nim fioletowe macki. Max szybko dobył różdżki i w pierwszym odruchu chciał bronić Saskio. Niestety próbując uniknąć macek wykonał zły gest i jego Incendio nie zadziałało poprawnie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Najwidoczniej nic ich tutaj nie chciało. Natomiast pech przytrzymywał się kurczowo ich łydek, nie zamierzając puścić i osiedlając się na dobre. Nie mieli dzisiaj szczęścia pod względem spotkań z nieznanymi istotami, tudzież roślinami. Po co coś takiego istnieje, skoro to nie ma żadnego szczególnego przeznaczenia? Sam Felinus nie był w stanie tego pojąć, jak również nie był w stanie odpowiednio odskoczyć, zareagować. Różdżka przecież sama odmówiła – nie – brak umiejętności odmówił. A trzeba było, Mały Wilku, skupiać się na zajęciach z Zaklęć i OPCM. No cóż, mleko się rozlało – najważniejszą rzeczą jest posprzątanie po nim. I – co prawdę mówię – naprawdę student spod opieki Helgi Hufflepuff by to zrobił, gdyby nie fakt, iż zwyczajnie nie mógł, skoro roślina postanowiła zaatakować jego tors, mimo iż był jednak zakryty trochę przez bluzę, jaką nosił. Los tak chciał, najwidoczniej fatum otrzymywania obrażeń postanowiło się pokazać w najmniej odpowiednim momencie. Cholerstwo nie zamierzało puścić – ani teraz, ani nigdy. Czuł, jak cholerstwo wysysa z niego nie dość, że płyny, to także i energię potrzebną do walki z nim. Dopiero interwencja Saskio przyniosła zadowalające skutki. No ba, nawet dowiedział się, że szanowna pani zna przekleństwa mugolskie – nie ma to jak spotykanie poniekąd mugolskich towarzyszy w ramach zwiedzania świata czarodziejskiego. Na przeprosiny jedynie delikatnie przytaknął głową, a na usuwanie śladów purpury rośliny syknął dość głośno, dosłownie wręcz wydając dźwięk warczenia zza zaciśniętych zębów. - Co za gówno. – odpowiedział, ale zanim zdążył się porządnie rozgadać, miał z Maximilianem inne rzeczy do zrobienia – uratowanie Saskio przed rośliną, która najwyraźniej nie chciała dać za wygraną. Nie bez powodu już tym razem, poprzez większe szczęście i podobną determinację, udało mu się skutecznie zastosować zaklęcie wzniecające ogień.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zastanawiał się, czy Saskio aż tak ich nie lubiła, że tutaj właśnie postanowiła zorganizować ich zaliczenie, w obecności śmiercionośnej rośliny, czy też po prostu zabrała ich gdziekolwiek, nie sprawdzając wcześniej, co czai się w najciemniejszych zakamarkach jaskini. Gdy nie udało mu się rzucić poprzedniego zaklęcia, chciał podjąć kolejną próbę, ale jego ranna noga została zaatakowana przez macki. Chłopak poczuł niewyobrażalny, przeszywający ból i z jego ust wyrwał się krzyk. Kolana się mu ugięły i upadł na ziemię. Widział, jak roślina atakuje Felinusa prosto w klatkę. To zdecydowanie nie był ich szczęśliwy dzień. Liczyli na zwykłą zielowyprawę, a nie na mordercze macki czyhające na ich życia. Czuł, że będą długo wspominać tę jakże ciekawą i przyjazną wyprawę. -Plus jest taki, że to zjadacz TRUPÓW, a my jeszcze żyjemy. - Nie byłby sobą, jakby nie rzucił jakiegoś komentarza na ten temat.Tak łatwo się nie miał zamiaru poddawać. Udało mu się jakoś podnieść pomimo macki, która wciąż oplatała jego ranną nogę. Zauważył, że próbując ich uratować, Saskio pozbawiła ochrony sama siebie. Spojrzał więc na Felinusa i obydwoje wycelowali różdżki w stronę kobiety. Zarówno Max jak i towarzyszący mu puchon wyczarowali ogień w celu przepędzenia rośliny. Rzucając zaklęcie obiecał sobie, że chyba zacznie faktycznie przykładać się do zielarstwa. Jeżeli tak wyglądały egzaminy poprawkowe z tego przedmiotu, wolał poświęcić dłuższą chwilę na książki niż swoje życie przez jakiegoś jaskiniowego potwora. Albo gorszą rzecz. Kto wiedział, co Saskio jeszcze tutaj kryła.
MAXIMILIAN: Sprawność: -3 Uznanie Saskii: 3 + 1 za próbę rzucenia zaklęcia + 2 za ratunek = 6
FELINUS: Sprawność: -3 Uznanie Saskii: 3 + 1 za próbę rzucenia zaklęcia + 3 za skuteczniejszy ratunek % = 7
Krzyk przeszedł w gardłowe powarkiwania bezskutecznie zduszane zaciśniętymi zębami Saskii, a już po pierwszej fali obezwładniającego i palącego bólu i sama Australijka zabrała się za wyrzucanie z siebie niewerbalnych zaklęć - zaczynając od tych znieczulających, by zwiększyć swoją koncentrację, kończąc na potężnym ognistym pytonie, który owinął się w duszącym uścisku na wciąż walczącej purpurze rośliny. Kobieta nawet na Was nie spojrzała, myśląc gorączkowo o tym, że Zjadacz Trupów nie przetrwałby w tak dobrym stanie bez odpowiedniej pożywki w zamkniętej grocie, więc musi się czaić tam nie tylko COŚ groźnego, ale również na tyle rozumnego, by koegzystować z tak niebezpieczną rośliną. Przez głowę przemykały jej już wyuczone łacińskie nazwy, raz po raz wymykające jej się z ust na zmianę z przekleństwami, gdy przez to rozproszenie różdżka nie chciała słuchać jej odpowiednio, przy każdym zaklęciu wyrzucając z siebie dodatkowo snop nerwowych iskier. Dopiero gdy udało jej się zasklepić wejście nie tylko barierą magiczną, ale ciasną plecionką wyczarowanych pnączy, odwróciła się w Waszą stronę w furią w oczach. Furią na samą siebie, na swoją pychę, na brak profesjonalizmu i narażenie nie tylko kruchego ludzkiego życia, ale też całej swojej kariery zawodowej. Kilka energicznych kroków przepełnionych wściekłym bólem, wywarczanych poleceń, połączonych z zaklęciami leczniczymi i znieczulającymi, podczas których umysł zdążył wyciągnąć odpowiednie wnioski. Musicie milczeć. Zdążyliście zyskać odrobinę jej sympatii (wynik uznania min. 5), więc nie odważyła się rzucić na Was Obliviate z zaskoczenia, jednak nie zdobyliście jej uznania na tyle, by mogła uwierzyć w Wasze dobre intencje po tym, jak przebiegło to spotkanie (wynik poniżej 10), więc palce wciąż zaciśnięte były na różdżce, gotowej do reakcji. -Wybitny i dziesięć punktów dla domu. Obaj - zaczęła więc, zaczynając od marchewki, a nie kija, uważnie przeskakując spojrzeniem między waszymi twarzami, zupełnie nie przejmując się tym, że jej sama pokryta jest w połowie purpurowymi plamami oparzeń. - Wyślę wam sowy z maściami ziołowymi, smarujcie dwa razy dziennie i... Chyba nie muszę mówić, że nikt nie powinien się o tym dowiedzieć, więc żadnego Skrzydła Szpitalnego - zarządziła? Poprosiła? Zagroziła nieco unosząc różdżkę?
Rzut na leczenie przez Saskię: Saskia wyleczyła wam wszelkie rany, jednak niczego nie może poradzić na wizualne ślady pomagicznych obrażeń. W każdym wątku rozpoczętym 7.05-31.05, pamiętajcie, że poparzone miejsca przyozdobione są purpurowymi plamami. 1,6 - Nie jest źle, ale mogło być lepiej. Saskia wyleczyła poniesione przez Ciebie obrażenia, jednak toksyny z rośliny zdążyły wchłonąć się w skórę, przez co raz na jakiś czas łapie Cię swędząco-piekący ból w miejscu poparzeń (do uwzględnienia w postach min. 2 razy do końca maja) 2,3,4,5 - Brak dodatkowych efektów. Pamiętaj o uwzględnieniu purpurowych plam, jeśli w postach majowych odsłonisz poparzoną skórę, np. poprzez zdjęcie koszulki. Następny mój post będzie już zamykającym. Reakcja Saskii zależna jest już tylko od Was, żadnych kostek. Możecie spróbować się z nią targować, spróbować zaszantażować ją, by wyciągnąć jakieś korzyści, np. zgodę dostępu do jakiegoś miejsca, dodatkowe punkty dla domu, przedmiot itp. Jeśli przesadzicie lub czymś ją zdenerwujecie, to rzuci Obliviate i wtedy wejdą kostki na to czy i jak zadziałało.
Uwaga: Nie była to co prawda lekcja, ale jako MG udzielam zgody, żebyście swoje Wybitne mogli zaliczyć pod cel "Wybitny uczeń".
______________________
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
To wszystko przyjmowało miano absurdu, obnażało największe problemy i błędy popełnione przez osobę odpowiednio wykwalifikowaną. Zbudował swoją świątynię na spokoju - jednak każda sekunda potęgowała trzęsienie ziemi, jakie miało ją zburzyć, spowodować zawalenie, ujawnić to, co znajduje się w środku. Niespokojny rytm oddechu zdradzał to, iż powłoczka, jaką się otaczał, tak naprawdę nie stanowiła jego prawdziwych uczuć, myśli. Starał się stać w jednym miejscu, w głowie śląc wszelkie modlitwy do nieznanego bóstwa, pod wpływem agnostycznych zajawek. Pchał do przodu samego siebie, zmuszał do zebrania pokruszonych odłamków, a kiedy to się udawało, ponownie ktoś zadawał mu jakiekolwiek rany, obrażenia, sprowadzał do stanu początkowego. Zauważył aurę, jaką otoczyła się Saskio. Oczywiście ją sobie wyobraził, ale odczuwał emocje, jakie się w niej nagromadziły - postawa, stanowczość, gniew, skierowany prawdopodobnie na samą siebie; to wszystko świadczyło o tym, iż tutaj nie powinno być takich niespodzianek, a ona zawiodła. Cisza wydawała się być krzykiem i zapowiedzią czegoś złego. Obserwował poczynania asystentki, profesor, mniejsza - obserwował ruchy różdżki kobiety, a ta najwidoczniej odmawiała posłuszeństwa. Jakby pasożyty porażki postanowiły przesądzić o losie wszystkich dookoła. Spodziewał się, że ta będzie chciała jednak spróbować uciszyć ich za pomocą dobrej oceny. Wybitny. Zielarstwo nigdy nie przyniosło mu tak zaskakująco dobrych wyników. Jakim jednak kosztem? Popychając, krwawiąc, walcząc, osiągając własne, górne limity? Może nie do końca, ale mimo wszystko i wbrew wszystkiemu dziesięć punktów wydawało się być małą ilością. Zbyt małą. Felinus, widząc to, jakimi emocjami ukazuje się Saskio, zauważając jej mowę niewerbalną, postanowił wybrać opcję pokornego przyjęcia tego wszystkiego. Gdyby ją wkurzył, mogłoby się to zakończyć całkowicie inaczej. - W porządku. - odpowiedział. - See no evil, hear no evil, and speak no evil. - i nie mówił tego wcale dlatego, bo przecież nosił długie bluzy, a i tak obrażenia, jakie otrzymał, dotyczyły torsu. Spojrzał na Maximiliana, jakoby oczekując od niego również przerwania ciszy, wypowiedzenia choć jednego słowa. Spokojne tęczówki, w których kryły się emocje rwące, jakimi rzadko się chwalił, ustawiły się w kierunku Ślizgona; przynajmniej mieli wspólne zainteresowania. Przynajmniej dzielili coś w podobnym stylu, lecz nie do końca było im dane porozmawiać o tym bardziej. Niemniej jednak, po tym wszystkim, będzie kusiło go wysłanie listu.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ich ratunek może nie był wielce skuteczny, ale pozwolił Saskio odzyskać kontrolę i przejąć dowodzenie nad sytuacją. Max i Felinus obserwowali w ciszy, jak asystentka rozprawia się ze zjadaczem trupów. W jej twarzy było coś, co niepokoiło Felixa. Oczywiście nie trzeba było być geniuszem, żeby odkryć, jak bardzo nieplanowany scenariusz wydarzył się tu dzisiaj. Mina Saskio wyrażała tyle emocji naraz, że ciężko było je wszystkie zinterpretować. Jednego nie dało się jednak pominąć. Kobieta była wściekła. Potwierdzały to jeszcze rzucane przez nią przekleństwa, wypowiadane pomiędzy zaklęciami. W końcu zło zostało opanowane i Saskio w końcu zwróciła uwagę na rannych podopiecznych. Zajęła się ich obrażeniami w ciszy. Obydwoje nie śmieli się jeszcze odezwać. Dopiero, gdy asystentka zagroziła im różdżką, w Solbergu coś się zagotowało. Zaśmiał się gorzko, wstał ledwo trzymając pion przez liczne obrażenia i wyzywająco spojrzał jej w oczy. -Czy to są jakieś żarty? Wybitny i dziesięć punktów? - Na jego twarzy widniał drwiący uśmieszek. Felinus jak na dobrego puchona siedział cicho, zgadzając się z decyzją Saskio, ale Max nie miał zamiaru dać się tak traktować. -Tyle byśmy zdobyli opierając się na samej wiedzy i identyfikacji roślin. Nie uważa Pani, że narażanie życia i zagrożenie kalectwem jest warte czegoś więcej? - Nie znosił niesprawiedliwości, ale też rozumiał dlaczego kobieta nie chce,a by informacja od dzisiejszych zdarzeniach wypłynęła poza ich grono. Miałaby ogromne tarapaty. -Naraziła Pani niepotrzebnie dwójkę uczniów i przyprawiła ich o widoczne rany. - Był zdenerwowany, ale mimo wszystko nie stracił kontroli nad sobą. Wciąż miał świadomość z kim rozmawia i że może mieć z tego tytułu jakieś problemy. Jej różdżka wycelowana w ich stronę nie przestraszyła go. Sam jeszcze trzymał w dłoni swoją i był w stanie dość szybko zareagować. -Moja noga na pewno wymaga więcej niż maści ziołowej. Należy nam się chociaż przepustka do Działu Ksiąg Zakazanych, jeżeli bym potrzebował niekonwencjonalnego leczenia. Oczywiście jeżeli nie chce Pani abym wylądował w skrzydle szpitalnym. - Był pewien, że z pomocą Felinusa jest w stanie poradzić sobie w razie czego z obrażeniami, chociaż nie wydawało mu się, że znajdzie odpowiedni sposób leczenia w normalnych księgach dostępnych uczniom. Cały czas dzielnie patrzył kobiecie w oczy. Ktoś musiał stanąć w ich obronie, a Solberg zdecydowanie miał najniższy instynkt samozachowawczy z ich dwójki.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Wszystko poszło z kwitkiem. Twierdza, jaką budował - postawa, jakiej próbował się trzymać, musiała zostać załamana. Wzniesione mury, tudzież wzniesiony budynek, znalazł się w teraz niebezpiecznej sferze zawalenia. Na to Felinus, obserwując całą sytuację z boku, nie mógł pozwolić. Nie po to tutaj przeszli taki kawał drogi, żeby teraz, przez brak jakiegokolwiek instynktu samozachowawczego, Max przyczynił się do pogorszenia całej sytuacji. Osiągał powoli swój limit, a kawałki, które reprezentują jego psychikę, a które wcześniej pozbierał, znowu rozsypały się po podłodze. Zbierać ich jednak nie zamierzał - zamiast tego przeszedł do działań, działań szybkich, działań, które nie obejmowały ani jednej sekundy zwłoki. Wyprostował się, w kieszeni bluzy miał nadal różdżkę - czy jednak warto było ryzykować rzuceniem jakiegokolwiek zaklęcia? Tego nie wiedział. Prostym gestem Saskio mogłaby użyć czaru rozbrajającego, więc musiał postawić na retorykę i odpowiednie podejście do sytuacji. Demony dotykały jego głowy, kusiły, by zrobić coś zakazanego, jednak się powstrzymał. - Pani Saskio, Maximilianie. - powiedział spokojnie, mając nadzieję, że atmosfera, jaką obecnie udostępniał obydwóm, będzie na tyle odpowiednia, iż Ci na razie się uspokoją. - Zanim pani podejmie się jakichkolwiek innych ruchów, mam nadzieję, że zostanę wysłuchany. - stał w miejscu, jakoby mając nadzieję na to, iż brak gwałtownych ruchów spowoduje, że będzie przyjmował jeszcze bardziej pokorną - do porzygu - postawę. - Wiem, że obydwie strony są zdenerwowane, wymagają odpowiednich profitów. Nikt z nas się nie spodziewał, iż czyha tutaj coś więcej, niż tylko zadanie, z jakim mieliśmy się uporać. Zarówno my, jak i pani. - starał się przyjąć postawę poniekąd jakiegoś bliżej nieokreślonego adwokata, ale czy słusznie? - Warto pomyśleć nad tym wszystkim na chłodno. Wszyscy wyszliśmy z tego z jakimiś obrażeniami - nikt nie pozostał w idealnym stanie. - miał nadzieję, że atmosfera w powietrzu nie stawała się bardziej gęsta. - Istniała możliwość wyjścia z tego w gorszym stanie, lecz ostatecznie udało nam się przetrwać. Mogliśmy w ogóle nie przetrwać. W obliczu zagrożenia wszyscy staraliśmy się zatrzymać niebezpieczeństwo, jakim była ta cholerna roślina. Wykorzystywanie tego do zdobycia odpowiedniej korzyści nie uważam za coś godnego zarówno przedstawiciela Slytherinu, jak również osobę z kadry nauczycielskiej. - nie potrzebował wstępu do Działu Ksiąg Zakazanych. Już raz tam był. Nie potrzebował oceny Wybitnej. Może, gdyby to był ktoś inny, kogo mógłby przycisnąć, przełamałby własne granice, przydusiły do ściany. Chciał tylko stąd wyjść. - A wzajemne dościganie w korzyściach nie uważam ani za dobre, ani za dorosłe zachowanie. Westchnął. Rzadko kiedy tak długo mówił. Miał nadzieję, że jakoś po części uspokoił gromadę, zanim to wszystko przybierze znacznie większych rozmiarów. - Ja będę siedzieć cicho. Sytuacja dzisiejsza nie powinna mieć miejsca, ale, no cóż, stało się. - przymrużył oczy, patrząc raz to na Maximiliana, raz to na Saskio. Miał nadzieję, że nie zakończy się to czymś gorszym. Nikt nie jest przecież doskonale uzupełnić jego wspomnień i podmienić ich tak, by nie zauważył, że coś jest niezbyt odpowiednio (pod względem psychicznego toku myślenia) - chyba że się mylił? - Liczę na Waszą rozsądność. Obu. Skrzyżował ręce.
Czy patrzyliście kiedyś wściekłemu drapieżnikowi w oczy? Widzieliście te iskry, które potrafią sypać się z głębin źrenic? Najgorsze co możesz zrobić, to okazać strach lub podjąć się walki, której nie jesteś w stanie wygrać. Bo w końcu Alfa może być tylko jeden i jeśli pewność swojej pozycji zachwiać się ma choć odrobinę, to z pewnością wróży to runięciem. Ale żaden szczeniak ze Slytherinu nie jest w stanie choćby drasnąć poczucia wyższości, którą miała w sobie Saskia i tak roszczeniowo wypowiedziane słowa zamiast przekonać ją do negocjacji, upewniły ją w tym, że akurat Tobie, niewyrośnięty Bluszczu, nie można zaufać, jeśli chodzi o pokorę milczenia. Krukoński umysł ochłodził gryfońską furię, analitycznie łapiąc nie tylko słowa, ale i gesty, mimikę, nuty emocji wygrywane głosem... aż nie podjęła decyzji - gładko przechodząc do jej realizacji. Prosta, niewerbalna Drętwota i przekazanie ślizgońskiej różdżki Puchonowi. Miała świadomość, że ryzykuje wiele postanawiając Ci zaufać, Felinusie, ale to Ty spojrzałeś w dzikie oczy Alfy ze spokojem i świadomością swojej pozycji. Dużo więcej zaryzykowałaby ingerując w umysły Was obu, nie wiedząc czy efekt będzie stały, ani czy nie pomiesza Wam zmysłów.
Max! Rzuć kostką k6, by dowiedzieć się jaki efekt przyniosło rzucone na Ciebie Obliviate: 1, 2: Wspomnienie zostało zmienione w ten sposób, że wydaje Ci się, że jak ostatni debil podpaliłeś swoje i Felinusa ubranie Węglowymi Świetlikami, a Puchon uratował Cię od skończenia jako żywa pochodnia. Czy to wystarczająco tłumaczy przypalone ubrania i liczne poparzenia? Cóż, może nie za bardzo trzyma się to kupy, ale przecież tak dokładnie to pamiętasz! Efekt trwały - prawdy możesz dowiedzieć się tylko poprzez wypicie eliksiru pamięci lub zwyczajnie od Felinusa. Rozegraj wątek (dowolny rozpoczęty w maju), w którym na czas minimum trzech postów tracisz chwilowo wszystkie wspomnienia dotyczące wybranej przez Ciebie osoby. 3, 4: Masz ciemną plamę we wspomnieniach i zupełnie nie wiesz co się wydarzyło, ale ewidentnie jesteś przekonany o tym, że musiałeś coś zawalić, bo czujesz ogromne poczucie winy. Zdecydowanie coś z zaklęciem poszło nie tak, bo towarzyszy Ci silne przekonanie, że wszyscy Cię nienawidzą, a Ty sam jesteś chodzącą porażką życiową. Efekt utrzymuje się minim przez jeden kolejny wątek (dowolny rozpoczęty w maju), a następnie wspomnienia z jaskini powracają. 5, 6: Masz ciemną plamę we wspomnieniach i zupełnie nie wiesz co się wydarzyło, ale ewidentnie jesteś przekonany o tym, że musiałeś mieć ogromne szczęście, że udało Ci się nie zarobić za to żadnego szlabanu. Zdecydowanie coś z zaklęciem poszło nie tak, bo jesteś zupełnie wyprany z poczucia winy, a wręcz kompletnie tracisz poczucie co wypada, a czego nie; co jest dobre, a co złe; co jest komplementem, a co już obelgą. Efekt utrzymuje się minim przez jeden kolejny wątek (dowolny rozpoczęty w maju), a następnie wspomnienia z jaskini powracają. - Dziesięć punktów dla Hufflepuffu za umiejętne przeanalizowanie sytuacji - mruknęła, zdejmując Drętwote ze skołowanego Ślizgona, zaraz organizując wasze wyjście z jaskini, by dopiero na świeżym powietrzu, poza barierą rzuconą na tą prywatną "cieplarnię", teleportować całą trójkę do Hogwartu.
Podsumowując: ★ Gdy będziecie rozgrywać trwalsze wylosowane efekty otagujcie mnie poprzez #mistrzskaj bym mogła wygodnie to skontrolować.
Efekty:
Felek: 1,6 - Nie jest źle, ale mogło być lepiej. Saskia wyleczyła poniesione przez Ciebie obrażenia, jednak toksyny z rośliny zdążyły wchłonąć się w skórę, przez co raz na jakiś czas łapie Cię swędząco-piekący ból w miejscu poparzeń (do uwzględnienia w postach min. 2 razy do końca maja) Max: 1, 2: Wspomnienie zostało zmienione w ten sposób, że wydaje Ci się, że jak ostatni debil podpaliłeś swoje i Felinusa ubranie Węglowymi Świetlikami, a Puchon uratował Cię od skończenia jako żywa pochodnia. Czy to wystarczająco tłumaczy przypalone ubrania i liczne poparzenia? Cóż, może nie za bardzo trzyma się to kupy, ale przecież tak dokładnie to pamiętasz! Efekt trwały - prawdy możesz dowiedzieć się tylko poprzez wypicie eliksiru pamięci lub zwyczajnie od Felinusa. Dodatkowo ze zmęczenia zaklęcie zdecydowanie nie wyszło jednak na tyle dobre, na ile chciałaby Saskia. Rozegraj wątek (dowolny rozpoczęty w maju), w którym na czas minimum trzech postów tracisz chwilowo wszystkie wspomnienia dotyczące wybranej przez Ciebie osoby. Obaj: Wizualne szkody po poparzeniach do końca maja - należy uwzględnić jeśli miejsca poparzeń zostaną odsłonięte (otagujcie wtedy jeden post)
★ +20 pkt dla Hufflepuffu; +10 dla Slytherinu ★ Obaj dostajecie Wybitny ★ Za kilka ładnych postów w tematyce zielarstwa przydzielam wam po 1pkt do kuferka z tej dziedziny ★ Max tego nie pamięta, ale Felek może się domyślać, że w jaskini czai się coś niebezpiecznego. Może więc tutaj wrócić lub zdradzić komuś tę informacje i pod czujnym okiem MG zbadać tę tajemnicę. To samo tyczy się Maxa, jeśli tylko odzyska wspomnienia (jeśli faktycznie zdobędzie eliksir pamięci, to w tym poście również proszę mnie otagować!)
Dziękuję za aktywny udział i dobrą zabawę. Max - musisz napisać tutaj jeszcze jednego posta; Felek - możesz, ale nie musisz napisać posta kończącego.
| zt
______________________
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Oczywiście nie udało mu się przekonać Saskio i skończył bez różdżki i co gorsza ze zmodyfikowaną pamięcią. Zanim kobieta zaczęła grzebać w jego głowie, posłał Felinusowi spojrzenie pod tytułem "Chciałem dobrze". Miał przeczucie, że zaraz stanie się coś, co sprawi, że pożałuje swoich słów i próby negocjacji. Pocieszało go, że to puchon był teraz w posiadaniu jego różdżki, a nie kobieta. Liczne poparzenia i uraz nogi, to wszystko nagle przemieniło się w wynik jego głupoty, a nie niekompetencji asystentki. Na chwilę jego spojrzenie stało się mętne i już zamiast okropnej, potworniastej rośliny, miał w pamięci przypadkowe podpalenie się węglowymi świetlikami. Jak dobrze, że towarzyszył mu puchon, który zdołał go uratować. -Dzięki Felinus. Przynajmniej wyszedłem z tego żywy. - Uśmiechnął się słabo do nowego kumpla. Nie zdążył nawet zebrać kolejnej myśli, a już był znów przed tak dobrze mu znanym zamkiem. Saskio szybko zniknęła z ich pola widzenia. -Takiej poprawki się nie spodziewaliśmy, co? - Wciąż pamiętał pierwszą część ich przygody i musiał przyznać, że była ona dość ciekawa. Odebrał od puchona swoją różdżkę, jeszcze raz podziękował za ugaszenie pożaru i nie bacząc na zdziwione spojrzenie Felinusa, udał się do swojego dormitorium. Był święcie przekonany, że jeszcze się spotkają.
/ zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Nie wiedziała, ile spędziły przy ognisku, ale było to na tyle długo, by słońce zdążyło na dobre wzejść a same płomienie wygasnąć. Orzeł już jakiś czas temu przestał się nimi interesować, a one to rozmawiały o niebieskich migdałach, to podśpiewywały, a to dzieliły się jakimiś plotkami z życia. Harmony chciała odczekać na tyle długo przed następną wędrówką, żeby Val na pewno dobrze się zregenerowała. Wiedziała, że przyjaciółka miała trochę problemów po ugryzieniu tej ryby i wolała nie sprawdzać, czy ono wpływało też na ogólną jej wydolność. Poza tym dopiero zaczął się weekend a im się nigdzie nie spieszyło. W najgorszym wypadku nocowałyby tutaj. Miały śpiwory, magię i prowiant, dużo więcej nie było potrzebne do szczęścia, bo i kompankami były dla siebie najwyższej klasy. - No to co? Komu w drogę? – zaśmiała się Remy i jednym ruchem skoczyła na równe nogi, otrzepując swój strój. – Aquamenti – zalała niedopałki wodą, żeby na pewno nie złapały jeszcze żaru. Sprzątnęły wszystkie rzeczy, naczynka przy okazji myjąc zaklęciem, poupychały je jakoś w i tak rozchodzących się w szwach plecakach i były gotowe iść… No właśnie. Oto pojawiło się pytanie, gdzie dokładnie zmierzały? Remy patrzyła się na swój rysunek, który bardziej wyglądał jak sztuka współczesna niż podobizna wejścia, którego szukały, z tym, że ze sztuką to on też nie miał dużo wspólnego. Łaziła jak ten idiota od szpary w skale do szpary w skale, od dziury między kamieniami, do kolejnej i nawet zagłębiła się w kilka widoczniejszych grot, choć wiedziała, że to wejście nie było na widoku. Desperacja? A i owszem, ale za nic w świecie nie mogła zobaczyć tego konkretnego wejścia. - Val… – jęknęła, wołając przyjaciółkę, która na prośbę Remy sprawdzała ścianę skalną po zupełnie innej stronie. Ciężka desperacja. – Val, weź spójrz na ten rysunek. Poddaję się, następnym razem ty rysujesz, masz rację. Nic z tego nie zobaczę – załamała ręce i miała ochotę cisnąć pergamin w dół góry, ale nie chciało jej się po niego wracać. – Błagam cię, spróbuj to rozszyfrować.
- Temu but na nogę - dokończyła radośnie Val, wstając z ziemi. Zdążyła już na szczęście odpocząć, mięśnie już jej tak nie bolały. Co nie zmienia faktu, że jutro na pewno będzie miała zakwasy. Gdy ogarnęły już pozostałości po niewielkim obozie, ruszyły w dalszą drogę. Lloydówna podśpiewywała radośnie piosenkę o dżdżownicy, na początku nie zauważając, że chyba Remy się trochę pogubiła. Łaziła za nią bezmyślnie, od szpary do szpary i podziwiała widoki. Na ziemię sprowadziła ją dopiero uwaga przyjaciółki. Ma sprawdzić tamto miejsce? W porządku. Nie słyszała za bardzo co mówi Remy, była bowiem od niej zbyt oddalona. Poza tym obserwowała w skupieniu ścianę, którą przyszło jej badać. Hm... To dziwne, bluszcz w takim miejscu? Zazwyczaj porastał przecież drzewa, ewentualnie budynki. Poza tym było trochę za zimno. Przypatrywała się skale porośniętej rośliną i coś jej w tym nie pasowało. Wyciągnęła rękę i poczuła podmuch powietrza. - Harmony! - krzyknęła podekscytowana i pobiegał pędem do przyjaciółki. - Pal licho rysunek. Chyba znalazłam wejście! - złapała ją za rękę i przywlokła do ściany. Odgarnęła bluszcz ręką i tryumfalnie wskazała na niewielką szparę. To znaczy, na tyle dużą aby mogła się przez nią przecisnąć dorosła osoba. - Czy to to? - zapytała przyjaciółki. Jej policzki były rumiane, a w oczach widać było niebezpieczne ogniki. Adrenalina robiła swoje, Val tak bardzo chciała już wejść do ciemnej jaskini i odkryć wszystkie jej sekrety.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Gdy tylko ją zawołała, Harmony od razu podskoczyła i ruszyła biegiem do przyjaciółki, omal nie wywracając się o kamienie. Szybko odzyskała równowagę i spojrzała w zachwycie na jej znalezisko. Podniosła przed nie rysunek i chociaż był on krzywy, zdecydowanie nieumiejętnie narysowany, a w dodatku wyglądał jak kichniecie, to faktycznie jego brzegi były podobne. No i ten podmuch. - Val! Ty geniuszu! – natychmiast przytuliła przyjaciółkę i ścisnęła tak mocno, że mimo różnicy wzrostu uniosła ją lekko nad ziemię. – Seaver z ciebie z krwi i kości! – zawiwatowała i szybko schowała rysunek. Przyjaciółka miała rację, pal licho z nim! To było wejście! – Od czasu kiedy był tu ojciec musiało zarosnąć! W życiu bym tego bez ciebie nie znalazła! To co? Wchodzimy? – pisnęła cichutko i przebrała nogami, a zaraz wskoczyła w ciasne wejście. Kawałek trzeba było przejść bokiem i trochę pomęczyć się z przepychaniem plecaka, ale po kilku minutach dostały się do dużego pomieszczenia… Przynajmniej tak Remy sądziło po tym, jak rozchodził się w nim dźwięk i odbijał od ścian, bo wzrokowo mało była w stanie zobaczyć, żeby nie powiedzieć, że zupełnie nic. - Vaaaal? – zawołała i wysunęła ręce przed siebie, kręcąc się dookoła. W końcu złapała rękę dziewczyny. – O! Tu jesteś! Oczy jej się jeszcze nie przyzwyczaiły i nie sądziła, czy w ogóle jej się przyzwyczają. Wejście było tak wąskie, że nie wpadało tu światło, a co za tym szło – nie było fizycznie możliwości, żeby oczy wyłapały cokolwiek. - No dobra, to teraz tylko znaleźć drugie wyjście, czekaj… – po omacku wygrzebała długą linę z plecaka i przywiązała do pierwszego lepszego… stalaktytu? Czegoś o tym kształcie, który wymacała. – Rozwijamy z nami linę, żeby się nie zgubić i idziemy powoli. Ojciec pisał, żeby całe czas kierować się prawą stroną, a po dwóch wąskich korytarzach zmienić ją na lewą… Chyba nie powinno być tak trudno, co? – zachichotała, nie mogąc doczekać się przygody.
Rzućmy sobie k6:
1 Potykasz się i… Czy to wąż?! Czujesz coś na swojej kostce! Merlinie, zdejmijcie to! Po krótkiej szamotaninie okazuje się, że to tylko lina… 2 Nawet jeżeli używasz zaklęć, ciemności są dość przejmujące, więc różdżka nie jest w stanie oświetlić wszystkiego. W pięknym stylu uderzasz głową o zwisający stalagmit, którego nie zauważyłeś. 3 Było wesoło i przyjemnie, światło zaklęć, śpiew na ustach i wesołe paplaniny… Dopóki nie weszliście do rozwidlenia z nietoperzami. Co prawda jeszcze śpią, ale przecież nie tak trudno je obudzić, prawda?
Dorzut k6:
Parzysta – Muszą spać snem zimowym? Na pewno snem głębokim, bo nic nie jest w stanie ich obudzić i możesz nawet zrobić sobie z nimi śmieszne zdjęcia! Nieparzysta – Nie dość, że się budzą, to jeszcze są oburzone i w panice! Jeden próbując uciec wplątał ci się we włosy i teraz się w nich szamota!
4 Udaje ci się usłyszeć bardzo delikatny szum. Z początku nie masz pewności, czy ci się tylko nie zdaje, ale im bardziej się na nim skupiasz, tym wyraźniejszy się staje. Musi płynąć tędy jakaś woda! A skoro tędy płynie, to i dokądś musi wypływać, sprawdzisz to? 5 Jak to się stało, że się potknąłeś? Cóż, nie jest to takie trudne, kiedy ledwo widzisz druga osobę, pech chciał jednak, że nie potknąłeś się zwyczajnie. Kamień, o który zahaczyłeś był na tyle duży, a ty wparowałeś w niego z taką siłą, że aż poleciałeś do przodu kilka kroków. A gdy prawie łapiesz równowagę… Staczasz się w dół jakimś tunelem. No pięknie. Co teraz? 6 Musisz mieć naprawdę sokoli wzrok, bo w pewnym momencie coś ci mignęło w oczach. Podchodzisz do tego i okazuje się, że ktoś tu zostawił drabinę ze sznurów. Wisi ponad twoją głową tak, że nie jesteś w stanie do niej w żaden sposób doskoczyć… Ale gdybyście pomogli sobie nawzajem, może udałoby się tam jakoś dostać i zobaczyć, co kryje się na tej półce?
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Val zachichotała, słysząc ten komplement. Co prawda nie posądzała samą siebie o to, że miała w sobie tę zadziorność i urodę co Remy i jej kuzynostwo, ale nie zamierzała się z nią kłócić. Z pewnością czuła teraz chęć na niemałą przygodę. A to sprawiało, że jest przynajmniej Seaveropodobna. - Jasne, że wchodzimy! - odpowiedziała, kierując już swe kroki do wejścia. Gdy weszła w końcu do jaskini, co wcale nie było takie proste ze względu na ciążący na jej plecach bagaż, głęboko westchnęła. Ciemność, widzę ciemność. - Lumos - rzuciła bez zastanowienia, rozświetlając mrok. Nie będą przecież szły po omacku. Obserwowała, jak Remy wyjmuje coś z plecaka i uniosła brwi w geście zdziwienia. Po co jej ta lina, pomyślała, a potem przysłuchała się wyjaśnieniom przyjaciółki. No tak, miało to sens. Zupełnie jak… - Ej, to mi przypomina tę bajkę, nie wiem czy znasz. O dzieciach co błąkały się w lesie i rzucały za sobą okruszki, żeby znaleźć drogę do domu. Lina jest oczywiście lepsza. Przynajmniej ptaki nam jej nie zjedzą - zaśmiała się raz jeszcze i ruszyła w drogę. - Na pewno nie będzie trudno. Głowa do góry! Uważnie stawiała kroki, obserwując stalagmity, stalaktyty i stalagnaty obecne w jaskini. Wolała na nie nie wpaść, dlatego skupiła się na dalszej drodze. Szła w ciszy, nie śmiała jej wręcz przerwać, to miejsce wydawało się takie specjalne. Być może dlatego jej ucho wyłapało charakterystyczny dźwięk. - Harmony, słyszysz to? To chyba jakaś woda. Ciekawe dokąd płynie - odrzekła po chwili, zatrzymując się nagle. Jej oczy niebezpiecznie zalśniły, gdy skierowała wzrok na przyjaciółkę. Może małe zboczenie z kursu nie pokrzyżuje im dalszych planów?
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
No tak, magia. Jak na kogoś kto od zawsze wychowywał się z magią, Remy zaskakująco często zapominała o jej użyteczności. Ale to dlatego, że zew przygody był dużo głośniejszy! Jak mogła rzucać lumosa, kiedy już chciała wejść w głąb jaskini i znaleźć wyjście! Zaśmiała się sama z siebie, gdy jej przyjaciółka wykonała czar. Zdecydowanie podziwiała u niej to ogarnięcie sytuacji i to niezależnie od wydarzeń. Potrafiła działać szybko i rozsądnie, w przeciwieństwie do Gryfonki, która raczej zatrzymała się na prędkości. W ślad za nią jednak też rzuciła zaklęcie. Jaskinia była duża i absolutnie ciemna, więc i dwie siły światła naprawdę mogły się przydać. - Rzucały okruszki? – zdziwiła się i pokręciła głową. Wychowana przez podróżnika doskonale wiedziała, jak nierozsądny był to pomysł. – Przecież w ten sposób można zwrócić na siebie uwagę dzikich zwierząt, no i deszcz zaraz by je rozmoczył! W lesie najlepiej jest patrzeć na mech, kierunek rośnięcia kwiatów, w ogóle najlepiej mieć kompas! Dziwna ta bajka, zupełnie nie przygotowuje do podróży – zaśmiała się z tej absurdalności, jakby zupełnie sama przed chwilą nie zaprezentowała równego poziomu nieogarnięcia, nie używając lumosa. – Ale koniecznie musisz mi ją opowiedzieć! Co się z nimi stało dalej? – może i była już trochę za stara na dziecięce bajki, ale bardzo ją tym zaciekawiła. Teraz musiała wiedzieć, jak sobie poradzili z okruszkami! Gryfonka doskonale rozpoznała ten błysk w oczach przyjaciółki, był on jej bardzo znajomy. Ten zew przygody, odpalający się na potencjalne wyzwanie. Ambicja, by znaleźć ukryty sekret, gdy zobaczyło się rąbek tajemnicy. I choć sama nic nie słyszała, nie było jej trzeba dwa razy powtarzać czy namawiać do ruszenia za nowym wyzwaniem. - Prowadź! – uśmiechnęła się do niej z tym samym błyskiem. Val przejęła dowodzenie, a Remy szła za nią, w pełni ufając, że wiedziała, co robiła. A jak nie, najwyżej by się wróciły po linie. Z początku nie wiedziała, do czego dokładnie idą, ale wtedy też usłyszała wodę. Obie przyspieszyły kroku i znalazły strumyczek. Ten jednak wpływał pod wysoką, skalną ścianę, jakby chciał schować przed nimi swoją zagadkę. - Musi być jakieś inne przejście! – zawołała uparcie Gryfonka, bo skoro już zaczęły tę przygodę, nie miała zamiaru jej tak po prostu odwoływać. Rzucała baubillious, szukając jakiegoś innego przejścia, szczeliny albo… Drabiny? – Val! Spójrz! – wskazała w ciemny punkt i rzuciła tam drugi pocisk świetlny, który ukazał im wzrokowi wysoko zawieszoną drabinę. Natychmiast do niej podeszła, żeby zbadać ją z bliska. Nie dosięgała do niej, to na pewno. Była też za wysoko, żeby dała radę do niej doskoczyć, ale została zawieszona dokładnie na tej ścianie, w którą wpływał strumień i prowadziła do półki skalnej. - Może tędy da się przejść! – podekscytowała się. – Tylko… Wiem! Val, podrzucisz mnie? – zapytała, bycie mikrych rozmiarów czasem miało swoje plusy. – Jak pomożesz mi się wybić, to powinnam doskoczyć. A z góry zrzucę ci linę – zaproponowała i dla pewności, że na pewno czegoś się złapie, a nie spadnie w pół lotu, wyjęła swój czekan południa. Jeżeli nie dałaby rady doskoczyć do drabiny, przynajmniej wbiłaby się w skałę, może to byłby jakiś punkt wyjścia. Zresztą, nie liczyło się jak to rozwiązać, tylko ŻEBY to rozwiązać.
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Zastanawiała się z czego się śmieje, nie mogła przecież spodziewać się, że z samej siebie. W jej oczach Remy nie miała żadnych wad, na pewno nie posądzałaby ją o brak rozsądku. Po prostu jej myśli nigdy nie zbaczały na takie tematy. Poza tym bardzo często gdy Harmony wprowadzała chaos, Val szła jej przykładem. Rozejrzała się, gdy obie zdążyły już rzucić zaklęcie. Niestety, jaskinia była bardzo duża a jej oczy jeszcze nie przyzwyczaiły się do jasności lumos. - A masz kompas? - zapytała zaczepnie, śmiejąc się cichutko. - No tak, dziwna, ale co poradzić. Co się dzieje dalej? Dzieci gubią się w lesie, no co za przypadek i trafiają do chatki wiedźmy, która chce je zjeść. Nie udaje się jej to albo i udaje? W sumie zależy od tego, kto to opowiada. Trochę to wszystko makabryczne - dodała, a potem otrząsnęła się z przejmującego wrażenia, że ktoś ich obserwuje. Brrr. Niby sama była czarownicą, ale takiej wiedźmy to wolałaby nie spotkać. A zresztą, bajki są dla dzieci. A ona przecież była już nastolatką! Ucieszyła się niezmiernie, gdy przyjaciółka dała się poprowadzić w miejsce, z którego usłyszała szmer wody. Westchnęła z zachwytu, gdy jej przypuszczenia okazały się prawdziwe. Tu był strumyk i w dodatku bardzo tajemniczo wyglądająca półka skalna! - No jasne, że tak. Ciekawe co jest na górze. Nie no, teraz to musimy się już tego dowiedzieć - odparła, drapiąc się po głowie. Obserwowała poczynania Remy, przez chwilę po prostu zastanawiając się, co robić dalej. To oczywiste, że obie były za niskie, aby sięgnąć szczytu. Na szczęście po kilku chwilach rozwiązanie odnalazła Harmony. Spojrzała, a jakże w kierunku wskazanym przez przyjaciółkę. - Ojacie, Remy! To. Jest. Super. Na pewno na górze znajduje się coś mega cennego! Jasne, że ci pomogę! - rzuciła, ignorując cichy głos w jej głowie podpowiadający, że być może nie jest to do końca takie bezpieczne. Stanęła szczerzej na nogach, jej ręce przyjęły odpowiednią pozycję i gdy była już gotowa, aby ją podsadzić, odparła: - Już? - i skupiła się ze wszystkich sił, aby pomóc jej wejść na górę. W sumie była niewysoka, ale mięśnie swoje ważyły. Na Merlina, muszę zacząć więcej ćwiczyć, pomyślała przelotnie Val, gdy poczuła jak jej wiotkie ręce ledwo dają radę ją utrzymać.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Remy, jak każda osoba, wady miała. Jej pewność wynikała jednak z tego, że nie patrzyła na nie jak na coś złego. Ot, zbiór cech, które ją w pełni tworzyły. Dobrze, że miała je wszystkie, nawet jeżeli niektórzy mogliby nazwać je niewygodnymi. Bez nich byłoby zwyczajnie nudno. Dokładnie, były aż nastolatkami, dlatego taka przeprawa była właśnie dla nich! Co się mogło stać, oprócz dobrej zabawy? Chaos też był w życiu potrzebny, a już szczególnie, kiedy w młodym umyśle pojawiała się wizja, że przecież było się niezniszczalnym i gotowym do podbicia świata. - Emmm… Ten wewnętrzny zawsze! – wyszczerzyła się jak głupia. – A jak coś, są zaklęcia – mrugnęła do niej, bo chociaż była ostatnią osobą, która wpadłaby na używanie magii w świecie magicznym, zaklęcia pokazującego północ nauczył ją ojciec i już zostało w jej sercu na dobre. – Niezłe opowiadacie historie o czarodziejach – zaśmiała się, wywracając oczami. – Osobiście najbardziej lubię dziecięce udka? A ty? – zapytała wręcz teatralnie, prychając. Może i miała za niedługo skończyć siedemnaście lat, ale wygłupy wciąż wygrywały jej duszy. Była niesamowicie ciekawa tego strumyka. Skądś musiał wypływać i dokądś prowadzić. Co, jeżeli uda im się znaleźć jakieś spełniające życzenia jeziorko?! Albo ukryty głęboko piracki skarb?! Może kiedyś była to dużo głębsza i silniejsza rzeka, a magią postawili tę ścianę, żeby nikt nie dostał się to tego skarbu?! Naciągane? Pewnie tak, ale nie można było wiedzieć na pewno, czy nie miało choć odrobiny prawdy. No, dopóki się nie sprawdziło! - Cennego! Niesamowitego! Godnego zapamiętania! – wyliczała, dzieląc entuzjazm z przyjaciółką. I zaraz podskoczyła z jej pomocą na drabinkę. Sama pewnie nigdy by tam nie dosięgnęła, ale z siłą wyrzutu udało jej się złapać szczebla, a po tym poszło już gładko. - Już! – odparła, śmiejąc się, zachwycona tym, że zaraz miały znaleźć tajemnicę! Gdy była na górze, rzuciła lumos, znalazła większy głaz, o którego mogła się zaprzeć i zrzuciła Val linę. - Wciągnij się na niej do drabinki! Przytrzymam cię! – powiedziała, napinając z całej siły nogi i brzuch. Jako że Val sama wcale dużo nie ważyła, utrzymała ją, dopóki nie była pewna, że była już na drabince. – To co, szukamy zejścia do strumienia? – wyszczerzyła się do Puchonki, gdy już weszła. Nie mogła już powstrzymać ekscytacji, przeskakiwała z nogi na nogę, chcąc już być na miejscu.
Rzuć na to, jak dojdziemy do strumienia:
1 Tak jak drabinka była z jednej strony, tak jest z drugiej. Problem jest tylko taki, że ta uległa znacznie gorszej korozji.
Rzuć raz jeszcze:
PARZYSTA - Wszystko jest dobrze! Udaje się zejść! NIEPARZYSTA - Nie mamy szczęścia do szczebelków i złamały nam się, dobrze, że pod sam koniec, bo upadek był tylko nieprzyjemny, a nie groźny.
2 Znajdujemy naturalne schodki i po nich schodzimy. Są trochę śliskie od wilgoci w jaskini, ale nie ma tego złego. 3 Nie da się tego nazwać dojściem, a raczej ślizgiem. Nie zauważamy luźnych kamieni i zapadamy się w dół, aż do brzegu strumienia! 4 Wysoki spad w dół do strumienia i pionowa ściana, będzie trzeba schodzić bardzo ostrożnie, jak po ściance wspinaczkowej. 5 Drugi strumień wypływa ze ściany niczym zjeżdżalnia wodna i można po nim spłynąć małym kajaczkiem. Kto go tam zostawił? Nie wiadomo, ale jest cały!
Rzuć raz jeszcze:
PARZYSTA - Za mały kajak, za silny prąd, wywalamy się i resztę "zjeżdżalni" zjeżdżamy samodzielnie. NIEPARZYSTA - Udaje się spłynąć!
6 Nie ma zejścia, tylko kolejna ściana... Za to w niej jest wąska dziura, prowadząca do tunelu schodzącego w dół. No to czas się czołgać!
Wróżkowy pyłek miał to do siebie, że właził wszędzie i działał w sposób trudny do przewidzenia. Nawet osoby, które starały się przed nim chronić, skazane były na porażkę, bo prędzej czy później jakieś zbłąkane ziarenko po prostu musiało zaplątać się w pobliże nosa. A wtedy jedno kichnięcie i puf! Działa się magia. Takiej magii doświadczył dzisiaj Jamie, który smacznie sobie spał na nierównej skalnej podłodze jaskini, nie niepokojony przez lekki chłód i wiosenny wietrzyk królujący dziś w hogsmeadzkich górach. Jak półwil się tu dostał? Przyszedł sam? A może to wróżkowy pyłek przeniósł go w trakcie snu, by złożyć na łożu ze spękanych wapieni? Trudno orzec, jednak z pewnością sen musiał w najbliższych chwilach dobiec końca. Czemu? Ano dlatego, że trudno spać czując mokry psi język na twarzy. A właściciel tego, który zainteresował się twarzą Jamiego, odznaczał się wyjątkowym zapałem i przyjacielskością. Kiedy student otworzył oczy, zobaczył białego, puszystego szczeniaka, który szczeknął radośnie (choć zadziwiająco cicho), gdy zobaczył, że czarodziej się obudził. Zamerdał wesoło i bryknął kawałek dalej, zaraz potem wracając, by znów polizać półwila. Najwyraźniej upatrzył sobie akurat tego człowieka i nie zamierzał odpuścić, ani dać mu spokoju.
Opisz, co robisz i jak reagujesz na psa. Możesz zdecydować, czy wiesz, w jaki sposób znalazłeś się w jaskini, czy na zawsze pozostanie to słodką tajemnicą. Cokolwiek zdecydujesz, jeśli będziesz chciał rzucić zaklęcie zorientujesz się, że nie masz przy sobie różdżki. Ingerencję prowadzi @Nicholas Seaver
Zaczynał mieć dość problemów z pyłem, nawet jeśli nie często miał halucynacje. Jednak tego dnia nie należał do szczęśliwców. Korzystając z wolnego czasu, jaki miał po rzuceniu pracy w aptece, wyszedł na spacer, mając plan zwyczajnie się zmęczyć. Nie wziął pod uwagę wszechobecnego pyłu i prawdopodobnej konieczności walki z halucynacjami i nim się zorientował, zaczął przysypiać. Zdążył jedynie pomyśleć, że powinien znaleźć bezpieczne miejsce, gdzie mógłby usiąść i wszystko spowiła ciemność. Pierwszym, co poczuł, kiedy zaczęła wracać do niego świadomość, było coś mokrego na twarzy. Zaraz po tym przyszło przekonanie, że nie jest to woda sama w sobie, żaden opad deszczu, a czyjś język. Tak, co do tego nie było wątpliwości, ale kto... czy może raczej co, miało chęć w ten sposób go traktować? Otwarł oczy i spojrzał prosto na małą, białą puchatą kulkę, której wystawiony język był zdecydowanie narzędziem zbrodni. Norwood z cichym stękiem podniósł się z ziemi, orientując się, że znalazł się w jaskini. Czyli zdołał dotrzeć w pozornie bezpieczne miejsce. Spojrzał w dół i dostrzegł, że jest w bieliźnie, ale... Nie było mu zimno. Zacisnął zęby, próbując zignorować cień irytacji na myśl, że najprawdopodobniej został okradziony, choć istniała jeszcze możliwość, że była to jedna z tych irytujących haucynacji. Ponownie Ślizgon spojrzał na skaczącego wokół niego szczeniaka, orientując się dopiero w tym momencie, że jego szczeknięcie było zbyt ciche. - No proszę... Jesteś fogsem - powiedział cicho do stworzenia, wyciągając rękę w jego stronę, ciekaw, czy i teraz szczenię podejdzie. - Dlaczego jesteś tutaj sam? Gdzie masz właściciela? - zapytał, uśmiechając się ciepło. Chciał sprawdzić, w jaskini, nieco głębiej, nie znajduje się jeszcze jakaś osoba, albo matka szczeniaka, ale kiedy zaczął szukać różdżki, odkrył, że jej nie ma. Cudownie. Po prostu, kurwa, cudownie. Choć nie znał się na uzdrawianiu czy zwierząt, czy ludzi, próbował dostrzec znaki głodu albo odwodnienia u szczeniaka.
Nawet jeśli szczeniak był głodny, to wyraźnie nie to stanowiło jego główny problem. Maluch zainteresował się wyciągnięta ręką, węszył chwilę, zamerdał ogonkiem jeszcze parę razy, ale potem bryknął znów do tyłu, nie dając się dosięgnąć. Podreptał w stronę wyjścia z jaskini i szczeknął, tym razem będąc słyszalnym minimalnie głośniej. Tak, to był fogs jak się patrzy. Zadbany, puchaty, pełen energii i chyba chcący się bawić, bo patrzył na Jamiego wyczekująco, jakby chciał go zachęcić do opuszczenia pieczary, w której ten się obudził. I czy student zamierzał to zrobić, czy nie, szybko pojawiła się istotna przyczyna, dla której dogonienie szczeniaka stało się kwestią priorytetową. Otóż fogsik chwycił w zęby brzozowy patyk, w którym Norwood rozpoznał własną różdżkę. Maluch nie zamierzał łatwo oddać swojej zdobyczy. Kolejny ruch młodzieńca zinterpretował jako podjęcie pościgu, więc merdając ogonem jak szalony zaczął zwiewać przed siebie. Śmigał z niezwykłą lekkością po górskiej ścieżce, a ponieważ wyjście z jaskini było wąskie, Jamiemu z pewnością wygrzebanie się z niej musiało zająć więcej czasu, niż szczeniakowi. Przy okazji Ślizgon po wyjściu na świeże powietrze mógł zorientować się w kilku sprawach. Przede wszystkim był tu sam, po drugie pogoda nie była tak piękna, jak mogło się wcześniej zdawać, a po trzecie, wszędzie panowała wilgoć po niedawnym deszczu, a przez to kamienie i rośliny były bardzo śliskie i łatwo było się na nich potknąć. Chociaż człowiekowi takie okoliczności przyrody mogły przeszkadzać, psiak ewidentnie nie miał w związku z nimi najmniejszego problemu. Odwracał się co jakiś czas, jakby upewniając się, czy aby na pewno czarodziej za nim podąża, a potem podejmował na nowo swoją niecną ucieczkę z magicznym patykiem w zębach. I chociaż świat wokół był bardzo mokry, młody czarodziej mógł dostrzec w tym pewne plusy - kolory tu trochę odżyły, bo wróżkowy pyłek został nieco spłukany przez naturalny opad.
Opisz, czy biegniesz za szczeniakiem, czy robisz coś innego. Jeśli podejmiesz pościg, rzuć k100 na to jak dobrze ci to idzie. Jeśli wyrzucisz poniżej 70, ślizgasz się po kamieniach i czasem tracisz równowagę. Jeśli poniżej 20, przewracasz się i zdzierasz sobie skórę na rękach, ale nie doznajesz większej kontuzji.
Psy były sympatyczne, kochane, cudowne, ale potrafiły także być upierdliwe, jak mało kto. Jamie wpatrywał się w szczeniaka, zastanawiając się jednocześnie nad tym, skąd tak zadbany zwierzak znalazł się w tym miejscu, jak i nad tym, co sam tutaj robił i czy nie powinni razem opuścić jaskini. Widział, że maluch nie wydawał się ani wygłodzony, ani odwodniony. Był za to, jak każdy szczeniak, skory do zabawy, do zaczepiania, gonienia i nie wiadomo co jeszcze. Jamie za to próbował nie zwracać uwagi na fakt, że siedział w samej bieliźnie w jaskini. Próbował przekonywać samego siebie, że to co widzi jest halucynacjami i miał nadzieję, że rzeczywiście tak było. Obserwował stworzenie, gdy to odskakiwało od niego, aż dostrzegł, jak podnosi coś z ziemi. Kawałek patyka, nic szczególnego, chociaż... Z jakiegoś powodu miał wrażenie, że ten kawałek patyka wygląda dziwnie znajomo. Zaraz też dostrzegł znajomą rączkę na końcu różdżki i zerwał się z ziemi w stronę psa. - Ty mały... Oddaj mi to - powiedział ostro, choć wcale nie chciał tak brzmieć. Rzucił się w pogoń za psem, próbując nie uderzyć o nic głową, starając się w jakiś sposób nadążyć za szczeniakiem. Nie wiedział, czy ten zdawał sobie sprawę z tego, co porwał, czy wyczuwał magię umieszczonego w drewnie rdzenia, czy też dla fogsa był to zwykły patyk. W końcu Jamie wyszedł z jaskini i na moment zatrzymał się, próbując zorientować się, czy miał widziadła, czy nie. Widział siebie w samych bokserkach, stojącego w środku pustkowia, jak mógłby nazwać okolicę jaskini, ale... Nie było mu zimno. Owszem, było nieprzyjemnie, widział ślady deszczu, ale nie sądził, aby tak naprawdę mógł czuć się tak dobrze, jak w tej chwili. Czuł chłód dnia, ale nie marzł, jak powinien stojąc niemal nago. Postanowił spróbować ignorować to, co podpowiadały mu oczy, ruszając w pościg za psem. Jednak zdecydowanie nie potrafił biegać po mokrych kamieniach i nie raz tracił równowagę odzyskując ją zupełnym przypadkiem. W końcu zirytował się i zatrzymał przy większym kamieniu, na którym usiadł i spojrzał w stronę psa. - Ja pierdolę, niech ta krew na coś się przyda - warknął sam na siebie, po czym spojrzał w stronę szczeniaka, lekko poklepując swoje udo. - Podejdź do mnie... Chodź... Oddaj grzecznie różdżkę - mówił łagodnym tonem, uśmiechając się lekko, pozwalając, aby urok wili zaczął go otaczać, wierząc, że ten pomoże w porozumieniu z krnąbrnym szczeniakiem.
Psiak nic sobie nie robił z ostrego wypowiedzianego polecenia. Śmigał dalej, zostawiając Jamiego w tyle. Odeszli tym sposobem spory kawałek od jaskini i dopiero wtedy fogs przystanął na tyle, żeby półwil zdążył podziałać na niego swoim urokiem. Szczeniak zamerdał ogonkiem i spojrzał z zaciekawieniem na ślizgona, przekrzywiając głowę. Aura ewidentnie podziałała, bo zwierzak grzecznie przydreptał do młodzieńca i zaczął się łasić, pozwalając sobie zabrać różdżkę z pyska. - Czy ktoś mnie słyszy?! Pomocy! - rozległ się desperacki, zbolały, kobiecy krzyk. W stronę, w którą wcześniej zmierzał fogs, prowadził szlak w poprzek stromego zbocza, którego część musiała osunąć się całkiem niedawno. Nikogo nie było widać, a poza tym, kto wie? Może to znów były halucynacje? - Jest tu ktoś?! - głos był słabszy niż wcześniej. Mógł należeć do starszej czarownicy, ale Jamie nie był w stanie oszacować tego z niezachwianą pewnością. Tymczasem zerwał się wiatr, szumiąc głośno i powodując rozmaite dźwięki. Czy to jęk, czy wichura? Może jakieś zwierzę? Kolejnych zrozumiałych słów nie udało się już dosłyszeć, a psiak stracił zainteresowanie dalszą wędrówką, dopraszając się o więcej pieszczot i próbując wpakować się półwilowi na ręce. Młody Norwood mógł mieć pewność, że w tej chwili wszystko zależało od niego. Zostawi szczeniaka, czy zabierze go ze sobą? Poszuka źródła dźwięków, czy wróci prosto do wioski?
Napisz, jakie decyzje podejmujesz i co robisz. Dodatkowo rzuć kostką literową na to, w jakim stanie jest różdżka zabrana przez szczeniaka. Spółgłoska oznacza, że jest tylko obśliniona. Samogłoska, że zostały na niej ślady psich zębów - nie wpływają one na działanie różdżki, ale jeśli chcesz, żeby zniknęły, zreperuj ją u różdżkarza (koszt 15g).